Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
Informacja Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 14 Lipca, 2012, 03:58
Khymhym. Taak. jak tylko wrócę do domu (a powinno to byc około 22-23) to dokończę kolejną, zaczętą notę.
ten, udanych wakacji życzę.
62. Wpis sześćdziesiąty drugi. Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 27 Maja, 2012, 23:28
Krótkie, bez sensu. Brak czasu totalny. Czasu i chęci. No, ale skoro jak widzę ktoś tu jednak wpada i to czyta, to proszę bardzo. W Wasze ręce.
Remus z nieukrywanym zadowoleniem obserwował, jak z każdym dniem na błoniach robiło się zimniej, jak wczesnym rankiem na szybach zaczynają widnieć białe kwiaty i że w kominku w salonie niemal nie gaśnie ogień. Wraz z minięciem połowy odrabiania zakładu przez Syriusza, zima rozgościła się w Hogwarcie już na dobre.
Lunatyk lubił zimę. Było chłodno, przyjemnie i nie lało się litrami z człowieka po kilkunastu minutach spędzonych na słońcu. Zimowe słońce jest znacznie lepsze. Nie razi tak bardzo i nie parzy w odkrytą skórę. Zimą wszystko jest takie jakieś… Lepsze.
Westchnął cicho, wsuwając dłonie do kieszeni płaszcza. Patrzył chwilę na obłoczki, które wydostały się z jego ust i mocniej wcisnął się plecami w zimną, kamienną ścianę.
- Chcę wiosnę – fuknął Syriusz. Skrzywił się z niezadowoleniem, kiedy patrzył jak dwójka pierwszoklasistów tarza się w śniegu sięgającym pasa dość wysokim uczniom, sypiąc go sobie za kołnierz. – Zima jest do dupy. Nie lubię zimy.
- Sam jesteś do dupy – burknął wilkołak. – Ja zimę lubię.
- I tylko dlatego ma być po twojemu?
- Zamilcz, sługusie! – fuknął na niego. Podał mu kawałek czekolady. – Masz. Zjedz to i nie marudź.
Parsknął z rozbawieniem.
- Mnie, Remusku, na czekoladę nie kupisz.
- Cichaj! Bo mnie będziesz niósł do cieplarni przez ten śnieg.
- I tak cię będę niósł…
- Wiem o tym. - Posłał mu pełne wyższości spojrzenie. - Chociaż w sumie mógłbym się przychylić do twego wniosku o wcześniejszą wiosnę… Pod warunkiem, że przenosiłbyś mnie przez zabłocone błonia, przynosił świeże truskawki, wachlował, bo będzie gorąco… No i musiałbyś mi serwować koktajle z lodem i parasolką.
Patrzył na blondyna dłuższą chwilę.
- No, to działaj. Chcę wiosnę.
Zamrugał kilkakrotnie.
- No zaraz, nie gorączkuj się. Święta i nowy rok mają być z dużą ilością śniegu! Sylwester bez śniegu to nie sylwester przecież, no…
- W sumie racja. No i jak na gwiazdkę Mikołaj miałby przyjechać?…
- No i widzisz, jaki jesteś samolubny? – Zmrużył oczy. – Teraz powinieneś paść mi do stóp i kajać się, błagając o wybaczenie – poinstruował go powoli.
Szarooki uśmiechnął się do niego znad szkarłatno-złotego szalika, nim ukrył za nim nos.
- Przyniosę ci z kuchni gorącą czekoladę po zielarstwie.
- I rozmasujesz mi moje małe stópki – dodał od razu Luniaczek. – Nie czuję już palców…
Westchnął, z rozbawieniem kręcąc lekko głową. Komentarza jednak zaniechał, wyciągając z kieszeni zegarek na łańcuszku.
- No gdzie ten Potter, do cholery? – warknął Lupin. – Musimy już iść! O… Zaraz będzie – dodał, widząc maszerującą, wściekłą Lily.
- Dałby jej spokój… - mruknął Syriusz.
- O, o. A ten wasz zakład? – spytał Remus, nagle olśniony gwałtownym spłynięciem na niego retrospekcji.
Wzruszył ramionami.
- Mówiłem Jamesowi, że się z tego wycofuję. Nie chce mi się w to bawić, poza tym… Teraz to nagłe, gwałtowne, niezwykle namiętne i burzliwe uczucie Pottera. Nie zamierzam się stracić dobrego kumpla przez jakąś tam rudą babę!
- Tsaa, czarnulka to co innego... Yo, czterooki! – zawołał z szerokim uśmiechem Remus, widząc człapiącego do nich ciężko Jamesa. Rozproszyło to jego kąśliwie wciśniętą uwagę, zaniechując tym samym zamiar Syriusza na odgryzienie się.
- Jo, jo. Widzieliście Petera?
Zapadła chwila ciszy.
- Em… Myśleliśmy, że jest z tobą – powiedział powoli najniższy z obecnych.
- Chcesz nam powiedzieć, że Glizdek znowu nam gdzieś zniknął? – odparł na to powoli okularnik.
- Maślak ma rooomans~! – zanucił pełnym namiętności głosem Remus, ocierając się o mu ruchem seksownym i całą pewnością falowym. A nawet na odwrót.
Zapadła chwila ciszy, po czym cała trójka jednocześnie schowała rękę za plecami, a następnie wyrzuciła ją przed siebie w „kamień-papier-nożyce”. Padły trzy kamienie.
Kamień oznaczał zerwanie się z lekcji i przystąpienie do kolejnego niszczycielskiego planu. Nożycami oznajmiało się swoje niezdecydowanie, a papierem chciało się iść na lekcje.
James wyciągnął z torby pelerynę i zarzucił ją na siebie i pozostałych Huncwotów.
- Jakiś pomysł, gdzie go szukać? Trochę głupio się chować bez planu działania…
- Plan działania jest taki, żeby nikt nas nie złapał na korytarzu – odparł Syriusz na zalążek remusowego narzekania na bezmyślność dziur w owym przedsięwzięciu.
- Ej… - szepnął złotooki. – A jak on polazł na zajęcia przed nami?
Wymienili spojrzenia.
- Nie, najpierw sprawdzimy w kuchni. – oświadczył stanowczo James. - Tam jest nawet pięćdziesiąt procent prawdopodobieństwa. Potem poszukamy w salonie i dormitorium, ewentualnie eliminując dziesięć i dwadzieścia. Pozostałe dwadzieścia… hmh…
- Szklarnia – powiedział martwym głosem Lupin.
- Tak, ale to na końcu.
Uniósł obie ręce w geście poddania.
- No, to do kuchni – zarządził ostatecznie Syriusz.
Kilka minut szli w milczeniu po coraz bardziej opustoszałych korytarzach. Z jednej strony było im to bardzo pomocne, bo minimalizowało ryzyko, że zderzą się z jakimś uczniem, a z drugiej strony musieli iść na palcach, żeby nie było słychać stukania podeszwy buta. Jakimś dziwnym trafem w trakcie zajęć i w środku nocy podeszwy zawsze stukają jakoś głośniej i z echem. Złośliwość rzeczy martwych.
W pewnym momencie Syriusz prychnął ze zniecierpliwieniem.
- Życie byłoby o wiele prostsze, gdybyśmy mieli mapę szkoły – wyszeptał.
- Da się narysować. W bibliotece na pewno są jakieś stare plany zamku…
- Nie taką zwykłą – mruknął, machając ręką. – Taką, taką wiesz…
- …zajebistą taką! – wciął mu się Remus.
- Och, przymknij się, paniczu!
- Nie pyskuj, sługusie. Bo cię będę deptał.
- Czekam z niecierpliwością, tylko proszę, załóż buty na wysokim obcasie. Cienkim takim…
- Taak, tak. Plus pejcz i skórzane wdzianko. Spieprzaj, chory fetyszysto! – warknął, biorąc zamach.
- Spokój, kretyni! – James złapał Lupina za nadgarstek, żeby powstrzymać wiszącą w powietrzu bójkę.
- Nie dotykaj mojego panicza swoimi brudnymi łapami, ty plebsie – wysyczał jadowicie Black, po czym wyciągnął blondynka z pomiędzy siebie i kuzyna, i skrył pod swoim ramieniem.
Remus uśmiechnął się z ukontentowaniem, wtulając z rozczuleniem w jego bok.
- Więc? Jaką mapę?
- Byłoby super, gdyby pokazywała swoją zawartość tylko nam! Żeby dla innych wyglądała jak świstek pergaminu.
- Że ta zawartość ma być tak super-hiper-tajna-łał?
- Bardziej! Pokazywałaby ludzi… Kropeczkami choćby ale z nazwiskami. Gdzie są i czy gdzieś idą…
- Eee… Trochę ciężko byłoby znaleźć zaklęcia…
- Ależ paniczu! Wierzę, że dla ciebie byłaby to drobnostka!
- Nie przesadzasz? Nie wiem, czy dałbym je radę rzucić, nawet gdybym je znalazł. Nie ja tu jestem najlepszy w zaklęciach, Syriuszku… - Wbił mu palec w bok i podbródek między żebra, zerkając na niego z dołu i trzepocząc rzęsami.
- No to rzucilibyśmy je razem. Ochronnych nigdy nie za dużo. – Potargał mu włosy w przypływie miłości.
James wyciągnął z kieszeni notes i obgryziony, zielony ołówek.
- Tak więc dopisuję do listy dalekosiężne w czasie przedsięwzięcie pod tytułem: „Mapa Huncwotów”…
Popatrzyli na niego uważnie.
- T-ty to wszystko zapisujesz? – zdziwił się Syriusz.
- Co w tym dziwnego? Ja już mam dwa zeszyty naszych szlabanów. - Lunatyk podrapał się za uchem, po czym rozejrzał. Uniósł brwi, z zaskoczeniem stwierdzając, że stoją pod wielkim portretem przedstawiającym misę z owocami. – Och, doszedłem…
James i Syriusz parsknęli niekontrolowanym śmiechem, porzucając rozmyślania nad olśnieniem, jakimż to cudem Lupin zawsze pamiętał kiedy, gdzie, o której i za co mają jakiś szlaban. Remus, postanawiając ich ignorować podczas tego małego napadu głupawki, wyciągnął rękę i z zapałem połaskotał gruszkę na płótnie. Lubił to robić.
Następnie zostali wręcz otoczeni skrzatami domowymi, które patrzyły na nich wielkimi oczami i kłaniały się do podłogi, co niektóre rozpłaszczając na podłodze długie, zabawne ryjki czy też zamiatając posadzkę uszami.
- Eeee, Petera nie ma! – zawołał James.
Remus wlepił maślane spojrzenie w górę czekoladowych ciastek, czując małą powódź w ustach.
- Czegoś sobie życzycie, sir? – zapiszczały skrzaty.
- Słodyczy… - powiedział Remus z błyskiem maniaka w oku.
- Tak jest, sir!
- Luuniuś, nie ma na to czasu! – jęknął prosząco James.
- Och, zaraz, proszę… Zaraz…
- Mogę naleśnika? – spytał szarooki. W następnej chwili został posadzony przy jednym z czterech, długich stołów z górą naleśników polanych czekoladą przed nosem.
- Czy tylko ja tu nie myślę o żarciu?! – zezłościł się James.
- Idź sprawdź w salonie, my tu poczekamy – powiedział Czarny, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, bowiem Remus zaczął mu się dobierać do naleśników. Rozbawiony Syriusz odsunął od niego talerz, na co ten wgramolił mu się na kolana, wyciągając pod jego ramieniem ręce do polewy czekoladowej, popiskując przy tym jak szczeniak.
Potter patrzył na nich chwilę, czując rosnącą irytację po czym wyszedł, nie zwracając na kręcące mu się pod nogami skrzaty.
- Zawsze wszystko muszę robić sam! – warknął. Głośno tupiąc ruszył na czwarte piętro. Obiecał sobie zastanowić się nad zaradzeniem łakomstwu Blacka i Lupina, a zwłaszcza tego drugiego. Był pewien, że Lupin za trochę karmelu w czekoladzie byłby w stanie zabić.
61. Wpis sześćdziesiąty pierwszy. Wpis dodał jeden z Huncwotów Wtorek, 27 Marca, 2012, 19:50
W końcu jest cokolwiek na prawie cztery strony. Nie wiem, kiedy następna, ale możecie być spokojni, pojawi się. Nigdzie się stąd nie wybieram.
Za błędy przepraszam.
Westchnął głęboko, przekręcając się na plecy. Ułożył wygodnie ramiona wokół głowy, mocniej wciskając ją w miękkie, szkarłatne poduszki. Zamrugał powoli, niepewnie otwierając oczy. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do panującego wokół niego mroku. Do wciąż otumanionej świadomości powoli zapukała myśl, że pewnie jest jeszcze środek nocy albo bardzo wczesny ranek i że nie musi jeszcze wstawać. Ponownie opuścił powieki, biorąc kolejny spokojny, leniwy wdech. Wszystko wokół zdawało się być tak jak on świeżo obudzone, wciąż jeszcze zaspane i niechętne do czegokolwiek. Uwielbiał ten moment kiedy się budził, kiedy wszystko wokół zdawało się mówić, by jeszcze troszkę poleżał, bo przecież nic nie musi robić, nic złego się nie dzieje... Lubił to poczucie spokoju i bezpieczeństwa krążące w jego ciele. Ponownie popatrzył w majaczący w mroku nad nim baldachim już nieco bardziej przytomnym spojrzeniem szarych oczu. Po dłuższej chwili zauważył, że nie słyszy pochrapywania Jamesa i sapania Petera. Przekręcił głowę w obie strony, błądząc rozpoznająco po pokoju nieco przymrużonym spojrzeniem. Łóżka były puste. Przeciągnął się, mrucząc do siebie z ukontentowaniem. Poprzedniego wieczora obaj chłopcy udali się na szlaban do woźnego. Wyglądało na to, że po prostu jeszcze nie wrócili. Usiadł, targając zmierzwione nocą, czarne włosy. Jeszcze raz otaksował dormitorium, tym razem szukając od wczoraj „jego panicza”, po drodze dowiadując się dzięki budzikowi, że dochodziła piąta. Zmarszczył brwi na widok wystającego spod łóżka okularnika podrygujący tyłek w piżamie w alfabetyczny druczek.
- Remi?... – spytał niepewnie zachrypniętym głosem.
Kiedy zorientował się, że został zignorowany i chwycił za brzeg kołdry z zamiarem odrzucenia jej na bok, Remus wygramolił się spod mebla trzymając naręcze brudnych ubrań do prania. Miał otwarte oczy, ale jego spojrzenie było mętne i sprawiało wrażenie całkowicie nieprzytomnego. Zniknął w łazience spokojnym krokiem, niosąc rzeczy do kosza na brudną bieliznę.
- Dlaczego nie śpisz? – rzucił w stronę drzwi. Znów bez odpowiedzi.
Po chwili pojawił się znowu, zaczynając słać łóżka.
- Hoo… - mruknął z rozbawieniem Syriusz, bowiem w jego głowie zabłysnęła lampeczka zrozumienia. – A więc tak wygląda skrzat, który u nas sprząta.
Wygrzebał się z pościeli, wiedziony fizjologią kierując się do toalety. Starał się nie zachowywać zbyt głośno, żeby nie zbudzić gwałtownie lunatykującego Lupina. Kiedy dziesięć minut później stanął w progu, Remus kończył sznurować buty i podnosił się, wyraźnie mając zamiar wyjść.
- Hola, hola, Lunatyczku! – Szarooki doskoczył do niego, chwytając go za ramiona. Płynnym ruchem odwrócił go w stronę jego łóżka i pchnął lekko w tym kierunku, wymuszając na nim, by do niego podszedł. Remus posłusznie podreptał do mebla i pozwolił wpakować się pod pachnącą lawendą kołdrę. Syriusz zdjął mu buty i sweter, który naciągnął na siebie na lewą stronę i tył na przód. Szarooki przytrzymał go za ramiona. Nic nie miał do tego, że Remus krążył przez sen i układał rozrzucone po sypialni przedmioty, bo w ten sposób nie mógł sobie zrobić krzywdy. Wiedział jednak, że nie powinien pozwolić mu opuścić pokoju, kiedy już nie śpi i wie, że wilczuś lunatykuje.
- Masz spać – fuknął tonem nie cierpiącym sprzeciwu.
- Zaraz zjem – bąknął. – Idę jeść…
Zamrugał, zbity z tropu. Po chwili jednak przypomniało mu się, że pielęgniarka mówiła, że lunatycy czasem mówią przez sen różne rzeczy, choć tak naprawdę jest to nieświadomy bełkot. Przycupnął na brzegu materaca, nie puszczając jego ramion. Westchnął cicho, naciągając mu kołdrę po sam nos. Przyklepał nieco naelektryzowaną blond grzywkę, wciąż przyciskając go do materaca. Po kilku minutach siedzenia nad nim i pilnowaniem, powieki Remusa opadły powoli, a on sam przestał próbować wstać. Nie wstał jednak i nie wrócił do łóżka, tylko siedział obok i słuchał jego oddechu. Nawet nie zauważył, kiedy ogarnęła go senność. Przechylił się na materac, częściowo układając na wilkołaku. Westchnął jeszcze tylko, nim bez udziału swojej woli opuścił powieki, pełen dziwnych myśli odchodząc w stronę machającego mu wibratorem Morfeusza.
Obudził się kilka godzin później sztywny i obolały, choć jednocześnie było mu rozkosznie ciepło i miękko. Był jakiś taki… Rozbity i rozedrgany w środku. Mocniej przygarnął go siebie coś, z czym leżał.
- Wstawaj! – zahuczał mu twardy głos Lupina nad głową.
- Mmm?...
- Nie „mmm”, tylko wstawaj, jełopie! Co ty robisz w moim łóżku? Ze mną? Pod kołdrą? OBŁAPIAJĄC MNIE, kiedy śpię?!
Zamrugał gwałtownie, odsuwając się nie bez żalu od ciepłego, miękkiego i jakiegoś tak cudownie przyjemnego do tulenia ciała Lunatyka.
- Że jak? Urojenia masz jakieś? – prychnął z wyższością. - Pakujesz mi się najpierw w nocy do wyra, a potem oskarżasz o molestancję! – Odgarnął z oczu czarne włosy.
- Molestowanie, jeśli już – burknął wilkołak. – Rozejrzyj się! – Zamachał ręką. – Nie jesteś u siebie!
Szarooki rozejrzał się i z trudem powstrzymał spłoszoną minę cisnącą mu się na twarz. Rzeczywiście nie leżał w swoim łóżku. To było zdecydowanie łoże Remusa, oj tak. Ze swojego nie miał drzwi do łazienki centralnie naprzeciw. Zmarszczył czoło.
- Wietrzę spisek – oświadczył chytrze.
- Proszę?...
- Przyniosłeś mnie tu w nocy i oskarżasz o molestancję!
- Molestowanie! Zresztą, co ty mi tu imputujesz?
- Chyba insynuujesz?... – spytał niepewnie.
- Co ty mi tu pieprzysz?! – powtórzył identycznym tonem, jak przed chwilą, chcąc tym słowem uniknąć niepotrzebnej dyskusji. Na Merlina, w sumie niedługo miał skończyć piętnaście lat, miał prawo sobie trochę pobluzgać! – Jakbym chciał cię w swoim łóżku, to by mi starczyło palcem kiwnąć i byś się tu zjawił obok na kolanach posłusznie merdając ogonkiem!
- CO?! – Wytrzeszczył oczy, nie wierząc w to, co usłyszał. Czy to naprawdę był Remus? – Co ty mi tu?...
- Jesteś MÓJ, Black – powiedział jedynie. Zamachał lekceważąco dłonią i szarpnął głową, przez co przycięte włosy zafalowały w powietrzu, przypominając Blackowi tym samym ich zakład. – A teraz złaź ze mnie, muszę do łazienki. Od pięciu minut naciskasz mi na pełny pęcherz, zboczeńcu.
Syriusz posłusznie się z niego stoczył, przytłoczony beznadziejnością swojej sytuacji. To był Remus? To miał być ten mały, słodki Remusek, który przychodził się łasić jak kot przy byle okazji, żeby go tulić i głaskać?...
- Swoją drogą nie wiedziałem, że lubisz takie rzeczy. - Rozbawiony głos Lupina był nieco stłumiony przez szum wody w umywalce.
- Masz urojenia. To mnie wcale nie kręci, w zasadzie powiem wręcz, że głodnemu chleb na myśli!
Nie słysząc odpowiedzi złotookiego chwycił w garść jakieś spodnie, naciągając je na siebie i swoje bokserki w kosteczki. Złapał koszulę i ruszył w stronę drzwi. Zerknął przelotem na pochylonego przy zlewie blondyna, który energicznie ochlapywał sobie twarz wodą, zapewne zimną, tak na rozbudzenie. Zerknął przez ramię na przyjaciela, kiedy stał nad sedesem.
- Jakim prawem robisz przy mnie takie rzeczy? – ofuknął go, chwytając dezodorant.
Wzruszył ramionami, wsłuchując się w odgłos nalewanej do zbiornika cieczy dość wartkim strumieniem.
- To na swój sposób podniecające.
Wbił w Blacka sztylet lodowatego spojrzenia złotych oczu i zadzierając nos do sufitu opuścił pomieszczenie, mając na celu wsunięcie się w szkolny mundurek.
Zachichotał bezgłośnie i dokończył poranną toaletę, nie wymieniając z Remusem ani słowa więcej.
- Możesz to ode mnie wziąć? – spytał już zupełnie jak Lunatyk, kiedy szli do wielkiej Sali. – Plecy mnie bolą, a ty i tak nie nosisz podręczników…
Wyciągnął bez słowa rękę po torbę i przewiesił ją sobie przez ramię.
- Właściwie czemu w dormitorium było tak czysto? Wczoraj wieczorem przecież był tam burdel nie z tej ziemi – rzucił z zamyśleniem blondyn.
Na twarzy Syriusza pojawił się niemal chomiczy uśmiech.
- Ach, taki sobie złotooki skrzacik, najdroższy memu sercu panicz znów wędrował we śnie i sprzątał.
- O rany… No nie mów, że ja tu przez sen wam za pokojówkę robię…
- Widzisz? Dobrałem idealny strój!
Łypnął na niego niby gniewnie, choć nie bez rozbawienia.
- Zamilcz! Pozwalasz sobie na zbyt wiele. – Zadarł nieco podbródek, chcąc podkreślić pozycję swej osoby w ich układzie. – Musisz ponieść karę. – Pokiwał proroczo głową, święcie przekonany o swej racji. – Nieś mnie!
Zaśmiał się pod nosem, posłusznie jednak pochylając się, by wziąć kruszynę w objęcia, chwytając go pod kolanami i obejmując wokół pleców. Chłopiec rozłożył się wygodnie, uśmiechając z ukontentowaniem.
- No, to do wielkiej sali. Zjadłbym coś.
Szarooki wymamrotał coś, co zabrzmiało jak „tak, panie”, po czym ruszył we wskazanym kierunku. Na miejscu Remus szarpnął się lekko, wyciągając gwałtownie rękę.
- James!
Kuzyn wyżej wymienionego spojrzał we wskazanym kierunku, po czym przyspieszył kroku, dopadając do okularnika siedzącego przy stole Gryffindoru. Zatrzymał się blisko metr za nim, ale zanim zdążył się odezwać, zaniechał tego, widząc, że prowadzi on spokojną rozmowę z Lily. Cichutko posadził Lunatyka na wolnym miejscu i sam wsunął się na ławkę obok niego.
- Nałóż mi – nakazał władczym szeptem.
- Czegóż sobie życzysz?
- Tego – mruknął, wskazując na tosty i krem czekoladowy.
- Tak, mój panie.
Położył na talerzu blondyna trzy kawałki przypieczonego, ciepłego chleba i zaczął je szczodrze smarować czekoladą, obserwowany przez maślane spojrzenie wilkołaka.
- Wyglądasz, jakbyś miał kogoś pod stołem – powiedział z rozbawieniem.
- Cichaj! I smaruj…
- …nie chodzi o to, że cię nie lubię. Po prostu mnie wkurzasz – wyjaśniła nieco zniecierpliwiona Lily. James zakręcił się na swoim krześle niespokojnie i potargał włosy chaotycznym machnięciem ręki.
- No i tylko dlatego nie chcesz się ze mną umówić? – Pokręcił głową. – Sama przecież przyznałaś, że ci się podobam.
- Powiedziałam, że nic do ciebie ogólnie nie mam, a nie, że mi się podobasz!
- Teraz się wykręcaj… - James zrobił minę cwaniaczka, a Lily zacisnęła pięści na trzymanych sztućcach.
- Nie wmawiaj mi czegoś, czego nie powiedziałam! – warknęła coraz bardziej rozzłoszczona. Okularnik przymrużył oczy, mając dziwne wrażenie, że jej miedziane włosy nagle stały się jakby bardziej puszyste i uniesione. Trochę jakby… Chciały go ugryźć? Szarpnął głową, starając odegnać od siebie owy absurdalny pomysł i przywołał na twarz uwodzicielski uśmieszek.
- No nie udawaj już, po prostu się ze mną umów i będzie po sprawie.
- Że CO?! – krzyknęła, momentalnie wściekła.
- Ups… - mruknął Remus, nim zapchał się tostem. – Dziesięć punktów za dobór słów.
Syriusz pokiwał głową i schował nos w pucharze z kakao.
- Ty kretynie! – wrzasnęła. – Chcesz mi powiedzieć, że łazisz za mną już jakieś dwa miesiące tylko dlatego, że się z kimś założyłeś?!
- Że co?! Ty durna babo, kto ci takich głupot nagadał?! Czy ja powiedziałem coś takiego?! A mówią, że to blondynki są głupie! – zawołał z niedowierzaniem, nieświadom, że siedzący niemal obok niego Huncwoci wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Słucham? – spytała z przesadną uprzejmością Gryfonka, ignorując coraz większą ilość wlepionych w nich spojrzeń.
- To co słyszałaś! Masz jakieś problemy ze sobą chyba. Czy tobie naprawdę się wydaje, że jesteś taka, no, powiedzmy, atrakcyjna, że się o ciebie najwięksi przystojniacy zakładają?!
- Mówiąc „najwięksi przystojniacy” chyba nie masz na myśli siebie? – prychnęła pogardliwie.
- No, przecież nie Smarkerusa… - rzucił pół żartem.
- Odwal ty się od niego w końcu! Matko jedyna, co on ci do jasnej cholery zrobił, że wszystkie rozmowy sprowadzasz do gnębienia go?! – wydarła się. – Jaki ty jesteś beznadziejny! – Cisnęła sztućcami w stół, przez co nieco dżemu z naleśnika roztrysnęło się na boki. – Zostaw w spokoju i jego i mnie, bo ja NIE CHCĘ MIEĆ Z TOBĄ NIC WSPÓLNEGO!!! – ryknęła mu w twarz, nachylając się. Poczerwieniała z wysiłku i wściekłości. – Jesteś żałosny! Nie myśl sobie, że jak zacząłeś grać w Quidditcha, to nagle wszystkie dziewczyny się tobą zainteresują! Czochrasz sobie te durne kudły, żeby się za tobą oglądały te wszystkie głupie pierwszo i drugoklasistki…
- Daruj sobie te wywody zazdrości! – rzucił lekceważącym tonem, przerywając jej w pół zdania. – Nawet mi do głowy nie przyszło, by tylko po to zapisywać się do drużyny! Mam rozumieć, że idąc twoim tokiem myślenia, chodzisz na dodatkowe zajęcia z eliksirów nie dlatego, że je lubisz, tylko po to, żeby podobać się chłopakom? A pójdźmy na całość, ja próbuję zdobyć względy McGonagall, a ty Slughorna, nie?
- CO?!
- No to, do cholery, słuchaj trochę co mówisz! I nie pieprz mi głupot na temat, o którym nie masz pojęcia, bo tak naprawdę gówno o mnie wiesz i mnie z góry skreślasz! Merlinie, dlaczego musiała mi się spodobać akurat taka głupia, ruda jędza?! – Łypnął na nią wściekle. Nagle dotarło do niego, że nawet nie zauważył, kiedy w trakcie tej kłótni podniósł się z miejsca. Nie zdziwiłby się, gdyby naelektryzowane włosy Evans nagle zmieniły się w węże i rzuciły się na niego, wgryzając w tętnice.
- Zamknij się! Po prostu… Daj mi święty spokój! – jęknęła, po czym chwyciła torbę i wybiegła z sali, odprowadzona spojrzeniami zebranych uczniów.
- Wiesz – zaczął swobodnie w panującej ciszy Remus. – Gdybym był prefektem dałbym ci kilka punktów za wspaniały dobór słownictwa. I to wyczucie. Oraz delikatność. Coś pięknego normalnie…
- Przymknij się – burknął, opadając na swoje miejsce. – Szlag by ją. Nie dość, że ten popieprzony woźny całą noc kazał mi czyścić jakieś cholerne szafki, to teraz pokłóciłem się z tą rudą piz… Khym. No. To teraz mamy jeszcze osiem lekcji!
- Życie – westchnął w odpowiedzi szarooki, po czym z błogą miną ugryzł nabitą na widelec parówkę.
- Haaaa, więc już wiem, gdzieżeś się szlajał całą noc! A Peter? Przecież był z tobą… Co nie? – Remus przejawił nieco więcej zainteresowania na wieść, że okularnik był na szlabanie dłużej, niż przypuszczał.
Skinął głową, obracając nerwowo w ręku łyżeczkę.
- Taaa. Nie wiem, gdzie jest, zmył się koło drugiej. Łapiecie? – spytał nagle, rozochocony. – Peter zerwał się ze szlabanu! Szuja jedna mnie samego zostawiła. Pewnie ma jakiś romans, maślak jeden, a my o niczym nie wiemy…
- Myślę, że śledztwo nie będzie konieczne – stwierdził spokojnie Syriusz. – Romans maślaka jest zbyt nieprawdopodobny. No, ewentualnie dorwał jakiegoś paszczaka godnego sobie…
- Taką Jorkins na przykład… - Lupin pokiwał głową. – Jestem pewien, że ma jakieś skrzywienie kręgosłupa. Kto normalny tak wypina cycki?... – Przybrał pogiętą pozę, wyginając się w tył najmocniej jak tylko mógł.
Black i Potter parsknęli śmiechem w swoje puchary.
60. Wpis sześćdziesiąty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 18 Stycznia;, 2012, 16:30
Do końca tygodnia, tak?...
To była środa. Włosy postanowiłem obciąć w sobotę po spotkaniu z profesorem Kuramochi, żeby przez niedzielę przywyknąć do tego, że są krótsze i nie czuć się tak strasznie dziwnie. Prawdę mówiąc, nie mam ochoty skracać ich choćby o milimetr. Przyzwyczaiłem się, że majtają mi się w łokciach i tarabanią się na twarz, kiedy stoję na dworze i wieje wiatr.
Postanowiłem obciąć je do połowy ramienia. No, od biedy jakiś cal więcej… Ale więcej się nie dam! Nie ustalaliśmy ile mam je obciąć. Hue, hue, Syri będzie mój…
Zaraz po zakończonej lekcji z profesorem od zielarstwa, zgodnie z tym, co mężczyzna opowiadał o kraju i języku, Remus skłonił mu się w pas, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę wieży Gryffindoru. Był w wyśmienitym humorze. Dopchnął do torby teczkę z notatkami o wymowie, napomknięciu o tworzeniu czasowników, konstrukcji zdań i kartą, na której miał wypisane pierwsze dziesięć znaków pierwszego alfabetu, które miał sobie poćwiczyć. Nie zauważył nawet, że Kuramochi odkłonił mu się i mówił coś z uśmiechem na twarzy.
Miał nadzieję, że zastanie chłopców w dormitorium, bowiem miał dziwne wrażenie, że jeśli odwlecze to choćby o dziesięć minut, to odpuści i pozwoli się wcisnąć w jakieś dziwne, a znając i Blacka, to zapewne niezbyt kryte odzienie. Z taką myślą przeskakiwał po trzy stopnie, wdrapując się dwa piętra wyżej. Dopadł portret Grubej Damy i wpadł do środka, wysapując pospiesznie hasło. Zawył radosne powitanie w stronę dziewczyn z roku i Franka Longbottom’a z klasy wyżej, z którym to utworzyli z Huncwotami pewne przyjazne więzy na ostatniej wycieczce do Hogsmeade i jak burza wpadł na klatkę schodową.
- Łupu-cupu! ŁUPU-CUPU!!! – zaryczał Potter od progu na widok potarganego Lunatyka. Blondyn wyszczerzył się w uśmiechu.
- No, siema! Gdzie jest Black?
- Jak tam twój japoński, Luniaczku? – Spytał głębokim głosem Syriusz, posuwistym krokiem wychodząc z łazienki. Wilgotnymi dłońmi odgarnął włosy z twarzy, zaczesując je sobie do tyłu.
Skinął głową.
- Dobrze, dziękuję. No, to gdzie moje ubranka?
Szarooki przechylił głowę, biorąc się pod boki.
- Nie obcinasz?
Pogroził mu żartobliwie palcem.
- Chciałbyś! – syknął z wyższością. – Chcę po prostu zobaczyć, jakiż stylowy strój ominie rooomans… - Objął się rękami w pasie i zafalował. – Z moim młodym, niewinnym ciałem! Aaach~! – Opadł bezwładnie na łóżko po gwałtownym piruecie.
Kuzyni wymienili wymowne, rozbawione spojrzenia, po czym Syriusz zniknął na chwilę w czeluściach szafy. Remus przestał nieustannie chichotać, kiedy na głowę spadło mu jakieś ubranie.
- Ile halki!... – wysapał, wyplątując się z koronek i tiulu. Zamarł, wpatrując się wielkimi oczami w bardzo skąpy strój pokojówki. Podniósł powoli wzrok, kierując go na Czarnego.
- S-skąd ty to wziąłeś?... – spytał cichym, drżącym głosem. – To wygląda jak… Jak... No!...
- Wiem, co masz na myśli. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Ale nie, to jest ze sklepu, żadna dama lekkich obyczajów w odziana to nie była.
Lupin wstał, przykładając sobie ubranie do ciała z ciekawością wypisaną na twarzy. Po chwili podniósł głowę i zgromił Syriusza wzrokiem.
- No chyba żeś ociulał! Dupę by mi całą było widać! – zagrzmiał.
- A, no i jeszcze to…
Remus opędził się od pończoch oraz mankiecików i ledwo uniknął dostania butem na wysokim koturnie. Popatrzył na wszystkie te akcesoria ze zniesmaczoną miną.
- No ciebie to naprawdę posrało… Jakaś trauma po wysadzaniu kibla się odzywa?
Brunet zarechotał, opadając na swoje posłanie. Oparł się za plecami rękoma i wlepił w złotookiego nieco wyzywające spojrzenie. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmieszku cisnącego mu się na twarz.
- Cóż, ja osobiście chętnie bym sobie popatrzył jak zmywasz w tym podłogę… Albo ścierasz kurze z dość wysokiej półki… - Uniósł lekko brew, posyłając przyjacielowi dwuznaczny uśmieszek. Zaśmiał się, zakrywając ręką przed lecącym w jego stronę koturnem.
- Zbok! – prychnął Remus, rumieniąc się soczyście. Jeszcze raz popatrzył uważnie na coś na rodzaj gorsetu i jedwabną wstążkę, która miała trzymać ubranie przez kark. Wzdrygnął się na samą myśl o wkładaniu tego choć na chwilę. Poczuł, że robi mu się słabo, gdy wyobraził sobie siebie w tym w wielkiej sali, przy ludziach… Przez miesiąc… Przełknął ciężko ślinę. – Dawaj nożyczki! – warknął. Był bardzo zdeterminowany do wykonania cięcia.
Rozchichotany panicz skinął niedbale dłonią na Petera, który właśnie wchodził do dormitorium.
- Co ja? – mruknął tonem mało zainteresowanego.
- Pettigrew, dawaj nożyczki. Lunatyk obcina włosy.
Chłopak zrobił wielkie oczy.
- Serio?...
- Noo! – James oderwał się od przekopywania kufra. – Jest! – wrzasnął jeszcze z uciechą, wyrzucając nad głowę rękę z aparatem fotograficznym.
- Um… - bąknął nieśmiało Remus, odbierając od Petera duże, srebrne nożyczki. – Ja może się zastanowię jeszcze?...
- Może przymierzysz? Długo wybierałem... Mam nadzieję, że dobrze będzie na tobie leżeć… Wybór był trudny, bo jestem pewien, że równie ponętnie i uroczo za razem wyglądałbyś w stroju pielęgniarki. Te czapeczki!...
- Błądzisz – oświadczył ozięble Lupin. Odwrócił dumnie głowę, kierując wzrok na ścianę, ale po chwili znów patrzył na ubranie. Cmoknął cicho. – Kusi, cholera… Dawaj to.
Syriusz zadławił się powietrzem, oddając mu bucik, a pozostała połowa Huncwotów ryknęła dzikim śmiechem.
- James, tylko obiecaj mi, że zrobisz mi na pamiątkę jakieś ładne zdjęcie! – Ze zdecydowanym wyrazem twarzy schował się w łazience, ściskając naręcze swojego stroju. Odprowadziły go śmiechy przyjaciół. Zacisnął wargi, rozkazując sobie w myślach porzucić nieśmiałość, wstyd i co tam jeszcze, bo szkoda mu było życia na takie nieistotne szczegóły. Trzeba przecież jakoś zapracować na to, by za te kilka, kilkanaście lat usiąść z chłopakami z herbatą i albumem na stole i mieć się z czego zarykiwać do utraty tchu. Wspomnienia same się przecież nie zrobią…
Z nieco głupawym uśmieszkiem rozebrał się do bielizny i sięgnął po pierwszą pończochę. Chciało mu się śmiać i łaskotało go w żołądku. Zaczął wciskać się w owy strój, nie mogąc powstrzymać cisnącej mu się na twarz niezbyt mądrej miny i zadowolenia, że nie było w nim prawdziwego gorsetu, bo wtedy sam nie dałby sobie rady. Zszokował go fakt, że do tego stroju była dołączona bielizna, która więcej odkrywała, niż zakrywała, zwłaszcza z tyłu, ale w owej sukieneczce i wystającymi bokserkami w samolociki wyglądał tak idiotycznie, że postanowił jednak założyć i owe majtki. Kilka minut później stał przed lustrem, oglądając się ze wszystkich stron. Rozpuścił włosy, puszczając je luźno po ramionach i plecach, po czym oblizując dolną wargę, chwiejnym krokiem ruszył do drzwi. Z zaskoczeniem stwierdził, że wcale nie szło mu się trudno na koturnach, co wydało mu się trochę dziwne. Roztarł sobie skronie, po czym nacisnął klamkę, uchylając drzwi, wystawiając do przyjaciół głowę.
- Już? – spytał roześmiany głos Jamesa.
Zachichotał w odpowiedzi.
- Gotowi?
- Dawaj – rzucił Black.
- Nie wiem, czy chcę to oglądać… - mruknął Peter.
- Siedź! – parsknął Lunatyk, po czym schował blond głowę do środka i dla odmiany wysunął ukrytą pod czarną pończochą nogę, oplatając nią w miarę możliwości drzwi. Zatkał sobie nos, żeby się nie roześmiać, kiedy chłopcy zaczęli gwizdać i klaskać.
- Reeeeemi, jakie nóżki! – zapiał Potter.
Parsknął, wysuwając się cały. Stanął pod ścianą, chowając dłonie za plecami i zerkając na przyjaciół spod rzęs. Policzki piekły go żywym ogniem.
- O kurde… - mruknął Peter.
- Jakbym nie wiedział, że jesteś chłopakiem, to bym w życiu nie uwierzył! – zawołał okularnik, po czym podniósł aparat do twarzy i zrobił zdjęcie.
Przesunął złote oczy na Blacka, który siedział bez ruchu i wlepiał w niego zaskoczone spojrzenie. Uśmiechnął się do siebie wrednie, po czym podszedł bliżej do szarookiego, kręcąc biodrami. Czarny cofnął się lekko, wytrzeszczając na niego oczy.
- T-ty… -wydukał.
- Och… Co, nie podobam ci się? – spytał, przybierając zmartwiony wyraz twarzy. Okręcił się wokół, zamiatając włosami powietrze, po czym skrzyżował lekko nogi, rozkładając poły króciutkiej sukieneczki. Popatrzył na niego, opuszczając nieznacznie głowę i przygryzając wargę.
Potter zrobił mu drugie zdjęcie, kiedy przyłożył palce do ust. W następnej chwili trzy czwarte Huncwotów zaryczało dzikim śmiechem, kiedy Luniaczek stanął bokiem do Blacka i pochylił się lekko, kładąc dłonie na bardziej zgiętym kolanie, przez co światło dzienne ujrzało jego szanowne pośladki, a Syriusz w panice zaczął rozglądać się za czymś, co pomoże mu zatamować gwałtowny krwotok z nosa. Lupin upadł na kolana, rechocząc, a Peter podał Syriuszowi rolkę papieru wziętą ze swojej szafki nocnej.
Pobiegł do łazienki, zmieszany i zakrwawiony, by pochylić się nad umywalką.
- Masz to?! – jęknął blondyn z podłogi, rozkładając zgięte nogi, by było mu wygodniej siedzieć. Wcisnął sobie między uda zawiniętą pelerynę od swojego mundurka, pokasłując przez śmiech.
- Mam! – wykrztusił. – Ty też tam jesteś, jak się tak pochylasz i gapisz, a jemu akurat puszcza farba!
- Ej, ej… - Remus uspokoił się nagle. – Peter, po co ci papier koło łóżka?
Pettigrew nadął lekko policzki, czerwieniąc się, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć.
James i Lunatyk powoli popatrzyli na siebie w pełnej napięcia ciszy, po czym znów zanieśli się dzikim śmiechem. Chwilę później z łazienki wynurzył się Syriusz, patrząc na nich ze zdziwieniem.
- Co? W ogóle to… Pettigrew! Coś ty robił tym papierem?! Pozlepiany jakiś jest!
- Nie pytaj! – zawył okularnik.
Czarny prychnął cicho, rzucając w Petera rolką. Uchylił się, przez co uderzyła w ścianę za nim.
- Chyba nawet nie chcę wiedzieć…
- Dobra! – jęknął Remus gdzieś z okolicy podłóżkowej. – Dawajcie nożyczki! Ścinam włosy! – Wygrzebał się spod mebla i wyciągnął dłoń po żądany przedmiot. Black nie patrząc na niego, wcisnął mu go do ręki i otworzył szafę, na drzwiach której wisiało lustro. Remus postukał do niego na swych dość ciężkich koturnach i chwycił pierwsze pasmo.
- Wiesz, Syri – zaczął dziarsko, przyglądając się swojemu odbiciu. – Właściwie to wystarczy, że obetnę jedno małe pasemko…
- Niby jak? – zdziwił się, a Remus uśmiechnął się do niego słodko przez ramię.
- Ależ, Syriuszku! Nie ustalaliśmy, ILE mam obciąć…
Wydął wargi, wyraźnie chcąc powiedzieć coś średnio uprzejmego.
- No, ale świnią nie będę – stwierdził jeszcze wilkołak, po czym odciął około cztery cale. Chwycił następny pukiel i powtórzył cięcie, potem jeszcze raz, jeszcze raz i znów.
Potter zrobił kilka zdjęć, a szarooki nie odrywał wzroku od spadających na ziemię pasm miodowych włosów. Miał niewyraźny wyraz twarzy.
- Dalej masz długie – stwierdził Peter, kiedy Remus odciął ostatnie pasmo i potrząsnął głową, przez co włosy zatańczyły mu w powietrzu.
- Wiem – stwierdził pogodnie. Pochylił się, zapominając, że jego obecny strój więcej odkrywa niż zakrywa, podnosząc z podłogi dość gruby pukiel włosów. Odwrócił się do szarookiego przodem, kierując do niego kroki. Wpakował mu się okrakiem na kolana, w odpowiedzi na co na twarzy panicza pojawiła się lekka panika.
- Proszę – powiedział powoli, biorąc go za rękę. Położył mu na spodzie dłoni pukiel włosów i z uśmiechem musnął mu nos palcem. – Wieczorem jak się wykąpię, to ewentualnie wyrównasz mi końcówki. - Zakręcił się, ciasno do niego przylegając. - Ach, Syri… - wymruczał, obejmując go i wplatając szczupłe palce w jego czarne kosmyki włosów. Potarł mu kolanami o plecy. – Jesteś teraz mój… Tylko mój. – Zachichotał mu do ucha, lekko na nie dmuchając. Black na wszelki wypadek zacisnął sobie palce na nosie, w polu widzenia mając jedynie odkryte uda Remusa, od połowy schowane pod czarnymi pończochami trzymanymi przez paski. Strzelił mu jednym z dezaprobatą, mając dziwne wrażenie, że właśnie tak będzie wyglądał najbliższy miesiąc. Blondynek zachichotał, dumny z siebie.
59. Wpis pięćdziesiąty dziewiąty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 15 Grudnia, 2011, 16:20
Czuł się dziwnie, kiedy przysłuchiwał się rozmowom swoich rówieśników lub nieco starszych kolegów. Jeden na czymś grał, inny coś trenował, tamci gdzieś tam byli – Włochy, Grecja, Hiszpania… A on? Nic. Właściwie ciągle siedział w domu, bo zwyczajnie nie lubił nigdy wychodzić.
Przygryzł wargę, wlepiając złoty wzrok w pergamin, na którym powinno się znaleźć jego wypracowanie z zaklęć. W uszach brzmiała mu piosenka „Y.M.C.A” emitowana w jakiejś mugolskiej stacji radiowej, na którą nastawiony był odbiornik. Zacisnął nieco mocniej pięść, dociskając koniuszek pióra do pergaminu, przebijając go na wylot i tworząc wielkiego kleksa.
Czuł się tak… Boleśnie mało wyjątkowy. Wręcz zwyczajny. Nic szczególnego nie umie, nie był w żadnym szczególnym miejscu… Nie no, jak mógł zapomnieć – przecież był wilkołakiem. To jakieś wyróżnienie jest, jeśli można to tak nazwać…
Podniósł spojrzenie na turlającego się po dywanie przed kominkiem Syriusza. Strasznie zazdrościł mu tego, że w domu uczył się łaciny, francuskiego… I że potrafił grać na fortepianie. Skrzypce w jego wykonaniu brzmiały niezbyt zachęcająco, bo jak sam się przyznał, nigdy się do nich nie przykładał. Obok niego siedział James z drygiem do Quidditcha i wręcz talentem do pakowania się w kłopoty. Peter robił genialne zdjęcia – nie znał nikogo innego, kto na fotografii potrafiłby w tak cudownie magiczny sposób uchwycić piękno chwili. Poza tym upijał się wręcz w rekordowym tempie. No a on?...
Przeczesał włosy palcami, skrobiąc się lekko długimi paznokciami po głowie. Naprawdę chciał potrafić coś, co nie każdemu jest dane umieć z jakiegokolwiek powodu. Wpatrzył się w ogień, zastanawiając się, co mógłby robić. Uśmiechnął się krzywo na nagłą wizję siebie w chórze szkolnym. Iście diabelski pomysł. Odrzucił go od siebie, stwierdzając, że to będzie ostateczność.
Przetoczył wzrokiem po stole, zatrzymując go dłużej na podręczniku od zielarstwa. Ich nauczycielem był Japończyk.
Opuścił rękę, którą podpierał sobie podbródek. A gdyby tak?...
Nie namyślając się dłużej, wstał i ruszył do wyjścia z salonu. Kotłujący się na dywanie chłopcy tego nie zauważyli, dalej usilnie zawijając wrzeszczącego Petera w puchaty, szkarłatny materiał. Jakiś starszy Gryfon rzucił w nich poduszką, krzycząc, żeby się zamknęli.
Blondyn energicznym krokiem przemierzał korytarze, pobieżnie przebiegając wzrokiem po zawieszonych na ścianach obrazach, otulone w obwolucie ciężkich, złotych ram. Po blisko kwadransie podniósł rękę i zapukał do drzwi gabinetu profesora od zielarstwa. Zmarszczył lekko brwi, słysząc kotwaszenie się za ciężkimi, choć niewielkimi wrotami. Machinalnie wygładził pelerynę od mundurka i poprawił krawat, kiedy drzwi otworzyły się przed nim. Zamarł, widząc przed sobą profesora od obrony w do połowy rozpiętej koszuli i rozpuszczonych włosach. Mimowolnie skierował wzrok niżej, z przerażeniem rejestrując, że nauczyciel miał niedopięte spodnie. Przełknął ciężko ślinę, szybko wlepiając spojrzenie w rozbawioną twarz mężczyzny. Drżącą dłonią ponownie poluzował krawat, czując, że zrobiło mu się nagle gorąco.
- J-jest profesor Kuramochi?... – wydukał. Odchrząknął, będąc pewny, że policzki ma koloru dojrzałego pomidora.
- Uehara! – O’Blansky odwrócił się, wołając drugiego profesora. Remus wykorzystał tę chwilę nieuwagi, wachlując się szybko dłonią. Zamarł, kiedy dostrzegł trzeciego nauczyciela, który również był niekompletnie ubrany. Nalewał właśnie jakiegoś trunku do szklanki, patrząc, jak najniższy z nich wszystkich, Kuramochi, odkłada karty na stół i podchodzi do drzwi.
- Uczeń coś od ciebie chce.
Japończyk wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Przesunął dłonią po spiętych włosach, posyłając Remusowi pytające spojrzenie, na co ten machinalnie skłonił mu się niemal w pas, nie mogąc przestać się zastanawiać, dlaczego zareagował w taki sposób na widok kawałka nagiego, męskiego ciała.
- Ja… E… Em… Może ja przyjdę innym razem?...
- Nie, nie trzeba. – Uśmiechnął się delikatnie. – O co chodzi?
- Bo… - Zamarł. Jego pomysł nagle wydał mu się co najmniej głupi.
- Bo?...
- No bo pan jest Japończykiem, prawda?
Skinął lekko głową.
- Zgadza się.
- Ja się chciałem spytać, czy… Oczywiście, jeśli by to nie był problem i w ogóle… Żeby mnie pan uczył.
Na twarzy profesora pojawiło się zaskoczenie.
- Uczył czego?
- No… Japońskiego…
Oblicze mężczyzny rozjaśnił szeroki uśmiech. Ile czasu uczył w tej szkole, jeszcze nikt – uczeń, nauczyciel, duch, czy nawet portret nie wystosował mu takiej prośby.
- Naprawdę byś chciał?
- N-no tak, no….
Brunet zamyślił się na chwilę, po czym ponownie popatrzył na stojącego przed nim czwartoklasistę.
- W sobotę po śniadaniu?
Po krótkiej chwili konsternacji skinął głową, a następnie podskoczył, słysząc wybuch śmiechu zza drzwi.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Nie myśl sobie, panie Lupin, że tylko uczniowie czasem robią coś, czego nie do końca powinni się dopuszczać.
Potaknął, zaciskając wargi. Ponownie się skłonił po czym ruszył w drogę powrotną do dormitorium.
Na miejscu prawie dostał ataku serca, kiedy nagle coś objęło go mocno w pasie i zarzuciło coś na głowę. Już, już miał zacząć krzyczeć, kiedy ktoś zatkał mu usta dłonią. Przestał się rzucać, kiedy do jego nozdrzy dotarł słodki zapach mydła. Zaczął węszyć, przymykając oczy. Nie mając możliwości widzenia, jego węch i słuch znacznie się wyostrzał.
- Mhgmmłgł…
- Co? – zdziwił się głos Pottera.
Lupin sapnął ciężko przez nos i wziął zamach, uderzając okularnika łokciem w brzuch.
- Uch… - stęknął jedynie na to.
- Czuję mydło! – Remus nie przejął się tym, że James klęczał, trzymając się za żołądek.
- Co?...
- Mydło czuję... – Pochylił się, zaczynając go obwąchiwać, przymykając powieki. James uniósł brwi, ponad jego ramieniem zerkając na wiszący na ścianie, co bądź, do góry nogami, kalendarz, starając się w miarę szybko i sprawnie odliczyć dni do zakreślonej na czerwono daty pełni. – Pachniesz mydłem – oświadczył z oślim uporem w głosie Lupin.
- Niemożliwe. – Zrobił wielkie oczy i rozszerzył nozdrza, zaczynając nimi energicznie poruszać.
- No przecież czuję! – Poczuł się oburzony brakiem wiary Pottera w jego wilcze zmysły. Mimo iż ich szczerze nienawidził, to nieraz nie był w stanie wyjść z podziwu, jak bardzo ułatwiały mu życie. Chwilami przyłapywał się na myśli, że to może i dobrze, że jest tym, kim jest, bo dawało mu to dużo nowych możliwości; choćby to, że do włóczenia się nocą po zamku nie potrzebował peleryny-niewidki.
- Niemożliwe. – James wciąż obstawał przy swoim. – Ja nie używam mydła – dodał, z powagą kręcąc głową.
Blondyn zrobił wielkie oczy, odskakując od niego na tyle, na ile mu jego skok z miejsca pozwalał.
- To czym ty się myjesz?!
- Szamponem? – parsknął z kpiną w głosie, zbierając się z podłogi.
Remus zamrugał, czując, że nie rozumie prawie nic z toku myślenia jego przyjaciela.
- No ale… - Wytrzeszczył oczy, gdy spłynęło na niego olśnienie. – Jesteś tak włochaty, że do kąpieli możesz używać jedynie szamponu?! – Zamrugał z przejęcia, a James wybuchł śmiechem. Po chwili uspokoił się, chwytając go za rękaw.
- Chodź, mieszańcu! Coś ci pokażę!
Skinął głową, wypadając za nim z dormitorium. Nie do końca rozumiał, jak to jest, że gdy słyszał z ust innych osób nieprzyjemne uwagi na temat jego wilkołactwa lub ogólnie tego ciężaru, to łzy napływały mu do oczu, chciało mu się płakać i momentalnie robił się wściekły, jednocześnie chcąc z tym kimś walczyć i pragnąc skryć się gdzieś daleko, a gdy Huncwoci tak go nazywali… To zaczynał się śmiać, czuł się dziwnie lekki na duchu i wskaźnik humoru podskakiwał o kilka, kilkanaście szczebli w górę.
- Musisz to zobaczyć… Tak, ty na pewno będziesz to widział. Nie wiem, czemu Czarnuch tego nie dostrzega…
- Wyczuwam rasizm – zanucił pogodnie Remus i zakręcił nosem w zabawny sposób.
- Nie czarnuch, że czarnuch, tylko Czarnuch!
- Nie wiem, czy wiesz, że twoje wyjaśnienie nic mi nie wyjaśniło – mruknął złotooki, czując gulę rozbawienia w gardle.
- Oj tam, oj tam!
- Nie mów tak! – zawołał w panice blondyn. Chłopcy zatrzymali się, przez co idące za nimi Gryfonki musiały gwałtownie skręcić, by nie wpaść im w plecy. – Nie wolno tak mówić! Za każdym razem, gdy się to mówi, ginie jeden jednorożec!
Potter zakrył usta dłonią.
- O, Merlinie… To dlatego jest ich tak mało!
Wilkołak pokiwał głową w śmiertelnej powadze. James poklepał się po brzuchu.
- O! – zapiał. – Właśnie to chciałem ci pokazać!
Powędrował złotym spojrzeniem po torze, który wskazała mu ręka Pottera. Na swej drodze napotkał rudowłosą czternastolatkę z domu Lwa.
- Ale ja wiem jak wygląda Lily…
Pokręcił ze zniecierpliwieniem głową.
- Przyjrzyj się jeszcze raz! Chodź!
Narzucił na nich pelerynę-niewidkę i pociągnął go za grupką koleżanek z domu.
- Ty ją naprawdę wyciągasz znikąd – zauważył z podziwem w głosie Lunatyk.
Skradali się za nimi aż do dziedzińca, gdzie dziewczęta przycupnęły na teczkach położonych na fontannie. Wyciągnęły z kieszeni płaszczy rogaliki, zaczynając je jeść. Lily wyczarowała kilka płomyków i zamknęła je w słoiku, dzięki czemu mogły sobie grzać ręce.
- Widzisz? – spytał podekscytowany.
Lupin wlepił w Evansównę uważne spojrzenie, ale nie dostrzegł w niej niczego specjalnego.
- Em… Nie. Czy powinienem widzieć magicznie zmienione, połyskujące tło zamiast reszty dziewczyn i dziedzińca, fruwające płatki róż? No… I czy jej włosy powinny falować na wietrze którego nie ma, okalając subtelnie jej okrągłe policz… O... Och... - Jak na zawołanie, w tamtej chwili rzeczywiście zawiał lekki wiatr, taszcząc ze sobą złote listki wierzby, wprawiając włosy Rudej w delikatny taniec, przez co wirowały wokół jej twarzy i ramion.
- Nie no… - mruknął blondyn, krzywiąc się z rozbawieniem. – No bez jaj… Mogłaby chociaż cycki pokazać, a nie… Au! – stęknął głucho, kiedy ręka Jamesa uderzyła go w tył głowy. – No żartowałem przecież!
Skulił się nieco wbrew sobie pod wpływem potterowego spojrzenia.
- Ee… Co to ja miałem zobaczyć?
Twarz Jamesa złagodniała, kiedy ponownie popatrzył na Lily.
- Za każdym razem jak zastanawiałem się, jak mam podejść do tego zakładu z Syriuszem, chodziłem za nią jak cień, wpatrując się w nią. Próbowałem się z nią jakoś dogadać, ale za każdym razem rozmowa jakimś dziwnym trafem schodziła na Smarka i zaczynaliśmy się kłócić… A kiedy szedłem wściekły gdziekolwiek, zawsze ten idiota mi się musiał napatoczyć, a czy ty odpuściłbyś taką okazję?
Remus nie odpowiedział, ale pomyślał, że owszem, odpuściłby.
- Zrobiło się z tego takie błędne koło. Zapewne zauważyłeś, że ciągle się kłócimy?
- Trudno nie zauważyć – przyznał ostrożnie, aż nazbyt dobrze pamiętając, jak na ostatnim posiłku dostał w twarz naleśnikiem wcelowanym w Pottera przez wściekłą Gryfonkę.
- No właśnie. Wkurzała mnie coraz bardziej, więc tym bardziej się przykładałem do tego, żeby zaliczyć ten zakład, bo wiem, że ją by to zabolało. Chciałem jej coraz bardziej dopiec, aż któregoś razu jak siedzieliśmy w salonie, jak zwykle grała muzyka… Leciała piosenka „Poetry In motion”.
- Jakoś nie kojarzę. – Ponownie popatrzył na Rudzielca, przechylając lekko głowę. Nie był pewien, czy naprawdę nie rozumie, czy po prostu nie chce zrozumieć, do czego pije jego przyjaciel.
James westchnął, czując się zobowiązanym do zacytowania tekstu.
- „ Poezja w ruchu… Widzę jej delikatne kołysanie. Fala na oceanie nigdy nie poruszyłaby się w ten sposób. Kocham każdy ruch i nie ma tam niczego, co chciałbym zmienić. Ona nie potrzebuje udoskonalenia; jest zbyt piękna by coś w niej zmieniać. Poezja w ruchu jest wszystkim, co uwielbiam. Żaden napój miłosny nie sprawiłby, bym kochał ją bardziej.”
Remus powoli na niego popatrzył z szokiem wypisanym na twarzy.
- No nie… No nie gadaj, że się w niej za… Za… - Potrząsnął głową. – To mi nawet nie chce przejść przez gardło!
James uśmiechnął się jedynie lekko, ponownie kierując wzrok na Lily.
- Co nie? Ta piosenka jest jakby o niej…
Lupin przybrał dziwną pozę, jedną rękę wsuwając sobie we włosy, a drugą zakrywając usta. Toczył zszokowanym spojrzeniem od Jamesa i jego maślanego wyrazu twarzy do niczego nieświadomej, roześmianej Evans. Potrząsnął głową.
- Nie… - mruknął. – Nieee, to się nie dzieje naprawdę! Zakochany Potter… - Skrzywił się. – Le fu, aż mnie to w język swędzi…
- …cudowna i delikatna, jak… No… Hm. Może jak łania na zroszonej polanie o poranku? Albo młoda nimfa przechadzająca się pomiędzy pniami otulonych złocistym liźnięciem zachodzącego słońca drzew…
Lunatyk poczuł się tak, jakby coś ciężkiego spadło mu na głowę. Z niewiadomych powodów było mu dziwnie ciężko oddychać. Powoli stanął przodem do niekoniecznie przytomnego Jamesa.
- Od kiedy ty mówisz w TAKI sposób? – W panice chwycił go za ramiona, zaczynając nim potrząsać. – CO TY BRAŁEŚ?! – Złapał się za głowę, mnąc włosy w garściach. Wydał z siebie dziwny odgłos i wyskoczył spod peleryny, puszczając się pędem w stronę wieży Gryffindoru, by wskoczyć do łóżka i iść spać. Musiał się obudzić z tego snu. To nie było normalne. To nie był James.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Potterem?! – zawył jeszcze, a uczniowie na korytarzu wytrzeszczyli na niego oczy, widząc, że wygląda jak obłąkaniec.
- Remi?... – Syriusz chwycił go za łokieć, zmuszając, by się zatrzymał. – Szukałem cię, gdzie… Co… Co się stało?
Blondyn nie odpowiedział, zanosząc się za to nieco psychicznym śmiechem. Widząc to, Black przestraszył się nie na żarty, a zimny dreszcz przebiegł mu truchtem po plecach.
- Co ci się stało?!...
Spoważniał gwałtownie, chwytając szatę Blacka i stając na palcach, przez co stykali się nosami.
- Czy ty robiłeś coś dziwnego z Jamesem? - spytał niskim, niemal zachrypniętym głosem.
- Na przykład? – spytał, szczerze zaskoczony tym pytaniem. Obaj zgodnie zignorowali coraz większą liczbę wlepionych w nich spojrzeń.
- No nie wiem… Paliłeś trawę, wąchałeś klej, cokolwiek?
Zrobił wielkie, szare oczy.
- Skąd ten pomysł?!
- Takie odnoszę wrażenie… Przecież NIENORMALNE jest, by Potter mówił o łaniach na zroszonych polanach! Albo słońcu liżącym drzewa… Czy coś.
- Że CO?!
- O, heheh, pewnie miałem taką samą minę…
Black popatrzył na Remusa uważnie, po czym objął go za ramiona i pociągnął za sobą do najbliższej pustej klasy, zabierając przed krzyżowym ogniem ciekawskich spojrzeń. Posadził blondynka na ławce i stanął przed nim, chwytając się pod boki.
- Sugerujesz, że ktoś nam czymś nafaszerował Pottera?
Wilkołak przeczesał palcami długie włosy.
- Takie odniosłem wrażenie. Trochę dziwne wydało mi się maślane spojrzenie, cytowanie miłosnych piosenek i taki… Taki ckliwy wyraz twarzy. W dodatku czuć od niego mydłem! Od kiedy niby, kurna, tak się kąpie często?! Przecież chodził się myć co trzy dni!... A skarpetki zmieniał jeszcze rzadziej! Dzisiaj rano jak ściągał, to nawet nie były sztywne!
Szarooki zmarszczył czoło w skupieniu.
- Czekaj… Czekaj. A o kim on właściwie mówił?
Lupin ponownie chwycił go za szatę, przyciągając do siebie tak mocno, że wpadł mu między nogi. Ścisnął go więc udami.
- O Evans – szepnął cichym, drżącym głosem.
Zapadła pełna grozy cisza.
Syriusz przełknął ślinę nieco zbyt głośno, by można było uznać to za naturalne.
- Czy… Czekaj. Czekaj, czekaj, czekaj… Ja dobrze rozumiem? Potter się… Zakochał?
Blondyn skinął głową.
- W Evans?
Ponownie potaknął.
- Ale na serio?
Trzeci raz powtórzył ten gest.
Zacmokał, kierując spojrzenie w okno. Zamyślił się krótko, bezwiednie gładząc palcami podbródek i wargi.
- Cóż… - Popatrzył na Remusa z rozbawieniem. – To może być zabawne.
- Nie widziałeś go – mruknął. – Nie widziałeś go jak to mówił i nie słyszałeś jego głosu. To było… To było takie… takie…
- Tak cholernie do niego niekompatybilne, że aż niepokojące?
- …No! – Westchnął ciężko. – Syri, jak ty mnie rozumiesz… - Posłał mu lekki uśmieszek, na co Black błysnął zębami w delikatnym rozbawieniu. Ponownie zapadła między nimi spokojna, pełna milczącego zrozumienia cisza.
- Wiesz… - zaczął nagle Lunatyk. – Zastanawiam się, czy nie obciąć sobie włosów.
- Serio?...
Czarny zmierzył go krytycznym spojrzeniem, przechylając głowę. W jego stalowych oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
- Luniaczku… Założę się, że tego nie zrobisz. Spękasz w ostatniej chwili!
Uniósł jasną brew.
- Taak?
- Tak.
- Zakład?
- A o co?
- Hm… Jak obetnę, to przez dwa… Nie, trzy tygodnie będziesz mi usługiwał. Będę twoim paniczem, panem i władcą… Będziesz robił wszystko co tylko ci rozkażę. – Podwinął w uśmiechu prawy kącik ust.
Syriusz zarechotał.
- Dobra! A jak tego nie zrobisz, to będziesz tyle czasu zasuwał po szkole w jakimś głupim... - "I kusym", dodał w myślach, zawieszając na chwilę głos. - wdzianku. Jeszcze się zastanowię, w jakim.
- Na przykład?
- No, zakonnica, Czerwony Kapturek, coś w tym stylu…
Remus nie zdołał zdusić w sobie chichotu.
- Dobrze. No, to umowa stoi!
- Stoi.
Uścisnęli sobie ręce, patrząc wzajemnie wyzywająco w oczy. Syriusz musnął palcem remusowy nos.
- Na cięcie masz czas do końca tygodnia. I mam być przy tym ja i ktoś na świadka. Ach... A jak dasz mi wstęgę swych włosów, to może nawet oddam ci się w posiadanie na cały miesiąc?...
Pokiwał głową, czując rosnące mu w brzuchu, radosne podniecenie. Już wiedział, że wygrał ten zakład. Robiło mu się żal na samą myśl o obcięciu choćby jednego pasma jego miodowych pukli, ale przecież nie było mowy, o ile ma się obciąć. Powstrzymał wredny uśmieszek cisnący mu się na twarz, kiedy do jego głowy zapukała seria pomysłów, jak by tu wykorzystywać Syriusza przez najbliższy miesiąc.
58. Wpis pięćdziesiąty ósmy. Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 14 Listopada, 2011, 17:00
Wykład o Syriuszu to oczywiście ciocia Wiki.
Liście. Wszędzie były liście. Wokół w słońcu mieniły się dziesiątki tysięcy złotych, opadłych z drzew, tworzących skrzący dywan liści, choć część z nich wciąż dobrze się trzymała na swych gałęzianych miejscach.
Z buku rosnącego na zboczu wzgórza szkolnych błoni opadły niemal wszystkie, tworząc mięciutką pierzynkę dla zmarzniętej przez listopadowe przymrozki trawy.
- Ciepło dzisiaj – zauważył pogodnie Remus, ściągając z szyi szkarłatno-złoty szalik. Popatrzył na niego uważnie. – Wręcz zadziwiająco ciepło jak na końcówkę listopada. Powiem więcej… Niepotrzebnie go brałem. – Odrzucił materiał za siebie niedbałym ruchem.
Utkwił wzrok w rozbierającym się do samej koszuli Syriuszu, któremu biały materiał podwinął się aż do mostka, gdy pozbywał się swetra przez głowę. Po chwili rozczochrane włosy opadły na swoje miejsce w artystycznym nieładzie, a ich właściciel utkwił szare oczy w rozpartym obok wygodnie wilkołaku. Widząc, że patrzy się na jego nagą skórę, obciągnął szybko koszulę, drugą dłoń przykładając do ust złożonych w dzióbek i zamrugał zalotnie.
Blondyn parsknął, a Syriusz z dziecięco zachwyconym uśmieszkiem opadł krzyżem w szeleszczące przy każdym ruchu liście.
Lunatyk wpatrzył się w niebo rozmarzonymi oczami, a jego szczupła, lekko zarumieniona twarz przybrała nieco nieobecny wyraz. Po chwili odchylił głowę, opuszczając powieki i westchnął głęboko, sycąc się zapachem jesieni unoszącym się w powietrzu.
- Uwielbiam sobotnie popołudnia… - wymamrotał Syriusz gdzieś obok niego, wiercąc się i zakopując głębiej w złocistym pokryciu. – Gdybym miał ogon, na pewno bym nim teraz merdał.
Podniósł głowę, kiedy Lupin nie odpowiadał przez kolejne kilka minut. Zdawał się być kompletnie nieobecny myślami, towarzystwa dotrzymując młodemu arystokracie jedynie swym ciałem. Black zmrużył od dołu bystre, szare oczy, uśmiechając się do siebie z ukontentowaniem. Wykonując powolne, namaszczone ruchy zebrał się z ziemi i względnie cicho nabrał wielką garść tego, na czym obaj siedzieli. Przysunął się do przyjaciela na kolanach i wyciągnął pełne dłonie nad jego głowę, po czym rozkurczył palce. Złocista kaskada sfrunęła na twarz blondynka, na co ten drgnął, zaskoczony i parsknął, potrząsając dziko głową na wszystkie strony. Nie pozostał mu jednak dłużny – rzucił się na niego, wskakując mu okrakiem na uda i popychając go na plecy. Nim Syriusz zdążył się zorientować, co się dzieje, Lunatyk napakował mu na twarz garść liści. Czarny zaczął parskać, furczeć i rzucać się na wszystkie strony, chwytając przyjaciela za szkarłatny golf, który miał na sobie. Szarpnął się agresywnie, niechcący ciągnąc go za sobą. Z ich gardeł wyrwał się zaskoczony okrzyk, kiedy zaczęli się staczać w dół zbocza, na którym siedzieli. Objęli się wzajemnie mocno za szyję i ramiona, turlając się coraz szybciej, podrywając kaskady złotych liści, które wplątywały się im we włosy, ubrania i ciągnęły za nimi.
Remus stęknął głucho, kiedy pod jego kręgosłup napatoczył się kamień, przez co nie mógł nabrać tchu. W dodatku Syriusz przycisnął jego głowę do swojej piersi ściskając nieco zbyt mocno… Nie zmieniało to faktu, że jego ramiona chroniły tę część jego ciała przed uderzeniami. W głębi siebie był mu za to bardzo wdzięczny.
Nagle poczuli, że zwalniają. Kilka chwil później Black stoczył się z drobnego, remusowego ciała i legł obok, ciężko dysząc. Wlepili przerażone spojrzenia w niebo.
- Co za emocje – wysapał wilkołak. – Moje nadnercza szaleją!...
Syriusz roześmiał się głośno na tę uwagę, poprawiając sponiewieraną koszulę. Na jego twarz nagle wtargnął poważny, zamyślony wyraz.
- Luniek…
- No?
- Myślałeś już, kim chciałbyś zostać?
Blondyn odwrócił głowę w jego stronę, mrużąc oczy.
- Nie. To bez znaczenia.
- Jak bez znaczenia? To ważne…
Wzruszył ramionami, siadając.
- Powiedzmy sobie szczerze. Ty, Syriuszu, robić nie musisz nic, bo i tak możesz sypiać na pieniądzach. Nie rób takiej miny, to są fakty. A ja i tak nikim nie zostanę. – Podniósł się i zaczął otrzepywać.
Czarny również się poderwał.
- Co? – spytał zaskoczony jego nagłą zmianą nastroju, wyciągając gałązkę z włosów.
Remus posłał mu chłodne spojrzenie.
- Jestem wilkołakiem, Black. Nie zapominaj o tym.
- No i co z tego? Przecież… Przecież jesteś w porządku.
Remus wepchnął dłonie do kieszeni bojówek, które na sobie miał.
- Ty to wiesz. James to wie. Parę innych osób wie to o mnie i wie jaki jestem. Ale ci, od których zależy kim miałbym się stać z zawodu o tym nie wiedzą i nie obchodzi ich to. Przecież jestem potworem, no nie?
Szarooki zatrzymał się, mierząc go wzrokiem, patrząc, jak nie przestaje wspinać się pod górkę, z której dopiero co się stoczyli.
- Ale o co się zaraz złościsz? Przecież to nie twoja wina!
- Ale powiedz mi, co ich to obchodzi? Fakt pozostaje! – Odwrócił się do niego przodem. – Co z tego, że staram się w szkole, uczę się, mam dobre oceny i mam jakieś tam marzenia, czy cokolwiek, skoro i tak jestem z góry skreślony przez to, że zostałem pogryziony? Dumbledore przyjął mnie do Hogwartu bo… Bo… W sumie nie wiem, ale jednak to zrobił! Ja wiem, znał moich rodziców, albo coś i postanowił spróbować dać mi szansę, co jednak nie znaczy, że inni też tak zrobią.
Podszedł do niego, patrząc nań z góry szarymi oczami.
- Więc zamierzasz nie robić nic, bo i tak nic ci się nie uda? – spytał powoli.
Wzruszył ramionami.
- Nie, raczej nie. Spróbować zawsze można.
- Więc kim chciałbyś być? – spytał konspiracyjnie, zadowolony, że nagła zmiana nastroju Remusa zaczyna mu mijać.
- Uzdrowicielem, jak mama. – Wykrzywił się w dziwnym wyrazie. – Dziecinne mrzonki.
Black westchnął, obejmując go ramieniem.
- Jakiż ty dojrzały, Remusie.
Złotooki nie zdołał zdusić wesołego parsknięcia.
Tego samego wieczora, razem z Jamesem i Peterem udali się na wieżę astronomiczną, by odbyć lekcję astronomii. Posłusznie poczekali na profesora, czekając, by wejść z nim na górę. Uczniowie samodzielnie nie mieli prawa tam wchodzić. Mogli to robić jedynie w obecności nauczyciela. I za jego zgodą, oczywiście.
Zajęli swoje miejsca przy teleskopach.
- Dzisiejszego wieczora będziemy obserwować gwiazdy. Jest piękna, bezchmurna noc. Będzie idealnie widać. Proszę skierować swoje teleskopy na półkulę północną, w stronę gwiazdozbioru Wielkiego Psa.
James i Remus wymienili wesołe spojrzenia i uśmieszki, po czym okularnik szturchnął lekko kuzyna w plecy.
- Co? – spytał cicho.
- Niee, nic. – Złożył usta w dzióbek.
- Jego łacińska nazwa to Canis Maior, co możecie zapamiętać, ale na sprawdzianie wymagał tego nie będę. Najjaśniejsza gwiazda tego gwiazdozbioru, która jednocześnie jest najjaśniejszą na nocnym niebie, jedna z najbliższych nam gwiazd to Syriusz.
Po auli wieży przeszła fala chichotów, a Black rozejrzał się po obecnych ze zdumieniem.
- Co ja?
Śmiechy przybrały na sile.
- Panie Black, gdyby pan uważał, to wiedziałby pan, że mówimy o Syriuszu.
- No czyli o mnie, ja jestem Syriusz. – Dla większej wiarygodności położył sobie dłoń na piersi. Nie rozumiał, z czego wszyscy się śmieją.
- Proszę zająć się lekcją! – upomniał profesor, a wszyscy posłusznie zamilkli. Black wzruszył ramionami i wlepił spojrzenie w północną półkulę, marszcząc czoło. Po chwili plasnął się otwartą dłonią w czoło, kiedy dotarło do niego, o co chodziło.
- Pierdzielę…
- Bystrzak z ciebie – zachichotał mu do ucha Remus i poklepał go po ramieniu.
Nauczyciel kontynuował swój wykład.
- Wiele kultur nadaje Syriuszowi szczególne znaczenie. W starożytnym Egipcie Syriusz był czczony jako bóstwo. – Urwał, słysząc wybuch śmiechu uczniów.
Black nie zdołał powstrzymać głupiutkiego uśmieszku, który wciskał mu się na twarz.
- Ach, jej – westchnął.
- Egipcjanie opierali swój kalendarz na heliakalnym wschodzie Syriusza, który miał miejsce niedługo przed wylewami Nilu oraz przed przesileniem letnim. Dzięki temu egiptolodzy opracowali w XX wieku datowanie sotisowe, które pozwoliło na odtworzenie przybliżonej chronologii starożytnego Egiptu. Wiele egipskich świątyń było zorientowanych tak, aby światło gwiazdy było widoczne z ołtarza. Symbolizował Izydę, boginię magii i rodziny, żonę władcy zaświatów, Ozyrysa. W mitologii greckiej, Syriusz był psem Oriona.
Tutaj nie wytrzymał i sam panicz Black, wybuchając dzikim śmiechem.
- Co was tak bawi?! – warknął profesor. – Black!
- M-mój ojciec ma na imię Orion! – wykrztusił, wieszając się na teleskopie.
Remus, wciąż chichocząc, pomyślał, że prawdopodobnie dlatego na niemal sto procent animagiczną postacią Czarnego będzie pies. Zakrył twarz rękawem, zaciskając powieki. Chwycił Petera za płaszcz, wieszając się na nim, by nie upaść.
- W oparciu o obserwacje ruchu własnego Syriusza, przeprowadzone latach 1833-1844, niemiecki astronom w 1844 roku doszedł do wniosku, że Syriusz posiada gwiazdę towarzyszącą. Niemal dwie dekady później, w roku 1862 amerykański astronom odkrył Syriusza B - kontynuował niezrażony profesor, podnosząc nieco głos. - Leżąc w odległości 8,6 lat świetlnych od Ziemi, Syriusz jest jedną z najbliższych gwiazd. Najbliższym sąsiadem Syriusza jest gwiazda Procjon, która jest od niego odległa o około 5,2 lat świetlnych. Zgodnie z teorią ewolucji gwiazd, około 100-125 milionów lat temu Syriusz B był czerwonym olbrzymem o masie pięciokrotnie większej niż Słońce, co oznacza, że był jaśniejszy od Regulusa.
Black zarechotał na całe gardło, słysząc to.
- Panie Black! – warknął profesor. – Proszę natychmiast opuścić wieżę i udać się do dyrektora! Nie będę tolerował takiego zachowania!
Syriusz posłusznie skinął głową i przerzucił sobie torbę przez ramię. Chichocząc do siebie skłonił się nauczycielowi i wyszedł, zeskakując po dwa stopnie. Kilka minut później uspokoił się, opierając o chłodny mur korytarza. Rozejrzał się, zastanawiając, co by tu porobić. Nie miał ochoty iść do dyrektora. Poza tym, spać też nie musiał się kłaść, bo był piątek i nie musiał rano wstawać. Wyłamał palce i w podskokach udał się do dormitorium. Poćwiczy trochę animagię. Wykład profesora przypomniał mu, że od tygodnia nie kiwnął w tej sprawie nawet małym palcem u nogi. Zakręcił torbą młynka nad głową, trafiając nią przypadkiem niewidzialnego w tamtej chwili Irytka.
57. Wpis pięćdziesiąty siódmy. Wpis dodał jeden z Huncwotów Wtorek, 01 Listopada, 2011, 14:19
„Gdybyśmy częściej dawały notki”? „Dawały”?... Nie rozumiem… Chodzi o całą stronę hp.org czy tylko Księgę Huncwotów? Księgę piszę sama, nie rozumiem, skąd tu liczba mnoga…
Wraz z początkiem listopada roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego z okolicznych drzew opadły niemal wszystkie liście, otulając zmarzniętą glebę szkarłatno-złotym płaszczem. Lato odchodziło powoli w swe strony, otulając się zielenią swego stroju, kradnąc nam ze świata. Na jego miejsce przychodziła roztańczona jesień, pląsając wśród wiatru i smagając pędzlem wszelaką roślinność, choć i ona zbierała się już do odejścia, potupując mrozem.
Peter oderwał wzrok od okna, wzdychając ciężko. Popatrzył z roztargnieniem na stojącą przy katedrze profesor McGonagall. Nie wiedział, o czym mówiła. W ogóle nie potrafił się na niczym tego dnia skupić – wieczorem miała być pełnia, a oni jeszcze nie potrafili się przemieniać. Nie spieszyło mu się jednak do opanowania sztuki animagii. Nie miał najmniejszej ochoty na stawanie oko w oko z rozwścieczonym, żądnym świeżej krwi, zaślinionym wilkołakiem i jego zębiskami. Zimne dreszcze przechodziły go na samą myśl o tym. Potrząsnął głową, starając się wrócić na ziemię. Słowa profesorki zdawały się w ogóle nie docierać do jego uszu. Westchnął ciężko, opierając głowę na ręku. Wzdrygnął się, kiedy poczuł uderzenie czymś małym w kark. Kulka pergaminu. Podniósł ją z ziemi i rozejrzał się, rozwijając ją.
Trololololo… Nie uważaj na transmutacji, a potem narzekaj, że nie rozumiesz.
Prychnął cicho, patrząc na wąskie, chwiejne pismo Remusa. Było rażąco dziewczęce z finezyjnymi, niemal baśniowymi zawijaskami.
Wal się.
Ponownie zgniótł karteluszkę i cisnął ją w twarz siedzącego za nim wilkołaka. Po chwili usłyszał chichot. Niespełna minutę później ponownie patrzył na dzieło lewej ręki swego przyjaciela.
Och, jaki nieczuły!...
Wywrócił oczami i ponownie wygiął się w swym krześle, wlepiając nieobecne spojrzenie w okno. Jego kręgosłup zajęczał żałośnie. Widząc brak reakcji z jego strony, Remus zachichotał i powrócił do słuchania słów nauczycielki.
- …z racji tego, że za chwilę dzwonek, na następne zajęcia napiszecie mi referat na temat dzisiejszej lekcji. Trzy stopy. – Zignorowała bolesne miny młodzieży. - Dziękuję, możecie się spakować.
W klasie zapanowało ogólne rozluźnienie, uczniowie sięgali do plecaków, pakowali się, inicjowali rozmowy.
- Trolololo… Lolololo… - zanucił dziarsko Remus, wpychając do swój podręcznik do napakowanej torby. Black trącił go łokciem i skinieniem głowy wskazał na siedzącego po drugiej stronie sali Snapea. Ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, pełne zawiści i niemal żądzy mordu.
Lunatyk zafalował do Ślizgona brwiami i wstał, uderzając Syriusza swoim tobołkiem. Syknął, zrywając się z krzesła.
- Ty podły onanisto…
- Że co?! – warknął i ponownie wymierzył mu cios kilogramami wiedzy. Poczerwieniał z irytacji i skrępowania.
Black zagwizdał.
- Uhuhu! Zbereźniku mały ty… Zarumieniłeś się!
Posłał mu gaszące spojrzenie i zwiesił głowę, przyspieszając kroku.
- No proszę! – Szarooki wziął się pod boki. – Czego to ja się dowiaduję…
Potter zachichotał bezgłośnie i wycelował w Snapea różdżkę, mamrocząc zaklęcie. Torba Ślizgona pękła z donośnym trzaskiem, podręczniki upadły na posadzkę, kałamarz roztrzaskał się na kawałki ochlapując atramentem książki, pergaminy i zapieczętowane wypracowanie na zaklęcia, które były następne.
Jęknął, opadając na kolana i wygrzebując z kieszeni lekko przyszarzałą chusteczkę, zaczynając niezdarnie ścierać czarną maź ze swych rzeczy.
Huncwoci parsknęli śmiechem, mijając go. Czarny czubkiem buta przetransportował książkę do eliksirów na drugi koniec korytarza.
Severus bluznął pod nosem potokiem wyzwisk i przekleństw, a po chwili część jego zniszczonych rzeczy zasłoniła burza miedzianych włosów. Lily przykucnęła obok niego, zabierając się za składanie do kupy kartek z notatkami. Podała mu kopnięty przed chwilą podręcznik. Uśmiechnęła się do niego promiennie, widząc jego wściekłą minę. Tyknęła go palcem w ziemisty policzek.
- Nie dąsaj się, to się zdarza. Atrament na eseju to dla Flitwicka nie problem.
- Taa… - mruknął, pospiesznie zgarniając podręczniki w swe stęsknione ramiona.
- Robi się chłodno – zauważyła śpiewnie Lily, podnosząc się i oddając Severusowi poplamione pergaminy. Otuliła się szczelniej peleryną od szkolnego mundurka. – Trzeba będzie zacząć nosić sweter…
Skinął głową, ściskając przy sercu książki. Stanęli pod ścianą, opierając się o chłodny mur. Severus rzucał nieprzyjazne spojrzenia studentom obecnym na korytarzu spod kurtyny czarnych, nieco potarganych i znacznie bardziej puszystych niż zwykle włosów.
- Uhm.
- Sev, jaki ty jesteś dzisiaj rozgadany!
Spojrzał na nią z roztargnieniem. Utkwił wzrok w jej zielonych oczach w kształcie migdałów, pełnych ciepła i radosnych iskierek. Uśmiechała się do niego, unosząc piegi na policzkach. Kilka rudych pasemek wśliznęło się jej na twarz.
Poczuł przyjemny skurcz w okolicach żołądka. Speszony odwrócił wzrok, z zainteresowaniem przyglądając się żałośnie nudnej ścianie, błagając w myślach, by się nie zarumienił.
- Eeeeevaaaaaans! – głos Jamesa przebiegł po korytarzu jak grzmot. Lily odwróciła się w jego stronę, zaskoczona.
- Co? – zawołała w stronę szamoczącego się z Syriuszem i Remusem okularnika.
- Umów się ze mną! – zaryczał, a wszyscy w korytarzu jak na komendę odwrócili ku nim wzrok.
Osłupiała.
- No, nie daj się prosić – wysapał Potter, stając tuż przed nią. Uśmiechnął się szelmowsko, targając dłonią włosy.
Black gdzieś za jego plecami strzelił się dłonią w twarz w geście załamania, a następnie wpadł taranem na mur i osunął się pod nim, udając martwego. Remus dusił się ze śmiechu gdzieś w tle, uwieszony na Peterze.
- S-słucham?
- Umów się ze mną, Evans. Wiem, że tego chcesz!
- Odczep się od niej – warknął Snape, postępując krok do przodu.
James spojrzał na niego z niekrytym obrzydzeniem.
- Z tobą nie rozmawiam, Smarku!
Ślizgon wsunął rękę do kieszeni, zaciskając ją na różdżce.
- Przestańcie! – zawołała Lily, doskonale wiedząc, co się święci. Łypnęła wściekła na Jamesa. – Przestaniesz go w końcu obrażać?!
Ponownie się poczochrał, jeszcze bardziej stawiając przydługie włosy. Uśmiechnął się do niej szeroko, pokazując komplet zębów. Różdżkę miał wetkniętą za ucho.
- Nie – stwierdził lekceważąco.
- Dlaczego?!
- Bo mnie wkurza.
- Wkurza? – parsknęła. – Niby czym?!
Zamachał rękami w jakimś nieartykułowanym geście.
- Sobą! – wykrztusił po chwili szukania odpowiednio silnego argumentu.
Evans prychnęła, krzyżując dłonie na piersiach.
- Nooo, to rzeczywiście bardzo ważny powód! Zmiotłeś mnie po prostu z pantałyku teraz!
- Z czego?... – spytał z głupią miną, a po chwili ponownie się szeroko uśmiechnął. – Czyli umówisz się ze mną?
- Zjeżdżaj, Potter! – zawołała, chwytając Snapea za ramię i pociągnęła go za sobą w swoją stronę, postanawiając do sali zaklęć dotrzeć na około.
James wzruszył ramionami.
- I tak się ze mną umówisz – mruknął do siebie, po czym wrócił do Huncwotów.
- Mówiłem, że to zły pomysł – wyburczał Black z posadzki. Kuzyn trącił go butem w udo.
- Wstawaj! – rozkazał.
Prychnął, podnosząc się.
- Nie kop mnie jak jakiegoś starego wora, Potter! Plugawisz mój majestat! Twoja bezczelność jest… Jest… Bezczelna!!!
James zaniósł się szaleńczym śmiechem, który szybko urwał, kiedy poczuł uderzenie w głowę czymś dość miękkim.
- Potter, na miłość boską! – zawołała McGonagall, trzymająca w ręku rulonik jakiejś gazety.
Remus parsknął w rękaw, szybko udając, że to było jedynie kichnięcie. Black szturchnął go w ramię, więc posłał mu zaskoczone, złote spojrzenie.
- Dzisiaj po lekcjach też będziemy ćwiczyć – szepnął mu do ucha. – W pokoju życzeń, jak zawsze.
- Od razu po zajęciach?
- Tak.
Pokiwał głową, na znak, że rozumie.
- Chcesz iść z nami?
- No… Mógłbym, jeśli wam to nie będzie przeszkadzało.
Wyszczerzył do niego zęby w szerokim uśmiechu.
- Nie będzie – stwierdził miękko, po czym uwiesił się na nim całym ciałem. Zwalili się obaj na posadzkę niczym dwa worki smoczego łajna, podcinając po drodze Pettigrew. Zaczęli się tarzać, ucieszeni, ignorując rozzłoszczone krzyki nauczycielki.
56. Wpis pięćdziesiąty szósty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 16 Października, 2011, 21:50
Akcja z gejem nie jest moim pomysłem. Podobna sytuacja była na "Mistrzach". Tak mnie to rozwaliło, że musiałam to napisać.
Tak. To było na swój dziwny, urokliwy sposób naprawdę piękne – przypominało korowód motyli miotający się wśród muśnięć wiatru. Bardzo lubił motyle, więc patrzenie na nich sprawiało mu jakoby pewną przyjemność, dawało coś jakby poczucie satysfakcji. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że porównanie meczu Quidditcha do motylego tańca było nie na miejscu. Zwłaszcza, że jeden zielono-srebrny motyl dostał tłuczkiem w rękę, która odskoczyła i została wygięta pod jakimś nienaturalnym kątem.
Skrzywił mimowolnie różane wargi, odgarniając z twarzy złote pukle włosów. Zerknął na ryczącego z uciechy obok Blacka. Westchnął do siebie ciężko.
Naprawdę nie rozumiał Quidditcha.
Powrócił do śledzenia wzrokiem kafla. Wszak niby cóż innego miałby robić?...
- Uwaga, uwaga!... Wygląda na to, że nowy ścigający Lwów dostrzegł znicza! Taak! TAAAAK!!! Mknie ku niemu jak szkarłatno-złoty pocisk! Ale Węże nie pozostają mu dłużni… Już posłano do niego tłuczka! Aaaaleee, Wood go odbił! Szukający Ślizgonów niemal siedzi mu na ogonie… Proszę państwa!...
Czas jakby zwolnił, widownia wstrzymała oddech.
- …Gey do goni, Potter mknie jak strzała!
Syriusz zawył z uciechy, opierając się całym ciężarem na oszołomionym Remusie, aż się ugiął.
- Też bym spieprzał, jakby mnie „gej” gonił!
Lupin nie zdołał zdławić wybuchu śmiechu, wieszając się bezwładnie na Blacku, co jednak nie dało rady zagłuszyć radosnego okrzyku trzech czwartych widowni. Wpił mu paznokcie w skórę i skamlał, bowiem to słowo najlepiej oddaje to, co z siebie wydawał.
- Taaak! POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA!
Uczniowie darli się jak zarzynane prosiaki, kiedy komentujący rzucił, że chyba widzę znicza. No pewnie, że go widziałem… Jak miałbym nie widzieć tego maleńkiego, złotego skarbu szamoczącego się koło bramek Gryffindoru?
Wtedy wszystko znikło. Jakbym ogłuchł i niemal całkowicie oślepł – widziałem jedynie Znicz. Wszystko inne przestało istnieć, nie liczył się cały świat, byłem tylko ja i ta mała, złota kulka.
Pochyliłem się nisko nad rączką przesłanej mi przez rodziców nowiutkiej miotły, wlepiając wzrok w swoją przyszłą zdobycz. Wyprułem ile tylko mogłem wyciągnąć.
Czułem jak wiatr tańczy mi we włosach i śpiewa w uszach. Coś wspaniałego… Byłem coraz bliżej, a niczego nie świadomy Znicz dalej kręcił się leniwie tam, gdzie go dostrzegłem.
Jeszcze tylko kilka jardów, jeszcze kawałek… Wyciągnąłem rękę, rozkładając szeroko palce, a po chwili zacisnąłem je najmocniej jak mogłem na złotej kulce. Była zimna i gładka w dotyku, jedynie ornamenty delikatnie wcinały mi się w skórę. Skrzydełka łaskotały mnie w dłoń.
Tak nagle jak zniknęło wszystko, tak nagle się pojawiło. Nagła fala wrzasku wdarła mi się do uszu, aż mnie wykręciło. Nie przeszkadzało mi to jednak wcale, a wcale – z szerokim bananem na ustach wylądowałem na ziemi z potknięciem, a po chwili zostałem niemal zmiażdżony przez resztę drużyny.
Wygraliśmy!
Oderwał rozbiegane spojrzenie od roześmianego, wstawionego Pettigrew, który usilnie próbował poderwać jakąś piątoklasistkę. Zdawał się nie widzieć obrzydzenia w jej oczach, kiedy się na niej niemal kładł i bełkotał coś niezrozumiale, starając się skupić na niej wzrok.
Skrzywił się nieznacznie, ponownie kryjąc za kanapą. Oparł się plecami o chłodny, kamienny mur, wsłuchując się w krzyki, śmiechy i muzykę brzmiącą z zaczarowanego gramofonu. Przygładził niedbałym ruchem ręki czarne kosmyki włosów, poprawiając zjeżdżający mu na lewo przedziałek i westchnął cichutko, śledząc wzrokiem bardzo tajemniczego jegomościa. Wił pracowicie pajęczynę w kącie. Przymknął powieki, odchylając głowę do tyłu. Stuknął nią lekko w ścianę. Miał już powyżej uszu szczebiotania dziewcząt z młodszych klas, przymilających się i robiących słodkie oczka. Kiedy właściwie stał się wśród dziewczyn tak… Popularny? Że też wcześniej nie widział tych maślanych spojrzeń, nie słyszał ich szczebiotania… Owszem, zdarzało mu się znaleźć w torbie perfumowane koperty z listem jednoznacznie wskazującym na to, że osoba, która go pisała, się w nim zadurzyła. Nic sobie z tego nie robił, bowiem zwyczajnie go to bawiło. Robił sobie z nich samolociki i rzucał do kosza z drugiego końca dormitorium lub ćwiczył zaklęcia formujące różne stworzonka z orgiami, które później mogły podbiec, czy podlecieć do adresata wiadomości.
Podrapał się po szyi w podejrzanie psi sposób. Tego również nie zauważał. Nie widział tego, że gdy poczuł jakiś nęcący zapach to zamierał, zaczynając węszyć z zadartą głową. Czasem nawet lekko podnosił przy tym nogę. Jakimś dziwnym trafem jego uwadze umknęło to, że jego śmiech do złudzenia zaczął przypominać radosne szczekanie psa, a gdy był zły, jego głos przywodził na myśl wściekłe warczenie. Nie widział również tego, że gdy się irytował, to górna warga unosiła mu się, jakby chciał kogoś ugryźć. Bo naprawdę chciał. Zwłaszcza, kiedy podczas posiłków czyjeś ręce znajdowały się w niebezpiecznie małej odległości od jego talerza. No i wręcz pokochał podgryzać kości kurczaka z obiadu. Właściwie nie był w stanie oderwać wzroku od kafla, śledząc go uważnie. Miał ochotę rzucić się za nim w pościg, żeby przynieść temu, kto go rzucił. Tego jednak nie przeoczył – to było co najmniej dziwne. On jednak się tym nie przejmował, bowiem w pewien sposób w jego sytuacji to było naturalne. Nie miał już żadnych wątpliwości, co do tego, jaką ani magiczną formę przyjmie, kiedy w końcu uda mu się już przemienić. Wiedział, że będzie czarnym psem. Nie było innego wyjścia.
Ponownie wychylił się ostrożnie ze swej kryjówki za meblem, by rozejrzeć się nieufnie po rozbawionym towarzystwie salonu.
James po raz nie wiadomo już, który, opowiadał o swym wspaniałym chwycie, targając włosy.
Syriusz przymrużył oczy, swoim zwyczajem, od dołu. Potter czochrał się tego wieczora nader często, jakby było mu mało tego, że i tak wiecznie chodził potargany. Teraz jednak wyglądał przez to, jakby dopiero co zsiadł z miotły i wyraźnie starał się zaimponować zielonookiej osóbce.
Wygiął wargi w wesołą podkówkę, rozbawiony. Mina mu jednak zrzedła, kiedy zobaczył, że nigdzie nie ma Remusa. Pogrzebał chwilę w głowie, zastanawiając się, gdzież to Wilczuś mógł się udać. Bibliotekę z góry wykluczył. Remus Remusem, ale nawet on nie siedziałby w swej świątyni wiedzy, kiedy cały Gryffindor robi wszystko, by Hogwart nie mógł spać. Zerknął na zegarek na lewym nadgarstku. Było po dwudziestej drugiej. Stalowoszare spojrzenie spoczęło na drzwiach wiodących do dormitoriów i do jego głowy nieśmiało zapukał pomysł. Otworzył mu szeroko drzwi, gramoląc się zza mebla, w którym krył się podobnie jak skulone trwożnie cienie, zapędzone tam przez płonące w komnacie światło. Szybkim krokiem, lawirując między członkami swej dużej, lwiej rodziny, ruszył w stronę schodów.
- Syyriuuuszkuuu! Poczekaaaaj!
Przeszył go zimny dreszcz i pędem ruszył do celu. Wparował na klatkę jak burza, wbiegając ile sił po schodach. Dopadł do drzwi dormitorium i zamknął się w środku, opierając o nie plecami i barykadując ciałem. Lekko dyszał. Słyszał stłumione odgłosy panującej w salonie fety.
W sypialni dryfował mrok, panosząc się wszędzie gdzie tylko mógł. Rozpraszany był jedynie przez słabą, złotą poświatę pracowicie tworzoną przez gorący płomień świecy unoszącej się niedaleko głowy siedzącego na łóżku Remusa. Wilkołak podniósł na przybysza bystre, nienaturalnie żółte oczy o wiecznie nieprzytomnym, rozmarzonym wyrazie.
Syriusz uśmiechnął się lekko do siebie na jego widok, podchodząc bliżej. Przyklęknął przy brzegu jego łóżka, wlepiając spojrzenie w jego drobną postać. Milczał.
Wpatrywali się przez dłuższą chwilę wzajemnie w swoje oczy, nic nie mówiąc i wsłuchując się jedynie w ich ciche, spokojne oddechy.
- Dlaczego siedzisz tutaj sam? - spytał w końcu szeptem szarooki, jakby bał się przerywać panującą między nimi, delikatną ciszę.
Przechylił głowę, odrywając się od obserwowania go i ulokował spojrzenie w swych drobnych dłoniach.
- Uciekłem – powiedział równie cicho.
Czarnowłosy ostrożnie wdrapał się na posłanie obok niego, kładąc się na boku i podpierając głowę ręką. Zadał lekko podbródek do góry, by wygodniej było mu studiować profil swego przyjaciela.
- Od czego?
- Od hałasu – mruknął. Zacisnął dłonie i powieki. – Chciałem pobyć trochę sam. W ciszy.
- Mam sobie iść?
- Nie… - Wyciągnął drobną dłoń i położył ją na jego nadgarstku. Zacisnął lekko palce. – Zostań.
Umościł się więc wygodniej, układając na pościeli. Remus zmienił pozycję, kładąc się przodem do niego. Wtulił policzek w szkarłatną poduszkę i ponownie skrzyżował spojrzenia z Syriuszem. W słabym migotaniu blasku świecy jego oczy przybrały fascynującą barwę balansującą między bursztynem pod światłem a przyćmionym złotem. Westchnął cicho.
- Martwię się o was – powiedział powoli.
Syriusz uniósł brwi.
- Dlaczego?
- Przez wasze dziwne pomysły. Ta cała animagia… - Wciąż szeptał, choć w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ich usłyszeć.
Black wyciągnął dłoń, by podrapać się po boku. Westchnął ciężko.
- Tyle razy ci już mówiliśmy… Nie masz się czego obawiać. Wszystko idzie dobrze.
- Na pewno? – spytał po chwili ciszy, jakby trochę prosząco.
Uśmiechnął się do niego delikatnie i uścisnął wciąż go trzymającą dłoń.
- Na pewno. Wiesz co… - dodał po chwili z konspiracyjnym uśmieszkiem. – Pokażę ci coś. Ale nie mów nikomu, dobrze?... – Przyłożył do warg palec wskazujący i mrugnął doń lewym okiem.
Skinął głową, przytakując. Spojrzenie złotych oczu przybrało wyczekujący wyraz.
Syriusz opuścił powieki, biorąc głęboki wdech. Musiał wyzbyć się wszelkich myśli i emocji, skoncentrować się na wypełniającym go spokoju i zrelaksowaniu… Po chwili powoli ukształtował białą masę swych myśli w psa. Dużego, kudłatego psa merdającego wesoło ogonem. Przyłożył sobie palce do skroni. To pomagało mu się skupić. Ponownie głęboko odetchnął, a następnie nadął się lekko, silnie skupiając na owym wytworze swej wyobraźni. Kilka chwil później poczuł to tak dobrze znane mu uczucie, kiedy wszystkie zapachy stawały się niemal namacalne i nabierały smaku, kiedy dźwięki wyostrzały się tak, że wystarczyłoby wyciągnąć rękę, by je chwycić. Lekkie parcie w okolicach kości ogonowej i po bokach głowy, delikatne mrowienie, przeradzające się w całkiem przyjemne swędzenie i…
- Och, kurczę… - westchnął Lunatyk, mrugając z przejęciem.
Otworzył oczy i ponownie uśmiechnął się nieśmiało do przyjaciela, czekając na opinię do jego postępów.
Wilkołak wyciągnął szczupłą dłoń, by opuszkami palców dotknąć wystających spomiędzy kruczych kosmyków włosów dużych, nieco oklapłych i sterczących, czarnych, psich uszu. Zachichotał, chwytając je między smukłe palce, zaczynając je miętosić i głaskać.
- Jakie mięciutkie… - Parsknął śmiechem. – Szkoda, że się teraz nie widzisz! Wyglądasz przeuroczo…
Black w odpowiedzi zamerdał długim, kudłatym ogonem.
- Whuf. – Trącił go nosem w policzek, chcąc wymusić na nim trochę pieszczot.
Remus nie mógł powstrzymać śmiechu. Przyklęknął, rozbawiony, zaczynając drapać Syriusza po brzuchu. Black wyszczerzył się w szerokim, rozanielonym uśmiechu, a lewa stopa zaczęła mu gwałtownie podrygiwać, co jeszcze bardziej rozbawiło blondyna.
- Ooooch… Tak mi dobrze… Tak mi rób! – zajęczał szarooki.
Przygryzł sobie koniuszek języka i zmienił nieco taktykę, sięgając wyżej, do szyi. Czarny odchylił głowę, mocniej wciskając ją w poduszki. Wystający mu spod pośladków ogon merdał mu zawzięcie między udami.
- On ci tak sam z siebie?
Zerknął na niego, zawiedziony, że przestał go drapać pod podbródkiem.
- Nie – stwierdził spokojnie, przestając nim wywijać.
- Ale weź żeby on ci się machał, to takie fajne jest… - Ponownie zaświecił swym pełnym uzębieniem, a zadowolony Syriusz przeniósł się obok niego na klęczki. Zaczął się o niego łasić i ocierać, chcąc wyłudzić jeszcze trochę pieszczot. Psia natura brała nad nim górę, kiedy przybierał niektóre elementy zwierzęcego ciała. Pchnął go głową na plecy, gramoląc mu się między nogi i układając na nim. Remusowi to jednak nie przeszkadzało, bowiem zaczął go lekko tarmosić za uszy, drapać po bokach i plecach, a wręcz wniebowzięty Syri mruczał cicho, merdając szybko smolistym ogonem, czując obejmujące go w biodrach uda Lunatyka.
Remus uśmiechnął się, rozczulony.
- Ach, Syri… Jesteś teraz taki słodki… Czemu ty na co dzień nie jesteś taką przylepą?
Uniósł się na łokciach, wlepiając w niego uważne spojrzenie. Lunatyk parsknął śmiechem, widząc, że jego psie uszy stanęły w skupieniu niemal na sztorc.
- Drap mnie! – zażądał powoli i dosadnie ich właściciel.
Zachichotał, wsuwając mu ręce pod koszulę, by było mu wygodniej zajmować się jego plecami. Wtulił twarz w zagięcie przy jego szyi, kiedy Black ponownie się na nim wyłożył. Uwielbiał się tulić…
Syriusz był szczęśliwy. Zawsze był szczęśliwy, kiedy drapało się go nad pośladkami.
55. Wpis pięćdziesiąty piąty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 24 Września, 2011, 22:50
Wybaczcie, że tak mało i dopiero teraz. Mam strasznie mało czasu przez szkołę. Przepraszam za ewentualne błędy...
- Heee?... Szukający zrezygnował z drużyny? Dlaczego? – James wytrzeszczył oczy na mijane ogłoszenie w salonie Gryffindoru. Przechylił głowę jak kurczak. Zatrzymał się, podchodząc bliżej do tablicy zawieszonej na ścianie.
Słysząc to, Syriusz zawrócił się i podskoczył do okularnika.
- Co? – jęknął. – Za tydzień przecież mamy mecz ze Ślizgonami, nie możemy tak po prostu nie zagrać!
- No nie! – zawołał z oburzeniem Potter, widząc siedemnastoletniego blondyna schodzącego po schodach wiodących do dormitoriów. – Eryk! Dlaczego?! – huknął na jego widok.
Chłopak drgnął, rozglądając się. Podszedł do połówki Huncwotów.
- Aach, witajcie, Huncwoci! – przywitał się z szerokim uśmiechem. – Co dlaczego?
Kuzyni w milczeniu wskazali na ogłoszenie. Cooper uniósł lekko brwi.
- Widać mam ku temu powody. – Wzruszył ramionami. – Po ostatnim meczu, na którym ten ogr ze Slytherinu zwalił mnie z miotły do tej pory coś mi się blokuje w barku, całe ramię mi drętwieje i nie mogę normalnie ruszać ręką… Bez sensu jest, żebym z tym grał.
James zrobił wielkie, maślane oczy.
- Ale dlaczego dopiero teraz, na tydzień przed meczem odchodzisz?!... – Złapał go za krawat, zaczynając nim bezmyślnie szarpać.
- No bo się okazało, że jednak nie dam rady. Ten jeden jeszcze planowałem przetrzymać, ale wyszło jak wyszło – mruknął. Potter ukrył twarz w dłoniach, wzdychając ciężko. Ekryk parsknął i tyknął go palcem w czoło. – Nie histeryzuj, na pewno ktoś się znajdzie na moje miejsce.
- A jak nie, to po prostu przełożą mecz – powiedział zza pleców Jamesa głos Lunatyka. Blondynek kończył związywać włosy. Kopnął lekko Jamesa pod kolanem. – Jak się nie pospieszysz, to nic na stole nie zostanie.
Cooper wyszczerzył do młodszych Gryfiaków zęby i ruszył w stronę wołających do siódmoklasistów.
- Och, ósmego są kwalifikacje… - Syriusz szturchnął Jamesa w bok, kończąc czytać ogłoszenie. – Skoro to tak przeżywasz, czemu się nie zgłosisz? – spytał z bananem, przechodząc przez dziurę pod portretem. Chwilkę później dołączył do niego James i Remus.
- Ale ja w czwartek mam szlaban…
- Dzisiaj środa? – spytał Lunatyk.
Okularnik skinął głową.
- A w ten czwartek to jaki jest dzień? – Blondynek poprawił sobie pasek torby na ramieniu.
Kuzyni popatrzyli na niego z bardzo wymownymi wyrazami twarzy.
- Miesiąca! – dodał szybko.
Black parsknął, wsuwając ręce do kieszeni. Odwrócił głowę za mijającą ich grupką Puchonek.
- Ósmy – powiedział martwym głosem Potter.
Blondynek westchnął cicho, szturchając go palcem.
- Nooo, nie sikaj…
- No przecież nie sikam! – oburzył się, opędzając się od niego rękami.
- No przecież nie mówię, że dosłownie! No co za człowiek… Idiotę ze mnie robi… Ja nie wiem, co z tą młodzieżą się dzieje… Za moich czasów nie było czegoś takiego!
- Przestań, gadasz jak Rasac…
- Która to?
- No od mugoloznawstwa, baranie. Masz z nią lekcje drugi rok i dalej nie wiesz, jak się nazywa?
Ściągnął usta.
- Nie mądrzyj się!
- Uhuhuhuuu, panna McGonagall na horyzoncie…
Syriusz parsknął w rękaw.
- Dlaczego ty ciągle mówisz, że jest panną? – mruknął Lunatyk. Idący z jego prawej strony Potter żachnął się gwałtownie.
- No przecież nie ma męża, nie?
- A skąd wiesz? – zainteresował się konspiracyjnym tonem szarooki. – Może ma, tylko nie nosi obrączki? Wprowadza nieświadomych niczego, młodych uczniów w błąd i korzystając z tego faktu uwodzi ich swym powabem, zamyka się z nimi w klasie po lekcjach i… - Rozstawił nogi, ugiął je w kolanach i zaczął się poruszać w dwuznaczny sposób, udając, że klepie coś przed sobą. Zapewne po pośladkach.
Remus zdzielił go w tył głowy, z trudem powstrzymując się od śmiechu. James kwiczał gdzieś za jego plecami.
- Przestań, debilu!
- Mwhehehe… Już widzę, jak stoi nad swą ofiarą z pejczem, w skórzanym wdzianku i każe mu naśladować czyny Herculesa ze swej ulubionej książki do poduszki… „Dwanaście erotycznych prac Herculesa”… - Ryknął śmiechem, udając, że kogoś ujeżdża.
- Panie Black…
Syriusz zamarł, słysząc za sobą głos profesor McGonagall. Powoli odwrócił się w jej stronę.
- Taaaaak?...
- Mogłabym pana prosić na chwilę do swojego gabinetu?
Wytrzeszczył oczy, uchylając usta. Potrząsnął głowę, nabierając powietrza.
- Nieeee! - wrzasnął. Profesorka zrobiła zaskoczoną minę, a Syriusz zasłonił się rękami. – Nieeeee!!! – zaryczał, po czym rzucił się pędem w stronę ściany. Podskoczył, rozkładając ręce i całym ciałem uderzył w mur. Legł w bezruchu na podłodze.
Na korytarzu zapadła bardzo wymowna cisza.
Remus zarzucił sobie na ramiona czerwony koc i zawiązał go pod szyją na supeł.
- Jestem Supermanem.
Z kamiennym wyrazem twarzy wyciągnął przed siebie rękę zaciśniętą w pięść i zaczął chodzić wokół kanapy.
- Szszszszszszszszsz!...
Jedno okrążenie.
- Szszszszszszszszsz!
Drugie okrążenie.
- Szszszszszszszszsz!
Opadł ciężko na mebel, głowę układając na kolanach drobnej szatynki na niej siedzącej. Candy uśmiechnęła się szeroko, a jej jasne oczy błysnęły wesoło. Odgarnęła za ucho kosmyk włosów.
- Już?
Założył ręce za głowę, uśmiechając się szeroko.
- Tak. Znów uratowałem świat. Tłumy niewiast mdlały na chodniku, padały jak muchy porażone mym urokiem osobistym…
Dziewczyna przytknęła dłoń do ust, by stłumić śmiech. Mający zamknięte oczy Remus tego nie zauważył, wciąż uśmiechając się z wyższością . Wsunęła mu dłoń między miodowe pasma włosów, zaczynają go leniwie głaskać.
Lunatyk otworzył jedno oko, wlepiając w nią spojrzenie. Dotarło to do niej dopiero po dłuższej chwili, więc zarumieniła się i zabrała rękę.
Usiadł więc, rozglądając się podejrzliwie wokół siebie.
- Co?... – zdziwiła się.
Podniósł rękę, by zamilkła, a po chwili popatrzył na nią z przymrużonymi oczami.
- Zbliża się… - szepnął, budując napięcie. – Jest coraz bliżej… Zaraz tu będzie… Trzy, dwa jeden…
Drzwi pod portretem otworzyły się z hukiem.
- Remus! – zawył Black.
Klasnął dłonie, a Candy wytrzeszczyła na niego oczy z niedowierzaniem.
- Słucham ciebie, mój cherubinie?... – spytał nonszalancko blondynek.
Syriusz natychmiast stracił rezon, zatrzymując się przed kanapą z dziwnym wyrazem twarzy.
- Co? – parsknął.
- Nic, nic. Co jest?
- Może nie pamiętasz, ale za pięć minut zaczynają się eliminacje…
Uniósł wysoko brwi.
- Co z tego? Ja nie zamierzam grać…
- No nie, nie… - Potrząsnął głową, jakby opędzał się od stada natrętnych muszek. – Ale Potter przecież próbuje, nie?
- No… Tak… Oooo faktycznie! – Uderzył się otwartą dłonią w czoło i wstał. – A Peter?
Black wykonał jakiś bezwładny taniec zdrętwiałych ramion.
- Na boisku – odparł po czym chwycił blondynka za ramię i pociągnął za sobą. – Później się pomiziacie, teraz trzeba iść na stadion, bo nam Potter żyć nie da jak nas tam nie będzie…
Remus poczerwieniał po samiuśkie czubki uszu, gramoląc się za przyjacielem przez dziurę pod portretem.
- Nie mizialiśmy się! Przecież… Syri, ja kocham tylko ciebie!
Zatrzymał się gwałtownie na środku czwartego piętra, na którym grupka przyjaciółek z Ravenclaw i Hufflepuff zrobiła sobie mały obóz. Wyciągnął dłoń, wsuwając palce pod jego podbródek. Zbliżył swoją twarz do jego na odległość ich nosów.
- Wiem – powiedział cicho, po czym odsunął się, ponownie szarpiąc go za rękę. – Ale i tak ciężko mi w to uwierzyć, kiedy widzę, jak flirtujesz z dziewczynami z domu!
Pokręcił głową, wytrzeszczając w trwodze jasne oczy.
- S-syri… To nie tak jak myślisz! J-ja… One nic dla mnie nie znaczą! – Zatrzymał się, zmuszając do tego samego również Blacka. Pociągnął jego rękę, przymuszając go tym samym, by na niego popatrzył. Na jego śniadej twarzy malowała się irytacja. – Ja… Chcę tylko ciebie. – Wspiął się na palce i wplatając dłonie w czarne włosy przyjaciela, delikatnie musnął ustami jego wargi. Popatrzyli sobie głęboko w oczy, a na korytarzu rozległy się piski i chichoty starszych dziewcząt wyżej wymienionych domów.
Starając się nie śmiać, Lupin odwrócił się do nich i przyłożył wskazujący palec do warg, po czym ruszył biegiem w stronę schodów, ciągnąc nieco skołowanego Syriusza za sobą. Odprowadziły ich konspiracyjne szepty.
- Przestaniesz w końcu tak robić? – burknął Black, doganiając go.
Zachichotał szaleńczo.
- Nie wydaje mi się, by ci to przeszkadzało!
- Niby na jakiej podstawie wnosisz ten wniosek? – prychnął, oburzony. Otarł gwałtownie rękawem usta.
- Nie bronisz się nigdy. Baaa, nawet się do mnie nachylasz!
- Łżesz! – warknął, puszczając się za nim biegiem, bowiem roześmiany Lunatyk rzucił się do ucieczki, kierując w stronę wyjścia ze szkoły.
- Ja? Gdzież bym śmiał! Wątpisz w moje uczucia, Syri?! – wysapał, zeskakując po dwa stopnie. Zerknął na zegarek. – Ooo nieee, oooo nieeeee! Szybciej, Syri, szybciej!
- Dlaczego w ogóle do mnie tak mówisz?!
- Lubię to, Syri! – odparł ciężko, przeskakując między kolumienkami. Wypadł na szkolny dziedziniec. W biegu minęli fontannę, rzucając się w stronę kamiennych schodów prowadzących w dół zbocza. Odgłos ich głośnych kroków odbijał się od kamiennych ścian i rozbrzmiewał echem po błoniach.
Zdyszani, potargani i rumiani od wysiłku wpadli na boisko. Potter ściskał w dłoni pożyczoną od Eryka na eliminacje miotłę, patrząc się na kapitana roziskrzonymi oczami.
Stwierdzając, że ich przybycie nie zrobiło na nikim wrażenia, udali się na trybuny, starając się więcej nie hałasować. Dotarli do Petera i usiedli po jego obu stronach, wzdychając ciężko, by wyrównać oddech.
- Coś nas ominęło? – wysapał Syriusz.
Pettigrew pokręcił głową i wyciągnął z trzymanego na kolanach pudełka kolejną fasolkę.
- Nie. Kapitan mówił tylko, że szuka szukającego…
- Czyż to nie jest ironiczne? – wciął się szeptem Remi, a Black zachichotał bezgłośnie.
- …i że, oczywiście, wybierze najlepszego z nich. A teraz, jak widzicie, dobierają się w grupki, żeby zrobić okrążenie wokół boiska.
- Aha – mruknął bez entuzjazmu Lupin. Założył nogę na nogę. – Czyli nuda.
Syriusz z kolei zerwał się z miejsca, widząc, że grupa, w której był James, wsiada na miotły. Przyłożył dłonie do ust.
- DASZ RADĘ, JIMMY! WIERZĘ W CIEBIE!!!
Wszyscy obecni na murawie zwrócili na nich swoje spojrzenia. Okularnik wyszczerzył zęby, machając do nich entuzjastycznie.
- Taaaaak, kochamy cię! – zawołał Peter, po czym cisnął w ich stronę garść Fasolek Wszystkich Smaków.
- Jesteś najlepszy, zdeeecydowanie! – dołączył się złotooki, po czym opadł na siedzenie i wyszczerzył zęby w nieco głupawym uśmieszku.
James wsiadł na miotłę, rozbawiony. Odbił się lekko nogami od ziemi i poszybował kilkanaście cali w górę. Reszta grupy zrobiła to samo, a kapitan dmuchnął w gwizdek. Ruszyli wokół brzegu boiska. Pierwsza pętla powoli. Druga nieco szybciej. Trzy grupki przefrunęły po brzegach stadionu.
Wood rozstawił kilkanaście tyczek na środku boiska.
- Slalomem! – zarządził. – Ale to migiem!
Huncwoci wskoczyli na ławkę, kiedy nadeszła kolej Jamesa.
- POTTER!!! POTTER!!! POTTER!!! POTTER!!! AAAAAA! – zaczęli wrzeszczeć i szaleć, kiedy okularnik znalazł się przy ostatniej tyczce. Zrobił ostry wiraż i powtórzył trasę.
Na twarzy kapitana pojawiło się coś na kształt uznania, kiedy zerknął na stoper. Klasnął w ręce.
- Dobra! Teraz wypuszczę jednego tłuczka i każdy z was, po kolei, musi wykonać dwa okrążenia wokół pola, następnie wykonać slalom, jednocześnie nie dając się zwalić z miotły. W powietrzu będzie tylko jedna osoba, więc tłuczek zachowa się podwójnie zaciekle. Jasne?
Pokiwali głowami na znak, że rozumieją.
Pierwszy zawodnik zrobił to zwyczajnie zbyt wolno, choć unikał piłki całkiem zgrabnie. Jednak czas też się liczył… Drugi nie wyrobił się z wykręceniem i uderzył w tyczkę. Trzeciego zwaliło z miotły. Kilku kolejnych dało sobie radę, choć nieco zbyt długo szamotali się z tłuczkiem.
Godzinę później kapitan zebrał wszystkich, by obwieścić wyniki. Zlustrował uczestników testu bystrym wzrokiem, uśmiechając się szeroko.
- Tak. To jest to. To jest to… - Pokiwał głową, po czym wyciągnął rękę do Pottera. James uścisnął ją, zaskoczony. – Witaj w drużynie, James.
Niewiele brakowało, a do uśmiechu brakłoby mu twarzy.
54. Wpis pięćdziesiąty czwarty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 25 Sierpnia, 2011, 02:45
Cóż, nie ukrywam, że kompletnie nie mam pomysłu na to, co mogłabym pisać. Dlatego dodaję te niespełna dwie strony, żeby coś było, bo zwyczajnie boli mnie, kiedy widzę, że tak długo nie ma wpisu. Poza tym, coraz bardziej wsiąkam w świat mangi i anime, mając z tym samym mniej czasu na pisanie, czy chociaż snucie historii w głowie (wyjątkiem są syriuszowo-remusowe sytuacje o zabarwieniu czysto erotycznym, ale tutaj przecież tego nie zamieszczę...). Jest mi coraz ciężej o nich tworzyć. To jest... Bardzo przykry fakt.
Fragment pamiętnika Syriusza napisałam już spory kawałek czasu temu. Wrzucam go, by ta notka nie była taka krótka.
Na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy. Księżyc również skrył się za grubą warstwą kłębiastych, listopadowych chmur. W jednym z wielu okien wieży Gryffindoru paliło się światło. Przez nieco zabrudzone szyby widać było czwórkę chłopców baraszkujących w swej sypialni.
Jeden z nich stał na łóżku, przykładając dłoń do piersi. Czarne włosy do ramion miał zaczesane w tył za pomocą wody. Przyłożył dłoń do piersi, udając, że śpiewa do dezodorantu.
- Trzymaj mnie blisko, trzymaj mnie blisko… Wywołaj u mnie dreszcz rozkoszy. – Nie odrywał spojrzenia od roześmianych, złotych tęczówek Remusa.
Nie można powiedzieć, że Black lubił utwory Presley’a. To nie oddałoby w pełni tego, jakie uczucia do nich żywił. On czuł je całym sobą, kochał melodię, rytm, każdy dźwięk jego piosenek. Zapominał przy nich o całym świecie, jego ciało samo się ruszało, kolejne wersy same wydzierały mu się z ust.
Lupin chichotał jak opętany, słuchając, jak Syriusz usiłuje śpiewać głosem Elvisa, kołysząc się na materacu. Nie chodziło mu o to, że brzmiał nad wyraz śmiesznie. Bawiło go to, że naprawdę dobrze mu szło.
Radio stojące na oknie głośno grało kopiowany przez Czarnego utwór.
Huncwot zeskoczył z łóżka, podchodząc do Remusa. Chwycił go za dłoń i patrząc mu głęboko w oczy, wyśpiewał kolejną linijkę tekstu:
- Pożądam cię, potrzebuję cię! Kocham cię całym moim sercem…
Wilkołak aż zgiął się w pół, rumiany od śmiechu.
Potter klasnął w ręce, wyskakując z łazienki. Widząc, że Peter wygląda, jakby mu się zbierało na mdłości, wsunął palce do ust i gwizdnął głośno.
- Dobra, zboki, dosyć tego! Black, skończ go wreszcie adorować! I tak wszyscy wiemy, że jesteś miłością jego życia i zapewne wkrótce ci się odda w jakimś ciemnym zakamarku opuszczonego, szkolnego korytarza… - Nie zdążył się uchylić przed poduszką posłaną w jego stronę.
- Stul pysk, kretynie! – parsknął szarooki, siadając koło Lunatyka. Niemal natychmiast się poderwał, słysząc kolejną piosenkę szanownego pana Elvisa. Była nią: „Old MacDonald”.
Pettigrew ochoczo się do niego przyłączył, więc po chwili obaj zdzierali gardła, skacząc wokół siebie w kółko. Raz po raz przyklaskiwali, puszczając swoje łokcie i zaczynając podskakiwać w przeciwnym kierunku.
Remus pokręcił głową, czując pulsujący ból policzków. Pokasłując do siebie i lekko podrygując w rytm muzyki, wszedł do łazienki. Nie zamykał za sobą drzwi, podchodząc do umywalki, by umyć zęby. Nałożył pastę na szczoteczkę, po czym wsunął ją do ust. Oparł się ramieniem o futrynę, z rozbawieniem patrząc, jak pozostałe trzy czwarte jego paczki wykonuje jakiś dziwny taniec na środku dormitorium. Chwilę później rozległ się początek: „Hound dog”, na co Potter i Pettigrew ryknęli dzikim śmiechem, a Black z wyraźnym zadowoleniem na twarzy zaczął wokół nich pląsać, wymachując namiętnie biodrami.
- Luniaczku, chodź do nas! – zachichotał, wywijając tyłkiem na wszystkie możliwe strony. Szybko się zziajał, nabierając soczystych rumieńców. Zdjął przez głowę koszulę od piżamy, stwierdzając, że jest mu zdecydowanie zbyt gorąco. Cisnął ją w nieładzie gdzieś za siebie.
Lupin wzruszył ramionami i zniknął w czeluściach toalety, by wypłukać usta. Chwilę później wrócił, wycierając się rękawem.
- O Jezu… - wymamrotał Peter. Pokręcił głową. – „Speedy Gonzales”…
James przyłożył dłoń do piersi, zaczynając wydawać z siebie serię damskiego: „Laaalalala!”.
Syriusz porwał Remusa w objęcia, nie pozwalając mu choćby kwiknąć w proteście. Blondyn nawet nie próbował się sprzeciwiać, od pierwszego kroku podporządkowując się Czarnemu. Przez myśl mu nie przeszło, by próbować prowadzić w tańcu. Nie lubił tego.
Kilka utworów później, grubo po jedenastej w nocy drzwi od ich dormitorium otworzyły się z hukiem, ukazując im siedemnastoletniego Gryfona z odznaką prefekta przypiętą do piersi.
- Co to w ogóle ma znaczyć?! – warknął na wstępie.
Potter chwycił się pod boki, lekko dysząc.
- Tak. To jest dobre pytanie. To jest bardzo trafne pytanie, Johnson! Się puka! Wiesz o tym, Johnson?!
Lunatyk natychmiast przestał kołysać się do słów Presleya mówiących, że wygląda, mówi i porusza się jak anioł, przybierając bardzo powściągliwy wyraz twarzy, mimo iż rozpięta koszula zsunęła mu się z ramienia, a rozpuszczone, miodowe włosy kleiły mu się do wilgotnej twarzy.
- Do łóżek! – zagrzmiał szatyn.
Huncwoci wymienili spojrzenia i rzucili się na swoje posłania, w ułamku sekundy wskakując pod kołdry. Wystawili zza ich brzegów jedynie czoła, oczy i kawałki nosów, wpatrując się w prefekta z napięciem.
Młodzieniec zlustrował ich wzrokiem z groźną miną, po czym fuknął, zadzierając lekko podbródek.
Peter wygiął wesoło wargi pod pierzyną.
Johnson przemaszerował przez dormitorium, starając się iść linią jak najbardziej prostą, co znacznie utrudniały mu porozrzucane po podłodze najróżniejsze przedmioty – ubrania, buty, książki, opakowania po słodyczach, łajnobomby, opakowania balonów, pudełka małych, szklanych kulek, słodyczy i inne rzeczy, którym wolał się nie przyglądać. Dopadł do odbiornika i przekręcił gałkę, wyłączając go. Wrócił się do drzwi i ponownie popatrzył na Huncwotów udających słodkie niewiniątka.
Remus zatrzepotał rzęsami, kiedy wzrok prefekta padł na niego.
Chłopak wywrócił oczami.
- Cicho ma być – burknął jeszcze i machnięciem różdżki pogasił wszystkie świece.
W dormitorium rozgościła się cisza i ciemność. Przez chwilę.
Dzika salwa śmiechu wydarła się całej czwórce z gardeł, więc skręcali się pod kołdrami w radosnych drgawkach. Drzwi ponownie otworzyły się z trzaskiem.
- MIAŁA BYĆ CISZA!!! – zaryczał prefekt, plując śliną.
Chłopcy zdławili w sobie swą wesołość, wgryzając się w poduszki, materace, bądź swoje ręce.
Szatyn jeszcze chwilę stał w progu, dysząc lekko. Następnie zamknął za sobą z hukiem portal.
- Ciiii – szepnął Remus, unosząc się na łokciach. Wyraźnie słyszał tłumiony chichot Czarnego i postękiwanie Jamesa. Wlepił swe złote oczy w szparę między drzwiami, a podłogą, wyginając wargi w wesołą podkówkę. Z klatki sączyło się delikatne światło, dzięki któremu widzieli, że prefekt wciąż stoi pod drzwiami. Wyraźnie nasłuchiwał.
- Cóż! – rzucił dziarsko Syriusz, dbając o to, by młodzian go usłyszał. – On ma rację, rzeczywiście zachowaliśmy się w sposób niegodny.
James dzielnie udał, że wcale nie parsknął śmiechem, a jedynie kichnął.
- Och, przepraszam… Coś mnie zakręciło w nosie.
- Na zdrowie – powiedział życzliwie Peter, przyłączając się do owej szopki.
- Dziękuję, Peterze. Jesteś taki miły…
- Nie ma za co.
- A ty, Black, dokąd się wybierasz? – Okularnik uniósł lekko głos, słysząc, że Czarny stawia bose stopy na kamiennej posadzce.
- Idę pożegnać się z moją pszczółką – odparł buńczucznie i poczłapał do łóżka Lunatyka.
- Ojeeej, Syri, jesteś taki uroczy! – rozczulił się odpowiednio głośno Remus.
- Dobranoc, serce moje – powiedział z miłością Syriusz, pochylając się nad nim i z donośnym cmoknięciem ucałował go w czoło. – Ach, kochanie… Masz takie słodkie usta! Pozwól mi ich jeszcze raz skosztować, nim oddam się Morfeuszowi…
Dla Huncwotów było to zbyt wiele, bowiem znów wybuchli dzikim, nie dającym się opanować śmiechem.
Johnson jedynie plasnął się dłonią w czoło, kręcąc głową.
Zawsze wszystkim łezka się w oku kręci, kiedy po weekendzie wracamy na lekcje. My, Huncwoci, nie mogliśmy oczywiście zrobić tego bez jakiegoś numeru na lekcjach, a jakże. Z samego listopadowego poranka, kiedy James obudził nas wywrzaskiwaniem szkolnego hymnu na rytm jakiejś piosenki country, śniadanie przebiegło bez jakichś monstrualnych rewelacji. W sumie to i dobrze...
- Jak ja za nim tęskniłem - szepnął Peter, patrząc w stronę Snape'a, kiedy stąpaliśmy po dziedzińcu w stronę cieplarni. Zrobiłem słynne, wielkie oczy zdumionego człowieka.
- Czy my o czymś nie wiemy? - zapytałem niewinnie. James zachichotał jak dziewczynka, co sprowokowało Remuska do dzikiego śmiechu. Przytrzymaliśmy go z Rogatym, żeby nie upadł w błoto.
- A czy macie nam coś do powiedzenia? - odparował Rogacz, choć nie mówiłem do niego. Uniosłem brew, wpychając ręce do kieszeni spodni, uprzednio odrzucając w tył poły zimowego płaszcza. Tak, Remus szedł już o własnych siłach.
- O czym niby? - mruknąłem. Potter szturchnął mnie znacząco w bok.
- Ty już wiesz, o czym... Coście robili w piątek wieczorem?
Dzisiaj jest poniedziałek, drogą ścisłości.
Spojrzałem na Jamesa ze zdziwioną miną, starając się jednak ukryć zmieszanie. Zarechotał mściwie, a ja zerknąłem na Lunatyka. Zagryzł wargę, wyginając brwi w pełne żałości łuki. Opuścił głowę, kryjąc twarz rozpuszczonymi, długimi włosami.
Wzruszyłem ramionami.
- A co mieliśmy robić? Łaziliśmy po korytarzach szukając zadymy, w końcu dotarliśmy do pokoju życzeń i...
- Ha-haa! - zawył, wyrzucając pięść w górę. Kilka osób spojrzało w naszą stronę. - Ja wiedziałem, że wy coś ten!
Zatrzymałem się, zaciskając dłonie w pięści.
- Że co?! - krzyknąłem, oburzony. Remus zachwiał się, wpadając na Petera, Peter bachnął w kałużę, a Luniaczek poszedł dalej. Parsknąłem, widząc to. Nie ma to jak silnie wiejący wiatr.
- No, to - powiedział spokojnie James. - Piliście, mam rację? Nie wciskaj mi nic...
- ...nawet nie zamierzam, brzydziłbym się chociaż spojrzeć na twoją dupę, nie mówiąc już o wciskaniu w nią czegokolwiek...
- ...Remus wyraźnie miał kaca... Poza tym co robiliście?
- A co ci do tego? Nie można się upić i spać na okrągłym łóżku?
- Auu, spać...
- Przestań wyć, to moja kwestia - fuknął Remus. Owszem, dogoniliśmy go, chwytając pod łokcie.
- Wybacz, wielmożny - załagodził Rogacz. Schodziliśmy już kamienistą dróżką, wiodącą w dół dość stromego zbocza. Cieplarnie są jakieś dziesięć-dwadzieścia metrów od brzegu Zakazanego Lasu.
- Jamie - palnąłem nagle, bo przyszło mi coś do głowy. Byliśmy już w środku cieplarni numer trzy. - Co byś zrobił, gdybym ci powiedział, że jestem gejem? - zapytałem ze złowieszczym uśmieszkiem. James zamyślił się.
- Na pewno sprawiłbym sobie takie metalowe gatki. Unikałbym również pochylania się w twojej obecności...
Remus i Peter parsknęli śmiechem.
- ...i życzył udanego współżycia, z kim tam byś chciał... No i na pewno sprezentowałbym ci beczkę wazeliny.
Zafalowałem brwiami, patrząc na kretyński wyszczerz Pottera i wsłuchując się w śmiechy reszty Huncwotów.
- Przeczysz sam sobie, Rogasiu - powiedziałem spokojnie, sięgając po ochronne google, położone na naszym stoliku. Ciekawe, co profesorka wymyśliła tym razem. - Najpierw gadasz o metalowych gaciach, a potem mówisz, że życzysz mi udanego współżycia z wybraną osobą... Łatwe to nie będzie. Miałbym ci te majteczki ściągnąć zębami?
Potter zachichotał, przykładając palce do ust. Wyszczerzyłem się do niego jednym ze swych najwspanialszych uśmiechów. - Chyba, że dałbyś mi do nich kluczyk...
- Och, to jest chyba jasne - stwierdził wysokim głosem Potti, machając dłonią jak panienka. - Pozwoliłbym ci się nawet związać twoim krawatem, którego wcześniej zdjąłbym ci bez użycia rąk...
- A co, zrobił byś to nogami? Czy od razu pośladkami? Zamknijcie się już - szepnął Lunatyk. Spojrzałem na niego. Blondynek z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w nauczycielkę, która usiłowała uciszyć ostatnie rozmowy.
- Ale ma fryzurę - mruknął mi James do ucha. Parsknąłem w rękaw, zerkając w bok. Remuskowi podrygiwały kąciki ust. Peter w ogóle nie kontaktował, rozglądając się po szklanym sklepieniu szklarni.
- Samoloty - szepnąłem. Remus i James wymienili spojrzenia najpierw między sobą, a potem spojrzeli na mnie. Zanurkowaliśmy w tempie ekspresowym pod stolik.
- Dziesięć? - rzucił cicho Remi.
- Dwadzieścia.
- Trzydzieści! - przelicytowałem Rogacza. Skinęliśmy głowami, zabierając się za robienie papierowych samolocików. Pięć minut później mieliśmy ich okrągłą trzydziestkę. To my i nasze zwinne palce, hi, hi. Wynurzyliśmy się z naszej kryjówki, początkowo wystawiając jedynie oczy. Wiadomo, żeby sprawdzić teren... Jakaś kobieta zastępująca tego Japończyka przez tydzień dzisiaj nie miała tiary, a zamiast tego z ciemnych włosów coś na rodzaj afro - Cóż, teraz to dosyć popularne jest... - stała tyłem do nas, opowiadając z zafascynowaniem o czymś, co przypominało krowie gówno.
Odliczyliśmy do siebie na palcach do trzech, po czym wyskoczyliśmy zza ławki jak Rogacz z tortu dwa lata temu i rzuciliśmy samolotami we psorkę. Skryliśmy się za jakimś wielkim pniakiem, który dziwnie mruczał. Jakoś mi się tak głupawo zrobiło... Nauczycielka zamilkła, rozglądając się. Dojrzeliśmy to spomiędzy liści jadowitej tentakuli, która zaczęła pełznąć po stoliku w naszą prawą stronę. Niezły kamuflaż, tak swoją drogą. Nauczycielka wzruszyła ramionami i powróciła do tłumaczenia.
Ziuuu, kolejne trzy samoloty ją trawiły, jeden po drugim w plecy, ramię i szyję. Zdławiliśmy chichot, a kobieta odwróciła się na pięcie.
- Huncwoci? – Mimo iż długo jej w szkole nie było, wiedziała, kto w tych murach gra pierwsze skrzypce.
Remus natychmiast się wyprostował, trzymając za brzuch.
- Trochę mi niedobrze - wydukał. - Zaraz mi przejdzie, proszę pani...
Skinęła głową, a Remusek zanurkował ponownie. Panowały dwie minuty względnego spokoju, podczas których Sprout nadal nadawała o tej krowiej kupie. Po raz ostatni wyskoczyliśmy ze swej kryjówki, rzucając samolotami. Mój i Jamesa utknął centralnie po bokach jej głowy, a Lunatyczka dziugnął ją w kark. Odwróciła się rozjuszona, czerwona na twarzy. Z włosów wystawały jej papierowe rogi.
- Huncwoci! - zawołała rozzłoszczona. Zrobiliśmy zdziwione minki, dzielnie hamując śmiech. Długo nam to nie wychodziło... Oczywiście, że beka na całego! - Minus dwadzieścia punktów i szlaban! A teraz won mi z klasy! - wrzasnęła.
- Ze szklarni! - poprawił Remus, podnosząc rękę, jakby zgłaszał się do odpowiedzi.
- Natychmiast! - zapiała tak wysokim głosem, że aż przeszedł mnie podziw, iż cieplarnia to zniosła. Wymieniliśmy pełne bólu spojrzenia skrzywdzonych dzieci. ociągając się, zebraliśmy manatki, a przechodząc obok Snape'a, szturchnąłem go mocno łokciem, udając, że się potykam.
- Ojej! - zawołałem, "nieco" zbyt mocno klepiąc go po ramieniu. - Przepraszam!
- Wyjdź mi stąd natychmiast, bo zaraz twój dom straci więcej punktów! - syknęła profesorka. Prychnąłem, naciskając na klamkę i wychodząc.
- Jaka ona miła - zauważył James, nim zdążyłem zamknąć drzwi. Remus wykrzywił wargi.
- Nie chciałbym być kobietą. Gdybym miał się tak wpieniać co miesiąc...
Trzasnąłem zamknięciem portalu, aż szybki zagrzechotały.
- Chodźmy - stwierdziłem raźnie. - Może zdążymy jeszcze wysadzić jakiś kibel, zanim będziemy musieli iść na transmutację.
Poszliśmy więc do szkoły.
- Masz te petardy? - zapytał James. Remusek wcisnął się na trzeciego do kabiny.
- Pewnie - odparł blondynek takim tonem, jakby James pytał go, czy Remus ma jasne włosy. Podniosłem klapę. Owszem, byliśmy w damskim, hłę, hłę.
Luniaczek wyjął grube tuby z prochem w środku z kieszeni spodni. Uniosłem brwi.
- Będziemy to musieli jakoś... Przymocować - oświadczyłem.
Zapadła chwila cichy.
- Srać mi się chce - poinformował Rogacz. Parsknąłem, a Remusek klasnął w dłonie.
- To sraj! - zawołał z entuzjazmem człowieka, który znalazł mydło na dnie wanny pełnej wody. Zmrużyłem oczy.
- I nie spuszczaj wody. Chodź, Remi...
Wyszliśmy z Luniaczkiem z kabiny, dając Rogasiowi nieco prywatności. W czasie w którym Potter uwalniał demona, postanowiłem zasikać podłogę.
- Jesteś ohydny - skwitował mnie Remus, kiedy starałem się podpisać swoim moczem na ścianie. Prychnąłem.
- Takie życie - westchnąłem, naprawdę niesamowicie przejęty. - Rogacz, do cholery, bawisz się tam tym klocem, czy co?
- Tak! - odwrzasnął. - Wycinam w nim swoje inicjały!
Remus zzieleniał, krzywiąc z obrzydzeniem.
Uśmiechnąłem się do niego wymownie, niby przypadkiem zahaczając palcami o rozporek. Zauważył ruch mojej ręki, co skończyło się tym, że dał kroczek do tyłu i dla odmiany poczerwieniał. Stłumiłem śmiech.
- Dobra, już! - krzyknął Potter.
- Czuję - oświecił go Lunatyk. - Naprawdę, nie musiałeś krzyczeć.
Parsknąłem. Drzwi od kabiny otworzyły się. Wszedłem do środka.
- Jaka ładna kupka! - zapiałem, przykładając dłonie do policzków. - Normalnie okaz zdrowia!
Remus wyglądał, jakby zbierało mu się na wymioty. Chwyciłem go za łokieć, przyciągając do siebie.
- Remi, zobacz! Cóż za kolor, konsystencja! A jak paruje... Mmm, a ta woń!
Lupinowi wyrwało się krótkie beknięcie, zapowiadające pawia. Puściłem go szybko. Wybiegł z jednej kabiny, wpadając do drugiej. Zmarszczyłem nos, słuchając, jak opada na kolana i szybko podnosi klapę. A później wymowny odgłos.
- Weź to wsadź. To twoje gówno, Jamie - stwierdziłem spokojnie, podając mu petardę. Skinął głową, pochylając się nad kiblem. Poszedłem do Lunia, pochylającego się nad drugim. Akurat spuszczał wodę.
- Przepraszam - powiedziałem drżącym tonem, za wszelką cenę starając się nie roześmiać. Luniaczek oparł czoło o klozecik.
- Czy ty naprawdę musisz bywać aż tak... Odrzucający?
Zacząłem się śmiać, zginając w pół.
- Wsadziłem!- zapiał Rogaś.
- Brawo! - krzyknąłem. Wparowałem do niego. - Ja podpalę, ja!
Wyjąłem różdżkę z wewnętrznej kieszeni szaty. Dotknąłem nią lontu, mrucząc zaklęcie.
- Confri...
- NIE!!! - ryknął Remus.
- ...ngo...
BUM!!! Chlap, chlap, chlap, chlap!
Stałem pochylony nad kiblem, obok mnie James. Calusieńki byłem upier... W jamesowych odchodach.
- Zaraz... I ja... Puszczę... Pawia... - wydukałem, zawzięcie mrugając.
- A ja nie! Co mam się swojego brzydzić - zawołał entuzjastycznie James. Zacisnąłem powieki, usiłując pohamować mdłości.
- Mówiłem, żebyś nie kończył - wybąkał Remus. Odwróciłem się, patrząc na niego z niewyraźną miną. Stał na jakieś dziesięć centymetrów od najdalszej plamki gówna na podłodze. Rączki trzymał za plecami, kołysząc się na piętach. Uśmiechał się szeroko, nadal nieco zielonkawy. Patrzył na mnie wielkimi oczami, wyraźnie widziałem, że drgał mu policzek.
- Czuję się jak krowa - powiedział nagle z rozmarzeniem James. Tu Remus nie wytrzymał; ryknął donośnym, ochrypłym śmiechem.
- Z czego się śmiejesz?! - warknąłem wkurzony. Wyszedłem z kabiny, starając się jakoś z tego wyczyścić.
- Nie podnoś na mnie głosu, gówniarzu! - zastrzegł Remus w przerwie między kolejnymi salwami śmiechu. Wydąłem wargi.
- Gówniarzu... - mruknąłem. Podszedłem do lustra, odkręcając wodę. Remus zwijał się na posadzce, a James głośno komentował, co teraz czuje.
- ...takie wilgotne to jest, ale i jakby...
- Bhahaha!!! Nie mogę! Ahahahaaa!!!
- Co za... Cholera... Nie mogę, no... Jak to śmierdzi...
Dzwonek! Zacisnąłem powieki.
- Chło... Chły... Chłyhyhy...
- Masz mi coś do powiedzenia, Remi? - zapytałem, odgarniając oblepione kałem włosy z twarzy.
- Chło... Ahaha! - Ponownie wygiął się groteskowym łukiem w śmiechowej agonii. Wywróciłem oczami, celując w siebie różdżką. Mruknąłem zaklęcie czyszczące, pozbywając się z siebie owej przetrawionej papki.
- Jamie, radziłbym zrobić to samo. Teraz transmutacja...
Pochyliłem się, podnosząc Luniaczka z podłogi. Ech, co ja z nim mam? Jakby się człowiekowi nie wolno było pomylić, no... Blondynek w ogóle nie miał władzy w ciele, więc puściłem go luźno. Padł na posadzkę z cichym tąpnięciem, nie przestając się chichrać. Był już cały czerwony, a z oczu płynęły mu łzy. Nie ma to jak zdrowa dawka śmiechu, co, pamiętniku?...
Chwyciłem Remusa za kostkę, ciągnąc go w stronę wyjścia na korytarz. Sądząc po odgłosach z zewnątrz, poza obrębem łazienki nie było raczej nikogo. I dobrze...
- Potter, na galoty Merlina, wyczyść się z tego gówna, walisz jak...
- Nie kończ - powiedział smutnym głosem. Machnął krotko różdżką, czyszcząc się z własnych bobków. Poszedł za nami, zostawiając zdewastowany i pooblepiany w gównie kibel oraz rozłupaną na kilkanaście skorup muszlę klozetową. Na podłodze powstała wspaniała kałuża wody.
- A jak się dowiedzą, że to my? - zapytał nagle z rozbawieniem. Remus zarechotał głośniej.
- Jasne, sprawdzą próbki pobrane od każdego z uczniów i porównają z tymi zebranymi w toalecie - sarknąłem. Lunatyk wyraźnie dostał czkawki. Niewzruszony, ciągnąłem go za sobą dalej, zbliżając się do schodów. Wciągnąłem go po nich, starając się to zrobić w miarę delikatnie.
No i w końcu nadeszła ostatnia godzina lekcyjna: mugoloznawstwo. Na tej lekcji ciągle były jakieś jazzy i inne dojechane akcje.
Stałem właśnie przy jednej z ławek, rozmawiając z Jennifer.
- ...piszemy teraz pod punktem "a" punkt "be"... - nadawała profesorka. Jenny westchnęła ciężko.
- Ciągle "a" i "be", "a" i "be"... Ona nie zna innych liter?
Zacząłem się głośno śmiać, odchylając głowę do tyłu.
- Black, siadaj! - zawołała nagle na mnie.
- Siedzę - odparłem tonem mało zainteresowanego, śledząc ruchy dłoni Aniston. Przecież patrzenie jak ktoś notuje, jest takie pasjonujące! Profesorka podeszła bliżej, chwytając mnie za ramię. Odskoczyłem.
- Nie ruszać! Narusza pani mą osobista przestrzeń!
- Przestaniesz mi przeszkadzać w lekcji, czy nie? Jak ty się w ogóle zachowujesz? Gdzie ty jesteś, na lekcji czy w ZOO?
Rozejrzałem się. Zatrzymałem dłużej wzrok na pogdakującym Jamesie, następnie kierując go na Alicję i Remuska. Siedzieli obok siebie, udając, że notują. Alice mówiła coś cicho Remusowi na ucho, obejmując go za szyję. Uniosłem brew. Uuuu… Czyżby coś się kroiło?...
Z drugiego końca sali jakiś Puchon pięknie udał ryczenie osła.
- Chyba jednak w ZOO.
- Roderick, co ty wyprawiasz?! - krzyknęła, odchodząc. Jennifer prychnęła, odrzucając włosy z twarzy.
- Ta to zawsze przyjdzie nadziurdać.
Parsknąłem, niezwykle ubawiony tym określeniem. Opadłem na krzesło obok niej, opierając jej głowę na ramieniu. Objąłem ją jedną ręką w pasie, wzrok kierując na jej notatki.
- Jakim prawem ty mnie w ogóle dotykasz? - prychnęła. Nie odepchnęła mnie jednak. Dmuchnąłem jej w ucho, po czym mruknąłem:
- Odwiecznym prawem natury...
Odchyliła się dziwnie, patrząc na mnie. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem. Pokręciła głową, powracając do przepisywania notatki z lekcji.
- Hej, Evans! - ryknęła na całą klasę. Ruda odwróciła się do nas. - Pisz wolniej, nie chce mi się nadążać!
Evans tylko pokręciła z dezaprobatą głową, zaglądając do notatnika.
- Chcesz bolca w srakę?! - wrzasnął czyjś zirytowany głos. Nie znam gościa, więc zignorowałem.
- Uuu... - usłyszałem w swoim lewym uchu muknięcie Jamesa. - Czy ja o czymś nie wiem?
Pewnie chodziło mu o to, że obejmowałem Jenny.
- O czym? - zapytałem, udając zainteresowanie. Okularnik wzruszył ramionami.
- Nie wiem!
Spojrzałem nań z politowaniem.
- No, dlatego pytam...
- Idź pilnować własnego tyłka.
- Panie Black! - zapiał głos nauczycielki.
- Tak? - zawołałem, przez chwilę postanawiając być uprzejmym.
- Przeczytaj tekst ze strony sto pięćdziesiątej! Trzeci akapit.
Otworzyłem więc podręcznik Jenny, nie pytając jej wcześniej o zgodę. Podparłem głowę ręką, nieuważnie śledząc tekst. Wokół mnie panował zwykły dla lekcji mugoloznawstwa rozgardiasz. Owszem, czytałem samemu do siebie.
- Co ty robisz? - zdziwiła się Jen. Popatrzyła na mnie, gładząc się włókienkami pióra po policzku.
- I tak nikt mnie nie słucha.
Parsknęła.
- Racja. Co sobie będziesz głos nadwyrężał.
- Nom... - mruknąłem. Nagłym pomysłem zanurkowałem głową pod ławkę, trzymając twarz tuż przy podbrzuszu Jen. Wyprostowałem się po chwili.
- Co ty znowu odwalasz? - zdziwiła się. Wzruszyłem ramionami.
- Nic takiego. - Popukałem ją palcem w skroń, po chwili jednak zajmując się skrobaniem swoich inicjałów scyzorykiem w ławce. Jeszcze chwilę później liczyłem gumy przyklejone do ławek.
Podniosłem głowę, kierując wzrok na Lunatyka. Siedzący za parką Ślizgon wyciągnął nogę i kopnął Alicję w tyłek. Remus posłał mu piorunujące spojrzenie, w tlel rozległo się przeciągłe:
- Ała!
- Żebym ja cię nie kopnął przypadkiem! - warknął. Chłopak roześmiał się drwiąco, na co Luniaczek rzucił się na niego z pięściami przez ławkę. Przewalili się razem z meblem, robiąc huku, który spokojnie starczył, by wszystkich uciszyć. Ławka przygniotła Ślizgona do posadzki. Podniosłem się, doskakując do nich. Jeszcze ten debil mi Lunia uszkodzi...
Nadepnąłem mu na rękę, z premedytacją mocno dociskając stopę do ziemi. Zawył, co tylko sprawiło, że w klasie rozległ się dziki rechot Jen. Potter rzucił się do dopingowania, a Peter to w ogóle spał. Profesorka zaczęła coś krzyczeć o stadzie dzikich zwierząt. Nie przejąłem się tym zbytnio, podnosząc Luniaczka.
- Szkoda na niego rąk, Remi - powiedziałem spokojnie. Blondynek poprawił krawat.
- Mojej magicznej mocy również - stwierdził. Uśmiechnąłem się szeroko, mierzwiąc mu włosy.
- Spokój! - ryknęła psorka, choć i tak słabo było ją słychać. Hłę, hłę, jesienna chrypka. Potter dopadł do okna.
- Zdurniałeś? - zapytałem, kiedy otworzył je na oścież i stanął na parapecie. Przez gwar rozmów i śmiechów przebił się zgrzyt krzesła i tupot butów. Obok mnie stanęła Jenny. Wyciągnąłem rękę, ostrożnie wyjmując Jamesowi różdżkę z tylnej kieszeni szaty. Zajęty wydzieraniem się Jamie tego nie zauważył... Postawił jeszcze kroczek do przodu, stając na zewnętrznym parapecie. Aniston zatrzasnęła okno, szybko zamykając je od środka. Zacząłem się śmiać, nie będąc w stanie tego powstrzymać. Potter drgnął, powoli i ostrożnie odkręcając się do nas przodem. Przykleił się do szyby, rozciągając szeroko usta, robiąc wielkie oczy i rozpłaszczając nos na przezroczystej gładzi. Cholera, jak on wtedy wyglądał!
- Jaka żaba! - parsknęła Jen. Ryknęła głośnym, ochrypłym śmiechem, zginając się w pół.
Rogacz zaczął ową szybę szturchać językiem, zaczynając się obsuwać nieco niżej, by zaraz znów znaleźć się wyżej. Niżej, wyżej, niżej, wyżej...
Zarykiwaliśmy się z Jenny niemożliwie, podczas gdy w ogóle niczym się nie przejmujący James zaczął udawać mima.
- Co wy?!... - krzyknął nagle remusowy głos. - Czy was już do reszty posrało, pedofile?! - ryknął, doskakując do okna. Bezceremonialnie wciągnął Pottera do środka, na co ten padł bezwładnie na ziemię jak worek kartofli. Szkła okularów posypały się w kawałki.
- Przecież on mógł spaść! Zabić się na śmierć!!! - krzyczał rozjuszony Remus, bardzo składnie zresztą. Jenny zarechotała głośniej.
- Właśnie to jest w tym najlepsze - stwierdziła, kiedy skończyła się śmiać. Lupin wykrzywił wargi.
- James, ty niedorżnięty debilu!
- Uważaj, żebym ja ci tyłów nie zerżnął! - zaśmiał się niezwykle ubawiony Rogacz.
- A ja twoich! – warknąłem, czując się w obowiązku do bronienia dobrego imienia mojego „chłopaka”. Nie, nie udało się nam wyperswadować Huncwotom naszego związku. - Miesiąc byś z gipsem chodził!
Patrzyliśmy na siebie chwilę we czwórkę. Po owej chwili zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Siadać! - zawołała nauczycielka, z trudem przekrzykując nasze śmiechy i jazzy reszty sali. Posłusznie usiadłem na swoim miejscu koło Rogasia. Siedziałem kilka sekund spokojnie, po czym niespodziewanie zepchnąłem Pottera z krzesła. James spadając złapał kałamarz, ciskając nim we mnie. Oczywiście nie trafił we mnie, tylko w ścianę za mną, opryskując ją atramentem, który zaczął następnie ściekać ciemnymi strugami na podłogę. Pod nogami miałem kawałki szkła.
- Psuczu! - krzyknąłem, po oględzinach zniszczeń.
- Won mi z klasy! - wrzasnęła na mnie i Pottera. No nie będziemy się dawać prosić, no... Zebraliśmy rzeczy i wyszliśmy z sali.
- Remi, chodź z nami - powiedziałem wesoło. - Jenny, ty też chodź!
Wyszliśmy we czwórkę.
- Zaraz, Lupin i panna Aniston... - zaczęła nauczycielka. Nie daliśmy jej skończyć, puszczając się pędem w stronę rozwidlenia korytarzy. Złapałem Jen za rękę, ciągnąc ją za sobą. Nie ma to jak dziki pęd po korytarzach w środku lekcji...
Na kolację wziąłem ze sobą buteleczkę środka przeczyszczającego. Usiadłem razem z Jamesem, Jenny i Peterem. Remus został porwany przez Alicję i siedział kilka metrów dalej, pogrążony w jakiejś gorącej dyskusji. Wymieniłem z okularnikiem spojrzenia i mściwe uśmieszki.
- Peter, możesz mi podać ten... Euum... To masło? - zapytał, robiąc słodkie oczy. Chłopak skinął głową, wychylając się przez pół stołu po maselniczkę. Skorzystałem z okazji i dolałem pewnego niezwykle szybko działającego specyfiku. Nie, nie zalecane trzy krople. Połowę tego, co było.
- Masz - rzucił Peter, podając Rogaczowi maselniczkę.
- Dzięki! - rozentuzjazmował się Potter. Dosłownie rzucił się z nożem na biedną, niesłusznie osądzoną kajzerkę.
- Babci wina... - mruknąłem, przesądzając sprawę. Jen parsknęła jakoś średnio wesoło.
Wystarczy poczekać kilka sekund, odkąd Peter napije się soczku i dopadnie go sranie...
Przez ten czas zająłem się spokojnym spożywaniem swej kolacji.
- Zastanawialiście się już, kim chcielibyście zostać? - zapytała nagle Jenny, obracając w bladych palcach widelec. Zamarłem ze swoim w ustach, patrząc na nią z niepomiernym wręcz zdumieniem.
- Po co niby? Przecież mamy dopiero czternaście lat! - parsknął Rogacz. Aniston wywróciła oczami.
Nim Jennifer odpowiedziała, rozległo się głośne pierdnięcie o tonacji jakby ktoś uderzył w gong. Dreszcz przebiegł mi po plecach.
- Cholera!... - syknął Peter, zrywając się.
Kolejne pryknięcie. Coraz większa liczba osób kierowała na niego wzrok. Schowałem nos w swoim pucharze, udając, że wcale nie powstrzymuję śmiechu. No bo z czego tu się śmiać? Każdemu czasem się coś... Wymknie.
Peter wypruł z sali jak na skrzydłach, w pokraczny sposób stawiając nogi i kurczowo trzymając się za tyłek. Przy każdym kroku wyraźnie słychać było - w miarę oddalania się Pettigrew - coraz cichsze pierdnięcia. Kiedy mój przyjaciel wypadł z sali jak poganiany batem, rozłożyłem się bezwładnie na stole, rycząc ze śmiechu we własne ramię.
- Temu co znowu? - zdziwiła się Aniston. Zakrztusiłem się.
- Sranie - wydusiłem w przerwach między dwiema salwami radości. Prawy kącik ust Jen zadrgał lekko.
- Samo z siebie, czy?...
Podałem jej przez stół buteleczkę środku przeczyszczającego. Popatrzyła na etykietę, unosząc brew. Pokręciła głową.
- Wy naprawdę macie nie po kolei we łbach - stwierdziła.
Ponownie zacząłem się śmiać, tym razem dumny z siebie. Wyciągnęła do mnie dłoń przez blat i potargała mi włosy.
- Peter, no i jak? Przeszło ci już? - zawołałem dziarsko, wpadając do dormitorium jakiś czas później. Pettigrew siedział na swoim łóżku z niezadowoloną miną. Potter dopadł do swej szafki nocnej, a Remusek usadowił się na parapecie.
- Mało mi dupy nie rozerwało... Ledwie zdążyłem do kibla! - jęknął. - Czuję się, jakby mnie ktoś porządnie przepchał...
Parsknąłem, szybko udając, że było to kichnięcie.
- Nie rozumiem, co mi się stało. Tak nagle mi się zachciało...
- Pet, zostań poetą - mruknął znużony głos Lupina z okna. - Takie rymy - dodał. James zaśmiał się lekko.
- Cóż, Glizdusiu... Ja również nie mam pojęcia, jak to się mogło stać! - zawołałem, przybierając współczujący wyraz twarzy. Wsunąłem mimochodem buteleczkę pod materac.