Pamiętnikiem opiekuje się Tośka Czarodziejka Do 20 lipca 2008 roku pamiętnikiem opiekowała się Jennifer Black Do stycznia 2008 pamiętnik prowadziłą Shinny Special
Dziękuję za ciepłe przyjęcie I za miłe komentarze A teraz kolejna notka
...........................
Z niecierpliwością czekałem na ostatni promień zachodzącego słońca wpadający do tej paskudnej nory. To były moje ostatnie chwile tutaj. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
Serce kołatało mi lekko z podniecenia. Czułem się tak jak kiedyś… To znaczy tak jak przed laty, kiedy to w pewne czerwcowe popołudnie z Jamesem dawaliśmy nogę ze szlabanu by iść na randkę. Umówiliśmy się wtedy z bliźniaczkami, były numery… Kochaliśmy igrać z losem, z nauczycielami i woźnym. Bawiło nas to, ta niepewność czy nas załapią czy nie. Nie baliśmy się, nigdy. Byliśmy nieustraszeni i na dodatek mieliśmy wiecznego farta w tej materii. Z resztą nie tylko w tej…
Jeszcze nie wyściubiłem nawet milimetra swojego nosa z tych zimnych murów, a już zacząłem cieszyć się wolnością. Już rozmyślałem o tym gdzie pójdę, kogo będę chciał zobaczyć i… gdzie będę szukał tej oślizgłej gnidy… Ach! Zacisnąłem zęby. Dorwę go! A wtedy już będzie po nim…
Jęki dobiegające do mych uszu z sąsiednich cel w końcu umilkły, był to znak, że wszyscy już śpią. Było ciemno, ponieważ jedynym światłem były skąpe promienie księżyca, który na dzisiejszym niebie przypominał zaledwie niewielki rogalik.
Ciemne poczwary strzegące więźniów unosiły się lekko nad ziemią patrolując korytarze. Marzyły by ktoś wyszedł z za krat… Czasem zastanawiałem się czy potrafią marzyć czy one cokolwiek czują? Jeśli ktoś choć wychylił głowę dla nich równoważne ze złożeniem na jego ustach pocałunku. Była to ich największą przyjemność, tylko dla nich, bo ktokolwiek dał się skusić na ten pozornie miły gest kończył tragicznie… Zjawa zasysała jego duszę…
Przeszły mnie ciarki na samą myśl takiego pocałunku. Nie mogą mnie złapać! Nie, nie ostatni raz całowałem się… O rany! Jaki szmat czasu temu, ale nie dziękuję. Preferuje panie. Jeśli już miałbym wybierać czy się całować z… to już bym nawet wolał… nie chyba jednak wolałbym tego czarnego bez twarzy niż tego… Nie, nie będę rzygał!
-Black! Opanuj się!
Powiedziałem w myśli sam do siebie. Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Miałem wszystko opracowane. Od rana, kiedy spostrzegłem tego latającego cudaka o niczym innym nie myślałem tylko nad tym planem. Pozostała mi już tylko realizacja.
-James, Lilly wspierajcie mnie tam z góry! Robię to by wreszcie was pomścić i zrobić to co powinienem wiele lat temu, zająć się waszym chłopcem…
Powiedziałem znowu sam do siebie niemalże bez głosu, nikt nie mógł mnie usłyszeć.
Do dzieła! Zmieniłem się w psa, jak dawno tego nie robiłem... Na szczęście tego się nie zapomina! Fantastycznie znowu było być kudłatym czarnym czworonogiem, wolnym od trosk i obowiązków, aż mi się szczeknąć z radości chciało, ale zdążyłem ugryźć się w ten psi język.
Przecisnąłem się przez kraty. Jako pies miałem szansę, bo pod swoją ludzką postacią nigdy bym się nie zmieścił, a po za tym nawet gdybym próbował od razu bym został zacałowany. Widziałem już jak taki jeden chuderlaczek próbował, biedactwo sprzedał za to duszę…
Już tylko otwór w murze dzielił mnie od wolności… Stąpałem po woli do przodu, każdy krok stawiałem niepewnie. Nie mogą mnie usłyszeć, nie mogą zobaczyć, nie myśl o niczym... powtarzałem sam do siebie w myślach.
Byłem już tak blisko wyjścia, kiedy sparaliżował mnie okropny ziąb. Dementor zatrzymał się tuż obok mnie, trącając kawałkiem tej swojej czarnej szmaty, w którą jest przyodziany. Znowu te wstrętne dreszcze. Niech sobie już stąd spada! Chcę stąd wyjść! Wiem, że nie stał długo, ale mi ten moment dłużył się w nieskończoność, przestałem nawet oddychać, tak zapobiegawczo. Przyśpieszyłem na wypadek gdyby miał pomysł się wrócić, nie wiem sam kiedy to się stało, ale już przeciskałem się przez dziurę. Nie była ona zbyt wielka, gdybym nie był taki wychudzony, całkiem możliwe, ze bym się nie zmieścił. Udało się jednak moje łapy stały już na krawędzi wysokiej skarpy.
Powiew świeżego powietrza napłynął do moich nozdrzy. Nie pamiętałem już jak pachnie świeży wiatr, w murach Azkabanu cuchnęło niemiłosiernie. Tutaj wiatr plątał się w sierci, głaskając ją. Dawał poczucie swobody...
Spojrzałem w dół, wszędzie była woda. No, tak więzienie jest na wyspie, ładny kawałek od lądu. Zapomniałem o tym.
Nie było ani jednej łódki. Myśl Łapa, myśl! Rogaś, pomocy! Nie dam rady się teleportować, raz, że mnie wykryją, a dwa tutaj się zapewne nie da. Muszę płynąć, albo wracać… Nie musiałem oglądać się za siebie, wiedziałem, że dobrowolnie nigdy tam nie wrócę.
Nie miałem innej opcji. Zrobiłem dwa kroki do tyłu, a potem do przodu, odbiłem się mocno łapami…
Czarny pies wynurzył się spod wody i zaczął płynąć w kierunku lądu. To była jego jedyna szansa na ocalenie. Przeprawa przez wodę nie była łatwa dla mnie wycieńczonego, ale to co sobie obiecałem napędzało mnie. Płynąłem długo, ale nie mogłem się poddać, nie teraz…