Pewnego dnia Draco zaprosił mnie do swojego nowego domu. Rodzice kupili mu go, kiedy jeszcze był w Szkocji; postawiony był na końcu ulicy, przy której mieściła się rezydencja Malfoyów.
Dom był rzeczywiście piękny, piętrowy, pomalowany na ciepłe kolory.
-Sam go urządziłeś, czy twoi rodzice maczali w tym palce? –zapytałam, spacerując po salonie. –Piękne kolory, przytulnie tutaj.
-Dziękuję, ale to bardziej zasługa Laury Fields, mama zatrudniła ją do projektu i oto efekt. Przyznam szczerze, że mi się całkiem podoba… chodź na górę, pokażę ci piętro. Roztacza się stamtąd genialny widok.
-Laura jest przyjaciółką Hermiony, ostatnio się spotkały… Hermiona mówiła, że dziewczyna ma talent i żyłkę do tego…- urwałam, bo nagle stanęłam na piętrze, w niewielkim pokoju z pięknymi, drewnianymi meblami. Na wprost było okienko, oplecione bluszczem a widok zapierał dech w piersiach. Draco podszedł do mnie i objął mnie od tyłu.
-Podoba ci się?
-To mało powiedziane…- szepnęłam opierając głowę o jego ramię. -Piękne, skromne, nastrojowe pomieszczenie… widok też jest fantastyczny.
-Cieszę się… bo chciałbym… bardzo bym chciał… żebyś tutaj zamieszkała… ze mną.
Milczałam całe siedem sekund, bo jego słowa wytrąciły mnie z równowagi. Draco, nie zważając na to, mówił dalej z pozoru obojętnym głosem:
-To byłby twój pokój… pomyślałem, że tu jest więcej światła, niż w tym drugim, mogłabyś tu pracować spokojnie, a w cieplejsze dni w salonie, przy kominku… ale oczywiście, jeśli zechcesz… bo jeśli nie, możesz śmiało powiedzieć, zrozumiem.
-Draco…- odwróciłam się do niego i bardzo mocno go przytuliłam. – Ja… o niczym innym nie marzę… bardzo… bardzo bym chciała…! Muszę porozmawiać o tym z Hermioną, Ronem i Harrym… zaskoczyłeś mnie.- spojrzałam na niego, uśmiechając się. –Bardzo mile mnie zaskoczyłeś!
-Więc… chciałabyś… naprawdę? Przeprowadziłabyś się tu?- spojrzał na mnie z pełnym szczęścia niedowierzaniem a kiedy przytaknęłam, uściskał mnie i zaczął całować a potem szepnął mi do ucha: -Kocham cię.
-Nie, to ja ciebie kocham. – odpowiedziałam. –Ale muszę jeszcze to z nimi omówić, żeby nie było im przykro.
-Na pewno im nie będzie przykro, cieszą się z twojego szczęścia.- powiedział a ja uświadomiłam sobie, że mówi prawdę.
-Dobrze, powiem im jeszcze dzisiaj. – dotknęłam jego dłoni i uścisnęłam ją mocno.- A teraz pokaż mi w takim razie ten drugi pokój.
-Jest tutaj.- uśmiechnął się i poprowadził mnie z powrotem na piętro, a tam w prawo.
Prośba Dracona naprawdę mnie zaskoczyła, lecz przyprawiła zarazem o takie szczęście, że nie mogłam dojść do siebie jeszcze długo. Jedząc z nim pyszną kolację w przytulnej kuchni, próbowałam przyzwyczaić się do myśli, że to będzie mój dom i ile razy o tym myślałam, czułam się tak, jakbym zaraz miała się rozerwać na tysiąc szczęśliwych motyli. W końcu udało mi się sprawić, że ta myśl przemówiła do mnie, że w końcu dotarło do mnie jej pełne znaczenie.
Późnym wieczorem Draco odprowadził mnie na Gotta Howna. Hermiona i Ron mieli następnego dnia wyjeżdżać gdzieś na południe w sprawach służbowych, więc podejrzewałam, że już będą spali, ale tutaj czekało mnie zaskoczenie: oboje siedzieli jeszcze w kuchni przy stole w nikłym świetle lampy, pijąc herbatę i rozmawiając cicho. Moje wejście ucieszyło ich.
-Hej, jeszcze nie śpicie?- weszłam bezszelestnie i usiadłam na brzegu ławy. Ron wstał po kubek dla mnie a Hermiona podgrzała różdżką czajnik.
-Nie, jakoś tak, nie mogłam zasnąć. – odpowiedziała Hermiona, nalewając mi herbaty i uśmiechając się. Ron spojrzał na nią z niepokojem.
-Hermiona martwi się, że coś ci się stanie. – wyjawił niepewnie, siadając naprzeciwko niej. Hermiona, o dziwo, nie zaprzeczyła ani nie ofuknęła go tylko wypiła łyk herbaty i spojrzała na mnie z troską.
-Hermiono, nic mi nie będzie, przecież zebranie dopiero za trzy tygodnie i w dodatku nic się nie zdarzyło, Zakon trzyma rękę na pulsie, wierz mi.- położyłam dłoń na jej dłoni i spojrzałam na nią poważnie. – Jestem bezpieczna, wszystko będzie w najlepszym w porządku, nic się nie zdarzy. Nie powinnaś tak się denerwować.
-Pani Weasley też się martwi, to chyba od niej się zaraziłam.- pociągnęła nosem i uśmiechnęła się jakoś krzywo. –Nie martwię się, po prostu nie mam pojęcia, co może tam się zdarzyć, a mam złe przeczucia.
-Dobrze wiesz, że muszę tam się stawić… ja też się boję, jak zawsze, ale przecież…
…przecież nie będzie tam sama.- dokończył za mnie Ron, przesiadając się do Hermiony. –Snape tam będzie.
-A czy on może coś zrobić? – zapytała z rozdrażnieniem Hermiona.- Nic jej nie pomoże, bo jest związany regulaminem, nie będzie mógł jej uratować, jeśli Lord Voldemort zrobi jej krzywdę a nie daj Boże…
-Dość tego, Hermiono, wymyśliłaś sobie optymistyczny temat rozważań. –warknęłam na nią szorstko, żeby przywrócić ją do porządku. –Jutro musisz wcześnie wstać i być wyspana, nic złego się nie zdarzy, nie wolno ci się tak martwić, bo zwariujesz. Uspokój się, ale już.
-Dzięki, ale wiesz, że ja i tak będę się denerwować.- wytarła nos i dopiła herbatę. –Masz rację, chyba lepiej będzie, jak pójdę spać…
-Tylko jeszcze małą chwilkę, coś wam powiem, skoro już tu jesteśmy… chciałabym wiedzieć, co wy na to, gdybym wam powiedziała, że chcę się wyprowadzić. To znaczy, nie gdzieś indziej… to znaczy… no… do domu… do domu Dracona. - Ron i Hermiona zamarli na chwilę a zaraz potem uśmiechnęli się dość promiennie, więc kontynuowałam: --Ten dom… ten dom jest na tej samej ulicy, co rezydencja Malfoyów, tyle że na końcu… Draco dzisiaj o tym mi powiedział, byłam tam… no i ja się zgodziłam… tylko nie wiem, czy wam nie będzie przykro.
-Zwariowałaś…? Nam przykro?- zaczął Ron ale Hermiona go przebiła:
-Bardzo się cieszymy! Fajnie nam się mieszkało, ale skoro to chodzi o Dracona, to naprawdę super! Podobało ci się tam?
-Bardzo… Laura projektowała ten dom, jest przepiękny i taki przytulny.- zaśmiałam się cicho.
-Ale pod jednym warunkiem.- zastrzegł nagle Ron. –Że będziesz tam szczęśliwa.
-Załatwione. – uśmiechnęłam się. – Dzięki, naprawdę… cieszę się, że to aprobujecie.
-A jak niby nie mielibyśmy aprobować, wiedząc, że chodzi o Dracona?- wtrącił wesoło Ron a Hermiona dodała z zainteresowaniem:
-A kiedy się wyprowadzasz?
-Dzisiaj jest środa… nie wiem jeszcze, pogadam z Draconem, może już w końcu tygodnia. Nie mam tych moich rupieci dużo.- klepnęłam ją po ramieniu. – No dobra, teraz możesz iść spać, koleżanko, mój byt jest zabezpieczony.
-Szkoda tylko, że nie dotyczy to tego cholernego zebrania.-mruknęła Hermiona i wstała i, opierając się o Rona, ale nie chcąc mącić za bardzo nastroju, dorzuciła: –Cóż… nic na to nie poradzę, że nie umiem inaczej… ja nie mogę żyć spokojnie, widząc, co się dzieje…
-Hermiono, wszystko gra, najważniejsze, że żyjemy i jesteśmy zdrowi a reszta się absolutnie nie liczy.- powiedziałam bardzo stanowczo i, złożywszy jej i Ronowi życzenia dobrej nocy, udałam się do siebie.
Tak, jak to powiedziałam Hermionie i Ronowi, przeprowadzka odbyła się w końcu tygodnia. Okazało się, że moich rzeczy jest nieco więcej niż się spodziewałam, w związku z czym nie tylko Draco, ale też Ron i Harry a nawet Hermiona zaangażowała się w pomoc przy mojej przeprowadzce. Moim przyjaciołom i dotychczasowym współlokatorom mój nowy dom bardzo się spodobał: Hermiona prawie zaniemówiła z wrażenia, wszedłszy do mojego pokoju, podczas gdy Ron i Harry głośno chwalili wygodne kanapy w salonie i imponujący kominek, a także barwy ścian. Draco milczał, ale widziałam po jego oczach, że te pochwały sprawiają mu ogromną przyjemność.
Na koniec nastrój zrobił się tak szampański, że istotnie bez szampana się nie obeszło a trójka gości wyszła z domu dobrze po północy, podczas gdy ja zajęłam się urządzaniem mojego pokoju i aklimatyzowaniem się w nowym miejscu zamieszkania z wydatną pomocą Dracona; wskutek tego zaspałam dokumentnie i dopiero gwałtowna burza wyrwała mnie ze snu.
Na noc zostawiłam otwarte okno w mojej sypialni i trochę napadało mi do środka, ale nie chciało mi się wstać, by je zamknąć: czułam, że jeszcze jestem trochę śpiąca, ale jednocześnie słyszałam jakiś łoskot na dole w kuchni więc zerknęłam na zegarek, z głęboką nadzieją, by było dopiero po siódmej, ale wskazówki radośnie tkwiły na godzinie… pierwszej. Myślałam, że spadnę z łóżka! Szybko zerwałam się i pierwsze co, to zamknęłam okno. Potem wyjrzałam na korytarz i usłyszałam jakiś cichy hałas na dole. Poszłam się umyć, ubrałam się, zeszłam na dół… i oniemiałam. Na stole w jadalni stał wielki, kryształowy wazon pełen kwiatów, stół nakryty był dla dwóch osób przepiękną, porcelanową zastawą we fiołki a obok stał koszyczek z bułkami, srebrna maselniczka i prześliczna miseczka z dżemem brzoskwiniowym a nieco w tyle dzbanek z parującą, aromatyczną kawą. Wiem, że to pewnie głupie albo dziecinne, ale wzruszyłam się strasznie, tyle że to nie był jeszcze koniec, bo wtedy z kuchni wyszedł Draco, uśmiechnięty, ubrany w bardzo twarzową czerń a ja poczułam, że chce mi się śpiewać, skakać i tańczyć do utraty tchu z radości.
-Witaj.- szepnął mi do ucha, przytulając mnie do siebie. -Jak ci się spało w nowym pokoju?
-Doskonale.- odpowiedziałam, wtulając twarz w jego ramię i śmiejąc się cicho. -Draco, czy ty wiesz, która jest godzina?
-Wiem.- roześmiał się także i pocałował mnie. -Nie chciałem cię wcześniej budzić. Mam nadzieję, że mimo tego, iż pora jest bardziej obiadowa, nie wzgardzisz skromnym śniadankiem?
-Nie wzgardzę.- roześmiałam się z całego serca i usiedliśmy do stołu. -Draco, jesteś niesamowity!
Tak było prawie co dzień: schodziłam do kuchni i czekało na mnie już pyszne śniadanie, za to obiady przygotowywaliśmy losowo: które z nas wróciło wcześniej, zajmowało się kuchennymi sprawami, niemniej często bywało tak, że oboje wracaliśmy na tyle późno, że na myślenie o jedzeniu zwyczajnie nie starczało nam sił. Zdarzało się, że mieliśmy wolne wieczory: wtedy albo gdzieś wychodziliśmy, nie raz i nie dwa wpadaliśmy do moich przyjaciół a czasem po prostu zostawaliśmy w domu, by napić się w spokoju wina, porozmawiać albo pójść wcześniej spać i odpocząć.
W nowym domu i nowym starym związku czułam się świetnie, co zauważało wiele osób, choć całą prawdę znali tylko moi najbliżsi. Pracowałam jak dawniej, ale z większym zapałem i ochotą: spacerując po Londynie, nie musiałam rozmyślać o żadnych nieprzyjemnych sprawach, bo na razie kaliber większości moich problemów sprowadzał się do tego, co przygotować na obiad bądź czy na pewno mówiłam Draconowi o tym czy o tamtym.
Pewnego dnia nie było mnie wieczorem w domu: musiałam zostać trochę dłużej w Ministerstwie i nie zdążyłam uprzedzić o tym Dracona. Gdy wróciłam, zobaczyłam, że na mój widok twarz mu stężała a szczęki zadrgały. Był też dziwnie blady.
-Draco, co się stało? Przepraszam, że nie uprzedziłam cię…- powiedziałam, rzucając torbę i robiąc krok w jego stronę, ale on był szybszy: sam podszedł, objął mnie i przytulił mocno. Czułam, że coś się stało i na pewno nie było to zbicie mojego ulubionego kubka czy przymus nagłego wyjazdu na dwumiesięczne szkolenie; czułam w kościach, że to ma raczej związek ze wspaniałą rodzinką Dracona z drugiego końca ulicy. –Draco…- spojrzałam na niego uważnie. –Powiesz mi?
-Chodź do kuchni, muszę się czegoś napić… mamy chyba resztkę wina.- brzmiała jego odpowiedź. Głos mu się odrobinę rwał z emocji. Co, u licha…?
Gdy znaleźliśmy się w kuchni, nalał mnie oraz sobie, wypił dwa kieliszki prawie duszkiem i powiedział:
-Ojciec był tu przed chwilą… mam nadzieję, że go nie spotkałaś.
Zmroziło mnie to, co usłyszałam.
-Nie, nie spotkałam.
Draco mówił dalej, wciąż nienaturalnie sztywnym głosem.
-Chciał wiedzieć, czy to prawda, że mieszkamy razem więc powiedziałem mu, że tak, na co on spytał, co ja sobie wyobrażam, jak śmiem i tak dalej. Słowem, był taki wściekły, że niewiele brakowało, a rozwaliłby pół mieszkania; zażądał, żebym cię wyrzucił stąd jak najprędzej albo rozpocznie się wojna. Powiedziałem mu, że prędzej każę jemu się stąd wynieść niż tobie, na co on powrzeszczał jeszcze trochę, jakim to podłym i niewdzięcznym synem jestem i że w takim razie on uważa, że nie ma syna, ja na to, że w takim razie nie mam ojca, a potem w końcu wyszedł, omal nie rozbijając drzwi. Zdaje się, że farba odpadła przy futrynie.
Spojrzałam na niego lękliwie i wypiłam wino.
-Myślisz, że tym razem należało go potraktować poważnie, tak?- spytał, odstawiając głośno kieliszek na stół a kiedy pokiwałam głową w niezobowiązujący sposób, dodał:
-Nie sądzę, żeby mógł zrobić już więcej złego, i tak przekroczył swoje granice. W każdym razie, mówię poważnie: nie zamierzam się nim przejmować, a jak zrobi ci krzywdę, to pożałuje. Kocham cię i nikt ani nic tego nie zmieni, a jeśli ktoś spróbuje mi cię odebrać… Marta, nie może tak być, żeby ktoś sterował naszym życiem!- żachnął się na moje nieprzekonanie i położył mi dłoń na policzku. –Uwierz mi, ja naprawdę mam rację a co do ojca, jeśli gdzieś cię spotka i spróbuje coś ci powiedzieć na ten temat, to tylko daj mi znać.
Wielka kłótnia Dracona z Lucjuszem na szczęście przeszła bez większego echa w mieście i nikt mi nie dogadywał w związku z tym, ale zalęgła się we mnie myśl, o której nie mogłam wspomnieć Draconowi, a która pęczniała we mnie coraz bardziej. Podzieliłam się nią pewnego wietrznego popołudnia, kiedy Draco wyjechał na trzy dni do Bristolu, z Hermioną i Harrym, którzy właśnie byli w domu.
-Więc myślisz, że z czystej zemsty Lucjusz Malfoy może wydać cię Voldemortowi podczas zebrania, bo chce wziąć odwet za mieszkanie z Draconem i tak dalej?- spytał Harry z niepokojem.- Myślicie, że mógłby posunąć się do czegoś takiego?
-Niestety, uważam, że to bardzo prawdopodobne. – westchnęła Hermiona, podając mi kubek z herbatą i stawiając dwa pozostałe na stole. -Przecież on jej nienawidzi i nadarza mu się świetna okazja… dwa w jednym, że tak powiem.
-Musisz na siebie uważać.
-Wiem o tym, ale na zebraniu nie będę miała już żadnej szansy na cokolwiek… jeśli okaże się, że Malfoy ma coś na mnie, co przemówi do Voldemorta… to koniec. Problem w tym, że nie mam bladego pojęcia, co on może mieć na mnie, Dumbledore i Snape też nic nie podejrzewają… więc stajemy oko w oko z nieznanym.
-Marta… a… słuchaj… ty nie sądzisz… że on… będzie… no wiesz… że będzie chciał cię…- wydukała Hermiona, patrząc na mnie z troską. Harry zerknął na nią i odparł:
-Hermiono, on zabija tylko tych śmierciożerców, którzy mu się jawnie narażą a skoro Dumbledore, jako przełożony Zakonu i Snape, jako partner Marty nie wiedzą o żadnym takim przypadku, są oboje bezpieczni.
-Ale Lucjusz Malfoy nie blefuje! Nie mówiłby tak, gdyby nie miał czegoś w zanadrzu… a ja boję się, że to może być coś poważnego, nawet jeśli nieprawdziwego.
-Lucjusz miałby podłożyć nam świnię, bo podejrzewa, że jesteśmy podwójnymi agentami, ale nie ma na to jeszcze dowodów?- myślałam na głos. -To byłoby możliwe, gdyby Voldemort przeprowadził jakąś tajną akcję i która zostałaby udaremniona przez ludzi z Ministerstwa czy coś w tym stylu: wtedy miałby dowód na to, że ma szpiega w gronie, co nie zmienia faktu, że nie wiedziałby kto nim jest. Śmierciożerców jest dużo i na pewno wszyscy skłamaliby… nie, to jest jakieś pogmatwane.
-Nie, nie, to by pasowało… Voldemortowi coś nie wyszło, wścieka się… Lucjusz Malfoy mówi mu, że widział ciebie i Snape’a na jakimś zebraniu albo słyszał wasze rozmowy… och, to może być cokolwiek, co rzuci cień na któregokolwiek śmierciożercę… a że akurat ma na pieńku z tobą, więc tym samym załatwi prywatne porachunki plus zasłuży się u Voldemorta.
Scenariusz Hermiony zszokował nieco zarówno mnie jak i Harry’ego: może nie tyle dlatego, że był straszny: przede wszystkim był realistyczny… niemniej, uzgodniliśmy, że porozumiem się w tej sprawie z dyrektorem szkoły.
-Draco nic nie wie o zebraniu?- zapytał cicho Harry.
-Nie. Nie wie nawet, że jestem w Zakonie… przecież nie wiemy, czy mogę mu ufać, chociaż ja uważam, że tak. Poza tym… nie mogę się ujawniać, prawda? I nie chodzi nawet o to, że on jest synem Lucjusza Malfoya.
-A co mu powiesz, kiedy udasz się na zebranie?
-Że wybieram się do was, kazaliście mi popilnować mieszkania, czy coś.- wzruszyłam ramionami.
-Nie pojawia się na zebraniach?
-Nie, nigdy. Harry, powiedziałabym mu, gdyby to ode mnie zależało, ale Zakon mi zabrania i nie mogę go narażać. Może być cichym agentem.
-A co, jeśli się dowie, że to było kłamstwo, z tym mieszkaniem?
-Nie dowie się.- powiedziałam stanowczo.- skoro mogłam ukrywać się przed tyloma ludźmi, to dlaczego nie udałoby mi się ukryć przed nim…? Chociaż ciężko mi milczeć na ten temat… nigdy z zasady nie rozmawiamy o Voldemorcie, a teraz to już przestaliśmy rozmawiać w ogóle o jego rodzinie. Chcemy w piątek jechać do moich rodziców.
-To wspaniale… my wybieramy się do Nory, bliźniacy świętują urodziny no i robią wielką fetę pod tytułem wyciągamy zapas ze sklepiku. Harry jedzie z nami i zostajemy tam do niedzieli.
-Gdybyście pojechali za tydzień, to nie musiałabym okłamywać po części Dracona.- mruknęłam ale Hermiona pokręciła głową.
-Nie ma mowy, nigdy nie wyjeżdżaliśmy, kiedy miałaś zebrania poza tym pamiętaj, że z reguły kilka dni potem jest zebranie w Zakonie.
Tak, to prawda. Hermiona zawsze była z Ronem i Harrym na miejscu, gdy udawałam się razem z profesorem Snapem na zebranie śmierciożerców.
W kwaterze wisiał wielki zegar z nazwiskami wszystkich członków Zakonu i tyleż samo srebrnych wskazówek, które ukazywały stan, w jakim znajdował się każdy z członków. Podobny zegar, tyle że rodzinny, miała mama Rona. Mimo że teoretycznie tajność misji Zakonu uniemożliwiała z reguły udzielenie pomocy zwłaszcza osobom, które szpiegowały śmierciożerców na zebraniach, jak profesor Snape czy ja, to zawsze jednak była nadzieja, że jeśli wskazówka przesunie się na „Śmiertelne zagrożenie", to będzie można podjąć jakieś działania w obronie ich życia.
Obowiązywały nas dyżury w Kwaterze pod zegarem, chociaż najczęściej bywającą tam osobą była mama Rona.
Tym razem zanosiło się na to, że będzie goręcej, niż zazwyczaj i choć ja też bałam się, wiedziałam, że nie mogę odmówić. Gra toczyła się o najmniejsze dowody zaufania i o wielkie czyny: stawka była spora; co prawda, nasze życie zawsze wchodziło w jej skład i zawsze musieliśmy z dwóch danych: Zakonu bądź życia wybrać to pierwsze, ale w tej sytuacji zapowiadało się na coś poważniejszego.
Profesor Dumbledore i profesor Snape potwierdzili moje domysły a właściwie ponury scenariusz Hermiony. Niezbyt to było pocieszające, ale trzymałam się. Profesor Dumbledore powiedział, że postara się zrobić co tylko w jego mocy, by dowiedzieć się czegoś więcej przed zebraniem, ale tym razem pierścień informacji okazał się skutecznie zamknięty i nic nie dało śledzenie. Byłam zdana na siebie i wiedziałam o tym: wiedział o tym też Zakon, ale pożegnanie było jak zwykle przed takimi misjami: krótkie, rzeczowe i szorstkie; ryzykując zawsze utratę życia, należało uodpornić się, poza tym mimo wszystko na duchu podnosiła mnie obecność Severusa Snape’a.
Tymczasem, zebranie przybliżało się: pozostało do niego już tylko dziewięć dni. Był piątek. Draco i ja przemierzaliśmy w spokoju wiejską uliczkę, otoczoną ozłoconymi blaskiem słońca polami i łąkami, barwnymi od kwiatów. Z daleka widziałam już górę przy zakręcie, za którą mieszkali moi rodzice. Po drodze opowiadałam Draconowi o nich i o moim dzieciństwie, tutaj spędzonym. Dochodziliśmy do zakrętu.
-Wiesz, moi rodzice byli bardzo tolerancyjni na te sprawy i nie traktowali mnie jak wariatki, bo umiałam latać, tylko rozumieli, co to znaczy i prawdę mówiąc, oni chyba oczekiwali bardziej tego zaproszenia do Hogwartu ode mnie. Są cudowni, zobaczysz, mama jest moją najlepsza przyjaciółką, tata zawsze był świetnym majstrem, stęskniłam się za nimi, ostatni raz byłam tu cztery tygodnie temu i chętnie zo…
Urwałam. Stanęliśmy na zakręcie, z którego zawsze doskonale widoczny był wesoły czerwony dach mojego domu i dym, unoszący się z komina. Draco złapał mnie mocno za ramię. Teraz nie było tego wesołego blasku słońca w dachówkach ani dymu; był za to wielki, zielony znak na niebie, ukazujący czaszkę, połykającą węża, dokładnie tuż nad kominem, który uchował się chyba cudem, bo cała reszta była doszczętnie spalona.