Wszystko wyglądało tak, jak zawsze, tak, jak przedtem: ten sam przedpokój, te same schody, prowadzące na piętro, ściany, sufity… a jednak miałam wrażenie, że nic nie jest na swoim miejscu, że wszystko wygląda zupełnie inaczej.
Odłożyłam klucze na szafce w przedpokoju, w którym wciąż wisiały płaszcze oraz kurtki, moje i Dracona, zsunęłam buty i weszłam głębiej do mieszkania. Powietrze przesycone było odrobiną kurzu i zetlałym zapachem czegoś jeszcze… nie, nie myliłam się, to musiała być lawenda…
Zatrzymałam się przy schodach i położyłam dłoń na gałce, wieńczącej poręcz. Dokładnie w tym samym miejscu stałam tu tamtego wieczora, przytulona do niego, pamiętam, że dopiero kurant zegara przywrócił nas do realnego świata. Przełykając ślinę, ruszyłam schodami na górę.
Znalazłszy się na piętrze, machinalnie skierowałam się do swojego pokoju lecz gdy już miałam otworzyć drzwi, przemknęła mi przez głowę pewna myśl i cofnęłam palce. Podeszłam do drugich drzwi, znajdujących się na prawo i z biciem serca nacisnęłam klamkę, a one ustąpiły.
W pokoju Dracona byłam wielokrotnie, ale nigdy nie na tyle długo, by znać każdy szczegół jego wystroju. Był to pokój rozmiarami zbliżony do mojego, z oknem na równie piękny widok. Po lewej stronie okna stał regał z książkami oraz niedokładnie zamknięta szafa na ubrania, pod oknem drewniane biurko a pod ścianą po prawej stronie od wejścia łóżko, zakryte kremową kapą. Jedna połówka rudych zasłon była spięta posrebrzaną klamrą w kształcie słońca.
Wzięłam ją do ręki i zaczęłam machinalnie gładzić jej wypolerowaną powierzchnię. Im dłużej się jej przyglądałam, tym bardziej cichły we mnie wzburzone uczucia i pozostawał tylko spokój; to było niezwykłe uczucie. Po chwili puściłam ją i przeniosłam wzrok na szafę.
Jej dwa skrzydła były niedomknięte, bo coś tkwiło w szparze, coś granatowego, zwisającego luźno. Z drżeniem serca otworzyłam oba skrzydła i wyjęłam z niej ulubiony, ciemnogranatowy, wpadający niemalże w czerń golf Dracona. Skrzydła zamknęły się z cichym szumem, a ja wtuliłam twarz w miękką wełnę i poczułam silniejszą niż na dole nutę lawendy, a także ten drugi, nieznany mi bliżej zapach, który tak koił moje skołatane nerwy. Nie rozstając się z golfem, westchnęłam głęboko, stając w oknie. Czy często tak tu stałeś, patrząc na domy naprzeciwko i drzewo, które tak ci się podobało? , pomyślałam, wpatrując się w widok za zmarzniętą szybą, nie mrużąc oczu, które po chwili zaszły mi łzami. Tak, to drzewo zagląda do salonu państwa Radley, mówiłeś wesoło, gdy siedzieliśmy któregoś dnia na ganku, pijąc kawę. Nie zapomnę tego cichego, spokojnego wieczora, tych śpiewających gdzieś w ogrodzie cykad i woni maciejki, posadzonej pod oknami…
Po chwili odwróciłam się od okna i ogarnęłam spojrzeniem cały pokój. W ramionach wciąż trzymałam golf. Po chwili namysłu wciągnęłam go na siebie i skuliłam się w kłębek na łóżku Dracona, nie zdejmując nawet kapy. Golf wyglądał pewnie na mnie jak wełniana tunika i miał nieco za długie rękawy, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie: było mi w nim dobrze i ciepło.
Leżąc tak, widziałam biurko, odsłoniętą połówkę okna i stolik nocny, na którym stało jedno jedyne zdjęcie w tym pokoju: kiedy wzięłam je do ręki, zauważyłam, że to jest to samo zdjęcie, zrobione na koniec siódmej klasy po owutemach, które ja miałam przy sobie. Odstawiłam je ostrożnie na miejsce i oparłam głowę na zwiniętym łokciu, wdychając głęboko zapach, którym ciemna wełna była przesączona.
Nie wiem, czy naprawdę coś czułam, czy też tylko tak mi się wydawało, ale wtedy wierzyłam, że jestem blisko niego, tak blisko, jak to tylko możliwe. To widziałeś, leżąc w łóżku , myślałam. Czy nisko umieszczony, jasny sufit kojarzył ci się z baldachimem w dormitorium chłopców w Hogwarcie? O czym myślałeś, wstając rano i widząc powitalne promienie słońca, wpadające przez szybę do twojego pokoju? Zamknęłam oczy, ale i tym razem nie zobaczyłam twarzy Dracona; nie byłam jednak rozżalona z tego powodu, bowiem w jego pokoju, otulając się jego swetrem czułam, że teraz może usłyszeć wszystkie moje myśli lepiej, niż w moim pokoju na Gotta Howna, że teraz być może widzi, gdzie jestem, co robię, na co patrzę i o czym myślę, choć ja nie widzę jego. Paradoksalnie można powiedzieć, że po raz pierwszy od wielu dni poczułam się ukojona i spokojna, a także… szczęśliwa?
Długo tak leżałam, patrząc na jego meble oraz sprzęty i z każdą chwilą czułam się coraz bardziej bezpieczna i na swoim miejscu. Choć jego nie było już przy mnie, czułam każdą częścią ciała, że jestem na właściwej drodze, że to jest mój dom i że równowagę ducha mogę osiągnąć tylko tu, nigdzie więcej. Z tym miejscem wiązały się moje najlepsze wspomnienia… ale były też chwile niepokoju, jak na przykład tamtej, deszczowej nocy. Był dżdżysty, ponury, jesienny piątek, kilka- kilkanaście dni po zebraniu w Antrim. Wróciłam z pracy później, niż zamierzałam i denerwowałam się tym, że nie wysłałam Draconowi sowy. Zbliżało się wpół do szóstej, a oboje mieliśmy być już o drugiej na miejscu, tylko że ja miałam strasznie ciężką rozprawę w sądzie i nijak nie mogłam się wyrwać przed końcem.
Jakby tego było mało, czułam się bardzo źle, bolała mnie głowa i byłam jakaś taka rozbita. Pogoda była fatalna: ciągle lało a w południe nad Londynem przetoczyła się taka burza, że zastanawiano się, czy nie będzie szkód. Na szczęście, nie trwała długo, ale unieruchomiono wszystkie kursy pocztowe i sieć Fiuu miała problemy ze świstoklikami.
Prawdę mówiąc, marzyłam tylko o tym, by napić się gorącej herbaty z cytryną z odrobiną odpowiedniego eliksiru, owinąć się szczelnie kocem i przytulić do Dracona, czytającego książkę przy kominku, rozkoszując się myślą o weekendzie.
Kiedy weszłam do domu, poczułam się, jakbym wszystkie złe, nieprzyjemne sprawy zostawiła za drzwiami w deszczu. Odetchnąwszy głęboko z radością, położyłam torbę i klucze na szafce, zsunęłam z ramion mokry płaszcz oraz zdjęłam buty i, poprawiając rękawy, zawołałam w głąb mieszkania:
-Już jestem!
Ponieważ odpowiedziało mi milczenie, przeszłam wszystkie pokoje na dole. Byłam jeszcze spokojna, bo płaszcz Dracona, w którym chodził do pracy, jak i jego teczka, były w przedpokoju tam, gdzie zwykle. Nie było go na dole, więc poszłam na górę, dobrze wiedząc, że jak się zaczyta albo zajmie czymś, to i huk armaty go nie wywoła.
-Draco?- pchnęłam uchylone drzwi od jego pokoju, ale ten był pusty i pogrążony w półmroku. Wszystko wyglądało jednak normalnie, tak, jak na dole i właśnie ta normalność dopiero zdenerwowała mnie na dobre. Przecież sama widziałam jego płaszcz i teczkę, czyli był w domu po pracy, myślałam gorączkowo, aż nagle, ni stąd ni zowąd, przypomniałam sobie rozmowę z prof. Snapem w noc po zebraniu. Co on mi wtedy powiedział? Że Dumbledore zrobi wszystko, byśmy oboje byli bezpieczni, ale…
-Może mi pan obiecać, że…- zaczęłam, ale urwałam, gdy w kuchni ponownie pojawił się Draco. Obrzucił nas spojrzeniem nieco zaniepokojonym.
-Przeszkadzam?- zatrzymał się pośrodku kuchni niepewnie, ale profesor Snape odpowiedział spokojnie, odwracając się:
-Skądże. Wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć. Panno Pears, moja odpowiedź brzmi: nie.
Moja odpowiedź brzmi: nie, moja odpowiedź brzmi: nie, kołatało mi się w głowie. W gardle poczułam suchość a przed oczyma zawirowały mi ciemne koła. Musiałam usiąść na łóżku Dracona, żeby nie zemdleć, bo zrobiło mi się potwornie słabo. Pochyliłam głowę do stóp, zaciskając zęby i błagając w myślach: proszę, niech to nie będzie znaczyło, że… proszę, niech on żyje, niech to wszystko okaże się tylko koszmarnym, głupim snem, proszę…
Kiedy poczułam się lepiej, wstałam ostrożnie i postarałam się ze wszystkich sił skupić. Skoro Draco wrócił z pracy, mógł iść najwyżej do miasta, do sklepu, wpaść do kogoś, coś załatwić, wszystko jedno. Na pewno dotąd już by wrócił - spojrzałam na zegarek- było za dziesięć szósta; przyjmując, że Draco wrócił do domu około drugiej, nie było go już od prawie czterech godzin. Cztery godziny… aż cztery.
Na brodę Merlina, co się mogło stać?, myślałam gorączkowo, przykładając dłoń do teraz rozpalonego czoła i rozglądając się po pokoju, szukając oznak jego obecności, kartki z informacją, czegokolwiek, co mogło mnie uspokoić. W domu wszystko jest w porządku, więc jeśli coś mu się stało, jeśli ktoś go napadł, to tylko na zewnątrz… śmierciożercy…
Nie, uspokój się, nakazałam sobie, opierając czoło o zimną ścianę i powstrzymując się od płaczu. Nie wiesz na pewno, co się stało, więc nie przyjmuj najgorszego scenariusza. Do diabła, musisz być silna! Co robi osoba silna na twoim miejscu? Na pewno nie wpada w histerię, tylko sprawdza, co się mogło stać, kontaktuje się z tymi, którzy widzieli po raz ostatni…
-Ministerstwo!- powiedziałam na głos to, co przyszło mi do głowy. Tak, tak, w ministerstwie na pewno czegoś się dowiem, myślałam, w pośpiechu narzucając na siebie mokry jeszcze płaszcz i opuszczając dom niemalże biegiem. Na najbliższym rogu zdeportowałam się do Ministerstwa, nie chcąc tracić czasu na chodzenie.
Jak tylko znalazłam się w potężnym holu, w którym teraz więcej było wychodzących, niż przychodzących, pobiegłam do pierwszej windy i wcisnęłam guzik z trójką. Na szczęście, byłam jedyną osobą w windzie, więc trwało to krócej, niż mogłam się spodziewać, ale i tak byłam zdenerwowana do ostatnich granic i co chwila powtarzałam w duchu: Szybciej! Gdy chłodny, żeński głos powiedział:
-Trzecie piętro, Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, z Czarodziejskim Pogotowiem Ratunkowym, Kwaterą Główną Amnezjatorów i Komitetem Łagodzenia Mugoli. -
a drzwi windy rozsunęły się, wypadłam przez nie, jak z procy i ruszyłam szybkim krokiem szerokim, jasnym korytarzem, wyłożonym niebieskim dywanem. Mijałam po drodze wiele drzwi, opatrzonych tabliczkami, które mnie nie interesowały, aż w końcu dotarłam do Sekretariatu Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof.
Zapukałam do środka, nasłuchując w milczeniu odzewu. Serce waliło mi jak oszalałe. Zapukałam jeszcze raz: niestety, nikt z sekretariatu nie zareagował, natomiast z sąsiedniego pokoju, który był, jak głosiła tabliczka, Kwaterą Główną Amnezjatorów, wyszedł młody chłopak, ubrany w pomarańczową szatę z naszywką „Andrew Weber, amnezjator” i, spojrzawszy na mnie z zaciekawieniem, poinformował mnie:
-Nic to pani nie da, wszyscy skończyli pracę około drugiej.
-Wszyscy?- odwróciłam się gwałtownie w jego stronę, opuszczając bezradnie dłoń. -O drugiej, tak?
-Tak, mniej więcej.- potwierdził amnezjator. -Przed drugą wychodziłem do św. Munga, dostałem wezwanie, żeby zająć się parą oszołomionych mugoli i z sekretariatu wychodziła sprzątaczka oraz szef departamentu, pan Frederick Bode, a on zawsze wychodzi na końcu.
-Aha… dziękuję.- odpowiedziałam słabo, przełykając ślinę i opierając się o ścianę. Byłam w kropce i znowu robiło mi się niedobrze ze strachu.
-Przepraszam… pani na pewno dobrze się czuje?- Andrew Weber podszedł bliżej, patrząc na mnie z uwagą. -Nie chciałbym pani martwić, ale nie wygląda pani najlepiej, może napije się pani wody?
-Nie, nie… dziękuję, to zaraz przejdzie.- uśmiechnęłam się z trudem i wyminęłam go bez słowa, oddychając głęboko dla uspokojenia. Postanowiłam wrócić jak najszybciej do domu, bo tylko to wydawało mi się rozsądne.
Miałam wciąż nadzieję, że Draco nie wyszedł na długo i że szybko wróci, że po prostu gdzieś się zasiedział, ale wątła to była nadzieja, prawdę mówiąc, przy panice, jaka z wolna wpełzywała do każdego zakamarka mojej duszy. Opuściłam Ministerstwo na pół przytomna, serce zaczęło mi żwawiej bić przy domu, ale kiedy zastałam go pustym i niezmienionym od czasu mojego wyjścia, poczułam, że jestem bezsilna i bezradna.
Wstrząsały mną dreszcze, bo zmokłam w drodze powrotnej, głowa niemiłosiernie pulsowała a strach sprawiał, że było mi niedobrze. Żadne tłumaczenia, że na pewno zaraz wróci, że to tylko małe opóźnienie, że na pewno nie udał się gdzieś dalej bez mej wiedzy, nie pomagały: kręciłam się po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, a za oknami deszcz rozpadał się na dobre i bardzo szybko przemienił w ulewę a potem burzę, o wiele gorszą od tej, jaka przetoczyła się nad miastem w południe.
Grzmiało, błyskało, wiatr wył, szarpiąc drzewami, bicze deszczu uderzały w szyby, a ja patrzyłam na to wszystko z sercem gardle. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, chodziłam z kąta w kąt, wyglądając co chwila przez okno i bijąc się z myślami. Tymczasem zrobiła się już siódma i zapadał zmrok, a jego wciąż nie było widać.
O jedenastej wieczorem załamałam się zupełnie. Nie było go od ośmiu godzin a ja nie zamierzałam dłużej czekać bezczynnie. Może postępuję źle i bez sensu, myślałam, zakładając płaszcz i kaptur, ale nie dam rady siedzieć dłużej w tym pustym domu, sam na sam z obawami. Postanowiłam udać się do jedynego miejsca, w którym jeszcze mogłam liczyć o tej porze na jakąkolwiek pomoc- do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa, a właściwie- jego nowej siedziby. Liczyłam na to, że ktokolwiek będzie miał tam dyżur (a że ktoś będzie miał, tego byłam pewna: tej nocy Kingsley miał śledzić jednego z urzędników ministerialnych, który był podejrzany o zdradę, a skoro była akcja, był i dyżur w Kwaterze), będzie potrafił udzielić mi pomocy albo dodać tylko otuchy. Byłam pewna, że Draco nie wróci tej nocy, więc nie chciałam pętać się po domu, wpadając z sekundy na sekundę w coraz gorszy nastrój.
Dotarcie do nowej siedziby Zakonu w zamku Thornfield nastręczało o wiele więcej trudności, aniżeli do Kwatery na Grimmauld Place, zatem upłynęło sporo czasu i zmarnowałam sporo sił, zanim przekroczyłam próg Thornfield; kiedy jednak tam weszłam i ujrzałam światło w szczelinie pod drzwiami pokoju zebrań, wątła nadzieja odezwała się ponownie. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do drzwi. Nacisnęłam klamkę i weszłam do pokoju.
Pokój, a właściwie- dawna jadalnia- był oświetlony pośrodku wielkim żyrandolem, zwisającym ze zdobionego płaskorzeźbami sufitu nad wielkim, owalnym, hebanowym stołem. Przy nim, na puszystym, ciemnozielonym, przetykanym białymi ornamentami dywanie stało kilkanaście wymyślnie rzeźbionych krzeseł.
Cztery okna z szerokimi parapetami, zarzuconymi puchatymi poduszkami w odcieniach zieleni, zasłonięte były szczelnie aksamitnymi, bordowymi kotarami.
W głębi pokoju, po lewej stronie, znajdowało się coś na kształt niszy, w której znajdował się li i jedynie staromodny sekretarzyk, takież krzesło oraz wielkie, zaniedbane pianino, na którym nikt od wielu lat nie grał.
W chwili, gdy przekroczyłam próg jadalni i chciałam zamknąć za sobą drzwi, z gabinetu wyszła nagle postać z różdżką gotową do ataku.
-Co ty tu robisz?- zapytał znajomy mi męski, pełen tajemniczych nut głos. Mężczyzna opuścił różdżkę i postąpił krok naprzód. Gdy znalazł się w kręgu światła, padającego z żyrandola, rozpoznałam go. -Co się stało, wiesz która jest godzina?
-Profesor Snape… przepraszam, ale ja…- zaczęłam nagle jąkać się, zupełnie, jakbym straciła rezon. Dopiero wtedy poczułam, jak naprawdę jestem zmęczona, fizycznie i psychicznie. Szukałam odpowiednich słów, ale nie mogłam znaleźć, więc powiedziałam po prostu: -Draco zniknął. Boję się, że coś mu się stało.
-Jak to, zniknął?- zapytał gwałtownie, podchodząc bliżej do mnie. Zlustrował mnie od stóp do głów. Zdaje się, że wyglądałam zgoła interesująco: zmęczona, przemoczona, brudna od błota i pocięta krzakami, przez które musiałam się przedrzeć, bo zobaczyłam jakiś dziwny błysk w jego oczach. -Siadaj, zdejmij płaszcz i opowiedz spokojnie, co się stało.- polecił, przysuwając mi krzesło.
Usiadłam na nim, nie zwracając uwagi kompletnie na to, w jakim byłam stanie, oddałam mu płaszcz, który powiesił nad kominkiem i zaczęłam opowiadać, że wróciłam później do domu a Dracona nie było, choć miał wrócić wcześniej, że jego płaszcz oraz teczka sugerowały, iż był w domu, że byłam w Ministerstwie, ale niczego się nie dowiedziałam i że czekałam na niego do jedenastej.
Kiedy skończyłam, prof. Snape podszedł w milczeniu do jednego z okien i jął wypatrywać czegoś przez uchyloną kotarę, choć nie wiem, co mógł dojrzeć w tej mrocznej, deszczowej nocy.
-Profesorze…- zaczęłam cicho, obawiając się, iż ucieka w milczenie przed moimi i swoimi podejrzeniami. Milczał, więc odchrząknęłam lekko i kontynuowałam niepewnym głosem: -Pamięta pan naszą rozmowę… tamtej nocy, po zebraniu?- wydawało mi się, że drgnął na dźwięk słowa „zebranie”. -Powiedział pan, że… że nie może mi pan dać gwarancji na to, że… że Draco… że Czarny Pan nie odkryje kłamstwa…
Wstałam, bo na nowo obudzone obawy przejęły nade mną kontrolę i podeszłam do niego. Stanęłam za jego plecami i, pocierając ramiona obleczone w mokrą, nieprzyjemnie zimną szatę, mówiłam dalej, już głośniej, aby jak najszybciej mieć to za sobą:
-Nie wiem, co się mogło stać, nie było go przez osiem godzin, boję się, że śmierciożercy go…
-Na pewno nic mu nie jest.- powiedział a ja zamilkłam, zaskoczona jego nagłym odezwaniem się. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie przenikliwie.
-Nic mu nie jest, on żyje, tego jestem pewien.- powtórzył a ja niemalże osłabłam z ulgi.
-Tak?- zapytałam głupio, zagryzając wargi i wpatrując się w niego z niedowierzaniem. -Skąd… skąd pan to wie?
-Zegar.- powiedział spokojnie. -Wisi nad tobą.
Rzeczywiście, kiedy odwróciłam się, zobaczyłam wiszący tuż nad drzwiami olbrzymi zegar ze wskazówkami, pokazującymi stan, w jakim znajdowali się członkowie Zakonu. Wiedziałam, że zegar został przeniesiony z Grimmauld Place do Thornfield, ale w nerwach kompletnie zapomniałam o nim i nie zwróciłam na niego uwagi.
-Ale jak…- zaczęłam i umilkłam, bo na własne oczy zobaczyłam nazwisko „Draco Malfoy” i wskazówkę, umieszczoną na „śmiertelnym niebezpieczeństwie”… na „śmiertelnym niebezpieczeństwie”, nie: „śmierci”…
-Dyrektor dodał jego nazwisko po zebraniu w Antrim. Od tego czasu wskazówka jest stale na tym samym miejscu.- usłyszałam jak przez mgłę głos prof. Snape’a. Odwróciłam się w jego stronę i chciałam na niego spojrzeć, ale nie mogłam, bo świat przed moimi oczyma był zamazany. Zamrugałam kilka razy. On udał, że nie widzi łez, spływających po moich policzkach i mówił dalej, z pozoru szorstkim, obojętnym głosem:
-Gdyby coś się stało, wiedzielibyśmy o tym. Nie musiałaś tutaj przychodzić, niepotrzebnie się zdenerwowałaś.
-To gdzie on jest w takim razie?- szepnęłam, przełykając kolejne łzy i siadając z powrotem na krześle. Oparłam czoło na dłoniach. -Dlaczego ja nic nie wiem?
Mój były opiekun nie odpowiedział: usłyszałam jego oddalające się kroki, ale nie miałam siły ruszyć się ani zapytać o cokolwiek. Wyrwałam się z tego swoistego letargu na dźwięk postawionej na blacie butelki. Uniosłam głowę. Severus Snape postawił przede mną niewielką, zieloną butelkę z etykietą „ELIKSIR USPOKAJAJĄCY”.
-Pij To powinno ci pomóc. Myślę, że powinnaś wrócić do domu. Jestem pewien, że Draco wróci niedługo, to na pewno nic groźnego a dla ciebie lepiej będzie, jak wrócisz do siebie i położysz się.
Jego spokojny, pewny ton oraz stanowczość, z jaką mówił, że Draco wróci, sprawiły, że posłusznie wstałam, ubrałam pelerynę i, wsunąwszy butelkę z eliksirem do kieszeni, ruszyłam machinalnie w stronę drzwi. W progu odwróciłam się i spojrzałam na niego, chcąc mu podziękować; on jednakże wyręczył mnie w tym, mówiąc:
-No, idź. Jest wpół do pierwszej, jeśli coś się stanie, powiadomię cię, nie ma jednak powodu do obaw póki co. Idź już!
Bez słowa pokiwałam głową i opuściłam Thornfield. Było bliżej drugiej, niż pierwszej, gdy znalazłam się we własnym domu, teraz pogrążonym w mroku i dziwnych cieniach, padających przez szyby i, niestety, nadal pustym. Nie wiało już i deszcz ustał, więc było cicho. Zdjęłam pelerynę i poszłam na górę. Nie miałam siły czuwać: wypiłam eliksir i położyłam się na łóżku, pozbywszy się tylko butów i owinąwszy się kraciastym kocem. Nie pamiętam, kiedy zasnęłam, ale gdy się obudziłam, przez odsłonięte szyby wpadał do pokoju słoneczny blask a zegar wskazywał dziesiątą.
Draco, pomyślałam, zdjęta nagłym lękiem, gdy przed oczyma przesunął mi się korowód scen z poprzedniego dnia. Zerwałam się błyskawicznie z łóżka, zrzucając z siebie koc i, pokonując zawroty głowy, trzymając się poręczy, zbiegłam na dół.
Pierwszą rzeczą, jaką ujrzałam, była czarna, niewielka walizka, stojąca przy schodach i przerzucona przez nią marynarka. Wzięłam głęboki oddech, bo nagle krew tak mi uderzyła do głowy, że przed oczyma zobaczyłam same plamy, i, oddychając równo, powoli przeszłam do kuchni, z której dobiegał cichy łoskot i subtelny zapach kawy.
Draco stał przy szafce i, przecierając dłonią oczy, drugą, uzbrojoną w różdżkę, podgrzewał imbryk z kawą. Obok stał jego ulubiony, biały, prosty kubek. Usłyszawszy skrzypnięcie progu, na którym stałam, spojrzał na mnie i uśmiechnął się powitalnie, choć ze zmęczeniem.
-O, cześć… myślałem, że jeszcze śpisz… toster znowu się zepsuł, musimy go dać do naprawy do Oll… co się stało?- urwał nagle, zapominając o tosterze i kawie i wpatrując się we mnie z niepokojem. Rzucił byle jak różdżkę na stół i szybko podszedł do mnie.
-Co się stało? Dlaczego tak na mnie patrzysz?- zaczął pytać zaniepokojonym tonem. -Marta, ty na pewno dobrze się czujesz?
-Gdzie byłeś?- zapytałam przez ściśnięte gardło, zaciskając dłonie w pięści. -Gdzieś ty był, Draco? Dlaczego nie wróciłeś na noc do domu?
-Ja… ależ przecież wysłałem ci wiadomość, że dostałem pilne wezwanie do Nottingham i że wrócę rano… wiem, wiem, miałem być około ósmej, ale to tylko dwie godziny…
-Byłeś… w Nottingham?- powtórzyłam, czując, że za chwilę nerwy mi puszczą. -Dostałeś wezwanie? I wysłałeś mi wiadomość?
-No… tak, po tej burzy było tyle zniszczeń, że potrzebowali dodatkowej ekipy, pisałem ci o tym… Marta, o co ci chodzi?- teraz był już bardzo zaniepokojony.
Oparłam się plecami o stół, bo zakręciło mi się w głowie i zaczęłam wolno i głęboko oddychać.
-Usiądź, jeśli ci słabo…- podsunął mi krzesło, ale nie chciałam, więc błyskawicznie nalał szklankę wody i podał mi. Wzięłam ją i natychmiast odstawiłam obok, a potem przytuliłam się do niego mocno, by bicie jego serca zagłuszyło moje i wymamrotałam w jego ramię:
-Proszę cię, nie wyjeżdżaj już tak nagle.
Tak… przymknęłam oczy i przywołałam ten zapach, jakim przesycona wtedy była kuchnia i jego koszula. Nie przyznałam się mu, co przeżyłam podczas jego nieobecności; dowiedziałam się natomiast, że kursy sów podczas burzy uległy znacznemu opóźnieniu a większość została w ogóle wstrzymana, co wyjaśniło brak jakiejkolwiek wiadomości od Dracona.
Myślę, że jednak wiedział o tym, gdzie byłam tamtej nocy i jak wiele nerwów mnie to kosztowało, bo któregoś dnia wrócił z pracy z malutkim bukietem świeżo zerwanych chabrów i podarował mi go, mówiąc: Jeśli kiedykolwiek jeszcze będziesz się o mnie martwiła, to przypomnij sobie te chabry i to, co ci powiedziałem, gdy się spotkaliśmy we wrześniu. Tak, pamiętam, że wtedy zapytałam, śmiejąc się: A dokładnie, o które słowa ci chodzi? a ty odpowiedziałeś: Że będę cię zawsze kochał i że nigdy cię nie zostawię, oczywiście.
Tak, Draco… pęczek chabrów leży wciąż, zasuszony, między kartami Kodeksu Prawa Magicznego, do którego najczęściej zaglądam… tylko że wiesz? Teraz myślę o nim bardzo intensywnie i to wcale nie pomaga…
Z zamyślenia wyrwało mnie stukanie do drzwi. Myślę, że musiałam przysnąć na chwilę, bo światło w pokoju zmieniło się: było ciemniej, niż dotąd i o wiele chłodniej, mimo że miałam na sobie golf.
Zaskoczona nagłym wyrwaniem ze snu, chwilę leżałam, aby uspokoić trzepotanie serca, a potem podniosłam się wolno do pozycji siedzącej, cały czas nasłuchując. Stukanie powtórzyło się.
Rozejrzałam się i, wyjąwszy różdżkę, wyszłam cicho z pokoju i zeszłam na dół. W chwili, gdy dochodziłam do drzwi, usłyszałam stłumiony głos, jakby ktoś mówił przez grubą tkaninę:
-Marta, wiem, że tam jesteś, proszę, otwórz. To ja, Harry!
Podbiegłam do drzwi i szybko je otworzyłam. Na progu rzeczywiście stał Harry, okutany szalem aż po czubek nosa- dopiero teraz zauważyłam, że na zewnątrz znowu pada śnieg- i przytupywał nogami dla rozgrzania.
-Wejdź.- powiedziałam szybko, przepuszczając go i odkładając wyjaśnienia na chwilę, gdy znajdziemy się w bardziej komfortowych warunkach. Bez słowa Harry zdjął płaszcz, szal oraz buty i bez słowa przeszedł za mną do kuchni. Dopiero tam uzmysłowiłam sobie, że Harry nie spuszcza ze mnie wzroku.
-Co…- zaczęłam, unosząc brwi i wtem mój wzrok padł na mój przyodziewek: golf Dracona. Tak, był niewątpliwie ciepły i przyjemny w dotyku, ale także stanowczo dla mnie za duży, w związku z czym wyglądał na mnie co najmniej dziwacznie. Spojrzałam na Harry’ego, nie wiedząc, co powiedzieć, a on tylko zagryzł wargi i odwrócił wzrok.
-Przyszedłem, bo… spodziewałem się, że tu możesz być…- powiedział, rozglądając się po kuchni i unikając mego spojrzenia. -Martwiliśmy się, że…
-Wszystko w porządku.- przerwałam mu cicho, podczas gdy wspomnienia nikły coraz bardziej we mgle. -Nie ma sprawy.
Zapadła chwila niezręcznego milczenia. Przerwał ją Harry.
-Długo to byłaś… to znaczy… Czego tak się boisz, Harry , pomyślałam, że będę snuć się po domu, niczym mara… że po raz kolejny sięgnę do kasetki z eliksirami? Cóż, kasetki nie było- wiedziałam o tym od uzdrowiciela, który powiedział mi, że zabrano ją do przebadania.
-Po prostu wróciłam.- szepnęłam, spoglądając na rękaw swetra i gładząc go nieświadomie dłonią. -Wróciłam do miejsca, gdzie spędziłam najlepsze chwile mojego życia… i chciałam pobyć trochę sama… w końcu to będzie druga ścieżka mojego życia.
Harry spojrzał na mnie w końcu i zrobił ruch, jakby chciał podejść i mnie przytulić, ale powstrzymał się w pół gestu. Opuścił rękę i zaproponował cicho:
-Wracajmy na kolację… chyba, że chcesz tu jeszcze trochę zostać…?
-Poczekaj chwilę.- powiedziałam i poszłam na górę. Tam ściągnęłam golf Dracona i odłożyłam go po chwili wahania do szafy. Przecież to mój dom , myślałam, mogę tu wrócić w każdej chwili . Jakże się myliłam!
-Marta, jest jeszcze coś, o czym nie wiesz.
Odwróciłam się ze zdziwieniem w jego stronę, wyjmując klucz z dziurki i sprawdzając machinalnie dłonią , czy drzwi są dobrze zamknięte. Podeszłam do niego. Zmarznięty śnieg zachrzęścił pod moimi butami. Harry patrzył na mnie nieco z góry- zawsze był ode mnie wyższy o jakieś dziesięć cali- i choć robiło się coraz ciemniej, ujrzałam na jego twarzy wyraźną niepewność i obawę.-No?- szepnęłam, czując już nieprzyjemne zimno w duchu. -Mów, Harry, cokolwiek to jest, lepiej będzie, jak powiesz mi to teraz. Mam też nadzieję, że to ostatnia rzecz, jaką przede mną ukrywacie.
Odwrócił na chwilę wzrok, potem spojrzał na dom, pod którym staliśmy i, zebrawszy się w sobie, powiedział cicho:
-Jego ojciec podszedł do nas po pogrzebie… i powiedział, że… no… delikatnie mówiąc, masz sobie wybić z głowy, że dostaniesz ten dom… i że masz go opuścić do końca roku.
Komentarze:
seo Sobota, 04 Kwietnia, 2015, 07:15
Hello Web Admin, I noticed that your On-Page SEO is is missing a few factors, for one you do not use all three H tags in your post, also I notice that you are not using bold or italics properly in your SEO optimization. On-Page SEO means more now than ever since the new Google update: Panda. No longer are backlinks and simply pinging or sending out a RSS feed the key to getting Google PageRank or Alexa Rankings, You now NEED On-Page SEO. So what is good On-Page SEO?First your keyword must appear in the title.Then it must appear in the URL.You have to optimize your keyword and make sure that it has a nice keyword density of 3-5% in your article with relevant LSI (Latent Semantic Indexing). Then you should spread all H1,H2,H3 tags in your article.Your Keyword should appear in your first paragraph and in the last sentence of the page. You should have relevant usage of Bold and italics of your keyword.There should be one internal link to a page on your blog and you should have one image with an alt tag that has your keyword....wait there's even more Now what if i told you there was a simple Wordpress plugin that does all the On-Page SEO, and automatically for you? That's right AUTOMATICALLY, just watch this 4minute video for more information at. <a href="http://www.SEORankingLinks.com">Seo Plugin</a>
seo http://www.SEORankingLinks.com/