- Jak tu ciemno… - usłyszałam obok siebie szept Dereka.
- Lumos – powiedziałam równie cicho. Moja różdżka rozżarzyła się ciepłym światłem. Chłopak zrobił to samo. Naszym oczom ukazał się długi korytarz, światło wypływające z naszych różdżek rzucało cienie na wilgotne i zimne kamienne ściany.
Nasze kroki odbijały się echem po całej pustej przestrzeni, którą przemierzaliśmy…
Szliśmy przed siebie dobrą godzinę…
- Wiesz Derek… A może lepiej nie iść już dalej? Myślałam, że może coś znajdziemy… - powiedziałam z zawodem.
- Przejdźmy jeszcze kawałek… Może ktoś zbudował tak długi tunel by zniechęcić każdego który się tu dostanie… - szepnął do mnie rozgorączkowanym głosem. Spojrzałam w jego stronę. Oczy płonęły mu ciekawością i nieustającą nadzieją. Przecież nie mogłam się nie zgodzić.
- Dobrze… Przejdźmy jeszcze trochę.
Minęliśmy parę zakrętów. I nagle stanęliśmy na rozwidleniu dróg. Mogliśmy iść tunelem skręcającym w prawo, w lewo lub wejść do środkowego… Staliśmy jak wryci… Podczas wcześniejszej wędrówki korytarz miał jeden, jedyny bieg. A teraz musieliśmy wybrać…
- I co teraz? – zapytałam Dereka.
- Musimy wybrać…
- Pamiętaj, że nie możemy tu łazić przez całą noc ! Musimy wrócić przed Filchem! – rzekłam z nieukrywaną irytacją…
- Sprawdźmy choć jeden korytarz. – odparł spokojnie chłopak.
- Ale tylko jeden ! I to ja go wybiorę! Idziemy w lewo. – powiedziałam dobitnie.
Derek spojrzał na mnie i rzekł:
- Chodźmy w prawo.
- Słucham??
- Chodźmy w prawo.
- O nie… tak łatwo mnie nie zbędziesz! Gramy w marynarza!
Domyślcie się kto wygrał… Nie mam szczęścia do takich gierek .
Poszliśmy w prawo.
Nie minęło 15 minut gdy stanęliśmy przed litą ścianą.
- No proszę… nie mówiłam żebyśmy poszli w lewo ? – chrząknęłam.
Derek dokładnie sprawdził czy nie da się jakoś przejść przez ścianę i po kolejnych 15 minutach byliśmy powrotem przy rozwidleniu. Poszliśmy w lewo…
Ten korytarz był trochę węższy od poprzednich. Musieliśmy iść gęsiego.
Nagle raptownie się zatrzymałam.
- Co się stało? – zapytał z przejęciem.
- Zgaś różdżkę.
- Co??
- Zgaś ją! – syknęłam za siebie, zarazem szepcząc „Nox”.
Czyżby to było naprawdę….?
- Tak! Spójrz TAM! – prawie krzyknęłam i wskazałam ręką ścianę przed siebie. Nietrudno było zauważyć, że zza lewego zakrętu dochodzi światło.
- Choć. – szepnęłam i zaczęliśmy się skradać w ciemności.
Gdy doszliśmy do zakrętu, z sercem w gardle wyjrzałam zza niego…
Moim oczom ukazała się niewielka wnęka, dwie pochodnie nad zbutwiałym stołem, na którym leżała drewniana skrzynka ze sporym, płaskim zamkiem.
Złapałam chłopaka za rękę i weszliśmy do tego małego pomieszczenia.
- A nie mówiłam – uśmiechnęłam się triumfalnie . Derek nic nie powiedział, uśmiechnął się do mnie, tak jak ja radosny z odkrycia.
- Spróbujmy ją otworzyć. – rzekł po chwili.
- Alohomora. – powiedziałam. Ku mojemu zdziwieniu nic się nie stało… Próbowaliśmy jeszcze kilku zaklęć i nadal NIC!
- O nie, Derek… Zabierzmy ją ze sobą i chodźmy stąd… Ty pewnie też masz dość… I jest już… O Boże… - jęknęłam
- Która godzina??
- Przed 21…
- No to musimy się spieszyć. – rzekł i chwycił szkatułkę. Odwróciłam się plecami do chłopaka gdy usłyszałam. – Ej, no co jest?? Błagam… Tylko nie łańcuch.
- Człowieku, jaki znowu łańcuch???
Rzeczywiście szkatułka była przymocowana do kamiennej ściany łańcuchem.
Żwawym krokiem podeszłam do stolika i ze złości chwyciłam drewniane cacko. Byłam tak zła, że chciałam siłować się z łańcuchem póki nie wyrwę szkatułki.
Jakie było moje zdziwienie gdy dotknęłam przedmiotu… Po moim ciele przebiegło coś jakby prąd. Odskoczyłam z krzykiem do ściany i spojrzałam na swoje dłonie. Po raz kolejny krzyknęłam:
- Derek, spójrz na moje paznokcie!
Chłopak momentalnie stał już przy mnie. Ujął moją dłoń i spojrzał na moje paznokcie. Miałam na nich wzorki koloru malinowego… Jakieś fale… Chciałam je zetrzeć, ale się nie dało…
- Padma, idziemy.
- Ale co ze szkatułką??
- Wrócimy tu innym razem…
- No, dobrze - westchnełam.
Tak więc wracaliśmy… Nadal zszokowani, milczeliśmy… Nagle mnie oświeciło!
- Derek, dlaczego tobie nic się nie stało gdy dotknąłeś tej szkatułki??
- Nie mam pojęcia… - rzekł zrezygnowany.
- Ale to i tak dziwne...
W parszywych humorach wróciliśmy do naszej „Sali tortur”. Bez słowa zabraliśmy się do czyszczenia. Uwijaliśmy się jak mrówki, by wyczyścić całą salę zanim wróci Filch.
Bogu dzięki, jakoś się nam to udało… Woźny nie mógł dopatrzeć się jakiegokolwiek niedociągnięcia. Zacharczał tylko żebyśmy szli do dormitorium… I że musi porozmawiać ze Snapem, bo pewnie używaliśmy magii. Nie mieliśmy siły na kłótnię i bez słowa opuściliśmy salę.
Szliśmy powoli, spoceni, zrezygnowani… Nagle Derek powiedział:
- Mogę zobaczyć te twoje paznokcie?
Pokazałam mu obie ręce…
- Wiesz… Jak patrzę na te wzorki to coś mi się przypomina. Moja babcia nadal trzyma nasz herb rodowy… I tak są takie same szlaczki… Hmmm…
- Właśnie takie?
- Tak… na pewno, nawet ten sam kolor…
- Dziwny zbieg okoliczności… Może ta szkatułka ma jakiś związek z tobą, z twoja rodziną?
- Nie wiem… I dzisiaj nawet nie mam chęci o tym myśleć…
- Heh. A ja jestem naznaczona . Ciekawe czy uda mi się zmyć te fale na pazurkach…
W Pokoju Wspólnym było tylko kilka osób.
- Oj, dał wam popalić jak widzę. Co kazał wam robić? – zapytała ze śmiechem Cho.
- Cho, pozwól że opowiemy ci jutro… - rzekłam.
- Jesteśmy skonani – dorzucił Derek.
Odwróciliśmy się i skierowaliśmy swe kroki do dormitoriów. Nagle coś wzięło u mnie górę. Momentalnie wróciłam się do Pokoju Wspólnego i wskoczyłam na schody prowadzące do dormitorium chłopców.
- Derek!
- Tak? – zapytał zaskoczony
Wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.
-Dobranoc! – powiedziałam z uśmiechem i pobiegłam do siebie…
- Doo.. Dobranoc. – odpowiedział z jeszcze większym uśmiechem Derek .
Mijały kolejne tygodnie, a ja spędzałam z Derekiem coraz więcej czasu. Wspólne śniadania, wspólne lekcje (w końcu oboje byliśmy na jednym roku i w tym samym domu), a gdy było nam źle… Szliśmy do „korytarza Avril” i tam, w ciszy, leczyliśmy swoje rany… Po prostu milczeliśmy siedząc obok siebie, ramię w ramię, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami… Nie musieliśmy nic mówić-cisza i ta swoista bliskość dodawały nam otuchy. Nie wspomnę, że zdążyliśmy zarobić po kilka szlabanów… No i właśnie, dziś o 18.00. mieliśmy zgłosić się do Filcha w celu odrobienia „wyjątkowo paskudnego zadanka” (dokładne słowa, spływające jak miód z ust naszego cudownego woźnego ).
O 17.45. zeszłam do Pokoju Wspólnego i zastałam tam czekającego na mnie Dereka.
- I jak? Gotowy, aby stawić czoło postrachowi naszej kochanej szkoły? – zapytałam chłopaka z szerokim uśmiechem. Moje oczy iskrzyły jakąś tajemniczą, wewnętrzną siłą. Hmmm… Czyżby szlabany dodawały mi skrzydeł. Cóż, życie jest ciekawsze gdy łamie się zasady. Chociażby troszeczkę .
- Oczywiście! Pełna gotowość… – powiedział i dodał konspiracyjnie – Czyli toporek za pazuchą .
Po tych słowach wybuchnęłam gromkim śmiechem.
- Yhm, yhm… (och, jak ja nie cierpię gdy ktoś tak chrząka!)
Odwróciłam się jak na rozkaz by spojrzeć kto przerywa mój cudowny śmieszek .
Mogłam się tego spodziewać… To była Maggie… To przykre, że tak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. Kiedyś-niby najlepsze przyjaciółki, a teraz… nasze rozmowy brzmią jak… Podaruję sobie nieprzyjemne porównania…
- Tak, słucham? – odpowiedziałam jak tylko mogłam najmilej w danym momencie.
- Zauważ, że chcemy tu spokojnie porozmawiać, a twój yyy… śmiech – jeśli można to nazwać śmiechem – wyjątkowo zakłóca nam tę czynność.
(Jezu, jaką ja miałam chęć by do niej podejść, złapać ją ze te kudły i ….. !!!)
- Przykro mi Maggie, że jakikolwiek objaw mojej radości jest przyjęty przez ciebie negatywnie. Trzeba cieszyć się życiem, a nie … Spójrz na siebie… Wystarczy cię w tym momencie włożyć do trumny, cyk (w tym momencie zaprezentowałam zamykanie trumny) -zamknąć, zakopać i pogrzeb gotowy. Resztę już posiadasz-minę jak (wybacz sformułowanie) srający kotek na pustyni, a wygląd równie upiorny i poważny jak nieboszczka…
Derek w trakcie mej „mowy” odwrócił się do ściany i drgał jak w febrze; starał się nie śmiać, choć i tak łzy spływały mu po policzkach jak oszalałe. Kilka osób parsknęło niekontrolowanym śmiechem, a Maggie poczerwieniała ze złości. Już otwierała usta by coś powiedzieć, jednak przerwała jej Cho, siedząca na jednym z foteli.
- Daj spokój Maggie, przesadzasz… A wy dwoje-lećcie do Filcha, bo czeka was ciężka przeprawa i bez spóźnienia. – rzekła spokojnie i mrugnęła do nas porozumiewawczo.
Przechodząc przez dziurę pod portretem usłyszałam jeszcze głos Cho
- A tak przy okazji Maggie – rzeczywiście jakaś strasznie blada, napij się trochę soku z marchwi, może coś ci pomoże…
Uśmiechnęłam się pod nosem i popędziliśmy z kumplem na spotkanie ze szkolnym potworem… (no dobra, może trochę przesadziłam, ale tylko troszczkę).
Pojawiliśmy się, Bogu dzięki, punktualnie. Filch czekał na nas przy drzwiach do Wielkiej Sali:
- A już myślałem, że się spóźniecie… Ahhh szkoda… - powiedział Filch swoim „podniecającym”, chrapliwych głosem – Za mną… - rzucił do nas przez ramię i skierował się do lochów…
Derek spojrzał na mnie i szepnął:
- Ciekawe co będzie kazał nam robić… Bo to, że idziemy do lochów już mi się nie podoba…
Wzruszyłam ramionami lecz spojrzałam nieufnie na plecy woźnego… Był bardzo zadowolony… A to nie wróżyło dobrze…
Po jakichś 5 minutach Filch zatrzymał się przy czarnych drzwiach.
- Słuchać mnie uważnie! Macie 4 do 5 godzin by to wszystko posprzątać. I żadnych czarów! No… Chyba, że coś naprawdę nie będzie chciało zejść – dodał z szelmowskim uśmieszkiem, po czym odwrócił się i odszedł…
- Nie podoba mi się to… - powiedziałam i pociągnęłam za klamkę…
- O cholera!! – krzyknął Derek, a mnie… mnie po prostu głos ugrzązł w gardle…
Naszym oczom ukazała się wielka, pięciokątna sala… Na podłodze walały się przeróżne świństwa-zapewne pospadały z półek, które jako jedyna rzecz były na swoim miejscu. Tak więc posadzka była pokryta śluzem, żabimi oczami, jelitami kugucharów i zębami żmijoptaków i wiele, wiele innych okropieństw… Weszliśmy ostrożnie do środka starając nie brudzić swoich butów. W kącie stały wiadra z wodą, szczotki, płyny do mycia…
Spojrzałam na Dereka żałośnie i zabrałam się za sprzątanie podłogi…
Minęło jakieś pół godziny, a zdążyliśmy się porządnie pobrudzić… Podczas gdy niosłam wiadro pełne żabiego skrzeku, poślizgnęłam się na czymś co wyglądało jak… Lepiej nie wnikam... Znajdowałam się obok ściany i starałam się czegoś złapać by nie upaść… Moja ręka napotkała jakąś odstającą dźwignię… I nagle: dźwignia ruszyła w dół, ja upadłam jak długa na obrzydliwą posadzkę i… otworzyły się ukryte drzwi!!!
Derek stanął jak wryty, patrząc raz na mnie, raz na odkryte wejście, jakby sam nie wierzył w to co właśnie zobaczył… Po chwili podniosłam się z ziemi, Derek spojrzał na mnie i na zegarek
- Jest 18.40.
- Filch dał nam 4-5 godzin… - uśmiechnęłam się do chłopaka, gdyż wiedziałam do czego zmierza.
- Czyli będzie tu ok. 22-23 …
- Tak…
- No więc? – zapytał z nutką ironii w głosie.
- No więc idziemy, mój przyjacielu. – Po czym złapałam go za rękę i zanurzyliśmy się w zionącym ciemnością tunelu…
... Odchrząknął i ciągnął dalej.
- Moja historia jest całkiem prosta, bez żadnych tajemnic, zagadek itd. jak mogłoby ci się wydawać spotykając mnie tutaj. – W moich oczach nadal pałała nieprzemożona ciekawość, choć iskry tańczące w nich przy świetle księżyca lekko przygasły. – Wraz z moimi rodzicami, czarodziejami, mieszkaliśmy w Walii, mój ojciec stracił pracę i niestety nie mógł znaleźć żadnej odpowiadającej mu propozycji w okolicy… - Tu na moment urwał, spojrzał na mnie uważnie i zaczął opowiadać dalej. – Nagle pojawiła się oferta, oferta z Anglii, od niejakiego Albusa Dumbledore’a. Praca w Ministerstwie Magii w Londynie… w… Departamencie Tajemnic. Dumbledore odbył rozmowy z waszym ministrem, a ten zgodził się aby mój ojciec zaczął tam pracować. Widać ma Dumbledora za spory autorytet, bo rozmowa kwalifikacyjna okazała się być tylko formalnością… Moja matka nie pracowała, więc przeprowadzka stanowiła nieduży problem… Ja także bez problemu zostałem przeniesiony do Hogwartu. Teraz mieszkam wraz z rodzicami w wiosce Great Hangleton… To by było na tyle… Masz jakieś pytania? – zapytał z uśmiechem.
- Owszem, mam. Kiedy pojawiłeś się w Hogwarcie? Bo nie było cię ani na zajęciach, ani na posiłkach.
- Jesteś pewna? – powiedział z szelmowskim uśmiechem
- Raczej tak… Ciebie na pewno bym zauważyła. – odparłam z błyskiem w oku. Ku mojemu zdziwieniu, ale i zadowoleni chłopak się zaróżowił i rzekł:
- Faktycznie nie było mnie… Przybyłem godzinę temu, profesor Dumbledore powiedział mi, że dziś nie muszę iść na Astronomię, ale uparłem się, że bardzo mi zależy… Wytłumaczył mi jak się dostać na skróty do Wieży Północnej, ale widać coś mi się pomyliło…
- A więc to tak! Mnie też się pomyliło, mimo tego, że od kilku lat chodzę tu na zajęcia… Niestety dziś przysnęło mi się w Pokoju Wspólnym przy kominku.
Derek parsknął śmiechem, a ja uśmiechnęłam się do niego zalotnie. Odwróciłam się by spojrzeć przez okno. Tym razem na mojej twarzy ukazał się szeroki uśmiech skierowany do księżyca… Co za noc… Chłopak cały czas mnie obserwował. Po chwili zapytałam:
- To co? Chyba już czas na nas?
- Tak chodźmy, już późno.
Gdy doszliśmy do obrazu, zatrzymałam się i zapytałam
-Jak nazwiemy to miejsce? Nie chciałabym żeby wszyscy uczniowie wiedzieli że jest tu ten korytarz. Niech to pozostanie naszą tajemnicą .
-Jasne- odparł z uśmiechem – Więc może…Hmmm… Może komnata Avril? W końcu to cytat z jej piosenki widnieje na murze.
-Super, świetnie!- zakrzyknęłam z radością – Nikt się nie zorientuje o co chodzi! Widzę, że również słuchasz jej piosenek.
- Jasne, choć przy moich kumplach nigdy się do tego nie przyznałem. – Na te słowa zaśmiałam się serdecznie.
Będąc tuż przy obrazie powiedziałam:
-Najpierw wyjrzę czy nikogo tam nie ma.
-To wam nie wolno wychodzić w nocy??
-Jasne, że nie! A w twojej byłej szkole może mogliście szlajać się po północy?
-Tylko w kryzysowych sytuacjach-powiedział
-No to chyba dużo osób miało „kryzysowe sytuacje” – powiedziałam ze śmiechem
-Nie powiem, że nie. Pół szkoły miało problemy z pęcherzem i musieli wychodzić kilka razy do toalety .
Powoli odchyliłam obraz, rozejrzałam się i szepnęła do Dereka
-Chodź, droga wolna. I pamiętaj – dodałam – Cicccho.
-Okej, okej…
Kilka pierwszych kondygnacji schodów minęliśmy w spokoju. Żadnej żywej duszy. Po Filchu nie było ani śladu. Schodząc po kolejnych schodach zgrabnie ominęłam stopień-pułapkę, ale zapomniałam o nim powiedzieć Derekowi… (upss… I did it again ). Usłyszałam za sobą tylko:
- Padma, dlaczego skacz…. AAAAA!!! Moja noga!!!
- Osz cholera – zaklęłam. – Spokojnie… i cicho! Zaraz cię stąd wyciągnę. Tylko się nie ruszaj!
- Schody mnie wżerają, a ja mam być spokojny!? – krzyknął
- Ciicho! Bo…
I usłyszałam to czego tak się obawiałam…
- Przeklęte bachory! Łażą po nocach… Zaraz ich dorwiemy moja kochana…
Filch i Pani Norris byli coraz bliżej…
- Kto to?? – zapytał Derek.
- Potem ci wyjaśnię! A teraz próbuj mi pomóc. – szepnęłam w panice. – Jesteś dla mnie za ciężki!
Pociągnęłam chłopaka po raz kolejny i tym razem udało się go uwolnić. Złapałam go za rękę i popędziliśmy w dół schodów. Czym prędzej skręciliśmy za róg i dalej pobiegliśmy do Pokoju Wspólnego Kruponów nadal trzymając się za ręce. Jeszcze długo słyszeliśmy głośne przekleństwa rzucane przez woźnego.
W Pokoju Wspólnym dysząc ciężko oparłam się o ścianę. Spojrzałam na Dereka i oboje wybuchnęliśmy śmiechem…
- Kto to był…?? – zapytał z trudem Derek
- Woźny… Filch… I jak mniemam jego kotka Pani Norris. Gdyby nas złapał mielibyśmy przechlapane… Nie uśmiecha mi się szlaban na początku roku. – powiedziałam.
Po chwili ciszy Derek rzekł:
- Cieszę się, że cię poznałem . – Zrobiło mi się dziwnie gorąco…
- Ja też się cieszę… Co za przygoda. Ale teraz kochaniutki czas spać!
- Oczywiście Padmo. – odparł chłopak i skierował się do sypialni chłopców.
- Na pewno trafisz ? - krzyknęłam za nim.
- Postaram się. Dobranoc! – posłał mi buziaka i zniknął w korytarzyku.
- Dobranoc…
Również udałam się do dormitorium. Dziewczyny już spały… Położyłam się do łóżka, ale zanim zasnęłam jeszcze długo myślałam… Wiedziałam, że ten drobny incydent pociągnie za sobą wiele skutków… Wiedziałam, że już nic nie będzie jak dawniej… Jednak serce miałam przepełnione radością i jakąś dziwną, dziką euforią !
Wybaczcie, że ta notka nie jest tak długa jak ostatnie, ale zaczęłam cierpieć na dolegliwość niemocy przekazywania mysli do komputera ...
Przy okazji serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze i za to, że jest ktoś kto czyta moje wypociny .
… z zakapturzoną postacią, mniej więcej mojego wzrostu. Trzymałam wyciągniętą różdżkę… Ściskałam ją coraz mocniej… Oblał mnie zimny pot.
-Kim jesteś? – odezwał się męski, mocny, ale jednak przyjazny głos spod czarnego kaptura.
-A może byś tak zdjął kaptur, co? – odparłam trzęsącym się głosem.
Ku mojemu zdziwieniu ten ktoś wcale nie ociągał się z wykonaniem mojej prośby, wręcz przeciwnie od razu jego ręce powędrowały w stronę głowy. Opuścił kaptur…
Spodziewałam się jakiegoś… hmmm… jakiejś okropnej osoby tryskającej złem i brzydotą(to chyba przez te mugolskie filmy-horrory…)dlatego mało szczęka nie opadła mi do ziemi gdy moim oczom ukazał się blondyn z półdługimi włosami o łagodnych rysach, jego niebieskie oczy napełniły mnie spokojem. Jednak zapytałam z dystansem:
- Kim jesteś?
- Nazywam się Derek. Derek Knight. A ty? - rzekł wyciągając rękę w moją stronę
- Padma… Patil. – przez chwilę wahałam się, jednak stwierdziłam, że ręka mi nie odpadnie jak dotknę nieznajomego .
- Jeśli mogę mam do ciebie kilka pytań. – odparłam
- Jasne słucham. – powiedział z uśmiechem.
- W jakim jesteś domu? Skąd się tu wziąłeś...? I dlaczego o tej porze?? – wszystkie zdania na jednym wydechu
Derek uśmiechnął się szeroko, zaproponował żebyśmy usidli na parapecie.
- Jestem w Ravenclawie…
- Nie możliwe – nie pozwoliłam mu dokończyć – Nie masz naszywki mojego domu na szacie!
- Twojego?
- No tak, jestem Krukonką.
- To fajnie, będę miał jedną koleżankę na wstępie…
- Ale…
-Dasz mi dokończyć…?-zapytał cierpliwie.
Trochę się zagotowałam w sobie, słysząc że mnie ktoś upomina, ale milczałam. Kiwnęłam potakująco głową… Uznałam, że warto posłuchać…
Marzenia i tajemnice... Noc, Hogwart, ja i... Dodała Padma Patil Sobota, 03 Marca, 2007, 14:16
Po skończonych lekcjach udałam się razem z koleżankami do Pokoju Wspólnego, aby choć chwilę odpocząć przed męczącą lekcją Astronomii o północy … Moje kochane krukonki postanowiły jednak poprzechadzać się jeszcze po korytarzach, przed lekcją… A ja? Siedziałam zatopina w marzeniach o niezwykłych przygodach… i otulona ciepłem buchającym z kominka… zasnęłam…
Gdy się obudziłam było już mrocznie ciemno… a w Pokoju Wspólnym znajdowało się co najwyżej 6 osób. Spojrzałam na zegarek…
-CHOLERA!!! – była 23.45. Chłopiec siedzący przy stoliku obok rozlał na zapisany zwój pergaminu całą butelkę atramentu… No tak… Trochę za głośno krzyknęłam .
Wyskoczyłam z fotela pobiegłam czym prędzej do dormitorium po podręcznik, pergaminy i pióro, w pełnym biegu wyskoczyłam z Pokoju Wspólnego i pobiegłam korytarzami ku Wieży Północnej. Po drodze nie spotkałam żywej duszy… Korytarze zalewał jedynie łagodny blask księżyca. Cała atmosfera mogła napawać strachem, jednak ja czułam się cudownie… Sama, wśród tajemniczych murów Hogwartu i do tego ten przepiękny księżyc w pełni… Bezwiednie zatrzymałam się na piętrze by na niego spojrzeć… Był całkowitym przeciwieństwem mojej duszy, która była burzliwa i niespokojna… Przynajmniej ostatnio… Kłótnia z siostrą, cała sytuacja z Ronem… Nagle zdałam sobie sprawę, że sama nie wiem czego chcę .
Po raz kolejny spojrzałam w księżycową twarz… I poczułam się jakby spokojniejsza. Ruszyłam dalej. Zważając na małą ilość czasu postanowiłam skorzystać ze skrótu. Odchyliłam obraz wiszący na ścianie korytarza, na siódmym piętrze by skrócić sobie drogę na lekcję. Weszłam i… Zdałam sobie sprawę, że pomyliłam obrazy… Znalazłam się w korytarzu, w którym nigdy wcześniej nie byłam… U wejścia był całkiem mały (taki Crabbe niestety by się nie przepchał , jednak dla mnie wystarczyło miejsca) jednak dało się zauważyć, że w miarę się powiększał… Spojrzałam na zegarek-była 23.55. Iść na lekcję? A może zgłębić tajemnicę tego dziwnego korytarza i trochę się spóźnić? Oczywiście wybrałam to drugie… takie rzeczy nie spotykają ludzi codziennie… nawet uczniów Hogwartu.
Tak więc na wszelki wypadek wyjęłam różdżkę i ruszyłam przed siebie… Posadzka była okropnie brudna i zakurzona… Pewnie dlatego spostrzegłam, że ktoś już tędy przechodził… Poczułam nagły strach, ale i podniecenie… Już nie mogłam zawrócić. Szłam tak ok. 2 minut i… znalazłam się przed pustą ścianą złożoną z brukowanych małych kostek! Nie mogłam w to uwierzyć! Moja irytacja sięgała zenitu, miałam odwrócić się i pobiec na Astronomię, ale… Zauważyłam, że „w ścianie zniknęło” pół śladu buta. Czyli można jakoś przejść na drugą stronę! Zaczęłam przyglądać się ścianie. I ujrzałam kilka słów „Would you comfort me…”, a pod spodem „dokończ”… Zdałam sobie sprawę, że skądś znam te słowa. Tylko skąd?
Usiadłam na posadzce nie zwracając uwagi na cały brud wokół i wpatrywałam się w słowa na murze… Siedziałam tak dobre 15 minut i nagle przypomniały mi się słowa pewnej mugolskiej piosenki! Tak bardzo lubiłam te utwory… Niestety w domu musiałam ich słuchać po kryjomu na mugolskim odtwarzaczu… Znałam kolejną frazę pasującą do cytatu na ścianie, ale co dalej?? Wypowiedziałam ten tekst na głos… NIC, powtórzyłam… NIC. Może trzeci raz coś pomoże? Powiedziałam po raz kolejny… Nadal NIC! Wtedy postanowiłam lepiej przyjrzeć się ścianie… Każda litera była napisana czymś cienkim na każdej kolejnej kostce. Do złudzenia przypominało to pismo pióra…
- Może użyć pióra? Tak, to szalony pomysł i niezbyt mądry, ale co tam, spróbuję... – pomyślałam.
Wstałam, cała uwalana kurzem, sięgnęłam po pióro i na pierwszej kostce po słowie ”dokończ” wpisałam literę „W”. Dosłownie-wpisałam!!! Okazało się, że rząd kostek jest bardzo miękki, przynajmniej z wierzchu i można po nim pisać! Z bijącym sercem wpisałam całą frazę :”Wouldyou cry with me”. Ściana ruszyła! Przesunęła się o jakiś metr weszłam dalej… Kolejny korytarz był zakończony wielkim otwartym oknem i oświetlony światlem księżyca. Uśmiechnęłam się sama do siebie myśląc, że jeszcze kilka godzin temu marzyłam o przygodach… Postanowiłam podejść i wyjrzeć na dwór. Byłam ciekawa w jakiej części zamku się znajduję.
-Stój! – usłyszałam za plecami. Włosy stanęły mi dęba (kto u diabła siedzi w tajnym korytarzu o północy??!!), ale nie opóźniło to mojej reakcji-wyjęłam różdżkę jak tylko mogłam najszybciej i odwróciłam się do napastnika…
Stałam twarzą w twarz z…
Cóż… Trzeba było nareszcie pójść na Zielarstwo… Maggie musiała mnie na siłę wyciągać z Wielkiej Sali.
Podążając ku cieplarni starałam się zachowywać normalnie… Już z daleka widziałam Parvati z Lavender, no i Rona… Chciałam podbiec do niego i powiedzieć mu, że to co wykrzyczała Lavender było jednym wielkim nieporozumieniem!!! Ale… No właśnie, zawsze musi być to „ale”… Ale on mi się podoba… Co za paskudna sytuacja-podoba mi się chłopak, który podoba się mojej siostrze, która ma kłamliwą przyjaciółkę, która wydarła się na mnie na forum całej szkoły . Nic dodać, nic ująć. Nie miałam wyboru, musiałam przeżyć te dzisiejsze lekcje…
- Hejka! – przywitałam się ze wszystkimi których do tej pory nie spotkałam. Ku mojej uciesze wszyscy, z uśmiechami na twarzach odpowiedzieli mi (wszyscy TZN-bez Parvati i Lavender).
Wszystko by było ok. gdyby nie…
- Ejjj!!! Niewdzięczna Patil! Jak tam romans z królem Wieprzlejem?? Poważnie buchnęłaś siostrze faceta?!
…Malfoy! Akurat los chciał, że Puchoni mieli Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami razem ze Ślizgonami.
- Odwal się Malfoy! Nie twój interes z kim mam romanse – rzuciłam.
Odetchnęłam z ulgą widząc jak Malfoy się odwraca w stronę swoich „pobratymców”… Aż tu nagle usłyszałam zza pleców:
-A co??? Pewnie ci głupio, bo taka świetna dziewczyna umawia się ze mną a nie z Tobą!!!
Malfoy z powrotem odwrócił się w naszą stronę i stanął twarzą w twarz ze stojącym z założonymi na piersiach dłońmi, i z kpiącym uśmiechem, Ronem .
- Nie powiem, niezła… Ale i tak Cię rzuci-spójrz na siebie rudzielcu… Jesteś o b r z y d l i w y!!! Widać, że swoi starzy już nie mieli chęci na spłodzenie jakiegoś lepszego wypustu… Choć w ogóle im się to nie udało… wszyscy Weasleyowie to… ... ...
Nie dokończył… W powietrzu dało się słyszeć świst różdżek i syk pędzących zaklęć. Ja, Harry i Ron staliśmy z wyciągniętymi różdżkami patrząc jak Malfoy szybuje w powietrzu, jednocześnie obkręcając się dookoła.
Ślizgoni nie pozostali nam dłużni-Crabbe, Pansy i jej koleżanka Katie puścili kilka zaklęć w naszą stronę. Widząc pędzącą strugę szafirowego światła natychmiast dałam nurka na ziemię by uniknąć zaklęcia, to samo zrobiło kilka osób. Niestety Neville oberwał Tarantallegrą… Pansy chcąc trafić Harrego chybiła i trafiła w szklane drzwi cieplarni. Szkło rozsypało się w drobny mak! Nagle wszyscy usłyszeliśmy oburzony głos profesor Sprout. Wepchnęłam szybko swą różdżkę do kieszeni szaty i odwróciłam się twarzą do cieplarni. Spostrzegłam, że Ron nadal stoi z różdżką w pogotowiu, więc czym prędzej rzuciłam się w jego stronę… W ostatniej chwili… Prof. Sprout stanęła w drzwiach(a raczej tym co po nich zostało )spojrzała gniewnie na wszystkich zebranych i krzyknęła
- Co się tu dzieje??? – jej wzrok padł na różdżki w dłoniach Śłizgonów, którzy nie zdążyli ich schować… Jej wzrok dobiegał już Rona, gdy nagle stanęłam obok niego i nie widząc innego wyjścia ustawiłam się w odpowiedni sposób, tak aby wyglądało, że Ron mnie obejmuje. Oczywiście zasłaniałam jego różdżkę, którą dopiero zaczął chować…
-Powtarzam - co to ma znaczyć??? I kto zniszczył drzwi?
- To wina Parkinson – odpowiedział Seamus
- Zostałam zmuszona! Potter, Weasley i ta Patil Krukonka nas zaatakowali! – odpowiedziała czerwona ze złości Pansy
- Nie prawda! – krzyknęła Maggie – To nie nasza wina!
- Pani profesor, to oni nas zaatakowali bez powodu… - zaczęłam powoli tłumaczyć psorce.
- Ona KŁAMIE!!! – krzyknęła na całe gardło Katie (z „grupy” Pansy)
- CISZA! – głos Sprout rozdarł błonia – Slytherin traci 50 punktów i dodatkowo Parkinson-masz się zgłosić w czwartek wieczorem na szlaban, tu w cieplarni nr13!!!
- Ale to jest…! –zaczęła Pansy, której oczy z daleka błyszczały furią.
- Bez dyskusji! A teraz na lekcje! JUŻ!!!
Po tych słowach wściekli Ślizgoni razem z ubawionymi Puchonami podążyli do chatki Hagrida… Gdy tylko profesor naprawiła drzwi cieplarni, zaprosiła nas do środka i cała lekcja Zielarstwa minęła nam w wyśmienitych humorach.
Po wyjściu z cieplarni poczułam, że ktoś lekko trącił mnie w ramię… Ron…
- Dziękuję – powiedział – Za to, że mnie broniłaś i za tę akcję z wyciągniętymi różdżkami.
- Nie ma sprawy, przecież to drobiazg. – uśmiechnęłam się do niego płomiennie zapominając o Bożym świecie.
- Jeszcze raz dzieki – odpowiedział i zapłonął lekkim rumieńcem.
- No to ja lecę na Wróżbiarstwo. – i zaczęłam się powoli cofać. Na nieszczęście akurat obok przechodziła Parvati, była wściekła… Gdy doszła do mnie z całej siły pchnęła mnie przed siebie. Całkiem się tego nie spodziewałam… Jednak skutki tego pchnięcia wcale nie były takie jakich się spodziewała (czyli wyrżnięcie koziołka przed Ronem i moje paskudne samopoczucie). Wpadłam w ramiona Rona…
- Nic ci nie jest?– zapytał zaniepokojony
- Nie. – odpowiedziałam krótko i krzyknęłam za tą wredną małpą (przyp.aut. moją siostrą )
Co ty sobie wyobrażasz, co?? Ach Ron, sorry za to…
- Nie ma sprawy, możesz tak częściej . – czyżby zapłoniły mu się czubki uszu?
- Ha, ha ! Ale może lepiej bez pomocy siostry.
- Zdecydowanie lepiej .
- Do zobaczenia później!
- Pa!
Kolejne lekcje minęły dość spokojnie-Puchoni zachwycali się naszą poranną akcją, z Gryfonami obgadywaliśmy Ślizgonów(oczywiście Parvati ze swoją Lav udawały, że mnie nie znają), podczas Historii Magii ze Ślizgonami panowała napięta atmosfera, ale o dziwo obyło się bez ekscesów.
Teraz czekało mnie wolne popołudnie i lekcja Astronomii o północy…
Tym razem nie odbyłam normalnej przechadzki do wieży Północnej…
Jak ja nie znoszę wstawać ! Dziś prawie zaspałam… Bogu dzięki Maggie i Doris mnie obudziły… Bez zbędnych ceregieli szybciutko się ubrałam i zeszłam z dziewczynami do Pokoju Wspólnego, a następnie do Wielkiej Sali na śniadanko. Podążałam w stronę wejścia do Sali z nastawieniem bojowym – nadszedł TEN wielki dzień, musiałam porozmawiać z Lavender. Szczerze powiedziawszy, idąc korytarzami naszej cudnej szkoły miałam na to coraz mniejszą ochotę…
Ale cóż, musiałam spróbować, nie miałam innego wyjścia.
Po wejściu do Wielkiej Sali natychmiast zaczęłam szukać wzrokiem Lavender. Po kilku chwilach dostrzegłam ją siedzącą razem z Deanem, Seamusem, Harrym, Hermioną i Ronem nie uwierzycie(!)-była bez Parvati! To była moja szansa! Czym prędzej popędziłam w ich stronę.
-Hej wam! – rzuciłam na powitanie. Wszyscy się ze mną przywitali(czyżby Ron miał największy uśmiech na twarzy ).
-Lavender czy mogę zamienić z tobą słówko? – zapytałam
-A o co chodzi? – jej twarz wyraźnie stężała… (ale po co ona w ogóle pyta??? Przecież świetnie zdawała sobie sprawę w czym rzecz! )
-Wolałabym porozmawiać w cztery oczy. – „Harry i ekipa” popatrzyli na mnie z zaciekawieniem… W tym momencie zaczęłam się dziwnie czuć, chciałam mieć to już za sobą. – To nie potrwa długo. – dodałam.
-No dobra… - ta niechęć w jej głosie była… Hmmm… bynajmniej irytująca.
Stanęłyśmy niedaleko stołu przy ścianie, nikomu nie przeszkadzając i jednocześnie zachowując możliwą w tych warunkach prywatność.
-Więc o co chodzi? – zapytała
-Posłuchaj Lavender, wiem że jesteś bardzo blisko z moją siostrą i wydaje mi się, że powinnyście być wobec siebie szczere...
-Oczywiście.
-I właśnie dlatego zwracam się do Ciebie, bo ona mnie w ogóle nie słucha, choć mówię jej prawdę… Jak się pewnie domyślasz, chodzi… o Rona…
Wzięłam głęboki wdech…
-Przemów jej wreszcie, że Ron nie jest nią zainteresowany… Nie chcę żeby się raniła. Martwię się o nią, naprawdę.. Niech znajdzie sobie kogoś innego… Nie okłamuj jej więcej...
I zaczęło się. Lavender zmieniała barwę w trakcie gdy do niej mówiłam, przeszła od normalnego kolorytu skóry po jakiś dziwnie ziemisty i wręcz zielonkawy.. A to był dopiero początek. Takiej reakcji się nie spodziewałam…
-JAK MOŻESZ ROBIĆ COŚ TAKIEGO WŁASNEJ SIOSTRZE!?!?!? MYŚLISZ, ŻE NIE WIEM O CO CI CHODZI??? CHCESZ MIEĆ RONA DLA SIEBIE!!! TY PODŁA… TY, TY, TY…!!!
Po tych słowach wybiegła z Wielkiej Sali… A ja stałam jak wryta, w uszach mi szumiało od jej krzyku, byłam tak zaskoczona, że … brak mi słów, a do tego spłonęłam rumieńcem spoglądając na Rona. Głowy wszystkich uczniów zwróciły się w moim kieruku, a ja stałam pod ścianą i pewnie wszyscy pomyśleliby, że zostałam potraktowana Petrificusem Totalusem gdybym się nie ocknęła i starając się iść normalnie skierowała do stołu Krukonów… Usiadłam, wzięłam do ręki tosta, Maggie poklepała mnie ze zrozumieniem po ramieniu, powoli uczniowie wracali do śniadań… Spojrzałam na stół Gryfonów… Patrzył na mnie… Spuściłam głowę. Dlaczego podłoga się nie otworzyła i nie wchłonęła mnie??
Dobrze, że chwilę potem profesorowie zaczęli roznosić plan zajęć. Spojrzałam na plan i aż jęknęłam:
1. Zielarstwo, z Gryfonami…
2. Wróżbiarstwo, Puchonami(jak dobrze)…
3. Obrona przed Czarną Magią, z Gryfonami…
4. Opieka nad Magicznymi Stworzeniami, z Gryfonami…
5. Historia Magii, ze Ślizgonami(to wariackie - ale odetchnę)…
* A w nocy Astronomia… z Gryfonami…
Chyba umrę…
Niebieski, puszysty i mięciutki-to słowa „klucz” opisujące mój nowy pamiętnik. Kupiłam go 26 sierpnia, gdy podążałam z rodzicami, i z Parvati na Pokątną. Spojrzałam na kolorową, mugolską witrynę sklepu papierniczego, dostrzegłam go i stwierdziłam, że muszę go mieć !
Dziś pierwszy dzień szkoły. Bardzo cieszyłam się, że wreszcie wrócę do Hogwartu. Magia to mój żywioł! Poza tym, co tu ukrywać, nareszcie „pozbędę się” Parvati. Już nie mogłam wysłuchiwać jej ciągłej gadaniny o Ronie Weasleyu… Jest coraz przystojniejszy(fakt ), ale on jej nie chce-i tu cały problem… bo kiedy jej to mówię wybucha płaczem i zamyka się w swoim pokoju(może byłam trochę nietaktowna w tych rozmowach, ale co ja zrobię-mówię prosto z mostu, no i nie okłamuję jej tj. robiła to prawie przez całe wakacje Lavender Brown). Muszę ją(Lavender)dorwać podczas jutrzejszego śniadania i poważnie porozmawiać. Skoro ja nie mogę, to niech ona delikatnie porozmawia z Parvati i niech przyswaja ją z myślą, że Ron… Hmmm… Cóż-nie jest zainteresowany. To przykre, ale tak bywa.
Powracając do mnie i uczty w Wielkiej Sali-czegoś takiego jeszcze nigdy nie przeżyłam! Pierwszy września tego roku będzie niezapomniany! Wysłuchałam dziś tylu komplementów, że aż miło . Trochę schudłam przez te wakacje(straszna katorga z tym nie jedzeniem słodyczy, ale opłaciło się) i dostałam od koleżanki-Agnieszki (moja mugolska znajoma) świetne perfumy-ach, ten zapach niósł się przez całą Wielką Salę. Ja i moja klasa obrobiliśmy trochę Zachariasza Smitha, który puszył się jak paw (okropny pustak! Żeby choć był przystojny, czy mądry-a tu nic)-oczywiście BEZ POWODU! Wszedł do Sali, z nosem wycelowanym w sufit, usiadł przy stole Puchonów i jedyne co usłyszeliśmy to było:
-…mecz był bombowy… Pojawił się żmijoptak… Załatwiłem paskudnika…
Puchoni mało nie krzyczeli z podziwu, a Zachariasz-„rósł, rósł i rósł” w oczach! Od tego puszenia prawie wybuchał. Lecz na jego nieszczęście Michael Corner widział tę sytuację i opowiedział nam(ze szczegółami ) co działo się tamtego dnia w okolicy domu Smithów. Pokrótce, Zachariasz grał w quidditcha z kolegami na podwórzu, nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się żmijoptak(wiem, że ciężko w to uwierzyć, ponieważ jest to zwierzę bardzo niebezpieczne, ale no prawda!). Stworzenie zaczęło obrzydliwie i przeraźliwie skrzeczeć, zwróciło swe okropne ślepia wprost na Zachariasza (który właśnie wylądował na ziemi) iiii rzuciło się na niego! Podobno Zachariasz pobił swój rekord życiowy w biegu na 150metrów(aż się za nim kurzyło) !
Nie mogliśmy odpuścić takiej okazji temu przebrzydłemu Puchowi. Tak więc, niewiele myśląc Chris(kolejny kumpel z klasy) zaczął wydawać przeróżne odgłosy, aby jak najlepiej oddać dźwięki wydawane przez żmijoptaka. Siedzący, można powiedzieć, prawie za mną Zachariasz zesztywniał, rozejrzał się(widać było ten strach w oczach ) i nie zauważywszy niczego podejrzanego odwrócił się z powrotem do kolegów. A wtedy ja podeszłam do niego od tyłu i krzyknęłam mu prosto w ucho:
-ŻMIJOPTAK ATAKUJE!!!
Na te słowa Smith zaczął się drzeć w niebogłosy, jak oparzony wyskoczył z krzesła i wybiegł z Wielkiej Sali. Po chwili wybuchła salwa śmiechu, większość Krukonów prawie się popłakała, Gryfoni tarzali się pod stołem, nawet kilku Ślizgonów nagrodziło nas gromkimi oklaskami, oczywiście Puchoni siedzieli wściekli i milczący aż do końca uczty.
Profesor Flitwick już wstawał od prezydialnego stołu, żeby nas upomnieć, gdy nagle do Wielkiej Sali weszła nasza kochana pomyLuna Lovegood. Widząc ją moja przyjaciółka Maggie zdołała jedynie powiedzieć:
-Luna, co ty masz na głow….
Nie skończyła, bo Wielką Salę rozdarł krzyk olbrzymiego Orła Przedniego!!! Tak, tak, to był „szalony kapelusz Luny”. Już kiedyś go ubrała, na mecz Gryfonów ze Ślizgonami, tylko że wtedy z czubka kapelusza wyła głowa lwa. Nie mogłam wytrzymać ze śmiechu(tj. i reszta Sali)! Nawet sam Dumbledore usilnie powstrzymywał się od śmiechu, udało mu się jedynie uśmiechnąć. Och ta Luna, aż się opłakałam;)! Oczywiście ona nie miała pojęcia z czego wszyscy się śmieją .
W świetnych nastrojach wróciliśmy do pokoju wspólnego.
P.S. Wychodząc z Wielkiej Sali spotkałam Harrego, Rona i Hermionę. Uśmiechnęliśmy się do siebie serdecznie, a do tego Ron mnie przytulił(stwierdził, że się stęsknił ), oczywiście się nie broniłam, bo jak stwierdziłam wcześniej Ron bardzo wyprzystojniał. Niestety, widziała to Parvati z Lavender… Moja siostrzyczka była wściekła i rozżalona. Ale to nie moja wina, że ona się nie podoba Ronowi… Muszę jutro koniecznie pogadać z Lavender!