Cóż, do neta dostępu nie ma, tylko u przyjaciela... Wybieram się do Was, Metallum i Sufflavus, by wreszcie przeczytać o Lily i Molly, ale niestety, neta brak w dzień, ech...
Syrciu, mam nadzieję, że przeczytałaś moje wypocinowe życzenia i koment pod Twoją przedostatnią notką ^^
No i Aithne!!! Jesteś I Ty także, Victorio! Cieszę się niezmiernie!
Witam także Niniel, Twojego nicka jeszcze nie widziałam
Chciałabym częściej dodawać, ale przede mną potworny moment w moim życiu
Notka ma dwie części - zapraszam do lektury!
Za oknami świat przygotowywał się do ostatniej fazy jesieni. Ulica Vange wyglądała wciąż tak samo ponuro i nudno, jak zawsze.
O tej porze roku zawsze dopadały mnie nawroty depresji. W zimie depresja jakby zasypiała snem zimowym; była wciąż we mnie, ale nie dokuczała mi, czekając na lepsze czasy. Wtedy to śnieg wszystko studził, a dzieci wracały ze szkoły, obdarzając mnie uśmiechami. Wiosna przypominała o nieustannym odradzaniu się i zmartwychwstawaniu, a w lecie było radośnie i ciepło. Trudno było się smucić, gdy chociaż dostrzegłam jedno z moich dzieci. Ale nie na jesień… Szare dni, wszystkie takie same, jak wtedy…
Na szczęście listopad już się kończył i miał nadejść grudzień, a wraz z nim powrót chłopców i Rosemary. Póki co, mogłam polegać jedynie na listach.
– Jestem zdruzgotany.
Objęłam siedzącego obok mnie na kanapie Remusa. Była niedziela, dzień wolny i mogliśmy wtedy wreszcie porozmawiać i napić się herbaty w salonie.
– Może nie będzie tak źle – mruknęłam. – Uszy do góry, braciszku.
– Wytłumacz mi, jak to jest, że od początku tego roku pracowałem chyba w dwóch aptekach i trzech sklepach? – zasępił się. – Wystarczy, że powiem o mojej przypadłości…
– Ale w sklepie z psotnymi gadżetami cię nadal chcieli! – uśmiechnęłam się.
– Taa i kazali po wnętrzu paradować w idiotycznym kostiumie wilkołaka! – wybuchnął Remus. – Co za idiotyzm, jak można się śmiać z czegoś takiego?!
– Przesadzasz, oni tylko chcieli podejść z humorem do zagadnienia… Trzeba było tam zostać, ludzcy byli, że cię nie potraktowali w sekundę incarcerusem, lub czymś…
– Może powinienem pracować u mugoli? – zamyślił się.
– U mugoli co najwyżej będziesz paradował w stroju hamburgera. Co wolisz, hamburgera, czy wilkołaka?
– Śmiejesz się ze mnie… I poczta jest…
Remus dodał coś jeszcze niezrozumiałego i otworzył okno. Do pokoju wleciała Chandra. Złapałam list, który upuściła na stolik do kawy.
Kochana mamo!
Jak się czujesz? Ty i wujek? Zmartwiło mnie, że od jakiegoś czasu nie ma pracy. Napisz, jak coś dla siebie znajdzie!
Tutaj, w Hogwarcie, dzieją się naprawdę dziwne rzeczy! Nie wiem, czy bliźniaki Ci pisały, ale z miesiąc temu, w Noc Duchów, ktoś zatłukł kota woźnego i powiesił go na ścianie za ogon, a nad nim napisał, że jakaś Komnata Tajemnic została otwarta i żeby się strzegli wrogowie jakiegoś tam Dziedzica. Z początku pomyślałem, że ktoś zrobił żart Filchowi (straszne śmieszne, nie?), albo że działa tu jakaś mroczna, pogańsko-celtycka sekta, ale teraz, zaledwie wczoraj, szkołę obiegła informacja, że jakiś Gryfon z pierwszej klasy został znaleziony w takim samym stanie, co Norris! Został zaatakowany uczeń!
Trochę się obawiam o siebie, Tamarę, czy bliźniaki. Kim są wrogowie Dziedzica? Czy zaliczamy się do ich grona? Chociaż coś czuję, że Cosmo jest poza zagrożeniem, bo słyszałem pogłoski, że Dziedzic to sympatyk Ślizgonów. Nie wiem, na czym to braterstwo polega, ale nieco mnie to przeraża. Tak zginąć w szkole… Ale co do Rosemary, to wielokrotnie obiło mi się o uszy, że to ona za tym stoi ze swymi przyjaciółmi, a to dlatego, że znaleziono ją przy Norris tamtego dnia. Nie wiem, co moja siostra mogłaby mieć z tym wspólnego, jeżeli ledwo umie złapać różdżkę poprawnie, a co dopiero jej użyć…
Co do mnie, to po staremu. Dużo pracy, z którą nie zdążam na czas. Ale z eliksirów idzie mi świetnie, ten przedmiot jest jedynym sensem mojego istnienia. No i wreszcie zakolegowałem się z chłopakami z mojego dormitorium. Tamarze się to chyba nie spodobało, bo zawsze patrzy na nich jakoś dziwnie.
Pozdrów wujka! I nie zabieraj mnie stąd! A jeśli już, to zabierz też lochy Snape’a i aparaturę alchemiczną i ingrediencje i wszystko inne. Twój Nicholas!
Przeczytałam list na głos, by Remus też usłyszał. Mój brat zmartwił się jeszcze bardziej i usiadł na kanapie, trąc podbródek kciukiem.
– W Hogwarcie zginął uczeń i Pani Norris? Nie… – mruknął do siebie.
– No tak nam napisał Nicholas!
– No dobrze, ale… – Remus zamyślił się na chwilkę. – Gdyby naprawdę tak było, to dostalibyśmy list od dyrektora, może by nas prosił o decyzję, czy chcemy zostawić dzieci w szkole, czy je zabrać. Nie sądzę, żeby sprawa była tak poważna, jak pisze Nicholas.
– Masz rację… Myślę, że trzeba napisać list do Dumbledore’a! On mi musi wyjaśnić, o co chodzi, to chyba nie jest możliwe, żeby przed rodzicami zatajał, że dzieci są w niebezpieczeństwie…
– Wiesz, Meggie… Bardziej mnie martwi ten Dziedzic i Komnata… Czytałem w szkole legendę o bestii z Komnaty Tajemnic, którą wybudował Salazar Slytherin. Bestia miała wytracić tych, którzy urodzili się w domach mugoli, a studiowali w szkole. Tyle, że to tylko legenda, ale patrząc po załączonym obrazku, wszystko się zgadza…
– Nie czytałam takiej legendy… – zmarszczyłam brwi. – Może warto zapytać dzieci, czy ten pierwszak był z rodziny mugoli? Ale co w takim razie zawiniła Dziedzicowi kotka, przecież nie chodziła do żadnego domu i…
– Mogła być przypadkową ofiarą, lub ostrzeżeniem. Dla Filcha.
– Co za makabra… – pokręciłam głową. – Dzieci są przynajmniej bezpieczne. Pochodzą z czarodziejskiej rodziny. Ciekawe, ile jeszcze dziwnych i tajemniczych rzeczy…
– O czym ty mówisz? – zdziwił się Remus.
– A nic, tak do siebie…
Myślami przeniosłam się do mojej komody gdzie leżał świstek od tajemniczego agresora. Upłynął chyba już miesiąc, odkąd go dostałam, a wciąż nie pojawił się na horyzoncie. Kim był? Wąska grupa ludzi mówiła do mnie „Mary”. Prawie nikt. Pomyślałam też o Voldemorcie, ale odrzuciłam tę myśl. Przecież taki liścik, jeśli już, wysłałby najpierw do Dumbledore’a. Po co miałby sobie mną zawracać głowę? Kto w ogóle chciał ją sobie zawracać? Chyba tylko jakiś dawny, zapomniany wróg, pragnący wendety…
– Jest! – krzyknęła Hermiona.
Zabarykadowani w kabinie w nieczynnej toalecie, zerkali przez ramię na receptę na Eliksir Wielosokowy. Rosemary czuła jednocześnie rezygnację i podekscytowanie.
– To najbardziej skomplikowany eliksir, o jakim kiedykolwiek słyszałam – rzekła Hermiona po chwili. – Muchy siatkoskrzydłe, pijawki, ślaz, rdest ptasi… No, ale nie będzie trudności, to wszystko jest w naszym kredensie, możemy sami wziąć. Oooch, zobaczcie, sproszkowany róg dwurożca… Nie mam pojęcia, skąd to weźmiemy… Skórka boomslanga… To taki jadowity wąż afrykański… to też będzie problem… No i oczywiście odrobinę tego kogoś, w kogo się chcemy zmienić.
– Że co? – przeraził się Ron. – Co rozumiesz przez odrobinę kogoś, w kogo się chcemy zmienić? Nie wypiję niczego, w czym będą paznokcie Crabbe’a...
–Na razie nie musimy się tym martwić, bo ten składnik dodaje się na samym końcu… – zignorowała go Hermiona.
Ron i Rosemary wymienili przerażone spojrzenia, a Harry westchnął:
– Hermiono, zdajesz sobie sprawę, ile rzeczy będziemy musieli gdzieś ukraść? Skórki tego boomslanga na pewno nie znajdziemy w naszej szafie. Co zrobimy? Włamiemy się do gabinetu Snape’a i skorzystamy z jego prywatnych zapasów? Nie wiem, czy to najlepszy pomysł…
Hermiona poparzyła na nich płomiennym spojrzeniem.
– No cóż, jeśli pękacie, to dajmy sobie spokój. Znacie mnie, ja nie lubię łamać szkolnego regulaminu, ale uważam, że grożenie tym spośród nas, którzy mieli nieszczęście urodzić się w rodzinie mugoli, jest o wiele gorsze niż uwarzenie jakiegoś skomplikowanego napoju. Ale jeśli nie chcecie się dowiedzieć, czy to Malfoy, to pójdę prosto do pani Pince i oddam jej tę książkę…
– Nigdy bym nie pomyślał, że dożyję dnia, w którym będziesz nas namawiać do łamania regulaminu – mruknął Ron. – Dobra, zrobimy to. Ale bez paznokci, dobrze?
– Ile na to potrzeba czasu? – zapytała Rosemary ze zrezygnowaniem. Hermiona uśmiechnęła się.
– No więc… – otworzyła księgę ponownie. – Ślaz trzeba zrywać w pełnię księżyca, a te muchy siatkoskrzydłe muszą się warzyć przez dwadzieścia jeden dni… Jeśli uda nam się zebrać wszystkie składniki, to może potrwać około miesiąca.
– Miesiąca? – skrzywił się Ron. – Do tego czasu Malfoy może zaatakować połowę mugolaków w szkole! No tak, ale to najlepszy plan, jaki mamy, więc do dzieła, moi drodzy, do dzieła!
– To chyba oczywiste, że ja i Ron zamienimy się w Crabbe’a i Goyle’a, ale kim będziecie wy? – zapytał Harry. – Na pewno jest niewielu Ślizgonów, którym Malfoy by powiedział jakiś sekret.
– Nie musimy się tym na razie martwić, Harry, te składniki dodaje się na końcu! – przypomniała Hermiona, pochylając się nad księgą. – Jak już będzie czas, wybiorę sobie jakąś Ślizgonkę i weźmiemy od niej coś… Ale Rosemary…
– Ja już wiem – uśmiechnęła się mściwie Rosemary. – Mamy jeszcze takiego czarnowłosego oszołoma…
– Nudzę się.
Cosmo potargał swoją czarną czuprynę i ziewnął przeciągle. Jego Eliksir Rozdymający był z pewnością bardziej pomarańczowy niż w przypadku eliksiru Dracona, mieszanki sinego fioletu i krwawej czerwieni. Oczywiście Snape przechodzący obok kociołków Dracona i Cosmo nie uczynił żadnej zasmucającej uwagi, jak zwykł to robić w przypadku Gryfonów z największym zaangażowaniem.
– Ładnie, Black – mruknął cicho. – Postaraj się nie zatracić tej konsystencji. I dodaj jeszcze uncję oczu diabła morskiego.
Cosmo wywalił zębiska na wierzch, po czym wykonał polecenie.
– Po co ci ta kiteczka na czubku głowy?– zagadnął doń Draco, mieszając z trudem swój wywar.
– Bo mi kłaki wszędzie wchodzą – odparł prostodusznie Cosmo. – Ej, Draco, nudzę się…
– Ta? To rzuć w Weasleya tym kłem! – zarechotał Draco mściwie. – Chcę zobaczyć jego minę!
– Boże, jakie ty masz nudne rozrywki! – ziewnął dwunastolatek. – Już ja się z widokiem obrzucanego Weasleya przejadłem, wywaliłeś na niego od początku listopada chyba pół apteki! Łatwej było taczką, kuzynie. Nie bawią mnie takie puste czynności.
Draco zmrużył oczy i prychnął.
– Jak chcesz. Mnie to bawi nadzwyczajnie.
I rzucił garścią oczu, tym razem trafiając w Rosemary. Rudowłose loki zatańczyły wokół jej twarzy, gdy gwałtownie odwróciła głowę w stronę Dracona i Cosmo, marszcząc ze złością czoło.
– To ten glut, nie ja! – syknął przepraszająco Cosmo, wskazując ekspresyjnie na Dracona chyba wszystkimi kończynami, jakimi mógł.
Draco zarechotał mściwie, po czym zwrócił się wyniośle do Cosmo:
– Sam jesteś glut, padalcu!
– Nie może być! – Cosmo przywalił sobie całą pięścią w czoło, po czym zajęczał rozpaczliwie – Jestem glutem! Gorzej, jestem PADALCOGLUTEM! Och, ja nieszczęsny, ciężki jest żywot padalcogluta… Draco, czemu?!
– Zamilcz, gumochłonie! Jeszcze by mi tego brakowało, żeby jakiś idiota pruł mi się do ucha na nudnych lekcjach!
– EEEEEEEEEE!!! – zawył Cosmo rzewnie. – Jestem padalcoglutem, a ty jeszcze mnie wyzywasz od idiotów i gumochłonów… Nieszczęście ze mnie, co się zowie PADALCOGLUTOGUMOCHŁONOIDIOTA, chlip!…
– Black, ton ciszej, nawet jak się nudzisz, chłopcze… – powiedział głośno Snape.
– Ależ profesorze, padalcoglutogumochłonoidiotą mnie nazwano! – odparł na jednym wdechu Cosmo. – Nie czuję się już uczniem z takim tytułem! Nie wiem, co padalcoglutogumochłonoidioci robią zwykle na zajęciach eliksirów… Co najwyżej mogę pełnić rolę ingrediencji z taką nazwą… Może mnie pan zamarynować? Proszę!
– Black, o czym ty znowu bredzisz? – wytrzeszczył oczy Snape przy akompaniamencie śmiechu Rosemary.
– Chcę być zamarynowany! – tupnął nogą Cosmo. – Jako Padalco-I-Pozostały-Inwentarz mam swoje prawa! Ale chcę być zamarynowany konkretnie przez pana, innej osobie swego cennego ciałka nie oddam!
Tym razem nawet Draco musiał się zaśmiać. Snape nic nie powiedział, wytrzeszczając na Cosmo swe czarne, lekko zdziwione spojrzenie.
– Eee… Black, czy dodałeś już uncję oczu? – odparł jedynie cierpliwie.
– Sam se wlezę do słoja, jak pan nie chce mnie marynować! – prychnął Cosmo i korzystając z okazji, że Snape zajął się kociołkiem Seamusa Finnigana, podszedł do jego kredensów, odrywając się od nudnego Eliksiru Rozdymającego.
W kredensach stało mnóstwo flaszek różnego koloru, wielkości i objętości. Cosmo dostrzegł też kilka ciekawych słoików, w których pływały jakieś obrzydlistwa. Pokazałjęzyk słojowi, w którym dryfowały beztrosko gałki oczne, po czym przeniósł wzrok na flaszki w głębi.
– Ooo… Nick! – ucieszył się, gdy dostrzegł flaszkę opatrzoną imieniem i nazwiskiem jego brata. Musiała być to próbka jego pracy na którejś z lekcji… Napis głosił, że wewnątrz znajdował się, jak to Snape na nalepce określił, „Eliksir popędzający stolec”. Cosmo parsknął w rękaw, po czym zerknął ukradkiem na nauczyciela.
– Czy uważasz, Potter, że to, co znajduje się w twoim kociołku, jest pomarańczowe? – drwił właśnie Snape. – A powiedz mi, jak dawno temu kupiłeś te okulary?
Cosmo ze zwiastującym pożogę godną samych Blacków uśmieszkiem wsunął fiolkę do kieszeni spodni od szaty. Snape, skupiony teraz na kociołku Pansy, niczego nie zauważył. Cosmo, bardzo zadowolony z siebie, ruszył rozbujanym krokiem w stronę swego miejsca pracy, rechocząc mściwie.
BUM!
– AAAAACH!!!
To się stało w ciągu sekundy. Kociołek Gregory’ego eksplodował Eliksirem Rozdymającym, obryzgując pół komnaty. Cosmo w jednej chwili ugiął się pod czymś ciężkim, co rosło z każdą chwilą, po czym niezgrabnie usiadł na ziemi, nie będąc w stanie utrzymać się na nogach. Wokół wrzało: większość uczniów, w tym wszyscy Ślizgoni, krzyczała spanikowana. Draco trzymał się za olbrzymi nos, Vincent wrzeszczał, bo miał teraz udo wielkie jak pień dębu z Zakazanego Lasu, ale nie tylko oni ucierpieli od wybuchu. Cosmo zarejestrował, że Finnigan i Thomas, dwóch Gryfonów, którym jakimś cudem nic się nie stało, duszą się ze śmiechu, pokazując jego samego palcami. Wtedy to z przerażeniem odkrył, że… jego pośladki przypominają teraz jedną ze słynnych, gigantycznych dyni Hagrida. Kiedy dotarło do niego, o co się opiera plecami i głową, wrzasnął piskliwie, zdjęty strachem, że ta przypadłość pozostanie mu już do końca życia. Starając się nie myśleć, jak będzie wyglądała jego trumna, uderzył w automatyczny skowyt. Zirytowało go, że ci, którzy nie oberwali, umierają ze śmiechu właśnie przez niego.
– Cisza! CISZA! Wszyscy, którzy zostali ochlapani, niech tu podejdą po Wywar Dekompresyjny. Jak się dowiem, kto to zrobił…
– JAK MAM PODEJŚĆ Z TAKĄ RZYCIĄ, WIELKĄ JAK SATELITAAAA?!!! – zapłakał Cosmo żałośnie.
Snape warknął coś niezrozumiale, nabrał eliksiru w chochlę, przepchał się z najwyższą ostrożnością pomiędzy ławką a wielgachnym zadem Cosmo. Chłopiec chciwie wypił lekarstwo na wszelkie jego problemy życiowe, włącznie z kształtem trumny, po czym uśmiechnął się.
– Ach, cóż za cudowna ulga lekkiej pupy! – oznajmił z egzaltacją do Dracona, gdy wyszli na przerwę. – Normalnie kilka cali nad ziemią się unoszę!
– Ciekawe, kto to zrobił… – mruknął Draco, macając dla pewności swój normalny już nos. – Pragnę się założyć, że to jakiś Gryfon rzucił tą petardą, bo my, Ślizgoni, oberwaliśmy… To z pewnością był Potter!
– No tak, Potter-Wszelkie-Zło. Demonizujesz! – Cosmo pociągnął nosem. – A ja założę się, że to Weasley, znam jego rodzinę, ona mi najbardziej pasuje do tych, co to rozporządzają magicznymi petardami…
– Ależ Weasley nic nie zrobi bez rozkazu jego pana, Pottera! To musiał być Potter!
– Wiesz, Draco, dostrzegam analogię! – uśmiechnął się mściwie Cosmo. – Kto wie lepiej od ciebie o traktowaniu swych kumpli jak sługi, nie będę się kłócił z ekspertem…
– Co to analogia? – zmarszczył brwi Draco. – I czemu to niby miał być Weasley?
– A czemu nie? – westchnął Cosmo, po czym parsknął – Może już tak miał dość obrywania non stop apteką, że ci oddał petardą?
– Ale to Goyle oberwał… – Draco zmarszczył brwi. – Ja nie widzę jakiegoś lepszego kandydata, niż Potter. Chciał się z nas pośmiać, albo zemścić…
– Hmm, może jeszcze zaraz się będziesz zarzekał, że to Dziedzic Slytherina i mści się na was, że śmialiście, okropne pacany, dostać się do jego domu, a on musi się męczyć z Gryfonami…
Cosmo zamyślił się, gdy już skończył mówić. Wciąż miał przeświadczenie, że by się chętnie z Potterem zamienił. Zatopiony w tych myślach, macał spoczywającą w kieszeni fiolkę z eliksirem. Może by tak coś spsocić? Wlać komuś do picia, czy coś… Snape’a postanowił nie tykać, w końcu nawet on czuł, że profesor eliksirów pozwala mu na stanowczo za dużo i lepiej nie przeciągać struny. McGonagall? Ta poczciwa, zapracowana kobieta? Aż szkoda by ją tak ściąć z nóg, niech dalej sobie pracuje… Dyrektor? Cóż za zuchwałość, ale zabawa przednia… Tyle, że on by na pewno się nie dał nabrać i wyczułby zagrożenie, jest zbyt potężny, żeby nie zwęszyć psoty. Tak, to jest myśl, dać eliksir jakiemuś uczniakowi. Pierwszoklasiści odpadają, takie z nich niewinne, nieświadome istotki… A Gryfoni? Nie, nie będzie tępił swych niedoszłych pobratymców… Krukoni? Puchoni? Nie, wyjdzie na paskudnego Ślizgona i znowu będzie, że Slytherin to samo chamstwo i drobnomieszczaństwo. Jakiś Ślizgon, swoją drogą, byłoby to najłatwiejsze. Dracona nie warto tykać, trzeba być bądź co bądź lojalnym, poza tym, to delikatne chucherko na pewno nie zniesie takich okrutnych tortur i umrze, biedaczek, na udar mózgu, zawał i zapalenie skóry… Może by tak…
– Sam nie wiem… – Draco obejrzał swoje idealne paznokcie. Cosmo, siedzący wygodnie na sofie przed kominkiem, kątem oka obserwował z czujnością Vincenta i Gregory’ego, którzy opychali się z ukontentowaniem słodyczami gdzieś w kącie salonu Ślizgonów. Czekał na wybuch, a coś w jego żołądku skręcało się z takim podnieceniem, jakiego nie wywoływał żaden mecz quiddicha.
– Może Dziedzicem jest jakiś nauczyciel? – podsunął.
– Żaden mi na takiego nie pasuje…
– Snape!
– Snape? – skrzywił się Draco. – Snape jest niegroźny i wydaje się mieć niewiele wspólnego z całą tą zadymą… Wiem, co mówię.
Cosmo nie spytał, skąd Draco wie na temat Snape’a więcej, niż przeciętny uczeń. Poczuł nawet ukłucie zazdrości, w końcu to on był Snape’a przytulaśnym i nieznośnym synkiem chrzestnym, nie Draco (a przynajmniej chciał takiego grać…). Od mamy wiedział, że kiedyś Snape był w Slytherinie, musiał więc się obracać w kręgach Malfoyów dość skutecznie…
– OŻESZ!…
Vincent i Gregory jednocześnie złapali się za brzuchy i zrobili sinozieloni. Ciastka, nasączone eliksirem „popędzającym stolec”, leżały, rozrzucone wkoło jego kolegów z dormitorium. Gregory, nie wytrzymując i wyjąc głucho, rzucił się w kierunku dormitoriów, zapewne w celu odwiedzenia toalety, ale na schodach potknął się niezgrabnie o rozwiązaną sznurówkę, po czym legł na ziemi, wijąc się rozpaczliwie, czemu towarzyszyły organiczne odgłosy. W salonie zaległa generalna cisza, ale paru starszych Ślizgonów nieźle się ubawiło. Jednak prawdziwy wybuch wesołości wywołał Vincent, który w akcie desperacji zsunął dolne warstwy stroju i usiadł na swojej otwartej torbie, będącej jedynym w pobliżu pojemnikiem, a na jego twarzy wykwitła wręcz ekstatyczna ulga. Draco cieszył się z całego przedstawienia nie gorzej od reszty domu, a Cosmo był z siebie bardzo zadowolony. Co prawda, zrobiło mu się nieco żal kumpli, ale co tam, pewne rzeczy wymagają ofiar. I Draco się śmieje, a to już coś… W duchu przyklasnął swemu starszemu bratu, a już prawdziwego rżenia się nabawił, gdy Draco nagle zorientował się, iż była to jego osobista, paniczykowa torba, a nie Vincenta.
Nicholas szybko pokuśtykał w stronę drzwi do lochu Snape’a. Na jego oczach zamknęły się. Nie jest źle. Spóźnił się najwyżej paręnaście sekund.
Otworzył z jękiem ciężki portal i wśliznął do środka. Uczniowie w ostatnich resztkach gwaru po przerwie rozpakowywali składniki i kociołki. Nicholas szybko i cicho znalazł się na swym miejscu, obok Carmichaela, który od jakiegoś czasu siedział z nim. Ten przywitał go przyjaźnie, ale Nicholas nie zdążył zareagować, bowiem zaległa idealna cisza i wszyscy zwrócili się ku Snape’owi. A on patrzył centralnie na Nicholasa.
– Szkoda – rzekł cicho Snape. – Znów spóźnienie, Black.
– Jakie spóźnienie, przecież…! – zaczął pretensjonalnym tonem trzynastolatek, czując rozpacz.
– Jak!… – warknął Snape podniesionym tonem, na co Nicholas się przymknął, po czym skończył ciszej, cedząc każde słowo – … Ty. Do. Mnie. Mówisz? Spóźniłeś się, leniu, zresztą, jakby to był pierwszy raz… Do tego jesteś najzwyczajniej arogancki, co też nie jest dla ciebie nowością, Black. Jakby tego było mało, ktoś permanentnie od tygodnia wybiera z MOJEGO PRYWATNEGO kredensu ingrediencje, rzadkie i drogocenne…
Snape błyskawicznie podszedł do niego i stanął przed jego kociołkiem, zezując na Nicholasa.
– Black, po co ci boomslang?
– Co?! – zawołał Nicholas z oburzeniem. – O co panu chodzi?!
– O składniki, które kradniesz z mojego kredensu! Ostatnio zniknęło mi tego trochę, w tym rzadka skórka boomslanga.
– Ale ja nic nie kradłem! – wrzasnął piskliwie trzynastolatek. Przypomniało mu się, że rzeczywiście kiedyś podebrał Snape’owi parę nieistotnych drobiazgów, ale to było w drugiej klasie. Nie miał do końca czystego sumienia, fakt, lecz na pewno nie wziął tego booma, o którego oskarżał go Snape. Nauczyciel zezował na niego z wściekłością.
– To się okaże – wycedził. – Jeśli w najbliższym czasie cokolwiek zniknie z mojego kredensu, włączając w to klamki i kurz, to ty za to zapłacisz. Przede wszystkim własną skórą. Odejmuję ci dwadzieścia punktów.
– Ale dlaczego?!
– Za arogancję, spóźnienie i kłamstwa. I za uszy też.
Klasa Krukonów i Puchonów parsknęła śmiechem. Nicholas był wściekły tak bardzo, że miał ochotę wyjść, trzasnąwszy drzwiami. Starając się nie patrzeć na Carmichaela, wypakował z torby przedmioty, książkę i wiązową różdżkę. W trakcie jednak ogarnęła go taka fala furii, że po prostu wrzucił wszystko do torby z powrotem i rzeczywiście wyszedł, ignorując zaskoczenie uczniów. Dopiero, gdy zamykał z trzaskiem drzwi, usłyszał złowieszcze:
– A gdzie to się wybierasz, Black?!
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować poważniej, Nicholas puścił się pędem ku domowi, ignorując ból w kalekich nogach. Nigdy tak nie biegł, bo w ogóle rzadko zdarzało mu się biec, ale tym razem adrenalina odepchnęła ból na bok. Liczył się tylko instynkt: przeżyć…
Tryumfując, wbiegł do dormitorium. Rzucił torbę gdzieś w przestrzeń, dysząc i nie wierząc w to, co zrobił. Po prostu wyszedł z lekcji!
– Miałem do tego prawo! – warknął do lustra. – Jako pokrzywdzony i niesłusznie oskarżony o przestępstwa obywatel, który już zmaga się z innymi niesprawiedliwościami losu, jak kosmate uszy, czy sierść obrastająca ciało w nocy, gdy to obywatel pragnie odpocząć po ciężkich bataliach. O co właściwie chodzi Snape’owi?
Przysiadł na łóżku, głowiąc się nad tym. Jakaś skórka. Po rzyć mu taka skórka?! Z własną ma niebagatelne problemy. Dlaczego Snape oskarża właśnie jego?
– Dlaczego? Czyżbym wyglądał jak ostatni ciul?! – zezłościł się trzynastolatek, stając przed lustrem. Na widok rozmemłanego mundurka i poczochranych włosów, a także skwaszonej miny nawet uszy mu oklapły. – No dobra, pytanie pomocnicze zbyt brutalne, zadajmy inne. Czy wyglądam na kogoś, kto w czynie społecznym lub nie, zdecydował się dokonać kradzieży?
Uniósł brew.
– Ech – mruknął do siebie. – Nawet nie umiem wyglądać jak człowiek, a co dopiero odpowiedzieć sobie, dlaczego Snape akurat mnie… Może po prostu to lubi? Ma wyuczony odruch? Dlaczego zaraz ja mam być oskarżany?!
Czuł, że to wielce niesprawiedliwe. Czemu nic mu się nie udawało?! Kalectwa, deformacja, zapowiedzi śmierci… A i tak oskarżają go o coś, czego nie zrobił. Wszystko nie tak.
Nicholas podskoczył, bowiem do dormitorium wpadła…
– Co ty wyrabiasz?!
– Tamaro, jesteś w gościach, oktawę ciszej – rzekł spokojnie Nicholas. – Zadałbym ci to samo pytanie.
– Gdzieś to mam, mądralo!
Czekoladowa czupryna została brutalnie zdewastowana palcami, a Tamara nerwowo podeszła do Nicholasa.
– Nicholas! Co to było? – zapytała groźnie, łypiąc znad dużych, prostokątnych okularów.
– Nie rozumiem, o czym mówisz – wycedził.
– Właśnie na lunchu się dowiedziałam, co odwaliłeś na eliksirach! Mówią o tym!
– Super, sława i chwała wreszcie na mnie spłynęły…
– Nick! – ofuknęła go Tamara. – Będziesz miał kłopoty!
– I co z tego? – zawołał Nicholas ze złością. – Już mam! Snape oskarża mnie o kradzież, której nie popełniłem!
– Jak to? – Tamara zmrużyła oczy. – Kradłeś mu składniki, sam mówiłeś. Pamiętam.
– Tak, ale nie to, o czym mówił… Jakaś tam skórka…
– Skórka boomslanga?
– Boomslang, srumslang, licho wie… – burknął. – Ważne, że tej świętej krowy nawet przez pergamin nie tknąłem!
– Ale co z kradzieżami z zeszłego roku? Może jednak tknąłeś?
– Nie – zniecierpliwił się Nicholas, ale dodał z zakłopotaniem – Może to chwyciłem w desperackim pośpiechu… Ale nie, nie pamiętam, żebym takiej ingrediencji używał! I nie w tym roku, a już na pewno nie notorycznie!
– No to nie wiem… – Tamara przygryzła wargi. – Kto więc ukradł składniki?
***
Trzynastoletni Black zaśmiał się. On i jego nowi koledzy spędzali czas w bibliotece, siedząc przy nauce. Wypracowania z eliksirów piętrzyły się przed nimi, a Nicholas był na tyle koleżeński, że po prostu napisał większość tekstu za Eddiego, Marcusa i Paula. Czuł się wciąż trochę nieswojo wśród swoich przyjaciół oraz nie do końca odnajdywał się w sytuacji, jaka zaistniała, ale najwyraźniej było to dla niego miłe: po raz pierwszy był akceptowany przez kogoś innego niż tyko Tamara. Nie wiedział, skąd zaszła ta nagła zmiana, lecz niezbyt go to interesowało. Ważne było, że w drugiej połowie semestru zimowego trzeciej klasy jego koledzy wreszcie zakumali, że wilcze uszy i kalectwo nóg niekoniecznie oznaczają, iż ktoś jest niewart przyjaźni i akceptacji. A to z pewnością był krok do przodu, milowy wręcz w życiu w Hogwarcie.
– Nie rozumiem, jakim cudem ty tak lubisz eliksiry – westchnął Paul i sięgnął po kociołkowego pieguska, drugą ręką ocierając pot z czoła. – Dla mnie to jest bardzo trudne, cały czas Snape ściga mnie za najgorsze wyniki pracy…
– Bo ty, Paul, w ogóle jakiś wolny jesteś. – Eddie puścił oko do Marcusa i Nicholasa. – Zastanawiam się czasem, jakim cudem trafiłeś do Ravenclawu…
– Ale z transmutacji wymiata, a to jest najtrudniejsze – zauważył przyjacielsko Marcus.
Nicholas przebywał z chłopakami dopiero od jakiegoś czasu i jak na razie mógł o nich powiedzieć niewiele. Zauważył flegmatyczny spokój i zamiłowanie do słodyczy Paula, a także jego wybitnie dobrze rozwiniętą zdolność skupienia się na danej czynności, co dawało chłopcu często przewagę na lekcjach nad innymi i jakąś… ukrytą inteligencję. Marcusa Nicholas do tej pory nie lubił szczególnie i nawet teraz miał jakąś blokadę i niechęć. O Belbym mógł powiedzieć jedynie, że z całą pewnością BYŁ. Natomiast Eddie Carmichael okazał się dość przyjacielski i jowialny. Nicholas jednak dotychczas żadnemu z nich nie przypisał tak interesującej osobowości, jaką w jego oczach miała Tamara. Dosadnie ujmując, ani jeden z nich nie był dla Nicholasa ciekawy. Poczuł się nawet dziwnie ze świadomością, że lepiej czuje się w towarzystwie piętnastoletniej dziewczyny, niż trzech trzynastoletnich chłopaków, jego rówieśników, jakby nie patrzeć. Czyżby było z nim coś nie tak? Do tego dodać fakt, że przebywanie z Tamarą było zdecydowanie trudniejsze, niż z nimi. Od okrągłego roku byli nierozłączni, ale Tamara ostatnio miewała bardzo dziwne zachowania, których Nicholas zwyczajnie nie rozumiał. Na przykład miała zły nastrój z byle powodu i warczała na wszystko. Zawsze miał ją za dość twardą dziewczynę, jej nadzwyczajnie drobne i szczupłe ciało chowało w jego oczach zarówno tajemnicę funkcjonowania dziewcząt, jak i wszelkie kolory, radość życia, blask i ruch oraz motor do działania, temperament, żywotność… Wszelkie przeciwieństwo prędzej szarego niż kolorowego Nicholasa, zamyślonego, powolnego i flegmatycznego, często zadumanego i zatrzymującego czas. No i zostało mu tylko trochę życia, więc w przeciwieństwie do żywej Tamary on był martwy. Może dlatego czuł się tak dobrze? Martwemu Nicholasowi prawdopodobnie potrzeba żywej Tamary. A chłopcy nie byli tacy jak ona. Żaden z nich na razie nie zaspokajał potrzeby nakarmienia Nicholasa blaskiem życia.
Nicholas odetchnął z ulgą, gdy to zrozumiał, bo już zaczynał czuć się jak niedorozwinięty, gdy uświadomił sobie, że woli towarzystwo płci żeńskiej, niż męskiej. Z zadumy wyrwał go Eddie:
– Swoją drogą, Nick, to twoje niedawne zachowanie na eliksirach… To było coś!
– Masz na myśli moje honorowe opuszczenie zony Snape’a? – burknął Nicholas buntowniczo.
– Masz tupet… Ja bym się chyba bał!
– No i nie musiał ślęczeć nad tym okropnym eliksirem przeciw bliznom… – dodał Marcus.
– Lubię eliksiry, więc to nie było takie znowu super… – wzruszył ramionami Nicholas.
– Hej, a co by było, chłopaki, gdybyśmy zwiali razem? Nie poszlibyśmy jutro na eliksiry? – podniecił się Paul. – Naprawdę ich nie lubię.
– Eee… Nie mam zamiaru mieć problemów… – stwierdził Eddie. – Nicholas na pewno miał.
– Nie, nie miałem… Jeszcze… – mruknął Nicholas, nie mówiąc kolegom, że po prostu, ilekroć coś czarnego i żylastego pojawia się w jego polu widzenia, ucieka wszelkimi możliwymi sposobami, nawet za cenę bezpieczeństwa i utrzymania wymaganego poziomu higieny (tak, przed spacerującym Snapem ukrył się w jedynym możliwym miejscu, czyli kupie łajna, pozostawionej przez Hagrida, a i do rury kanalizacyjnej by wlazł, gdyby wyczuł zagrożenie).
– Zwiejmy zatem! – Paul wytrzeszczył oczy dziko. – Skoro Nicholas nie był ukarany…
– Nie chcę uciekać z eliksirów. – skrzywił się Nicholas. – To bardzo ważne lekcje dla mnie.
– Czyżbyś kujoniał? – zagadnął Marcus, mrużąc oczy. – Oj Nick, nie bądź lamą…
– Co robię, przepraszam? – uniósł gęste brwi Nicholas. – Chodzi ci o to, jak rozumiem, że jestem na drodze do nadmiaru kucia i niedomiaru mózgu? Oszalałeś?! Z eliksirów wymiatam, bo mam naturalny talent po mamie, reszta jest w tragicznym stanie, olewam zagadnienie. To chyba nie jestem kujonem.
– Ale nie chcesz zwiać z nami z lekcji! Jak jakiś przebrzydły pupilek i tchórzysz do tego!
– Ej! Ja też nie jestem pewien, czy to dobry pomysł! – zwrócił uwagę Eddie.
– No dobra, ale nie dlatego, że się boję i ubóstwiam Nietoperza! – Nicholas podrapał się za włochatym uchem, ignorując Eddiego. – Po prostu sama treść lekcji jest dla mnie ważna! Eliksiry mnie fascynują i chcę na nich być, tylko na nie czekam!
Chłopcy wymienili skonsternowane, lekko wystraszone spojrzenia po tym żarliwym wyznaniu Nicholasa, jakby obawiając się o jego stan umysłowy, ale Marcus nie dawał za wygraną:
– Ech, myślałem, że jesteś większym luzakiem i spoko…
– Ja, synku, jestem pierwowzorem definicji słowa luzak… – rzekł pewnym siebie tonem kozaka trzynastoletni Black i zrobił adekwatną minę do wypowiedzi. Jego kolegów bardzo to rozbawiło, zwłaszcza pewność, z jaką to wypowiedział. – Ale to nie ma nic wspólnego z tym, że nie chcę opuszczać lekcji. Prawdopodobnie wiążę swoją niepewną przyszłość z eliksirami, więc jakakolwiek wiedza…
– O rany, ale z ciebie sztywniak! – wykrzyknął Marcus, uderzając się w czoło otwartą dłonią. – Mamy dopiero po trzynaście lat, korzystamy z wolności, a ty nam zasuwasz gadkę o twoich planach na przyszłość!… Z czym do ludzi?! Ja nawet nie wiem, co będę robił w sobotę, pojutrze, a ty mi tu…
– Wyluzuj, Nick! – pokiwał gorliwie głową Paul. – Raz możemy zwiać… Nie jesteśmy już grzecznymi uczniakami, mamy po trzynaście lat! To nie pierwsza klasa!
– To nie rozumiem… Marcus twierdzi, że nie jesteśmy wcale dorośli i korzystać mamy z przywilejów młodych uczniów, a ty twierdzisz, że jesteśmy już duzi i możemy nie być grzeczni… – mruknął Nicholas z przekorną, chytrą miną.
– Oj, Nicholas, nie bądź taki znów dokładny… To nie eliksiry, żeby tak wszystko odmierzać…
Chłopcy zaśmiali się dość szyderczo. Nicholas czuł, że coś nie jest w porządku. Tamara była bardziej przebojowa, niż ta trójka szczylków, a mimo tego nigdy nie zeszła niżej ustalonego przez nią poziomu. Nie była przebojowa na siłę.
Mimo tego bolał go brzuch na myśl o tym, że jutro nie pójdą na dwie ostatnie godziny eliksirów. Co powie im Flitwick? Chłopcy nigdy nie uciekli z lekcji, ale jemu, Nicholasowi, zdarzyło się to już parę razy, odkąd tu przybył. Nie chciał nadużywać cierpliwości nauczycieli i Dumbledore’a, zwłaszcza, że to ze Snapem zadzierają. A to był szczególnie niebezpieczny przypadek. No ale cóż robić – dopiero co znalazł sobie kumpli wśród ludzi od zawsze z niego szydzących, głupio byłoby teraz tak to spaprać uporem i sztywniactwem… Nie miał wyboru.
– Przybliżcie się! Przybliżcie! Czy każdy mnie widzi? Czy wszyscy mnie słyszą? Wspaniale! Otóż profesor Dumbledore udzielił mi pozwolenia na zorganizowanie tego małego klubu pojedynków, żebyście potrafili się obronić tak, jak mnie się to tyle razy udało... Jeśli chodzi o szczegóły, wystarczy zajrzeć do moich książek.
Draco i Cosmo wymienili pełne politowania spojrzenia. Lockhart był tak... buraczany, że trudno było uwierzyć.
– Pozwólcie mi przedstawić mojego asystenta, profesora Snape’a. Powiedział mi, że trochę się zna na pojedynkach i zgodził się, jako prawdziwy dżentelmen, pomóc mi w krótkim pokazie, zanim przejdziemy do ćwiczeń. I proszę was, młodzieńcy i dziewczęta, nie lękajcie się o waszego mistrza eliksirów. Kiedy z nim skończę, będzie nadal żywy i cały, nie bójcie się!
Za jego plecami młody Black i Malfoy odegrali scenkę, jakoby byli rozhisteryzowanymi fankami ich opiekuna. Trzęśli miarowo portkami, rozdzierając policzki paznokciami, aż w końcu Cosmo wydał wysoki, histeryczny szloch i upadł na Dracona, subtelnie zemdlony.
– Profesorze, NIE! – pisnął Cosmo wysoko, leżący na Draconie, i przy okazji ziemi, wyciągający dramatycznie rękę w stronę Snape'a. – To pana zabije, niech mnie pan nie osieroca! Ja bidny i nieszczęsny!
Snape udał, że tego nie widzi. On i Lockhart stanęli naprzeciw siebie i skłonili się kurtuazyjnie.
– Jak widzicie, trzymamy różdżki w przyjętej pozycji bojowej – rzekł Lockhart. – Jak policzę do trzech, rzucimy pierwsze zaklęcia. Oczywiście żaden z nas nie zamierza drugiego zabić. Raz... dwa... trzy...
– Expelliarmus! – powiedział ojciec chrzestny Cosmo.
Lockhart, szczerze zdumiony, został zmieciony parę kroków w tył. Cosmo, Draco i inni Ślizgoni zawyli z tryumfalnie i poczęli klaskać na cześć Snape'a.
– No więc sami widzieliście! – powiedział Lockhart, gdy już się pozbierał po upadku. – To było Zaklęcie Rozbrajające... Jak widzicie, utraciłem różdżkę... Ach, dziękuję, panno Brown. Tak, to był wyśmienity pomysł, żeby im to pokazać, profesorze Snape, ale jeśli wolno mi uczynić pewną uwagę, z góry było wiadomo, co pan zamierza zrobić. Gdybym chciał pana powstrzymać, byłoby to zbyt łatwe. Zgadzam się jednak, że dla młodzieży było to bardzo pouczające...
– Co za odmózg! – plasnął się w głowę Cosmo, a Draco mruknął w odpowiedzi:
– Założę się, że nawet nie złapał różdżki jak należy... Nawet Goyle by go rozbroił!
– Dość demonstracji! Teraz poustawiam was w pary. Profesorze Snape, mógłby mi pan pomóc...
Profesorowie zeszli z podium i poustawiali uczniów w pary.
– Co, to my mamy się bić tu? – zdziwił się Cosmo. – Tak legalnie?
– A co myślałeś, przecież ten bajzel nazywają klubem pojedynków... – prychnął Draco.
– Panie Malfoy, proszę tutaj – zawołał nagle Snape ponad głowami uczniów. Stał obok Pottera i jego przyjaciół. – Zobaczymy, jak pan sobie poradzi ze słynnym Potterem. A panna Granger może się zmierzyć... z panną Bulstrode.
– A ja? – podniósł wysoko rękę Cosmo, podskakując. – Ja też chcę kogoś pobić legalnie w tym bajzlu.
– Możesz się zmierzyć z siostrą bliźniaczką... – uśmiechnął się szyderczo jego ojciec chrzestny. – Ale postaraj się być delikatny, nie chcę, by twoja matka oskarżyła mnie o sianie niezgody w rodzinie...
Cosmo został na wdechu. Bić się z Rosemary? Mama zawsze im zabraniała... Ale tu chodzi o honorową walkę, nie pranie kogoś na odlew pięściami, więc się nie liczy... Chociaż z drugiej strony... Przyjaźnił się z Draconem, Rosemary z największym wrogiem Dracona. Nigdy otwarcie nie wystąpił przeciw Gryfonom, bo nie czuł do nich urazy, ale... Czy ten pojedynek nie będzie miał właśnie znamion tego pierwszego starcia z wrogim obozem?
On i Rosemary stanęli naprzeciw siebie, zerkając nieco czujnie w swoją stronę. W domu bili się bardzo rzadko, ale odkąd Cosmo trafił do Slytherinu, ich relacje oziębiły się. Jak potraktuje go bliźniaczka?
– Stańcie naprzeciw swoich partnerów! – krzyknął Lockhart z podium. – Ukłon! Różdżki w gotowości! Kiedy policzę do trzech, rzucajcie zaklęcia, żeby rozbroić przeciwnika... tylko rozbroić... nie chcemy nowych wypadków. Raz... dwa... trzy...!
– Eeyy... – powiedział Cosmo i machnął bezcelowo różdżką w dół. Po prostu nie przyszło mu do głowy żadne logiczne zaklęcie, którym mógłby potraktować rodzoną siostrę. Ta jednak zareagowała na tępe machnięcie i krzyknęła automatycznie:
– Rictusempra!
– AAA!!! – Cosmo wrzasnął piskliwie i zrobił jakąś parodię piruetu, byleby nie zostać trafionym Zniewalającą Łaskotką. Jak tak pogrywa... Może warto wypróbować to, czego ostatnio się z Draconem nauczyli... – Everte Stati!
Rosemary, zupełnie zdziwiona, oberwała w brzuch i odrzuciło ją potężnie do tyłu. Siła odrzutu i wybuchu była dla Cosmo tak duża, że aż się wystraszył, ale coś głęboko w nim rozbudziło się, czując podniecenie. Wykonał potężny czar na kimś, w obronie własnej... Tak, jak dorośli aurorzy! Użył różdżki do czegoś praktycznego.
Zerknął w dół na trzymaną różdżkę z czarnego bzu, złowrogo milczącą i jednocześnie wspaniałą. Świst zaklęcia, rosnący z każdą chwilą, obudził go z zafascynowania. Zrobił unik w dół, pozwalając, by czerwona kula wysłana w jego stronę musnęła niebezpiecznie jego czarną czuprynę i przypatrzył się siostrze czujnie. Gramoliła się z ziemi, gotowa do walki, a w jej oczach płonął gniew i wrogość. Cosmo przełknął ślinę i zrobił następny unik, tym razem w bok. Rosemary nie żartowała, ale zaklęcia, które posyłała w jego stronę były słabe... Słabsze od tych, których w bibliotece szukał z Draconem w wolnych chwilach.
– Tarantallegra! – wrzasnął, powodując u Rosemary dzikie pląsy.
– Powiedziałem, tylko rozbroić! – wrzeszczał gdzieś tam Lockhart.
– Locomotor Mortis! – usłyszał Cosmo i pląsająca Rosemary trafiła go zaklęciem, które pozbawiło go możliwości używania nóg, toteż legł na ziemi, nieco zaskoczony.
– Incentio Maxima! – wrzasnął dziko, czując, że stracił na leżąco przewagę. – Relashio!
Obydwa zaklęcia były ponad poziom drugiej klasy i Cosmo w ułamku sekundy pojął, że ich użycie było ryzykowne. Pierwsze trafiło kilka cali od nogi jego siostry, rozniecając małe ognisko, a drugie trafiło ją w rękę.
– AUU! – zapłakała Rosemary, chwytając się za przedramię. Było poparzone.
– Dość już tego – warknął Snape, podchodząc. – Finite Incantatem. Black, pozbieraj się z ziemi. Pokaż to...
Snape podszedł do siostry Cosmo i delikatnie obejrzał oparzenie. Miała łzy w oczach. Cosmo wstał i obserwował ją z rosnącym poczuciem winy. Trochę go poniosło... Ale Rosemary popatrzyła na niego jakimś okropnie zaciętym wzrokiem, gdy posłał jej przepraszające spojrzenie. Cosmo wystraszył się nie na żarty.
– Myślę, że będzie lepiej, jak nauczę was blokowania nieprzyjaznych zaklęć. – usłyszał Lockharta z daleka.
– Potrzebna będzie para ochotników... Longbottom i Finch-Fletchley, może wy, co?
– To nie jest dobry pomysł, profesorze – rzekł Snape. – Nawet najprostsze zaklęcia w wykonaniu Longbottoma zawsze kończą się tragicznie. To, co zostałoby z Finch-Fletchleya, musielibyśmy odesłać do szpitala w pudełku od zapałek. Może Malfoy i Potter?
– Znakomity pomysł!
Cosmo zerknął w tamtą stronę, a Rosemary odeszła w swoją. W uszach mu piszczało i średnio interesowało go, co się dzieje na podium, na które właśnie wleźli Potter z Draconem. Potem Lockhart zaczął wyczyniać różne błazenady, ale młody Black był pochłonięty jakimiś czarnymi myślami. Co go skłoniło do poparzenia siostry?
– Raz... dwa... trzy... start! – krzyknął Lockhart. Draco błyskawicznie ryknął:
– Serpensortia!
Z końca jego różdżki wystrzelił okropnie wielki, czarny gad. Cosmo nie słyszał, co się dzieje, ale zrobiła się na podium jakaś kotłowanina, a potem Lockhart radośnie i szczodrze machnął różdżką, co poskutkowało katapultowaniem węża hen w górę przy właściwym akompaniamencie huku. Cosmo stanął na palcach, ale nic nie widział, więc przepchał się bliżej podium. Wąż chyba nie był zadowolony z wycieczki, bowiem wyglądał na złego. Odwrócił się w kierunku jakiegoś uczniaka, chyba zamierzając go zaatakować.
Nagle rozległ się dziwny dźwięk, przypominający syczenie węża. Cosmo zarejestrował, że to Potter, który coś do węża powiedział. Zaległa idealna cisza i wąż zwinął się na podłodze, niczym uciszony pies.
– Pewno uważasz, że to bardzo śmieszne, co? – krzyknął Puchon i wybiegł z sali. Cosmo zmarszczył brwi, ale wkoło wrzało, niczym w ulu. Snape usunął węża i lustrował Pottera badawczo. Dwunastoletni Black wyczuł, że Potter zrobił coś wybitnie niecodziennego i na pewno niesympatycznego.
Gdy już Harry Potter z przyjaciółmi zniknęli z widoku, Draco podbiegł podekscytowany do Cosmo.
– Ten Potter jest wężousty! Ale numer! – krzyknął jego kuzyn.
– Co jest Potter? – zmarszczył brwi Cosmo. – Co on powiedział?
– Nie wiem, przecież nie gadam z wężami! Nikt nie gada!
– Nawet my, boscy Ślizgoni? – zadrwił Cosmo.
– To bardzo rzadka umiejętność, charakterystyczna dla rodu Slytherina! On rozmawiał z wężami!
– Czyli to Potter jest dziedzicem Slytherina! Moja siostra ma znajomości!
– Nie bądź śmieszny! – parsknął Draco. – Może ma jakieś powiązania?... Ale nie, to niemożliwe, żeby ten durny Potter był dziedzicem!
– Tylko on pasuje do tego wszystkiego! – upierał się Cosmo. – Biedaczek... Chyba teraz nie opędzi się od podejrzeń.
Draco tylko prychnął z wyższością.
Ciąg dalszy niżej
Komentarze:
Nike Air max 90 Poniedziałek, 15 Września, 2014, 17:16
I got the headphonestowards my mom towards mothers evening, and she definitely adored this! Their actually cute headphonesand stating in the card you already know goes within the package is really emotional!! And good of the beads are great!
Nike Air max 90 http://www.active-tools.com/message.aspx
ralph lauren greece ????? Poniedziałek, 15 Września, 2014, 17:56
Howdy just wanted to give you a quick heads up. The words in your article seem to be running off the screen in Internet explorer. I'm not sure if this is a format issue or something to do with browser compatibility but I figured I'd post to let you know. The design and style look great though! Hope you get the issue solved soon. Kudos|
ralph lauren greece ????? http://ralphlaurengreece.janiceatucker.com
Legend Blue 11s For Sale Poniedziałek, 15 Września, 2014, 18:09
basket jordan intersport Poniedziałek, 15 Września, 2014, 23:17
Persol sunglasses, These are a classic cinematic sunglass style you can beat Brown swim shorts, This is one of my favourite brands. They have a really great cut, and they dry out straight away.
basket jordan intersport http://projeto3.com/?id=459
Nike Jordan Shoes Men Poniedziałek, 15 Września, 2014, 23:36
The Jordan CP3.VII AE (Artisan Edition) is a modified take on Chris Paul's CP3.VII signature model. They have a redesigned Hyperfuse upper, exposed Dynamic Flywire cables, Phylon midsole, low-profile Podulite for responsive cushioning, inner sleeve, and a herringbone traction pattern on the outsole.
Jordan Shoes 1 http://www.bacwebdesign.com/bacwebdesign/index.asp
ralph lauren kids Wtorek, 16 Września, 2014, 00:24
Nike Jordan Shoes Men Wtorek, 16 Września, 2014, 01:18
Combination of full-grain leather and nubuck upper materials with a perforated toe area for a durable yet comfortable fit.
Nike Jordan Shoes Men http://cz.filmboxextra.pl/filmboxextra/index.php
cheap lebron 9 for sale Wtorek, 16 Września, 2014, 01:28
Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. xssbxhrl <a href="http://cybl.net/bulying.html">lebron 9 for sale</a>
cheap lebron 9 for sale http://cybl.net/bulying.html
Using West African Tribal art as inspiration, the Air Jordan VII was touted for its unique style and performance on the court. Many applauded its snug-fitting neoprene sockliner.
Jordan Uk Shoes http://sverlo.org.ua/wp-includes/jordan5elite.html
Nike Jordan Shoes Men Wtorek, 16 Września, 2014, 01:43
Cheap Kobe 8(VIII) Shoes,Kobe 8 Shoes For Sale Wtorek, 16 Września, 2014, 03:29
Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. muwidzduy <a href="http://cybl.net/board-2012.html">cheap kobe 8</a>
Cheap Kobe 8(VIII) Shoes,Kobe 8 Shoes For Sale http://cybl.net/board-2012.html