Nie wierząc własnym oczom, podsunęłam się bliżej niego na kolanach, chwytając go za dłoń i gładząc po twarzy.
-Draco… Draco, odezwij się, proszę cię… powiedz coś, to niemożliwe, ty musisz żyć, Draco!- szeptałam, dotykając go coraz gwałtowniej, ale bez skutku. Nawet nie zauważyłam, że zaczęło padać: odwróciłam drżącą dłonią jego twarz ku sobie i patrzyłam w jego martwe oczy, czując, że wraz z nim odeszła chyba także moja dusza. Nie płakałam ani nie wyłam z bólu, bo to by mi ani trochę nie pomogło: po prostu klęczałam koło niego, trzymając go za zimną dłoń i patrzyłam niewidzącym wzrokiem na jego twarz, podczas gdy przed moimi oczyma pojawiały się wszystkie chwile, które z nim spędziłam, wszystkie jego uśmiechy, spojrzenia, jego zapach, jego dotyk. Nie, to było zbyt bolesne, zbyt okrutne, by móc to wypłakać, a co dopiero- opisać słowami. Byłam niemal nieprzytomna z bólu, żalu, i rozpaczy, ale nie ruszałam się, obojętna na chłód, obojętna na deszcz, który padał coraz mocniej. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy pojawiła się przy mnie jakaś kobieta, owinięta swetrem. Patrzyła na mnie z niepokojem.
-Dobry wieczór… przepraszam, czy pani dobrze się czuje?- spytała niepewnym głosem. Spojrzałam na nią z zaskoczeniem, bo cały czas miałam w głowie twarz Dracona.
-Czy coś się stało? Wszystko w porządku?- pytała, owijając się swetrem szczelniej i pochylając nade mną. -Pani jest całkiem przemoknięta… proszę pani, proszę powiedzieć, co się dzieje?
-On… on… nie żyje.- wydusiłam schrypniętym głosem. Kobieta spojrzała na leżącego obok Dracona a potem znowu na mnie. Myślę, że widziała go wcześniej, ale bała się zapytać, czy żyje. Zasłoniła dłonią usta a potem położyła mi rękę na ramieniu.
-O mój Boże… o mój Boże… - mówiła, patrząc teraz na nas ze strachem, a ja przesunęłam dłonią po twarzy, ocierając krople deszczu i chyba także mimowolne łzy. Kobieta chrząknęła cicho i zaproponowała:
-Może wezwę…
-… nie trzeba, ja się nią zajmę.- usłyszałam znajomy głos nad swoją głową, ale nie miałam siły jej odwrócić. -Proszę wrócić do domu i nie wychodzić stamtąd, dopóki nie pojawi się ktoś z Ministerstwa.- powiedział rozkazującym tonem Severus Snape i tym razem to jego dłoń poczułam na swoim ramieniu. Razem z jego dotykiem poczułam, jakby jakaś dziwna obręcz, ściskająca mi serce zacisnęła się jeszcze mocniej. Wszystko, co widziałam, wszystkie odgłosy, zapachy skumulowały się i uderzyły we mnie falą, która prawie pozbawiła mnie przytomności.
Kiedy to uczucie zelżało, uświadomiłam sobie, że wokół mnie jest wiele osób: jacyś ludzie w długich, jednakowych szatach, pochylający się nad Draconem, Hermiona, Ron, Albus Dumbledore i Severus Snape. Nie zastanawiałam się, co oni wszyscy tu robią, byłam kompletnie otępiała na wszystko i nie mogłam pozbyć się widoku twarzy Dracona. Widziałam ją cały czas. Kiedy tylko zamykałam oczy, widziałam pod powiekami błysk zielonego światła, co sprawiało, że ledwo tłumiłam krzyk. Nikt mnie o nic nie pytał, na szczęście.
Dopiero po chwili dyrektor Dumbledore podszedł do mnie i powiedział, żebym wróciła do domu razem z Hermioną i prof. Snapem. Zgodziłam się machinalnie, było mi wszystko jedno tak naprawdę. Byłam otępiała i apatyczna, ale cały czas w głowie kłębiły mi się bezkształtne myśli i niewyraźne obrazy.
Kiedy Hermiona pchnęła furtkę prowadzącą do naszego domu, nagle zdałam sobie sprawę, że to wszystko moja wina; Draco zginął za mnie, pomyślałam i zrobiło mi się ciemno przed oczyma. Zachwiałam się. Usłyszałam przestraszony głos Hermiony a potem prof. Snape’a każącego jej wejść do środka. Sam chwycił mnie mocno za ramiona
-Spokojnie, oddychaj głęboko.- polecił. -Za chwilę poczujesz się lepiej, jesteś bardzo osłabiona.
Staliśmy na ścieżce przed wejściem i milczeliśmy. Słabość minęła, lecz mimo tego on nie zdjął dłoni z moich ramion i wciąż patrzył na mnie z uwagą, pod którą kryło się coś jeszcze, ale nad czym nie miałam siły dłużej teraz się zastanawiać.
Uniosłam wzrok i spojrzałam na jego bladą, skupioną i ,jak zwykle kamienną twarz.
-Dziękuję, już mi lepiej, możemy iść.-
Miałam tak ściśnięte gardło, że w pierwszej chwili sama siebie nie usłyszałam.
Cień nieufności mignął w ciemnych źrenicach mojego byłego opiekuna, ale puścił mnie i bez słowa wszedł za mną do środka.
Hermiona czekała na mnie z wysoką szklanką pełną wody.
-Napij się, to ci pomoże i uspokoisz się.- podała mi naczynie, obserwując mnie z niepokojem. -Myślę, że powinnaś się położyć. To był dla ciebie naprawdę ciężki dzień.
- Hermiono, dziękuję, ale to nic nie da.- powiedziałam, biorąc od niej machinalnie napój. Wiedziałam, że tak naprawdę tylko jedna rzecz mogła mi dać ukojenie, a przynajmniej tak to odczuwałam. Nie potrafiłam żyć ze świadomością, że osoba, którą kochałam najbardziej, zginęła z mojej winy. Ciężar, który mnie przytłaczał, był ponad moje siły. -Pójdę się przebrać i wypiję.- powiedziałam jednak, żeby nie robić jej przykrości i, starając się nie patrzeć na prof. Snape’a, który nie spuszczał ze mnie wzroku, wyminęłam przyjaciółkę i poszłam do łazienki.
Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, postawiłam szklankę na brzegu wanny i szybko otworzyłam szafkę pod lustrem. Wysunęłam jedną z szuflad, wyjęłam kilka ręczników i wydobyłam małą, drewnianą kasetkę. Położyłam ją na ziemi i niecierpliwie otworzyłam wieko.
W środku było kilkanaście fiolek wypełnionych różnobarwnymi płynami. Chwyciłam jedną z nich, obejrzałam pod światło i wtedy przez przypadek zawadziłam łokciem o szklankę, która spadła na podłogę z głośnym brzękiem i rozbiła się.
Usłyszałam szmer na dole i kroki na schodach. Drżącymi dłońmi zaczęłam odkręcać korek fiolki, który, jak na złość, zaciął się. Kroki tymczasem były coraz bliżej.
Rozpaczliwie przekręciłam raz i drugi. Na szczęście, udało mi się. Zdążyłam wyjąć korek, gdy zamek w drzwiach za mną kliknął. Odwróciłam się gwałtownie, chowając dłoń z fiolką za sobą.
W drzwiach stał Severus Snape z wycelowaną we mnie różdżką. Patrzyłam na niego bez słowa, modląc się, by niczego nie zauważył.
-Co robisz?- zapytał nieufnie, nie spuszczając ze mnie oka ani różdżki.
-Nic, wypadła mi kasetka z rąk i stłukłam szklankę przez przypadek.- odpowiedziałam, czekając w napięciu. Miałam nadzieję, że nim zdąży spostrzec, iż nie wzięłam ze sobą żadnych ciuchów na przebranie i że fiolki w kasetce nie wyglądają tak, jak powinny po rzekomym upuszczeniu kasetki, ja zdążę zrobić ten jeden, jedyny ruch.
Patrzył na mnie przez chwilę bez mrugnięcia a potem opuścił różdżkę o cal i spojrzał w dół, na kasetkę z eliksirami. To wystarczyło, bym ujawniła chowaną dotąd dłoń i przyłożyła fiolkę do ust. Severus spóźnił się ze swoim Expelliarmus dosłownie o ułamek sekundy. Dostrzegłam jego rozszerzone ze strachu oczy, a potem usłyszałam krzyk, poczułam, że chwyta mnie za ramiona. Okropny ból zdawał się palić mi gardło, gdy przełykałam eliksir. Nie pamiętam, co działo się dalej.