Mijały kolejne tygodnie, a ja spędzałam z Derekiem coraz więcej czasu. Wspólne śniadania, wspólne lekcje (w końcu oboje byliśmy na jednym roku i w tym samym domu), a gdy było nam źle… Szliśmy do „korytarza Avril” i tam, w ciszy, leczyliśmy swoje rany… Po prostu milczeliśmy siedząc obok siebie, ramię w ramię, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami… Nie musieliśmy nic mówić-cisza i ta swoista bliskość dodawały nam otuchy. Nie wspomnę, że zdążyliśmy zarobić po kilka szlabanów… No i właśnie, dziś o 18.00. mieliśmy zgłosić się do Filcha w celu odrobienia „wyjątkowo paskudnego zadanka” (dokładne słowa, spływające jak miód z ust naszego cudownego woźnego ).
O 17.45. zeszłam do Pokoju Wspólnego i zastałam tam czekającego na mnie Dereka.
- I jak? Gotowy, aby stawić czoło postrachowi naszej kochanej szkoły? – zapytałam chłopaka z szerokim uśmiechem. Moje oczy iskrzyły jakąś tajemniczą, wewnętrzną siłą. Hmmm… Czyżby szlabany dodawały mi skrzydeł. Cóż, życie jest ciekawsze gdy łamie się zasady. Chociażby troszeczkę .
- Oczywiście! Pełna gotowość… – powiedział i dodał konspiracyjnie – Czyli toporek za pazuchą .
Po tych słowach wybuchnęłam gromkim śmiechem.
- Yhm, yhm… (och, jak ja nie cierpię gdy ktoś tak chrząka!)
Odwróciłam się jak na rozkaz by spojrzeć kto przerywa mój cudowny śmieszek .
Mogłam się tego spodziewać… To była Maggie… To przykre, że tak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. Kiedyś-niby najlepsze przyjaciółki, a teraz… nasze rozmowy brzmią jak… Podaruję sobie nieprzyjemne porównania…
- Tak, słucham? – odpowiedziałam jak tylko mogłam najmilej w danym momencie.
- Zauważ, że chcemy tu spokojnie porozmawiać, a twój yyy… śmiech – jeśli można to nazwać śmiechem – wyjątkowo zakłóca nam tę czynność.
(Jezu, jaką ja miałam chęć by do niej podejść, złapać ją ze te kudły i ….. !!!)
- Przykro mi Maggie, że jakikolwiek objaw mojej radości jest przyjęty przez ciebie negatywnie. Trzeba cieszyć się życiem, a nie … Spójrz na siebie… Wystarczy cię w tym momencie włożyć do trumny, cyk (w tym momencie zaprezentowałam zamykanie trumny) -zamknąć, zakopać i pogrzeb gotowy. Resztę już posiadasz-minę jak (wybacz sformułowanie) srający kotek na pustyni, a wygląd równie upiorny i poważny jak nieboszczka…
Derek w trakcie mej „mowy” odwrócił się do ściany i drgał jak w febrze; starał się nie śmiać, choć i tak łzy spływały mu po policzkach jak oszalałe. Kilka osób parsknęło niekontrolowanym śmiechem, a Maggie poczerwieniała ze złości. Już otwierała usta by coś powiedzieć, jednak przerwała jej Cho, siedząca na jednym z foteli.
- Daj spokój Maggie, przesadzasz… A wy dwoje-lećcie do Filcha, bo czeka was ciężka przeprawa i bez spóźnienia. – rzekła spokojnie i mrugnęła do nas porozumiewawczo.
Przechodząc przez dziurę pod portretem usłyszałam jeszcze głos Cho
- A tak przy okazji Maggie – rzeczywiście jakaś strasznie blada, napij się trochę soku z marchwi, może coś ci pomoże…
Uśmiechnęłam się pod nosem i popędziliśmy z kumplem na spotkanie ze szkolnym potworem… (no dobra, może trochę przesadziłam, ale tylko troszczkę).
Pojawiliśmy się, Bogu dzięki, punktualnie. Filch czekał na nas przy drzwiach do Wielkiej Sali:
- A już myślałem, że się spóźniecie… Ahhh szkoda… - powiedział Filch swoim „podniecającym”, chrapliwych głosem – Za mną… - rzucił do nas przez ramię i skierował się do lochów…
Derek spojrzał na mnie i szepnął:
- Ciekawe co będzie kazał nam robić… Bo to, że idziemy do lochów już mi się nie podoba…
Wzruszyłam ramionami lecz spojrzałam nieufnie na plecy woźnego… Był bardzo zadowolony… A to nie wróżyło dobrze…
Po jakichś 5 minutach Filch zatrzymał się przy czarnych drzwiach.
- Słuchać mnie uważnie! Macie 4 do 5 godzin by to wszystko posprzątać. I żadnych czarów! No… Chyba, że coś naprawdę nie będzie chciało zejść – dodał z szelmowskim uśmieszkiem, po czym odwrócił się i odszedł…
- Nie podoba mi się to… - powiedziałam i pociągnęłam za klamkę…
- O cholera!! – krzyknął Derek, a mnie… mnie po prostu głos ugrzązł w gardle…
Naszym oczom ukazała się wielka, pięciokątna sala… Na podłodze walały się przeróżne świństwa-zapewne pospadały z półek, które jako jedyna rzecz były na swoim miejscu. Tak więc posadzka była pokryta śluzem, żabimi oczami, jelitami kugucharów i zębami żmijoptaków i wiele, wiele innych okropieństw… Weszliśmy ostrożnie do środka starając nie brudzić swoich butów. W kącie stały wiadra z wodą, szczotki, płyny do mycia…
Spojrzałam na Dereka żałośnie i zabrałam się za sprzątanie podłogi…
Minęło jakieś pół godziny, a zdążyliśmy się porządnie pobrudzić… Podczas gdy niosłam wiadro pełne żabiego skrzeku, poślizgnęłam się na czymś co wyglądało jak… Lepiej nie wnikam... Znajdowałam się obok ściany i starałam się czegoś złapać by nie upaść… Moja ręka napotkała jakąś odstającą dźwignię… I nagle: dźwignia ruszyła w dół, ja upadłam jak długa na obrzydliwą posadzkę i… otworzyły się ukryte drzwi!!!
Derek stanął jak wryty, patrząc raz na mnie, raz na odkryte wejście, jakby sam nie wierzył w to co właśnie zobaczył… Po chwili podniosłam się z ziemi, Derek spojrzał na mnie i na zegarek
- Jest 18.40.
- Filch dał nam 4-5 godzin… - uśmiechnęłam się do chłopaka, gdyż wiedziałam do czego zmierza.
- Czyli będzie tu ok. 22-23 …
- Tak…
- No więc? – zapytał z nutką ironii w głosie.
- No więc idziemy, mój przyjacielu. – Po czym złapałam go za rękę i zanurzyliśmy się w zionącym ciemnością tunelu…
,,poślizgnęłam się na czymś co wyglądało jak… Lepiej nie wnikam..." jestem ciekawa co to takiego:P nocia super super i jeszcze raz super. Tylko błagam częściej pisz
Kiss