5.Nieznajoma. Dodała James Junior Poniedziałek, 28 Kwietnia, 2008, 18:10
Nowa. Czekał ktoś?To się doczekał. Ja naprawdę jestem pod wrażeniem ilości waszych komentarzy. Niemam nic przeciwko poganianiu mnie. Potrzebuję trochę motywacji. Wyszła jak wyszła. To wy ocenicie. A teraz notka dla: Mojej Karolinki, która jest wrednym, niedobrym, małym stworzonkiem (a co ja bym bezniej zrobiła?), a którą i tak miałam przeprosić oraz dla moich kochanych czytających i komentujących.
-Czemu zawsze mi trafiają się takie lekcje!!!? - Lamentowała Kasandra przy śniadaniu. Przed pięcioma minutami Neville Longbottom wręczył im plany zajęć na najbliższy rok. Większość jęczała i pomstowała. Jednak znaleźli się i tacy którzy myśleli inaczej:
-Nie przesadzaj. Transmutacji, zaklęcia, dwie godziny eliksirów, a tak a propos po co Ci wróżbiarstwo? - Jej brat wcale nie podzielał jej entuzjazmu. A raczej jego braku.
-Żeby szybciej zleciał czas na nic nierobieniu.
Lucy siedząca koło swojej najlepszej przyjaciółki z politowaniem pokręciła głową.
-Jim co ty robisz? - Spytała potem, swego kuzyna.
Od kilku minut wpatrywał się bez mrugnięcia okiem, z łyżeczką zawieszoną w połowie drogi do ust. Warto dodać że owsianka którą jadł już dawno zleciała z niej obryzgując mu szatę.
Przyjaciele popatrzyli na niego troskliwie.
-Luc on patrzy. - Odpowiedział jej w końcu Philip. - Dzisiaj bredził coś o cudnym aniele.
-To znaczy że zatracił się na zawsze.
-Po prostu się zakochał.
-W tym wieku?
-Zdarza się. A poza tym miłość nie zna wieku.
-A coś ty taki uczuciowy się ostatnio zrobił?
-Moja droga, czyżbyś nie wiedziała?
-Mój drogi wyobraź sobie, że nie.
-Macie zamiar długo tak jeszcze? - Kasandrze ta rozmowa działała na nerwy - Trzeba jeszcze ocucić Jima
Lucy i Philip zmierzyli się posępnymi spojrzeniami, ale przestali. James wcale nie zwracał uwagi na ich podniesione głosy, patrzył tylko na stół Puchonów. Akurat w plecy Ginger Scott.
Nowa mania Jamesa Pottera. Dziewczyna. Czyż to nie dziwne jakimi los zaskakuje nas niespodziankami? Zwykle dziewczyny mu się po prostu podobały, nie miał na ich punkcie bzika.
-Jimmy, słońce obudź się! - Powiedziała niezbyt cicho Lucy do ucha kuzyna.. Łyżka którą trzymał, spadła z brzękiem do talerze i ochlapała go nową porcją owsianki. Odetchnął głęboko, przyłożył bezwarunkowo rękę do klatki piersiowej.
-Chcesz mnie zabić dziewczyno!!!-Wydyszał.
-Chciałabym, ale dręczenie Ciebie jest o wiele przyjemniejsze.
-To masz poważny problem bo ja wcale nie mam zamiaru być dręczonym.
-Teraz tym bardziej, ty masz problem. Dostarczyłeś mi nowej porcji powodów do tego. –Lucy nie zamierzała odpuścić.
-Luc czy zawsze i wszędzie musisz być tak bardzo nie przyjaźnie nastawiona do osobników płci męskiej...
-Ja wcale nie jestem feministką.
-...do tego jesteśmy rodziną... - Nadal przekonywał ją Jim.
-Mogę się do Ciebie nie przyznawać.
-A wiesz, że to będzie trudne.
-Lubię wyzwania.
-A..... - Jamesowi nie dane było skończyć.
-A Możecie już przestać?!! - Wciął się Phil w ich jakże ciekawą konwersację.-Zdaje się że pani dyrektor chciała coś powiedzieć
Minerwa MacGonagall stała na podium, przyglądając się swoim uczniom. Gestem ręki uciszyła hałas jaki panował w Wielkiej Sali.
-Drodzy uczniowie, chciałabym przedstawić wam nowego członka grona pedagogicznego. Dotarł tu z opóźnieniem. Powitajmy go. - Na salę przez boczne drzwi wszedł mężczyzna. Krępy, z jasno blond włosami, w czerwonej szacie. Ciemne oczy z pewnym połyskiem fioletu mierzyły wszystko co znalazło się w ich zasięgu. Uczniowie tylko patrzyli i niedowierzali iż ten człowiek ma ich uczyć. Wyglądał jak wielki bobas.
-Pan Amadeus Kern, nowy nauczyciel obrony przed czarną magią.
Doszedł do stołu nauczycielskiego, skinął krótko na dyrektorkę i usiadł na krześle obok Georginy Mayers, nauczycielki eliksirów. Zaraz też zaczęli rozmowę na nieznany bliżej temat. Uczniowie wrócili do kończenia śniadania. A kiedy zadzwonił dzwonek niechętnie zwlekli się z siedzeń i pomaszerowali rozgadaną hałastrą na lekcje. Phlip usunął dzisiejsze dokonanie Jamesa, z jego koszuli jednym zaklęciem. Stali już pod klasą transmutacji, gdy Jim znowu zobaczył te same oczy, co poprzedniego wieczora. Dziewczyna w barwach Ravenclaw przechodziła korytarzem, znowu go obserwowała. W rękach ściskała granatową książkę z wygrawerowanymi srebrnymi literami, których nie mógł odczytać. Spuściła głowę, a czarne włosy zakryły drobną twarz. Przeszła a Jim nie wiedział czy iść za nią. Ostatniej nocy postać która prześladowała go w snach, zyskała coś innego. Właśnie te same szare oczy. Kiedy pani Ester Veronica Harley otworzyła drzwi aby wpuścić klasę do środka pobiegł w druga stronę za dziewczyną z szarymi oczami. Miał nadzieję a może miał nadzieję ją mieć, że ona w końcu wyjaśni mu o co chodzi w tych niecodziennych zjawiskach. Bo to co się ostatnio działo w jego głowie z pewnością nie było normalne. Popędził korytarzem w lewo, ale po dziewczynie nie było już śladu. Rozczarowany udał się na lekcje. Wszedł do klasy spóźniony za co nauczycielka nie omieszkała go zrugać. A Kasandra z sąsiedniej ławki rzuciła mu pytające spojrzenie. Usiadł obok Philipa i wyciągnął różdżkę, pióro i pergamin. Zaczął słuchać pasjonującego wykładu na temat zamiany kawałka drewna w szkatułkę.
***
Obrona przed czarną magią. Lekcja na którą wszyscy uczniowie wyczekiwali. James miał ją mieć dopiero nazajutrz. Teraz myślał co robi jego brat na tejże lekcji, kilka pięter wyżej.
Sam tkwił w dusznym lochu już drugą godzinę. Opary z kociołków, utrudniały widoczność, szczególnie gdy patrzyło się przez zaparowane okulary. Gdzieś niedaleko widział zarys biurka na którym siedziała nauczycielka eliksirów. Kobieta była miła, spontaniczna i rozważna. Posiadała te cechy których brak było Lucy. Długie, proste, czarne włosy zwisały bezwładnie na lawendową szatę. Zamglone błękitne oczy, przypatrywały się poczynaniom uczniów. Eliksiry mieli razem z Krukonami. Zapewne w tym lochu tkwił również z nieznajomą. O której na początku zapomniał, a teraz nie mógł po prostu jej zobaczyć. Zajrzał do swojego kociołka. Od paru minut eliksir który ważył nie zmieniał koloru, był bladoszary.
To znaczy że został uważony prawie poprawnie. Pierwszy raz mu się udało. Lucy siedząca obok niego, wrzucała właśnie kolce ogrzędniczki norweskiej. Roślina miała bardzo silne właściwości lecznicze, co do eliksiru regeneracji bardzo się przydawało. Na koniec wrzuciła jeszcze trochę skórki pomarańczy. Loch napełnił się mocnym cytrusowym zapachem, wraz z nowym obłokiem pary.
-Brawo panno Weasley! - Usłyszał z miejsca gdzie powinno być biurko-Gratuluję inwencji twórczej.
Po tych słowach zadzwonił dzwonek. Napełnił szybko fiolkę swoim eliksirem i wybiegł.
Wiedział że dziewczyna była przed nim. Czuł to. Nie zawiódł się na swojej intuicji.
Zobaczył znajomą sylwetkę, trochę przygarbioną. Na ramieniu zawieszona była brązowa torba. Trzymała coś kurczowo, o czym świadczyły złożone ręce. Podbiegł. Uchwycił nieznajomą za przed ramie. Zdziwione spojrzenie szarych oczu, znów przypomniało mu ostatni sen.
-James. - Powiedział. Rozpoznał ten ton. Teraz miał już pewność. To ona.
-Kim jesteś? - Pytanie które zadawał, w snach, w myślach.
Nie odpowiedziała. Skinęła tylko głową aby szedł za nią. Posłuchał, choć obawiał się tego. Chęć poznania była silniejsza. Schodami w górę, bardzo, bardzo wysoko. Nie był pewny gdzie teraz są. Dopiero po schodach prowadzących, wąskim korytarzem w górę, rozpoznał iż prowadzi go na szczyt Wieży Astronomicznej. Tam odwróciła się do niego, znowu spojrzenia skrzyżowały się. Zrzuciła torbę. Nadal trzymała jakąś książkę w rękach. Srebrne litery odcinały się na tle granatu. Teraz odległość była mniejsza, zdołał odczytać napis.
-Isleen Ursula Prudence.... - Odczytał na głos.
-Tak. - Odpowiedział. W końcu szarooka nieznajoma zyskała imię.
CDNN
________________-
Literówki i znaki interpunkcyjne napewno sie znalazły. Ale u mnie to normalne. Chyba nie bedziecie mieć mi tego za złe.
Następna w produkcji.
4.Podróż i ...Hogwart. Dodała James Junior Niedziela, 20 Kwietnia, 2008, 23:25
Tak, to już czwarta. Miała być w piątek, ale nie zdążyłam.
Coś czuje, że nie wyszła mi za dobrze...Ale cóż, zobaczę jak Wam się sposoba. W odpowiedni fragment wklejicie sobie fragment z Insygnii. Raczej dojdziecie gdzie. Dziękuję za każdy komentarz. Naprawdę motywują mnie one. Notka oczywiście z dedykacją dla moich cudnych komentujących. Bądź co bądź jeteście wspaniali. A termin następnej notki nieznay.
Wakacje tego roku minęły mu w zadziwiająco szybkim tempie. Mimo iż to czas wolny od obowiązków szkolnych to i tak chciał już wracać do Hogwartu. Tam przynajmniej mógł robić, co mu się żywnie podoba. W końcu przyszedł dzień powrotu. Ziewnął przeciągle i wstał z zawalonego ubraniami, łóżka. Wczoraj podjął próbę spakowania się, która sądząc po efektach wcale nie wyszła. Zresztą jak zawsze. Znalazł sobie inne, bardziej interesujące zajęcie. Szybko wpakował to, co akurat miał pod ręką do kufra, który stał otwarty od przeszło dwóch dni na biurku. Jedną rzecz włożył do niego z namaszczeniem. Była to peleryna-niewidka. Ojciec dał mu ją jako najstarszemu, ale ostatnio polecił, aby dzielił się nią także z Albusem. Spakowany kufer staszczył na parter.
-O już jesteś.-Powiedziała do niego matka na powitanie.
-Kiedy masz pierwszy trening?-Spytał. Niedawno dostała oficjalne zawiadomienie iż została mianowana trenerem.
-Jutro.
-Będę trzymać kciuki. Widziałaś gdzieś moje pozwolenie na wyjście do Hogsmeade? Tata miał mi je podpisać.
-Zobacz u niego w gabinecie. Powinno tam być.
Popędził na górę, mijając się z naburmuszoną Lily.
-No, co ty, siostra?
-Dopiero za dwa lata.-Powiedziała mierząc go posępnym spojrzeniem, powtarzała to już od tygodnia.
-Ależ Ci się spieszy.
Zeszła na dół, a on udał się w głąb korytarza. Otworzył drzwi a promienie słoneczne uderzyły (no tak, bo promienie biją) go w przyzwyczajone do mroku oczy. Szybkim krokiem podszedł do biurka, na którym od razu spostrzegł swoje pozwolenie. Zagarnął pergamin,. Jego uwagę przykuła jednak książka ,,Transmutacja w praktyce”. Pomyślał, iż ta księga przyda się, Philipowi, którego transmutacja bardzo fascynowała. Zdziwiony, że tak troszczy się o przyjaciół, postanowił napisać ojcu, że pożyczył ją. Pewnie niedługo zapomni. Wziął pierwszy lepszy zwitek pergaminu i napisał:
Tato,
Pożyczyłem ,,Transmutację w praktyce’’. Sądząc po ilości kurzu, znajdującej się na niej wnioskuję, iż nie jest Ci potrzebna.
Odłożył pióro, lecz jednak coś było nie tak. Na pergaminie zaczęły pojawiać się litery.
Przeczytał:,,Nie jestem Twoim ojcem”, ,,A ni niczyim’’ pojawiło się po chwili.
Pergamin się do niego odzywa. Ma już naprawdę nie po kolei. Nierówno pod sufitem. Czy po prostu stracił zmysły? Jednak odpisał do tego czegoś: ,,Kim jesteś?’’. Znów zaskoczony spojrzał na pergamin. ,,No, co ty młody Huncwotów nie znasz?’’ ,,Jakiś naprawdę zacofany co nie Rogaś?”, ,,Prawda Łapo” zaczęło się pojawiać w bardzo szybkim tempie.
,,Jestem James Potter i nie życzę sobie, aby mnie nazywano zacofanym!!’’Odpisał.
,,No to mamy problem mały, bo ja też jestem James Potter”-pojawiła się odpowiedź.
,,James Syriusz Potter” niekrył już wzburzenia, pergamin przywłaszcza sobie jego imię.
,,Jedyny Syriusz jakiego znam, to Black” , ,,Jeśli jesteś taki mądry to wytłumacz mi dlaczego pergamin do mnie pisze”-nabazgrał już zbulwersowany. ,,No, no uważaj jak się wyrażasz, gdy mówisz o Mapie Huncwotów!”-Przedtem nie zwrócił na to uwagi ale tym razem charakter pisma był inny. Tamte litery były krzywe i grube. Te prościutkie i cienkie. ,, A kto to pisze? Bo sądząc po odpowiedziach jest was więcej niż jeden. I co to jest Mapa Huncwotów?”, ,,Nie jesteś Huncwotem, nie może poznać jej tajemnicy”, odpowiedziało mu to samo pochyłe pismo.,,Słuchaj się Lunatyka synu”- teraz litery były bardzo pochyłe i grube. Zupełnie jak jego litery. ,,A podobno nie jestem Twoi synem”-teraz litery były inne, takie cienkie i bardzo pochyłe. ,,A tak właściwie, czyim jesteś synem?”Spytał ten ktoś, podpisujący się pochyłymi, grubymi literami. ,,Harry’ego Pottera”-napisał ,,Jakiego znowu Harry’ego ?’’-To samo pismo. ,,Zaraz, zaraz a który jest rok?-Zanim zdążył odpisać pismo zmieniło się na to kaligraficzne. ,,2017”-Napisał. ,,I jesteś synem Harry’ego Pottera?”-Pismo nie zmieniało się.
,,Tak”. ,,A on czyim jest synem?”. ,,Jamesa i Lily Potterów”. ,,Rogacz zostałeś ojcem! I wnuki też masz!-Napisało to cienkie, pochyłe pismo. ,,I do tego z Liluś”-podobne do pisma Jamesa, pojawiło się znów. ,,Moment a kim wy w ogóle jesteście?”-Spytał James, całkiem skołowany. ,,Panowie Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz”-napisały drobne literki, których tu jeszcze nie widział.,,Mam rozumieć, że pisze to Glizdogon, który się jeszcze nie odzywał?”
,,Jesteś moim wnukiem!”.,,Aha”-napisał-,,A możemy przełożyć tę rozmowę na później, bo jak tak dalej pójdzie to spóźnię się na pociąg do Hogwartu”. ,,O jedziesz do Hogwartu, a na który rok?”.
-James, co ty tam tak długo robisz?-Usłyszał głos matki dochodzący, z dołu.
-Już idę!-Odkrzyknął.
,,Pisaliście, że to Mapa”-napisał. ,,A więc jak otworzyć tę mapę?”. Zwolna zaczęły pojawiać się kształtne litery, układające się napis:
Przysięgam uroczyście że knuję coś niedobrego.
Odpisał jeszcze tylko na pergaminie, dziękuję, ale musi już kończyć. Co spotkało się ze szczerym smutkiem, odpisujących. Zszedł, aby zjeść szybkie śniadanie. Lily i Albus właśnie je kończyli. Wepchnął szybko tost z serem do ust i popił sokiem dyniowym, gdy właśnie do kuchni wszedł jego ojciec.
-Wszystko już gotowe? Kufry spakowane?-A gdy odpowiedziały mu potwierdzające wzdychanie jego dwóch synów, całą rodziną udali się na dworzec King’s Cross.
***
-Jim zamknij to okno!-powiedziała Kas, gdy jej kolega wpuścił do przedziału masę gorącego powietrza. Lucy wachlowała się ,,Prorokiem codziennym” , a Philip jak zwykle zaczytywał się w jakieś opasłe tomisko.
-To znowu jakiś podręcznik?-Spytał James kolegę ignorując groźby Kasnadry, typu ,,Bo Ci nogi...(ocenzurowano)”.
-Nie, to ,,Władca pierścieni’’.Mugolskiego pisarza. Mówię wam, świetna książka.
-A o czym jest?-Spytała jakby od niechcenia Luc, spoglądając leniwym wzrokiem na okładkę.
-Nie będę ci tłumaczył. Jak chcesz to Ci pożyczę. Właściwie już kończyłem.
-A i może się skuszę.
Kas właśnie w tym momencie podeszła do Jima, nadal stojącego obok okna. Wyrwała Lucy gazetę, trzepnęła chłopaka zdrowo w potylicę i zatrzasnęła okno. Philip widząc wyczyny siostry, wyjął różdżkę i puścił na nią strumień chłodnego powietrza. W przedziale zrobiło się przyjemnie chłodno, a okna pokryła para. Czarnowłosy, trzecioklasista obserwował osoby przechodzące korytarzem. Raz po raz przebiegały nim pierwszoroczniacy w poszukiwaniu swoich zaginionych pupili. Nagle zerwał się. Właśnie zobaczył po prostu anioła. Spełnienie jego marzeń. Dziewczyna idealna. Przechodząc zwróciła na niego spojrzenie czekoladowych oczu, nie uśmiechała się, wręcz przeciwnie z jej twarzy nie można było wyczytać żądnych emocji. Wyglądała jak posąg. Długie intensywnie brązowe włosy, trochę poskręcane, zwisały do pasa. Blada skóra ubrana w kremową bluzkę i jeansowe rybaczki, wyglądała tak jakby letnie słońce wcale jej nie zabarwiło. Lucy też ją zobaczyła, tak jak i James obserwowała wszystko co się wokół niej działo.
-Co Cię tak zaabsorbowało w tej dziewczynie?-Spytała, patrząc na niego trochę podejrzliwie.
-Znasz ją.
-Jasne. To Ginger Scott. Klasa trzecia. Haffelpuff. Przecież mieliśmy zielarstwo z Puchonami. Nie pamiętasz jej?
-Wyobraź sobie że nie.
-Zawsze wiedziałam że jesteś ślepy, głuchy i opóźniony w rozwoju. Tylko dziwię się jak ty w ogóle możesz być pałkarzem.
-Ma się te sposoby.-W zamyśleniu, chyba nawet nie usłyszał pierwszej części wypowiedzi rudowłosej. Kas fuknęła ostentacyjnie.
-A tobie co?-Spytał jej brat.
-Znowu gorąco. Wyciągnę Flo bo się ugotuje.
-Kogo?
-Flo. Moją wiewiórkę. Nie pisałam Ci.-Widząc przeczące spojrzenie Jamesa, przygryzła dolną wargę-Widocznie zapomniałam.
-Byłaś cały czas zajęta szkoleniem, tego małego szatana.-Philip, wyraził swoją niechęć do Flo.
-Nie rozumiem dlaczego jej nie lubisz.
-No popatrz.
-Zaraz, zaraz. Szkoliłaś wiewiórkę?-James był wyraźnie zaskoczony.]
-Tak.
-I?
-Co i?
-No co robi?
-Grabi, łupi i gwałci.-Powiedział dumna treserka zwierzątka.-Jak na razie tylko rzeczy Phila. Ale na woźnego też się ją przekieruje.
-Dlatego ta wiewióra, cały czas się na mnie rzuca. Podpuściłaś ją!!
-na kimś musiałam spróbować.-Kasey chciała wyparować.
-Ależ spokojnie.-Lucy opanowywała sytuację, żeby tylko jedno drugiego nie pozbawiło oczu, modliła się w duchu.
-Przepraszam, ale czy nie zapędzacie się za daleko. Mamy peleryne-niewidkę, wyszkoloną wiewiórkę i Mapę Huncwotów. Hogwart jest nasz!!!-Wykrzyknął ucieszony James, bo przecież doszedł do takiego wniosku po bardzo męczącym wysiłku umysłowym.
-Że co mamy?-Spytał trochę zirytowana Kasandra.
-No Mapę....Nie mówiłem wam?
-Raczejbyśmy pamiętali
-Dzisiaj ją odkryłem. W gabinecie ojca.
-Pokaż.-powiedział Phil, szczerze zafascynowany.
James wyjął ostrożnie pergamin z książki, którą pożyczył bez wiedzy ojca. Widniało na niej wiele kształtów i napisów. Gdzieś po zamku krzątali się nauczyciele, duchy i personel.
-Ale bajer.-Wykrzyknęła cicho uśmiechnięta Kas.-Teraz właściwie mamy wolne pole do działania.
-O kurcze, wysiadamy.-Powiedział nagle Philip, gdy po kilku dobrych minutach wpatrywania się w mapę, usłyszeli szum wysiadających uczniów. Stacja w Hogsmeade zapełniła się w mgnieniu oka. James, Phil, Kasandra i Lucy szybko narzucili szaty z mugolskie ubrania.
Wychodząc z pociągu, wyciągnęli swoje kufry na zewnątrz, udając się powozami ku Hogwartowi.
***
Ceremonia przydziału przebiegała dobrze. Pani Ester Veronica Harley, nauczycielka transmutacji odkąd Minerwa MacGonagall zajęła stanowisko dyrektora wyczytywał kolejno nazwiska uczniów. Tłum przestraszonych pierwszorocznych stała na środku Wielkiej Sali rozglądając się po bokach. James wraz z przyjaciółmi obserwował całą ceremonię. Chciał dowiedzieć się do jakiego domu zostanie przydzielony jego brat. Kątem oka patrzył jednak jak puchońska piękność w zamyśleniu nakręca brązowy loczek na palec wskazujący.
Nagle na sali rozbrzmiało nazwisko:
-Potter, Albus.-Oderwała wzrok od panny Scott, zobaczył jak jego brat siada na stołku, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Tiara znajdowała się dłuższą chwilę na jego nastroszonej czuprynie. Aż w końcu wykrzyknęła słowa które Jamesowi na długo utkwiły w pamięci.
-Gryffindor!
A więc jednak. Trafił do Gryffindoru. Myślał że będzie w Slyhterinie, a tu taka niespodzianka. Nie przyznał się do tego, nawet sam przed sobą, ale poczuł dumę, że jego młodszy brat trafił tam gdzie trafił. Kiedy Albus doszedł do stołu uśmiechnął się do niego nieśmiało.
-Dobra robota, młody!-Wkrztusił tylko, na co Albus szerzej się uśmiechnął.
Ceremonia skończyła się gdy Rose Weasley, została przydzielona. Do Gryfindoru jak reszta jej rodziny. Pani dyrektor Minerwa MacGonagall wygłosiła przemówienie, informując uczniów co mogą robić a co nie. James już jednak nie słuchał, myślami był na korytarzach zamkowych w księżycowe noce. Odwrócił szybko głowę, bo rozpoczęła się uczta. Napotkał spojrzenie przenikliwie szarych oczu. Dziewczyna siedząca przy stole Ravenclawu przyglądała mu się. Nikt z nią nie rozmawiał, ona do nikogo nic nie mówiła. Po prostu patrzyła. Tylko dlaczego na niego. Tego już James nie dowiedział się tamtego dnia. Zniknęła szybko z jego pola widzenia. Ale niedługo już miał pozostać w nie tak znowu bardzo słodkiej niewiedzy.
______________
Tolkien jest WIELKI!
Wy jesteście WIELCY!!
A ja taka malutka
3.Spotkania na Pokątnej. Dodała James Junior Wtorek, 15 Kwietnia, 2008, 16:09
Wielkie dzięki za komentarze. Nie ważne czy kretyka czy nie. I tak jestem mile zaskoczona tyloma pozytywnymi ocenami. A oto nowa notka. Piszcie co o niej myślicie. Może jest trochę przydługa, ale co tam.
Z dedykacją: dla wszystkich czytających i komentujących.
-James-powiedziała postać.-James..........
Drrrrrrrrrryyyyyy-wyrwał go ze snu dźwięk budzika. Kontury wołającego rozmazały mu się. Starł zimny pot z czoła i założył na nos okulary. Kompletnie ubrany pojawił się na dole, gdzie cała rodzina już czekała. Zjadł pospiesznie śniadanie, które po nocnych koszmarach nie smakowało za dobrze.
-Jim pośpiesz się za dwadzieścia minut wychodzimy!-krzyknął do niego ojciec, gdy siedząc na rogu wanny przemywał twarz zimną wodą. Zszedł powolnym krokiem ze schodów o mało, co potykając się na przedostatnim stopniu. Wraz z rodziną udał się do Dziurawego Kotła na nogach. Było to niedaleko, a też nie mieli chęci się teleportować po sytym śniadaniu. Jim w szczególności. Tłumy mijających ich mugoli, spieszących się do pracy raz po raz potrącały zamyślonego chłopaka. W oddali zobaczył cel swej wędrówki, do którego wchodziła właśnie dwójka tak dobrze mu znanych postaci. Przyspieszył kroku. Myśli o postaci ze snu wyparowały. Widok przyjaciół diametralnie zmienił mu humor. Wszedł szybko trzaskając drzwiami, dobrze znane twarze odwróciły się ku niemu, przywołując na twarz uśmiech.
-Hej Jim!-krzyknęła uradowana Kasandra, zarzucając mu ręce na szyję i przytulając mocno.
Philip uścisnął mu dłoń i poklepał po plecach. Gdy dołączyła do ich reszta rodziny Jamesa, przedstawił ich sobie.
-James wiele nam opowiadał o was.-powiedziała pani Potter do rodzeństwa.
- Mam nadzieję, że to było coś miłego.-uśmiechnęła się Kas.
-Zapewniam, że bardzo.
Całą gromadą zjawili się na ulicy Pokątnej. Najpierw poszli do Esów i Floresów, po wszelkie pomoce naukowe. Jak zawsze panował tam tłok, czarodzieje i czarownice z naręczem ksiąg stali w kolejce do kasy. Philip wziął kilka dodatkowych do transmutacji, gdyż uwielbiał wszystko, co było z nią związane. Kas i Jim kupili na spółkę,,,Najsławniejsze drużyny quiditcha”. Gdy wyszli słońce było już w zenicie. Szybko udali się do apteki po składniki do eliksirów. Kasandra, Philip i Jim odłączyli się od reszty, nosząc się z zamiarem pójścia do lodziarni. Siedząc na dębowych krzesłach zajadali się różnosmakowymi lodami. Kasandra wygodnie wyciągnięta na siedzeniu, z lekko przymrużonymi oczami łapała promienie słońca.
James przyglądał się przechodzącym dziewczynom w wieku podobnym do jego. A Phil wertował nowo zakupione księgi.
-Jak tam twoje wakacje Jim?-spytała nagle Kas przyglądając się chłopakowi.
-Co? A spokojnie. Bez większych atrakcji. No przynajmniej do wczoraj. Dowiedziałem się, że moja matka została trenerem Harpii.
-Twoja....trenerm Harpii. I ty nic mi nie powiedziałeś?! No wiesz, co!-oburzyła się dziewczyna.
-Sam dowiedziałem się dopiero wczoraj.
-Trzeba było napisać.
-Nie mogłem...
Ich wymianie zdań przeszkodziło pojawienie się rudowłosej dziewczyny.
-Kogo ja tu widzę. Kujon, wariatka i maniak quiditcha ze spaczonym mózgiem!!-krzyknęła dobitnie, bo Kas już otwierała usta aby mu coś odpowiedzieć.
-Lucy!-Kas kolejny raz dziś, rzuciła się na jedno ze swoich przyjaciół.
-Kasey*, tylko bez zbędnych czułości, proszę!-powiedziała, ale przytuliła przyjaciółkę.
-Hej Luc**!-rzucił krótko Phil.
-Witam Pana Zaczytanego vel. Przenośną Encyklopedię.
-Jak zawsze w humorze.
-Jak zawsze wszystko wiesz.
-Co tak późno?-spytał Jim.
-Musiałam przytachać tu siostrzyczkę, więc się nie dziw. Tylko o tym warunkiem udzielono mi pozwolenia.
-Zadziwiające.
-Co takiego?
-To ta blondynka, która właśnie flirtuje z tym brunetem?
-Tak...O kurcze. A przy tatusiu to takie spokojne i przykładne dziewczę.
-Ledwo weszła na Pokątną, a już chłopaków zarywa.-dopowiedział James.
-No dobra, co teraz robimy?-spytał Philip-Mamy jeszcze dużo czasu, zanim Twoi rodzice wrócą.
-Idziemy do Weasley’ów!-prawie krzyknęła Kas.
-Świetny pomysł. Phil rusz się, nie będę czekać aż to słońce mnie spali.-powiedział James
-No fakt. Brąz zleje Ci się z kolorem oczu. -dodała Lucy.
-Bardzo śmieszne, kuzyneczko.
-A tak, bardzo, bardzo.
Zostawili Molly z przystojnym brunetem udając się do Magicznych Dowcipów Weasley’ów.
-Cześć Jim!-krzyknął rudowłosy mężczyzna stojący za ladą.-O przyprowadziłeś przyjaciół. Jest i nasza droga Lucy. Jak tam Percy, chyba nie zanudzał znowu przy każdej wolnej chwili o dobrym zachowaniu w szkole, aby przynieść chlubę rodzinie?-zobaczył przeczące kiwnięcie dziewczyny i zaśmiał się, a razem z nim młodzież.
-Jim chyba przedstawisz mnie tym młodym ludziom.
-Jasne, to Kasandra, Kas to mój wujek, ale mów mu George. A to Philip.-młody Potter przedstawił ich.
-Rona nie ma.-powiedział George, widząc pytające spojrzenie siostrzeńca.-Porozglądajcie się trochę. Może coś wam się spodoba. Na koszt firmy. Specjalnie dla przyjaciół Jima i Luc.
Przechodzili między regałami, a gdy jakaś rzecz ich zainteresowała, po prostu ją brali.
Jim z naręczem wszelakiego rodzaju sprzętu do robienia żartów podszedł do lady, a George zapakował mu wszystko do firmowej torby.
-Łajnobomby? Po co Ci łajnobomby?-spytała Kas, Jima gdy pakował następną torbę.-Nie sądzisz, że są już trochę przereklamowane?
-Może i przereklamowane, ale nadal działają jak trzeba.
-Dobry wybór. Chodźcie pokaże wam coś specjalnego.
Poszli na zaplecze sklepu, na którym znajdowały się rzeczy dopiero testowane lub nowo zakupione przez Weasley’ów. A tam Jim zobaczył stosik paczuszek z napisem czekolada.
-Chcesz nas częstować czekoladą?-spytał.
-Nie, to taka specjalna czekolada. Jakbyś ją zjadł to wystraszyłbyś ludzi samym widokiem.
To sprawia, że wyglądasz jak dowolna zjawa. Na opakowaniach są napisy. Jest na razie w fazie testów. Ale jeśli dam wam trochę paczek nic się nie stanie. Chciałbym zobaczyć minę MacGonagall, gdy zobaczy dementora w swoim zamku.
-Fajnie. Wreszcie coś, co pomoże nam wykurzyć nauczycieli z zamku. Ile możemy wziąć?
-A ile chcecie?-po tym pytaniu splądrowali prawie wszystkie. Nagle z klatki w kącie pokoju, dobiegł ich cichy pisk.
-A tam, co jest?-spytała Kas.
-Wiewiórka.
-Jaka wiewiórka?
-Jest strasznie cwana. Trudno ją złapać. To specjalna magiczna odmiana. Potrafi być niewidzialna –powiedział i zerwał materiał, który zakrywał klatkę z wiewiórką. Małe szare zwierzątko, które przez chwilę widzieli, zniknęło aby za chwilę znów pojawić się i zapiszczeć wesoło. George złapał je i wyciągnął z klatki.
-Cześć mała.-powiedziała Kas, odbierając wiewiórkę z rąk mężczyzny. Zwierzę spojrzało na nią i zaczęło przytulać się do jej palców.
-Chyba Cię lubi.-powiedział do niej Jim.
-Chciałabyś ją zatrzymać?-spytał George.-My nie możemy dać sobie z nią rady.
-Naprawdę mogę. Super. Jesteś moja.-powiedziała do zwierzątka, na co ono wesoło zapiszczało.
-Dobra, zwijamy się, bo za chwilę Twoi rodzice, pojawią się w lodziarni. -rzekł Phil, patrząc na zegarek.
-George, możesz nam zamienić reklamówki, bo jak rodzice zobaczą, co kupiliśmy, to nie puszczą nas do Hogwartu.
-Jasne.-za jednym machnięciem różdżki napisy na torbach zmieniły się na reklamę Eylopa.
-Świetnie. Możemy już iść. Dzięki George.-wybiegli ze sklepu. Kas trzymała klatkę ze swoją wiewiórką.
-Co masz zamiar z nią zrobić, gdy będziemy w szkole?-spytał się jej brat.
-Przemycić do Hogwartu.-odpowiedziała z przebiegłym uśmiechem, przyglądając się wiewiórce.
-W regulaminie szkolnym nie ma wzmianki o wiewiórkach. Można mieć sowę, kota, szczura albo ropuchę.-odparł rzeczowym tonem.
-Ale nie jest napisane, że nie można mieć wiewiórek. I tak nikt jej nie zobaczy, przecież może być niewidzialna.
Doszli do lodziarni, w której ich zostawiono. Molly właśnie siedziała przy jednym stoliku z tym samym brunetem, z którym wcześniej rozmawiał. Usiedli wygodnie i zanim zdążyli położyć torby na ziemi, zjawili się, Potterowie.
-Albusowi, trochę dłużej zeszło przy różdżkach.-powiedział pan Potter lekko zziajany.
-A tobie, co się stało?-spytał jego syn.
-Musiałem uciekać przed krwiożerczymi kwiatkami, które Twoja matka chciała kupić.
-Wcale nie były krwiożercze. Po prostu nie lubią, gdy za długo się im przyglądasz..- odparowała Ginny Potter, na co jej mąż rzucił jej spojrzenie typu „nie chcę więcej widzieć tego zielska”.
-A wy, co robiliście?-spytał, kończąc poprzedni temat.
-Kupiliśmy po trochę sowich przysmaków u Eylopa.
-Trochę? Cztery torby to trochę?
-Mamy zamiar dokarmiać sowy w Hogwarcie.-wyszczerzył się James do ojca.
-No dobra, zbieramy się.-Harry wiedział, że nie warto wdawać się w głupie rozmowy z Jimem, bo i tak każdego przebije. Głupotą.
-Musimy już?-jego synowi nie za bardzo to odpowiadało.
-W Hogwarcie będziecie mieć mnóstwo czasu. No już pośpieszcie się. Kasandro, Philipie miło było was poznać.
-Nam również.
-Pa Jim. Do zobaczenia w szkole!-krzyknęła szybko Kas.
Rodzina Potterów wyszła z ulicy Pokątnej, zostawiając tam dwójkę rodzeństwa.
*Kasey-Kasi
**Luc-Lus
______________________
W następnej notce podróż do Hogwartu.
2.Niespodzianki przy kolacji. Dodała James Junior Niedziela, 13 Kwietnia, 2008, 13:41
Nasepna notka. Mam nadzieję że się spodoba. Szukam osoby która chciałaby sprawdzać notki przed dodaniem.Zainteresowanych proszę o zgłaszanie się na e-mail laurelin@op.pl A teraz zapraszam do czytania.
Wstał dziś w dobrym humorze. Jak zawsze wrzucił trochę sowich przysmaków do klatki Chaplina i odgarnął zbędny bałagan z podłogi, który zawsze tam znajdował w niewyjaśnionych bliżej okolicznościach. Obmył twarz chłodną wodą, potem przetarł puchatym ręcznikiem i założył zieloną koszulkę, dziwnym sposobem na odwrót. Pędząc po drewnianych schodach nie omieszkał załomotać mocno w drzwi swojego brata, tak, aby ten głośno wyraził swoją dezaprobatę. Jim zauważył jeszcze, że Al wybiega, więc puścił się pędem robiąc przy tym niezłego rumoru. Zjawił się w drzwiach kuchennych jak burza, popatrzył na zwykle krzątającą się matkę. Nie przewidując, że zbyt długie stanie w drzwiach nie przyniesie mu niczego dobrego. Za nim zjawił się zziajany Albus, nie zdążywszy wyhamować, wpadł na brata i razem wtoczyli się do kuchni prosto w lewitujący garnek owsianki. Cali w tym sławetnym daniu, podnieśli się ze śmiechem na ustach, lecz szybko zostali zgaszeni przez srogie spojrzenia rzucane im raz po raz przez rodzicielkę.
-Czy wy raz nie możecie zachowywać się jak ludzie, a nie jak słonie w składzie porcelany? –zagrzmiała nad ich głowami. Uznawszy, że lepiej się nie odzywać, posłusznie wstali. Ginny wyczyściła ich jednym ruchem różdżki. Obaj usiedli przy stole, czując przy tym, że w brzuchach burczy im niemiłosiernie. Mama nałożyła im obu jajecznicę. Gdy zajadali się tym daniem do kuchni weszła Lily w niebieskiej sukience i promiennym uśmiechem na twarzy.
-Dziś jedziemy do dziadków!-wykrzyknęła na powitanie. Zawsze cieszyła się z tego powodu.
Jej braci to już tak bardzo nie ekscytowało. Kilka godzin później już kroczyli wąską ścieżką do chwiejącego się domu. Z drzwi kilka metrów od nich wybiegła kobieta przepasana zielonym fartuchem w kwiatki.
-Witajcie!- powiedziała Molly Weasly, ściskając swoje wnuki. Wymiętolony i podduszony James wszedł do kuchni, w której była już reszta rodziny. Zauważył Dominique Weasley wesoło gawędzącą w koncie, z Roxanne. Freada przekomarzającego się z Louisem. Starszą część rodziny siedzącą na dwóch długich kanapach, w oddzielonym od kuchni salonie.
Przywitał się z wszystkimi kiwnięciem głowy i podszedł do Lucy, swojej kuzynki a zarazem koleżanki z klasy obecnie trzeciej Griffindoru. Rudowłosa dziewczyna spojrzała na niego znad szklanki soku jabłkowego i uścisnęła krótko dłoń.
-Co tam u ciebie?-spytał.
Zwykle odpowiadała na pytania z zimną powściągliwością, wyróżniającą się zazwyczaj nieprzeciętnie niemiłymi, acz śmiesznymi odpowiedziami. Tak też było i w tym przypadku.
-Czuję się dobrze, puls w normie, reumatyzm nie łapie, włosy nie wypadają. To znaczy nie starzeję się zbytnio, więc niewiem po cóż pytasz, co u mnie? Zawsze jest tak samo.
-Jak zwykle potrafisz ściąć człowieka na wstępie.-odparł z ironią.
-Jak zwykle próbujesz mnie sparodiować. Nieudanie, jednak wszelkie próby utwierdzają mnie w twym ograniczeniu myślowym.
-Moje ograniczenia są spowodowane moją materialną naturą. Nie potrafię wznieść się na wyżyny, na których znajduje się twój lotny umysł. Nie jestem aż tak zdolny.
-Po raz pierwszy w swym jakże krótkim życiu wypowiedziałeś sensowne słowa.
-Uczę się od najlepszych. A tak bardziej przyziemnie, kiedy wybierasz się na Pokątną?
-Tatuś wymyślił, iż nie będziemy zwlekać i byliśmy tam już wczoraj. Żyć nie umierać, cały czas pod nadzorem. A czemu pytasz?
-Bo jutro mam się tam spotkać z Kas i Philem. Liczyliśmy, że też będziesz.
-Mogę wpaść. Oczywiście za pozwoleniem szanownych rodzicieli.
W tej chwili ich rozmowę przerwało pojawienie się Billa Weasleya kierującego za pomocą różdżki kawałki stołu do ogrodu. Przecież trzeba pomieścić tak liczną gromadę.
-Dzieciaki pomóżcie babci z przynoszeniem jedzenia do ogrodu. A ja to rozłożę.-wskazał na dosyć dużą stertę drewna, które za miały stać się stołem w sam raz na około trzydziestkę ludzi. Oboje odebrali półmiski z żywnością, od Ginny, która pomagała matce i podreptali do ogrodu. Kiedy już wszyscy zasiedli do kolacji, zaczęły się rozmowy o rzeczach bardziej lub mniej ważnych. James właśnie rozpoczął ciekawą rozmowę z Fredem na temat najbardziej sobie znany, a mianowicie quiditch. Snuli dociekliwe spekulacje czy Anglia przejdzie do Mistrzostw, jeśli tak to musiałaby pokonać jeszcze Hiszpanię, która była twardym przeciwnikiem.
-Korzystając z okazji, chciałbym ogłosić.-odezawał się nagle Harry, wstając-Że moja piękna żona została niedawno mianowana nową panią trener Harpii z Holyhead!
-Naprawdę Ginny? Wspaniale.-rzuciła jej się na szyję Hermiona. Wszyscy gratulowali jej.
-Ale ja... Niewiedziałam-odparła z bardzo zdziwioną miną- TY!!!-wycelowała oskarżycielsko palcem w swego męża.
-Sama mówiłaś, że nie czujesz się spełniona w tym, co aktualnie robisz. Więc korzystając z okazji, wyliczając twoje liczne zasługi dla tej drużyny jak i również za wstawiennictwem Margaret, dałem tę propozycję udziałowcom. A że bardzo dobrze przyjęli twoją kandydaturę.
-bronił się Harry.
-Niewiem, co powiedzieć kochanie.-odpowiedziała kobieta za szczerym uśmiechem na twarzy.-Dziękuję.
-A nam to już nic nie powiedziałeś.-oburzył się James.-Własnym dzieciom.
-No właśnie.-dodali Albus, Lily i Ron, co dziwniejsze.
-O tej tajemnicy wiedziała tylko pani Margaret Stone i ja.
-Muszę się odwdzięczyć Marge, dziwię się, czemu odstąpiła od zamiaru trenowania drużyny do śmierci.
-Może, dlatego że urodził się jej wnuk.-dodał Harry.
-Tak teraz będzie stateczną babcią, na pewno.- powiedziała Ginny z sarkazmem.
-Jak mogłeś nam niepowiedzieć Harry.-Ron nadal miał do niego żal.
-Mówi się trudno, zresztą to miała być niespodzianka.
-Moja matka trenerem Harpii.-wykrzyknął w pewnym momencie James.-To zwiększy zainteresowanie moją osobą u płci przeciwnej.
-Jakby było Ci to potrzebne.-odparowała natychmiast Lucy, na co wszyscy się roześmiali.
Skończywszy kolację, czując narastający chłód przenieśli się do salonu. Rodzice wyczarowali swym pociechom dodatkowe krzesła tak, aby wszyscy się pomieścili. Rozmawiali jeszcze długi czas, aż na zewnątrz zrobiło się już całkiem ciemno. Zegar wybił godzinę wpół do dziesiątej. Żegnając się ze wszystkimi, poczęli teleportować się z głuchym trzaskiem do własnych domów. Rodzina Potterów za jednym mrugnięciem oka pojawiła się w alejce prowadzącej w głąb średniej wielkości placu. To właśnie wtedy James usłyszał dźwięk łamanych gałęzi i zobaczył cień szybko oddalający się. Był pewny, że to człowiek.
-Tato, coś tam było.-szepnął ledwie otwierając usta. Ojciec spojrzał na niego.
-Pewnie jakieś zwierzę. Ostatnio zagnieździła się tu rodzina szopów.
-Ale na pewno...
-Wydawało Ci się. To na pewno były jakieś zwierzęta.-zgasił go ojciec.
Od niedawna James miał dziwne wrażenie, że jest śledzony. Nie miał zamiaru zostawić tego w spokoju. Albo dowie się, o co temu komuś lub czemuś chodzi, albo Gryfoni przegrają ze Ślizgonami w quditcha. A to przecież odkąd jest w drużynie się nie ziściło.
1.Początek. Dodała James Junior Piątek, 11 Kwietnia, 2008, 15:16
Witajcie!
Jestem Laurelin i będę prowadzić to opowiadanie. Jest mi niezmiernie miło,że mogę to robić i tak łatwo nie zrezygnuje.
Traktować będzie oczywiście o Jamesie, który jest w trzeciej klasie, ponieważ taki był od początku zamysł autorki. Mam nadzięję, że się spodoba i będziecie czytać i komentować.
A teraz zapraszam do pierwszej notki.
Słońce chyliło się już ku zachodowi. Jego ostatnie promienie zatrzymały się przez dłuższą chwilę na twarzy trzynastoletniego chłopaka, siedzącego na drewnianej, pomalowanej na zielono ławce. Wyciągnięty wygodnie zdawał się spać, ale tak naprawdę wymyślał kolejne wymówki, dlaczego wcześniej nie wrócił do domu z młodszą siostrą, której ta zwłoka zupełnie nie przeszkadzała. Możliwe, że wyłącznie, dlatego, iż znajdowali się na placu zabaw, a ona szaleńczo huśtała się na huśtawce. Wracając do chłopaka spokojnie uśmiechał się pod nosem przypominając sobie przyjaciół i szkołę, do której w tym roku pójdzie po raz trzeci. Hogwart, miejsce, w którym mógł robić wszystko, co tylko chciał wspomagany przez zawsze wiernych przyjaciół. Zupełnie zrelaksowany, nieprzygotowany na zaskoczenie zerwał się z miejsca, gdyż wielka kula piachu wylądowała na jego twarzy. W pośpiechu strząsnął piach rozglądając się czy nikt nie patrzy, nikogo takowego niezauważył, więc zwrócił spojrzenie brązowych oczu na rudą ośmiolatkę, stojącą jakieś 5 metrów od niego. Uśmiechała się figlarnie, widocznie podobało się jej dokuczanie starszemu rodzeństwu.
-Lily, wiesz, że nie ładnie przeszkadzać starszym, gdy odpoczywają!- powiedział na co druga kula trafiła w jego klatkę piersiową odpychając go lekko do tyłu.
-Dobrze dziadku!-odkrzyknęła. Młodsze rodzeństwo. Diabelski wynalazek.
-Uważaj, bo Ministerstwo się dowie i nie pójdziesz do Hogwartu.-zagroził, na co mała Lily się zreflektowała.
-Chodź, Jim musimy już wracać.-podeszła do niego-A ty nadal myślisz że nadal wierze w te twoje przestrogi.-dodała, formując za pomocą magii kolejną kulę.- Dopóki nieskończe jedenastu lat mogę czarować w domu. –zaśmiała się perfidnie i zawaliła czarnowłosego cała falą piachu. Gdy to ustało skierowała się do żelaznej furtki oddzielającej plac zabaw od ulicy. Wkurzony chłopak rzucił się za nią i zaczął łaskotać. Oboje śmiali się jak wariaci, tarzając w piachu. Tę zabawę przerwało nadejście drugiego chłopaka, podobnego do Jima, tylko młodszego i o zielonych tęczówkach. Popatrzył na rodzeństwo i pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
-Lily, wstawaj. Mama się o was martwi.-odrzekł w końcu. Dwójka dopiero wtedy zwróciła na niego swoją uwagę.
-Al., na pewno zostanie prefektem.- oznajmił roześmianej Lily, Jim.-I Slyhterin będzie miał policjanta w tych swoich lochach.- dodał.
-Wcale nie trafie do Slyhterinu!-oświadczył buntowniczo Albus.
-Ta, a ja jestem hipogryfem po operacji plastycznej.
-Czy ja wiem.- powiedziała Lily przyglądając się bratu z profilu. Na co Al., uśmiechnął się.
Cała trójka wróciła do domu, znajdującego się przy Grimuald Place nr 12. Przeszli przez długi korytarz po puchowym chodniku, kierując się do kuchni. Gdzie zastali Ginny Potter przygotowującą kolację wespół z skrzatem domowym, Stworkiem.
-Gdzieście się tak długo podziewali? Jim masz pełno piachu we włosach i ty Lily też, idźcie się umyć. A ty Al nakryj do stołu.- rzuciła im na wejście. Chcąc nie chcąc musieli wykonać polecenie matki, aby potem nie mieć kłopotów(czyt. Zatrzymanego kieszonkowego).
Gdy już zasiedli do stołu czekając na podanie kolacji, przyszedł ich ojciec ze zwiniętym Prorokiem Wieczornym pod pachą.
-Hej dzieciaki. Macie- powiedział wyjmując dwie koperty ze zwiniętej koperty- przyszły niedawno.
-Wreszcie-ucieszył się James.-To, kiedy na Pokątną?-spytał, trącając łokciem brata który wczytywał się w treść listu wielkimi oczyma.
-W poniedziałek.-odpowiedziała mu matka.-Jutro jest niedziela, idziemy na obiad do dziadków.-dodała słysząc jęknięcie obydwu synów. Jim już chciał coś powiedzieć, ale przeszkodziła mu w tym sowa, która siadła na obręczy jego krzesła i zaczęła dziobać go w plecy. Co nie zmniejszyło jego radości z dostania wreszcie wieści od przyjaciół. Szybko chwycił pergamin, a sowa odleciała.
-Przeczytasz później.-zgasiła go mama.
-Ale mamo.-zaprotestował, przełykając sałatkę.
-Zostaw Ginny, niech czyta.- powiedział Harry.
-Dobra, tylko nie miej potem do mnie pretensji o problemy wychowawcze.-dodała, na co wszyscy parsknęli śmiechem w swoje talerze.
-James dostał list od dziewczyny.-zaśmiała się Lily zaglądając bratu przez ramię. To spowodowało kolejny wybuch śmiechu u rodziny Potterów.
-Przestań Kas to moja przyjaciółka. Opowiadałem wam o niej i jej bracie. Jesteśmy na jednym roku w Griffidorze.- zaprotestował.
-To ta dziewczyna, która jest u was szukającą. Słyszałem o niej od Nevill’a, podobno jest niezła.-skojarzył Harry.
-Niezła! Jest świetna! Szkoda, że jej nie widziałeś w zeszłym roku, na eliminacjach była fenomenalna.-odpowiedział mu Jim.
-A wy znowu o quiditchu...- skwitowała Ginny.
-I, kto to mówi.-dopowiedziała Lily.
-Co my sobie wychowaliśmy?.-zapytała z udawanym tragizmem Ginny.
-Niestety, właśnie nie wychowaliśmy.- dodał Harry przybierając zrezygnowaną minę.
-Nie nasza wina.-przyłączył się Albus, na co cała trójka przybrała aniołkowate wyrazy twarzy. Wszyscy się zaśmiali.
Po skończonej kolacji, każdy zajął się robieniem tego, co mu się żywnie podoba. Harry i Albus siedząc w salonie grali w szachy czarodziejów, Lily bawiła się ze swoim kotem, Piegusem nazwanym tak z powodu rudej sierści upstrzonej czarnymi łatami. Ginny zabrała Harry’emu Proroka i teraz czytała go siedząc w bujanym fotelu, a Jim pospiesznie udał się do swojego pokoju chcąc odpowiedzieć na list, w którym zawarta była propozycja spotkania się na Pokątnej z rodzeństwem Archer*. Jego pokój znajdował się na drugim piętrze, z tego powodu również miał niezłą kondycję kilka rundek z góry na dół wyćwiczyło w nim zwinność. Kiedy wreszcie dopadł brązowych drzwi ze srebrną gałką, wpadając do granatowego pomieszczenia, rzucił się ku biurku, chwytając kawałek czystego pergaminu i pióro. Odpisał i wezwał Chaplina, swoją płomykówkę, która drzemała na szczycie szafy. Kiedyś błądząc po strychu, znalazł pudło opatrzone napisem ,,Od Wujka” z kasetami z występów Charliego Chaplina, mugolskigo komika. Podejrzewając, iż należały do ojca chrzestnego jego ojca, Syriusza Blacka a dostał je zapewne od jakiegoś swojego wuja, zaczął je oglądać, na rzutniku, który znalazł w następnym pudle. Spodobały mu się śmieszne wyczyny mężczyzny. Po wysłaniu listu patrzył jeszcze za szybko oddalającą się brązową smugą. Spojrzał na ulice, miał niejasne przeświadczenie, że ktoś właśnie go obserwuje. Zobaczył tylko niską postać wstępującą w cień drzew. Uznał, że to niemożliwe, aby ktoś zadawał sobie trud obserwowania go cały dzień, bo niby, po co. Nie mając niczego innego do roboty ułożył się wygodnie i zanurzył w lekturze,,Quiditch przez wieki:wydanie uzupełnione”
*czytaj Arczer
_________________________________
Następną dodam już niedługo.
Czekam na pytania i komentarze.