Przecież to całkowicie normalne, że matka chce dobrze dla swojego syna… tylko zapomniałaś o tym, patrzysz na tę kwestię przez pryzmat Lucjusza Dracona… nie nawykłaś do tego, że ktoś chce dla ciebie dobrze…
Przewróciłam się w pościeli, patrząc w okno, zasłonięte białą zasłonką z batystu. Zza niej prześwitywał ciemny granat nieba i łagodny owal księżyca w towarzystwie jasnych punkcików gwiazd. Kolejna z niewielu pogodnych, lutowych nocy.
Wstałam z łóżka i owinęłam się miękkim, żółtym szlafrokiem. Podszedłszy do parapetu, usiadłam na nim i wyjrzałam za okno, uchyliwszy przedtem jedną połówkę. Wróciłam do swoich rozmyślań.
-Jesteś pewien…?
-Tak, jestem pewien.
Ciemnowłosa dziewczyna roześmiała się i wtuliła twarz w ramię obejmującego ją, jasnowłosego chłopaka. Oboje mieli na sobie szaty z zielonymi lamówkami, a także odznaki prefektów.
-Marta, Draco!- zawołał ktoś, więc odwrócili się i na chwilę oślepił ich blask flesza.
-Blaise, jak możesz…- powiedział z udaną urazą blondyn, obejmując dziewczynę ramieniem i patrząc na czarnowłosego chłopaka z aparatem, który właśnie wszedł do salonu. Blaise rozłożył dłonie i wyszczerzył zęby.
-Nie marudź, tylko lepiej spójrz, jaką piękną fotkę wam pstryknąłem.- powiedział, podchodząc do nich i pokazując im zdjęcie, jakie właśnie wyskoczyło z aparatu.
-Draco Malfoy i Marta Pears, absolwenci Hogwartu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem łamane przez tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem, prefekci Slytherinu i najbardziej zakochana para na siódmym roku.
-Nie wygłupiaj się, Blaise!- dziewczyna trzepnęła bruneta ze śmiechem, ale zaraz umilkła, spojrzała na stojącego obok niej chłopaka i położyła dłoń na jego ramieniu. On dotknął palcami jej policzka i pochylił głowę tak, by móc ją pocałować. Blaise uśmiechnął się pod nosem.
Tak… Blaise wyjechał do Krasnojarska z ojcem zaraz po zakończeniu szkoły, gdy jego rodzice rozwiedli się a pan Zabini znalazł tam pracę; podobno ożenił się ponownie z jakąś rosyjską tancerką, ale nie wiem tego na pewno, bo po wyjeździe Blaise’a straciliśmy z nim kontakt.
Za oknem zerwał się wiatr. Batystowa zasłona zafalowała. Zamknęłam okno i oparłam czoło o chłodną szybę. Co było później?
Pociąg wjechał na stację z gwizdem i wówczas w przedziałach zakotłowało się. Uczniowie w wieku od jedenastu do osiemnastu lat zaczęli migiem zbierać swoje tobołki i chować słodycze, przekrzykując się nawzajem.
-A oni jak zawsze, jeden wielki rejwach!- zaśmiał się Draco, zatrzymując się, by przepuścić małą, pucołowatą dwunastolatkę z wielką walizką. Obejrzał się na mnie. W jego oczach zapaliły się wesołe ogniki, współgrające z łobuzerskim uśmiechem. Był o wiele wyższy od większości wysypujących się na korytarz uczniów, żartowałam, że musi schylać głowę, przy wchodzeniu do przedziału. Za nami uformował się ogonek siedemnasto- i osiemnastolatków, którzy wracali Hogwart Ekspresem po raz ostatni. Uśmiechnęłam się do niego, a on ruszył dalej korytarzem.
W końcu udało nam się dotrzeć do wyjścia. Draco wyskoczył pierwszy.
-Vincent, rzucisz mi za chwilę moją torbę!
-Jasne!- zawołał grubym głosem muskularny, ciemnowłosy chłopak, stojący tuż za mną. Draco rozejrzał się po peronie, a potem wziął moją torbę i, postawiwszy ją na ziemi obok swoich nóg, wszedł na pierwszy stopień. Był tak blisko mnie, że jego włosy łaskotały moje czoło.
-Przepuścisz mnie?- zapytałam cicho, mrużąc oczy i tłumiąc uśmiech. Draco pochylił głowę a jego oddech połaskotał mnie w ucho:
-A jak myślisz?
Objęłam go za szyję i spojrzałam mu z bliska w oczy.
-Myślę, że będziesz musiał, bo zaraz wyprowadzisz z równowagi stojących za mną uczniów.
Parsknął śmiechem i, chwytając mnie mocno w pasie, powoli zszedł na peron, a potem postawił mnie ostrożnie na nogi tak, by inni, niecierpliwiący się z wolna uczniowie, mogli opuścić pociąg.
-Hej, łap!- usłyszeliśmy gruby głos Vincenta. W samą porę Draco zdążył puścić mnie i złapać swoją torbę. Zachwiał się lekko, ale utrzymał równowagę.
-Dobrze, że mnie nie zabiłeś.- burknął obrażonym tonem na osiłka, który właśnie wygramolił się na peron. -Powiedziałem przecież, żebyś mi ją rzucił za chwilę!
-Spokojnie.- położyłam dłoń na jego ramieniu. Rzucił Crabbe’owi ostatnie ponure spojrzenie i poczekał, aż z pociągu wyskoczy Blaise i Gregory Goyle, bardzo podobny do Crabbe’a z wyglądu.
-No, to jak… wolność na całego, Draco?- roześmiał się Blaise, prostując się i wesoło uśmiechając do mnie i Dracona. -Warto by było się jakoś jeszcze spotkać… chociaż nie wiem, co mi wykręci ojciec.
-Nie przejmuj się, na pewno wszystko się ułoży… może jeszcze do siebie wrócą.- powiedziałam pocieszająco, ale Blaise uśmiechnął się tylko krzywo.
-Daj znać, jak będziesz miał czas.- podał rękę Malfoyowi, a ten uścisnął ją mocno.
-Jasne. Trzymaj się, Blaise.
-OK.-
Spojrzeli na siebie uważnie, a potem chłopak odwrócił się do mnie. Podeszłam i uścisnęłam go.
-Mam nadzieję, że wam też się wszystko ułoży.- mruknął. Zaśmiałam się cicho i odpowiedziałam, zerkając na Dracona, który rozmawiał właśnie z Goylem. Jego jasne włosy lśniły w słońcu.
-Tak, ja też bym chciała.
-No, na razie.- puścił do mnie oko, wymienił uściski dłoni z resztą chłopaków i podążył z kufrem w stronę stojącego kilkadziesiąt stóp dalej mężczyzny w letnim płaszczu.
Pożegnaliśmy się z Vincentem i Gregiem, którzy także wrócili do swoich ojców a potem ja podeszłam jeszcze do Hermiony. Ron i Harry, stojący obok, również powiedzieli mi „cześć” lecz było to bardzo zdawkowe pożegnanie.
-No, to jak?- Draco przyciągnął mnie do siebie, gdy już wszystkie pożegnania mieliśmy z głowy. -Może skoczymy na lunch do Dziurawego Kotła… albo nie, do Gallantice, ja zapraszam.
-Chętnie… ale czy na ciebie nie czekają…?- zapytałam z wahaniem. Przez jego twarz przebiegł lekki cień, gaszący nieznacznie jego uśmiech.
-Nie.- odpowiedział. -Powiedziałem, że wrócę sam do domu. A twoi rodzice? O ile pamiętam, mówiłaś, że mieli na ciebie czekać w Londynie…
-Tak, zatrzymali się z tej okazji w jakimś hotelu, ale umówiliśmy się po południu, nawet wieczorem. Mama podejrzewała, że może być jakaś impreza zakończeniowa.
-Imprezy co prawda nie ma, ale zaraz możemy ją sobie rozkręcić, co ty na to?- spojrzał na mnie figlarnie tak, że musiałam się roześmiać. Położyłam dłonie na jego ramionach, przyobleczonych w ciemnogranatową koszulę, doskonale komponującą się z dżinsami i pocałowałam go, a w przerwie między jednym muśnięciem jego warg a drugim mruknęłam:
-Jestem jak najbardziej za.
-Cudownie.- odpowiedział i, przechyliwszy głowę, przyciągnął mnie do siebie mocniej, całując mnie a ja oplotłam ramionami jego szyję.
Przymknęłam na chwilę oczy. Zdało mi się, że czuję to przesycone zapachem wakacji, miłości i słońca powietrze a w uszach słyszę powitalny gwar. Tak, było mi wtedy bardzo dobrze… jedna z wielu beztroskich chwil z Draconem…
Był ciepły wrzesień. Liście złociły się na drzewach w przygrzewającym słońcu a karminowe korale jarzębin niemalże płonęły w jego promieniach. Powietrze pachniało jesienią i dymem. Wszędzie turlały się lśniące kasztany a spod stóp umykały klonowe „noski”, unoszone ciepłym podmuchem wiatru. Podniosłam jeden z nich z uśmiechem i zaczęłam się nim bawić, gdy ktoś zakrył mi od tyłu oczy a w uchu zawibrował mi ciepły głos, w którym brzmiały figlarne nutki:
-Jeśli zgadniesz, kim jestem, otrzymasz wspaniałą nagrodę.
-Draco, nie strasz mnie.- roześmiałam się i odwróciłam, zdejmując jego dłonie z twarzy. Natychmiast splótł je na mojej talii i przytulił mnie mocno, całując.
-Dobrze cię widzieć, Martuś… stęskniłem się potwornie przez te dwa miesiące.
-Ja za tobą też… listy to nie to samo.- mruknęłam w rękaw jego jasnego swetra, wdychając z lubością zapach jego włosów, sięgających w tej chwili kołnierzyka białej koszuli. -Brakowało mi ciebie, twojego głosu, twoich żartów… nawet twoich swetrów i koszul, które zawsze tak pięknie pachną!
Draco odchylił głowę do tyłu i wybuchł śmiechem, a potem objął mnie ramieniem i przyglądał mi się przez dłuższą chwilę z dziwnym uśmiechem.
-Zmieniłaś się przez te dwa miesiące.
-Co? No coś ty!- zawołałam z rozbawieniem. -Poważnie?
-Poważnie. Jesteś jakaś… starsza!
-No wiesz, a już myślałam, że powiesz: ładniejsza.- puknęłam go żartobliwie w ramię, a on roześmiał się i zawołał obronnie:
-To też, ale naprawdę wydoroślałaś przez te wakacje!
- To już brzmi lepiej.- zgodziłam się łaskawie i objęłam go w pasie. -Ty za to jesteś o wiele grubszy!
-Dzięki.- parsknął śmiechem. -Jeszcze trochę, a będę miał nadwagę!
-Musisz uważać, za dużo karmelków.- żartowałam.
Jasnym było, że nie było mowy o żadnym tyciu w jego wypadku, przemianę materii zawsze miał fenomenalną, jednakże widać było, że zmężniał i jego mięśnie były bardziej rozbudowane. Było mu z tym bardzo do twarzy, podobnie jak z nieco dłuższymi, niż zwykle włosami: prawdę mówiąc, wyglądał fantastycznie, był taki przystojny… wręcz rozpierała mnie duma i radość, że wybrał właśnie mnie, gdy tak patrzyłam na niego, a on śmiał się i opowiadał, co u niego słychać.
Dotąd od chwili ukończenia szkoły komunikowaliśmy się wyłącznie za pomocą listów, dlatego też z utęsknieniem wyczekiwaliśmy pierwszego spotkania we wrześniu. Postanowiliśmy pobyć razem kilka dni a potem udać się wspólnie do Dublina i poszukać korzystnych ofert mieszkaniowych: dostaliśmy się na wymarzone prawo do najlepszej uczelni w regionie i chcieliśmy wyjechać do Irlandii razem. Na czas pobytu w Londynie zatrzymałam się w Dziurawym Kotle.
Gdzieś po paru godzinach spaceru po naszej ulubionej dzielnicy Londynu- Westminsterze- złapał nas deszcz, ratowaliśmy się więc szybką ewakuacją do pierwszej lepszej restauracji, która, na nieszczęście, znajdowała się dwie ulice dalej, w związku z czym przekroczyliśmy jej próg dość przemoczeni, ale roześmiani i rozweseleni. Na szczęście, szybko osuszyliśmy się i rozgrzaliśmy się nad kubkiem gorącej herbaty z sokiem jagodowym i pysznymi tartami z kozim serem. Rozmowa zeszła na planowany wyjazd do Irlandii.
-Słuchaj, a twoi rodzice w ogóle wiedzą o tym, że chcesz studiować prawo w Dublinie?
-Wiedzą i nie mają nic przeciwko.
-A wiedzą też, że…
-…że chcemy zamieszkać razem? Jeszcze nie.
Mówił spokojnym głosem i jego twarz była spokojna, ale zbyt dobrze go znałam, żeby dać się zwieść.
-Powiedziałeś im, prawda?- zapytałam raczej twierdząco, zniżając głos. -A oni się nie zgodzi…
-Ojciec wie na razie, że ty też idziesz na prawo, ale nie wie, dokąd. Matka wie, że idziemy na tę samą uczelnię i że chcemy mieszkać razem. Zapytała mnie po prostu, czy chcemy mieszkać wspólnie, więc jej powiedziałem. Nie ma nic przeciwko.
Westchnęłam ciężko, wyglądając przez okno na zalany deszczem Londyn. Co z tego, że jego matka się zgodziła, pomyślałam, skoro i tak ojciec ma najwięcej do powiedzenia i zapewne się nie zgodzi…
-Zgodzi się.- powiedział twardo Draco, zupełnie, jakby czytał w moich myślach; zresztą, tę telepatię zauważyłam już u niego wcześniej. Ujął moją dłoń i spojrzał na mnie bardzo poważnie. -Nie martw się, musi się zgodzić… poza tym, jestem już dorosły, mam prawo decydować o sobie i swoim życiu.
Tak, słyszałam w głowie te słowa. Powtórzył je w tydzień później, na dzień przed wyjazdem od Dublina, ale tym razem skierowane były one do jego ojca.
-Nie możesz mi tego zabronić. Przecież zgodziłeś się na studia w Dublinie, powiedziałeś nawet, że prawo, to dobry kierunek!
-To nie zmienia faktu, że mnie okłamałeś.
-Bo gdybym ci powiedział, co chcę zrobić, nigdy byś się na to nie zgodził!
-Ach, więc masz świadomość, jakie jest moje zdanie? Masz rację, nie zgadzam się.
-Mogę wiedzieć, dlaczego?- zapytał Draco przez zaciśnięte szczęki. Lucjusz Malfoy ze stoickim spokojem położył laskę na podłodze i spojrzał na syna lodowato, mnie omijając wzrokiem, jakbym była służącą, a przynajmniej takie wtedy nasunęło mi się porównanie.
-Rozmawialiśmy już o tym… chcesz iść na prawo, proszę bardzo, ale nie pozwolę na to, żeby ona- wymówił to słowo tak, jakby wspominał o czymś wyjątkowo obrzydliwym- zniszczyła ci życie i karierę, którą masz przed sobą. Jako przyszły prawnik, powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, z kim warto się zadawać, a z…
-Nie mów tak o Marcie!
-Nie popisuj się, Draco i z łaski swojej, nie przerywaj mi.- w głosie Lucjusza Malfoya zadźwięczała taka stal, że aż się wzdrygnęłam. -Nie pozwalam ci na kontakty z nią, sądziłem, że to…
-Jestem już dorosły! Mogę sam o sobie decydować i mówię ci, że chcę być z Martą, to nie jest jakaś głupia zachcianka!
-Draco, po raz drugi ostrzegam cię dla twojego własnego dobra, uspokój się. Związek z tą dziewczyną może ci tylko zaszkodzić, jeszcze jest czas na to, żeby to naprawić, jeśli tylko przestaniesz się z nią pokazywać i…
-Czy ty słyszysz samego siebie?!- Draco podniósł głos, zaciskając pięści i patrząc na mnie. Stałam pod ścianą z jasnego marmuru na zapleczu jakiejś knajpki, w której Draco umówił się z ojcem i pragnęłam jak najszybciej stamtąd wyjść. Niemalże drżałam, jak tylko jego ojciec otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Wolałabym już, żeby krzyczał, ale nie: wszystkie obelgi pod moim adresem wypowiadał tak cicho i spokojnie, jak, nie przymierzając, prof. Snape, nasz były nauczyciel eliksirów i zarazem szkolny opiekun. -Ojcze, nie możesz mi tego zrobić, kocham Martę, ja… ja zrobię wszystko, żeby…
-Czy na pewno wszystko?- zapytał pan Malfoy, unosząc brwi. -Musisz przede wszystkim pomyśleć o sobie, skoro jesteś już dorosły, musisz pamiętać, jakie nosisz nazwisko i do czego cię ono zobowiązuje. Wybacz, ale z pewnością nie jest to włóczenie się ze szlamami.- tu po raz pierwszy spojrzał na mnie, jakby chciał mnie sprawdzić, co zrobię. Jego słowa uderzyły we mnie, niczym bagnet, ale zagryzłam tylko wargi i patrzyłam na niego, nie rozumiejąc…
-Jak może mnie pan tak nienawidzić? Nie zna mnie pan.- odważyłam się odezwać i okazało się dopiero wtedy, jak bardzo drży mi głos i jakie emocje naprawdę mną targają. Malfoy uniósł brwi, jakby zaskoczony moją śmiałością i podniósł się.
-Draco, wybieraj. Albo my, albo ona.- zerknął na mnie z odrazą. Wybiegłam z pokoju, zanim Draco zdążył cokolwiek odpowiedzieć… puściły mi nerwy, nie, nie mogłam sobie dać z tym rady… dopiero na schodach poczułam, że ktoś mnie mocno chwyta w ramiona i siłą obraca ku sobie, choć próbowałam się wyszarpnąć.
-Nie… zostaw mnie, odejdź!- krzyczałam, nie bacząc na to, że znaleźliśmy się już na ulicy i że strasznie leje deszcz. Draco jednakże nie puścił mnie, tylko jeszcze mocniej przyciągnął do siebie i powiedział przez zaciśnięte zęby:
-Uspokój się, nie płacz, nie pozwolę, żeby cię obrażał… Marta, już wszystko dobrze, jestem przy tobie, nie zostawię cię, wyjedziemy razem… Marta!- zawołał, bo wyrwałam się z jego ramion. Krople deszczu mieszały się na moich policzkach z łzami.
-Draco, nie mogę… nie możemy… czy ty nie rozumiesz, że wybór jest jasny?- patrzyłam na niego z rozpaczą. Wiedziałam, że go tracę… ale za bardzo go kochałam, aby się zgodzić z nim. On patrzył na mnie z oszołomieniem. Dzieliły nas dwa rzędy płytek chodnikowych, a ja czułam, jakby dzieliła nas przepaść, jakby ziemia nagle rozstąpiła się pod naszymi stopami.
-Co ty mówisz?- zapytał, chcąc zrobić krok ku mnie lecz coś go wstrzymało, nie wiem, może moja wyciągnięta dłoń.
-Draco, nie…- teraz już prawie szlochałam. -Nie pozwolę na to, żebyś… nie możesz się mu przeciwstawić! To twoja rodzina… twój ojciec ma rację, nie chcę zniszczyć ci życia…
-Przestań!- podniósł na mnie głos, chyba po raz pierwszy w życiu i podszedł do mnie, na co ja automatycznie zrobiłam krok w tył i znalazłam się na jezdni. Nie zważałam na to, widziałam tylko Dracona i jego oczy, które patrzyły na mnie tak, że krajało mi się serce.
-Kocham cię… i zawsze będę cię kochać, ale… teraz rozumiem… gdzie jest moje miejsce. Nie przy tobie, Draco… ty jesteś czarodziejem pełnej krwi i…- nie dokończyłam, bo nagle usłyszałam przerażający, narastający w moich uszach gwizd i zobaczyłam zbliżającego się z oszałamiającą prędkością Błędnego Rycerza.
To była chwila, może ułamek sekundy: poczułam, że ktoś rzuca się całym ciałem na mnie i zaraz potem uderzyłam boleśnie w pień. Koło mnie przemknął autobus. Gdy jego gwizd ucichł, odważyłam się otworzyć oczy.
Stałam pod drzewem- nie, ja byłam w g n i e c i o n a w rosnący przy krawężniku klon, bo jego kora boleśnie wpijała mi się w plecy. Draco trzymał mnie mocno w pasie i patrzył na mnie . Jego twarz była tak blisko, że niemalże czułam jego oddech na swojej skórze. Deszcz padał coraz mocniej, ale my byliśmy bezpieczni pod okapem z klonowych, rozłożystych gałęzi. Milczeliśmy, nie odrywając od siebie wzroku. Pragnęłam, żeby ta chwila przedłużyła się, niestety…
-Draco…?- usłyszałam pretensjonalny głos Lucjusza Malfoya i przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz. Wysunęłam się z ramion jego syna i odwróciłam w jego stronę.
-Nie zamierzałam zniszczyć życia pańskiemu synowi, panie Malfoy… chciałam tylko, aby był szczęśliwy.
-Tak się składa, że wiem lepiej od ciebie, co jest dla niego dobre.- odpowiedział głosem, który zmroziłby nawet słońce. -Nie chcę cię tu więcej widzieć, masz o nim zapomnieć.
Nie byłam w stanie nic na to odpowiedzieć, a zresztą, to nie było pytanie: to był rozkaz, którego niewykonanie groziło czymś o wiele gorszym, niż normalny sprzeciw wobec rodziny. Nie zważając na coś, co mówił Draco, a czego prawie nie słyszałam, wykonałam ten rozkaz.
Gdybym bardzo mocno wychyliła się z okna, ujrzałabym drzewa w parku, te, pod którymi przechadzaliśmy się wtedy, sześć lat temu. Zapewne niektóre z nich zostały ścięte, pamiętam, że były bardzo stare i pochylone, a od tego czasu niejedną burzą i zawieruchę musiały znieść z pewnością… wtedy dla mnie najgorsza była ta burza sprzed sześciu lat, w nocy z dziesiątego na jedenastego września.
Deszcz, jaki zaczął padać po południu, był niczym w porównaniu z tym, co działo się w nocy: nawet w Proroku , jak się później okazało, pisali o tym jako o „największej burzy od dziesięciu lat”.
Siedziałam na starannie zasłanym łóżku w pokoju w Dziurawym Kotle obok zapakowanej, zapiętej starannie torby i zastanawiałam się, czy tak samo będzie padać podczas mojej podróży na trasie Londyn - Dublin. Pociąg odchodził o 653 z King Cross.
Zalane deszczem okna przypominały szare płótna, które ktoś powiesił w pokoju chyba tylko po to, by mnie dobić. Byłam załamana z powodu reakcji jego ojca na nasze plany i rozstania z Draconem, trawił mnie nieprzenikniony, nieuleczalny żal, który dusił w gardle. Łzy nie nadchodziły, zupełnie, jakby czekały na lepszą okazję.
Żeby jakoś oderwać się od tego ciężkiego szoku, próbowałam myśleć o czymś innym lecz nie było neutralnego tematu, który nie doprowadziłby mnie do Dracona czy jego ojca. Krążyłam więc w kółko, niczym zaszczuty, przerażony do granic możliwości zwierz i pragnęłam, by ta męka skończyła się jak najszybciej.
Nagle do mojego pokoju zastukano i w drzwiach pojawiła się głowa barmana, Toma.
-Ktoś chce się z panią widzieć, pyta, czy może tu wejść.
-Kto taki?- podniosłam głowę, a serce zabiło mi mocniej.
-Jakiś chłopak, mówi, że nazywa się Malfoy i że pani go zna.
Moje serce zaczęło bić teraz coraz szybciej. Zacisnęłam wargi i spuściłam głowę.
-Nie wpuszczać go?- zapytał Tom.
-Niech… niech go pan wpuści.- powiedziałam słabo. Tom przyjął do wiadomości i znikł, a po chwili drzwi mojego pokoju otwarły się po raz drugi.
Draco wszedł do pokoju, zamknął cicho drzwi i usiadł obok mnie na łóżku. Uparcie nie podnosiłam głowy, czując ucisk w gardle. Wiedziałam, że jedno spojrzenie i już nie potrafię go zostawić, nie potrafię odejść i rozstać się z nim dla jego dobra.
-Hej… spójrz na mnie, kochanie.- powiedział dziwnie miękkim głosem, od którego poczułam się jeszcze gorzej. Przełknęłam ślinę i nie zareagowałam. Wyciągnął rękę i objął mnie ramieniem, poczułam jego dłoń na swoim barku. Przyciągnął mnie do siebie. Och, jak bardzo chciałam przytulić się do niego!
-Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, mój ojciec jest idiotą i nie zamierzam go słuchać. Wyjadę z tobą do Dublina, będziemy razem studiować, wszystko się ułoży, zobaczysz. Najważniejsze, żebyś ty była szczęśliwa, nic więcej się dla mnie nie liczy.
-Nic się nie ułoży, Draco.- odparłam bezbarwnym, obcym głosem. Zebrałam się w sobie i uniosłam wzrok. W jego oczach kryło się bezbrzeżne zdumienie.
-Nigdzie nie pojedziemy. Nie zgadzam się na to… nie chcę.
-Kłamiesz.- Draco odsunął mnie od siebie, by przyjrzeć mi się. Trwałam przy swoim, chociaż serce rwało mi się do niego.
-Nie kłamię. Nie chcę z tobą nigdzie jechać, nie możemy być razem, Draco, to koniec.
-Chodzi ci o to, co powiedział mój ojciec, tak?- jego oczy zwęziły się. Nie dbałam o to lecz zmilczałam; Draco uznał to za potwierdzenie swoich słów, zerwał się więc z łóżka i stanął pod szafą: wysoki, rozgniewany, z chmurnym czołem i zaciętymi ustami, połyskującymi oczyma. Jak mogłam…
-Marta, posłuchaj mnie uważnie. Nie obchodzi mnie to, co myśli o tobie mój ojciec, mam gdzieś to, czy urodziłaś się w niemagicznej rodzinie, czy nie! Chcę być z tobą i mieszkać z tobą w Dublinie, poradzę sobie, ojciec nie może decydować za mnie.
-Draco, nie.- teraz ja też wstałam i podeszłam do niego. Patrzyłam mu prosto w oczy i odmawiałam… niewiarygodne. Nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
-Twój ojciec nie jest jedyną osobą, która mnie tak traktuje. Wielu czarodziejów jeszcze będzie z pewnością krzywo na mnie patrzeć i obrażać, bo jestem szlamą- na dźwięk tego wyzwiska Draco chciał zaprotestować, ale nie dałam mu sobie przerwać -, tak już jest na tym świecie. Chciałabym być z tobą, ale teraz rozumiem, że to niemożliwe… nie mogę z tobą być, bo cię kocham. Dla twojego własnego dobra będzie lepiej jak… jak się rozstaniemy… im szybciej, tym… tym lepiej. Masz wiele perspektyw przed sobą, nosisz godne nazwisko, nie pozwolę, byś w oczach innych ludzi sprzeniewierzył je, wiążąc się ze mną.
-Nie dbam o tych, którzy śmieją nazywać cię szlamą.- syknął. Pokręciłam głową, walcząc z coraz większym żalem i rozpaczą.
-Draco, uwierz mi… tak będzie dla nas najlepiej. Kochasz mnie?
Przez ułamek sekundy patrzył na mnie, jakbym postradała zmysły, ale wiedział, o co mi chodzi, bo znowu chciał mi przerwać lecz i tym razem nie pozwoliłam mu.
-Więc odejdź… odejdź stąd i nie… nie szukaj mnie, nie pisz do mnie, zapomnij, że kiedykolwiek coś nas łączyło, że mnie znałeś… wracaj do domu i do swojego świata, Draco.
-Marta, twój świat jest moim światem…
Roześmiałam się gorzko. Pod powiekami czułam łzy.
-Nie, Draco, nie oszukuj ani siebie ani mnie, dobrze wiesz, że to nieprawda. Proszę cię, wyjdź.
Chwilę patrzył na mnie, próbując coś powiedzieć, a potem nagłym ruchem złapał mnie za dłoń i pociągnął ku sobie, ale wyrwałam ją i, dławiąc się od łez, otworzyłam drzwi. W jego oczach płonęły przez chwilę jakieś błyski, potem wyszedł. Gdy tylko znalazł się na korytarzu, zamknęłam drzwi i usiadłam pod nimi, czując, że chyba umrę tej nocy. Ukryłam głowę w ramionach i rozpłakałam się. Za oknem wciąż padało.
No i wyjechałam do tego Dublina sama, tak, jak „chciałam”. Znalazłam w miarę szybko mieszkanie, zaczęłam studia i starałam się wmówić w siebie, że rozpoczynam nowe życie. Dużo czasu jednak minęło, nim potrafiłam zacząć się śmiać i żartować, chociaż w sercu wciąż miałam ostry cierń, który dawał o sobie znać, najczęściej nocami.
Nie pomagały mi też listy, które przysyłał prawie dzień w dzień przez pierwsze dwa miesiące. Najpierw czytałam je, a potem już tylko odsyłałam, nie otwierając, bo za wiele mnie to kosztowało.
Pamiętam, że w którymś z ostatnich napisał, że jeśli nie dostanie odpowiedzi, to sowa pogryzie mi palce. Płakałam i jednocześnie śmiałam się, czytając ten list. Złożyłam go w czworokąt i miałam schować z powrotem do koperty, jak zwykle, gdy Egida kujnęła mnie dziobem w wewnętrzną część dłoni. Schowałam jednak poplamiony nieznacznie krwią pergamin do środka i odesłałam ją w końcu z powrotem do Dracona. Myślę, że ślady krwi były jedynym znakiem w tym czasie ode mnie, że czytam jego listy; od tego momentu listy przestały przychodzić, a ja dostałam wiadomość, że Draco wyjechał do Edynburga, gdzie wstąpił do armii i asystował lekarzowi polowemu (w tamtym czasie w Szkocji trwała okropna nagonka na czarodziejów nieczystej krwi i tzw. charłaków). Pięć lat… , pomyślałam, zsuwając się z okna i podchodząc do łóżka, chociaż i tak nie byłam senna. Straciliśmy pięć lat… twoim zdaniem, nadrobiliśmy je przez te trzy miesiące? , zapytałam w myślach, zwijając się w kłębek, nie zdejmując nawet szlafroka. Oczy same mi się zamknęły, gdy jakiś głosik w mojej głowie odpowiedział kojąco: To były burzliwe trzy miesiące, ale z pewnością niezapomniane i cudowne, nie ma czego żałować. Nawet nie zauważyłam, gdy zapadłam w sen.