Ron z dużym brakiem gracji wyrżnął w sklepienie nieomalże. Rosemary jęknęła, bo klucz śmignął jej przy uchu i zniknął w stadzie.
-Musimy go okrążyć! Ron, ty od góry… Hermiono, trzymaj się niżej i nie pozwalaj mu zlecieć w dół, Rosemary, leć z prawej… a ja spróbuję go złapać z lewej. Dobra, TERAZ!
Naraz gwałtownie ruszyli ku kluczowi i Harry przygwoździł go do ściany jednym zgrabnym i zdecydowanym ruchem. I już mogli iść dalej.
W następnej komnacie, gdy tylko zapłonęło światło, była olbrzymia szachownica. Rosemary uniosła brwi. W szachach nie była jakimś mistrzem. Owszem, wygrywała z Sarą, Hermioną i mamą, a czasem z Harrym, ale Nicholas, Cosmo, wujek Remus, nie wspominając o Ronie, to byli nie do pokonania. Ale na szczęście jeden z nich był tu z nimi i teraz przyszła jego kolej.
-A co teraz robimy?- zapytał Harry.
-To przecież jasne, nie?- odpowiedział Ron- Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój.
-Ale jak?- spytała Hermiona.
-Chyba będziemy musieli łazić po szachownicy.
-Czy to są szachy czarodziejów?- zagadnęła Rosemary, starając się mówić spokojnie.
-A jakie mogłyby być w takiej szkole?- spytał Ron.
-No… Chciałam po prostu usłyszeć potwierdzenie, że oberwę w łeb czymś ciężkim, gdy mnie zbiją… Muszę się nastawić!- rzekła dość beztrosko.
Ron pokręcił głową, ale dość nerwowo rzucił okiem na sytuację, po czym spytał jakiejś figury:
-Czy mamy… eee… przyłączyć się do was, żeby przejść na drugą stronę?
Czarny rycerz skinął głową. Ron obrócił się do nich i rzekł:
-Zaraz, niech pomyślę… Wydaje mi się, że musimy zastąpić trzy czarne figury… Słuchajcie, nie obraźcie się, ale nie jesteście najlepsi w szachach…
-Dobra, nie obrażamy się. Po prostu nam powiedz, co mamy robić.- rzekł Harry.
-No więc tak… Harry, zajmij miejsce tego gońca, Rosemary zastąpi drugiego, a ty Hermiono, stań na miejscu tej wieży.
-A ty?- zapytała Rosemary.
-Ja będę skoczkiem.
Stanęli na polach i zaczęła się gra. Ron był rewelacyjny, doskonale prowadził olbrzymie figury, ale w Rosemary narastał lęk. Co będzie, gdy zostaną na planszy sami? Co prawda Ron dwoił się i troił, by oszczędzić przyjaciół, a Rosemary mu ufała, ale jednak denerwowało ją to troszkę.
-Tak…- powiedział cicho w końcu- Jest tylko jedno wyjście… muszę dać się zabić.
-NIE!- krzyknęli Harry, Rosemary i Hermiona.
-To są szachy! Trzeba ponosić ofiary! Zrobię ruch o jedno pole do przodu, ona mnie zbije… a ty, Harry, będziesz mógł zamatować ich króla!
-Ale…
-Chcesz powstrzymać Snape’a czy nie?
-Ron…
-Słuchaj, jeśli się nie pospieszysz, on może wykraść Kamień! Gotów? Idę tutaj… a jak wygracie, nie marudźcie, tylko…
Nie zdążył skończyć zdania, bo właśnie biała królowa trzepnęła go mocno i zwlokła z szachownicy. Był nieprzytomny. Rosemary poczuła, jak drętwieją jej końce palców. W tym czasie Harry pokonał białego króla i wygrali przejście.
-Słuchajcie, idźcie dalej sami.- poprosiła Rosemary, zerkając na Rona z niepokojem.
Harry i Hermiona popatrzyli na nią pytająco.
-Musimy iść dalej, Ron nas prosił, byśmy nie marudzili.- przypomniał jej Harry.
-Tak, ale… Ktoś musi przy nim zostać. Wiecie, przyjaźnimy się prawie od urodzenia…- jęknęła ruda panna Black- A Hermiona jest zdecydowanie za mądra, by marnować jej wiedzę w dalszej drodze, tak więc… zostanę i zaopiekuję się Ronem. Może uda nam się wrócić i sprowadzić pomoc, jakby coś…
-Dobra! Życz nam powodzenia.- mruknął ponuro Harry i zniknęli za drzwiami, o które poświęcił się Ron. Rosemary podbiegła do niego i opadła na pobrudzoną resztkami figur szachownicę. Wciąż oddychał, więc troszkę jej ulżyło.
-Ron, żyjesz? Ocknij się, nie jestem Hermioną, nie pamiętam zaklęć!- syknęła- Ron, proszę!
Potrząsnęła nim zdrowo. Jedna brew jakby drgnęła, ale mogło być to drgnięcie cienia. Rosemary westchnęła i usiadła obok, czując się beznadziejnie. Za tymi drzwiami Harry i Hermiona przybliżają się do najgorszego zła… A to jedynie jedenastoletni czarodzieje (no dobrze, Hermiona miała dwanaście i do tego większą wiedzę, niż pozostała trójka razem wzięta). Co będzie, gdy przyjdzie im stanąć oko w oko z Voldemortem?
-Rosie?- zapytał słabo Ron. Rosemary podskoczyła, bo Ron zachrypiał akurat wtedy, gdy zaczęła czuć jakiś dyskomfort, spowodowany samotnością, ciszą i miejscem, w którym byli.
-Ron! Jak… jak się czujesz?- zagadnęła. Z głowy ciekła mu krew.
-Jak po jakimś zaklęciu oszałamiającym…- wymamrotał- Szumi mi w uszach…
-Nie ruszaj się, zaraz coś wykombinuję… Ech, przydałaby się… Hermiona?!
Bo oto jej przyjaciółka wypadła z komnaty z powrotem. Podeszła do nich z zatroskaną miną.
-Och, Ron, wszystko w porządku?- pisnęła.
-Taa, pewnie, tylko sobie tak leżę i wypoczywam…- burknął, krzywiąc się.
-Ferula! Już lepiej?- zapytała Hermiona- Pomóż mi, Rosemary!
-Ferula…- rzekła rudowłosa, celując różaną różdżką w głowę Rona, ale ten wrzasnął z bólu.
-Nie, nie tak, musisz…
-Błagam, Hermiono!- zajęczał Ron- Potem, błagam… Ty to zrób, jeśli umiesz!
Trochę to trwało, ale Hermionie się w końcu udało. Postanowili szybko wracać.
-Co się właściwie stało, czemu wróciłaś?- zagadnęła Rosemary, gdy biegli korytarzem do diabelskich sideł. Hermiona odgarnęła burzę brązowych włosów z twarzy.
-Doszliśmy do komnaty z eliksirami… Niestety, drzwi do następnych bronił ogień, a jeden z eliksirów pozwalał iść dalej. Tyle, że… tam było go za mało dla dwóch osób.
-Sprytne… ale co teraz?
Zerknęli w trójkę na klapę, wysoko nad nimi.
-Jest jakieś zaklęcie, które nas tam podrzuci… Ascentio, chyba tak!- klasnęła w dłonie Hermiona.
-No to w drogę. Musimy pomóc Harry’emu.- ponaglił je Ron- Sam się tam zmaga…
-Ja pierwsza.- rzekła Rosemary- Po wyskoczeniu z klapy Puszek pewnie zostanie na wdechu, że tak nagle wystrzeliłam z ziemi… Postaram się szybko capnąć harfę Snape’a i utoruję wam drogę.
-Dobra myśl. Ale uważaj!
Rosemary wystrzeliła w górę. Biały kwadracik przybliżył się gwałtownie, i…
Jak z procy, przeleciała przez klapę, uderzając prawie o strop korytarza. Upadła ciężko i boleśnie na posadzkę, dosłownie parę cali od łapy Puszka. Czując na sobie jego zeźlone spojrzenie i narastające warknięcie, rozejrzała się szybko za małą harfą i podczołgała do niej. Puszek zaczął szczekać, ale nie zdążył jej oderwać głowy, jak z pewnością zamierzał, bo zaczęła szarpać byle jak struny harfy.
-Już, droga wolna!- zawołała w ciemny otwór.
Najpierw do korytarza wystrzeliła Hermiona, kilka chwil za nią Ron. Rzucili się do drzwi i wybiegli szybko na opuszczony korytarz. Było jakoś dziwnie, znaleźć się tu znowu, po takiej eskapadzie…
Wpadli prosto na Dumbledore’a i już otwierali usta, by się gęsto tłumaczyć, gdy on rzucił:
-Harry już tam jest, tak?
Zaległa cisza, ale Ron pokiwał głową z powagą. Dumbledore ich wyminął i tyle go widzieli.
-I co teraz robimy?- zagadnęła Rosemary z rezygnacją- Wracamy do dormitorium?
-Nie wiem, jak wy, ale ja nie potrafię spokojnie wracać do Wieży.- jęknęła Hermiona- Kiedy tylko pomyślę o tym, co dzieje się pod szkołą z Harrym…
-Na pewno sobie poradzi.- mruknął Ron- To Harry Potter, zapomniałaś?
-Tak, ale… dopiero ma jedenaście lat! Oby Dumbledore zdążył na czas!
-Oby…- przytaknęła Rosemary- Ale my stąd idźmy, bo Filch też zdąży i nas ukarzą. Chodźmy do domu i poczekajmy na rozwój wydarzeń…
***
-Wcale nie!- zaśmiała się Rosemary, wzdrygając głową wyposażoną w dwie, zawadiackie, rude kitki z loków na bokach- Hermiona wychodziła z siebie. Jęczała cały czas, a Ron ją ofukiwał, ale założę się, że martwił się jeszcze bardziej. Ja natomiast wcale, wiedziałam, że z tego wyjdziesz. Już raz, kiedyś…
-Akurat!- parsknął Harry- Ale sam nie wiem, przez chwilę myślałem, że już umieram… Weź!
Podetknął jej pod nos jedną z chyba dwudziestu paczek Fasolek Wszystkich Smaków. Spoczywały przy jego łóżku, ale Harry zarzekał się, że nie zje wszystkiego (co Ron skrzętnie wykorzystywał).
Siedzieli w dwójkę w skrzydle szpitalnym. Od wydarzeń z Kamieniem minęły cztery dni i Harry wyszedł z tego cało, chociaż obudził się dopiero wczoraj. Odwiedzali go z Ronem i Hermioną, ale tym razem Rosemary przyszła sama, bo akurat miała na to ochotę. Poza tym, nie chciała przerywać Ronowi i Hermionie kolejnej partii szachów (teraz wydawały się dziecinnie łatwe i banalne). Od Harry’ego dowiedzieli się, że to nie Snape był tym, który miał wykraść Kamień dla Voldemorta. Był to Quirrell, co wszystkich zszokowało. Rosemary się jednak ucieszyła-nie powiedziała innym, że Snape to ojciec chrzestny jej bliźniaka i bliski przyjaciel mamy. Cała opowieść Harry’ego o tym, co działo się na dole, była bardzo emocjonująca. I do tego fakt, że Voldemort nie wróci…
-Cieszę się, wiesz?- uśmiechnęła się Rosemary- Zapobiegliśmy czemuś straszliwemu.
-Tak…- Harry oparł zmęczoną, ale zadowoloną głowę o poduszkę- Jakby Voldemort wrócił…
-Jak on wyglądał?
-Nie wiem, siedział na głowie Quirrella!- zaśmiał się czarnowłosy okularnik- Przypominał węża.
-Ueeech!- Rosemary wzdrygnęła się- To przebija zdecydowanie mojego brata i jego uszy.
Harry tylko parsknął, ale zaległa przyjemna, miła cisza. Rosemary sięgnęła w zamyśleniu po jakąś oprawioną w skórę księgę, leżącą na szafce nocnej przyjaciela.
-Co czytasz? Czy to Hermiona męczy cię jakąś lekturą uzupełniającą?- zagadnęła.
-Nie, otwórz…- zachęcił ją cicho.
Był to album na zdjęcia. Rosemary od razu poznała rodziców Harry’ego. W końcu gapiła się na ich zdjęcie dobrych parę lat. Przeglądała z uśmiechem strony albumu, aż w końcu…
-To moi rodzice!- objaśniła z dumą, pokazując jedno ze zdjęć. Harry ze zdziwieniem wziął od niej album. Zdjęcie przedstawiało Potterów w dniu ślubu, ale obok nich stała dwójka ludzi, cieszących się razem z nimi, i też ubranych w piękne, odświętne szaty… Mama i tata. Rosemary usiadła obok Harry’ego tak, by widzieć zdjęcie z nim. Doznała lekkiego wstrząsu. Mama i tata, razem. Nigdy ich nie widziała razem, ale stwierdziła, że dziwnie pasowali do siebie jak ulał… Mama była taka piękna i… inna, jakby szczęśliwsza, a tato… Tak, był bardzo przystojny, podobny do niej i identyczny jak Cosmo. Para młodych, szczęśliwych, pięknych ludzi… Jakie to zdjęcie było fałszywe…
-Twoi rodzice znali moich?- zdziwił się Harry.
-Może nie wiesz, ale nasi rodzice byli najlepszymi przyjaciółmi.- uśmiechnęła się Rosemary- Mam nawet twoje zdjęcia w domu! A do tego moi rodzice są twoimi rodzicami chrzestnymi, natomiast twój tato był moim. Podobno nasi ojcowie byli nierozłączni w szkole.
Harry był tym ewidentnie wstrząśnięty. Popatrzył na Rosemary w szoku.
-Czemu nic mi nie mówiłaś?- wybąkał w końcu.
-Nie wiedziałam, jak zareagujesz…- powiedziała przepraszającym głosem- Przepraszam.
Harry nie odezwał się, lecz wpatrzył w album, myśląc zawzięcie.
-Jeżeli twoja mama jest moją chrzestną, to co ja robię jeszcze u Dursleyów?- spytał z namysłem.
-Słyszałam, że walczyła o adopcję twojej osoby, ale jej nie pozwolono… Szkoda, wyobrażasz sobie jakby było super, gdybyśmy dorastali razem od tylu lat?- uśmiechnęła się Rosemary- Gralibyśmy z Weasleyami w quiddich w ich ogrodzie i w ogóle… Szkoda, mama bardzo by się tobą opiekowała.
-Szkoda. Muszę się męczyć z tym prosiakiem Dudziaczkiem.- burknął Harry, patrząc wciąż na zdjęcie ślubne, na którym stała czwórka przyjaciół… Szczęśliwi, cieszący się sobą nawzajem, nierozłączni ludzie… Za parę lat miała żyć jedynie drobna kobieta o zielonych oczach i czarno-rudych lokach, uśmiechająca się zawadiacko u boku zakochanego w niej męża… Później cierpiąca i samotna.
Rosemary otarła dyskretnie łzy i pomyślała tylko „Byłbyś ze mnie dumny, tatusiu!”
Wszystko było już zapakowane. Koszyk z miauczącym Włóczykijem stał sobie spokojnie na siedzeniu obok Cosmo, a sam właściciel kota głaskał go i przytulał do siebie, wciśnięty w kąt i wpatrzony w znikający za zakrętem Hogwart. Już tęsknił do tej szkoły. Chociaż wciąż bolał go fakt, że jest w Slytherinie i nie potrafił się z tym pogodzić, jednak było w tym zamku coś, co uwielbiał.
-Szkoda tylko, że nie wygraliśmy Pucharu.- westchnął do kolegów.
-Szkoda?!- pisnął wysoko Draco- Wygraliśmy, tylko gdyby nie pewne pupilki…
Jad w głosie jasnowłosego i na twarzach całej trójki utwierdziły małego Blacka w przekonaniu, że wciąż jego ślizgońscy kumple nie mogą przeboleć przegranej. On bardziej nie mógł przeboleć, że nie dane mu było wiwatować przy czerwono-złotym stole. A to, czy Ślizgoni zdobyli Puchar czy nie, to już wszystko jedno…
-Bez sensu, parę dodanych punktów i już! Po Pucharze!- warczał Draco.
-W sumie zasłużył…- mruknął Cosmo.
-Phi!- prychnął Draco, ale nie znalazł bardziej wartościowego argumentu przeciw, niż- Święty Potter!
Syczał tak zjadliwie jeszcze jakiś czas:
-I ta Granger i Weasley i…- zerknął z ukosa na Cosmo.
-Mojej siostry nie tykać.- burknął chłopiec pod nosem, tarmosząc Włóczykija.
-No dobra. Weasley jest zdrajcą i biedakiem, ale najgorsza jest ta Granger… Taka wywyższona pod niebiosa… A zwykła z niej szlama.
-Co z niej?- zainteresował się Cosmo, obserwując kuzyna ze zdziwieniem.
-Szlama, nie słyszałeś takiego słowa?- prychnął Draco- Oznacza osobę od Mugoli, bo ma szlamowatą krew!
Crabbe i Goyle zachichotali złowrogo.
-Szlamy bym wyrąbał z budy.- warknął Vincent- Kiedyś to zrobimy, hę?
-Poczekajcie!- uśmiechnął się złowrogo Draco- Może już wkrótce…
-Czy czujesz się na siłach ze swoją potęgą maga rozwalić na kawałeczki wszystkie szlamy?- zapytał Cosmo drwiąco.
-Nie ja… Ale rozmawiałem z ojcem i powiedział, że…- Draco się zawahał- No, nic mi nie obiecywał… Ale uchylił rąbka domysłów, że może… DA SIĘ przywrócić stan rzeczy z dawnych lat.
-E, nie masz chyba na myśli terroru tego Voldemorta?- skrzywił się kwaśno Cosmo.
-CIII!!!- syknął Draco- Czarnego Pana, jeśli już! I ciszej!
-No dobra, Czarnego Pana…
-Tak, o to chodzi, ale poczekaj! Tata mi mówił, że było lepiej.
-A mi mówili, że było źle.- naburmuszył się Cosmo- Ojciec mi zginął… A rzyć z tym twoim Czarnym Panem i rozwalaniem szlam! Do kitu, nie bawi mnie to, serio!
-Mów, jak uważasz.- mruknął Draco taktownie- Ja myślę, że świat bez szlam będzie lepszy. I… selekcja nadejdzie. Zobaczysz. Prędzej, niż myślisz.
-Srutu-tutu, majtki z drutu.- parsknął nonszalancko czarnowłosy dwunastolatek. Ale poczuł wielki niepokój. Przypomniał sobie zakapturzone widmo w Lesie i niedowierzanie, że Voldemort może wrócić. Zgadzało się to z tym, co właśnie usłyszał. Ojciec Dracona (a znając Dracona, to był to mężczyzna o bardzo konkretnych i wiarygodnych informacjach, jeśli chodzi o czarną magię) dał do zrozumienia, że to możliwe, by powrócił ON… Coś się tu kroi niepokojącego…
Doo! Czekamy z niecierpliwością na Syriusza, a Ciebie nie ma już od listopada! :c
U nas nowość, mamy nadzieję, że u Ciebie też za niedługo się pojawi ;).
Doo! Czekamy z niecierpliwością na Syriusza, a Ciebie nie ma już od listopada! :c
U nas nowość, mamy nadzieję, że u Ciebie też za niedługo się pojawi ;).
Doo! Czekamy z niecierpliwością na Syriusza, a Ciebie nie ma już od listopada! :c
U nas nowość, mamy nadzieję, że u Ciebie też za niedługo się pojawi ;).