"Pamiętnik Elizabeth Lestrange" Pamiętnikiem opiekuje się Arya
12. "Część nienawiści i część miłości" Dodała Victorie
Wtorek, 30 Czerwca, 2009, 19:28
Mam nadzieję, że ten tekst będzie zachętą do komentowania. Agatko dziękuję za "radę taty" czyli pomoc przy części Lily i James.
Maj
I- nienawiść
W milczeniu, oświetlona jedynie przebijającym się przez zasłony wschodzącym słońcem, bezszelestnie zmierzała w kierunku pokoju Miram. Wnętrze mieszkania przy ….. Strett było bardzo skromne, trzy małe pomieszczenia pomalowane na ten sam wyblakły już kolor; zasłony wiecznie nie przepuszczały do środka światła słonecznego, a płytki odłaziły z podłogi. W miarę zbliżania się do pokoju kobiety uśmiech na twarzy intruza był coraz szerszy i coraz bardziej paskudny, dłoń trzymana na różdżce ściskała ją z ekscytacji a chód postaci robił się coraz szybszy. Sypialnia Miram była mała, tak jak wszystkie pokoje niczym nie zachwycająca. Intruz przysunął się do łóżka z lubością prawdziwego drapieżcy przyglądając się bladym policzkom ofiary, podkrążonym oczom, czy spływającym do pasa przetłuszczonym włosom. Na twarzy pojawiły się pierwsze zmarszczki a we włosach widać było pierwsze nitki siwizny, całe ciało pokryte było bladofioletowymi siniakami. Miram była dręczona, tropiona z niezwykłą precyzją przez parę miesięcy, a wieczne ucieczki i strach o własne życie doprowadziły ją do okropnego stanu. Na samą myśl o tym intruz zacisnął usta z trudem powstrzymując chęć do ryknięcia śmiechem.
-Miram, obudź się…- powiedziała aksamitnym głosem prosto w jej ucho obca.
Kobieta otworzyła jasnoniebieskie oczy spoglądając z paniką na nią.
-Witaj.-kolejny lubieżny uśmiech zabarwiony jeszcze chęcią morderstwa.
To było tylko krótkie parę godzin: Cruciatus, parę klątw… Na samym końcu morderczyni przysiadła na fotelu z brudną tapicerką i z fascynacją wpatrywała się w twarz umarłej.
-Elizo?
Idąca korytarzem dziewczyna rzuciła mu spojrzenie tak rozjuszonej bestii, że aż zachłysnął się powietrzem. Odeszła szybkim krokiem szeleszcząc długa jedwabną suknią, sunącą się dostojnie po posadzce. Korytarz się skończył; weszła do ogromnej ciemnej sali oświetlonej wiszącymi w równych rządkach pochodniami. Naprzeciwko dużego tronu stało zgrupowanie śmierciożerców; wszyscy byli w kapturach i tylko parę z nich klęczało przed Czarnym Panem drżąc o swoje życie.
-Mój panie.-zrzuciła z głowy kaptur wykonując piękny ukłon i uśmiechając się do niego i tylko do niego, tak jakby świat nie istniał.
-Wykonałaś zadanie…-powiedział bardziej do siebie niż do niej.
Ponownie się uśmiechnęła i powstała by dołączyć do kręgu zgromadzonych.
Klęczące przed Czarnym Panem postacie powoli do niego podchodziły drżąc i kuląc się, przestraszone na myśl o jego gniewie. Wśród przesłuchiwanych znalazł się pewien upiór z Danii, który cudem uniknął śmierci, sprzedawczyni amuletów, która jednocześnie trudniła się sztuką opętywania ludzi również przeżyła. Wszystkich innych spotkała śmierć; za nielojalność, nie dotrzymanie tajemnicy, złe wykonanie zadania czy kłamstwo. Ich pan powstał z tronu i rozpoczął wędrówkę wśród swoich zwolenników.
-Glizdogonie.
Mały gruby chłopak wystąpił z szeregów wyraźnie drżąc ze strachu. Jego sylwetka i przezwisko wydawało się dziewczynie dziwnie znajome, ale dopiero gdy zrzucił kaptur zobaczyła grubą, podobną do szczurzej twarz chłopca. Peter Pettigriwe.
-Nie sądzę byś miał prawo tutaj przebywać…-wysyczał Czarny Pan podnosząc lekko rękę, czym sprawił, że grubas upadł na kolana.-Dopiero dwa tygodnie temu dołączyłeś do moich śmierciożerców, i nie masz prawa przebywać w gronie moich najbliższych przyjaciół.
Słysząc te słowa czarnowłosa zadrżała z radości, jeszcze przez kilka sekund syciła się intonacją z jaką jej najjaśniejszy pan je wymówił, tym kim dla niego jest...
Nawet nie musiał wypowiadać zaklęcia "Cruciatus" by sprawić mu ból, był o wiele potężniejszy, jego magia nie miała granic, mógł uczynić wszystko, zabić samym dotykiem tego nikczemnika. Peter Pettigriwe. Czarnooka zmarszczyła brwi głęboko się nad czymś zastanawiając. Przyjaciel Pottera, Blacka, Lupina i Evans zdrajcą?
Ten wieczny wystraszony lizus, robiący wszystko by tylko znaleźć się po tej lepszej stronie? Zachichotała w duchu; Pettigriwe znalazł się po tej lepszej stronie, co miało sprawić mu i jego przyjaciołom wiele bólu… Słysząc wrzaski wijącego się po posadzce, torturowanego Pettigriwe jednocześnie patrzyła się dyskretnie na ludzi, z którymi czuła wspólnotę. Lucjusz Malfoy z bratem, ojciec Avere’go, Dołohow, Carrowie, Mulciber, Karkarrow, Crouch i rodzina Lestrang’ów.
II-miłość
Delikatnie przycisnął sobie dłoń zielonookiej do policzka; w odpowiedzi uśmiechnęła się łobuzersko i potargała mu już i tak bardzo rozczochraną czuprynę. W jednej chwili znalazł się na niej a jego usta w okolicy jej szyi. Wybuchła niepowstrzymanym śmiechem, co sprawiło, że nieco skonfundowany James wstał i przyjrzał jej się z czułością. Była tak nieprzewidywalna, niezwykła, przyciągająca jak magnes chłopców swoją urodą, siłą charakteru, upartością osła i feminizmem. Do tej pory nie mógł uwierzyć w swoje szczęście i w to jak nagle przestała go nienawidzić.
-Lily…- w gardle miał ogromną kulę, ale czuł, że powinien to zrobić już miesiąc temu.
Tymczasem najbardziej odważny gryfon poczuł strużkę zimnego potu spływającą mu po karku. Drżał z podniecenia, ze strachu, z radości i z mnóstwa innych emocji, których nie sposób opisać. Zmarszczyła brwi przyglądając mu się w skupieniu.
„James, opanuj się chłopie! Teraz albo nigdy!”- zdopingował się w myślach.
W jednej chwili patrzył na swoje drżące dłonie a w drugiej klęczał już przed nią z nieśmiałym uśmiechem na ustach, czując się nieopisanie dziwnie.
-Wyjdziesz za mnie?
To ostatnie zdanie jakoś mu wyszło; tak jak powiedział mu dwa tygodnie temu ojciec gdy był w domu: albo to powiesz jak facet, który poznał kobietę swojego życia, albo jak chłopczyk który wciąż jeszcze sika w majtki. Ojciec wtedy tak go rozśmieszył, że aż dostał czkawki, ale dzisiaj było inaczej. Powiedział to z miłością, po prostu.
Rudowłosa przez chwilę patrzyła na niego oniemiała, a gdy zrobiła groźną minę poczuł, że wszystko z niego ulatuje. Tymczasem ruda parsknęła śmiechem i zaraz znalazła się w jego ramionach delikatnie go całując.
-Tak.-szepnęła prosto do jego ucha a jej głos chyba wciąż drżał od śmiechu.
Gdy na nią spojrzał przekonał się, że było inaczej- wzruszyła się. Poczuł ogromną i szaleńczą radość; wsunął na jej drobny palec srebrny pierścionek o delikatnej obrączce i lśniącym przepięknie diamentem. Wziął ją na ręce i dziko ryknął czując się najszczęśliwszym facetem na świecie.
„Masz fart!”- pomyślał jeszcze nim zaczął dziko całować narzeczoną.
Biała lilia leżąca na atłasowej, czarnej pościeli wyglądała zaskakująco niewinnie. Siedemnastolatka pochyliła się podnosząc ją i wdychając odurzający zapach kwiatu zaczęła w ten i z powrotem przechodzić się po pokoju. Z przeświadczeniem, że zachowuje się jak idiotka odłożyła kwiat na nocny stolik, po czym po chwili wahania znów wzięła go do ręki rozpoczynając swą wędrówkę od nowa. Kwiat wywoływał w niej dziwne zachowanie, przypominał jej o Draconie, o tym co do niego czuje, kusił swą pozorną niewinnością i chwilowym pięknem. Był taki jak ich związek; na pozór kruchy, lecz wewnątrz niezwykle silny, zdolny przetrwać wszystko.
-Elizo…-wymruczał Draco obejmując ją od tyłu w pasie.
Uśmiechnęła się do siebie, odwróciła i spojrzała na blondyna pożądliwie.
-Kocham cię.- szepnęła wtulając twarz w jego jasne włosy.
Poczuła się nagle bezbronna, odsłoniła przed nim prawdę i czekała na jego reakcję.
W jego oczach błysnęła jakaś szatańska, szalona iskra. Rzucił się na nią namiętnie całując po czym upadli na podłogę gwałtownie się po niej turlając
Dla Laurelin oraz Filipa i Krystiana- dzięki za cudowne i przezabawne opowieści.
Kwiecień
„Czarnooka ślizgonka z politowaniem patrzyła na obrzucających się śniegiem uczniów, na chłopców uganiających się za dziewczynami wydającymi głośne piski podobne do syreny alarmowej. Siedziała na jednym z murków, ściśle otulona zgrabnym płaszczem, a na jej krótkich włosach niczym nie przysłoniętych zdążyło już osiąść parę płatków śniegu. Śmiertelnie znudzona bazgrała po tylniej okładce zeszytu, nie przewidując na ten wieczór żadnych nowych wrażeń, nic prócz szarzyzny, nie przerywanej żadnymi skokami ciśnienia.
A o niczym więcej tak bardzo nie marzyła jak o nich. Owinęła się ciaśniej grubym szalikiem i prawie śpiąc weszła do zamku i ruszyła schodkami w dół- do salonu wspólnego Slytherina.
Jak to jest w życiu, gdy człowiek nie spodziewa się od życia niczego nowego, i zdążył już przywyknąć do rutyny dzieje się coś niespodziewanego. U Elizabeth tym czymś od czego zazwyczaj zaczynają się przygody był dźwięk tupotania, schodzenia i biegania tuż pod miejscem w którym stanęła sobie na chwilkę zapatrzona w obraz trzech śpiewających nimf. Ów dźwięk sprawił, że zmarszczyła brwi, a gdy rozległ się tuż obok niej nieco głośniejszy niezwłocznie podążyła za nim. Odgłosy doprowadziły ją do tej części zamku, którą najmniej znała; do korytarza, nad którym znajdowała się kuchnia. Wszystko ucichło, gdy stanęła blisko gobelinu przedstawiającego średniowieczne walki goblinów z czarodziejami, nim jednak zdołał owładnąć nią smutek za materiałem rozległy się jeszcze głośniejsze niż przedtem tupoty. Nieco niepewnie odsunęła krwistoczerwony fragment gobelinu przedstawiający wielką twarz goblina leżącą martwo na ziemi i na widok mrocznego, wąskiego przejścia oświetlonego słabo pochodniami prowadzącego jeszcze głębiej pod ziemię stromymi schodkami jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Przygoda to było niewątpliwie coś na co tak długo czekała, i co było jej tak potrzebne. Biegła tak szybko jakby zależało od tego jej życie, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać, biegła tak jak biegną dzikie konie; po raz pierwszy od wielu dni ciesząc się z czegoś co było proste i oczywiste, w ogóle się ciesząc. Strome stopnie sprawiały, że botki prawie zlatywały jej z nóg, a gdy wreszcie pomknęła prostą drogą podziemnego korytarza jej policzki były już w odcieniu karmazynu, a płaszcz powiewał za nią niczym skrzydła jakiegoś wielkiego ptaka. Przebiegłszy spory odcinek trasy wyciągnęła z kieszeni spodni różdżkę i machnęła ją w swoim kierunku przemieniając się w wilczycę o długim czarnym futrze i lśniących srebrnych oczach. Wilczyca zawyła radośnie tym samym powodując, że wilki z innych korytarzy zawtórowały jej równie szczęśliwym jazgotem.
Teraz biegli już razem, czując się nie jak odrębne jednostki, ale jeden wielki organizm, łącząc się razem w wyciu i uderzając łapami o skalne podłoże. Biegnące wśród wilków wilkołaki jeszcze nie rozpoznały Elizabeth, ale po wydarzeniach ostatnich miesięcy mogła spokojnie sądzić, że nie rzucą się na nią. To co czuła było niesamowite, jakby ktoś rozbił obrzydliwą skorupę i uwolnił na zewnątrz jej prawdziwie wnętrze- wnętrze złośnicy, która nigdy się nie nudzi.
*Eliza!?*- zawołał srebrny wilk obok niej głosem Johany.
*To ja! Macie jakieś zebranie? Mogę dołączyć?*
*Tak, oprócz ciebie będzie jeszcze parę innych animagów*- mruknęła blondynka wyprzedzając Elizę i dobiegając do brązowowłosego wilka, z którym trzymała się już do końca podróży. Nieświadoma niczego wilkołaczka wywołała w głowie Elizy istną burzę: Kto jest jeszcze nielegalnym animagiem? Na czym będzie polegać spotkanie? Ile jest animagów?
Po paru długich sekundach zastanawiania się nad trzema pytaniami, które aż wkręcały się w jej mózg dała sobie spokój, postanowiła iść na żywioł. Już z dala zobaczyła, że sala przed nią wypełniona jest wilkami najróżniejszej maści i rasy, jednego z wilkołaków otaczała trójka zwierząt: pies, jeleń i szczur. Gdyby Eliza nie zamieniła się w wilczycę pewnie zmarszczyła by brwi, teraz wydała z siebie jednak pytające warknięcie i usiadła na „trybunach” obok Johany.
*Zaczęło się*- przemknęła jeszcze do niej myśl jasnowłosej, gdy na środku Sali pojawił się ogromny wilkołak o ubarwionej na jasny orzech sierści i o błyszczących brązowych oczach.
Jak się okazało nie było żadnego zebranie, ale po prostu znalazła się w sali w której odbywały się co miesiąc walki wilków z wilkołakami.”
Z boku obserwowałam jak stają do boju, jak wszędzie leje się krew mając w uszach dziki wrzask bólu, albo radochy. Pies i jeleń także z boku obserwowali potyczki swojego kumpla z szarym wilkiem, oprócz nas i orzechowego wilkołaka wszyscy walczyli. Nawet im trochę tego zazdrościłam, to było przecież jedno z niewielu idealnych lekarstw na stres, złość czy rozpacz. Akurat mi już sama świadomość wilka sprawiała euforię, zwyczajnie dobrze się czułam nie mając żadnych ograniczeń. Do Hogwartu wróciłam gdzieś koło północy, wybrałam inną ścieżkę niż wszyscy, także mogłam pobyć sama i nacieszyć się do woli tym wszystkim co było takie cudowne w byciu wilkiem. W tym momencie nawet nie brzydziły mnie wilkołaki, były zwierzętami a ja człowiekiem w ciele zwierzęcia i wszystko poza tym nie było już ważne. Oczami wilka mój świat był zupełnie inny; ostry, ale wyrazisty, piękny ale niebezpieczny, moje życie też było dla mnie czymś innym niż przed paroma godzinami. Nie było już ponurą egzystencją, ale żywotem o żywych, bardzo ostrych barwach, a moje myśli zwyczajnie zamknięte w wyniosłym marmurowym zamku, którego nie można ani podbić, ani do niego wejść bez wyraźnej zgody właścicielki. Siedząc już na bujanym fotelu, otulona pledem i grzejąc się przed kominkiem we własnym dormitorium kończyłam pisać list do Rabastana i Rudolfa, po raz pierwszy od wielu miesięcy pełen mnie. Wysławszy list jeszcze długo siedziałam przy ogniu, aż moja głowa nie zaczęła się sennie kiwać, a powieki opadać ze zmęczenia. Ten dzień się już dla mnie skończył.
* * *
„Po szczegółowym badaniu ślizgonka odkryła to co ją najbardziej nurtowało, a przynajmniej tego część, paru gryfonów miało dość dziwne pseudonimy: Łapa, Rogacz i Lunatyk.”
Jeśli nawet ci animagowie na spotkaniu to nie oni, to i tak muszą być z nimi jakoś powiązani. Parę lat temu Mary nauczyła mnie czegoś o czym mogą tylko marzyć kobiety jeżdżące ciągle na zabiegi plastyczne, lub farbujące włosy; nauczyła mnie sztuki transmutacji twarzy i ciała w prosty metarmofomagiczny sposób. Wygląd, który miałam na co dzień był moim własnym i rzadko używałam swoich nowych zdolności, teraz jednak nadszedł czas by przemienić się w kogoś (z ogromnym obrzydzeniem), kto był najbliżej Jamesa Pottera Rogacza. W Lily Evans. Miałam z nią niemałe problemy; rzucała na mnie zaklęcia, kopała, darła się jak szalona, ale po paru minutach była już związana magicznymi więzami, jej usta zostały zaklejone, a cała sylwetka uniewidzialniona dla wszystkich prócz mnie. Tak więc ubrałam zieloną bluzkę, jasne spodnie, zamieniłam swoją skórę na piegowatą, mój brzuch nieco urósł (ale w dalszym ciągu pozostałam szczupła) oczy zamieniły się na zielono-migdałowe a włosy zamieniły się w długie ciemno rude kłaki. Ogółem rzecz biorąc byłam ohydna.
-Lily, gdzie ty byłaś?- No nie Pan Potter był najwyraźniej jej strażnikiem numer jeden.
-Hej, lubię być niezależna.-Czy ona mogłaby coś takiego powiedzieć? Nie. Ewentualnie coś w stylu: „Och, James jak się cieszę, że tak o mnie dbasz!” przesadnie przesłodzonym głosem.
Ku mojemu rozczarowaniu Potter nie wydawał się być ani trochę zdziwiony moją odpowiedzią.
-Co masz dla Łapy? - Ooo… więc kuzynek mojej bratowej miał dzisiaj urodziny. Błyskawicznie wyczarowałam za plecami najlepszy zestaw miotlarski, jaki mieli na pokątnej. Musiałam improwizować.
-Zobaczysz.-Czy ona była tajemnicza? Czy też zdawała Potterowi relację ze wszystkiego?
-Już się boję.
Roześmiałam się czując, że Lily Evans którą przecież w tej chwili byłam powinna roześmiać się na żart swojego chłoptasia.
Do PW wszedł Black na co wszyscy wyskoczyli z foteli i zawołali „niespodzianka”. Włącznie ze mną. Brunet nawet się nie zaczerwienił, tylko wyszczerzył żeby w uśmiechu godnym gwiazd Hollywood, najwyraźniej przyzwyczajony do dużego grona fanów i niespodzianek.
-Wszystkiego Najlepszego Syriuszu-ty kretynie, dokończyłam w myślach. Pocałowałam go w policzek i wcisnęłam do ręki prezent mówiąc coś w stylu:- Żebyś wreszcie znalazł sobie dziewczynę.-powiedziane z przekąsem patrząc się nieco krzywo na jego fanki, a jednocześnie z uśmiechem. Tak Black, i żebyś zadławił się zupą przy obiedzie. Wszystko wyglądało na to, że będę musiała spędzić resztę dnia, aż do północy z tymi idiotami, więc głęboko odetchnęłam powstrzymując się od rzucenia na wszystkich „Avady” i przysiadłam na jednym z foteli sącząc puchar z kremowym piwem; podejrzewałam, że Evans nie pije ognistej whisky, albo miodu pitnego. Obok mnie siedział Potter i Black, a przede mną wszystkie fanki tego zbolałego kretyna, z czego najwyraźniej w świecie był zadowolony. Nie musiałam zbyt dużo mówić, od czasu do czasu wtrącałam się w ich gadanie komentując coś z przekąsem na co wszyscy reagowali głośnym śmiechem. Jak dla mnie najgorszą rzeczą, podczas całego wieczoru był buziak dla Pottera na dobranoc; musiałam zwalczyć obrzydzenie, niesmak i inne tym podobne odczucia i cmoknąć go w usta, ku zazdrości wszystkich gryfonek.
Lily Evans mieszkała w dormitorium z dwoma dziewczynami: Mary- jej najlepszą przyjaciółką, jak dowiedziałam się przez przypadek i Darią- dziewczyną zakochaną do szaleństwa w Jamesie Potterze. Przeglądałam jej ubrania: było ich mało, wszystkie były jasne, kolorowe, istne przeciwieństwo moich, jej pamiątki, zdjęcia… ich również było bardzo dużo, jakby ich właścicielka w każdej chwili chciała mieć przy sobie coś przypominającego jej o osobie, którą kocha. Ja miałam tylko jedno zdjęcie, przedstawiające mnie, Rudolfa, Rabastan i Bellę w pewien zimowy wieczór przed kominkiem. Gdy dochodziła jedenasta w nocy ubrałam na głowę jasno pomarańczową czapkę z paroma guzikami w której widziałam ją parę razy na dworze, gruby kremowy szalik i liliowy płaszczyk. Jak przewidziałam w pokoju wspólnym zastałam Pottera, Blacka, tego brzydkiego, grubego chłopca, którego nazwiska nie pamiętałam i Lupina.
-Chcę iść z wami.-powiedziałam mnąc materiał czapki w dłoniach.
-Nie.-widząc moją stanowczą minę James natychmiast zrobił błagalną- Liluś, proszę nie. To jest niebezpieczne.
W takim razie skoro zobaczyłbyś jedną z moich akcji posikałbyś się ze strachu.
-James, słyszałam, że Johana była już raz z wami. Czy ja jestem gorsza?
Potter wyglądał jak zbity pies, a Black się roześmiał.
-Ruda ma argumenty.-powiedział.
-Ale… Lupin… my…. ja… Liluś proszę cię, nie chcę, żebyś to widziała.-spróbował po raz ostatni.
I w tej właśnie chwili uświadomiłam sobie, że on zwyczajnie jest w niej szaleńczo zakochany.
Ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Zrujnować jego uczucia? Z uśmiechem na twarzy.
-Remusie zdecyduj.-skierowałam się do Lunatyka. Byłam już tak ciekawa tego co robią po nocach, że, aż mnie skręcało.
-Lily jest o wiele twardsza niż myślisz James.-powiedział Lupin.
-Tak, o wiele twardsza od ciebie.-mruknął Black z trudem walcząc ze śmiechem.
-Możesz iść.- powiedział w końcu Lupin po chwili zastanowienia.
Wydałam z siebie cichy okrzyk radości, założyłam czapkę na głowę i razem z nimi ruszyłam w kierunku wyjścia z Hogwartu. Gdy już znaleźliśmy się na błoniach, z dala od zamku, pod zakazanym lasem Potter puścił moją dłoń i na moich oczach on jak i jego pozostali kompani zaczęli się przemieniać w zwierzęta. Moje przypuszczenia się potwierdziły ale i tak przez parę minut byłam w szoku, dopóki nie spojrzałam na Remusa Lupina. Gdy padły na niego pierwsze promienie księżyca i równo, gdy wybiła dwunasta jego ciało zaczęło drgać, oczy się rozszerzać, a ciało porastać gęstym szarym futrem. Lupin był wilkołakiem… Stałam tak zapatrzona w niego, że nie zauważyłam jak wyraz jego twarzy zmienił się na groźny i zaczął na mnie warczeć. Poczułam jak ktoś mnie przewraca i okazało się, że leżę pod wielkim i groźnym psem, w którego wzroku nadal został Black. Jeleń obok puknął zazdrośnie, na co oboje się roześmialiśmy; Black wydał z siebie serię szczęknięć, które były bardzo podobne do jego ochrypłego, ludzkiego śmiechu. Rogacz przemknął obok mnie, a gdy znalazł się bardzo blisko i pochylił się; zrozumiałam, że Potter prosi bym weszła na jego grzbiet. Chwyciłam się jego sierści siadając na nim okrakiem, pomknęliśmy zakazanym lasem uciekając przed szalonym wilkołakiem. Pochyliłam się do przodu wtulając twarz w jego sierść, zrozumiałam, że to właśnie zrobiłaby Evans na moim miejscu. Mknąc ciemnym lasem zapomniałam o tym, że jestem w tej chwili Lily Evans, że nazywam się Elizabeth Lestrange, nie liczyło się już nic prócz jelenia na którym pędziłam i wilkołaka, który zaczynał nas doganiać.
* * *
-Elizo, gdzie ty byłaś? Martwiłem się? Mieliśmy się spotkać…
-Cześć kochanie.-mruknęłam podchodząc do niego i wtulając twarz w jego długie, jasne włosy.
- Elizabeth co ty dzisiaj robiłaś?
Zachichotałam lekko się zataczając.
-Lizzie? Jesteś pijana?
-Nie… Wypiłam tylko malutką lampeczkę z Rogaczem.-powiedziałam cały czas się śmiejąc.-Ups…
Przypomniało mi się, że zostawiłam Evans w skrytce na miotły. Rzuciłam na siebie zaklęcie trzeźwienia, po czym rzuciłam się w kierunku skrytki.
Rozwiązałam ją, doprowadziłam za pomocą Wingardium Leviosa i sprawienia by stała się niewidzialna do jej dormitorium, a następnie wyczyściłam tej pokrace pamięć. Nikt nie mógł się dowiedzieć o dzisiejszym wieczorze. Nikt.
Dla wszystkich moich czytelniczek.
„-Ach, więc to ty?- wysyczała przeciągając każdą głoskę i ze złością podnosząc się na poduszkach.
-To ja zostawię was samych.-odezwała się cicho pani Pomfrey przemykając do swojego gabinetu.
Chłopak dalej stał w drzwiach z niechęcią, czy też z wściekłością wbijąc wzrok w ziemię.
-Pamiętasz coś?
-Zemdlałam kretynie.-warknęła.
-Widzę, że nie przestrzegasz zasad dobrego wychowania.- uniósł drwiąco jeden kącik ust i ruszył w kierunku drzwi. Przez zęby zaklęła po francusku.
-Dziękuję. Czy…-głos uwiązł jej krtani.- Czy wiesz coś o szkolnych wilkach?
-Tylko tyle, że planują cię zabić.- parsknął dziwnym śmiechem i odszedł szybkim krokiem.
-Zaczekaj!- krzyknęła dobiegła do niego i przyłożyła mu swoją długą różdżkę do gardła.-Albo mi powiesz o co chodzi Diggory, albo pożegnasz się z życiem.
Podprowadziła go do swojego łóżka, kazała mu usiąść na nim a sama usiadła na krześle obok.
-Więc?- widząc brak jego reakcji wysyczała:- Radzę ci się pośpieszyć, bo nie należę do osób szczególnie cierpliwych!
-Fenir Greyback.- wyszeptał patrząc się w swoje zaciśnięte pięści.-Fenir atakował najczęściej młode osoby, wybierał sobie dzieci, które na chwilę odeszły od rodziców i gryzł je. W taki sposób powstały wszystkie uczące się w Hogwarcie wilkołaki. Johana jest tylko jednym z nich. Poznając ich sekret naraziłaś i ich i siebie. Z racji na to, że jesteś zwolenniczką Czarnego Pana i pochodzisz z szlacheckiej rodziny czarodziejów czystej krwi wielu z nich niema o tobie dobrego zdania. I dlatego chcą cię zabić.”
Milczałam przez chwilę zbyt zdumiona by cokolwiek powiedzieć.
-Jak mogę się chronić?- choć zwrócenie się o pomoc do Diggor’ego wydawało mi się największym głupstwem, było tez jedyna rzeczą, którą mogłam teraz zrobić.
-Albo staniesz się jednym z nich, albo zostaniesz animagiem. Gdy będą cię atakować przemienisz się w zwierzę i już zamieniona będziesz mogła im wszystko wyjaśnić.-zanim zdążyłam ponownie otworzyć usta bardzo szybko wyszedł.
-Cześć Elizabeth!- w drzwiach pojawiła się głowa Dracona Amadeusza Malfoy’a.
-Cześć.- mruknęłam półprzytomnie.
* * *
Oparłam głowę o ramię blondyna, siedząc okryta grubym pledem przed kominkiem w naszym salonie. Miałam teraz tyle do myślenia. Każdą decyzję związaną z wilkołakami trzeba było samotnie rozważyć, bo gdybym komuś powiedziała tylko pogorszyłabym swój stan. Nie umiałam pokonać wilkołaków, ale gdybym wiedziała jak się nazywają wszyscy mogłabym ich spokojnie zabić, gdyby tylko byli w postaci ludzkiej. Zamordowanie samej Johany nie miało zupełnego sensu. Na dodatek dostałam wczoraj długi list od Bellatriks w którym opisała mi wizytę funkcjonariuszy ministerstwa magii w naszym dworze. Szukali Rabastana. Bella zmodyfikowała im pamięć, ale już sama świadomość, że go szukali i że mogą mu coś zrobić spowodowała ssące uczucie w żołądku. Mary jeszcze nie poskładała się do kupy, choć razem z Anabell i Roxy robiłyśmy wszystko. Ona chyba nie chce zapomnieć.
-Elizo?
-Mhm?- już sama świadomość, że Draco nigdy nie zachowałby się tak jak Vaxley spowodowała, że zrobiłam coś czego normalnie bym nie zrobiła, gdybym nie miała tyle zmartwień. Pocałowałam go w policzek.
-Coś się stało? Już od pół godziny milczysz.
-Nie, nie.-powiedziałam pośpiesznie przytulając się do niego.-Co mi chciałeś powiedzieć?
-Już nic.-przez jego twarz przebiegł ledwo dostrzegalny cień. Zauważył moje ziewnięcie i wziął mnie na ramiona.-Dobranoc.- usłyszałam tylko, a czyjeś ręce otuliły mnie kołdrą nim zasnęłam.
Nazajutrz obudziłam się w o wiele lepszym nastroju. Może to dlatego, że na stoliku leżał bukiet czarnych róż? A może dlatego, że pierwsza lekcją dzisiejszego dnia była transmutacja? Pośpiesznie umyłam się, wpięłam do włosów diamentową spinkę i wciągnęłam na swój chudy grzbiet czarna tunikę i dżinsy. Wrzuciłam jeszcze tylko do torby pergamin, kałamarz i pióro, których używałam wczorajszego popołudnia i popędziłam po spiralnych schodkach na dół.
-Cześć!- pocałowałam go mocno w usta na powitanie. Zmarszczył czoło zastanawiając się pewnie nad moją dziwna czułością, ale nie dałam mu na to czasu bo pociągnęłam go za rękę w kierunku Wielkiej Sali. Gdy tylko znaleźliśmy się w środku dostrzegłam, że cos jest nie tak- wszyscy mieszkańcy mojego domu mieli ponure miny. Wszystko wyjaśniło się, gdy zerknęłam na nasze klepsydry, ku mojemu przerażeniu okazało się, że Gryffindor miał więcej punktów.
-A wiesz co jest najgorsze?- szepnęła do mnie konspiracyjnie moja sąsiadka.-To Lily Evans zdobyła te punkty.
Zakrztusiłam się sokiem z czarnej porzeczki, także Anabell musiała walnąć mnie mocno pięścią miedzy łopatki, żebym doszła do siebie.
-Szlama?!- wykrztusiłam tylko zerkając na stół Gryffindoru. Rzeczywiście to brzydkie rude dziecko siedziało zarumienione z radości i co jakiś czas całowało siedzącego przy niej Jamesa Pottera. Udałam, że wymiotuję w swoje płatki.
-Dokładnie Elizo, dokładnie.-syknęła jednocześnie przypatrując się wrogo siedzącej całkiem niedaleko od nas Ricie. Panna Skeeter była jej wrogiem numer jedne.
Pomachałam jej jeszcze ręką, ale z groźną miną podchodziła do blondynki więc pewnie nie zauważyła. Dotarłam do klasy transmutacji i usiadłam tam z Mary, której włosy były szare, a twarz blada i pełna rozpaczy. Do klasy weszli gryfoni: na mój widok Evans ta idiotka o piegowatej twarz parsknęła śmiechem. Były dwie rzeczy za które nienawidziłam McGonagall mimo, że była nauczycielką mojego ulubionego przedmiotu:
Pierwsza to, to, że była wstrętną babą i opiekunką gryfonów
Druga to, to, że kazała usiąść Evans obok mnie.
-Nie dotykaj mnie Evans-syknęłam kiedy przysunęła się niebezpiecznie blisko mnie-Jeszcze zarażę się jakimś syfem.
Mary nagle jakby odżyła parskając śmiechem. Tymczasem Potter i Black jednocześnie wyciągnęli różdżki.
-Uspokójcie się, nie warto.-powiedziała spokojnie Szlama i nucąc coś sobie wyjęła z torby pergamin, kałamarz i pióro. Do klasy weszła profesor McGonagall.
-Na dzisiejszej lekcji zajmiemy się transmutowaniem twarzy kolegi.- na te słowa uśmiechnęłam się szyderczo do Evans.- Proszę dobrać się w pary.
Dałam znać Mary, że chcę być w parze z gryfonką, na co poszła do Avere’go.
-Tollibas.- powiedziałam, gdy tylko McGonagall pozwoliła zaczynać. Szlamie wyrosły trolle uszy,jej twarz nagle stała się zielona i pokryta żółtymi bomblami. Nie spodziewałam się nawet w połowie takiego efektu, który sprawił, że zawyłam ze śmiechu upadając na krzesło. Reszta ślizgonów ryknęła śmiechem, tak ,że niektórzy musieli podtrzymać się krzeseł by nie zlecieć na podłogę.
Gdy profesor MacGonagall zabierała Evans do skrzydła szpitalnego ryczałam już ze śmiechu.
-No cóż…-mruknęła McGonagall po uprzednim uspokojeniu ślizgonów.-Elizabeth po prostu zbyt oczywiście przejęła to co jej powiedziałam a ,że nie ma z tym problemów w przeciwieństwie do was…
-Brawo.-szepnęła Mary przychodząc powrotem do ławki.
-Tak się kończy zadzieranie ze mną. W końcu kto pokona mistrzynię transmutacji?
Dla Mirandy, Sweet Lady, Joanny d'Arc i Laurelin czyli wszystkich moich czytelniczek. Może dzięki tej notce to wąskie grono czytelników się powiększy? Zapraszam do czytania.
24 stycznia
-Elizabeth.
Złotowłosa Mary podeszła do mnie siadając na łóżku obok. Jej twarz była blada a oczy podkrążone, ale po chwili zastanowienia uznałam, że mogła sobie je wyczarować.
-Mam problem.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz mi to mówiła. Była najrozsądniejszą osoba jaką znałam i zwykle wszystkie swoje problemy rozwiązywała sama.
-Wiesz o tym, że chodzę z Vaxley’em, wiesz też o tym, że jest mi bardzo bliski, zbyt…- zacisnęła z całej siły pięści i nie patrząc mi w oczy ciągnęła dalej.-Tego wieczoru postanowiłam zrobić mu niespodziankę, wystroiłam się i ruszyłam do jego dormitorium, pewna, że właśnie się będzie wybierał do mnie z prezentem, bo tego właśnie dnia była nasza mała rocznica. Otworzyłam cichutko drzwi nie chcąc aby mnie usłyszał i otworzyłam je.-trzęsła się już tak jakby dostała jakiegoś ataku. Położyłam dłoń na jej plecach głaszcząc ją delikatnie, chyba już wiedziałam co zamierza mi powiedzieć.- Zobaczyłam jak przytula jakąś brązowowłosą panienkę, czule ja całuje mówi coś o jędzy Mary, i mówi jej też, że ją kocha. Brunetka odwróciła się on również. Była to Victoria, jedna z tych głupich wiecznie śmiejących się puchonek.
-Do pięt ci nie sięga!- zawołałam cicho.
-Dalej go kocham Elizo. I nie umiem go zabić. Nie umiem wyrzucić ze wspomnień i mimo wszystko nie chcę by ktokolwiek go wyrzucił z mojej głowy za pomocą „Oblivate”.
-Mhm…-zamyśliłam się nie bardzo wiedząc na czym polega jej problem. Facet zdradził, kochała go trzeba więc było go zabić i usunąć sobie go z pamięci.-Więc o co chodzi?
-Do jasnej cholery, Elizabeth!! To dla niego stałam się śmierciożercą!!
Nie czekając na moja odpowiedź rozeźlona wymknęła się z dormitorium. Parę sekund później udałam się do Roxy i Anabell opowiadając im całą historię- i wspólnie stwierdziłyśmy, że jedyna rzeczą, która może odgonić Mary od ponurych myśli jest babski wieczór.
Wracając do swojego pokoju, przebierając się w garderobie i czesząc myślałam nad ostatnim zdaniem, które padło z ust mojej przyjaciółki. Więc Mary tak naprawdę nie chciała być śmierciożercą? Zrobiła to tylko i wyłącznie dlatego by być blisko niego bo… bardzo go kochała? Myślałam, ze przyłączyła się do nas bo tak uznała za słuszne, bo tak chciała a nie po to by dogodzić jakiemuś chłopakowi.
-Elizo?
Zorientowałam się, że już od paru minut stoję bez ruchu w drzwiach pokoju wspólnego.
-Cześć skarbie.-pocałowałam go w policzek.
-Cześć.-chyba był zaskoczony moim cichym i uprzejmym zachowaniem.-Ślicznie wyglądasz.
Co za banał. I pomyśleć, że każda dziewczyna na tym durnym świecie (czytaj oprócz mnie) rumieni się gdy się jej to powie. Choć mówiąc szczerze miał rację. W czarnej sukience na ramiączkach z żółtym paskiem musiałam wyglądać oszałamiająco.
-Draco same głupoty gadasz więc zamknij jadaczkę i zaprowadź mnie do miejsca w którym przyszykowałeś naszą kolację. –rozkazałam.
-Widzę, że humor jednak ci dopisuje.
-Jak zawsze.-strzeliłam oszałamiaczem w znajdującą się za sekretnymi drzwiami do pokoju wspólnego Slytherina gryfonkę.
-Mamy razem akcję w tą sobotę.-rzucił.
-Będzie gorąco.-odpowiedziałam przypominając sobie nasze wcześniejsze wspólne wypady na mugoli. Draco prowadził mnie bardzo długo, aż doszliśmy do Zakazanego lasu. Gdy zapytałam gdzie mnie prowadzi rzucił mi jedynie szybkie spojrzenie w którym błyszczało szaleństwo, nierozwaga i pożądanie. Chwycił mnie mocno za dłoń nieomal robiąc mi siniaki i pociągnął mnie za sobą w mrok ciemnej puszczy.
„Gdzieś obok nich przemykały zwierzęta, w powietrzu czuło się napięcie, ale też wolność. Dziewczynie zdawało się przez chwilę, że zobaczyła na jednym z identycznych drzew wielką plamę krwi, ale nie przejęła się tym zbytnio tylko ruszyła naprzód z jeszcze większym entuzjazmem niż poprzednio. Uwielbiała adrenalinę.
-Jesteśmy już na miejscu.
Między wysokimi sosnami stał sobie oświetlony światłem księżyca i świec stolik, przykryty czerwonym jedwabnym obrusem, który spływał aż do ziemi. Na stoliku stały jedynie trzy rzeczy: dwa kryształowe kielichy i butelka najlepszego francuskiego wina.
-Nadal nie czuję strachu.
-Ale czujesz cos innego prawda.
Nie chciała się przyznać nawet sama przed sobą, że miała ochotę zacząć się z nim namiętnie całować, jakoś podziękować mu za kolację. Wiedział dokładnie przecież co ją kręci, pociąga, wprawia w euforię.
On pierwszy zaczął. Na początku ich usta ledwo co się zetknęły, ale późnej tonęli już w prawdziwie namiętnym pocałunku.
-Kocham cię.
Nie wiedziała co odpowiedzieć, zwłaszcza po usłyszanej tego dnia historii. Nie ufała mężczyznom, ale z drugiej strony Draco Amadeusz Malfoy był jedynym jak do tej pory, który przyprawiał ja o szybsze bicie serca, całkowicie ją znał i bezgranicznie jej ufał.
-To nie są oświadczyny, prawda?- zerknęła na niego niespokojnie.
-Nie! Wiązać się z tobą? Lizzy, coś ci na mózg padło?
Naburmuszyła się- wydęła złośliwie wargi i już miała powiedzieć mu celną ripostę, gdy jego usta znalazły się z centymetr przed jej ustami.
-Żartowałem.
Cały świat rozpłynął się. Został tylko jego szept.”
**** ****
Koło północy wciąż siedziałam przy jednym ze stolików w pokoju wspólnym odrabiając zdania domowe. Obok mnie leżało dwustopowe wypracowanie z transmutacji lśniąc jeszcze świeżym atramentem, a ja zapisywałam drobnym maczkiem już drugi zwój pergaminu na eliksiry. Oprócz mnie w komnacie znajdowała się tylko jedna osoba, młodsza ode mnie o rok Johana o prawie białych włosach ciągnących się po plecach. Wybiła północ. Gdy po paru sekundach ponownie uniosłam głowę znad stosu podręczników zauważyłam, że dziewczyna dygocze, a oczy wychodzą jej z orbit. Wrzeszczała z bólu wijąc się na fotelu, Az wreszcie spadła na podłogę. Wstałam z drewnianego krzesła i wykonałam w jej strone pare kroków, gdy nagle bardzo szybko zaczęła się zmieniać. Oświetlony blaskiem świec srebrnowłosy wilkołak zbliżał się ku mnie szczerząc kły.
-Cruciatus!- krzyknęła piskliwie, ale nic się nie stało. Wyciągnęłam przed siebie trzęsącą się rękę, w kierunku wilkołaka.- Avada Kedavra.
Nic się nie stało. Na śmierć zapomniałam, że wilkołaki są odporne na wszelakie zaklęcia. Wsunęłam różdżkę do kieszeni spodni cofając się, aż moje plecy natrafiły na naga ścianę. Miała dwie możliwości do wyboru: zabić mnie lub ugryźć. Śmierć była tak blisko, że niemalże ją czułam. Nie wiedziałam co będzie gorsze: już na zawsze odejść z tego świata, czy żyć ale jako człowiek, który przy pełni zmienia się w nie kontrolujące się, niebezpieczne zwierze. Johana naprężyła się jak do skoku a wszystkie moje myśli odpłynęły. Osunęłam się w ramiona bezpiecznego snu.
Obudziłam się w skrzydle szpitalnym w łóżku zasuniętym parawanem.
Powoli wróciły do mnie wszystkie wspomnienia z wieczoru i w panice wyskoczyłam z łóżka odsuwając gwałtownie parawan na co pani Pomfrey zareagowała głośnym oburzeniem.
-Ugryzła mnie?!- drżąc chwyciłam lusterko leżące na mojej toaletce i wrzasnęła. Nie miałam swoich ślicznych, zalokowanych włosów. No nie dosłownie, miałam obcięte na chłopaka króciutkie włosy zasłaniające mi czoło. Prawie każdy fragment mojego ciała zapełniony był siniakami, ranami i zadrapaniami. Wyglądałam jakbym rozlatywała się na części a ktoś mocno, choć niedyskretnie mnie zszył.
-Spokojnie.-pielęgniarka objęła mnie ramieniem usiłując doprowadzić do łóżka, prawie natychmiast się wyrwałam i spojrzałam z wściekłością w jej małe brązowe oczka.
-Czy Johana Claweter mnie UGRYZŁA?!
-Nie.
-Więc skąd te zadrapania?! Dlaczego nie mam już włosów?! I jakim cudem przeżyłam?!- wrzasnęłam.
-Powiem ci jak wejdziesz do łóżka.
Natychmiast weszłam podciągając kołdrę do kolan.
-Ktoś cię uratował, udało mu się uchronić cię przed śmiercią, lub ugryzieniem, ale nie przed jej pazurami.-powiedziała bardzo powoli jednocześnie przygotowując mi jakiś napar.
-Kto?- ciekawość zwyciężyła wściekłość i strach.
-Nie mogę powiedzieć nie pozwolił mi.
W odpowiedzi uniosłam brwi. W progu drzwi do skrzydła szpitalnego stał poważny i zaniepokojony czymś Arthur Diggory.
8. "Gdy dwoje choleryków ma romans i lekcje cz.2" Dodała Victorie
Środa, 08 Kwietnia, 2009, 19:53
Dedykacje dla:
-Sweet Lady za motywującą krytykę
-i stałej czytelniczce Laurelin, za to, że Eliza jej jeszcze nie znudziła.
19 stycznia
"Całuj jeśli ci dziewczyna nie zabrania całowania.
Całuj również wtedy, kiedy ci zabrania."
-Do naszego grona dołączy dziś nowa osoba, znana przez wielu z was i biorąca udział już w wielu naszych akcjach. Dziś na jej ramieniu znajdzie się mroczny znak, symbol wiecznej przynależności do mnie.-powiedział.
Zza pleców Vaxley wyłoniła się drobna sylwetka mojej przyjaciółki. Rzeczą, którą najbardziej lubiła Mary było dopasowywanie swojego wyglądu do otoczenia. Tym razem ucharakteryzowała się na czarnowłosą piękność, mocno umalowaną, w czarnej ciągnącej się po ziemi sukni i z szyją ozdobiona rzędem długich czarnych korali. Ścisnęła na pożegnanie rękę swojego chłopaka i uklękła u stóp Czarnego Pana. Jego długie palce dotknęły jej lewego ramienia, Czarny Pan cichym szeptem wymawiał słowa przysięgi, a moja przyjaciółka je za nim powtarzała. Z całej siły wbiłam palce w dłoń Avere’go stojącego najbliżej i trzymałam je dopóki Mary nie przestała krzyczeć, i nie odeszła do Vaxley’a. Odsuwając się od chłopaka zauważyłam trzy, dwucentymetrowe wgłębienia, które uczyniły moje paznokcie na jego ręce.
-Przepraszam.-szepnęłam bezgłośnie.
Pokręcił głową, sam zdenerwowany. Nie wiedziałam, czemu czułam się tak jakbym zrobiła jej jakąś okropną rzecz, jakbym była odpowiedzialna za to co się stało. Chyba nie chciałam dla niej takiego samego losu jak mój.
-Wsłuchajcie się w siebie, odnajdzie w swoim ciele źródło energii, a gdy to zrobicie krzyczcie w myślach słowa: „Dever Astruma”. To pomoże wyzwolić w was szybkość dzięki, której nikt nie będzie w stanie was dogonić, ani przed wami uciec.-powiedział mój mistrz rozkładając na boki swoje piękne białe ręce.
Zamknęłam oczy skupiając się na swoim ciele. Tylko parę sekund wystarczyło mi na znalezienie w sobie mocy, krzyknęłam w myślach „Dever Astruma” i wystrzeliłam do przodu z prędkością dzikiego zwierza.
Byłam pierwsza! Sekundę po mnie pobiegł Draco, później Smarkerus, Mary, Afery i Vaxley.
-A teraz dobierzcie się w pary i wykorzystajcie w walce umiejętność szybkiego poruszania się.
Moim partnerem został bladolicy. Odeszliśmy od siebie na dziesięć kroków, zniżyliśmy głowy i unieśli różdżki. Ponieważ każde z nas umiało już świetnie posługiwać się zaklęciami niewerbalnymi szanse były niby wyrównane… Cieszyłam się, że tego dnia założyłam czarną krótką sukienkę z długimi rękawami i czarnym skórzanym paskiem, ponieważ dzięki temu mogłam poruszać się bez przeszkód, a i trakcie skoku pokazać wysmukłość moich długich nóg. Zaatakowałam od tyłu, wykonując fikołek w powietrzu nad jedną głową, a zatrzymując się tuz za jego plecami i godząc go klątwą, którą zresztą odparował. Malfoy wykonywał jakieś dziwne manewry, i za piątym razem udało mu się zamknąć moje dłonie w uścisku jego i przytknąć mi różdżkę do karku. Niewiele myśląc dźgnęłam go różdżką, która cały czas znajdowała się teraz w moich zakleszczonych dłoniach w hm… jak to nazywają? Ach tak…„czułe miejsce”.
-Przegięłaś Elizabeth.-syknął z bólu.
-Nie sadzę.
Strumienie wypowiedzianych jednocześnie zaklęć Cruciatus, uderzyły w siebie, i teraz rozpoczęła się inna walka. Na kontrolowanie przez umysł swojego zaklęcia. Szczerze mówiąc takie stanie w miejscu trochę mi się zaczynało nudzić, więc skupiłam się uderzając promieniem o jego klatkę piersiową, a po chwili Malfoy jak podstępny wąż, rzucił na mnie zaklęcie, które uwiązało moją kostkę i błyskawicznie przyciągnęło mnie do niego.
-Suko…-syknął.
Natychmiast dostał w prawy policzek i w prawą połówkę nosa, z którego zaczęła lać się krew. Cofnęłam się przygryzając dolna wargę i usuwając mu krwotok zaklęciem. Lekko go poklepałam po ramieniu, ale Malfoy przygarnął mnie do siebie całując.
-Tfu…kretynie, mam w ustach twoją krew!- krzyknęłam słabo.
-I bardzo dobrze Elizabeth, kosztując mojej krwi przed chwilką nieświadomie zaręczyłaś się ze mną jak to mówią pogańskie obyczaje.-uśmiechnął się obleśnie przygarniając mnie do siebie ramieniem.
Splunęłam mu w twarz i odeszłam z drugiego końca naszego pola walki godząc nikczemnika cruciatusem.
20 stycznia
-Elizabeth?
-Tak?- warknęłam zła, że ktokolwiek mi przeszkadza w kompletowaniu swojego stroju na dzisiejszy dzień. Stałam w swojej malutkiej czterdziestometrowej garderobie, która została zrobiona za pomocą magii, tak aby nikt się nie czepiał, że przez moją „dobudówkę” ma mniej miejsca w sypialni. Trzymałam w ręku długie do łokcia szare czarne bez palczaste, grube rękawiczki do których musiałam skompletować swój strój na dwie godziny zielarstwa i dwie opieki nad magicznymi stworzeniami, które mieliśmy spędzić na zimnych pełnych śniegu błoniach. Do pokoiku weszła Anabell zaledwie w swojej ulubionej szarej, długiej, koszulowej tunice.
-Czy mogłabym…?-zapytała zerkając na moje wieszaki ze zmieniającymi się co dzień strojami. NIGDY NIE CHODZIŁAM W JEDNEJ RZECZY DWA RAZY.
-Tak, ale nie wchodź mi w drogę!
Wybrałam czarne opinające uda, ale rozkloszowane w łydkach dżinsy, białą koszulę rękawami do łokcia i ładnie zwisającymi, oraz czarne zamszowe botki ze szpiczastymi czubkami. Z dodatków: czarne korale, czarny zegarek, czarną sportową torbę.
-Masz na tym punkcie bzika Elizo.-zauważyła mrugając do mnie jednym umalowanym okiem. Na punkcie ślicznych, firmowych, diabelnie drogich dla zwykłych ludzi (czytaj dla mnie tanich) ubrań i dodatków do nich? Tak!
Ona wybrała czarne rybaczki oraz „rozchełstane” kozaki w pirackim stylu.
Na zielarstwie pojawiłyśmy się spóźnione o pięć minut, Anabell podeszła do stanowiska Avere’go, a ja do Roxy z zapałem grzebiącej w ziemi. Z Roxy praca była bardzo łatwa- nic nie mówiła, więc mogłam skoncentrować się na swojej roślince, i pożyczała swoje narzędzia. Uśmiechnęłam się drwiąco do walczącej ze swoją rośliną Evans- szmaty (mieliśmy dziś i zielarstwo i opiekę nad magicznymi stworzeniami z gryfonami) i powiodłam wzrokiem po wszystkich obecnych. Nie było Lupina, ani Johany najwidoczniej postanowili wybrać się gdzieś razem.
-Lizzy, skarbie?
Och…zaczynało się dziać coś interesującego.
-Mówiłam ci już byś mnie nie nazywał Lizzy.- powiedziałam oschle do Dracona Amadeusza Malfoy’a.
-Chciałem cię poprosić o…
-Nie zamierzam tego wysłuchiwać Malfoy. Zresztą dziwię ci się, że masz jeszcze czelność prosić mnie o cokolwiek. Nie.
-Zawsze zastanawiałem się dlaczego jesteś taką wredną, nieczułą egoistką. I wiesz do jakiego doszedłem wniosku? Nie masz serca kotku. Zrywam z tobą.-wycedził chłodno, odwracając się.
-No nie…-syknęłam, po czym nabrałam smoczego łajna w dłonie i rzuciłam nim w niego. Trafiłam.
Uderzył mnie w twarz.
Wyjęłam różdżkę i rzuciłam się na niego z najgorszymi klątwami na ustach.
**** ****
-Nie dziwię mu się.-powiedziała Mary.
Była dziewiętnasta, szłyśmy razem jedną z zaśnieżonych alejek hogwarckiego „podwórza”.
-Ach, tak?
-Też bym cię walnęła.-najbardziej lubiłam ją za jej bezpośredniość i szczerość, ale tym razem przegięła.-Elizabeth, popatrz na to z jego pespektywy; był wściekły, rozgoryczony twoimi słownymi wyzwaniami, i jednocześnie trochę smutny, bo z tobą zerwał. Wybacz, ale ciebie trzeba czasami walnąć abyś otrzeźwiała.
-Hehe, bardzo zabawne.-drwiłam.
-Nie sądzę. Musisz go teraz po prostu przez kilka dni trzymać na dystans, a potem, gdy przyjdzie prosić o wybaczenie to rzucić mu się w objęcia...
-Skąd ta wiedza?- zapytałam.
-Ha! Tajemnica.-zaśmiała się krótko.
Jeszcze zobaczymy. Może nie przyjdzie? A może w ogóle nie będę miała ochoty mu wybaczyć? Albo zabiję go, gdy do mnie przyjdzie? Mam dużo wyjść z tej sytuacji. I to mnie cieszy.
7. "Gdy dwoje choleryków ma romans i lekcje cz.1" Dodała Victorie
Poniedziałek, 30 Marca, 2009, 12:39
Wybaczcie tak długi brak noty, oraz to, że poprzednią skasowałam, po prostu nie miałam ani czasu, a nie weny, ani ochoty. Dziś oddałam pracę na ostatni konkurs literacki, więc miałam mnóstwo czasu by napisać tą notę(jestem chora). Zapraszam do czytania.
19 stycznia
Świętowanie Nowego roku przeciągnęło się aż do 3 stycznia i przez ten cały czas nauczyciele nawet nie skinęli palcem by nam przeszkodzić w zabawie, po prostu wiedzieli, że na ślizgonów nie ma sposobu. Jako główna organizatorka imprezy byłam zachwycona ilością osób, która przyszła, oraz pojawieniem się jej opisu w dzienniku szkolnym. Był on mniej więcej taki: „…pijani nastolatkowi po burzliwych dyskusjach wsadzili woźnego do wanny pełnej szampana, a następnie wepchnęli go na dzika miotłę, która popędziła w kierunku Zakazanego Lasu. Woźny znalazł się po tygodniu dziwnie zamroczony i nie kontaktujący.” Musze też z dumą powiedzieć, że zaliczyłam wszystkie egzaminy (czytaj: oprócz Historii magii i zielarstwa) na wysokim poziomie, choć oczywiście w moim przypadku oceny szkolne nie są ważne. Jestem „na poważnie” z Draconem Malfoy’em o ile to tak można określić. Jesteśmy razem, całujemy się, kłócimy, rozmawiamy, robimy awantury, rzucamy w siebie zaklęciami i przytulamy. Mary określiła to jednym zdaniem: „Gdy dwoje choleryków ma romans…”, całkiem ciekawa hipoteza, nieprawdaż? Jednak w gruncie rzeczy nie wiem jak by wyglądał ten rok bez niego, mam wrażenie, że dzięki bladolicemu Malfoy’owi bardziej cieszę się życiem i nie jest już ono dla mnie czarno białe, ale kolorowe i ciekawe. I wystarczył jeden facet, aby to odkryć… Ale kończę ten temat, i tak już jest wystarczająco przegadany przeze mnie i moje przyjaciółki, więc nie ma sensu maglować po raz kolejny te bzdury.
**** ****
-Snape!
Nigdy nie lubiłam tego pokraki przyjaźniącego się ze szlamami, ale nie miałam wyboru. Dla Czarnego Pana zrobiłabym wszystko.
-Mamy zadanie Severusie, czyżby twój mały móżdżek nie był w stanie pojąć nawet tak małej rzeczy?- zapytałam drwiąco.
-Wyobraź sobie, że pamiętam Elizo.-obruszył się jak zwykle paskudnie dumny, choć tak naprawdę nie miał powodu by nim być. Z racji na to, że miałam zaraz na początku stycznia siedemnaste urodziny musiałam chwycić go za skrawek brudnej szaty i przenieść go wraz ze mną na cmentarzysko. Draco miał przenieść Avere’go więc zazdrościłam mu partnera, i nawet parę dni po dowiedzeniu się kogo mamy przenieść próbowałam zamienić się z nim, ale kretyn za nic nie chciał wziąć Smarka.
**** ****
Prawdę mówiąc bardziej lubiłam spotkania na cmentarzu niż w różnych domach, te pierwsze były bardziej mroczne i piękniejsze. Ostatnio przechodziłam fascynację cmentarzami, więc cieszyłam się, że w dniu, w którym rozpocznę nauki na prawdziwego, dorosłego śmierciożercę będę na cmentarzu. Oprócz mnie, Dracona, Smarka i Avere’go był jeszcze Vaxley i paru innych młodych zbójców. Stanęliśmy w kręgu, a pośrodku niego pojawił się wysoki, szczupły mężczyzna w czarnej sunącej się po ziemi szacie, o skośnych wężowych i urzekających swoim pięknem czerwonych oczach, o nagiej czaszce, czole pełnym inteligencji i długich palcach, które swymi pełnymi gracji, szybkimi ruchami oczarowywały wszystkich, którzy je widzieli.
-Zebraliśmy się tu by rozpocząć waszą nową naukę, dzięki, której staniecie się tak szybcy, doskonali i mądrzy jak tylko będziecie chcieli.
Nie podejrzewałam, że tak szybko napadnie mnie wena Dedykacja dla Laurelin, dzięki za to, że piszesz komentarze
30 grudzień
Nie pisałam miesiąc- wiem jestem okropna. Nie było czasu. Najpierw zajęłam się szlabanem i przyjęciem Mary, a później nadrabianiem zaległości w życiu towarzyskim. Gdyby nie egzaminy kończące pierwszy semestr pewnie bym coś skrobnęła. Pierwszą połowę testów mieliśmy teraz, a druga jest w styczniu.
Egzaminy były okropne, nauczyciele wybrali same najtrudniejsze przedmioty! W każdym razie dostałam:
Numerologia- Z
Astronomia- P
Historia Magii- Z
Opieka nad magicznymi stworzeniami- P
A teraz dla porównania oceny Roxy:
Starożytne Runy- W
Astronomia- W
Historia Magii- W
Numerologia- W
Urocze, prawda? Ale oceny nie są ważne dla Czarnego Pana, dla niego liczy się nasze oddanie, posłuszność, dobra walka. Dlatego daje nam lekcje, a każda minuta spędzona z nim w samotności jest balsamem dla mojego umysłu, serca i duszy.
Nie o tym chciałam napisać, choć mam przeczucie, że mogłabym pisać o Czarnym Panu choćby do jutra. Ujęłam pióro aby opisać co wydarzyło mi się podczas świąt. Ale do tego trzeba się cofnąć w czasie.
Nie uśmiechało mi się spędzenie świąt Bożego Narodzenia w Hogwarcie. Zaczynałam mieć dość tego zamku, dość szlam i ciężkostrawnego jedzenia przyrządzanego brudnymi łapami skrzatów domowych. Nie zamierzałam też pojechać do domu, ale przypomniał mi się list, który dostałam dwa tygodnie temu od Rudolfa. Przysłał mi klucze do małego dworku w górach w ramach za moją pomoc przy tej całej zagmatwanej sytuacji z Rookwodem i ojcem Avere'go. Postanowiłam tam jechać, było to idealne rozwiązanie dla sytuacji w której się znalazłam.
**** **** Z czarnego porsche wyszła wysoka dziewczyna o kruczoczarnych włosach, które porywał wiatr, ubrana w długą wlokącą się po drodze suknię i ciemnoszarą pelerynę z kapturem.
Omiotła wzrokiem okolicę zatrzymując się na sekundę przy dużym, wiktoriańskim dworku o ciemnych ścianach, po czym wyjęła z jedwabnych fałdów długą, twarda różdżkę.
Lekko nią machnęła cicho szepcząc, co sprawiło, że kufer i dwa okrągłe pudła posłusznie pomknęły w stronę dworku czekając na nią przy drzwiach. Gdy znalazła się w holu, efekt pracy brata przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Hol był długi o ciemnozielonych ścianach na których wisiały portrety członków rodu Lastrang'ów, wyłożony perskim czarnym dywanem. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia w której czekała kucharka z pomocnikiem i kelnerem. Za dość dużą jadalnią znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie położone na parterze. A był nim salon. Pokój o ciemno fioletowych ścianach, z werandą i oknami zasłoniętymi ciężkimi czarnymi zasłonami. Naprzeciw kominka kiwał się bujany fotel, przy którym stała miękka biała kanapa. Tył pokoju zastawiony był regałami pełnymi książek, barkiem i paroma fotelami. Urzeczona dziewczyna zatrzymała się tu na parę minut by ogarnąć wszystko wzrokiem. Następnie ruszyła drewnianymi okrytymi grubym czerwonym dywanem schodami, zrzucając po drodze pelerynę, która natychmiast została przez, któregoś z służących podniesiona. Na pierwszym piętrze była tylko sypialnia i łazienka. Przez chwilę zastanawiała do, której pierwsze się udać i wybrała to drugie, zostawiając sobie swój pokój na sam koniec. Łazienka pokryta była białymi kafelkami, gdzieniegdzie z dodatkiem czystego złota formującego się w listki kwiatów. Najwspanialszą rzeczą znajdującą się w niej był ogromny złoty basen, większy niż w łazience dormitorium dziewczyny, czy prefektów. Z poczuciem samozadowolenia ostrożnie uchyliła drzwi swojej sypialni. Po plecach przeszły jej trzy dreszcze- dwa ze strachu, a jedne z obrzydzenia. Na dużym czarnym łóżku z baldachimem leżał jasnowłosy młodzieniec w białej rozpiętej koszuli.
-Co tutaj robisz ...Malfoy?
Ten spokojny, nieprzenikniony ton głosu nie mógł jej zdradzić- była świetną aktorką.
W rzeczywistości gotowała się z wściekłości. W jej własnym dworku, we własnej sypialni znajduje irytującego brata Lucjusza. Draco Amadeusza Malfoy'a.
-Przyszedłem cię odwiedzić kochanie. No nie denerwuj się tak złotko, nic się takiego nie stało.-wysyczał.
-Nic się nie stało. Nic się nie stało, tak!!?- dyszała ze złości, a różdżka leżała nieopatrznie zostawiona na parapecie okna w łazience.
-Oczywiście jestem bardzo dumny , że wywieram na ciebie, aż taki wpływ, ale mogłabyś się uspokoić. Jestem tylko pośrednikiem, jeśli mnie nie wysłuchasz...
-Dobrze. Zamieniam się w słuch.- warknęła siadając jednocześnie na łóżku, o pół metra od niego.
-Senior rodziny Black'ów zmarł na zawał serca.
-Mhm...no cóż...Kiedy pogrzeb?
Zatroskana miną chciała pokazać, że choć trochę przejęła się śmiercią Blacka.
-Nie rusza cię to?
-Nie. A ty? Ryczałeś dwie noce?
-Nie. Ale nie udawałem, że ta wiadomość wywarła na mnie jakiekolwiek wrażenie.-powiedział przeciągając głoski.
-Tylko tyle?
-Nie Lizzy, jeśli dobrze pamiętasz to pożyczyłem ci kiedyś dwie złote monety.
-Nie przyjeżdżam z bankiem na parę dni.-powiedziała zdezorientowana.
-W takim razie odpłacisz mi się w inny sposób.
"W takim razie odpłacisz mi się w inny sposób" ta odpowiedź jeszcze bardziej zirytowała już wściekłą Elizę.
Żadne z nich nie było pewne do czego to wszystko zmierza, działało spontanicznie.
Spoglądała mu się znad spuszczonych powiek, wydoroślał. Miał bladą, piękną twarz o szarych tęczówkach i jasne włosy spadające na czoło. Choć starała się nie spoglądać na jego obnażone ciało, przelotnie spojrzawszy, dostrzegła wyćwiczone mięśnie.
Nienawidziła go, ale wiedziała o nim bardzo dużo. I najbardziej w tym wszystkim irytowało ją to, że był do niej podobny. Nienawidziła go z całych sił...ale nienawiść i miłość dzieliła cienka granica, którą można było pokonać jednym krokiem.
-Butelka.-zaśmiał się szyderczo z własnego pomysłu.
-Co?
Nie praktykowała mugolskich gier i była zniesmaczona tym, że jej "towarzysz" o nich myśli, a wręcz jest skłonny namawiać ją do wzięcia udziału w jednej z nich.
-Mówiłem, że odpłacisz mi się winny sposób, więc odpłacisz mi się pokazując co robisz ze swoimi wszystkimi chłopakami, na mnie.- patrzył na nią z góry z szyderczym uśmiechem.
Parę sekund zajęło jej dojście do siebie po słowach Malfoy’a. Była oburzona tym jaką wybrał sobie zapłatę, ale z drugiej strony chciała mu pokazać kto z nich jest górą.
Wpiła mu się w usta w jednej chwili znajdując się na nim. Całowała go ze wszystkich sił, namiętnie i mocno. Gdy przestała nie była już w pełni sobą. Podzieliła się na dwie połowy, z których jedna chciała wybiec z pokoju i nigdy nie wracać, a druga położyć głowę na piersi Malfoy'a, i słuchać bicia jego serca. Spojrzała mu w oczy. Przez chwilę wydawał się równie zdezorientowany co ona, ale po chwili przycisnął ją do siebie obdarzając gwałtownym pocałunkiem. Po pięciu minutach leżała na jego piersi przykryta grubym kocem i otulona bladymi, umięśnionymi rękami.
Zwariowałam, zwariowałam, Zwariowałam, Zwariowałam, Zwariowałam- ta myśl biła się po jej głowie przez dłuższą chwilę. Znała go od 11 lat, na początku lubiła, później znienawidziła. Wiedziała o nim dużo, i choć to sprawiło, że zarumieniła się potrzebowała go, choćby mieli się bez przerwy kłócić.
-Wiesz co tu się stało?-zapytał rozbawiony przytulając swój policzek do jej głowy.
Bawiła się jego rękawem, czekając na dalsze słowa.
-I chcę tego. Najbardziej ze wszystkiego.
-Czego?
Jej mózg, przestał pracować!! Przecież to jasne, że mówi o...
-Żebyśmy byli razem.
-Słucham?
Nieco ja podniósł patrząc głęboko w oczy.
-Chcę, żebyśmy byli razem. Ba, marzę o tym.
-Ja też, Draco.- po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
**** ****
-Mogę ci coś opowiedzieć?- zapytał.
Siedziała skulona na kanapie w salonie i owinięta kocem.
-Tak.
-Chcę ci opowiedzieć historie Draco Amadeusza Malfoy'a, mojego imiennika i seniora rodu Malfoy'ów. Żył on w czasach Juliusza Cezara, który był czarodziejem, a nie zwykłym śmiertelnikiem jak mówią w mugolskich szkołach. Miał on przy sobie służebnicę, piękną i nieśmiertelna Rozalindę, wampirzycę, która przeżyła, aż do czasów Romea i Juli.
Uwiodła go i urodziła mu syna, po czym uciekła przed obowiązkami do innego kraju.
Koniec.
-Macie w sobie cos z wampirów?- zapytała uśmiechając się pod nosem.
-Tak…czasami rzucamy się i zagryzamy niewinne istotki.-rzucił szyderczo.
-Nie jestem niewinną istotką.-zachichotała z niego.-A więc?
-Możemy żyć bardzo, bardzo długo...
-Łał!- udała zapał Eliza-To niesamowite...
-Nie przeszkadza ci to, że jestem nieśmiertelny?
-A tobie przeszkadza to, że cierpię na nałóg zabijania ludzi?
Nie usłyszała odpowiedzi bo zamknął jej usta pocałunkiem.
-Taka odpowiedź ci wystarczy?
-W zupełności!- wybuchnęła śmiechem
Miało nie być w Lutym ,a jest . Dedykuję ten wpis Laurelin, dzięki za krytykę i dodanie mi siły .
28 października (wciąż w szpitalu)
Mój stan określono jako ciężki, chodź nie jest to nic wielkiego zaledwie obrażenia na ciele spowodowane torturami- gdyby nie głowa, mogłabym już dawno wrócić do normalnego trybu życia.
Chyba przydadzą się jakieś wyjaśnienia- z tego co napisałam nie wiele można wywnioskować. Jestem na coś chora, na coś czego nie znają nazwy żadni lekarze. Pomfrey nazywa to problemami w psychice, jednak z tą mało wykształconą uzdrowicielsko kobietą nie ma co się liczyć. Mam dziwne sny, prześladują mnie zazwyczaj nad ranem. Budzę się raz w nocy koło drugiej by przejść się po szpitalu w samotności, i sprawdzić czy wszystko w porządku. Nie potrafię być bez swojego pamiętnika, nie potrafię go zostawić tak jak przed wypadkiem( tak właśnie muszę nazwać to co mi się stało) –teraz jest ze mną wszędzie. Boli mnie głowa, co trzy dni w tym samym miejscu i o tej samej porze. Nie tęsknię za ludźmi- codziennie przychodzi do mnie Mary, żeby porozmawiać, podnieść na duchu, co dwa dni Roxy ze wszystkimi lekcjami (chodzimy na te same przedmioty i dodatkowe i zwykłe) i gdy robi się wieczór wpada Anabell ze świeżymi ploteczkami. Nawet teraz siedzę w ciepłej rozciągniętej bluzie mojej przyjaciółki pachnącej bzem, konwalią i karmelkami, które wprost uwielbia. Przyznam, że dodaje mi to wszystko otuchy…nie wyobrażam sobie dnia bez odwiedzin, którejś z nich- po prostu śmiertelnie bym się nudziła. Każdego dnia mój plan zamordowania Artha Diggory’ego, robi się coraz bardziej skomplikowany- przez co dla niego bardziej bolesny. Bella podsunęła mi myśl o użyciu krwi salamandry, to wyjątkowo ognista substancja, która, gdy znajdzie się na skórze człowieka wypala mu twarz. Dostałam siedem listów, w ciągu pięciu dni, muszę przyznać, że moja rodzina pobiła rekord. Trzy od Rabastana- wrócił mu dawny humor, myśli o zemście na Avery’m i Rookwodzie, a także o sposobie przywrócenia łask u Czarnego Pana. Myślę, że mu się to uda, Pan Ciemności zawsze był zadowolony z naszej obecności w kręgach śmierciożerców- pewnie dlatego, że jesteśmy bardzo twardzi, wytrzymali i zrobimy dla niego wszystko. Nikt nie wie jak bardzo brakuje mi czarnej magii, wprawdzie, gdy jest noc zabijam muchy i inne owady, za pomocą
Avada Kedavra , ale to nie to samo co szlamy, czy mugole.
Mam wielką ochotę na nową przyjaciółkę Evans: Jowitę, jest wyjątkowo irytującym jedenastoletnim bachorem ( szlamy kolegują się z kim popadnie, bo inaczej nie miałyby zupełnie przyjaciół). Ukryłabym się za tą wielką zbroją, przy pokoju wspólnym Hufflepufu, poczekałabym na nią, a później zaciągnęła do łazienki i torturowała, aż do jej śmierci. Jaką awanturę wywołałabym w Hogwarcie…może nawet by go zamknęli?
Te wszystkie myśli bardzo podnoszą mnie na duchu, już za nie długo powinnam wyjść ze szpitala więc mogłam je spełnić.
01:30 wybiła na zegarku, oświetlonym przez promienie księżyca. Bezsenność, znów mnie dopadła.
To typowo mugolskiej słowo, bo ja mam dostęp do eliksiru słodkiego snu, więc jest zupełnie nie na miejscu. Nazwałabym to raczej stanem odrętwienia. W trakcie niego nie mogę usnąć, choćbym wypiła 2 litry eliksiru, wciąż nie mogłabym zasnąć. To takie banalne…
Co wtedy robiłam? Wymyślałam sobie jakąś bzdurę, która zajmowała mnie dopóki „bezsenność” nie minęła. Dziś mam w planach opisanie moich przyjaciółek. Więc na pierwszy ogień Mary:
Mary Richard
Moja najlepsza przyjaciółka. Jest wyluzowana, modna i dobrze się ucząca. Lubi rzucać się w oczy, więc oprócz ekstrawaganckich fryzur, koloru oczu, czy cery ubiera się odjazdowo, czasami nawet dziwnie. Trochę podobna do rodziców, którzy prowadzą dom mody na ul. Pokrętnej i są świetnymi, dowcipnymi ludźmi, którzy wybłagali na córce by mówiła im po imieniu.
Jest całkowitym przeciwieństwem mnie, i pewnie dlatego jesteśmy ze sobą tak blisko. Gdybyśmy były identyczne byłoby nudno.
Roksana Farrel
To ciekawa, czasami irytująca osóbka. Jest najlepsza we wszystkich przedmiotach, najlepsza w całym Slytherinie. Chodzi na wszystkie przedmioty, bo używa zmieniacza czasu, którego czasami jej podkradam.
W przyszłości chce być Ministrem Magii, oraz wymordować wszystkie wampiry i wilkołaki – brzydzą ją strasznie. Całkiem zabawna.
Z pewnością nie da się przewidzieć co zrobi.
Anabella Stiff
Jak już wspominałam prawdopodobnie największa plotkara w całej szkole. Nie wiem jak ona to robi, ale wie dosłownie wszystko o wszystkich. Może ich śledzi? W przyszłości chce zostać dziennikarką, najlepiej proroka codziennego. Uważam, że to dla niej idealna praca. Szansa na to by z szerokim uśmiechem na twarzy obsmarowywała ludzi, odkrywała ich największe sekrety, a jednocześnie by wszystkie osoby czytające jej artykuły czytały go z radochą, bo ma świetny, dowcipny i ironiczny styl.
To trzy najbliższe mi osoby w tej placówce. Owszem oprócz nich utrzymuje kontakty towarzyskie z wieloma innymi osobami, ale z żadna z nich tak bardzo się nie zżyłam jak z nimi. Dwa dni temu przyszła do mnie przesyłka z Hosmedage, na wycieczce przed moim „wypadkiem”, u Georginy Hak ekstrawaganckiej projektantki mody zamówiłam parę rzeczy do uszycia. Te przysłane mi rzeczy to:
-Szara bawełniana tunika na ramiączkach z paskiem w kształcie srebrnych gwiazdek,
-Czarna tiara, gdzie niegdzie posrebrzana
-Prezent na urodziny Mary: Zwiewna fioletowa kreacja
-I ostatni: Czarne wąskie dżinsy, nieprzemakalne
Zbliża się sen dzienniku wariatki, już czas się z tobą pożegnać.
4. "Bezsenność i Nie umiem od ciebie uciec...dlaczego? Cz.2" Dodała Victorie
Niedziela, 15 Lutego, 2009, 11:17
Przepraszam za brak nowej noty, przez tak długi czas. Coś się nam zepsuło z internetem i go nie było, a dopiero wczoraj został naprawiony. Nie wiem czy następna nota pojawi się w lutym, mam nadzieję, że tak. A teraz zapraszam do czytania
23 października
„Nie jestem na tyle odważna by…
Ci się cała pokazać.
Zamykam się w sobie, odganiam
Z myśli ciebie i uciekam.”
Surowy głos pani Pomfrey podziałał na mnie jak kubeł lodowatej wody, wylany na ciało śpiącego. Gniewnie ją odepchnęłam, w sposób jaki odpychałam skrzaty domowe, obracając się przy drzwiach i rzucając na nią „Oblivate”. W rogu korytarza dostrzegłam, znikająca sylwetką Artha,
ścisnęłam mocniej różdżkę i puściłam się za nim biegiem.
-Crucio!
Zaklęcie uderzyło bezbłędnie, w tył jego pleców. Zgiął się w pół, lądując na marmurowej posadzce.
-To nic ci nie da Elizo…-miał spokojny głos, choć twarz napiętą z wysiłku.-Tylko jeszcze bardziej cię rozjuszy.
-Wręcz przeciwnie Diggory! To sprawia mi przyjemność…-wysyczałam wciąż utrzymując zaklęcie.
-Nie chcę ci zrobić krzywdy.-mruknął jakby sam do siebie.
-Spróbuj się ze mną zmierzyć.- warknęłam.
Zdawałam sobie sprawę, że go prowokuję, nie wiedziałam też dlaczego pobiegłam za nim, dlaczego nie mogłam uciec?
-Crucio.- powiedział wstając.
Jakimś dziwnym sposobem zwalczył zaklęcie, które na niego rzuciłam. Tymczasem jego magia sprawiła, że z całej siły uderzyłam o ścianę korytarza, wijąc się, z powodu palących się gdzieś tam w środku mięśni.
Ból spowodowany uderzeniem ustąpił miejsca krwi spływającej z karku.
Przykląkł przy mnie, wciąż utrzymując zaklęcie, ale przytrzymując moje nadgarstki, bym nie zrobiła sobie większej krzywdy.
-Nie myśl, że nie ma w tej szkole osób silniejszych od ciebie. Niczego się nie nauczysz pychą.-zmniejszył moc zaklęcia.-Nie chcę cię skrzywdzić.-powtórzył wpatrując się we mnie.-Ale co zrobisz, gdy któregoś dnia okaże się, że już nie ma dla ciebie ratunku? Musisz to pojąć teraz.-schował różdżkę do kieszeni, kończąc tortury.
Nie wiele się namyślając, czując oszałamiający ból rozłupujący czaszkę zwymiotowałam na jego spodnie.
-Mylisz się sądząc, że nie jestem wytrzymalsza o-od ciebie. Sectusempra!-jego ciało przebiło na odlew parę niewidzialnych mieczy.-Wykrwaw się na śmierć.
Wstałam z posadzki, wykonałam parę chwiejnych kroków i poczułam, że tracę siłę-przewróciłam się lądując w kałuży jego krwi. Delikatnie przymknęłam powieki, ale nie umiałam usnąć, ból utrzymywał mnie przy przytomności. Słyszałam głosy… Wśród nich wyróżniłam Dumbledore, Slughorna, Pomfrey i Sprout, dwóch, albo trzech nie kojarzyłam. Ktoś wlał mi do ust coś ciepłego i poczułam, że odpływam.
**** ****
Zbawienny sen trwał długo, nie potrafię zliczyć ile. Obudziłam się w środku nocy, w łóżku zasuniętym parawanem. Odgarnęłam palcami grube zasłony i na boska, nieco się zataczając ruszyłam po drewnianej posadzce do okna. W szpitalu nie było tarasów, nie mogłam wyjść i oddać się powietrzu, drzwi także były zamknięte-zamykano je na noc dla „bezpieczeństwa” uczniów. Mogłam znów uciec do krainy snów, czarka wypełniona po brzegi usypiającym eliksirem stała tuz przy moim łóżku. Wystarczyło parę łyków…ale było na to za wcześnie. Chciałam jeszcze coś poczuć przez te parę godzin do świtu, choćby ból. Jakby na złość nie czułam nic, tylko pustkę…
Mam nadzieję, że będzie się wszystkim podobać. Głównym celem tej noty było pokazanie kolejnych cech charakteru Elizy, weźcie to pod uwage podczas komentowania wpisu. A teraz zapraszam do czytania.
23 październik
"Z daleka Hosmedage wyglądało jak mała bajkowa kraina zamknięta w kuli, w środku, której padał śnieg.
I w istocie wioska nie należała do zwykłych miejsc, więc z całą pewnością można było ją nazwać bajkową krainą. Nawet gdy mugol przechodził koło tego miejsca(nie widząc go i nie słysząc radosnych krzyków uczniów z pobliskiej szkoły) czuł jakieś dziwne drgania na ciele, były to drobinki magii, które każdego napawały nieznanym ciepłem, i czymś w rodzaju satysfakcji.
Tej soboty byli tu uczniowie z szkoły magii i czarodziejstwa Hogwart, roześmiane dziewczyny, głośno dyskutujące o trendach w modzie i kosmetykach, łobuzersko uśmiechnięci chłopcy, którzy każdemu robili kawały po wyjściu od Zonka... Wszyscy zdawali się trzymać razem, prawie nie dostrzegało się różnicy między domami, ale to prawie znaczyło w tym wypadku odrębną grupę ślizgonów, obrzucających wyzwiskami szlamy.
W gospodzie pod świńskim łbem, znajdowała się jedyna osoba nie zamierzająca się przyłączyć do nikogo. Przez wpół zamarznięte okna gospody obserwowała Matta i Georga* rzucających śnieżkami w gryfonki, a w szczególności w Lily Evans. Gdyby Mary nie była chora pewnie dotrzymałaby wiernie towarzystwa Elizie, albo jeszcze namówiła ją aby przyłączyły się do chłopców. Ale teraz było teraz i Eliza była sama, nie chcąc by ktokolwiek do niej dołączył. W gruncie rzeczy nikt nie zamierzał tego robić, odstraszała ich złowroga aura, która biła od całej sylwetki kruczowłosej. Odstraszała wszystkich, prócz jednej osoby, a ściślej rzecz biorąc od ciemnowłosego wysokiego młodzieńca.
-Co ty tu robisz?!- w połowie pytanie głos mający brzmieć jak najbardziej szyderczo jakby się załamał.
-Muszę ci pomóc.-brzmiała odpowiedź."
Władały mną sprzeczne uczucia, jednocześnie byłam zła, wręcz wściekła na niego, rozstrojona i o dziwo łagodniejsza, coś się we mnie topiło, i nie umiałam tego powstrzymać.
-W czym?- prychnęłam gniewnie siląc się na zachowanie spokoju.
-Rabastan Lestrange jest w św. Mungu, mam rację?- zapytał. Skąd on to wiedział? Jak na razie wiedziała tylko najbliższa rodzina ja, Rudolf, Bella i Patrice. Powoli pokiwałam głową, czując jak powraca do mnie zdrowy rozsądek.-Twój brat nie spełnił tak jak tego chciał Voldemorta, zadania, które mu powierzył. Oddał go ojcu Avere'go i Rookwodowi by troszkę pobawili się ciałem swojego kolegi. Rezultat sama widziałaś.
-Nie widziałam, dowiedziałam się dopiero wczoraj i dziś wyjeżdżam z zamku.-I po co mu to mówiłam? Już sam fakt, że zwierzyłam się JEMU rozwścieczył mnie niemal do łez.-Słuchaj nie wiem czy jesteś jasnowidzem, czy spieprzyłeś z Ministerstwa parę zmienniaczy czasu i oglądasz sobie moją przyszłość i przeszłość, wiem jedno, nie obchodzisz mnie Diggory. Zejdź mi z oczu.
Jego spojrzenie powiedziało: Zmienisz zdanie Elizabeth.
**** ****
"Rzeczywiście Rudolf wspominał jej, że Rab nie wypełnił powierzonego mu zadania, ale o tym wiedziało tylko paru śmierciożerców, a wiedziała, że ani Diggory, ani jego ojciec nie służą Czarnemu Panu. Więc skąd on to wiedział? Przeszła przez szybę mugolskiego domu mody i znalazła się w holu szpitala św. Munga.
-Gdzie leży Rabastan Lestrange?- zapytała kobiety na recepcji.
-Piętro IV sala ósma.- warknęła blondynka za okienkiem-Następny!
Urazy poza zaklęciowe...to znaczyło, że Rab był w ciężkim stanie. Momentalnie przyspieszyła kroku, a po chwili już biegła po długich marmurowych schodach. Dysząc dopadła drzwi pokoju brata.
-Rabie?- zapytała mając nadzieję, że go rozzłości tan znienawidzonym przez niego zdrobnieniem imienia Rabastan, że da jakikolwiek znak życia."
Długą białą kołdrę miał naciągniętą na głowę, więc delikatnie, ale stanowczo chwyciłam go za dłoń przytrzymującą okrycie i ostrożnie ją odciągnęłam. Jego przystojna szczupłą twarz z długimi czarnymi włosami, już nigdy miała nie sprawiać przyjemności widzącym go ludziom. Była cała czerwona, jakby rozdrapana do żywego mięsa i miejsami ze śladami wyciekającej jeszcze całkiem niedawno żółci, a nos złamany i zakrwawiony.
-Eliza?- ten sam ochrypnięty głos-Miło cię widzieć.-podniósł nieco opuchnieta powiekę prawego oka upewniając się co do mojej osoby.-Jestem piękny prawda kochanie?- zadrwił. Jego głos był przepełniony goryczą.-Najchętniej uciekłbym zostawiając to za sobą i już nigdy nie widzieć Czarnego Pana na oczy. Wiem, że bym umarł, a kocham Patrice i nie mógłbym jej zostawić.-westchnął ciężko podnosząc się na poduszkach.-O ile ona mnie teraz zechce. Popełniłem błąd przyłączając się do Czarnego Pana.
-Rab! Jak możesz tak mówić!- zawołałam oburzona.
-Bo widzisz wtedy ceniłem sobie bardziej mój stosunek do Mugoli szlam, to, że lubiłem się nad nimi znęcać, niż bezpieczeństwo i spokój. Teraz chciałbym to skończyć, ale służba śmierciożercy jest do ostatniego dnia jego życia, gdy to przerwiesz odnajdą cię i zabiją.
-Masz gorączkę Rab.-powiedziałam uśmiechając się do niego uśmiechem, który robią uzdrowicielki do obłąkanych pacjentów.
**** ****
Gdy pojawiłam się obok bramy zamku, od razu wiedziałam, że moja decyzja o wcześniejszym powrocie do szkoły była błędem. W domu mogłam się schować i do nikogo nie odzywać, w szkole było to nie możliwe. Nie mogłam już wrócić, dworzec był daleko stąd, a moje pozwolenie na wyjazd do domu na parę dni już się skończyło.
**** ****
-Jest Mary?- rzuciłam w powietrze otwierając drzwi do dormitorium. Było puste, prawie puste, obok jednego z długich na ścianę okien stała drobna szczupła dziewczyna o orzechowych lokach spływających na plecy.
-Dobrze cię znowu widzieć.-westchnęłam przytulając się do niej, w ramionach przyjaciółki wybuchnęły wszystkie dotąd powstrzymywane emocje, co było skutkiem płaczu.-Gdzie są dziewczyny, możemy spokojnie porozmawiać?
-Tak.-Mary wydawała się zaskoczona moimi łzami- Anabell jest na błoniach, a Roxy uczy się w bibliotece. Co się stało?
Usiadłam na brzegu łóżka Anabell, a Mary na jednym z foteli. Wciągnęłam powietrze, jednocześnie starając się ogarnąć potok myśli.
-Wiesz, że...
**** ****
Z determinacją ruszyłam ku stołowi puchonów, nie znalazłam jednak tam osoby, której szukałam. Ohydna szóstoklasistka, obsypana jakąś wysypką (czytaj trądzik) poinformowała mnie, że Diggory jest w skrzydle szpitalnym. Mary powiedziała, że mimo iż to PUCHON muszę z nim porozmawiać, według niej nikt nie powinien wiedzieć niczego bez naszej woli, a jego wiedza o nas(całej zgrai Lestrang'ów) mnie przytłaczała.
Powiedziała też, że wtedy będę mogła ocenić czy zasługuje na karę śmierci(którą planowałam) czy też nie ( w co wyraźnie wątpiłam).
**** ****
Siedział na jednym z łóżek jeszcze bardziej blady niż zwykle, na mój widok rozjaśniał uśmiechając się.
-Przyszłaś.-powiedział cicho a w oczach paliły mu się jednocześnie ciepłe i figlarne światełka.
-Trudno nie zauważyć.-warknęłam wyciągając z kieszeni różdżkę i celując w niego, korzystałam z nieobecności pani Pomfrey, nowej pielęgniarki.-Skąd tyle o mnie wiesz?
-Nie mogę ci teraz na to odpowiedzieć. Zadaj inne pytanie.-był poważny, wrecz powiedziałabym, że srogi.
-Dlaczego chcesz mi pomóc?- byłam bliska szału i mój głos trząsł się od tłumionej furii.
-Odnajdź to w sobie.-zarzucił na ramiona kurtkę i nieco kulejąc, wyszedł ze szpitala.
-Panno Lestrange?
cdn
*Georg-imie Vaxleya, Matt to imię Avere'go.