notka napisana w odstępach czasu. szkolna część już nabazgrana dawno temu, bardzo dawno... I trochę się tego uzbierało, dużo nieco... Przepraszam, że ta notka jest tak długa. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza...
Aithne, Syriusz uciekł w lipcu, a Komnata była w maju. Dlatego przedzieliłam trzema gwiazdkami, bo zakończenie poprzedniej notki miało miejsce grubo później niż majowa komnata
Czytajcie i komentujcie, dużo pracy w tę włożyłam... Nowa pojawi się w sierpniu
SZOKUJĄCA SENSACJA
Seryjny, niebezpieczny morderca, Syriusz Black (l. 33) zbiegł z Azkabanu!
Zwierzchnicy znanego, doskonale strzeżonego więzienia czarodziejów donieśli odpowiednim ludziom, iż odkryto kilka dni temu, że cela mordercy Blacka jest pusta. Jest to pierwszy przypadek ucieczki w historii Azkabanu.
– Nie wiem, co powiedzieć – odpowiedział minister magii Korneliusz Knot naszemu specjalnemu korespondentowi wczoraj po południu. – Nie potrafię zdefiniować, gdzie popełniliśmy błąd, pilnując tego więźnia. Zapewniam, że jego cela strzeżona była nawet z większą starannością, niż wielu osiadłych tam przestępców. A jednak uciekł… Czuję się bardzo zmieszany i zszokowany sprytem i umiejętnościami Blacka, ale mogę tylko zapewnić, że nie spoczniemy, dopóki nie osadzimy Blacka z powrotem w Azkabanie!
Odpowiednie władze ruszyły już w pogoń za zbiegiem i przeczesują dokładnie Wyspy Brytyjskie, na razie bez skutku. Ostrzeżeni zostaną również mugole. Przypomina się, że Black zabił w 1981 roku dwunastu mugoli i czarodzieja, Petera Pettigrew jednym przekleństwem, a także odpowiada za wydanie Sami-Wiecie-Komu ówczesnego miejsca pobytu rodziny Potter. Jest to jeden z najgroźniejszych popleczników Sami-Wiecie-Kogo i ostrzega się każdego, by nie wychodził po zmroku z domu i uważał w dzień.
Cosmo siedział na huśtawce i bujał się delikatnie wprzód i w tył, szorując zapamiętale adidasami po piachu. Wpatrywał się z zaciśniętymi mocno ustami w zdjęcie seryjnego mordercy w gazecie. Czuł, że w głowie mu szumi.
Czy to możliwe?… Mama i wujek powtarzali, że jego ojciec umarł dawno temu w walce o dobro. I w porządku. Ale imię i nazwisko tego faceta… Pomyślmy…
Black. W świecie czarodziejów Blackowie byli arystokratami. Wiedział od Draco wiele na temat swojej rodziny i również ten fakt, że wszyscy od pokoleń byli w Slytherinie. Tylko jego ojciec nie. Ale to, że tak do Slytherinu przynależeli mogło mu powiedzieć, z rodziny jakiego pokroju pochodził. Chociaż opiekunowie nigdy mu nie powiedzieli, czy Cosmo jest z tych Blacków, doskonale wiedział, że tak jest, choćby fakt pokrewieństwa z Draconem i wspólny krewny, Andromeda. Więc musiał pochodzić z rodziny o czarnomagicznych korzeniach, jak ten morderca z gazety, bo tylko tacy zapewne lądują w Azkabanie za mordy. Czyli przypuszczalnie muszą być spokrewnieni, chociaż to nie jest pewne.
A imię? Identyczne, jak ojca. Identyczne, jak brata. Nicholas miał tak na drugie. To imię z jego rodziny, z jego krwi… Podobno mama i tata byli w tej samej klasie, więc musieli mieć tyle samo lat… Cosmo wiedział, że mama, chociaż przez wampiryzm wyglądała na ledwo dwadzieścia parę, skończyła w marcu trzydzieści trzy. Tak, jak ten morderca…
Cosmo przełknął ślinę, nieufnie łypiąc na zdjęcie. Przedstawiało zapuszczonego, zarośniętego, brudnego i wynędzniałego mężczyznę. Nie przypominał ojca ze zdjęć, ale pobyt w więzieniu, o którym krążyły mroczne, piekielne legendy, musiał robić swoje… Miał czarne włosy jak Cosmo, z tym że bardzo długie i matowe. Chociaż był przeraźliwie chudy na twarzy, w oczach koloru identycznego jak u Nicholasa i Sary czaiło się coś, co Cosmo dostrzegał w lustrze, ilekroć na nie przez przypadek spojrzał.
W sercu podejrzliwego trzynastolatka zasiał się zalążek zrozumienia potwornej, druzgocącej prawdy. A jeśli TO jest właśnie ojciec? Ten zapuszczony, brudny zbrodniarz?
Nie, to nie było możliwe… Nikt nigdy nie dawał mu do zrozumienia, by jego ojciec był zwyrodnialcem. Cały świat musiałby okłamywać jego i jego rodzeństwo! To zbyt skomplikowane… Ale można się dowiedzieć. Wystarczy przyuważyć reakcję mamy.
Zwinął mokrego “Proroka” w rulon i zerwał się z huśtawki, aż łańcuch szczęknął. Puścił się w długą, pędząc ile sił i czując jakąś kotłowaninę w umyśle. Bił się z myślami o podważony wizerunek ojca, do tej pory bohatera i autorytetu. Musi oczyścić jego imię.
Dopadł do domu i z sercem na ramieniu wszedł do środka. Jak zwykle, w domu nikt nie przejmował się takimi sprawami. Nicholas siedział pod oknem kuchni, majstrując przy rowerze, Rosemary i Sara musiały gdzieś się bawić z przyjaciółmi, bowiem nie było ich słychać. Roznosił się po domu tylko zapach leguminy.
Wszedł do kuchni, czując kłucie w sercu, ale był tak wściekły na cały świat za obłudę, że z łatwością udało mu się aktorskie odegranie roli:
– Patrz, mamo! – zaczął głośno z radosnym sarkazmem do uwijającej się rodzicielki.
– Aleś mnie przestraszył! – podskoczyła i obróciła się do niego. – Nie wpadaj tak na drugi raz!
– Mam coś dla ciebie! – uśmiechnął się szyderczo, chociaż ona tego nie widziała i podetknął jej pod nos brudnego “Proroka”. – Czy ten zbrodniarz nie jest naszym krewnym? Powiedz, no.
– Możliwe. I weź tę gazetę, nie widzę nic przed sobą… – niedbale odtrąciła gazetę i dalej pakowała bitą śmietanę do szprycy.
– Nie spojrzałaś – z mściwą lubością wściekłego chłopaka udał rozczarowanie.
– Widziałam. Bardzo ładne – odparła matka nieprzytomnie.
– Świetnie! – zawołał z sarkazmem, szaleńczo parskając. – Syriusz Black jest ładny, mimo kupy lat spędzonych w więzieniu?! Masz dziwne wyczucie piękna, mamusiu. Ale modelkę wypuszczono na wybieg! Może zobaczysz ją na żywo!
Matka rozszerzyła usta i zmarszczyła brwi, próbując ogarnąć to, co jej powiedział.
– Modelka… Syriusz Black… Więzienie… Co ty mówisz, Cosmo? – wymamrotała.
– Rozerwij się nieco i posłuchaj wiadomości! – uśmiechnął się okrutnie. Był bardzo zły, niepokoił się, że go okłamywano przez te wszystkie lata. – Poczytam ci, to tylko nieistotna wzmianka… “Szokująca sensacja. Seryjny, niebezpieczny morderca, Syriusz Black (lat trzydzieści trzy) zbiegł z Azkabanu! Zwierzchnicy znanego, doskonale strzeżonego więzienia czarodziejów donieśli odpowiednim ludziom, iż odkryto kilka dni temu, że cela mordercy Blacka jest pusta. Jest to pierwszy przypadek ucieczki w historii Azkabanu.”
PTFF!
Przerwał z mściwą satysfakcją, zmieszaną z potwornym strachem, który się na niego zwalił, bo matka, pilnie słuchająca syna, nacisnęła tak mocno szprycę, że calutka bita śmietana wypruła nieprzyjemnie z końcówki, obryzgując podłogę i blat kuchenny. Był to znak potwierdzenia dla trzynastolatka. Poczuł złość i postanowił dać jej ujście dalej:
– Przeczytam jeszcze to, z pewnością to dość istotne… “Przypomina się, że Black zabił w 1981 roku dwunastu mugoli i czarodzieja, Petera Pettigrew jednym przekleństwem, a także odpowiada za wydanie Sami-Wiecie-Komu ówczesnego miejsca pobytu rodziny Potter. Jest to jeden z najgroźniejszych popleczników Sami-Wiecie-Kogo i ostrzega się każdego, by nie wychodził po zmroku z domu i uważał w dzień.”
Mama popatrzyła na niego szeroko rozwartymi, soczyście zielonymi oczyma w taki sposób, że aż go przeraziła. Informacja o zbiegłym Blacku była dla niej niewątpliwie ciosem.
– Widzisz, mamusiu? – szepnął niewinnie z szyderczością. – Koniec z długimi zakupami u pana Worthsword na rogu… Na wolności grasuje zwyrodnialec, Syriusz Black. Może cię dopadnie?
– Do pokoju – oznajmiła krótko zachrypniętym głosem.
– Nie – rzekł spokojnie. – Chcę usłyszeć twój komentarz!
Oparła się o blat kuchenny, słabnąc. Cosmo poczuł wyrzuty sumienia, ale tylko troszkę. Niech cierpi, okłamywała jego i rodzeństwo!
– Idź do pokoju – poprosiła słabo. – Zaraz porozmawiamy. I nie idź do sióstr, jeżeli mnie szanujesz. Zostaw gazetę na stole.
Cosmo zrobił buńczuczną minę, ale usłuchał. Złość powoli ustępowała tragedii, jaka do niego dotarła. To niewątpliwe był ojciec! Ten facet z gazet, morderca trzynastu ludzi i parszywy zdrajca, brudny, zapuszczony i sparszywiały. Jego idealny ojciec.
Poszedł do swojej malutkiej sypialni i włączył na cały regulator najnowszą płytę Depeche Mode i ponura piosenka “Walking in my shoes” rozbrzmiała na piętrze, dając ujście żalowi i rozgoryczeniu Cosmo razem ze łzami. Walnął się na łóżko i zapatrzył w sufit, dławiąc furią.
Czując wciąż bijące mocno serce i mdłości, podeszłam z trwogą i niedowierzaniem do stołu kuchennego, na którym mój młodszy syn pozostawił rzuconą gazetę. Nie kłamał. Przeczytałam artykuł, umieszczony rzecz jasna na pierwszej stronie. Potem przeniosłam głodny wzrok na zdjęcie zbiega pod nim. To był niewątpliwie mój mąż.
Poczułam, że słabnę. Syriusz… żyje. I w dodatku uciekł z więzienia! Przez falę niedowierzania, euforii, strachu i potwornego bólu przebił się rodzaj dumy. Nikomu nie udało się uciec, tylko mój Syriusz tego dokonał…
Stałam w kuchni i po prostu gapiłam się na zdjęcie. Straszliwie go zaniedbano przez te dwanaście lat. Zarósł i zmizerniał. Przypominał wrak człowieka. Boże, jak go musieli katować obecnością dementorów…
Zaszlochałam w głos. Osunęłam się na ziemię, tak wielki był to cios. Może nie wszystko stracone! Może zobaczę jeszcze Syriusza! Chociaż raz, tylko tyle…
A jak się nie uda? Jak ktoś go zobaczy, złapie? Wtedy już nigdy w życiu się nie spotkamy.
Nie mogłam w to uwierzyć, wciąż łkając, powalona tym wstrząsem na kolana. Nadzieję już dawno pogrzebałam, już od dwunastu lat uczę się żyć ze świadomością, że nigdy nie zobaczę najukochańszej na świecie osoby. A tu proszę, jest pierwszym w historii więźniem, który uciekł! Pewnie nie mógł pogodzić się ze świadomością, że został tam zesłany za morderstwo najlepszego przyjaciela, którego nie popełnił! A więc miałam rację, Syriusz rzeczywiście jest niewinny! Tylko… jak to się wszystko stało? Jak tego dowieść? Przecież ściga go cała Wielka Brytania, a on nawet nie wie, że przeprowadziliśmy się do Basildon! Może i dobrze, pewnie Knot przyśle tu jakichś ludzi, by sprawdzili, czy nie ukrywamy Syriusza pod zlewem kuchennym… Poczułam potworny strach. Co mogę wskórać przeciw całej armii dementorów, napuszczonych na mojego ukochanego? Jak go ratować przed taką nienawiścią? Grozi mu potworne niebezpieczeństwo, a ja nie potrafię mu pomóc…
Do kuchni wszedł Remus. Był czymś poruszony i podminowany. Rzucił mi, klęczącej wciąż na ziemi i zalanej łzami ukradkowe spojrzenie, po chwili przeniósł je na leżącego nieopodal “Proroka” i jego oczy się zwęziły. Mruknął jedynie:
– Aha. Czyli już wiesz.
– Remusie! – podniosłam się z trudem. – Twój najlepszy przyjaciel uciekł z Azkabanu!
– Nie musisz mi mówić – burknął. – Dziś wszyscy klienci czarodziejskiej apteki o tym plotkowali, trzęsąc się ze strachu. Boją się Blacka, jakby był samym Voldemortem. Myślą, że pomoże mu powrócić do świata.
– Ależ mówisz o tym tak, jakby w ogóle do ciebie nie dotarło! – przejęłam się. – Bracie, to Łapa! Twój Łapa! Jeden z Huncwotów! On jest pierwszym w historii, który uciekł!
– Tak, wiem – warknął, nalewając sobie herbaty. – Trochę mną wstrząsnęło, wywaliłem całą uncję żuwaczek gnojarka, którą odmierzałem klientce… To źle, i tak mam na pieńku z właścicielem. A co do Blacka, to jestem pod wrażeniem umiejętności i determinacji tego człowieka, ale zawdzięcza to wyłącznie czarnej magii.
– A ty znowu swoje… – westchnęłam.
– No, a nie? Przecież nikomu się nie udało uciec!
– No, a w Azkabanie siedzą sami ludzie, dla których czarna magia jest kosmosem, nie?
Remus westchnął ciężko, ale nie odparł od razu.
– Meg, zrozum – mruknął cierpliwie. – Black uciekł… No, niewątpliwie jest to wyczyn, ale nie jestem zdziwiony, bo nawet jeżeli nie z pomocą czarnej magii, to… Sama wiesz, jaki zawsze był. On i James niejednokrotnie wychodzili z opałów przez metaforyczną dziurkę od klucza, a dodając do tego jego spryt, inteligencję, animagię i wrodzony upór, naprawdę się nie dziwię. Ale to morderca! Wiesz, czemu uciekł? Na pewno nie dla ciebie! Chce się zemścić!
– Mylisz się! – pokręciłam głową. – Na kim? Na Peterze, który go zatrzymał? Peter nie żyje od dwunastu lat! Na władzach? Musiałby się sam porwać na całe Ministerstwo! A może na trzynastolatku, który mu rozwalił pana jako berbeć?!
– Black to szaleniec – mruknął Remus. – Chyba tylko tacy są na tyle brawurowi, by uciec z Azkabanu. I na pewno chce po prostu dorwać Harry’ego, by dokończyć dzieła.
– Nie wiesz, o czym mówisz! – zezłościłam się.
– To ty nie wiesz! Nie mam zamiaru tolerować hołdów na cześć mordercy moich przyjaciół!
– To nie toleruj – szepnęłam i wstałam, drżąc. Podeszłam do naczyń udając, że je myję. I co teraz?! Jakakolwiek pomoc Syriuszowi zostanie uniemożliwiona przez Remusa… To okrutne, ale przecież nie mogę ukrywać męża przed własnym bratem!
– Chyba powinniśmy porozmawiać z dziećmi – mruknął Remus od stołu ponuro. – Zanim się domyślą. I uprzedzić Nicholasa, by nic nie mówił rodzeństwu na razie.
– Cosmo już wie. Domyślił się sam. To on przyniósł mi gazetę – stwierdziłam sucho.
– I?
– Jest wściekły, to chyba oczywiste. Z pewnością czuje się oszukany i zawiedzony.
– Trzeba z nimi porozmawiać – mruknął Remus. – Najlepiej teraz, zanim ktoś im nie powie. Wszyscy w całej Anglii żyją tylko tą rewelacją. Lepiej teraz, niż wcale.
– Poczekaj, najpierw ogarnę bitą śmietanę…
Wycierałam maź, ożywiona i przerażona jak nigdy. Kotek usilnie mruczał pod koszulką.
Nicholas kopnął ze złością wystającą kępkę trawy i odszedł od okna kuchennego, pod którym podsłuchiwał mamę od dłuższego czasu. Popatrzył ponuro na rower, który przystosowywał do latania różnymi działaniami. Niestety, nie mógł używać wiązowej różdżki, więc o najważniejsze zaklęcia prosił pana Weasleya, który czasem ich odwiedzał.
Ukląkł przy rowerze, oliwiąc łańcuch. Czuł szum w uszach. Oj, nasłuchał się przez ostatnie piętnaście minut. Ojciec zbiegł z więzienia. Sprytnie, ale co to zmienia?
Nicholas zaczął się zastanawiać, czy ruszy go sumienie i postanowi odnaleźć zostawioną na pastwę losu, opuszczoną przezeń rodzinę. Chociaż nie chciał się przyznać przed samym sobą, poczuł jakąś sensację w sobie na myśl, że może zobaczy kiedyś ojca. Z drugiej strony odczuł niechęć, gdy pomyślał o spotkaniu twarzą w twarz z ojcem mordercą i zdrajcą. Czemu uciekł? A może nie dla nich, pewnie gdzieś ma całą swoją rodzinę. Pewnie wujek ma rację, jemu zależy wyłącznie na wykończeniu Harry’ego Pottera.
– Meg, tak sobie pomyślałem… – usłyszał Nicholas i nadstawił wilcze ucho.
– No?
– Może nie powinniśmy mówić Sarze.
– Dlaczego? – zdziwiła się mama.
– No wiesz… Jakbyś się czuła, jadąc do Hogwartu pierwszy raz i bojąc się wszystkich naokoło, rozprawiających o twoim ojcu jako o mordercy? Wolałbym jej nie stresować.
– Znów będziemy oszukiwać? Niby masz rację, ale wiesz…
– Nie, Sara ma ledwo jedenaście lat, od dwóch dni. Czy to nie za wcześnie?
– Mamo! – był to głos Rosemary, który rozległ się po łupnięciu drzwiami kuchennymi. – Czy mogłabyś zrobić swój olbrzymi tort śmietanowy i tartę cytrynową na pojutrze? Błagam!
– Co, a co się dzieje? Za niedługo zrobię tort urodzinowy Sary!
– Ale Harry ma niedługo urodziny… Co macie takie kwaśne miny?– spytała Rosemary. Nicholas prychnął szyderczo do siebie.
– Musimy porozmawiać z tobą – rzekł spokojnie wujek. – Zawołaj Cosmo, ale zostaw Sarę i nic jej nie mów. Nicholas! Gdzie jest ten chłopak?!
Nicholas się nie odezwał, za to powrócił do podrasowania roweru. Nie miał ochoty wysłuchiwać gadek o jego parszywym ojcu. Nic go z nim nie łączyło. To wujek Remus go wychowywał. On był jego ojcem, nikogo innego Nicholas nie uznawał. I miał nadzieję, że to się nie zmieni. Dopiero by było, gdyby wszyscy w Hogwarcie się domyślili. Byłby jeszcze większym pośmiewiskiem i straciłby szanse u Cho, jako chłopak z patologicznej rodziny. Dobrze, że ma przynajmniej Tamarę, ale nie jest też powiedziane, czy ona by to zniosła… Po incydencie z eliksirem wyjaśnił jej, że to nie on, a ona mu uwierzyła, ale narosła między nimi dziwaczna, irytująca bariera… Fakt posiadania ojca mordercy mógłby zabrać ją definitywnie.
– Nicholas, wołam cię od dłuższego czasu. – wujek Remus wyjrzał z kuchni. – Nie słyszałeś?
– Nie – rzekł niewinnie chłopiec, udając zdziwionego.
– Chodź do kuchni, musimy porozmawiać. To ważne.
I wycofał się. Nicholas westchnął, wcale niezadowolony. Miał na temat ojca własne zdanie i nikt nie musiał mu tłumaczyć, jak podłym człowiekiem był Syriusz Black. Zwiewać z więzienia mu się zachciało… Nie będzie wcale mu żal, gdy go znowu złapią.
Rosemary usiadła grzecznie przy stole, zachodząc w głowę, co mają jej do powiedzenia opiekunowie. Sądząc po minach było to coś w rodzaju: “Nie mamy w tym roku na podręczniki. Musicie przepisać je od przyjaciół”. Rosemary zadrżała.
Nicholas przeczołgał się do kuchni po parapecie, narażając się zwykle w ten sposób na złowrogie fukanie mamy, ale tym razem ich rodzicielka była najwyraźniej dość mocno rozkojarzona, bo zupełnie nie zwróciła uwagi na to, co zwykle ją tak denerwowało.
Nicholas popatrzył po zebranych niewinnym, obojętnym spojrzeniem i usiadł przy stole kuchennym, zapatrzony w ulicę za oknem. Chwilę potem wszedł ostatni z zebranych. Cosmo wyglądał kiepsko, był siny ze złości i coś (łzy?) szkliło się w jego oczach. Rosemary zmarszczyła brwi, zupełnie nie wiedząc, o co chodzi, ale sądząc po minach wszystkich, tylko ona była zupełnie niepoinformowana. Musiało stać się coś strasznego…
Gdy Cosmo już zasiadł ze swą zaciętą, ciężką miną, zaległa niesympatyczna cisza. Każdy czekał, aż odezwie się ktoś inny, mama i wujek zerkali po sobie w napięciu.
– Więc, ee… – zaczął wujek niepewnie. – No więc tak. Nicholas wiedział już od dawna, a Cosmo dowiedział się dziś. Pozostała nam jeszcze Rosemary.
Ruda trzynastolatka uniosła brwi z uprzejmym zainteresowaniem.
– Nicholas, ty wiesz, o co chodzi, prawda? – zapytała drżącym tonem mama.
Jej starszy brat oderwał wzrok od okna i zawiesił go na mamie wyczekująco. Po chwili kiwnął z rezygnacją głową. Cosmo wypuścił głośno powietrze przez nos, patrząc w ścianę morderczo.
– Co się stało? – zapytała Rosemary, czując coraz większy niepokój.
Wujek Remus westchnął, po czym podjął rzeczowym tonem, zwracając się do niej:
– Czy wiesz, że na wolności grasuje niebezpieczny, poszukiwany morderca? Słyszałaś o tym?
– Coś mi Wanda dziś mówiła rano… – usiłowała przypomnieć sobie Rosemary.
– On zbiegł z Azkabanu. Azkaban to…
– Wiem, co to Azkaban! – przerwała Rosemary, przypominając sobie wydarzenia z Hagridem i jego przerażeniem. Po co wujek jej to powiedział? Czy ten złoczyńca to jakiś poplecznik Voldemorta, lub może sam Voldemort? Ale chyba by go nie trzymali w celi, jak królika… Czy to całe przerażenie w kuchni wzięło się z tego, że poplecznicy zwiewają i powrót Voldemorta jest bliski?
– No więc widzisz – wujek Remus zetknął końcówki opuszków, patrząc na nią spokojnie. – Ten czarodziej zabił dwanaście lat temu kilkunastu mugoli naraz, oraz zdradził swemu panu Lily i Jamesa, twego ojca chrzestnego, osierocając Harry’ego. Zabił również mojego przyjaciela, który go zatrzymał.
– Ojej… – westchnęła Rosemary, smutniejąc. Co za los, taki okrutny potwór wypuszczony… Nic dziwnego, że wszyscy się trzęsą, skoro zabił kilkunastu ludzi naraz! I do tego morderca Potterów…
Poczuła złość na myśl o Harrym, o tym, jak często acz nieśmiało mówił o tym, że żałuje, iż nigdy rodziców nie poznał. A teraz człowiek, który mu ich odebrał siłą, wyszedł z więzienia…
– Tak tylko mówią, Remusie! – prychnęła mama. Rosemary zmarszczyła brwi, widząc zmącenie.
– Meg, później… – rzekł spokojnie Remus i znów zwrócił się do Rosemary– Proszę.
I przywołał różdżką gazetę, leżącą na blacie kuchennym. „Prorok” podleciał do Rosemary i zerknęła na pierwszą stronę, na której było zdjęcie jakiegoś okropnie zapuszczonego łachmyty. Miał długie włosy i był strasznie chudy, spod matowej grzywy łypał ponuro na nią. Od razu widać było, jakim typem jest ten człowiek. Rosemary przeczytała artykuł, ale coś ją ukłuło.
– Dlaczego on się nazywa Black? – zapytała ochrypłym tonem. – Czy to coś…
Wtedy poczuła coś dziwnego i ciarki przebiegły jej po plecach. W kuchni panowała absolutna cisza, wszyscy wpatrzeni byli w nią wyczekująco. Black? To jakiś krewny? Zapewne dlatego wszyscy są tacy ponurzy. Bo ten menel ma z nimi jakieś rodzinne powiązania…
– Kim dla nas jest ten Syriusz Black? – zapytała ostro Rosemary. – Bo coś mi się wydaje, że…
– To twój ojciec, no przecież, no!… – warknął nagle Cosmo, poirytowany.
Rosemary poczuła, jakby spadała bardzo szybko windą w dół. To twój ojciec… Twój ojciec.
Z przerażeniem zerknęła na zdjęcie. Brudny, zawszony, kudłaty zbir. Kategoria najgorszych ludzi. A może zwierząt? Nie, zwierzęta są bardziej humanitarne…
– Nie – oznajmiła zdecydowanym tonem.
Wszyscy zerknęli na nią z napięciem.
– Nie chcę go. On nie jest moim ojcem, mój ojciec nie żyje…
– Żyje – odparła delikatnie mama. – Wasz ojciec nie zginął w walce. Mówiliśmy wam to, żebyście miały spokój, dzieci. Jednak Nicholas domyślił się sam.
– Jak mogliście mnie tak okłamywać?! – zachrypiała Rosemary, czując wściekłość.
Wujek i mama spuścili wzrok.
– Rosemary, posłuchaj… – zaczęła rodzicielka. – Może Remus uważa inaczej, ale ja sądzę, że wasz ojciec jest niewinny. Może i to sprzeczne z logiką, ale to wszystko tak skrajnie do niego nie pasuje, że według mnie NIEWOŻLIWE jest, by zabił kogokolwiek.
– Więc ci mugole i rodzice Harry’ego zginęli sami tak z siebie? – prychnęła z wściekłością.
– No właśnie, Meg! – poparł Rosemary wujek Remus. – A pamiętasz, co zostało z Petera?
– Remusie… – wyjaśniła cierpliwie mama. – Mieszkałam z Syriuszem i po prostu widziałam, co się dzieje. Że on umiera ze strachu o Lily i Jamesa! Znałeś go, pamiętasz, jacy byli dla niego drodzy! I pamiętam, jak tak samo broniłam cię przed nim, jak teraz jego przed tobą, gdy wysuwał podobnie absurdalne oskarżenia w twoją stronę! Był załamany, ale prędzej by umarł, niż się złamał do końca! Przecież zawsze taki był, a James był jego najbliższym przyjacielem, największym skarbem! I uwielbiał Harry’ego! Te zbrodnie do Syriusza w ogóle nie pasują, do jego natury, postanowień, przeszłości… Brzydził się czarną magią, bo była obecna w jego znienawidzonej rodzinie! Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że się zupełnie od rodziny odciął! Właśnie dlatego, że popierali Voldemorta i czystą krew! Remusie, zrozum, ON SIĘ TYM BRZYDZIŁ!
Wujek Remus wyglądał przez chwilę na nieco skołowanego, a mama dokończyła:
– Wniosek jest prosty. Albo ktoś się pod Syriusza podszył, albo Syriusz oszalał i nie był świadom co robi, co bardziej go kwalifikuje do zamknięcia w Mungu aniżeli w Azkabanie.
Zaległa napięta cisza. Nicholas patrzył tępo w posadzkę kuchenną, zmęczony. Cosmo coś analizował, wujek westchnął.
– Mary Ann… Mnie też się to wydaje nieprawdopodobne, bo mogę sobie pochlebić, ale znałem Blacka nieco dłużej, niż ty…
– … i ślub też z nim brałeś?!
– Poczekaj! Znałem go trochę i to nie pasuje do niego, fakt. Ale były trupy, palec Petera, wszystkie dowody na to wskazują! Nie ma innej drogi!
Mama wypuściła nosem powietrze tak, jak to kilka minut temu zrobił Cosmo i zakryła ręką twarz.
– Czyli wszyscy jesteście przeciwko mnie, tak? Świetnie! – uśmiechnęła się sarkastycznie.
Nicholas nie odparł, wciąż mając minę, jakby ktoś umarł. Rosemary też nic nie powiedziała, kipiąc w środku z nienawiści do gościa, który pozbawił Harry’ego rodziców. Nie umiałaby tego wybaczyć.
– Ja ci wierzę, mamo.
Cosmo, niespodziewanie delikatnie, zerknął na rodzicielkę. W jego oczach była szczerość.
– Wiem, że tata nikogo nie zabił – powiedział stanowczo.
– Jak to: wiesz? – wytrzeszczył oczy Remus.
– Po prostu wiem. Nie umiem tego wyjaśnić, ale w jakiś sposób jestem o tym przekonany.
Patrzyłam na dzieci wyzywająco. Cosmo obserwował mnie, jeszcze niedawno wściekły i mściwy, teraz był po mojej stronie jako jedyny. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia, a ja odczułam falę wdzięczności do mojego młodszego syna. Nicholas obserwował z obojętnością swe buty, ukryty przed wściekłością i nienawiścią za swą barierą, którą wybudował w sobie już dawno. Udawało mu się niezwykle skutecznie, by spływało po nim, jak po kaczce woda. Teraz z pewnością też ukrył się przed emocjami we własnej głowie. Rosemary natomiast była załamana.
– Czuję się jak trędowata – powiedziała, wsparłszy brodę na dłoniach. – Czuję, że w moich żyłach płynie krew mordercy. Jestem taka… zła od środka. Gdyby mnie nie było, byłoby lepiej, morderca nie przedłużyłby swych genów…
– Co ty opowiadasz! – Remus objął ją jednym ramieniem. – To nie twoja wina, Rosemary. Nie obwiniaj się za to, kim był twój ojciec! Masz jeszcze mamę, wspaniałą kobietę!
– Remusie! Musisz ich nastawiać przeciwko Syriuszowi? – zapytałam.
– Nikt mnie nie nastawił przeciw ojcu, sam się nastawiłem! – objaśnił obrażonym tonem Nicholas, a Rosemary krzyknęła:
– Nie chcę go w swoim życiu! Nienawidzę go! I nie przez wujka, sama tak uważam!
Popatrzyłam z rozpaczą po moich dzieciach. Co robić?! Tylko Cosmo miał smutną, skruszoną minę, Rosemary kipiała żalem i wściekłością, Nicholas chłodną obojętnością. Byłam zmartwiona. Nie spodziewałam się tego ni trochę. Niby wiadomo było, że Nicholas jest zły na Syriusza, ale Rosemary nie miała powodu…
– Idę do pokoju. Chcę być sam przez moment – mruknął Cosmo, a jego rodzeństwo poszło w jego ślady i po chwili cała trójka opuściła kuchnię.
– Nie mówcie Sarze! Dla jej dobra! – pożegnał ich Remus. Nie odparli, ale chyba zrozumieli. Zostaliśmy sami, ja i mój bliźniak.
– I co teraz? – jęknęłam, załamując ręce. – To wszystko mnie przeraża… A ty nie jesteś po mojej stronie, Remusie, czuję się tak samotnie…
– Jestem! – Remus wstał, okrążył blat stołu i podszedł do mnie, chwyciwszy za dłonie. – Ale nie mogę przyklaskiwać ucieczce Blacka. Nie chcę się z tobą kłócić, Meg. Ty wiesz swoje, ja swoje. Czas pokaże, które się myliło.
– Co robimy, Remusie? Może tu się pojawić całe Ministerstwo! Przywleką aurorów i całą zgraję… Remusie, Sara nic nie wie, powiedzmy jej…
– Nie, nic nie powiemy – Remus westchnął i popatrzył na mnie. – Meg. Niewielkie są szanse, że Black pojawi się właśnie tu. Nawet nie wiesz, czy będzie was szukał, a co dopiero, czy wie, gdzie szukać… Przecież ostatnio mieszkaliście we Wiązowym Dworze, na pewno uda się tam najpierw. Myślę, że nie ma co panikować.
– Nie panikuję… – zamilkłam, myśląc o tym, jak przekopać się do męża wśród tego całego zgiełku i szumu. Byłoby świetnie go tu ukryć i podtuczyć, odchamić i wykurować po tym całym Azkabanie nadziewanym dementorami. Tylko… czy ktoś po tak długim czasie był w stanie być normalnym człowiekiem? Może dementorzy sprawili, że postradał zmysły?
Złapałam za kotka, rejestrując, że mruczy i miauczy tęsknie. A więc Syriusz myślał o mnie i chciał mnie widzieć. Nie mógł być szaleńcem, skoro miał tak klarowne potrzeby.
– Dla mnie to wciąż niewiarygodne… – Remus usiadł znów przy stole kuchennym, wstrząśnięty całą sytuacją. – Black zwiał z więzienia… Odezwał się po dwunastu latach.
– Co robimy teraz? – powtórzyłam któryś raz z kolei.
– Dostałem pracę od Dumbledore’a – rzekł Remus po namyśle wolno. – Będę nauczycielem obrony przed czarną magią w Hogwarcie.
– Och, Remusie! Nic mi nie mówiłeś! To świetnie!
– Wielka uprzejmość ze strony dyrektora. Dobrze wiesz, że nie mogę sobie znaleźć na dłużej żadnej dobrze płatnej pracy, bo nikt nie chce wilkołaka.
– Dobrze, że Dumbledore cię przygarnie. Odżyjesz nieco – uśmiechnęłam się słabo. – Zostanę tu sama… Już w ogóle oszaleję przez te miesiące, jeszcze jak Syriusz zwiał!
– Nie martw się, Meg! – Remus obdarzył mnie uspokajającym uśmiechem. – Taka jest kolej rzeczy, twe dzieci są duże i dzielne i spotkamy się na święta za pięć miesięcy! Będzie dobrze, zobaczysz! Postaram się ciebie czasem odwiedzać w wolnej chwili. Nie będziesz sama! Rany… praca w szkole…
– Musisz mieć oko na Nicholasa, Rosemary, Cosmo i Sarę. Wiesz, ze względu na to, że Syriusz uciekł może być im ciężko i będą chciały porozmawiać z kimś. Chroń ich…
– … oraz niedoszłą ofiarę mistrza naszego Syriuszka… – burknął Remus.
– Remusie! – fuknęłam. – Odrobinę szacunku dla mnie, proszę!
– Przepraszam, ponosi mnie wciąż. Zrozum, że jestem jednocześnie zszokowany, że ktoś, a konkretnie Łapa, uciekł z Azkabanu, a do tego zły, bo Łapa powinien siedzieć tam dalej…
– Remus!
Ukryłam twarz w dłoniach, nie będąc w stanie znieść już dłużej tych emocji. Czułam się tak, jakby cała depresja i cierpienie, niewypowiedziane cierpienie, które spadło na mnie na początku listopada roku osiemdziesiątego pierwszego, jakby to wszystko zło i smutek, rozpacz i tonięcie w czarnej, lepkiej mazi… miały się cofnąć i nigdy nie wrócić. Jakby to wszystko nigdy nie miało miejsca, nie miało sensu, jakby ktoś cofnął czas, klątwę i znów byłam sobą, Mary Ann z problemami i troskami, ale takimi zwykłymi, codziennymi, nie bezdenną otchłanią czarnej dziury, która zżerała mnie od środka swymi szkodliwymi toksynami. Ale to wisiało na włosku. Jeden fałszywy ruch Syriusza, jedna pomyłka i trafienie z powrotem za kratki, lub, co gorsza, śmierć i cały proces wracał na swoje miejsce…
Remus wyczuł chyba to, bo poczułam, jak objął mnie i przycisnął do piersi. Westchnął ciężko, gładząc moje włosy dłonią. Po chwili mruknął:
– Ale trzeba przyznać… Skubaniec z tego Syriusza…
Cosmo szedł schodami znacznie szybciej i gwałtowniej od reszty swego rodzeństwa. Wpadł do pokoju z impetem i rzucił się na łóżko. Po chwili obrócił się na plecy i zapatrzył w sufit.
Syriusz Black, nazywany mordercą i zdrajcą, to jego ojciec… To on sprawił, że Cosmo istniał, on go przewijał i karmił, bawił się z nim i czytał na dobranoc… A potem poszedł zabić tylu ludzi…?
Mama miała rację, tata musiał być niewinny. Cosmo zupełnie nie wiedział, czemu tak uważał, ale był pewny, że świat przeoczył jakiś szczegół. On sam po prostu czuł, że niemożliwe było, by jego ojciec był mordercą. W jego wyobrażeniach dawny Syriusz Black był ideałem ojca-bohatera, pierwowzorem męskości i autorytetem. Cosmo jego właśnie pragnął naśladować. Ilekroć ktoś mu mówił, że jest identyczny z wyglądu i zachowania jak tata, puszył się niczym paw. Ale… to się nie zmieniło, bo Cosmo wcale nie nienawidził ojca, ba, nawet go nie oskarżał. Jego ojciec po prostu NIE MÓGŁ być mordercą! I mama to wypowiedziała, a tym razem Cosmo pozwolił sobie zgodzić się z nią, nie z wujkiem. Skoro była jego żoną i go do tej pory kochała i broniła, to nie mogło być inaczej.
– Nigdy nie uwierzę, że jesteś mordercą! – wycedził do siebie. – Żaden mądry półgłów mi tego nie wmówi. Jesteś moim ojcem, za którym tęsknie i nie to, że wierzę… ja WIEM, że jesteś niewinny!
Wciąż zastanawiał się, skąd ta pewność, ale nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ktoś lub coś zaszczepił w nim to przekonanie i po prostu tkwiło wewnątrz, zakorzenione głęboko.
Wstał i podszedł do okna, czując się wyjątkowo zmęczonym, chociaż wiedział, że powinno mu doskwierać raczej niekontrolowane ożywienie. Cóż, to chyba nie jest zbyt komfortowe, gdy całe Wyspy szukają twego niewinnego ojca, by go skazać na piekło od nowa. Cosmo chciał mu pomóc, jakoś go uratować, uchronić. Czy będzie ich szukał? Czy wie, że mieszkają na ulicy Vange Hill Drive w Basildon? Czy mama spróbuje za plecami wujka coś wykombinować i mężnie uchroni wychudłego męża od okropnego świata swą kobiecą klatą?
Pytania bez odpowiedzi mnożyły się w głowie Cosmo, gdy tak rozbijał się po swoim pokoju. Chciał coś robić, podjąć jakąś akcję, a musiał sterczeć tu, sflaczały, w tym beznadziejnym miasteczku, pozbawiony możliwości działania. Przez cały dzień nie wyszedł z pokoju.
Następnego dnia jego nastrój nieco się polepszył, bowiem trzynastolatka miał odwiedzić Draco. Cosmo posprzątał w pokoju poprzez ugniecenie za drzwiami szafy swojej sterty brudnych ubrań i zgarnięcie śmieci z podłogi pod łóżko. Syfu na biurku już nie tknął, bo skończyły mu się pomysły, gdzie by mógł tę pokaźną stertę upchnąć, skoro miejsca pod łóżkiem i w szafie były już zajęte przez śmieci i ubrania. Ostatecznie zignorował to, chociaż zaczął się poważnie zastanawiać, czy nie lepiej byłoby jednak blat uporządkować, w końcu mogła się pod tą stertą zawieruszyć jakaś kanapka sprzed miesiąca, już praktycznie żywa i nieomalże ruchoma, a może Draco swym delikatnym powonieniem arystokraty wyczuje tę nieszczęsną mikroplanetę, tętniącą życiem pod stertą ksiąg i innych głupot i będzie marszczył nosek i narzekał na swój ciężki żywot.
W oczekiwaniu na przyjaciela Cosmo czuł się nieco niepewnie. Draco na pewno wiedział, że jego ojciec zwiał z więzienia. A może nie skojarzy faktów? Powiedzieć mu czy nie? Jak zareaguje? Może już nie będzie się chciał z nim przyjaźnić…
Trzynastoletni Black siedział na łóżku, zupełnie zdenerwowany tym wszystkim. Wczorajszy dzień wywrócił jego życie do góry nogami tak, że teraz przypominało ów blat biurka, łącznie z chytrze przyczajoną gdzieś w tym syfie cuchnącą, spleśniałą kanapką.
– Kochanie…
Cosmo spojrzał bykiem na drzwi spod swej czarnej grzywki. Mama stała w wejściu, zatroskana. Chłopak nieco złagodniał na ten widok. Mama podeszła do niego i usiadła obok.
– Dziś przyjdzie tu Draco – rzekł beznamiętnie Cosmo.
Poczuł, że mama się nieco jakby spięła, ciut przestraszona.
– I… on tu wejdzie? Do naszego domu? – przełknęła ślinę.
– To mój przyjaciel – mruknął Cosmo, ale zrozumiał mamę. Dla niej wizyta Malfoya, wyjętego żywcem z dworku, była na pewno bardzo specyficzną sytuacją i z pewnością trudną.
– No… dobrze… Skoro ty uważasz, że jest to prawidłowe i ze wszystkim sobie poradzisz… – westchnęła mama. – Nie wiem tylko, czy zdajesz sobie sprawę z tego, synu, że ja i jego ojciec jesteśmy zaciekłymi wrogami.
– Jestem tego świadom – odparł chłodno Cosmo. – Ale Draco to nie jego ojciec.
– Mam nadzieję. Nawet nie wiem, jak mam się zachować…
– Naturalnie, mamo. Naturalnie.
Mama nic nie powiedziała, objęła go tylko ramieniem dla otuchy i blado się uśmiechnęła.
– Widzisz, tak to w życiu bywa… – westchnęła enigmatycznie, po czym cmoknęła go w czoło i wyszła. Cosmo widział, że jej oczy są wreszcie żywe, nie martwe, jak przez te wszystkie lata.
Wyglądał za okno dobrych parędziesiąt minut, gdy wreszcie na podjeździe pyknęło i pojawił się tam Draco, oczywiście ubrany w szaty „po domu”, czyli pyszną pelerynę i dopasowaną do tego pod spodem resztę odzienia, wszystko w czarno-srebrnych barwach. Obok niego stał jego skrzat domowy.
Cosmo zleciał na dół i otworzył drzwi.
– Hej! – przywitał się z Draco, po czym kucnął przed skrzatem i pomachał mu przyjaźnie - Hej!
Skrzat położył po sobie uszy, skonsternowany.
– Do domu, Smutek! – warknął rozkazująco Draco.
Skrzat kiwnął głową i deportował się. Cosmo uniósł brwi.
– Smutek? A co ze Zgredkiem?
– Ten przeklęty Potter go uwolnił. Mamy nowego. Skrzat to nie jest wcale taki wydatek! – oznajmił wyniośle Draco, po czym zlustrował dom Cosmo z lekkim niesmakiem.
– Chodź do mojego pokoju… – mruknął Cosmo i zaprowadził Draco do wnętrza swego mugolskiego, obciachowego domu, po obciachowych schodach, do obciachowego pokoju trzy razy mniejszego niż ich dormitorium Ślizgonów.
– Usiądziesz? – zapytał Cosmo, wskazując na łóżko. Draco spoczął dość dystyngowanie na krawędzi jego łóżka. Rozglądał się z lekkim niesmakiem pomieszanym z ciekawością.
– Wiem. Zupełna porażka – burknął Cosmo, wciskając ręce w kieszenie.
– Och… Nigdy nie byłem w takim miejscu. Wybacz, jestem dość zaskoczony, że mieszkasz właśnie tak.
– Przecież ci opowiadałem…
– Ale nie umiałem sobie tego wyobrazić. Teraz już widzę… – Draco rozglądał się i uniósł brwi. – Nie jest ci tu za ciasno? Cóż… mieszkanie w TYM STYLU… Może mieć też swoje plusy…
– Nie pitol, wiem, że chcesz mnie pocieszyć! – parsknął Cosmo.
– Nieprawda! – Draco się zaróżowił. – Uważam swój wielki dwór, który odziedziczę po rodzicach za szczyt cudowności, ale czasem czuję się tam…
Blondyn speszył się nieco i Cosmo postanowił nie naciskać. Czasami czuł, że pod tą skorupą nadętego paniczyka i kogoś absolutnie zachłyśniętego czystą arystokracją Draco skrywa osobę, która w gruncie rzeczy wolałaby mieszkać tak, jak on. I dlatego się z nim przyjaźnił.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do środka zajrzała mama, bardzo speszona.
– Dzień dobry! – Draco już stał na nogach i ukłonił się nisko i sztywno jak kij, wpatrując w mamę z łaskawą godnością.
– D-dzień dobry… – rodzicielka śledziła ukłon Dracona ruchem głowy w dół, tak zszokowana, że Cosmo nie wytrzymał i odgiął się do tyłu, rycząc ze śmiechu. Skarciła go gniewnym zmarszczeniem brwi, po czym rzekła – Jakbyś był głodny, Draconie, to za chwilę przyniosę wam coś do jedzenia i świeży sok. Jest dość ciepło…
– Dobrze – Draco skłonił lekko głową.
Mama wycofała się, mrucząc coś do siebie prawie niedosłyszalnie. Cosmo zarechotał.
– O co ci chodzi? – prychnął Draco. – Czy twoja mama dobrze gotuje?
– Oj nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie utrafić w twe wyrafinowane gusta! – parsknął. – Skoro nawet narzekasz na uczty w Hogwarcie… A tak w ogóle, to coś się tak odpicował jak grobowiec Tutenchamona na otwarcie? Chciałeś podkreślić swój nieskazitelny status społeczny?
– Nie! – Draco się zarumienił. – Matka mi taki wybrała strój…
Zanim Cosmo zdążył sobie z Draco zrobić pośmiewisko, do jego pokoju wleciał okrągły talerz ze smakowitymi kanapeczkami i drugi z ulubionym plackiem truskawkowym Cosmo, oraz dwie szklanki i dzbanek soku pomarańczowego.
– Smacznego, chłopcy! – rzekła mama i jej czerwony policzek, wystający zza uchylonych drzwi zniknął bezpowrotnie. Draco i Cosmo zjedli kanapki i ciasto z początku w milczeniu.
– Dobre to jest… Skrzaty gotują nieco inaczej… – mruknął Draco łaskawie.
– Ja uwielbiam ten placek mamy… – westchnął z ukontentowaniem Cosmo.
– Widać! – parsknął Draco, obserwując buzię przyjaciela, całą w okruszkach, truskawkach, galaretce, kremie budyniowym i bitej śmietanie. – Ej, czy to nie twój stary nawiał z Azkabanu?
Cosmo zakrztusił się truskawką po tak nagłym pytaniu. Odkaszlnął, a złośliwy owoc wyleciał malowniczo z jego gardła, zrobił łuk w powietrzu i pacnął w ścianę, zjeżdżając powoli po niej w dół i ginąc w stercie na biurku, pozostawiając po sobie na ścianie smugę śmietany, okruchów i śliny. Draco zemdliło, a Cosmo wyszczerzył zęby, po czym odparł chytrze:
– Mówiłem ci, że mój ojciec nie żyje.
– No wiem, ale ten gość jest z tobą spokrewniony… – mruknął Draco. – Pytałem ojca. To kuzyn mojej matki. Wydawało mi się, że twój ojciec, a jak nie, to nie jesteśmy kuzynami!
– Jesteśmy, to mój tata, wkręcam cię… – westchnął Cosmo. – Mnie też wkręcali od samego początku. No, ale już wiem, że mój ojciec żyje i ma się hmm… żywo.
– Musisz się nieźle stresować. Wszyscy sądzą, że twój stary to morderca i go zabiją…
– No, jestem zestresowany. Ale wierzę, że tata jest niewinny.
Na Draco nie zrobiło to większego wrażenia. Po wypiciu soku mruknął jedynie:
– Coś w tym jest. Matka mówiła, że Black był wyklęty z rodziny. Że się odwrócił od tradycji i stanął po stronie Dumbledore’a. Po stronie szlam i szumowin. Że był przeciwko Czarnemu Panu. Może był jego szpiegiem i nikt o tym nie wiedział? Ale moja rodzina uważa, że coś tu śmierdzi, bo twój stary nie był z ich opcji, tylko przeciw. Nikt z nich nie przypuszczał, że on mógłby być szpiegiem. No, ale to przecież możliwe, nie? Może znormalniał i w ostatniej chwili się nawrócił ku Czarnemu Panu… Nawet nie wiem, czy się denerwować, że jest na wolności, czy nie…
Draco wzruszył ramionami i upił soku pomarańczowego.
– Czyli myślisz, że mój tata mógł być niewinny? – Cosmo zabłyszczały orzechowe oczy.
– To możliwe, jak ci mówiłem, nie pasuje moim rodzicom do grona popleczników. Ale może był zaufanym szpiegiem. Ale w budzie nam nic nie grozi, więc mi to zwisa.
Draco znów zajął się sokiem, oblizując się ze smakiem, a Cosmo zamyślił się. Słowa Dracona, bądź co bądź, wszystko potwierdzały. Ojciec nie pasował poplecznikom do ich grona…
Od paru dni w domu atmosfera była bardzo dziwna. Sara czuła, że coś się dzieje, bo wszyscy chodzili dość podminowani i źli, ale mama wyglądała na niezwykle ożywioną… Sara żałowała, że nie odziedziczyła po niej umiejętności, która, według niej, była najbardziej przydatna - czytania w myślach (których i tak mama nigdy nie używała).
Wakacje mijały jej zwyczajnie. Raz było gorąco i wtedy szła ze Stanleyem do parku lub na basen, a gdy padało, to siedzieli w którymś z domów i grali w gry. Stanley wolał tą drugą opcję, bowiem bał się jakiegoś mordercy, który zwiał skądś tam i Sara często się z niego śmiała („Co, naprawdę uważasz, że zaczaił się na ciebie pod wodą na pływalni i czyha, aż jakiś Stanley wskoczy wreszcie do wody?”). Sara dużo czasu też spędzała z mamą i wujkiem, ale i z rodzeństwem. Jednak dostrzegała fakt, że jej rodzeństwo było starsze i miało za sobą już trochę nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa, więc oczywiste było, że będą mieli też inne zajęcia. Nicholas dużo siedział przy rowerze i majstrował, przesiadywał też zamknięty w swym pokoju. Czasem Sara przychodziła do niego, by nieco poczulić się do starszego brata, którego uwielbiała, a on znajdywał dla niej czas, ale zawsze był troszkę nieobecny. Cosmo włóczył się po okolicy, spotykał ze swoim przyjacielem ze szkoły, puszczał muzykę na cały regulator i ślęczał w pokoju, odcinając się najbardziej z całej rodziny. Rosemary dużo przesiadywała z Wandą, czasem biła z okolicznymi chuliganami, przynosząc do domu śliwy pod oczami i wybite zęby, ale też się jakby wycofała.
Wieczór dwudziestego czwartego lipca okazał się ważny dla Sary, bowiem wtedy, gdy leżała na łóżku do góry brzuchem, obżarta własnym tortem urodzinowym, i gdy zastanawiała się z obawą, dlaczego do tej pory nie wezwano jej do nauki w Hogwarcie, do pokoju przez otwarte okno wleciała sowa. Sara zerwała się na równe nogi i łapczywie rozdarła kopertę. Szybko przeczytała list i wybiegła z pokoju cicho.
– Mamo! – oznajmiła uroczyście i z powagą, gdy tylko wpadła na rodzicielkę w salonie. – Dostałam list z Hogwartu. Popatrz!
Mama zrobiła dziwną minę, po czym… zalała się łzami i przytuliła speszoną, ale uradowaną Sarę.
– Och, moje małe maleństwo! – płakała mama. – Jeszcze tak niedawno takie malutkie, w wózeczku leżało i kwiliło, a teraz idzie do Hogwartu… I co ja tu pocznę, zupełnie sama?
– A wujek? No tak, przecież on będzie nas uczył… Fajnie! – ucieszyła się Sara.
– To niewiarygodne. – mama wzięła w dłonie drobną, bladą buzię Sary. – Moje najmłodsze dziecko idzie do Hogwartu… Czuję, że się starzeję… Ale jutro pójdziemy na Pokątną, dobrze?
– Och! Super! – ucieszyła się Sara.
– No, gratuluję! – wujek właśnie wszedł do salonu, uśmiechnięty od ucha do ucha. Potargał rudo-czarne kosmyki Sary. – Usłyszałem wszystko. Hogwart to wspaniałe miejsce i też tam pojadę!
Odtańczył jakiś taniec pawiana, a Sara i mama ryknęły śmiechem.
– Zupełnie, jak James… – powiedziała mama.
– Bo to jego projekt – uśmiechnął się wujek Remus. – Nazywał to Super-Duper-Radosnym-Na-Wszystkie-Okazje-Trzepotem-Pupci-Hej-W-Kosmos.
Sara nie mogła spać tej nocy za wiele. Świadomość, że wkrótce wyruszy do szkoły, by poznać przyjaciół i to wszystko, o czym mówili bracia, siostra, mama i wujek, była zbyt podniecająca. Ale i noc w końcu minęła, a po śniadaniu i przygotowaniu się wreszcie całą wielką gromadą, bez wujka Remusa, stanęli na Pokątnej.
– Mamo… – jęknął automatycznie Nicholas.
– Nie – odparła, nie mniej automatycznie mama.
– Sam se kupię… – burknął czternastolatek i położył uszy po sobie. Sara wiedziała, że marzył o jakimś niesamowitym kociołku. Zawsze ich wejście na Pokątną otwierał ten dialog. Krótkie „Mamo” i jeszcze krótsze „Nie”.
– Najpierw różdżka! – jęknęła Sara.
– Dobrze. Chcecie iść z nami, czy pójdziecie do Esów i Floresów?
Czternastolatek i dwójka trzynastolatków burknęła coś o pójściu w swoją stronę. Sara i mama udały się zatem do Ollivandera. Sara z zachwytem, ale i dozą nieśmiałości, otworzyła drzwi sklepowe, a dzwoneczek zadźwięczał. Wewnątrz unosił się kurz, a w pudełkach na ścianach spoczywały setki różdżek i jedna w tym tłumie czekała na Sarę, nie wiadomo od kiedy… Ale już wkrótce miała zostać wyswobodzona z czterech ścian, pokochana, wyruszyć w wielki świat.
Pan Ollivander, który chwilę potem wyszedł z zaplecza, przywitał je kurtuazyjnie, a Sara zamknęła się w sobie. Nie lubiła ludzi, którzy tak wwiercali się w oczy swymi własnymi, a duże, przenikliwe oczy staruszka bardzo ją onieśmieliły.
– Hmm… – mruknął do siebie, wyciągając podłużne pudełko. – Może spróbujmy tego, panno Black… Głóg i pióro feniksa, czternaście cali. Dość giętka.
Wręczył jej różdżkę, a ona z bijącym sercem ją chwyciła. Okazało się, że nie ta była jej pisana i musiała wrócić do swego pudełka, by przez następne lata czekać na właściciela. Trochę przykre…
– A może ta? Cis, róg jednorożca, siedem cali. Wyśmienita do transmutacji!
Różdżka tym razem wywołała u Sary niesamowite uczucie, ale zanim zdążyła się zastanowić, już Ollivander wyrwał jej patyk z ręki i pakował do pudełka, mówiąc śpiewnie:
– Dość niezwykłe, zwykle to zajmuje więcej czasu… Przy drugiej różdżce, ale to bardzo dobrze… Oby ci dobrze służyła, drogie dziecko. To krótka i delikatna różdżka, ale wyrafinowana. Zrobisz z niej solidny użytek… A, pani Black… Jak tam samopoczucie po wydarzeniach, byli już u pani strażnicy?
Mama posłała Sarze spłoszone spojrzenie, a jedenastolatka zerkała to na Ollivandera to na mamę, wyraźnie skonfundowana. Wydarzenia? Strażnicy?
– Yyy… Saro, mogłabyś poczekać przed sklepem? – poprosiła mama. – Chcę zamienić słówko z panem Ollivanderem! Masz i trzymaj. Ile płacę?
Sara westchnęła z rozczarowaniem, ale zaraz dostała swą kochaną różdżkę, więc pocieszona wyszła na zewnątrz i przez wystawę przyglądała się mamie, zachodząc w głowę, o co chodzi. Chwilę potem zauważyła na szybie plakat, informujący o zbiegu.
– Syriusz Black… – wyszeptała do siebie. – Jak mój braciszek, he!
I przyjrzała się twarzy zbiegłego mordercy. To o nim tyle rozprawiał Stanley. Dobrze, że miała jechać do Hogwartu, który był strzeżony! Ale… co z mamą? Będzie tu sama i bezbronna…
Rosemary dźwigała niewielkie zakupy do szkoły. Odłączyła się od braci, wybierając samotny spacer po Pokątnej. Wszędzie widziała twarze ojca, mordercy i typa godnego bolesnej śmierci.
Poczuła gniew i odgarnęła z mocą rude loki z czoła. Była wściekła i poczuła, że jest winna całemu światu jakiegoś odpokutowania za to, czyją córką jest. A Harry, Ron i Hermiona? Co powiedzą?
– Hej! Rosemary!
Niechętnie odwróciła się w kierunku lodziarni Fortescue. Tak, jej przyjaciele siedzieli przy stoliku. Przez chwilę miała ochotę wykonać kroki ewakuacyjne, ale westchnęła i ze zbolałą miną zbliżyła się do stolika. Miała nieodparte wrażenie, że zarazi ich jakąś zakaźną, parszywą chorobą.
Chłopcy wyrośli, Hermiona była opalona. Żadne z nich nie miało miny, jakby zawalił im się cały świat i wszystko, co szanowali i kochali. Nawet nie byli przestraszeni.
– Coś się stało? – brązowe oczy Hermiony natychmiast się rozszerzyły, gdy tylko Rosemary podeszła bliżej. – Nie wyglądasz zbyt dobrze…
– Może zemdliło ją na widok tego. – Ron wskazał na opasłe torby, wypchane po brzegi książkami. – Na samą myśl o twym pękającym w szwach planie, Hermiono, mdli człowieka.
– Ha ha, bardzo śmieszne! – orzekła Hermiona obrażonym tonem, zaplatając ręce na piersi.
– Szliśmy właśnie do Magicznej Menażerii – wyjaśnił Rosemary Harry. Trzynastoletnią pannę Black nawiedziło coś dziwnego, gdy patrzyła w jego zielone oczy. Skoro był podobny do Jamesa Pottera, a ona do Syriusza Blacka, dwóch przyjaciół… Jak bardzo przypominali teraz ojców, rozmawiających razem przed laty? A potem Black zniszczył Pottera… Czy Rosemary kiedykolwiek mogłaby zabić kogokolwiek, na przykład Harry’ego? Czy geny mordercy się dziedziczy?
– Rosemary? – zapytał Harry. – Co jest?
– Kłótnia z matką – skłamała naprędce, otrząsając się niecierpliwie. – Idźmy do Menażerii.
Wstali więc i wyszli z ogródka lodziarni.
– Parszywek źle się czuje – Ron podetknął pod nos Rosemary swego szczura. – Biedak, nie najlepiej zniósł mój wyjazd do Egiptu…
– Widziałam cię w gazecie – rzekła cicho panna Black. – Gratulacje… Ja siedziałam w domu.
– To dlatego jesteś taka ponura? – zagadnęła Hermiona z troską.
– Ponura? – Rosemary uniosła brew leniwie.
– Och, daj spokój! – zawołała Hermiona. – Przecież widzimy, że coś nie gra!
– Słyszeliście o zbiegłym mordercy? – zapytała zamiast tego Rosemary, pociągając nosem.
– Och, tak… – Ron spoważniał i wzdrygnął się. – Niech skonam, nie złapią go tak łatwo… Nikomu jeszcze nie udało się nawiać, a on to zrobił… Niezły musi być z niego twardziel…
I rozejrzał się nieco niespokojnie po ulicy sprawdzając, czy głowa Blacka przypadkiem nie wystaje z kosza na śmieci. Hermiona zerknęła na Rosemary dziwnie.
– Co o tym sądzisz? – spytała ją.
– Co mam sądzić? – wzruszyła ramionami Rosemary. – Morderca zwiał i niech go złapią. Po to mają aurorów. Wiele nie trzeba tu filozofii.
– Skoro szuka go całe Ministerstwo Magii – dodał Harry, wciskając dłonie w kieszenie. – Na pewno wkrótce go złapią. Założyłbym się, że po powrocie do Hogwartu przeczytamy o tym w gazecie.
– No pewnie – mruknęła Rosemary, czują delikatną ulgę na myśl o tym.
– Zmieńmy temat, co? – poprosił Ron. – Harry, widziałeś Błyskawicę? Czad!
– Stary, byłem bliski wydania całych swych pieniędzy! Ale mam przecież Nimbusa…
Rosemary z ulgą wycofała się w ciszę, szczęśliwa, że przyjaciele nie drążą tematu jej ojca. Zrelaksowana słuchała ich rozmowy o miotłach. Tylko Hermiona przypatrywała jej się wciąż dziwnie.
Zbliżał się wyjazd do Hogwartu. Każdy dzień był teraz dla Sary problematyczny, bo trwał nieznośnie długo. Czasem po prostu leżała z Zezolkiem na brzuchu i przewracała różdżkę w dłoniach, przyglądając jej się dokładnie i czekając, aż godzina za godziną miną.
Przedostatniego dnia przed pierwszym września, w poniedziałkowy wieczór, zeszła na dół, by napić się kakao. Z salonu wyjrzała mama, nieco przygaszona.
– Och, kochanie, miałam cię wołać. Agatha siedzi i pytała, jak się czujesz. Chcesz się przywitać?
Sara nie czuła desperackiej potrzeby witania się z panią Route, ale uznała, że może i byłoby grzeczniej, więc weszła do salonu. Pani Agatha uśmiechnęła się do niej swym zwykle przywdziewanym uśmiechem, ale Sara nie odparła tym samym, próbując naprędce przełknąć kakao.
– Witaj, drogie dziecko! – wyszczerzyła się Agatha Route. – Wyglądasz jakoś lepiej, niż ostatnio… Denerwujesz się szkołą? Zaczynasz gimnazjum już w środę!
Sara wzruszyła tylko ramionami, na co Agatha perliście się zaśmiała.
– Pierwszy raz do szkoły, co? Nie rozumiem, Mary Ann, jak to jest, że nie posłaliście dzieci nigdy do szkoły… Dziewczynka ma już jedenaście lat, od sześciu powinna zajmować szkolną ławkę! Teraz może być jej dość trudno!
– Sami chcieliśmy wychować nasze dzieci w domu – wyjaśniła mama, zajmując fotel. – To zdrowe. A teraz wyjedzie do szkoły z internatem na północ, więc się na pewno przyzwyczai.
– Sary tu nie będzie? – pani Route wyglądała na niepocieszoną. – No trudno. Sugerowałam ci wielokrotnie, że Basildon Upper Academy jest dobrym pomysłem. Mój Stan tam chodzi. To tak blisko, dosłownie parę chwil… Byliby razem w szkole i nie martwiłabyś się o córkę.
– Och, no nie wiem…
Sara, pijąc kakao i przyglądając się konwersacji, przelękła się. A jak mama zmieni zdanie, by mieć ją blisko i będzie musiała iść do Basildon Upper Academy? Nie, tego by nie zrobiła…
– Stanleyowi będzie tu bardzo źle bez ciebie… – uśmiechnęła się chytrze pani Route i upiła nieco z filiżanki. – A tak właściwie, to mój syn dobrze cię traktuje? Bezpiecznie się czujesz?
– O tak, proszę pani – odparła Sara gorliwie. – Bardzo go lubię i będzie mi go brakować!
– Ale może to i dobrze? – popatrzyła na mamę pani Route, jakby Sary nie dosłyszała. – Kiedy będziesz co roku wracać, moje dziecko, coraz ładniejsza i lepiej wykształcona… Może, gdy tak z tobą przebywa ten mój syn, to nie będzie tego dostrzegał, a jak cię spotka po kilkumiesięcznej rozłące…
Sara poczuła, że Route wchodzi na niebezpieczny, popękany lód. Mama zrobiła się czerwona ze wstydu i prawie wsadziła nos do swej filiżanki. Ale Sara odparła:
– Ja bardzo lubię Stanleya i chciałabym zobaczyć, jak się zmienia.
– To bardzo dobrze! – ucieszyła się pani Route. – A teraz ci się podoba? Miałaś kiedyś chłopca?
– Mam dopiero jedenaście lat – speszyła się Sara, ale nerwowo zachichotała.
– To przecież nie jesteś taka malutka! Zobaczysz, jak szybko chłopcy zawrócą ci w głowie… – pani Route puściła do niej oko. – Już za chwilę dosłownie! Ale pamiętaj w tamtej szkole, że mój Stanley czeka na ciebie i tęskni za tobą! Zapewniam cię, że niewielu chłopców jest tak dobrze ułożonych, tak inteligentnych i dobrze wychowanych, co mój Stanley!
Mama nieznacznie westchnęła, znużona, ale prawie podskoczyła, bo Sara spytała spokojnie:
– Pani po prostu chce mi wcisnąć Stanleya za wszelką cenę?
– Saro! – oburzyła się mama, purpurowiejąc.
– Och… – pani Route nieco się zmieszała, a potem odparła bez żadnych ogródek – Tak.
Sara wybuchnęła śmiechem, tak rzadkim, bo szczerość pani Route rozbawiła ją skutecznie.
– Mi to nie przeszkadza – stwierdziła w końcu i wzruszyła ramionami. – Może z nim będę.
Pani Route i mama naraz wytrzeszczyły oczy.
– Ależ Saro! – przeraziła się mama. – Nikt cię nie zmusza, nie musisz…
– Mamo, ja powiedziałam tylko, że może z nim będę – wytłumaczyła cierpliwie. – Bardzo go lubię i nikt nigdy nie był dla mnie tak bliski, poza tobą. Czasem sobie myślę, że mogłabym być jego żoną.
– Och, to takie romantyczne, takie cudowne! – ucieszyła się pani Route tak intensywnie, że wylała na siebie zawartość filiżanki. Nie przejęła się tym zbytnio i szczebiotała – Mój Stanley na pewno też by tak pomyślał, nawet, jak o tym nie wie! Od początku twierdzę, że jesteście sobie przeznaczeni!
– Ale chyba nie chcesz czegoś deklarować? – spytała mama z lekką nutą paniki w głosie.
– Och, nie psuj zabawy! – ofuknęła ją pani Route. – Jakbyśmy zaręczyły jedenastolatkę z piętnastolatkiem, co za wspaniała historia! I oni by teraz się edukowali, oddaleni od siebie o lata świetlne, a potem łączą się w pocałunku prawdziwej miłości jako dorośli ludzie! Fenomen!
– Może być – wzruszyła ramionami Sara. Rzeczywiście, brzmiało kusząco. – Zgadzam się.
I wypiła łyk kakao. Pani Route wrzasnęła z ekstazy:
– Naprawdę?! Och, co za mądre dziecko, dostrzec w tak młodym wieku potencjał w moim pierworodnym! Porozmawiam z nim dziś po powrocie! Cóż za niesamowita historia!
– Na pewno będzie zachwycony – mruknęła mama sardonicznie. – Piętnastolatek, uwiązany już widmem węzła małżeńskiego. Może byś najpierw z nim to ustaliła, co?
– Och, daj spokój, Stanley się zgodzi! – machnęła ręką Agatha, po czym poleciała do toalety, by wytrzeć z koszuli herbatę.
– Saro, masz dopiero jedenaście lat! – syknęła mama. – Zdajesz sobie sprawę, na co się piszesz? Rozumiesz w ogóle instytucję małżeństwa?
– Spokojnie, mamo! Przecież bardzo lubię Stanleya i przy nikim się tak dobrze nie czuję!
– Ale to nie wszystko! Czy na pewno teraz chcesz sobie odgradzać możliwość wyboru w przyszłości? Nie sądzisz, że w Hogwarcie możesz poznać prawdziwą miłość?
– Ale ty zostałaś wyswatana odgórnie – zwróciła uwagę Sara.
– Miałam już siedemnaście lat!
– To nie ma znaczenia, wyswatana to wyswatana! – burknęła Sara. – A ja lubię Stanleya i chcę, by był ze mną już na zawsze. Będę za nim tęsknić prawie tak mocno jak za tobą!
I upiła kakao do końca, widząc oczami wyobraźni siebie i Stanleya na ślubnym kobiercu.
cd dalej
Komentarze:
meizitang soft gel Środa, 24 Września, 2014, 17:45
Don't waste material your time and efforts using this type of web page link, fully not related for you to conversation.
<a href="http://derbyvt.org/botanicalslimming/" >meizitang soft gel</a>
acier Sobota, 11 Października, 2014, 05:20
We transported our SSH step to Eating habits Coda using the clipboard. I actually applied PasteBot through Tapbots to grab the true secret out of the clipboard on my Mac pc along with the idea in the clip-board on my ipad tablet. acier
Hello there Danny, <br />I in person get just examined about iOS several. three or more but are unaware of any kind of changes in the four. three or more. one particular firmware that might lead to almost any complications. Infos pratiques
world of warcraft gold Poniedziałek, 13 Października, 2014, 14:54
Awesome, that is a significant checklist. I probably won't get one result in a few of their level of competition present more quality. Or even might enhance it over time period. sac pliage longchamp
itssss brilliant forms......... least difficult.......!!!! thank you a lot intended for discussing & economizing everyone!?s moment........ thanks I have to be aware of 80g this season. Whenever we can determine 80G with memory foam no sixteen not really I may consider a Metro-only gadget with a splash Xbox 360 the use, I love the particular to pick from software, nevertheless I possess absolutely no interest in Glass windows as being a computer OS IN THIS HANDSET any more. A lot of malware, spyware, failures, way too many complications. The actual Macintosh personal computer is actually a excellent desktop OPERATING SYSTEM without dives in addition to complications, but the ipad device if you ask me looks like a toy nonetheless and it is unattainable critical work on there apart from reading and writing some brief e-mails. My partner and i suspect this is the limit to be able to pills, but Microsof company can be an workplace production company so if everyone can certainly display any successful capsule it is these. canada goose online bestellen
Points get transformed. Not really every person are likely to buy practical stuffs any longer.. <br />. -= Rockstar Sid's last weblog... The 3 Certain Investments Which Have to Take benefit from apple ipad tablet =-. moncler soldes
Get Spotify! It truly is found in often the united. s at this point along with these have recommendations/similar artists/top songs/artists bio/playlists all incorporated into their own down-loadable plan with the simple to operate user interface as well as have We point out their no cost... woolrich uomo
christian louboutin pas cher Poniedziałek, 20 Października, 2014, 21:48
Many thanks much, this information has been i'm all over this for me personally. Factors . lesezeichen this website for long term upadtes. Cheers again. christian louboutin pas cher
chaussures christian louboutin Poniedziałek, 20 Października, 2014, 21:48
could also help you "Make your personal art work seem like poo. " Take a look at his created this company logo idea for my style company following living with Von Glitscha's guide, Vector Basic Schooling. He or she describes his complete creative approach by sketching bad thumbnails "analog" model, chaussures christian louboutin
Obtain Spotify! It really is for sale in typically the ough. s now as well as these have recommendations/similar artists/top songs/artists bio/playlists most incorporated into all their online system with the simple to use software as well as did We refer to it is free... parajumpers jassen online
nike air max 90 homme pas cher Czwartek, 23 Października, 2014, 08:11
We all use ESX5 with Microsoft windows Sto nike air max 90 homme pas cherrage space Web server ISCSI targets with no complications. Perhaps "mileage may well vary" applies right here.
banane gucci Piątek, 31 Października, 2014, 01:53
In 1901, the population of Vng Tu was 5,690, of which 2000 persons were immigrants from Northern Vietnam. Most of the town's population made their living in the fishing industry. banane gucci
parajumpers Sobota, 01 Listopada, 2014, 18:21
When i might usually agree with the fact, in cases like this it's somewhat unimportant. Additionally, Wikipedia possesses come a challenging means as it seemed to be bashed regarding letting customers for you to revise articles, there are various teams regarding moderators which monitor and resolve the numerous errors usual customers help make when adding/editing the wiki content. parajumpers
sac longchamp Sobota, 01 Listopada, 2014, 18:22
Similar to, if you EASILY SELL other people's songs you'll okay. Significantly, I uncertainty anyone is planning to try to sell a new Dork Matthew's tune under their particular title. sac longchamp
doudoune homme moncler Wtorek, 04 Listopada, 2014, 11:18
Now i am having a issue with typically the take out ad/unlimited album up grade. Seems while using the no cost software package devoid of any troubles, as well as done the free of charge up-date from i-tunes nowadays without having issues. I then made a decision to add typically the. 99 update, and once We login having our itunes username and also password, it is about backside with an blunder "This is not the test consumer accounts. Remember to make a new accounts in the Sandbox atmosphere. (Environment: Sandbox)". It will not keep on. What is the issue? Thank you! doudoune homme moncler
jordan 6 black infrared Czwartek, 06 Listopada, 2014, 11:47
Police arrested the lone gunman, a 63 year old man. Police have not released his name at this time. jordan 6 black infrared