Cosmo wciągnął powietrze w płuca z ukontentowaniem. Świeże powietrze Hogsmeade… Ach, co za ulga, po tym beznadziejnym, ciasnym Basildon.
Rozejrzał się radośnie. Niebo miało ciemny, ołowiany kolor, a zasnute było ciężkimi, kłębiastymi chmurami. Dął potężny, jesienny wiatr, poruszając wysokie drzewa. Cała zielona, iglasta korona tańczyła na smutnym wietrze, gdzieniegdzie przewinął się nostalgicznie umarły dawno liść, porwany do tańca. Nad koroną majaczyły wieże potężnego zamku, wielkiego i zawiłego, niczym jakieś hermetyczne miasteczko. Pełen sekretów i wspomnień milionów, majestatycznie górujący pod szarym nieboskłonem, jakby prawie dotykający go. Hogwart był dla Cosmo jak odrębny, alternatywny świat, z własnymi zasadami i oryginalną historią. I nie dlatego, że Cosmo był fanem szkoły, tylko dlatego, iż zdawał sobie sprawę, jak wiele istnień i cieni zostawiło ślady stóp właśnie tam, pod tym przeogromnym, odwiecznym dachem.
- Tęskniłem - uśmiechnął się czule i podskoczył radośnie.
- Widzę profesora Snape’a - zagadnął wujek Remus, uśmiechając się na widok radości Cosmo - Idź do niego, ja już cię zostawię. No, to pa pa!
Cosmo dość niezręcznie uściskał wujka („Czułość?! Nieeeee!”), po czym powiedział:
- I przytul mamę ode mnie. Ja czułem się dziś dziwnie, żegnając z nią. Może to z powodu tej awantury z rana o jajecznicę. Nie mam wrażenia, że pożegnałem się z nią ładnie.
- To znaczy? - wujek uniósł brwi.
- Czułem ulgę, żegnając się - stwierdził Cosmo - To chyba źle.
Ruszyli wolno w stronę bramy Hogwartu, za którą czekał profesor, przyglądając im się bacznie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wujek Remus zerkał w kierunku Cosmo.
- Nie przejmuj się. Taki moment przychodzi zawsze w życiu - rzekł wujek zagadkowo, po czym skinął głową w kierunku obserwującego go profesora Snape’a. Ten zmierzył go pogardliwym spojrzeniem. Cosmo z zafascynowaniem się temu przyglądał, unosząc brwi.
-Witaj, Severusie! - uśmiechnął się przyjacielsko wujek Remus, ignorując nieprzyjazny wzrok, po czym poklepał Cosmo po ramieniu i odszedł. Dwunastoletni Black nie potrafił odwrócić wzroku od pleców wujka, oddalającego się powoli w kierunku Hogsmeade. Spoza ciemnych chmur przebiło się blade, jesienne słońce, gdzieś za ich plecami i oświetliło szare drzewa i ciemny świat jakimiś szaleńczo i nienaturalnie wyglądającymi smugami żółtego światła. Jedna z nich oświetliła postać wujka. Kiedy był już mniejszy, Cosmo spuścił wzrok na swój długi cień, ścielący się przed nim.
- Chodźmy zatem - mruknął gdzieś z daleka Snape.
Cosmo przeniósł na niego niewidzące spojrzenie i świdrował go orzechowymi oczyma spod czarnej grzywki kruczych włosów. Spojrzenie Snape’a też było osobliwe. Wwiercali się w milczeniu we własne spojrzenia przez jakiś czas, ale potem Cosmo gwałtownym, niespodziewanym ruchem przywarł do Snape’a, tuląc się do niego.
- Black! - warknął zmieszany profesor.
- Dziękuję! - wydukał zmieszany chłopiec, po czym oddalił się od Snape’a, lekko zaróżowionego.
Ruszyli w kierunku szkoły. Bagaż Cosmo leniwie płynął za nimi, na nim spoczywał kosz ze śpiącym Włóczykijem. Wiał zimny wiatr, parę kropelek wody osadziło się na buzi chłopca.
- Tęskniłem za panem - rzekł bez ogródek i z powagą młody Black.
Snape się nie odezwał, ale Cosmo dostrzegł kątem oka, że zerknął na niego. Wreszcie mruknął:
- Niesamowita szczerość - Cosmo wyczuł drwinę, ale i jakieś zmieszanie - Zdumiewające, panie Black. Z jednej strony jesteś wylewnie czuły i dziecinny, ale nie przeszkodziło ci to założyć skórzaną kurtkę zamiast szaty.
- Przebiorę się w domu - prychnął Cosmo. Jego jedyną potrzebą wymagającą zaspokojenia, poza jedzeniem szkolnego jadła było właśnie przeparadowanie po szkole w TEJ kurtce.
- Mógłbym ci za to odjąć punkty, wiesz? - szepnął Snape spokojnie.
- Eee tam! Nie zrobiłby pan tego! - Cosmo beztrosko wepchnął ręce do kieszeni. Miał świetny humor.
- A dlaczego? - zainteresował się Snape, zezując na niego.
- Bo mnie pan lubi i jestem szczególny! - wywalił cały garnitur zębów.
- Szczególny, jak każdy inny… - rzekł Snape mimochodem, obserwując jego reakcję.
- Och, ale JA jestem szczególniejszy - stwierdził prostodusznie.
- Szczególniejszy, powiadasz… - Snape zrobił zagadkową pauzę. Cosmo zerknął na niego ukradkiem. Mina profesora wyrażała, iż myśli nad czymś usilnie. Cosmo cieszył się zawsze, gdy twarz Snape’a coś wyrażała. Większość uczniaków było utwierdzonych w przekonaniu, że Snape umie odczuwać jedynie złość i drwinę, albo obojętność. Przy Cosmo ukazywał całą barwną paletę innych twarzy, co jeszcze bardziej wbijało chłopca w przeświadczenie, że dla Snape’a jest naprawdę „szczególniejszy”.
Aż pod sam próg zamku nie odzywali się więcej do siebie. Cosmo to nie przeszkadzało, bo rozkoszował się czystym powietrzem i widokiem pociętym przez blade słońce, rozpaczliwie przeciskające się przez mroczne chmury. A Snape, co tu dużo mówić, po prostu przetwarzał informacje, zatopiony we wspomnieniach lub konkluzjach.
- Jeśli jesteś głodny, to właśnie trwa kolacja - rzekł Snape łagodnie, gdy już weszli - Ja przetransportuję na dół, do lochów, twój bagaż i kota. Jeżeli musisz, dołącz do uczniów w Wielkiej Sali. Koledzy ze Slytherinu czekają na ciebie. Do zobaczenia.
Po czym oddalił się, powiewając czarną peleryną i celując różdżką w jego cały dobytek, unoszący się nad ziemią. Cosmo przeniósł spojrzenie z niebezpiecznie chwiejącego się kosza z jego Włóczykijem na olbrzymie drzwi do Wielkiej Sali. Czuł się tak niesamowicie odprężony faktem stania pod szkolnym dachem i jednocześnie podniecony, że chyba nic mu nie mogło zepsuć humoru. Nie był głodny, ale tęsknił za jedzeniem Hogwartu, więc postanowił się nim natychmiast dziko spaść.
Wszedł do Sali wśród gwaru. Niektórzy uczniowie zwrócili na to uwagę, słyszał wiele szeptów, ale duża część po prostu to zignorowała. Cosmo już pomyślał ze złością: „Hej, to ja, co to ma być, patrzcie na mnie wszyscy, mam skórzaną kurtkę! SKÓRZANĄ. Ja mam skórzaną kurtkę!!!”, ale nie zdążył efektownie i jednocześnie nonszalancko przeczesać głowy palcami (jakimś cudem umiał to zrobić szczególnie dobrze), bo zobaczył Dracona.
- DRACO!!! DRACUSIU!!! - zapiał i rzucił się w jego stronę w amoku, ku niewątpliwej uciesze ogółu - DAJ PYSKA, MOJE MALEŃSTWO!!!
Draco, widząc zbliżające się tornado, odziane w ćwiekowaną skórę, jakby trochę się skulił i nieznacznie zmniejszył. Mieszanka przerażenia, konsternacji i rozbawienia w szarych oczach była bezcenna. Cosmo z dzikim piskiem radochy i skrajnego szczęścia objął za szyję kuzyna i przycisnął do piersi (nie było to trudne, bo Draco siedział przy stole). Zmiażdżył go w czułym i entuzjastycznym uścisku, ale Draco tylko zgrzytnął coś niezrozumiale.
- Mój kochany pączku w maśle, jak ci się tu żyje?! Karmią dobrze mojego platynowego brylancika? Tęskniłeś za mną, prawda? Ale już jestem, obronię cię przed wszystkim własną, nieowłosioną klatą, już nie musisz płakać w nocy w poduszkę!… - świergotał Cosmo, głaszcząc, prawie bijąc bardzo mocno Dracona po przylizanej, platynowej głowie, skutecznie tratując mu fryzurę, a przedramieniem drugiej ręki przygważdżając mu szyję do swojego brzucha. Draco nie odzywał się, może dlatego, że nie za bardzo miał jak wykrzesać ze zmiażdżonego gardła coś konstruktywniejszego poza rzężeniem.
W tym momencie minął ich Snape, wolno sunąc ku stołowi nauczycieli, gdzie zamierzał w spokoju wreszcie spożyć kolację. Przystanął, powoli obracając się w kierunku kotłowaniny i zlustrował od stóp do głów miotającego się Cosmo w szczególny sposób, nieznacznie unosząc brwi. Cosmo w trymiga się wyprostował jak drut, zaplatając ręce za plecami i wywalił cały garnitur zębisk w kierunku profesora Snape’a, robiąc minę przepraszającego za coś trolla (lub, wedle intencji Cosmo, Lockharta, o którego niewiarygodnie małym móżdżku z listów się już naczytał legendy). Ojciec chrzestny Cosmo ściągnął usta w charakterystyczny sposób i wycelował wzrok w sufit.
- No co… Ja go kocham i się stęskniłem… - pisnął cichutko i niewinne Cosmo.
Draco spąsowiał, a Snape pokręcił głową w zniesmaczeniu, po czym odszedł, raz po raz kręcąc głową. Paru widzów przy stołach Slytherinu i sąsiadującego z nim Hufflepuffu śmiało się cały ten czas, odkąd Cosmo w ogóle dorwał się do niewinnego, wbrew pozorom, kuzyna. Dwunastoletni Black, bardzo z siebie zadowolony, że tak rozruszał towarzystwo, rozsiadł się nonszalancko na ławie obok Dracona, mruknąwszy wpierw:
- Suń się, leszczyk.
- Ej! - warknął czerwony Draco.
- Dobra, yyy… Suń się, arystokrato o jedwabistej pupci, woniejącej kadzidłem i mlekiem z miodem.
Po czym bezceremonialnie wepchnął się pomiędzy Dracona i Pansy.
- Pansy, nie prychaj tak, kotku, tylko podaj mi te frytki, o tam! - zarządził Cosmo stanowczo.
- Że co?! - obruszyła się koleżanka.
- Nie żecuj, chcę się NA-AŻREĆ! - Cosmo tak umiejętnie powielił odgłosy ze słuchanej ostatnio przezeń muzyki, że część stołu odwróciła się do niego ze zdziwieniem.
- Nie mów do mnie per kotku! - prychnęła Pansy.
- Błagam, kotku, nie dramatyzuj…
- Cosmo! Nie mów do mnie tak!
- A jak mam mówić, lama?! - zawołał Cosmo z oburzeniem - Czy jakoś… Żmija by jeszcze pasowała… Ej, Pansy! Nie obrażaj się, to SLYTHERIN! A co mamy w godle?! Podpowiem ci: pełza.
- Mamy WĘŻA, nie ŻMIJĘ, Pansy, nie słuchaj go! - prychnął Draco, cokolwiek obrażony wcześniejszym traktowaniem.
- Jeden pies - machnął ręką niedbale Cosmo.
- To pies czy żmija? Ależ my mamy chyba węża, yyy… - ciężko wydukał siedzący naprzeciw Gregory, licząc coś, nie wiadomo po co, na palcach - Prawda? Do tej pory tak myślałem…
-Gregory, co za niesamowita dedukcja… Szacun, cukiereczku! - wyszczerzył się Cosmo, gdy do Gregory’ego dotarła z obowiązkowym opóźnieniem uwaga - Pansy! Gdzie moje frytki! Pansy!
Parkinson, siedząca obok, spoczywała już jakiś czas plecami do Cosmo, obrażona.
- Nie zmuszaj mnie, Pansiku, do gadania z twoją ponętną potylicą… - mruknął do jej ucha Cosmo.
- Jesteś nieznośny, Black! - pisnęła wysoko, obracając się raptownie i uderzyła go mocno w ramię.
- Nie bić, zrozumieć, ja tak gadał o tobie, żeś żmija, bo mamy w godle GADA!!! - zakrył się rękami Cosmo, osłaniając przed ciosami buzię - MAMY! Serio mówię, chcę tylko te moje lipne frytki…
Pansy jednak prychnęła i z pasją wznowiła atak, a Cosmo stwierdził z rozbawieniem i zaskoczeniem, że jej to chyba pasuje, takie lanie go na odlew.
- DRACO, RATUJ!!! - pisnął wysoko w drugą stronę - Ta baba się na mnie wyżywa!!!
- Czemu mam cię ratować, jak to ty miałeś ratować mnie nieowłosioną klatą? - zapytał Draco flegmatycznie i bez zainteresowania, wkładając sobie kolejną porcję śmietankowego kremu.
Cosmo tak zamurowało, że tylko odwrócił się do niego i skutkiem tego oberwał od Pansy w szczękę.
- Draconie, ty podchwyciłeś żart… - Cosmo rozdziawił usta w niemym szoku - ZAŻARTOWAŁEŚ… Ej, chwilę mnie nie było, a Draco żartuje, Gregory używa twarzy i głowy, a Pansy… Dobrze, kotku, dobrze, jak tak ma być, to sam się obronię nieowłosioną klatą… A MASZ! GIŃ!
Dramatycznie rozchylił kurtkę skórzaną i rozdarł bohatersko koszulę, świecąc oszołomionej Pansy nagą klatką piersiową przed twarzą. Oczywiście, reakcja ludzi tylko utwierdziła go w przekonaniu, że jest dobrze. Może i widok nie był najprzedniejszy (w końcu miał dopiero dwanaście nędznych lat), ale za to ubaw po pachy. No i kto w tej szkole przed nim miałby tupet robić striptiz przy stole i to w dodatku Ślizgonów?!
- Co, Pansiku, czy Boski Blask Blacka już przerwał twe procesy życiowe? - wyszczerzył się do Pansy, wypinając pierś bardziej do przodu i jeżdżąc brewkami w górę i w dół - Od ilu sekund jesteś oślepiona?
Pansy okryła się rumieńcem złości i zakryła dłońmi twarz. Paru starszych Ślizgonów ryczało ze śmiechu na ten widok. Skonsternowanie Pansy, unikającej widoku klaty Cosmo, rozbawiło skutecznie ogół.
- BLACK!
Profesor McGonagall dyszała mu już w kark. Cosmo radośnie okręcił się w jej stronę.
- Ja tak tylko w obronie własnej! - uprzedził ją ze świętoszkowatą miną.
- Co ty… Przebierz się natychmiast! - profesorka była blada, co Cosmo zauważył z satysfakcją.
- Niezwłocznie! - radośnie zakomunikował, po czym wstał i ruszył z wolna ku lochom, na zakończenie przedstawienia okraszając widownię seksownym, wyluzowanym chodem modela o kozackich zapędach, który stanął na wysokości zadania, by jego rozpięta kurtka, rozwiana i porwana koszula, oraz naga klata wyglądały jak najbardziej bosko. Chwycił za jeden z połów ubrania i szedł wśród gapiących się na niego uczniów, zszokowanych, lub słaniając ze śmiechu, po prostu czując, jak energia rozpiera jego ego, więzione dotąd w domu. Teraz był wolny. Mógł psocić.
Trzynastolatek wpadł z impetem na coś czarnego.
– Przepraszam… – bąknął, odwracając głowę od mijanej wystawy sklepowej i próbując skupić wzrok na obiekcie przed nim.
– Piękny dzień, Black, na złapanie szlabanu za umyślne tratowanie twego nauczyciela eliksirów.
– Tamara! – Nicholas zamachał gwałtownie w stronę dziewczyny przy pubie „Trzy miotły”. – Ja… co?
Dopiero teraz do niego dotarło, co Snape powiedział, że w ogóle coś powiedział. Nauczyciel zmrużył oczy i parsknął szyderczo:
– Przepraszam, ale właśnie na mnie wpadłeś całym swym niekontrolowanym dobrze cielskiem – wycedził drwiąco.
– Nic się nie stało, nic nie zauważyłem i tak – wypalił Nicholas i wyminął Snape’a, śpiesząc ku Tamarze. Nauczyciel osłupiał, ale potem rzekł na głos:
– Kiedyś wylecisz na ten swój zmutowany pysk. Obiecuję!
Nicholas to zignorował i dopadł do nieco zdziwionej Krukonki. Tamara wytrzeszczała czarne oczy, a jej czekoladowa czupryna delikatnie muskała ją po czole, uszach i szyi na jesiennym wietrze. Wyjęła podbródek zza kolorowego, pasiastego szalika i rzekła:
– Ekhym. Cieszę się, że mnie znalazłeś. W końcu nigdy tu nie byłeś, nie?
– Ja się nie gubię. Generalnie – odparł Nicholas, drapiąc się za wilczym uchem w skupieniu. – A tak w ogóle to mogłaś na mnie poczekać, a nie lecieć sama do Hogsmeade. Wiem, że spóźniłem się dwie godziny na spotkanie...
– Pomyślałam, że nie idziesz, że śpisz, czy coś... Dobrze więc! Wejdźmy. Pokażę ci coś pysznego.
W środku był tłum i gorąco zaparowało szyby.
– Czy to na pewno dobry pomysł? – zagadnął chłopak.
– Wydaje mi się, że tak! Spróbujesz kremowego!
– Spróbuję kremo...? Oj, cześć, Cho...
Nicholas zesztywniał w drzwiach, gdy Cho Chang i Marietta Edgecombe wychodziły.
– Cześć, Nicholas. – uśmiechnęła się z zakłopotaniem Chinka i z konsternacją pozwoliła, by jej przyjaciółka wypchnęła ją za próg pubu. Trzynastoletni Black wciąż stał, jak zaczarowany.
– Co się gapisz w przestrzeń, łamago?! Zagracasz wstęp!
Głosy kapitana ślizgońskiej drużyny i jego kumpli wyrwały go z letargu. Chwilę później poczuł, że Tamara ciągnie go za rękaw. Został posadzony przy ciężkim stole i dopiero wtedy poczuł rumieniec na buzi.
Tamara zachichotała i poszła po coś do barmanki. Nicholas potrząsnął głową, jak wilk otrzepujący się ze śniegu, co poskutkowało piskiem zachwytu paru Puchonek stół dalej. Dotarło do niego, że uważają jego uszy za słodkie i w ogóle puci-puci. Puścił to mimo nich i wzrok skupił na dużym kuflu kremowego napoju, jaki Tamara postawiła przed nim, sama siadając obok.
– Jestem abstynentem – mruknął buntowniczo.
– Ależ to kremowe piwo. Ono praktycznie wcale nie jest mocne. – Tamara łyknęła zdrowo ze swojego kufla i uniosła brwi wyczekująco.
– Co? – zacietrzewił się trzynastolatek.
– Ta Azjatka jest z twojej klasy, nie? – wypaliła.
– A bo co?
– Musisz uważać. – Tamara przysunęła się bliżej, by nikt ich nie podsłuchał. – Widzę, jak ci się oczy maślą, no i ten rumieniec...
– Wcale nie! – zdenerwował się na pół pubu Nicholas.
– Cicho! – dziewczyna zmierzyła go ponurym spojrzeniem. – Takie rzeczy widać, a ty, Nicholas, masz już trzynaście lat, zaczynasz dostrzegać dziewczyny, to normalne...
– Widziałem ją już wcześniej – wypalił.
– Dobrze wiesz, o czym mówię. – Tamara przyjrzała mu się uważnie. – Co tak naprawdę do niej masz? Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.
Nicholas zastanowił się nad pytaniem.
– Lubiłem ją już, gdy byliśmy w pierwszej klasie – rzekł po namyśle. – Była… miła. To chyba to.
– Tylko?
– Wtedy to było AŻ. – trzynastolatek spuścił wzrok. - Nikt mnie nie lubił, byłem kompletnie olany przez ludzi. Śmiali się ze mnie, a ona mnie obroniła. To było niesamowite. No i potem nawet zgodziła się zrobić ze mną pracę, chyba z litości... Co prawda, z mojej winy nic z tego nie wyszło, od tej pory mam wrażenie, że jest jej głupio, gdy mnie widzi. No, myślę też, że znaczenie ma to, że jest ładna...
Nicholas poczuł się tak kulawo, że jego nogi wydały mu się okazem zdrowia i sprawności przy tej wypowiedzi. Tamara patrzyła na niego ze współczuciem.
– Taa... – rzekła w końcu. – Nieszczęśliwe zakochanie...
– Co?! Ja, zakochany?! Jeszcze czego!!!
Tamara zmierzyła go pełnym politowania wzrokiem.
– Przecież widzę, co ci grozi. Jak nie teraz, to za chwilę będziesz. A ta dziewczyna też widzi, co się szykuje. Patrzy na ciebie przepraszająco i z konsternacją... Wiesz co, musisz być twardy, bo możesz się bardzo rozczarować.
– Postanowiłem ćwiczyć się w stoicyzmie, to mnie kręci! – wyszczerzył się.
Tamara parsknęła.
– Powaga! Filozofie, to jest to! Prawie, jak moje eliksiry... No, spróbujmy tego wywaru, tak a propos...
Kremowe piwo wywołało w nim mimowolny jęk, bo tak pyszne było. Nicholas oblizał się z lubością i zamlaskał parę razy, delektując niepowtarzalnym smakiem.
– Wiedziałam, że ci będzie smakować! – ucieszyła się Tamara. – Gdzie teraz idziemy?
– Do domu. – Nicholas zmrużył oczy i wypił ostatni łyk.
– Ale jeszcze nie zwiedziłeś Hogsmeade!
– Nie mam ochoty, muszę odwalić esej dla Snape'a i zadanie z transmutacji... Pomożesz mi z transmutacją?
– Ależ Nick! Dziś jest Noc Duchów!
– A no tak... To tym bardziej. Będzie z głowy. Chodź!
Wyszli na zimny koniec października.
– A Miodowe Królestwo?! – jęknęła Tamara błagalnie.
– Dziś jest uczta, mam post ścisły... Zjadłem tylko dwie miski owsianki z miodem i śmietaną, doceń to!
– Ależ przed chwilą powiedziałeś, że nie pamiętasz o uczcie, nie mogłeś więc o tym pamiętać podczas śniadania!
– To prawda – przyznał Nicholas, opatulając się szczelniej szalikiem. – Mówię o dwóch miskach, które dopiero mam zamiar zjeść po przyjściu do szkoły!
Tamara westchnęła z politowaniem. Rozmawiając, wspinali się po zboczu. Nie minęło dwadzieścia minut, a Nicholas otrząsał się w hallu ze wstrętnego zimna, które powodowało ciarki na jego ciele.
– A może ty też przyjaźnisz się ze mną z litości? – zagadnął Tamarę nagle parędziesiąt minut później, siedząc nad wypracowaniem z transmutacji, w którym póki co napisał jedynie temat. Westchnął, machając nogami pod stołem.
– Co ci przyszło do głowy? – piętnastolatka uniosła brwi z politowaniem. – Zrobiłbyś lepiej, jakbyś myślał nad tym...
Smagnęła koniuszkiem pióra żałosny zalążek wypracowania. Nicholas westchnął jeszcze raz.
– Dlaczego więc się ze mną przyjaźnisz? – spytał.
– Co za pytanie! Lubię cię i cenię, jesteś nietuzinkowy i nie można się z tobą nudzić, ale i wierny i lojalny...
– Ciekawe, czy Cho też tak o mnie myśli,...
– Uważaj, bo mnie zirytujesz – Tamara groźbie zniżyła głos.
– No co!? – zawołał trzynastolatek.
– Masz z tym skończyć i o niej nie myśleć, albo zacząć robić coś, by ją zdobyć, by cię polubiła. Takie jęczenie nie ma najmniejszego sensu! Zrozumiano?
– Uhu... Żarciki, żarciki...
– Nicholas! – ostrzegła go Tamara. – Bo sama się tym zajmę!
– O nie! Nie, jeszcze ciebie by tam brakowało! – trzynastoletni Black potrząsnął gwałtownie głową. – Ta sytuacja jest dość zakręcona! Sam se dam radę.
– Tja – prychnęła. – A widzisz tu radziecki czołg?
Wskazała na dolną powiekę, którą pociągnęła w dół.
– Ja... co? – zdumiał się Nicholas. – Radzieckie... co?
Przyjrzał się uważnie powiece Tamary.
– To radzieckie to jakaś choroba? – spytał z troską.
Tamara już wyszukiwała kąśliwą uwagę, ale koś z lewej zawołał całkiem przyjaznym tonem:
– Cześć, Nick!
Tamara i Nicholas odwrócili się w stronę chłopców z dormitorium Nicholasa.
– Eee… Czy to nie koledzy, których nie lubisz tak bardzo? – zagadnęła Tamara.
– Ci sami.
– Ale…
– Nie pytaj. Potem. MUSZĘ to skończyć przed ucztą, bo potem już się nie wtoczę na górę.
Po czym zaczął pisać olbrzymimi wołami, rozciągając je do maksimum. Tamara obserwowała jego akrobacje jakiś czas z popłochem, po czym zajęła się swoimi zaklęciami czwartoklasistki. Przez kilkadziesiąt minut milczeli, zajęci pracą.
Wieczorem odbyła się uczta. Dumbledore znów postarał się, by uczniowie zachwycili się wystrojem i dekoracjami, przede wszystkim jednak - jedzeniem. Z sufitu zwieszało się tysiące żywych nietoperzy, co parę stołów stała olbrzymia, wydrążona latarnia z dyni. Dynie porozrzucane były losowo po całej sali tak, że Nicholas miał wrażenie, że znalazł się na poletku dyniowym. Do tego były jedynym źródłem światła, co dodawało mroku i klimatu, a także jakiejś groteski.
– Mmm… – westchnął z rozkoszą, gdy spróbował truskawkowo-czekoladowych eklerów. – To jest niebezpiecznie dobre…
– Uczty w Hogwarcie dla kogoś z Mugoli, jak ja, są naprawdę szokujące. – Tamara zajadała się kremem owocowym z bitą śmietaną.- Jak tu dotarłam, nie mogłam uwierzyć…
Nicholas wpychał do ust wszystko, co mógł, z wyjątkiem zastawy i kolegów. Nigdy w domu nie narzekał na kiepskie jedzenie, bo mama gotowała dobrze, ale takie nagromadzenie pyszności było po prostu niepowtarzalną okazją, by rarytasami spaść się do nieprzytomności i to w dodatku za darmola.
Gdy już uczta dobiegła końca, Nicholas bez oporu oblizał ubabrane słodyczami i daniami dłonie, Tamara wydała jęk obrzydzenia, mogli całą gromadą Krukonów ruszyć do domu.
– To… O co chodzi z Belbym i resztą? – zagadnęła.
Nicholasowi odbiło się porządnie (parę pierwszoklasistek podskoczyło), po czym zwrócił twarz ku zniesmaczonej Tamarze.
– To proste: pomagam im w eliksirach.
– Co? – zdumiała się Tamara. – Ale oni się z ciebie śmieją.
– Śmiali się – poprawił ją Nicholas. – Chcieli się ze mną zakumplować i zaproponowali naukę eliksirów, jako dobry sposób spędzania czasu… Co?
– Nic. – Tamara patrzyła na niego podejrzliwie. – Ja bym się tak nie dała, ale cóż, twój wybór…
– O co chodzi? Wszystko gra, spędzamy razem czas i pomagamy sobie w eliksirach, a od paru tygodni są wobec mnie… Hej, co się dzieje?
Stanęli właśnie w jakimś korku na korytarzu. Uczniowie nie szli dalej, pchali się za to do przodu, by czemuś się przyjrzeć. Nicholas i Tamara wyciągali szyje, ale nic nie było widać.
– Jakiś pojedynek? – zagadnął Nicholas. – Co tam leży na środku, że wszyscy są tacy przerażeni?
– Ale oni nie patrzą na środek, tylko na ścianę, czekaj…
Nicholas przyznał jej rację i bezceremonialnie przepchnął się tak, by widzieć. Dostrzegł martwą Panią Norris i jakiś czerwony napis nad nią. Ciarki go przeszły.
– Ty! – syknął do Tamary z przejęciem. – Tam wisi martwa Norris! Ktoś odprawiał tu jakieś pierwotne, brutalne obrzędy! Ale wypas!
– Że co? – w ciemnych oczach przyjaciółki pojawił się paniczny strach i niedowierzanie. – Jak to: pierwotne obrzędy?!
– No… nad ciałem napisano coś krwią, pewnie kota… Wypatroszonego i zgwałconego!
– O Boże… Myślałam, że Hogwart to miejsce normalne i bezpieczne!
W tym momencie musieli się rozstąpić. Przez tłum przeszedł Dumbledore, Snape, McGonagall, wyjący Filch, Lockhart i… siostra Nicholasa z przyjaciółmi. Była blada i przerażona. Ciekawe, czy coś naskrobali, ale Nicholas miał szczerą nadzieję, że nie to na ścianie. Rzucił w tym jazgocie przerażenia i zszokowania jeszcze jedno spojrzenie na napis, mrużąc oczy.
Kazano im się rozejść.
– „Komnata Tajemnic została otwarta, strzeżcie się, wrogowie Dziedzica” – zacytował kilkanaście minut później, gdy z Tamarą siedzieli przed kominkiem w pokoju wspólnym. Wszyscy nawijali tylko o tym, przejęte szepty odbijały się od ścian pokoju.
– Komnata Tajemnic? Wrogowie Dziedzica?
– Nie mam pojęcia, co to oznacza i dlaczego Norris zginęła – mruknął Nicholas.
– Pierwszy raz coś takiego widzę w szkole. – Tamara wciąż była w ciężkim szoku. – Mam wrażenie, że pod skorupą zabawy, słodyczy i dyniowych latarni są jakieś mroczne, pierwotne warstwy zła, dostępne dla nielicznych… Ale kto? I kim są wrogowie, którzy muszą się strzec?
– Nie wiem, ale zaczynam się denerwować. – Nicholas zamyślił się, gapiąc w kominek ponuro. Wyglądało na to, że Hogwart nie jest taki bezpieczny, jak zawsze myślał. Ile dziwnych, mrocznych sekretów kryły te mury?
Szeroko otwartymi oczyma wpatrywałam się w świstek papieru, był środek nocy. Remus chrapał na swoim nowym łóżku w rogu. Ja mogłam tylko w kółko odczytywać słowa z listu, który został przez kogoś przylepiony do szyby okna w kuchni, nie wiadomo, kiedy. Nie powiedziałam o tym Remusowi.
Witaj, Mary. Wiem od dawna, gdzie mieszkasz Ty i Twoi bliscy. Powracam. Strzeż się.
A, dedykuję całą notkę Syrci. Jest to spóźniony prezent urodzinowy!!!
Komentarze:
Syrcia Niedziela, 14 Kwietnia, 2013, 12:47
Oł Em Gie. Ol for mi? (dziewiczy pąs aż do bioder i dalej).
Twoja notka przyprawiła mnie o głupawkę. Przypomnij sobie, gdzie zakopywałeś profesora Snape'a! Brylancik w tej notce
Nicholas mnie zabija za każdym razem, jest świetny. Ma fantazję podobną do mojej! Nie ma to jak wypatroszony i zgwałcony kot wiszący na ścianie. Kwik.
Ci jego koledzy mi się nie podobają. Przyznaj się, oni coś knują i chcą zrobić Nickowi kuku w kaka. (musiałam... To przez tego kota!)
I radziecka choroba. Tyle o Nicku, albowiem Cosmo tradycyjnie ściąga ze mnie skalp swoją inteligencją. Jego zachowanie przy stole... Heh, jakbym znów czytała o Huncwotach
aniloraK Poniedziałek, 15 Kwietnia, 2013, 12:55
GENIALNE
A ten ``Boski Blask Blacka`` i w ogóle akcja przy stole boskie
życzę weny i czekam na nn
Zachowanie Cosmo jest typowo Huncwockie, haha! Chwilami nie mogłam przestać się śmiać. Końcówka przyprawiła o dreszcze, mam nadzieje, że nie będzie aż tak strasznie.
Cieszę się, że wróciłaś i liczę, że notki będą częściej, bo nie mogę sie doczekać Syriusza!
Pozdrawiam i zaoraszam do nas - nowa notka!
Uff, wreszcie skończyłam! Czytałam tę notkę od 2 dni i nie mogłam skończyć, bo ciągle ktoś mi przerywał i zabierał laptopa.
No ale skończyłam i podsumowując, było genialnie!
Jak zwykle się uśmiałam, szczególnie przy tekście "Przypomnij sobie, gdzie zakopywałeś profesora Snape'a" Poza tym wprost uwielbiam wszelakie dialogi Nicholasa i Snape'a, genialne są A Cosmo <3 Kocham go, ale ciągle mi szkoda, że jest Ślizgonem.
A ta końcówka... Trochę straszna. Już nie mogę się doczekać, jak to się rozwinie. I
mam nadzieje, że będziesz dodawać notki co tydzień, nie rzadziej. Tak strasznie nie mogę się doczekać Syriusza!!!
Przy okazji, zapraszam do nas. ;)
No i czekam na nową!
Alice Czwartek, 18 Kwietnia, 2013, 21:51
Nie będę oryginalną. Zakopany Snape mnie rozbroil. Jak czytałam o Cosmo, to wyrwało mi się "oj syriusz..." potem się zorientowałam że to Cosmo.
Bardzo mi się pobalo
Niniel Sobota, 20 Kwietnia, 2013, 13:52
Heh powiele dalsze komentarze i powiem ,że Cosmo mnie opętał.Notka super,masz genialny mózg! Przewiduje ,że to Voldemort na końcu??
Już się nie mogę doczekać nowej!
Doo, jak ja się cieszę, że wróciłaś! I to w takiej formie!
Csomo do tej pory mnie irytował, ale w tej notce wyjątkowo mi się spodobał. Jak Syriusz, rzeczywiście! Brakowało mi tego huncwotowskiego klimatu...
A ta notka...? Przecież Voldemort jest jeszcze słaby, Rabastan (o którym na początku pomyślałam) siedzi w Azkabanie... Chyba że Tom M. Riddle poszerzył działalność? Ale nie, powinien jeszcze siedzieć w dzienniku i mieć wpływ tylko na Ginny... Ech, za dawno czytałam te stare tomy .
W pełni się z Tobą zgadzam, lepiej dodawać notki częściej ;). Pozdrowieniaaaaa!
Ach cieszę się, że w zasadzie przez przypadek tu zajrzałam Musiałam sobie przypomnieć przez dobrą chwilę, co się działo do tej pory i na szczęście mniej więcej się odnalazłam
Notka jest genialna- na pierwszym miejscu oczywiście Cosmo, który zakopał Snape'a xD
Czuję, że z kolegami Nicka będą jeszcze kłopoty, ale to i tak zależy tylko od Ciebie
Co do powrotu do Hogwartu "na skróty"- myślę, że słusznie tak zrobiłaś bo i tak każdy wie, co tam się zdarzyło. Mam nadzieję, że gdy już wróci Syriusz, to nie zamierzasz go uśmiercić tak jak JKR. To byłoby straszne! Nie bój się przełamać kanonicznych wątków- w końcu i tak już są dodatkowe postaci, więc zmiana kilku wątków nie będzie chyba problemem
Ogólnie jeszcze klimat bardzo urozmaicony, co było naprawdę wciągające Aż szkoda, że już się notka skończyła x)
Trzymam kciuki za Ciebie i Twoją wenę, zapraszam do siebie i oczywiście mam nadzieję, że wróciłaś już na stałe