Ciemność, ciemność wokół mnie i tylko jeden, jasny punkcik gdzieś, daleko… chociaż to chyba nie jest punkcik… to wyraźnie krąg światła… krąg? A może to tylko złudzenie?
Zamrugałam oczyma, bo wszystko wydawało mi się zamazane, nierealne. Zrozumiałam, że krąg ciepłego światła nie jest wytworem mojej wyobraźni, tylko poświatą, padającą z małej lampki, stojącej na stoliku niedaleko okna, a ciemność wynika z naturalnego cyklu dnia i nocy.
Spróbowałam podnieść się chociaż odrobinę, ale byłam zbyt osłabiona. Opadłam z powrotem na moje posłanie, które znajdowało się na jakiejś kanapie i zamknęłam oczy, bo zakręciło mi się w głowie. A więc to tak, pomyślałam, dzikie, wirujące plamy i płatki przed oczyma uspokoiły się. Żyję.
Po kilkunastu minutach, które zdawały mi się być wiecznością, mój wzrok przywykł do mroku i udało mi się wyodrębnić w tym półmrocznym pokoju nocny stoliczek po lewej stronie, na którym stała karafka z wodą i szklanka. Lekki blask lampy oświetlał również na wpół zasłonięte okno, kominek oraz fotel, na którym ktoś nieruchomo siedział, chyba śpiąc.
Poczułam, że strasznie chce mi się pić, gardło miałam suche, jak wiór. Podjęłam jeszcze jedną próbę podniesienia się i choć znowu dopadły mnie zawroty głowy, przetrzymałam je, wspierając się na rozdygotanych łokciach i udało mi się przyjąć pozycję siedzącą. Sprężyny kanapy, na której mnie położono, skrzypnęły, gdy sięgałam po szklankę a wtedy siedząca w fotelu postać poruszyła się i wstała. Zamarłam bez ruchu, wpatrując się w nią z natężeniem. Kiedy przekroczyła plamę światła, rozpoznałam surowe rysy, czarną szatę i takież sięgające ramion włosy.
Severus Snape podszedł do kanapy i, nie patrząc na mnie, sięgnął po szklankę, muskając przy tym moją dłoń swoją. Bez słowa napełnił naczynie wodą i podał mi je.
-Proszę.- powiedział cicho, ale spokojnie i stanowczo. Wypiłam całość duszkiem, choć woda była zaskakująco zimna i szczypała w gardło. Potem bez słowa oddałam mu szklankę, on odstawił ją na miejsce obok karafki i wreszcie spojrzał na mnie. Nie widziałam dokładnie jego oczu, bowiem pogrążony był w cieniu, niemniej zauważyłam, że spojrzenie to było szczególnie zagadkowe: miałam silne wrażenie, że nie jest to zwykłe skupienie, lecz skupienie, podszyte czym innym: niepokojem oraz strachem. Tak, właśnie strachem. Nie jestem pewna, czy była to jedyna w moim życiu chwila, w której dostrzegłam strach w oczach Mistrza Eliksirów, bo zaraz spuścił na chwilę wzrok, siadając na brzegu kanapy, a gdy z powrotem na mnie spojrzał, spojrzenie to było już całkiem inne, bliższe normalnemu.
-Dlaczego to zrobiłaś?- usłyszałam jego głos. Zamknęłam na chwilę oczy i zaraz ujrzałam pod nimi Dracona, mówiącego: Puśćcie ją… uwolnijcie ją, a przyznam się do wszystkiego. Potrząsnęłam głową i otworzyłam z trudem oczy, ale ciężar w sercu pozostał; ponadto poczułam, że zaczyna mnie boleć głowa.
Spojrzałam na swojego byłego wychowawcę i zrozumiałam, że on właśnie uratował mi życie, które chciałam sobie odebrać… po raz kolejny chciałam popełnić samobójstwo i po raz kolejny ktoś mnie powstrzymał… czy już zawsze tak będzie? Najpierw Draco, teraz on…
-Nie chciałam żyć z poczuciem winy za jego śmierć.- powiedziałam obcym mi głosem. Czułam się potwornie znużona, zmęczona i robiłam się bardzo senna. Zmusiłam się jednak do wysłuchania go.
-Poczuciem winy?- wydawało mi się, że słyszę w jego głosie niedowierzanie, wyjaśniłam więc znowu tym samym, nieznanym mi tonem:
-Gdybym powiedziała mu prawdę o tym, że jestem w Zakonie, nie przybyłby tamtej nocy na zebranie, nie musiałby okłamywać Czarnego Pana, nie zginąłby dzisiejszej nocy. To wszystko przeze mnie. Draco zginął przeze mnie.
-Naprawdę sądzisz, że wyznanie prawdy mogłoby cokolwiek zmienić?- zapytał ze zdziwieniem, pomieszanym ze wzburzeniem, nawet pasją. Gdy przytaknęłam ruchem głowy, prychnął cicho i kontynuował już o wiele ostrzej. -Dziwię się, bo znałaś, powinnaś znać go bardzo dobrze, a teraz okazuje się, że to nieprawda! Nawet gdyby wiedział od początku, gdzie jesteś, tamtej nocy i tak by przybył, by cię uratować, bo cię kochał, rozumiesz?- patrzył na mnie pociemniałymi oczyma, w których próżno by doszukiwać się jakiejkolwiek iskierki w tej chwili. Patrzyłam na niego beznamiętnie i tak też go słuchałam, zupełnie, jakby jego słowa docierały do mnie po to, by za chwilę zniknąć w ciszy bez śladu. Gdyby nie ciężar w duszy, mogłabym powiedzieć śmiało, że w tamtej chwili nie czułam nic.
-Draco kochał cię tak bardzo, iż był gotowy oddać za ciebie życie, gdyby coś ci groziło.- powiedział łagodnie. Tylko na imię „Draco” poczułam, jakby coś we mnie wezbrało; szybko jednak opadło na moje serce, i tak już przyciśnięte ciężarem tak niedawnych wspomnień. Słuchałam prof. Snape’a, ale nie widziałam go: przed oczyma przesuwały mi się wolno rozmaite obrazy, a głos Mistrza Eliksirów mieszał się z głosami, które słyszałam w umyśle. -Draco?- szepnęłam, bo głos mi prawie zamarł.
Przełknął ślinę i podszedł do mnie. Poczułam, że z niewiadomych przyczyn naszła mnie ochota do rozpłakania się… przytulenia się do niego… ale postanowiłam się trzymać tak długo, jak tylko się da- tego zresztą powinno się oczekiwać po prawnikach… Draco spróbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to. Prawdę mówiąc, on też wyglądał tak, jakby zaraz miały mu puścić nerwy.
-Witaj… jak się… jak się masz, Marto?- zapytał cicho.
-Dziękuję… jakoś… a ty? – nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrzył na mnie z pozoru spokojnie, ale jego oczy miały taki wyraz, że coś kłuło mnie w sercu. Poza tym, wyglądał jak zwykle przystojnie, czas spędzony w Szkocji dodał mu mężności i dostojeństwa, ale oprócz bardziej wyprostowanej postawy i pewności siebie, której może w tej akurat chwili nieco mu zbrakło, pozostał tym samym wesołym, porywczym siedemnastolatkiem, jakiego widziałam ostatni raz przed tym nieoczekiwanym spotkaniem.
-Dzięki. Żyję jeszcze.- zaśmiał się dosyć nieswojo.- Przyszedłem do Ministerstwa po papiery, złożyłem podanie o pracę.
-Wspaniale… a gdzie?- cały czas walczyłam z dławieniem w gardle i łzami, które kryły mi się pod powiekami i alarmowały, że lada moment się ujawnią.
Jego twarz, jego spięta, blada, przerażająco smutna twarz… zupełnie, jakby jego oczy, tak pełne różnych blasków i uśmiechów, teraz też patrzyły na mnie.
Zakryłam dłońmi oczy i przełknęłam ślinę, by ucisk w gardle zelżał, lecz to nic nie dało.
Draco z bukietem róż, zdyszany po biegu, przemoczony od ulewy… Draco, po raz pierwszy na progu mojego pokoju, po raz pierwszy od pięciu lat… Zbliżył twarz do mojej i szepnął z takim uśmiechem, jaki lubiłam u niego najbardziej- niby łobuzerskim ale jednocześnie pełnym ciepła:
-Nawet jeśli jedną z takich osób pokocha jego syn-niewdzięcznik?
Zaśmiałam się cicho i oplotłam ramionami jego szyję.
-A także nawet jeśli jedna z takich osób pokocha jego syna.- skorygowałam i pocałowałam go.
-Słyszysz mnie?- przez mgłę wspomnień przebił się inny, bardziej chropowaty, stanowczy głos. Potrząsnęłam głową i wróciłam do rzeczywistości. Siedzący na brzegu mojego posłania Severus Snape patrzył na mnie z niepokojem.
-Przepraszam, zamyśliłam się. - szepnęłam. Ucisk w gardle, pieczenie pod powiekami… ale czy to przyniesie ulgę?
-Rozmawiałem z nim tamtej nocy, opowiadał mi o swoich wizjach, które doprowadziły go do domu twoich przyjaciół, a potem na zebranie. To nie były zwykłe wizje czy urojenia, spowodowane zmęczeniem: ta intuicja wzięła się z uczucia, jakie was łączyło i dzięki niemu udało się oboje was uratować. Zrozum, on nie postąpiłby inaczej, nawet gdyby wiedział o twojej misji dla Zakonu. Nie możesz się obwiniać za jego śmierć.
-On mnie zasłonił.- powiedziałam drżącym głosem, pragnąc, by łzy już popłynęły, by choć część tego ciężaru, jaki nosiłam w sobie, spłynął wraz z nimi. W tej chwili nienawidziłam Snape’a, nienawidziłam go za to, że mnie uratował. Nieświadomie podniosłam głos. -Draco zasłonił mnie, rozumie pan? Zasłonił mnie własnym ciałem, to mnie chciał zabić ten śmierciożerca, ale zaklęcie trafiło w niego!
Po tych słowach poczułam, że głos odmawia mi posłuszeństwa i odwróciłam wzrok, zamykając oczy i zagryzając wargi. Byłam bezsilna i bezradna, zagubiona i nie mogłam zapomnieć. Spojrzałam na Dracona i zobaczyłam, że klęka przede mną a w dłoni trzyma otwarte, aksamitne pudełeczko z pierścionkiem, w którego diamentowym oczku odbiły się pierwsze promienie słońca.
-Wyjdziesz za mnie?- zapytał cicho, patrząc mi prosto w oczy z półuśmiechem.
Puśćcie ją… uwolnijcie ją, a przyznam się do wszystkiego.- powiedział po chwili przez zaciśnięte zęby.
-Draco, nie! Dr…!
Śmierciożerca, który stał koło Draco, najwyraźniej się zniecierpliwił i spojrzał z przyganą na swojego towarzysza. Ten wyjął różdżkę i przyłożył mi ją do gardła. Draco krzyknął i chciał podejść do nas, ale tamten zastąpił mu drogę. Zamilkłam, chociaż cała się trzęsłam od tłumionego szlochu.
-Za późno na przeprosiny. Czarny Pan nigdy nie przebacza…
-Avada Kedavra!
-Nie!- krzyknęłam, zasłaniając rękoma twarz. -Nie!
-Spokojnie, nic ci…
Zerwałam się, jak oszalała z łóżka, ale jak tylko stanęłam na nogi, zachwiałam się, a przed oczyma zrobiło mi się ciemno. Upadłabym, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał.
-Widzisz, co się dzieje?- usłyszałam czyjś głos, jak przez mgłę. -Nie możesz jeszcze wstawać, połóż się…
Byłam wiotka i bezwładna. Czułam, że ktoś mnie trzyma, a potem kładzie z powrotem na kanapie. Przed oczyma bezładnie przesuwały się zamazane obrazy, w głowie mieszały głosy.
-Draco…- szepnęłam ostatnim wysiłkiem woli i poddałam się.