Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
33. Niech żyje król... Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 18 Marca, 2010, 10:00
No i nowa notka! Wreszcie. Prezent ode mnie dla was
U Lunatyka również jest, a co!
Odkąd chłopcy ochrzcili się na Huncwotów, minął miesiąc. Przez cały ten czas zachowywali się względnie dobrze, chcąc jakoś udobruchać profesora O'Blanskiego, który od pamiętnego śniadania bacznie ich obserwował. Sumiennie odrabiali wszystkie prace domowe, nie chcąc robić sobie zaległości. Ćwiczyli wszystkie zaklęcia, dochodząc we władaniu różdżką do coraz większej wprawy. Szukali w ciężkich woluminach nowych czarów, by wypróbować je na rzeczach martwych, tudzież Irytku. Remus szczególnie rozsmakował się w rzucaniu niejakiego "Waddiwiwashi!", które w księdze nie miało podpisu - było zalepione czymś brązowym.. Nazwał je więc niespodzianką. Wszak nigdy nie było wiadomo, co ci wstrzeli do nosa...
Pogoda powoli ulegała zmianie, zapowiadając kolejne rychłe nadejście zimy. Uczniowie korzystali z ostatnich wolnych chwil, wylegając na błonia, by cieszyć się słabnącymi promieniami słońca. Stopniowo przestawały tak mocno grzać. Błękitne niebo traciło swą soczystą barwę, przybierając ciężkie, ołowiane kolory, kryte pod kłębiastymi chmurami dzień za dniem mijającego listopada. Nieważne, że zaczął się dopiero tydzień temu.
- Nudzę się - mruknął Syriusz, leżąc rozwalony na trawie. Remus spojrzał na niego krótko znad powoli umierającej trawy, na której leżał brzuchem do dołu.
- To coś porób - poradził mu Peter.
- Jakiś ty twórczy! - prychnął Black.
- Spokój! - powiedział karcąco Potter, opierając się plecami o pień drzewa. - Opanujcie się, jest niedziela. Jutro znowu zaczynają się lekcje. Cieszcie się chwilą! Są takie ulotne...
- Jak motyle - dodał blondynek, przykładając policzek do ziemi. Zgiął nogi w kolanach, zaczynając nimi lekko machać. Niezawiązane sznurówki trampek powiewał lekko na wiejącym wietrze.
Okularnik skinął głową.
- Dokładnie! - poparł Syriusz, zrywając się. Zamachał rękami nad głową, mając kamienny wyraz twarzy. Ponownie usiadł. Remus westchnął cicho, a po chwili Peter zaczął gwizdać.
- Przestań - obfukał go Lunatyk, przymykając oczy. Pettigrew uniósł brwi.
- Dlaczego?
- Bo mi przeszkadzasz w słuchaniu!
Chłopiec milczał przez chwilę.
- Niby czego?
- Tego, jak ziemia oddycha - odparł cicho Remus.
James parsknął, wstając. Otrzepał spodnie.
- Nie wiem, jak wy, ale ja mam ochotę coś zmalować.
- Nie przesadzasz aby z tą ochotą? Za naukę byś się wziął, ty głąbie - stwierdził Syriusz, uśmiechając się lekko. Również wstał, wsuwając dłonie do kieszeni. Potter prychnął, przeczesując włosy palcami.
- Śmiesz mówić takie rzeczy... Geniuszowi?
Ogólna cisza panująca na błoniach została przerwana przez wybuch dzikiego i całkowicie niekontrolowanego śmiechu Remusa i Syriusza. Peter zachichotał, odwracając się do okularnika plecami. James zacisnął dłonie w pięści i tupnął.
- Z czego się śmiejecie? Natychmiast przestańcie!
- Słyszałeś?! - wykrztusił Remus, patrząc z udawanym wyrzutem na Blacka. - Przestań się śmiać!
- Nie rozkazuj szlachcicowi, ty plebsie! - parsknął Black, opierając dłonie na kolanach.
- Ale ja ci zakazuję! Zabraniam ci, słyszysz?! - wydusił Lunatyk, przekręcając na bok. Objął się rękami za brzuch, zaciskając powieki. Nie przestawał jednak rozciągać warg w uśmiechu od ósemki, do ósemki.
- Zabawne! - zawołał z udawaną złością James. - Jak mogliście?!
- Normalnie - odparli Black i Lupin jednocześnie.
- To wcale nie było trudne - włączył się Peter. Odchrząknął. - Naprawdę, przydałoby się coś zmalować. Na większą skalę...
- No jasne! - szepnął Syriusz. - Jak coś robisz, to rób to na szeroką skalę, albo w ogóle, ot co!
- Nie rozpędzaj się tak, bo cię z tyłu zabraknie - mruknął Lunatyk. Psia Gwiazda zrobiła urażoną minę, stając tyłem. Lupin spojrzał niezwykle wymownie w listopadowe już niebo, pokrywające się coraz ciemniejszymi chmurami. - Nie odstawiaj mi tu teatrzyku obrażonej królewny, Black. Nie weźmiesz mnie na to...
Opuścił powieki na jasne oczy. Zawiał gwałtowniejszy wiatr. Wyraźnie wyczuwał gromadzące się w powietrzu napięcie, tę uciążliwą suchość. Kłębiąca się niemal wszędzie mieszanina gazów powoli stawała się coraz cięższa...
- Chodźmy stąd - powiedział Luniek. - Niebo się obniża. Będzie burza - oświadczył.
Black spojrzał na niego przez ramię z zaciekawieniem.
- Skąd wiesz?
Lupin pokręcił nosem.
- Czuję to...
* * *
Nieustanny szum przypominający oklaski, stukanie dużych kropli uderzających w szybę. Krótki rozbłysk oślepiającego światła i długi, przeciągły grzmot.
- Ty cholero! - zawołał Potter, opierając się łokciami o parapet w salonie Gryffindoru. - Wiedziałeś! Wiedziałeś, że będzie padać!
- Naprawdę? - zdziwił się Remus. Wgramolił się na wymieniony wyżej parapet. - Nie wierzę...
Przycisnął nos do szyby w oknie, przykładając do niej dłonie po obu stronach głowy. Odgrodził się tym od nikłego światła bijącego od ognia w kominku i kilkunastu świec nabitych na bolce w wiszących pod sufitem monstrualnych świecznikach. Wbił wzrok w ciemność.
- Geniuszu, propozycja brojenia nadal aktualna?! - wrzasnął Black przez cały pokój wspólny, zeskakując z ostatnich stopni prowadzących do męskich dormitoriów. Obecni w salonie automatycznie skierowali wzrok na krzyczącego. Owy obiekt zainteresowania nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, grzechocząc pudełkiem Fasolek Wszystkich Smaków. Dopadł nieco zziajany do okna, przy którym byli jego przyjaciele. - Bo w końcu musimy poinformować resztę z szkoły, z kim mieszkają pod jednym dachem!
- Z kim niby? - zdziwił się Lunatyk, odrywając od obserwowania smug deszczu na szybie. Syriusz popukał go palcem w czoło.
- Z nami, sklerotyku! Z nami, Huncwotami przez wielkie "Ha"!
- Aaa... - mruknął tonem mało zainteresowanego. Oparł policzek na szybie, śledząc wzrokiem szybko spływającą po szkle kroplę wody. James parsknął, widząc to.
- Twój entuzjazm jest powalający.
- Twój intelekt z resztą też - odgryzł się blondyn. Nim okularnik zdążył przyłożyć odpowiednią ripostę, Black obu chwycił za karki.
- Hej, hej! Spokój! Milczeć. Obydwaj!
- Milczenie w niektórych przypadkach niszczy przyjaźń, ośle - burknął Lupin. Myślał krótką chwilę. - Kłótnie mogą ją poniekąd umacniać. Wiecie, przyjaźń można porównać do pociągu. Każda ma swój tor, swoje szyny, po których jedzie. Jeśli przyjaźń jest naprawdę silna, jeśli naprawdę się wkłada w nią prace i serce, pokona wszystkie nierówności i zakręty, jak ostre by nie były.
- A jeśli się nie przykładasz? - zapytał wesoło James.
- To będziesz popylał za pociągiem - odparł szybko Syriusz. Remus zaczął się śmiać.
- Dobra, inaczej. Porównaj to sobie do... Kwiatu. Co dzieje się z kwiatem, jeśli się o niego nie dba?
- Umiera? - podsunął James. Lunatyk wydął wargi.
- To dałbym raczej do pojęcia miłości. Do przyjaźni podsunąłbym dziczenie.
- Twórcze - skwitował Potter. Black zaczął się śmiać.
- Dziczejemy każdej nocy, przyjaciele! - zawołał. Okularnik przyłączył się do radości swego kuzyna. Blondynek pokręcił z uśmiechem głową.
- Wam to coś powiedzieć... Dobra, wracając do tematu. Mamy coś zbroić, żeby było wiadomo, że Huncwoci przez wielkie "Ha" istnieją. Nie mam nic przeciwko. Tylko gdzie Peter? Huncwotów jest przecież czterech. Nie możemy zacząć działać bez jednego z nas! To nielogiczne!
- Pewnego razu, na świat przyszła czwórka braci. Brat Logika, Brat Geniusz, Brat... - zaczął okularnik tonem wróżbitki. Black kopnął go w kostkę.
- Zamilcz, niewierny! Spłoniesz w ogniu Tartaru, Geniusiu! - zawołał, ostatnie słowo wymawiając przesadnie dziecięcym tonem. Remus wywrócił oczami, zsuwając się z parapetu.
- Cisza! Petera nie ma w dormitorium? - zapytał. Syriusz pokręcił głową, odpychając rękami Jamesa, który dzielnie próbował go atakować. - W salonie też nie... Gdzie on mógł pójść?
- Sowiarnia? - podsunął James, przestając szaleć. Chłopcy patrzyli na siebie przez chwilę, po czym odwrócili się i ruszyli w stronę wyjścia z salonu. Pożegnali się z Grubą Damą i ruszyli korytarzem odbijającym w prawo.
Owy korytarz nie różnił się niczym od reszty szkolnych korytarzy. Miał zimne, szare ściany z grubo ciosanych kamieni. Podłogę pokryto betonowymi płytami, choć, na przykład, w sali wejściowej, bądź tej, w którym spożywa się posiłki, jest zrobiona z marmuru. Na ścianach przemierzanego właśnie korytarza w pięciometrowych odstępach w uchwytach płonęły pochodnie. Nie rozdzierało to jednak panującego wszędzie mroku, spowodowanego szalejącą poza murami zamku burzą.
- Brr... - wzdrygnął się Lunatyk, obejmując ramionami. Potarł je energicznie dłońmi. - Podziwiam Ślizgonów. Ja bym chyba nawalił w gacie, gdybym miał w ciemnościach łazić po lochu...
- Te gnidy się nie boją - stwierdził lekceważąco Black. - Oślizgłe węże... Gady lubią takie miejsca.
- Ja nie - bąknął Remi, spuszczając głowę na swoje buty. Syriusz uśmiechnął się lekko.
- Gryfy nie lubią ciemności, Słoneczko! - zawołał dziarskim tonem James. - Dlatego wolisz słonko!
- Nie jestem gwiazdą, Jamie - burknął Remus z uśmiechem. Spojrzał wymownie na rozbawionego Syriusza. - No, ale mów mi: Słońce. Lubię, jak ktoś mi tak mówi.
Wzdrygnął się nagle, maksymalnie przysuwając do brunetów.
- Ten gobelin się na mnie gapi... - szepnął, wskazując na niego drżącą dłonią. Bał się. Zwyczajnie czuł strach.
Syriusz, nie czując nawet mikroskopijnej ochoty, by się z blondynka ponabijać, wyjął różdżkę, zapalając jej koniec prostym zaklęciem. Odważnie podszedł bliżej do wymienionego dzieła ludzkich rąk, przedstawiającego Salazara Slythrerina na czarnym rumaku. Przysunął twarz do jego głowy, wlepiając spojrzenie w jego materiałowe oczy. Wydały mu się jakieś dziwne, jakby... Żywe? Zmarszczył czoło, przyglądając się im jeszcze chwilę. Poczuł dziwne mrowienie na karku, jakby ktoś go obserwował. Zagryzł wargę, rozglądając się i stawiając krok w prawo. Ponownie popatrzył na gobelin i poczuł, że serce podjeżdża mu do gardła: Oczy Salazara przesunęły się w lewo, śledząc jego ruchy. Black gapił się na niego szeroko otwartymi oczami, czując jak krew szumi mu w uszach. Podniesione ciśnienie pulsowało mu tępo w skroniach, kiedy przesunął się w lewo, prowadzony oczami założyciela Hogwartu. Przełknął ciężko ślinę.
- O cholera... - wydukał. - On... Śledzi mnie wzrokiem... - wymamrotał, cofając się. Zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy ujrzał rozciągające się w złośliwym uśmiechu usta Slytherina. Kolejnym wytworem jego młodej wyobraźni była halucynacja, że Salazar sięga ręką do szpady, którą miał przy pasie.
Black cofnął się na miękkich nogach. Wzdrygnął się, gdy Remus kurczowo zacisnął palce na jego dłoni. Odwzajemnił uścisk.
- Co wy? - zaśmiał się Rogacz. - To tylko gobelin! Gra światła, nie ma się czego bać - powiedział wesoło okularnik. Odwrócił się przodem do przedstawionej na płótnie postaci w tym samym momencie, w którym za oknem na końcu korytarza rozległ się donośny grzmot, ciemność na błoniach rozdarł krótki rozbłysk błyskawicy. Potter wzdrygnął się, a wesoły uśmieszek spłynął mu z twarzy. On również poczuł się dziwnie nieswojo. Poruszył się niespokojnie.
Krzyknęli całą trójką, kiedy na korytarzu nagle zgasły wszystkie pochodnie. Ciemność ogarnęła ich jak zaklęcie. Cała trójka wyraźnie czuła te mróweczki na karkach, w nosy nieprzyjemnie świdrował ich przykry zapach unoszący się w powietrzu zawsze, gdy zgasiło się świeczkę.
- Szlag! - wrzasnął Black. - To już przestaje być śmieszne! - jęknął nieco mniej zdecydowanym głosem. Wydał z siebie dziwny odgłos, kiedy poczuł oddech Pottera na karku. - Jamie, deklu! - syknął.
- Co to?... - zapytał chrapliwie - piszcząco Remus. - W-w oknie...
Black i Potter skierowali wzrok w stronę okna. Trójka przyjaciół wstrzymała przyspieszone oddechy, odgłosy burzy nasiliły się.
W ciemnym, oszklonym wyłomie w murze, które mimo wszystko odcinało się nieco jaśniejszą tonacją niż ściany, nie było nic. Znów błysnęło. Kolejny grzmot, deszcz zaczął siekać w szybę ze zdwojoną siłą.
- Grad?... - zapytał szeptem James.
Kolejny błysk, nieco dłuższy niż poprzedni. W tej samej chwili rozległ się donośny grzmot, przyciszając tym samym odgłos kroków. Na tle gotyckiego okna pojawiła się jakaś wysoka, dosłownie wielka postać. Sapała ciężko. Pojawiła się inna, mniejsza. Oczy błysnęły jej dziwnie, całkowicie białe, mając kształt połówek koła, kiedy stawała przodem do nich.
Chłopcy wrzasnęli dziko, czując, że włosy stoją im dęba. Po krótkiej demonstracji swojego strachu, rzucili się do ucieczki na złamanie karku. Syriusz bez namysłu, super inteligentnie rzucił za siebie różdżkę. Potykając się i chwiejąc, na oślep wybiegli z korytarza, rzucając się w ten na lewo, kierując się komendą Pottera.
Albus Dumbledore wyjął różdżkę z kieszeni, mrucząc zaklęcie. W korytarzu znów zapłonęły pochodnie. Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa uśmiechnął się lekko do siebie, podchodząc do gobelinu. Pochylił się, podnosząc porzuconą różdżkę z ziemi. Patrzył na nią przez chwilę, kręcąc z rozbawieniem głową. Odwrócił się do wyraźnie zakłopotanego gajowego.
- Chyba przestraszyliśmy moich uczniów, Hagridzie.
Rubeus uśmiechnął się niepewnie, rozkładając ręce. Chrząknął cicho, a Dumbledore pokiwał głową. Ponownie spojrzał na różdżkę Blacka. Jasnobłękitne oczy błysnęły mu wesoło.
* * *
Huncwoci w pełnym pędzie wparowali do pokoju wspólnego, ponownie zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych w nich uczniów. Owi uczniowie zdawali się być lekko zaskoczeni wyraźnie przerażonymi chłopcami.
Syriusz oparł się o ścianę, dysząc ciężko. Nagle wstrzymał oddech, robiąc duże, zdziwione oczy. Zaczął dokładnie obmacywać się w okolicach swych kieszeń.
- Co ty robisz? - zdziwił się zziajany James. Remus osunął się po ścianie, podkulając nogi i opierając czoło na kolanach. Oddychał szybko i ciężko.
- Zgubiłem różdżkę... - wydukał.
Lunatyk podniósł głowę, patrząc na niego wielkimi oczami.
- Pewnie... - zaczął po chwili. - Pewnie została na koryta... Peter!
- Coście tak wpadli, jakby was ktoś batem poganiał? - zdziwił się Pettigrew, podchodząc do nich. James potrząsnął głową, szczerząc zęby.
- Przyznaję, sam zwiewałem jakbym miał swój tyłek dogonić, ale teraz to chce mi się śmiać... - Na potwierdzenie swych słów wybuchł głośnym, szczerym śmiechem. Po chwili zawtórował mu chichot Syriusza.
- Ale z nas debile... - szepnął nagle Remus. Plasnął się otwartą dłonią w czoło. - To musiał być Hagrid! Hagrid i Dumbledore! Wiecie, to, co tak błysnęło, to musiały być...
- ....okulary dyrektora - dokończył James. Milczeli dłuższą chwilę, po czym znów zanieśli się śmiechem.
- Ach, adrenalina! - westchnął Black, kiedy kilka minut później niekontrolowany napad głupawki im minął. Remus podniósł się.
- Chodź, Peter. Właściwie to i tak mieliśmy cię znaleźć...
Chłopiec skinął głową, po czym zaraz za przyjaciółmi opuścił salon.
- Planujemy dać szkole znać, że MY tu jesteśmy. Pod jednym dachem, z nimi - zaczął James, kiedy ponownie wyszli na korytarz. Rozejrzeli się uważnie, zastanawiając się nad czymś, co można zbroić.
- Czy możemy zacząć od ofiar żywych? - zapytał nagle cicho Syriusz, mając zalążek pomysłu w głowie. Nim Remus zdążył wyrazić swe grymasy na tę myśl, James mocno szturchnął go między żebra. Blondynek syknął, zginając się.
- Ćwoku! - warknął. - Ty bęcwale, błaźnie, cepie, ciećwierzu, ciołku, cymbale, debilu, durniu, głąbie, imbecylu, kretynie, jełopie, matole, młocie, ośle, palancie, przygłupie, tłuku, tumanie, tępaku! - wyrzucił z siebie Remus jednym tchem. Nabrał powietrza i zaczął od początku: - Ciapo, dupo wołowa, łamago skończona, niedołęgo niemyta, ofermo skończona, ofiaro losu przepołowiczona, trąbo ty jerychońska!
- Mów dalej - mruknął Black, nie odrywając się od notowania na kartce pergaminu, którą zawsze miał przy sobie. Podrapał się ołówkiem po policzku. Remus zamrugał gwałtownie.
- Co?
- No, kontynuuj. To takie twórcze jest!
- Black, ty bucu! - jęknął. Syriusz pokiwał gwałtownie głową, gapiąc się na niego wielkimi, szarymi oczami, co jeszcze bardziej Remusa zirytowało. - Ty ordynusie, impertynencie, prostaku, żłobie! Buraku cukrowy, arogancie arogancki, no! - zawołał, tupiąc. Nie mógł jednak już samemu powstrzymać chichotu, kiedy James i Peter otwarcie śmiali mu się za plecami. Syriusz poklepał Lunatyka po ramieniu.
- Konstruktywne masz te kędziory, lowelasku.
- Nie jestem twoim kochasiem, Black - mruknął Remus. Syriusz zachichotał. Uszczypnął go po przyjacielsku w policzek.
- Moje pieścidełko!
- Puszczaj, łapiduchu! Ty postrzępieńcu, pało szalona... Wietrzniku! Ooo, teraz to ci dowaliłem...
Syriusz zarechotał, zginając w pół.
- Remusie, skąd ty znasz tyle wyzwisk? - zaśmiał się okularnik, opierając o ścianę. Peter kaszlał w rękaw.
- Ze słownika - odparł wesoło Luniaczek.
- CO?!
- No... Biorę słownik wyrazów bliskoznacznych, szukam "debil", no i mam...
Wybuch śmiechu potoczył się echem po korytarzu głośniej, niż grzmot, który rozległ się na błoniach.
* * *
- Może on? - zapytał cicho Peter, wskazując na zmierzającego właśnie w stronę lochów Ślizgona. Syriusz bez namysłu wyskoczył z ich kryjówki w ciemnej wnęce, rzucając się na nieświadomego niczego dwunastolatka. Ciężkie podręczniki upadły z donośnym stukiem i szelestem kartek na podłogę.
- Co za raptus... - mruknął Remus.
- Ach! Puszczaj, ty...!
- Spróbuj mnie nazwać szlamą, to będziesz własne zęby z ziemi zbierał! - warknął mu Black do ucha. James doskoczył do Ślizgona "od frontu", szczerząc zęby w niebywałej wręcz uciesze. Wyciągnął z kieszeni obręcz szerokiej, szarej taśmy izolacyjnej, w skrócie nazywanej: "Iks-elką". Odkleił kawałek, odrywając go zębami. Zakleił Ślizgonowi usta.
- A teraz grzecznie pójdziesz z nami - poinformował go Remus.
Jasne, złote tęczówki spotkały się z ziejącymi wściekłością i nienawiścią czarnymi oczami Severusa Snape'a.
- Jakie ty masz tłuste kłaki! - skrzywił się Peter.
- A ten nos... - dodał James, szturchając wymienioną część ciała palcem. Roześmiał się, a Syriusz zaczął ciągnąć rzucającego się chłopaka w stronę najbliższej toalety.
- Cóż, nie wszyscy wiedzą, że jest coś takiego jak szampon czy higiena osobista - stwierdził z niemal namacalnym żalem Remus. - A szkoda... Sam z siebie robi pośmiewisko.
- Co tu się dzieje?! - zawołał znajomy całej piątce głos.
- Reg! - syknął Black. Lupin odwrócił się szybko w stronę młodego Ślizgona.
- Co wy mu robicie? - zawołał z irytacją młodszy z Blacków.
- Nie drzyj się! - warknął Syri, mocując ze stawiającą opór "zwierzyną". Regulus nadął się.
- Będę! Co wy chcecie mu zro...?!
Lupin doskoczył do niego w dwóch susach, przytykając mu dłoń do ust. Wpatrując się ze stoickim spokojem w zielone oczęta brata swego przyjaciela, w których nagle zabłysły iskierki strachu, przyłożył palec do swych warg.
- Ciii...
Syriusz kopnął Snape'a pod kolanem, stwierdzając, że jego "ofiara" za bardzo się rzuca. Sapnął, kiedy pod Severusem nogi się ugięły i został gwałtownie obciążony.
- A teraz idziemy - szepnął Remus z naciskiem. - Wszyscy.
- Nie rzucaj się tak...! - warknął Syriusz. James podszedł bliżej, chwytając Ślizgona za nogi. Black przeniósł uścisk na wysokość mostka Severusa. Remus chwycił Regulusa za krawat, ciągnąc go za sobą. Kiedy nie chciał iść, Peter dźgnął go różdżką w plecy.
Chcąc, nie chcąc, młody Black musiał iść z nimi.
* * *
Trzasnęły zamykane drzwi toalety, rozległ się grzmot i głuche stęknięcie upuszczanego na podłogę Ślizgona.
- Witamy was serdecznie! - ucieszył się teatralnie Remus, rozkładając ręce.
- Czego od nas chcecie?! - warknął Regulus. Syriusz wycelował w niego palec.
- Z tobą chcę porozmawiać, braciszku.
- Nie jesteś moim bratem!
To było jak uderzenie w pełnym biegu w jakiś mur, albo zmiażdżenie przez spadający fortepian.
Zabolało.
Naprawdę...
Zamrugałem szybko, nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo mnie te słowa poruszyły. Rozciągnąłem wargi w ironicznym uśmiechu.
- Nie wypieraj się, Reg. Dobrze wiesz, że nimi jesteśmy, czy ci się to podoba, czy nie. Krew zawsze zostaje ta sama, wiesz?
Patrzyłem na niego, na jego twarz, w jego szaro-zielone oczy. Uśmiechnął się krzywo, dumnie prostując.
- Korzeni można się wyprzeć!
- Właśnie to robisz. Poskarżyć się mamusi w liście? Jutro pewnie pojawi się z wielkim hukiem w wielkiej sali na śniadaniu i zrobi drakę, że jej ukochane pieścidełko, jej książątko liliami pachnące, w tiul i atłas od niemowlęcia tulone wypiera się swego pochodzenia... Ach, cóż to się będzie działo!
Regulus milczał przez chwilę, mierząc mnie wzrokiem.
- A więc o czym chcesz ze mną porozmawiać, Syriuszu?
Wiedziałem.
Przeczesałem włosy prawą ręką w tym samym momencie, w którym zrobił to Reg.
- A o czym z tobą rozmawiałem na początku roku?
Prychnął, poprawiając srebrno-zielony krawat. Mój szkarłatno-złoty wisiał sobie swobodnie, luźno przewieszony przez szyję.
- Ośmielę się sądzić, że ostatnim razem jasno dałeś mi do zrozumienia, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.
- Sam zacząłeś! - zawołałem, celując w niego palcem. - Nadal utrzymujesz swoje stanowisko, że wszystko co nie jest ślizgońskie, to jest złe i niedobre?
- W innych domach sieje się zło i rozpusta, nie ma w nich niczego, co można jeszcze uratować! Te garstki urodzonych na odpowiednim szczeblu są już zbyt zniszczone, wyżarte od zewnątrz i niszczone od środka. Nie da się ich już uratować. Ich można się już tylko pozbyć!
- Regulusie, czy to na pewno ty? Czy pozamieniałeś się na skóry z Lucjuszem? Mówisz jak on!
- Powtarzam to, co mi powiedział!
- BRAWO!!! - wydarłem się, czując, że zaraz nie wytrzymam ze złości, jeśli sobie troszkę nie pokrzyczę.- A WIĘC BĘDZIESZ UTRZYMYWAŁ KONTAKTY TYLKO Z TYMI, KTÓRZY CHODZĄ PRZYWDZIANI W ZIELEŃ I SREBRO, TAK?! DO WŁASNEJ MATKI TEŻ SIĘ NIE ODEZWIESZ, JEŚLI NA JAKIŚ BANKIET ZAŁOŻY BORDOWĄ SUKNIĘ ?!
- Źle mnie zrozumiałeś, Syriuszu - stwierdził ze stoickim spokojem Regulus.
Tak. Zasadnicza różnica między nami. Mnie wyprowadzenie z równowagi to kwestia kilku sekund, paru słów czy jednego spojrzenia. U Regulusa niemal graniczy to z cudem.
Zacisnąłem pięści i powieki, starając się opanować. Drobna dłoń zawędrowała mi na ramię. Zapewne Remus. Westchnąłem ciężko.
- No to o co ci chodzi? - zapytałem drżącym od gniewu głosem.
- O to, że nie liczy się to, jakie barwy ktoś przywdziewa, ile to, jakie jego wnętrze wykłada.
Skrzywiłem się. Jak ja kocham ten język...
- A po ludzku? - zapytałem. Wywrócił oczami.
- Mówię o tych, którzy mają zdrowe podejście do życia.
- Jasne, ty na pewno takie masz - warknąłem.
- Z pewnością lepsze niż twoje, jak ty to mówisz? Ach... BRACIE.
Ręka drgnęła mi konwulsyjnie w nagłej chęci zdzielenia mojego braciszka w pysk.
- Jeśli z taką łaską mierzysz to słowo wymawiać, uchowaj je dla siebie. Na nic się nie zda nieszczera chęć twa - burknąłem. Uśmiechnął się szeroko.
- Jak chcesz, to potrafisz, Syriuszu.
Uśmiechnąłem się wcale nie wesoło, teatralnie skłaniając.
- Skłaniam głowę pokornie i padam do stóp twych, o panie. Jakież to mądrości jeno spłyną z ust twych więcej?
Remus i James wymienili spojrzenia. Unieśli z powątpiewaniem brwi, zgadzając się ze sobą w milczeniu. To może trwać godzinami, jeśli nie dłużej. Tak czy owak, jednak rozmawiają ze sobą...
Potter odkleił więcej taśmy, okręcając ją wokół kostek Snape'a. Remus i Peter w tym czasie przytrzymywali go za ręce. Po chwili zamienili się miejscami. Tak oto spętanego Ślizgona wepchnęli pod umywalki, wracając do biernego obserwowania tworzonego właśnie wersalu przez rodzeństwo Blacków.
- A skoro zacno tak panu przeszkadza inność cieni barwiących me wnętrze, nie znaczy-li to przecie, iż żyć mamy w gniewie? - zapytał Syriusz. Zielonooki Black pokręcił powoli głową.
- Nie, nie znaczy-li tego, jeno tyle, żeśmy nie winni widywać się wśród ludu.
- Ha! - wrzasnął Syriusz, znów jak Syriusz. Stanął do brata bokiem, celując w niego teatralnym gestem ręką. - Jeno się mnie wypierasz, bracie?! - krzyknął.
Regulus powstrzymał parsknięcie śmiechem. Uniósł jedynie podbródek nieco wyżej, przymrużając oczy.
- W sednoś samo trafił, bracie umiłowany.
Starszy Black kaszlnął w pięść, maskując tym samym ochotę do śmiechu.
- Jak to tak można, bracie? Krew jeno jedna, tyle co poglądy inne! Przepaścią ma nam to być, grać przeciw nam?
- Gra grze nie łaska, lecz... - zaczął Regulus. Syriusz machnął ręką.
- Dobra, pas. Nie mogę już dłużej.
Młodszy z braci uśmiechnął się lekko.
- Przepraszam, że tak wtedy na ciebie naskoczyłem, Regulusie. Wkurzyłem się.
- Rozumiem. Mnie również gniew ścisnął obręczą żelazną w sercu i skroniach.
Syriusz jęknął.
- Mówiłem coś!
Regulus wzruszył ramionami.
- Dobrze. Co proponujesz?
Psia Gwiazda milczała chwilę.
- Rób co chcesz i jak chcesz, to mnie nie obchodzi. Gadaj sobie ino... Tfuj! Jak ci się podoba. Ale, cholera jasna, nie wypieraj się, żeś mój młodszy brat! Przecież mamy tylko inne naszywki na szatach, no bądźmy poważni...
Zielonooki skinął głową.
- Racja. Mój błąd.
Hunwot prychnął, zaciskając dłonie w kieszeniach.
- Chyba chciałeś powiedzieć: Nasz.
Podeszli do siebie, wyciągając ręce. Uścisnęli się krótko.
- No, a teraz spływaj, młody! My mamy coś jeszcze do załatwienia. Sio, sio, sio! - zawołał Syriusz, dosłownie wykopując brata z łazienki. Zatrzasnął z hukiem drzwi za pomocą swej nogi. Odwrócił się po chwili i spojrzał w okno. - O, burza się skończyła.
Pozostali Huncwoci wybuchli śmiechem. Black patrzył przez chwilę w powoli jaśniejące niebo, po czym zatarł ręce.
- Dobra, co z nim zrobimy? - zapytał James. Syriusz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Mumię! Skokonimy go.
- I dolepimy do ściany? - podsunął Remus.
Black klasnął w dłonie. Odkręcając się przodem do Lunatyka, pstryknął palcami i całą dłonią wskazał na blondyna.
- Geniusz.
Po łazience przebiegła fala chichotów, tłumiąc nerwowe sapanie Severusa. Huncwoci doskoczyli do niego jednym susem. Każdy z nich wyjął z wewnętrznej kieszeni szaty rolkę "Iks-elki". Zaczęli więc Ślizgona okręcać, nie mogąc powstrzymać przy tym śmiechu.
Snape nie zamierzał im ułatwiać tej zabawy; rzucał się, furczał i parskał przez nos. Remus wgramolił mu się na brzuch, siadając na nim okrakiem. Przycisnął mu ramiona do posadzki, kręcąc głową.
- Spokojnie. To nie będzie bolało.
James wybuchł śmiechem, widząc to. Syriusz zachichotał.
- Właśnie dlatego bym się bał, Remi. Zawsze się tak mówi.
Teraz z kolei zaśmiali się Peter z Lunatykiem. Remi westchnął.
- No kręć szybciej, no. Nie mamy całego dnia.
- Nie denerwuj się, Luniaczku. Jestem już przy kolanie - oświadczył wesoło James.
- Ale podwójnie go, żeby się nie uwolnił przypadkiem - powiedział Peter. - Nietoperz-wampir na wolności...
- Ahaha! Przykleimy go do ściany do góry nogami! - zawołał ze śmiechem Remi. Poklepał Ślizgona w policzek. - Będziesz ślicznie wyglądał. Przyczepimy cię przodem do lustra, żebyś mógł się widzieć.
- Tak... A nad stopami napisze się kredą "Strzeżcie się! Wylęg nietoperzy!".
- A skąd weźmiesz kredę? - zapytał nieco sceptycznie Peter. James w odpowiedzi sięgnął do kieszeni. - Aha.
- Syri, możesz położyć się na podłodze?... Peter, a ty wyrysujesz kontur jego ciała. Wiesz, żeby było widać, że Snape jest groźny i atakuje - powiedział pogodnie Lunatyk.
Severus z trudem powstrzymywał łzy wściekłości cisnące mu się do ciemnych oczu. Jedno wiedział na pewno:
Nienawidzi tej przeklętej zgrai brudnych, beznadziejnie głupich i żałosnych Gryfonów.
Black posłusznie położył się na posadzce, rozkładając lekko ugięte nogi w kolanach nieco na boki. Jedną rękę położył luźno przy głowie pod kątem prostym, a drugą wygiął obok swego prawego boku. Peter, chichocząc, przykucnął obok i zaczął dokładnie odrysowywać jego kontur.
Gruba, szara taśma izolacyjna uwięziła Severusa już do pasa. Remus zszedł z niego, klękając obok.
- Teraz trzeba ręce... - Nie bez trudu przyłożył ręce stawiającego czynny opór Ślizgona do jego brzucha. James przeciągnął taśmę od jednego boku Severusa, przez ręce, do drugiego boku. Ręce zostały przytwierdzone.
- Syri, chodź! Musimy go podnieść!
Syriusz doskoczył do Lunatyka w mgnieniu oka, susząc zęby w szerokim uśmiechu. Obaj chwycili Snape'a pod łokcie i jednym szarpnięciem podciągnęli go w górę. Pettigrew podparł chłopaka od tyłu, pomagając tym samym postawić go do pionu.
- Tylko się nie szarp, bo upadniesz - powiedział z troską w głosie Remus. Black parsknął w rękaw. Sięgnął po swoją taśmę i zaczął "mumifikować" Ślizgona od ramion w dół. Głowę i szyję postanowili zostawić sobie na końcu.
Kolejne fragmenty odrywanej od rolki taśmy odklejały się z odgłosami przypominającymi trzaski, uwalniając tym samym niemiły dla nosa zapach. Syriusz jednak przysunął twarz do kawałka oderwanego plastra i wciągnął powietrze. Po krótkiej chwili ponowił gest.
- Co ty robisz? - zdziwił się Remus, odrywając od krycia głowy Ślizgona. - Zdurniałeś? Nie rób tak.
Black wzruszył ramionami.
- Jakby mi w czymkolwiek miało to zaszkodzić.
Remus jedynie pokręcił z dezaprobatą głową. Syriusz jednak posłusznie powrócił do owijanie Snape'a.
- Jak nie widać reszty twarzy, to oczy ma nawet ładne - stwierdził kilka minut później James. Reszta Huncwotów w odpowiedzi wybuchła głośnym śmiechem, a Severus z całej siły zacisnął powieki. Zrobiło mu się niedobrze ze złości. Nie mógł jednak zrobić nic poza wyklinaniem ich w myślach. Och, gdybym miał w ręku różdżkę! - jęknął do siebie we własnej głowie.
- Dobra, doklejamy naszego nietoperza do ściany! - zarządził Black. Remus westchnął, kręcąc jasnowłosą główką.
- Dobra, dobra. Syri, jak ty go zamierza... Aaaah... - szepnął, widząc jego znaczące spojrzenie. Sięgnął do kieszeni po różdżkę. - Wingardium Leviosa!
Srebrna mumia z oczami ziejącymi żądzą mordu uniosła się kilka cali nad posadzkę. Kuzyni podeszli nieco bliżej, względnie delikatnie obracając ją w powietrzu głową do dołu. Remus przelewitował go tak blisko ściany, jak tylko mógł. Black i Potter natychmiast doskoczyli z taśmą.
- Tylko błagam was, mocno go przyklejcie, bo jak zleci to sobie ukręci kark - jęknął Lupin. Syri skinął głową.
- Ta jest, panie kierowniku!
Szybko, sprawnie i dokładnie przykleili Ślizgona do ściany.
- Powinien się trzymać - mruknął Peter. Syriusz pokiwał głową, chichocząc.
- Co? - zdziwił się Remus.
- To ten sam kibel, w którym w poprzednim roku znokautowaliśmy Malfoy'a... Pamiętasz, Jamie?
- Nom. Ta toaleta niedługo będzie zawierać całą historię nas, Huncwotów!
Remus odwrócił się, pochodząc do umywalek. Sięgnął po mydło w kostce, leżące na jednej z kamiennych mydelniczek. Po krótkiej chwili namysłu stanął na palcach, starając się sięgnąć jak najwyżej na lustrze. Przycisnął wyrób do mycia rąk do gładkiej tafli i zgrabnie wykaligrafował:
HUNCWOCI TU BYLI!!!
Odłożył mydło na miejsce. Odwrócił się w idealnym momencie, by zobaczyć, jak Syriusz kredą na ścianie to, co dyktował mu James.
Tu spoczywa jedyny prawdziwy król i władca Egiptu. Ten, któremu odważy się z niego śmiać...
- ...zostanie dotknięty Klątwą Tutenhamona - przeczytał na głos Peter. Zachichotał.
Black odsunął się, z przechyloną na bok głową podziwiając swe dzieło. Oddał kuzynowi kredę.
- Chodźmy już lepiej - mruknął Remus.
James bezceremonialnie wrzucił kredę do otwartego sedesu i wyszedł, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Peter i Remus poszli w jego ślady. Black zatrzymał się jednak w progu, posyłając Ślizgonowi głęboki ukłon.
- Niech żyje król... - mruknął, po czym wybuchł śmiechem. Zatrzasnął z hukiem drzwi.
Severus westchnął ciężko, w końcu pozwalając zbierającym się w jego ciemnych oczach łzom swobodnie wypłynąć.
Nienawidził ich.
Tego był pewien.
* * *
- Kto ci to zrobił? - zapytał kilka minut później Lucjusz Malfoy, kiedy z niewielką pomocą Regulusa zdjął Severusa ze ściany. Posadził go na podłodze. - Szybko nie będzie bolało... - mruknął, po czym gwałtownym ruchem zerwał mu taśmę z ust.
Chłopak skrzywił się, zaciskając powieki. Syknął cicho.
- Regulusie, idź po profesora Slughorna. Wiesz, gdzie to jest - rzucił władczo Lucjusz. Black skinął głową, szybkim krokiem opuszczając łazienkę. Blondyn ponownie spojrzał na młodszego kolegę.
- Ci przeklęci Gryfoni! Black, Potter, Lupin i ten mały Pettigrew! - krzyknął Severus, czując, że złość trawi go od środka.
Malfoy ruchem różdżki uwolnił mu ręce, dzięki czemu brunet mógł ukryć twarz w dłoniach, co też natychmiast zrobił. Westchnął ciężko. Lucjusz poklepał go po ramieniu.
- Ciekawe, czy będą tacy dumni z siebie, kiedy trafią do McGonagall na dywanik - mruknął czarnooki dwunastolatek. Blondyn spojrzał na lustro.
- Huncwoci tu byli... - przeczytał cicho. Parsknął ironicznie pod nosem. - Piękną nazwę sobie nadali. A McGonagall na pewno będzie wściekła...
Kolejnym ruchem nadgarstka rozciął taśmę krępującą nogi młodszego Ślizgona. Podał mu rękę, pomagając wstać.
- Nienawidzę ich - szepnął chrapliwie Snape. Zacisnął mocno powieki oraz drżące od gniewu dłonie w pięści.
- Spokojnie - powiedział cicho Lucjusz, słysząc zbliżające się kroki nauczyciela. - Długo cieszyć się nie będą...
* * *
- A jaką miał minę! - zawołał przez śmiech James. - Prawie się popłakał!
Syriusz i Peter zawtórowali mu donośnym rechotem. Remus tylko cicho zachichotał.
Od czterdziestu minut leżeli na łóżku Blacka w dormitorium, pokładając się ze śmiechu. Ilekroć próbowali przywołać się do porządku, któryś zaczynał się cicho cieszyć, prowokując tym samym resztę. Zaraźliwe odgłosy, jak to ujął Lunatyk.
W pewnym momencie drzwi od dormitorium otworzyły się, ukazując im rozjuszoną opiekunkę domu.
- Huncwoci? - zapytała z dziwnym grymasem na twarzy. Potter natychmiast skinął głową. - A więc za mną, żartownisie - powiedziała wściekła, po czym wyszła.
Remusa natychmiast opuścił dobry humor.
- Cholera... - szepnął.
Black wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie wyskakuj z gaci, Remi!
Wstał, odrzucając poduszkę.
* * *
- Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę z tego, jacy jesteście nieodpowiedzialni?! Huncwoci! Też mi coś! Powinniście podpisywać się nieco inaczej! - krzyczała profesorka, zdzierając sobie gardło już od piętnastu minut.
- Idioci? - podsunął z wesołym uśmieszkiem James. Profesorka uderzyła w blat swojego biurka długą, drewnianą linijką. Remus wzdrygnął się niekontrolowanie, podobnie jak Peter nerwowo przełykając ślinę. Syriusz jedynie przymrużył oczy, wykrzywiając usta. Jamesowi wyrwało się ciche: "Ojej!...".
- Macie miesięczny szlaban i Gryffindor traci trzydzieści punktów za każdego z was!
- Ile?! - zawołał z niedowierzaniem Pettigrew.
- Po pięćdziesiąt za każde z was! - wrzasnęła wściekła, robiąc się karmazynowa na twarzy. Remus poczuł, że miękną mu kolana. - Gdybym mogła wyrzuciłabym was ze szkoły, ale profesor Dumbledore twierdzi, że ten WYSKOK jeszcze nie kwalifikuje się pod dyscyplinarne skreślenie z listy uczniów! A teraz zejdźcie mi z oczu i nie pokazywać się do lekcji transmutacji! I NIECH MI KTÓREŚ CZEGOŚ NIE BĘDZIE UMIAŁO!!! - ryknęła.
- Tak jest! - zawołali, o dziwo dla nich samych, zgodnie. Zasalutowali, po czym odwrócili się i jeden po drugim wymaszerowali z gabinetu, zamykając za sobą drzwi.
James i Syriusz przybili piątki, chichocząc szaleńczo.
- Dwieście punktów - mruknął martwym głosem Remus. Pokręcił głową, odgarniając włosy za ucho. Uśmiechnął się, czując niezrozumiałą dla niego samego dumę. - Och, przechrzci nas Gryffindor...
- Ale super... - szepnął Peter. - Chłopaki, rządzimy!
Profesor Minerwa McGonagall opadła ciężko na krzesło, rozmasowując skronie.
- Huncwoci... - mruknęła. Spojrzała na drewnianą linię. - Och, będą z wami kłopoty...
32. Bracia krwi. Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 06 Marca, 2010, 20:10
Notka z dedykacją dla Doo, a jakże. Oraz dla Niki, która skomentowała poprzedni wpis.
Zapraszam również do pamiętnika Remuska. Tam nie ma żadnych komentarzy, a fe!
Głuche łomoty o wschodzie słońca poderwały Pettigrew. Usiadł szybko, rozsuwając zasłony. Wrzasnął ze strachu, widząc, że coś wyraźnie usiłuje wydostać się z szafy. Wyskoczył z łóżka, doklejając się plecami do ściany.
- Co jest?... - zapytał sennie James, macając na oślep ręką po szafce nocnej. Palce trafiły na okulary. Chwycił je, szybko zakładając. Spojrzał na wyraźnie przerażonego Petera. - Tobie co? - zdziwił się.
Chłopak o włosach delikatnie wpadających w rudy wskazał ręką na szafę.
Syriusz wygramolił się ze swojego łóżka, podchodząc do mebla.
- Remus, uspokój się! Szafa się zacięła, nie wariuj bo ci powietrza braknie! - zawołał, patrząc z nietęgą miną na wystający spod drzwiczek rąbek szalika.
Remus nie odpowiedział. Przekręcił się, podkulając nogi. Teraz było mu jeszcze bardziej niewygodnie i ciężej było mu złapać oddech. Nabrał powietrza przez rozchylone usta, opierając stopy na jednej z szerszych ścianek. Uprzednio wymacał dłonią przerwę w desce, chcąc znaleźć miejsce, w które ma kopać. Zacisnął dłonie w pięści, starając się wyobrazić sobie, że nie jest tym drobnym blondynkiem zamkniętym w ciasnej szafie, tylko o wiele większą istotą. Taką z ostrymi pazurami, silnymi kończynami i wielkimi zębami...
Otworzył oczy, jarzące się w ciemnościach złotem tęczówek. Zaparł się, po czym szybko jeszcze mocniej przyciągnął nogi do piersi. Rozprostował je, uderzając w blokadę jego ruchów najmocniej jak mógł. Nagle ogarnęła go niepomierna wściekłość. Jakim prawem coś pozwala sobie mu go zatrzymywać wbrew jego woli?! Ponowił ruch.
Syriusz wytrzeszczył oczy, widząc jak cały mebel dygoce. Pokręcił głową.
- Nie, nie kop! - wrzasnął, domyślając się, cóż to Remusek wyrabia. - Luniaczku, nie! - jęknął. Rzucił się "na szczupaka" do swojego łóżka, wyciągając ręce przed siebie. Padł płasko na łóżko, sięgając do szafki nocnej.
TRZASK!
Posypały się drewienka, zawiasy stęknęły żałośnie. Remus wytoczył się z wnętrza mebla, dysząc ciężko.
- O... kurdę... Ufff, uff!
Skulił się, przykładając czoło do podłogi.
- Jak ty to zrobiłeś?... - zapytał cicho James, przyklękając obok. Nie sądził, że owa kruszyna mogłaby rozłupać grube dębowe drzwi. Remus podniósł wzrok. Potter wzdrygnął się, widząc świecące oczy przyjaciela. Cofnął się. - Oooo...
- Już nigdy - mruknął blondynek, wstając. Potrząsnął głową, zakrywając twarz dłońmi. Opuścił ręce, wyglądając już normalnie. - Naprawdę, już nigdy nie będę narzekał na to, że jestem wilkołakiem! - powiedział, wstając.
Peter uniósł brwi.
- Zaraz... To ty...
- Nie, sąsiad z bloku. Nie wiedziałeś, że każdy mieszaniec może wykorzystywać swoje zdolności kiedy tylko chce?
Syriusz uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- No tak. Wielka siła. Rozumiem... Nie bolą cię nogi?
Lupin pokręcił głową.
- Remus - zaczął podniesionym głosem James. - Jedenastoletni wilkołak, który potrafi wymusić na sobie używanie swych futrzastych zdolności!
- Nie próbuj mnie pocieszać, Jamie. Muszę napisać wypracowanie z eliksirów. Dzisiaj. Do tego moje "zdolności" mi się nie przydadzą - mruknął Lupin, podchodząc do swojego kufra. Wyjął z niego ciemnobrązowe sztruksowe spodnie i koszulę.
- Biedny Remi - szepnął współczująco Peter. Syriusz pociągnął nosem, kręcąc głową.
- Tak... Z każdą kolejną stawianą literką w eseju ma coraz brutalniejsze myśli samobójcze...
- Och tak, tak! - zawołał Remus, wskakując na swoje łóżko. Zamachał nad głową trzymanymi ręku ubraniami. - Najpierw utopienie w misce płatków. Później w sedesie! Następnie skok z krawężnika na główkę. Chwila później przedawkowanie witaminy ce!. Aż w końcu dochodzę do kulminacyjnego momentu, do najbardziej przerażającej wizji! - krzyczał, miotając się po łóżku i żywo gestykulując. Odzież spadła gdzieś na parapet. Remi wzniósł oczy i dłonie do sufitu. - Poślizgnięcie się na skórce od banana...
Syriusz, James i Peter zachichotali.
Remus opuścił ręce, zamykając oczy. Oparł podbródek na piersi, powoli przyklękając.
- I wtedy widzę ich wszystkich. Moją matkę, ojca... Nawet kosmitów. Jak stoją nad moim grobem z pudełka po domino i wytykają mi wszystkie moje błędy... Jak przedziurawiłem spodnie na tyłku. Jak nie chciałem jeść szpinaku, jak nie lubiłem mleka... Albo co celowo nie przewinąłem rodzeństwa, przez co porobiły im się odparzenia na małych tyłkach... Na żelki Haribo, jak się wtedy darły!
Remus westchnął ciężko, zaciskając powieki. Potrząsnął głową, udając, że ociera wyimaginowane łzy. Uchylił powieki i kontynuował łamiącym się głosem:
- Nigdy sobie tego nie wybaczę. Jak ja mogłem nie chcieć jeść tej zielonej kupy na talerzu?! - załkał, rzucając się na materac. - Przecież to jest.... Zdrowe. A przez wrzaski Jo i Jacoba prawie mi uszy pękły! Aż musiałem wziąć walkmana!
James nie wytrzymał. Zaczął się głośno śmiać. Syriusz i Peter również ryknęli śmiechem, kiedy Remus na podłogę i zaczął się na niej wycierać, wydając z siebie pełne żałości jęknięcie.
- Nie zniosę dłużej tej sromoty mego życia! Chłopcy, dobijcie mnie! Dobijcie mnie!
- Kto z nas ma to zrobić? - zapytał cicho Syriusz, przyklękając obok niego. Chwycił jego drobniutką dłoń. Remus wzniósł na niego swe złote oczy, przestając się wierzgać.
- Ty... Ty to zrób, Syri... Zabij mnie. Dobij... Ukróć me cierpienia... - Oparł czoło o jego kolano. - Zaśpiewaj coś!
James wygiął się w tył groteskowym łukiem, rozdziawiając usta w potężnym ryku. Peter zwinął się na podłodze, pokwikując cicho. Black fuknął, odrzucając rękę Lupina. Wstał, odchodząc na kilka kroków. Stanął pod oknem.
- Jak sobie życzysz! - oświadczył podniesionym głosem. - Może być Queen?
- Może - przytaknął Remus. Zakrył oczy ręką, czekając na swój koniec.
Syriusz nabrał powietrza, postanawiając nie zaczynać od początku piosenki.
Czy jest w tym jakaś magia
Jest w tym jakaś magia, to może być tylko jedno
To szaleństwo, które trwa tysiąc lat, wkrótce przeminie
Ten płomień palący me wnętrze
Słyszę tajemne harmonie
Lupin jęknął głośno, wyginając się pod dziwnymi kątami w udawanej agonii. James i Peter dzielnie tłumili śmiech, a Syriusz z mściwym uśmiechem zaczął wrednie fałszować, zmieniać głos w nieprzyjemne dla ucha skrzeki czy piski.
Jedno pasmo światła, które wskazuje drogę
Żaden śmiertelnik nie może zwyciężyć dzisiaj
Jest w tym jakaś magia
Dzwon dźwięczący w twej głowie
Wyzywa wrota czasu
Jest w tym jakaś magia
Oczekiwanie zdaje się wiecznością
Dzień zaświta trzeźwym wejrzeniem
- Dość! - wrzasnął nagle Remus, zrywając się. Przyciskał dłonie do uszu. - Zaraz naprawdę nie wytrzymam!
Syriusz zarechotał złym śmiechem czarnoksiężnika, zaczynającego się od mrożącego krew w żyłach: "Buahahahaa!". James parsknął, poprawiając okulary. Remus naprawił mu je poprzedniego wieczora.
- Dobra, dobra. Wiemy, że jesteś zły i niedobry, że masz to we krwi, ale... Odpuść sobie.
Syriusz udał obrażonego. Głośno tupiąc poszedł do łazianki, zatrzaskując za sobą drzwi.
- A ja chciałem iść na siku, no - powiedział smutnym głosem blondynek. Wiercił stopą dziurę w betonowej posadzce. Peter parsknął.
- Będziesz musiał poczekać.
- Ale ja chcę teraz! - jęknął. Dopadł do drzwi, zaczynając w nie wściekle łomotać. - Syri! Otwórz!
- Nie! - odpowiedział głos Syriusza. - Zostałem znieważony! Muszę wycierpieć swoje w samotności!
- Ale ja muszę do łazienki! - zaszlochał na niby wilkołak. Osunął się na podłogę, uderzając delikatnie głową w drzwi. I znowu. I jeszcze raz.
- A ja muszę zrobić coś niezwykle intymnego! - odparsknął Syriusz.
- Kupkę?! - zakrzyknął James z parapetu. Peter złożył usta w dzióbek, wychodząc niepostrzeżenie z sypialni.
- Ty świnio! Jak możesz mi zarzucać robienie tak paskudnych rzeczy?! - ryknął Syriusz, wyskakując z łazienki. Otworzył gwałtownie drzwi, uderzając nimi Remusa. Owe "wrota" otwierały się do zewnątrz.
Remus przetoczył się dwa razy, nie próbując stawiać oporu.
- Umarłem - stwierdził w chwili grobowej ciszy, która zapadła w dormitorium.
Black doskoczył do Pottera.
- Jak mogłeś? - zapytał, całkowicie ignorując martwego Remusa. James wzruszył ramionami.
- Normalnie. To wcale nie było trudne.
Skierował orzechowe oczy na wilkołaka leżącego obok butów Petera. Blondynek westchnął ciężko, krzywiąc się.
- I tak oto, Remus wydał z siebie swój ostatni dech - skomentował Syriusz, wyciągając z kufra skarpetki.
Lupin parsknął, podnosząc się. Skrzywił się wymownie.
- Co tak śmierdzi? - jęknął, zatykając nos. Rozejrzał się, a jego wzrok padł na peterowe kapcie. Uniósł brew, opuszczając rękę. - No tak - mruknął. Pociągnął nosem. - I tak oto, wszystko stało się jasne.
W dormitorium ponownie zapadła chwila ciszy.
- O nie - szepnął James.
- Hmm? - wydał z siebie Remus, drepcząc w miejscu i zaciskając uda.
- Co ty robisz? - zapytał Black, wiążąc sznurówki trampek.
- Muszę siku - mruknął Remus, zaczynając podskakiwać w miejscu. - James, co "o nie?".
- Już nic.
- A co było? - dociekał Remus, zaczynając wykonywać dziwne akrobacje.
- W naszej przyjaźni zaczyna zapadać cisza - powiedział dramatycznym tonem. - Znamy się nieco ponad rok a już kończą się nam tematy do rozmów...
- Luniek, ty lepiej idź do tej łazienki, bo się nam zaraz zmoczysz.
- Nie chce mi się! - jęknął. Zamarł nagle, patrząc na nogę jednego z łóżek. - Luniek?
- No, od "Lunatyka".
Widząc wlepione w siebie duże, złote oczy przyjaciela, wywrócił swoimi stalowoszarymi.
- Bo lunatykujesz.
- Że jak? - parsknął Remus, robiąc żałosną minę. Potrząsnął głową, na jednej nodze udając się do łazienki. Nie racząc zamknąć za sobą drzwi, dopadł do muszli klozetowej.
- Co za brak skromności! - stwierdził ze złością James.
- Odczep się, i tak stoję tyłem do was! - zawołał Remus, potrząsając jasnowłosą głową. Pióra zatańczyły wesoło w powietrzu.
- A swoją odrębną, polną drogą z wybojami, to ten pseudonim i tak dobrze do ciebie pasuje - stwierdził Black, wchodząc do łazienki. Remus wykrzywił usta.
- Syri, to, że nie zamknąłem drzwi, nie znaczy, że czyjaś obecność mi nie przeszkadza. - Spuścił wodę, drugą ręką poprawiając ubranie, a Black doskoczył do niego w dwóch susach.
- Ej! - wrzasnął ze złością blondyn, kiedy poczuł oddech Blacka na karku. Syriusz parsknął, odwracając się.
- I tak nic nie widziałem.
- I twoje szczęście - burknął wilkołak. Syriusz zachichotał, wychodząc z łazienki.
- Nie wiem, jak wy, ale ja mam dziką ochotę trochę poświrować - mruknął James na śniadaniu. Remus wzruszył ramionami, sięgając po koszyk z bułkami.
- To świruj, broni ci ktoś?
- To dawaj, kuzynie! - ucieszył się Black. - Obaj uwolnimy swojego zwierza!
Remus posłał mu zgorszone spojrzenie.
- No co?
- Nic - powiedział zmęczonym tonem Remus. - I tak nie zrozumiesz.
- Masz mnie za idiotę? - zapytał Syriusz, jeżąc się. Lupin zrobił wielkie oczy, kładąc sobie dłoń na piersi.
- Ja? Skąd! Za kogo ty mnie masz?
Syriusz przybrał zadowoloną minę. Rozejrzał się po sali, myśląc nad jakimś sensownym zajęciem. Remus westchnął, mrucząc pod nosem coś, jak brzmiało: "Idiota...".
- Hej! - wrzasnął Black na pół sali. Zaskoczony Remus upuścił kanapkę, która spadła mu wierzchem do dołu. Podniósł bułkę, z niezadowoloną miną podziwiając piękne plamy dżemu na brązowym materiale. - Słyszałem to!
- Co? - zdziwił się James, wyrywając z zamyślenia. Black wskazał na Remusa widelcem, prawie wsadzając mu jego ząbki między oczy. - Nazwał mnie idiotą!
- Weź mi to sprzed twarzy! - sapnął, opędzając się. - Że ja?! - wrzasnął z nagłą irytacją. Wstał, odsuwając ze zgrzytem ławkę. - Ja nazwałem cię idiotą?! JA?!
- A nie?!
- Słyszysz głosy! - oskarżył go wilkołak. Black również się zerwał, uderzając rękami w blat. Trafiona rozpędzoną dłonią łyżka w wazie z sosem wyleciała w powietrze, ochlapując zawartością naczynia Pottera i siedzącego obok Prewett'a z trzeciego roku.
- Ty naprawdę masz mnie za idiotę! - zawołał ze złością Black.
- Idiota, idiota! - powtórzył jak nakręcana zabawka Lupin, wykonując przy tym dziwne wygibasy. Syriusza zatelepało ze złości. James nagłym pomysłem zanurkował pod stół, opadając na kolana i ręce. Wsłuchując się w kłótnię Syriego i Rema, która w całej sali była doskonale słyszalna. Po części dlatego, że rozmawiali ze sobą naprawdę głośno, a po części, że poza nimi nikt się nie odzywał.
Na czworaka dotarł do nóg Syriusza. Przysunął się na tyle blisko, że bez trudu mógł dosięgnąć ją zębami. Rozwarł szczęki i mocno wbił je w łydkę kuzyna.
Syriusz zawył jak zraniony pies, obronnym gestem odskakując w tył. Upadł na ziemię jak przewracana woskowa rzeźba, obijając sobie boleśnie łokcie i pośladki.
- Czy wyście do reszty zdurnieli?! - ryknął O'Blansky, pojawiając się book nich jak duch. James przestał warczeć i szarpać nogawkę czarnowłosego współlokatora z dormitorium. Wypluł materiał jego spodni, podnosząc na profesora zdumione spojrzenie. Syriusz przestał się wydzierać jak zarzynane prosię, a Remus jak na komendę przestał się zwijać ze śmiechu na posadzce. Podniósł się, przydeptując skraj peleryny od mundurka.
- Banda idiotów! - zawołał rozzłoszczony nauczyciel.
- A nie mówiłem? - zapytał cicho Remus, patrząc na Syriusza z pełnym satysfakcji uśmiechem. James parsknął.
- Śmieszne - warknął Syriusz, krzywiąc się od bólu nogi. - Debilu! - zawołał, uderzając Jamesa w tył głowy.
- SPOKÓJ!!! - huknął profesor. Chłopcy zamilkli. - Macie w tej chwili opuścić salę, albo dostaniecie miesięczny szlaban! - wrzasnął.
James, Remus i Syriusz wymienili spojrzenia. Odwrócili się, kierując w stronę wyjścia.
- Nerwowy jakiś - stwierdził pogodnie James, jakby profesora w ogóle nie było w sali.
- Za mało rozrywek, ot co - burknął Syriusz. Remus tylko pokiwał głową, wsuwając ręce do kieszeni.
- JAZDA! - zagrzmiał dymitr.
Chłopcy puścili się biegiem, wyrzucając ręce nad głowy. Wymachując nimi dziko, wysoko unosząc kolana, wybiegli z sali, wydając z siebie donośne: "Łaaaa!!".
Alan O'Blansky zmrużył oczy.
- Co za huncwoci! - stwierdził tonem przebrzmiałym irytacją.
Trójka chłopców, która przed pięcioma minutami została nazwana huncwotami, wpadła z hukiem do pierwszej lepszej sali, dysząc ciężko od biegu i dusząc od śmiechu.
- A to dobre! - wykrztusił James.
- Zgubiliśmy Petera - zauważył Remus, próbując złapać oddech.
- Że jak on nas nazwał? - zapytał Syriusz, pokasłując.
Wymienione trzy zdania zostały wypowiedziane w tym samym czasie, co jeszcze bardziej rozbawiło zziajanych dwunastoletnich Gryfonów.
- Jak on nas nazwał? - powtórzył Syriusz. Lupin zmarszczył czoło, wdrapując się na katedrę. james uniósł brwi.
- Ale kto?
- No, pan sor O'Blansky!
- Sor?... - powtórzył Remus. Syriusz skinął głową.
- Zamiast "psor". "Sor" brzmi ładniej.
James zachichotał, podchodząc do okna.
- Coś na "ha" chyba. Jak sądzisz, Remi?
- Nie słyszałem, byłem zajęty darciem się - stwierdził beznamiętnie. Milczał przez chwilę. - A nie, wiem! "Huwoci"... Dobrze, że wiem, co to jest.
- Nie ma czegoś takiego!
- Nie, nie, nie... - powiedział cicho James. Remus wzruszył ramionami.
- Nie krzycz na mnie, mogłem źle usłyszeć.
- Nie przestanę!
- Wasze zdolności zaczynania zdań powalają! - zawołał wesoło Potter.
- Nie komentuj! - zawołali zgodnie Black i Lupin. Okularnik pokręcił głową, chichocząc.
- Chłopaki, zlitujcie się. Ciągle zaczynacie od "nie".
- Nie prawda - bąknął Remus.
- Nie kłam, Luniaczku - powiedział cicho Syriusz.
Potter ponownie zaniósł się śmiechem.
- Znowu to samo!
- Nie nasza wina - stwierdził beznamiętnie szarooki.
W sali zapadła cisza. Remus potrząsnął głową.
- Nie ma czegoś takiego, jak "huwoci".
- Nie zawracaj sobie tym głowy, Remi. Źle usłyszałeś i tyle - powiedział pocieszająco Syriusz.
- Chodźmy do wieży, może Peter już tam jest.
Blondynek zeskoczył z katedry, a Syriusz zebrał swe obolałe pośladki z blatu ławki. James dopadł do drzwi.
Artur Weasley roześmiał się głośno, puszczając trójkę drugorocznych Gryfonów przodem. Wszedł za nimi, zamykając za sobą przejście.
- Peter! - zawołał James, dopadając do przyjaciela. Zarzucił mu ręce na szyję. - Jak my tęskniliśmy!
- My? - zdziwił się Remus. - Ja jeszcze nie zdążyłem, mów za siebie.
Syriusz parsknął, doskakując do jednej z kanap. Rzucił się na nią, niebywale wdzięcznie okręcając w powietrzu. Opadł na nią ciężko plecami i podłożył ręce pod głowę.
- Kelner, lemoniada - mruknął jeszcze, przymykając oczy.
- No nie przesadzaj - powiedział Remus, po czym bezceremonialnie i niezbyt delikatnie klapnął tyłkiem na blackowy brzuch. Syriusz stęknął, krzywiąc buźkę.
- Oszalałeś?!
- Ty zająłeś całą kanapę, nie ja. Nie marudź, przecież muszę gdzieś usiąść!
- Obaj jesteście bardzo skromni - stwierdził prefekt. Syriusz uśmiechnął się szeroko.
- A jak, skromność to moje drugie imię!
- Skromność? Myślałem, że Alphard, po ojcu chrzestnym - powiedział święcie zdumiony James. Remus plasnął się otwartą dłonią w czoło, a Syriusz zamknął oczy, z trudem hamując drganie kącików ust. - No co?
- Nieważne. Zmieńmy temat - powiedział szybko Peter, nie przestając bawić się recepturkami, rozciągniętymi między palcami jego dłoni.
- No dobra! - zawołał Remus. - Arturze, nie wiesz może, co to ten "huwot"?
- Huwot? - powtórzył jak echo Wealsy.
- No, tak nas nazwał profesor - oświecił go Potter.
Rudzielec wybuchł śmiechem, odchylając głowę do tyłu.
- Nie, nie nazwał was tak! - zawołał przez śmiech. - Źle musieliście usłyszeć. Użył określenia: Huncwoci.
- Huncwoci? - zdziwił się Peter.
- Same zdarte płyty, no - mruknął Black. Remus zachichotał, w lot chwytając ową metaforę. Spojrzał na Syriusza "wesołym" spojrzeniem, na co ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- A co to ten huncwot? - zapytał James, stwierdzając, że jest nie poinformowany w tej kwestii.
- Huncwot to jest raczej niezbyt popularne określenia na osobę, która często broi, robi sobie różne żarty i niemal ciągle łamie regulamin.
- Niemal ciągle? - mruknął Remus. - Czuję się urażony...
Peter parsknął.
- A co ja mam powiedzieć?
- Oświecę cię - odparł natychmiast Black, unosząc się na łokciu. - Patrz mi na usta, bo to bardzo ważne i trudne do powtórzenia: obsmarkałem się.
Pettigrew szybko zakrył twarz, a wilkołak wybuchł śmiechem. Artur podał Peterowi chusteczkę. Chłopiec wymamrotał podziękowanie, odwracając się do rozmówców tyłem.
James wskoczył na drewniany stolik.
- Nie radzę - powiedział pogodnie prefekt. Okularnik machnął ręką.
- Chłopcy... To początek naszej rozróbczej pracy!
- Rozróbczej pracy? - powtórzył Peter. Syriusz i Remus zdławili śmiech.
- Tak! Nie możemy tak po prostu zignorować nazwania nas huncwotami!
- No, skoro pan profesor tak ładnie poprosił - powiedział cicho Syriusz.
- Panowie - powiedział podniesionym głosem Remus. - Idziemy na górę. Szybko! - zawołał. James podskoczył wesoło, na co stolik trzasnął głośno, załamując się pod dwunastolatkiem.
- Nie żebym cię za to winił, James, ale to twoja wina - stwierdził beznamiętnie Syriusz.
- My idziemy, Arturze - powiedział Potter, ignorując owe oskarżenie. Weasley skinął głową.
Chłopcy potruchtali do swojej sypialni, zostawiając popsuty stolik samemu sobie.
- No dobra - powiedział Remus, kiedy już byli sami w sypialni i stali w kółeczku, bardziej jednak przypominającym kwadrat. - Jak zauważył Syriusz, profesor tak ładnie nas poprosił, używając pięknej metafory. Jak słusznie stwierdził James, nie możemy tego tak po prostu zignorować.
- Więc? - zapytał Peter, zwieszając głos.
- Jak to, co? - zapytał Syriusz. - Od tej chwili jesteśmy Huncwotami!
- A Huncwoci zawsze razem, choćby nie wiem, co! Po śmierć i dłużej! - zawołał w euforii James. Wyciągnął lewą dłoń. -Dajcie lewe ręce. Koniecznie lewe! Wiecie, od serca - dodał, falując brwiami.
Położyli swe lewe na dłonie, jedną na drugiej. James, Syriusz, Remus i Peter.
- Przysięgacie czy w dzień, czy to w noc dzielnie łamać szkolny regulamin? - zapytał okularnik. Chłopcy skinęli głowami.
- Przysięgamy - powiedzieli jednocześnie. Żaden nawet się nie uśmiechnął.
- Czy przysięgacie z dumą przyjmować kolejne szlabany i odjęte punkty?
- Przysięgamy!
- A czy przysięgacie wymyślać coraz to lepsze sposoby umilania uczniom życia?
- Przysięgamy.
- A czy już zawsze, zawsze będziemy razem?
- Zawsze!
- Kim jesteśmy? - zapytał, patrząc na nich roziskrzonymi oczami.
- Huncwotami! - odkrzyknęli Syriusz, Remus i Peter.
- Teraz i zawsze?
- Teraz i zawsze!
- Zgadzam się, ot co - powiedział Potter. Zamyślił się. - Musimy jakoś zaznaczyć, że my, to my! Z wielkiej litery!
- Może jakieś znamię, czy coś? - podsunął Remus. Peter zagryzł wargę.
- Takie widoczne - dodał nieco ciszej blondynek. Potter klasnął w ręce.
- No jasne! Wytniemy sobie na dłoniach duże ha! Najlepiej na lewej dłoni, tak między kciukiem a palcem wskazującym. Ma ktoś jakiś nożyk?
Syriusz sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej scyzoryk. Zawsze nosił go przy sobie, odkąd dostał go od ojca chrzestnego. Zostawiał trwałe ślady we wszystkim, co przeciął. Nie było też zamka, którego nie dałby rady otworzyć.
- Daj rękę, Jamie - powiedział nieco rozkazującym tonem. Potter posłusznie wyciągnął ku niemu dłoń, a Black wyjął ostrze. Zagryzając wargę w skupieniu, naciął skórę kuzyna, wycinając wyraźny znaczek.
Po kilku minutach, w czasie trwania których słychać było tylko posykiwania czy przyspieszone oddechy, cała czwórka miała "wyrżnięte" w skórze doskonale widoczne znaczki. Wielką literę "H".
- Uła... - mruknął Remi, patrząc na krew płynącą mu po nadgarstku.
- Ha, ha, bracia krwi! - parsknął Syriusz. Peter uniósł brew.
- Czemu nie?
Chwila ciszy.
- Jesteśmy braćmi z wyboru, moi drodzy - powiedział uroczystym głosem James. Złapał Petera za nadgarstek. Potarli o siebie krwawiącymi rozcięciami na ich rękach, krzywiąc się lekko. Remus i Syriusz powtórzyli ten gest. Zrobili tak we czwórkę, każdy z każdym.
- Połączeni wolą, krwią i szczerą chęcią - zaczął James. - Tak narodziliśmy się my, Huncwoci.
Syriusz uśmiechnął się chytrze.
- Hogwart będzie nasz...
31. Lunatyk. Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 26 Lutego, 2010, 20:47
Z dedykacją dla Rogacza.
- Gdzie jest Seisi?! - ryknął Remus, stojąc na swoim łóżku.
- Nie ma go na poduszce? - zapytał sennym głosem James. Remusowy okrzyk wyrwał go se snu. Syriusz usiadł, rozglądając się przelotem nie do końca przytomnym wzrokiem. Peter stoczył się z łóżka.
- Nie ma - jęknął z rozpaczą Lupin. Bruneci zgodnie odrzucili kołdry, wstając z łóżek. W obliczu traumy Remusa nie mogli przecież leżeć spokojnie!
- Z dormitorium na pewno nie uciekł - powiedział Peter, zaglądając pod swoją poduszkę. - Drzwi przez całą noc były zamknięte. Chyba, że o czymś nie wiem - dodał po chwili, zerkając na Syriusza. Skrzywił się, widząc jedynie wypięty w jego stronę tyłek czarnego, kiedy Black siedział do połowy pod łóżkiem.
- Nie rozumiem, dlaczego nazwałeś swojego szczura po japońsku - zawołał James z baldachimu swojego łóżka. Tajemnicą zostanie, w jaki sposób na niego wszedł.
- Bo kocham ten kraj - odparł jękliwym tonem Remus, ostrożnie grzebiąc w kufrze.
- Remusie! Czy ten twój Seisi miał małe łapki, długi, różowy ogon i czarno-białą sierść? - zapytał głos Syriusza spod dużego, wygodnego mebla. Lupin wyprostował się.
- Tak, a co?
- Nic, tylko właśnie kuli się przed moją twarzą i gapi się na mnie wytrzeszczonymi oczkami - stwierdził całkowicie beznamiętnie Syri. Remus podszedł do niego szybkim krokiem, kładąc się obok. Wyciągnął rękę, chwytając szczura.
- Nie uciekaj mi więcej - mruknął, wycofując się spod mebla. Usiadł po turecku, pocierając policzkiem o jego krótkie futerko. James, Syriusz i Peter wymienili spojrzenia, zaniechając jakiegokolwiek komentarza.
- Lepiej się pospieszmy, w tę czy drugą stronę, za godzinę zaczyna się zielarstwo.
Chłopcy w milczeniu zrzucili górne części swych piżam. Remus wydął wargi, patrząc na szkolną koszulę.
- Wiecie, że profesorka się zwolniła?
- Ta Sprout? Czemu?
- Nie wiem. Widać miała jakiś powód... Dumbeldore mówił na uczcie, że zastąpi ją jakiś Matashichi Kuramochi.
- Japończyk? - zdziwił się Peter. Remus skinął głową, szeroko się uśmiechając.
- Kura... kurczątko! - zawołał James, zaczynając się głośno Śmiać. Ugiął nogi w kolanach, to samo robiąc z łokciami. Zaczął szybko machać ramionami, wydając z siebie ciche pogdakiwania.
- Idiota - skwitował prostodusznie złotooki blondynek.
- Witam was na pierwszej w tym roku lekcji zielarstwa! Pierwszej ze mną - zaznaczył profesor. - Jak pewnie wam wiadomo z powitalnej uczty, jestem Matashichi Kuramochi. Pochodzę z Japonii, dokładniej z Tokio. Jakieś pytania? - zapytał, złączając dłonie. Przydługie, czarne włosy związał w niebywale bawiącą Syriusza kitkę. Remus raz po raz podarowywał Blackowi kopniaka pod stołem, samemu jednak nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Wpatrywał się w stosunkowo niskiego nauczyciela z wyrazem uprzejmego zainteresowania na twarzy. - Nie? No, to zaczynamy. Kto wie, co to za rośliny?
Wskazał zamaszystym gestem na rząd rosnących spokojnie roślinek o czerwonawych liściach.
- To są mandragory - powiedział po chwili milczenia Peter. Profesor pokiwał energicznie głową.
- Mandragory! Dokładnie tak, eee...
- Peter.
Kuramochi uniósł brew.
- Peter... Tak. Wiesz, do czego służą?
- To bardzo silny środek pobudzający. Używa się jej do przywracania poprzedniego stanu ludziom, którzy padli ofiarą jakiegoś złego uroku.
Black zmarszczył nos.
- To są te wrzeszczące chwasty?
- To nie są chwasty! - obfukał go Remus, nim zdążył zrobić to profesor. - Nawet nie masz pojęcia, ilu antidotów jest składnikiem!
- Jest również bardzo niebezpieczna - włączył się profesor. Pokręcił głową, zerkając w stronę sterty nauszników leżących na stoliku na kozłach, obok którego stał. - Lepiej mieć szczelnie zatkane uszy, kiedy krzyczą...
- Krzyczą? - parsknął jakiś Puchon. - Roślina ma krzyczeć? To chore!
- Sam jesteś chory, szlamo! - warknął Syriusz. - Skoro tak ciężko ci pojąć, że świat magii aż tak różni się od tego, z którego ty jesteś, to zjeżdżaj do tych swoich brudnych mugolaków!
- No! - krzyknął profesor, przebijając się przez szmer oburzonych odgłosów wydawanych przez klasę. - Bez takiego słownictwa! Jak się nazywasz?
- Black - burknął Syriusz. Nauczyciel uniósł lekko brwi, kręcąc głową.
- Gryffindor, tak? - zapytał jeszcze, wskazując gestem na naszywki szaty Czarnego.
Syriusz skinął głową.
- Minus dziesięć punktów.
Syriusz mnie zabił. Dosłownie i w przenośni! W życiu bym nie pomyślał, że może tak nazwać kogoś z mugolskiej rodziny. Niby ma pochodzenie, jakie ma, ale bez przesady! Ja też jestem czystej krwi i jakoś nikogo tak nie wyzywam. O co mu chodzi? Każdy wie, że Fawcett to debil...
Spojrzałem na stojącego obok mnie kuzynka. Był wyraźnie wkurzony. Ba, też bym się wściekł, gdyby wszyscy tak na mnie zerkali...
Remus też jakiś zirytowany?...
- Co to miało być?! - wrzasnął Remus, kiedy zielarstwo dobiegło końca. Szli energicznym krokiem w stronę zamku, kierując kroki na lekcję histroii magii.
- Nic! - warknął Syriusz, wpychając ręce do kieszeni. Podniósł wzrok znad swoich butów, patrząc na zamek. - Zupełnie nic - dodał już ciszej.
- W szklarni wyglądało to nieco inaczej - zauważył kąśliwie Peter.
- Pet, rozumiem, że możesz być... urażony... Sam jesteś pochodzenia mugolskiego, ale...
- Od kiedy tak zwracasz na to uwagę? - zapytał cicho James. Syriusz zakrył dłońmi uszy, zaciskając powieki i szybko potrząsając głową.
- Nie zwracam! - krzyknął. - Wyrwało mi się, okay?!
- Okay - przytaknął Remus, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nie złość się już.
Syriusz skierował na blondynka swoje szare tęczówki. Złotooki pokręcił głową.
- Nie chcę się kłócić. Zdenerwowałeś się i tyle. To się zdarza. Ile minut trwa ta przerwa? - dodał, zmieniając temat. James chrząknął wymijająco, zerkając na zegarek.
- Dwadzieścia. Wiecie, już trzecia.
- Już? - zdziwił się Peter. Syriusz skinął głową.
- Zielarstwo trwało dwie godziny.
- Chodźmy do łazienki! - zawołał Remus. - Jak muszkieterzy! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
James wyrzucił w powietrze zaciśniętą pięść.
- Kierunek: toaleta!
Chłopcy rzucili się truchtem w dalszą drogę. Niedługo potem znaleźli się w jednej ze szkolnych toalet. Wyszczerzyli do siebie radośnie zęby, otwierając na oścież drzwi od jednej z kabin. Syriusz bezceremonialnie wtargnął do środka, mając na celu wskoczenie na sedes. Biedny nie zauważył podniesionej klapy...
James, Remus i Peter zgięli się ze śmiechu, kiedy noga Czarnego wleciała do muszli, rozchlustując wokół nieco wody. Black poleciał bezwładnie twarzą na spłuczkę, obronnym gestem wyciągając przed siebie ręce. Otwarte dłonie klapnęły o kamienną ścianę.
- Brawo! - krzyknął James. - Order Merlina za idiotyzm!
Remus nagle uspokoił się, dając susa za otwarte drzwi kabiny. Zaczął rytmicznie podrygiwać, wydając z siebie donośnie: "Oooh, ooh!". Po chwili dodał jeszcze wesoły śpiew bardzo inteligentnej piosenki:
Twoje ciało, moje ciało
Każdy rusza swoje ciało
Twoje ciało, moje ciało
Każdy pracuje swoim ciałem
Nie trzeba było czekać chociaż pięciu sekund, aby przyłączył się do niego James, Peter i Syriusz mokrą nogą. Młodzi Huncwoci chwycili się za ręce, podrygując i śpiewając, ukryci za otwartymi drzwiami kabiny.
Nagle za drzwiami zaległa cisza. Zza framugi wychynęły trzy głowy, jedna pod drugą - Syriusza, Remusa, Jamesa i Petera. Łepetyny Gryfonów zniknęły, przy akompaniamencie cichych chichotów. Znów dało się słyszeć:
Twoje ciało, moje ciało
Każdy rusza swoje ciało
Twoje ciało, moje ciało
Każdy pracuje swoim ciałem
Drzwi łazienki ponownie się otworzyły. Wszedł profesor O'Blansky. Remus zamilkł, czułymi zmysłami wychwytując obecność pół wampira. Zamachał szybko ręką, każąc przyjaciołom zamilknąć. Posłusznie przestali śpiewać, a w zasadzie w kółko maglować ten sam fragment tekstu. Patrzyli na siebie wielkimi oczami w złotawych, szarych, orzechowych i niebieskich kolorach. Wyraźnie słyszeli kroki nauczyciela, jego ciche pogwizdywanie, odgłos otwieranych drzwi sąsiedniej kabiny. Stuknęła podnoszona klapa, zgrzytnął rozsuwany rozporek. Chłopcy, tłumiąc dziki śmiech, wybiegli z łazienki najciszej jak mogli. Zatrzasnęli za sobą z hukiem drzwi, dopiero na korytarzu pozwalając sobie na upust swym wielce dobrym nastrojom.
Nadszedł wieczór. Ciemność otuliła szkolne tereny swą miękką, ciężką pierzyną, zanurzając je w nieprzeniknionym mroku. Był nów.
W dormitorium piętnastym wieży Gryffindoru, w części należącej do tak zwanej płci męskiej, panowała względna cisza. Jedynie miarowe skrzypienie sprężyn i donośne sapanie przerywało owe kojące zjawisko. Gdyby ktoś mocno przyciskał ucho do dziurki od klucza, może dosłyszałby cichy szelest przewracanej kartki w książce, a po chwili i chrupnięcie ciastka z czekoladą. Ktoś o wyjątkowo dobrym słuchu wychwyciłby delikatne mruknięcie śpiącego dwunastolatka, przekręcającego się na drugi bok.
Zgrzytnięcie klamki, skrzypienie i seria spokojnych kroków. Ktoś zapewne wyszedł z łazienki. Kolejny zgrzyt, prawdopodobnie otwieranego kufra.
James wepchnął sobie do ust kolejną garść żelek, nie przestając skakać po łóżku. Wyszczerzył się szeroko do Blacka, widząc, że szare tęczówki kuzyna spoczęły na jego twarzy. Syriusz uśmiechnął się lekko do siebie, ponownie kierując wzrok na kolejne wersy czytanej właśnie książki. Automatycznie wyciągnął rękę po następne ciastko.
Peter westchnął ciężko, prostując się. Sięgnął po koszulę od piżamy. Spojrzał mimochodem na Remusa.
Lupin, jak nie trudno się domyślić, spał. Przyłożył luźno zaciśnięte dłonie do nieznacznie rozchylonych ust. Długie, rozpuszczone włosy kontrastowały swą miodową barwą ze szkarłatną poduszką. Ściągnął na chwilę brwi, by niemal natychmiast znów wygładzić czoło. Ponownie cicho mruknął.
- Ciekawe, co mu się śni - parsknął Syriusz. James z jękiem opadł na materac. Sprężyny zakwiliły żałośnie.
- Jak zarwiesz łóżko, to na pewno nie będziesz ze mną spał! - prychnął Peter. James zadarł wysoko brodę.
- I tak bym nie chciał!
- A co, może do mnie byś się przyczołgał? - zapytał Syriusz, zakładając stronę w książce. Odłożył ją na bok. Potter pokręcił rozczochraną głową.
- Ty kopiesz przez sen, a ja nie mam chrapki na siniaczki.
Szlachcic zrobił wielkie oczy.
- Kopię?... Skąd wiesz?
- Tyle razy idąc na nocne siu-siu widziałem, jak przebierasz nogami!
Peter wybuchł śmiechem, a Syriusz przybrał obrażoną minę. Skierował wzrok na siedzącego mu na kolanie szczura.
- Więc z kim będziesz spał? - ponownie podjął przerwany wątek Peter. Jamie zafalował brwiami, podchodząc do śpiącego wilkołaka.
- Z Remuskiem... - mruknął, zniżając głos. Odchylił miękką kołdrę, wsuwając się pod nią. Przylgnął do ciepłego, mogłoby się wydawać że do wręcz gorącego ciała złotookiego blondyna. Przymknął oczy, obejmując go w pasie.
- Rety, jaki on ciepły! Bez jaj, chyba naprawdę będę z nim spał.
Black i Pettigrew zgodnie ryknęli śmiechem. Zamilkli, słysząc cichy jęk Lupina. Przytknęli sobie dłonie do ust, starając się pohamować donośną radość. James podparł się na łokciu, patrząc na blondynka z zaciekawieniem.
- To z mojej winy?
Bosa stopa złotookiego wychynęła niespiesznie spod kołdry, znajdując oparcie na zimnej, kamiennej posadzce. Remus usiadł, powoli szykując swe ciało do przybrania pionowej postawy. Podniósł się, nie otwierając oczu.
Syriusz zerwał się ze swojego miejsca, rzucając szczura Peterowi. Chłopak złapał go w ostatniej chwili.
- Mam go! - zawołał zadowolony.
Black nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, zbliżając się do stojącego Remusa. Tyknął go lekko w ramię. Powieki blondyna nawet nie drgnęły. Potrząsnął nim lekko. Znów zero reakcji, kąciki różanych warg nie zadrżały, choć Lupin na pewno zacząłby się śmiać.
- Panowie... - zaczął pełnym głosem Syriusz, obserwując, jak Remusek kieruje kroki do szafy. - Mamy lunatyka w składzie!
Drzwi dużej, ciemnej szafy z ręcznymi zdobieniami zaskrzypiały cicho. Lupin spokojnymi, flegmatycznymi ruchami wszedł do środka i zamknął za sobą drzwiczki. James zaczął się głośno śmiać.
- Więc nie tylko w pełnie się włóczy!
Śmiech przeszedł przez dormitorium piętnaste niczym grzmot.
- Nie wyciągajmy go stamtąd. Chcę zobaczyć reakcję naszego luniaczka, kiedy się obudzi - zawołał Peter, pakując się do swojego łóżka. Syriusz zmarszczył czoło.
- Luniaczek...
- Nawet fajnie brzmi - powiedział wesoło James. Sięgnął po więcej żelek. Black klasnął w dłonie.
- No, to mamy ksywkę dla Remuska! - zakomenderował, zacierając ręce. Rzucił się na swoje łóżko. - Ciekawe tylko, czy nasze Luniątko się wyśpi.
- Rano go zapytasz - stwierdził James, włażąc pod kołdrę.
- Taa... Dobranoc - mruknął Syriusz.
- Dobranoc - odpowiedzieli jednocześnie James i Peter.
Black zdmuchnął ostatnią świecę.
30. Początki... Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 10 Lutego, 2010, 17:44
Aaahah, Szczurku, wybacz! Nick mnie zmylił. Sama nieraz używam "Łapa" i też mnie brali za chłopaka... Ehym... Wybacz^ ^
I zapraszam jeszcze do pamiętnika drogiego Remuska vel Luniaczka. Tak, tak. Nowa notka
Remus podniósł się z ziemi, pokasłując lekko.
- Chodźmy do zamku - powiedział, patrząc na nich. - Musicie się jeszcze przebrać.
Syriusz i James wymienili spojrzenia. Obiegli wzrokiem swoje zdewastowane ubrania. James wsunął do kieszeni połamane okulary, wzdychając cicho.
- Będę za wami tęsknił...
Peter parsknął śmiechem.
- Przecież da się je naprawić!
- Ja nie umiem! - zawołał. Remus wywrócił jasnymi oczami, chwytając ciemnowłosych przyjaciół za rękawy.
- Pokaż się tak któremuś nauczycielowi, to może się ulituje - rzekł wesoło, idąc w stronę zamku. James fuknął, wyszarpując rękaw z jego uścisku.
- Sam dojdę!
Remus zabrał rękę.
- Jak wolisz...
Syriusz podniósł głowę, patrząc w niebo.
- Lepiej się pospieszmy, mamy kwadrans do początku lekcji - oświadczył Peter, zerkając na zegarek. Bez słowa konsultacji między sobą ruszyli biegiem w górę zbocza.
- Kto ostatni, temu reszta wsadzi głowę do kibla! - ryknął James. Black i Lupin wymienili spojrzenia. Zdusili chichot, chwytając się za ręce. Unieśli je najwyżej, jak mogli, przekładając nad jamesową głową. Zmusili swoje nogi do większego wysiłku, przyspieszając.
- Teraz! - zakomenderował blondynek. Zatrzymał się, w tej samej chwili zrobił to Syriusz. James wydał z siebie zduszone "Uch!", kiedy poczuł solidne uderzenie w pierś. Przewrócił się na plecy, a oprawcy z mściwym śmiechem biegli dalej.
- Nienawidzę was! - wrzeszczał Potter, kiedy Syriusz i Remus ciągneli go za nogi w stronę muszli klozetowej. Obaj parsknęli śmiechem, widząc, jak okularnik "zagrabia" posadzkę palcami. Peter podniósł klapę sedesu, odsuwając się w głębokim ukłonie. - Nie ma takich!
- Jest, jest! Sam to wymyśliłeś! - przypomniał rozpromieniony Remus, chwytając go za ramię. Syriusz złapał za drugie i pociągnął ofiarę w górę, podnosząc z ziemi. Z remusową pomocą przyciągnął go do sedesu.
- Oszukiwaliście!
- My? - zdziwił się Peter, chwytając za metalowy łańcuszek od spłuczki. - Tobie noga wpadła do stopnia-pułapki, nie nam.
- Powinniście się byli zatrzymać! - jęknął. Syriusz zacmokał, kręcąc głową.
- A, a, aa-aaa! - zaświergotał, naciskając na tył jego rozczochranej głowy. - Nie mówiłeś nic o żadnych zasadach! Graliśmy na żywego!
Okularnik zdążył jeszcze tylko nabrać gwałtownie powietrza, nim jego czoło uderzyło o dno muszli. Pettigrew pociągnął za spłuczkę.
Remus zerknął na zegarek.
- Mamy pół godziny spóźnienia - szepnął, stojąc przed zamkniętymi drzwiami sali od obrony. Chłopcy wymienili spojrzenia, czując, że serca tłuką im się pod gardłami. Black uniósł brwi, lekko się uśmiechając.
- No i?
- Dajcie spokój, dobrze, że to nie transmutacja - uspokoił ich zawsze entuzjastyczny James.
- Dacie wiarę, że w dzikim pędzie lecieliśmy z dormitorium pod klasę a teraz stoimy pod wejściem z rękami w kieszeniach? - zauważył swobodnie Peter. Młodzi Huncwoci spojrzeli niżej, na spodnie.
- Faktycznie - przyznał James. Zachichotali, a Remus położył dłoń na klamce. Wziął trzy krótkie wdechy i nacisnął na nią, uchylając po cichu drzwi. Zajrzał niepewnie do środka.
Pół wampir, pół elf, czyli profesor Alan O'Blansky, stał przodem do tablicy, kreśląc coś na niej z zapałem. Tłumaczył przy tym coś żywo, wymachując wolną ręką. Długie, jasnobrązowe włosy odgarnięte za uszy poruszały się delikatnie od powstałych zawirowań powietrza. Poza stukaniem kredy i jego głosem, w klasie nie było słychać nic. Stanął twarzą do grupy, teatralnym gestem odsłaniając tablicę. Peleryna od ciemnobrązowej, eleganckiej szaty szytej na wzór dziewiętnastowiecznej szlachty, zafalowała majestatycznie wokół jego wysokiego, szczupłego ciała.
- ...po łacinie zwie się Regulus, mały król, albowiem bazyliszek jest wszelkiego pełzającego gadu królem i monarchą, władcą smoków i wężów. Inaczej jak inne gady, które w prochu na brzuchu pełzają, bazyliszek uniesiony idzie, a na głowie nosi koronę złotą... - mówił.
- Cholender... - mruknął przyszły Lunatyk. Zagryzł wargę, trzykrotnie uderzając knykciami w drzwi. Profesor zamilkł, marszcząc brwi. Odwrócił powoli głowę w stronę, z którego dotarł owy dźwięk, mrużąc intensywnie błękitne oczy.
- Proszę! - zawołał, przesuwając językiem po ostrych kłach. Remus przełknął z trudem ślinę, otwierając drzwi.
- Dzień dobry...
- ...przepraszamy za spóźnienie - dodali jednocześnie James, Syriusz i Peter. Remus podrapał się po karku.
- Możemy wejść?...
Profesor skinął głową, odrzucając kredę na katedrę biurka. Otrzepał niespiesznie ręce. Gestem wskazał na drzwi. Peter natychmiast się odwrócił, by je zamknąć. O'Blansky podszedł bliżej, zakładając ręce za plecami. Stanął wyprostowany przed czwórką przygarbionych dwunastolatków. Lupin i Peter zawzięcie wiercili dziury wzrokiem w swoich butach, okazując tym samym udawaną skruchę za przerywanie zajęć. Syriusz patrzył na ścianę za dymitrem, a James kręcił młynki dłońmi.
- Black, Potter, Lupin i Pettigrew. Nasza kochana nie-święta czwórka Gfyronów.
Obecni na sali Ślizgoni wymienili spojrzenia i złośliwe uśmiechy. Naturalne było, że nie lubili owej gromadki.
Remus zwilżył wargi końcem języka. Profesor podszedł krok bliżej, pochylając się. Oparł dłonie na kolanach, wędrując spojrzeniem od twarzy Petera, przez Jamesa i Syriusza, do buźki Remusa. Pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
- Nie pierwszy raz spóźniliście się na moje zajęcia. Odejmuję Gryffindorowi po pięć punktów za każdego z was. Byłoby więcej, ale skoro to nasza pierwsza lekcja w tym semestrze, to nie widzę powodu, by zbyt ostro zaczynać... - Wyprostował się. Odrzucił materiał peleryny do tyłu, wsuwając ręce do kieszeni. Odwrócił się do nich tyłem, wolnym krokiem przechodząc do katedry. - Siadajcie.
Chłopcy posłusznie przemknęli na koniec klasy, osuwając się na wolne krzesła.
O'Blansky westchnął, spacerując spokojnie przed klasą. Spojrzał na tablicę, na której wyrysował bazyliszka.
- Jak widać na rysunku - zaczął swobodnym tonem. Wskazał nań ręką - ma on długi, jaszczurczy ogon, sierpowate szpony, błoniaste skrzydła, a także ptasi dziób. Tego straszliwego stwora boją się nawet smoki! Wyobraźcie sobie, że nawet rogogon węgierski umyka przed nim w popłochu... Mówi się, że bazyliszek rodzi się z jaja zniesionego przez koguta, a następnie wysiedzianego przez sto i jednego jadowitego węża. Nie wiadomo jednak, która wersja jest prawdziwa. Druga głosi, że wykluwa się on z kurzego jaja podłożonego ropusze. Skóra owego niezwykłego stworzenia jest bardzo dobrym i bardzo drogim materiałem służącym do produkcji obuwia, dlatego też w osiemnastym wieku władze wydały dekret zabraniający polowania na bazyliszki. Mało brakowało, a owy cud natury świata magicznego już nigdy więcej nie stąpał po naszej ziemi...
- Mówi tak, jakby miał bazyliszka za pupilka - szepnął Syriusz. Remus popukał się palcem w czoło.
- Coś ty! To jest niemożliwe!
- Możliwe! - zaperzył się Syriusz. - Mógł założyć mu klapki na oczy.
- Taaak. Jeszcze ochraniacze na zęby - prychnął blondynek. Pokręcił głową. - Zresztą, gdzie by go trzymał? Czym by go karmił? Pomyśl logicznie, Syri - mruknął, mocząc koniuszek pióra w otwartym kałamarzu. Syriusz przechylił głowę.
- To już zależałoby od jego podejścia do sprawy.
Lupin zakrył oczy ręką, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma ochoty z nim dyskutować. Black wydął wargi, otwierając książkę na pierwszej lepszej stronie. Postawił ją na ławce, chowając za nią głowę. Oparł policzek na przedramieniu, wzrok wlepiając w kolano jakiejś Puchonki, nieznanej z imienia. Po chwili pozwolił powiekom swobodnie opaść, by pogrążyć się w ciemnościach.
- Koszyk... - szepnął po dłuższej chwili ciszy Peter. Sprzedał przy tym lekką sójkę w bok Jamesowi.
- Pakunek - odparł półgębkiem James.
- List.
- Wiadomość.
- Pole uprawne - kaszlnął na niby Pettigrew.
- Farma - ziewnął po cichu Potter.
- Jedzenie.
- Pokarm.
- Alkohol - mruknął Lupin.
- Trunek - odszepnął Syriusz.
- Substancja szkodliwa dla zdrowia - odparował James.
- Żrący w gardło napój - mruknął Peter. Chłopcy zachichotali, przyciskając dłonie do ust.
James z głupawym uśmiechem szturchał trzymanego szczura końcem pióra w bok. Remus uderzył go za to w ramię, posyłając mu mordercze spojrzenie. Potter odrzucił pióro, odpłacając się blondynkowi pięknym za nadobne. Lupin kopnął go pod ławką, Potter szarpnął go za włosy. Siedzący po obu ich stronach Peter i Syriusz wymienili spojrzenia, unosząc brwi. Zgodnie pokręcili głowami, słuchając odgłosów uderzeń, sapania i pojedynczych stęknięć. Syriusz wstał, cicho odsuwając krzesło. Wygładził rękaw szaty, stając za dwójką bijących się przyjaciół. Podniósł lewą rękę. Poprawił mankiet koszuli. Niespiesznie zrobił to samo z drugą ręką. Chrząknął wymownie w pięść. Odpowiedział mu zduszony okrzyk złotookiego blondynka i syknięcie kopniętego w piszczel okularnika. Uniósł czarną brew, rozkładając ręce. Szybkim ruchem podarował im bolesnego kuksańca w karki. Obaj wydali z siebie zgodne: "Ałć!", podnosząc ręce do szyi.
- Co ty robisz? - zezłościł się James. Syriusz zarechotał, patrząc na jego połamane okulary, byle jak poskręcane czarotaśmą.
- Black! Siadaj na miejsce! Potter, odwróć się! Lupin, nie rozmawiaj!
Syriusz wrócił na miejsce, Jamie przekręcił się przodem do tablicy. Remus przerwał krótką wymianę zdań z Peterem.
Profesor McGonagall zestawiła z katedry sporej wielkości, kartonowe pudło. Omiotła klasę spojrzeniem.
- Cisza tam na końcu!
Wszelkie szepty i chichoty ustały. W sali zrobiło się cicho. Profesorka odetchnęła głęboko. Wyszła zza katedry, kierując spokojne, wolne kroki między rzędy ławek.
- W tamtym roku ćwiczyliśmy głównie transmutowanie rzeczy nieożywionych, typu igła w zapałkę czy na odwrót. Przerobiliśmy cztery przypadki zamiany przedmiotu w organizm żywy. Niektórzy z was mieli te zadanie na teście... Kto? - zapytała. Syriusz podniósł lewą rękę i zamachał nią nad głową. Na drugiej opierał policzek. Remus również uniósł swoją, podobnie jak niejaki Stebbins z Hufflepuffu. Minerwa skinęła głową. Dłoń Blacka luźno pacnęła o blat ławki. - W trzech przypadkach musieliście zamienić rzecz martwą w żywą. Wyjątkiem było przetransmutowanie rogatego ślimaka w guzik. Na dzisiejszej lekcji będziecie się uczyć zamienić szczura, które rozdał wam po wejściu do klasy pan Richardson, w kielich. Schemat wyrysowany jest na tablicy.
Odwróciła się, szybkim krokiem przechodząc na przód klasy. Sięgnęła po różdżkę. Stuknęła nią w rysunek szczura.
- Jak widać, mamy organizm żywy. W tym przypadku, jest to szczur. Dalej pokazany jest obrotowy ruch różdżką, koniecznie w stronę prawą. Następnie trzykrotnie lekko uderzamy w szczura różdżką, ostatni raz jednak najmocniej. Wymawiamy przy tym spokojnie formułkę. - Odsunęła się od tablicy, spoglądając na klasę. Z zadowoleniem stwierdziła, że wszyscy uważają, patrząc na nią w skupieniu. Gdzieniegdzie skrobały pióra. Skinęła do siebie nieznacznie głową. - Jeśli wszystko wykonaliśmy poprawnie, przy trzecim dotknięciu szczur co zrobi? - zapytała, wskazując końcem swej różdżki w Severusa Snape'a.
- Zadźwięczy - mruknął Ślizgon. Profesorka skinęła głową.
- Dokładnie. Punkt dla Slytherinu. Szczur zadźwięczy, ponieważ zmieni się w metalowy puchar. - Machnęła ręką w stronę tablicy, wskazując na rysunek. - Zaklęcie to Feraverto. Raz, dwa, trzy... Feraverto.
Chrząknąłem cicho, przestając głaskać swojego szczura. Przechyliłem głowę, jasne włosy wpadły mi do oczu. Odgarnąłem je za ucho. Spojrzałem w pyszczek swojej "pomocy naukowej". Z lekko otwartą buźką węszył z zainteresowaniem, unosząc nieco głowę. Uśmiechnąłem się do siebie, delikatnie trącając palcem jego różowy nosek.
- Słodki jesteś - szepnąłem. Peter westchnął po mojej prawej stronie.
- Szkoda go zmieniać w puchar - mruknął. Skinąłem głową. James prychnął, wysilając wzrok. W tych połamanych okularach wyglądał tak debilnie... Odwróciłem wzrok, by nie parsknąć śmiechem.
- To tylko szczur. Zresztą, nic mu nie będzie.
- Po lekcji psorka pewnie z powrotem pozamienia je w zwierzaki i dalej będą sobie żyły, nieświadome czyhającego na nie niebezpieczeństwa... - szepnął Syriusz. Wzdrygnąłem się.
- Przestań!
Wyjąłem różdżkę z kieszeni. Czarny parsknął, niezwykle ubawiony. Wywróciłem oczami. Popatrzyłem na łaciatego szczurka, aktualnie z zainteresowaniem obwąchującego mi palec wskazujący prawej ręki. Położył na nim swoje maleńkie, zimne łapki. Czułem jego ledwie zauważalny, szybki oddech. Wyszczerzyłem do siebie zęby, nagle wpadając na pomysł. Oczywiście! Wezmę go sobie. Przynajmniej oszczędzę mu stresu... Profesorka się raczej nie zorientuje?...
Chrząknąłem w rękaw. Zakręciłem różdżką w lewą stronę.
- Raz, dwa, trzy... - szeptałem, lekko trącając go końcem patyka. Mój nowy przyjaciel nie wydawał się być zbytnio z tego faktu zadowolony... - Feraverto.
Szczur zapiszczał przeraźliwie, ale nic się nie stało. No tak... Ponowiłem czynność, zmieniając kierunek ruchu magicznym patykiem.
- Pod koniec lekcji ocenię waszą pracę. Ocena będzie obniżana, jeśli puchar będzie miał uszy, ogon, futro, będzie się ruszał czy piszczał. Dobrze by było, gdyby tez nie pluł wodą... Po każdej próbie, jeśli szczur będzie wyglądał jakkolwiek inaczej, wycelujcie w niego różdżkę mówiąc: Finite. To odwróci wszelkie działanie zaklęć.
Zapisałem to zdanie w notatce.
Przez resztę zajęć, zewsząd słychać było trzaski, piski, skrzeki oraz ciągłe powtarzanie: "Raz, dwa, trzy... Feraverto!". Na piętnaście minut przed dzwonkiem, McGonagall ruszyła na obchód.
- Dobrze... Bardzo dobrze, panno Connor! - powiedziała, patrząc na wynik pracy wysokiej jak na swój wiek, dziewczyny z Ravenclaw. McGonagall skierowała się w lewo, po kolei sprawdzając pierwsze ławki. W przeciągu następnej minuty doszła do stolików, przy których siedzieli Huncwoci.
- Pan Potter... - mruknęła, patrząc na srebrny puchar. James zacisnął pięści pod ławką, prosząc w myślach, żeby puchar nie zapiszczał, jak przed minutą. Kielich siedział jednak cicho. Profesorka skinęła głową. - Bardzo dobrze. Powyżej oczekiwań. Finite. Odnieś go do pudełka. No, to teraz Black...
Włochaty puchar Syriusza podrygiwał nerwowo. Kiedy McGonagall wycelowała w niego różdżkę, odskoczył, spadając z ławki. Nauczycielka pokręciła głową.
- Najwięcej mogę ci postawić O, panie Black.
Syriusz skinął głową. Mruknął zaklęcie, szczur znów wyglądał tak, jak powinien.
- Lupin... Pokaż, proszę.
Remus postawił na ławce złoty puchar wysadzany szkarłatnymi kamieniami. McGonagall wycelowała weń różdżką, chcąc nalać do niego wody. Kielich zakwiczał przeraźliwie. W sali rozległy się ciche śmiechy, Remus zachichotał nerwowo.
- Ta sama sytuacja co u panny Bulstrode... Zadowalający.
Lupin skinął głową, podnosząc się. Cofnął skutki zaklęcia, chwytając szczura w czułe objęcia. Podszedł do pudełka, do którego miał włożyć swego przyjaciela. Zacisnął powieki, wymuszając na sobie zwiększoną koncentrację i czułość na bodźce z zewnątrz. Uśmiechnął się lekko do siebie. Wilkołactwo może i przysparzało mu wiele cierpień i bólu, ale miało swoje dobre strony...
Przykucnął, udając, że wkłada łaciatego gryzonia do kartonu. Dzięki pomocy swojego drugiego "ja", wiedząc, że nikt na niego nie patrzy, wsunął szczurka do szkolnej torby. Zapiął ją, podnosząc się. Odrzucił włosy z twarzy szarpnięciem głowy. Czując się bardzo dziwnie, opuścił salę.
- Zabrałeś jej szczura?! - zawołał James, kiedy całą czwórką znaleźli się w dormitorium. Transmutacja była ostatnią lekcją tamtego dnia. Remus wydął wargi.
- Nie krzycz - powiedział spokojnie, głaszcząc drobnego pupila, siedzącego mu na udzie. Syriusz zaśmiał się głośno, rzucając się na łóżko obok Lupina. Przesunął palcem po długim, różowym ogonie nowego współlokatora.
- Po co go zawinąłeś?
- Nie mogłem go tam zostawić! - jęknął wilkołak. - Czy ty wyobrażasz sobie, jaki to musi być dla niego stres, stawać się kielichem?!
W dormitorium rozległ się donośny śmiech trójki chłopców. Remus fuknął, podnosząc się.
- To nie jest śmieszne.
- Nie no, skąd - powiedział wesoło Peter, podciągając kolana pod brodę. Sięgnął po ciasteczko, leżące w pudełku na jego szafce nocnej. - Ty po prostu... Jesteś taki wrażliwy...
- ...pomocny...
- ...empatyczny...
- Och, zamknijcie się - mruknął blondynek. Ucałował pupilka w małe, okrągłe ucho. Black podrapał się po policzku.
- Trzeba mu znaleźć jakieś pudełko albo klatkę... Wiesz, żeby miał gdzie mieszkać.
Remus uniósł brwi. Pokręcił głową.
- Nie wsadzę go do klatki...
- No, to ci ucieknie!
- Nie ucieknie! - fuknął, przyciskając go do piersi. Uważał przy tym, by nie przesadzić. - Ja... będę go pilnował.
- Cały czas? - zapytał James, siadając na parapecie. Wydął wargi. - Wiesz, to może być uciążliwe. Zwłaszcza w nocy... A gdzie on będzie spał?
- Ze mną - odparł swobodnie Remus. - Na poduszce.
Peter zachichotał, a w jego ślady poszli Black i Potter.
- Już to widzę - szepnął James.
- Tak... Początek pięknej, długiej miłości wilkołaka i szczura...
Remus patrzył na nich z kamienną twarzą. Uniósł jedynie lewą brew, delikatnie muskając palcem swojego małego kolegę po główce.
- Ale wy jesteście śmieszni...
Odpowiedział mu rechot i ciche piśnięcie szczura. Pochylił się, całując jego mały, różowy nosek.
29. Po prostu kolejny wpis. Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 05 Lutego, 2010, 16:50
No i notka! Chciałam napisać ją kilka dni wcześniej, ale nie miałam weny. No cóż... Wzięło mnie kiedy włączyłam Łzy "Jestem jaka jestem". Owszem, pisałam przy tym od fragmentu z podręcznika.
Szczurku, mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo? ^ ^
Westchnąłem ciężko, poprawiając się na krześle. Spojrzałem niechętnie na Slughorna, nie słuchając tego, cóż to "ważnego" ma nam do przekazania. Złożyłem ramiona na ławce, kryjąc w nich twarz. Wydałem z siebie męczeński świst. Zastanawiałem się, jak mam dotrzeć do Regulusa. Przecież ten gamoń nie ma pojęcia, w co się pakuje! Zadawać się z tymi wszystkimi... Tymi... Onymi, no! Kopnąłem w nogę stolika.
- Panie Black! - zahuczał mi profesor nad głową. Skrzywiłem się, dziękując sobie w myślach, że zasłaniałem twarz. Wyprostowałem się, podnosząc na nauczyciela spojrzenie pełne uprzejmego zainteresowania, jak sądzę.
- Tak?...
Moje myśli natychmiastwo uciekły z Hogwartu, mknąc przez pola, łąki i lasy w stronę Londynu. W końcu dotarłem do jakichś miejscowości, którym nie miałem ochoty się interesować. Chciałem jednego: dotrzeć na Grimmuald Place 12. Ciekawe, co teraz robi Zahun... Dużo narozrabiał? Nie tęskni za mną? Mam nadzieję, że ktoś go wyprowadza... Karmi go pewnie Stworek. Ale czy ktoś się z nim bawi? Nie czuje się samotny?...
Uśmiechnąłem się do siebie, sięgając pamięcią wstecz do wszystkich chwil, które razem spędziliśmy. Jak wrócę do domu na święta, to będzie już duży. Ciekawe, czy będzie mnie pamiętał... Poczułem błogie ciepło w piersi, kiedy wyobraziłem sobie, jak skacze na mnie na przywitanie, jak nie daje mi przejść, kręcąc się pod nogami, co przecież jest w jego zwyczaju. Ja go pewnie zbesztam, śmiejąc się, a ten pajac będzie się jeszcze bardziej cieszył. Mój, mój pajacyk...
- ...czy pan mnie w ogóle słucha?
- Mmm?... - mruknąłem, potrząsając głową. Wróciłem do lochów. - Co pan mówił?
Slughorn nabrał powietrza, widocznie nie wierząc własnym uszom.
- Chłopcze, nie zmuszaj mnie do nadania ci szlabanu!
Wywróciłem oczami, czując nagłą irytację.
- Niech mi go pan wlepi i zajmie się swoimi obowiązkami. To bardzo ułatwi życie mi i panu - warknąłem. Nie lubię go. Denerwuje mnie tymi swoimi "ulubieńcami", do których należę. Zgadnij, ze względu na co, pamiętniku! Owszem, nazwisko! Brawo, bystry jesteś.
Zapowietrzył się.
- Minus pięć punktów dla Gryffindoru! - wydusił. Usłyszałem parsknięcie Remusa.
- Zaszalał... - mruknął, najwyraźniej do siebie.
- LUPIN! - ryknął profesor. Taak, na Remuskiem nie przepadał. Lupinek podskoczył, wywracając kociołek. Odwróciłem się do niego, oblizując wargi. Blondynek stał wyprostowany jak struna, miną wyrażał swój bezkresny szok. Otworzył usta.
- Tak? - wychrypiał. Profesor wycelował w niego swój gruby paluch.
- Masz szlaban! I minus dwadzieścia punktów!
Wykrzywiłem usta w czymś na rodzaj rozbawienia i dezaprobaty jednocześnie. Siedzący obok mnie James zanurzył rękę we włosach. Peter mruknął coś do siebie, a Remus tylko uniósł brwi. Widocznie szok mu już minął. Faktycznie, ile miesięcy Slughorna znam, tyle czasu na nikogo nie podniósł głosu. Gdyby to na mnie się wydarł, też bym się pewnie zdziwił. Zdziwił!... Pewnie by mi oczy na posadzkę wypadły.
- Tak, proszę pana - powiedział jeszcze pokornie Remusek, teatralnie opuszczając jasnowłosą główkę. Wymieniliśmy z chłopakami spojrzenia i uśmiechy. Tym gestem Remus był w stanie udobruchać każdego nauczyciela. Nawet McGonagall, już o tej klusce Horacym nie wspominając. - Przepraszam - dodał drżącym głosikiem. Przyłożyłem dłoń do ust, nie chcąc parsknąć śmiechem. Zerknąłem na Slughorna. Mruknął coś do siebie, idąc w stronę katedry.
- Siadaj - polecił. Lupin grzecznie osunął się na swoje krzesło. Podniósł kociołek. Wychyliłem się na swoim siedzeniu, odwracając głowę w prawo.
- Remi! - syknąłem. Blondyn spojrzał na mnie. Był czerwony jak piwonia. Wyszczerzyłem do niego zęby. - Nie daj się!
Westchnął, kręcąc głową. Spojrzał na profesora, a potem na mnie. Zakręcił palcem koło skroni. Zachichotałem, siadając tak, jak uczeń siedzieć powinien.
Kiedy eliksiry dobiegły końca, młodzi Huncwoci skorzystali z jednogodzinnej przerwy między zajęciami i udali się na błonia. Po krótkiej naradzie, zasiedli w cieniu buku, rosnącego niedaleko jeziora. Syriusz bezceremonialnie rzucił się na trawę, podkładając ręce pod głowę. Remus położył się obok niego. Przysunął się, kładąc głowę na jego piersi.
- Co ty robisz? - zapytał Black.
- Tak wygodniej - odparł blondynek, przymykając oczy. Westchnął, przez chwilę bezwiednie wsłuchując się w rytmiczne bicie serca Czarnego. Uśmiechnął się nagle. - James, chodź z drugiej strony!
Black drgnął, chcąc się podnieść. Remus przycisnął go lekko do trawy.
- Co ja, wypoczynek?
- Nie, ale leż. Tak jest dobrze.
Potter ulokował się równolegle do Remusa. Mościł się chwilę, nie zwracając uwagi na niezadowolone parsknięcia Syriusza.
- Jamie, słoneczko ty moje... - zaświergotał po chwili Black słodkim głosem. Wsunął palce w potterowe włosy.
- Taaak?
- Weź ten łeb, wbijasz mi okulary między żebra.
James zarechotał, siadając.
- Gnomie! - syknął Black, obejmując Lupina ramieniem. Blondyn zaśmiał się cicho, mocniej wtulając twarz w koszulę na jego piersi. Rytmiczne uderzenia serca Blacka uspokajały go. Zawsze tak miał, gdy słyszał ten dźwięk. - Idź sobie! Psujesz nam randkę.
James wstał, udając zranionego.
- Jak możesz?! Najłatwiej zwalić na kogoś, prawda? Przyznaj się, po prostu ty jesteś do niczego! - zawołał, celując w Syriusza oskarżycielsko palcem. Stłumił ochotę do śmiechu.
- Coo?! - nadął się Black. Remus fuknął, podnosząc się.
- Milcz, czterooki gnomie! - zawołał, wymachując rękami. - Syriusz jest właśnie bardzo dobry! Nie śmierdzi i dobrze się do niego tuli! A Peter gdzie poszedł? - zapytał nagle, rozglądając się. Podniósł dłonie do głowy. - Aaa!... O, tu jesteś - bąknął, porzucając zamiar wrzasku. Pettigrew uniosł brwi, żując gumę. Pokręcił lekko głową.
- No dzięki.
- Wybacz, po prostu cię nie zauważyłem - szepnął Remus, teatralnie udając, że zbiera mu się na płacz. Peter zadarł nos do góry.
- Nie udawaj, że ci przykro! - zawołał, zmieniając głos. Blondynek wytrzeszczył jasne oczy, nie mogąc wykrztusić słowa. Padł na kolana, obejmując Petera ramionami wokół nóg.
- Przepraszam! Nie rozumiem, jak mogłem być tak ślepy!
- Pewnie przez słońce - powiedział pogodnie James. - Wiesz, Peter stał do niego tyłem.
Syriusz klepnął go w ramię.
- James, nie masz za grosz wyczucia tragizmu sytuacji.
Cała czwórka parsknęła śmiechem, ponownie rozkładając się na zielonej trawce. Po chwili namysłu, Syriusz odsunął się na "bezpieczną odległość" od Remusa, chowając za bukiem. Sięgnął do książki, ukrytej w torbie. Obejrzał się jeszcze, czy Lupin na pewno schował nos w podręczniku od zielarstwa. Wyjął z kieszeni paczkę gum miętowych. Wsunął dwie kostki do ust i zawzięcie je żując, wyjął zakładkę z książki.
...wymaga pełnej kontroli nad swym ciałem i umysłem, całkowitej koncentracji i chwilowej nieczułości na bodźce z zewnątrz. Pożądane jest wyzbycie się wszelkich emocji. Uwaga powinna być skoncentrowana jedynie na postaci zwierzęcej, którą wybrano do wybranej animagicznej formy. Należy też;
a) szczegółowo wyobrazić sobie pożądaną istotę
b) porzucić własne odczucia fizyczne i psychiczne
c) przyjąć sposób postrzegania i myślenia wybranej jednostki
d) wyobrazić sobie przebieg zmiany w daną jednostkę po kolei każdym fragmentem ciała
e) użyć zaklęcia bez wykorzystania różdżki
f) koncentracja na pożądanej formie...
To trudniejsze niż myślałem... Cholera, nie wiem, czy mi sie uda. Czy NAM się uda. Damy radę?... Musimy, przecież mamy cel, będzie dobrze...
Ponownie spojrzałem na podpunkt "e". Bez użycia różdżek?! To się chyba na siódmym roku przerabia!
Zrobiłem balona. Pękł, brudząc mi usta i skórę wokół nich.
- Syra, co robisz? - zapytał mi wprost do ucha James. Wzdrygnąłem się, otrząsając z zamyślenia. Spojrzałem na Pottera ze smutną miną.
- Czytam tę książkę, którą znalazłem w domu.
- O animagach? - szepnął, przyklękając obok mnie. Skinąłem głową. - I co?
- Daj spokój, to jest trudniejsze, niż sądziłem. Zaklęcia bez użycia różdżek... To się pod koniec szkoły przerabia! Albo to porzucanie ludzkiej jaźni... Skąd mam wiedzieć, jak zwierzęta myślą i czują? Nie wiem, czy damy radę - mruknął szarooki brunet, zamykając książkę. Położył ją na udach, opierając łokcie na okładce. Otarł bezwiednie wargi rękawem, brudząc szatę w resztkach gumy. Potter przesunął usta na policzek. Podniósł wzrok z trawy na syriuszową twarz.
- Musimy dać. Daj spokój, może to tylko tak źle wygląda?
- Wierzysz w to? - mruknął zmęczonym głosem Black. James zmarszczył czoło.
- Chyba nie zamierzasz zrezygnować?...
Syriusz nadął się, marszcząc czoło.
- Coś ty! Jakoś sobie poradzimy... - powiedział, samemu nie wierząc w to, co mówił. Przecież to szaleństwo, porywanie się z gołymi rękami na smoka. Nie mieli prawie żadnego pojęcia o transmutacji, jedynie podstawy do zamieniania jednego przedmiotu w drugi. Na dodatek, owe "cele" były niewielkie i nieskomplikowane. A to jeszcze bardziej utrudniało sprawę.
Black odwrócił głowę, kierując wzrok w stronę Zakazanego Lasu.
- Po prostu boję się, że po drodze coś sobie zrobimy. Wtedy problemy będziemy mieć nie tylko my, ale i Remus.
James westchnął, opuszczając powieki. Pokiwał rozczochraną głową.
- Niby tak... Ale trzeba być dobrej myśli - stwierdził, siląc się na beztroski ton. Zabrał Blackowi książkę i schował ją do torby. Szturchnął przyjaciela w ramię. - Wstawaj, pobawimy się! Niedługo trzeba wracać do zamku... Bo nam życie uciekie! - zawołał, zrywając się. Uniósł ręce nad głowę, zaczynając okrążać Syriusza i pień drzewa. Wydawał z siebie przy tym nieartykułowane dźwięki, przypominające skrzeki, piski i warkoty.
- Uspokój się, gnomie! - rozkazał Black, zrywając się. Doskoczył do Jamesa, rzucając mu się na plecy. Potter zaskowyczał, zaczynając się rzucać i szarpać.
- Aaaah! Aaaah! Zostałem zaatakowany przez nieznaną formę życia!
- Co?! - parsknęła z oburzeniem owa życiowa forma. - Ja ci dam! - zakrzyknęła, zaczynając okładać okularnika po głowie. Objęła go w pasie nogami, ułatwiając sobie utrzymanie na jego plecach. James zawył do kłębiastych chmur na niebie, chwytając Blacka za uda.
- Szczęśliwej drogi już czaaas! - ryknął, zaczynając biec w dół dość stromego zbocza. Zignorował fakt, że z trudem utrzymywał w miarę pionową postawę i z niewielkimi trudnościami przebierał nogami. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, czując dłonie Syriusza na ramionach,
- Uuuurrraaa!!! - ryknął niedoszły Ślizgon, wyrzucając ręce w górę. - Wio!
- Ożesz ty, karol! - jęknął James, potykając się o kamień. Obaj chłopcy z donośnym wrzaskiem padli twarzami na trawę, siłą rozpędu i swą bezwładnością dodając kilka widowiskowych przewrotów przez głowy. Nie przerywając wydawania z siebie odpowiednich do sytuacji dźwięków, staczali się kilkanaście metrów w różnych pogiętych pozycjach. W pewnym momencie, Syriuszowi udało się chwycić większej kępy trawy, dzięki czemu zatrzymał się z cichym jękiem, które wyrwało mu się od gwałtownego szarpnięcia.
- Ja żyję! - zawołał, niepomiernie tym faktem uradowany. Podniósł się chwiejnie do pozycji siedzącej, przykładając palec wskazujący do dolnej wargi. Potrząsnął głową, trochę jak pies.
- Ja też! - zakrzyknął Potter, trzymany przez roześmianego gajowego. Wpadł na niego w połowie kolejnego obrotu.
Black jęknął.
- Cholera! Dlaczego?!
Hagrid postawił "nieco" skołowanego Jamesa na ścieżce, który zataczając się, pokonał całe dwa kroki i ponownie upadł. Wtulił twarz w trawę.
- Sytuacja całkowicie opanowana! - zawołał bełkotliwie, a Hagrid zaśmiał się głośniej, podnosząc Pottera z ziemi.
- Ech, wy, łobuzy! - powiedział, kilkoma krokami podchodząc do Syriusza. Siedział on z nieprzytomną miną i szeroko rozstawionymi nogami, kiwając się lekko na boki. Połowa śniadej twarzy ubrudzona była w ziemi i trawie, o niegdyś białej koszuli już nie wspominając. James wyglądał podobnie, jeśli nie gorzej. Połamane okulary zwisające z prawego ucha oraz szeroki uśmiech, bez wątpienia dodawały mu uroku.
Hagrid chwycił arystokratyczne ramię, bez trudu podnosząc i przekładając przez bark jego właściciela, odrywając nieszczęśnika tym samym od liczenia kanarków, których nie ma.
- Siem... dziesiąt siem... - wymamrotał. Westchnął, kręcąc głową. - Dobra, już mi przeszło! - zawołał. Widząc hagridowy tył i oddalającą się ziemię, jęknął, w nagłej panice zaczynając okładać plecy gajowego pięściami. Hagrid westchnął ciężko, czując lekkie tyknięcia.
- Uspokój się, Syriuszu! Zara cię postawię!
Black zwiotczał jak rozgotowana kluska. Rubeus pochylił się, odciążając od wagi Blacka i Pottera. Posadził ich tuż obok Remuska i Petera. Blondynek przez cały czas ich zabawy uważnie obserwował ich poczynania, śmiejąc się do rozpuku. Policzki miał zaróżowione, włosy lekko rozwiane, różane usta nadal rozciągał w lekkim uśmiechu. Odgarnął miodowe kosmyki grzywki za ucho, krzyżując nogi.
- Nic się wam nie stało? - zapytał. Głos wyraźnie pobrzmiewał mu dziecięcą radością z nieszczęścia przyjaciół. Bruneci pokręcili głowami.
- To dobrze - mruknął Pettigrew. Otworzył szeroko oczy. - Jak się wywracaliście, to wyglądało to śmiesznie i strasznie jednocześnie!
- A te odgłosy... - wymamrotał Remus. Przechylił się na plecy, obejmując za brzuch. Przebierając nogami zacieszał niebywale, przekręcając się z boku na bok.
Peter, James i Syriusz wymienili spojrzenia, ale nie skomentowali. Po po co mieliby psuć Remuskowi te chwile radości? Przecież za dwadzieścia minut zaczynała się obrona z profesorem O'Blansky'm, którego Lupin szczerze nie znosił.
28. To mimo wszystko jest mój młodszy brat... Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 23 Stycznia;, 2010, 11:00
Z dedykacją dla twórcy pewnego anime, które od pierwszej chwili, w której zobaczyłam Tamakiego, Hikaru i Kaoru, podbiło mi serce ; )
Pociąg stopniowo, powoli wyludniał się. Dotarł do celu, wjeżdżając na peron w piękny, jesienny wieczór. Niebo było iedalnie czarne, widać było wszystkie, nawet najdrobniejsze gwiazdy. Zabrakło jedynie księżyca, aktualnie będącego w nowiu. Powietrze przesycone było jeszcze zapachem lata i wakacyjnej beztroski. Panowała przyjemna atmosfera, był ciepły, nadal letni wieczór.
- Syriusz... Syriusz, obudź się, jesteśmy już w Hogsmeade! - Remus nerwowo potrząsał śpiącym Blackiem. Zerknął przez ramię, chcąc, sprawdzić, czy Jamie już wstał. Jęknął cicho, widząc, że drzemie na siedząco. Był wyprężony jak struna. Zdradzało go jedynie ciche pochrapywanie. - Chłopaki no! - zawołał Remi, nie wytrzymując. Zirytowany tupnął, zaciskając dłonie w pięści. Ponownie uderzył podeszwą buta w podłogę, chwytając włosy w garście. - Co za spreparowani idioci! - syknął. Zerknął mimochodem przez okno, czy Peter czeka na zewnątrz. Pettigrew machnął na niego ponaglająco ręką.
Szarpnął miodowe nici wyrastające mu z głowy. Wziął głęboki wdech.
- Dobra, spokojnie... Spokojnie. Jeszcze jest chwila... Hmm...
Zbliżył się do Pottera. Patrzył na niego krótką chwilę, po czym wyciągnął dłoń i zdjął mu okulary. Następnie zamachnął się, by z donośnym plaśnięciem uderzyć Jamesa w twarz.
Chłopak nabrał głośno powietrza, podrywając się.
- Zosię zestać?...
- Wstawaj, błagam, za chwilę pociąg ruszy, jesteśmy już w Hogwarcie - jęknął blondyn, grzebiąc w kufrze Jamesa. - Masz! - zawołał, rzucając w niego koszulą, krawatem i wierzchnią szatą jego i Syriusza. Złapał zawiniątko, nie wiedząc, o co chodzi. Lupin swój mundurek miał już na sobie.
- A Pet gdzie? - wybełkotał James, starając się przywołać ostrość widzenia. Nie zauważył, że nie miał okularów.
- Na peronie stoi, wyjżyj że przez okno - warknął blondyn. Zarzucił sobie na szyję ramię Blacka. Nabrał powietrza ustami, pochylając się nad przyjacielem. Z głuchym stękiem wyprostował się, ciągnąc bruneta za sobą w górę. - Pomóż! - jęknął do Jamesa, czując, że za chwilę pęknie mu kręgosłup. - Szybko - ponaglił, gdy Potter przejął na siebie część szlacheckiego ciężaru. Pociągiem szarpnęło.
- Niech to szlag! - zawołał jękliwie James. Przyspieszył, dostosowując się do tempa Lupina.
- Chłopaki, szybko! - zakrzyknął Pettigrew z peronu, wyciągając ręce, kiedy tylko trójka jego przyjaciół pojawiła się w drzwiach. Para buchnęła z komina, rozległ się długi gwizd.
Stuk... Stuk... Stuk... Stuk...
Przesuwał się coraz szybciej.
- Nie zejdziemy z nim! - zawołał Lupin.
- Mam pomysł! - stwierdził okularnik, nagle bardzo ożywiony. - Puść go!
Lupin usłuchał, oddając masę Blacka w objęcia Jamesa. Jamie bezceremonialnie wyrzucił Syriusza z pociągu, po czym sam wyskoczył za nim. Obaj upadli bezwładnie jak worki kartofli.
- Oszalałeś?! - ryknął Lupin, usuwając się z pociągu. Spadł zgrabnie na nogi, uginając je w kolanach. Podparł się dłońmi o ziemię. - Mogłeś mu zrobić krzywdę! - wrzasnął, podnosząc się. Ludzie będący jeszcze na peronie popatrzyli na nich ze zdumieniem.
Remus dobiegł do Blacka, który usiadł chwiejnie. Na czole miał wielkiego siniaka. Przykucnął, usiłując zajżeć mu w rozglądające się nieprzytomnie, zamglone oczy.
- Który mnie napadł? - zapytał niewyraźnie Syriusz. - Musi mnie przeprosić! To nie było miłe...
- Zamknij się i wkładaj to - burknął złotooki blondynek. Peter stanął obok, podnosząc z ziemi zawiniątko należące do Blacka. Syriusz z głupim uśmiechem wziął od blondynka koszulę, chwytając ją w dwa palce.
- Białe - powiedział śmiertelnie poważnie.
- Tak, wiem - przytaknął Remi, na prędce zawiązując Potterowi krawat. - Szata - upomniał jeszcze. Widząc Blacka, zachowującego się jak nieporadny czterolatek, prychnął, kręcąc głową. - Dawaj to!
Bezceremonialnie wyrwał mu materiał z ręki. Rozłożył go, stając za nim.
- Wyciągnij ręce do tyłu. O tak, bardzo ładnie - pochwalił, czując się bardzo głupio. Kiedy Black koszulę miał już na sobie, a krawat wisiał mu luźno na szyi, podniósł się, ponownie przerastając Remuska. Pochylił się deliktnie do porzodu, chowając twarz w dłoniach. Potarł pięściami szare oczy, wydając z siebie ciche mruknięcie. Wyprostował się. Wyglądał dość przytomnie.
- Dobra... - powiedział, wiążąc krawat na kokardkę. - To do zamku?
- Już? - zdziwił się Remi, stając obok Petera. - Jeszcze przed chwilą... Cofam - rzucił szybko, widząc, że Black chwiejnym krokiem idzie w stronę ostatniego powozu. Po chwili dołączył do niego James, Remus i Peter. Najszybciej jak mogli, wgramolili się do powozu. Peter zatrzasnął drzwiczki. Ruszyli. Jechali bardzo szybko, podskakując na wybojach i nierównościach drogi.
- Wściekł się czy co?! - zawołał Pettigrew.
- Może dogania resztę - odsapnął Lupin, wciskając się w siedzenie.
Pięć minut później z wyraźną ulgą na twarzach opuścili powóz.
- Niedobrze mi - poinformował wszystkich Peter. Black spojrzał na niego, marszcząc czoło.
- Nie tutaj - poprosił, robiąc wielkie, błagalne oczy. James zachichoał, widząc to. Całą czwórką wymienili spojrzenia, wzruszając ramionami. Zgodnie ruszyli w stronę wejścia do zamku. Nagle James nabrał powietrza, by skromnie krzyknąć do reszty studentów:
- Ludziee! Weźcie jakieś proszki, czy coś, bo strasznie niewyraźni jesteście!
- Albo najlepiej ty załóż okulary - mruknął Syriusz.
- Świetnie, świetnie, świetnie! - warczał Syriusz, krążąc po dormitorium. Dochodziła dwudziesta druga. Nie widać było po nim nawet najmniejszego śladu, że w ciągu ostatnich dwunatsu godzin łyknął choć odrobinę alkoholu. James, Remus i Peter stali pod ścianą, patrząc na niego uważnie. Wzajemnie spletli palce swoich rąk, patrząc na Syriusza niepewnie. Black jęknął, rzucając się na swoje łóżko. - Widzieliście, jak on na mnie patrzył?! Ta pogarda, wyniosłość... Gapił się na mnie jak ryba!
James lojalnie powstrzymał śmiech, widząc, że jego przyjaciel przeżywa właśnie trudne chwile.
- Ryba?... - powtórzył Remus w głuchej cicszy, która ogarnęła dormitorium. Przerywana była jedynie głośnym oddechem Blacka. Syriusz skinął głową.
- Tak zimno, bezbarwnie. Jak na najgorsze ścierwo - wyszepatał, przysiadając na skraju łóżka. Pochylił się, łokcie opierając na kolanach, włosy chwytając w garście. Przyciągnął podbródek do piersi. Westchnął ciężko. Peter zagryzł wargę.
- Przecież trafił do Slytherinu...
- No i co z tego?! - wrzasnął Black, podrywając się. Podszedł do okna, kładąc na nich dłonie. Wpatrzył się w ciemną noc, okrywającą świat. Przeniósł spojrzenie wyżej, na jasne gwiazdy rozsypane po czarnym atramencie nieba.
Remus delikatnie oswobodził dłonie z uścisku przyjaciół. Niepewnym krokiem podszedł do Syriusza. Stanął obok niego, ostrożnie kładąc palce na jego ramieniu. Spodziewał się, że ją odtrąci z cichym prychnięciem, że odejdzie, wpychając ręce do kieszeni i zaczynając krążyć po dormitorium, nie dając się uspokoić.
- Suriuszu, tak właściwie, to o co ci chodzi? - spytał cicho Remus. Black zacisnął z całej siły powieki, ukrywając przed światem załzawione oczy. Jedna krystaliczna kropelka wymknęła się spod przyciśniętych do policzków rzęs.
- To jest mój brat. Nieważne, do jakiego domu trafił. To mimo wszystko jest mój młodszy brat...
Zacisnął dłonie w pięści, nabierając powietrza. Nie chciał się rozpłakać, nie mógł. Do tej pory twierdził, że Reg go nie obchodzi. Sam tak myślał... - Ja się po prostu boję, że on stanie się taki, jak oni. Że nie będzie patrzył na dobro innych, na ich uczucia. Że będzie się liczyła dla niego tylko pozycja, urodzenie oraz stan majątku. Po powrocie do domu po pierwszym roku, gdy pierwszy raz na niego spojrzałem... Przeraziłem się. To nie był już Regulus. Do tamtej pory starałem się go jakoś... prostować, tłumaczyć mu, że rodzice nie mają racji. Przez ostatni rok był poddany serii monologów i ciągłemu praniu mózgu. Dziś zobaczyłem, że dla niego to już za późno. Że on już taki jest... A nawet jesli nie, to jest tylko kwiestią czasu, by się takim stał.
Remus wzmocnił uścisk dłoni.
- Nie mów tak... - powiedział prosząco, usiłując popatrzeć mu w oczy. Black patrzył teraz uparcie na parapet. - Zawsze jest szansa, że będzie lepiej... Bo przecież nigdy nie jest tak źle, że mogłoby być tylko gorzej! Syriusz, nie martw się...
- Teraz masz dziesięć miesięcy, kiedy możesz się z nim codziennie widywać. Jeśli nie na lekcjach, to na korytarzach...
- ...a jak nie na korytarzach, to na posiłkach. A potem dwa miesiące wakacji! - wtrącił się w wypowiedź Jamesa Peter. Okularnik skinął głową, choć Syriusz i tak nie mógł tego zobaczyć. Remus potarł ręką o syriuszowe przedramie.
- Nie martw się - powiedział miękko. - Jutro się spotkacie i wszystko sobie wyjaśnicie, porozmawiacie.
- Mam tylko nadzieję, że będzie chciał ze mną rozmawiać...
- Będzie dobrze. Na pewno - powiedział cicho Potter, stając tuż za Blackiem.
Syriusz, James, Remus i Peter stali przy wejściu do wielkiej sali, rozglądając się pilnie. Była dokładnie ósma trzydzieści rano, wszyscy uczniowie zgodną falą zmierzali na śniadanie. Na dworze i wewnątrz zamku panowała przyjemna, niedzielna atmosfera drugiego września. Świeciło słońce, na błoniach wiał lekki wietrzyk, delikatnie poruszając liście na drzewach i źdźbła trawy. Zwykły poranek w Hogwarcie w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim.
- Tak dla ułatwienia... - zagadnął Remus, przestępując z nogi na nogę. Automatycznie poprawił wiązanie krawata. - Jak twój brat właściwie wygląda?
- W zasadzie to prawie tak, jak ja - odparł po chwili namysłu Syriusz. Wsunął dłonie do kieszeni, odrzucając w tył poły wierzchniej szaty. Oparł się barkiem o ścianę, lekko przechylając głowę na prawą stronę. Peter przytaknął, szukając wzrokiem młodych Ślizgonów.
- Tylko ma zielone oczy...
- ...jest niższy... - dodał zdawkowo Black, przymrużając oczy na widok grupy uczniów w czarno-ciemnozielonych szatach. Zlustrował ich szybko wzrokiem, Regulusa jegnak nie dostrzegając.
- ...i ma krótsze włosy - zakończył Peter. Remus i James kiwnęli głowami.
- Widzę go! - zawołał James po następnych kilku minutach. Black spojrzał na okularnika pytająco.
- Gdzie?
- O tam - wymamrotał Remus, podnosząc rękę. Zgiął wszystkie palce, opróc wskazującego i kciuka. Rozłożył je, tworząc kąt prosty. - W tej grupce idącej pod oknami. Jest z nim Malfoy.
- To on jeszcze w szkole? - zdziwił się Peter. Lupin przytaknął ruchem głowy.
- Jest pięć lat starszy od nas - dodał James, poprawiając okulary środkowym palcem.
- A więc aktualnie zaczyna ostatni rok edukacji. Rok owutemów! - powiedział śmiałym głosem Black. Ściągnął brwi, zaciskając usta, nagle tracąc pewność siebie. Poczuł potrójne szturchnięcie w plecy od swoich przyjaciół. Z miną skazańca ruszył przed siebie. Wymijając grupkę rozgadanych dziewcząt z czwartej klasy, obejrzał się za siebie, robiąc załamaną minę. Potter, Lupin i Pettigrew zgodnie wykonali gest "Idź!", po czym skrzyżowali ręce na piersiach. Ich miny były podejrzanie zacięte. Do złudzenia przypominali nabzdyczone dzieci. Widok ten dodałSyriuszowi nieco otuchy, wywołując w nim zwykłe rozbawienie. Uśmiechnął się lekko do siebie, ponownie wyszukując wzrokiem Regulusa.
- Reg! - zawołał. Niski brunet przystanął, powoli się odwracając. Popatrzył na Syriusza z niezadowoleniem, najwyraźniej spowodowanym tym, że Syriusz w ogóle się odezwał. Black dostrzegł jednak w jego oczach błysk zaskoczenia. Zapisał to plusem na swoją korzyść. - Poczekaj!
Przyspieszył kroku, prawie truchtem dobiegając do brata. Popatrzył na niego prosząco.
- Mógłbyś poświęcić mi kilka minut swego cennego czasu? - Skłonił się lekko. - Jestem pewien, że nie zakłóci to twego harmonogramu - wyrzucił z siebie Syriusz. Regulus prychnął, wywracając oczami. Gest typowy dla niego, Syriusza i ich ojca.
- Nie wygłupiaj się - mruknął zielonooki Black. Zerknął na towarzyszących mu Ślizgonów, po czym skierował kroki w stronę wyjścia z zamku. - Tędy na dziedziniec?... - spytał jeszcze niepewnie. Spojrzał na starszego brata przez ramię. Syriusz potwierdził skinięciem głowy, idąc za nim. Szkarłatno-złote akcenty kłóciły się potwornie ze Ślizgońskimi naszywkami brata. Starszy z rodzeństwa westchnął cicho, stwierdzając, że owa różnica podejrzanie wręcz go boli. Szli w milczeniu. Zatrzymali się dopiero przy fontannie, przy której stały cztery rzeźbione z kamienia gryfy. Woda szemrała cicho, współgrając z promieniami słońca i śpiewiem ptaków. Nie słychać już było rozmów czy śmiechów dochodzących z zamku. Wszyscy zebrali się w wielkiej sali.
Bracia usiedli pomiędzy dwiema rzeźbami, w miarę możliwości odwracając się do siebie przodem. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu, wzrokiem biegając od jednego oka do drugiego.
W szarych była niepewość, lekka wyniosłość, ciepło i dziecięcy błysk, który przytłumił chłód arystoktarycznego spojrzenia.
W zielonych nie było dziecka ani ciepła. Było opanowanie, zimno i obojętność. Delikatnie przebijała się ciekawość.
Syriusz westchnął ciężko, wzrok kierując na fontannę.
- Za późno? - zapytał po chwili. Regulus wydął wargi.
- Na to wygląda.
- Reg, to że trafiłeś do Slytherinu, nie ma znaczenia, przecież nadal jesteś moim bra...
- Nie mówię o przydziale. Owszem, jestem z niego niezmiennie dumny, jednak tu chodzi o coś innego. Zbyt wiele nas różni. Może i przez te wszystkie lata wspieraliśmy się nawzajem by przeżyć w tych... surowych... warunkach urodzenia ze szlachetną krwią, ale to już przeszłość. - Regulus wstał, zamiatając połami wierzchniej szaty. Syriusz patrzył na niego wielkimi oczami. - Nauczyłem się w tym żyć. I podoba mi się to. Wiesz co? - dodał po chwili milczenia. - Nie miałeś racji, mówiąc, że krew nie ma znaczenia. Nie miałeś racji, mówiąc, że majątek nic w życiu nie przyniesie. Myliłeś się. Mając pieniądze, mogę wszystko. Mogę żyć, tak jak chcę, gdzie chcę i z kim chcę.
Syriusz również się podniósł, zaciskając pięści.
- Więc po ich stronie stajesz?
- Tak!
- Reg, bałwanie, nie tylko ja ci to powtarzałem! Nigdzie w życiu nie zajdziesz, trzymając się z nimi!
- Jeśli mówisz o Andromedzie, to nie ma dyskusji. Jest podejrzewana o bliższe kontakty ze szlamą.
- Że z kim?! Szlamą?! Regulusie, kiedyś ty się nauczył tak szastać tym słowem?!...
- Ty również zadajesz się ze szlamami. Lupin. Pettigrew. Nawet ta cała Evans.
Syriusz ściągnął brwi.
- Wiem! I dobrze się z tym czuję! Jestem dumny z tego, że jestem Gryfonem. Rozumiesz?! Myśl o tym, że należę do domu Gryffindora napawa mnie wielką dumą! Jestem szczęśliwy, że mogę nosić szkarłatno-złote barwy! - warknął Syriusz, chwytając za swój krawat i machając nim przed nosem młodszego brata. Regulus westchnął, kręcąc głową. Machnął ręką, opędzając się od śmigającego mu przed twarzą materiału.
- Syriuszu... Znajomości z tymi nic nie wartymi jednostkami pomieszały ci w głowie. Szczęście... To ulotne momenty, niegodne uwagi prawdziwego szlachcica...
- A może tak ja chcę żyć tymi ulotnymi momentami?! Regulusie! - zagrzmiał, chwytając go za ramiona. - Powiedz mi, czy naprawdę chcesz pławić się w tej zimnej atmosferze przez całe życie? Czy naprawdę chcesz segregować wszystkich tylko ze względu na urodzenie? Na ich stan majątku? Czy ty naprawdę nie chcesz niczego czerpać z życia?!
Syriusz prawie krzyczał, potrząsając młodszym bratem. Regulus odepchnął go. Strzepnął szatę, jakby ubrudzona była w czymś obrzydliwym. Poprawił krawat, patrząc na niego obojętnie. Widząc to, Syriusz poczuł się tak, jakby coś mocno uderzyło go w brzuch.
- Tak, zamierzam. A ty, jaki masz cel w życiu, bracie?
- Ja? Ja chcę żyć pełnią życia! Chcę wyssać wszystkie soki życia! A wiesz, po co?
Regulus pokręcił przecząco głową, unosząc brwi w uprzejmie zaskoczonym geście.
- Żeby nie odkryć tuż przed śmiercią, że nie umiałem żyć.
Zapadła cisza, przerywana jedynie cichym szelestem wody. Raz po raz odezwał się jakiś ptak. Syriusz dyszał lekko, wpatrując się w młodszego brata z niedowierzaniem. Zaciskał z całej siły pięści, aż mu knykcie zbielały.
- Czy naprawdę wystarczył jeden wieczór ze Ślizgonami, aby zabić w tobie resztkę zwykłego dziecka?
- Daj spokój, Syriuszu! Trzeba dbać o przyszłość, ustawi...
Szarooki ryknął donośnym, lekko histerycznym śmiechem.
- O przyszłość?! Żyj chwilą, Regulusie!
- Nie. Ja już zdecydowałem. Nasze drogi się rozchodzą.
- Palancie - syknął starszy Black przez zaciśnięte zęby. - A więc dobrze, skoro tego chcesz... Parszywy Ślizgonie! - warknął, odwracając się na pięcie. Głośno tupiąc na brukowanym podłożu, przeszedł przez dziedziniec, czując, że coś boleśnie kłuje go w sercu. Palące łzy zebrały mu się pod powiekami, rozpaczliwie szukając ujścia w kącikach oczu. Jęknął cicho, przykładając dłonie do twarzy. Puścił się pędem przez korytarze. Biegł najszybciej jak mógł. Nie patrzył, gdzie. Po prostu chciał zapomnieć. Taka rozpaczliwa próba ucieczki od rzeczywistości...
Podbiegł do pierwszej lepszej ściany, zaczął tłuc w nią na oślep pięściami. Łzy płynęły mu potokiem po twarzy. Kopnął w kamienny mur kilka razy.
- Snoby! Cholerne, durne, obrzydliwie bogate snoby! - wrzasnął, uderzając w ścianę po raz ostatni. Oparł się o nią dłońmi i czołem. Trwał tak przez chwilę, łkając cicho. Osunął się wzdłuż muru na posadzkę. Uklęknął przed ścianą, stukając w nią lekko głową. Płakał. Łzy, jedna po drugiej, spływały mu po twarzy, spotykając się na czubku nosa. Spadały na posadzkę i spodnie młodego Gryfona.
27. Brawo, Syri! Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 19 Grudnia, 2009, 16:23
Pewne porównanie z notki zaczerpnięte z komentarza Doo. Lepszego nie mogłam znaleźć. Pozdrowienia dla niej!
Tym razem, to Syri powtórzył mój wyczyn, oj tak... Huncwoci codziennie mi to wypominają. Zresztą, nie tylko oni...
Ach... I nigdzie nie będzie nowej, póki u Lunia nikt nie skomentuje. No pardon, ja się wysilam a wy to macie w ..... . To trochę nie fair, mi się wydaje.
Remus wydął wargi, patrząc, jak mężczyzna znika we wnętrzu swego domu. W uszach blondynka brzmiał śmiech Jamesa i Syriusza, którzy zataczali się za jego plecami. Lupin westchnął, zerkając na znak.
- To wszystko twoja wina jest! - zawołał, wymierzając mu kopniaka. Po chwili podskakiwał w miejscu, pojękując i trzymając się za obolałą stopę. Black zarechotał głośniej.
- Teraz ja zatańczę! - zarządził, biorąc lekki rozbieg. James odsunął się i podrygując w miejscu, wydawał z siebie niskim głosem: "Hu... Hu... Hu... Hu...!", nadając całości sytuacji grozy i napięcia. Black przymrużył oczy od dołu, pochylając się lekko. Rzucił się na przód z wyciągniętymi rękami. Odbił się od ziemi, w komicznej pozycji z rozpędu uderzając prawym udem o słup. Wydając z siebie wariacki śmiech, okręcił się na słupie jeden raz, czemu towarzyszył donośny trzask. Następnie poczuł, że przechyla się bezwiednie w tył, lecąc na plecy. Śmiech zamarł mu w gardle, kiedy upadł na ulicę, przygnieciony znakiem do jezdni. Podniósł głowę, podpierając się na łokciu. Rozejrzał się wokół siebie ze zdziwioną miną.
Widok ten, podziałał na Pottera i Lupina jak kosa na trawę - oboje leżeli na chodniku, śmiejąc się do rozpuku. Remus tarzał się po podłożu, przebierając nogami i trzymając się za brzuch. James leżał na wznak, tupiąc i tłukąc pięściami w beton. W pewnym momencie, Remuskowi łzy popłynęły z oczu, ześlizgując się po policzkach w jasne, potargane włosy.
- Brawo, Syri! - wystękał, by natychmiast znów zacząć się śmiać.
Black przybrał nadąsaną minę, ale nie skomentował. Nie bez trudu, zepchnął z siebie przewrócony znak drogowy, chwiejnie stając na nogach. Spojrzał krótko na pękających z radości przyjaciół, czując, że zmarszczone dotąd czoło bezwiednie mu się wygładza, a na usta wkrada się lekki uśmiech. Chichocząc cicho, podniósł zniszczoną własność publiczną, stwierdzając, że chyba się jeszcze trzyma. Jęknął cicho, stawiając słup do pionu. Przytrzymał go chwilę dłońmi. Zabrał ręce. Z dumą stwierdził, że znak stał tak, jak powinien. Przez chwilę... Ups...!
Złapał go szybko, nie chcąc dopuścić do tego, by gruchnął w beton. Uginając się pod jego ciężarem, ponownie popatrzył na przyjaciół.
- Ze... Zesikam się! - wykrztusił Potter, siedząc po turecku. Blondynek, pokasłując z szerokim uśmiechem, otarł rękawem mokre policzki. Syriusz ponownie się uśmiechnął. Podniósł znak nad ziemię. Z trudem unikając upuszczenia, przekręcił go do poziomu. Trzymając go oburącz, rozejrzał się bezradnie, oczekując wskazówki, co z nim zrobić. Nie otrzymując takowej, wzruszył ramionami, zbliżając się do czyjegoś ogrodzenia. Oparł o nie znak, siatka zgrzytnęła ostrzegawczo. Westchnął ciężko, ze złością ciskając słupem o ziemię.
- Idziemy! - zarządził, pochylając się po swoją torbę. Zignorował tępy ból nogi i pleców. Remus, czkając głośno, sięgnął po swoją. Podniósł się, po czym wyciągnął rękę do Jamesa, mając na celu bezinteresowną pomoc we wstaniu. James chwycił jego wyciągniętą rękę, jakby od tego zależało jego dwunastoletnie życie. Uwiesił się na niej bezwładnie, przyginając cherlawego Lupinka do ziemi. Syriusz wywrócił oczami, stając za Remusem. Nie mając w tym większego cel, objął go w pasie i pociągnął mocno do tyłu. Blondynek wydał z siebie zduszone stęknięcie. James westchnął, podnosząc się bez niczyjej pomocy. Zataczając się, doszedł do swojego kufra. Chwycił go za rączkę. Black i Lupin wymienili spojrzenia, ale nie skomentowali, wzruszając jedynie ramionami.
- A Peter czemu nie szedł z nami? - zatroszczył się nagle James.
- Mama mu zabroniła - odrzekł blondynek, poprawiając sobie torbę na ramieniu. - Chyba chciała się z nim pożegnać na stacji... Z tym Marco, czy jak on tam miał.
- Pet się ucieszy - mruknął Syriusz, wsuwając ręce do kieszeni. Potknął się na równej powierzchni, ponownie prawie witając się z chodnikiem. Odzyskał równowagę, opierając się barkiem o latarnię.
Remus pruł przez tłum niczym lodołamacz, ciągnąc za sobą obijających się o siebie Jamesa i Syriusza. Starał się ich jak najszybciej "przemycić" do stojącego na szynach pociągu, bo wtedy to będzie już z górki. Mniejsze ryzyko, że ktoś się zorientuje co do ich stanu. Nie zauważył, że Black lekko utykał na prawą nogę. Słyszał, że James chichocze sam do siebie.
Dopadł do pociągu, otwierając szybko drzwi. Wskoczył do środka, odwracając się przodem do przyjaciół. Rozejrzał się nerwowo na lewo i prawo, wyciągając drobne dłonie do Jamesa.
- Jamie! - syknął. Potter spojrzał na niego zdumiony. Widząc, że Remus chce złapać go za ręce, posłusznie podał mu swoje. Następnie został wciągnięty na pociągowy mostek i lekko popchnięty na ścianę. - Bądź grzeczny - powiedział Remus, odwracając się przodem do Blacka, który gapił się na coś ze zmarszczonym czołem.
- Syri... Syri! - warknął Remi, wychylając się. Stuknął go pięścią w ramię. Brunet potrząsnął głową, kierując na niego spojrzenie. Lupin wykonał zapraszający gest w swoją stronę. Black rozciągnął w usta w lekko nieprzytomnym uśmiechu, samemu wchodząc do pociągu. - Poczekajcie - nakazał im Remus. Wyskoczył na peron, podejmując się próbom załadowania jamesowego kufra. Sapiąc i postękując, podniósł go na tyle, by móc postawić go na schodkach.
- James! - jęknął, kiedy kufer spadł mu na stopę. - Coś ty tam napchał?!
Odpowiedział mu potterowy śmiech i bełkotliwe: "Niezbędności!". Prychnął cicho.
- Pomóc ci? - zapytał jakiś miły, męski głos. Zerknął na właściciela owego głosu przez ramię.
- Noo... Byłoby fajnie - przyznał, prostując się. Otarł czoło rękawem.
Chłopak był wysoki i szczupły, nieco przydługie, rude włosy wpadały mu do oczu. Nos i policzki wysypane miał ledwo widocznymi piegami. Miał już na sobie hogwarcką szatę, kolor naszywek powiedział Lupinowi, że należał do Gryffindoru. Na piersi lśniła odznaka prefekta. Bez trudu władował nieszczęsny kufer do środka.
- Dzięki - mruknął blondynek, wchodząc do środka. Odwrócił się do rudzielca. - Remus Lupin - przedstawił się, wyciągając rękę. Drugą odgarnął grzywkę z oczu.
- Artur Weasley.
Uścisnęli sobie dłonie, uśmiechając się do siebie lekko.
- Arturze! - zapiał donośny, kobiecy głos. Weasley przybrał nieco strapioną minę.
- Mama... - mruknął. Remus parsknął śmiechem. Rudzielec rozpogodził się. - No, to do zobaczenia w Hogwarcie!
- Cześć! - Lupin pomachał mu krótko na pożegnanie.
Pociąg pędził po szynach od godziny, kołysząc miarowo swymi pasażerami. Pogoda zmieniła się diametralnie i już nie była zbyt zachęcająca - padał gęsty deszcz, granatowe chmury zakrywały błękit nieba. Raz po raz dało się słyszeć grzmot, panujący półmrok rozdzierały błyskawice. W przedziałach paliły się światła.
James i Syriusz pokładali się ze śmiechu na jednym siedzeniu, Remus i Peter siedzieli na drugim.
- Żałuj, że cię z nami nie było, Pet! - powiedział Lupin, odgarniając włosy za ucho. - Wtedy, w wakacje u mnie i dziś, jak szliśmy na peron. Takie jazdy były! - mówił szybko, gestykulując żywo. - James i Syriusz, jak czuć zresztą, dorwali się do barku ojca Jamiego. Narąbali się i oświadczyli, że idziemy na peron, bo spóźnimy się do szkoły. Zebraliśmy rzeczy i idziemy. Po drodze kilka razy prawie wpadli pod samochód, Syriusz rzucił się na jakiegoś kota... Miny tej staruszki w życiu nie zapomnę! - zawołał, po czym zaniósł się śmiechem. Peter również dał ponieść się radości. Potter strzelił Blacka z otwartej w plecy, kiedy Syriusz zaczął udawać słodkie niewiniątko - złożył ręce na podołku, ściągnął usta w dzióbek i zatrzepotał rzęsami.
- Jakiś czas później szliśmy taką mniej uczęszczaną uliczką. James zaczął umierać, a Syriusz darł się, że ten słup to lizak - opowiadał dalej Remus, podnosząc się ze swojego miejsca. Usiadł na półeczce wiszącej pod oknem.
- Nas nie pobijesz, zacząłeś przy nim tańczyć jak na rurze! - wydarł się Syriusz, wskazując na niego oskarżycielsko palcem. Remus prychnął, krzyżując ręce na piersi. W kącikach jego pełnych ust krył się jednak delikatny uśmiech.
- A ty go złamałeś, baranie! Minę miałeś po prostu... Bajeczną - rozmarzył się Lupin. Zgiął się w pół, śmiejąc na całe gardło. Spadł z półeczki, zwijając się na podłodze.
- Jak to: złamałeś? - zdziwił się Peter. Uniósł brwi, spojrzeniem wędrując od jednego, do drugiego. James poprawił okulary, wyrywając się z odpowiedzią:
- Normalnie! Wskoczył na niego z rozpędu, trzasnęło i Black leciiiii!!! - zawył, stojąc na ławeczce i rozkładając ramiona. Zupełnie, jakby chciał wzbić się do lotu - niczym pisklę, dopiero trenujące tę niezaprzeczalnie piękną sztukę. Cała czwórka wybuchła donośnym śmiechem, podrygując wesoło.
- A u ciebie, Remusie, co było? - zawołał Pettigrew, przekrzykując śmiechy.
- Byliśmy niańkami! - powiedział Black, z udawaną dumą wypinając pierś.
- Ty wyraźnie masz już wprawę w zajmowaniu się niemowlakami... Czy my o czymś nie wiemy, Serku? - zachichotał Remus, po czym rzucił się do ucieczki na półkę z bagażami. Uniknął w ten sposób ciosu od Blacka. Wytknął mu język, świętując tym samym swe zwycięstwo w maleńkiej gonitwie. Syriusz prychnął, siadając na miejscu.
- Tak jakby mam - powiedział. - Znajoma mojej matki niedawno urodziła syna. Musiałem się z Regulusem nim zajmować. Ten dzieciak umiał tylko jeść, walić i się drzeć!
- Skądś to znam... Chcę bohatera! - zawył nagle Remus ze swej półki.
- Ty tam milcz! - obfuknął go James. Lupin wydał z siebie dźwięk wyrażający głębokie oburzenie. Peter roześmiał się głośno. Znów był z nimi, ze swoim przyjaciółmi...
Oni to są dobrzy... Upić się na kilka godzin przed wyjazdem do Hogwatu! Albo ten słup... Szkoda, że mnie nie było, ominęła mnie zabawa. Kurczę! Że też przez tego głupiego Marca nie mogę widywać się z chłopakami w wakacje! Frajer...
W dodatku mugol! Nie wierzę, że za ojczyma będę miał mugola... Ślub za kilka miesięcy. Nie chcę tego!!!
Ale, na szczęście, za kilka godzin będę już w Hogwarcie. Czekałem na to całe wakacje!
26. Aż się tańczyć chce! Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 12 Grudnia, 2009, 00:16
No i nowa notka... Dosyć późno, w porównaniu z tymi u Remuska. Ale musiałam mieć pomysł. I wpadłam na niego... W zasadzie już przedwczoraj, wracając ze szkoły. Owszem, sytuacja z mojego życia wzięta... Poza pierwszą częścią notki. I moje koleżanki, z którymi szłam, nie były w takim stanie... A to, co robił Remi, robiłam ja.
Z dedykacją dla Doo.
Ach... No, dla niektórych mogłam przesadzić, ale no sorry... Ja mam czternaście lat, a widziałam dziś... A nie, wczoraj... Dzieciaka młodszego ode mnie, nieźle zaprawionego w piciu i paleniu. No cóż...
A w następnej notce będą już w Hogwarcie.
Miłej lektury xD
Hogwart, pierwszy września - to jedne z ulubionych słów Jamesa Pottera.
Wrzucał on właśnie w pośpiechu ostatnie pary skarpet do kufra, kiedy do jego uszu dobiegł odgłos dzwonka do drzwi, cudem przebijając się przez donośne dźwięki napływające z rozkręconego radia. Modern Talking, "Chery lady". Podrygując w jej rytm, zbiegł po schodach. Dopadł do drzwi, niemal rzucając się na klamkę. Z trudem unikając wywrócenia, rozwał je na całą szerokość.
- Cześć! - zawołał wesoło, odsuwając się z przejścia. Machnął ręką, wykonując bliżej nieokreślony gest. - Właźcie! Rodziców nie ma, musieli wcześniej wyjść. Na Kings Kross idziemy sami! - nadawał, nie oczekując odpowiedzi. Zatrzasnął z hukiem drzwi za przyjaciółmi. Widząc, że mają ze sobą tylko torby, uniósł zdziwiony brwi. - A kufry gdzie macie?
- W torbach - odparli jednocześnie. Remus zafalował brwiami. - Wiesz, magia... Mama na to wpadła. Ten... No, zaklęcie zmiejszające. Jak wyjmę kufer ze środka, to przybierze poprzednie rozmiary. Jak będę próbował wepchnąć go spowrotem, to się automatycznie skurczy.
- Sprytne - przyznał okularnik. Przeniósł spojrzenie na Syriusza. - A tobie co się stało w twarz? - wskazał na lekkiego siniaka, widniejącego na policzku. Black wyraźnie się zmieszał, słysząc owe pytanie. Nieświadomie podniósł dłoń, dotykając nieszczęsnego punktu na jego niezaprzeczalnie pięknej buźce.
- To?... Eum... Trochę się rozbrykałem w domu za bardzo... Tatuś przywołał mnie do porządku. - Potrząsnął głową, długie, czarne włosy zatańczyły w powietrzu wokół jego śniadej twarzy. - Ale nieważne.
- Uderzył cię? - zdziwił się Potter, Remus swą uwagę skierował na niezasznurowane trampki z cholewką za kostkę. Syriusz prychnął.
- Zaraz, uderzył - mruknął. - Przywołał do porządku, nic więcej. I koniec tematu - zaznaczył, widząc, że James wyraźnie zamierza coś jeszcze dodać. Okularnik wywrócił oczami. - I w ogóle co z ciebie za gospodarz, hm? - obfuknął go, uśmiechając się złośliwie.
- Co? - zdziwił się, ciągnąc ich za rękawy w głąb domu.
- Jajco. Nawet herbaty nie zaproponujesz - drążył, czując, że coraz bardziej chce mu się śmiać.
- Herbaty? - spytał natychmiast James, uśmiechając się słodko. Black udał oburzenie. Zakładając nos na kwintę, syknął zjadliwe:
- Nie, dziękuję.
Remus parsknął gdzieś przez ramię. Bruneci spojrzeli na niego jednocześnie.
- A ty z czego ha? - zawołali, nie wiedząc, z czego się cieszy. Remus zachichotał głośniej. Ten zwrot zawsze go rozśmieszał.
- Z niczego - odparł pogodnie, odgarniając grzywkę za ucho. Wyszczerzył zęby do obecnych, mrugając zawzięcie, trochę niczym przeuroczy podlotek. - Lubię tą piosenkę - oświadczył nagle, słysząc dźwięki utworu o wdzięcznym tytule: "Oh, Julie". Zanucił ją cicho, grzecznie idąc za Jamesem.
- Co będziemy robić? Jest dopiero po ósmej - zauważył Black, pocierając ręką kark. James skinął głową.
- Wiem.
- To co będziemy robić? - ponowił pytanie Czarny.
- Nie wiem - powiedział pogodnie okularnik. - Ale zawsze zastanawiałem się, co znajduje się w takiej jednej szafce w salonie... Rodzice zawsze zamykają ją na klucz. A ja go znalazłem, po długich, trwających całe wakacje poszukiwaniach... Otwieramy? - zapytał, patrząc na Remusa. Blondynek wzruszył ramionami.
- Nie wiem, to twój dom - zauważył, wsuwając ręce do kieszeni dość obcisłych spodni z prostymi nogawkami, w kolorze soczystego granatu. Syriusz westchnął.
- Otwieramy.
Potter klasnął w ręce. Pobiegł na chwilę na górę, zostawiając Blacka i lupina na pastwę samych siebie. Remi drapał się zawzięcie w nos. Black kołysał się na piętach, rozglądając się wokół siebie z najzwyklejszym w świecie zaciekawieniem. Donośne tupanie, przywodzące na myśl bieg rozwścieczonego stada antylop, obwieściło powrót Jamiego. Wpadł do przedpokoju, wymachując średnich rozmiarów złotym kluczem.
- Do salonu!
Pobiegł do owego pomieszczenia, a Syriusz i Remus posłusznie poszli za nim.
Salon był dość obszernym, przytulnym pomieszczeniem, utrzymany w różnych odcieniach brązu. Ściana do połowy obita była boazerią, dalej pokryta beżową farbą. Sufit jaśniał bielą, za główną ozdobę mając srebrny żyrandol. Miał on cztery klosze w kształcie lilii. Brzegi każdej biały inną barwę - żółtą, niebieską, czerwoną, fioletową i zieloną. Podłogę pokryto panelami, na środku rzucając wzorzysty dywan z głównym odcieniem czerwieni, złotego i ciemnej zieleni. Ciężkie, drewniane meble stały rozstawione pod ścianami, z wyjątkiem skórzanej kanapy i szklanego stołu, który zajmował środek pomieszczenia. Na blacie owego stolika, przygniatając szydełkowaną serwetę w czystej bieli, rozgościł się kryształowy wazon, trzy czwarte swej objętości mając wypełnione świeżą, zimną wodą. Pod opiekę wziął bukiet żółtych tulipanów, których słodka woń wypełniała cały pokój.
James wyminął stół, w podskokach dobiegając do sekretarzyka, którego jedna wnęka była zamykana czymś na rodzaj rolet z bambusu. Stał on koło okna, wyznaczając prawym bokiem granicę, gdzie ostatnia żabka przytrzymywała bok śnieżnobiałej firanki. Sięgała do ziemi, zakrywając ciężki, żeliwny grzejnik. Potter bezceremonialnie wsadził klucz do ozdobnej dziurki w tym samym kolorze, co narzędzie do otwierania szafki. Przekręcił go niecierpliwie, słysząc jednocześnie, że chłopcy stanęli za nim. Remus zaczął dmuchać mu w kark. Ot, z nudów. Jamie fuknął coś niezadowolony, trącając go łokciem. Lupin nie zamierzał rezygnować z rozrywki, dmuchając jeszcze bardziej zawzięcie.
- Weź skończ! - burknął okularnik, odwracając się do niego przodem, jedną ręką odsuwając roletę. Nie zwrócił uwagi na zawartość mebla, morderczy wzrok kierując na udającego słodkie niewiniątko Lupina.
- O ja pierdzielę... - mruknął Syriusz.
- Co? - spytał zaskoczony Potter. Przerzucił spojrzenie na szafkę. Szeroki uśmiech rozciągnął mu wargi. - A ja się zawsze zastanawiałem, gdzie tatuś trzyma wino i ognistą whisky...
- O nie! - zawołał Remus, przeczuwając, co się święci. - Ja się na to nie piszę!
Potter wzruszył ramionami.
- Nie musisz.
- Przecież twój ojciec zauważy, że czegoś brakuje!...
- Jedna butelka w tą, czy w tamtą, nie zrobi różnicy... Sernik, wino czy ognista?
- Trudny wybór - mruknął Czarny, czując lekkie łaskotanie w żołądku. Jak zawsze, kiedy chciał coś zmalować, lub gdy wiedział, że robi coś, czego nie powinien robić. Lubił to uczucie. Nawet bardzo. Z tego tytułu często starał się robić to, co niedozwolone.
- No dobra, dwie nie robią różnicy - skwitował James, wyciągając po jednej tego, i tego. Remus zrobił wielkie oczy.
- Ty chyba nie zamierzasz tego wypić?...
- A zamierzam. Ale nie sam.
Blondyn uderzył sie otwartą ręką w czoło, przesuwając dłoń po całej twarzy, aż do brody. James roześmiał się, podając Syriuszowi whisky.
- Remi, nie rób tak, bo ci się zmarszczi zrobią!
Odpowiedział mu donośny kaszel Blacka. Brunet klepał się mocno po piersi, usiłując złapać oddech. Łzy popłynęły mu po policzkach. Otarł je rękawem, dysząc ciężko.
- O mamusiu...
- No patrz, jak idziesz! - darł się James, kiedy Syriusz zatoczył się, wpadając na niego. Remus uderzył ich obu w plecy. Szedł tuż za nimi.
- Przestań się tak piłować! - warknął. Spojrzał na zegarek, który dumnie błyszczał we wrześniowym słońcu na jego nadgarstku. Dochodziła dziesiąta. Nie trzeba było wiele czasu, żeby Blackowi i Potterowi procenty uderzyły do głów. Rozejrzał się nerwowo w górę i w dół ulicy. Nie było na niej nikogo. Syriusz zarechotał nagle, wskazując na coś palcem.
- O, patrz! - wrzasnął. - Słup! Wygląda jak lizak, z tą tarczą na czubku!
- Jak dwa lizaki! - sprostował Potter. Zmarszczył czoło. - A nie, jeden... Trzy!... Jeden... Dwa... PIĘĆ!!! - huknął w końcu. Pies na mijanym podwórku zaszczekał nerwowo, dreptając w miejscu.
Remus jęknął, chwytając ich za kołnierze.
- Ooh, zamknijcie się w końcu!
- Daj spokój, Remi! - cieszył się Syriusz, zataczając się w stronę "lizaka". - Raz się żyje, potem tylko straszy! - Objął słup dłońmi, okręcając się wokół niego. Zsunął się tak do ziemi. Kiedy jego pośladki ukryte pod czarnymi bojówkami dotknęły chodnika, puścił się, padając plackiem na ciepły beton. - O... Hihi! Chmura! - wrzasnął. Zamilkł na chwilę, po czym znów się wydarł. - Wygląda jak piernik!
- No pięknie... - mruknął Remus. Przykucnął, opierając się plecami o jakąś furtkę. Ukrył twarz w dłoniach, patrząc na chłopców przez rozstawione palce. - To będzie cud, jeśli dojedziemy do Hogwartu i nikt nie zauważy, że są pijani... A co będzie na miejscu... - Zamilkł, przygryzając wargę. Potrząsnął głową, starając sobie tego nie wyobrażać. Podniósł się, otrzepując tyłek. Wbrew sobie zaczął się śmiać, widząc, że James prawie zabił się o własny kufer.
- Śmieszne! - zawył okularnik, rozkładając się na chodniku. - Ja umieram! A ty się śmiejesz! Jesteś podły! - nadawał, wijąc się w udawanej agonii. Młócił przy tym na oślep rękami i nogami, wydając z siebie dziwne dźwięki. Remus zgiął się ze śmiechu, podchodząc bliżej. Krztusząc się z radości, wyciągnął do niego rękę.
- Och, nie rób mi tego!... Ożyj, głąbie!
- Jeszcze nie umarłem! Obrażam się! - James skrzyżował ręce na piersi, przybierając święcie urażony wyraz twarzy. Remus osunął się na kolana, nie mogąc powstrzymać donośnego śmiechu. Spojrzał na Syriusza, który gapiąc się tępo w przestrzeń, kołysał się lekko, trzymając słup jedną ręką. Na palec wskazujący drugiej, nawijał kosmyk swych czarnych, lśniących włosów. Blondynek uniósł brwi.
- A tobie co? - zapytał, głosem łamiącym się od śmiechu.
Syriusz uśmiechnął się leniwie, przymykając oczy. Ożywił się po chwili, podskakując, jakby właśnie siedział na jeżu i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Zaczął dziko pląsać, okrążając słup. Remus, nie wiedząc, co go ku temu popchnęło, zerwał się, potrząsając głową.
- Nie, nie! Nie tak się to robi! Patrz, ja ci pokażę - oświadczył, odpychając zdrowo podchmielonego Czarnego na bok. Syri skrzyżował ręce na piersi, przechylając głowę. Remi w tym czasie zaczął nucić cicho piosenkę "Karma Chamelon", lekko podrygując do jej rytmu. Z każdym kolejnym wersem, śpiewał coraz głośniej.
- Porzucona miłość towarzyszy przed oczyma w każdy sposób.
Jeśli słuchałbym Twoich kłamstw które powiesz?
Jestem człowiekiem bez przekonania.
Jestem człowiekiem, który nie wie,
Jak sprzedać zaprzeczenie.
Przychodzisz i odchodzisz.
Przychodzisz i odchodzisz...
Przytrzymując się metalowej rury końcami palców, okręcił się wokół własnej osi, głowę przekładając pod ramieniem. Obejmując słup prawą nogą, przytrzymał się go jeszcze lewą ręką, odginając mocno do tyłu. Gumka ześliznęła mu się z włosów, przez co miodowe pasma rozrzuciły się luźno po jego ramionach.
- Kame Kame Kame Kame Kameleon!
Przychodzisz i odchodzisz,
Przychodzisz i odchodzisz...
Kochanie byłoby łatwe,
Jeśli Twoje kolory były by jak z moich snów...
Czerwony, złoty i zielony,
Czerwony, złoty i zielony...
Wyprostował się, odchodząc na kilka kroków. Z tego oto rozbiegu wskoczył na długi, zimny przedmiot, wystający pionowo z ziemi, przytrzymując sie go nogami, łapiąc go w dość luźny uścisk drobnych dłoni. Siła rozpędu i nagła zmiana kierunku "lotu" sprawiła, że zaczął się w miarę szybko okręcać wokół słupa, zjeżdżając coraz niżej. Czując chodnik pod stopami, odplątał z objęć lewą nogę, umożliwiając sobie tym samym wstanie.
- Nie usłyszenie Twojego złośliwego słowa każdego dnia,
I skorzystania, jaki byłeś słodki - Słyszałem, jak to mówiłaś.
Moja miłość jest uzależnieniem,
Kiedy silnie utrzymujemy naszą miłość...
Kiedy pójdziesz, odejdziesz na zawsze,
Oszukując dalej,
Oszukując dalej...
Oszukując dalej...
- O, tak się to robi - skwitował, otrzepując ręce. Odgarnął grzywkę z oczu, podnosząc gumkę z ziemi. Związał włosy. - Co? - zapytał zdziwiony, widząc niewyraźną minę Syriusza.
- Obejrzyj się... - mruknął Czarny. Remus zmarszczył czoło, posłusznie się obracając. Następnie poczuł, że blednie; Na podwórzu po przeciwległej stronie ulicy, do tej, na której Remus dawał swój występ, stał jakiś mężczyzna, patrząc na wyczyny blondynka. Lupin wymusił uśmiech, wołając pełne entuzjazmu:
- Dzień dobry! Ładny dzisiaj mamy dzień!...
- Taaak... - przytaknął niemrawo. - Aż się tańczyć chce!
Remus zrobił głupią minę.
- Gbur - mruknął do siebie, James i Syriusz zachichotali. - No zabawne!
25. Niańki Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 30 Listopada, 2009, 23:42
I obiecana notka! Miałam dodać już wczoraj, ale internet przerwał połączenie akurat wtedy, kiedy ją dodawałam. Co jest oczywiste, straciłam cały wpis, a na dodatek nie miałam go zapisanego na komputerze. Żyć nie umierać. Ale specjalnie dla was ją odtworzyłam z pamięci. ^^ Wprawdzie jest z deka inna, niż tamta, bo miałam zamiar opisać ich wyprawę na Pokątną a nie chrzanienie się z dziećmi. No, ostatecznie stwierdziłam, że w następnej albo dwudziestej siódmej pewnie wrócą do Hogwartu, tak sądzę. Pokątną omijam.
Notka ze specjalną dedykacją dla mej idolki na tejże stronie (serio^^), boskiej i niezastąpionej Doo!
Syriusz siedział na oknie w swoim pokoju. Bose stopy przewiesił luźno za oknem, machając beztrosko nogami. Patrząc na ściany sąsiedniego domu, nucił pod nosem skoczną melodię piosenki "Getting Married", raz po raz przerywając wesołym: Bim, bam, bom! Spojrzał na zegarek zdobiący jego nadgarstek. Do spotkania u Remusa miał jeszcze kwadrans. Idealnie, żeby iść powiadomić rodziców o wyjściu. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i wskoczył do pokoju. Przeciągnął się solidnie, po czym w podskokach ruszył do drzwi. Otworzył je na całą szerokość, jednocześnie nabierając powietrza.
- Maa!... - Zamknął usta, robiąc zdziwioną minę. Wytrzeszczył oczy na Regulusa. - A ty tu czego?
Regulus przybrał wyniosły wyraz twarzy. Czarny z trudem stłumił parsknięcie śmiechem. Zdecydowanie nie na jego korzyść grał fakt, iż miał wręcz wyśmienity humor. Przyłożył dłoń do ust.
- Matka zarządziła, że masz mnie ze sobą zabrać.
Syriusz nie zdołał pohamować ryknięcia śmiechem. Kiedy się uspokoił, wziął się pod boki, mierząc młodszego brata niezbyt przychylnym spojrzeniem.
- A pytała mnie o zdanie? Do Remusa cię nie zabiorę, jak już to mogę cię zgarnąć z Dziurawego Kotła. A teraz zejdź mi z drogi, i ani mi się gówniarzu waż wejść do mojego pokoju - warknął, stojąc z nim twarzą w twarz. Regulus przymrużył oczy, ale nigdy nie miał odwagi się z nim kłócić. Sam nawet nie wiedział, dlaczego. Miał poparcie rodziców, a to przecież przesądzało sprawę. W jego mniemaniu...
Remus przekręcał stronę w książce, kiedy do jego wilkołaczych uszu doszedł dźwięk niemowlęcego płaczu. Zatrzasnął z hukiem trzymany tom, po czym odrzucił go na stół. Zamykając oczy, powoli zsunął się z fotela, by łaskawie zacząć się wlec w stronę sypialni rodziców. Tam byli Joanne i Jacob.
Został sam z rodzeństwem. Ustalił z chłopakami, że przybędą do niego wcześniej. Razem poczekają, aż jego matka wróci ze spotkania z przyjaciółką, ponoć bardzo pilne. Dopiero wtedy wyprawią się na Pokątną.
Otworzył niespiesznie drzwi, po czym niczym zjawa zbliżył się do drewnianego łóżeczka. Oparł się o sztachetki, bez większych emocji przyglądając się, jak Jacob zdziera sobie gardło w donośnym płaczu. Rozpoznawał ich jedynie po oczach i ubrankach. Joanne przeważnie ubierana była na różowo albo żółto. Jacob na zielono lub niebiesko. Westchnął ciężko, stwierdzając, że mięknie, kiedy młodszy braciszek popatrzył na niego dużymi, zapłakanymi oczkami.
- No, nie rycz już. Przecież tylko śmierdzisz, to nie koniec świata - rzekł do niego, chwytając w dłoń jego maleńką rączkę. - Zaraz, że ty śmierdzisz, powiedziałem?... - rzucił po chwili. Z wielce nietęgą miną chwycił go za boki i wyjął z łóżeczka. Trzymając go możliwie z dala od siebie, skierował się do przewijaka. - Rany, do czego to doszło... Babram się w gównie - mamrotał do siebie, kiedy puknął palcem w dzwoneczki, którymi zawsze odwracał z mamą uwagę młodszych od tego, co się wokół nich robiło. - No, patrz, jak światło się odbija! - zawołał przesłodzonym tonem, zaczynając odpinać błękitne śpioszki w owieczki. Zagryzł wargę, zastanawiając się, o czym by tu do niego pogadać. Obejrzał się przez ramię na Joanne i zachichotał. - Zobacz, jaka ta twoja siostra jest głupia. Zjada sobie nogę! Ty też tak umiesz, prawda? No pewnie, że tak... Ciekawe, czy będziesz umiał sobie obgryzać paznokcie u stóp, jak James. Uwaga, bomba!...
- Hej, nie machaj tym tak! - obruszył się Black, uchylając się przed zużytą pieluchą. Zaskoczony Remus wrzasnął krótko, puszczając ową "bombę". Rozpłaszczyła się na podłodze z cichym plaśnięciem. Syriusz uniósł brwi. - No co? Przecież się umawialiśmy na dziesiątą.
- Wiem, pamiętam - mruknął blondyn, zbierając pieluchę z podłogi. Spojrzał na nią z obrzydzeniem, trzymając zawiniątko w dwóch palcach. - Po prostu mnie przestraszyłeś.
Black zgiął się w pół, rechocząc jak dziki. Remi zmarszczył czoło.
- Nie śmiej się!
- Przepraszam! - zawołał brunet, unosząc obie ręce w obronnym geście. Spoważniał teatralnie, mrugając zawzięcie. - Czy mogę ci jakoś pomóc, tak w ramach zadośćuczynienia? - zapytał przesadnie uprzejmym tonem. Remus uśmiechnął się słodko, zerkając na młodszego brata, pedałującego serdelkowatymi nóżkami w powietrzu.
- Ależ oczywiście. Ja pójdę to wywalić, a ty wytrzyj mu tyłek.
Black wytrzeszczył oczy, patrząc, jak Remus wychodzi z pokoju.
- Ale to nie jest mój brat! - zawył, wymachując rękami.
- Sam chciałeś mi pomóc!
Czarny mruknął coś do siebie pod nosem, stając nad Jacobem. Uśmiechnął się szeroko, chwytając go za piętę. Mały zakwiczał wesoło, próbując dosięgnąć go rękami.
- Za chwilkę się pobawimy, poczekaj, muszę cię... Wytrzeć. - Sięgnął po misia leżącego na parapecie. Zamachał nim Jacobowi przed nosem.
- Nogi do góry i wycierasz, głąbie - obfukał go najstarszy z obecnych Lupinów. Syriusz skrzywił się.
- Nie ja tu robię za niańkę!
- Aleś ty pomocny... Odsuń się.
- Oczywiście. Nianie przodem. Ałć! - Syriusz syknął od bolesnego kuksańca w bok. Trzymając się za poszkodowane miejsce, przyglądał się remusowym poczynaniom. Przechylał przy tym lekko głowę na bok, patrząc to na Jacoba, to na ręce Lupinka i w końcu na samego blondynka. Z każdą kolejną chwilą było mu coraz bardziej wesoło. Prawdopodobnie z powodu skupiono-rozczulonej miny Remiego.
Łoskot w salonie obwieścił przybycie Jamesa.
- Jamie! - zaświergotał Syriusz, wypadając z pokoju. Lupin spojrzał tylko na bruneta krótko, po czym powrócił do ponownego ubierania młodszego braciszka. Kiedy Jacob był już przewinięty, nie bardzo zastanawiając się nad tym, co robi, cmoknął go lekko w czoło, po czym przytulił, odnosząc do łóżeczka.
- Masz mleko?
Na dźwięk potterowego głosu tuż koło prawego ucha, zadającego owe pytanie, zrobiło mu się gorąco ze złości.
- Nie mam! - wrzasnął poirytowany wilkołak, a James zaśmiał się głośno.
- Nie denerwuj się, mamusiu. Do twarzy ci z macierzyństwem...
- Gdybym go nie trzymał, to bym cię walnął! - jęknął z żalem Lupin. Nagłym pomysłem wcisnął dziecko Syriuszowi, który złapał niemowlę w ostatniej chwili, rzucając się na Jamesa z pięściami.
- Nie no, co za przykład dzieciom dajecie?! - zawołał Black, przekrzykując powstałe hałasy. Pogłaskał Jacoba po jasnych, krótkich włoskach. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, po czym odłożył chłopca do łóżeczka. Spojrzał na blondyneczkę w żółtej koszulce i białych spodenkach. Uśmiechnął się do niej, wyciągając do niej rękę. Automatycznie chwyciła go za kciuk.
- Cześć, jestem Syriusz. A ty pewnie Joanne?
- Zapomniałeś dodać: wujek! - rzucił James, odpychając od siebie Lupina rękami. Blondyn o mylącej urodzie nie dawał za wygraną, ponownie na niego nacierając, sapiąc przy tym głośno przez nos.
- Albo: niania! - przyłączył się Remus. Następnie jęknął głucho, kiedy poczuł pięść okularnika z tyłu swej czaszki. Zamachnął się dziko, ostatecznie i tak jedynie przecinając powietrze pięścią, bo jamie zdążył odskoczyć. Black wywrócił oczami, w obecnej, niezbyt komfortowej sytuacji, czując się zobowiązanym do w miarę dorosłego zachowania. Chwycił przyjaciół za koszulki na karkach, odciągając w dwie różne strony.
- Przestańcie, do cholery! Później się policzycie. Teraz chyba mamy ważniejszy problem... - Szarpnięciem głowy wskazał na bliźnięta, które zaczęły ładować sobie do buzi kolorowy, mięciutki kocyk, na którym leżały. - Nie wiesz, co im jest?
Remus wzruszył ramionami, poprawiając ubranie. Przygładził rozwiane, jasne włosy.
- Nic. One tak zawsze.
- Tak?
- Tak. Zawsze jedzą kocyk, kiedy są głodne - powiedział spokojnie Lupin, patrząc na nie beznamiętnie. Zagryzł dolną wargę. - Najlepsze jest to, że żaden z nas mleka nie daje, a krowiego nie mogą. Mama tak twierdzi...
Syriusz uniósł brwi, wsuwając ręce do kieszeni. Zrobił wielce myślącą minę, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w najmłodszych w pomieszczeniu. James przeczesał włosy palcami, nieświadomie bardziej je sobie targając. Poprawił okulary.
- Butelka? - rzucił po chwili milc Popukał się wymownie palcem w czoło.
- Nie umiem karmić butelką!
- To się nauczysz - odrzekł dziarsko James, zacierając ręce. - Wiesz, jak będziesz miał swoje dzieci, to będzie z górki! - Klepnął go po przyjacielsku w ramię, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Znudzona mina i spojrzenie Remusa mówiące: "Jesteś idiotą", nie zmiejszyły jego entuzjazmu. Wręcz przeciwnie. - No, najwyżej się zakrztuszą a potem uduszą. I będziesz miał spokój.
- Tak, będę miał, pod warunkiem, że mi tyłek od pasów nie pęknie - sarknął blondyn, kierując kroki do kuchni.
- Też prawda - zgodził się James, idąc za nim. Black ponownie wywrócił oczami, wydymając wargi. Postanowił zostać z "kosmitami" i w miarę możliwości ich czymś zająć.
Remus otworzył jedną z szafek, wyciągając z niej dwie butelki. Podał je Jamesowi z prośbą, by je porządnie wypłukał pod letnią wodą. Tak, żeby go czymś zająć na czas, gdy będzie rozmrażał posiłek dla rodzeństwa. Potter zajrzał mu przez ramię.
- Czyje to?
- Mamy. Nie pytaj, jak je wcisnęła w tę folię, bo nie wiem. Nie patrzyłem...
James zarechotał w odpowiedzi.
- Remi! - zawył zrozpaczonym tonem Black. - One zaraz będą ryczeć!
- Zaśpiewaj im coś! - odkrzyknął blondyn, wstawiając rondel na palnik. - Nie pytaj co, cokolwiek! To je zamknie na kilka minut!
Potter władował sobie knykcie do ust, by zdusić śmiech, kiedy wyobraził sobie Syriusza śpiewającego niemowlakom kołysanki.
Czarny skrzywił się, ale nie skomentował. Pozwolił dzieciakom chwycić jego kciuki. Odchrząknął lekko, szukając w głowie jakiejś w miarę spokojnej piosenki. Takiej, którą byłby w stanie zaśpiewać, nie kompromitując się zbytnio przy tym. Wybrał "Niekończącą się opowieść". Zawsze bardzo ją lubił, odkąd tylko pamiętał. Nabrał powietrza i zaczął cicho, nieśmiało nucić. Widząc, że maluchy jakby się uspokoiły, zamknął oczy obiecując sobie, że udusi Remusa, po czym zaczął najzwyczajniej w świecie śpiewać.
Obróć się wokoło i uważnie patrz.
Lustrem twoich marzeń stanie się jej twarz.
Uwierz mi, że jestem wszędzie, w oczu twoich słońcach,
Na kartkach powieści, która nie ma końca.
Sięgnij gwiazd, wraz z fantazją wzleć,
śnij swój sen, a on spełni się.
Między chmurami, na tęczy, sekretny świat się mieści.
Oto właśnie prawda wiecznej opowieści,
Opowieści.
Pokaż swe obawy, a odejdą w cień.
W dłoniach twych się rodzi nowy, piękny dzień.
Między chmurami, na tęczy, sekretny świat się mieści.
Oto właśnie prawda wiecznej opowieści,
Opowieści.
Nie kończąca się opowieść,
Nie kończąca się opowieść,
Nie kończąca się opowieść.
Remus westchnął, zakładając smoczki na napełnione butelki. Westchnął ciężko, patrząc na nie niepewnie.
- Mam nadzieję, że nie za gorące...
- Nie ty jeden - pocieszył go James, biorąc od niego jeden plastikowy przedmiot. Westchnęli zgodnie, równym krokiem wchodząc do sypialni.
- Nie przestawaj. Jak zabraknie tekstu, to od nowa - nakazał Blackowi Remus, pochylając się po jedno z dzieciaków. - Chodź tu, Joanne...
Niezdarnie położył ją sobie na ręku, w drugiej trzymając butelkę. Manewrował niezgrabnie obciążonym ramieniem, aż w końcu o mały włos nie upuścił siostry.
- Szlag!... - syknął, w miarę możliwości pomagając sobie drugą ręką. James radził sobie podobnie, czyli w zasadzie w ogóle sobie nie radził. Lupin szarpnięciem głowy odrzucił włosy z twarzy.
- Główkę jej może podtrzymaj?... - zaproponował Syriusz, między jedną zwrotką, a drugą. Remi skinął głową, posłusznie jeszcze dziwniej wyginając rękę, dzięki czemu Joanne znalazła się w pozycji do jedzenia prawie idealnej. Potter poszedł w jego ślady, więc po chwili władował smoczek do jacobowej buzi.
- Przysała się! - pisnął chrapliwie Remi, jasne oczy zabłysły mu dziwnie. Syriusz parsknął śmiechem. Odgarnął grzywkę z oczu.
- Cóż za emocje... Uważaj! - jęknął w stronę okularnika, gdy Jacob zaczął parskać i się krztusić. Potter szybko cofnął butelkę, mając minę godną przestraszonego gumochłona. Jamie syknął ciche "cholera!", kładąc go na płasko.
- Oszalałeś?! Udusi się! - warknął Syriusz. - Pionowo go daj!
- Weź bo mi go zabijesz! - charknął Lupin, nieświadomie zbyt pionowo przytrzymując butelkę.
- Myślisz, że to takie łatwe?! - zbulwersował się Potter.
- Kretynie! - warknął Black, chwytając pokasłującego Jacoba na ręce. Przytulił go do siebie, maleńką główkę układając sobie na ramieniu. Poklepał go automatycznie po plecach. - O, działa - powiedział z miną święcie zdumionego, kiedy Jacob przestał fukać.
Twarz Remusa odzyskała nieco koloru. Black wyciągnął ręce, trzymając Jacoba najdalej od siebie jak mógł.
- Już myślałem, że coś ci jest - rzekł do niego powoli. Jacob kaszlnął ostatni raz, a następnie zakwiczał wesoło, wymachując rączkami. Syriusz zaczął się śmiać. - Zaplułeś się!
- Co tu się dzieje?...
- Mama!... - Krzyknął z niepomierną ulgą Remus. Pani Lupin popatrzyła na chłopców ze zdziwieniem, a widząc obecną sytuację, uśmiechnęła się szeroko, choć nie bez trudu, przez ogarniający ją szok.
- Remusku, źle ją trzymasz... Daj go, Syriuszu.
Black bez protestów oddał Jacoba w ręce pani Lupin. Wymienił z Jamesem i Remim spojrzenia. Cała trójka uśmiechnęła się głupawo do siebie, a po głowach zgodnie chodziło im jedno słowo:
Niańki.
24. Wakacje Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 29 Października, 2009, 19:26
I kolejna obiecana notka. Piszę ją leżąc w łóżku, dusząc się od kataru i prawie rzygając od kaszlu. Tak, stąd inspiracja do Petera... No nic. Zapraszam do czytania i komentowania. I postaram się już dziś dokończyć notkę do Luniaka...
Syriusz padł na wznak, miażdżąc ciałem materac wielkiego, miękkiego łoża. Westchnął ciężko, zamykając oczy. Przetarł pięściami powieki, podnosząc się. Przeciągnął swe szanowne ciało, po czym doczłapał do okna. Oparł się o parapet dłońmi. Przymrużył oczy, wpatrując się w zachodzące słońce, które chowało się za wierzchołkami drzew. Uśmiechnął się delikatnie do siebie, sunąc powoli wzrokiem po różnych odcieniach złotego nieba. Przechylił lekko głowę.
Podróż była żmudna, długa i męcząca, to fakt. Jednak jeśli tak teraz patrzę na rozciągające się przede mną widoki wieczornego nieba, bujnego ogrodu i majaczącego w oddali jeziora, to... warto było. Chociaż by po to, by tylko to zobaczyć. Popatrzeć choć przez chwilę...
Odwróciłem się szybko, słysząc, iż ktoś raczy mnie wołać. Sądząc po głosie, ciotka Druella.
- No, jesteś wreszcie! – prychnęła jasnowłosa kobieta, rytmicznie uderzając drewniano-koronkowym wachlarzem w ukrytą pod jedwabną rękawiczką dłoń. – Idziemy na kolację, rusz że się! Nie garb tak sylwetki, plecy proste i pierś do przodu! – dyrygowała Syriuszem, który z miną przegranego posłusznie się wyprostował. Nie widział sensu walki, przecież to i tak nic nie da. Kiwnął pokornie głową, słysząc polecenie, by zachowywał się stosownie do pochodzenia. Następnie zadarł lekko głowę do góry, zmrużył oczy i lekko zacisnął wargi, starając się iść, jak na szlachcica przystało.
Całą rodziną zeszli do hotelowej restauracji. Orion skinął lekko ręką. Niemal natychmiast pojawił się kelner z tuzinem sztuk menu. Podszedł jeszcze jeden młodzieniec, by odsunąć przedstawicielką płci pięknej krzesła. Każda z nich przygładzała sukienkę na tyłach, po czym powoli siadała, dziękując uroczym uśmiechem.
Syriusz uniósł lewą brew, mrużąc prawe oko i wydymając wargi. Lalunie...
Fuknął niezadowolony, buńczucznie krzyżując ręce na piersi.
Remus wśliznął się do pokoju, w którym aktualnie znajdowało się jego rodzeństwo. Byli sami. Rozejrzał się skrupulatnie na boki, podchodząc do drewnianego łóżeczka. Oparł dłonie na sztachetkach, zaglądając do środka. Automatycznie się skrzywił, po raz enty dokładnie przyglądając się ich twarzyczkom. Tym razem jednak nie spali, odwzajemniali remusowe spojrzenie.
Blondynek westchnął.
- Oczy nabierają wam koloru... – mruknął. Spojrzał na Jacoba. – Ty pewnie będziesz miał brązowe, po ojcu... A ty, kosmitko, szare – wymamrotał, chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Jakie to głupie, wkurzające i irytujące ponad wszelką miarę, że choć ich nie cierpię, sam przychodzę, sam, z własnej, nieprzymuszonej woli, by na nich popatrzeć. Nie wiem, czemu, co mnie do tego skłania. Przecież ich nie cierpię, są tacy mali, głupi i wiecznie rozwrzeszczani. I śmierdzą tymi wszystkimi specyfikami dla takich glutów! Nie rozumiem, co w nich takiego zachwycającego, przecież one są takie... Takie bezradne i głupie. Nawet porządnie ręki wyprostować nie umieją, nie mówiąc o wydaniu z siebie odgłosu bardziej cywilizowanego od „łaaa!” i „ge-ge”. Żałosne.
Są po prostu ohydne! Te małe, drobniutkie rączki, pulchne policzki, duże oczy, małe noski... Niezdarnie fruwające w powietrzu krzywe nóżki i te jasne kępki na głowach sprawiają, że są tak okropnie słodkie, że aż ohydne. A te dziąsła...
Pochylał się nad nimi jeszcze jakiś czas, bezwiednie drocząc się z nimi za pomocą maskotki, automatycznie się im przyglądając. Gdyby widział lekki uśmiech, który rozciągał mu wargi, z pewnością nie byłby zadowolony.
Westchnął, prostując się. Nie odrywał od nich wzroku jeszcze przez jakiś czas, po czym gdy miał się odwrócić i wyjść, Joanne nadęła się, czerwieniąc. Remus uniósł brwi. Po usłyszeniu wymownego dźwięku, po którym tradycyjnie nastąpił płacz, zagryzł wargę.
- Maamooo!!!...
James Potter skakał zawzięcie po łóżku, rozkopując na boki pościel.
- ...placka ci dam, a ty go zjesz! Nadzieję cię wiśniami, nafaszeruję jabłkami! Marchwią przystroję, pieprzem posolę! – wrzeszczał, wymachując rękami.
W pokoju głośno grała muzyka country, a Jamie za główny cel tego dnia obrał sobie jej przekrzyczenie. Specjalnie to zadanie trudne nie było, ale za tym pierwszym celem krył się drugi – krzyczeć tak głośno, aż sąsiedzi w końcu przyjdą ze skargą.
Uff, uff! Zaraz wyzionę ducha! – oto moje myśli, kiedy tak skakałem i wrzeszczałem. Nie mogłem jednak dać za wygraną, przecież postanowienie to postanowienie! Nie ustąpię, dopóki ktoś nie przyjdzie!
Zatrzymałem się na chwilę, chcąc złapać oddech. Przełknąłem ślinę z donośnym stęko-jękiem, po czym ponownie zacząłem pląsać.
- Znam takie słowo, które tak bardzo chcę ci daaać... Zamykam oczy, które tak chciałbym ci daaaaać...!!!
Potter zamknął oczy, rozłożył ręce i kiwając się w rytm wolniejszej piosenki wywrzaskiwał jej tekst. Nie zauważył, kiedy w drzwiach stanął jego ojciec i oparł się o futrynę. Przechylił lekko głowę, obserwując swojego syna. Uśmiechnął się lekko do siebie.
James, jego jedyne dziecko. Zawsze wnosił uśmiech, radość i śmiech wszędzie tam, gdzie się zjawiał. Dzięki niemu ten dom tętnił życiem, nie był taki... pusty, martwy? Charlus nie wiedział, co by zrobił, gdyby coś stało się Jamesowi. On był taki wesoły, rozwrzeszczany, wszędzie było go pełno... To nic, że chwilami było to naprawdę uciążliwe. Przecież Jamie miał dopiero dwanaście lat, całe życie przed nim. Niech się wyhasa, niech się wybiega i wyśmieje. Charlus wiedział, że przecież wszystko może się zmienić. Ostatnie tajemnicze zniknięcie jednego z urzędników Ministerstwa Magii przyczyniło się do wielu zmartwień Ministerstwa.
Peter leżał zakopany w pościeli po uszy. Czuł się bardzo źle, było mu zimno, ciałem wstrząsały mu dreszcze. Żeby było lepiej, mocny katar go dusił, a ustami oddychać nie lubił. Mokry, odrywający kaszel napadał go chwilami z taką siłą, że miewał odruchy wymiotne.
No po prostu cudownie. Co najmniej trzy tygodnie wakacji mi odpadają. Jak ja kocham mieć zapalenie oskrzeli! Mam teraz spacerki w deszczu... To nic, że jest lato i ciepło kiedy moja... Jak to się nazywa? Oporność chyba... pozostawia wiele do życzenia. A nie, nie oporność. Odporność! Chociaż... No w sumie fakt, wczoraj było akurat chłodno, wiał mocny wiatr i padało. A później zamiast się przebrać to chodziłem w mokrym ubraniu. No nic, chciałem, to mam. W sumie nie jest tak źle z tym chorowaniem... Wszyscy są na najlżejsze skinienie i w ogóle... Podają hebatkę, coś do jedzenia, możesz ile chcesz oglądać telewizję... Ale ci ludzie w tym pudle są śmieszni! Tacy malutcy... Tylko gdyby ta głowa mnie tak nie bolała, to wtedy było by naprawdę fajnie.
Peter westchnął ciężko, siadając. Sięgnął po jabłko leżące na szafce nocnej przy łóżku. Pocierał je chwilę rękawem, po czym wbił w nie zęby. Słodki sok rozbryzgł się na boki, spłynął po brodzie. Uśmiechnął się do siebie, żując odgryziony kawałek. Był twardy i słodki. Może z domieszką kwaśnego, ale to nie przeszkadzało. Lubił takie jabłka. Spojrzał na kalendarz wiszący na ścianie i westchnął.
Od powrotu do Hogwartu dzielił go jeszcze miesiąc. A co do obietnicy pisania raz na tydzień... Nic z tego nie wyszło. Skoro chłopcy zapomnieli o nim, to czemu on miałby pamiętać o nich?
15.07.72 Nie uwierzysz, jak tu pięknie!
Nie dziwię się już Francuzom, że Lazurowe Wybrzeże nazywają „sercem świata”. Nawet moi rodzice się wyluzowali! Szkoda, że nie widziałeś Narcyzy biegającej w bikini po plaży za równie poważną Bellą... W życiu tego nie zapomnę, no naprawdę piękny widok!
Ilekroć wsłuchuję się w rozmowy Francuzów, to chce mi się śmiać. To ich „r”! Powiedz sobie po francusku swoje imię, Remusku, to być może padniesz tak jak ja.
Jak dowiedziałem się w drodze, nasz apartament znajduje się w Saint Tropez. Piękny widok na morze...
Ściskam cię serdecznie i czekam na odpowiedź. Ah, i ucałuj tych glutów ode mnie.
Syriusz
20.07.72 A nigdy w życiu!
Sam je sobie całuj, już nie napiszę gdzie!
Cieszę się, że podoba ci się na wakacjach, co wnioskuję z twojego listu. Koniecznie musisz zrobić chociaż kilka zdjęć, bo jak nie, to cię z Jamesem na spółkę rozszarpiemy. Już zaraz do niego o tym napiszę, więc szykuj aparat, kochaneczku.
Również pozdrawiam.
Remus
PS. A odnośnie imienia... Cóż, paść może nie padłem z samego brzmienia, o ile z miny mamuśki.
20.07.72 Mój drogi, jakże wspaniały lecz nieznośny Jamesie!
Składam ci propozycję nie do odrzucenia – jeśli Black nie przywiezie zdjęć z wakacji, to go rozszarpiemy. Dopiero co wysłałem mu tę groźbę, więc zostałeś postawiony przed faktem dokonanym. Nawet nie próbuj się wymigać, bo już więcej za ciebie wypracowania z historii nie napiszę!
Łaskawie powiedz, co tam u ciebie słychać, Jamie. Obiecałeś, że będziesz pisał, a ty mi nawet pogiętej pergaminowej kartki nie wysłałeś!
Remus
21.07.72 Potter! Zabiję cię!
Wiem, że sam o tej kartce pisałem, no ale to już był szczyt chamstwa! Ciebie też rozerwę, zobaczysz! Ale najpierw uporamy się z Blackiem, tak...
No ale teraz na serio. Napisz, co u ciebie słychać, bo normalnie zaczynam się martwić.
Remus
22.07.72 Wiem, że jestem cudowny, Remusku, nie musisz mnie z zachwytu rozrywać, no naprawdę...
O, jak miło! Właśnie dostałem list od Syriusza. Z tobą też flirtuje?
James
23.07.72 Jak ci zaflirtuję, to ci się do końca życia odechce, gołąbeczku.
Tak, ze mną również pisuje. Przecież sobie wszyscy to obiecaliśmy, czyż nie?
Remus
22.07.72 O rany, bijemy rekordy długości listów... Raptem trzy linijki na krzyż i gotowe! Się wysilamy...
Dziś wracam do domu. Wyjazd mi się z lekka przedłużył, ale to dobrze, bo tu jest świetnie.
Zdjęcia mam, nie mogłem się powstrzymać od tego, by zepsuć wam zabawę rozrywania mnie, buehehe...
Syriusz
PS. Eum... Wiesz może Remi, co się dzieje z Peterkiem? Nie miałem od niego żadnych wiadomości od początku wakacji.
22.07.72 Powtórzę to, co pisałem do Lupina: bijemy rekordy długości listów.
Za godzinę wyjeżdżamy z Saint Tropez.
Nie martw się, nie będziesz musiał skalać swych dłoni mą szlachetną krwią, mam zdjęcia.
Pisał może do ciebie Peter? Do mnie się nie odzywał...
Syriusz
23.07.72 O, jak szybko doszło, ledwie wczoraj napisałeś, a dziś doszło... Milusio.
Cóż, dobrze, że masz te zdjęcia, brzydzę się krwią.
Tak, długością rzeczywiście nie grzeszymy, że tak powiem.
Nie, Peter do mnie nie pisał. Zapytam jeszcze Jamesa.
Remus
23.07.72 Syriuszku!
Witaj w Londynie, w takim razie. Jak mogłeś nie napisać mi, że już wracasz?! Ja tu się od Remusa wszystkiego dowiaduję... Aaah, ty!
James
24.07.72 Pierwsza w nocy a ja do ciebie piszę! Wybacz, Jamie...
Właśnie, pisał do ciebie Peterek? Bo do mnie i topionego się nie odzywał.
Remus
24.07.72 Zamęczymy te sowy...
Nie odzywał się. Powtórz Blackowi, mi się nie chce.
25.07.72 Jestem taki romantyczny, że chyba sam się w sobie zakocham. Siedzę na oknie i piszę do ciebie list, a gwiazdy lśnią na ciemnym niebie...
No cóż, odnośnie powodu, z którego piszę... Do Pottera Pettigrew też się nie odzywał. Kazał mi przekazać, bo jemu się nie chciało do ciebie pisać...
Remus
26.07.72 Bo ty jesteś leń i tyle, o!
Tak, Lupinek nakablował, haa-ha...
A Peterowi zrobimy chrzest, jak go spotkamy.
Syriusz