Następnego dnia przed południem wróciliśmy do domu. Mój stan uległ prawie całkowitej poprawie. Na chwilę wpadła Hermiona z Ronem po to, by sprawdzić, jak się czuję, a także, by zaprosić nas na kolację, jaką urządzali za dwa tygodnie. Przyjęliśmy zaproszenie z przyjemnością.
Życie toczyło się dalej normalnym trybem. Draco starał się ze wszystkich sił sprawić, bym zapomniała o wszelkich troskach i kłopotach. Chodziliśmy na długie spacery, spędzaliśmy wieczory na miłych rozmowach bądź czytaniu przy kominku, a jednego dnia malowaliśmy wspólnie przez kilka godzin ściany w salonie na cieplejszy kolor, oczywiście bez użycia czarów, żeby mieć większą frajdę. Spędzaliśmy ze sobą tak dużo czasu, jak to było możliwe, rozstając się tylko na czas pracy, a i to nie na długo, bo przecież wielekroć mijaliśmy się na ministerialnych korytarzach i jedliśmy razem lunch o tej samej porze.
Kolacja wydana przez Hermionę i Rona była okazją niemalże odświętną, choć Draco i ja byliśmy jedynymi gośćmi. Tamtego wieczoru Hermiona i Ron ogłosili datę swojego ślubu (10 lutego) i zaprosili nas na tę uroczystość. Ponadto, Hermiona poprosiła, bym została jej druhną, co przyjęłam ze wzruszeniem i radością. Drużbą Rona został Harry.
Zebrania Zakonu odbywały się teraz w sposób niemal demonstracyjny w zamczysku niedaleko Newcastle. Dyrektor Hogwartu zabezpieczył go wieloma zaklęciami, więc tym bardziej Draco utrzymywał, że nie powinnam mieć żadnego powodu do zmartwienia. Czarny Pan sprawiał wrażenie przekonanego, a przynajmniej kolejne zebranie przebiegło w sposób rutynowy. Nie zanosiło się na to, by podejrzewał nas o oszustwo, więc zsunęłam swoje troski na daleki plan.
Listopad minął niezauważenie, pewnie dlatego, że pogoda wciąż była piękna. Słońce świeciło całymi dniami, było chyba tylko pięć dni deszczu a i to nie pod rząd; poza tym było naprawdę cudownie.
Któregoś ranka, na początku grudnia, który wciąż przypominał złotą jesień tyle że już bez wirujących tu i tam liści o ciepłej kolorystyce, Draco obudził mnie bardzo wcześnie. Zerwałam się gwałtownie, przecierając oczy, ale on uspokoił mnie, narzucając na mnie jeden ze swoich swetrów:
-Spokojnie, nic się nie stało, nie denerwuj się.
-Skoro nic się nie stało, to czemu- zaczęłam, zerkając półprzytomnie na zegarek. –budzisz mnie o piątej rano?
-Chcę ci coś pokazać. Ubierz coś i chodź.
-Co można pokazywać o piątej rano?- jęknęłam, ale zwlokłam się z łóżka, ubrałam dres, otuliłam się szczelniej jego swetrem i chwyciłam go za ramię, jak kazał. W sekundę później obróciliśmy się w miejscu, a kiedy otworzyłam oczy, wylądowaliśmy na jakimś skalistym wybrzeżu.
Staliśmy na brzegu klifu, mając pod stopami zrudziałą trawę a przed sobą huczące, rozbijające się o skały poniżej fale ciemnogranatowego morza. Było kompletnie pusto i cicho, zupełnie jakby istniał tylko ten klif i my. Draco objął mnie jednym ramieniem i spytał:
-Wiesz, gdzie jesteśmy?
-Nie mam pojęcia… ale to chyba jeszcze Anglia?- zawahałam się, rozglądając się. O dziwo, nie było mi aż tak zimno, jak można by było się w tych warunkach tego spodziewać. Draco wyjaśnił:
-Szkocja. Przychodziłem tu, gdy czułem się źle. Obserwowałem wschody słońca i myślałem o tobie, o tym, co teraz robisz, gdzie jesteś.
Spojrzałam a niego i przytuliłam się mocniej do jego boku. Pogłaskał mnie po plecach i dodał:
-Właśnie wschód słońca chciałem ci pokazać…
Gdy to mówił, w oddali, na horyzoncie, na falach zamajaczyła słabo karminowa tarcza słońca. Potem powoli niebo jaśniało, pojawiała się coraz jaśniejsza, cieplejsza łuna aż w końcu słońce wydostało się zza horyzontu i uniosło ponad falami. Patrzyłam na to z zachwytem i ściśniętym gardłem: to było coś wspaniałego. Potem spojrzałam na Dracona i zobaczyłam, że klęka przede mną a w dłoni trzyma otwarte, aksamitne pudełeczko z pierścionkiem, w którego diamentowym oczku odbiły się pierwsze promienie słońca.
-Wyjdziesz za mnie?- zapytał cicho, patrząc mi prosto w oczy z półuśmiechem a ja patrzyłam na niego i nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Szybko otarłam łzę, która wymknęła mi się na pliczek i, kiwając głową, odpowiedziałam drżącym głosem:
-Tak.
Powtarzając to, zaczęłam się śmiać głośno ze szczęścia. Draco podniósł się, krzycząc z radości i, chwyciwszy mnie mocno, uniósł wysoko w górę i zaczął się ze mną kręcić w kółko. Kiedy mnie postawił z powrotem na ziemi, zaczęliśmy się całować, śmiejąc się na przemian. Potem włożył mi pierścionek, cały czas uśmiechając się.
-Jesteś najwspanialszym, najbardziej nienormalnym, najsłodszym facetem, jakiego znam, wiesz?- szepnęłam mu do ucha. –Żeby zabrać mnie do Szkocji i tu się oświadczyć… tylko ty mogłeś wpaść na coś takiego!
-Chciałem poczekać, aż skończy się twoja żałoba, ale pomyślałem, że… chyba nie warto czekać.- powiedział, przytulając mnie mocno. Pokiwałam głową na znak, że się z nim zgadzam a w chwilę później byliśmy z powrotem u siebie,.
Zrobiliśmy sobie po kubku gorącej kawy i usiedliśmy przed kominkiem. Pijąc i uśmiechając się do siebie, rozmawialiśmy o wielu sprawach, podczas gdy za oknem nastawał nowy dzień. W pewnym momencie Draco zapytał:
-Zrobisz coś dla mnie?
-Zrobię. - odparłam z uśmiechem, ale znikł on, jak tylko Draco wypowiedział swoją prośbę.
-Chciałbym, żebyśmy jutro odwiedzili moich rodziców. Chcę im przedstawić swoją narzeczoną.
-Jesteś pewien, że to dobry pomysł?- spytałam z lekkim wahaniem.
-Tak, to bardzo dobry pomysł.- powiedział nieoczekiwanie stanowczo.- Jestem ich jedynym synem, powinni się cieszyć z tego, że ich odwiedzam i że chcę się z nimi dzielić swoim szczęściem. Mama na pewno będzie zadowolona, a ojciec nie może już nic zrobić. Albo pogodzi się z faktem, że chcę, byśmy tworzyli jedną, kochającą się rodzinę, albo niestety będzie musiał poradzić sobie z tym problemem w inny sposób.- umilkł na chwilę, patrząc w nicość, a potem dodał ciszej: -Gdyby tylko nie był tak zaślepiony tą chorą nienawiścią, pokochałby cię z pewnością jak córkę.
Spojrzał na mnie wyczekująco. Pogładziłam go po ramieniu, mówiąc łagodnie:
-Dobrze. Pójdziemy jutro na kolację do twoich rodziców. Twój ojciec… zaakceptuje mnie… kiedyś.
Po południu poszliśmy do miasta. Chciałam kupić jakąś ładną sukienkę, po części z okazji kolacji u Malfoyów a po części, dlatego że byłam bardzo szczęśliwa. Radości, jaka mną zawładnęła, nie potrafiłam wyrazić. Byłam pewna, że teraz jesteśmy już oboje na prostej drodze do tego, o co walczyliśmy, jak wszyscy ludzie- do niezakłóconego troskami, szczęśliwego, wspólnego życia pełnego miłości i marzeń.
Wybraliśmy w końcu sukienkę z ciemnoczerwonego jedwabiu z czarnym paskiem. Była to sukienka bardzo elegancka i skromna. Spodobała nam się na samym początku, ale, nie chcąc później żałować, obejrzeliśmy najpierw wiele innych i przekonaliśmy się, że jednak tamta pierwsza była najładniejsza.
Następnego dnia pogoda była nadal piękna. Było mroźno ale słonecznie. Od rana myślałam tylko o kolacji u rodziców Dracona, choć przed nim starałam się kryć swoje zdenerwowanie. Wczoraj dałam się przekonać, ale tłumione i ,niestety, nie bezpodstawne obawy wróciły do mnie z całą mocą, jak tylko wstałam. Pani Malfoy mogłaby sobie nawet mnie ubóstwiać, tylko że dziwnym trafem wydawało mi się, że mimo wszystkiego pan Malfoy ma tu o wiele więcej do powiedzenia. Wolałam nie wyobrażać sobie jego reakcji na wieść o naszych zaręczynach. Myślałam, że udało mi się skutecznie zakamuflować te ponure refleksje poprzez unikanie rozmowy z Draconem na temat zasadniczy, zapewnianie go, że wszystko w porządku i zbywanie uśmiechem. Pomyliłam się. Właśnie miałam wyjść do fryzjera, gdy udało mu się dopaść mnie w progu.
-Marta, zaczekaj chwilę.
-Draco, nie teraz, muszę już iść.- próbowałam się wykręcić, ale on oparł się jedną ręką na drzwiach, zamykając mi je przed nosem a drugą uniósł stanowczo moją twarz tak, by spojrzeć mi w oczy i powiedział z naciskiem:
-Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie powiesz, co jest grane.
-Nic, wszyst…
-Tylko nie chcę słyszeć tego „wszystko w porządku”- przerwał mi w pół słowa. –Powiedziałaś to dzisiaj dwadzieścia osiem razy i za każdym razem kłamałaś. Widzę przecież, że coś się dzieje i chciałbym wiedzieć, co.
Milczałam. Draco zapytał, opuszczając ręce:
-Chodzi o tę kolację, tak? Boisz się, jak zareaguje mój ojciec?
-Draco, ja wiem, że ty zamierzasz postawić go przed faktem dokonanym, wiem, że twoja mama nie ma nic przeciwko mnie, ale zrozum, on mnie nienawidzi i jest tak jakby głową twojej rodziny!- wyrzuciłam z siebie. –Nic nie da twoja stanowczość ani sympatia twojej matki, jeśli on… jeśli on się z tym nie pogodzi!
Milczał ciężko więc mówiłam dalej, zaciskając dłonie w pięści.
-Draco, ja naprawdę chcę, żebyśmy byli szczęśliwi, ale obawiam się, że tym razem go nie doceniasz, że… że…
-Marta. Zdecydowaliśmy się oboje na mocny, długi krok. Postanowiliśmy być razem, wziąć ślub, mieć rodzinę.- mówił teraz bardzo spokojnie i bardzo łagodnie. Położył mi dłonie na ramionach. –Ojciec nie może w nieskończoność nam grozić i traktować mnie jak swoją własność. Jestem jego synem a on jest moim ojcem i oboje jesteśmy wobec tego do pewnych spraw zobowiązani, ale nie do wiecznej uległości, akceptacji poniżania drugiej osoby i braku własnej woli. Już raz popełniłem ten błąd i posłuchałem go. Jeśli popełnię go drugi raz, będzie to oznaczać, że jestem nikim, niegodnym szacunku i litości robaczkiem, który pozwala się deptać przez innych nawet jeśli są równi mu lub od niego mniejsi. On musi przyjąć do wiadomości, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie i że jestem z tobą szczęśliwy. Wierzę, że mimo swoich wad, mimo swojego uporu i zaciekłości kocha mnie i pragnie mojego szczęścia, tylko nie zawsze umie to okazywać, przyzwyczaił się za bardzo do bycia moim cieniem a są przecież w życiu takie chwile, kiedy trzeba z tego cienia zrezygnować.
Słuchałam go z głową opartą o powieszone na pięknym wieszaku nasze płaszcze i kurtki. Kiedy skończył, położyłam mu głowę na piersi i szepnęłam:
-Dziękuję.
Bez słowa przytulił mnie i zaczął gładzić po włosach.
-Już za późno, by mógł się wtrącić. Zaręczyliśmy się i teraz pozostaje mu tylko wykazać się z pozycji ojca, kochającego swojego syna.
Pokiwałam głową. Pocałował mnie i szepnął mi do ucha:
-Nie martw się, wszystko będzie dobrze, przecież będziesz tam ze mną. Nie pozwolę cię skrzywdzić, wiesz o tym.
-Wiem.- uśmiechnęłam się niepewnie i dotknęłam jego twarzy.
-Cieszę się.
Nieuchronnie zbliżała się ta godzina. Kiedy do godziny siódmej brakowało już tylko dwudziestu minut, otworzyłam drzwi. Draco był już gotowy, czekał na dole w salonie i co chwilę pytał, kiedy zejdę. Był ciekaw mojego wyglądu, bo kiedy wróciłam od fryzjera, kazałam mu nie wychodzić z kuchni dopóty, dopóki nie znalazłam się na górze.
Zeszłam powoli na dół. Włosy miałam ułożone niby naturalnie, ale doskonale ścięte. Sukienka leżała na mnie jak ulał i w duchu sądziłam, że wyglądam całkiem przyzwoicie, ale kiedy pod schodami stanął Draco, okazało się, że byłam w błędzie.
Przez chwilę nic nie mówił, patrząc na mnie a potem, z leciutkim uśmiechem wziął mnie w ramiona i szepnął mi do ucha:
-Wyglądasz przepięknie.-
a ja uśmiechnęłam się lekko i odpowiedziałam cicho:
-Dziękuję, ty również.
Miał na sobie nową, ciemną szatę i pachniał przepięknie, jakby lawendą ale w połączeniu z czymś nieokreślonym. Wtuliłam twarz w jego ramię i przez chwilę staliśmy tak, nie mając ochoty się ruszyć. W końcu, gdy zegarek z salonu, wybijający także kwadranse, wybił 18:45, drgnęłam i wysunęłam się z jego objęć.
-Musimy iść.
-Chodź.- chwycił mnie za rękę i poszliśmy do przedpokoju. Otuliwszy się płaszczami, wyszliśmy na ulicę i skierowaliśmy się w stronę jej końca, gdzie majaczył dwór Malfoyów. Nasze cienie podążały za nami w ciepłym świetle ulicznych latarni, a kamienne płyty chodnika odbijały kroki.