Wtorek minął mi zaskakująco spokojnie. Od ósmej rano przyjęłam klientów, potem byłam na dwóch sprawach w sądzie i wszystko przebiegało po mej myśli. Nic specjalnego się nie działo i z pozoru wyglądało to, jak normalny dzień pracy. Zbyt normalny, jak na powtórne przesłuchanie i wyproszenie z gabinetu. , pomyślałam, opuszczając budynek Ministerstwa około czwartej po południu. Ten spokój niepokoił mnie o wiele bardziej, niż najbardziej burzliwe dni w pracy, jakie dotąd udało mi się przeżyć.
Sprawa pechowego przesłuchania trapiła mnie nieustannie, a jeśli udało mi się zapomnieć o niej w kieracie obowiązków i różnych zleceń, to było to tylko chwilowe. Spodziewałam się może nie tyle kolejnego wezwania do Międzynarodówki, co wezwania do Ministra, jako że on był najwyższym zwierzchnikiem stróżów prawa, pracujących z ramienia Ministerstwa; brak jakiegokolwiek odzewu z ministerialnej kancelarii nie przynosił mi ulgi lecz jeszcze większy niepokój. Instynkt mi mówił, że to nie wróży niczego dobrego, ale ponieważ także środa i czwartek upłynęły mi podobnie, odważyłam się odetchnąć głębiej.
W piątek od rana miałam upiornych klientów, potrzebowałam tłumacza języka niemieckiego, ale ten jak na złość spóźniał się. W dodatku rano przed wyjściem z domu oblałam się herbatą, chyba po raz pierwszy w życiu, co także nie wprawiało mnie w stan beztroski i radości.
Właśnie w tym motłochu dowiedziałam się, że sensacja króluje na korytarzach Ministerstwa. Nie pamiętam już, kto mi to powiedział, ale wszystko wiązało się z dzisiejszym numerem Proroka Codziennego .
Przejrzałam gazetę w biegu, podczas dziesięciominutowej przerwy w drodze na salę sądową i doskonale zrozumiałam, jak niedoceniany jest mój instynkt; w gazecie bowiem znalazły się trzy wybuchowe, „rewelacyjne” materiały: wywiad z Lucjuszem Malfoyem, artykuł odnośnie wyników śledztwa zleconego przez Saxa połączony z kolejnymi rewelacjami „głosu prawdy” oraz kąśliwy rys mojej biografii plus zdjęcie z CV.
Nie wiem, co mną bardziej wstrząsnęło: czy wypowiedzi szefa Międzynarodówki ( „[…] tak więc, choć nie udało się ustalić ostatecznie tożsamości sprawcy tego haniebnego incydentu, mamy podstawy, by podejrzewać, kto mógł się tego dopuścić. Zdaniem Międzynarodowego Urzędu Prawa Czarodziejów, może to być jedna z prawniczek, której zachowanie podczas przesłuchania otarło się o granice rozsądku. Nic zresztą dziwnego, bowiem osoba ta przebywała w grudniu zeszłego roku oraz marcu bieżącego na zwolnieniu lekarskim, wystawionym przez lekarza, zajmującego się leczeniem chorób psychicznych. Osoba ta również przebywała na oddziale szpitala św. Munga w skutek podjętej próby samobójczej, więc teoretycznie powinniśmy byli się spodziewać takiego jej zachowania. Niestety, zawiodły nas zaufanie oraz wiara.” ), jasno sugerujące, że to ja jestem podejrzaną, czy pełne oburzenia oraz nienawiści słowa, wyrzeczone przez ojca Dracona (w słowach tych m.in. zostałam nazwana nie tylko ‘szlamą’, lecz także odczytałam wyraźne groźby pod moim adresem), czy też artykuł poświęcony właśnie mi, napisany wyjątkowo zjadliwie, z mnóstwem nieprawdziwych, przekłamanych i krzywdzących informacji, głównie pochodzących z najohydniejszych plotek, jakie o mnie krążyły. O ciemnych sprawkach kolejnego ze zwolenników Czarnego Pana, jakiego wziął na warsztat Rod, nie byłam już w stanie nic myśleć. Szczerze zastanawiam się, jak udało mi się dojść na salę sądową i powstrzymać to, co mną targało.
Jeszcze chyba nigdy nie czułam się tak upokorzona i zaszczuta; nawet w najgorszych chwilach konfliktu z klanem Malfoyów nie odczuwałam takiego poniżenia, jak teraz. Udało mi się jakoś przebrnąć przez parę rozpraw, a gdy tylko się zakończyły, opuściłam salę sądową pierwsza. Nie miałam siły wysłuchiwać komentarzy, jakie z pewnością by mnie spotkały.
Trzęsłam się z żalu, poczucia krzywdy i złości; jednocześnie wszystkie te trzy uczucia walczyły w mej duszy o prymat nade mną. Zwyciężyło to drugie, bowiem gdy dotarłam do drzwi swojego gabinetu (musiałam tam wrócić, żeby zostawić dokumenty) i zastałam czekającego pod nimi Roda, bez słowa wpuściłam go do środka, a gdy zamknął za sobą drzwi, pozwoliłam mu wziąć się w ramiona i rozpłakałam się. Liczyłam szczerze na to, że wraz ze łzami spłynie choć część upiornych przeżyć, ale oczywiście, tak się nie stało.
Kiedy odsunęłam się od niego i spróbowałam się uspokoić, Rod zaczął cicho:
-Przepraszam cię. Nie sądziłem, że tak to się skończy, nie chciałem… żeby cię zmieszali z błotem.
-Daj spokój, Rod.- odpowiedziałam, wyciągając chusteczki i przywołując zaklęciem szklankę zimnej wody.
-Marta, naprawdę chciałem tylko ci pomóc, zemścić się na nich za to, że teraz… że teraz nie masz przy sobie Dracona.- odparł niezwykle stanowczo. Upiłam łyk wody i spojrzałam na niego w milczeniu, więc kontynuował. -To są podli, bezwzględni ludzie, skrzywdzili cię niesłusznie i zapłacą za to, obiecuję ci to.
-Rod, daj sobie z tym już spokój.- spojrzałam mu w oczy. Po raz pierwszy nie zależało mi na tym, żeby mnie zrozumiał i chyba właśnie dlatego tak się stało.
-Dobrze.- powiedział spokojnie. -Dobrze, ale jak skończę z nimi wszystkimi. Zostały mi jeszcze dwie osoby… a potem pójdę i przyznam się, że to ja pisałem listy.
-Rod!- niemalże zawołałam z rozpaczą, załamując ręce. -Czy ty nie rozumiesz, że nie o to mi chodzi? Nie chcę, żebyś się przyznawał, nie chcę, żebyś się poświęcał i narażał dla mnie! Po prostu skończ z tym, nie pisz już nic więcej… już wystarczająco dużo złego się stało i nie chodzi tu o mnie, o to przesłuchanie, bo to jest li i jedynie moja wina.
-Co ty opowiadasz? Przecież nic nie zrobiłaś… Marta, co się działo na tym przesłuchaniu?- zapytał łagodniej.
Opowiedziałam mu więc wszystko, nie oszczędzając siebie ani innych. W duchu liczyłam na to, że będzie umiał powiedzieć mi coś pocieszającego, a zarazem racjonalnego i obiektywnego.
Kiedy skończyłam, chwilę milczał, marszcząc czoło. Czekałam na jego opinię, choć co to mogło zmienić? Moja sytuacja jest już i tak wystarczająco parszywa, myślałam gorzko, nic mi nie zostało.
-Wiesz co… moim zdaniem, dobrze zrobiłaś, że im to wszystko wygarnęłaś. To, że wywlekli twoją sprawę i namącili z tym zwolnieniem, jest najlepszym dowodem na to, że się nie pomyliłaś.- powiedział. -Miałem o Saxie lepsze zdanie, ale widać pieniądze mogą wszystko, zwłaszcza te z kieszeni Lucjusza Malfoya. Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.- dodał na koniec, choć nie jestem pewna, czy w to wierzył: w każdym razie, przeze mnie słowa te przepłynęły bez śladu.
Rod nie miał racji. Wcale nie było „dobrze” - ani dla niego ani dla mnie. Okazało się to następnego dnia, wieczorem.
Pogoda była świetna. Niebo było bezchmurne i usiane gwiazdami, świecił księżyc a powietrze przesycone było zapachem świeżych roślin. Siedziałam w oknie mojego pokoju i patrzyłam na park. Nie mogłam zasnąć, wciąż myślałam o pracy i przewrotnych artykułach w Proroku , zaparzyłam sobie więc kubek mocnej herbaty i usiadłam przy uchylonym oknie z nadzieją, że świeże powietrze, cisza i spokój pomogą mi w zrelaksowaniu się.
W pewnej chwili wydawało mi się, że coś trzasnęło i poruszyło się między drzewami. Wytężyłam więc wzrok, ale ponieważ park wyglądał tak, jak przedtem, uznałam, że to jakiś bezpański kot urządza harce. Nie mogłam jednak udać, że nie widzę postaci w czarnym płaszczu, przemierzającej chyłkiem parkowe trawniki w kierunku muru oddzielającego park od mojego ogrodu.
Zastygłam w bezruchu na parapecie. Pierwsza moja myśl była: „śmierciożerca”, ale w dwie sekundy później zganiłam się siłą za ten wymysł. To jeszcze o niczym nie świadczy, uspokój się , nakazałam sobie, i z różdżką w dłoni zsunęłam się na podłogę. Stanęłam przy ścianie i czekałam, nasłuchując kolejnych odgłosów z napięciem. W duchu pogratulowałam sobie pomysłu uchylenia okna ale zganiłam za włączenie małej lampki przy łóżku. Teoretycznie nie powinno być jej widać, chociaż… .
Drgnęłam, gdy w szybę uderzył jakiś kamień. Uderzył niezbyt mocno -nie stłukł jej- lecz nie na tyle cicho, by nie obudzić mnie, gdybym spała. Zawahałam się a potem ostrożnie wyjrzałam przez okno, jednocześnie starając się samej nie być zauważoną. Niestety, z takiej pozycji niewiele było widać, jednak nie odważyłam się otwarcie stanąć w oknie. Przecież nie wiem, kto to rzucił.
Czekałam, niemal bojąc się oddychać. W chwilę później kolejny kamień uderzył w szybę, tym razem mocniej. Upadł na podłogę. Kucnęłam i po krótkich oględzinach podniosłam go. Okazało się, że kamień był zawinięty w jakiś zwitek papieru. Na nim napisane było: Wyjdź na zewnątrz, bardzo ważna sprawa, nie mamy czasu. Czekam w parku za płotem.
S. Snape Snape? O tej porze? W taki dziwny sposób chce, żebym wyszła? - myśli galopowały w mej głowie, niczym stado dzikich koni. Z jednej strony, nie ufałam karteczce, z drugiej jednak, jej treść, zwłaszcza słowa „bardzo ważna sprawa” i „nie mamy czasu” niepokoiły mnie i sprawiały, że nie mogłam usiedzieć spokojnie w miejscu. Wahałam się wyjątkowo krótko - w pół minuty później, nasuwając kaptur i wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu, wyszłam cicho z domu.
Oczy bolały mnie od rozglądania się, żałowałam, że czarodzieje nie wymyślili jeszcze czegoś na wzór noktowizorów używanych w świecie niemagicznym. Kiedy upewniłam się na dwieście procent, że nikogo nie ma w pobliżu, przeszłam chodnikiem kilkadziesiąt stóp i skręciłam na aleję parkową.
Dziwnie się czułam, wkraczając pod korony olchowe i mając nad sobą ciemne, zagadkowe niebo. Przeleciał mnie przykry dreszcz i pożałowałam pochopnego zaufania, gdy zatrzymałam się na alei niedaleko płotu i nikogo przy nim nie było. Ty głupia, wymawiałam sobie, czując, że każdy nerw i mięsień mam boleśnie napięty, a oczy chodzą mi, jak dwa nakręcone bąki, dałaś się kolejny raz nabrać i teraz… - w tym momencie urwałam swoją naganę, bo ku mnie podeszła znikąd postać w kapturze. Czekałam bez ruchu, z różdżką w dłoni, aż się zbliży, czekałam na jeden fałszywy ruch, ale taki nie nastąpił. Miast Zaklęcia Niewybaczalnego czy choćby oszałamiacza postać zsunęła na chwilę kaptur i zobaczyłam przed sobą naprawdę Mistrza Eliksirów.
-To naprawdę ja.- powiedział cicho. -Nie mamy chwili do stracenia, Czarny Pan wzywa nas na zebranie.
-Dziś? Teraz?- zapytałam, kiedy już nałożył kaptur z powrotem. -Co się stało?
-Nie mam pojęcia.- odpowiedział i wyciągnął do mnie rękę. Położyłam bez słowa dłoń na jego ramieniu i zdeportowaliśmy się.
Komentarze:
M. Czwartek, 25 Grudnia, 2008, 21:02
Jejku jej. Dopiero skończyłam czytać poprzednie wpisy i skomentować, a tu już nowy.
Margot, ja już nie mam naprawdę inwencji na komentarze! ;) Nic nie mogę zarzucić, aczkolwiek muszę ci powiedzieć, że czekam na jakąś kulminację akcji. Bo od kilku notek akcję świetnie budujesz, czas na rozwiązanie.
I to wszystko. Pisz, pisz. Jak najwięcej. (I może wreszcie będę mogła coś skrytykować! <joke>)
Pozdrawiam
gorgie Czwartek, 25 Grudnia, 2008, 21:24
Zgadzam się z komentarzem wyżej. Fajnie że w tak szybkim tempie dodajesz notki
IkA Niedziela, 28 Grudnia, 2008, 16:09
super!!!
Nutria(ZKP) Niedziela, 28 Grudnia, 2008, 22:30
Jak zawsze zachwycasz!!! Z notki na notkę wzniecasz moją ciekawość. Jestem coraz bardziej spragniona przygód Marty i reszty bohaterów. Ciekawe czego może chcieć Voldemort. Napomknę jeszcze o tym, że brakuje mi jakiś zgonów. W końcu to Czarny Pan i śmierciożercy, przecież nie przebierają w środkach xD. Avada Kedavra i po problemie. To tyle.
Pozdrawiam;]