– Hej, jesteśmy przyjaciółkami, prawda?
– No!
– Jeszcze jak!
– A macie jakieś sekrety? Poopowiadajmy sobie sekrety!
Sara i Melisa popatrzyły po sobie, ich entuzjazm nieco opadł, chociaż wciąż był rozgrzany.
– No! Powiedzcie jakieś swoje sekrety! – ponowiła Charlotte.
Był przyjemny, sobotni wieczór, dziewczynki odrobiły już lekcje i siedziały we trójkę w dormitorium. Na szczęście, Romilda prowadzała się gdzieś ze swoimi koleżankami, więc mogły rozmawiać spokojnie.
– To ty zaczynasz – podsunęła niewinnie Melisa.
– Ale tylko wtedy, gdy obiecacie, że też powiecie!
W sumie… Chyba po to jest przyjaźń, pomyślała Sara.
– Zgoda.
– No więc… – Charlotte się zamyśliła. – Kiedyś zesikałam się za biurko, bo nie chciało mi się iść do toalety… Potem zwaliłam na mojego starszego brata.
Melisa i Sara bardzo starały się nie parsknąć, chociaż było to trudne.
– Ale to było dawno temu, miałam osiem lat… A ty, Meliso?
Melisa nieco się uspokoiła, a nawet spochmurniała.
– No cóż… Trochę się tego wstydzę, ale jesteśmy przyjaciółkami… No więc, wcale nie mam śniadej cery. I nie mam kasztanowych włosów.
– Co?! – wykrzyknęły ze zdziwieniem Sara z Charlotte.
– Powaga – przytaknęła dziewczyna. – Tak naprawdę mam jasną karnację, ale rodzice zawsze chcieli mieć dziewczynkę z ciemną, więc farbują mi włosy już dobrych parę lat, chodziłam też na solarium. Ale teraz nie mogą mnie smażyć w tubie, więc mam się smarować samoopalaczami.
– To chyba jakiś żart… – zdecydowała Sara. – Twoi rodzice? Mama mojego… przyjaciela… chodzi na solarium i farbuje włosy, ale ona ma chyba z pięćdziesiąt lat! A ty prawie trzynaście…
– Co mam poradzić? – głos Melisy delikatnie zadrżał. – Skoro rodzice nie są mną do końca usatysfakcjonowani… Wiem, że mnie kochają. Więc chcę być dobrą córeczką. Wprost mi powiedzieli, że nie mogą się doczekać czasów, kiedy będzie można wybierać wygląd małego dziecka i zmieniać go genetycznie… Mówią, że to powinna być podstawa…
– Nie rozumiem co drugiego słowa… – wybełkotała Charlotte. – I co to jest to solarium?
– Taka tuba, w której się opalasz.
– Co? A po co to komu? – skrzywiła się Charlotte, potrząsając swą złotą grzywą.
– Rodzice po prostu bardzo chcieli, żebym była kalką mamy, ale mam karnację po tacie – westchnęła Melisa. – Mieszkamy na wsi, trochę irytujące było jeździć co parę dni na opalanie do miasteczka… Ale, na szczęście, teraz muszę używać tylko samoopalaczy.
– Nie możesz po prostu, wiesz, przestać? – zagadnęła Sara.
– Chyba wywołałoby to dość spore poruszenie… – stwierdziła Melisa. – Ale kiedy dorosnę, nigdy już nie użyję samoopalacza. Nigdy nie pójdę na solarium i będę miała ładne, jasne pukle, nie brązowe.
Charlotte i Sara jeszcze chwilę siedziały, nie wiedząc, co powiedzieć.
– No… – Charlotte zaczęła niezbyt zgrabnie. – Sara? A ty?
Sara zamyśliła się. Miała na pewno sporo sekretów, ale który bezpieczniej zdradzić?
Jak na komendę, do dormitorium przez uchylone okienko wpadł papierowy samolocik. Grzecznie spoczął na baldachimie łóżka Charlotte. Ta, klnąc siarczyście na złośliwy samolocik, wspięła się po niego. W trójkę usiadły nad jego treścią.
Och, jaka szkoda, że one nigdy nie dowiedzą się, jaką niespodziankę przygotowaliśmy dla nich przed portretem Grubej Damy!
Sara, Charlotte i Melisa wymieniły zaskoczone spojrzenia.
– Och, nieźle się bawią nasze klasowe pajace! – powiedziała głośno Charlotte, ale widać było, że korci ją to, by pójść przed portret Grubej Damy.
– Może zerkniemy? – zagadnęła Melisa.
– Nie mam ochoty bawić się z dziećmi, wyrosłam z takich… EJ!
Gadającą wyniośle i arystokratycznie Charlotte łatwo było szarpnąć z dwóch stron i pociągnąć w kierunku drzwi, gdyż w swej wyższości przemawiała z zamkniętymi oczami.
– Będę tego żałować… – zdążyła jedynie dokończyć, gdy w trójkę zeszły do salonu Gryfonów. Nie było tu wielu osób, zbliżała się godzina snu, więc tylko ostatni maruderzy odrabiali (lub zdobywali…) pracę domową. Wygramoliły się przez dziurę przed portret Grubej Damy. Ta jednak spała, a w okolicy nie dostrzegły żywej duszy.
– Mówiłam, że tylko… – zaczęła tym samym głosem przemądrzałej kwoki Charlotte, gdy Sara zauważyła:
– Tam coś leży!
Rzeczywiście, niedaleko portretu Grubej Damy, za kolumną, ktoś ukrył świstek. Dziewczęta ostrożnie go otworzyły:
Jeżeli to czytasz, to zapewne jesteś jedną z trzech Wścibskich Bab, które przylazły po niespodziankę. Wścibskie Baby są uproszone do udania się po nagrodę do klasy zaklęć. Inne osoby uprasza się o zaprzestanie międlenia tej karteczki dłońmi tudzież nie dłońmi i grzeczne odłożenie.
– Wracam! – warknęła Charlotte. – Robi się ciemno, za niedługo nie będzie można chodzić po korytarzach. Wyrosłam z takich zabaw!
– Ej, Charlotte! – Sara mrugnęła do niej zachęcająco. – To na pewno będzie interesująca nagroda.
– Będę tego żałować – powtórzyła Charlotte ze znudzeniem, gdy dwie przyjaciółki pociągnęły ją w obranym kierunku.
Na korytarzu nie spotkały nikogo, a już na pewno nie Filcha, który pewnie zagoniłby je z powrotem, tak więc przejście tej drogi nie było aż tak trudne. Gdy już znalazły się w klasie zaklęć, Melisa szybko znalazła karteczkę , zostawioną w dość widocznym miejscu, to znaczy na jednej z ławek.
Całkiem grzeczne z Was Wścibskie Baby! Teraz bądźcie trochę niegrzeczne i poszukajcie nagrody pod ziemią. Tam, gdzie węże i nietoperze.
– Węże i nietoperze? – spytała Charlotte ze zdziwieniem. – Mózgi im się rozwarstwiły?
– Tu chyba chodzi o lochy – stwierdziła Sara z namysłem. – Węże to Ślizgoni, ale nietoperze…
– To pewnie Snape – stwierdziła Melisa.
Parsknęły, po czym szybko pobiegły do lochów. Teraz to prawie na pewno było za późno na chodzenie wieczorem… Szybko jednak udało się im tam dotrzeć, chociaż każdy najmniejszy szmer przyprawiał je o zawał.
– Tylko że lochy są całkiem duże! – warknęła Charlotte, zatrzymując się przy sporej zbroi. – Jak niby mamy znaleźć te ich ambitne karteluszki?
– Mogli dać chociaż jakąś wskazówkę, fakt… – przyznała Sara. – Nie wiem, zostawić szlak ze śmierdzących skarpetek…
– No co ty, przecież oni ich nie zdejmują! – obruszyła się całkiem poważnie Charlotte.
W tym momencie, ze zbroi, przy której stały, dobiegło je ciche parsknięcie. Jak na komendę, odwróciły się w tamtą stronę, wszystkie trzy zmarszczyły czoła.
– Chyba coś siedzi w zbroi… – stwierdziła Melisa z lekką rezerwą.
– Chyba trzech cosiów… – warknęła Charlotte, dopadła agresywnie do zbroi, po czym pociągnęła za żelazny hełm. Pomiędzy kirysem a hełmem rozciągała się czyjaś szyja.
– Ała. – dało się słyszeć spod przyłbicy.
Po chwili gigantyczna zbroja się sama rozczłonkowała i oto przed dziewczynami stali Artemis i Thaddeus. Felix wyszedł zza jakiejś zielonej kotary, za którą się ukrywał.
– TADA! – zawołał z radością Artemis, rozkładając ręce okutane w żelastwo.
– A gdzie ta niespodzianka? – spytała podejrzliwie Charlotte.
– Jak to? – zmartwił się Artemis. – To MY jesteśmy niespodzianką! Bomba, nie?
– Aż wybuchłam z wrażenia, kurczę…
Trójka chłopców w rządku wyglądała dość zabawnie, zwłaszcza, że Artemis i Thaddeus byli okutani, każdy w inną część zbroi. Artemis, po komentarzu Charlotte, zrobił minę zasmuconego pięciolatka, Felix przyglądał się z zaciekawieniem to jednej, to drugiej stronie. Jedynie Thaddeus nie okazał emocji, bo jego szalona głowa wciąż tkwiła uwięziona w żelaznym hełmie. Sara zaczęła się nawet zastanawiać, czy dociera do niego cokolwiek ze świata zewnętrznego, bo hełm był istną puszką. Z tego też tytułu, nie wydało jej się dziwne, że nagle ruszył truchtem w głąb lochów, wyciągając przed siebie ręce jak lunatyk i zniknął za węgłem. Pozostała piątką zamarła.
– Ej! – syknął Artemis. – A tego gdzie wywiało?
– Złapmy go, bo jeszcze napyta sobie biedy! – zaproponowała Melisa z lękiem.
– I przy okazji nam! – warknęła Charlotte i pierwsza rzuciła się w pogoń, przybierając zaciętą, agresywną minę.
Udało im się dogonić Thaddeusa, który zdumiewająco zgrabnie pokonał na ślepo zawiłości lochów, ale, mimo wyciągniętych rąk, władował się z całym impetem w ścianę na końcu korytarzyka. Felix podszedł doń, westchnął, i mimo swoich niewielkich rozmiarów, zdołał podźwignąć długiego Thaddeusa. Chociaż podjęto próby, hełm nie został zdjęty.
– Ej! – syknął Artemis do Sary, gdy reszta zajęta była próbami zdjęcia hełmu.
Ta odwróciła się w kierunku, gdzie pokazywał. Stali przy jakiejś klasie, przez otwarte drzwi dostrzegli mnóstwo półek z eliksirami i pokaźny, bulgoczący kociołek z czymś wewnątrz. Artemis i Sara, zaglądający do komnaty ostrożnie, wymienili zaintrygowane spojrzenia.
– Ciekawe, co tam się warzy. I tego nikt nie pilnuje… – zastanowiła się Sara.
– Nie wiem, ale mam ochotę narozrabiać! – uśmiechnął się Artemis, diabelsko szczerząc kły.
– Co robisz? Przecież Snape nas oskóruje! – jęknęła Sara, gdy Artemis z niewinną minką szepnął:
– Wingardium Leviosa!
Jeden z eliksirów stojący na półce uniósł się delikatnie, zachwiał lekko, po czym popłynął w powietrzu i z brzękiem wpadł do kociołka. Za nim poszybował następny.
– Stój! – przeraziła się Sara. – Psujesz jego pracę!
– Właśnie o to chodzi, siostrzyczko! – uśmiechnął się złośliwie.
– A co, jeśli wybuchnie? – Sara z rozpaczą obserwowała trzecią butelkę, która znikła w bulgoczącej cieczy. – I zrobi nam krzywdę?
– Wtedy nasza księżniczka będzie miała okazję wybuchnąć z wrażenia tak, jak chciała…
Ze środka kociołka wydobywała się biała, gęsta piana i spływała wolno na kamienną podłogę. Z każdą chwilą przybywało jej coraz więcej.
– EJ!
Sara i Artemis odwrócili się, jak na komendę. Do komnaty wszedł… Constantin Al Atrash. Patrzył na kociołek z przerażeniem.
– Co ty tu robisz? – zapytali naraz.
– Odpracowuję szlaban dla Snape’a! Już prawie skończyłem, miał się ważyć kilka minut, to poszedłem do toalety… Cóżeście z nim zrobili!
Artemis i Sara wymienili zakłopotane spojrzenia.
– Co się dzieje? – zapytała Melisa, która razem z Charlotte, Thaddeusem i Felixem podeszli do nich. Felix trzymał Thaddeusa za nadgarstek, bo nie udało im się ściągnąć hełmu. Constantin zmierzył go pełnym obrzydzenia i zdziwienia wzrokiem, ale potem przeniósł wściekłe spojrzenie na Artemisa.
– Stań tu za mnie i zrób całą robotę od nowa! – wrzasnął piskliwie, potrząsając Artemisem jak szmacianą kukiełką. – AAA! On idzie!
Rzeczywiście, rozległy się kroki na jakichś schodach.
Siódemka Gryfonów wykonała zbiorowy ruch w którąkolwiek stronę, skutkiem czego powpadali na siebie.
– Tędy! – rozkazała Charlotte półgłosem i desperackim ruchem popchnęła całą grupkę w nieokreślonym kierunku.
– Zostaw go! – syknął Artemis do Feliksa.
– Ale… – zdumiał się Felix.
– Mówię ci, zostaw!
Tak więc wymsknęli się tam, skąd przyszli, zostawiając Thaddeusa przy kipiącym kociołku, tańczącego podczas próby ściągnięcia hełmu. Zanim nie oddalili się dość, usłyszeli tylko Snape’a „Clarke!”, a potem solidny wybuch, nie wiadomo jakiego pochodzenia.
– Dlaczego kazałeś mi tam zostawić Thaddeusa?! – zapytał z irytacją Felix, gdy wreszcie się zatrzymali przy zejściu do lochów.
– Właśnie dlatego… – wysapał Artemis, wspierając dłonie na kolanach. – Wiedziałem, że w którymś momencie wybuchnie, czy nie wiem, ześle nam na głowy wieżowiec, ale nie chciałem, żeby stało się to podczas ucieczki… Teraz tylko Snape jest w jego polu rażenia…
– Ale Thaddeus będzie miał kłopoty! – zauważyła Melisa z troską.
– Co ty! Nawet, jak uda im się wyciągnąć jego zastanawiającą czaszkę z tej blachy, to i tak nie widział, co się działo, nie był w to bezpośrednio zamieszany, zresztą…
– Mój eliksir!... – miauczał gdzieś w tle Constantin, trzymając się za głowę i kucając pod ścianą.
– Nie jęcz! – ofuknęła go Charlotte. – Jeszcze tego brakuje, żebyśmy przez ciebie zostali wydani!
– Wydani?! – zawołał wrzaskliwie Constantin, wstając. – To wasza wina! Nie prosiłem, żebyście mi psuli wszystko! A twój głos jest już dostatecznie przenikliwy, że nawet Hagrid w swej chatce go usłyszy!
– Powiedział, co wiedział! – krzyknęła ze złością Charlotte.
– A ja bym powiedział, że jest już zbyt późno, żeby grupa uczniaków wałęsała się po szkole.
Wszyscy podskoczyli. Z cienia wysunął się woźny, Filch. Miał zadowoloną z siebie minę.
– No, ale już tu idzie pan profesor, on zapewne oświeci was, jakie będą konsekwencje…
Rzeczywiście, korytarzem sunął już wściekły Snape. Był obryzgany czymś żółtym, a na pelerynie znajdowały się śladowe ilości białej piany z kociołka. Przystanął przy grupie Gryfonów, mierząc każdego z osobna lodowatym spojrzeniem.
– Nie przypominam sobie, Al Atrash, żebym pozwolił ci odejść – wycedził w końcu.
Constantin zrobił żałosną minę i ręce mu opadły.
– Wiedziałem… – burknął do siebie.
– To akurat moja wina… – wtrącił się Artemis, po czym, po chwili zastanowienia, palnął – Myśmy go porwali!
Wszyscy popatrzyli na niego ze zdumieniem.
– Porwali? – powtórzył Snape, unosząc brwi. – To znaczy?
– To znaczy… – zająknął się Artemis. – … Czuliśmy, że nie zaśniemy bez kołysanki! Thaddeus zażyczył sobie operowego śpiewu. Ale nikt z nas nie umie śpiewać. Nie to co nasz kolega, on to dopiero ma warunki, proszę spojrzeć, ten tłuszcz nie kłamie!
Po czym poklepał dziarsko Constantina po brzuchu i zgrabnie ominął cios tłustą pięścią między oczy.
– Tak więc – kontynuował beztrosko Artemis. – postanowiliśmy go dorwać, gdziekolwiek by nie był. No i go tu znaleźliśmy… Bardzo się opierał, nie chciał odchodzić, płacząc nad ukochanym eliksirem, ale my potrzebowaliśmy jego głosu…
– Ach tak? – zapytał cicho Snape, ironicznie przekręcając głowę. – Więc wytłumacz mi, Greengrass, skoro tak potrzebowaliście kołysanki, to po co ten wasz… inny… kolega założył sobie na głowę hełm z jakiejś zbroi?
Wszyscy zamrugali oczami z zakłopotaniem.
– Zapewne, żeby lepiej rezonował dźwięk… – zadrwił Snape, uśmiechając się jednym kącikiem ust. – Chociaż jego głowa pewnie sprawuje się nie gorzej, sądząc po jej pustocie. Rozumiem też, że to niewiarygodny głos Al Atrasha zmienił jedną z moich salek w małe bagno?
Nikt się nie odezwał.
– Myślę, że pójdziecie to teraz posprzątać – wycedził Snape. – I minus trzydzieści punktów dla Gryffindoru. I uważajcie, Clarke rozlał wszędzie coś dziwnego, co tryska niespodziewanie spod jego hełmu… Miłego sprzątania, Gryfoni.
– Świetnie! – warknął Constantin, gdy na klęczkach szorowali podłogę w komnacie. Charlotte, obrażona na wszystkich, zajęła się najdalszym kątem. Felix i Melisa sprzątali bez mrugnięcia, a Sara krzywiła się, gdy jej ścierka najeżdżała na dziwaczną, żółtawą substancję, rozlaną tu przez Thaddeusa. Bała się zastanawiać nad tym, co to było, ale żal jej się zrobiło na myśl o tym biedaku, z głową w hełmie, opryskującego swą uwięzioną twarz jakąś cieczą. Może się nią udusi?
– Nie narzekaj, nie chcieliśmy źle! – zawołał Artemis. – Poza tym, pączku, mógłbyś się z nami troszkę zaprzyjaźnić, nie sądzisz?
– Nie cierpię bezsensownych przyjaźni – burknął do siebie Constantin, z obrzydzeniem ścierając podłogę z substancji pochodzenia nieznanego.
– Mimo twych słów, nie życzę ci źle! Widzisz, nawet próbowałem cię uchronić przed gniewem Snape’a, ale chyba wyczuł, że wciskam kit…
Constantin prychnął, ale nie odezwał się już więcej.
– Słuchajcie, chyba wiem, co to jest… – zauważył Felix po chwili, przyglądając się ze zdziwieniem szmacie uwalanej w żółtawej cieczy.
– No? – zagadnęła Sara.
– Chyba brukselkowa…
Cosmo zbiegał po ośnieżonym zboczu w kierunku wioski. Słońce tego dnia świeciło mocno i śnieg raził po oczach. To jednak nie przeszkadzało młodemu Blackowi zbytnio. Wciskał dłoń w kieszeń swego czarnego płaszcza i uśmiechał się wymownie. Czuł się świetnie, ale to nie była radość. Bardziej duma, mściwość, satysfakcja, co sprawiało, że na wszystkich patrzył dość wyzywająco. Nic dziwnego, że nieliczni ludzie wracający z Hogsmeade zerkali z lekką konsternacją, gdy tylko odważyli się spojrzeć na ten niezwykły widok: czternastoletni Ślizgon, patrzący po ludziach zabójczym wzrokiem, prowadzący za rękę wiotką, nieprzeciętnie piękną uczennicę Beauxbatons, trzy lata starszą od niego.
Cosmo sam nie wiedział, co sądzić o relacji z Brigitte, ale podobało mu się. Mile łechtało jego dumę Blacka to, że dziewczyny patrzyły na nich z rozpaczą i zawodem, chłopcy zaś z zazdrością. Przyjemnie było być Blackiem, który już sam w sobie przy poruszaniu się po szkole zagęszczał atmosferę, zwłaszcza w grupkach niewiast, a co dopiero wozić się ze śliczną Brigitte, którą wyrwał pomimo ich różnicy wieku, tym samym podwajając swoją cudowność. Zastanawiał się tylko, o co tak naprawdę tu chodzi. Od ich absyntowego pocałunku minęły przynajmniej dwa tygodnie, ale nie rozmawiali od tamtej pory prawie wcale. Cosmo nawet się obawiał, że Brigitte się na niego obrazi, iż zostawił ją samą w tamtej klasie.
Jakie było jego zdziwienie, gdy tego dnia natknął się na nią w sali wejściowej i palnął coś w stylu:
– Szukałem cię!
Brigitte nie odparła wtedy nic, patrząc na niego z uśmiechem, tym samym kombinatorskim i jednocześnie niewinnym uśmiechem, który zapamiętał.
– Robisz coś dziś? – zagadnął jeszcze, odwzajemniając się czymś podobnym.
Niczego nie ustalali, gdy szli po zboczu, Brigitte sama złapała go za rękę, a on nie protestował. Nie był pewien, co ten gest oznacza, ale poczuł jakieś sensacje w brzuchu i przez chwilę nawet jego głowa upoiła się dziwnym uczuciem niczym po porcji absyntu. To wszystko było szalone, a jednak…
Dotarli do wioski, chociaż do Cosmo nie dotarło to od razu. Styczniowy mróz nie wymroził, niestety, nikogo, więc musieli się przedrzeć przez duży tłum, nierzadko gapiących się. Udało się młodemu Blackowi zaciągnąć Brigitte do mniej uczęszczanej części Hogsmeade.
– To gdzie byś chciała pójść? – zapytał Cosmo cicho, bezwiednie przysuwając się bliżej dziewczyny. Uśmiechnęła się do niego tajemniczo i wskazała na obskurny szyld.
– Świński Ryj? – uniósł brew Cosmo. – Ale tam jest brudno. I barman śmierdzi. To nie miejsce dla takiej delikatnej dziewczyny.
– Moi chcę spróbowaci waszi whiskey! – zadecydowała pewnym siebie tonem. – I nie delikatna dziewczyna, nie jest!
– Ale…
– … – Francuzka przysunęła się bliżej do oszołomionego Cosmo i czule poczochrała mu smołowate włosy, robiąc błagalną minkę.
– No dobra… – westchnął chłopak, kręcąc głową.
Wewnątrz siedział może z jeden zakapior. Cosmo rozejrzał się z niesmakiem i wyższością, a Brigitte już pędziła do barmana z entuzjazmem.
– Whiskey. Dwa!
Barman zmierzył ją dość zaskoczonym spojrzeniem, przeniósł zblazowany wzrok na Cosmo, po czym westchnął ciężko i zabrał się do roboty. Cosmo w tym czasie wynalazł stolik względnie najbardziej sterylny. Brigitte przyniosła trunki i skuliła się blisko Cosmo, obdarzając go wręcz cielęcym spojrzeniem. Cosmo znów poczuł się niesamowicie zadowolony z siebie, objął tą małą, jak na siedemnaście lat, kruszynkę ramieniem i chwycił szklankę.
Po kilku kolejkach i trwającym dobre dwa kwadranse międleniu się i lizaniu, szli lekko chwiejnym krokiem przez ulice. Ludzie nieco dziwnie patrzyli na ich publiczne okazywanie sobie uczucia, ale Cosmo miał to głęboko w poważaniu - ważne, że była zabawa.
Otrzeźwiał, i to porządnie, dopiero wtedy, gdy z Trzech Mioteł wyszła grupka Gryfonów, w tym jego siostra i jej przyjaciółka, Melisa. Tak się złożyło, że cała siódemka zerknęła na nich, gdy Brigitte uwiesiła się szyi Cosmo i bez zapowiedzi włożyła mu język do ust agresywnie.
– Ale ohyda… – wychwycił Charlotte Cosmo i trochę się speszył. Na szczęście, gdy już Brigitte się od niego odessała, grupki nie było. Za to w wejściu stał Draco i mierzył Cosmo szczególnym spojrzeniem. Czternastolatek zerknął na przyjaciela wymownie. Brigitte też tam popatrzyła.
– Czi chce się zobaczcić z przyjaciel? – spytała Brigitte.
– Tak jakby… ale…
– Wszystko dobrze. I tak zmarzli i pójść do dom.
Na odchodnym obdarzyła go namiętnym pocałunkiem i odeszła w swoją stronę, dołączając do swoich. Cosmo stał jeszcze przez chwilę na bruku, gapiąc się bezwiednie w jej plecy. Czuł, że czegoś mu brakuje. Dlaczego ?
Draco podszedł do niego z niesmakiem wypisanym na twarzy.
– Co cię napadło? – warknął na dzień dobry.
– O co ci chodzi? – zdumiał się Cosmo.
– O tę Francuzkę! Kim ona dla ciebie jest? Liżesz się z nią na środku ulicy… Ile ty masz lat?
– A co? – szczeknął Cosmo. – Wydaje ci się, że jestem na to za młody? A może tylko ty masz monopol na robienie pierwszy wszystkiego? Po prostu zazdrościsz, bo mam dziewczynę, a ty nie!
– Pogięło cię? – Draco zmierzył go z obrzydzeniem. – Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie dotykałbym pierwszej z brzegu, która na mnie łaskawie spojrzała!
– Wiem, że ty byś najpierw odkaził Domestosem, ale TY jesteś kuriozalnym przypadkiem! – warknął Cosmo ze złością.
Draco nie do końca zrozumiał, co to Domestos, więc tylko zmrużył oczy na wszelki wypadek.
– A więc to twoja dziewczyna… – rzekł powoli z odrazą. – Mogłeś chociaż wczoraj powiedzieć!
– A skąd miałem wiedzieć!… Skąd miałem wiedzieć, że dziś będzie moją dziewczyną…
– Wiesz, chyba takie rzeczy się czuje… Jesteś pewien, że to twoja dziewczyna?
– Nie, wcale! – zripostował Cosmo, czerwieniąc się i nieco tracąc rezon.
– Bo odnoszę wrażenie, że spełnia raczej rolę myjki do jamy ustnej.
Cosmo aż rozdziawił twarz z szoku. Draco wpatrywał się w niego chłodno, tryumfując.
Młody Black poczuł się straszliwie samotny i zrozpaczony. Zdał sobie sprawę, że nie czuł się tak od dawna, prawie od miesiąca, odkąd zaprosił Brigitte na bal… Czy była ona niczym plaster na rany? Czy dawała mu złudne poczucie miłości, która leczy rany? A teraz Draco po prostu zerwał ten plaster, otwierając rany na nowo…
To wszystko przez niego. Gdyby nie zaproponował zabawy Melisą Flaxenfield, teraz byłoby inaczej. Gdyby Cosmo nie zadawał się z nim, to nie on by męczył Melisę i też było inaczej. Gdyby Cosmo nie trafił do Slytherinu, tylko do Gryffindoru, byłoby kompletnie inaczej i może Melisa…
– Dlaczego cię poznałem? Dlaczego trafiłem do Slytherinu? – zapytał Cosmo z wściekłością, przez zęby. Tym razem to Draco pozostał na wdechu, ale szybko się pozbierał.
– Kiedyś będziesz mi wdzięczny… – pokiwał głową cierpliwie, słowa Cosmo wyraźnie wywołały w nim smutek. Dotknęło go po prostu to pytanie. – Wkrótce już…
– NIGDY, ROZUMIESZ?! NIENAWIDZĘ SWOJEJ RZECZYWISTOŚCI! WOLAŁBYM ZGINĄĆ!…
Zachwiał się na nogach, bo Draco wymierzył mu policzek z najwyższą odrazą. Cosmo złapał się w ciężkim szoku za rozognione miejsce. Nieliczni gapie chichotali.
– No dalej! – zgrzytnął na Dracona. – Uderz mnie jeszcze! Pięścią, jak prawdziwy mężczyzna, a nie jak jakiś ciotowaty paniczyk! Dawaj! Bądź mężczyzną, Malfoy!
– TO TY BĄDŹ MĘŻCZYZNĄ! – huknął na Cosmo Draco, rumieniąc się ze złości. – Oprzytomniej wreszcie! Jesteś w Slytherinie i to się nie zmieni! A jak będziesz fikał, to skończysz w piachu! Ultimatum: pogodzisz się z tym, że jesteś Ślizgonem i od zawsze miałeś nim być, albo zdechniesz jak wszyscy twoi bliscy, już wkrótce! Ty decydujesz!
Po czym, siny ze złości, Draco odszedł. Za nim powlekli się Vincent i Gregory, od dłuższego czasu przysłuchujący się na tyłach tej konwersacji z kamiennymi twarzami. Cosmo stał samotnie na środku bruku. Nie ruszył się z miejsca nawet wtedy, gdy ostatni gapie odeszli, wciąż zapatrzony w przestrzeń.
Nicholas minął jakąś grupkę gapiów, zapatrzonych, nie wiedzieć czemu, w jego młodszego brata. Cosmo stał w centrum uwagi (co samo przez się rozumiało, w końcu był to Cosmo), wyglądał przy tym prawie teatralnie.
Ten znowu ma jakieś problemy ze sobą, pomyślał ze znużeniem Nicholas. Niechby chociaż raz postawił się na moim miejscu, do stu kociołków. Przecież mógłbym przysiąc, że gdy szedłem w drugą stronę, Cosmo jeszcze kilka minut temu ślinił się z jakąś dziąbdzią. Swoją drogą, tak na środku ulicy, z dziewczyną…? Tak czy siak, ja mam zawsze najgorzej.
Zatracając się w tej myśli, którą z niejaką lubością osoby pokrzywdzonej sobie wmawiał, skierował się w mniej uczęszczane rejony wioski. Było zimno i smutno, ale w brzuchu podrygiwało mu pół zawartości Miodowego Królestwa, więc czuł się w miarę kontent.
Kiedy pierwszy priorytet został osiągnięty, to jest dokonanie napadu na słynną cukiernię i zeżarcie bezlitośnie niewinnych słodyczy, Nicholas postanowił powalczyć o realizację drugiego: by pójść do lasu, naciągnąć czapkę na wilcze uszy i udawać głaz, gdy jakakolwiek ludzka istota ośmieli się zbliżyć i przerwać mu święte chwile samotności. I najważniejsze: nie wpaść na Tamarę.
Chociaż nie chciał się przed sobą przyznać, bardzo mu jej brakowało. Gdzie teraz była? Chociaż zbliżał się luty, wciąż jeszcze nie porozmawiali. Czuł, że zawinił i że miała prawo się na nim wyżywać, dręcząc go swoją nieobecnością, ale to tylko jeszcze bardziej pogrążało go w przekonaniu, że nie sprosta rozmowie z nią, nie uda mu się po prostu przeprosić. Kto wie, może ich przyjaźń na zawsze się skończyła? Ciekawe tylko, czy bawiła się dobrze na balu z tym…
Nicholas zaczerwienił się ze złości na wspomnienie o balu i tylko przyśpieszył kroku, wciskając dłonie głębiej do kieszeni. Miał nadzieję, że na Diggory’ego, gdziekolwiek by nie był, spadł teraz z nieba fortepian. I na tego lalusia, który bawił się z Tamarą, także.
Gdy zagłębił się w ośnieżony las, poczuł się odrobinkę lepiej. Mroźna cisza napierała na jego uszy, czyściła umysł z wszelkich trosk. Gdyby tak stać się teraz wilkiem i uciec. Przecież już to kontrolował, zastanawiał się jednak wciąż, czemu akurat taki przebieg ma jego klątwa.
Aż przystanął z zaskoczeniem. Na miejscu, na którym zwykle siedział z Tamarą, to jest na niskim głazie, elegancko uformowanym na ławeczkę, spotkał… Tamarę.
Mierzyli się przez sekundę zaskoczonymi spojrzeniami, ale potem Tamara odwróciła wzrok, układając usta w sposób ewidentnie obrażony. Nicholas westchnął i wbił wzrok w ziemię. Zastanawiał się, czemu czekoladowowłosa jest tu, nie z jednym z licznych przyjaciół gdzieś w Hogsmeade.
– Nie musisz się fatygować z powrotem, odchodzę stąd – rzekła wyniośle Tamara, wstała zamaszyście, minęła Nicholasa, nawet na niego nie spojrzawszy i pewnym siebie krokiem udała się w stronę szkoły.
– Tamara… – wypowiedział jeszcze Nicholas w próżnię błagalnym tonem, wciąż wpatrując się w ich głaz, na którym siedziała nie tak dawno.
– Nie mam czasu. – usłyszał warknięcie za plecami. – Z tobą się po prostu nie można przyjaźnić.
Nicholas wlepił wzrok w czubki butów. Czuł się żałośnie.
– Przyjaciele tak nie postępują. Ale ty tego nie zrozumiesz. Cześć.
Jej kroki ucichły. Głucha cisza, która napierała na jego uszy, przestała być lecznicza i uspokajająca. Stała się gorzka.
Lecz…
Nicholas gwałtownie odwrócił się, napięty do granic możliwości, bowiem tę gorzką ciszę przerwał wysoki, kobiecy krzyk. Zmroziło go, nie tylko na zewnątrz.
Tamara, stojąca opodal, unosiła się kilka cali nad ziemią, na jej szyi zacisnęły się blade jak śnieg dłonie, należące do jakiejś czarnowłosej kobiety. Kobieta lewitowała, unosząc coraz wyżej i wyżej Krukonkę, której brakowało powietrza…
Nicholas odruchowo sięgnął po różdżkę, nie wierząc własnym oczom. Jak Marina się wydostała? Została zamrożona, czy coś w tym stylu. Jak się walczy z wampirem?
Z rozpaczą odkrył, że nie ma różdżki. Rozbrajająco bezsilny, przeniósł zdesperowany wzrok na wampirzycę duszącą jego przyjaciółkę. Tamara robiła się sina…
– Nikt mi nie przeszkodzi dokonać zemsty. Zabijanie bliskich to rozkosznie bolesne przeżycie! – zaśmiała się szaleńczo wampirzyca, na jej twarz wypełzła przerażająca agresja…
Co robić?! W pobliżu nie było żadnego kamienia, żeby w nią rzucić, ale Nicholas wątpił, by to cokolwiek dało. Na pewno odepchnęłaby go telekinezą. Co robić…
Jeżeli zmienię się w wilka, Tamara dowie się wszystkiego. Już wtedy to zupełnie będę mógł się pożegnać z jej przyjaźnią. Ale ona umiera…
Młody Black skoczył do przodu, a gdy już opadł po pierwszym susie na śnieg, miał łapy, nie nogi i ręce. Dopadł do Mariny i Tamary błyskawicznie i rozpędem zacisnął potężne szczęki na talii bladolicej kobiety. Ta wrzasnęła, chyba bardziej ze zdziwienia, puściła Tamarę, po czym wpadła z Nicholasem w zaspę. Tam rozgorzała batalia na kły i pazury. Chociaż wampirzyca była potężna, Nicholas nie był szczenięciem, więc dawał jej radę. Mimo niezwykłej siły nie potrafiła go tak łatwo strząsnąć z siebie, a on kąsał ją po szyi na ślepo, chociaż wiedział, że nie na wiele się to zda.
– NIE! – wrzasnęła wreszcie, po czym odrzuciła go z niespotykaną siłą na bok. Nicholas poczuł ból w prawym boku, gdyż uderzył o drzewo. Śnieg z gałęzi z cichym dźwiękiem zsunął się na jego futro. Wilk zdążył zaskamleć tylko raz, gdy Marina ponownie się na niego rzuciła.
– IPEDIMENTA!
Nicholas popatrzył wilczymi oczyma na zastygłą w bezruchu wampirzycę, w połowie drogi do niego. Wycofał się z trudem spod drzewa, po czym popatrzył na lewo. Stała tam Tamara z wyciągniętą różdżką, wciąż wycelowaną w przeciwnika. Kiedy już była pewna, że Marina jest chwilowo nieszkodliwa, przeniosła wzrok na Nicholasa. Było to bardzo dziwne spojrzenie, pełne lęku, niedowierzania, niepewności…
Stali tak dobre kilka minut, wilk i dziewczyna, mierząc się wzrokiem w tym cichym, białym lesie. Nicholas stwierdził, że koniec przedstawienia i przemienił się z powrotem w rosłego chłopaka. Gdy spróbował się wyprostować, aż stęknął i zwinął się z bólu.
– Co ci jest? – Tamara podbiegła do niego i z trwogą położyła dłoń na jego plecach.
– Nic takiego. Pewnie będę miał siniak…
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że jesteś animagiem? – zapytała cicho.
– Nie jestem animagiem.
– To co? Masz perfekcyjnie opanowane zaklęcia z szóstej klasy o transmutacji ludzkiej? – zadrwiła.
– Humorek powraca, co?
– TAM!
Nicholas i Tamara zobaczyli, jak kilku ludzi z wioski, zaalarmowanych krzykami Tamary, już ku nim pędziło, wyciągając różdżki na widok zastygłej wampirzycy.
– Co tu robicie? – spytał jakiś czarodziej w szoku.
– My… – zaczęła Tamara.
– … tylko tędy przechodziliśmy – wpadł jej w słowo Nicholas, po czym popchnął lekko przed siebie i wyminęli zaskoczonych ludzi, spiesząc do Hogsmeade.
– Co z nią będzie? – zapytała Tamara, obracając się za siebie.
– Odpowiednio się nią zajmą – odparł Nicholas. – Tylko... Jak to się stało, że tu była?
– To kim jesteś? – nie dała za wygraną Tamara, gdy ich nogi dotknęły ośnieżonego bruku.
– Tuszę, iż Nicholasem Remusem…
– … tak, wiem, Blackiem, super. Ale… Czemu to ukrywałeś? Co to za sekret?
– Nie mogę ci powiedzieć. Już dość się zdradziłem.
– Ale dlaczego nie chcesz mi tego powiedzieć?! Że to ukrywałeś? – podniosła głos Tamara, zatrzymując się raptownie. Kilku ciekawskich obejrzało się na nich, gdyż znaleźli się tuż przy najbardziej uczęszczanej ulicy. Nicholas westchnął, obrócił się za siebie do przyjaciółki, zbliżając się do niej tak, by tylko ona słyszała.
– Jak mogłem ci powiedzieć, że co noc zmieniam się w wilka, i chociaż bym się skichał, to nie wiem, czemu – syknął. – Już dostateczną pokraką jestem. Dziwadłem, jakich mało, wybrykiem natury, jeszcze tego mało, żebyś przestała się ze mną przyjaźnić z powodu kolejnej anomalii w mojej osobie.
– Ale zmieniłeś się dzisiaj… – szepnęła wolno.
– Co miałem zrobić? – wzruszył ramionami. – Przecież byś zginęła.
Tamara parzyła na niego otwartymi szeroko oczami, po czym rzuciła mu się na szyję.
– Dziękuję! – szepnęła, a Nicholas niezręcznie odwzajemnił uścisk, czując się jak hipokryta, który ledwie kilkadziesiąt minut temu śmiał się z Cosmo obłapiającego jakąś niewiastę. – Tak mi głupio, że dziś naopowiadałam ci takich okropności… Wybacz mi, ale chyba rozumiesz…
– Tak. O-oczywiście… – wystękał Nicholas, ignorując dwuznaczne uśmieszki mijających ich gapiów. – No, nie byłem taki do końca w porządku…
Tamara chyba zdusiła w sobie fuknięcie na niego czegoś w stylu: „BYŁEŚ CHOLERNIE NIE W PORZĄDKU, KRETYNIE!!!”, po chwili go puściła i w spokojnym milczeniu ruszyli do zamku. Nicholas czuł, że kuśtyka mu się jakoś weselej.
– A tak swoją drogą… – zachichotała Tamara. – Jak twoje uszy zaakceptowałam, to skąd ci przyszło do głowy, że cały wilk mi się nie spodoba?
***
Nadszedł luty, przynosząc raz śnieg, raz jego brak, jakby nie mógł się zdecydować. Zrobiło się gorąco w szkole z powodu zbliżania się drugiego zadania turnieju. Cosmo słyszał tak niestworzone historie na ten temat, tak niewiarygodne, cudaczne tezy, (łącznie z pomysłem, iż wszyscy uczniowie zostaną zmienieni w zombie i będą atakować reprezentantów), że był gotów uwierzyć we wszystko, co zobaczy pod koniec lutego.
Unikał Ślizgonów, jak mógł. Najczęściej przemieszczał się po szkole sam, ale zdarzało się, że towarzyszyła mu Brigitte. Miło było przytulić się do niej w mniej lub bardziej ustronnym miejscu. Chociaż nie rozmawiali wiele i Cosmo tak naprawdę mało o niej wiedział, była dobrym słuchaczem, gdy chciał jej się z czegoś zwierzyć. No i jego jedynym towarzyszem.
– Dużo myślieć – zauważyła, gdy przemierzali w połowie lutego błonia.
– Taa… – Cosmo otrząsnął się z rozmyślań. To, co powiedział mu Draco miesiąc temu, wciąż nie dawało mu spokoju, wiercąc w głowie głębokie otwory.
Zatrzymał się raptownie, bowiem Brigitte stanęła mu na drodze, patrząc na niego wielkimi oczami. Znał ten uśmiech, błąkający się na jej twarzy. Coś wykombinowała.
– Iść ze mną! – zakomenderowała.
Cosmo podążył za Francuzką, zachodząc w głowę, czego od niego chciała. Zbiegli po łagodnym zboczu i przemierzali razem sporą połać błoni szkolnych. Cosmo zaczął domyślać się, o co chodzi dziewczynie. Wkrótce okazało się, że nie pomylił się ani trochę: stanęli we dwójkę przed gigantycznym powozem Beauxbatons. Weszli po stopniach i zatrzymali się przed drzwiami.
Brigitte wyciągnęła dłoń z różdżką i zawiesiła ją nad dziwną, niebieską pochodnią, umieszczoną nisko przy drzwiach. Widać płomień wcale nie parzył. Wypowiedziała też parę słów po francusku i drzwi się otwarły, ukazując im wnętrze powozu.
Wszystko było srebrno-niebieskie, płonęły magiczne światła, dominowały kunsztowne zdobienia, tapety ze śliskiego materiału, białe drewno. Z ciasnego hallu dostali się do jeszcze ciaśniejszego korytarza, z którego odchodziło mnóstwo par białych drzwi. Wewnątrz powozu było estetycznie i ładnie i chociaż korytarze nie należały do najszerszych, to nie można było narzekać na niewygodę.
– Jeździmy tym do szkoły co rok – rzekła Brigitte półszeptem. – Wszyscy się mieści. Tilko teraz, gdy używa powóz kilka z nas, przerobiono powóz.
– To znaczy?
Birgitte nie odparła, otworzyła za to jedne drzwi w korytarzu. Wewnątrz był przytulny, dość mały pokoik w biało-niebieskich barwach, ale wystarczająco duży, by pomieścić sporą szafę, biurko z dwoma stanowiskami i łóżko piętrowe. Było też średniej wielkości okno.
– Tu moi śpi. Te łóżka nie są, gdy wszyscy jedzie do szkoły.
– Miły pokoik – Cosmo pokiwał z uznaniem, oglądając przyjemne, lekkie wnętrze, po czym opadł na jedno z krzeseł przy biurku. Przeniósł uważny wzrok na Brigitte, która usiadła na skraju dolnego łóżka, przyglądając mu się wyczekująco. Zapadła cisza. Cosmo już nie wiedział, jak inaczej skomentować pokój, a i żaden inny temat nie przychodził mu do głowy. Po prostu siedzieli w idealnej ciszy, mierząc się wymownymi spojrzeniami.
Brigitte poklepała po jakimś czasie miejsce na łóżku obok siebie, nakazując tym samym, by Cosmo do niej przyszedł i usiadł. Młody Black, czując kłopoty i podekscytowanie, wstał powoli z krzesła i usiadł obok Brigitte. Odważył się na nią spojrzeć, speszony tym, że znów będą się pewnie całować. Ale Brigitte patrzyła na niego kompletnie inaczej, niż zwykle, czym speszyła go jeszcze bardziej. Nie był to ani cielęcy wzrok, ani diabelsko-anielski uśmieszek. Spojrzenie sprawiło, że przebiegły go ciarki. O co jej chodzi?…
– Antoinette nie przyjdzie. Moi są z tobą sama jeszcze godziny… – szepnęła.
– Ale… Co? – zdezorientował się Cosmo i szybko zamrugał oczami. Zrobiło mu się gorąco.
– Daj.
– C-co mam ci dać?
– Ręka.
Cosmo, zaciekawiony co zrobi Brigitte i jednocześnie oszołomiony jak po oberwaniu obuchem, podał jej drżącą dłoń. Francuzka delikatnie ją chwyciła i dotknęła nią swojej aksamitnej szyi. Cosmo przełknął ślinę, czując kompletne zamroczenie. W głowie huczało mu od skrajnych myśli i emocji.
Brigitte powoli przesunęła dłoń z szyi w dół, zatrzymując się na lekkiej krągłości. W umyśle młodego Blacka coś eksplodowało, ale jednocześnie przeszyło go coś dziwnego i cofnął rękę.
– Czemu to robisz? – zapytał powoli. – Czemu chcesz, żebym cię dotknął?
Brigitte nie odparła, mierząc go zafrapowanym spojrzeniem.
– Nie podobam się? – spytała cicho.
– Jesteś piękna, ale nie o to chodzi… Dlaczego akurat ja mam cię dotknąć? A nie przyjaciel? Czy jestem twoim przyjacielem, że chcesz mi tyle pokazać?
– Nie. Nie przyjaciel. Ale jest moim chłopak. Wystarczy.
Cosmo popatrzył na nią niepewnie. Cholera, pomyślał, zdawało mi się, że takie rzeczy to tylko pomiędzy przyjaciółmi… Gdyby tak nie było, to czemu Melisa się tak pruła wtedy?
– Może mnie zobaczcić, jak chce. Zdjąć mnie koszulę – zachęciła go Brigitte.
Młodego Blacka ogarnęło znowu podekscytowanie, podobne do tego, jakie czuł w maju. Wyciągnął chętnie dłoń i sięgnął po swoje. Lecz gdy odpiął pierwsze trzy guziki, zmarszczył brwi. Popatrzył na Brigitte uważnie, po czym zabrał rękę definitywnie.
– Co jest? – spytała zaskoczona Brigitte, patrząc na Cosmo z niezadowoleniem.
– Ja… nie wiem… dziwnie się z tym czuję… – rzekł powoli. Przed oczyma stanął mu zeszłoroczny maj. Jego dłoń, skierowana ku Melisie Flaxenfield. Jej krzyk, płacz, błagania. Delikatny materiał, ciepło jej ciała, odkryta tajemnica. Cierpienie i nienawiść do samego siebie. – Nie mogę cię dotknąć. Nie chcę tego. Poza tym, bym cię skrzywdził. Dlaczego nie możemy porozmawiać?
Brigitte wyglądała, jakby ktoś Cosmo chlasnął ją w twarz. Zrobiła się blada.
– Wyjdzie stąd i nigdy nie wraca! – wycedziła, pokrywając się rumieńcem wstydu.
Cosmo rozdziawił usta w szoku, po czym popatrzył na nią z wściekłością, wstał zamaszyście i ruszył ku drzwiom. Na odchodnym tylko odwrócił się do niej z furią i warknął:
– Szkoda, że nie chciałaś się ze mną przyjaźnić, tylko mnie wykorzystać!
Nie wiedział, kiedy znalazł się na błoniach. Nogi same go niosły przed siebie, tak wściekły był. Draco miał rację, Brigitte była tylko zapchajdziurą. Jak deszcz, lunął na niego z powrotem ból złamanego serca, które Francuzka jako tako jeszcze sklejała. Teraz, po tym ciosie klej puścił i serce na nowo się rozerwało…
Ból, jaki czuł, był nie do zniesienia, pochłaniał go, pożerał od wewnątrz, trawił. Nigdy nie czuł takiego bólu. Wyeliminowany od jakiegoś czasu, uderzył z podwójną siłą.
Wreszcie, po długiej drodze, przystanął. Stał przy ścianie, za którą był salon Ślizgonów. Zorientował się, że patrzy na nią bez cienia emocji, ból go zamroczył. Nie podał hasła, tylko kontemplował swój dopust Boży.
Nie trwało to długo, gdy drzwi się otwarły i Cosmo stanął twarzą w twarz z Draconem. Chłopcy zamarli przez moment, później jednak każdy z nich przybrał chłodne spojrzenie.
– Miałeś rację – oświadczył wyniośle Cosmo.
– W jakiej sprawie? – Draco uniósł drwiąco jedną brew.
– To był błąd. Brigitte.
– Dobrze, że się pokapowałeś. Wreszcie.
– Gdzie idziesz?
– Spożyć.
Cosmo parsknął. Draco popatrzył na niego z konsternacją.
– Co jak co, stary, ale brakowało mi tego twojego „spożyć”…
Draco nie odpowiedział, ale uśmiechnął się szeroko. We dwójkę ruszyli ku wyjściu z lochów, nie odzywając się do siebie. Ból nieco zelżał.
– Gdzie byliście? – warknął Draco, gdy na schodach natknęli się na Vincenta i Gregory’ego.
– Żarliśmy – odparł Vincent swym ordynarnym tonem, a Gregory pokiwał gorliwie głową.
– To pójdziecie jeszcze raz, ze mną. Głodny jestem.
Vincent i Gregory nie wydawali się z tego powodu smutni, wręcz przeciwnie. Tak więc cała czwórka ruszyła ku Wielkiej Sali.
Gdy dotarli do sali wejściowej, jak na złość Cosmo, wyszła z niej samotnie Melisa. Automatycznie zatrzymała się na środku, mierząc czwórkę zbliżających się Ślizgonów niepewnie. Po chwili czmychnęła na marmurowe schody.
– Vincent! – zawołał ostro Cosmo.
Vincent trzymał już różdżkę, a Melisa została brutalnie ściągnięta czarem ze schodów i legła u ich stóp. Gregory zarechotał z uciechy.
– Skoro łazi sama, to możemy skorzystać, nie? – zacharczał Vincent.
– Jestem głodny, ale chętnie popatrzę na twoje okrucieństwo, Crabbe – ziewnął Draco.
Cosmo z twarzą zastygłą z przerażenia obserwował, jak bezwładną niczym szmacianka Melisą Vincent rąbnął o ścianę, rycząc z uciechy. Osunęła się po ścianie na posadzkę.
– Zrób coś! – krzyknął do Dracona Cosmo. – Dlaczego on to robi?!
– Coś ci, kurde, nie pasuje? – warknął nań Vincent.
– Tak, wiele rzeczy! – Cosmo wyciągnął swoją różdżkę i wycelował nią w Vincenta. – Może mi podskoczysz, ty łajzo z włochatym tłuszczem zamiast mózgu?
– Pierdzielę to! – zawył Vincent, schował różdżkę i rzucił się z pięściami na Cosmo.
– MELISA!
Cosmo, Draco, Vincent i Gregory spojrzeli w tamtą stronę. W drzwiach Wielkiej Sali stała Sara i Charlotte. Dziewczyny patrzyły na Melisę, leżącą bezwładnie pod ścianą, po czym przeniosły rozwścieczony wzrok na Ślizgonów. Cosmo zamrugał i opuścił różdżkę.
– COŚ TY JEJ ZROBIŁ?! – zapiszczała wysoko Charlotte. – CZYM W NIĄ MIOTNĄŁEŚ?!
– To nie ja! – zawołał z rozpaczą Cosmo, kręcąc gwałtownie głową. – AAAA!!!
Ciężka zbroja, stojąca niedaleko, właśnie go prawie znokautowała. Oberwał nią Gregory, niedostatecznie szybko wykonał unik. Draco zawył przeraźliwie ze strachu, zresztą podobnie do Cosmo i Vincenta, bowiem jakaś potężna siła uniosła ich do góry.
– SARA! NIE! – zdążył jeszcze krzyknąć Cosmo, zanim nie rąbnął z całej pety w strop. Poczuł w ustach posmak krwi, po czym ból w prawej stronie, gdy uderzył w ścianę przy stropie. Niedaleko niego Draco skamlał, waląc miarowo w sufit. Vincenta nie widział, Gregory, leżał nieprzytomny pod zbroją na ziemi.
W całej sali wejściowej wszystko fruwało. Cosmo zdołał uchwycić wzrokiem Sarę. Unosiła się parę cali nad ziemią, jej włosy i szata zachowywały się, jakby była pod wodą, opływając jej sylwetkę delikatnie. Miała piekielnie zły wyraz twarzy, wpadła w iście szewską pasję. Niedaleko niej kuliła się Charlotte, przerażona do ostatnich granic.
Cosmo stęknął z bólu, gdy uderzyła go w powietrzu zbroja. Poczuł łzy w oczach, ale chwilę później zdzieliła go w twarz marmurowa barierka. Upadł na schody bezwładnie, zalany krwią i przerażony, słysząc okropne, głuche dudnienie, które wydawało ciało Dracona, uderzające raz po raz w strop. W końcu Draco opadł obok niego, zwijając się z bólu. Vincenta nigdzie nie było - pewnie udało mu się uciec. Charlotte kuliła się wciąż w niemym przerażeniu przy drzwiach, za to Sara popatrzyła na nich ognistym, na wskroś zeźlonym wzrokiem. Cosmo przeszły ciarki.
– Nigdy więcej jej nie dotkniesz.
Chociaż ryk z trybun już dawno przebrzmiał, dzisiejszego dnia Hogwart żył tylko drugim zadaniem Turnieju Trójmagicznego. Szkoła dziwnie opustoszała; Puchoni i Gryfoni pochowali się po dormitoriach, gdyż tego wieczora odbywały się tam balangi na cześć dwóch reprezentantów Hogwartu, którzy kilka godzin wcześniej zdobyli taką samą liczbę punktów. Ślizgonów też wywiało do ich oślizgłej nory, więc po korytarzu przemknął tylko od czasu do czasu jakiś Krukon.
Nicholas stał przy jednym z okien, wciąż myśląc nad tym, co dziś zobaczył. Czworo reprezentantów pod wodą („ciekawe, trzeba wymyślić eliksir do oddychania pod wodą, to może być fajne”) szukało swych zakładników. Kogoś, kto był dla nich najważniejszy. Cedrik Diggory wypłynął na powierzchnię z Cho…
Nicholas zastanawiał się, dlaczego czuje się tak obojętnie z tego powodu. Chyba tak po prostu musiało być. Gdyby tak można było, chociaż chwilę, z nią o tym porozmawiać…
– Cho! – wyrwało mu się zbyt gwałtownie, gdy Chinka zbiegła właśnie z jakichś schodów i tanecznym, spiesznym krokiem wkroczyła na korytarz. Zatrzymała się na dźwięk swego imienia i nieśmiało uśmiechnęła do Nicholasa.
– Gratuluję… eee… bycia zakładnikiem – speszył się chłopak.
– To nic takiego… – wzruszyła ramionami, patrząc gdzieś w bok. – Nawet nie pamiętam, co się działo.
– Ale, tak czy siak, niezła frajda. – uśmiechnął się delikatnie Nicholas.
– Muszę już iść – Cho zrobiła nieco zagubioną minę. – Cedrik chciał, żebym weszła do Puchonów na balangę. Nigdy nie byłam w dormitorium innego domu…
– Cześć… – szepnął Nicholas, gdy ruszyła w swoją stronę, lecz nie powstrzymał się – Ej, Cho!
Obróciła się, patrząc na niego wyczekująco. Pokuśtykał trochę bliżej i spojrzał na nią uważnie.
– Dlaczego… – zawahał się nad odpowiednim doborem słów, ale stwierdził, że szkoda mu czasu. – Kiedyś cię pocałowałem. Dlaczego nic z tego nie wyszło?
Cho wydawała się kompletnie zbita z tropu tym pytaniem. W końcu mruknęła:
– Wiesz… Nicholas… Lubię cię, ale… Nigdy jakoś nie…
Nicholas spodziewał się takiej odpowiedzi, ale i tak go to zabolało.
– Wiem, że teraz masz Cedrika – stwierdził głucho.
– Nie, nie o niego chodzi. To by chyba… nie było możliwe…
Rzuciła mu jeszcze ukradkowe spojrzenie i szybko oddaliła się do salonu Puchonów. Nicholas stał na korytarzu samotnie, patrząc na ciemniejące za oknami niebo.
Po kilkunastu minutach obrócił się na pięcie i odszedł w kierunku salonu Krukonów. Czuł gorzki posmak przegranej. Miał wrażenie, że na tę scenę czekał od początków swojej nauki w Hogwarcie, ale sądził, że zakończenie będzie nieco inne…
To, że Cho porwał ktoś inny, było dla niego nawet zrozumiałe. Ale jej słowa mówiły coś znacznie bardziej bolesnego. Ona nigdy by z nim nie była, choćby Cedrika nie było. Tak po prostu musiało być.
Jakie to dziwne uczucie, uderzyć w mur.
Sara lubiła przebywać sama. Oczywiście, lubiła też towarzystwo swoich wszystkich przyjaciół, ale kiedy była sama, było jej prawie równie miło, jak z nimi. Miała wtedy czas na refleksje i analizowanie całej otaczającej jej rzeczywistości.
Słońce prawie zaszło za horyzont, dormitorium Gryffindoru pogrążyło się w ciemności, na dole trwała balanga. Dziś był dwudziesty czwarty lutego, a więc drugie zadanie.
Szkoda, że mam dopiero dwanaście lat, westchnęła. To by była przygoda, brać udział w czymś takim.
Z jakąś tęsknotą spojrzała na obraz, który wisiał nad jej łóżkiem. Był to piękny, nieziemski obraz, przedstawiający polanę drzew o liściach koloru ognistego, zaś niebo nad koronami było różowo-fioletowo-żółte, charakterystyczne dla piękniejszych zachodów słońca. Lecz Sarę najbardziej fascynowały dwa duże księżyce, jeden w pełni, drugi w kształcie rogalika. Ciekawe, jakby wyglądały takie dwa gigantyczne księżyce na niebie…
Ten obraz, jako pamiątkę, ponad dwa lata temu kupił Nicholas, gdy pojechali na wakacje na Krym. Kiedy jeszcze nie było taty, a Sara wciąż nie mogła iść do Hogwartu z powodu swojego młodego wieku. Żeby było jej weselej, Nicholas przed wyjazdem do Hogwartu podarował jej swój ukochany obraz, by zawsze o starszym bracie pamiętała. Od tamtej pory zwykle wisiał nad jej łóżkiem, w domu i w dormitorium.
Przyjrzała się pierścionkowi na dłoni. Wtedy chciała go koniecznie kupić jako pamiątkę dla siebie, by nosić podobny do tego, który miał Cosmo, który znalazł kilka lat wcześniej w jaskini.
Wtedy jednak, na Krymie, Cosmo kupił sygnet z wężem… Od tamtej pory Sara widziała u niego na palcu tylko ten sygnet, a srebrny, prosty pierścionek z niebieskim oczkiem zniknął…
Jej wzrok automatycznie powędrował do obrazu. Zwykle kusiło ją, by nań spojrzeć, bo obraz się nie nudził, ale kiedy była sama, to już zwłaszcza nie mogła od niego oderwać wzroku. Rogalik wyglądał zupełnie jak księżyc, który Sara oglądała co nocy, ale ten drugi, w pełni, był barwy obsydianowej.
Zamarzyła się, jak zahipnotyzowana podczołgała się bliżej na łóżku i usiadła na klęczkach blisko obrazu. Nawet teraz, w półmroku, księżyce zdawały się świecić, niczym ten za oknem.
Sara powoli przekrzywiła głowę, marszcząc brwi. Tak, te księżyce rzeczywiście świeciły! W końcu to magiczny obraz, więc musi mieć jakieś magiczne właściwości. W sumie… wygląda, jak obrazek w trójwymiarze. Sara ze zdumieniem przybliżyła twarz, rozchylając w zdumieniu usta, bowiem teraz obraz wyglądał bardziej jak okno. Nawet jeden listek spadł z drzewa.
– Twój ruch, skarbie!
– Nie musisz być już taki ociekający syropem, Syriuszku.
– Boję się zatem spytać, czym, według ciebie, powinienem ociekać.
Nie udało mi się wymierzyć mu kopa pod stołem, bo się chyba już uodpornił na moje gwałtowne ruchy. Wytknął mi język zadziornie, po czym kazał gońcowi stanąć na F4.
– Zaraz wygram – rzekł i uniósł jedną brew z samozadowoleniem. – Jaką mi dziś szykujesz nagrodę za wygraną partię?
– Pozmywanie garów. – ziewnęłam, obserwując kątem oka stos naczyń w zlewie.
Syriusz prychnął z wyższością, oznajmiając, że szlachta nie pracuje, po czym, ignorując moje krzyki, położył nogi na stoliku z szachami.
– No co? – zapytał z niewinną minką. – Znudziło mi się to ciągłe wygrywanie z tobą, mogłabyś chociaż raz zrobić mi przysługę i wygrać…
– Przepraszam! – uśmiechnęłam się sarkastycznie. – Na mnie biedną spadł obowiązek zabawiania pana domu podczas niedyspozycji braciszka. Ale rozważam zawołanie Remusa z tej komórki, żeby z tobą zagrał, zawsze był taki świetny w te klocki…
– To naprawdę znakomity pomysł! – wyszczerzył się Syriusz. – Ach. Swoją genialną w prostocie konkluzją o Remusie przypomniałaś mi jako żywo, że nie karmiłem Hardodzioba od paru godzin! Dzięki za przypomnienie!
Posłał mi swój zwyczajowy uśmieszek znad szachownicy, po czym z miną znudzonego pana na zamku oddalił się w kierunku hipogryfa. Posprzątałam szachy i zabrałam się za zmywanie, nucąc przy tym jakąś starą melodię.
– Meggie!
Zdążyłam umyć tylko kilka talerzy, gdy do domku z powrotem wpadł Syriusz.
– Hardodziob się urwał? – zapytałam z niepokojem.
– Co? A… Nie! – podszedł do mnie sprężystym krokiem. – Kiedy szedłem karmić Dziobka, to wtedy dostaliśmy sowę… McGonagall jest nadawcą…
– Jakiś szlaban? – spytałam ze znużeniem.
Zamiast odpowiedzieć, uniósł do góry list i zaczął czytać, a minę miał nietęgą:
– „Mary Ann! Kazano mi napisać do Ciebie w pewnej kłopotliwej sprawie. Otóż chodzi o Twoją najmłodszą córkę, Sarę. Jej koleżanki przyszły do mnie ze skargą, że Sary nie można od paru godzin nigdzie znaleźć, a w dodatku jedna z nich zobaczyła, że przechadza się po polanie na pejzażu, który wisi nad jej łóżkiem…”
Zakryłam dłonią usta.
– Syriusz… – szepnęłam. – Tylko mi nie mów, że… Sara jest w jakimś obrazie? Boże! My przecież jej nigdy stamtąd nie wyciągniemy!
– Poczekaj… „Albus już bada sytuację. Wziął na obserwację obraz. Pomyślał, że może zechciałabyś, Mary Ann, przylecieć i porozmawiać z nim osobiście. Miał teraz trochę na głowie w kwestii Turnieju Trójmagicznego, ale zapowiadał, że chętnie Cię przyjmie. Z pozdrowieniami Minerwa McGonagall”.
Wymieniliśmy tylko zszokowane spojrzenia.
Komentarze:
Lenny Sobota, 14 Lutego, 2015, 01:07
It's serious <a href=" http://talaya.net/architects.html#suite ">paroxetine cost uk</a> Instead of blaming individual trainee pilots, I would say leadership and management of this airline is more culpable. They shouldn’t deploy apprentices to fly long haul across Pacific with the mentor not even in charge landing that risks so many lives and corporate reputation. They need to review their system.
Valentin Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
What's the interest rate on this account? <a href=" http://www.wonderbra.ca/my-favorites/ ">invitation tenormin 25 measured minimum</a> We see a surreal misandric image of giants on a bucolic outing. Three young women play with flying machines and relieve themselves, while the only male in the scene is splayed open as a humiliated vessel.
Valentin Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
What's the interest rate on this account? <a href=" http://www.wonderbra.ca/my-favorites/ ">invitation tenormin 25 measured minimum</a> We see a surreal misandric image of giants on a bucolic outing. Three young women play with flying machines and relieve themselves, while the only male in the scene is splayed open as a humiliated vessel.
Alfonzo Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
What's the last date I can post this to to arrive in time for Christmas? <a href=" http://www.wonderbra.ca/store-locator/ ">collections atenolol price canada asking</a> The snow was exciting enough, but for me the best moment of all came later. Kesang and I were walking behind the group when he suddenly stopped and held up his hand. Ten feet away I saw the leaves stir. There was a flash of a long, lean body with russet-tabby fur and dark, distinctive spots. Kesang and I gaped at each other, too amazed to speak. It was a snow leopard.
Alfonzo Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
What's the last date I can post this to to arrive in time for Christmas? <a href=" http://www.wonderbra.ca/store-locator/ ">collections atenolol price canada asking</a> The snow was exciting enough, but for me the best moment of all came later. Kesang and I were walking behind the group when he suddenly stopped and held up his hand. Ten feet away I saw the leaves stir. There was a flash of a long, lean body with russet-tabby fur and dark, distinctive spots. Kesang and I gaped at each other, too amazed to speak. It was a snow leopard.
Bennett Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
I was born in Australia but grew up in England <a href=" http://www.wonderbra.ca/about-us/ ">tackle narrative tenormin cost lightning material</a> The companies that previously discontinued service with Harborside were told by the DEA "if they continued to do this they would have problems," the Harborside attorney said. He's unaware of the precise language used.
Bennett Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
I was born in Australia but grew up in England <a href=" http://www.wonderbra.ca/about-us/ ">tackle narrative tenormin cost lightning material</a> The companies that previously discontinued service with Harborside were told by the DEA "if they continued to do this they would have problems," the Harborside attorney said. He's unaware of the precise language used.
Kaylee Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
Could you send me an application form? <a href=" http://www.wonderbra.ca/innovation/ ">valve towards atenolol 50 mg tablet free</a> “I think it’s absolutely clear that we’ve been bouncing along the bottom,” he said. “But I think we’re gently beginning to recover, in some parts of the country more than others.”
Kaylee Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
Could you send me an application form? <a href=" http://www.wonderbra.ca/innovation/ ">valve towards atenolol 50 mg tablet free</a> “I think it’s absolutely clear that we’ve been bouncing along the bottom,” he said. “But I think we’re gently beginning to recover, in some parts of the country more than others.”
Alonso Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
Do you play any instruments? <a href=" http://www.wonderbra.ca/about-us/ ">shrill adequate tenormin cost watching visit</a> In a recent speech, Navi Pillay, the UNâÂÂs human rights chief, described rights defenders as âÂÂthe heroes of our time â the promoters of change who ring the alarm about abuse, poor legislation and creeping authoritarianism.âÂÂ
Alonso Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
Do you play any instruments? <a href=" http://www.wonderbra.ca/about-us/ ">shrill adequate tenormin cost watching visit</a> In a recent speech, Navi Pillay, the UNĂ¢ĂÂĂÂs human rights chief, described rights defenders as Ă¢ĂÂĂÂthe heroes of our time Ă¢ĂÂĂ the promoters of change who ring the alarm about abuse, poor legislation and creeping authoritarianism.Ă¢ĂÂĂÂ
Quintin Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
I'm retired <a href=" http://www.wonderbra.ca/my-favorites/ ">rat chalked buy atenolol 25 mg weapon fetched</a> So far, however, the biggest impact of the rate increases on the mortgage market has been to discourage existing homeowners from refinancing their loans. Refinances decreased to 64% of all mortgage application activity this week, down from about 75% or more before rates started moving higher, according to the Mortgage Bankers Association.
Quintin Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
I'm retired <a href=" http://www.wonderbra.ca/my-favorites/ ">rat chalked buy atenolol 25 mg weapon fetched</a> So far, however, the biggest impact of the rate increases on the mortgage market has been to discourage existing homeowners from refinancing their loans. Refinances decreased to 64% of all mortgage application activity this week, down from about 75% or more before rates started moving higher, according to the Mortgage Bankers Association.
Moises Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
It's funny goodluck <a href=" http://www.wonderbra.ca/store-locator/ ">fell atenolol 10 mg glasses network</a> But the new appeal charges that the mine engaged in "illegaland arbitrary acts," referring to the "installation, executionand realization of works and activities ... that were notauthorized by the environmental regulator (SMA)."
Moises Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
It's funny goodluck <a href=" http://www.wonderbra.ca/store-locator/ ">fell atenolol 10 mg glasses network</a> But the new appeal charges that the mine engaged in "illegaland arbitrary acts," referring to the "installation, executionand realization of works and activities ... that were notauthorized by the environmental regulator (SMA)."
Frank Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
this post is fantastic <a href=" http://www.glandyficastle.co.uk/starling.html ">empire Buy Slimfast cross</a> The tariffs they are permitted to charge by a stateelectricity regulator have risen nearly 70 percent since 2002,but the cost of buying electricity from generation companies andsupplying it has shot up by more than 300 percent, Saxena said.
Frank Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
this post is fantastic <a href=" http://www.glandyficastle.co.uk/starling.html ">empire Buy Slimfast cross</a> The tariffs they are permitted to charge by a stateelectricity regulator have risen nearly 70 percent since 2002,but the cost of buying electricity from generation companies andsupplying it has shot up by more than 300 percent, Saxena said.
Warner Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
We used to work together <a href=" http://www.wonderbra.ca/store-locator/ ">manager atenolol online pharmacy transformation</a> With 47 percent of the S&P 500 companies having reportedearnings so far, about 68 percent have topped profit forecasts,above the historical average of 63 percent. About 56 percenthave reported better-than-expected revenue, a rate that is underthe historical average.
Warner Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
We used to work together <a href=" http://www.wonderbra.ca/store-locator/ ">manager atenolol online pharmacy transformation</a> With 47 percent of the S&P 500 companies having reportedearnings so far, about 68 percent have topped profit forecasts,above the historical average of 63 percent. About 56 percenthave reported better-than-expected revenue, a rate that is underthe historical average.
Danielle Sobota, 14 Lutego, 2015, 02:22
Remove card <a href=" http://www.racc.org/grants/project-grants ">gangster quetiapine 200 mg stew</a> âÂÂYou can compliment, and then you can correct,â Coughlin said. âÂÂThe compliments go along with the objective, which is winning, and then you can go into the details of how you are going to improve.âÂÂ