16 październik
-Lizzy!
-Do jasnej cholery, przestań używać tego kretyńskiego zdrobnienia! -wrzasnęłam w stronę nadbiegającego Matta Averer'ego.
-Co cię ugryzło Elizabeth?- zapytał przyglądając mi się z troską.
-Nic co mogłoby cię zainteresować.- warknęłam biorąc z krzesła torbę załadowaną książkami i ruszając szybkim krokiem na numerologię.
-Ależ Elizo, ty mnie zawsze interesujesz...-mruknął uśmiechając się uwodzicielsko, najwyraźniej starając się zwrócić na siebie moją
uwagę.-Wiesz w przyszłą sobotę jest organizowany wyjazd do Hosmedage i pomyślałem, że...może tym razem nie odrzucisz mojej propozycji.
-Z jakiego powodu tak pomyślałeś?- zapytałam ściągając brwi.
-Noo...spędzamy ostatnio dużo czasu razem.
-To jeszcze nie świadczy o tym, byś mógł zostać moim chłopakiem! Nie, nie, i jeszcze raz nie! Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?
-Do końca życia...Lizzy.
Nie ma nic bardziej wkurzającego, od zachowania pewnych nadętych snobów, którzy myślą, że cały świat należy do nich. Czy wierzyłam w miłość? To nierozsądne pytanie, bo czym jest teraz miłość? Z pewnością nie jest to „uczucie” między szlamą, a czarodziejem czystej krwi, bo wtedy wiadomo, że miłość wywołana w chłopaku jest za sprawą amortencji.
Na przykład Lily Evans (szlama, siódmoklasistka) od niedawna chodzi z Jamesem Potter'em- który pochodzi z szanowanego rodu czarodziejów czystej krwi, i założę się, że tą parę mogę wykorzystać jako przykład w swojej analizie. Dlaczego? A dlatego, że Evans jest najlepsza w swojej klasie z eliksirów. Ukradła nam wiedzę o magii, nic nie znacząca mugolka...
A wracając do tematu, chciałabym móc uwierzyć, że istnieje jeszcze to uczucie, dzięki któremu dwa stare rody łączyły się. Chciałabym, żeby mnie to spotkało, bo na razie widzę tylko głupie zauroczenia, które doprowadzają do głupich decyzji, o ważnych rzeczach. Prawdę mówiąc miałam dwóch chłopaków- Robbiego Zabini'ego
i Argusa Parkinsona, którego zdjęcia nie posiadam, i mimo, a może właśnie dlatego, że miałam dwóch chłopców wiem, że to co z nimi przeżyłam, to była tylko krótka przygoda, wynikająca z zauroczenia.
Także właściwie nie ma to nic do rzeczy.
Chyba za dużo czasu spędzam w towarzystwie Mary, pewnie dlatego, przez nią (przez okrągłą dobę-od wczoraj- mówi o chłopcach) tak dużo dziś myślę o chłopcach. W sumie chłopcy są dla mnie niezrozumiałym gatunkiem, który robi co innego, a myśli co innego, oczywiście są wyjątki. Z Czarnym Panem mogę porozmawiać, jak z żadnym innym mężczyzną, pewnie dlatego, że jest starszy, dojrzalszy, i śmiem stwierdzić, że ma poglądy zbliżone do moich.
Wczoraj dostałam kolejny list od rodzinki, tym razem od Rabastana. Pisze, że wszystko u niego w porządku, że znalazł sobie dziewczynę, jakąś Patrice Gervader, oczywiście czystokrwistą, a jakże by inaczej?
Pisze, że to dla niego najwyższy czas by się ustabilizować, założyć rodzinę, mieć dzieci i własny dom, bo ciągle mieszka z nami w dworze rodziców(umarli gdy miałam dwa lata).
*** ***
-Kto to jest?- zapytała zaciekawiona Mary, spoglądając na kogoś znad doniczki.
-Nie sądzisz, że Pani Sprout da ci Trolla za pracę na lekcji?- zapytałam szyderczo, jednocześnie walcząc ze swoją rośliną.
Mary mnie już nie słuchała, nadęła się i zmieniła włosy na krótkie, puszyste i rude (jest matamorfomagiem) i wdzięcznie się do kogoś uśmiechnęła. Musiałam podnieść wzrok, chodźby po to, by przywrócić ją do rzeczywistości. I osłupiałam. Ona OSZALAŁA. Akurat tak się składa, że znałam chłopca, który tak się spodobał Mary. Chodził do Durmstrangu, ale przeniósł się i od września zaczął chodzić do naszej szkoły, musiał jednak przerwać naukę, z powodu jakiejś choroby, przez którą przebywał w św. Mungu, aż do początku października. Nazywał się Arth Diggory i był PUCHONEM. Przyjaźniłam się z Anabell Stif, dzięki czemu wiedziałam wszystko o wszystkich.
-Cześć Mary!- uśmiechnął się do niej, przez co ta głupia, ruda metamorfomagiczna dziewczyna oblała się wdzięcznym rumieńcem.
-Hej.- mruknęła, wciąż zaczerwieniona.
-Zjeżdżaj.- warknęłam do chłopaka.
-Nie tak ostro Elizo. Nie musimy być wrogami.
-Z puchonem? Ty idioto, za kogo mnie masz? Myślisz, że zniżyłabym się do twojego poziomu?- prychnęłam.
-Ktoś ci już mówił, że wyglądasz ładnie jak się złościsz?- zapytał wybuchając serdecznym, jasnym śmiechem na widok zapewne mojej miny.-Zdobyłem się na to, by zrównać się z twoim poziomem Elizabeth, i być uprzejmym, nawet dla śmierciożerczyni.
Tym razem ja zrobiłam się czerwona.
-Wiem rzeczy, które ukryte są w najgłębszym zakamarku ludzkiej duszy. Wiem, jak kochasz Lorda Voldemorta, i widzę jaka jesteś żałosna.
Trzasnęłam go w twarz.
-Nie waż się...nie waż się wymawiać jego imienia.- syknęłam
-Bo co? Boisz się swojej miłości Elizabeth?- zapytał szyderczo i odszedł do innego stolika pozostawiając mnie z wielką pustką w głowie.
"Jesteś tylko duszą błądzącą w
Mroku,
Twe serce pokryte lodem,
Należy do ciemnych mocy.
Obudź się.
Płomień gorąca liże twe wnętrzności.
Zabij go, Uśmierć.
Ciesz się czując czyjąś krew.
Szept nietoperzy nocą, mówi
Twoje imię.
Spraw, że każdy będzie się bał,
Dreszcze grozy na twój widok miał.
Lekceważ jęki, które słyszysz
Dzień w dzień.
Nie błagaj o litość, spraw by
Ktoś błagał o litość.
Uśmierć go, Zabij.
Poczuj krew na palcach."
-Coś się dzieje.-w drzwiach przedziału pojawiła się rozradowana twarz Averego-zaraz wybuchnie.
Rzuciłyśmy mu potępiające spojrzenie, rozbiłyśmy szybę przedziału i wyleciały z niego na miotłach, a Avery i Vaxley za nami. W samą porę, pociąg Mugoli w którym „trochę” zepsuliśmy silnik wybuchł w powietrze. Avery i Vaxley przybili sobie piątki szeroko uśmiechnięci, a Mary zgięła się w pół ledwo trzymając się na miotle, spowodu niekontrolowanego napadu śmiechu.
-Mogłeś nas nie ostrzec Avery. Byłoby przyjemnie płonąć razem z mugolami.- mruknęłam pogardliwie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu wpływającego na wargi. Pod nami paliły się dziesiątki mugoli, nawet świadomość, że mogliśmy zginąć razem z nimi, nie mogła zepsuć mi dobrego humoru. Zresztą zawsze balansowałam na granicy ryzyka.
-Wracamy do budy?- zapytała Mary ocierając oczy rękawem szaty. Chłopcy pokiwali głowami i zgodnie polecieliśmy w stronę ledwie widocznego zamku.
* * * *
Wylądowaliśmy przy drzwiach wejściowych, sprawiliśmy, że miotły odleciały do skrytki na miotły, a sami weszliśmy do środka. Zgodnie z moim przeczuciem przy drzwiach stał Filch- nowo przyjęty woźny, status magiczny: charłak, a gdy nas zobaczył na jego twarzy pojawił się wyraz satysfakcji. Nie na długo zresztą, Mary zaatakowała go "drętwotą"; a ja usunęłam mu tą część pamięci w której nas zobaczył za pomocą "Oblivate". Nie mogliśmy go zostawić leżącego na podłodze przy drzwiach wejściowych, więc wkopaliśmy go do jego gabinetu(który mieścił się tuż przy drzwiach) i ruszyliśmy do naszego salonu wspólnego w lochach.
Gdy znaleźliśmy się w tym mrocznym pomieszczeniu, pełnym trupich czaszek rozdzieliliśmy się. Mary została z chłopakami w pustym pokoju wspólnym, a ja poszłam do swojego prywatnego dormitorium, chcąc zażyć długą kąpiel, po tak udanej, ale nie powiem, że nie męczącej akcji. W dormitorium czekała na mnie sowa. Wzięłam od niej list i zamknęłam się w łazience przysiadając na brzegu złotego basenu(takiego samego jak w łazience dla prefektów) i odkręciłam wszystkie kurki, nim niecierpliwie rozerwałam kopertę. List był od Rudolfa: Droga Elizo,
dużo słyszałem o twoich brawurowych akcjach,
oddających w pełni jak nie cierpisz mugoli i szlam.
Muszę przyznać, że jestem z ciebie dumny, sam robiłem
podobne rzeczy w twoim wieku. Bądź tylko ostrożna.
Jednak nie po to napisałem list, b ci gratulować.
Czarny Pan ma dla ciebie nowe zadanie, masz przechwycić
rzeczy, które jutro będzie wiózł ze sobą Minister, na
trasie Ministerstwo-Hogwart-Nitherlsfield Nie możesz
dopuścić by to zadanie ci się nie udało, dokumenty,
które będzie wiózł ze sobą Minister są bardzo ważne.
Będziesz na święta? W tym roku nie będzie Malfoy’ów,
Bella jest dalej pokłócona z siostrą.
Ściskam
Rudolf
Jasne nie będzie Malfoy'ów, mój brat jest naprawdę naiwny, sądząc, że JA w to uwierzę. Znając Narcyzę przyjdzie i Bellatriks wyrzuci ją z domu jak w wakacje. Nie ma mowy, żebym była zmuszona wysłuchiwać piskliwych próśb Narcyzy i znosić w tym czasie humory Belli, jednocześnie złej na siebie i siostrę. Spędzam z nimi wakacje, ale i ja i moja bratowa nienawidzimy świat Bożego Narodzenia, więc nie widzę powodu by podtrzymywać "tradycję" i tam przyjeżdżać(wielkanoc spędzam albo w Hogwarcie, albo u Mary).
Spostrzegłam, że woda, już się nalała, więc zakręciłam kurki i rozebrałam się. W zaparowanym lustrze dostrzegłam swoją szczupłą twarz z wydatnymi kościami policzkowymi. Zawsze byłam ładna. Ze swoją szczupłą "buzią" ,kruczymi zwijającymi się wokół policzków lokami, i "świecącymi" oczami o długich rzęsach, wprost urocza, oczywiście nie w znaczeniu tego słowa: "słodka, różowa, urocza dziewczynka-idiotka" ,ale w innym oznajmującym subtelną urodę. Nieco krytyczniej oceniałam resztę mojego ciała- byłam stanowczo za chuda, z bardzo widocznymi przez ubranie żebrami, z zapadniętym brzuchem i nogami-patykami.
Jaki był sekret mojego chudzielstwa, którego zazdrościła mi połowa dziewcząt w Hogwarcie? A taki, że jestem bardzo wybredna jeśli chodzi o potrawy, nie jem niczego co mi nie smakuje, i nienawidzę słodyczy.
-Accio białe wino!- mruknęłam machnąwszy różdżką. Już po chwili opierałam się o barierkę basenu półleżąc na wodzie, i w milczeniu sączyłam białe wino, w kryształowym kielichu.
-Za Czarnego Pana!- powiedziałam unosząc kieliszek.
Elizabeth Lestrange