Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
71. Wpis siedemdziesiąty pierwszy. Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 15 Lipca, 2013, 07:58
Zgodnie z obietnicą nowa notka na połowę lipca. Może niezbyt ambitna, ale czego tu ode mnie wymagać po nieprzespanej nocy...
Syriusz zacisnął zęby, nadymając się w maksymalnej koncentracji. Po blisko minucie na wdechu pyknęło i zmienił się w psa. Niestety tylko na chwilę, bo niemal od razu trzasnęło, buchnęły kłęby duszącego dymu i znów był człowiekiem. Warknął pod nosem, podnosząc się. Podszedł do łóżka i z rozmachem przykopał glanem w kufer, aż huknęło.
- Szlag! – wydarł się. – Dlaczego nie mogę tego utrzymać?!
Remus machał dłonią przed twarzą, pokasłując.
- Sssstary, to śmierdzi prawie jak twoje skarpetki! – zawołał. Black zabił go wzrokiem. Siedzący na sąsiednim łóżku James parsknął śmiechem. – Nie wiem, Syri – dodał z westchnieniem Lunatyk, pokojowo unosząc ręce i kręcąc głową. – Nie mam pojęcia. Wy tu jesteście ekspertami od animagii, nie ja. Może za mało się koncentrujesz, może za słabo sobie wyobrażasz… A może to przez to, że nie oddychasz… Albo coś źle robisz po drodze, tylko tego nie zauważasz. Nie mam pojęcia.
- Kiedy ja nie mogę się skupiać i oddychać, bo się rozpraszam, no! – Wepchnął ręce do kieszeni.
- Przecież oddychanie jest… Automatyczne ? – James zmarszczył brwi. Remus wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Tylko jeśli o tym nie myślisz.
Zapadła cisza, po której szarooki ponownie usiadł, kuląc ramiona i przykładając dłonie do skroni.
- Parówo, nie mogę teraz oddychać – poskarżył się Potter.
- Pomyśl o cyckach Lily, to cię zajmie na parę minut – odparł lekceważąco Remus. Ułożył się na brzuchu, zaczynając lekko machać zgiętymi nogami. W pierwszym odruchu okularnik chciał czymś w niego rzucić, ale zaraz stwierdził, że to bardzo dobry pomysł i wpatrzył się w przestrzeń niewidzącym spojrzeniem. Znów zapadła cisza, przerywana jedynie cichym ciamkaniem Remusa objadającego się żelkami. Westchnął cichutko, patrząc na czerwieniącego się z wysiłku Blacka.
- Syriiii… - zamiauczał.
- No? - Wypuścił ze świstem powietrze, by na niego popatrzeć. Blondyn przechylił głowę.
- A może ty się skupiasz za bardzo? Pamiętasz jak McGonagall nam pokazywała jak się zmieniała? Pyk i już. Nie nadymała się jak do srania… Ty wyglądasz jakbyś chciał wywalić stolca wielkości kafla.
Syriusz roześmiał się, przechylając na plecy. Legł plackiem na podłodze, rozkładając ręce.
- Nie wiem – westchnął. – Może.
Lupin podparł głowę ręką, rozpłaszczając sobie tym samym policzek.
- Niby mi się już udaje – mruknął szarooki. Potarł sobie skronie. – Już prawie, no.
Remus jedynie westchnął cicho, chowając nos w pościeli. Uśmiechnął się do siebie. Za pół godziny trzeba będzie zacząć schodzić do wielkiej Sali na ostatni tego dnia posiłek.
Tego samego wieczora w trakcie pory kolacji Remus Lupin wydawał z siebie bardzo jednoznaczne odgłosy. Przyczyna była bardzo prozaiczna – było mu nieziemsko wręcz dobrze. Śmiało mógł powiedzieć, że taka przyjemność powinna być zakazana. Westchnął więc jedynie patrząc na swoją rękę z uwielbieniem i z błogim jękiem powrócił do swojego bieżącego zajęcia. W tamtej chwili nie liczyło się nic. Nic, tylko on, jego ręka i… Ten naleśnik ze śliwkowym dżemem, który właśnie ściskał w łapce.
- Boże… - jęknął ponownie. – Ateistą jestem, więc nie wierzę, ale… Boże! Czemu to jest takie pyszne?
Syriusz wzruszył ramionami, sięgając po słoik dżemu. On też chciał żeby mu było dobrze.
- Musisz tak jęczeć? – mruknął z niezadowoleniem Peter. – Wszyscy się na ciebie gapią.
- Wiesz, Pet – rzucił obojętnie James. Nabił na widelec kiełbaskę. – Tu nie chodzi o to, że w ogóle jęczy, tylko JAK to robi, wiesz. Wsłuchaj się dokładnie.
Szarooki parsknął, po czym wbił zęby w swojego naleśnika. Zacisnął powieki, bo zawirowało mu w głowie, kiedy pierwszy kęs znalazł się w jego ustach. Jednocześnie z Remusem wydali z siebie bardzo jednoznaczne odgłosy.
- Ty też?! – warknął Pettigrew, a siedzący wokół nich Gryfoni roześmiali się głośno. Remus uśmiechnął się z rozmarzeniem.
- To jest tak ekstremalnie dobre, że normalnie… Normalnie no…
- Orgazm podniebienia z każdym kęsem – sapnął dziedzic rodu Blacków i pokręcił z niedowierzaniem głową. – Ambrozja.
- Mój język też dochodzi za każdym razem – poinformował zebranych Lupin. Zrobił wielkie oczy. – Dżem mi skapnął na rękę! – zawołał, po czym przyssał się sobie do przedramienia. Nie mógł pozwolić, by marnowało się coś tak epickiego! Po blisko minucie przestał molestować swoją skórę, stwierdzając, że nie czuć już tej kosmicznej, kwaskowatej słodyczy. Ściągnął brwi, widząc małe zasinienie. – A to co?... Ej, ej. O co ja się tu walnąłem?
Black roześmiał się i zdzielił Remusa w plecy.
- Zrobiłeś sobie malinkę! – zagrzmiał w przerwie pomiędzy dwoma kęsami.
Remus zmarszczył nos.
- Coooo… Booooosz, co to będzie? Ciemno wszędzie, co to bęęędzie… Hams! – dodał na koniec, wpychając sobie do ust kolejnego naleśnika.
- Remus?...
Odwrócił się, nie przestając dopychać jedzenia palcami w głąb ust. Zrobił wielkie oczy, zamierając z głupią miną. Twarz Candy nie miała inteligentniejszego wyrazu, więc po chwili oboje zaczęli się śmiać. A jeszcze chwilkę później Syriusz musiał mocno klepać Remusa po plecach, by odkrztusił kawałek naleśnika-mordercy.
- Chciał mnie zabić! – zajęczał. Huncwoci zaśmiewali się głośno, więc Lunatyk zwyzywał ich od fallusów oraz przygłupich elfów-gejów biegających w zielonych leginsach i obsypujących się brokatem, nim wyszedł z sali za Candy. Przystanęli za drzwiami.
- Więc? – spytał, starając się za wszelką cenę nie wetrzeć sobie dżemu w ubranie. No, przynajmniej nie w białą koszulę stanowiącą jego odzienie. Czarne spodnie zniosłyby to zdecydowanie lepiej.
Candy patrzyła z lekkim powątpiewaniem jak Lunatyk z pasją wycierał ręce o spodnie.
- Więc… A, tak. Mam… Mały problem z runami, wiesz…
Uniósł lekko brwi.
- No, teraz już wiem. Bardzo mi z tego powodu przykro…
Powstrzymała się od przyparcia go za gardło do ściany i żądania przeprosin za zachowanie niegodne chłopaka, który wzbudził jej zainteresowanie .
- Chciałam spytać, czy mógłbyś mi pomóc?
- Ja? Z Runami? – Roześmiał się. - Moja droga, to Black chodzi na runy, nie ja. Ale jeśli miałabyś jakieś problemy z numerologią, to wal śmiało, póki jeszcze wiem o co chodzi… Coś czuję, że to długo nie potrwa, bo zaczęliśmy jakieś poronione rzeczy. – Milczał chwilę. – Chociaż nie. Ja nigdy nie wiedziałem o co chodzi…
Zapadła chwila nieco niezręcznego milczenia. Olson nabrała powietrza.
- Too… Może napiszemy razem wypracowanie z Obrony?
- Wiesz, chętnie, ale raczej nie mam w zwyczaju dwa razy pisać tej samej pracy… - przechylił głowę, patrząc na nią uważnie. Z lekkim rozbawieniem stwierdził, że najwyraźniej zaczynała się stresować, mnąc w dłoni rękaw szaty i przestępując z nogi na nogę.
- A… Pouczyłbyś się ze mną transmutacji? Z kimś jakoś raźniej…
Zrobił wielkie oczy.
- Po co transmutacji? Test jakiś?
Przygryzła lekko wargi.
- Eeem… No nie ma, ale…
Załamał ręce.
- No skoro nie ma, to po co się uczyć? – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Jest tyle ciekawych rzeczy do robienia, a ty chcesz się uczyć kiedy nie ma po co? Co ty robisz ze swoim życiem?
Zaśmiała się nerwowo.
- Ee… N-no to…
Podrapał się po czole unosząc drugą rękę na znak, by zamilkła.
- Uważam, że po prostu… Po prostu chcesz się ze mną umówić? Czy mam o sobie zbyt wysokie mniemanie? – dodał szybko i uśmiechnął się szeroko. Zrobiła wielkie oczy, na co blondyn uniósł brwi. – Aha. Dobra, nie było stwierdzenia. – Zacisnął wargi, wlepiając spojrzenie w swoje buty. – Chcesz się umówić? – wypalił.
- Stwierdzasz czy pytasz? – spytała z lekkim przekąsem, bowiem doszła już do siebie po niespodziewanym zdemaskowaniu. Uśmiechnął się przymilnie.
- Tylko grzecznie pytam. Pomyślałem, że byłoby miło sobie trochę razem posiedzieć. Czy coś…
Pokiwała głową, zaczynając miętosić brzegi spódnicy. Odwzajemniła uśmiech, odgarniając brązowe loki za ucho.
- Dobry pomysł.
Wyszczerzył się, prezentując swoje niemal pełne uzębienie. Niemal, bo nie miał jeszcze ósemek.
- Dobra. Bardzo zacnie w takim razie. No, to ten… Jutro, nie? Czy chcesz łazić po nocy?
Potrząsnęła głową, unosząc ręce w obronnym geście i cofnęła się o krok.
- Jutro, jutro… Nie lubię chodzić po ciemku. O siedemnastej przy przejściu pod portretem?
Pokiwał głową po czym odwrócił się i starając się nie iść zbyt szybko wrócił do reszty Huncwotów i opadł na swoje miejsce. Black wgryzł się w naleśnika, James w swojego tosta, a Peter nie ustawał w próbie wylizania słoiczka z masłem orzechowym. Remus popatrzył na niego z niepewnym wyrazem twarzy.
- Stary… Peter, człowieku, po co to robisz? – spytał, zastanawiając się jednocześnie, czy aby na pewno chce poznać odpowiedź.
- Dziewczyny to lubią, podobno – odparł. Skinięciem wskazał na usilnie starającego się nie śmiać Blacka. – On tak mówi.
Wilkołak wygiął wargi w pełną zrozumienia podkówkę, kiwając głową.
- No jasne, to ma sens. – Patrzył chwilę na starania Pettigrew. – Syri, myślisz, że jak wyliżę Candy słoiczek to będzie zadowolona?
Black i Potter ryknęli dzikim śmiechem, do którego niemal natychmiast przyłączył się Lupin.
- Wiesz…. – wykrztusił. – Myślę, że będzie baaardzo zadowolona!
- Tylko zrób to dobrze! – dokasłał James.
Remus ukrył twarz w dłoniach, wyjąc ze śmiechu.
- Ale nie siorb, pamiętaj! I nie śliń się jak Peter, bo to obleśne!
- J-jasne!
Syriusz uspokoił się nagle.
- Ej, moment, napletku. Umówiłeś się z Candy?
Sięgnął po dzbanek z kakao, kiwając potakująco głową.
- No, dopiero co.
- Zdradzasz mnie?! – zapiszczał na to, zrywając się. – No wiesz co? Lupin, nie spodziewałam się tego po tobie! Jesteś podły!
Zrobił wielkie oczy, przykładając dłoń do piersi.
- Coo? Ale… Eeej, to nie tak jak myślisz, kochanie!
- Nie mów tak do mnie! – zapiał wysoko szarooki. Coraz więcej osób zaczynało zwracać na nich uwagę, z czego zdecydowana większość niemal od razu wracała do przerwanych zajęć. James trząsł się od śmiechu gdzieś na ramieniu siedzącego obok niego Gryfona z siódmego rocznika. Nie ważne, że go nie znał.
Remus również się podniósł, starając się ignorować Petera walczącego ze słoikiem.
- Pączusiu, to nie tak jak myślisz, naprawdę! Istniejesz dla mnie tylko ty!
Black machnął ręką, nakazując mu ciszę. Łypnął na niego ze złością.
- Nie obrażaj mnie! Poza tym ta ksywka już dawno mi się znudziła! – Potrząsnął głową, przykładając dłoń do czoła. Wziął głęboki, rozedrgany oddech. – Ja wiedziałam. Wiedziałam od samego początku… - Uderzył pięścią w stół. – Jak mogłam być taka głupia?!
- Ale… Kochanie!...
- Zamilcz! – wrzasnął. – Jesteś taki sam jak wszyscy! Ach, ci mężczyźni! Jesteś… Bezczelny! Pfi! – Zadarł nos ku sufitowi i wymaszerował z sali, odprowadzony wzrokiem uczniów. Remus opadł bezwładnie na ławkę.
- Co ja takiego zrobiłem? Kochanie?!... – Załamał ręce, wołając za nim.
- No na co czekasz? – prychnął James.
- Co?
Machnął tostem w stronę drzwi.
- No leć za nią! Przeproś ją! Może jeszcze nie jest za późno?
Lupin rzucił mu ostatnie, krótkie spojrzenie i parsknął cicho. Zakrył usta dłonią i zerwał się, rzucając biegiem do wyjścia. Wrócił się niemal od razu po jeszcze jednego naleśnika.
- Kochanie! Zaczekaj, ja ci to wszystko mogę wytłumaczyć!
Wybiegł z sali. Po chwili zainteresowanie przedstawieniem opadło, rozległy się ostatnie chichoty i pomieszczenie znów wypełniło się rozmowami i szczękaniem sztućców. Potter pokręcił z niedowierzaniem głową, podpierając policzek ręką. Westchnął ciężko.
- Dwóch idiotów, no.
Podniósł wzrok kierując go na siedzącą kilka miejsc dalej Lily. Śmiała się, zerkając w stronę wyjścia z wielkiej sali. Skrzywił się, dziugając widelcem tosta. No tak, Evans. Ponownie ciężko westchnął, znów czując ten lekki, dziwny skurcz w okolicach żołądka, jak to ostatnimi czasy miał w zwyczaju na jej widok. Popatrzył na Petera wysmarowanego masłem orzechowym na niemal całej twarzy. Głośno się skarżył na ból języka oraz cierpienia jakie przysparzał mu ciężki trening dla swojej przyszłej wybranki. Popatrzył niechętnie na nadgryziony chleb na swoim talerzu. Jakoś… Stracił ochotę na jedzenie.
70. Wpis siedemdziesiąty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 28 Kwietnia, 2013, 20:35
W wasze ręce. Enjoy!
Zwykły, marcowy już poranek. Szarooki wychylił głowę zza framugi łazienki, sprawdzając teren. Przesunął powoli spojrzeniem po pomieszczeniu, po czym gdy stwierdził, że Huncwoci śpią, ponownie wsadził się do łazienki. Powrócił do szorowania zębów, wzmacniając wiązanie ręcznika w pasie. Po chwili potargał dłonią włosy, z których wciąż skapywały maleńkie kropelki zimnej wody, co przyprawiało go o gęsią skórkę. Uśmiechnął się do siebie głupawo, zadowolony. Bardzo lubił swoją szczoteczkę do zębów. Dostał ją od Remusa w ramach przeprosin, albowiem blondyn użył tej poprzedniej do wyczyszczenia sobie butów z odchodów hipogryfa. To było podłe z jego strony, jednak Syriusz był bardzo wyrozumiałym i miłosiernym przyjacielem, dlatego też nie trzymał mu głowy w kiblu tak długo, jak by to zrobił na przykład Jamesowi. Remus nie za bardzo mógł się przed nim obronić – był za mały, za chudy i za słaby dla Blacka. Poza tym dał mu już wyżej wspomnianą nową szczoteczkę, której rączka była w kształcie czarnego pieska. To nic, że była o jedną trzecią mniejsza, niż poprzednia. Trudno, żeby była duża, skoro była szczoteczką dla dzieci. Ale to nic. To był prezent!
Pochylił się, wypluwając pastę. Pacnęła białą plamą na dno kamiennej umywalki. Ponownie włożył główkę szczoteczki do ust. Szorował zęby jeszcze przez chwilę. Znów splunął. Odkręcił wodę, podstawiając pod nią przedmiot zbrodni na bakteriach jamy ustnej i z typowym dla siebie zainteresowaniem przyglądał się, jak piana spływa z włosów, niknąc wirem w ujściu dna umywalki. Pasjonujące.
Opuścił toaletę, po drodze fatygując się z naciągnięciem na zadek bojówek w ulubionym kolorze. Jego bose stopy klapały cicho na chłodnej, kamiennej posadzce, gdy wycierając włosy skierował się do szafy po koszulę. Nie zapinając guzików, odwrócił się w stronę chłopaków, zastanawiając się jednocześnie, którego wziąć do pomocy. Wybór był prosty, co wcale nie dziwne, padając na najbliższe posłanie. Zbliżył się do łóżka Luniaka i odsłonił kotary, umożliwiając słońcu oświetlenie jego bladej, śpiącej twarzy.
Skrzywił się lekko, wydychając ciężko powietrze. Miał lekkie rumieńce.
Gapił się na niego przez chwilę, zastanawiając się, o czymże to śni ich mały zboczeniec. Cicha woda, psia jucha…
Stłumił śmiech, przysuwając się do jego ucha. Dmuchnął w nie lekko.
- Reemi... - szepnął. Poruszył się niespokojnie, mamrocząc coś o pomidorach. Ponownie dmuchnął. - Luniaaczku... – Pochylił się jeszcze niżej, by przygryźć mu ucho, ale Remus był szybszy.
- Snieee… Soooo ty obissssshhh? Kuwaaaa… - zajęczał, zakopując się w pościele.
- Budzę cię - odparł, prostując się. Zmarszczył nos, patrząc na niego z niezadowoleniem, bowiem jego wspólnik zachrapał cichutko, najwyraźniej znów błogo sobie śniąc jakieś pornograficzne wizje. Zmierzwił mu miodową czuprynę. - Ogarnij się szybko, obudzimy resztę.
Po ostatnich dwóch słowach zapadła cisza, po której usiadł, mierząc go zaspanym spojrzeniem.
- Rebelu – wychrypiał. – Właśnie miałem erotyczny sen!
- Niepełnoletni jesteś jeszcze, nie pora na takie sny! - zrugał go, odgarniając wilgotne włosy z twarzy.
Opadł na poduszki.
- Sssspokojnie, to była pornografia dziecię… - ziewnął szeroko. – ca…
Roześmiał się, słysząc to.
- Wstawaj, zboku! – Szarpnął za kołdrę. Lupin zaskakująco energicznie chwycił ją, ponownie naciągając niemal na nos. – No co jest, no?
- Przecież mówiłem, że miałem erotyczny sen – burknął, niby zirytowany. Efekt rujnował rozbawiony, żartobliwy uśmieszek. Black pokręcił głową, nawet przez chwilę nie biorąc jego słów na serio.
- Wstawaj. Obudzimy tamte cipolągi.
- Daj mi kilka minut – poprosił z westchnieniem, jak gdyby nigdy nic odrzucając kołdrę.
- Tyle jestem w stanie ci dać – stwierdził wesoło.
Zatrzasnął za sobą drzwi.
Czekanie na Luniaczka urozmaicił sobie jedzeniem pasztecików dyniowych. To nic, że lekko przyschniętych.
- To jak ich budzimy? – zapytał, wychodząc z łazienki po blisko kwadransie. Związał wilgotne włosy. Tak jak i Black miał na sobie tylko spodnie i koszulę, z tą różnicą, że zapiętą, ale tylko do połowy. Uniósł brwi, patrząc na niego pytająco. Podszedł do mebla okupowanego przez blackowe pośladki. Przysunął się na kolanach, sięgając ręką do szafki. Szarooki bardzo mądrze pomyślał, że chce pasztecika, więc odkręcił do niego głowę, odsuwając paszteciki. Stuknęli się nosami.
- No o co ci chodzi? - zdziwił się. Zaśmiał się, odchylając. Wziął pudełko czekoladek i usiadł obok bruneta, otwierając je. – Od rana mnie napastujesz!
Zarzut nie doczekał się komentarza, bo przez jakąś minutę siedzieli, gapiąc się na siebie i jedząc. W pewnym momencie Remus uniósł dłoń. Black przestał ruszać szczęką, patrząc na niego w skupieniu.
- Coś z piórami. I czymś lepkim – powiedział tonem godnym wyroczni. Skinął sobie na potwierdzenie głową, spoglądając w sufit. - Może jeszcze trochę pinesek... I mydło.
- Mydło? - zdziwił się, odrywając od zakładania skarpetek.
- Mydło. Żeby podłoga była śliska.
Wyższy skinął głową. Zwieńczył swe dzieło, zakładając glany. Machnięciem różdżki zawiązał sznurówki, a kolejnym pozapinał guziki.
- To ja idę po miód. Będzie chyba wystarczająco lepki? – spytał, wciskając się w wierzchnią szatę szkolną.
- Z pewnością.
Wybiegł z dormitorium, nie żegnając się, bo i tak zaraz miał wrócić. W trudzie i znoju zdobył tak upragniony przez niego i jego rzekomego partnera miód. Wpadł dormitorium jak burza, cicho zamykając za sobą drzwi. Remus siedział na podłodze, wypruwając poduszce flaki. Z włączonego radia cicho płynęła piosenka Buddy'ego Holly "I'm changing all those changes". Wyluzowana, wesoła muzyczka w ogóle nie pasowała do zaciętej miny Lunia, wyciągającego pierze z poduszki. Parsknął, kucając obok niego.
- Daj to - zażądał, wyciągając ręce po miód. Otworzył więc torbę, podając mu jeden słoiczek. Wziął go, nie dziękując. Patrzył chwilę głodnym wzrokiem na swą zdobycz, nim jak cień zbliżył się do barłogu Pottera. Zamoczył palce w zawartości szklanego naczynka i zaczął delikatnie smarować twarz okularnika. Ofiara odpowiadała na to lekkim wierceniem się i mruczeniem. Syriusz parsknął w rękaw jeansowej kurtki.
Kilka minut później stał w drzwiach, szykując się do wydania z siebie rozdzierającego, piskliwo-chrapliwego wrzasku.
- Dobra, już! – zawołał Lupin z łazienki. Black nabrał powietrza, po czym z jego gardła wydobyło się mrożące krew w żyłach, przeciągłe: "Nieee!" godne diplodoka będącego właśnie gwałconym przez tyranozaura i jego przerażające przednie łapki.
James oczywiście wyskoczył z pościeli w pogiętej pozie na pół embrionalnej, na pół gotowej do walki. Jego ulubiony kuzyn zaczął się śmiać, widząc to. Żółtawa powłoka miodu na jego twarzy sprawiła, że wyglądał jeszcze głupiej niż zwykle. Tak jak zakładano, wpadł w zasadzkę, polegającą na rozlaniu żelu pod prysznic na betonowej posadzce. Na ślizgu wjechał do łazienki, gdzie przywitał go Remus z garścią pierza. James zaskowyczał, odwracając się na pięcie i stawiając dwa kroki na oślep. Zawył, wdeptując w pinezki.
- Ach! Aaach! Umarłem! Nieeee!!! - wrzeszczał, wymachując rękami. Wpadł na kufer, przewracając się, przy czym gratisowo zarył czołem w łóżko. Poderwał się niemal natychmiast, podnosząc ręce nad głowę. Wymachując nimi dziko biegał w kółko, wysoko unosząc kolana i wydając z siebie zasapane: "Uh! Uh! Uh!". Black i Lupin nie zdołali zachować powagi widząc zaistniałą scenę, zaczynając się głośno śmiać.
- Ehh? - zapytał inteligentnie. Peter tylko pokręcił z dezaprobatą głową, ponownie się kładąc. Nieświadomie wtarł miód w pościel. James zaczął sobie niezdarnie odklejać z twarzy wnętrzności poduszki. – Posrało was? – fuknął, nim zaniósł się falą hahów i hihów. Po chwili zapadła cisza.
- Jak go obudzimy? – spytał Potter.
- Może wrzucimy do wanny? – zaproponował Lupin, siadając na łóżku i zaczynając faszerować się czekoladą.
-Zaiste zacna myśl, bracia moi! – zahuczał Black. Remus prychnął, wsuwając między wargi kolejne trzy kosteczki.
- Syri…
- Mh?
- Idź się chędoż – nakazał władczym tonem. Zrobił wielkie oczy, widząc niebezpiecznie dwuznaczny wyraz twarzy szarookiego. – Nie ze mną, gumowy fallusie z brokatem na czubku! Nie teraz i nie przy Jamesie… - dodał, zmieniając głos na niższy i seksowniejszy. James zacisnął szczęki tak mocno, że aż chrupnęło.
- Ej… - szepnął niezrażony tym Syriusz. – Myślicie, że sperma jednorożca jest z brokatem?
Zapadła krótka chwila pełna konsternacji ciszy.
- Szukasz kremu pod oczy z rozświetlającymi drobinkami? – przyciął mu powoli blondyn. James kwiknął wesoło w rękę.
- Nie – odparł spokojnie. – Szukam skrzącego się lubrykantu do twojej bladej szlachetności.
Remus żachnął się.
- Oczywiście, że bladej, toć ja ci nie kopytkuję po błoniach ze wszystkim na wierzchu! Damą jestem. – Odgarnął włosy z ramion, po czym zamarł. - CZEGO szukasz?
Black roześmiał się.
- Nie znasz dnia ani godziny! Przezorny zawsze zabezpieczony, mój drogi. Przeto nie wiesz nigdy, kiedy chuć weźmie w posiadanie twój umysł i lędźwia, czyż-li nie mam racji?
Remus odchylił się, patrząc na niego wielkimi oczami.
- Przerażasz mnie – powiedział, podnosząc się. Schował się za Jamesem.
- Dobra, budzimy go, panowie! A co do spermy jednorożca… Czy jest brokatowa to nie mam pojęcia, ale możecie mi wierzyć, że jest tęczowa.
- Skąd wiesz? – spytał cicho Lupin.
- Nie wiesz? – zdziwił się Syriusz, wywalając arsenał zębów.
- O fuuu… - zajęczał w odpowiedzi Remus.
Po chwilowej konsternacji, która rozgościła się wśród Huncwotów chłopcy zgodnie stwierdzili, że Peter zostanie wrzucony do wanny. Przed tym jednak Syriusz nie mógł sobie odmówić narysowania na czole Glizdogona profilu wielkiego, włochatego przyrodzenia. Remus, słaniając się po meblach ze śmiechu na widok twarzy Pettigrew po zakończeniu rysunku, udał się do łazienki, by napuścić do wanny zimnej wody.
- Ja to się nie spodziewałem po tobie takich talentów plastycznych! – zakwilił gdzieś z okolicy futryny. James zawtórował mu śmiechem, zrywając kołdrę z wciąż śpiącego Petera.
- Jak on to kuźwa robi, że jeszcze się nie obudził? – mruknął szarooki, chwytając go za ręce, bowiem jak stwierdził, James jest zbyt wielkim chuchrem, by unieść cięższą część ciała.
- Nie wiem – stwierdził spokojnie Lunatyk, kopniakami usuwając z drogi kuzynów porozrzucane po podłodze przedmioty. – Jednocześnie mu zazdroszczę i współczuję. Kładziesz się i odlot, nie ma cię! A inteligentni koledzy z dormitorium robią z tobą co chcą…
Syriusz parsknął niekontrolowanym śmiechem, upuszczając górną połowę ciała, przez co stuknęło w podłogę.
- Ty pieprzony zbolu! – skarcił go James. – Cała konspiracja nie wyjdzie przez twoje włochate myśli!
- Włochatą to ty masz dupę – odgryzł mu się.
- No ja nie mogę! – zezłościł się Remus. – Wyćwiekowanym bambusem byś go w odbyt wygrzmocił, a ten by się nie obudził!
- W jakiś tajemniczy sposób twoje wiązanki, mimo iż pozbawione wulgarnych wyrażeń, są jakoś dziwnie… Wulgarne? – mruknął Black.
- Talent – odparł krótko. Podskoczył do połówki Huncwotów, ciągnąc Petera w górę za piżamę, czując potrzebę niesienia pomocy innym, mniej inteligentnym.
- Tak poza tym, jakby ktoś nie zauważył, to nasze rozmowy i wyzwiska kręcą się wokół dupy, gówna, srania, penisów i ruchania – uświadomił zebranych James.
- Czyli prawidłowo – zawyrokował Black. Remus parsknął. Stanęli przed wanną. – Dobra, na trzy. Zaczęli kołysać Peterem, coraz mocniej i mocniej. – Raz… Dwa… Dwa i jedna druga… Dwa i trzy czwarte!...
- Syri, znasz ułamki! – zapiał z zachwytem Remus w tym samym czasie, w którym bruneci wykonali ostatnie, najmocniejsze majtnięcie, po czym puścili kończyny grubaska. Przez krótką chwilę mógł się cieszyć lotem, a potem nawet spadkiem swobodnym, nim jego ciało nie zostało porwane przez odmęty lodowatej wody znajdującej się w kamiennej wannie ich toalety. Dzikie wrzaski tratowanego łosia wstrząsnęły fasadami wieży Gryffindoru.
Kilkanaście minut później, kiedy Huncwoci doprowadzili się do porządku po drodze jakimś cudem sprawiając, że Peter ani razu nie zerknął w lustro, udali się do wielkiej Sali. Nie przejmowali się zbytnio faktem, że był wtorek i za chwilę miało się rozpocząć drugie śniadanie. Tak samo nieistotny było dla nich to, że nie poszli na dwie godziny obrony oraz historię magii. Radośni i pełni życia maszerowali ruchem jednostajnym na pierwszy tego dnia posiłek. Po kilku minutach weszli do komnaty i skierowali się do stołu Gryffindoru, ignorując narastające chichoty wywołane ich przybyciem. Przez to, że przeważnie odwalali coś już na początek dnia, zdążyli się do tego przyzwyczaić przez prawie cztery lata pobytu w zamku.
- Huncwoci! – zagrzmiał nagle głos profesora od obrony. Zamarli.
- Któryś coś wysadził, zrobił coś głupiego albo jest niestosownie ubrany?- spytał półgębkiem Peter.
- Spodnie ci z dupy nie zlazły? – szepnął James.
Pokręcił przecząco głową.
- To ja nie wiem – mruknął Black. W następnej chwili wykonali jednoczesny obrót na pięcie.
- Dzień dobry! – zawołali grzecznie, splatając przed sobą ręce. Długowłosy mężczyzna stanął przed nimi, mierząc ich uważnym spojrzeniem, które następnie zatrzymał na twarzy Petera. Konkretniej, na jego czole.
- Witam nasze jakże ranne ptaszki!
- Ale… Mnie się nic nie stało… - bąknął Peter. O’Blansky zmrużył oczy i popatrzył na niego jakoś wymownie.
- Jest pan pewien?
- Peter, nie o takie ranne chodziło... Pan miał na myśli, że wcześnie wstaliśmy – uświadomił go cicho Remus, szarpiąc bezwiednie rękawy szaty.
- Poza tym, to ironia była – dołączył się konspiracyjnym szeptem szarooki.
- Widzę, że któryś z was ma niezwykłe talenty plastyczne. Któż to tak pięknie rysuje?
- W sumie to Remusowi całkiem nieźle wychodzą widoczki – powiedział James, nie wyczuwając zagrożenia w tym pytaniu. – A Syriusz dobrze rysuje ludzi.
W tym momencie Black zabił go wzrokiem.
- Ahaa. Rozumiem. – Profesor pogładził się lekko po podbródku. Następnie jego wzrok spoczął na Lupinie. – A mogę wiedzieć, dlaczego nie było was na moich dzisiejszych dwóch lekcjach? Panie Lupin?...
Remus wydął lekko wargi, myśląc nad sensowną wymówką. Gdzieś kątem świadomości zarejestrował, że są główną atrakcją w Sali i wiele osób przysłuchuje się owej wymianie zdań.
- To skomplikowane – powiedział po chwili. – Widzi pan, to wcale nie tak, że ja olałem pańskie zajęcia… Ja naprawdę chciałem na nie pójść! Wie pan, liczyłem, że mnie pan odpyta. Specjalnie dlatego uczyłem się caały wieczór! Do późna – podkreślił, dla większej wiarygodności kiwając poważnie głową. Dymitr uniósł brwi, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę i przybierając minę pełną uprzejmego zainteresowania. – Ale rano zdarzył się wypadek.
- Jakiż to wypadek, panie Lupin?
- Wie pan… Normalnie wstałem, jak zawsze rano, kiedy słyszę budzik. Jednak kiedy się podnosiłem, to pośliznąłem się na brudnych majtkach Jamesa leżących koło mojego łóżka, a kiedy upadałem, to… Uderzyłem się głową w kant poduszki i… I… I straciłem przytomność na dwie godziny. – Przybrał najniewinniejszą minę, na jaką było go stać, mając nadzieję, że nie widać było, że jeszcze jedno pytanie i ryknie śmiechem opluwając nauczyciela wiadrem śliny.
Profesor od obrony zużył cały zapas samokontroli, by nie wykonać tak zwanego face-palma. Czy on przypadkiem sobie nie obiecywał ostatnio, że nigdy więcej nie będzie o nic pytał tego małego blondyna? Postanowił nie mówić nic. Powoli przesunął spojrzenie na Syriusza.
- A ty?
- Ja? Cóż. To znacznie bardziej krępująca sytuacja. Widzi pan, kiedy usłyszałem łoskot spowodowany nieprzytomnym Remusem upadającym na podłogę chciałem się poderwać, by rzucić mu się na ratunek. Okazało się jednak, że nie mogę wstać! – zawołał dramatycznie, przystępując do dzikiej gestykulacji. – Moja kołdra zawołała: „Nie tak szybko, kochasiu!” i ryknęła mrocznym śmiechem. Prześcieradło natomiast zaczęło mnie oplatać, ponownie przyciągając do materaca i pytając, czy się dokądś wybieram. Poduszka unieruchomiła mi głowę, prześcieradło ręce… A kołdra zaczęła mnie rozbierać!
O’Blansky cofnął się lekko, unosząc ręce. Nie chciał słuchać dalej.
- Dobrze, dobrze! Nie pojawiłeś się, bo molestowała cię pościel. A pan Potter?
James wyszczerzył się debilnie i wsadził sobie nos do ucha z pytaniem:
- Och… To dzisiaj nie ma soboty?
Mężczyzna zamknął oczy.
- Nie… No nie. No po prostu… No nie. Czy wy się słyszycie?! Rysujecie kolegom z dormitorium penisy na czołach! Nie było was na zajęciach, bo jeden prawie się zabił o poduszkę, drugiego zgwałciło jego własne łóżko, a trzeci nawet nie wie, jaki dzisiaj dzień! Co wy jaracie?! – wrzasnął rozeźlony. Sapnął ciężko, łypiąc wściekle na wyraźnie się duszących ze śmiechu Huncwotów. Wlepił pełne rządzy mordu spojrzenie w stojącego przed nim wilkołaka. - Byłeś już w skrzydle szpitalnym? Żebyś przypadkiem wstrząsu mózgu nie miał! Black, tobie też bym się radził wybrać w celu wykonania testu ciążowego!
- A ja? – spytał cicho James.
- Na głowę! – ryknął.
- E tam, sorze – wciął się beztrosko Remus. – Ten to na nogi, na głowę już za późno.
Dymitrowi lekko pękły wodze przytrzymujące nerwy. Chwycił Lupina mocno za nadgarstek. Chłopak kwiknął z bólu, po czym jęknął, czując nieprzyjemny chrzęst wielu małych kostek:
-Aaaaależ, psze pana! Ja jestem leworęczny, jak ja się teraz będę mastur… - Zamilkł, robiąc duże oczy. – Aaaależ mi się w głowie kręci! – zawołał z przejęciem głośnym szeptem. Przyłożył drugą dłoń do czoła. – Dobrze, że mnie pan przytrzymał, bo bym upadł… To chyba wstrząs mózgu…
Po jego obu stronach Black i Potter zaczęli się głośno śmiać. O’Blansky jeszcze mocniej ścisnął jego rękę. Remus syknął, stając na palcach. Skrzywił się.
- Tak więc, panie Lupin… Pójdzie pan teraz do skrzydła szpitalnego. Black i Potter również. Pan na uraz głowy i nadgarstek… Pan Black zrobi sobie badania mające ustalić, czy do gwałtu rzeczywiście doszło… Wiesz, Syriuszu, tu trzeba działać szybko.
Pokiwał głową.
- Rozumiem. Jeszcze nie jestem gotowy na macierzyństwo – przyznał pokornie.
- A i Jamesa się przebada. Jego mózg też trochę nie domaga, z tego co widzę.
- A… ja? – spytał cicho Peter.
- A pana proszę do toalety, żeby zmył pan to z twarzy.
Zmierzył ich morderczym spojrzeniem.
- JUŻ. – Puścił remusowy nadgarstek. Chłopcy skinęli mu głową. – Ponad to… Szlabanik dla każdego z panów z osobna. I po minus dwadzieścia punkcików. Poza tym przygotujcie się na gruntowne sprawdzenie wiedzy na przyszłych zajęciach.
Odwrócił się i ruszył w stronę stołu nauczycielskiego. Huncwoci wymienili spojrzenia i parskając śmiechem, opuścili komnatę. Śniadanie wezmą prosto z kuchni.
69. Wpis sześćdziesiąty dziewiąty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 17 Marca, 2013, 20:05
Ach, musiałam jak najszybciej napisać tę notkę. Wiecie, sześćdziesiąta dziewiąta i w ogóle...
(powiedziałam sześćdziesiąt dziewięć...)
Doo, wróciłaś i od razu lepiej mi się pisze. Masz mi się stąd więcej nie ruszać!
Czujecie to? Od jutra będę pełnoletnia. Dziwna świadomość, tak trochę.
Siedziałem na zielonej trawce, roztaczającej się wokół mnie po horyzont i dalej. Widziałem tylko cztery kolory; błękit nieba, soczystą zieleń trawy, biel swojej koszuli i czerń spodni. No, pardon, pięć. Jeszcze odcień skóry.
Obok mnie pojawił się puszysty, biały obłoczek. Bez namysłu wgramoliłem się na niego, zupełnie ignorując fakt, że to przecież woda. Co wydało mi się dziwne, utrzymał mnie, jedynie lekko się uginając. Był taki przyjemny w dotyku... Rozłożyłem się na nim wygodnie, czując jak ta materia powoli mnie obejmuje. Coraz bardziej i bardziej... Wsiąkałem w niego.
Nawet nie zauważyłem, kiedy mnie w niego jakby... Wessało? Po prostu byłem w nim. Miałem wrażenie, że siedzę w olbrzymiej tubie bitej śmietany. Oblizałem się. Uwielbiam bitą śmietanę... Tyle rzeczy można z nią robić, hehe... Na przykład jeść z lodami. Albo z truskawkami. Albo ot tak, samą. Albo... No, nieważne. Ale opcji jest mnóstwo.
Walczyłem chwilę sam ze sobą, nie chcąc zeżreć tego wszystkiego. Szamotałem się przez kilka sekund, kiedy nagle głowa wychynęła mi z tej białej masy. Zrobiło mi się zimno. Nawet bardzo, ot co. Wisiałem wysoko, wysoko nad ziemią, czachą do dołu. Tereny pode mną wyglądały całkiem znajomo. Wielkie jezioro, mnóstwo lasu... Tam chyba jakaś wioska majaczyła... I duży, duży dom. Zaraz, chwileczkę...
Zmrużyłem oczy, chcąc się głębiej zastanowić. Wyciągnąłem rękę, przykładając ją do czoła. Małe strzępki obłoczka oderwały się od puchu, zaczynając bezwładnie krążyć wokół mojej głowy. Dziwne uczucie. Nad ziemią, w chmurze...
Zaraz, to przecież Hogwart!
Japa sama rozdziawiła mi się w szerokim uśmiechu. Byłoby świetnie, gdybym się jeszcze bardziej nie wychylił i nie wypadł...
Obracałem się bezwolnie w powietrzu, czując pęd wiatru na skórze i włosach. Targał mi ubraniem, ręce same odginały mi się w tył. Wyszczerzyłem zęby, po czym zacząłem się śmiać, czując, jak mi wargi telepią.
Byłem taki... Wolny.
Zamknąłem oczy, pozwalając swemu ciału spokojnie spadać w dół. Coraz niżej, niżej i niżej... Bo co miałem robić? Złapać się tego ptaka, którego skrzydło musnęło mi policzek? Wiedziałem, że ziemia zbliża się nieuchronnie, że niedługo pewnie gruchnę w nią z całej siły i nawet nie będzie ze mnie co zbierać... Ale co z tego?
Znów otworzył oczy i zobaczył baldachim swojego łóżka. Usiadł szybko, niechcący coś z siebie zrzucając.
- Co?... - mruknął zaspany głos Remusa. Spojrzał w bok.
- Mh... Wybacz.
- Mhmmm... - Ponownie wtulił się w poduszkę. Syriusz zmarszczył czoło, myśląc intensywnie. No tak. Poprzedniego wieczora Remus miał doła-giganta, przez co obaj skończyli w jednym łóżku na niemal całonocnym leżeniu, ściskaniu się i wylewaniu swoich żalów. Westchnął. Właściwie to lubił tak robić. Nie przeszkadzało mu, że było to dosyć babskie zachowanie. Warto było się trochę „zbabić” dla chwilowego uczucia spokoju i ulgi, które się pojawiało po wyrzuceniu z siebie tego, co trapi. Wyczołgał się spod kołdry i podreptał do łazienki. Kilka minut później wszedł do salonu Gryffindoru, gdzie natknął się na wyraźnie podirytowanego Jamesa.
- Co jest, łosiek? – spytał, klepiąc go w ramię. Opędził się od kuzyna rękami, sapiąc ze złością przez nos nad czytaną książką.
- Odwal się.
Usiadł więc na kanapie obok.
- Peter znowu poleciał do Berty?
Skinął głową, poprawiając okulary.
- Nie wszyscy mają swoją drugą połówkę we własnym dormitorium – burknął zgryźliwie, przekręcając stronę w podręczniku. Szarooki ściągnął brwi na wbitą szpilę.
- Możesz mówić jaśniej? – spytał uprzejmie, choć dobrze wiedział, co miał na myśli. James trzepnął dłońmi w blat stolika, rozkładając się na krześle.
- Jeszcze pytasz? – Popatrzył na niego z niedowierzaniem i złością jednocześnie. – Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak to wygląda? Ciągle łazicie wszędzie razem, nosisz go, słodzicie sobie, ostatnio się od misiaczków przy stole wysypaliście. Raz widziałem, jak cię całował. Niby zwykły cmok, ale w usta, człowieku. Śpicie w jednym łóżku.
- Nie zawsze – wciął się Syriusz. Skrzyżował ręce na piersi, rozsiadając się wygodniej. – Nie rozumiem o co ci chodzi, przecież nie pakujemy się do wyra z jakimiś niecnymi zamiarami.
- Nie no, jasne. Po prostu ze sobą śpicie.
Black skinął głową.
- No właśnie.
James oparł się o stolik.
- Syriusz… Może nie zauważyłeś, ale obaj jesteście facetami. Ja wiem, że Remus jest słodziutki i wygląda jak dziewczyna, ale uwierz, że w jego gaciach znalazłbyś odstającą niespodziankę. Dziewczynki nie mają słonika w majteczkach.
Parsknął leniwie, odchylając się do tyłu.
- Nie zamierzam mu się dobierać do majtek. - Zamilkł na chwilę, marszcząc czoło. - Ej, czy ty powiedziałeś, że Luniek jest słodziutki?
Wywrócił oczami.
- Wiesz, co miałem przez to na myśli. Nie łap mnie za słówka.
Zarechotał.
- Wiem, wiem. Ale i tak to powiedziałeś.
Zapadło chwilowe milczenie.
- Syriusz… Jesteśmy kumplami. Możesz mi powiedzieć wszystko.
Black zrobił wielkie oczy.
- Co to za wyznanie?
- Właśnie ja się pytam, czy masz dla mnie jakieś wyznanie. – Usiadł przodem do niego, wlepiając wzrok w zdziwiono-zamyśloną minę szarookiego. – Masz mi coś do powiedzenia?
Ponownie zapadła cisza. Po chwili Syriusz pokręcił głową, a na jego twarzy pojawił się lekki, rozbawiony uśmieszek.
- Nie, raczej nie… Poza tym, że użyłem twojej koszulki z koniem do wytarcia SIĘ…- Uśmiechnął się wrednie. – Wiesz, po czym… To nie.
Zamrugał. Miał na sobie koszulkę z koniem, choć nie dotarło to do niego. Coś kliknęło mu w głowie.
- Zwaliłeś sobie w moją koszulkę?! – niemal wrzasnął. Rozejrzał się szybko po niemal pustym salonie. Machnął w myślach ręką na skierowane na nich, krótkotrwałe zainteresowanie obecnych w salonie Gryfonów.
Wzruszył ramionami z głupawym uśmieszkiem.
- Nie miałem nic pod ręką.
- Ja cię normalnie zabiję jak psa! – warknął. Black roześmiał się głośno. James prychnął, rozjuszony. Potrząsnął głową i stuknął się pięścią w kolano. – No zabiję, no. Ale ja nie o tym… Black. Tylko szczerze i bez wykrętów.
Odgarnął włosy z twarzy, wydając z siebie kilka ostatnich hihów. Był z siebie taki dumny!
- No?
- Czy ty i Remus coś… Ten? Bujasz się w nim?
Coś ścisnęło go w okolicach żołądka. Nie spodziewał się takiego pytania. Uchylił usta, nabierając powietrza, by odpowiedzieć. Nie powiedział jednak nic, zacinając się. Przygryzł lekko wargę, ściągając brwi. Wpatrzył się w kant stołu, rozpoczynając skomplikowane procesy głębokich przemyśleń. Dla Jamesa cisza była wystarczającą odpowiedzią. Odchylił się, wytrzeszczając lekko oczy.
- Żartujesz chyba…
- No przecież nic nie powiedziałem! Rany, człowieku. Nie wyciągaj dziwnych wniosków.
- No to co nic nie mówisz?
Prychnął.
- A co mam ci powiedzieć? To, że umawiam się z dziewczynami nie jest jakby zaprzeczeniem twojej teorii? Dzisiaj choćby z Aby z piątej klasy. Poza tym, nawet gdyby jakieś głębsze uczucie do Lunatyka nie przeszkadzało by mi w schadzkach, to Lupin jest zdecydowanie bardziej powściągliwy w tej kwestii. On raczej nie jest typem, który pakowałby się w jakieś bliższe relacje z kimś, kto się szlaja z innymi po kątach.
- Nie odpowiedziałeś mi – stwierdził sucho.
Westchnął ciężko, wywracając oczami.
- Merlinie, Potter… Nie. - W myślach dodał, że raczej nie.
- No a on?
- A co ja, medium jakieś? Skąd mam wiedzieć co mu się w głowie dzieje, poza tym, co sam mi powie?
James skrzywił się.
- Jesteście ze sobą strasznie blisko. To jest dziwne.
- Przyjaźnimy się po prostu, człowieku. Weź dupę w postronki, bo jakoś ci hulać zaczyna ostatnio. – Klepnął się w uda i wstał. Trzepnął okularnika przyjacielsko w ramię, ruszając w stronę wyjścia z pokoju wspólnego. Śniadanie wprawdzie przespał, ale w kuchni na pewno czekało na niego mnóstwo pysznych rzeczy. Wsunął ręce do kieszeni, mając dziwne wrażenie, że przed chwilą okłamał Pottera. Prychnął cicho, kręcąc głową. Obiecał sobie jednak, żeby kiedyś, kiedyś tam w niesprecyzowanej przyszłości ustalić dokładnie, co tak właściwie łączy jego i Remusa.
Potter fuknął pod nosem, wracając do czytanego tekstu. Nie dane mu było długo czytać, bowiem przed jego stolikiem stanął wciąż jeszcze na wpół przytomny, potargany Remus.
- Cześć, cipko – mruknął sennie, przecierając oczy. – Gdzie Syri? Muszę go ochrzanić.
- Taa? Za co niby? – Zignorował zastosowane przez blondyna powitanie.
- Nie rozumiem, jakim prawem bezczelnie zostawił mnie samego. Cycek jeden… Widziałeś go?
Skinął głową.
- Pewnie polazł do kuchni.
- Mh… - Stłumił ziewnięcie, wyciągając z kieszeni bojówek gumkę do włosów. Związał je niedbale, gramoląc się przez wyjście pod portretem. Przeciągnął się jeszcze porządnie i szybkim krokiem ruszył w stronę kuchni. Może złapie go po drodze.
James oparł czoło o podręcznik. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że w ich paczce tworzy się para. To by było naprawdę chore. Skrzywił się i wstał. Nie mógł się skupić po krótkiej sprzeczce z Czarnym. Zgarnął podręcznik ze stolika i powlókł się schodami na górę, zwieszając smętnie głowę. Zatrzymał się tylko na chwilę, kiedy mijał się z Evans w wejściu. Rzucił do niej standardowe powitanie, w odpowiedzi na co tylko prześliznęła po nim wzrokiem i uniosła brwi jakoś tak… z politowaniem? Cmoknął cicho z niezadowoleniem. Nie wyglądało na to, by ten dzień miał być udany. Zamknął się w dormitorium, rzucając na łóżko. Wsunął ręce pod głowę i przymknął oczy. Westchnął ciężko.
- Ech, Evans, Evans… - mruknął do siebie. Uśmiechnął się lekko. Może i nie była dla niego uprzejma, ale go nie ignorowała. A… To już coś, prawda?
Długo leżał, rozmyślając o różnych rzeczach. Na przemian wściekał się na wiadomą dwójkę, która nie raczyła sprecyzować, co się z nimi w końcu dzieje, przez co ich zachowanie było tym bardziej wkurzające. Gdyby jasno postawili sprawę, to nie byłoby to takie irytujące. Wiedziałby przynajmniej, na czym stoją, a tak?
Z drugiej strony, kiedy myślami trafiał na Lily, na twarz wkradał mu się głupkowaty uśmieszek i myślał o pierdołach, tworząc sceny rodem z harlequina z nimi w roli głównej. W pewnym momencie, po upływie bliżej nieokreślonego czasu jednak wstał, mając ochotę zapalić kilka zapachowych świeczek. Bo czemu nie? Gdzieś powinny jeszcze być. Lunatyk miał do nich pewną słabość, dzięki czemu, jak któregoś razu radośnie obwieściła im Jennifer, w ich pokoju nie śmierdziało zgniłym serem i brudnymi skarpetkami, jak to pokoje chłopców zwykle mają w zwyczaju. James ponownie się nachmurzył. Candy. Czy Lupin naprawdę nie widzi, że ta ładna i miła dziewczyna wyraźnie jest nim zainteresowana? Nie, ten kretyn musi sobie urządzać schadzki z Blackiem. Po kilku minutach w komnacie zaczął się unosić lekki zapach leśnych owoców. Wziął się pod boki, rozglądając po pomieszczeniu. Jego wzrok przykuła porcelanowa żaba siedząca na szafce nocnej Blacka. Podszedł do niej bliżej i przykucnął, wlepiając w nią spojrzenie. Odwzajemniła jego zainteresowanie, rozciągając twarz w szerokim uśmiechu. Mina mu zrzedła. W poniedziałek miał mieć sprawdzian z eliksirów. A za tydzień w piątek mecz z Ravenclaw. Po drodze dwa szlabany. Westchnął. Jak on nigdy nie miał chwili spokoju dla siebie…
Ponownie popatrzył na żabkę.
- Nie masz szans, maleńka – mruknął, widząc, że wciąż się do niego produkuje. Pokręcił głową. – Nie szczerz się tak, piękna. I tak nic by z tego nie wyszło. Nie pasujemy do siebie. Zbyt wiele nas różni. Ja już mam kogoś na oku, no i… Widzisz… Tutaj jest przepaść… Międzygatunkowa…
Zamilkł, słysząc tupanie na schodach i wesołe krzyki. Po głosach rozpoznał Lunatyka, Blacka i… Chyba Candy.
- Candy, przestań!
Wymieniona trójka wpadła do pokoju, z rozmachem otwierając drzwi. James przesunął się nieco, chowając za łóżkiem. Tak, jednak Candy. W myślach odjął Slytherinowi dziesięć punktów za spostrzegawczość Gryfonów.
- Nie zaprzeczaj, Remi… - powiedziała wesoło. – Ty po prostu preferujesz seks homoseksualny! – oświadczyła triumfalnie.
Skrzywił się, sięgając po butelkę oranżady leżącej na jego łóżku. Opadł na materac, odkręcając korek.
- Niby kto tak powiedział? – Upił kilka łyków i skrzywił się. Zmierzył chichoczącą dziewczynę wzrokiem. – No i co się śmiejesz? Poza tym, nie odpowiedziałaś mi!
Syriusz parsknął wesoło, przemierzając pokój kilkoma długimi krokami. Usadził się na swoim kufrze, tyłem do okularnika.
- Sam to powiedziałeś, niemotko – stwierdził radośnie. Blondyn prychnął ozięble, choć na jego twarzy błąkał się lekki uśmieszek.
- Błądzisz, zaprawdę powiadam ci. Błądzisz. – Podrapał się pod żebrami. – Niby kiedy?
Dziewczyna podeszła bliżej, siadając obok. Objęła go ramieniem, palcami drugiej ręki pisząc niewidoczne dla nikogo szlaczki na jego piersi.
- Pamiętasz wczorajszy wieczór? – spytała cicho, wprost do jego ucha. Uniósł lekko ramiona, kiwając jednocześnie głową, którą przechylił lekko w jej stronę. – No widzisz. Zapewne pamiętasz również jak śmialiśmy się z tej Ślizgonki, Charlotty. Wtedy, kiedy skryliśmy się razem za posągiem jednookiej czarownicy. We dwoje, wiesz. Tylko ty i ja…
Lupin nie zdołał zdusić w sobie parsknięcia. Wyciągnął rękę, opierając ją za plecami panny Olson.
- Mhmm… - Skinął w potwierdzeniu. Szatynka zachichotała.
- Otóż, Luniaczku – zaczął donośnym, rozbawionym głosem Syriusz. – Podzieliłeś się ze mną twoim odkryciem, jakoby to Charlotta miałaby się brandzlować świeczką.
Prychnął.
- No bo widziałeś jak ona chodzi? Pamięć mięśniowa, nogi same jej na boki chodzą już!
Dziewczyna zaśmiała się w ramię blondyna. James zmarszczył czoło, siedząc za łóżkiem. Zatkał sobie nos, by nie parsknąć.
- Ja nie zaprzeczam! – zawołał Black.
- No i dobrze. Bo sam widzisz, jak ona chodzi. Poza tym, to o niczym nie świadczy!
- Sam fakt masturbacji nie – przyznała Candy. – Tylko, że powiedziałeś mi, że na jej miejscu robiłbyś to z drugiej strony, od tyłu.
Ramiona Lupina uniosły się i opadły lekceważąco.
- Co z tego? Tak jest bezpieczniej. Merlin jeden wie, z czego robią te świeczki…
James nie wytrzymał, zaczynając się śmiać. Pozostała trójka skierowała na niego zdziwione spojrzenia. Olson odsunęła się nieco od Remusa.
- Podsłuchiwaczu! – zawołał Black. – Jesteś tu od początku?
Skinął głową.
- Nie moja wina, że mnie nie zauważyliście.
- Ja to nawet nie chcę wiedzieć, co ty robiłeś schowany za tym łóżkiem, zboczeńcu. Wstydź się, a fe! – zrugał go Lupin, ciskając w jego stronę miękkim przedmiotem.
- Jak możesz? – spytał z wyrzutem James, uchylając się przed posłaną przez blondyna poduszką. Chwycił przedmiot przeznaczony do unicestwienia jego osoby, ściągnął z łóżka podobny i natarł na napastnika z całą swoją mocą. Candy zeskoczyła z materaca, podbiegając do sąsiedniego posłania. Nagły podmuch powietrza zmierzwił mu miodowe włosy, nim zniknął pod natłokiem worków pierza. Po chwili rzucił się na nich również Syriusz. Powalili blondyna na ziemię. Długo pod nimi nie leżał, gdyż użył broni poniżej pasa – dosłownie i w przenośni. Strzelił okularnika kolanem w krocze.
Jęknął, staczając się z niego i chwytając za poszkodowane miejsce. Przyklęknął, opierając czoło o podłogę, jęcząc coś o zamordowanych plemnikach.
Remus wycelował w niego z zamaszystym gestem, wydając z siebie donośne:
- Haaa-ha!
- Tak, zabawne – warknął. Syriusz zarechotał, podnosząc się. Strzelił jeszcze Remusa łokciem między żebrami.
- Jeden zero! – zapiał radośnie. – Wygrałem!
- Niech no ja cię wieczorem dorwę… - jęknął blondyn, osuwając się na podłogę. Zaczął kaszleć i się krztusić, padając koło okularnika.
- Oo, z pewnością – parsknął rozbawiony szarooki. Wyszczerzył zęby do śmiejącej się Candy i ponownie usiadł na swoim kufrze.
- W ogóle, to gdzie Glizda? – spytał Remus, kiedy już przestał udawać agonię od zmiażdżonych żeber i płuc wyłażących nosem.
- Kij tam go wie… - mruknął James. Podniósł się, otrzepując pobieżnie spodnie. Minął się z Candy, która przysiadła na łóżku Petera.
- Nie boisz się? – spytał nagle Syriusz.
- Czego? – zdziwiła się.
- Łóżka Petera. To oddzielna forma życia, samo myśli, spełnia wszystkie funkcje życiowe. Tak. Ono nawet się rozmnaża – stwierdził z powagą.
- Skąd ten wniosek? – parsknęła rozbawiona dziewczyna, odgarniając długie, brązowe loczki za ucho.
- Żebyś ty słyszała, jak Glizdek jęczy w nocy… - westchnął smutno Remus.
Cała czwórka wybuchła śmiechem po tej uwadze. W tym samym momencie drzwi otworzyły się szeroko, ukazując ich oczom rozanielonego Petera.
- Hej! Z czego się śmiejecie? – zapytał wesoło.
Zamilkli, wymieniając spojrzenia i zagryzając wargi. Potter odchrząknął głośno i teatralnie.
- Z niczego, Glizdusiu. Z niczego – powiedział, podchodząc bliżej drzwi i wyciągając rękę, by objąć chłopaka ramieniem z zamiarem zmiażdżenia mu nosa o swoją pachę.
68. Wpis sześćdziesiąty ósmy. Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 11 Marca, 2013, 18:34
Doo, z dedykacją dla ciebie! W końcu wróciłaś, mordko
Pomocy, potrzebuję kogoś,
pomocy, ale nie byle kogo.
Pomocy, wiesz, że potrzebuję kogoś, pomocy.
Nienawidzę tej niepewności, przygnębienia. Co jest nie tak? Dlaczego spuszczam głowę i uparcie powtarzam, że wszystko w porządku?
Miał już dość. Miał już dość tego śniegu za oknem, mrozu, nawet ognia trzaskającego w kominku pokoju wspólnego. Chciał wiosnę. Potrzebował jej. Wręcz pragnął znów poczuć słońce na twarzy i powiew ciepłego wiatru. Ileż można w końcu brodzić w śniegu? Ileż można patrzeć na zamarznięty krajobraz za oknem? Był piękny, baśniowy, to prawda. Jednak miał w sobie jednocześnie coś przygnębiającego.
W niewytłumaczony sposób żywa, dziarska piosenka płynąca z radia tylko pogarszała sytuację. Zacisnął pięści, odwracając głowę w stronę pląsającego na środku salonu Lupina.
Kiedy byłem młodszy, o wiele młodszy niż dzisiaj,
nigdy nie potrzebowałem niczyjej pomocy w żaden sposób,
ale teraz te dni minęły i nie jestem już taki pewny siebie.
Sądzę, że zmieniłem sposób myślenia i otworzyłem drzwi.
Pomóż mi, jeśli możesz, czuję się przygnębiony
i naprawdę doceniam to, że wpadłaś.
Pomóż mi i postaw moje stopy z powrotem na ziemi.
Czy nie zechciałabyś, proszę, proszę, pomóc mi?
Zakończył refren piruetem i obniżeniem głosu. Nie otwierał oczu, nie przerywając chaotycznego tańca. Dobrze wiedział, że większość Gryfonów wlepia w niego właśnie oczy, jednak nie zawracał sobie tym głowy. Pfh, kto by się przecież przejmował tym, że ludzie patrzą się na ciebie jak na debila? Kilka lat spędzonych u boku Huncwotów wyciągnęło go niemal za uszy z twardej skorupy nieśmiałości i kompleksów. Efekt na załączonym obrazku. Zaśmiał się lekko, stając w bezruchu. Oddychał nieco ciężej, kiedy poprawiał wiązanie włosów. Zmarszczył czoło. Szarooki znowu siedział skulony na parapecie, nieobecnym wzrokiem wypatrując czegoś w dali. Podszedł bliżej, jednocześnie szukając w komnacie pozostałej połówki. Peter zajadał się czekoladkami w kącie, a James zapewne ponownie ruszył za Lily pod peleryną-niewidką. Klepnął Blacka w ramię.
- Yo! Pomóc ci? – wypalił.
Popatrzył na niego ze ściągniętymi brwiami. Rozbrzmiał ostatni dźwięk piosenki. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Niee – mruknął, podciągając nogę pod brodę.
- Coś taki przybity? – fuknął Remus, gramoląc się naprzeciwko niego. – Od jakiegoś czasu jesteś jakiś nieswój.
Oparł policzek na zimnej szybie i pobieżnie prześliznął po blondynie wzrokiem.
- Za mało słońca – odparł. – Brak słońca na dłuższą metę wpędza mnie w depresję.
Przygryzł na chwilę wargę, również wyglądając przez okno. Popołudniowe niebo zasnuwała gruba warstwa ciemnych, ciężkich chmur. Przechylił głowę, po czym przeciągnął się.
- W sumie – wymamrotał po zadowolonym mruknięciu. Zmrużył oczy. – Chodź, odwalimy coś. – Dziugnął go palcem w kolano.
- A tamci?
- Tamtych nie ma, niech żałują. Chodź. Zróbmy coś durnego… Ogólmy kota profesora od astronomii. Albo napiszmy coś głupiego w kiblu na ścianie, czy tam lustrze. Ewentualnie polejmy schody olejem, czy coś.
- Albo schowajmy się za rogiem z papierowymi torbami i straszmy ludzi.
Z ust Remusa wyrwał się gardłowy rechot.
- Posrałbym się chyba jakby mi ktoś tak trzepnął!
Syriusz parsknął cichym śmiechem na tę uwagę i spuścił nogi z parapetu.
- Wstawaj, żołnierzu! Idziemy robić z ludzi idiotów!
Dwie piosenki później byli w łazience, bowiem Remus wyraził pragnienie umycia rąk. Podbiegł więc do umywalki, podwijając rękawy. Nagle wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Syri! – zawołał.
- No?
- Patrz, patrz… - Wyciągnął rękę, zaczynając mazać coś palcem po lustrze. Następnie odchrząknął teatralnie. – Kto jest najfajniejszą osobą w szkole?! – zapytał, po czym nabrał powietrza i nachuchał na gładką powierzchnię lustra, na tafli którego pojawił się napis: „Luniaczek!” i serduszko. Black roześmiał się, widząc to.
- Jasne, jasne – zachichotał, klepiąc go po głowie. Napis znikł. – Ej, ej… A kto jest największym kurduplem Gryffindoru? – Również chuchnął, ponownie uwidaczniając napis. Znów się roześmiał.
- Eeej! – Trzepnął go w ramię. – Nie ma takich! – Agresywnymi ruchami wytarł powierzchnię lustra przy akompaniamencie śmiechu szarookiego. Umył ręce i pobieżnie wytarł je w spodnie, kierując się do wyjścia. – To co odwalamy?
Syriusz podwinął rękaw, by spojrzeć na zegarek.
- Niedługo będzie pora kolacji…
Lupin uniósł powoli wskazujący palec, nakazując ciszę.
- Siostro, marker – powiedział tonem godnym chirurga nad stołem operacyjnym. Black podał mu ów przedmiot do wyciągniętej ręki. Blondyn wrócił się do łazienki, by następnie wyjść z niej, chichocząc z zadowoleniem.
- Cóżeś zmalował?
- Nic szczególnego. Napisałem nad pisuarami: „Nie szukaj żartów na ścianie, najśmieszniejszy masz w ręku!”.
Wymienili spojrzenia i parsknęli śmiechem. Syriusz przeciągnął się, udając ziewnięcie i niby przypadkiem otoczył ramiona Remusa ręką.
- Och, ty – powiedział na to. – Jesteś taki seksowny, że ach. Przestań, proszę, bombardować mnie swoim seksapilem, bo naprawdę coraz ciężej mi nad sobą zapanować. – Dźgnął go palcem pod żebrami. Szarooki parsknął, po czym uniósł w powietrzu wskazujący palec, nakazując ciszę.
- Słyszysz?
- Raczej czuję. Potter znowu się wypryskał odświeżaczem do powietrza z łazienki. Dawaj, dawaj… - syknął na końcu, ciągnąc Blacka za krawat za gobelin wiszący na ścianie.
- Co to za nisza?
Remus zdławił śmiech, po czym nabrał powietrza i uniósł brew, chcąc przybrać zalotną minę i pozę.
- Co to za nisza… - powtórzył głębokim, seksowym głosem, przez co w następnej chwili obaj leżeli na ścianie, rozpaczliwie tłumiąc w sobie rechot. Niższy zamachał ręką, czając się za materiałem. Syriusz przycupnął obok. Wlepili spojrzenia w Jamesa sunącego korytarzem o pół kroku za Evans. Zza muru książek widać mu było jedynie zgięte nogi, którymi ledwo co powłóczył, skutecznie przyciągany do ziemi kilogramami wiedzy i panią grawitacją. Lily szła dość szybko, żywo gestykulując o projekcie z zielarstwa, który najwyraźniej miała robić z nim. Remus zajęczał dwuznacznie.
- Wygląda jakby się miał posrać…
- Albo jakby już to zrobił.
Nie zdołali zdusić wesołych kwiknięć. Gryfonka zatrzymała się gwałtownie, przez co James niemal na nią wpadł.
- Prawie wszedłem! – zawołał. – Liluś, słońce, uprzedzaj mnie…
- Słyszysz to? – spytała ostro.
Za gobelinem Black i Lupin wzajemnie zatykali sobie rękami usta i nos, wisząc bezwładnie na swoich cielskach.
- Pewnie Irytek – stwierdził. – Daleko jeszcze?
Obrzuciła korytarz czujnym spojrzeniem i ruszyła dalej.
- Nie, jeszcze kawałek.
James posłusznie podreptał za nią. Kiedy ich kroki ucichły, para podglądaczy zawyła dzikim, nie dającym się opanować śmiechem.
- ON PRAWIE WSZEDŁ!!! – zaryczał z podłogi złotooki. Puścił z gardła kolejną salwę. – To było prawie tak dobre, jak srebrzysty kutas!
- CO srebrzyste!? – Black zrobił wielkie oczy, pokasłując.
- KUTAS! – ryknął Remus. Niestety w chwilach wielkiego rozbawienia nie potrafił mówić cicho. Dosłownie w następnej sekundzie materiał gobelinu pofrunął do góry i oczom chłopców ukazała się smukła sylwetka profesora od obrony. Mężczyzna mierzył ich nieruchomym spojrzeniem w gwałtownej ciszy, która zapadła. Echo śmiechów i wrzasków Huncwotów przebiegło po korytarzach Hogwartu ostatnią falą.
- Kutas – powtórzył w martwej ciszy. - Często stanowił dolne wykończenie co bogatszych szamerunków stosowanych w mundurach wojskowych. Także element ozdobny niektórych rodzajów czapek, na przykład szlafmycy i zasłon, moi złoci. Naprawdę nie rozumiem waszego rozbawienia.
- My w zasadzie też nie – bąknął grzecznie Remus. Syriusz pokiwał głową.
- Tak też myślałem – mruknął profesor, rozpinając dwa górne guziki koszuli. – Chyba, że myśleliście o nieco innym znaczeniu tego słowa.
Black uniósł brwi w uprzejmym zaskoczeniu.
- To jest jakieś inne?
Remus szarpnął się w tłumionym parsknięciu jak przy gwałtownej torsji.
- Jest, chłopcy. Otóż jest.
- O… och… - wykrztusił Lupin. – A zdradzi nam pan, jakie?
Pokręcił głową.
- Nie moja rola o tym z wami rozmawiać. Ale podsunęliście mi pewien pomysł. Jak tak patrzę na chłopców w waszym wieku, to odnoszę wrażenie, że potrzebujecie jakichś dodatkowych zajęć, które przybliżą wam znaczenie słów takich jak wyżej wymieniony element ozdobny, prącie czy tym podobne, bo… - Urwał, by pozwolić im się wychichotać przez sekundę. – Jak sami widzicie, tak prozaiczne słowa wzbudzają w was nadmierne emocje. Ewentualnie po prostu przestańcie się wzajemnie obłapiać w ciemnych kątach szkoły i znajdźcie sobie dziewczynę.
Pokiwali głowami. Obrzucił ich jeszcze jednym spojrzeniem, po czym odwrócił się i spokojnym krokiem wyruszył na dalszy patrol po korytarzach.
- Profesorze! – zaczął nagle Remus, przywołując swoją mimikę do porządku i przybierając na twarz wyraz czystego zainteresowania godnego badacza zjawisk nadprzyrodzonych.
- Tak?
- A… A macica to też prozaiczne słowo? – Syriusz parsknął przez nos, chowając się za nim.
- Panie Lupin, tak. To tak samo normalne słowo i normalny narząd jak nerka czy płuco. Jeszcze jakieś pytania?
- Nie, już nie. Po prostu chciałem się upewnić. Wie pan, mój sąsiad, starszy pan bez żony i ogóle zawsze mi mówił, że to szatan jest i żebym się nie interesował.
Mężczyzna zamknął oczy i przyspieszył kroku, postanawiając sobie w duchu, że to był ostatni raz, kiedy dał się wkręcić w głupią wymianę zdań i by więcej nie udzielał temu chłopakowi głosu.
67. Wpis sześćdziesiąty siódmy. Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 24 Stycznia;, 2013, 20:55
Notka trochę dziwna mi się wydaje... Cóż, czego wymagać, skoro większość napisałam dzisiaj w szkole na okienku, angstując pod czytelnią...
A tak jeszcze z ogłoszeń parafialnych... Jojczę, jojczę, że nie mam kiedy pisać, a notki jakoś (powoli, ale jednak ) lecą. Wspominałam ostatnio o fanfiku życia nie powiązanym z Harry'm Potterem, ale na podstawie "Naruto". Jakby ktoś był zainteresowany, to pisać w komentarzach, napiszę link. Tylko uprzedzam, że jest to yaoi (delikatne, ale jest), więc... No, kto chce, ten napisze.
A teraz czytajcie
Remus z ulgą dowiedział się, że nie stało mu się nic poważnego i że było to jedynie nadwyrężenie. Szybko zapomniał o tym niewielkim, bólowym incydencie i po kilku tygodniach, ku wielkiej uciesze Syriusza, razem z resztą Huncwotów mógł cieszyć się nadejściem wiosny. Który normalny, zdrowy na umyśle czarodziej nie zachwyca się brodzeniem w błocie niemal do połowy łydki w drodze powrotnej z cieplarni w marcowe popołudnie?
- Trzeba być naprawdę nieczułym draniem, by tego nie kochać! – oświadczył z zaciszem na twarzy Syriusz. Z wielkim bananem ponownie wyciągnął nogę z błota z głośnym chlupotem w tle.
- Nie no, jasne – mruknął Lunatyk. Postawił kolejny krok, a ziemia mlasnęła pod naciskiem jego stopy. – Na to, to już i chłoszczyść nie pomoże…
- Nie ma spiny, Remi! – James o kolejny, niecały metr skrócił drogę wiodącą do dziedzińca zamku. – Jeszcze kawałek!
- Świetnie – burknął blondyn. Naprawdę lubił te buty, były wygodne.
Szarooki po raz kolejny zaciągnął się porządnie zapachem wiosny unoszącym się w powietrzu. Animagia sprawiała, że czuł i słyszał więcej. To niesamowite, żeby mieć tak dobry węch nawet pod ludzką postacią. Co prawda, nadal nie umywał się do tego psiego, ale i tak było się z czego cieszyć. Lub żałować, zależy, gdzie się człowiek znalazł i w jakiej sytuacji… No i z kim. Uśmiechnął się do siebie. Słodki zapach ziemi i rześkiego powietrza muskał delikatnie zakończenia nerwowe w jego szanownym, ani za dużym, ani za małym nosie.
- Peter znowu zwiał z lekcji – mruknął mściwie Remus. – Lamus. Narobi sobie problemów.
James zarechotał i zdzielił po przyjacielsku lupinowe plecy.
- Remi, jego miłość prowadzi!
- Wisi mi to! – warknął. – Z jakiej niby racji my się potem mamy tłumaczyć i kryć jego tłuste dupsko, podczas gdy on się gdzieś szlaja z tą swoją… Jak jej tam… Bertą?!
Potter pierwszy postawił nogę na brukowanym dziedzińcu. Sapnął, biorąc się pod boki.
- Żem się zmęczył!
- W końc… u… James, ty zakładałeś rano buty, prawda? – spytał niewinnie Syriusz. – Wybacz to nagłe i trochę dziwne pytanie, jednak znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że z tobą to nigdy nic nie wiadomo…
Okularnik zmarszczył czoło, po czym spojrzał na swoje nogi. Jedyne co ujrzał, to skarpetki, które kiedyś były białe.
- Nie no – jęknął ze śmiechem w głosie. – Musiałem je zgubić po drodze!
Black i Lupin roześmiali się głośno.
- To trzeba być tobą normalnie!... – wyjęczał szarooki.
- Nie zawiązałeś ich? – wykrztusił blondyn.
- Nie – mruknął i ze zrezygnowaniem zamachał palcami. Łypnął nieco krzywo na mocno zasznurowane buty z wysokimi cholewkami na nogach przyjaciół. – Dupa, no. - Roześmiał się głośno. Remus zadarł głowę, kiedy poczuł zimne dotknięcie na nosie. Mała, biała plamka szybko zakończyła swój żywot, kiedy tylko dotknęła jego rozgrzanej skóry.
- Śnieg… - szepnął. Uśmiechnął się lekko. Naprawdę lubił zimę. Zatupał mocno, chcąc pozbyć się choć części błota ze swojego obuwia. – Chodźmy do zamku! Chcę się umyć, od tego „spacerku” aż mi się tyłek spocił. Normalnie czuję, jak mi rowkiem płynie… - Zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie, ignorując fakt, że powiedział to zdecydowanie zbyt głośno. James i Syriusz, podobnie jak i część uczniów na dziedzińcu potraktowała śmiechem remusowe zwierzenia. Chłopcy ruszyli za nim w podskokach, przy czym Potter wzbudzał dodatkową sensację, jako że radośnie popylał bez butów.
Wieczór nadszedł bardzo szybko. Po części dlatego, że dni wciąż były stosunkowo krótkie. Cała wielka, gryfońska rodzina spędzała czas w pokoju wspólnym, przez co w pomieszczeniu panował ogólny gwar i rozgardiasz, nieco zagłuszany przyjemną, spokojną muzyką płynącą z radia stojącego na gzymsie kominka. Ogień trzaskał w nim wesoło, u co po niektórych pogłębiając dziwny, melancholijny nastrój.
Szarooki westchnął cicho, poprawiając się na zajmowanym przez niego oknie. Prawy pośladek z uporem maniaka zsuwał się z parapetu, najwyraźniej mając jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawę do podłogi. Oparł policzek o zimną szybę, zniekształcając sobie twarz w nieco głupawy sposób i ponownie westchnął, bezwiednie mnąc niezwykle przyjemny list od matki w dłoniach. Zamknął oczy, lekko marszcząc brwi. Znów to samo. Jak zwykle, kiedy przyszło do korespondencji z ukochaną mamusią. Standardowo, gdy zaczynał głębiej zastanawiać się nad sensem pojęcia rodziny, domu. Cholerna pustka. Poczucie zbędności. Dziwny, wewnętrzny ból, którego nie mogła zetrzeć nawet muzyka, która zdawała się być niezawodnym lekiem na wszystko.
Nienawidził tego uczucia. Czuć się zbędnym, niepotrzebnym. Samotnym.
To zabawne, przecież w pobliżu miał przyjaciół… Ale mimo to czuł się samotny. Nic nie miało sensu. Istniała jedynie chęć zwinięcia się gdzieś w ciepłym kącie w kuleczkę i żeby sobie tak po prostu leżeć. Cicho. W ciszy, słuchając swojego oddechu i bicia serca. Czy komuś zależy, by te dźwięki nie ustały? Tak ciche… Nienawidził tej pustki zionącej z jego wnętrza. Bał się jej. Różne rzeczy przychodzą w takich chwilach człowiekowi do głowy i tylko jedno pragnienie odbija się echem w duszy i sercu – odejść, zniknąć. Gdzieś, gdzie nikt cię nie znajdzie, nie będzie szukał. Nie będzie pytał. Nie będzie pytań. Nie będzie pytań, ludzi, masek… Nie trzeba będzie udawać, że jakiś twój własny, osobisty, wewnętrzny potwór właśnie wcale niszczy cię właśnie od środka. Nie potrzeba sztucznego uśmiechu, odwracania wzroku, by nikt nie zajrzał w te dwa nieszczęsne tunele do serca, do uczuć. Nikt się nie dowie i wszystko będzie po staremu, tak…
Tak. Być samemu jest naprawdę dobrze. Przed sobą przecież nie trzeba udawać, że jest w porządku, prawda?
Padający śnieg jest naprawdę piękny. Czysty, lśniący, zimny. Kolejne maleńkie śnieżynki opadają cicho, subtelnie usypując wielkie góry chłodu. Patrzysz na nie i z krzywym, kwaśnym uśmieszkiem zauważasz, że widok za oknem w jakiś sposób oddaje to, co dzieje się z tobą, wewnątrz ciebie, z twoją duszą i sercem…
Jest ciężki.
Ten rzekomy spokój na twarzy z zewnątrz na swój pokręcony sposób może wyglądać nawet czarująco. Właśnie jak ten śnieg, który nawet stertę śmieci zmieni w urocze wzniesienie.
Jest piękny, ale ciężki. Przygniata cię, nie pozwala się swobodnie poruszyć. Nie można uciec tak łatwo jakby się chciało. Kto chodził po zaspach ten wie, o czym mowa… Na początku się walczy, ale to niestety szybko męczy. Poddajesz się i przystajesz na chwilę, by złapać oddech. Problem w tym, że przez ten moment śniegu napada więcej. Niby niedużo, ale wbrew pozorom to naprawdę robi różnicę. Cóż więc robić? Iść ciężko, stać jeszcze gorzej… Najprościej byłoby się go po prostu pozbyć. Ciepło roztapia śnieg. Potrzebujesz więc nieco ciepła, by móc się wydostać. Tylko skąd, skoro stoisz po kolana w mokrej masie, zmarznięty i zrezygnowany. Potrzebujesz kogoś z zewnątrz nim zasypie cię całego i znikniesz, utoniesz, zginiesz… Uświadamiasz sobie, że kogoś potrzebujesz. Tylko kto się zjawi, by uratować cię swoim żarem? Kto zauważy, że nie radzisz sobie ze swoimi emocjami i potrzebujesz pomocy? Kto ma to zobaczyć, skoro izolujesz się i uciekasz głębiej w zaspy żalu, niewytłumaczalnego smutku i lepkiej rozpaczy oplatającą cię coraz wyżej… Kto dojrzy w twoim płochliwie spuszczonym wzroku, że toniesz i już nie możesz nabrać tchu?
- Spadniesz! – zawył mu Lupin do ucha, aż podskoczył. Popatrzył na niego ze strachem, przypadkiem nadrywając trzymany pergamin. Nie odpowiedział, ponownie przyklejając twarz do szyby. Wargi same wygięły mu się w niezadowolonym wyrazie. Remus stanął przed nim, opierając się ramieniem o futrynę. Wlepił w niego spokojne, uważne spojrzenie, sondujące jego twarz cal po calu.
Spuścił oczy. Nie chciał, żeby widział.
- Dlaczego znów angstujesz?
Wzruszył ramionami i westchnął ciężko przez nos. Jakoś nie miał siły mu odpowiedzieć. Nie dlatego, że nie chciał… To słowa nie chciały wydostać się z jego ust. Zacisnął palce, odwzajemniając lekki, nieco pytający uścisk remusowej dłoni.
- Coś się stało?
Szarpnął głową w zaprzeczeniu, by zaraz wzruszyć ramionami. Przesunął się, by zrobić nieco miejsca na parapecie, żeby Lupin mógł usiąść obok. Na jego twarzy powoli pojawiło się zrozumienie. On również oparł głowę o szybę i uśmiechnął się delikatnie.
- Też czasem tak mam… To poryte wrażenie, że jesteś niepotrzebnym ciężarem i najlepiej by było, gdybyś zniknął. Czuję się wtedy... Taki pusty w środku… - Zamilkł na chwilę, po czym zmarszczył czoło. – Okropne uczucie – szepnął.
Black zacisnął mocniej powieki.
- Też masz to wrażenie, jakbyś się… Topił, albo coś? Tępe takie w piersi…
- Mh. Nie znoszę tego. – Zamachnął się i zdzielił bruneta po udzie. – Ale mam ciebie obok! Pogwałcę cię trochę i od razu mi się humor poprawia! – huknął. Syriusz uśmiechnął się krzywo i objął kolano dłońmi. Wziął kolejny długi, ciężki wdech.
- Tonę, Luniaczku – mruknął, wlepiając nieobecne spojrzenie w panujący za oknem mrok. Remus przygryzł lekko wargę.
- Dawaj łapę, Syri. Chodź stąd, bo mi się naprawdę zachłyśniesz tym dołem zaraz. Chodź, pójdziemy się przejść. W kuchni jest dużo smacznych rzeczy! – Popatrzył mu w oczy z szerokim uśmiechem. – Chodź. Uratuję cię.
Zapadła chwila nieco niezręcznego, choć jednocześnie dziwnie przyjemnego milczenia. Po chwili Lupin nabrał powietrza i ile tylko miał siły w płucach wydał z siebie odgłos godny konającego wieloryba, ruszając w stronę wyjścia z salonu targając za sobą Blacka. Jak po chwili wyjaśnił, to po waleńsku było: „czekolada”.
66. Wpis sześćdziesiąty szósty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 02 Stycznia;, 2013, 18:56
Droga Zuhno… Zuhna… Khym. Nie będę pisać jak się ze sobą obściskują z prostego powodu – są na czwartym roku, a chodzić ze sobą zaczęli w siódmej klasie.
A ty, Doo, bierz zadek w troki i dodawaj kolejne notki!
Chłopcy wpadli do pokoju wspólnego jak poganiani batem. Przystanęli lekko zdyszani, rozglądając się uważnie po salonie.
- Bliżej kominka czy okna?
- Okna! – odkrzyknął Remus. – Żeby nam nie zabrakło amunicji.
Wymienili spojrzenia i uśmieszki, po czym każdy z nich skoczył do innego stolika. James podniósł jeden przed sobą, Syriusz uniósł drugi nad głowę z męczeńskim jękiem, Peter trzeci ciągnął za sobą, a Remus z zachwyconym uśmieszkiem pchał przed sobą czwarty. Ustawili je w czworokącie w pewnej odległości od siebie, tworząc główne rusztowania bazy. Popatrzyli z dumą na swoje wspólne dzieło. Szarooki zatarł ręce.
- Dobra. Dawajcie tę największą kanapę, będzie pasować na przednią ścianę.
Rzucili się więc do mebla, parskając śmiechem. Remus z całej siły naparł na oparcie.
- Khyyy!
James zarechotał.
- Bo ci żyłka pęknie!
Parsknął, przestając się napinać.
- Byś mi pomógł, ciulu, a nie przeszkadzasz jeszcze! – Ponownie rzucił się z całą mocą na niczemu nie winną kanapę. Zesztywniał, kiedy chrupnęło mu w krzyżu. Zrobił wielkie oczy.
- O rzesz w dupę – stęknął.
James i Syriusz stanęli po jego obu stronach. Odliczyli do trzech i jednocześnie pchnęli, ruszając z miejsca. Za jednym zamachem przepchnęli ją na obrane wcześniej miejsce. Wyprostowali się w idealnym momencie, by zobaczyć jak Remus pada bezwładnie na twarz.
- A tobie co? – zatroskał się Syriusz, ściągając włosy w kitkę z tyłu głowy.
- Z-złamałem sobie kręgosłup – jęknął z nosem wciśniętym w dywan.
James zacmokał ze zniecierpliwieniem.
- Weź nie chrzań. Pet, zarzuć poduszki! – Wyciągnął ręce.
Syriusz uchylił się przed lecącymi, miękkimi przedmiotami, podchodząc do blondynka.
- Poważnie?
- Nie wiem, ale coś mi chrupnęło i teraz nie mogę się ruszyć, bo mnie boli!
Pochylił się, by podnieść Lunatyka z podłogi. Wziął go pod pachy i postawił na nogi, na co ten zawył boleśnie.
- Parówko! – wrzasnął na koniec. Zawiesił się na Blacku całym ciężarem. – Ja naprawdę cierpię!
- Och – odparł na to. – Usadź więc sobie swe cztery szlachetne i odpocznij, a my zajmiemy się resztą. Może ci przejdzie.
- Może – mruknął, pozwalając się powoli podprowadzić do miękkiego fotela. Zapadł się w jego szkarłatnym obiciu z cichym westchnieniem. Łypnął spode łba na lekko się kołyszący tyłek w czarnych jeansach, który oddalał się jednostajnie w stronę pozostałej połowy Huncwotów. Wsunął pod siebie ręce i ścisnął swój w dłoniach. Usatysfakcjonowany, odchylił głowę i z głupim uśmieszkiem zamknął oczy.
- Potrzebujemy jeszcze umocnień na boczne ściany… Z puf się zrobi… Na górę koce i gotowe! – zarządził Potter. Peter bez słowa zrobił rundkę po salonie, zgarniając koce z pozostałych dwóch kanap i foteli. Syriusz połączył je zaklęciem, po czym z pomocą Jamesa i Petera rozłożył go na drewniano-kanapowej konstrukcji, tworząc szkarłatno-złoto-brązowe zadaszenie.
Westchnęli z zachwytem.
- To jest… Idealne – powiedział James.
- Wręcz… Ideanalne! - Syriusz otarł nieistniejące łzy wzruszenia. Potter zarechotał, słysząc jakże trafną uwagę kuzyna. Poklepał go po ramieniu i opadł na kolana, gramoląc się do środka. Peter po chwili do niego dołączył, więc zza ścian monstrualnej konstrukcji obronnej dało się słyszeć dziwne odgłosy ni to walki, ni to pełnej pasji gry wstępnej.
Remus skrzywił się. Ból w dole pleców przybrał tępy, pulsujący wyraz, nasilający się przy każdym ruchu i głębszym wdechu.
- Jasna cholera – warknął do siebie, starając się zmienić pozycję. Zamarł na chwilę, kiedy tuż przed jego twarzą zawisło czujne spojrzenie szarych oczu. Stuknęli się nosami.
- I jak?
Remus westchnął, wbijając głowę w oparcie fotela, by znaleźć się na nieco neutralniejszej odległości. Bycie z kimś niemal zęby w zęby było krępujące. Zakręcił się jakoś bez przekonania nim cmoknął, sapnął i w końcu mruknął:
- Prawdopodobnie tak czuje się gej po ostrym seksie bez uprzedniego przygotowania. Zaraz umrę. Umrę albo mi dupa odpadnie.
Syriusz roześmiał się głośno.
- Pewnie sobie coś nadwyrężyłeś. Będziesz żyć. – Zawiesił się na nim, miażdżąc jego twarz o swoje ramię.
- Błeeełłuuuł! – odparł na to, próbując się uwolnić. – Weź mi swoje podpachy z oczu! Ksaaaaaai!*
- Że co? – Poluźnił uścisk.
- Że śmierdzi. – Odepchnął go na wyciągnięcie ramion. Black fuknął, urażony, kiedy po obwąchaniu pach stwierdził, że było to kłamstwo. Zapadła chwila ciszy.
- Wiesz co? – zagaił nagle Syriusz. – Miałem dzisiaj dziwny sen. Śniło mi się, że McGonagall goniła mnie po całym zamku rzucając we mnie kawałkami szynki. Pysznej szynki. Uciekając przed nią wyprułem na błonia. Zamiast trawy na ziemi rosły włosy Smarka!
Remus skrzywił się z obrzydzeniem.
- Ueee…
- No… Plątały mi się w kostkach i kleiły do butów. Jak ruchome piaski normalnie, okręciły mi się do kolan prawie i zaczęły wciągać w głąb ziemi, McGonagall dalej mnie tą szynką napieprzała… - Urwał na chwilę, pozwalając Remusowi się wychichotać. – Myślałem że zginę, zacząłem się szarpać… A tu nagle słyszę twój głos! Oglądam się, patrzę, a tu ty w oknie stoisz i się drzesz: „Użyj szamponu Syri, szamponu!”. No to ja: Sru! Wyciągam różdżkę i miotam chłoszczyściem na wszystkie strony… Kudły zaczęły kwilić i się skręcać…
- …pewnie jak jego łoniaki… - mruknął Luniek. Syriusz skinął z roztargnieniem głową.
- …pewnie tak. No i uwolniłem się, poderwałem i dalej galopem na przełaj przez te kudły! Chłoszczyściem dalej pod nogi, żeby się mnie nie czepiały znowu… Psorka za mną na miotle i już nie rzuca we mnie kawałkami, tylko całymi takimi kawałami świeżo wędzonej szyny ciskała! W banię dostałem, rany jaki to był ból! Ale dobre było, udało mi się jedną złapać zanim wpadła w te kłaki. W dzikim pędzie jak jaskiniowiec odgryzałem po kawałku, gnając w stronę bram terenów zamku. Już dobiegłem, prawie przeleciałem przez nią i znalazłem się poza zasięgiem psorki, a tu mi Smark wyskakuje! Włosy na łbie miał tak długie, że łączyły się z tymi na ziemi. Wtedy do mnie dotarło, że to jego były cały czas!
- Ja cię kręcę… - westchnął Remus. Podparł głowę ręką, wlepiając uważne spojrzenie w szarookiego. – Miałeś bosa!
- No! – Pokiwał gwałtownie głową, a czarna kitka z tyłu podskoczyła radośnie. – Wrzasnął coś, że nie przejdę, że już po mnie i takie tam… Wyciągnął ręce i spod paznokci wystrzeliły czarne, oblepione łojem pęta jego kłaków! – Zamilkł na chwilę, by nabrać powietrza i nacieszyć się pełnym zgrozy spojrzeniem przyjaciela. – No to ja mu chłoszczyścia! Otworzył paszczę i z ryja mu te kudły na mnie, poskręcane takie, fuj… Śmierdziały dupą… Wziąłem zamach i skasowałem go tą polędwicą w łeb. Zanim zdążył odzyskać równowagę przeleciałem pod nim, po drodze chwyciłem za kłaki z gęby i szarpnąłem. Wywalił się na pysk i coś tam się pulta na mnie. Nie miałem czasu słuchać, wyprułem przed siebie… Tu nagle scena się zmienia. Musiałem skakać po dachach autobusów! Jechały chyba tyle ile na liczniku miały maksymalnie, ale o dziwo skakanie po nich szło mi wyjątkowo sprawnie. Przynajmniej dopóki nie wpadłem na jeden z nich, nie wiem, czemu był żółty, a nie czerwony… Dach mu się zarwał, nogi wleciały mi do środka. Utknąłem do pasa, ani w jedną, ani w drugą się nie dało. No więc tak wiszę, a ten pruje po szosie. Nagle czuję, że ktoś mnie od dołu łapie i zaczyna rozbierać…
Remus roześmiał się głośno i klasnął w ręce.
- Ja wiedziałem, że twój sen będzie miał jakieś erotyczne zabarwienie!
- Daj mi skończyć…
Blondyn posłusznie zamilkł, dławiąc w sobie rozbawienie.
- Szamotam się więc i próbuję kopać. Bo weź, na pewno byś nie chciał znaleźć się w takiej sytuacji. Byłem bezbronny i w dodatku robiłem się coraz bardziej nagi! To była masakra. Normalnie we włosach z nosa czułem, jak mi coś ściąga spodnie, a potem majty. To było dziwne. Chwyciło mnie za kostki i sru na dół, do środka wciągnął. I wiesz co?
- Nie wiem. – Remus pokręcił głową. – Ale pewnie zaraz mi powiesz.
- No. To byłeś ty.
- CO?!
- No, to! Rozebrałeś mnie!
Zapadła króciutka chwila ciszy, którą niemal natychmiast przerwał Lunatyk, na twarzy którego błąkał się rozbawiono-dwuznaczny uśmieszek.
- I co było dalej?
- Mhehe… Mam to mówić głośno? – odparł głębokim głosem szarooki. Uniósł lekko brwi, czując muskające go w dłoń smukłe palce kiwającego głową Remusa. – Cóż… Jak się okazało, w autobusie nie było siedzeń tylko jedno wielkie, okrągłe łóżko. Klasnąłeś i zrobił się półmrok, w żyrandolu… W ogóle to czy we wszystkich autobusach są żyrandole? W Błędnym Rycerzu są, ale nie wiem jak w tych mugolskich… Co bądź, w żyrandolu pojawiły się świeczki i było tak nastrojowo, wiesz.
- Ou – przerwał Lupin. – Nie no, ja to jednak mam klasę – wykrztusił, nim zaniósł się śmiechem. Brunet pokiwał głową.
- A potem wyciągnąłeś ze spodni łom i zacząłeś mnie okładać. Jak się okazało, było to wizualizowanie faktu, że raczyłeś z samego rana po mnie poskakać.
Remus spoważniał, składając dłonie na podołku.
- Ale plecy i tak mnie bolą – stwierdził z żalem i zakręcił się na swoim miejscu. Pomimo tego przykrego faktu, z niewielką pomocą reszty Huncwotów zebrał spory stosik śnieżek, które ulepili z przywołanego z błoni śniegu. Dzięki zaklęciu Syriusza nie topniały, kiedy ułożyli je na kupce wewnątrz bazy. We czterech schronili się pod dachem z koców i czekali, aż reszta Gryfonów zacznie się schodzić. Nie musieli czekać długo ani na ich powrót wraz salwami bluzgów, kiedy obrywali śnieżkami w różne części ciała, ani na szlaban od wściekłego prefekta. Ponad to zostali gratisowo natarci pozostałymi śnieżkami, dzięki czemu Peter przez kolejny tydzień chodził zakatarzony, niechętnie wychodząc z łóżka w dormitorium. Lunatyk bardzo chętnie dotrzymywał mu towarzystwa, mimo iż jego awersja do opuszczania miękkiego łoża miała nieco inne podłoże.
* Powinnam to raczej zapisać „kusai”, ale wygląda to nieco dziwnie, więc po prostu nie zapisałam tego niemego „u”.
Yo, kochani! Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 20 Grudnia, 2012, 18:07
Przepraszam za długą nieobecność. Teraz w końcu mam wolne, więc napiszę notkę. Nie mogłam wcześniej, bo przez cholerną szkołę nie miałam czasu dosłownie na nic. Nie wiem, czy dodam ją przed nowym rokiem, bo tam gdzie spędzę święta zapewne będą duże problemy z internetem. Ale jak wrócę do domu, to na pewno coś się pojawi.
Dziękuję za cierpliwość ^^
65. Wpis sześćdziesiąty piąty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 26 Września, 2012, 20:35
Krótko, ale za to szybko, w porównaniu z ostatnimi.
Syriusz był z siebie dumny. W tę pełnię udało mu się całkowicie przemienić, co jeszcze bardziej zbliżyło ich do towarzyszenia Remusowi podczas comiesięcznych przemian. Nie ważne, że utrzymał postać ledwie kilka sekund, by potem leżeć parę minut bez ruchu na podłodze bez czucia w ciele. Liczy się fakt, że nie zostały mu żadne ludzie elementy. Udało mu się to zrobić tylko raz. Każda następna próba kończyła się jakimś innym fragmentem ciała. Raz zostały mu ręce, innym razem noga, by w końcu skończyć ze swym zwykłym, codziennym, gołym tyłkiem. Niestety jego sukcesu nie udało się jeszcze podzielić pozostałej dwójce. Pettigrew był najbardziej w tyle. Do tej pory żaden z chłopców nie wie, jak udało mu się w poprzednim roku skurczyć. Peter wciąż uparcie przemieniał sobie jedynie pojedyncze kawałki, albo dodawał wąsy, uszy czy ogon. James z kolei dostawał futra, racic i rogów. Powoli zaczynała się do niego przyklejać ksywka „Rogacz”, chociaż Syriusz przezywał go czasem „kopytkiem”.
Kilka dni po pełni nadeszły walentynki. Dziewczyny z siódmej i szóstej klasy zadbały o to, by szkoła była wystarczająco różowa i zyskała „czarujący, miłosny klimat”. Zaklęcie sprawiło, że na wszystkich korytarzach słychać było grające piosenki miłosne. W wielkiej Sali z sufitu spływały na uczniów maleńkie, czekoladowe serduszka, a do hogwartczyków raz po raz podlatywał maleńki kupidynek z listem miłosnym. Ponad to udało im się wyegzekwować, by na ten jeden, szczególny dzień, nie trzeba było nosić szkolnych szat. Dziewczyny oczywiście to wykorzystały, wbijając się w sukienki wszelkiej maści.
- Moje skarbeńki najdroższe…
- Mmh…
- Otwórz buziaczka! Czekoladka frunie w twe usteczka, dziubasku!
- Mmh!
- Aah, puni-puni! Puni-puni! – Tu nastąpiła fala cmoków i odgłosów zasysania. - Oooch, Peterku słodziutki! Jesteś przekochany! Uwielbiam twoje pucołowate policzki!
Berta i Peter siedzieli razem przy stole Gryffindoru, wzbudzając ogólną sensację. Postanowili w końcu ujawnić swój związek przed resztą szkolnej społeczności, a walentynki są przecież do tej okazji idealne.
Remus, James i Syriusz siedzieli około trzech metrów dalej, wpatrując się w parkę martwym wzrokiem. Wszyscy trzej mieli na twarzach ten sam struty, zniesmaczony wyraz zapowiadający napad torsji wystarczająco silny, by zwrócić własny żołądek. W pewnej chwili Remusowi wyrwało się głośne czknięcie.
- Zaras sieze… rzesygam – wymamrotał.
- Ja tesz – rzucił podobnym tonem James. Black przekleństwem wyraził swoje niedowierzanie, po czym cała trójca odwróciła głowy od obściskującej się, pulchnej parki, zasłaniając sobie ręką pole widzenia ją obejmujące.
- Jak pozwalam robić dziewczynie mi taką siarę, to przynajmniej na osobności – burknął Syriusz, który ostatnimi tygodniami zaczął spotykać się z koleżankami z roku. Dlaczego by nie korzystać z możliwości, kiedy tyle dziewczyn jest chętnych, by spotkać sam na sam?
- Weź, lepiej nic nie mów – uciął James i westchnął ciężko.
- Jak to się, kuźwa, stało, że oni się zeszli?! – Syriusz dalej nie wierzył w to, co właśnie widział i słyszał.
- Zaraz się naprawdę zerzygam… - Lunatyk gapił się niechętnie na swój talerz.
- Może pójdź do łazienki?
- Nie o to chodzi. Mdlić będzie mnie cały dzień.
- Ach – mruknął Syriusz. – Ta. Zaczynam żałować, że wyszedłem z dormitorium. Dużo ich jest?
James popatrzył na drzwi, do których szarooki siedział tyłem, a instynkt podpowiadał mu, że lepiej się nie odwracać..
– Jakieś dziesięć.
Black poruszył wargami w kolejnym, niemym przekleństwie. Zerknął obojętnie, jak kupidynek rzuca na spory stosik kolejną, czerwoną kopertę. Niechętnie pozwolił się ucałować w policzek małemu człowieczkowi w pieluszce. Po chwili również James dostał listem w głowę, a Remus puknął palcem w wielkie pudełko czekoladek, które rzuciły mu na kolana dwa kupidynki.
- Nawet mnie nie oszczędzili – jęknął Lupin, a po chwili uśmiechnął się, szczęśliwy. – Koocham czekoladki… - Kolejne pudełko w kształcie serca znalazło się koło jego talerza. – Ooo, moje ulubione!
Black wyszczerzył się, widząc to.
- Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek, Luniaczku.
Remus zrobił wielkie oczy, biorąc opakowanie na kolana.
- To od ciebie? – Syriusz pokiwał głową. – Och… Dziękuję, Syriuszku! – Posłał mu najsłodszy uśmiech na jaki było go stać i zatrzepotał rzęsami. – Zjem je dziś wieczorem. Będę o tobie myślał, Syrrri… Mrau… - Zrobił pazurki z palców, a pozostał dwójka Huncwotów roześmiała się głośno. Blackowi lekko drgnęła brew, kiedy kolejny list spadł mu na głowę.
- Nienawidzę. Tych. Głupich. Nachalnych. Tępych. Bab – wydusił siląc się na spokój, ale mimo to drżąca nutka żądzy mordu w jego głosie była dość dobrze słyszalna.
- Ale to ciekawe jest – stwierdził Remus. Przesunął palcem pustą miskę, w której zbierał opadające, czekoladowe serduszka. Miał już połowę. – Zauważyłeś? W tamtym roku dostałeś może z pięć kartek i czekoladki. A w tym ilość listów wzrosła kilkakrotnie. Pozwolisz, że je wieczorem przeliczę? Będę chciał porównać zeszło- i tegoroczne wyniki z tymi za rok. – Wyszczerzył ząbki w szerokim uśmiechu, niezrażony sztyletem morderczego spojrzenia szarookiego. Mierzył go chwilę nieruchomym wzrokiem, ostatecznie postanawiając go zignorować. W zamian za to uznał, że wypowie swoją opinię na temat zagospodarowania najbliższego czasu.
- Dobra, panowie. Korzystając z faktu, że dzisiaj jest piątek i są walentynki, dzięki czemu nauczyciele zrobili nam dzień wolny i większość ludu z pokoju wspólnego uda się do Hogsmeade, proponuję zbudować bazę.
- Tę z foteli i koców? – spytał Lunatyk, sięgając po łyżkę. Zanurzył ją w zebranych, czekoladowych serduszkach, a następnie wpakował sobie ów sztuciec do ust. Zamruczał cicho. – W życiu lepszej nie jadłem… - wymamrotał jękliwie. Ta czekolada była naprawdę cudowna. Pozostała dwójka parsknęła śmiechem, postanawiając w końcu zająć się swoim śniadaniem.
64. Wpis sześćdziesiąty czwarty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 16 Września, 2012, 14:30
Noo, coś tu wskrobałam. Mój fanfik? Cóż, na podobnej zasadzie, co ten tutaj, tylko, że na podstawie "Naruto". To anime jest świetne, naprawdę polecam.
Remus uderzył książką w stół. Syriusz poderwał się, zgarniając kałamarz ze stołu, chcąc uniknąć zalania swojego wypracowania.
- Szlag! – warknął. – Jak ja nienawidzę pisać referatów! – ryknął na cały głos. – Co za debil to w ogóle wymyślił?! – wściekał się. Zrzucił ze stolika swoje pergaminy, a następnie doskoczył do nich. Zaczął je deptać i rozrywać, bełkocząc pod nosem serię przekleństw. Syriusz dyplomatycznie milczał, obserwując mały napad furii swojego przyjaciela. Spojrzał na zegarek, odliczając czas do godziny dwudziestej, o której Remus miał udać się do pielęgniarki. Westchnął cicho. Była już osiemnasta.
- Remi – zaczął łagodnie. – Może dajmy sobie z tym na dzisiaj spokój, co?
- Zaraz – prychnął zjadliwie. Padł na kolana, zaczynając rozrywać podręcznik od historii magii na kawałki. Szarooki wsłuchiwał się w odgłosy darcia papieru i sapanie blondyna. Podparł głowę ręką, dokańczając zdanie. Postawił kropkę i podrapał się po głowie. Z każdym miesiącem Lupin był coraz trudniejszy do zniesienia, przeszkadzało mu coraz więcej i łatwiej się złościł. Gdzie się podział ten Luniaczek, który przed pełnią przychodził się połasić przy każdej możliwej okazji? Black zrzucał winę na hormony, bo wiadomo, Remus niedługo miał skończyć piętnaście lat i wciąż tak naprawdę wyglądał jak dziecko. Widać pora nadeszła też na niego. Bawiło go to. Sam miał już metr siedemdziesiąt, a blondynek najwyraźniej się zawiesił na półtorametrowym wzroście, bo od dwóch lat nie podrósł nawet o milimetr. Był drobniutki i chudziutki, miał okrągłą, gładką twarzyczkę, wielkie, złote oczy i ładne, kształtne wargi. Jego wygląd uplasował się pomiędzy dzieckiem, a młodym dziewczęciem. O jakimkolwiek zaroście nie było nawet mowy. Tego Syriusz mu trochę zazdrościł, codzienne sterczenie przed lustrem z maszynką było wkurzające, a z odrastającymi czarnymi wąsami wyglądał okropnie. Nie tylko dziewczyny uważały to za obleśne. Peterowi się podobało, bowiem według niego był dzięki temu bardziej męski. Cóż, przy Remusie każdy wyglądał jak facet z dwustoma procentami testosteronu w obiegu…
- Dobra – sapnął blondynek, podnosząc się. – Już możemy iść.
Szarooki wstał i wsuwając dłonie do kieszeni, okrążył stolik w pokoju wspólnym. Uniósł brwi, patrząc z powątpiewaniem na resztki podręcznika. Wyciągnął ramię, przygarniając do siebie Lunatyka. Westchnął, wciskając mu twarz w obojczyk i ściskając go w pasie.
- Gdzie chcesz iść? – spytał, muskając podbródkiem jego głowę.
- Nie wiem – mruknął. – Gdziekolwiek. Na górę. Chcę do łóżka.
Zaszyli się więc w sypialni. Blondynek wpakował się pod kołdrę, uprzednio ciskając butami po całym pokoju, a Syriusz przysiadł obok na materacu z książką od eliksirów w ręku. Naszła go ochota, by trochę się pouczyć. Później, kiedy Remus już pójdzie do Bijącej Wierzby jak zwykle będzie ćwiczył z chłopakami. Na razie szło mu najlepiej, z ich trójki najbardziej upodabniał się do zwierzęcia. To wciąż jednak nie było to. Nawet jak już udawało mu się na chwilę zmienić w psa, to jedyne co osiągał, to nokautowanie pozostałej dwójki. Przez dziki napad śmiechu nie byli wstanie normalnie siedzieć, nie mówiąc już o ćwiczeniu animagii. Syriusz nie dziwił im się. Sam stwierdził, że w ciele psa, ale z niemal normalnym, ludzkim czołem i oczami w połączeniu z psim pyskiem i ludzkimi ustami wyglądał naprawdę debilnie. Chociaż to w sumie i tak pół biedy, zdarzyło mu się raz, że nie zmieniła mu się część ciała nieco poniżej pasa. Wzdrygnął się na samo wspomnienie. To było… Traumatyczne przeżycie.
Drgnął, kiedy złotooki wyciągnął mu podręcznik z rąk i wpakował mu się między nogi, wciskając twarz w brzuch. Uśmiechnął się do siebie lekko, zaczynając mierzwić mu włosy.
- Co, pieszczochu?
Wbił mu paznokcie w plecy, mocniej się w niego wciskając.
- Nico – odparł ochryple. – Głaskaj – zażądał. Szarooki posłusznie zaczął sunąć ręką wzdłuż jego kręgosłupa, drugą dłonią nie przestając zajmować się jasnymi włosami.
Sapnął ciężko, rozluźniając się powoli.
- Mam już tego dość – wymamrotał. Zamknął oczy i westchnął cicho. – Wiesz co…
- Mh?...
- Jak tak się nad tym zastanawiam, to tak naprawdę nie jest najgorszy sam fakt, że muszę tam iść, że boli i tak dalej. – Zamilkł na chwilę, skupiając się na niewinnej przyjemności płynącej z długich, mocnych ruchów ręki szarookiego. – W sumie najgorsze wydaje mi się to, że muszę przez to przechodzić sam.
Uśmiechnął się lekko, wychylając się nieznacznie do przodu, by podrapać Lunatyka nad paskiem do spodni.
- Już niedługo – obiecał cicho. Blondyn wygiął się lekko, zadowolony.
- No i to mnie właśnie martwi. Nie chciałbym wam czegoś zrobić.
Westchnął ciężko, przykrywając blondyna po uszy.
- Chwilami odnoszę wrażenie, że sam nie wiesz, czego chcesz, Remusku.
- Ja nigdy nie wiem czego chcę – odparł nieco buńczucznym tonem. Zsunął się głębiej pod pierzynę, układając policzek na udzie Blacka.
- Dziwnie się tak czuję – przyznał Syriusz.
- Trudno. Musisz pocierpieć. Mnie jest bardzo wygodnie. – Ciaśniej oplótł go rękami w pasie. – To denerwujące. Niby chcę żebyście ze mną byli, a z drugiej strony wciąż mam ochotę powiesić was za ten pomysł za kciuki pod sufitem i porządnie wychłostać.
- Ty perwersie! – parsknął, okręcając sobie na palcu kosmyk remusowych włosów. Lunatyk również się cicho roześmiał i potarł policzkiem o materiał spodni. Zapadła dłuższa chwila milczenia.
- Ale tak naprawdę to chcę was tam mieć ze sobą. Nie byłoby to wtedy takie straszne – wymamrotał.
- Na to niestety będziesz musiał jeszcze trochę poczekać. Ale tylko trochę. Mnie już się prawie udaje przemienić, Jamesowi też nie idzie najgorzej… A Petera jakoś wyciągniemy. Pomożemy mu i… No, może w tym roku jeszcze nie, ale po wakacjach, przy dobrym wietrze, już nigdy nie będziesz musiał być wtedy sam.
- Obiecujesz? – spytał cichutko, wysuwając się nieco spod kołdry, by móc popatrzeć na Syriusza.
Uśmiechnął się, muskając go palcem w nos.
- Obiecuję.
- A możesz mi coś jeszcze obiecać?
Skinął głową. Westchnął, marszcząc lekko jasne brwi.
- Bądźcie ostrożni. Naprawdę nie wątpię w wasze umiejętności... Bardziej martwię się o to, co macie w głowie.
Szarooki odgarnął opadające mu na twarz włosy.
- Głupie żarty głupimi żartami, Luniaczku. Ale to jest poważna sprawa. Nie zamartwiaj się tym tak, nie zrobimy niczego, co by mogło nam zaszkodzić. Robimy to dla twojego dobra, a nie dlatego, że brakuje nam wrażeń. – Poczochrał znów się do niego przyklejającego blondyna. – Gdyby nam brakowało punktów w skali debilizmu, zrobilibyśmy coś komukolwiek, ale nie tobie.
Ponownie zapadła między nimi dłuższa chwila ciszy, wypełniana jedynie ich spokojnymi oddechami.
- Dokonałem strasznego odkrycia – powiedział nagle z przejęciem Remus.
- Jakiegoż to?
- Chodzi o McGonagall. Zauważyłeś, że ona wcale nie jest mumią?
- Ano. Przecież to młoda kobita jest. Koło trzydziestki dopiero.
- Mh… - Pokiwał głową. – I wcale nie wygląda źle! Wręcz przeciwnie. Jest całkiem… Niezła.
- Dobrze zmumifikowana – podsumował tonem znawcy Syriusz. Obaj roześmiali się głośno. Remus wygramolił się spod kołdry, ładując szarookiemu okrakiem na kolana. Przylgnął do niego jak pijawka, oplatając wszystkimi czterema kończynami. Położył mu głowę na ramieniu, nos wciskając w zagłębienie między szyją, a barkiem.
- Jesteś fajny – powiedział mu do ucha. – Do Jamesa głupio by mi było się tak lepić. Z tobą tak nie mam.
- Taa… Też bym się czuł dziwnie z Jamesem na kolanach.
Parsknęli cicho, po czym obaj wzmocnili uścisk.
- Jak już będziesz się lepiej czuł, to zróbmy sobie bazę! – zaproponował z zapałem Syriusz. – Wiesz, taką… taką…
- Taką z foteli i koców! I stołów. U dziadków takie sobie robiłem zawsze.
- No, to ustalone.
Remus zakręcił się i potarł nosem o szyję Blacka.
- Podrap mię – zamiauczał prosząco. Szarooki nie powiedział nic, w zamian za to wsuwając mu dłonie pod koszulkę, usłużnie spełniając niewinne żądanie.
- Lubię twoje dłonie – stwierdził Remus. – Są duże i zawsze ciepłe. Podoba mi się to.
- To miłe, dziękuję. – Tknięty nagłym impulsem, odkręcił głowę i skradł Lupinowi małego buziaka w ucho.
- Och, ty. Wykorzystywacielu sytuacyjny, ty…
Syriusz roześmiał się głośno.
- Uwielbiam twoje słowotwórstwo, Remusku! – Mocniej go do siebie przycisnął, ku mruczącej aprobacie tulonego.
63. Wpis sześćdziesiąty trzeci. Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 27 Lipca, 2012, 01:13
Ugh, ludzie. Nie mam pojęcia, co tu pisać. Właśnie zaczęłam tworzyć fanfic życia, który w ogóle nie jest powiązany z Harry'm Potterem. Możecie jedynie mieć nadzieję, że za jakiś czas wyłuskam tutaj chociaż stronę. A teraz czytajcie!
Chłopcy bardzo szybko, choć nie bez zdziwienia i ciężkich przypadków „zespołu karpia” odkryli, że Peter znikał na całe dnie z powodu nikogo innego, jak właśnie panny Berty Jorkins. Ich zdziwienie było tym większe, że ta dziewczyna była już w siódmej klasie, a mimo to umawiała się z Peterem. Wręcz byli parą. Nie odzywali się do chłopaka obrażeni przez tydzień, że zataił przed nimi fakt posiadania dziewczyny. Zwłaszcza James, bo Glizdogonowi udało się to przed nim. Syriusz nabijał się z niego, że nawet na Pettigrew leciały dziewczęta ze starszych roczników, a on co najwyżej może się poszczycić powodzeniem u kałamarnicy w jeziorze.
Nim się obejrzeli, dobiegł końca rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty czwarty, zmuszając wszystkich do wyrzucenia starych kalendarzy. Potter kompletnie tracił głowę, oddając się snuciem planów na uczczenie piętnastych urodzin Lily. Peter z kolei myślał już o walentynkach. Syriusz złościł się na nich obu, bo przez ich miłosne ekscesy ilość tworzonych kawałów drastycznie spadała niemal z tygodnia na tydzień. Jedynie ukierunkowania zainteresowań Lunatyka nie uległy zmianie, a sam blondynek po staremu dryfował myślami w słodkim świecie czekolady, pachnącym starością książek i okutym w obwolutę miękkich łóżek. Mimo iż jego zakład z Blackiem minął już termin ważności, obaj przywykli do tego, że szarooki był na każde remusowe skinienie i zostawili sprawy tak, jak były, choć przestali zwracać się do siebie per „paniczu” i „sługusie” oraz tym podobne. W jakiś pokręcony sposób ta zabawa zbliżyła ich do siebie. Również fizycznie.
- Rany, chłopaki… Czujecie to?
- Znowu się zwaliłeś? – spytał tonem mało zainteresowanego Lupin znad notatek od transmutacji. Syriusz parsknął leniwym śmiechem, układając wygodniej głowę na remusowym udzie i wyciągając się przy tym ze znużeniem na kanapie. Opuścił powieki, wzdychając. Było mu dobrze.
- Nie, baranie!
- Kurde, Potter. Możesz łaskawie zwracać się do mnie MOJĄ nazwą gatunkową, a nie jakichś tam roślinożerców?
- WILKOŁAKU – nacisnął szeptem, bowiem znajdowali się w salonie, a poza nimi w komnacie było mnóstwo innych Gryfonów.
- Słucham?
- Czy czujesz to?
Remus pokręcił nosem, po czym obdarzył Jamesa podejrzliwym spojrzeniem.
- Spierdziałeś się, nie?
- Nie! – warknął. – Czujecie? Lily za dwa tygodnie kończy piętnaście lat! Trzydziestego stycznia!
Trzy czwarte Huncwotów wydało z siebie jęk niezadowolenia. Peter dał tym samym pierwszy znak życia od prawie godziny, wybijając z głowy szarookiego tok myśli prawiących o jego śmierci i rozważających, kiedy zacznie się rozkładać i czy bardzo będzie wtedy śmierdział.
- Tak, czujemy to bardzo, bardzo wyraźnie… A wiesz, dlaczego? Bo od TRZECH ZASRANYCH TYGODNI NIE GADASZ O NICZYM INNYM!!! – wrzasnął Lupin. – Oszaleć idzie! Weź się przejdź, zawiń w koc i udawaj naleśnika, COKOLWIEK, tylko daj ludziom żyć!
Szarooki wbił mu palec pod żebra, wciąż nie otwierając oczu.
- Wyluzuj, Remi… - wymruczał sennie. Niemal czuł na sobie spojrzenia Gryfonów, zaciekawionych nagłym wybuchem blondynka.
Potter popatrzył na nich wzrokiem zbitego psa… Haha, nie. Wzrokiem zbitego jelenia, siąkając nosem. Lupin wbił w niego sztylet spojrzenia złego.
- Zapomnij. Idź na górę, zawiń się w pościel i udawaj naleśnika. Ale to migiem, zanim przyjdzie mi do głowy bardziej wyrafinowany sposób na ukaranie cię.
Czuł się źle. Bolała go głowa i miauczenie okularnika doprowadzało go do białej gorączki. Westchnął, gwałtownie rozcierając skronie. Zerknął spod przymrużonych powiek na pukający go w bok palec.
- Jakiś problem?
- Wdech i wydech, Luniaczku. Przytulić cię na poprawę humoru?
- Nie, dziękuję – syknął jadowicie. – Może później – dodał po chwili nagle dziwnie zmęczonym tonem. Odchylił głowę, opierając nią o oparcie kanapy i przymknął oczy. Wyciągnął po omacku rękę i przyklepał od niechcenia czarne kosmyki włosów Blacka.
- A wy to się możecie mizdrzyć, co? – warknął z bólem w głosie James.
- Potter. – Dobitny głos Remusa zdawał się niemal wbijać sztyletami w uszy okularnika. – My. Nie. Jesteśmy. Ze. Sobą.
- Wyglądacie inaczej – fuknął Peter.
- A ty wyglądasz jak penis – mruknął z niewielkim zainteresowaniem Syriusz. W jego głowie nagle zaświtała genialna myśl. Tak! Przy najbliższej okazji narysuje Peterowi na czole dorodne, włochate przyrodzenie. Uśmiechnął się do siebie złośliwie na myśl o tym kosmicznym planie.
James roześmiał się, a kąciki remusowych ust drgnęły w rozbawieniu.
Potargał syriuszowe włosy.
- Głupek z ciebie – powiedział czule i westchnął, ponownie opierając głowę o kanapę i przymykając powieki. Stłumił tym samym w sobie ochotę na głośnego buziaka w czoło szanownego pana Blacka.
Po kłótniach wstrząsających wieżą Gryffindoru, porwanych poduszkach, siniakach i zadrapaniach Huncwotom udało się w końcu nieco naprostować Jamesa. Nie zmieniło to jednak jego nowej, dozgonnej miłości do Rudej. Chłopcy musieli pogodzić się z tym, że ich przyjaciel wkroczył na nowy poziom wieku dojrzewania – zakochanie.
Gdyby tylko James nie nabijał się z nich, że są parą, wszystko byłoby prawie idealnie. Prawie. Jednakże biedny Potter sam sobie wykopał grób, bowiem jak twierdził, nie tolerował związków homoseksualnych. A jeśli Syriusz i Remus chcieli być wredni, to potrafili.
Lunatykowi nawet było szkoda Jamesa. Ale tylko odrobinkę.