Coś go potwornie męczyło. Rzucał się w niewidzialnych splotach, ale nie potrafił się od nich uwolnić. Bolało go rozpalone ciało, a w głowie rozlegał się śmiech, kobiecy śmiech. Okrutny i zimny.
Nagle otworzył oczy gwałtownie, cały zlany potem i spętany we własną kołdrę. Usiadł na łóżku gwałtownie i niezgrabnie wyleciał z niego, rozgarniając ciałem niebieskie kotary. Legł na chłodnej ziemi, dysząc ciężko i chłodząc się zimnym powietrzem. Zamrugał kilkukrotnie powiekami, bowiem wydało mu się nagle, że na tle okna i jasnego księżyca wisi w powietrzu postać kobiety. Tej samej, która dokuczała mu w koszmarach. Dokładnie tej, którą spotkał na dachu w Hogsmeade trzy miesiące temu i tej, która go później zaatakowała.
Usiadł, patrząc w kierunku okna. Nie, tylko mu się wydawało. A może?…
Nicholas westchnął ciężko i pozbierał się na łóżko. Chwilę później wybiła północ i zamienił się bezszelestnie w wilczka. Skulił się więc na posłaniu, za pomocą zębów przenosząc kołdrę w inne miejsce i począł rozmyślać nad tym, co zobaczył. Kobieta, która prześladowała go w koszmarach.
W wieży Gryffindoru było w tej chwili paskudnie. Niby zatłoczona, lecz opuszczona przez gwar i głosy ludzi. Wszyscy siedzieli cicho, utopieni w grobowej atmosferze. Szkoła miała zostać zamknięta. Ginny, którą Rosemary znała prawie od urodzenia, porwana i prawdopodobnie martwa. Rosemary czuła, że wszystko zawiodło. Ich niebezpieczny i nielegalny wyrób Eliksiru Wielosokowego. O wiele gorsza eskapada do Zakazanego Lasu, nieomalże zakończona bolesną śmiercią. I to, co odkryła przed spetryfikowaniem Hermiona – że potworem jest bazyliszek. Co im to wszystko dało, skoro teraz i tak zamkną szkołę, a Ginny tkwi gdzieś w Komnacie, razem ze śmiertelnie niebezpiecznym gadem?
– Ona się czegoś dowiedziała – powiedział Ron, przerywając ciszę. – Dlatego ją porwano. I nie były to żadne głupoty o Percym. Wykryła coś, co wiąże się z Komnatą Tajemnic. To dlatego została... Przecież ona jest czystej krwi. Nie było innego powodu.
Rosemary, Harry, Fred i George, siedzący przy nich, nie odpowiedzieli. Każdy przetrawiał właśnie z grobową miną to, co się właśnie wydarzyło. Zresztą, bliźniacy i tak wkrótce poszli do dormitorium, nie mogąc już znieść tego wszystkiego. Zostali więc tylko w trójkę.
– Czy myślicie, że w ogóle są jakieś szansę, że ona nie... no wiecie...
Ani Harry, ani Rosemary nie odparli na pytanie. Szczerze mówiąc, marne szanse, by Ginny żyła.
– Wiecie co? – odezwał się po raz trzeci Ron. – Myślę, że powinniśmy porozmawiać z Lockhartem. Powiemy mu, co wiemy. Zamierza spróbować dostać się do tej Komnaty. Możemy mu powiedzieć o bazyliszku i o tym, gdzie, według nas, trzeba jej szukać.
Harry i Rosemary zgodzili się w milczeniu poprzez kiwnięcie głowami, po czym cała trójka wstała i wyszła, nie próbując nawet ukryć, że łamią zakaz. Ruszyli więc ciemniejącym już korytarzem, a ta podróż zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Rosemary ignorowała natrętną myśl, która brzęczała jej nad uchem: co powiedzą McGonagall, lub, co gorsza, Snape’owi, gdy na nich wpadną?
Zza drzwi do komnaty Lockharta dochodziły dziwne dźwięki, ale gdy Harry zapukał, rozległa się cisza. Portal uchylił się i jedno oko nauczyciela łypnęło na nich ze strachem.
– Och... pan Potter... pan Weasley... panna Black… – bąknął. – Jestem akurat trochę zajęty. Gdybyście mogli się streszczać...
– Panie profesorze, mamy dla pana pewne informacje – powiedział natychmiast Harry. – Sądzimy, że mogą panu pomóc.
– Ee... no... to nie jest aż tak... – Lockhart się najwyraźniej zakłopotał. – To znaczy... no... dobrze.
Wpuścił ich do środka niechętnie.
Rosemary zmarszczyła brwi. Gabinet nauczyciela obrony przed czarną magią wyglądał dość neutralnie, a to dlatego, że wszystkie jego śmiejące się zdjęcia i portrety usunął, zapakowane kufry stały na środku, zawierając cały dobytek Lockharta, niedbale upchany wewnątrz.
– Wybiera się pan gdzieś? – zapytała.
– Eee... no... tak – mruknął Lockhart. – Pilne wezwanie... nie mogę odmówić... muszę jechać...
– A co z moją siostrą? – spytał Ron ze złością.
– No... jeśli chodzi o to... niesłychanie mi przykro... Chyba nikomu nie jest tak żal, jak mnie...
– Jest pan nauczycielem obrony przed czarną magią! – krzyknął Harry. – Nie może pan teraz odejść! Tutaj się dzieją straszne rzeczy!
– No cóż, muszę powiedzieć... kiedy przyjmowałem to stanowisko... – bąknął Lockhart. – Zakres obowiązków nie wskazywał... nie mogłem się spodziewać, że...
– Czy to znaczy, że pan po prostu daje nogę? – niedowierzająco spytał Harry. – Po tym wszystkim, co pan opisywał w swoich książkach?
– Książki można źle zrozumieć.
– Przecież to pan je napisał! – krzyknął Harry.
– Mój drogi chłopcze – rzekł Lockhart cierpliwie. – Skorzystaj ze swojego zdrowego rozsądku. Moje książki nie sprzedawałyby się tak dobrze, gdyby ludzie nie sądzili, że to właśnie ja dokonałem tego wszystkiego. Nikt nie zechce czytać o jakimś szpetnym armeńskim czarowniku, nawet jeśli uwolni wioskę od wilkołaków. Wyglądałby okropnie na okładce. Bez smaku, stylu, źle ubrany i w ogóle. A czarownica, która przepędziła zjawę z Bandon, miała zajęczą wargę. Chodzi mi o to, że...
– To znaczy, że pan przypisuje sobie czyny, których dokonali inni?
– Harry, Harry. To nie jest takie proste, jak ci się wydaje. Włożyłem w to mnóstwo pracy. Musiałem tych ludzi odnaleźć. Zapytać ich, jak im się udało tego dokonać. Rzucić na nich Zaklęcie Zapomnienia, żeby nie pamiętali, że coś takiego zrobili. Z czego jak z czego, ale z moich zaklęć pamięci jestem naprawdę dumny. Ciężko na to wszystko zapracowałem, Harry. Tu nie chodzi o jakieś tam rozdawanie autografów czy robienie sobie zdjęć. Jeśli chcesz być sławny, musisz być przygotowany na długą, ciężką orkę.
Zatrzasnął swoje kufry, gotowy do drogi.
– Rozejrzyjmy się – powiedział do siebie. – Chyba już wszystko. Tak. Pozostało tylko jedno.
Wyciągnął różdżkę i spojrzał na Rosemary, Harry’ego i Rona.
– Okropnie mi przykro, ale muszę na was rzucić moje Zaklęcie Zapomnienia. Nie mogę pozwolić, żebyście łazili po zamku i zdradzali wszystkim moje sekrety. Nie sprzedałbym kolejnej książki...
– Expelliarmus! – zawył nagle Harry.
Lockhart odleciał do tyłu i upadł na kufry z łoskotem, a jego różdżka wylądowała za oknem po tym, jak Ron ją schwytał i wyrzucił.
– Nie trzeba było pozwolić, żeby Snape nauczył nas tego zaklęcia – warknął Harry ze złością.
– Czego ode mnie chcecie? – jęknął Lockhart, obserwując koniec różdżki, która w niego celowała. – Nie wiem, gdzie jest ta Komnata. Nic wam nie pomogę.
– Ma pan szczęście. Tak się składa, że my wiemy, gdzie ona jest. I co jest w środku. Idziemy.
Prowadząc nauczyciela przed sobą, wyszli na korytarz i skierowali się do łazienki Jęczącej Marty. Rosemary wyczuwała wibracje podniecenia i jakiegoś ściskającego gardło strachu: to jest to, zmierzali właśnie do gniazda zła, sławetnej Komnaty Tajemnic, z której niekoniecznie powrócą… Już nic nie mogło ich zawrócić z drogi. To był wysiłek, szczyt, który musieli pokonać, by żyć dalej.
Rezydentka łazienki oczywiście w niej siedziała. Lockhart, Ron i Rosemary zatrzymali się na środku pomieszczenia, natomiast Harry podszedł do ducha.
– Ach, to ty – powiedziała Jęcząca Marta, ignorując pozostałych. – Czego chcesz tym razem?
– Zapytać cię, jak umarłaś – odparł Harry pewnym siebie głosem.
Marta jakby się rozmarzyła i zachwyciła zarówno nad historią, którą miała zaraz opowiedzieć, jak i nad samą jej bohaterką.
– Oooooch, to było straszne – powiedziała nastrojowo. – To stało się właśnie tutaj. Umarłam w tej oto kabinie. Pamiętam to dobrze. Schowałam się tutaj, bo Oliwia Hornby dokuczała mi z powodu moich okularów. Drzwi były zamknięte, ja ryczałam i nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi. Wchodzi i mówi coś dziwnego. Chyba w jakimś obcym języku. W każdym razie, wydawało mi się, że to mówi chłopiec. Więc otworzyłam drzwi, żeby mu powiedzieć, że to toaleta dla dziewczyn, i wtedy... – Marta zawiesiła głos, produkując napięcie. – wtedy umarłam.
– Jak?
– Nie mam pojęcia. Pamiętam tylko, że zobaczyłam parę wielkich żółtych oczu. Poczułam, jakby mi zdrętwiało całe ciało, a potem... potem już szybowałam w powietrzu, odlatywałam... A potem wróciłam. Postanowiłam nastraszyć Oliwię Hornby. Och, bardzo żałowała, że wyśmiewała się z moich okularów.
– Gdzie dokładnie zobaczyłaś te oczy?
– Gdzieś tu – odpowiedziała Marta, wskazując na umywalkę.
Harry, Rosemary i Ron dopadli do umywalki łapczywie, czując narastające napięcie. Obmacali ją dokładnie, ale nie wyróżniała się niczym szczególnym. Dopiero po chwili Harry wskazał im w milczeniu maleńkiego węża, wyrytego na kranie. Spróbował go odkręcić.
– Ten kran nigdy nie działał – pomogła mu Marta.
– Harry. Powiedz coś. W języku wężów – szepnął Ron.
– Ale... – Harry zamilkł na chwilę, po czym rzekł. – Otwórz się.
Zerknął na Rosemary i Rona, ale dziewczyna pokręciła z rozczarowaniem głową, a Ron rzekł:
– Po angielsku.
Harry znów spróbował po małej pauzie, ale tym razem wydał jakiś dziwny syk. Kran rozjarzył się blaskiem i począł coraz szybciej obracać. Umywalka z chrzęstem drgnęła i znikła, a za nią ukryty został wylot olbrzymiej i ciemnej rury.
Stali tak, wpatrzeni w swe odkrycie, nie śmiejąc się ruszyć.
– Schodzę tam – powiedział nagle Harry z zaciętą miną.
– Ja też – rzekł Ron.
– I ja – mruknęła Rosemary, zafascynowana i wpatrzona w wylot. Co by powiedział wujek Remus i mama? Czy tata by się ucieszył, że jej córka chce wejść do niebezpiecznej Komnaty Tajemnic? Ale nie było już odwrotu. Zdeklarowali się już.
– No... chyba już mnie nie potrzebujecie – stwierdził nagle Lockhart w pełnej napięcia ciszy. –Więc ja po prostu...
Cała trójka wycelowała w niego jednomyślnie różdżki, gdy już kierował się ku drzwiom.
– Wejdziesz tam pierwszy – rozkazał Ron. Lockhart, wyglądający jak śmierć na chorągwi, podszedł do rury z miną, jakby miał być zaraz rytualnie włożony w olbrzymią paszczę potwora, włożył nogi w ciemną czeluść. Obrócił się jeszcze do nich z oklapłą twarzą.
– Naprawdę nie sądzę... – zaczął, ale Ron brutalnie go pchnął. Lockhart zniknął w ciemności, chwilę później do rury wszedł sam Harry. Rosemary odczekała chwilę, nasłuchując odgłosów z wylotu, po czym spojrzała na Rona i rzekła:
– Teraz ja. Do zobaczenia na dole.
Ron kiwnął i pobladł, posyłając jej smętny uśmieszek. Rosemary wskoczyła do rury i pomknęła w dół, jadąc z zawrotną szybkością w idealnej nieomalże ciemności. Od razu serce podskoczyło jej do gardła, gdy zdała sobie sprawę, że zupełnie nie wie, jak wyglądają warunki wylotu z takiej rury. Może wpadną prosto w szpony okrutnej bestii, niezdolni do zrobienia czegokolwiek, zapomniani przez ludzi? Może trzeba było komuś to wszystko powiedzieć przed wejściem w rurę… A może wpadną do zawrotnie głębokiego zbiornika wodnego? Albo, co gorsza, do góry odchodów…
Te ponure rozmyślania ją zmroziły, a rura jeszcze się nie skończyła, mknąc w dół. Po jakimś czasie jednak Rosemary wyleciała na dno jakiegoś tunelu. Było nieprzyjemnie duszno i jakoś zimno, pomimo maja panującego nad ich głowami na powierzchni.
– Musimy być chyba parę mil pod szkołą – powiedział Harry, gdy Ron wyleciał za nimi z rury.
– Może pod jeziorem – dodała Rosemary, rozglądając się.
– Lumos! Idziemy – rzekł do Rona, Rosemary i Lockharta Harry, po czym ruszyli niepewnie przed siebie. Gdzie był teraz bazyliszek? Jak się bronić przed tak łatwą śmiercią z jego oczu?
– Pamiętajcie – szepnął Harry – kiedy tylko usłyszycie lub zobaczycie jakiś ruch, natychmiast zamknijcie oczy...
Rosemary przełknęła ślinę. Może i bazyliszek nie zabije ich spojrzeniem, ale czy ślepi nie będą łatwym celem dla jego jadowitych kłów?
Póki co jednak było cicho. Szli już dość długo, otoczeni przez ciemność, ciszę i narastający strach. Harry prowadził, przez co widzieli tylko rozjarzony koniec jego różdżki.
– Tam coś jest... – Ron schwycił przyjaciela gwałtownie za ramię.
Rosemary wlepiła wzrok w coś przed nimi. Leżało w tunelu, olbrzymie i poskręcane. Mimo całkiem niezłego opanowania emocji, zamarła w przerażeniu. Lockhart pisnął i zakrył oczy, ale Harry odważył się ostrożnie podejść do tego czegoś. Jego różdżka oświetliła okropnie wielką i długą skórę węża. Rosemary nie wiedziała, czy się cieszyć, czy nie: w końcu obiekt nie okazał się być żyjącym, ale co to dało, jeżeli właśnie poznali prawdziwe rozmiary tego, z czym przyszło im się mierzyć?
– O rany... – szepnął Ron.
Za nimi Lockhart padł na ziemię, zapewne zemdlony.
– Wstawaj!
Lockhart usłuchał tylko po to, by skoczyć nagle ku Ronowi i wyrwać mu różdżkę. Nim Harry i Rosemary zrobili cokolwiek, nauczyciel już dzierżył w dłoniach broń i celował w ich stronę.
– Koniec przygody! – powiedział tryumfalnie. – Wezmę kawałek tej skóry, powiem im, że było za późno, żeby uratować tę dziewczynkę, a wy w tragiczny sposób postradaliście rozum na widok jej poszarpanego ciała. Pożegnajcie się ze swoimi wspomnieniami! Obliviate!
Nastąpiła potężna eksplozja, Lockhart zawył i ugodzony czarem, z całej siły przywalił w strop, którego kawały z potężnym hukiem odpadały na dno, tocząc się po nim i wywołując fale pyłu. Rosemary zakryła głowę dłońmi i rzuciła się naprzód, unikając olbrzymiego głazu, ale potknęła się o wystający kamień i jak długa runęła na ziemię, czując ostry ból w skroni.
***
– Rosemary!
Ktoś klepał ją po policzku. Powoli odzyskiwała świadomość i ból głowy. Co się stało…?
Zamajaczył nad nią ciemny, kamienny strop i zatroskana, obdarzona rudymi włosami głowa. Rosemary syknęła i chwyciła się za bok głowy, dziwnie otępiała, po czym usiadła i popatrzyła na Rona, który klęczał przy niej. Omiotła spojrzeniem duże gruzowisko przed nimi.
– Ron! – wydyszała nagle, gdy zdała sobie sprawę z tego, co się działo. – Gdzie jest Harry?
– Harry poszedł do Komnaty Tajemnic – odparł Ron, a z jego twarzy nie zniknęło zatroskanie. – Jeszcze, jak dotąd nie przyszedł… Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku.
– I z Ginny – dodała smętnie Rosemary.
Nagle w korytarzu rozległ się jakiś krzyk, Ron podbiegł do szczeliny, którą zdołał przekopać.
– Ginny! – zawołał z radością. – Żyjesz! Nie mogę w to uwierzyć! Co się stało?
Ginny była bardzo blada i zapłakana. Rosemary przyglądała jej się z ciekawością, lecz po sekundzie znowu dopadł ją ból zranionej głowy i syknęła, łapiąc się za nią.
– To ptak Dumbledore’a – powiedział Harry, przełażąc do nich. Rosemary zlustrowała Ginny i Harry’ego: uwalani byli w atramencie i najwyraźniej przemoczeni, a szatę Harry’ego dodatkowo ozdabiały plamy krwi. Dotarło do niej, że to już był koniec i to szczęśliwy.
Zerknęła z zaciekawieniem na ładnego ptaka, który krążył nad ich głowami. Co on tu robił?
– I skąd masz ten miecz? – zapytała Harry’ego trzynastolatka, gdy już dostrzegła coś niesamowitego w jego dłoniach. Miecz był również niezgorzej ubabrany.
– Wyjaśnię ci, kiedy stąd wyjdziemy – odrzekł Harry.
– Ale...
– Później. Gdzie jest Lockhart?
– Tam, z tyłu – Ron wskazał z jakąś satysfakcją w kierunku, z którego tu przyszli. – Nie jest w najlepszym stanie. Zresztą sam zobaczysz.
Udali się całą czwórką do miejsca, gdzie kończyła się rura. Siedział tam osamotniony profesor. Jego idealne włosy były brudne od pyłu i szlamu, podobnie do szat, ale nie wyglądał na zrozpaczonego z tego powodu.
– Stracił pamięć – objaśnił im Ron. – Jego Zaklęcie Zapomnienia zadziałało do tyłu. No, wiecie, korzystał z mojej różdżki... Walnęło w niego, zamiast w nas. Nie ma pojęcia, kim jest, gdzie jest i kim my jesteśmy. Powiedziałem mu, żeby tutaj poczekał. Może sobie zrobić krzywdę.
– Witajcie – odezwał się przyjaźnie Lockhart. – To dziwne miejsce, prawda? Mieszkacie tutaj?
– Nie – uciął Ron treściwie. – Co jest?
– Nic, chyba oberwałam… – odparła Rosemary, gdy obserwował ją ponuro podczas rozmasowywania sobie głowy.
– Musimy szybko wracać – stwierdził Harry, również patrząc na Rosemary. – Może powinnaś iść do Pomfrey. I musimy tam wysłać Ginny. I Lockharta…
Westchnął, po czym spytał Rona:
– Zastanawiałeś się, w jaki sposób wrócimy na górę?
Wtedy ptak dyrektora nastroszył piórka od ogona i usiadł przed nimi wymownie.
– Sprawia wrażenie, jakby chciał, żebyś go schwycił za ogon... – mruknął Ron. – Ale przecież jesteś za ciężki, żeby taki ptak cię uciągnął.
– Fawkes nie jest zwykłym ptakiem. Każdy niech złapie mocno drugiego – zakomenderował Harry. – Rosemary, złap mnie i Rona za rękę, Ginny, złap Rona za drugą. Profesorze Lockhart...
– Mówi do ciebie – zwrócił się do nauczyciela Ron nieco niecierpliwie.
– Proszę chwycić drugą rękę Ginny.
Rosemary nieco niepewnie chwyciła dłonie swych przyjaciół, a Harry złapał Fawkesa za ogon. Chwilę potem cały ogonek po kolei odrywał się od szlamowatego dna i podjęli niezwykły lot ku górze. Rura wydawała się ich ponuro żegnać i Rosemary nie mogła uwierzyć, że tego dokonali. Udało im się wyjść bez szwanku z takiej sytuacji. Radość rosła z każdym calem wzwyż.
– Zdumiewające! Po prostu jak czary! – krzyknął gdzieś w dole Lockhart radośnie.
***
Cisza była wręcz złowroga. Nawet najmniejszy powiew wiatru nie zmącił gładkiej tafli wody, która bezszelestnie, delikatnie falowała, ciężka i ciemna niczym płynny ołów. Wtem jej powierzchnię przebił czarny, kudłaty łeb, wpatrzony dzikim wzrokiem w rosnący w oczach brzeg.
Komentarze:
aniloraK Wtorek, 16 Lipca, 2013, 23:12
Tak genialne ze po prostu nie wiem co napisac
życze weny
Ooo super! Bardzo mi się podobała notka, Doo, naprawdę jestem pod wrażeniem! Wstrętni ci koledzy od Nicholasa, mam nadzieję, że zda sobie sprawę z tego, że go cały czas wykorzystują i w końcu przestanie się z nimi zadawac. Para Sara - Stanley bardzo mi się podoba! Zazwyczaj aranżowane przez rodziców związki nie są popierane przez dzieci, ale ta dwójka wyjątkowo do siebie pasuje, szczególnie, że mała tak dobrze i bezpiecznie się czuje w jego towarzystwie, a to jej się przyda, mając pod dachem wilkołaka i wampira... brr.Kurczę, chciałabym żeby Remusowi się w końcu ułożyło w życiu, no. Może znalazłabyś dla niego jakąś żoneczkę? :C Odrobina miłości dla każdego! Fajnie, że wysłałaś Rosemary do Komnaty razem z Harrym i Ronem, ciekawe urozmaicenie Ostatnie zdanie Lockharta mega mnie rozbawiło, bo pamiętam tą scenę z filmu i jego szaleńczy głos hahaha <3. I W KOŃCU SYRIUSZ! Mimo, że to tylko jego kudłaty łeb, to myślałam, że zacznę skakac z radości! No i niech on szybko ucieka i biegnie ucałowac Meg, dzieciaki i Luniaczka w końcu! <3.
Ja pracuję nad nową notką właśnie i całkiem dobrze mi idzie, więc myślę, że w najbliższych dniach powinna już byc .
Pozdrawiam i życzę weny!
Syrcia Środa, 17 Lipca, 2013, 18:11
A to świnie, kurde. A Nick powinien ich rozwalić, najlepiej na ścianie.
Rozpieprzyła mnie totalnie Sara rozwalająca hydrant i gasząca pożar. Nie wiem, czemu.
I Syri, w końcu Syri...
Alice Czwartek, 18 Lipca, 2013, 11:21
Syriuszek! Tyle na niego czekałam.
Jestem ciekawa czy Tamara uwierzy Nickowi, że to nie on.
Hurra, Syriusz...!
Ale tak prawdę mówiąc, to on w tamtym czasie powinien jeszcze siedzieć w Azkabanie. Uciekł dopiero w wakacje, kiedy Weasleyowie pojechali do Egiptu i zobaczył ich na zdjęciu w gazecie, razem z Parszywkiem... No, ale.
Nicolas nadal pozostaje moim ulubieńcem. Mam nadzieję, że dogada się znów z Tamarą. Chyba nie uwierzyła tak od razu, że mógłby jej coś takiego zrobić?
Czekam na następną...!
Syriusz!!!! <333 Taaak! Tyle na to czekałam!!! Mam nadzieję, że w następnej notce już się z kimś zobaczy! I że dodasz ją jak najszybciej
Nienawidzę tych kumpli Nick'a, wredni kretyni... Oby Tamara mu wybaczyła.
Co do Sary i Stanley'a to słodcy są, ale jakoś odrzuca mnie to, że ona ma 10 lat i już chcą ją pakować w związek
Komnata Tajemnic z Rose baardzo mi się spodobała; strasznie lubię ten wątek, przez to co dzieje się z Lokhartem
Ale i tak końcówka najlepsza!!!
Zapraszam do nas, pozdrawiam i życzę weny!!!