Koniec jest zawsze początkiem czegoś innego. Nie inaczej jest w moim przypadku.
DZIESIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
- Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą.
Kurczaki. A ja myślałem, że o ślubie z tak piękną kobietą mogę tylko śnić. A tu taka miła niespodzianka! Z niepewną miną zbliżałem swoją twarz do jej twarzy i pełen obaw skupiłem się na ustach partnerki. Lekko zarumieniła się, chcąc coś powiedzieć, lecz nie pozwoliłem jej. Przełamałem strach i spiłem z jej warg słowa, które niedługo miały z nich wypłynąć. I wtedy… Obudziłem się.
Przez chwilę nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Leżałem na czymś miękkim. Materac? Tak, niewątpliwie materac. Wokół unosiła się woń lawendy. Pachniało identycznie, jak w domu cioci Amelii. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, co wydarzyło się dziesięć lat temu.
Wtedy nie zobaczyłem przy sobie Shirley. To nie przy niej miałem żyć i umierać. Pomyliłem się. Kobietą na wózku nie była moja przewodniczka – to była moja mama. Żyła. Żyła, bo w tamtym świecie nie mogłem jej zabić. Airiene miała dziecko z Remusem. Synka. Ja byłem jego chrzestnym. A chrzestną Lilly. Tak Lilly Potter. A Harry miał młodszego braciszka. Ja ożeniłem się z córką cioci Amelii, Rebecą.
Mogło tak być. Oczywiście, że mogło. Ale nie, ja musiałem wszystko schrzanić. Musiałem wydać tajemnicę Potterów, musiałem zabić tych trzynastu mugoli, musiałem wrobić w to wszystko Syriusza i musiałem zabić swoją matkę. Nie mam pojęcia, skąd wzięło się we mnie tyle zła. Przypomniała mi się pewna scena z dzieciństwa.
Mama podała mi kolorowe pudełko. Już zaczynałem składać słowo z pstrokatych liter, którymi ozdobione było pudełko, kiedy mama odchyliła wieczko. Natychmiast zapomniałem o nieudanej próbie przeczytania pierwszego słowa w swoim życiu. Zbyt mocno zainteresowała mnie zawartość pudełeczka: kilkanaście plastikowych pojemniczków, wypełnionych kolorowymi maziami.
Biała jak śnieg.
Żółta jak słońce.
Pomarańczowa jak pomarańcza.
Różowa jak moje policzki.
Czerwona jak krew.
Zielona jak trawa.
Błękitna jak moje oczy.
Fioletowa jak samochód cioci Amelii.
Brązowa jak drewno.
Szara jak chmury zwiastujące deszcz.
Czarna jak włosy Chłopca, Który Przeżył.
Dostałem też kartkę i pędzelki. Mama pogłaskała mnie po głowie i pootwierała pojemniczki. Powiedziała, że wychodzi na chwilkę, a ja mam się grzecznie bawić. Ja, nie zważając na pędzelki, zanurzyłem palec wskazujący w żółtej mazi. Rozmazałem na fragmencie kartki, pragnąc stworzyć coś na wzór słońca. Spodobało mi się malowanie. Następnie umoczyłem ten sam palec w czerwonej farbie. Nad słońcem namalowałem krzyż, podobny do tego, który wisiał nad drzwiami mojego pokoju. Mama mówiła, że wisi tam, by mnie chronić. Chciałem, żeby ten czerwony krzyżyk chronił postacie z mojego obrazka. Pod krzyżykiem postawiłem żółtą kropkę a obok niej brązową. Domalowałem im sukieneczki i po cztery kończyny. Stworzone przeze mnie dziewczynki trzymały się za rączki. Po chwili dołączyła do nich różowa, w błękitnej sukieneczce. Nie przeszkadzał im kolor skóry, a właściwie jego różnorodność. Buzie miały roześmiane, w mojej wyobraźni poruszały się, bawiły razem. Zaprzyjaźniły się pomimo dzielących je różnic. Jako ośmiolatek naiwnie marzyłem o tym, żeby ludzie przestali śmiać się z innych z powodu wyglądu. Mama rozpłakała się, widząc moje „dzieło”. Przytuliła mnie i wyszeptała, że jest ze mnie dumna.
Dawniej chciałem być aniołem, rozsiewającym wszędzie miłość i dobro. Po kilkunastu latach stałem się jednak diabłem, niszczącym życie uczciwym ludziom. I sam nie poniosłem jeszcze konsekwencji. Nie otrzymałem porządnej kary. Szczęściarz? Nie, tchórz. Dupek, który ucieka przed sprawiedliwością.
Dostałem od Dumbledore’a kolejną szansę. Nie oddał mnie w łapy dementorów, przekonał Harry’ego, by mi wybaczył. A ja nie wiem, jak mu się odwdzięczyć. Pytałem go o to. Odpowiedział, że mam przeżyć życie tak, jakby chciała tego moja mama.
Ożeniłem się więc z Rebecą, zgodziłem się adoptować dwoje jej dzieci. Wcześniej jednak poprosiłem Shirley o rękę. Powiedziała, że mnie kocha, ale nie może. Jestem pisany komuś innemu, i to z ta osobą powinienem wziąć ślub. Wtedy widziałem ją ostatni raz. W dniu mojego ślubu dostałem od niej kartkę z życzeniami i króciutki list, który wyglądał, jakby pisała go w pośpiechu. Gdzieniegdzie tekst był zachlapany łzą.
"Możesz pomyśleć o mnie cokolwiek:
Że się poddałam, jestem niestała, niekonsekwentna,
mało poważna, cyniczna, chłodna i obojętna... Możesz oskarżyć mnie o co zechcesz... O dziecinność, niesłowność iiii....
że nie tak miało być.......
Możesz dowolnie też mnie nazywać.....
.... dziecinną materialistką, skrajną egoistką....
Tylko(!)
zanim otworzysz usta, spójrz proszę na moment w kierunku lustra..."
Możecie nie wierzyć, ale dotarł do mnie sens tych słów. Sam się rozpłakałem. Shirley poświęciła się dla mnie, a ja nawet jej nie podziękowałem. Wystarczyło powiedzieć tylko banalne „dziękuję”, a być może jej decyzja byłaby inna.
Nie musiała przeprowadzać mnie na drugą stronę lustra. Nie musiała pokazywać mi tego wszystkiego. Nie musiała pokazywać mi mnie! Teraz już wiem, że zrobiła to z miłości. Miała nadzieję, że nie uwierzę święcie w przeznaczenie, i podziękuję jej za wszystko, jednak nie pokieruję się tym w życiu. Przez cały ten czas dawała mi do zrozumienia, jak gorące jest jej uczucie. Zraniłem ją, więc nie mam się teraz czemu dziwić. Nie chciała widzieć mojego szczęścia. Właściwie, gdybym był na jej miejscu, też bym nie chciał.
Dziś jest ostatni dzień naszej podróży – prezentu na dziesiątą rocznicę ślubu od dzieciaków. Wypocząłem, przemyślałem wiele spraw… Zdecydowałem, że kończę z pamiętnikiem. Ten wpis jest chaotyczny, bo chcę wszystko podsumować, a nie wiem od czego zacząć. Właściwie to poradziłbym sobie jednym zdaniem: „Przykro mi, że tak żyłem, teraz się poprawię.” Wolę jednak napisać coś więcej. Być może ktoś kiedyś to przeczyta i poważnie zastanowi się, zanim popełni błąd. Mnie udało się odbić od dna, ale część mnie na zawsze pozostanie zepsutą.
Czy kocham Rebecę? Dobre pytanie. Naprawdę, bardzo dobre. Nie, chyba nie. Przyzwyczaiłem się do niej, więc pewnie dlatego potrafię tak długo z nią wytrzymać. Choć, muszę przyznać, że nie jest ciężko. Rebeca to silna, czuła kobieta, idealna gospodyni domowa i matka dla naszych dzieci.
Ach, jakie mam wspaniałe dzieci! Allysa i Charlotte. Obie są bardzo zdolne: jedna zajmuje się fotografią, a druga pisze doskonałe wiersze i opowiadania. Allysa potrafi uchwycić na zdjęciu piękne widoki albo zwykłą, idącą mrówkę. Niezależnie od tego, na co popatrzy przez obiektyw, zamienia w coś pięknego. Za to Charlotte jest mistrzynią pióra. To właśnie jej utwory czytam przed snem jak ulubioną lekturę. Zaprzyjaźniłem się z nimi, lecz nie mogę ich pokochać. Ciągle pamiętam o Shirley. Codziennie przed snem stwarzam sobie tę samą fikcję: idę ulica, spotykam Shirley. Ona, szczęśliwa rzuca mi się na szyję, a ja zdumiony stwierdzam, że ona chodzi. Pani Sasch całuje mnie w policzek i prosi, bym został z nią.
Wiem, że to głupie. Jednak odkąd ugryzłem pierwszy kęs owocu, zwanego życiem, godnym życiem, nie przestaję marzyć. Potrafię to robić godzinami. Bo któż ich nie lubi?
Są piękne jak motyl i podobnie jak on nieuchwytne. Nikt nie powinien za nie karać, lecz pomimo tego współcześni ludzie coraz częściej ich unikają. Boją się? Jasne... Ciekawe, czego. Stąpać po ścieżce z marzeń, nie rozdeptując przy tym kwiatów rzeczywistości jest bardzo trudno. Nie można całkowicie się w nich zatracać, zaniedbując własne życie. Ale czy marzenia nie są rozrywką, jakimś sposobem oderwania się choć na sekundę od ponurej rzeczywistości? Dla mnie są niewątpliwą, darmową przyjemnością. Wciąż naiwnie marzę. Kiedy pierwszy raz świadomie uczestniczyłem w pogrzebie, zapragnąłem umrzeć z uśmiechem na ustach. To jest jedno z największych marzeń. Słyszałem już, że to chore, dziwne, ekscentryczne, godne wizyty u psychiatry etc. etc... I guzik z tym. Każdą wolną chwilę poświęcam na marzenia. Rozwijają moją wyobraźnię i wywołują uśmiech na pyszczku. I co z tego, że dziwnie wyglądam, szczerząc się do siebie? Ja to po prostu lubię, i kropka.
Wracając do dziewczynek… Są naprawdę wspaniałe. Mogę z nimi rozmawiać godzinami, i wcale mnie to nie nudzi. Każda z nich jest inna, lecz obie są wspaniałe. Słodka, niewinna, nieśmiała i bardzo spokojna Charlotte jest całkowitym przeciwieństwem rozkrzyczanej, zwariowanej i skorej do zabawy Allysy.
Kiedy po kilku godzinach lotu samolotem stanęliśmy z Rebecą wreszcie przed drzwiami własnego domu, dziewczyny nas przywitały. Nie było nad zaledwie kilka dni, a one miały nam tyle do opowiedzenia! Przygotowały nawet kolację. Charlotte prawie wykrzyczała, że zaczęła nową powieść. Podobno kryminał. Dała mi do przeczytania Prolog. Moim zdaniem jest bardzo dobry.
[Czytelników, którzy chcą sobie oszczędzić odbiegania od Peterowskiego pamiętnika, uprasza się o nie czytanie poniższego tekstu, gdyż zawiera on treści przeznaczone dla tych, którzy pragną zapoznać się z Prologiem wspaniałego kryminału jeszcze wspanialszej Charlotte.]
PROLOG
Vera zatrzymała się przed bramą okazałego budynku. Zsunęła białą, skórzaną rękawiczkę z prawej dłoni i zaczęła szukać wzrokiem dzwonka. Gdy jej spojrzenie napotkało nareszcie srebrzystą skrzyneczkę, ogarnęły ją wątpliwości. Zastanawiała się nad tym, jak to będzie, jeśli jej nie rozpoznają. Albo wyrzekną się słów, które padły przecież już tak dawno… Pomimo obaw, jakie już kilkakrotnie odciągnęły dziewczynę od tego pomysłu, dziś postanowiła wejść do domu tych ludzi i porozmawiać z nimi. Przypomnieć o obietnicy, jaką złożyli sześć lat temu i skorzystać z niej. Jej dłoń kilkakrotnie wędrowała już w stronę dzwonka, lecz za każdym razem powstrzymywało ją coś innego. Chwilami sama dziwiła się swojej wyobraźni. Nigdy nie podejrzewała, że może być tak pomysłowa, byle tylko wymigać się od dawno odwlekanego spotkania. Z każdym dniem bała się coraz bardziej. Wiedziała, że musi ich odwiedzić, w końcu sama wpadła na ten pomysł, ale teraz była przerażona. Bo najbardziej z wszystkiego Vera bała się odrzucenia. Od dziecka była niezwykle wrażliwa, przez co rówieśnicy traktowali ją inaczej. Lubili ją, naprawdę, jednak nie pozwalali sobie na żarty z jej osoby. Wiedzieli, iż zareaguje płaczem, a tego chcieli uniknąć. Poza tym nie tylko jej łzy sprawiałyby im kłopot. Dziewczyna była bardzo miła i koleżeńska, uczyła się dobrze i dodatkowo potrafiła znaleźć czas na wytłumaczenie tematu niezbyt pojętnym znajomym. Tym zasłużyła sobie na ich szacunek. Dzięki nim coraz częściej uśmiech rozpromieniał jej twarz. Często przyznawali w duchu, że Vera ma prześliczny uśmiech. Może i matka natura nie obdarzyła jej zębami, jakie posiadają panie i panowie z reklam, jednak w tym uśmiechu było coś, co przeganiało znad ich głów ciemne chmury. Tak niespotykanie szczery, pocieszny i kojący. Nie chcieli, by kiedykolwiek przez nich ów uśmiech znikł, ustępując miejsca bólowi, rozpaczy i łzom. A teraz ich ulubienica znęcała się nad prawą dłonią, wystawiając ją na okropny chłód. Odwlekając moment wciśnięcia zielonego przycisku dzwonka, katowała część swojego ciała. Jednak ból był zagłuszany przez strach przed odrzuceniem. Po kilkunastu minutach wahania, wciągnęła z powrotem białą jak czysty śnieg rękawiczkę na prawą dłoń, teraz już czerwoną i skostniałą. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę najwyżej umieszczonego okna, gdzie przed chwilą dostrzegła ruch, jakby ktoś zerknął, odsłaniając firankę, po czym odeszła. Jej kroki były początkowo niezwykle ostrożne, jakby coś ją powstrzymywało, jednak po przejściu dziesięciu metrów gwałtownie przyspieszyła. Nie minęła minuta, kiedy energiczny marsz przerodził się w bieg. Biegła dopóty, dopóki nie zabrakło jej tchu. W oczach zbierały się łzy ograniczające widoczność, by za moment spłynąć obfitym strumieniem po policzkach.
„I znów mi się nie udało! Czy coś jest ze mną nie tak? Dlaczego nie potrafię choćby z nimi porozmawiać? Potrzebuję ich. Nikt inny teraz nie może mi pomóc. Niestety. Czas się przełamać. Wyrwać się spod skrzydeł strachu, który przytula do siebie coraz mocniej. Zerwać z absurdalnymi przekonaniami i twardo powiedzieć, co mnie sprowadza.”
Nie omijając kałuż, gnała przed siebie. W płucach czuła ból, ostre powietrze zdawało się je rozdzierać. Vera nie rezygnowała jednak z wysiłku. Pomyślała, że wyczerpujący bieg jest karą za jej głupotę. [Koniec Prologu, śmiało możecie powrócić do świata przemyśleń Glizdogona.]
Za to Allysa miała do pokazania cały stos zdjęć, według mnie cudownych. Dwa spodobały mi się szczególnie.
[image]
[image]
Ma talent. Obie mają. Jestem z nich taki dumny!
Kończę z pamiętnikiem. Mam cudowną rodzinę, nie mogę zatracać się we wspomnieniach. Teraz pracuję, zapewniając Rebece, Charlotte i Allysie warunki do życia. Mam nowych znajomych, lecz nie zapominam o tych starych. Odwiedzam grób Lilly i Jamesa. Odwiedzam grób mamy. Postawiłem obok wszystkich trzech tabliczki ze słowami:
Żegnaj na zawsze,
Zapomnij co było,
Przepraszam za kłopot,
Dziękuje za miłość.
Bardzo żałuję, że wtedy poddałem się presji śmierciożerców i zrobiłem to mamie. Gdybym wcześniej poprosił ją o pomoc, nie odmówiłaby, jestem tego pewien…
Trochę to chore, że zwrócę się bezpośrednio do mojego Pamiętnika. Ale nic, wypada.
Drogi Pamiętniku, towarzyszyłeś mi od najmłodszych lat. Nie raz wchłaniałeś moje łzy, przyjmowałeś słowa smutku, żalu, radości… Niestety, chcę zapomnieć o dawnym Peterze. Nie zasługuję na to, co otrzymałem, więc pragnę zasłużyć na to teraz. Najstarsze zapiski na pewno mi w tym nie pomogą. Żegnaj.
*OD AUTORKI*
Tak jak to sobie zaplanowałam, Peter, po naskrobaniu powyższych słów, wrzucił skórzany pamiętnik zapełniony ciasnym, pochyłym pismem do rzeki. Nie utonął, lecz popłynął z prądem.
Dziękuję za wszystkie miesiące.
Dziękuję za każde słowo krytyki.
Dziękuję za każdą pochwałę.
Dziękuję Wam za to, że wytrwaliście.
Nie umiem pisać pożegnań.
Choć może to nie jest konieczne…
Kończę przecież tylko z Peterem, ale nie z Wami.
Nawet nie wiecie, jak mi ciężko.
- Płakałaś?
- Tak, płakałam
- Jesteś głupia, że płakałaś.
- Być może. Cóż, ja zbyt mocno przywiązuje się do pewnych rzeczy…
DZIĘKUJĘ. PRZEPRASZAM. WYSIADAM.
:*:*:*:*:*:*:*:*
Komentarze:
Sezamka Niedziela, 04 Maja, 2008, 13:04
Fajne, fajne! Szkoda, że to już koniec. Będę tęsknić za tym opowiadaniem.
Nika1310 Poniedziałek, 05 Maja, 2008, 12:29
Najpierw podziękuję za esemesa, który obwiścił mi, że dodałaś nową notkę: dziękuję i przepraszam, że nic nie odpisałam, bo nie miałam nic na koncie.
A teraz przejdę do notki. Jednak zrezygnowałś ze śmierci. Zrobiłaś z Petera człowieka, który po tylu nieudolnych wzlotach i upadkach potrafi się podnieść, i zrozumieć swój/e błąd/błędy. Ta postać jest zwykle kojarzona z typową kanalią, jednak ta kanalia może mieć powody, aby tak się zachowywać... Co mogę jeszcze powiedzieć na temat Twoich prac? Hmm... Nie zawsze dociągłaś je do końca (mowa o Artanis), jednak zawsze wciągały.
Naprawdę nie wiem, co mam jeszcze napisać? "To już jest koniec, nie ma już nic..." Mam nadzieję, że nadal coś będziesz tworzyć (nie koniecznie na tej stronie) i dasz mi o tym znać. Pozdrawiam!
Kenaya Piątek, 09 Maja, 2008, 10:50
Eh pogodziłam sie już z końcem tego pamiętnika. Co ja mam napisać? Że notki były super, świetne i w ogóle? Nie, to stanowczo za mało. Jak już niejednokrotnie wiele osób pisało, stworzyłaś właściwie nową postać, nadałaś jej nowy charakter... sumienie i żal za popełnione błędy. Peter jakiego nam pokazała p. Rowling, był w tym przypadku marionetką do pokazania, czegoś więcej, więcej uczuć, więcej wyjaśnień. Spodobał mi się ten Peter Polubiłam go całym sercem A spowodował to sposób pisania, sposób przedstawienia jego życia.
"Stąpać po ścieżce z marzeń, nie rozdeptując przy tym kwiatów rzeczywistości jest bardzo trudno." <- prawie się rozpłynęłam jak to przeczytałam. Sens tego zdania jest porażający...
Cóż to chyba tyle chciałam napisać/powiedzieć. Trochę to chaotyczne i nieskładne, ale co tam
Pozdrawiam i ściskam z wielką nadzieją, że zaczniesz tworzyć coś nowego...:*
Tamara Black Piątek, 09 Maja, 2008, 19:20
Popłakałam się. Ty to umiesz podsumować!
Postać, którą ja wymyśliłam jest mną, każda jej wada i zaleta, każde jej uczucie, przeniesione przezemnie na papier jest moim uczuciem. Pogodziłam się z tym, że Tamara, którą stworzyłam w swojej wyobrażni jest mi bliska. Pogodziłam się z tym, że jesteśmy do siebie tak bardzo podobne. Potrzebowałam tej notki Bello. Potrzebowałam jej aby zrozumieć ile już ja popełniłam błędów. Mam nadzieję , że docenisz to co napisałam. A ta nota o której teraz pisze nie jest jednorazowa. Przeczytałam pamiętnik Petera od samego początku. Proszę odwiedzaj tą stronę i kompentuj inne pamiętniki, to ,że twój Peter pożegnał się z dawnym sobą przelanym w kartki papieru nie znaczy że zrobi to ktoś inny.
Pozdrawiam
Lara Piątek, 09 Maja, 2008, 21:03
A ja zapraszam do pam. Roxanne Weasley, który będę prowadziła.
Pozdrowionka
Lara
Aż mi się cieplutko na sercu zrobiło, kiedy przeczytałam Wasze komentarze. Ciężko mi było napisać tę notkę, ale cóż...
Niko, w każdej wolnej chwili coś piszę. Tylko że jak na razie nie publikuję tego nigdzie A jeśli chodzi o Artanis, to ja nie prowadziłam jej pamiętnika, serio ^^ Dziękuję za komentarz. :*
Kenyao, Twoje komentarze zawsze oddają istotę moich notek. Zdanie, które zaznaczyłaś, wymyśliłam sama (tak, wiem, ciężko w to uwierzyć ) pod wpływem chwili. Wiedziałam, że będzie pasowało do fragmentu z fikcją o Shirley. Tobie też dziękuję. Rany, ja się zaraz rozkleję... ^^
Nataschy, Molly i Albusa nie opuszczę. Świetnie piszecie, uwielbiam czytać te pamiętniki. Mogłabym prosić o zawiadamianie mnie o notkach na GG? Z racji tego, że Nika już ma mój nr, zwracam się do Kenayi: numer znajdziesz w nicku. Rzadko odwiedzam tę stronę, więc za informowanie mnie byłabym niezmiernie wdzięczna
Tamaro, doceniam, doceniam. I Tobie również bardzo dziękuję. Miło jest wiedzieć, że ktoś docenił moją pracę. Fakt, nie pisałam zbyt często, ale też żadna notka nie była napisana na odwal się. Oczywiście, będę komentowała niektóre pamiętniki, bo cholernie trudno byłoby się rozstać.
Belluśka! :P Sobota, 10 Maja, 2008, 13:38
Wiem, że często przedobrzałam. Mało prawdopodobne, żeby Peter naprawdę się tak zmienił. Ale chciałam uatrakcyjnić jego postać, bo pisanie jedynie o jego strachu i posadzie sługo Czarnego Pana z czasem stałoby się nudne i dla mnie, i dla Was. A uwierzcie, zanudzić Was nie chciałam.
Pozdrawiam wszystkie!
A ja jak zwykle spóźniona....no cóż rzadko bywam na tej stronie ostatnio.
Ech, ja chyba jednak nie mogę się jeszcze pogodzić z tym, że już nie napiszesz notki do pamiętnika Petera. Zrobiłaś z niego innego człowieka. Lubiłam czytać to co piszesz…nie ja uwielbiałam to czytać. Polubiłam też Twojego Petera. Nie wiem co napisać. Prawie się popłakałam jak to czytałam. I ja również będę tęsknić za tym opowiadaniem. Wiem piszę nieskładnie i chaotycznie, ale to ze wzruszenia. Więc na koniec będzie mi brakować Twojego opowiadania i Twojego Petera.
Pozdrawiam
PS. Dziękuje za te słowa u mnie Jesteś kochana.