We wtorek, około jedenastej w nocy padłam na łóżko, nie rozbierając się nawet. Nie raczyłam w ogóle zajrzeć do łazienki. Po prostu otworzyłam drzwi do dormitorium, zamknęłam je, przyczołgałam się na czworakach do łóżka i uwaliłam się na nie. Od razu zasnęłam jak Martwyzjad, o których tyle czytałam w bibliotece. Inaczej mówiąc, zasnęłam głębokim snem. Eh, może od początku.
W sobotę o 19:30 szlaban miał James. Trwał około dwóch i pół godziny. Jim miał wyczyścić wszystkie zbroje na pierwszym i drugim piętrze. Bez użycia czarów oczywiście. Dostał trzy wiadra z wodą i z płynem, ścierkę oraz jakiś mugolski olejek. Następnego dnia rano wyglądał jak zmordowany pies.
W niedzielę, także o 19:30, na szlaban poszedł Mike. Biedak, musiał oddzielić cztery wiadra cebulek rzodkiewki węgierskiej od cebulek rzodkiewki waniliowej. A one są wielkości porzeczki! Gdy przyszedł wyglądał dokładnie tak samo jak James. A te rzodkiewki jedliśmy dzisiaj na śniadanie. Oczywiście nikt z naszej paczki ich nie tknął, podzczas gdy inni zajadali się tym przysmakiem, nie wiedząc kto musiał się dla nich umęczyć.
W poniedziałek o 18:00 przyszła kolej na Jen. Dostała chyba ze dwie tony wypracowań starszych uczniów, którzy się uczyli w Hogwarcie dawno temu. Te wypracowania były bardzo ważne i na bardzo ważne tematy, niektóre stare jak świat czarodziei, i miały się zachować jak najdłużej w szkolnej kartotece. Tak przynajmiej opowiadała Jen. Ona po szlabanie wyglądała nie najgorzej, ale palce i oczy miała tak opuchnięte, że następnego dnia rano szybko udała się do Skrzydła Szpitalnego.
I w końcu przyszedł wtorek, a wraz z nim mój szlaban. Stawiłam się o umówionej godzinie w gabinecie dyrektorki. W zasadzie to nawet nie weszłam do jej gabinetu, bo ona już mnie gdzieś prowadziła. Niedługo potem okazało się gdzie: na ósme piętro. Szłam za nią długim, ciemnym korytarzem, gdzie prawie nigdzie nie było drzwi Widziałam chyba tylko jedną parę, gdzieś na początku korytarza. Po jakimś czasie skręciłyśmy w prawo. Po pięciu minutach korytarz urwał się, ukazując trzy pary schodów: na prawo, na lewo i na wprost. My skorzystałyśmy z tych na lewo. Miały tylko 6 stopni i prowadziły do czegoś co przypominało półokrągła „ślepą uliczkę”. Na jedynej prostej ścianie widniały ogromne dębowe drzwi z jakimś wypłowiałym malunkiem. Gdy przyjrzałam się bliżej rysunkowi zauważylam , że były to kontury czterech skrzyżowanych mioteł. Psorka nacisnęła klamkę i pchnęła mocno drzwi. Głucho skrzypnęły.
- Roxanne, oto sala gdzie naprawia się miotły. Jak wiesz, wasze lekcje latania zostały odwołane i przełożone na następny semestr, ze względu na to, że miotły nie są w dobrym stanie. Niestety nikt nie miał czasu, aby je naprawić. I to jest twoje zadanie. Masz wyprostować wszystkie witki, jeśli trzeba - pododawać je do mioteł i każdą miotłę wypastować. Abyś nie zrobiła głupstwa, powiem ci jeszcze, że pastuje się tylko rączki mioteł. A teraz daj mi proszę swoją różdżkę – podałam psorce mój magiczny patyczek. Nauczycielka stuknęła swoją różdżką w moją i powiedziała głośno i wyraźnie – Aganisto. Kłądę ci różdżkę na tej szafce, Jeżeli spróbujesz jej dotknąć czy użyć, zacznie cię parzyć w rękę. A teraz proszę – zrobiła szeroki ruch ręką, pokazując cały pokój. – Wszystko czego potrzebujesz znajdziesz w szafach i skrzyniach. Przyjdę po ciebie o stosownej godzinie. – I wyszła.
Rozejrzałam się po Sali. Pomieszczenie było raczej średniej wielkości. Tylko z jednej strony, po mojej prawej, było duże, półokrągłe okno, które wychodziło na kawałek błoni i chatkę Hagrida. Pod oknem stała dębowa skrzynia z czarną kłódką. Na przeciw mnie stała szeroka szafa, na całą długość ściany. Po mojej lewej stała niska szafka z kilkoma szufladkami. To właśnie na niej leżała moja różdżka. Nad nią wisiał wielki obraz (oczywiście ruchomy) na którym, teoretycznie, kobieta naprawiała miotły. Mówię „teoretycznie”, bo w tym momencie, kobieta mioteł nie naprawiała, tylko spała na krześle w pozycji siedziącej. Ja bym tak nie potrafiła! Za mną stał mały stół i krzesło. Obydwa meble były wykonane z mahoniu, Oparcie krzesło było pięknie wyrzeźbione, Nie miało zwykłych „dziur”, tylko fale, serca, ptaki... Ciągle odkrywałam coś nowego w tym rzeźbieniu. Stół także miał bardzo ładne ornamenty. Takie zwykłe i niepozorne, lecz jednak było w nich coś takiego co nadawalo im swój urok i wdzięk.
Westchnęłam. Trzeba było wziąć się do tej mozolnej pracy. Tylko gdzie te miotły? – zastanawiałam się. Podeszłam do małej szafki i otworzyłam wszystkie szufladki. Były w nich pasty, ściereczki i jeden mały, czarny kluczyk. Spojrzałam na niego, a następnie na skrzynię. To pewnie kluczyk od tej skrzyni – pomyślałam. Niepewnie włożyłam kluczyk do kłódki. Pasował jak ulał. Przekręciłam. Coś zgrzytnęło, skrzypnęło, zachrobotało i wieko skrzyni samo się otworzyło. W środku były... witki do mioteł! Cała skrzynia, aż po samą górę była nimi wypełniona. Następnie otworzyłam ogromną szafę. To właśnie w niej znajdowały się miotły. I rzeczywiście były w bardzo złym stanie. Witki, o ile miotły je wogóle miały, sterzczały we wszystkie strony, a rączki od mioteł wyglądały jakby nikt ich nie pastował od wieków. Katastrofa!
Poukładałam sobie wszystko na stole i zabrałam się do roboty. Na początku szło bardzo dobrze, podśpiewywałam sobie pod nosem, myśląc z radością – Jednak ten szlaban nie jest taki straszny. Spodziewałam się czegoś gorszego. – Powtarzałam ciągle tę samą kolejność, która w którymś momencie zaczęła się robić bardzo monotnna i nudna: dokładanie, prostowanie, pastowanie. Dokładanie, prostowanie, pastowanie. Dokładanie, prostowanie, pastowanie. Kiedy oczy miałam już czerwone i podpuchnięte, ziewałam tak szeroko, że nietoperz mógłby mi wlecieć do buzi, zmęczenie dawało o sobie bardz mocno znać, a dyrektorka nie przychodziła, zaczęłam się nad sobą użalać:
- Dlaczego musiałam dostać taką karę? Ja na nią nie zasługuję! Za ten jeden niewinny żarcik... Przecież uczę się dobrze i staram się nie sprawiać kłopotów, więc DLACZEGO, ja się pytam?!
Nie myślałam wtedy nawet, że tym wybrykiem z eliksirem narobiłam wiele kłopotów, no ale cóż, zmęczenie, to zmęczenie, i nic na nie poradzić się nie da...
****************
Szeroka polana, bardziej przypominająca wrzosowisko. Pełno wrzosów. Koło podmokłych terenów i bagien czerwienią się żurawiny, niedaleko rosną borówki. Pokazują swe kapelusze grzyby. Wiele, najrozmaitszych grzybów. Gdzieniegdzie rosną kępki dziurawców, powojników, astrów, chryzantem i dąbków. Naokoło wiele drzew. Lecz tylko jedno szerokie, płaczące: wierzba. Płacząca wierzba. A pod nią – kobieta. Młoda dziewczyna oparta plecami o pień drzewa spała. Jej wąskie usta były rozchylone. Powieki przymknięte, rzęsy opuszczone. Jej długie, czarne, kręcone włosy powiewały delikatnie na wietrze, co jakiś czas zakrywając jej twarz. Ubrana była w czerwoną, długą suknię, wyszywaną złotą nicią. Otworzyła oczy… Po jej delikatnej skórze zaczęły płynąć maleńkie jak kryształki łzy…
**********************
- Roxanne! Roxanne, obudź się! – otworzyłam oczy. Ujrzałam w słabym świetle dyrektorkę. Czyżbym się chwilę zdrzemnęła? – Zasnęłaś ze zmęczenia. Ale cieszę się, że udało ci się naprawić tak dużo mioteł. I widzę, że tego szlabanu nie zapomnisz. A teraz idź juz spać, bardzo źle wyglądasz. Proszę, oto twoja różdżka.
Poszłam do naszej wieży, a następnie do dormitorium. Skąd ja znam ten sen? Czyżbym przeżyła senne deja vu ?
nareszcie notka. choć przyznam że poprzednia była lepsza niż ta. ta oczywiście tez jest okey ale nie za bardzo.
fajnie opisałaś szlaban. tak dokładnie i realistycznie. no i ten sen... ciekawe co oznaczał.
czekam na następną notkę
zapraszam do mnie
pozdrawiam
Ann-Britt/ZKP Piątek, 19 Września, 2008, 22:34
Notka świetna, bardzo dobre pomysły miałaś z tymi szlabanami.
Cóż więcej powiedzieć?
Podobało mi się.
Pozdrowienia!;*
P.S. Przepraszam, że tak krótko, ale jest piątek iweczór i jestem padnięta
Notka bardzo udana i ogólnie fajna.
Muszę przyznać, że piszesz naprawdę nieźle i ciekawie. :]
Stopniowo miarkujesz akcję, wprowadzasz bohaterów. I ta aura tajemniczości w związku z tą kobietą ze snu, podoba mi się. Pomysłowa z ciebie dziewczyna. Rozwijasz się i to dobrze. Ostatnio miałaś dużą przerwę w pisaniu albo raczej w dodawaniu notek, a wiem z doświadczenia że to nie jest zbyt dobre. Pisz częściej, a naprawdę zobaczysz że będzie coraz lepiej.
Ocena za tę notkę: P
Zapraszam do Jamesa Juniora.
Życzę dużo wena i pozdrawiam.
Laurelin
No, no, Laro, to było świetne! Pomysł ze szlabane, z różdżką, deja vu... bomba! Cieszę się, że to właśnie Ty prowadzisz pam Roxanne. Zapraszam do mnie, buś!
nieźle, nieźle. ciekawie.
znalazłam chyba tylko jeden błąd, brawo :]
ale ta kobieta mnie dobiła... czemu robicie ze swoich postaci takie mhoczne charaktery? Czemu nie mogą być czarodziejami, tylko kotołakami czy wampirami? Przecież każde życie jest ciekawe. Dobra, rozpisałam się. Kobieta- skąd kobieta w sukni na polanie? W SUKNI? z balu się urwała?
przepraszam, może byłam niemiła. to nie jest wtyka czy coś, nie odbieraj tego tak. Po prostu Roxnn jest fajna taka, jaka jest, bez mhocznych tajemnic :]
Mnie się notka bardzo podobała Laro, masz świetny styl, rewelacyjne pomysły i doskonałą orografię i interpunkcję Aż miło się czyta tak dobrą notkę;) Daję P, ponieważ jeszcze trochę tej notce brakuje do W;) Ale i tak jestem oczarowana Twoim pisaniem! Brawo
uściski- Parvati :*
P.S. Zapraszam do Wiktora Kruma
Najbardziej podobał mi się sen...
Był doskonale i szczegółowo opisany. Zwłaszcza charakterystyka zewnętrzna kobiety mnie zachwyciła... Długa suknia, rozwiane włosy, kryształowe łzy... To działa na wyobraźnię człowieka;)
Niby post jest monotonny, bo opowiada cały czas o szlabanie, ale... ten sen wplata tu nutkę tajemnicy, która jak najbardziej daje do zrozumienia czytelnikowi, że należy czytać pamiętnik Twojej bohaterki nadal.
Pozdrawiam i czekam na kolejne posty;)
Lucy Czwartek, 23 Października, 2008, 15:12
Podobało mi się
Szlabany, kurcze, dobrze, że ja w szkole nie mam czegoś takiego...
Notka, nawe, nawet.
Rozwijasz się, a to najważniejsze, chociaż przyznaję, że poprzednia notka bardziej mi przypadła.