Milcząc, stałam i wpatrywałam się w jego oczy mieniące się w świetle księżyca… Widziałam w nich skruchę i szok.
W nagłym porywie szaleństwa o mało nie rzuciłam mu się na szyję… Nie zrobiłam tego, bo wspomnienie wszystkich bezsennych nocy, morza łez było silniejsze…
Znów uderzyło mnie gorąco… Poczułam mrowienie w miejscu gdzie wyrosły mi skrzydła. Spojrzałam za siebie… Zniknęły.
Po niedowierzaniu jakie było spowodowane nadejściem Dereka, po chwilowej radości nadszedł moment istnej złości…
-Przepraszam? – Powtórzyłam w całkowicie bezbarwny sposób. – Powiedziałeś: „Przepraszam”?
-Tak… Uwierz ja naprawdę… - urwał, szukając odpowiednich słów… - Ja… Ja się po prostu bałem…
-Bałeś się? – powtórzyłam po raz kolejny. Pod siłą mojego spojrzenia Derek opuścił wzrok…
-Tak… - odpowiedział ledwie dosłyszalnym szeptem.
-A pomyślałeś, choć raz jak JA się czułam?? – mój głos zabrzmiał o wiele głośniej niż zamierzałam.
-Ja naprawdę nie miałem innego wyjścia…
-Dobrze wiesz, że miałeś! – krzyknęłam, a echo mych słów potoczyło się po korytarzu. – Gdybyś mi powiedział czym się stanę nie byłabym zmuszona do przejścia przez te wszystkie męczarnie! Wiesz ile razy spałam po 3 godziny, bo ból uniemożliwiał mi normalny sen?? Wiesz ile??
W furii patrzyłam na niego mściwie, a gdy pokiwał głową zaprzeczając, słowa wypływające z moich ust były tak jadowite, iż nawet mnie to zaskoczyło…
-Nie? Ojej… Oczywiście, że nie… Martwiłeś się tylko o swój tyłek, nie dbając, nie interesując się tym co ja przechodziłam! Mówisz, że przepraszasz??
Minęłam go i dodałam:
-Jeśli naprawdę ci przykro to wymyśl coś lepszego niż „przepraszam”… Myślałam, że znamy się na tyle, że wiesz, że dla mnie większe znaczenie ma szczera rozmowa niż puste słowa…
Myliłam się?
Spojrzałam na niego ostatni raz, pozostawiając zadane pytanie bez odpowiedzi, po czym opuściłam korytarz.
Gdy znalazłam się w dormitorium zrobiło mi się nagle przykro… Tyle bym dała by móc przytulić się do Dereka i zapomnieć o tym co się stało… Ale nie mogłam… Ta honorowa cząstka mnie buntowała się przeciwko takiemu postępowaniu…
Zasłoniłam kotary wokół łóżka, wtuliłam głowę w poduszkę i uroniłam parę łez…
Następnego ranka wstałam całkiem wcześnie jak na moje możliwości. Za oknem było szaro, a o szyby tłukł wiatr… Wzdrygnęłam się… Było zimno. Szybko nałożyłam ubranie i zauważyłam, że łóżko Maggie jest puste. Spodziewając się jej w Pokoju Wspólnym zeszłam na dół.
-Spać nie możesz? – zagadnęłam ją siedzącą na fotelu obok kominka.
-No nareszcie! – rzekła i przywołała mnie ruchem ręki do siebie. – Chodź! Opowiadaj, jak było?
-Już od rana chcesz mnie zamęczać?- odparłam z ogromnym ziewnięciem i usiadłam na dywanie przy kominku.
-Spać przez ciebie nie mogę, a ty mi tu fochy stroisz??
-Następnym razem przylecę do ciebie, do dormitorium i sprawdzę czy śpisz . – rzuciłam ze śmiechem.
-Padma, nie przeginaj pały… - warknęła, przygryzając wargi.
-Ha! Pała jest już przegię…
-Padma!!!
-No dooobra… - poprawiłam się na dywanie. - A było tak…
I cóż mi pozostało? Musiałam opowiedzieć temu nieznośnemu człowiekowi, każdy szczegół mej przemiany. Każdziutki! (już zaczynam tworzyć nowe słowa ).
Gdy doszłam do momentu, w którym zobaczyłam Dereka, Maggie wydała z siebie zduszony okrzyk.
-Derek?? Tam? Żartujesz?
-Wcale nie… Tylko pozwól mi dojść do słowa. – mruknęłam z przekąsem. Maggie natychmiast zamilkła, a ja opowiadałam dalej.
-Jesteś okropna. – rzekła po wysuchaniu opowieści.
-Co proszę? – zapytałam zdumiona.
-Padma, przecież to widać, że jemu jest przykro z powodu tego, co zrobił.
-Wiem Maggie, ale mi nie wystarczy „przepraszam”. Ja chcę z nim szczerze porozmawiać, wszystko wyjaśnić. Słowo „przepraszam” niczego by nie zmieniło… W stosunku do tej sprawy „przepraszam” to nie najlepsze rozwiązanie…
-Chyba masz rację. – odparła i dodała. – No to może zejdziemy na śniadanie?
Gdy usiadłyśmy przy stole chwyciłam za bułkę nafaszerowaną warzywami, po czym zajęłam się obserwowaniem uczniów…
Nagle do Sali wszedł Ron, usiadł między mną a Maggie i rzekł:
-Chyba miałaś mi coś powiedzieć, prawda?
Jęknęłam w duchu, bo opowiadanie drugi raz tego samego, w ciągu 45 minut, przekraczało moje wszelkie chęci...
-Więc było tak…
Cały dzień minął dość przeciętnie. Lekcje okazały się być zwyczajną, nudną męczarnią… No, pomijając parę incydentów takich jak podpalenie biurka Snapa (biedny Neville ). Gryfoni mieli prze…kichane.
Doznałam wyjątkowego zaskoczenia wracając późnym wieczorem z biblioteki. Gdy minęłam korytarz, na którym wisi obraz Sir Cadogana (trauma do końca życia ) zobaczyłam nikogo innego jak Dumbledora wyłaniającego się zza dywanu wiszącego na ścianie.
-Nauczyciele tez czasem korzystają ze skrótów. – rzekł cicho i uśmiechnął się na widok mego zdziwionego spojrzenia. – Jak minęła pierwsza przemiana?
-Bardzo dobrze panie profesorze. To wspaniałe uczucie lecieć nocą nad Zakazanym Lasem. – rzekłam rozmarzonym głosem wracając myślami do poprzedniej nocy. - No i dzięki temu pierścieniowi już mnie nic nie boli.
-Cieszę się, że wszystko odbyło się bez przeszkód. – mrugnął porozumiewawczo i dodał - a teraz dobranoc.
-Dobranoc, profesorze. – odrzekłam z lekkim dygnięciem.
-Ach, Padmo.
-Tak? – powiedziałam odwracając się znów do Dumbledora. Stał teraz oświetlony światłem księżyca. Część światła odbijała się od jego okularów połówek.
-Czasem ludzie nie dają sobie rady w nowych sytuacjach. To czasem dla nich trudniejsze niż myślisz. Ale nie warto ich od razu skreślać. – mówiąc to zauważyłam na jego twarzy smutny uśmiech. Dobrze wiedziałam, że ma na myśli Dereka…
-Dobranoc. – powiedział wyrywając mnie z otępienia.
-Dobranoc. – odpowiedziałam cicho i pogrążona we własnych myślach skierowałam się ku dormitorium Krukonów.
W salonie było jeszcze sporo osób. Zdziwiło mnie, że panuje napięta atmosfera. Rozejrzałam się uważnie po Pokoju by znaleźć powód owego dziwnego zagęszczenia i… nie musiałam długo czekać. Usłyszałam huk, później kilkanaście krzyków, a na koniec obok mojej głowy przemknął pojemnik z atramentem.
Taaaak… To tylko Gregory Pike grał ze swoimi kolegami w eksplodującego durnia. Krzyki, jak zauważyłam, dobiegały od grupki trzecioklasistów odrabiających zadania ( takie to jeszcze małe, a jakie zadziorne… Tak dzisiejsza młodzież… ), również latający atrament był ich zasługą (dla zainteresowanych – nikt nie ucierpiał ). Usiadłam na sofie obok Suzanne, która rozwiązywała krzyżówki w najnowszym numerze „Czarownicy”. Na dywanie przy kominku leżał Derek i Frank. Grali w szachy.
-Padma, wiesz jak nazywa się „zwód polskiego ścigającego”? – zapytała czytając pytanie – Na 10 liter.
-Suz, na Boga… Powiedz, że żartujesz, iż stan twej niewiedzy obejmuje oprócz wróżbiarstwa także quidditch…
-A daj mi spokój z wróżbiarstwem! Ja nie mam aż tak wybujałej fantazji jak ty i nie umiem tak kwieciście wymyślać. – odparła zgryźliwie.
-Wymyślać?? Moja droga, moje wewnętrzne oko ma niezwykle klarowną widoczność… Ja mam po prostu talent !
-Taaaaaa, oczywiście… To co z tym polskim szukającym?
-Zwód Wrońskiego, my love. – powiedziałam z uśmiechem.
-Szach mat. – usłyszałam słowa Dereka. Frank, który z nim grał zaklął cicho.
Spojrzałam na Dereka gdy wstawał i zauważyłam jak spod szaty wysunął mu się wisiorek… Na łańcuszku miał zawieszonego srebrnego, płaskiego orła… Niestety nie zdążyłam mu się dokładnie przyjrzeć, bo Derek natychmiast schował go pod szatę. Jednak z czymś ten medalion mi się kojarzył…
Znowu szłam z Derekiem korytarzem podczas szlabanu, znów znaleźliśmy szkatułkę… I ten dziwny, płaski zamek…
Momentalnie usiadłam na łóżku. Ze skroni spłynęła mi stróżka potu… Zamknęłam oczy by raz jeszcze przywołać obraz zamka tajemniczej szkatułki. Ten płask kształt…
A jeśli to medalion Dereka jest kluczem do szkatułki???