– Wredny ten Snape – odezwała się Charlotte, odrzucając blond włosy na plecy.
– Powiedział anioł – zarechotał Artemis i natychmiast zarobił cios w ramię.
– Charlotte ma rację, żaden nauczyciel nie kazał nam robić tak durnych, dodatkowych projektów całą klasą – zauważyła Melisa. – Poza tym, robienie tych trzech eliksirów z wami jest fajne, ale chyba tylko głupiec by się spodziewał, że Romilda i Constantin nam pomogą…
– Gumochłon ich ciućkał – stwierdził obojętnie Artemis, wertując notatki z eliksirów.
– Nie da się tu pracować… – zauważył cicho Felix, obserwując braci Weasley, którzy znów na środku salonu Gryfonów w doświadczony sposób przykuwali uwagę młodszych i starszych uczniów.
– Może stąd idźmy? – zapytała Sara, zgadzając się w duchu z nieco upiornym blondynkiem.
– Może pójdziemy do naszej sypialni? – zaproponował entuzjastycznie Artemis.
– Żeby mnie zmiażdżyła ściana smrodu? – prychnęła Charlotte wyniośle. – Boli cię głowa?
– A my wyglądamy na zmiażdżonych z Felixem i Thaddeusem?
– Thaddeus na pewno nie jest normalny i gdybym się kisiła w takim syfie, to też pewnie dziś byłabym nienormalna! – odcięła się Charlotte.
– Dość tego, chodźmy! – zakomenderowała Sara, zbierając swoje rzeczy. – Musimy dziś to w szóstkę uwarzyć. Tu się nic nie da zrobić w tym hałasie.
Artemis wydał tryumfalny okrzyk, a Melisa i Charlotte zerknęły na siebie z rozpaczą.
– Rusz się, cepie strugany, idziemy! – czarnowłosy musiał zdzielić Thaddeusa naręczem notatek przez łeb, żeby przykuć jego uwagę i wtedy w szóstkę udali się do dormitorium chłopców z drugiej klasy. Rzeczywiście, wewnątrz panował taki odór, że udusiłby się nim nawet słonecznik. Artemis kopnął bezceremonialnie stertę brudnych ubrań na czyjeś rozwalone łóżko, by zrobić miejsce dziewczynom.
– Tu możemy postawić kociołki! – objaśnił, pokazując niewielką partię niezaśmieconej podłogi i wyszczerzając zęby, gdy zobaczył powątpiewający wzrok Sary.
– To niebezpieczne, bo coś mogłoby się zapalić, na przykład te czerwone majtki, które leżą całkiem blisko – zauważył Felix, siadając na jedynym czystym łóżku, przypuszczalnie jego własnym.
Artemis wkopał po tej uwadze majtki pod czyjeś posłanie.
– Cóż za okropny smród, toż to po prostu nie do wytrzymania! – Charlotte marszczyła nosek, wachlując dłonią przed twarzą. – Łzy mi prawie lecą, tak gryzący! Skąd to idzie?!
– Widzisz, moja mała… – Artemis stanął obok niej i z poważnym, rzeczowym wyrazem twarzy pokiwał głową, kładąc jej dłoń na ramieniu. – U was w łazience stoi taki przedmiot jak wanna. Sugeruję ci częste korzystanie z niej, jeśli doświadczasz takich poważnych…
Ale zaraz zrobił unik, bo Charlotte wywinęła przedramieniem młynka w celu przyrżnięcia piąchą pomiędzy jego piwne oczy, a każdy wiedział, że z Charlotte McLaggen nie wolno zadzierać. Po chwili rozczapierzyła palce jak ptak drapieżny i rzuciła się z nimi na czarnowłosego, który przestraszył się nie na żarty.
– Chętnie ciebie w niej wypiorę, śmierdzący mądralo, ale najlepiej od razu tak, żebyś już z niej nie wylazł… – wycedziła przez mocno ściśnięte zęby, a w oczach płonął szaleńczy ogień. Artemis wrzasnął krótko, po czym został powalony przez krągłą blondynkę na stertę śmierdzącej bielizny, niechcący podcinając jej nogi, przewracając, skutkiem czego zmiażdżyła go sobą. Długa stopa Artemisa kopnęła jeden z kociołków, w którym przygotowali już półprodukt. Kociołek wykonał salto i przyrżnął w twarz siedzącego z tępą miną Thaddeusa, zawartość chlusnęła na jego wyłączoną twarz. Thaddeus zareagował kichnięciem, a jak to często bywało, zwykła czynność dla istot ludzkich w jego wykonaniu przybierała jakieś niespodziewane rozmiary. Fala uderzeniowa prawie podrzuciła łóżka, sterty brudu i kufry oraz szóstkę Gryfonów, aż powietrze zadrżało. Sara automatycznie zatkała uszy, ale chwilę potem oberwała porcją półproduktu z twarzy Clarke’a prosto w oczy. Rozkaszlała się, po czym poczuła, że straciła orientację, gdzie góra i gdzie dół, uderzając o drewnianą podłogę prawym bokiem, zamykając oczy, w które piekł ją eliksir. Jakiś materiał opadł na nią, kiedy w pokoju zaległa cisza po sejsmicznym kichnięciu Thaddeusa. Sara wytarła z przerażeniem resztki eliksiru rękawem swetra, bojąc się, że wyżarł jej oczy. Uniosła się z podłogi, na której leżały niewielkie kamienie i duże kupy kurzu i brudu. Skąd się to wzięło? Spróbowała wyjść spod materiału, który nagle wydał jej się strasznie ciężki i olbrzymi, chociaż przed chwilą sądziła, że to po prostu jakaś brudna koszula. Wygramoliła się na czworaka spod niej i…
– AAAAAAAAAAA!!!
Krzyk Charlotte był niezłym podsumowaniem tego, co zobaczyła. Dormitorium chłopaków było olbrzymie, gigantyczne, a sama Sara miała wielkość może palca wskazującego dorosłej osoby. Niestety, nie była jedyna. Charlotte i Artemis wygrzebywali się właśnie ze sterty bielizny, na której razem wylądowali, Melisy nie było widać, malutkie nóżki Thaddeusa wystawały z wnętrza przewróconego do góry dnem kociołka, który chwilę wcześniej go stratował, a Felix opierał się z przerażeniem o nogę jego łóżka.
– Coś ty narobił, wybryku natury!? – wrzasnęła Charlotte do nóżek Thaddeusa. – Jakim cudem powiększyłeś ten wasz cholerny burdel!?
– To chyba my zostaliśmy zmniejszeni… – zaczęła Melisa, gdy już udało jej się zejść z gigantycznego łoża Constantina. – Dormitorium jest normalne, przynajmniej rozmiarowo…
– Ale czad! Auu!!!
Artemis oberwał przez mały łebek piąstką Charlotte.
– MÓZG CI SIĘ ZMNIEJSZYŁ ZA BARDZO?! PRZYWRÓĆ MI MOJĄ POSTAĆ!
– Przestań się wreszcie na mnie wyżywać! – ofuknął ją Artemis. – Może powinniśmy cię taką zostawić i zamknąć w pudełku po gargulkach, coraz bardziej mi się to uśmiecha!
– CO?!
– TO, CO SŁYSZYSZ!
– COŚ TY POWIEDZIAŁ?! MNIEJSZA, NIE ZNACZY, ŻE JESTEM SŁABSZA, DEBILU!
– ALE MNIEJ TŁUSTA NA PEWNO!
Artemis wykonał mimowolny manewr zwrotny, gdy Charlotte rzuciła się na niego z pięściami i pewnie rozkwasiłaby go jak robaczka, gdyby nie nagły krzyk Feliksa:
– CISZA! Słyszałem coś!…
Sara przeniosła wzrok w kierunku bladego blondyna. Jego dziwaczne, świecące oczy jarzyły się w mroku, jaki rzucało nań łoże. Wtem, we względnej ciszy, ozwał się głośny miauk. Sara, Felix, Melisa przykucnęli czujnie i z trwogą, a Charlotte kwiknęła krótko i uwiesiła się ze strachu szyi Artemisa. Thaddeus nie drgnął. Sara wreszcie dostrzegła wielkiego kota z zezem rozbieżnym, który od jakiegoś czasu obserwował Artemisa i Charlotte, przyczajony na parapecie.
– Zezolek! – jęknęła Sara. – O nie! Chodu stąd!
– Gdzie się schowamy? – syknął Felix. – Przecież ten kot wejdzie wszędzie, a głupotą byłoby teraz brać nogi za pas… Co robić?!
Przymroziło ich ze strachu na drewnianych desek, a Zezolek wciąż na nich patrzył, machając ogonem i szykując się do skoku.
– Felix! – jęknęła Sara, gdy zobaczyła, że blondyn przebiegł parę kroków i dostał się do sterczących, nieruchomych kulosów Thaddeusa. Spróbował go uwolnić, by Thaddeus nie został zjedzony, ale kociołek był zdecydowanie za wielki na takiego krasnoludka. Melisa, Sara i Artemis podbiegli do Feliksa i spróbowali mu pomóc. Zezolek zamarł, szykując atak.
– MCLAGGEN, DO CHOLERY, POMÓŻ NAM! – zawył Artemis.
Charlotte podbiegła bez zbędnych pytań do nich i spróbowali w piątkę unieść kociołek do góry. Zezolek wykonał nagły, silny skok w ich stronę, spadając na cztery łapy kilkanaście cali dalej.
– AAAAAA!!! – zawyli naraz, po czym, niewiele myśląc z powodu zbiorowej spiny, wpakowali się wszyscy do kociołka. Artemis wciągnął do środka Thaddeusa, przez co krawędź nie miała na czym się opierać, więc przywarła w całości do podłogi i ogarnęła ich zupełna ciemność i duchota.
– No i co teraz, geniuszu? – sarknęła skądś Charlotte, gdy już odetchnęli.
– O co ci chodzi? – zagadnął Artemis. – Do mnie ta zaczepka?
– A do kogo niby? Dzięki tobie przykrywa nas ten cholerny garnek…
– Charlotte, daj spokój… – zwróciła jej uwagę w absolutnej ciemności Melisa.
– Słuchaj, McLaggen, wyrzucić cię na pożarcie kota Sary? – warknął Artemis.
– Tylko byś spróbow…AAAAA!!! – wrzask Charlotte odbił się głuchym echem od ścianek i dna kociołka. – Jakiś glut z dna na mnie skapnął! Mam włosy w glucie! Co za los!
Artemis nie pohamował parsknięcia i na szczęście dla niego było tak ciemno, że oko wykol, bo z pewnością pożałowałby zaśmiania się z tragedii, jaką przeżywała obecnie Charlotte.
– Co teraz? – zapytała Sara szybko, zanim znów rozgorzała kłótnia.
– Musimy jakoś wydostać się z dormitorium i udać do skrzydła szpitalnego – stwierdził Felix. – To nasz cel do zrealizowania. Ale jak to zrobić? Dla takich robaczków jak my to po prostu zbyt daleko…
– Może jakiś uczeń nas tam zaniesie? – zaproponowała Sara. – Zakładając oczywiście, że nie uzna nas za coś, co szybko należy rozgnieść książką od transmutacji. Jedno jest pewne, powinniśmy się wydostać z sypialni.
– Może będziemy pchać kociołek, traktując go jako schronienie? – zaproponowała Melisa.
– To dobry pomysł! – zgodził się Artemis. – Do roboty!
– Pospieszmy się – rzekł Felix. – Siedzimy w szóstkę w małym kociołku, kto wie, kiedy eliksir przestanie działać i odzyskamy swoje rozmiary…
Wszyscy zamarli na myśl o tym, co powiedział kędzierzawy blondyn, więc, pamiętając, w którą stronę mniej więcej były drzwi, ruszyli z wolna ku wyjściu, pchając w szóstkę kociołek. Przedmiot wolno posuwał się po podłodze, ale szło im całkiem nieźle.
– Co się… – zaczął ze zdziwieniem Artemis, gdy nagle ktoś zapalił światło, a raczej złapał za sterczące do góry dno kociołka i uniósł do góry, zerkając z ciekawością na niezwykłe zjawisko kociołka samospacerującego. Był to Constantin.
– Constantin! Pomóż nam! – wrzasnęli wszyscy naraz, machając do niego entuzjastycznie.
– AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! – zawył chłopak, upuszczając kociołek z powrotem na ich głowy, po czym, w chwili poczucia najwyższego zagrożenia życia, kopnął w panice naczynie w cholerę, a konkretnie za drzwi na kręcone schody. Cała szóstka poczuła silne szarpnięcie, gdy kociołek zagarnął ich do dna i poszybował w dal, po czym z głośnym BRZDĘK! obił się o ścianę i stoczył po schodach na dół. Sara czuła ból obijania się o wnętrze kotła i o kolegów. W zgodnym jazgocie i darciu twarzy, czując się jak w pralce, spadali w karuzeli wrzasków i głuchych łupnięć o dno. Kociołek zatrzymał się wreszcie. Sara uniosła się z Thaddeusa, którego kończyny rozrzucone były pod najprzeróżniejszymi kątami, po czym wygramoliła się na dywan w salonie. Było jej tak niedobrze od całego wesołego miasteczka, jaki teraz odczuwała w głowie, że musiała się oprzeć o ściankę kotła. Artemis pozbierał się drugi i wyszedł gdzieś w nieokreślonym kierunku.
– Iść prosto, to podstawa… – wyrzęził, po czym, po okropnym slalomie, zgiął się i zwymiotował.
Melisa wypadła z naczynia trochę tak, jakby próbowała jednocześnie w panice uciekać na nogach i klęczkach, a parę kroków dalej upadła z klęczek na twarz i legła w bezruchu.
W kociołku zagrzmiało, gdy Thaddeus znowu kichnął po tym, jak Felix wyczołgał się z trudem na dywan. Odgramolił się jak najdalej, mrucząc coś o tym, że nigdy więcej nie będzie warzył eliksirów w towarzystwie Thaddeusa. I dobrze zrobił, gdyż kichnięcie Thaddeusa ponownie okazało się tragiczne w skutkach. Pyknęło i… Thaddeus i znajdująca się z nim wewnątrz Charlotte urośli do wielkości pięcioletnich istot ludzkich. Z kociołka żałośnie wystawała jedna długa i stercząca noga Thaddeusa oraz zadek Charlotte. To już skutecznie przykuło uwagę reszty Gryfonów, którzy pochylili się nad znaleziskiem. Sara z przerażeniem obserwowała części przyjaciół, wystające w ścisku z naczynia.
– CLAAAAARKEEEE!!! – dało się słyszeć stłamszoną i zgrzytliwie brzmiącą Charlotte z wnętrza.
– Cóż! – Artemis, który już skończył wymiotować, wyszczerzył się i udał, że daje zdrowego, mściwego kopa wypiętemu zadkowi Charlotte. Sara roześmiała się nerwowo. – Ale przyznaj, z nami się nie można nudzić!
Chodzenie w kółko nigdy mi nie pomagało w sytuacji ciężkiego stresu, ale i tak zawsze automatycznie starałam się w ten sposób odstresować. W chatce brzmiała cisza, a ja nie mogłam się zabrać za nic, jak owego dnia, gdy Syriusz wyszedł i nigdy nie wrócił. I tym razem powtarzałam sobie, że ze mnie ostatnia idiotka, skoro pozwoliłam mu wyjść i Syriusz, nawet w skórze czarnego psa, nie może być obecnie bezpieczny.
Po, zdawać by się mogło wieczności, odetchnęłam z ulgą, gdy na plaży pyknęło i Syriusz wszedł zamaszystym krokiem do chatki. Natychmiast rzuciłam się na niego i mocno przytuliłam. Odwzajemnił uścisk, bardzo zaaferowany.
– Ależ się martwiłam! – jęknęłam. – Jak mogłeś mi to zrobić? Czy naprawdę to było konieczne?
– Tak, kotku! – cmoknął mnie, robiąc zniecierpliwiony dzióbek. – A co by było, gdybym tu rozmawiał z Harrym przez Sieć Fiuu i to by zaprowadziło aurorów prosto do naszej chatki? Znaleźliby mnie i ty też byś za to odpowiedziała. A tak to włamałem się do jakichś czarodziejów i już po wszystkim!
Wyszczerzył się, bardzo z siebie zadowolony, lecz prawie natychmiast spoważniał.
– Biedny Harry! – westchnął. – Wszyscy go oskarżają o to, że oszukał Czarę i nawet jego najlepszy przyjaciel przestał się z nim zadawać… W gazetach wypisują o nim farmazony, a on uważa, że nie da sobie rady i czuje się bardzo samotny…
Oparł się na oparciu fotela, pochmurniejąc.
– Bardzo się o niego martwię – westchnął po chwili. – Wyglądał na naprawdę nieszczęśliwego. Nie mówiłem ci o czymś. Harry napisał do mnie w wakacje, że go bardzo boli blizna. Chwilę potem był Mroczny Znak, teraz ktoś go wepchnął, można by powiedzieć, w objęcia pewnej śmierci… A ja mu nie zdążyłem powiedzieć, jak pokonać smoka, z którym będzie musiał sobie poradzić w pierwszym zadaniu!
– Może coś wymyśli… – mruknęłam. – Jeżeli Hermiona mu pomoże, to na pewno…
– Smoki to najmniejszy problem, jeżeli Harry coś wymyśli! Bardziej boję się o jego otoczenie… Wiesz, kim jest dyrektor Durmstrangu, Meg? To Karkarow.
– Śmierciożerca? – skrzywiłam się z niedowierzania.
– BYŁY śmierciożerca… A przynajmniej tak twierdzi, ale ja nigdy nie będę ufał tym, którzy już raz stanęli z Voldemortem ramię w ramię… Ale Karkarow siedzi w Hogwarcie!
– Pod nosem Dumbledore’a! – zwróciłam uwagę Syriuszowi. – A może po to ściągnął Szalonookiego? Dyrektor wie, co robi, Syriuszu…
– Czyżby? – uniósł brwi mój mąż. – Wiesz, ja na jego miejscu w ogóle w takich okolicznościach bym się nie bawił w takie pierdoły, wywalić wszystkich obcych ze szkoły na zbity pysk, kopa na do widzenia i…
– Może nie może.
– Wierzysz, że Dumbledore czegoś NIE MOŻE? – prychnął Syriusz. – Poza tym, może Karkarow napuści na Harry’ego tego swojego reprezentanta, nigdy nie wiadomo… Może mu bardzo zależeć na śmierci Harry’ego, skoro, gdy tylko powiedziano, że Szalonooki będzie uczył w szkole, został napadnięty w nocy! Komuś bardzo zależy, by takich ludzi jak Szalonooki Moody nie było w szkole! Pamiętasz, jak o tym przeczytaliśmy w „Proroku”?
Wpatrzyłam się tępo w stopy Syriusza. Rzeczywiście, ktoś w szkole najwyraźniej coś knuł. Przypuszczalnie miało to związek z Voldemortem, ale tak mało wiedzieliśmy…
– Myślisz, że on wróci? – zapytałam trwożnym szeptem.
– Pamiętasz, jak ci mówiłem o tym, że ta zaginiona Jorkins była w Albanii, tam, gdzie widziano ostatnio Voldemorta? – Syriusz zawiesił groźnie głos. – Przecież ona wiedziała o tym turnieju, więc Voldemort na pewno inwigiluje Harry'ego… właśnie dzięki szpiegowi.
– Myślisz, że to Karkarow?
– Nie wiem… – Syriusz się skrzywił. – To mi raczej wygląda na robotę kogoś, kto znacznie pewniej i gorliwiej wypełnia wolę swego mistrza.
Rosemary przestała żałować, że nie jest reprezentantką szkoły, gdy tylko przyszedł dwudziesty czwarty listopada i zobaczyła, jak trójka reprezentantów radośnie męczy się z trzema paskudnymi smokami, z różnym skutkiem. Ich zadaniem było zdobyć złote jajo, a wyczyniali rzeczy nie z tej ziemi, ku uciesze ogółu. Ron siedział obok niej, blady jak ściana i ponuro łypiący na kolejne smoki. Hermiona, po drugiej stronie, była ewidentnie przerażona.
Rosemary poczuła dreszczyk niepokoju, gdy wreszcie Harry wyszedł przed tłum. Dostrzegła, że jest w stanie skrajnym i ruszyło ją sumienie. A jeżeli rogogon go zje, a ostatnie słowa, które od niej usłyszał, to była inkantacja zaklęcia, jakim chciała go rąbnąć?
Kiedy obserwowała z olbrzymim napięciem, gdy Harry próbuje wykiwać smoka i zdobyć jajo, przyszło jej do głowy, że może rzeczywiście nie zgłosił się sam. Prawdę mówiąc, już wcześniej o tym myślała, ale podejrzewała, że zazdrość trochę ją zaślepiła. W końcu Hermiona, cała poharatana własnymi paznokciami na twarzy, wrzasnęła jej w ucho radośnie, gdy Harry capnął wreszcie to jajo i tryumfalnie wylądował.
– Chodźcie! Szybko! – pogoniła ich, gdy tylko ludzie zaczęli wstawać z trybun.
Ron, wciąż blady i milczący, oraz Rosemary, która czuła wewnątrz palące upokorzenie i wstyd z powodu własnej głupoty, zostali potraktowani jako lodołamacz i musieli przebić się w tłumie, pchani przez Hermionę. Dopadli po wielu trudach do namiotu pani Pomfrey i wpadli prosto na Harry’ego.
– Harry, byłeś naprawdę wspaniały! - krzyknęła Hermiona entuzjastycznie. – Byłeś zdumiewający! Niesamowity!
– Harry – odezwał się wreszcie Ron. – nie wiem, kto wrzucił twoje nazwisko do czary… ale uważam, że… że chciał cię wykończyć!
– A więc wreszcie to do ciebie dotarło? – zapytał chłodno Harry, patrząc na Rona. – Potrzebowałeś dużo czasu. Już dobra. Zapomnijmy o tym.
– Nie. Nie powinienem…
– Daj spokój!
– Obaj jesteście głupi! I ty też, Rosemary! – krzyknęła Hermiona, płacząc ze wzruszenia, po czym wypadła z namiotu, zostawiając ich samych.
– Eee… – mruknęła Rosemary, patrząc na Harry’ego niepewnie. – Przepraszam. Byłam taka zazdrosna i tak jakoś…
– Nie ma sprawy – Harry kiwnął do niej głową, Ron uśmiechał się, znacznie szczęśliwszy. – Nie chcę słuchać waszych przeprosin. Koniec tematu.
Rosemary wreszcie nie wytrzymała i mocno przytuliła się do Harry’ego, czując potworne wyrzuty sumienia, trawiące jej myśli. Czarnowłosy nieco się speszył, ale delikatnie odwzajemnił uścisk. Ron uniósł oczy ku górze z politowaniem, jednocześnie się uśmiechając.
Czy Harry byłby zdolny do wrzucenia swego nazwiska do Czary Ognia? Rosemary wiedziała, że nie. Na pewno nie pragnąłby być znany i uwielbiany, zawsze mu to wręcz przeszkadzało, teraz to wyraźnie rozumiała. Ale skoro nie on, to kto?
Komentarze:
Suzy Niedziela, 29 Grudnia, 2013, 12:01
hehehe PIERWSZA!
Bardzo dobra nocia. Jak widać, przyjaźnie rozkwitają Zastanawiam się, co będzie dalej z Cosmo i czy mu przejdzie, czy też wręcz przeciwnie ;) A te perypetie młodych gryfonów... Świetne!
Ale oprócz tego, co się wydarzy w niedalekiej przyszłości z bohaterami, zastanawiam się, co będzie o wiele dalej, kiedy Voldemort już powróci... Mam nadzieję, że dojdziesz do tego momentu! Chciałabym to przeczytać w twojej wersji, bo piszesz naprawdę świetnie i wszystko jest tu takie ciekawe. Namówiłam moją przyjaciółkę do przeczytania twojej twórczości i była zachwycona ^^ Myślę, że gdybyś wydała to w formie książki (nie wiem co prawda, jak to jest z prawami autorskimi), to zyskałabyś rzeszę czytelników!
W każdym razie gratuluję, weny życzę (oraz wszystkiego co najlepsze w nowym roku) i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!
PS. W dniu dodania tej notki przyszła na świat moja siostra ^^
O żesz ty,ok,ok już oddycham.Wszystko po kolei.
1Nie było Nicholasa prawie wgl!
2Zajmowanie się Syriusza Sarą normalnie rozjechało mnie po posadzcce.Sara jest bardzo dojrzała jak na swój wiek więc jej dzieciakowate wieszanie się na tatusiu było takie,takie lukrowate mniamaśne.Rozpuściła mnie cała sytuacja Sara-Mary Ann-Syriusz.Zbyt piękne żeby to niszczyć w przyszłości!
3Sytuacja się komplikuje bo to już czwarta klasa.Rosemary, nie spodziewałam się po niej też, że opuści Harry'ego ale kto tam wie z tymi babami. Jeśli chodzi o nowego nauczyciela to on coś autentycznie ma do Rose.I to jest chore, ja na jej miejsu bym ześwirowała nieco.
4Artemis staje się moją ukochaną postacią, razem z Thaddeusem Nie rozkminiam gościa,który jak kichnie to wszyscy zmieniają się w małe orzeszki.Ta akcja rozwaliła mnie na malutkie kawałeczki, które się śmiały(raczej rechotały ze śmiechu no ale ok).
5Na koniec zostawiłam sobie osobę,która powoli wypiera Nicholasa z mojego serduszka.Cosmo!
Ten dzieciak jeden ma tak skomplikowany charakter i osobowość i mega przypomina Syriusza jak był młody. Sytuacja z nim chyba najbardziej mnie tyka.Biedaczysko.Wiem,że był wredy i wgl (co mi do niego pasi) ale teraz to usychanie za Melisą...awwww ^^Kurczaki mam nadzieję, że rozwiążesz z nim to wszystko.(Cosmo w białej zbroi pierze Dracusia na ryjek a Melisa klaszcze z boku i Cosmo ją porywa na smoku i...za dużo wyobrazni)Podsumowując nocia świetna, twoja genialna wyobraznia i humor jak zawsze rozwalają!
Annie Poniedziałek, 30 Grudnia, 2013, 10:14
Cudo, cudo, cudo! W sumie nie wiem, co napisać więcej niż to, co już napisane, więc podpisuję sie pod poprzednimi komentarzami
Pozdrawiam :*
aniloraK Wtorek, 31 Grudnia, 2013, 15:07
Rozdzial wspanialy
zycze weny i czekam na kolejny
greedy Czwartek, 02 Stycznia;, 2014, 03:18
jak zwykle rozdział powalający
Syrcia Niedziela, 12 Stycznia;, 2014, 18:10
Eh, ten Cosmo, skazany na panicza Dracona... Żeby mu tylko nie przyszło do głowy uczyć się tych zaklęć. A do Sary widze, że w końcu zaczyna docierać głupota tych jej "zaręczyn".
O borze, rocznik Sary mnie rozwala. uwielbiam te dzieciaki normalnie ale kim do licha jest ten Tahddeus że ma takie jazdy?
Cóż mogę rzec. W końcu się tu doczołgałam i nawet zostawiłam coś u siebie, także zapraszam do Huncwotów.
O jak długo mnie tu nie było! Nie wiem jak to się stało, ale w końcu mam moment żeby skomentować. Coraz bardziej nie podoba mi się znajomość Cosmo z Draco... Boję się co może z tego wyniknąć. Mam nadzieję, że się nasz młody Black w końcu otrząśnie. Kochana rodzinka Blacków! Tak dobrze się to czyta, gdy Meg jest (w końcu) szczęśliwa i ma u boku Syriusza. Ten nowy nauczyciel od Rosemary zaczął mnie przerażać, sprawia wrażenie starego pedofila, brrr.Szczerze mówiąc pomysł zaręczyn jakoś mi nie przeszkadza. Ta para nawet mi się podoba . Czekam na następną i zapraszam do nas, jak tylko Sufflavus zbierze się do kupy, hehe.
Pozdrowionka :*