Pamiętnikiem opiekuje się Tośka Czarodziejka Do 20 lipca 2008 roku pamiętnikiem opiekowała się Jennifer Black Do stycznia 2008 pamiętnik prowadziłą Shinny Special
1. Zemsta Dodał Syriusz Black Wtorek, 29 Lipca, 2008, 23:20
Mały ciemny pokoik, do którego jedynie przez niewielkie okno wpadły pojedyncze promienie światła a w środku ja stąpający cicho przed siebie, słyszący w uszach ten okropny dźwięk. Rozglądam się dookoła, ale w tym mroku nie jestem w stanie nic zobaczyć. W końcu z potwornym poczuciem bezsilności opadam znudzony na krzesło, opieram się łokciem o stół. Momentalnie opuszcza mnie wszelka nadzieja, zastępuje ją ogromna fala złości… W tym samym momencie czuje jak coś niewielkiego przebiega mi koło nogi… W ułamku sekundy chwytam rudego gryzonia, który to miał nadzieję przemknąć bezpiecznie koło mnie…
-Myślałeś, że cię nie dorwę?
Otworzyłem usta a z nich wydobyły się słowa, na które zwierze nie reagowało. Ścisnąłem futrzaka mocniej i ponownie otworzyłem usta:
-Myślałeś, że jak udało ci się uciec 12 lat temu to już nigdy cię nie dorwę by wypruć ci wszystkie flaki, Peterze Pettigrew?
Zacisnąłem pięć jeszcze mocniej. Szczur nie mógł oddychać. Jego niewielkie ciało zaczęło puchnąć mi w rękach. Rosło i zmieniało się aż w końcu stanął przede mną mój dawny kumpel. Największy zdrajca jakiego widział ten świat. Chwyciłem go za jego brudną wymiętą koszulę, zmierzyłem groźnie wzrokiem, ale on nie odważył się podarować mi spojrzenia.
-Czyżbyś nie potrafił spojrzeć mi w oczy?
Byłem złośliwy, ale nie musiałem mieć skrupułów. Jemu to się nie należało. Jedyne czego był godny to okrucieństwo, równe temu którego on się dopuścił.
-Masz rację. Też bym nie umiał po tym co ty zrobiłeś. Kto by pomyślał nędzny Glizdogon, cichy towarzysz, zawsze strachliwy z mózgiem wielkości orzecha laskowego, ten który lizał tyłek samego Voldemorta, miał na tyle odwagi by zdradzić przyjaciół i wydać ich na śmierć i jeszcze tyle rozumu by wrobić mnie w to wszystko i jeszcze upozorować własną śmierć…
-To nie tak, Łapa, przyjacielu!
Zacisnąłem zęby ze złości. Jak on śmie…
-Nie jestem twoim przyjacielem!
Warknąłem na niego, a on ze strachu zakrywał sobie twarz dłońmi uposażonymi w długie brudne paznokcie.
-Tyle lat…gniłem w Azkabanie za zbrodnie, której dokonam dziś…
Na twarzy Glizdogona pojawiło się przerażenie, wiedział, że dzisiaj nie będzie tak jak przed laty. Dziś nie będzie chwili zawahania, którą mógłby wykorzystać. Dzień ten będzie jego ostatnim., tym samym, w którym pomszczę śmierć Lily i Jamesa.
-Zapłacisz mi za wszystko! Będziesz cierpiał!
Przycisnąłem go do najbliższej ściany i bez wahania uderzałem o nią jego głową trzęsąc nim jak jakąś kukłą. Nie znałem litości jeśli chodzi o niego. Delektowałem się jego strachem, drżeniem jego parszywego ciała…
-Proszę, nie….
-Oni też prosili… Błagali o życie swojego synka, którego wystawiłeś na śmierć!
-Sy…riuszu… ja… nie…
Czułem jego przyśpieszone bicie serca, a on… on czuł zbliżającą się śmierć. Czekał aż wyciągnę różdżkę i wreszcie go zabiję.
-Synka, który teraz jest całkiem sam… Przez ciebie!
Peter jęczał, ale ja nie bardzo tego słuchałem. Nie znałem już dla niego litości… już nie. Raz już za to surowo zapłaciłem, za tę chwilę, w której się zawahałem.
-Sprytnie sobie wymyśliłeś… Wieść tyle lat życie szczura…ale przyszedł czas na zapłatę za grzechy…
-BŁAGAM! Ocal mnie…
Szeptał. Jego głos drżał. Był tak przerażony, że założyłbym się o to, że narobił już w gacie. Zmrużyłem oczy, które patrzyły na niego z nienawiścią, tak wielką jak nie byłem sobie w stanie nigdy wyobrazić. Wiedział to, wiedział, że mnie nie ubłaga… Że czas mierzy jego ostatnie minuty. Zaczął w końcu błagać o szybką śmierć:
-Zrób to! Weź różdżkę i mnie zabij, Łapa. Ale to nic nie zmieni! Nie wrócisz im życia!
Zacisnąłem rękę na jego gardle.
-Zapomniałeś, że ja nie mam różdżki?
Zacząłem cicho by zaraz potem wrzasnąć na cały głos:
-Zabrali mi ją w chwili gdy za zabicie ciebie wpakowali mnie do pudła!!!!
Zauważyłem jednak, że on woli, żebym na niego krzyczał. Mój szept doprowadzał go do białej gorączki, potęgował w nim lęk… Dlatego z powrotem szeptałem by bał się jeszcze bardziej, by umierał ze strachu.
-Żałuję, że nie zrobiłem tego wtedy… że jeszcze żyjesz! Uduszę cię…tymi rękoma…
Zacisnąłem prawą dłoń, którą trzymałem na jego gardle jeszcze mocniej. Jego pulchna twarz nabrała purpurowej barwy. Próbował złapać oddech, ale zbyt mocno ściskałem jego szyję by mógł to zrobić. Próbował się bronić, ale miał zbyt krótkie ręce by mnie dosięgnąć. Siły też miał za mało…A miał jej coraz mniej... słabł.
I znowu to samo! Obudziłem się. Kolejną noc śnił mi się ten sam sen, który zawsze kończył się kiedy już byłem tak blisko. Znowu obudziłem się z tym okropnym poczuciem, że to wszystko to moja wina. Dlaczego to zrobiłem?!? Dlaczego przekonałem Jamesa, żeby strażnikiem swej tajemnicy zrobił tego… tego…nic niewartego insekta?
Zamknąłem oczy i znowu widziałem to samo… Ruiny domu w Dolinie Godryka i ich martwe ciała… Lily była taka śliczna… tak chciała żyć dla swojego maleństwa… A James był tak dumny ze swojego synka… Wszyscy byli tacy szczęśliwi…
-Przyrzekam, że mi za to zapłacisz!
Powiedziałem patrząc na zdjęcie w Proroku Codziennym. Zdjęcie, na którym ta podła menda siedziała na ramieniu rudowłosego chłopca. Zacisnąłem gazetę mocno w pięści gniotąc przy tym jej kartki.
-Jeszcze nie wiem jak… ale mi za to zapłacisz! Pomszczę ich!
Wstałem gwałtownie ze swojego legowiska i podszedłem do krat. Nie wiem po co. Przecież nie wyjdę sobie stąd tak po prostu. Ta myśl, że muszę tutaj siedzieć podczas gdy on łazi sobie tam gdzieś cały i zdrowy doprowadzała mnie do wściekłości. To i ta bezradność. Rzuciłem się ze wściekłości z powrotem na swoją pryczę. Ślepo patrzyłem się przed siebie w kierunku krat, za którymi mogłem zauważyć kawałek otworu w ścianie, który wpuszczał tu światło.
Znowu zaczęła nawiedzać mnie ta myśl… Prześladowała mnie od dnia kiedy mam tę gazetę. On kreci się gdzieś koło Harry’ego, bo ten rudzielec jest w jego wieku… Zaraz! Zacząłem coś przeliczać w myślach… On ma dziś 13 lat… No, tak ten rudy też na mniej wiecej tyle wygląda… Zadrżałem. A jeśli on chce zrobić to czego nie zdołał jego pan?
Chciałbym go choć raz zobaczyć... Mojego chrzestnego syna… To ja powinienem dziś być mu ojcem… Powinienem go chronić, to w końcu mój obowiązek!
Znowu zaczynam bredzić… Wiem, że go nie zobaczę. Muszę tu gnić… Tyle lat spędziłem tutaj za… niewinność. Gdyby nie fakt, że chodzi o mnie zacząłbym się śmiać.
Moim oczom ukazał się codzienny widok… Znowu wynoszą kolejnego trupa. Nie robiło to na mnie już żadnego wrażenia, przez 12 lat jak tutaj jestem dzień w dzień te czarne poczwary bez twarzy wynoszą kolejnego wycałowanego wariata. Można nawyknąć do tego widoku, tak jak do zimna, które niosą. To jest ich rutyna, tak jak moją jest to, że codziennie po raz kolejny obiecuję sobie zemścić się. Chyba tylko dzięki temu mnie jeszcze nie wynieśli, to trzyma mnie tu przy zdrowych zmysłach. Ile to ja już miałem współlokatorów? Nie zliczę… Miesiąc temu trafił tutaj jakiś nowy, wczoraj go wynieśli... Z resztą i tak był nierozmowny…
Przez dziurę wleciał niewielki ptaszek. Co ty robisz, zwierzaku? Jesteś wolny, możesz latać gdzie tylko chcesz, a ty przylatujesz tutaj? Zacząłem mu się przyglądać. To było ciekawsze niż oglądanie wciąż tych samych mord przestępców, takich na przykład jak ta ździra, Bellatrix czy jej mężulek. Splunąłem. Brzydziłem się nimi, tak z resztą jak i Pettigrewem. Ścierwa! Szmaty Voldemorta…
Ptaszek podskakiwał beztrosko przemieszczając się w ten sposób po kamiennej podłodze. Dziobał , miał nadzieję znaleźć okruszki chleba. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Wyciągnąłem rękę, sięgając po suchy kawałek chleba, który zostawiłem sobie ze śniadania, urwałem kawalątek i rzuciłem. Zauważył to, zaćwierkał w podzięce i zaczął zmierzać w kierunku okruszków… Zauważyłem dementora, który właśnie ustawił się na jego drodze.
-Biedny już po nim.- pomyślałem.
Zwierzak jednak przeszedł obok zmory nie wzbudzając w nim żadnego zainteresowania. Za to moje owszem. Zacząłem się nad tym zastanawiać, jakim cudem go nie wyczuł, zachowywał się przecież tak radośnie. No, tak zwierzęta mają mniej silne emocje… Dementorzy pewnie ich nie wyczuwają… Wpadłem na genialny pomysł. Może spróbowałbym dać stąd nogę… jako pies… To głupie… Ale ja nie mam nic do stracenia… warto spróbować! Inaczej nigdy nie pomszczę moich przyjaciół, a Glizdogon nadal będzie bezkarny chodził po tym świecie. Może spróbować skrzywdzić chłopca. Nie! Na to nie mogę pozwolić! Nadszedł czas, by to o czym śnię każdej nocy się spełniło. Jeśli się nie uda, trudno. Przynajmniej spróbuję. Nie będę tu siedział bezczynnie i czekał aż dotrze do mnie gazeta z nagłówkiem „Śmierć Chłopca, Który Przeżył!”. Podjąłem decyzję… Zrobię to dziś w nocy…
Zdaje się, że kolejny raz początek... Dodał Syriusz Black Wtorek, 29 Lipca, 2008, 23:10
Witam was bardzo serdecznie!
Jestem Tośka i od dzisiaj jestem nową włascicielką panelu admina tego pamiętnika. Mam nadzieję, ze wytrzymam tutaj dłużej niż moje poprzedniczki...
W końcu do 3 sztuka ;P
A teraz kilka słów tytułem wstępu:
nie wiem czy to będzie kontynuacja, a raczej nie sądzę... Być może odwołam się kiedyś do tego co napisały Shiny i Jenifer, ale będzie to raczej moja historia...
Dużo komentarzy jest mile widziane.
Co prawda zaczynam od nowa, ale notek nie kasuję, uważam, ze to byłoby nie fair wobec dziewczyn... Wolną chwilą skompresuje je do jednej notki...
Co do częstotliwości pisania.... zobaczy się.
Mam nadzieję, ze przyjmiecie mnie ciepło i będziecie czytać to co napiszę...
Zaraz dodam notkę, którą wysłałam jako próbną.
pozdrawiam
Tośka Czarodziejka
Rimarafie, jest już po dobranocce! Idę spać, już idę... Dodał Syriusz Black Niedziela, 10 Lutego, 2008, 21:07
Spokojnie, widzę, że musimy zacząć od nowa.
Notka miała być w piątek. Była. Od razu wyrzuciłam, bo czułam, że zbulwersuje wszystkich czytelników.
Była dzisiaj, ale dzisiaj miałam tak paskudny humor... i zresztą mam cały czas... że uznałam, iż to niewypał.
Bo to był niewypał.
Czekałam cierpliwie. Ahmmm... Niemożliwe może Wam się to wydaje, ale jej początek był taki, że tylko dziękowałam i rączki całowałam za głosy uznania i krytyki.
Agrrr... jestem wściekła na siebie, że w ogóle dodawałam tą dzisiejszą notkę,
wściekła na Rowling, bo ostatnia jej część była beznadziejna i wpędziła mnie w depresję, co skończyło się na tym, że cały dzień puszczałam przygnębiające piosenki i siedziałam ze wzrokiem wbitym w rysunek Syriusza.
A na Was? Nie, na Was zła nie jestem, bo nie mam powodu, jeśli komuś dopiekłam to... hmmm... właśnie mnie poznaliście, nic dodać nic ująć, cała ja.
No, ale dość już tego zanudzania.
Niestety, z przyczyn... hmmm... oczywistych, kasuję także ostatnią notkę i obiecuję, Wam kochani następną dopiero wtedy, jak uda mi się napisać taką, która zadowoliłaby Was pod kątem akcji. I zapewniam wszystkich, że mam absolutnie za nic to, co pisała Dżej Kej Rolling Stone.
Przepraszam, musiałam to napisać, bo byście ze mnie i za pół wieku nie zeszli Nie znaleźlibyście drogi, co?
A tak na serio, naprawdę i w ogóle:
Przepraszam serdecznie za siebie,
za to, że Syriusz umarł i biedna Iza siedzi w depresji,
za to, że ogólnie jestem nie w sosie i mi wyszła fajna inaczej notka,
za to, że nie wyrobię się w terminie,
za to, że jestem wredna, głupia, brzydka, przygnębiająca, skretyniała... (niemiłe epitety)...
No, ale to pamiętnik Syriusza, więc przestańmy o mnie.
I nigdy więcej do tego, nie wracajmy, bo ja prawdę mówiąc uwielbiam się kłócić.
Ale wcale tego nie chcę.
Gwiazdy i te inne Dodał Syriusz Black Niedziela, 03 Lutego, 2008, 16:37
Tak się śmiesznie składa, że cały czas miałam wenę. A jeszcze śmieszniejsze jest to, że wyjechałam na ferie. Jakie zabawne, prawda? Tak więc moi kochani i zniecierpliwieni, nietolerancyjni, wredni, nieuprzejmi, wierni czytelnicy, musicie zrozumieć fakt, że ja byłam na feriach. Dla nie wtajemniczonych powiem, że ferie trwają czternaście dni. Tak więc nie musicie przepraszać za swoją bezgraniczną głupotę, naprawdę, ja też byłam głupia, że Was nie uprzedziłam o wyjeździe. Poza tym, piszę wtedy, kiedy czuję, że mogę pisać, nikomu nie składałam obiecanki, że będę dodawała notki co pięć minut, chyba, że sama nie wiedziałam co robię. Tak więc wróciłam ze Szklarskiej i uprzedzam z góry, że w następnym tygodniu też mnie nie będzie. Dziękuję i pozdrawiam wszystkich wyrozumiałych, którzy nie szczędzą ni pochwał, ni krytyki, za jedno i drugie serdecznie Wam dziękuję, jeśli Wy się cieszycie ze mnie, ja się cieszę z Was, naprawdę.
Chyba się nie zdziwicie, jeśli napiszę Wam, że jestem w paskudnym humorze. Już sam nie wiem, czy warto się w to bawić, w zabijanie, czynienie honorów, poszukiwanie, uciekanie i w ogóle. W Azkabanie raz się usiadło i długo potem nie wstawało. Teraz nie ma takiego miejsca w całej Wielkiej Brytanii, gdzie mógłbym na dłuższy czas zagrzać miejsce. A już na pewno nie w tych gęstych krzakach. Tu jest okropnie, mówię szczerą prawdę. Na prawo, drzewo, na lewo drzewo, za mną żywopłot, a jak się wychylić to widać niekończące się rzędy białych domków, stojących niczym wojsko w równych odstępach od siebie. W jednym z nich musi mieszkać Harry. Cóż, nie powiem, żebym mu odrobinę nie zazdrościł. Pewnie chłopak pławi się w luksusach, podczas gdy jego zdegradowany wujaszek błąka się po krzakach zagryziony przez pchły. Przeszukałem już trzynaście rzędów domostw i nigdzie Harry’ego nie spostrzegłem, chociaż raz trafił mi się w miarę przyzwoity mężczyzna, który raczył poczęstować mnie psią karmą. Sprzed dwóch tygodni, no ma się rozumieć. Chyba nie prezentuję się tak dobrze, jak bym tego chciał. Ale… czy ja kiedykolwiek się dobrze prezentowałem?
-Przepraszam, a pan gdzie się wybiera, panie Black? – świdrujący wzrok profesor WykończMiNervy przeszył mnie na wskroś.
-Do środka – wskazałem brodą wnętrze Wielkiej Sali. – Wraz z innymi, żeby spędzić przemiłe Święta w towarzystwie… - zerknąłem na nią całkiem pewny siebie, a ta zagrodziła mi drogę.
-Najpierw – wycedziła – Założy pan czystą koszulę. Zapnie pan ją.
-Ale to jest ostatnia jaką mam na składzie, proszę… - wstrętna jędza.
-Milcz, obdartusie. Zawiążesz sobie krawat, Black i zarzucisz na siebie marynarkę. – wzrokiem pełnym dezaprobaty omiotła moje buty – I ten koszmar… wypastujesz je, Black. – kobieta była bezlitosna. Spojrzałem na nią błagalnie.
-Ale… już jest pierwsza gwiazdka, zaraz wszyscy zaczną jeść… - rzuciłem tęskne spojrzenie ponad ramieniem profesorki na Wielką Salę, rozświetloną tysiącem malutkich światełek, dwanaście choinek poustawianych przez Hagrida, girlandy, jemiołę…
-Więc masz poważny problem – syknęła McGonagall. – I zaczesz sobie czuprynę do tyłu. – zmrużyła powieki i zamknęła drzwi do Sali. – No, idź już, idź, byle prędko… - obróciłem się na pięcie i szurając zawzięcie, doczłapałem się do Pokoju Wspólnego. Zakląłem pod nosem i zacząłem wertować tomy zaklęć, szukając takiego, które pomogłoby mi w prasowaniu, praniu, układaniu i wiązaniu krawata. Zanim takowe znalazłem, minęła północ. Ominęły mnie tysiąc dziewięćset siedemdziesiąte piąte urodziny Chrystusa. Żałuję, na Święta serwują wyśmienite wino…
Cholera, wypiłbym sobie teraz brandy. Ciekawe, czy mugole częstują tak samo dobrym alkoholem jak w Hogwarcie. Rozejrzałem się dookoła. Poza tym, że otaczały mnie rośliny, zorientowałem się, że zaczyna się ściemniać. Wieczory nie były tutaj zbytnio urokliwe. Gwiazd nie było widać, wszystko przesłaniały chmury… a gwiazdy to najpiękniejszy wytwór ciemnej nocy…
Ta Wigilia nie należała do zbytnio udanych, tak jak tamta dwa lata temu, kiedy ponoć nieporządnie się ubrałem. No, ale wtedy w ogóle nie brałem udziału w uroczystości. Teraz, kiedy mam tą przyjemność, nie czuję się specjalnie usatysfakcjonowany.
-Rogacz, podajże mi indyka… - mruknąłem.
-Z chęcią bym to zrobił, stary, ale najpierw musiałbyś skonsumować kawałek, który dołożyłem ci parę minut temu… - odrzekł wesoło James bawiąc się swoim widelcem. – Ach, spójrz tylko… gdyby tylko jej suknia miała większy dekolt… - Jim zagapił się w Lily, siedzącą parę krzeseł dalej. Nie mam pojęcia, co ją skłoniło to pozostania w szkole na Boże Narodzenie, ale jej wybór był całkowicie błędny. Przewróciłem mimowolnie oczami.
-Tościka, Jen? – zwróciłem się do przyjaciółki. Trochę przestraszyłem się jej naburmuszonej miny, ale nadal trzymałem talerz pełen tostów przed jej nosem.
-Nie, nie jestem głodna – prawie że warknęła na mnie. – Pójdę już sobie na dwór. – odsunęła krzesło i posuwistym krokiem ruszyła do drzwi.
-A tą co ugryzło?
-James, nie gadaj zanim nie przełkniesz! – wyszczerzyłem się do kumpla i zerknąłem ukradkiem na drzwi, za którymi zniknęła Jennifer. – Zaraz ją tu przyprowadzę… - chwyciłem dwa kieliszki i najlepsze wino stojące na stole. Zręcznie wymijając tańczących Dumbledore’a i Petera, opuściłem zamek. Na dworze było mroźno. Naprawdę ostry mróz. Od razu zauważyłem siedzącą na śniegu Jen. Śpiewając sobie dla otuchy „I’m dreaming of the White Christmas” podszedłem do niej i przysiadłem się patrząc w niebo.
-Skusisz się? – podałem jej jednego kieliszka. Skinęła głową i również uniosła głowę spoglądając w gwiazdy.
-Co cię tu przywiało? – nie odpowiedziałem. Bo sam nie wiedziałem. Przyszedłem, bo przyszedłem, żadna filozofia. Chciałem przerwać uporczywe milczenie, więc zapytałem ostrożnie:
-Widzisz ty coś w tych gwiazdach, czy jak?
-Nie – zaśmiała się – Ale są takie piękne… więc na nie patrzę… - Coś kazało mi odwrócić głowę ku niej.
-Widzisz ty coś w mojej twarzy, czy co? – zachichotała po chwili czując na sobie moje spojrzenie.
-Nie, ale jest piękna… więc na nią patrzę…
Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru… To wtedy tak naprawdę zrozumiałem, co czuję do tej dziewczyny. Zorientowałem się, jak cudownym wynalazkiem są gwiazdy… Tak, gdyby tylko było je stąd widać… wstrętne krzaki… Manipulowałem wszystkimi czterema łapami i ogonem, żeby się z nich wydostać, lecz po chwili zamarłem. Usłyszałem cichy szmer. Ktoś szedł chodnikiem naprzeciw mojego schronienia. Z czystej ciekawości wyjrzałem zza zasłony liści. Przyjrzałem się uważnie postaci… to było chłopak… strasznie chudy, niezbyt wysoki. Na nosie błyszczały mu okulary. Czoło przysłaniała ciemna czupryna…
-James! – wyrwało mi się, a chwilę potem krzyknąłem –Harry! – chłopiec odwrócił się. Mój okrzyk był dla niego najwidoczniej ostrym warknięciem, bo trochę się przestraszył. Sczeknąłem, myślę przyjaźnie. Wyskoczyłbym stamtąd, gdyby nie przeraźliwy pisk opon, który usłyszałem po kilku chwilach. Skuliłem się pod krzakiem. Błędny Rycerz zasłonił mi widok na chrześniaka. Wściekły na cały świat wycofałem się z powrotem. Już go teraz nie zobaczę, będę zmuszony wracać do Hogwartu…
A ja będę zmuszona kończyć. Wybaczcie, ale znów wyjeżdżam. Następną notkę obiecuję za tydzień. I błagam o wyrozumiałość.
Nowy początek Dodał Syriusz Black Piątek, 25 Stycznia;, 2008, 14:46
Więc wygrałam. Nic dodać, nic ująć, cieszę się no. Naprawdę. Jedyne, na co chciałabym zwrócić uwagę, to fakt, że swoją akcję zacznę zanim Syriusz zdążył zobaczyć Harry’ego przed rozpoczęciem trzeciego roku w Hogwarcie, bo o ile dobrze dedukuję, Shinny pisała właśnie o trzynastoletnim Potterze. Więc żeby było jasne, nie chce mi się czytać, na czym ona dokładnie skończyła, ale nawet jeżeli rok trzeci dobiegał końca, ja i tak zacznę to od początku, w tej samej formie. Syriusz uwielbia snuć w kółko te same opowieści...
Przewróciłem się ociężale na ten drugi bok, który mnie mniej bolał. Potężnie oberwałem od jakiegoś brutala, który widząc zmizerniałą psinę, skoczył i tak poobijał... Jakby żal mu było jednego kabanosa. Uciekłem zaraz gdzie sól kopią, z podkulonym ogonem, w tak podłym nastroju, ze przez parę minut zachciało mi się wrócić do Azkabanu. Moje życie jest najbardziej parszywą sprawą, o jakiej kiedykolwiek słyszałem. Zastanowiłem się na chwilę, czy napisali już o mnie w gazetach. Zapewne jestem sławny, zdobię pierwsze strony gazet, ba pewnie i okładki. Okropnie się z tym czuję. Jedyne co mnie pocieszało to myśl, że może Remus chociaż zrozumie, że wcale nie zabiłem siedmiu, czy tam ośmiu, czy nawet sześćdziesięciu mugoli, a już z całą pewnością nie mojego przyjaciela i... szczeknąłem zniecierpliwiony i rzuciłem pierwszą rzeczą jaka mi wpadła w rękę o ścianę. Chyba jakieś krzesło, nie wiem, nie zwróciłem na to uwagi. Moja przytomna strona świadomości, niemniej całkiem spora, błądziła gdzieś daleko, planowała. Wręcz odczuwałem w sobie pulsujące myśli. Zabić Petera... że też nie zrobiłem tego wcześniej... zamordować Bellatrix... dlaczego byłem tak młody i głupi... Kiedy już pomszczę Jamesa, o Jennifer nawet nie wspomniawszy, dobiorę się do Voldemorta. I pal sześć, że Harry też będzie miał na niego chrapkę. O, właśnie – Harry. Przede wszystkim i ponad wszystko, zobaczyć go jeszcze w tym roku. W tym miesiącu. Tygodniu. Wpaść do Hogwartu, wytłumaczyć mu, wyjaśnić mu wszystko od a do zet, a przy okazji pospacerować po zamku... ileż wspomnień wiąże się z tamtym miejscem...
-Witaj, młody człowieku, co tam u starszych? – James stanął przed jakimś wyjątkowo niskim trzecioklasistą i bezpardonowo wyrwał mu pergamin z rąk. – O, coś takiego było mi potrzebne, dobry chłopiec. – uczeń, zupełnie zbity z tropu spojrzał Rogaczowi w oczy, po czym czmychnął w kąt, chowając się za swoimi rówieśnikami. – Te dzieciaki są naprawdę nieźle wychowane. – stwierdził Jim i rozsiadł się na kanapie z podwędzonym pergaminem.
-James, odżywiaj się bardziej racjonalnie, to piąta klepka wróci na swoje miejsce – skwitowałem krótko zagłębiając się w lekturze „Zaklęć tysiąca i siedemnastu sześćdziesiątych czwartych nocy”. Zerknąłem na kumpla spode łba. Zajął się bazgraniem jakichś głupot, co jakiś czas rozglądając się po Pokoju Wspólnym.
-Nie ma jej tu. – za swoimi plecami usłyszałem cierpki, zgorzkniały głos, a po chwili wysoka, śmiertelnie blada dziewczyna, o czarnych, opadających do kolan włosach stanęła naprzeciwko Jamesa. Kąciki jej ust uniosły się leciutko w przepełnionym ironią uśmiechu.
-Jennnifer, jak miło cię tu widzieć... – mruknął Rogacz patrząc nad jej ramieniem w pustą przestrzeń.
-Lily jest zajęta swoimi sprawami, nie ma jej ze mną. – Jen opadła ciężko na kanapę obok Jima i przeszyła mnie lodowatym wzrokiem. Kochałem to spojrzenie, nie powiem, że było inaczej. – Łapa, kiedy nauczyłeś się czytać?
-Ja... – zamknąłem książkę – A kto powiedział, że ja to czytam... – przypatrzyłem się dziewczynie bystro. – Zawołaj Lunatyka, niech napisze za mnie zadanie domowe... – wybełkotałem. Nie miałem pojęcia co powiedzieć.
Nie mam pojęcia co napisać. Bo nie mogę. Każde wspomnienie tej kobiety... Oddałbym wszystko co mam, swoje nic niewarte, parszywe, cholerne życie, za jedno spojrzenie jej orzechowych oczu, za delikatny dotyk jej zimnych, bladych dłoni, jeden jedyny przebłysk pełnego gorzkiej ironii uśmiechu. Nie było nam dane długo nacieszyć się sobą, prawda. Moja zdegradowana kuzynka zabiła ją, krótko po tym, jak zdążyliśmy we dwoje ustatkować się w jakimś w miarę zacisznym miejscu... Wyjrzałem przez brudne, pokryte metrową warstwą kurzu okno wrzeszczącej chaty. Uśmiechnąłem się blado. James zawsze podchodził do Jen sceptycznie.
-Stary, ja cię chwilami nie rozumiem. – Rogacz poprawiał sobie krawat. Tyle, że nie miał na sobie koszuli. – Powiedz mi, co ty tak szczególnego widzisz w naszej Kici?
-Słucham? Że niby w kim? – zamrugałem gwałtownie. Co za paskudny natręt...
-No wiesz, Jen jest spoko... jest na swój sposób ciekawa...
-James, ty bredzisz. Nic w niej nie widzę – zaprzeczyłem impulsywnie. Upierdliwy natręt...
-Łapo, mój drogi przyjacielu. Całe życie gustowałeś w zachęcająco wyglądających pannach. Odbiło ci. Myślisz, że nie widzę, jakie maślane robisz oczka, kiedy tylko ją spotkasz? – nie chciało mi się z nim dyskutować. Istny imbecyl. Maniak.
-Źle go sobie zawiązujesz – skomentowałem jego sposób zakładania krawata.
Taa... teraz, kiedy sobie o tym pomyślę, to aż mi się nieprzyjemnie robi. Wkurzało mnie to miejsce. W jednej sekundzie zamieniłem się w psa. Byłem koszmarnie głodny. No, ale skoro okoliczni ludzie gardzą czarnymi kundlami... Otrząsnąłem się mimowolnie. Postanowiłem ruszyć się stąd, najlepiej od razu. I znaleźć Harry’ego. Naprawić to wszystko, co legło w gruzach. Choćby kosztowało mnie to życie.
Swoją drogą... ciekawy byłem, jak się chłopak teraz miewa i jak wygląda... ostatni raz widziałem go w końcu... trzynaście lat temu...
No więc to by było na początek. Nowy początek. Pozdrawiam wszystkich
Anette. Dodał Syriusz Black Sobota, 30 Czerwca, 2007, 13:50
JESTEM OKROPNA, I know. Notka miała być wczoraj, to też know. Tego, Internet walnął w drzewo i nie było.
ALE SYRIUSZEK MÓJ! I TEGO, NIE ODDAM. . I o tym właśnie będzie traktowało. O dziewczynach Syriusza.
Spędzałem dużo czasu w ukryciu. Czekałem na odpowiednie momenty. Czasem, kiedy mój jedyny towarzysz, sumienie, zaczynał mnie nużyć, wymykałem się do Hogsmeade, kradłem gazety, czasem wyżebrałem od jakiegoś przechodnia smakołyk. Dobrze jest być psem.
Pewnego razu spacerowałem główną ulicą Miodowego Królestwa, rozglądając się. Oczywiście unikałem światła latarni, trzymając się bliżej ścian budynków. W końcu zawędrowałem do pierwszego sklepu od strony wejścia do Hogsmeade. I kogo zobaczyłem w oknie? Długowłosą brunetkę, dość wysoką, zgrabną. Stała oparta o ladę w dość dziwny sposób i poddawała się konwersacji z mało urokliwym sprzedawcą. Nagle się roześmiała.
Był to śmiech mi znany; dość charakterystyczny zresztą, nieco chropowaty, czasem się załamywał pod wpływem potrzeby nabrania powietrza, aczkolwiek jego dłuższa barwa była dźwięczna. Kim była ta brunetka?... Ach, przypomniało mi się!
Siódmy rok, wiosna powoli przemieniała się w lato. Brak świeżego powietrza i nuda, jaka panowała w dormitorium(no bo kogo interesuje paplanina Jamesa, jak to urządzi dom – szczególnie jeśli słyszy się to po raz szesnasty), sprawiły że miałem ochotę wyjść jak najszybciej na błonia. Spojrzałem jeszcze ze skupieniem na rolkę pergaminu(zapisaną dopiero w połowie), po czym zwinąłem ją szybkim ruchem i wyszedłem. Z zamku wręcz wybiegłem.
Wiele osób spędzało czas nad jeziorem. Jedną z nich była właśnie Anette, moja obecna dziewczyna. Podszedłem do niej szybkim krokiem, złapałem za rękę i najdelikatniej jak się dało, podciągnąłem ją w górę(siedziała) i ująłem w ramiona. Wtopiła się w moje usta. Całowaliśmy się długo, potem poszliśmy do jej dormitorium. Było zupełnie puste. Schowaliśmy się pod łóżkiem. A później upojeni upałem przeżyliśmy swój pierwszy raz.
Anette wyszła ze sklepu i rozejrzała się powoli. Nie zwróciła na mnie największej uwagi; przez chwilę miałem ochotę przemienić się z powrotem w Syriusza Blacka, w mą ludzką postać. Powstrzymałem się jednak i przypatrywałem się jej dalej.
Spojrzała na list gończy przyklejony do szklanych drzwi.
- Adam, złapali już Blacka? Albo wpadli na jego trop? - krzyknęła.
- Nie – z wnętrza sklepu wydostało się stłumione zaprzeczenie. Anette kiwnęła głową, wymamrotała parę nieprzyjemnych słów na ten temat i poszła w jakimś kierunku. Pognałem z powrotem do Wrzeszczącej Chaty.
Przetransmitowałem się w człowieka i opadłem na najbliższy fotel.
Minęły te beztroskie lata, te dni pełne radości.
- Wystarczy pomścić Jamesa i Lily, tak, trzeba mieć szacunek do przyjaciół.
Dementorzy. Dodał Syriusz Black Sobota, 31 Marca, 2007, 12:47
Przepraszam, że tak rzadko piszę, ale zawalam w szkole przyrodę, miałam pełno egzaminów, a do tego zbliża się ten na koniec szóstej klasy. Ale przyrzekam pisać częściej, jak tylko się to wszystko uciszy.
Rozpędzony pociąg powoli się zatrzymywał. Słyszałem pisk kół. Nagle sierść mi się najeżyła. Wszechogarniający chłód coraz bardziej opanowywał otoczenie. Zwinąłem się w kłębek. Coś mnie opętało, zacząłem cicho skamleć i drapać przednimi łapami ziemię, jednak nadal zachowywałem świadomość. Oczy mi się zamgliły. Przez zamazaną szybę widziałem, jak kilka czarnych plam zbliża się do pociągu. Jęknąłem. Moja sierść powoli zamarzała. Zobaczyłem, jak malutki prostokąt rozbłysnął światłem. Po dłuższej chwili było już znacznie cieplej.
Powieki opadły mi ciężko.
Czwórka siemenastolatków siedziała samotnie w przedziale i zawzięcie o czymś rozmawiała. Wśród nich byłem ja. Po chwili weszła dziewczyna o rudych włosach spiętych w kucyk. Na twarzy miała uśmiech. Powiedziała, że już wróciła i usiadła obok James'a. Za nią weszła niska brunetka, Andy. Usiadła gdzieś z boku i patrzyła się przed siebie.
- I koniec szkoły - pisnął Peter.
- Zaczyna się dorosłe życie - dodał Lunatyk.
- A poza tym... - zaczął James, ale pocąg gwałtownie ruszył.
Otworzyłem oczy. Sen przerwał mi stukot kół. Tępo rozglądnąłem się dookoła. Po dementorach nie pozostał nawet ślad. Odetchnąłem, po czym na słabych jeszcze łapach, ruszyłem dalej. Poruszałem się znacznie wolniej i przeklinałem w duchu, bo cały czas gubiłem pociąg.
W końcu znalazłem się na drodze do Hogsmeade. Biegłem przez wioskę, kryjąc się wśród krzaków i pomiędzy drzewami. Nic nie było tu uśpione. Światła jeszcze paliły się w sklepach, choć trzeba przyznać, że było znacznie ciszej niż po rozpoczęciu roku.
Zatrzymałem się, gdy zobaczyłem "Trzy Miotły". Odezwały się we mnie wspomnienia. Przypomniało mi się zima, kiedy James wybrał się z Lily na randkę, a reszta Huncwotów siedziała już w pubie. Mimo woli wszystkiemu się przyglądaliśmy. Później oczywiście James o wszystkim nam opowiedział, zupełnie nie zważając na to, że my to widzieliśmy. Albo nasza pierwsza podróż tam. Oczywiście musieliśmy wtedy zostawić po sobie "parę śladów". Ktoś wszedł do baru. Usłyszałem to charakterystyczne skrzypnięcie. A więc jednak zostawili sobie pamiątkę po Huncwotach!
Otrząsnąłem się i ruszyłem dalej. Niedługą chwilę później znalazłem się przy Wrzeszczącej Chacie. Była otoczona drutem kolczastym. Zaśmiałem się w duchu. Nic się nie zmieniło. Ześlizgnąłem się na trawie i stałem już naprzeciwko domu. Nacisnąłem klamkę, wpełzłem do środka i pospiesznie zamknąłem za sobą drzwi. Otworzyłem klapę w podłodze i wskoczyłem do środka tunelu, który się pojawił. Szedłem nim dość długo, lecz w końcu dotarłem do końca. Usłyszałem cichy szum ponad ziemią.
- Stoisz tam cąły czas, poczciwa Wierzbo. Przydasz mi się jeszcze - powiedziałem spokojnie i wróciłem.
Część 4. Jak to się skończyło. Dodał Syriusz Black Piątek, 09 Lutego, 2007, 20:36
Co do wklejania zdjęć pod notkami. Ach, ach. Ja wolę ładne zdjęcia dawać, oprawione przeze mnie. A tego mi się przed każdą notką robić nie chce, choć i tak jest ich mało.
Od razu mówię: wątpię, bym w najbliższym czasie(czyli ok. 1, 5 tygodnia) dodała notkę. Jestem na skraju wyczerpania psychicznego, a na dodatek kończą mi się ferie. Hah! Serdecznie dedykuję notkę pannie zwanej Melishą, która w pewnym stopniu sprawiła, że to piszę. I poprawiła moje samopoczucie, tylko trochę, ale to dla mnie i tak dobrze. Ach! Będzie długo. Bo mi się przyjemnie pisze. Dziękować M.
To na tyle, Syriuszu! Twój głos!
Siedzieliśmy na kamiennej posadzce i cicho wyśmiewywaliśmy Filcha. Byliśmy pewni, że długo się nie wydostanie, chyba, że jego kotka pójdzie po któregoś z nauczycieli.
- Jak tam samopoczucie, Glizduś? - zapytał słodkim głosem James wydymając usta. Pytany zachichotał i powiedział, że wyśmienite.
- Niedobly pan Filś zrobił Glizdusiowi be i ma za swoje! - "rozbrykał się" Rogacz.
- Dzię... dzięku... ję za pomoc! - wyjąkał Peter.
- Ach, przecież by się nie udało, gdybyś go tu nie zwabił - powiedział Remus ironicznie i nieco pretensjonalnym tonem, jednak szybko złagodniał.
- I na przykład w pułapkę mógł wpaść jakiś uczeń - dodałem, by nie zwrócić niczyjej uwagi na zdenerwowanie Lunatyka, i zaśmiałem się diabelsko.
Nagle usłyszeliśmy kroki; wkrótce potem ktoś wypowiedział jakieś zaklęcie i usłyszeliśmy ponure "dziękuję".
- To się stało zaraz po tym, jak zobaczyłem tam stopę - powiedział niespodziewanie. Wszyscy natychmiast zaczęli się dokładnie przykrywać peleryną.
Niestety! Okazało się, że zaczepiła się o wystającego gwoździa. Jamesowi wystawało wszystko, oprócz ramion i głowy, na które teraz się wpatrywał z paniką w oczach. Peter się spocił i wepchał palce do buzi, przygryzając je ze strachu. Ja - siedząc obok Remusa - jęczałem wciąż, by powiększyl pelerynę, jednak kiedy to zrobił przybrała takie rozmiary, że zajmowała całą szerokość korytarza. Przestawiłem się więc na piszczenie o jej pomniejszeniu, aż w końcu odzyskała swoje wymiary. I wtedy Rogacz zrobił coś niesamowitego. Wyskoczył w ostatniej chwili spod łaszka-niewidka i stanął naprzeciw nadchodzącym Filchowi u boku dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledora. Kiedy woźny go zobaczył, naprężył się i wymierzył w niego palcem.
- To on! To ten bękart mnie w to wpakował! Ja ci pokażę, ty... ty...!
- Argusie, nie sądzisz, że pan Potter mógł się znaleźć w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? - powiedział spokojnie staruszek.
- Ale to jego buty widziałem! Na pewno, dyrektorze! - krzyczał uparcie Filch.
- Jamesie, czy to prawda?
- Ttaak, panie profesorze - jęknął potulnie Rogacz. Już się zrywałem, gdy Peter jęknął.
- Och, Syriuszu! Nie. Przecież będziemy musieli oddać pelerynę niewidkę!
Zacisnąłem więc pięści i spojrzałem na Remusa. Wpatrywał się z tępym podziwem w Rogacza. Po chwili rzekł.
- No tak. Zawsze był szlachetny.
Oderwałem się ze wspomnień. Poczułem dziwny chłód. Pociąg zatrzymał się z piskiem i nagle pojawiło się paru dementorów...
3. Zemsta na Filchu. Dodał Syriusz Black Wtorek, 30 Stycznia;, 2007, 17:00
Wałęsałem się kilka dni. Byłem to tu, to tam. Rzecz jasna - w postaci psa. Nie działo się nic ciekawego, poza tym, że po raz kolejny wyczekiwałem. Tym razem czekałem na 1 września, na dzień, w którym wszyscy jadą do Hogwartu. Ja też zmierzałem do zamku. Zaczęłem dwa dni wcześniej - by być tam jak najszybciej.
Doszły mnie słuchy, że kochany Lunatyk zaczął pracować w naszej starej, dobrej szkole. Szkole, która stała tu nadal, mimo tego, jacy byli Huncwoci. Jacy byli...?
- Cicho! Filch idzie! - szepnął ostrym tonem Remus.
Glizdogon zapiszczał cicho, a my szybko wcisnęliśmy się w zagłębienie ściany i nakryliśmy się peleryną niewidką. Ucichliśmy i jedyne, co było słychać to kroki Hogwardzkiego woźnego i oddychanie Petera, który co chwila wstrzymywał oddech, a potem ciężko wciągał powietrze, by się nie udusić.
Tymczasem Filch przeszedł obok nas i już, już miał wpaść w...
- Stój, kochana! - powiedział do swej kotki i zawrócił. James pisnął:
- Już po nas, peleryna jest za mała!
Remus szybko wyciągnął różdżkę i wypowiedział zaklęcie powiększające. Nie zauważył jednak, że różdżka zachaczyła o mój rękaw i nagle moja szata urosła do dziwnych rozmiarów.
- NIE RÓB ZE MNIE GAJOWEGO, TYLKO POWIĘKSZ PELERYNĘ - jęknąłem. Remus szybko cofnął zaklęcie i w ostatniej chwili powiększył "Ręcznik Niewidzialności".
Filch wbił wzrok w posadzkę, gdzie przed chwilą widać było stopę Rogacza.
- Do diaska, zaczynam mieć przywidzenia! Albo jakiś bachor robi sobie ze mnie żarty! - zaklął, a jego kotka przeciągle zamiauczała.
Chwilę odbyliśmy w milczeniu, zapanowała cicha wypełniona jedynie cichym stukotem butów Filcha. Nagle owy stan przerwał głośny krzyk i kilka przekleństw.
Tak! Filch wpadł! Przybyliśmy sobie piątkę z Jamesem, a Glizduś uśmiechnął się głupio, ale i z satysfakcją - nienawidził szkolnego woźnego tak bardzo, jak mogło mu na to pozwalać jego mysie serce. Remus nadął usta, a potem rzekł do siebie:
- Okropny ze mnie prefekt; jak mogę w ogóle tolerować coś takiego.
Rogacz odwrócił się do niego i wyszczerzył zęby.
- Oj, Lunio. Ale jaki przyjaciel! - szepnął i uścisnął mu dłoń, po czym zaczął nią trząść jak opętany.
W tym czasie Filch cały oblepiony kleistą mazią siedział jak dziecko na schodach i nie mógł się ruszyć. Za każdym razem, gdy próbował się uwolnić, powstawały wielkie bąble, które pękały i rozpryskiwały wszędzie śmierdzącą maź, a przy okazji wylatywały z nich stworzenia o podobnej materii, chwilę dokuczały woźnemu, a potem się rozpływały i przyklejały go jeszcze bardziej. Kolejna akcja zakończona sukcesem!
Początek historii. Dodał Syriusz Black Poniedziałek, 08 Stycznia;, 2007, 21:45
Podróżowałem jako pies. Nie było to co prawda luksusowe rozwiązanie, ale mnie to nie przeszkadzało. Teraz najbardziej skupiałem się na Harrym i przedostaniu się do Hogwartu. Poza tym miałem dość okrutny sposób na zabicie swego 'spontanicznego ja', które kazało mi być człowekiem - takim, za jakiego mnie uważali: być mordercą. To była duża pokusa, by oddać innym to, co dostałem w Azkabanie. By stać się zimny, zabijać i żyć tak, jak chcę.
Nie wiem jaki jestem... Czasami się boję, że mogę zrobić coś, czego będę żałował. Po tylu latach wśród dementorów i szaleńców nie umiem odkryć siebie. Zgubiłem siebie gdzieś w odmętach Azkabańskiej ciszy okrutnej i teraz pośród krzewów, które zakwitły śmiercią moja dawna dusza i osobowość błąka się. A może już umarła.
Jestem na miejscu...
Nagle z niką pojawiło się mocne światło. Harry przewrócił się, a przed nim pojawił się niebieski autobus. Wsiadł do niego i odjechał.
Widziałem go przez chwilę. Przestraszył się mnie, ale go widziałem. Jest już trzynastolatkiem... Taki podobny do swego ojca... Lecz ma w sobie inny urok... Patrzy tak przenikliwie, choć ma pełne nadziei oczy... Zarazem takie naiwne... Przyjazne, lecz czujne; dobre oczy w kolorze zielonym... Zupełnie jak ona...
- Evans! - krzyczał zawsze James, starając się skłonić do siebie rudowłosą dziewczynę.
Zawsze mu się podobała, a Rogacz był uparty. Przez sześć lat żył bez niej i namawiał ją na znajomość. Aż w końcu mu się udało, ba!, spędził z nią reszte swojego życia.
- Evans! - krzyknął już po raz ostatni.
- Miłych wakacji!
Lily spojrzała na niego czujnie i z pewnym dystansem. Chyba się zastanawiała, czy powiedzieć mu, żeby dał sobie spokój, czy może z grzeczności życzyć mu tego samego. W końcu posłała mu lekki uśmiech.
- Wzajemnie, Potter. Naciesz się, bo to ostatnie wakacje, po których mnie jeszcze zobaczysz - rzekła i schowała się w przedziale.
Potem był ich ślub. Urodził się Harry. Ich życie wydawało się być idealne. Zawsze byli razem, do ostatnich sekund życia...
Wiem, że najpierw zginął dobry Rogacz; w obronie Lily. Zaraz potem i ona umarła. Tylko Harry przeżył. I przez dwanaście lat był zupełnie sam, wśród mugoli. Miał tylko przyjaciół. Glizdogonie, nikt ci tego nie zapomni. Zdradziłeś... Hm... Nie podoba mi się. No, trudno. A jakie jest Wasze zdanie?
Wasza Shinny i jej podopieczny, Syriusz! :*
PS Postaram się pisać częściej.
PS 2 Może rzeczywiście nieco tandetna notka, ale przyznam, jeszcze nigdy tak szybko nie szłam do przodu Ja tam zwykle jeden dzień opisuję w trzech notkach^^. No, przynajmniej trochę inaczej niż wcześniej.
PS 3 Dziękuję za wszystkie komentarze:*