Niedługo i Syriusz będzie mam nadzieję, że ta notka się spodoba i jestem bardzo ciekawa komentarzy…
Nowa już napisana
Alice, kierunek instrumentalistyka ze specjalnością „gra na skrzypcach”. Troszku roboty z tym
I w notce już będzie wytęskniony Cosmo…
Nicholas uchylił powieki, ale były bardzo ciężkie. Poczuł dotkliwe zimno przy lewym policzku: leżał na kamieniu, brzuchem do dołu. Lewy policzek piekł go z zimna, na twarzy czuł marcowy (a może już kwietniowy) chłód. Całe ciało sprawiało wrażenie wyzutego z wszelkiej chęci ruchu. Każde włókienko było ciężkie, ospałe, sklejone zmęczeniem. Mimo tego udało mu się otworzyć powieki i zakodować, że znajdował się w jakiejś grocie. Wejście jaśniało blaskiem dziennego światła, a na jego tle malowała się smukła sylwetka, zapatrzona w horyzont. Długie, czarne, gęste pukle falowały na wietrze niczym rzęsa pod wodą w rytm fal. Delikatna i blada osoba nie zwracała jednak uwagi na ciemną pelerynę z włosów, opływającą jej nieziemsko piękną figurę. Od kobiety emanowała aura cudowności i zakazanego piękna. Piętnastolatek usiadł, zafascynowany tym widokiem.
Kobieta z wolna obróciła się w jego kierunku. Była porcelanowo blada, co niesamowicie kontrastowało z jej ciemnymi puklami i srebrnymi oczyma, smukłe ciało okrywała ciemnoczerwona suknia, doskonale podkreślająca kształty. Twarz kobiety była tak nieziemsko piękna, że Nicholasowi serce zamarło w piersi. Nigdy nie widział tak nadnaturalnego piękna, tak niesamowitej, idealnej twarzy, jednocześnie oryginalnej i niepospolitej, nietrzymającej się jakichś kanonów. Był doskonała.
Kobieta patrzyła na niego z lodem w swych srebrnych, bezlitosnych oczach. Piętnastoletni Black struchlał i otrząsnął się z niemego szoku, wywołanego zachwytem nad tą twarzą. Trwała cisza, w trakcie której wpatrywali się w siebie, Nicholas czujnie, kobieta chłodno.
– Eee… – zaczął chłopak. – Gdzie jesteśmy? Co tu robię? Kim jesteś? Czy mogę już iść?
– Iść? – kobieta uniosła ciemne, regularne brwi. – Nie sądzę… Po coś w końcu cię tu zaciągnęłam.
– Aha. A po co?
– Powiedzmy, że mam porachunki z twymi rodzicami, kundlu… – odparła wampirzyca, obracając głowę znowu w kierunku jasnego wyjścia, zainteresowana bardziej tym, co na zewnątrz.
– I dlatego śledzisz mnie od… – Nicholas położył wilcze uszy po sobie. – Od dawna, kurczę…
– Od prawie pięciu lat. A może się mylę? Wybacz, kundlu, ale dla wampira pięć lat to jest sekunda, mam już ponad dwieście lat, więc mogłam się pomylić w tak nieistotnych obliczeniach…
– Ale ja pamiętam. Byłem w lesie, z wujkiem. To było prawie pięć lat temu. Widziałem cię pomiędzy drzewami, pani – uświadomił sobie z trudem Nicholas. Błysk czerwoności. Czyż nie była to suknia tej pięknej, wiekowej wampirzycy?
– Zorientowałam się, że miałam do czynienia z wilkołakiem – rzekła chłodno. – Przypomniałam sobie, że ów wilkołak jest bliski moim wrogom. I tak cię odnalazłam i śledziłam przez te wszystkie lata, wilcze ścierwo. Teraz wreszcie udało mi się doczekać dobrego momentu, by dorwać cię w moje spragnione zemsty dłonie. Założę się, że Mary odchodzi od zmysłów…
Zaśmiała się perliście, a piętnastoletni Black skulił pod ścianą groty. Biedna mama. Rzeczywiście, porwanie pierworodnego wydało mu się niezłą zemstą. Co z nim będzie?
– Dlaczego moi rodzice to twoi wrogowie? Co ci zrobili?
Wampirzyca przeleciała leniwie przez wnętrze groty i spoczęła na kamieniu. Obserwowała uważnie Nicholasa swymi srebrnymi oczyma. Wciąż nie opuszczał jej chłód.
– Twój śmierdzący ojciec zabił mojego, w obronie twej matki! – warknęła cicho.
Nicholas poczuł falę wdzięczności do swojego taty. Był już mordercą przed tym epickim zamordowaniem trzynastu osób, ale ratował mamę. Musiał ją kochać, jak na tym wspomnieniu…
– Twoja matka doprowadziła do śmierci mojej, a także mego brata. Dla niej mój drugi brat odwrócił się ode mnie, nie poparł mej opcji i wybrał życie beze mnie, jak DOBRY wampir, phi! Zostałam sama i straciłam wszystko, co było mi drogie. Moja rodzina była razem od osiemnastego wieku, twoi rodzice zabrali mi wszystko, co kochałam, teraz ja zabrałam im syna…
– I co ze mną zrobisz? – zapytał ze strachem chłopak.
Wampirzyca błyskawicznie znalazła się nad nim, lewitując. Jej długie, szczupłe i blade palce zacisnęły się kurczowo na szyi Nicholasa, ale nie dusiła go, zmusiła jedynie do spojrzenia w górę, prosto w zawieszone nad nim nisko srebrzyste, nieziemsko piękne oczy. Przełknął ślinę głośno.
– Jeszcze się zastanowię… – szepnęła, oblizując krwawoczerwone wargi, dwa kły zaświeciły bielą w świetle dnia. – Mogę ci zrobić tyle rzeczy… Mogę cię zabić, mogę torturować i zabić, albo przemienić w wampira, ale ta opcja jest niesmaczna, bo jesteś jakąś dziwną krzyżówką wilka…
– Nie jestem wilkołakiem, jeżeli o to ci chodzi! – wydyszał Nicholas, ledwo znosząc jej wzrok.
– Tak czułam, ale nie byłam pewna… Wobec tego może jesteś całkiem smaczny… Mogę cię przemienić lub wyssać zupełnie, to będzie zależeć od mojego dobrego humoru…
Nicholas zaczął wreszcie odczuwać przerażenie, ale i jakąś ulgę. Gdyby był wampirem… Mama nienawidziła bycia wampirem i Sara też nie czuła się jakoś wybitnie komfortowo jako półwampir, ale może wtedy Nicholas by nie umarł na klątwę, dostałby nieśmiertelne życie i mógłby latać, wolny i nieskrępowany, żyć wiecznie i patrzeć, jak wszystko rodzi się i umiera, pokolenia przez pokolenia, obserwować przemijający świat, dopóki nie wypełnią się dni jego życia…
Wampirzyca puściła jego szyję, patrząc na niego dość wygłodniałym spojrzeniem. Bał się jej, ale bardzo chciał, by zmieniła go w wampira. Nie śmiał jednak o to prosić.
– Nie wiem, czy to możliwe – odpowiedziała na pytanie. Widocznie umiała czytać w myślach. – To sprawiłoby radość twej matce, gdybym cię tylko przemieniła… Nie sądzę, że się tego doczekasz!
Nicholas poczuł rozpacz. Czyli zostanie pożarty lub po prostu rytualnie zabity, a potem pożarty. To tylko kwestia czasu…
Wampirzyca odfrunęła na to miejsce, gdzie zobaczył ją od razu po przebudzeniu. Wpatrzyła się w horyzont swym wiecznie oczekującym spojrzeniem. Bycie wampirem musi być takie smutne…
Nicholasowi pozostało jedynie wpatrywać się w jej sylwetkę na tle jasnego wejścia do jaskini, tym razem oświetloną przez czerwień zachodzącego słońca. Wyglądała pięknie. Chociaż wiedział, że pochodziła z wieku osiemnastego, wyglądała na najwyżej dziesięć lat od niego starszą. I chociaż potwornie się bał, bo w każdym momencie nieprzewidywalna wampirzyca mogła go zabić, to nie mógł oderwać wzroku od jej podświetlonej na czerwono doskonałej sylwetki i burzy ciemnych włosów, oraz tej pięknej, idealnej twarzy z najbardziej nieziemskich snów…
– Panno Black!
Głos profesor Sprout wyrwał ją z ponurego zamyślenia, w trakcie którego gapiła się bezwiednie przed siebie. Otrząsnęła się i usłyszała dość łagodne pouczenie - wśród nauczycieli uchodziła za osobę bardzo solidną i pracowitą, osiągającą wysokie wyniki, więc skończyło się tylko na tym.
Artemis zerkał na nią z troską pomiędzy kolejnymi porcjami smoczego łajna, wywalanymi byle jak pod kolcokrzew, który obrabiali. Stanowisko dalej Romilda marszczyła nos i zerkała z obrzydzeniem na łajno, a Charlotte dostawała odruchów wymiotnych. Melisa i Constantin pracowali razem w milczeniu, nie odzywając się do siebie, Constantin dość naburmuszony, Melisa zakłopotana. Felix za to rozmasowywał sobie drobny policzek, w który się właśnie ukłuł i patrzył w połowie z przerażeniem w połowie z rozbawieniem na Thaddeusa, który… próbował, jak smakuje łajno smoka. Sarę zemdliło i szybko odwróciła wzrok, obserwując pracujących w cieplarni Krukonów, z którymi mieli lekcje. Nicholas był Krukonem i miał takie niebieskie wstążeczki, obszywające szatę…
Zebrało jej się na płacz. Odrzuciła szpadelek i poczuła, że za chwilę się rozklei i po prostu rąbnie drzwiami cieplarni. Ale swoje trzeba było odsiedzieć, musiała być twarda…
Gdy tylko usłyszeli z zamku dzwonek, Sara, nie patrząc na nikogo, pozbierała wszystkie rzeczy i uciekła, by pobyć trochę sama. Zignorowała Artemisa, który wyraził swą dezaprobatę w związku z tak szybkim opuszczeniem (i w dodatku bez niego!) cieplarni. Sara jednak się tym nie przejęła, pędząc do łazienki i modląc się, by wcześniej nie zechciało jej się wybuchnąć płaczem.
Wreszcie dopadła do umywalki i zaczęła szlochać, jednocześnie czyszcząc się z łajna. Gdy już była czysta, poczęła przemywać raz za razem zapłakaną twarz zimną wodą. Czuła, jak napięcie i strach wypływają z niej wraz ze łzami, rozładowując brud i mrok, który zgromadził się w zakątkach jej duszy w takich ilościach, że ujście łez było jedynym wyjściem.
Udało jej się wypłakać dostateczną ilość i ogarnąć się jakoś, a gdy to zrobiła, pozbierała rzeczy i wciąż mokra na twarzy, wyszła z łazienki i ruszyła w kierunku salonu Gryfonów. Pogoda na początku kwietnia była dość ładna, toteż zalało ją w korytarzach ładne, popołudniowe słońce, zbliżające się ku zachodowi nieubłagalnie. Mijała wielu uczniów, o tej godzinie wciąż tłumnie zgromadzonych na korytarzach, ale wewnątrz czuła rozdzierający ból. Niepokój wypełniał ją kompletnie. Teraz rozumiała, jak się czują osoby, których bliscy wyszli pewnego dnia z domu i nigdy nie wrócili… Czy mama też się tak czuła w związku z tatą? Czy było zupełnie inaczej i podejrzewała, czemu go nie ma? A może od razu została poinformowana o tym, co zaszło?
– Saro?
Artemis z zaniepokojoną miną podszedł do niej i przyjrzał się uważnie.
– Idę spać… – burknęła dziewczynka.
– Ale jest dopiero trzecia!
– Nie szkodzi. Dobranoc!
– Dobradzień! – warknął przekornie Artemis i złapał ją za rękę, nie pozwalając odejść.
Westchnęła i wyrwała dłoń ze złością, ale poczuła, że musi z kimś porozmawiać.
– Możemy pójść do waszej sypialni? – zapytała nieśmiało. – Tu jest głośno.
– No dobra – Artemis wyraźnie stracił rezon, za to zyskał konsternację.
Poszli więc na górę po schodach i Sara dostąpiła zaszczytu wejścia do dormitorium Artemisa, Felixa, Thaddeusa i Constantina. Na szczęście, pozostałej trójki nie było, więc mogła w spokoju i komforcie wdychać ich zupełnie niekomfortowy odór, jakim przesiąkły już trwale ściany. Usiadła na łóżku Artemisa, w miarę czystym, jej kolega usadowił się obok niej.
– No wal! – zachęcił ją.
– Więc… – Sara spuściła wzrok, zupełnie zbolała, że musi się teraz tłumaczyć. – To wszystko przez to, że mój starszy brat został porwany. Bardzo za nim tęsknię i się boję, że wampir mu coś zrobi… Dla mnie Nicholas jest naprawdę ważny…
– No tak… – westchnął Artemis. – To rzeczywiście problem… Ale przecież go znajdą, nikt nie dopuści do tego, by twój braciszek nie powrócił! To tylko kwestia czasu!
– Ale to był wampir! One są takie straszne…
– Wiem, ale nie musiał zabijać twojego brata od razu! – Artemis położył jej dłoń na ramieniu i uśmiechnął się pokrzepiająco. – Na pewno go nie zabił, bo gdyby chciał go zabić, zrobiłby to już dawno. Wiesz przecież, jakie wampiry są. Z pewnością twój brat by już nie żył, a to, że został porwany oznacza, że jest potrzebny żywy!
– Artemisie… – pociągnęła nosem Sara. – Mam taką okropną ochotę ci powiedzieć mój sekret…
– No to się bardzo cieszę! – uśmiechnął się jedenastolatek.
– Chodzi o to, że ten sekret jest bardzo zły. Możesz mnie znienawidzić…
– No co ty, mała! – chłopiec roześmiał się i odgarnął jej rudo-czarne kosmyki z czoła. – Chyba nie ma nic tak strasznego?
– Owszem, jest… – Sara poczęła żałować, że w ogóle rozpoczęła temat. Ale Artemis był taki miły i chciała zbudować więź, zdradzając mu swój niewygodny sekret. Może to niedobrze? – Ja ostatnio, to znaczy z miesiąc temu już, miałam taką okropną ochotę, by cię hmm… SPOŻYĆ.
Artemisowi uśmiech nieco zbladł i tylko wydukał:
– C-co ze mną zrobić?
– Chodzi o to, że… jestem półwampirem – Sara poczuła do siebie wstręt i nie spojrzała mu w oczy. – Biorę eliksir i w ogóle… Ale raz zapomniałam i jestem teraz przerażona. Gniecie mnie to od miesiąca. To, że mogłabym ciebie zabić. Dlatego się troszkę wycofałam. Przepraszam, ale tak bardzo nie lubię być dla kogoś ciężarem i problemem! Nie chcę być dla ciebie niebezpieczna!…
Teraz już płakała. Tak bardzo jej było żal samej siebie, że jest półwampirem, a przecież nikomu nic nie zawiniła. Nie widziała, co robi Artemis, bo nie ośmieliła się spojrzeć na jego twarz.
Po chwili z zaskoczeniem umilkła, bo kolega z domu… przytulił ją mocno, acz nieco niezręcznie. Sara zaniemówiła, zszokowana.
– Siostrzyczko – zaczął Artemis wyrozumiałym, nieco czułym tonem. – Nie mógłbym cię znienawidzić za coś takiego, no co ty! Przecież cię bardzo lubię, a zadawanie się z półwampirem… Niezły szacun na dzielni, hehe… Jedna prośba… Nie obraź się, gdybym zaczął zwiewać przed tobą, zakradającą się do mnie z butlą ketchupu.
– Meg, spokojnie…
Siedziałam na łóżku, płacząc. Obok spoczywał Remus i gładził mnie uspokajająco po włosach, czasem cmokając w głowę.
– Remusie! – jęknęłam. – Przecież Nicholas nie żyje!…
– Żyje! Na pewno żyje!
– Nie! Został porwany! – zawyłam rozdzierająco. – Żadnej informacji, liściku z okupem lub innymi warunkami… Dostałam tylko to…
I wyciągnęłam drżącą dłoń z malutkim świstkiem.
– „Za rodziców i Jonasza” – Remus uniósł brwi. – A co to oznacza?
– Pamiętasz te wampiry, które mnie chciały wykorzystać do zabicia Syriusza? – pociągnęłam nosem. – Wiktora niechcący uśmiercił Syriusz, przez pozostawienie go na pastwę światła. Wiktor źle to najwyraźniej znosił. Dianę, jego żonę zabił Dumbledore tym samym sposobem, a Jonasza, który mnie ugryzł, pozbył się Florian, jego brat i nasz sprzymierzeniec, który potem odszedł w swoją stronę.
– No i wszystko przecież…
– Ale była jeszcze Marina, ich siostra – zauważyłam. – Ona była moim wrogiem i z pewnością zemściła się za swoją rodzinę. Nie usunęliśmy Mariny.
Remus westchnął i przetarł oczy dłonią.
– Dziękuję, że wziąłeś wolne i jesteś tu ze mną! – uśmiechnęłam się przez łzy. – Samej byłoby mi niezmiernie trudno…
– Nie zostawiłbym cię samej w takich okolicznościach! Ale tak do rzeczy. Nie możemy zostawić Nicholasa samego w szponach wampira. Chłopiec może żyje, ale z całą pewnością nie jest bezpieczny! Tylko jak go odszukać?
– Nie mam zielonego pojęcia… – załkałam. – Ona mogła go wziąć wszędzie… Według mnie, są nieuchwytni! Ale coś mówi mi, że nie mogę się poddać i zostawić syna tak po prostu! Z drugiej jednak strony kompletnie nie wiem, od czego zacząć! Remusie!
– Spokojnie… Popatrz, co tu mam…
Remus sięgnął do swego neseseru nauczycielskiego, którego jeszcze nie zdążył sprzątnąć, bo przybył ledwo pół godziny temu. Wyjął z niego tryumfalnym gestem…
– Mapa Huncwotów! – a łzy zaszkliły mi się w oczach na widok przedmiotu, gdy uświadomiłam sobie, że dłonie Jamesa ją tworzyły. I mojego Syriusza także… James i Peter już nie żyli, ale Mapa pozostała, na zawsze jednocząc wiernych przyjaciół na kartach historii.
– Wziąłem ją od Harry’ego. Nie wiem, skąd ten spryciarz ją wytrzasnął – wyjaśnił beztrosko Remus. – Zabrałem ją w obawie, że Syriusz się do niej dorwie i z łatwością go zabije, ale też dlatego, że… No, chciałem sobie na nią jeszcze zerknąć. W końcu jest moja. Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego!
I coś w jego oczach rozbłysło, gdy na mapie pojawił się Hogwart. Remus przestudiował ją wyjątkowo dokładnie na obrzeżach, po czym mruknął:
– Widzę Nicholasa.
– Co?! – poderwałam się.
– Nicholas siedzi w jakiejś grocie za Hogsmeade. Mapa ledwo tam sięga. I tak, towarzyszy mu Marina. Meg, nie ma wyjścia. Lecimy go ratować, póki żyje.
– Poczekaj… – podbiegłam do niego i chwyciłam za brzeg mapy. – Mogę zobaczyć Syriusza?
– Mary Ann, zobaczysz tylko bezkształtną kropkę, zresztą… – Remus zasępił się.
– Co jest?
– Nie chcę wiedzieć, gdzie się teraz kręci Black.
– Dlaczego? – zmarszczyłam brwi.
– Nie chcę mieć pokusy, by pójść do dementorów z mapą i wskazać, gdzie mają po Blacka iść…
Dziwny skurcz przebiegł po jego twarzy. Poparzyłam na niego w pełnym zdziwieniu. Remus… okazuje litość Syriuszowi?
– Chodź, nie ma czasu! Teleportujmy się do Hogsmeade!
Zamknęłam drzwi wejściowe na klucz, gdy wyszliśmy, a potem tylko pyknęło i już nas nie było na Vange.
Nicholas ocknął się po długim i niespokojnym śnie. Było mu straszliwie zimno i tylko niewielka kupka słomy, pełniąca rolę kołdry, była dla niego jakąkolwiek izolacją. Rozejrzał się wkoło, ale wampirzycy z jakichś powodów nie było. Usiadł na ziemi, przecierając zaspane oczy. Sen, z którego się przebudził, na pewno nie nosił znamion odprężającego. Wciąż budził się z lekkiego snu, bo nieustanne czuwanie, jakie uruchomiło się w jego głowie, budziło go z byle powodu co kilkadziesiąt minut. Trudno było spać, gdy mieszkało się od paru dni w grocie z kimś, kto miał jedynie za zadanie cię zabić, toteż Nicholas czuł nieustanną potrzebę czujności i ani na chwilę nie mógł wyluzować.
Teraz wampirzycy nie było i Nicholas usiadł na prymitywnym posłaniu. Gdzie pofrunęła? Może po coś do żarcia? Dlaczego nie wszamała jego? On sam już słaniał się z głodu, bo chyba od tych trzech dni, odkąd tu się dostał, nic nie miał w ustach.
Do groty weszło jakieś zwierzę. Nicholas zamarł, obserwując nieznanego i potencjalnie nowego agresora czujnie, bał się nawet poruszyć. Zwierzęciem był kudłaty, czarny pies, który najwyraźniej był tu już wcześniej, bo zachowywał się dość swobodnie. Na widok Nicholasa jednak zamarł, obserwując go bez mrugnięcia. Piętnastolatek też nie odważył się ruszyć, wciąż leżał skulony pod sianem i spłoszony wszystkim naokoło. Pies po chwili podbiegł do niego, merdając ogonem i wsadził mu mokry nos do wilczego ucha. Było to całkiem przyjemne, ale chłopak wciąż miał nieodparte wrażenie, że pies odgryzie mu ucho. Pies polizał jego ucho przyjacielsko, po czym popatrzył na niego z góry swymi ładnymi, szarymi oczętami. Nicholas odważył się go pogłaskać po zmatowiałej, brudnej szyi. Nie wykazał żadnych agresywnych intencji.
– Piesku… – westchnął piętnastoletni Black. – Widzisz? Więzi mnie tu wampir od paru dni, a ja umieram z głodu i nic na to nie poradzimy… Cieszę się, że przynajmniej ty mnie odwiedziłeś…
Pies zamerdał ogonem, po czym usiadł przed Nicholasem, skamląc delikatnie. Po chwili postawił oba ucha na sztorc, milknąc, jakby coś sobie uświadomił i szybko wypruł z jaskini. Nicholas uniósł brwi. Nie czekał na powrót zwierzęcia długo, bo po pięciu minutach od jego zniknięcia pojawiła się znów wampirzyca. Wleciała do groty leniwie, oblana na szczęce krwią. Biedny pies, może to jego…
– Co tam, kundlu? – zapytała, uśmiechając się złowróżbnie. – Czego się gapisz?
– Jest pani brudna – odparł niewinnie Nicholas.
– Oj tak, twoja krew też wkrótce ozdobi moją skórę… Myślisz, że będzie mi w niej do twarzy?
W tym momencie wrócił pies, niosący w pysku martwego ptaka. Na widok agresorki zamarł, szczeknął, upuszczając truchło i błyskawicznie stanął pomiędzy wampirem i jego zdobyczą. Nicholas przywarł do ściany, kuląc się za czarnym psem. Ten warczał w kierunku kobiety, zawieszonej w powietrzu. Zaśmiała się perliście.
– Kolejny kundel! Co, psie, chcesz bronić tego żałosnego dzieciaka? Cóż, jak na kundle, jesteś dość inteligentny… Ale… – zmarszczyła ciemne brwi, zaskoczona czymś. – Czemu twe myśli są tak bardzo niezwierzęce? Nie jesteś ani człowiekiem, ani zwierzęciem, dlaczego…
Nicholas przywarł do ściany mocniej, jednocześnie będąc zafrapowanym tym, co powiedziała kobieta. Pies, który nie jest zwierzem ni człowiekiem?
– Marina!
Nicholas, pies i wampirzyca, jak na komendę, odwrócili się w kierunku wejścia do groty. Stojący tam mama i wujek Remus we własnej osobie, musieli mieć niezły widok: kulący się pod ścianą Nicholas i wampirzyca, zawieszona nad nim, pomiędzy nimi duży, czarny pies, warczący na wampira i deklarujący pojedynek. Kobieta nazwana Mariną wyszeptała w kierunku mamy:
– Mary!…
Mama patrzyła na nią wrogo, ale po chwili przeniosła wzrok na psa i Nicholasa, podobnie wujek.
– Syriusz!… – rzekł wujek nagle, skutecznie przykuwając wzrok wszystkich zgromadzonych, w tym psa. Nicholas zamarł, przygnieciony ilością informacji, wampirzyca przeniosła wściekły wzrok na zwierzę, a mama zbladła i jej twarz wydłużyła się powoli, oczy robiły coraz większe…
– Syriusz… – wyszeptała i wyciągnęła ku psu drżącą rękę.
– A więc to tak! – krzyknęła wampirzyca Marina.
– To Black! To ten zdrajca! – zawołał wujek po wampirzycy.
– Tato!… – jęknął machinalnie w kierunku psa Nicholas, chociaż zupełnie nie wiedział, co mogłoby to dać i o co w ogóle chodzi. Pies zaskomlał, położył uszy po sobie i podkulił ogon, zerkając na Marinę i wujka i cofając się, ale po chwili popatrzył na Nicholasa jednym okiem. Spragniony rozmowy z ojcem Nicholas łapczywie wlepił wzrok w to szare oko, identyczne kolorem do jego własnego, pomiędzy okiem ojca i syna zatrzymał się czas, jakby pozostali nie byli istotni. Wtedy pies rzucił się niespodziewanie na wampirzycę i powalił ją na ziemię, szarpiąc za gardło. Wrzasnęła, odrzucając go gdzieś na ścianę, gdzie rozpłaszczył się i z trudem pozbierał kości z ziemi.
– Incarcerus! – rozległ się skądś głos wujka.
Marina zawyła, uwięziona w sznurach, a czarny pies w tej samej chwili skoczył ku mamie, przeskoczył ją i znikł w wylocie do groty.
– Syriuszu! – zawołała za nim, po czym ruszyła jego śladem. Z oddali doszedł do Nicholasa jej rozpaczliwy, rozdzierający krzyk – SYRIUSZU, WRÓĆ!!!
Wujek Remus pochylił się nad związaną wampirzycą, dzierżąc wciąż różdżkę.
– Nie daruję temu zapchlonemu człowiekowi, gdyby nie on, nie odwróciłabym się do was plecami, zawszony wilkołaku! – zgrzytnęła, wijąc się w sznurach. – WYPUŚĆ MNIE!
– Trzeba było nie marnować czasu na porywanie naszego Nicholasa – objaśnił spokojnie wujek. – Co ci to dało? Musimy cię tylko unieszkodliwić. Sama złożyłaś się w nasze ręce.
– Unieszkodliwić? – w głosie wampirzycy wyczuwalny był strach.
– Taa… Trochę mi się spieszy, więc nie mogę robić przy tobie zbyt wiele, Marino… Wybacz, ale trzeba się też zająć tym zagłodzonym nastolatkiem i zbiegłym więźniem, kręcącym się po okolicy… Wszelkie nabijanie na kołki i poćwiartowanie sobie daruję, to dość brudna robota, wystarczy zapieczętowanie…
– Zapieczęto…
Ale nie zdążyła krzyknąć, bo wujek Remus machnął już różdżką i oto leżała przed nimi doskonała, lodowa rzeźba wampirzycy, zachowując jej cały urok i piękno. Wujek machnął różdżką ponownie i ukrył posąg Mariny wgłębi groty. Po chwili podszedł do Nicholasa.
– Jak tam, Nicholas? – podał mu dłoń, którą piętnastolatek ujął, wciąż roztrzęsiony i przygnieciony tym wszystkim. Pies był ojcem? Marina unieszkodliwiona? Już po wszystkim… tak po prostu?
– Co jej zrobiłeś? – zapytał roztrzęsionym głosem.
– Zamroziłem ją – odparł spokojnie wujek. – Nie zabiłem jej, bo wampiry zabija światło i to tylko niektóre, bo ona najwyraźniej nie reagowała, ewentualnie Avada lub brutalne rytuały, których wolę się nie podejmować… Wampir to nie zwierzę… Obudzi się za lata, ukryłem ją bezpiecznie.
– Dobrze, mnie i tak już nie będzie…
Wtem do groty weszła mama, zalana łzami.
– Nie znalazłam go. Zniknął. Uratował Nicholasa i zniknął…
– Trudno. Teraz nie będziemy śledzić seryjnego mordercy, zajmiemy się najpierw chłopakiem, jest mocno zziębnięty i zapewne głodny… – mruknął Remus. – Już i tak Blacka nie znajdziemy. Uciekł.
Mama przytuliła skołowanego piętnastolatka i oboje z wujkiem zadeklarowali się odprowadzić Nicholasa pod samą Wielką Salę i przy okazji powiadomić Dumbledore’a i Flitwicka, że wszystko już jest na swoim miejscu. Gdy wyszli z groty, Nicholas dyskretnie otarł łzy tęsknoty i szoku rękawem.
Cosmo i Draco wyszli z Wielkiej Sali, gdzie właśnie skończył się lunch. Przemierzali wspólnie korytarze tej ładnej, kwietniowej soboty, postanowiwszy zostawić Vincenta i Gregory’ego przy korycie. Cosmo zerkał mimowolnie na błonia, jakby chcąc się upewnić, czy żaden ojciec nie skrada się w kierunku zamku na palcach.
Czternastoletni od tygodnia Black pogwizdywał beztrosko: jego brat wrócił do zamku i problem został póki co usunięty. No i tata, gdzieś tu przecież siedzi…
– Hej, Draco, myślisz, że złapią mojego ojca? – zagadnął kuzyna.
– Myślę, że tak – odparł blondyn, obserwując swą „ranną” rękę i upewniając się, że wciąż wygląda na odpadającą z bólu, chociaż nikt, nawet Pansy, już nie pamiętał o niej.
– Dlaczego? – zdziwił się Cosmo i zaniepokoił.
– Twój stary wygląda mi na nieco nieogarniającego… – parsknął Draco beztrosko. – Gdyby mój miał uśmiercić jakiegoś uczniaka, raczej bezbronnego, to by to zrobił bez tych podchodów… Pewno w Azkabanie się rozleniwił, hehe… Mojego ominęły te „wygody”, ale mój stary ma spryt i rozum…
Cosmo zatrzymał się raptownie, Draco uczynił to samo, odwracając się ku niemu ze zdumieniem.
– Co jest, Cosmo? – spytał.
Czternastolatek nie odparł, za to… rzucił się z furią na zaskoczonego, drobnego blondyna. Padli na ziemię, a raczej Cosmo przygniótł Draco i począł się z nim bić, lecz Malfoy był w takim szoku, że jeszcze nie zdążył zareagować.
– ODSZCZEKAJ TO, MALFOY! – ryknął Cosmo, dławiąc się wściekłością.
– NIE… MIAŁEM… NIC… ZŁEGO… NA MYŚLI… NA POMOC! – próbował wystękać Draco.
– BLACK!
Cosmo zerknął na korytarz. Draco pod nim skulił się ze strachu.
Obserwował ich profesor Snape, unoszący brwi.
– Co ty robisz, Black? – wycedził każde słowo profesor. – Dlaczego bijesz Malfoya?
– On obraził mojego ojca! – warknął Cosmo, zrywając się na równe nogi. – Ja mu nic nie zrobiłem! Wcale nie chciałem go bić, ale jak on mógł obrazić mego ojca?!
– Cóż, panie Black… Zapewniam, że to nie jest takie trudne… I niewłaściwe – zaszydził Snape.
Cosmo spojrzał z wściekłością na Snape’a i Dracona, po czym ryknął ze złością i odbiegł od nich.
– Black! – zawołał za nim profesor od eliksirów.
– Cosmo! – dołączył się Draco.
Cosmo nie zareagował, biegł przed siebie, wściekły na cały świat. Pokonał szybko drogę do wyjścia z zamku, roztrącając ludzi, ale miał gdzieś ich oburzone krzyki. Dopadł do wielkich, dębowych drzwi, w nosie mając wszelkie zabezpieczenia i środki ostrożności i wyleciał na kwietniowe błonia. Biegł przed siebie ile sił w nogach, nie zważając na nic. Dobiegł do skraju Zakazanego Lasu i pozwolił, by nogi niosły go gdzie chciały. Przedarł się przez jakiś gąszcz w miejscu, gdzie Las jeszcze nie był tak Zakazany.
Nieco osłupiał, bo właśnie wpadł na jakiś dziwne ruiny, wyrastające z poszycia leśnego na jakiejś polance. Nigdy tu nie był i na pewno nigdy nie słyszał o tym miejscu. Ciekawe, co tu kiedyś stało… Podszedł do muru i po krótkich oględzinach stwierdził, że nadaje się do wyżycia. Ryknął więc w kierunku zakrytego przez korony drzew nieba i kopnął glanem parę razy mur. Po chwili osunął się na ziemię, wściekły.
– Kurde, tato! – ryknął. – Gdzie jesteś?! Gdzie?! Chcę z tobą porozmawiać wreszcie, JA CHCĘ! SŁYSZYSZ MNIE, DO CHOLERY?!
Odpowiedział mu tylko szum liści. Cosmo zgrzytnął zębami uderzył pięściami w ściółkę, po czym począł się szarpać za włosy. Kiedy uniósł znękany i wściekły wzrok w kierunku zamku, a raczej jego wież, widocznych nad koronami drzew, dostrzegł czarnego, kudłatego psa, który przyglądał mu się z zaciekawieniem. Jakby go już gdzieś widział…
– Co się gapisz, kundlu! – prychnął Cosmo. – Jestem zły, dobra?! Sio stąd!
Machnął na psa, ale ten nawet nie drgnął, obdarzył go za to mocno zdziwionym, niedowierzającym spojrzeniem. Cosmo westchnął i usiadł na okiennicy. Pies, merdając ogonem, podszedł bliżej i usiadł na ziemi pod okiennicą, wpatrując się w niego błyszczącymi, szarymi oczyma. Cosmo stwierdził, że zwierzak jest sympatyczny, więc poklepał go po brudnej głowie.
– Dobra, możesz zostać, piesku – uśmiechnął się. – Gdzie twój pan?
Pies zamerdał ogonem radośnie i stanął dwoma przednimi łapami na okiennicy, liżąc po policzku roześmianego Cosmo. Czternastoletni chłopak cieszył się niezmiernie, po czym potargał psa za uszami. Parę pcheł zwiało, ale młody Black się tym nie przejął.
– Ja mam być twoim panem? – zaśmiał się. – A co na to mój kot, Włóczykij? Koty są zaborcze, wiesz? Zresztą, mama by ci nie pozwoliła wejść do domu, jest bardzo ostrożna i w ogóle…
Pies nadstawił ucho komicznie, po czym usiadł znów na ziemi, delikatnie skamląc, zapatrzony w Cosmo z taką czułością i wiernością, że Cosmo zaczął się już poważnie zastanawiać, czy Włóczykij nie zdobył rywala. Ten pies był w nim wprost zakochany!
– Wiesz co? – poklepał zwierzaka po głowie. – Jesteś w porządku, Czarnuszku. Przepraszam, że tak się na ciebie wydarłem. Ten dupek, Draco, obrażał mojego tatę! Widzisz, z tatą gadałem mniej w moim życiu, niż z tobą! A chętnie bym go odnalazł i porozmawiał wreszcie i pocieszył go! Żeby się nie martwił… Może cały świat go wyklął, ale ja nie wierzę w jego winę! On jest na pewno niewinny!
Pies przekrzywił głowę w bok, jakby się dziwiąc.
– Niestety, nie wszyscy tak sądzą… – westchnął Cosmo. – Nawet u nas w domu! Wujek Remus twierdzi uparcie, że ojciec jest mordercą, zresztą podobnie do Rosemary… Ale mama i ja jesteśmy przekonani, że to nie może być prawda!
Pies szczeknął skamląco, machając ogonem dziko, po czym wykonał parę razy kółko w miejscu, jakby gonił ogon, ale nie robił tego. Gdyby był człowiekiem, Cosmo stwierdziłby, że po prostu był podekscytowany i skołowany jakąś rewelacją. Podrapał go za uchem.
– Głupi Dracuś… Cholera, ile bym dał, by móc przez chwilę pogadać z tatą… – rzekł cicho.
Usiadłam na łóżku, zapatrzona w ścianę. Był wczesny ranek, ale ja nie mogłam spać. Wstałam i chwyciłam małą pozytywkę, leżącą na szafce nocnej. Tę pozytywkę podarował mi dawno temu Syriusz, na rocznicę naszego ślubu. Jej melodia była smutna i wyzwalała we mnie łzy, przenosiła w czasy ołowianych chmur nad Wiązowym Dworem…
Gdzie jesteś, Syriuszu?
Podeszłam do okna i wyjrzałam na prawie majową noc. Świat wydał mi się taki banalny, beznadziejne koło, kręcące się bezrefleksyjnie…
Widziałam go, byłam tak blisko dotknięcia… Ale uciekł, spłoszony. Lecz to był on, mój Syriusz! Ratował swego pierworodnego! I nieważne było, czy kiedykolwiek ukatrupił blisko tuzin ludzi, czy nie skrzywdził nawet muchy - sam fakt, że uratował swe dziecko, że nie było mu ono obojętne, już świadczył na jego korzyść.
Westchnęłam, tęskniąc tak potwornie. Bolesna bliskość Syriusza w tamtej grocie odcisnęła na mym ciele palący ślad, który nie chciał się zabliźnić. Wciąż na nowo przeszywały mnie ciarki, gdy przypominałam sobie tego kudłatego psa, wychudzonego i zmatowiałego. Dlaczego nie dane mi było z nim porozmawiać?
Łyknęłam trochę eliksiru przeciwko łaknieniu i znów położyłam się do łóżka, patrząc na sufit. Przypomniały mi się po kolei te wszystkie dni: zobaczenie Syriusza w palenisku, potem na żywo w szkole, kłótnie poprzeplatane rozejmami, to, jak wyratował mnie z rzeki i jak dopiekł Sandrze, jak razem z Remusem i nim walczyliśmy o życie w pociągu, potem, jak mnie zaprosił na bal i znów się kłóciliśmy… Właściwie, co we mnie widział, skoro tak często do tego dochodziło? Potem przed oczyma stanęła mi demoniczna wyspa, na której walczyliśmy o przetrwanie i przyjaciół, okrutne szlabany Castora, zadymę z wampirami, nasze eskapady na motorze… W tamtych dnia, w szóstej klasie, Syriusz stał mi się bardzo bliski. Czy gdyby nie zaatakował Rabastana i nie pokłóciłby się ze mną tak okropnie, bylibyśmy razem już wtedy? Coś mi podpowiadało, że tak… Te kłótnie były takie okropne i potem to jedno, oszałamiające wspomnienie o rozmowie z rodzicami, którzy przyobiecali mnie Syriuszowi. Ale się wtedy wściekłam, aż wylądowałam u Mortimera, przekreślając życie Nicholasa w tak głupi sposób… A potem już było z górki, kłótnie i zejścia, bal i zaręczyny, zerwanie z Rabastanem i zazdrość o Redhill i o Severusa, ze strony Łapy. Potem ucieczka z Sevem, nieudany ślub i potem ten prawdziwy… Nawet teraz ta cała historia wyzwalała we mnie dreszcz jakiś dziwnych emocji, jakbym przyglądała się jakimś dramatycznym scenom z boku, niedowierzając, że to wszystko była moja historia, moje życie. Uparty Syriusz postawił na swoim, wyznał mi, co do mnie czuje przed śmiercią i skończyło się piątką berbeci, z czego ostatniego nigdy nie widział. Ale wreszcie uciekł, w końcu wziął sprawy w swoje ręce i nie dał sobą pomiatać jak jakimś zwykłym zbirem. Nareszcie postanowił działać. Teraz jego ukochany pierworodny miał wilcze uszy, kulawe nogi, talent do eliksirów i problemy ze stąpaniem po ziemi, a także na pieńku z wampirami i Sevem. Trojaczki były do Syriusza podobne, z czego jeden nie żył, druga przyjaźniła się z Harrym, kalką Lily i Jamesa, a trzeci z samym Malfoyem i był Ślizgonem, czego przecież tak bardzo Syriusz się bał w swoim przypadku. Jego wierna kopia poszła tą drogą, którą on sobie odciął. No i zostało ostatnie, wampirze, nigdy nie dotknięte i nie pokochane, zamknięte w sobie i nieufne, wyraźnie pozbawione czegoś, co było potrzebne we wczesnym rozwoju… Jak Syriusz zareaguje na postęp klątwy Nicholasa i na fakt, że chłopak prawdopodobnie umrze za parę lat? Jak na to, że Syriusz już dawno nie żyje? Jak na Rosemary i jej przyjaciela, tak podobnego do Jamesa? Na zielono-srebrny herb z wężem na piersi Cosmo? A co powie na fakt, że ma jeszcze jedno dziecko?
***
Sara uniosła wzrok znad książki o transmutacji. Niebieskie, majowe niebo zostało powleczone białą, kłębiącą się watą, która miarowo sunęła ku horyzontowi, przybierając leniwie tajemnicze kształty. Każdy, kto na nie patrzył, widział to, co chciał ujrzeć, wata nie dała się zdefiniować jako jeden, konkretny kształt. Jedenastoletnia dziewczynka o drobnej buzi widziała w niej jednak tylko abstrakcję, nie wiedzieć czemu, wywołującą dziwną tęsknotę. Czuła się niczym bezbronny, smutny ptaszek w klatce, tęsknie wystawiający główkę zza kratek. Ciekawe, jakie myśli te kłębiaste chmury wywoływały w ojcu? Może wzruszenie, uniesienie? Czy patrząc na nie, przesuwały mu się przed oczami obrazy z dzieciństwa i młodości, kiedy siedział dokładnie pod tym samym dębem i obserwował podobny widok? Może w tej chwili też unosił udręczoną głowę ku górze i dziękował całym sercem losowi, że może oglądać właśnie te chmury, że znów widzi słońce i czuje wiatr we włosach, na twarzy… Być może teraz, gdy Sara patrzy w górę, tata robi to samo, a jeśli tak jest, to połączyło ich coś wreszcie. Niby niewiele, ale jednak tak dużo, że aż przeszedł ją dreszcz.
Artemis przeciął trawnik niedaleko wielkiego dębu, wciskając dłonie głęboko w kieszenie. Uchwycił czujne i ostrożne spojrzenie Sary, które w niego wlepiała i po namyśle przystanął. Uniósł jedną z dłoni i, niby luzacko, pomachał do niej, po czym usiadł w sposób niezwykle antyszlachecki obok Thaddeusa i Felixa. Drobniutki, tajemniczy blondynek o upiornej, bladej cerze i złotych, dziwacznych oczach, także uczył się do transmutacji, ale Thaddeus przyjął pozycję czworonoga, ufnie wypinając chudy zadek w górę najwyżej jak się dało, za to głowę trzymając przy ziemi i łypiąc na coś z czymś na twarzy, co według Sary mogłoby nawet uchodzić za czułość.
Artemis odczołgał się trochę dalej od kolegów, wstał, otrzepując dumnie, po czym wziął solidny rozpęd i z całej pety przyrżnął rudzielcowi butem w ochoczo, kusząco wycelowany ku górze tyłek. Rozległ się krótki, urwany brutalnie wrzask, po czym… Artemis Greengrass zniknął, jakby wciągnął go za stopę wir, utworzony przy wyciągnięciu korka z wanny, chwilę potem Thaddeus, nie przerywając swej dotychczas wykonywanej czynności, rozdziawił szeroko usta, nie okazując przy tym jakiegokolwiek zdziwienia, a z ust wystrzelił Artemis, głową naprzód, odleciał parę stóp dalej i tąpnął tyłkiem na murawie. To wszystko wydarzyło się w przeciągu jakiejś sekundy. Sara rozdziawiła usta, wytrzeszczając oczy w kierunku Artemisa, który siedział nieruchomo na ziemi z rozkraczonymi nogami, a na jego twarzy malował się niewysłowiony szok, tym bardziej, że był suchy i czysty. Nic w jego wyglądzie nie wskazywało na to, że właśnie przed chwilą w przeciągu sekundy zmniejszył się do rozmiarów dość niecodziennych, wessała go pupa kolegi, przeleciał przez jego układ trawienny, niczym przez rurę w aquaparku, wyskakując już w swoim rozmiarze z jego ust, notabene zwyczajnych rozmiarów, po czym wystrzelił jak z armaty hen przed siebie. Thaddeus niczego nie zauważył.
– Eee… Saro?
Sara otrząsnęła się z szoku nieco szybciej niż Artemis, po czym przeniosła wzrok na… Melisę Flaxenfield i Charlotte McLaggen, które usiadły obok niej.
– Co jest? – Sara spięła się obecnością silniejszej, obfitszej i pewniejszej siebie Charlotte.
– Nic, ja… – Melisa się zawahała, po czym niezręcznie przytuliła Sarę. Ta rozszerzyła oczy i uchwyciła nad ramieniem brązowowłosej uśmiech Charlotte. – Chciałam cię przeprosić. Od stycznia nasz kontakt się urwał… Ale mnie jest naprawdę przykro i nie chciałam cię tak…
– Jest maj, Meliso – zauważyła ze zdziwieniem Sara. – Dlaczego dopiero teraz?
– Wstydziłam się… – Melisa spuściła wzrok, ciemniejąc pod kawowymi piegami. – Ale Charlotte mnie do tego nakłoniła. Chciałyśmy się obydwie z tobą zaprzyjaźnić. No i dwa tygodnie temu pokłóciłyśmy się z Romildą, jest naprawdę głupia… Opowiadałam o tobie Charlotte bardzo dużo i ona stwierdziła, że…
– Nie potrzebuję rzecznika, Meliso – oznajmiła wyniośle Charlotte. – Po prostu: przepraszam. Źle cię oceniłam i niepotrzebnie się na tobie wyżywałam. Jestem wredna, ale umiem zwrócić honor!
I pulchna dłoń Charlotte uścisnęła mocno drobniutką rączkę Sary. Blondynka uśmiechnęła się do czarno-rudej figlarnie.
– Chcę cię poznać lepiej, Saro Black!
Sara zupełnie oniemiała, węsząc podstęp, ale Melisa mimowolnie przerwała jej analizę:
– Patrzcie, Clarke znów bawi się czarną żelką w kształcie pająka…
Dziewczynki zerknęły na Thaddeusa, który właśnie pokazywał czarnej żelce świat, gładząc ją czule po żelkowym grzbiecie. Słodycz wyglądała łudząco podobnie do Daisy, którą w Noc Duchów Sara wpakowała mu do ust, po tym jak Daisy zaliczyła podróż podniebną.
– Hehe, to wygląda, jak ta żelka, którą… – zarechotała Melisa.
– Taak, wygląda na to, że Thaddeus wyjął wtedy w listopadzie tego pająka z ust i do tej pory się nim opiekuje… – uśmiechnęła się krzywo Sara, a dziewczyny zaniemówiły.
Droga Meggie!
Czuję się nieco lepiej. Severus przyrządza mi ten wywar tojadowy, więc nie muszę się w zasadzie o nic martwić, chociaż ostatnio Nicholas wysunął tezę, że może Severus mnie podtruwa i że on się wkrótce nauczy, jak robić wywar tojadowy i z chęcią mi go przyrządzi.
Twój najstarszy syn ma się dobrze, nie musisz się już martwić. Problem, póki co, został zażegnany, ale Nicholasa wciąż męczy tamto spotkanie z ojcem. Często spacerujemy razem i rozmawiamy, wiem, że on jest coraz bardziej przekonany do Syriusza. Cóż, nie umiem mu wytłumaczyć logicznie pewnych rzeczy, aczkolwiek Nicholas przyznaje, że logiczna i oparta na dowodach wersja wydarzeń na pewno zaburza jego coraz pozytywniejsze spojrzenie na ojca. Ten chłopak jest dość zagubiony ostatnimi czasy z powodu Blacka.
Reszta ma podobnie. Cosmo chodzi po korytarzach czymś przybity, podobnie jak Rosemary. Hagrid, którego ukochanego hipogryfa ma niedługo zgładzić kat, powiedział mi pomiędzy kolejnymi kubkami whisky, że Rosemary razem z przyjaciółmi pomagała mu w ratowaniu Hardodzioba, bo tak nazywa się ów hipogryf. Muszę pochwalić też Sarę. Bardzo dobrze sobie radzi na moich i innych lekcjach, jest bardzo pracowita, ale mam wrażenie, że również doskwiera jej niezbyt dobry humor.
Czuję się dobrze w Hogwarcie, jak wiesz, bo było to miejsce mi najbliższe, zawsze. Szkoda, że i Ty czegoś nie mogłabyś tu nauczać! A wiesz co, to jest dobry pomysł! Byłaś dobra z eliksirów, prawda? Uczniowie przyjęliby Cię z ulgą, ale Ślizgoni byliby niepocieszeni… Szkoda mi Ciebie, siedzącej w Basildon samotnie. Na pewno czułbym się lepiej, gdybyś tu była, kochana siostrzyczko! Zwłaszcza, że planuję tu nauczać i w przyszłym roku. To najlepsza praca, jaka mogłaby mnie spotkać, ale tęsknię za Tobą. Gdy tak spaceruję i odwiedzam miejsca przesycone wspomnieniami, zwłaszcza, że Hogwart i Hogsmeade huczą o Syriuszu, czynnie występującym we wszystkich, czuję się, jakby los zgotował mi dziwny seans, delikatną próbkę o smaku tamtych czasów, kiedy to włóczyłem się z chłopakami po błoniach, wiosce i Zakazanym Lesie. Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz. Wtedy nigdy bym nie przypuszczał, że za parę lat zostanę sam, bo drugi zdradzi trzeciego i zabije czwartego, a sam zostanie skazany. Czasem też wspominam Joanne, ale to niezwykle bolesne wspomnienia tej nadziei, która została mi bezpowrotnie odebrana. A potem Joanne zginęła…
Trzymaj się tam i rozważ bycie nauczycielem. Lubiłaś runy, prawda? Słyszałem, że profesor McGeady wybiera się w tym roku na emeryturę. Byłaś z runów dobra, a to lepsze, niż ślęczenie w tym biurze, prawda?
Do zobaczenia wkrótce, za miesiąc! Twój Remus.
Uśmiechnęłam się i złożyłam list na biurku. Bardzo poprawił mi humor po powrocie z pracy. Miałam wreszcie jakieś wiadomości od Remusa, a wszelkie wieści ze szkoły były dla mnie teraz niezwykle ważne i ciekawe. Nauczycielka runów? Brzmiało zachęcająco… Remus miał rację, to musiało być lepsze od pracy biurowej. Te wieże Hogwartu i korytarze, posiłki w Wielkiej Sali, tylko tym razem nie przy stole Gryffindoru, tylko nauczycielskim… To musiałoby być niesamowite!
We mnie zalęgło się marzenie, napędzające i radosne, ożywcze jak wiosenny wiatr. Ogólnie, odkąd uciekł Syriusz, czułam się o wiele bardziej żywa, niż przedtem. Będąc nauczycielką runów, mogłabym być bliżej wydarzeń i tym samym, Syriusza…
– KORPUSIE BEZ GŁOWY, NA PAL NABITY!
– Czego się prujesz?
– Co robisz mojej pracy domowej?!
Cosmo z rozpaczą sięgnął po swe wypracowanie. Draco przytrzymał rolkę z dala od łapsk czternastoletniego już Blacka. Ten jęknął i począł skamleć.
– Ona woła do mnie o zlitowanie i ratunek! – zawodził. – NIE MARTW SIĘ, SCARLETT, TWÓJ CUDOTWÓRCA BLACK CIĘ URATUJE!
Po czym podbiegł do Dracona i wyrwał mu z tryumfem rolkę, wytykając język.
– Zawsze musisz robić taki cyrk, wypchany aż szwy pękają mutantami, kiedy próbuję spisać od ciebie pracę domową? – zmrużył wodniste oczy Draco.
– Spisz od Gregory’ego! – zarechotał Cosmo. – Oczywiście, nie obiecuję, że znajdziesz tam jakiekolwiek literki poza małym i dużym „A”.
– Właśnie dlatego chcę spisać od ciebie, kmiocie! – prychnął Draco.
– Dziubdziuś! Mamy za miesiąc te po… solone egzaminy! Jak ty se poradzisz, jak nie będę siedział obok ciebie i ci podpowiadał? – Cosmo pokiwał z powagą łepetyną.
– Ale do egzaminów muszę spisać to świństwo! Daj chociaż zerknąć, bo cię zabiję Cruciatusem.
– Trzeba było tak od razu! – wyszczerzył się Cosmo i rozprostował przed paniczykiem swe nieestetyczne wypociny. – Proszę, smacznego!
Draco zerknął na niego z mocno powątpiewającym spojrzeniem i po ciężki westchnięciu opiekunki osób cofniętych zabrał się do pracy. Cosmo sterczał nad nim, ale po dziesięciu sekundach poczuł, że to czynność niepasująca do jego idealnej istoty. Przeczesał swą czarną grzywę nonszalancko i rozejrzał się znudzonym spojrzeniem po bibliotece. Dostrzegł cel i ruszył ku niemu.
– Ej!
Ładna, ciemnowłosa i piegowata dziewczynka z pierwszej klasy, Gryfonka. Przyjaciółka Sary. Cosmo już odegrał przed nią cyrk jeden raz, wydawała się dobrym obiektem do skupienia na niej swego znudzenia i przemienienia go w ożywienie i zabawę. Cudzym kosztem oczywiście.
– Oddaj! – warknęła, bowiem chłopak chwilę temu wyrwał jej pisane wypracowanie.
– Cichaj, dziecinko! – przykazał władczym tonem Cosmo, przeciągając efektownie sylaby. – Czytam, nie widzisz? Może ci powiem, co napisałaś źle, co?
– Zostaw mnie! Nie prosiłam cię o to!
– Hola hola! – pochylił się nad jej stolikiem i zbliżył twarz do jej tak blisko, że musiała się odgiąć do tyłu. – Nie podniecaj się tak, Czekoladko!
– Czym miałabym się podniecać, chyba nie tobą!… – zaczęła z furią, ale jej przerwał, cmokając:
– No no, myślisz, że nie zauważyłem, jak się we mnie wropalałaś, kłamczuszko?
– Może raz spojrzałam, przepraszam!… – zezłościła się kasztanowowłosa.
– No nie wiem, skąd ja mam to wiedzieć…
– Debilu! – pchnęła go tak, że musiał się wyprostować, ucieszony jej wybuchem. – Popatrzyłam może na ciebie wtedy, gdy twoja siostra przedstawiała mi rodzinę!
Powstała, czerwieniejąc i wrzuciła cały swój dobytek bezładnie do torby. Rzekła drżącym głosem:
– Nie widzę sensu w podniecaniu się tym, że raz uraczyłam cię moim spojrzeniem. Znajdź sobie inne powody do tracenia swego parszywego czasu. I zapnij rozporek.
Uraczyła Cosmo na koniec szyderczym uśmieszkiem, po czym zamaszyście zarzuciła torbę na ramię i wyszła z biblioteki. Cosmo oklapł w sobie, zirytowany z jakiegoś powodu.
– Co to dziecko sobie myśli? – zapytał Draco, który nagle stanął obok.
– Słyszałeś? – zapytał Cosmo, machinalnie zapinając z jakiegoś powodu rozpięty rozporek.
– Tak – Draco pokręcił głową. – Chodź! Pobawimy się trochę…
– Nią? – zmarszczył brwi Cosmo.
– Myślisz, że Ślizgon powinien tak łatwo odpuścić swej ofierze? – uśmiechnął się demonicznie Draco i złapał go za przedramię, ciągnąc.
– Nie wiem, czy to dobrze… – zaczął Cosmo niepewnie.
– Jesteś Ślizgonem? I ona cię uraziła! Niech ma za swoje, szybko! – wyszczerzył się Draco.
Dogonili ją na jakimś opuszczonym korytarzu. Słysząc za sobą kroki, obejrzała się przez ramię, zmarszczyła brwi i przyspieszyła kroku. Cosmo niedbale wyciągną swoją bezową różdżkę.
– Nectunto – rzucił.
Niewidzialna lina oplotła kostkę dziewczynki, przewróciła ją. Cosmo szarpnął za różdżkę, co spowodowało, że podjechała do nich na ziemi. Draco roześmiał się okrutnie. Dziewczynka usiadła, wciąż więziona przez linę i prawdziwie przerażona.
– Coś mówiłaś, kochanie, przed pożegnaniem? – zapytał chłodno Cosmo, czując jakąś mściwą, przyjemną satysfakcję.
Draco zarechotał na widok miny Gryfonki i zapytał szyderczo:
– Myślisz, że będzie bardzo beczeć, jak ją porażę prądem?
– Możemy sprawdzić – wzruszył ramionami obojętnie Cosmo.
– Pozwalasz mi porazić to ścierwo?
Dziewczynka wpatrzyła się w Cosmo przerażonym wzrokiem, jej rajskozielone oczy zrobiły się okrągłe ze strachu. Cosmo zmrużył oczy od dołu z rozbawieniem.
– Pozwalam. Chociaż to mój pies, a raczej suka na smyczy i to ja powinienem moje zwierzęta karać sam… Ale w drodze wyjątku uczynię ci tę przysługę, kuzynie!
Skłonił się nisko w kierunku Dracona, który zaśmiał się. Jego okrutny śmiech odbił się od ścian. Dziewczynka rzuciła się do ucieczki, ale lina szarpnęła ją do tyłu, nie pozwalając uciec. Draco i Cosmo zaśmiali się na ten widok, a Draco powiedział:
– Fulminisuma Minima!
Wyładowanie elektryczne pomknęło z jego głogowej różdżki w kierunku ich ofiary, spętanej i bezbronnej. Krzyknęła i jęknęła, rozpłaszczając się na kamiennej posadzce.
– Jeszcze raz! Draco, czemu dodałeś „Minima”? Nie sądziłem, że jesteś tak łaskawy…
– Jakby wykorkowała, to byłby problem… – odparł Draco, krzywiąc się i posyłając jeszcze dwa słabe pioruny w kierunku dziewczynki. Krzyczała, w czym Cosmo odnalazł coś przyjemnego, ale jednocześnie coś go przeraziło w tej całej scence…
– Draco, daj już spokój! – uniósł dłoń, gdy jego kuzyn ponownie uniósł różdżkę. Dziewczynka zerknęła ponad ramieniem na Cosmo, zapłakana. Coś w jej wzroku nosiło ślad wdzięczności.
– Już? – zmartwił się blondyn. – Koniec zabawy?
– Mam inny pomysł…
Dziewczynce rozszerzyły się oczy trwożnie.
– Zawsze zastanawiałem się, co dziewczyny mają tu z przodu… – Cosmo wskazał na swój tors. – Może ona będzie naszym królikiem doświadczalnym?
– No dobra, to może być zabawne…
– Potrzymaj moją różdżkę.
Cosmo zbliżył się do dziewczynki, która wydawała się jeszcze bardziej przerażona. Krzyknęła rozpaczliwie i wierzgała, niczym sarenka w sidłach, ale za nic nie mogła urwać liny. Ostatnimi siłami zakryła swymi dłońmi piersi.
– Draco, weź swoją różdżką ją też zwiąż. Jej ręce, żeby się nie zakrywała! – rozkazał Cosmo, obserwujący z góry dziewczynkę. Draco to uczynił, a Cosmo pochylił się nad zagipsowaną z przerażenia, płaczącą obfitymi łzami istotką. Poczuł niezdrowe podniecenie. Od dawna chciał się dowiedzieć, co dziewczyny tam chowają, czego on nie miał, a ta jedenastolatka, mimo swego młodego wieku, wydawała się być zaopatrzona lepiej od koleżanek. Kto by lepiej spełniał tę rolę królika doświadczalnego?
– Nie, błagam! – jęczała rozdzierająco. – Błagam, puść mnie! Nikomu nie powiem, tylko mnie puść! BŁAGAAAAM!!!
Poczuł ukłucie litości, ale i tak wyciągnął rękę w kierunku jej wełnianego sweterka, jakby zrywał zakazany owoc. Złapał za dekolt i pociągnął w dół, odkrywając guziki koszuli od szkolnej szaty, skrywające odwieczny sekret. Kucnął przed dziewczynką i nie zważając na jej protesty, rozpiął parę guzików. Płakała i wyrywała się, ale to nic nie dało, bo Cosmo dotarł już do tego, co było pod bluzką i odchylił mocno jedną z dość dużych misek, które zakrywały jej tajemnicę.
Dziewczynka załkała żałośnie, nie patrząc na niego. Musiało mu wystarczyć tylko jedno, skupione spojrzenie, bo Draco syknął:
– Zapnij ją, ktoś idzie!
Cosmo uczynił to drżącymi z podniecenia dłońmi i ledwo poderwał się, bo nagle zza węgła wypadła… Sara w towarzystwie McGonagall, opiekunki domu. Jej jastrzębi wzrok omiótł Dracona z dwiema różdżkami, Cosmo, sterczącego nad jedenastolatką i ją samą, wstrząsaną konwulsjami i rzewnym, wzbudzającym współczucie lamentem.
Sara posłała Cosmo wściekłe spojrzenie i podbiegła do przyjaciółki, przytulając ją.
– Melisa, ciii… Już tu jestem… Już po wszystkim…
Cosmo obserwował Sarę, która pocieszała tulącą się do niej dziewczynkę i zrobiło mu się dziwnie.
– Black. Malfoy. – McGonagall wyglądała na wściekłą. – Panna Black powiedziała mi, że widziała, jak śledziliście pannę Flaxenfield. I co? Okazuje się, że się nad nią bestialsko znęcaliście! Panno Flaxenfield, proszę mi opowiedzieć, co oni ci zrobili!
Dziewczynka nazwana Melisą skuliła się w objęciach Sary, kręcąc przecząco głową, upokorzona. Nie chciała nic mówić.
– Macie szlaban, u mnie! I minus pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu! – warknęła profesorka. – Dopilnuję, by profesor Dumbledore mógł z wami porozmawiać w najbliższym czasie! A teraz marsz do łóżek, jeżeli nie chcecie, by kara była gorsza!
Draco i Cosmo powlekli się po swe rzeczy do biblioteki.
– Ale ubaw był niezły… – cieszył się Draco. – Podobało ci się?
Ale Cosmo nie odparł, zatopiony w smętnych rozmyślaniach. Wciąż widział wzrok tamtej dziewczyny, jej przerażenie i błaganie o litość… Czy ojciec byłby z niego dumny? Z pewnością nie. Pomyślał, że zasłużyli sobie na karę z Draconem i w ogóle poczuł, że nie powinien się zgadzać na taką zabawę, a już na pewno nie powinien wykorzystywać tego dziecka do swych doświadczeń. Lecz to nie zmieniało faktu, na wspomnienie o tym, do czego udało mu się dokopać, rumienił się dziwnie…
– Z drogi, wybryku natury!
– Kulej nieco szybciej!
Nicholas wyminął bez emocji grupkę starszych Ślizgonów, na wszelki wypadek zaciskając dłoń na trzymanej w kieszeni fiolce z eliksirem, który sam wymyślił. Miał on ewentualnemu agresorowi na dwa ekstremalnie trudne dni odwrócić kierunek pracy przewodu pokarmowego z opadającego na wznoszący tak, by delikwent musiał załatwiać fizjologiczne potrzeby ustami. Cóż, nie było to może zbyt szczytne, ale z pewnością stanowiło skuteczną przestrogę przed tykaniem go czymkolwiek.
Zatrzymał się na korytarzu, zaaferowany, i począł krążyć rundki, rzecz jasna nie bardzo tego świadom. Od sowiarni, którą właśnie opuszczał, po głowie chodziła mu wizja fantastycznej krainy, w której mógłby się zaszyć i nie musieć już martwić się Ślizgonami, nawet tymi wymiotującymi przez odbyt, Snapem, ojcem i jego tajemnicą nie do odszyfrowania, lekcjami i zbliżającymi się egzaminami.
Niestety, Tamarę męczyli obecnie o SUM-y, z tego względu nie bardzo mógł spędzać z nią czas. Taka ucieczka w ciszę i enklawę byłaby świetna… A potem przyszło mu do głowy, że wyczarowałby taką krainę dla Cho, by ją tam zabrać i pokazać Chince jej magię. Chciałby móc jej dać coś takiego.
Aż podskoczył, gdy ze ściany wyłoniły się nagle drzwi. Tak po prostu. Rozejrzał się gorączkowo, czy aby nikt nie widział tego i, niewiele myśląc, wpakował się natychmiast do nieznanego pomieszczenia. Aż zachłysnął się powietrzem. Pokój w ogóle nie przypominał klasy, tylko… bajkowy las. Wszędzie dookoła, aż pod sam strop, rosły piękne drzewa, które właśnie kwitły, wszystkie na biało, unosił się zapach magnolii, z wysokich, gotyckich okien do klasy wpadały wąskie strugi światła, ciepłego i złocistego. Zachodziło słońce, a kurz tańczył w promieniach, zatrzymując czas.
– Tu jest obłędnie… – wymamrotał do siebie na głos Nicholas, brodząc w idealnej ściółce, zaściełającej posadzkę jak zahipnotyzowany. Przyjrzał się z zafascynowaniem jednemu z drzew. Było szlachetne, idealne wręcz. Nicholas stał tak dobry kwadrans, chłonąc całym sobą magię chwili, po czym ociężale wycofał się w kierunku drzwi. Poczuł bowiem nagłą chęć podzielenia się tajemnicą i tym pięknem z Tamarą. Biedaczka, zapewne kuje gdzieś w bibliotece transmutację lub inne niegodziwe kwestie, taka wyprawa do tajemniczego lasu z pewnością poprawiłaby nastrój każdemu…
Ostrożnie wychylił głowę na korytarz, rozglądając się bacznie. Nie zdążył, bowiem za węgłem usłyszał zbliżające się kroki. Zza zakrętu wyłoniła się Cho Chang, tym razem sama. Nicholas nie schował się, zagipsowany nagłym zafascynowaniem, jakie zawsze mu towarzyszyło, ilekroć widział ją, zdążającą gdzieś w zamyśleniu, zanurzoną we własnym świecie. Co kłębiło się pod tymi ładnymi, czarnymi włosami, jakie sekrety?
– Cześć, Nicholas! – uśmiechnęła się miło na jego widok, on przełknął ślinę przez ściśnięte gardło.
– Chcę ci coś pokazać – wypalił, przyglądając jej się błyszczącymi oczyma.
– Co takiego? – Cho przystanęła, przyglądając mu się sympatycznie.
Nicholas tylko wyciągnął rękę zza wciąż uchylonego portalu, w którym stał. Cho zawahała się, ale z lekkim speszeniem podała mu dłoń. Wciągnął ją do klasy, zupełnie zapominając o Tamarze.
– Ojej – wyrwało jej się tylko, po czym z podziwem przeniosła wzrok na Nicholasa.
Weszli w milczeniu między drzewa, klucząc pomiędzy pniami i promieniami. Kurz i białe płatki fruwały dookoła sprawiając, że nic się nie liczyło, tylko ten las, ta chwila.
Nicholas czuł okropny, piekący rumieniec na twarzy. Nie wiedział, czemu zaciągnął tu Cho, bo było to zupełnie spontaniczne, ale teraz zaczął się zastanawiać, czy ona będzie umiała docenić ten dar.
– Skąd wziąłeś to miejsce? – zapytała łagodnie, gdy stanęli pod jedną z pachnących magnolii.
– Tak jakoś przypadkiem mi skapnęło z nieba – uśmiechnął się, czując, jak jego mięśnie twarzy zostały sparaliżowane nieznanej mocy skrępowaniem. – Tak sobie wyobraziłem i się pojawiło.
– Musisz mieć niesamowitą wyobraźnię – uśmiechnęła się delikatnie, oglądając zawieszony nad nimi baldachim z białych kwiatów.
– Pomyślałem, że ci się spodoba… – on, dla odmiany, wbił wzrok w jej buty.
– Mnie? – zdziwiła się, patrząc na niego intensywnie, zbyt intensywnie.
– Tak mi się po prostu z tobą jakoś skojarzyło… – dodał piętnastolatek, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Chang tylko się uśmiechnęła zachęcająco, ale z lekkim zmieszaniem.
Zrób coś, pomyślał. Głosik, podobny do głosu Tamary, ofuknął go: „Black, ostatnia szansa. Więcej się nie powtórzy”. Cokolwiek.
– No… – Nicholas nie wiedział, co wypadałoby powiedzieć po „no”, za to odważył się i twardo spojrzał w jej ładne, skośne oczy.
Trwała chwila ciszy, w trakcie której Cho i Nicholas patrzyli na siebie dziwnie wyczekująco. Nicholas modlił się, by rumieniec na twarzy nie był aż tak zdradziecko purpurowy, jakim wydawał się być. Cho obserwowała go uważnie, z lekkim podziwem i wzruszeniem, ale i dozą zakłopotania i jakiegoś smutku. Potem spuściła oczy i delikatnie podwinęła kąciki ust.
– Może powinnam już iść… Dziewczyny czekają… – przeniosła odważnie wzrok na Nicholasa, lekko zarumieniona. – Dziękuję, że mi to pokazałeś. Jesteś bardzo… jesteś jak ten las, ale…
Nicholas nie wiedział dlaczego, ale miał wrażenie, że Cho skręca w jakimś nieprzyjemnym kierunku. Jakby… chciała mu powiedzieć, że jest i będzie tylko kolegą? Nie. To nie może tak być.
Bez słowa, czując napływ nigdy nieznanej odwagi, ujął delikatnie jej drobną bródkę w dłonie i przybliżył usta do jej ust. Zetknęli się nosami, obdarzając ostatnim, przymrużonym spojrzeniem. Nicholas nigdy się nie całował i nigdy nie sądził, że pierwszy pocałunek mógłby być aż tak elektryzujący. Stali tak ze dwie minuty, skupieni przy sobie nieśmiało, złączeni razem, ale to, co się działo, odebrało piętnastolatkowi możliwość myślenia. Jego mózg został porażony i leżał na dnie czaszki, dymiąc i skwiercząc, usmażony w oblewającym twarz rumieńcu. To było jak narkotyk.
Po tej krótkiej chwili, która trwała wiecznie, Cho odsunęła się od niego, zaróżowiona. Nicholas otrząsnął się z szoku i prawie jęknął na myśl o tym, co przed chwilą zrobił. Jak mógł postąpić tak brawurowo?!
– Nick… – szepnęła Cho z wyraźną konsternacją, po czym odwróciła się i uciekła. Nicholas został sam w lesie. I nigdy nie czuł się taki samotny i przegrany.
Komentarze:
?????? ??? Sobota, 10 Stycznia;, 2015, 03:45
China's economy expanded 11.1 percent in the first half of the year, with the pace easing to 10.3 percent in the second quarter from 11.9 percent in the first three months.
?????? ??? http://www.ufaplanetarium.ru/flow.php???????-???/
Really, let alone. Seems as though I had formed method the LUNs properly, the problem has been with ESXi certainly not attaching effectively with the GUI. I had formed to get this done to be able to mount the particular LUNs:
air max pas cher http://www.wilkinsmiller.com/images/
Many thanks fantastic story. My spouse and i experimented with this kind of and it also incredibly worked.
chaussures nike blazer pas cher http://www.omegapropertiesinc.com/images/
nike air max 1 pas cher Sobota, 10 Stycznia;, 2015, 05:14
Simply no HARDWARE?? <br />It Pulls! <br />. -= Chethan's last blog site... It can facts concerning Affiliate marketing! The Art of Interaction =-.
nike air max 1 pas cher http://bugoutbagacademy.com/wp-content/temp/
The easiest way to shift records in the computer to help ipad/iphone in addition to a la inversa is definitely iFunbox the free simple to operate software that you can simply find on the internet.
nike air max pas cher http://www.thegeorge-edinburgh.com/
FYI: My spouse and i tried replicating the particular BlogWealthMaker link and also Development Micro obstructed this a malicious web site consequently be warned!
nike air max pas cher http://www.agora-asso.com/content/nike-tn-requin/
I agree, Windows 7 Neighborhood appearance nice. Not any fascination with the actual Home windows desktop problem, along with feel continue to waiting for Android to get specific for drugs even though a possibility awful in telephones. WebOS has been encouraging but it really passed on a simple demise. iOS remains to be king connected with drugs and also Mac pc OPERATING-SYSTEM By ruler connected with desktop computer productiveness.
chaussures nike air max pas cher http://www.moaconseil.fr/frmax.php
I used to use Dropbox great I favor to make use of Tonido. Instead of syncing files and creating replicate illegal copies to each system/device, I work with theTonido application on my iPhone/iPad, along with get almost any document I like whenever from anywhere, provided that our always-on multimedia systems facility system remains on the web. I will also mode a new cut DIGITAL VIDEO DISC having VLC on my new iphone 4. I could also allow other individuals to gain entry simply by beginning some sort of browser along with getting into the security password on my "page".
parajumpers homme http://www.foukariddim.fr/images/parajumpers/
air max homme Sobota, 10 Stycznia;, 2015, 06:29
I am around the BASSE CONSOMMATION iMP Beta and will verify it uses precisely the same KService' for you to air max homme http://capehornboats.com/wp-content/temp/ distribute media, even with this system is finished.
nike air max homme Sobota, 10 Stycznia;, 2015, 06:30
Resolution said any offer was likely to be primarily in shares but boosted by some cash from the 600 million pounds (US$967 million) it raised in a December listing.
??????????? http://www.rentin-javea.com/link.asp????????????/
nba jerseys sale Sobota, 10 Stycznia;, 2015, 11:44
Heya i'm for the first time here. I came across this board and I find It really useful & it helped me out much. I hope to give something back and aid others like you helped me.
nba jerseys sale http://www.davezuck.com/islandshore/index.asp
air max femme pas cher Sobota, 10 Stycznia;, 2015, 15:22
to become integrated, are actually are generally escape with up until this point (low bandwidth capitals, Deep Packet Assessment, bandwidth throttling along with insurers tend to be progressively more getting costly as well as agotable methods that integrate deeply supply evaluation technologies. To help offset products charges, the companies usually are commited to apply their very own agotable equipment to be able to It's actually an excellent and also beneficial piece of advice. On the web pleased which you shared this kind of helpful details around. Make sure you continue to be all of us updated in this way. Thanks for expressing.
air max femme pas cher http://www.knodelarchitects.com/images/
customized nba jerseys Sobota, 10 Stycznia;, 2015, 17:01
What i don't realize is in fact how you're not actually a lot more smartly-liked than you may be right now. You are so intelligent. You already know thus significantly with regards to this matter, produced me personally imagine it from numerous numerous angles. Its like men and women aren't involved unless it!|s something to do with Lady gaga! Your individual stuffs outstanding. All the time handle it up!
customized nba jerseys http://www.ihomesaver.com/olm/index.asp