Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
23. Wakacje Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 18 Października, 2009, 15:22
Nowa notka! Szatanie, jak ja dawno nie pisałam! Trzy miesiące blisko! Ale już jest wpis, zapraszam do czytania i na mojego bloga: www.pamietnik-syriusza.blog.onet.pl
Pozdrawiam.
A nową notkę postaram się dodać jak najszybciej. Dla was.
Tę dedykuję czytającym!
Od narodzin Joanne i Jacoba minęły dwa tygodnie. Reja z dziećmi wróciła do domu.
Dalej zajmowała się kuchnią, ogrodem, gotowała i sprzątała. John, tak jak zawsze, wychodził o ósmej do pracy, by wrócić o dziewiętnastej.
Niby wszystko wróciło do normy, a jednak wszystko było inaczej.
Remus nie grywał już z ojcem w planszówki, gdy wracał wieczorem. John nie miał na to czasu. Witał się z żoną, niedbale czochrał synowi miodową czuprynę i natychmiast zajmował się swoimi najmłodszymi dziećmi, na co Remi tylko się odwracał, by skupić uwagę czymkolwiek innym, niż tym obrazku.
Z matką było podobnie. Może i rozmawiała z Remusem, nadal gotowała specjalnie to, co on lubił, dyskutowali o różnych rzeczach, o kwiatach i innych przyziemnych sprawach, lecz zawsze, gdy to robili, Reja zerkała nieustannie w stronę noworodków. Zupełnie jakby nie mogła się doczekać, aż dadzą znak, że żyją, by oderwać się od tego, co robi i biec do swych maleństw.
Remus nie był z tego zadowolony. Czuł się zepchnięty na dalszy plan, jakby niechciany. Wiedział i to bardzo dobrze, że małe dzieci potrzebują nieustannej troski i uwagi, że są całkowicie zależne od rodziców. Ale przecież to nie powód, by traktować go jak powietrze! Ile przez te dwa tygodnie było sytuacji, że przychodził do matki czy ojca z jakąś sprawą, nawet najbardziej błahą, to co słyszał? „Za chwilkę”, „Teraz nie mogę, poczekaj.”, lub w ogóle zero reakcji.
Wilkołak westchnął ciężko, widząc, jak matka siedzi na kanapie w salonie i karmi tych małych, rozwrzeszczanych kosmitów. Nieświadomie wygiął usta w smutną podkówkę, zakładając buty. Kiedy były już porządnie zasznurowane, popatrzył ponownie na swoją rodzinę.
- Wychodzę.
Matka nawet nie zareagowała, jakby tylko lekko kiwnęła głową. Remus lekko spuścił wzrok, otwierając drzwi i wychodząc na podwórze.
- Bachory... Głupie gnoje... – mamrotał do siebie, idąc ulicą. Nienawidził tych dzieci, nienawidził ich z całego serca. Zatrzymał się gwałtownie.
Zaraz, skąd w nim tyle agresji, złości i innych negatywnych uczuć? Przecież nigdy wcześniej tak nie było, nawet lubił dzieciaki, więc co teraz się z nim dzieje?
Eh... Zazdrość... – Kopnął kamień, który nawinął mu się pod nogi. Prychnął cicho pod nosem, patrząc na kobietę prowadzącą wózek. Nie widział całej jej pociechy, jedynie pulchne rączki, którymi wymachiwała. Skubnął zębami dolną wargę, lekko kręcąc głową.
Syriusz patrzył z rozczuleniem wylewających mu się z oczu na Zahuna. Black miał dziwne wrażenie, że żyje tylko dla tego psiaka, bo nic innego ostatnio się dla niego nie liczyło. Nieustannie go obserwował, śledził każdy jego ruch, robił to jakby automatycznie, mimowolnie. Nie mógł się na niczym skupić, bo jego myśli wciąż zaprzątał ten pies. Nie przeszkadzało mu to, przecież ta słodka, mała, czarna kulka była od niego zależna, on ją karmi, bawi się z nią i próbuje wpoić nawyk, że po przebudzeniu idzie się na spacer, tak jak i po jedzeniu. Nie miał go długo, bo ile jest raptem czternaście dni? Dla niektórych wiele, dla niektórych nic. Syriusz, który rzadko zwracał uwagę na upływający czas, miał wrażenie, że ma tę psinę raptem od godziny. Nie mógł się nią nacieszyć, ciągle śmieszyły go sytuacje dla Zahuna codzienne – o coś się potknie, łapka mu się podwinie i się wywróci, w zabawie przewali się na grzbiet czy już po prostu poślizgnie się na wypolerowanej na wysoki połysk podłodze w willi przy Grimmuald Place. Serek czuł to pierwszy raz w życiu i nie wiedział, jak to nazwać.
Bo jak określić tę wypełniającą go czułość, gdy patrzył na swojego ulubieńca? Gdy się bawił, merdał radośnie ogonkiem, czuł lekkie ciepło na sercu, bo przecież Zahun jest taki wesolutki, szczęśliwy. Gdy spał na syriuszowych kolanach czy na swoim posłaniu, Blacka ogarniało słodkie poczucie spokoju. Gdy widział, że pies ma podkulony ogon, zapominał o wszystkim, nawet o tym, że jest w trakcie jedzenia posiłku – wstawał bez pytania od stołu, podchodząc do swojego słoneczka. Raz podczas zabawy, Zahun przewrócił się i uderzył łebkiem o futrynę i zaskoczony zapiszczał. Syriusz poderwał się z miejsca, biorąc psinę na ręce i oczywiście ucałował go w głowę. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby temu kudłatemu słońcu coś się stało.
Zamknął za sobą drzwi frontowe, Zahun zaczął się gwałtownie otrzepywać z deszczu.
- Nie, nie! Nie rób tak! – Chwycił go po obu stronach mniej więcej w połowie jego długości, zabraniając mu się po swojemu suszyć w hallu. – Zachlapiesz ściany, skarbie! Chodź, musimy iść do łazienki umyć łapki, bo pozostawiasz błotniste ślady. Takie małe, psie łapki... – Nie zwracając uwagi na to, że jego pupil wręcz ocieka błotem, chwycił go w objęcia brudząc sobie ubranie, i przeniósł swój skarb do wanny. Pies zaczął obwąchiwać czarny granit, z której została zrobiona. Syriusz roześmiał się głośno.
– Mógłbyś się w to wtopić, kochanie... – Ucałował go w mokry, ubrudzony pyszczek, Zahun odwzajemnił gest, przez co Syriusz z uśmiechem wytarł psią ślinę z policzka.
Kiedy Zahun był już czysty i wysuszony, postawił go na ziemi, po czym chwycił go za uszy i zaczął go za nie bestialsko tarmosić. Lablador odpowiedział powarkiwaniem wymieszanym z radosnym, aczkolwiek niezadowolonym szczekaniem, próbując się jednocześnie opędzić łapkami. Black puścił go, prostując się, a Zahun złapał go za nogawkę i zaczął ją zapamiętale żuć. Przyszły Łapa roześmiał się, odchylając głowę w tył, gdy po którymś z kolei zbyt gwałtownym szarpnięciu łebkiem, wywrócił się, robiąc niezgrabny przewrót na plecy.
Znów był sam z babcią. Matka znowu wyszła z tym całym Marco. Peter przyrzekł sobie w myślach, że choćby ten mężczyzna stanie na głowie, nigdy w życiu nie zwróci się do niego słowem „tato”. Jego ojciec przecież nie żył, w jaki sposób miałby niby mówić tak do innego faceta, nawet jeśli matka go kocha?!
Westchnął ciężko, siedząc na huśtawce w parku. W tym parku, do którego chodził zawsze. A nuż spotka Syriusza? Niecałe pół roku wcześniej, gdy tu przyszedł, pojawił się również Black z młodszym bratem. Pettigrew uśmiechnął się lekko do siebie, na wspomnienie tego agresywnego krzyku Syriusza: „I co się tak gapisz?! Rób aniołki!”. Z niezadowoleniem również stwierdził, że rodzicielce w twarz mówi: „mamo”, a w myślach „matka”. Nie podobało mu się to ani trochę. Zupełnie, jakby się przeciw niej buntował, chciał sprawić przykrość...
Westchnął, schodząc z huśtawki. Ciężkim krokiem okrążył plac, myśląc naprawdę nie wiadomo o czym, by zdecydować, że wróci do domu. W końcu babcia będzie się niepokoić, a tego nie chciał.
Idąc, mijał mnóstwo ludzi. Przyglądał się im. Ich twarzom, włosom, ubraniom, minom... Jakby chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów z poszczególnych postaci. Sam nie wiedział czemu, ale starał się ustalić choć jedną cechę charakteru każdego z nich na podstawie samego ich wyglądu. Jego matka twierdzi, że tak się nie da, ponieważ pozory przecież mylą. Ale, tak na dobrą sprawę, czy ona kiedykolwiek próbowała to zrobić, tak naprawdę?
Skręcił w wejście do kamienicy, w której mieszkał. Rozejrzał się automatycznie, gdy wszedł na coś w rodzaju podwórza. Z westchnieniem pchnął drzwi frontowe, przez które wchodziło się do budynku. Potarł dłonią policzek, drugą rękę kładąc na poręczy schodów. Stopień po stopniu, wspiął się na trzecie piętro. Machinalnie odwrócił się w stronę drzwi z numerkiem dziesiątym i nacisnął klamkę, przejście ustąpiło. Od progu powitał go przyjemny zapach szarlotki, pieczonej właśnie przez babcię Petera. Uśmiechnął się lekko do siebie.
James fuknął ze zniecierpliwieniem, stojąc przed rodzicielką, aktualnie prawiącą mu jakże nudne kazania na temat dobrego zachowania.
- ...nie szalej za bardzo, Jimmy, przecież tam są małe dzieci, pamiętaj o tym. I przywitaj się ładnie, nie bekaj, nie wyrażaj się brzydko – wyliczała Dorea Potter, a Jamie tylko dla świętego spokoju kiwał jej głową, pozwalając, by znęcała się grzebieniem nad jego włosami. Zresztą, co go obchodzą ci mali Joanne i Jacob, on chciał się tylko zobaczyć z Remusem, na Merlina...
Rodzice Jamesa i Remusa znają się dzięki pracy ich rodzicielek – obie są uzdrowicielkami w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga, a dzięki temu, znajomość zawarli również John i Charlus. Ich dzieci nie poznały się jednak przed Hogwartem z powodu remusowej przypadłości – chłopak po prostu tak zamknął się w sobie, że nikt nie widział sensu narzucania mu nowych osób w życiu na siłę, kiedy on sobie wyraźnie tego nie życzył.
Kiedy Dorea uznała, że mogą już iść, Charlus tylko westchnął ciężko, wsypując do kominka garść proszku Fiuu, by wypowiedzieć adres domu państwa Lupinów. Chwilę później to samo zrobiła również Dorea i James.
- Witajcie! – zawołała z radością Reja, rozkładając szeroko ręce w powitalnym geście. Padły sobie z Doreą w ramiona, jak zresztą na przyjaciółki przystało. Odsunęły się od siebie na wyciągnięcie ramion, pani Potter zmierzyła matkę wilkołaka wzrokiem.
- Świetnie wyglądasz!
- Gdyby pominąć garście fałd na brzuchu czy rozstępy na udach, faktycznie mogłabym to sobie przyznać.
Kobiety roześmiały się głośno, na co Charlus tylko pokręcił z lekkim uśmiechem głową. Jim rozglądał się wokół siebie, od niechcenia rejestrując miło urządzony salonik, z lekkim niezadowoleniem stwierdzając, że nigdzie nie ma Remusa. Choć na chwilę postanawiając posłuchać matki, nie skomentował tego faktu.
Kiedy padło pytanie co do tego, czegóż to Potterowie chcą się napić, zza zamkniętych drzwi dało się słyszeć niemowlęcy płacz niezadowolonego dziecka, a później zirytowany, remusowy krzyk:
- Mamo! Pijawki cię wołają!
James, całkowicie wbrew sobie roześmiał się głośno, czemu zawtórował chichot jego ojca. Reja skrzywiła się.
- Remusie! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak o nich nie mówił?! – krzyknęła, a w pomieszczeniu pojawił się znużony Remi. Wzruszył ramionami.
- A ile razy ja wam mówiłem, że nie chcę rodzeństwa? Teraz musicie swoje wycierpieć – oświadczył bezlitośnie, po czym łaskawie zauważył Jamesa. Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Cześć!
- I czołem – odparł pogodnie Jamie. Rem westchnął, słysząc szczebiotanie matki nad kołyską.
- Chodź do ogrodu, jeśli nie chcesz teraz wysłuchiwać kakofonii jęków zachwytu nad tymi syrenami – mruknął Lupin, a Potter posłusznie podniósł się z miejsca.
Syriusz zamknął za sobą drzwi od pokoju, posuwistym krokiem podchodząc do łóżka, pod którym ukryta była duża walizka obita czarną skórą. W prawym górnym rogu lśniła srebrna plakietka z wytłoczonym nazwiskiem Syriusza Alpharda Blacka. Uchylił jej wieko, zaglądając do środka.
- Czyste – mruknął do siebie. – Te stworkowe metody...
Pchnął lekko zamknięcie walizy, na co ta uderzyła o podłogę z cichym stuknięciem. Zacmokał, podnosząc się z klęczek, kierując kroki do wielkiej, ręcznie rzeźbionej w jesionie dwudrzwiowej szafy. Krótko zlustrował wzrokiem jej zawartość, po czym włożył w nią ręce, sięgając po wyjściową szatę, którą rodzice kazali mu spakować, bo a nóż trafi się jakaś okazja. Wyjął ją razem z wieszakiem, po czym rozłożył ją na łóżku.
Zbieranie w jedno miejsce potrzebnych mu rzeczy, zajęło pół godziny. Kiedy rzucił na kupkę poskładanych ubrań szczoteczkę do zębów, osunął się na kolana, sięgając po ręcznik.
- Francja... – mruknął do siebie, układając go na dnie walizki. Na to poszły pięć par ciemnych spodni i trzy bluzy. – Świetnie. Dwa tygodnie za granicą, bez znajomości języka, na pastwę Malfoy’ów, Lestrange’ów, reszty mojej rodziny, Rosier’ów... Wręcz bajecznie. – mamrotał z lekka zirytowany, podczas gdy w radiu stojącym na dębowym stoliczku do tego przeznaczonym, leciała piosenka „Hey baby”.
Starając się ich zbytnio nie pognieść, ułożył blisko osiem koszulek, samemu nie wiedząc po co tyle tego pakuje. Przecież to tylko czternaście dni, nie zdąży tego wszystkiego ubrudzić. Uśmiechnął się krzywo do siebie. Ależ oczywiście! Co by sobie kamerdyner troszkę podźwigał...
James i Remus wcisnęli się do budki telefonicznej, zamykając za sobą starannie drzwi. Popatrzyli po sobie z głupimi uśmiechami.
- To co robimy? – zapytał James, a Remik parsknął śmiechem, po czym odwrócił się tyłem do niego, a przodem do półeczki, na której spoczywała książka telefoniczna. Potter uniósł brwi.
- Masz mugolskie pieniądze?
Lupin spojrzał na niego przez ramię, robiąc pełną politowania minę.
- Zawsze noszę w kieszeni trochę mugolskiej kaski, nie wiem przecież, czy mi się przypadkiem nie przyda.
Wsunął dłoń do kieszeni, po czym poruszył palcami, a jej zawartość zabrzęczała srebrnymi monetami. Jamie przysunął się bliżej, zaglądając Lupinkowi przez ramię, bowiem musiał koniecznie zobaczyć, jak książka telefoniczna wygląda w środku. Remus westchnął.
– Jakiego szukamy nazwiska?
- Śmiesznego! – odparł James takim tonem, jakby to było oczywiste. – Wiesz, co by jakiegoś człowieka wkręcić...
Remi zaśmiał się cicho, przerzucając na oślep grubszą część książki. Wypadło na literkę „n”.
- ...Nabreck, Nackins... – mamrotał, sunąc palcem po liście. Zarechotał nagle. – Nalał! – jęknął, zginając się w pół. James zawtórował mu donośnym chichotem.
- Dawaj, dzwońmy do niego! – rozkazał, lekko uderzając Remuska w ramię. Poprawił okulary.
Blondynek wyprostował się, kiwając żarliwie głową. Sięgnął do kieszeni, by wyjąć z nich pięćdziesiąt centów. Po chwili oględzin aparatu telefonicznego, wsunął monetę do oznakowanego miejsca i z głupią miną podniósł słuchawkę.
- Swoją drogą, ciekawe ma facet nazwisko – zauważył zdawkowo Jamie, a Remi wydał z siebie na poły rozbawiony dźwięk, jednocześnie wystukując numer.
- 74...48... 31... 46 – mruknął, ostatni raz przesuwając tarczkę do cyfry „6”. Poczekał cierpliwie, aż wróci na swoje miejsce, po czym ułożył tak słuchawkę, by James również mógł słyszeć to, co ten, kto odbierze, będzie mówił. Potter przybliżył swoją głowę do czaszki Remiego. Słuchali rytmicznie się powtarzającego sygnału przez kilka sekund, gdy w słuchawce rozbrzmiał suchy, urzędowy głos jakiegoś mężczyzny. Lupin machnął ręką, dając Potterowi znak, żeby był cicho.
- Halo?
- Em... pan Nalał? – zapytał Remus, starając się przybrać niski ton głosu.
- Tak – odpowiedział mężczyzna.
Remus myślał krótką chwilę, po czym wypalił:
- To niech pan to teraz posprząta.
Szybko odłożył słuchawkę na widełki. Razem z Jamesem zgodnie ryknął śmiechem, zginając się w pół. Widząc dziwne spojrzenia przechodniów, chrząknęli wymownie, wychodząc z budki. Nienaturalnie szybkim krokiem ulotnili się w jakąś boczną uliczkę, by dać upust swym emocjom. Przybili piątki, głośno się śmiejąc.
Peter westchnął ciężko, osuwając się na krzesło kuchenne w mieszkaniu babci. Automatycznie wodził za nią wzrokiem. Obserwował każdy jej ruch, lekki uśmiech na oplecionej pajęczyną starości twarzy. Westchnął cicho, lekko się garbiąc.
Przeżywała właśnie swoje trzecie życie. Pierwsze przebalowała jako młoda dziewczyna. W drugim się ustatkowała, wychodząc za mąż i zostając matką. A teraz, w trzecim... Służyła radą, uśmiechem i niekończącym się ciepłem, wcielając się w rolę babci.
Pettigrew był bardzo ciekaw, czy jemu również uda się osiągnąć taki życiowy staż. Czy on również spotka kobietę, z którą zwiąże się na resztę życia, czy da mu ona dziecko? A później, czy doczeka się wnuków?
Chłopiec potrząsnął lekko głową, stwierdzając, że zbyt dużo ostatnio myśli. Zagryzł wargę, podnosząc wzrok znad swych splecionych, przed paroma minutami umytych dłoni.
- Pączusiu, chcesz troszkę budyniu?
Peter skinął głową, uśmiechając się do babci szeroko. Nie zwrócił uwagi na to, że przecież nie jest głodny, wszak budyniem i tak by się nie najadł.
Wstał i podszedł do szafek, by wziąć sobie łyżeczkę. Lekko wymachując dzierżącym w dłoni przedmiotem, ponownie opadł na krzesło, podpierając głowę ręką, której łokieć ulokował na blacie stołu. Ponownie zajął się obserwowaniem babcinych poczynań.
Kiedy salaterka z budyniem stanęła przed nim na stole, z lekka obojętnym wzrokiem popatrzył na brązową zawartość z kwiatem z bitej śmietany na wierzchu. Uśmiechnął się lekko do siebie.
- Dziękuję, babciu – rzekł uprzejmie, po czym ucałował ją w policzek.
Syriusz zarzucił Alphardowi ręce na szyję, mocno się w niego wtulając. Mężczyzna westchnął, odwzajemniając uścisk. Pogładził go po przydługich, idealnie przyczesanych włosach. Serek odsunął się od niego na wyciągnięcie ramion, patrząc ojcu chrzestnemu w twarz z szerokim, choć nieco smutnym uśmiechem.
- Dzięki, że zajmiesz się Zahunem.
Alphard skłonił lekko głowę.
- To będzie dla mnie czyta przyjemność – rzekł głębokim głosem, ignorując szarpanie nogawki jego spodni przez pewną średniej wielkości, czarną istotę.
Młody Black roześmiał się głośno.
- No mam nadzieję – odparł, siląc się na groźny ton. Alphard ponownie skłonił głowę.
- Życzę miłego wyjazdu i znośnej podróży.
Syriusz wyszczerzył zęby, ponownie się do wuja tuląc.
- Dzięki! – zawołał mu do ucha, po czym odsunął się, by pożegnać Zahuna. Chwycił go w objęcia, ściskając, głaszcząc, tarmosząc i całując przez następne pięć minut.
- Do zobaczenia za dwa tygodnie, kochanie. Bądź grzeczny... – mruknął w jego lśniącą, gęstą sierść. Podrapał go za uchem. Chichocząc patrzył, jak jego tylna łapa uderza niekontrolowanie w płytki tworzące chodnik. Syri wyprostował się z ciężkim westchnieniem. Zahun otrzepał się, pobrzękując zapięciami szelek i smyczy.
- Syriuszu, pospiesz się! – fuknęła Druella, a młody Black przybrał wymowny wyraz twarzy, odwracając się do niej przodem.
- Już lecę, pędzę – rzekł pokornie, choć z nutką kpiny w głosie. Posłusznie się z nimi zrównał, automatycznie sięgając do rączki walizki. Wyprostował się z niezadowoloną miną, kiedy poczuł trzepnięcie w ramię skórzaną rękawiczką.
- Zostaw to – syknęła Walburga.- Nie jesteś jakimś brudnym paziem, żeby targać swoje bagaże!
- Księciem z bajki też nie jestem, aby czekać, żeby mnie wszyscy wyręczali – mruknął do siebie.
- Mówiłeś coś? – zapytała jego rodzicielka, a Syriusz potrząsnął głową.
- Nie, nie, matko. Nic nie mówiłem – rzekł głośno. Przełknął ślinę, wsuwając ukryte pod białymi rękawiczkami dłonie do kieszeni. Zacisnął ręce w pięści, lekko kołysząc się na piętach.
Było mu strasznie niewygodnie, ten krawat go dusił, pantofle uciskały mu stopy, obcierały pięty. Westchnął ciężko, wzrok kierując na niebo. Nie miał pojęcia, co skłoniło go do tego, by zgodnie z życzeniem jego rodziny to założył. Podrapał się w głowę.
- No nareszcie! – warknął jego ojciec, gdy dobiegł do nich jakiś młody chłopak w czerwonym stroju i śmieszną czapką na głowie.
Syriusz uśmiechnął się lekko do siebie, unosząc przy tym brew. Westchnął wymownie, ale nic nie powiedział, biernie obserwując, jak chłopaczyna szarpie się z kilkoma ciężkimi walizami. Po chwili namysłu odłączył się od rodziny, zwalniając kroku, by móc się z nim zrównać. Spojrzał w jego zarumienioną twarz.
- Mówisz po angielsku? – zapytał, nie będąc pewien, czy nie jest on innej narodowości. Przecież na tym peronie nie było to rzadkością. Widząc, że podniósł na niego duże, chabrowe oczy, patrząc mu w twarz z czymś na rodzaj strachu, prychnął. – No odpowiedz! – zażądał, wyjmując dłonie z kieszeni i zaciskając je w pięści tak mocno, że zatrzeszczały mu palce.
- Nie dobrze – odparł po chwili, jakby z lekkim trudem. Black skinął głową.
- Pomógłbym ci, ale mnie za to zlinczują – rzekł, gestem wskazując na grupkę dostojnych ludzi, idącą przodem.
- Kto oni dla ciebie? – zapytał chłopak, przystając na chwilę. Syriusz oblizał wargi.
- To pytanie moim zdaniem zabrzmiało zdecydowanie zbyt wulgarnie! – stwierdził szarooki idąc w ślady zachowawcze matki, mierząc go spojrzeniem. Westchnął ciężko. – Rodzina, niestety... Zresztą, co mi tam. Posuń się trochę – burknął, stając obok. Machnął ręką, widząc, że nie rusza się z miejsca. – No weź się suń, chcę ci pomóc! – prychnął zirytowany. Świetnie! – warknął w myślach, pchając ciężki wózek z bagażem. – Jeśli wszyscy we Francji są tacy kontaktowi i inteligentni, to ja dziękuję bardzo!
22. I to wszystko w ciągu doby! Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 29 Lipca, 2009, 00:34
Pardon, że tyle nie pisałam. No nic, nie mogłam na raz napisać tej notki, wyciskałam ją z siebie w kawałkach.
Piosenka, którą wszyłam w notkę to "Forever young", w wykonaniu Alphaville. Zespół ten grał w latach 70-tych, sądzę więc, że pasuje.
Zapraszam też na bloga założonego z przyjaciółką. Typowy fan-fic, połączenie dwóch różnych historii z ludzkich umysłów i naszego, współczesnego świata. http://wen-city.blog.onet.pl/
Notka z dedykiem dla Darii, Ziela, Rogacza, Lunatyka, Glizdka, moich wen i Ann-Britt.
Zatańczmy pięknie, zatańczmy przez chwilę
Wieczność może zaczekać, chcemy tylko popatrzeć na niebo
Z nadzieją na najlepsze, ale przygotowując się na najgorsze
Masz zamiar spowodować katastrofę czy nie?
Trzecia w nocy. Wszyscy mieszkańcy domu o numerze piętnastym w małej wiosce Farewell Drivet spali, wyłączając drobnego blondynka. Nie mógł zasnąć. Leżał na wznak, wpatrując się w usiane gwiazdami niebo. Zaczynało się już przejaśniać. Nadchodził świt...
Remus miał dziwne wrażenie, że tej nocy żaden z jego rodziców się nie wyśpi, choć do tej pory było spokojnie. Termin minął dwa dni temu...
Minął już tydzień od jego powrotu i przez cały ten czas nie mógł sobie znaleźć miejsca. Odzwyczaił się od tego, że co rano biega do piekarni po świeże bułki, pomaga mamie w kuchni czy chociaż całe dnie spędza na zabawie w ogrodzie czy z kolegami mieszkającymi na tym samym osiedlu, co on. Wbił się w szkolny rytm - śniadanie, lekcje, obiad, lekcje, wolne, lekcje, kolacja, włóczęgi, sen...
Uśmiechnął się lekko do siebie na wspomnienie tych kilku nocnych spacerków, na które chłopcom udało się go wyciągnąć. Nie żałował tego, że ich przyłapali. Raczej tego, że nigdy nie chciał iść z nimi dobrowolnie, tylko go za sobą dosłownie taszczyli, w celu oderwania od szkolnej monotoniny.
Przysiągł sobie w duchu, że to się nie powtórzy - nawet sam zapyta, czy może iść z nimi.
Pozwól nam umrzeć młodo lub żyć wiecznie
Nie mamy nadludzkiej mocy, lecz nigdy nie mówimy nigdy
Siedząc w piaskownicy, życie jest krótką wycieczką
Muzyka jest stworzona dla smutnego człowieka
Krzyk. Pełen zdziwienia, strachu ale i trochę bólu.
Lupin usiadł gwałtownie, zrzucając z siebie kołdrę. Nie ulegało żadnym wątpliwościom, że to matka.
Lekko się chwiejąc przez zawroty głowy, żwawym krokiem ruszył w stronę sypialni rodziców. Bez pukania otworzył drzwi, zatrzymując się w progu. Uniósł zaskoczony brwi, widząc matkę, która sprawiała wrażenie całkiem spokojnej, tylko oddychała jakoś tak szybko, oczy miała zamknięte, trzymała się za duży brzuch. Remusowi wydawało się, że prześcieradło jest mokre. Nieświadomie otworzył usta - ojciec miotał się po pokoju, trzymając za włosy. Blondynek przełknął z trudem ślinę.
- John, szybko!
- Wszystko w porządku, mamo?...
Reja uśmiechnęła się szeroko, promieniując radością, mimo iż skrzywiła się z bólu.
- To chyba już!...
Rem z trudem powstrzymał pełen obrzydzenia grymas, wdzierający mu się na twarz. Przybrał jak najobojętniejszy wyraz twarzy, na jaki było go stać. Odchrząknął lekko.
- Aha. To nie trzeba przypadkiem do Munga? Tato, mama zostawiła spakowaną torbę w przedpokoju.... - Usunął się z przejścia, torując drogę podekscytowanemu ojcu. Nie napawało go zbytnią radością to, że najpewniej dziś rano pozna swojego brata czy siostrę. Nie chciał mieć rodzeństwa, nie i nie! Poszedł zdenerwowany do pokoju, rzucając się na łóżko. Uderzył pięścią w poduszkę. - Świetnie. A teraz, Remusie, gdy rodzice wyjdą, naciesz się ostatecznie byciem jedynakiem - rzekł do siebie grobowym tonem. Prychnął, lokując spojrzenie w suficie. - A później tym, że pokój jest tylko dla ciebie. - Przygarnął do siebie dużego, pluszowego miśka, przerastającego go o kilka centymetrów. Nie mógł bez niego zasnąć. Wtulił twarz w poduszkę, czekając na upragnioną ciszę, która za kilka minut miała ogarnąć dom.
Żaden z jego przyjaciół nie miał smoczego pojęcia, że za kilka godzin dotychczasowe, harmonijne życie Remusa dosłownie stanie na głowie.
Czy potrafisz wyobrazić sobie kiedy ten wyścig można nazwać wygranym?
Wystawiamy nasze opalone twarze do słońca
Schlebiając naszym przywódcom dostajemy się na szczyt
Muzykę tworzy szalony człowiek
Nie spał już do rana. Nie mógł, choć oczy piekły go ze zmęczenia. Nie zwracając uwagi na blednące powoli ciemności, których się po prostu bał, naciągnął na siebie szlafrok, wsunął stopy w buty i poszedł na huśtawkę. Usiadł na niej, po czym odpychając nogami cofnął na tyle, na ile długość kończyn mu pozwalała. Zagryzł wargę, zaczynając się bujać. Nie chciał rodzeństwa, czy nie dał rodzicom tego jasno do zrozumienia? Mówił im przecież, a oni co?
Ogarnięty nagłą złością na tych, dzięki którym przyszedł na świat, wpatrywał się w gwiazdy, słuchając miarowego skrzypienia huśtawki.
Chyba napiszę do chłopaków. Ale jeszcze nie teraz, później. Nie będę ich przecież budził, nie widzę w tym żadnego sensu.
Nawet mu przez myśl nie przeszło, by zastanowić się nad tym, czy będzie wzorem dla młodszego o jedenaście lat chłopca czy dziewczynki. Z zadowoleniem jednak stwierdził, że nie będzie musiał chodzić z nim/nią do szkoły - jak on skończy Hogwart, dzieciak będzie miał z sześć czy pięć lat.
Nie widział go na oczy, nie słyszał jego płaczu, a już tego dziecka nie znosił.
Nie zamierzał również dopuścić do siebie myśli, że jest najzwyczajniej w świecie zazdrosny - do tej pory przecież był tylko on, tylko nim zajmowali się rodzice, dla niego tylko była ich uwaga.
On, zazdrosny? No, gdzieżby!...
Szkoda tylko, że tak jest w rzeczywistości.
Na zawsze młody, chcę być zawsze młody
Czy naprawdę chcesz żyć wiecznie, wiecznie, wiecznie
Na zawsze młody, chcę być zawsze młody
Czy naprawdę chcesz żyć wiecznie? Wiecznie młody...
Obudził się od miarowego sunięcia czymś po jego śniadej twarzy. Sapnął ze złością, opędzając się gwałtownie. Nie zaszycił swą uwagą obiektu, który trafił ręką. Bo cóż on mógł znaczyć? I w ogóle jakim prawem śmie LIZAĆ jego, Syriusza Blacka?! Mokre coś powróciło ze zdwojoną namolnością, czochrając włosy młodego Gryfona, dmuchając mu przy tym do ucha. Podminowany chłopak ponownie się opędził, naciągając kołdrę na głowę. Zacisnął mocno powieki, chcąc spać. Do tartarskich korytarzy, dopiero świt!...
Mijało się to z prawdą, bowiem dobijała godzina dziesiąta. Ale kto zwracałby uwagę na szczegóły?
Black poderwał się, czując, że coś autentycznie usiłuje wykopać dół w jego pościeli. Oczami miotającymi iskry wściekłości ujrzał małego, czarnego labladora, merdającego radośnie ogonem. Syriusz jęknął z zachwytu, chwytając szczeniaka w objęcia. Momentalnie zapomniał o tym, że został brutalnie wyrwany ze snu. Roześmiał się, gdy pies zaczął mu dokładnie wylizywać podbródek. Odsunął go od siebie na chwilę, chwytając psinę za pysk. Popatrzył w pełne ciepła i radości ciemnobrązowo-czarne kulki, wpatrzone w niego z najwyższym zainteresowaniem. Pochylił się lekko, całując go w czubek nosa, za co pies odwdzięczył mu się wepchnięciem języka do ust. Black zachichotał, wycierając się rękawem. Uśmiech ani na chwilę nie znikł z jego twarzy, gdy podniósł wzrok, kierując go na drzwi. Rodzice uśmiechali się do niego, wzajemnie objęci. Wyraźnie widzieli, jak to szczenię ucieszyło ich syna. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widzieli, by Syriusz szczerze się śmiał. Zwykle było to wymuszone, jakby od niechcenia, a teraz?...
Duże, stalowe oczy zmieniły się w szparki, zakryte przez uniesione wysoko policzki, widać było cały komplet zębów - już bez aparatu.
Wstał i lekko się chwiejąc, dobiegł do rodziców. Pies natychmiast ruszył za nim, niezdarnie zeskakując z łóżka. Syriusz z impetem wpadł na rodziców, zarzucając im ręce na szyje. Ucałował ich gorączkowo w policzki, znów się przytulił i ponownie ucałował. Był taki szczęśliwy, że zupełnie zapomniał o dobrych manierach - przecież dostał wymarzonego psa! Orion roześmiał się tubalnie, kładąc dłoń na ramieniu syna.
- No już, spokojnie... - Uniósł lekko brwi, stwierdzając, że w tym momencie Syriusz nie kontaktuje, skacząc w kółko.
Walburga westchnęła, chwytając męża za rękę.
- Chodźmy, niech się nim nacieszy.
Orion kiwnął głową, zamykając za sobą drzwi. Młody Black po serii podskoków, zdyszany usiadł na podłodze, chwytając szczeniaka na ręce. Popatrzył w te pewne ufności, psie oczy. Nie mógł opanować szerokiego uśmiechu, wciskającego mu się na usta. Nie mógł, a nawet i nie chciał.
- Jesteś taki śliczny - powiedział do pupila, na co on zaczął jeszcze gwałtowniej wymachiwać ogonem, wywalając na wierzch różowy język. - Skradłeś mi serce, ty mała, czarna wydro...
Pies zaszczekał donośnie, zawzięcie próbując polizać Sera po twarzy. Black postawił go na ziemi, przenosząc się na klęczki.
- Jak by ci dać na imię... - mruknął, obserwując "czarną wydrę", która akurat podeszła do jego otwartego szkolnego kufra. Pozwolił błądzić swym myślom swobodnie, nieświadomie przypominając sobie fragment książki, którą trzymał ukrytą na strychu: "Diabły w wierzeniach judaizmu pojawiły się pomiędzy rokiem 150 p. n. e. a 300 n. e. W Starym Testamencie jest ich niewiele - Mewet, demon śmierci, Lilith, która porywała dzieci, Reszew, demon dżumy, a także Szatan, choć jego rola bywała dwuznaczna. Nie ma tam także piekła. Jest natomiast Szeol, gdzie trafiają zmarli. Jest on oazą ciszy i zapomnienia."
Szeol...
Popatrzył na nowego ulubieńca, aktualnie żującego okładkę od jednego z podręczników. Westchnął, zabierając mu książkę.
- Tak... Chyba dam ci na imię Szeol.
Wrzasnął ze śmiechem, gdy poczuł wbijające mu się w łydkę ostre, psie ząbki. Wziął psa na ręce. "Tak więc 'Aryman pozyskał dla siebie dawne bóstwa, przede wszystkim dewów - Indrę, który przeobraził się w Indrę-Waju, boga śmierci, Saurwę, demona śmierci i choroby, Akomana, złego ducha, Tauru, Aeszmę, czyli zapewne "ojca" biblijnego Asmodeusza, demona gniewu, przemocy i zbrodniczych czynów...' "
Westchnął, patrząc z czułością na małego rozrabiakę. Ucałował go w mokry, czarny nos.
- Do ciebie najlepiej będzie pasowało imię Zahun... Demon płodności, wywołujący skandale.
Zahun zaszczekał donośnie, gdy Syriusz postawił go na ziemi. Gdy jego nowy właściciel odwrócił się, sięgając ręką do klamki, porwał jego bokserki w kosteczki, wyciągając je z uchylonej szuflady, po czym raz po raz zaplątując się w granatowe gatki, z dumą niosąc swą zdobycz, podreptał za nim.
Black z impetem wpadł do salonu, nie zważając na to, że mają gości i że jest w granatowej piżamie w czarne odciski psich łap. Z rozbiegu wskoczył na kanapę zajmowaną przez rodziców. Popatrzył na nich uważnie, kładąc im dłonie na ramionach. Nie odrywając od nich wzroku, wypalił grobowym tonem:
- Wiecie, że was kocham?...
Nim zdążyli odpowiedzieć, czy chociaż wymienić spojrzenia czy uśmiechy, do pomieszczenia wkroczył Zahun, w progu zaplątując się w jedną z części garderoby Syriusza, po czym gdy ledwie stanął na wszystkich swych kończynach, potknął się o niego Stworek, niosący tacę z herbatą. Ser zakrył usta dłonią, usilnie starając się pohamować śmiech, podczas gdy ciotka Druella patrzyła na psa i skrzata z najwyższą pogardą.
- Co ten zapchlony zwierzak tu robi?
- Zahun wcale nie ma pcheł! - zaprotestował natychmiastowo Syriusz, podnosząc się z miejsca. - Tak z innej beczki... Co ciotkę to interesuje? Przecież ciotka z nami nie mieszka.
- Syriuszu, idź się ubrać i wyprowadź Zahona...
- Zahuna.
- Jak zwał tak zwał... Zahona na spacer - rzekł dobitnie ojciec, mając na celu załagodzenie sytuacji. Biorąc pod uwagę charakter Druelli i młodego Blacka, nie trudno o kłótnie.
Syriusz kiwnął głową, ochoczo kierując się ku wyjściu. Wziął psa w objęcia, bosą stopą chwycił gatki i poszedł do siebie.
Niektórzy są jak woda, inni jak ogień
Niektórzy są melodią, a inni rytmem
Wcześniej czy później i tak odejdą
Dlaczego nie mogą zostać młodzi?
Zagrzmiało, rozległ się donośny trzask i zgasło światło.
James westchnął ze zrezygnowaniem, odkładając pióro na biurko. Próbował właśnie napisać esej z transmutacji, ale ciemność mu nieco w tym przeszkadzała - nie mógł się po prostu powstrzymać, by zapalonej świeczki za chwilę nie zgasić. To nic, że była dopiero piętnasta. Chmury były tak mocno granatowe, że prawie czarne, a co za tym idzie, powrzechnie panował lekki półmrok. Dla naszego Huncwota była to przeszkoda nie do pokonania - od małego miał wpajane, że czytać i pisać wolno tylko przy dobrym świetle, bo inaczej niszczy się wzrok. A okulary i tak musiał już nosić...
Zdjął dodatkową parę oczu i przetał dłonią powieki. Kaszlnął lekko, podnosząc się z miejsca. Przycupnął na oknie, bezwiednie bawiąc się liściem skrzydłokwiatu, spokojnie rosnącego w glinianej doniczce. Znów grzmotnęło, błyskawica przecięła niebo, deszcz bezlitośnie siekał w ulice Doliny Godryka.
- Tum, tum, tum... - powiedział inteligentnie James, przyklejając policzek do szyby. Nudził się. Nienawidził takiej pogody, nie było wtedy nic do roboty. Ojciec był w pracy, matka u koleżanki. A on? Siedział sam w domu, nie mając żadnych wiadomości od swych przyjaciół.
Zastanawiał się, co słychać u Remusa i Syriusza. Rodzina Lupinka przecież miała ulec powiększeniu, no a czy Syrek dostał tego wymarzonego psa? Nie wiedział nic.
Drgnął zaskoczony, gdy o okno rozbiła się duża, brązowa sowa. Patrzył przez chwilę w osłupieniu jak ptak powoli osuwa się po szybie, by klapnąć bezwładnie na parapet. Parskając śmiechem zgarnął ją do środka, wkładając ją do klatki ze swoją sową.
- Odpocznij sobie, zanim wrócisz.... - mruknął do ptaka, odpieczętowując kopertę zaadresowaną nieco rozmazanym, pełnym zgrabnych zawijasów, kaligraficznym pismem Lupina. Usiadł na kanapie, rozkładając list.
No nie wytrzymam! Bliźnięta! No po prostu...!
Wybacz, że tak na wstępie krzyczę, James, ale jestem po prostu wściekły. Rozumiesz, jakie piekło zgotowali mi rodzice? BLIŹNIAKI! Myślałem, że ich porozrywam, jak się dowiedziałem. Żegnajcie, pełne spokojnego snu noce... Przynajmniej w te wakacje. Brzmi kusząco, prawda?
Tak poza tym incydentem, który rozpoczął się w nocy, u mnie nic ciekawego nie słychać. Prac domowych zadanych na lato nawet nie tknąłem, jakoś nie miałem weny... Nie wiem jak ty, ale ja mam lekkie problemy do ponownego wbicia się w ten rytm życia, który wiodę teraz. Pobudka, idę po bułki, śniadanie, pomagam w domu, zabawa, obiad, zmywanie, znów zabawa i tak w kółko. Ja chcę do Hogwartu!
Em... Nie chce mi się pisać tego od nowa, ale zacząłem smęcić, więc przepraszam za te żale. Jak gadam do miśka, to mnie ignoruje, tylko się na mnie gapi tymi szklanymi oczami. A kwiaty może i słuchają, ale mam dziwne wrażenie, że jak mówi się do nich o smutnych rzeczach, to jakby marnieją. Możesz się śmiać, co pewnie jak sądzę teraz robisz, czytając o tym, że prowadzę monologi z roślinami. I myśl co chcesz, ale kwiaty mają duszę!
Napisz, co u ciebie. Najlepiej zwrotną sową. Pozdrawiam.
- Remus
James zachichotał, rejestrując wersy o roślinach. A więc bliźnięta.
- A niby taki opanowany. Nawet nie napisał, czy to chłopaki czy dziewczyny!... Swoją drogą, oby bracia. Z babami miałby o wiele ciężej... - mruknął do siebie, biorąc się za pisanie odpowiedzi.
Tak trudno jest się zestarzeć bez powodu
Nie chce zniknąć jak spłoszony koń
Młodość jest jak diament mieniący się w słońcu
A diamenty są wieczne
Z radia płynęła spokojna, włoska piosenka, wprowadzając pulchniejszego chłopca w coś na rodzaj hipnozy. Nie zauważał nic, co działo się wokół. Nawet talerza z eklerkami nie widział!
Wpatrywał się lekko przymkniętymi oczami w sufit, nie myśląc o niczym. Westchnął lekko, niechętnie powracając do rzeczywistości. Wstał, solidnie się przy tym przeciągając. Ziewnął lekko, zakrywając usta dłonią, po czym powolnym krokiem poszedł do kuchni. Gdy stanął w progu, ujrzał podśpiewującą coś wesoło Amelle, jego matkę. Była cała w skowronkach przez caluśki czas, odkąd Peter wrócił na wakacje.
- Mamo... Pić mi się chce.
- Peterku, nalej sobie... - odrzekła, wskazując na lśniący blat. Stał na nim dzban z sokiem, a obok niego dwie szklanki. Zawsze tak było. Odkąd tylko Peter pamiętał.
Lubił to, tę niezmienność. Dawała mu ona poczucie bezpieczeństwa i spokoju, sprawiała wrażenie, że nie dzieje się nic, co dziać się nie powinno. Nie chciał, by cokolwiek się zmieniło.
- Mamo, wychodzisz gdzieś? - zapytał niepewnie, widząc, że matka wyraźnie się gdzieś szykuje. Upił kilka łyków.
- Tak, skarbie. Marco poprosił mnie o spotkanie.
Peter posmutniał. No tak, znów ten Marco. Marco, Marco, Marco... Miał wrażenie, że o niczym innym jego matka mówić nie potrafi. Postanawiając, że pominie tę uwagę milczeniem, ponownie umoczył wargi w napoju.
- Zajmie się tobą babcia, dobrze?
- Dobrze, mamo.
Nie będzie nic mówił. Niech się dzieje co chce...
Opuścił pomieszczenie, a gdy zniknął matce z oczu, spuścił głowę i powolnym krokiem poszedł do swojego pokoju.
Tak wiele przygód już się nie zdarzy
Tak wiele piosenek zostało zapomnianych
Tak wiele marzeń tańczy w przestworzach
Pozwólmy im się spełnić
Z niechęcią patrzył na dwójkę małych ludzi. Oczy mieli zamknięte, rączki ułożyły swobodnie obok swych główek. Spali. A więc to jest moje młodsze rodzeństwo... Siostra i brat.
Z zainteresowaniem przyglądał się tym drobnym, uśpionym twarzyczkom. Z lekkim zdumieniem stwierdził, że już widać pewne podobieństwo do jego rodziców. Co prawda niewiele można się doszukać na buzi niemowlęcia, ale Remus wyraźnie widział, że mają noski identyczne jak jego mama, tylko dużo mniejsze. Tak samo więc jak i on... I kolor włosów. Uśmiechnął się lekko do siebie, patrząc na te dwie jasne kępki. Nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co robi, wyciągnął rękę i delikatnie dotknął opuszkami palców zarumienionego policzka jednego z nich. Chyba dziewczynki, nie pamiętał dokładnie, kto leżał bliżej.
- Joanne... - szepnął ledwie dosłyszalnie, po czym przeniósł wzrok na drugie dziecko. - Joanne i Jacob. Świetnie...
Drgnął przestraszony, gdy Joanne otworzyła niebieskie jeszcze oczy, krzywiąc się przy tym. Rozchyliła wąskie usteczka, po czym zaczęła głośno krzyczeć. Zbyt głośno, by Jacob mógł przy tym spać - on również się obudził, wszczynając alarm. Remus natychmiast wepchnął ręce do kieszeni, z popłochem wymalowanym na twarzy rozglądając się wokół. Ojca nie było, matce pozwolili wreszcie wstać, by skorzystała z toalety, więc został sam z dziećmi. Popatrzył na nie niepewnie.
- Em... Nie... Przestańcie wyć, dobra? Przecież nic się nie stało... - Patrzył bezradnie, jak płaczą. Nie chciał nawet im zbytnio pomagać - przecież i tak nie wiedział, jak. Westchnął, zagryzając wargę. - Jesteście niemożliwi, dzieje się wam coś? Głodni? No przykro mi, nie mam jak was nakarmić. - mruknął, ponownie wyciągając do nich ręce. Dwie maleńkie piąstki zacisnęły się na jego palcach, dzieci na chwilę przestały płakać. Patrzyły uważnie w jego kierunku, pochylił się nad nimi. Drobne, krzywe jeszcze nóżki obojga fruwały niezdarnie w powietrzu. Remus odskoczył od nich, słysząc dźwięk otwieranych drzwi, Joanne i Jacob znów wznowili serenadę.
- Nie bój się - powiedziała ze śmiechem jego matka, podchodząc do łóżeczka. Pochyliła się nad nim, całując nowonarodzone dzieci w czółka. Wilkołak skrzywił się wymownie, ale nie powiedział nic. Odwrócił się od tego obrazka, podchodząc do okna. Ohydne są... Takie małe, czerwone i rozwrzeszczane... Fuj!
Wepchnął ręce do kieszeni, z obrażoną miną patrząc na mugolski świat.
Na zawsze młody, chcę być zawsze młody
Czy naprawdę chcesz żyć wiecznie, wiecznie, wiecznie
Na zawsze młody, chcę być zawsze młody
Czy naprawdę chcesz żyć wiecznie, wiecznie, wiecznie
James wyciągnął się wygodnie na swoim łóżku. Był już wieczór, kładł się właśnie do snu, gdy otrzymał list od Syriusza. Nie zwlekając niepotrzebnych kilku sekund, rozerwał kopertę, lekko uszkadzając przy tym wiadomość od Blacka. Na szczęście, dało się ją odczytać.
Szanowny Panie Rozczochrany Pawianie!
Człowieku! Nie wierzę, nie wierzę! Nie wiem, czy zostałeś poinformowany. Nawet jeśli, to i tak powtórzę. Zacznę od siebie:
Ekhym. Ekhym.
Dostałem psa! Mówię ci, przepiękny jest! Taka mała, czarna kulka! A jakie ma oczyska... No weź ty się w takim nie zakochaj no! Ja już wpadłem...
Lablador, z rodowodem. Nie wiem, po co z tym świstkiem, ale ważne, że go mam! To chłopak. Ma na imię Zahun, na cześć demona wywołującego skandale - na samym wstępie wpadł do salonu z moimi gaciami w zębach, a na dodatek wywrócił się o niego Stworek, wywalając przy tym tacę z herbatą. Mina ciotki Druelli - bezcenna.
Teraz Peter. Wiesz już?... Petaj napisał do mnie, że jego mamuśka wychodzi za mąż. Z tego co wywnioskowałem z listu, Pet nie jest zadowolony z tego powodu. Jak on się wyrażał o tym swym przyszłym ojczymie... "Ten brzydki Marco...". Wolę nie wiedzieć, jak jest urodziwy, skoro Peter twierdzi, że ktoś jest brzydki. Doprawdy...
No i Remus. Nad ranem urodziło mu się młodsze rodzeństwo - chłopak i dziewczyna. Koło szesnastej dostałem od niego list. Sowa była dziwnie skołowana, nie wiesz, dlaczego?... No nic. Zacytuję Lupina: "Ci mali, rozwrzeszczani kosmici w kolorze czerwo ochrzczeni zostaną na Joanne i Jacoba.". Ładne imiona, mnie się podobają.
A co u Ciebie, Jimmy? Odpisz, jak będziesz mógł.
Ściskam Cię serdecznie
- Syriusz.
PS. Lepiej nie dziś, zanim list dojdzie, pewnie będzie już późno. Moi rodzice są "trochę" przewrażliwieni na punkcie pór dostawania listów. No nic...
James odłożył kartkę na szafkę nocną, gdzie po chwili znalazły się też jego okulary. Uśmiechnął się szeroko do siebie, miał świetny humor. Cudownie! Seru dostał wymarzonego psa, Remiemu rodzina się powiększyła, a matka Petera wychodzi za mąż... I to wszystko w ciągu tej doby!
Gwiazdy zamigotały do niego radośnie.
21. Egzaminy i witaj domku, słodki (?!) domku.... Wpis dodał jeden z Huncwotów Piątek, 03 Lipca, 2009, 22:21
Na wstępie zaznaczę, że fragment opisujący egzaminy, został napisany na podstawie tych że oto momentów w książce "Harry Potter i Więzień Azkabanu". Nie brakło oczywiście tutaj moich osobistych wstawek...
Zapraszam do Remusa... ale jeszcze nie dziś. Nie ma notki... Ale będzie.
Notka dedykowana Lily, Aleksie i całemu ZKP.
Syriuszu!
Piszę do Ciebie w sprawie tej wiadomości, którą nam wysłałeś. Doprawdy nie wiem, po co marnować pergamin na te nic nie warte trzy słowa.
- Były cztery! - obruszył się na głos Black, czytając treść listu od rodziców. James zachichotał cicho zza podręcznika od transmutacji. Remus popatrzył na niego, ściągając brwi, między którymi pojawiła się mała zmarszczka. Podrapał się piórem po brodzie.
- Cztery?
- No a podpis? - szczeknęła Psia Gwiazda.
Lupin pokręcił z dezaprobatą głową, powracając do powtarzania notatek. Syriusz chrząknął i zagłębił się w lekturze listu.
...nic nie warte trzy słowa. Nasze stanowisko w tej sprawie jest Ci dobrze znane i nie sądzę, by miało ulec zmianie. Pies to zbyt duży obowiązek dla Ciebie, czyli ledwie dwunastoletniego dziecka. Dobrze wiesz, jak sądzę, że to wiąże się z odpowiedzialnością, której u Ciebie ciężko się doszukać. Psa trzeba wyprowadzać na dwór, karmić, kąpać (!) i prowadzić do specjalnych medyków od zwierząt. Szczerze wątpię, abyśmy mogli z ojcem spokojnie złożyć taki ciężar na Twe niedoświadczone w tej dziedzinie barki.
- Mama.
Syriusz prychnął, mnąc list w dłoni. Zdenerwowały go te atramentowe słowa od matki. Co oni sobie myślą?! Co, że ja kurczę mam dwanaście lat i nie dam rady zaopiekować się pieskiem? Dla nich mój wiek, to tyle co nic! Zarozumiałe snoby, nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa... To jest niesprawiedliwe!
Remus opuścił notatki na kolana, patrząc na podminowanego Blacka. Westchnął głęboko, po czym siląc się na zdawkowy ton, wypalił:
- Co napisali?
- A jak ci się wydaje, Remi? - skierował wzrok na Lupina, który patrzył na niego, delikatnie unosząc brwi w uprzejmie pytającej mince. Brunet prychnął cicho. No tak, bo niby skąd ma to wiedzieć?!
Black wziął głębszy, uspokajający wdech. Przeginam, przeginam... Wyładowuję na nich złość!
- Napisali, a tak kontretniej to napisała, że jestem zbyt nieodpowiedzialny, by móc zaopiekować się jakimś zwierzakiem. To nie fair! - wybuchł nagle, uderzając zaciśniętymi pięściami w uda. Jakaś drugoklasistka drgnęła, nerwowo rozglądając się dookoła. - Przecież nie mają żadnego dowodu na to, że sobie nie poradzę! Dlaczego oni mnie tak z góry skreślają w tej roli?!
- Syriusz, spokojnie. - powiedział Remus, a koniec jego pióra zatrzymał się kilka cali nad kartką, po energicznym postawieniu kropki na końcu zdania. Skierował bystry wzrok jasnych oczu na zdenerwowanego przyjaciela. - Może nie chodzi o to, że tak z góry cię skreślają, bo mają taki grymas. Skąd wiesz, że tak jest? Zastanów się, Serku. Na pewno nie dałeś im kiedyś powodu, by tak cię traktowali, by ograniczyli swój limit zaufania do ciebie?
- Dobrze gada. - wtrącił James zza krawędzi książki "Quidditch przez wieki", sięgając po czekoladową żabę. - Daj im dowód na to, że sobie poradzisz.
- Niby jak? - główny zainteresowany załamał ręce.
Lupin rozciągnął wargi w uśmiechu, kartkując podręcznik od Zielarstwa.
- Jeżeli do tej pory byłeś taki raczej "wicherek", to zmień to, stonuj się. Pozwól im sobie zaufać. Naprawdę, czasem proste, psychologiczne zagranie potrafi zdziałać cuda.
Syriusz westchnął, odchylając się na krześle. Tak... Żeby chociaż była odpowiednia okazja, by wykazać się odpowiedzialnością... Może zabierze brata na Pokątną? Przecież od września Regulus idzie do Hogwartu...
- Albo ich czymś przekup! - wtrącił się niespodziewanie Peter, siedzący do tej pory cicho. Nasza święta trójca skierowała ku nim swe szanowne, bursztynowe, stalowe i orzechowe oczy, mrugając szybko.
- Ek? Że niby co? Przekupić... ICH?!
Black zaniósł się chisterycznym śmiechem, zsuwając się z fotela na podłogę, gdzie zwinął się w kłębek i drgał w napadzie radości. Kilkunastu zdegustowanych uczniów Gryffindoru ze starszych roczników, popatrzyło na Blacka z niesmakiem.
- Tak, dobrze usłyszałeś. I bynajmniej nie chodzi mi o pieniądze! - zapiał Pettigrew, pochłaniając dyniowego pasztecika. Syriusz spoważniał w jednej sekundzie, przenosząc się w klęczki. Popatrzył z grobową miną na grubaska.
- Mam im pomachać przed nosem czekoladową żabą i powiedzieć, że im ją dam, jak kupią mi pieska?
W tym momencie roześmiali się nie tylko przyszli Huncwoci z wyjątkiem Petera, ale kilkoro uczniów, którzy zwrócili na nich uwagę, po dosyć nieokrzesanie donośnym zachowaniu Blacka.
- Nie! - oburzył się Peter. - Chodzi mi o to, żebyś jak najlepiej zdał egzaminy! Może to coś da?
Black uspokoił się, wlepiając spojrzenie we wzorek na puchatym dywanie. A może ten "pączek" ma rację?...
Zmusił się, by spojrzeć na stertę książek.
- Wiesz co, Peter... Jeśli chcesz, to naprawdę potrafisz gadać z sensem. - mruknęła ofiara brutalności rodziców, sięgając po najbliższy podręcznik. Wziął go do ręki i otworzył na spisie treści. Trafił na Astronomię. Przebiegł kolumnę literek tworzących wyrazy i wyszukał temat, w którym nie czuł się sczególnie komfortowo. Westchnął lekko i zagłębił się w lekturze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
O drugim z kolei świcie po tym incydencie, nadeszły egzaminy.
Gorączka tych testów udzieliła się również Syriuszowi, który za radą Petera, postanowił solidnie wziąć się do pracy, a wiedział, że czasu miał niewiele. Od tamtego wieczora, właściwie nie podnosił nosa znad książki, na co James tylko pukał się w czoło, ale nie mówił nic. Black towarzystwo miał w Remusie, Lily Evans i jakiejś Kilmeny z Hufflepuffu, z którą, jak się okazało, Lupin regularnie odrabiał prace domowe.
- Syriusz, jak tak dalej pójdzie, przylgnie do ciebie etykietka kujona, a tego chyba nie chcesz?
James spojrzał badawczo w czubek głowy przyjaciela, bowiem pochylał się on nad podręcznikiem. Odpowiedziało mu niezrozumiałe mruknięcie, co Potter skwitował cichym prychnięciem i wbił widelec w kawałek omletu. Lily zdławiła śmiech, po czym zwróciła się do Jamesa:
- James, możesz mi podać ketchup?
Skinął nieznacznie głową, wyciągając dłoń po czerwoną butelkę. Podał ją evansównie, mamrocząc coś na rodzaj: "proszę bardzo".
- Dziękuję.
Uśmiechnęła się do niego lekko, James krzywo odwzajemnił gest.
Nudził się. Jak cholera się nudził. Syriusz nad książką, ostro zakuwający Syriusz nad książką był tak niecodziennym dla Jamesika widokiem, że ilekroć patrzył na tę zgarbioną nad podręcznikiem postać, czuł dziwny, wewnętrzy niepokój. Nie zniósłby, gdyby w paczce pojawił się taki drugi, kujonkowaty Remus ale Syriusz.
Co prawda, z Lupinem również można się pośmiać i pomilczeć, ale to... To nie to samo. Z nim jest jakoś inaczej, może to dlatego, że Lupin nie pali się zbytnio do łamania regulaminu, a Syriusz to mógłby i o każdej porze dnia i nocy. W tym tkwi różnica?
Przez te kilka miesięcy przywykłem do myśli, że Rem jest od książek, wypracowań i pomocy w lekcjach, a Black do szaleństwa, śmiechu i ryzyka. Bo on to lubi, a Remik woli pokręcić głową i skitrać nos za podręcznikiem. Jakież nudne musi być przez to jego życie!
Uśmiechnąłem się lekko do siebie, rozkładając jajeczny placek ale nie placek na części pierwsze. Już ja go z Serem rozerwę. Tylko po wakacjach, bo teraz Black się nie nadaje do niczego, co jest synonimem słowa "śmiech"...
- Lubię sok pomarańczowy. - stwierdził pogodnie Peter. Nałożył na talerz kolejną porcję kiełbasek i polał je soczyście musztardą. Remus uśmiechnął się wesoło.
- Nom. Pomarańczowy jest najlepszy.
- Też tak uważasz? - wtrąciła się Lilka, na co Lupin pokiwał energicznie głową. Uścisnęli sobie z uśmiechem dłonie nad stołem.
- No, to witajcie w klubie. - powiedział wesoło Black, podnosząc wzrok znad książki. James wytrzeszczył oczy.
- O ja, ludziee! - ryknął nagle na pół sali, za co oberwał karcącym, remusowym spojrzeniem. - Black przestał łaskawie czytać!
- Przestań, gamoniu, robić wiochę. - prychnął Syriusz, sięgając po talerz z tostami. Jak się po chwili okazało, był poza zasięgiem jego ręki.
- Remik, podasz?...
Blondyn skinął głową, miarowo przeżuwając kawałek kanapki z serem. Wyciągnął dłoń do srebrnego naczynia, po czym przesunął go po stole do Sera, prosto spod nosa Pettigrew. Grubasek nie wydawał się być tym zachwycony, jednak nikt nie zwrócił uwagi na jego dąsy. James zachichotał, ciesząc się ze swego odbicia w pucharze soku dyniowego.
- Jabłkowy też jest dobry. - dorzucił rozczochraniec, a Black potrząsnął głową.
- Ja nie wiem dlaczego, ale od samego patrzenia na jabłkowy, to chce mi się sikać. - uniósł brew, patrząc na zęby widelca. Pettigrew, Potter i Lupin wybuchli śmiechem, Lily tylko cicho się roześmiała. Jamie zwrócił się do kuzyna.
- Noo, paniczu. Mam na ciebie haka! Jeszcze dziś to wypróbuję... Podstawię ci wyciek z jabłka pod nos i rzucę na ciebie zaklęcie zniewalających łaskotek... A nuż popuścisz w gatki?
- Jeśli nie zapomnisz tego zrobić... - panicz uśmiechnął się z politowaniem, smarując tosta malinowym dżemem. Remus przełknął kęs swej kanapki. Zmarszczył swe blade czoło, okazując światu, że myśli.
- Słyszeliście o tym, że gdy komuś włoży się rękę do miski z wodą, gdy ten śpi, to prawdopodobnie zmoczy się w łóżko?
Pokiwali głową, Remus westchnął.
- Ciekawe, dlaczego...
- No wiesz, Remi. - rzucił wesoło Potter, wymachując kawałkiem grzanki. - To jest coś z ośrodkiem w mózgu, jakiś odruch niekontrolowany czy jak...
- To jest odruchowa czynność, której nasz mózg uczy się wraz z wiekiem. Rzeczywiście jest możliwość zamoczenia prześcieradła, ale to naprawdę nie potrzeba nikomu nigdzie wsadzać ręki, wystarczy się trochę znać na legilimencji.
- Na czym? - zapytała Lily, patrząc na Syriusza uważnie. Black podrapał się po nosie, ukrywając zaskoczenie na fakt, że panna Ja-Wszystko-Wiem-Najlepiej, nie ma o czymś pojęcia. Sam Black jednak nie wiedział, że "ta ruda wiewióra", jest pochodzenia mugolskiego i o wielu sprawach świata magicznego, po prostu nie ma smoczego pojęcia.
- Jakby to ująć... To jest coś jakby czytanie w myślach, choć gdyby ktoś dosłownie to tak nazwał, byłby w błędzie. Umysł nie jest książką, którą można tak po prostu otworzyć i przeczytać... - zerknął mimochodem na podręcznik, złożony na jego kolanach.
- To jest coś na rodzaj przesiewania ludzkich wspomnień, jeśli osoba, której umysł jest akurat penetrowany, nie zdąży się przygotować, zablokować swych myśli, to "atakujący" może obejrzeć dowolne sceny z minionego życia ofiary, każda chwila jest w jego garści.
- Nie służy to jednak jedynie to oglądania tego, co było. - przerwał Remusowi Syriusz. - Ktoś, kto opanował sztukę legilimencji, może w głowie ofiary tworzyć naprawdę odrażające sceny, mając te wspomnienia, które służą przeciw atakowanemu, napastnik może doprowadzić do tego, że ten, na któym się wyżywa, po prostu postrada rozum.
- Przydatna umiejętność, ale straszna za razem. - podsumował cicho Lupin. Black uśmiechnął się dziwnie.
- W Hogwarcie zakazana.
Po usłyszeniu krótkiego wywodu chłopców, Lily nie odzywała się przez dłuższą chwilę, swą uwagę kierując na śniadanie. Zerknęła ukradkiem na Syriusza, który powrócił do czytania, po czym prześlinęła wzrok po Remusie, aktualnie usiłującemu wycisnąć ketchup z butelki. Westchnęła, słysząc lupinowy okrzyk, zjeżdżającego Pottera za "wychlanie" całej butli wyrobu z pomidorów.
Gdy tak rozmyślała nad ich słowami, musiała sama przed sobą przyznać, że mimo iż Black zachowuje się jak wyjątkowo rozwydrzony bachor, to mimo wszystko jest inteligentny i posiada całkiem sporo wiadomości. Do Lupina nie miała żadnych wątpliwości - od samego początku roku wiedziała, że jest porządnym chłopakiem.
Drgnęła, gdy do jej uszu dotarł dzwonek, obwieszczający wybicie godziny dziewiątej, oraz początek egzaminów. Wstała gwałtownie, wywracając łokciem maselniczkę.
- Pierwsza transmutacja. - powiadomił wszystkich radośnie James. Lubił transmutację, był z niej naprawdę dobry. Z szerokim wyszczerzem zwrócił się do Blacka:
- Ale co ma legilimencja do sikania w majty?
Black ziewnął, zgarniając podręcznik ze stołu. Włożył go sobie pod pachę, wpychając dłoń do kieszeni.
- Jak mówiłem, Jamie, za pomocą legilimencji można tworzyć w głowie wybranka do zabawy takie obrazy, jakie nam się żywnie spodoba. Można mu więc wcisnąć senną wizję, że jest w łazience i robi, co musi. I wtedy odruchowo mózg wyśle impuls tam gdzie trzeba, no i masz babo wywar...
- A skąd ty to wszystko wiesz? - zainteresował się Pettigrew, gdy całą grupką ruszyli ku wyjściu z sali. Syriusz westchnął, odrzucając włosy z czoła.
- Kiedy miałem z dziesięć lat, w domowej bibliotece zainteresował mnie pewien srebrny grzbiet książki. No i co, wziąłem ją sobie, zaszyłem się w pokoju i zacząłem ją czytać.
- I z niej to wszystko wiesz?
Black zachichotał, i puścił Peterowi oko.
- Co za wspaniała dedukcja, Pettigrew...
Chłopak zarumienił się lekko, nie będąc pewien, czy to była ironia, czy jednak szczera pochwała.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Panie Lupin, proszę bardzo. Niech pan przetransmutuje tego rogatego ślimaka w guzik.
Remus zagryzł wargę, celując różdżką w biednego mięczaka. Dałby sobie chłopak rękę uciąć, że mieszkaniec tej finezyjnie wykręconej muszli gapił się na niego bezczelnie, wymachując oczami na wszystkie strony. Blondynek poczuł nagły gniew.
Przecież to ślimaczysko autentycznie sobie z niego kpi, nie widzicie tego drwiącego uśmiechu?!
Nabrał powietrza i skoncentrował się na zadaniu. Odliczył w myślach do trzech, stuknął w niego różdżką i powiedział głośno i wyraźnie: "Robbilicartus". Rozległ się cichy trzask, buchnął obłoczek dymu, a zamiast oślizgłego ślimaka, na stoliku leżał oślizgły guzik. Zamrugał szybko, McGonagall odnotowała coś na kawałku pergaminu.
- Bardzo dobrze, Remusie. A teraz...
Remus poczuł się nieco pewniej. Ten egzamin okazywał się dużo łatwiejszy, niż przypuszczał. I czym on się tak niby denerwował?
- Jamesie Potterze, wylosuj sobie zestaw egzaminacyjny.
James sięgnął ręką do drewnianej skrzynki. Sympatycznie pogmerał w niej kilka chwil, po czym wyciągnął wybraną kartkę. Spojrzał na nią, po czym dał ją profesorce. Chrząknęła lekko, poprawiając prostokątne okulary.
- Dobrze... Proszę bardzo, zdefiniuj mi pojęcie: "transmutacja".
Jamie nabrał powietrza i wypalił:
- Powrzechnie, transmutacją nazywa się zamianę jednego przedmiotu w drugi, lecz teoria ta jest bardzo ogólnikowa. Fachowo, zwie się to przekształcaniem materii jednego obiektu, w cząsteczki drugiej przy użyciu różdżki i opanowaniu sztuki transmutacyjnej choć w minimalnym stopniu, gdyż inaczej czynność ta nie jest możliwa. Jest to stosunkowo trudne zadanie, wymagające skupienia i koncentracji. Wymienia się sześć głównych typów transmutacji: transmutacja ludzka, transmutacja zwierzęca, transmutacja roślinna, gatunkowa, międzygatunkowa i transmutacja przedmiotowa. Każda z nich ma swój poziom zaawansowania oraz wymaganego skupienia, zależnie od struktury obiektu zainteresowań.
Profesorka uśmiechnęła się delikatnie.
- Hmm... Pettigrew... no to teraz przemień tę zapałkę w igłę.
Peter przełknął ślinę, wyciągając z kieszeni swą różdżkę. Drzewo klonowe, osiem cali, nieco wygięta. Rdzeń z włosa ogona jednorożca.
Popatrzył niepewnie na cieniutką, drewnianą deseczkę niewielkich rozmiarów, na końcu której lśniła dumnie brązowa kulka siarki. Odchrząknął wymuszenie, po czym wycelował koniec klonowego patyka w obiekt swojego zainteresowania. Zacisnął mocno powieki i czując strużkę potu płynącą mu między łopatkami, wykrztusił zaklęcie.
Rozległ się trzask o raczej średnim natężeniu głośności, po czym lękliwie uchylił powieki. Na blacie ławki leżała już nie zapałka, a szpilka. Jęknął w myślach.
To miała być igła, Peter... Zawaliłeś!
Poczuł, że robi mu się zimno na myśl, że mógłby nie zdać. McGonagall westchnęła lekko.
- No nic, panie Pettigrew. Transmutacja nie do końca udana, ale jest znośnie. - popatrzyła na niego groźnie. - Nie rób takiej przerażonej miny, nie zamierzam cię jeść.
Uśmiechnął się słabo.
- ....no i ostatnie zadanie, Syriuszu. Hm... Jak widzę, tobie trafił się jeden z trudniejszych rodzai zadań praktycznych... Dobrze. Zmień mi tę szkatułkę w myszoskoczka, a potem znów w szkatułkę.
Black zakasał rękawy i wyłamał palce. Zawsze tak robił, gdy miał rzuciś jakiś czar "na pokaz". Odkaszlnął w zaciśniętą pięść, wycelował koniec swej różdżki w błękitną szkatułkę wysadzaną jakimiś kamieniami, i zawołał czystym głosem:
- Funiculus epididymis!
Trzasnęło cicho, na ławce skurczył się przerażony myszoskoczek, tocząc nerwowo małymi, czarnymi oczkami. Syriusz uśmiechnął się pod nosem, odczekując procedurowe pięć sekund. Gdy te minęły, przemówił ponownie pewnym tonem:
- Finito ovaria!
Na blacie lśniło ozdobne pudełko, profesorka pokiwała głową.
- Znakomicie, panie Black.
Potem nadeszła pora na egzamin z zaklęć. Jak się okazało, Peter miał rację, gdy powiedział, że profesor Flitwick zechce sprawdzić ich umiejętność zaklęcia lewitującego. Remus, zdenerwowany, trochę przesadził, i krzesełko, które miał wylewitować, zaczęło się miotać w powietrzu, jako że lupinowa ręka niemiłosiernie drżała. Ostatecznie, gdy Lupin usiłował postawić mebel na posadzce, uderzył nim z całej siły w podłogę. Flitwick tylko pokręcił głową i wspaniałomyślnie pozwolił podejść chłopcu do egzaminu drugi raz. Jak na dłoni widać było, że się tym denerwował. Do zaklęć, mimo wszystko, nie pałał zbytnią namiętnością. Syriusz nie miał z tym najmniejszych problemów, bowiem w zaklęciach szedł jak burza. Nie było się czemu dziwić - to był jego ulubiony przedmiot. Peter również przeszedł przez to praktycznie bez szwanku, a James, z szerokim uśmiechem żaby drzewnej, po dziesięciu minutach wyszedł z klasy, by razem z przyjaciółmi udać się do Wielkiej Sali na obiad.
Po obiedzie, wszyscy rozeszli się do Pokojów Wspólnych w swoich domach, nie po to, by odpocząć, lecz zabrać się za wałkowanie wiadomości z eliksirów, zielarstwa i astronomii. Wszyscy mieli tego już serdecznie dosyć, mimo iż to był dopiero początek.
Następne przedpołudnie, rozpoczęło się dla wszystkich pierwszorocznych egzaminem z Zielarstwa. Profesor Sprout wzywała wszystkich pojedynczo do cieplarni, po czym pokazywała wachlarz pytań egzaminacyjnych. Każdemu przypadło rozpoznanie pięciu roślin, omówienie ich znaczenia w magicznym świecie, wymienienie ich właściwości i opis ich pielęgnacji. W tej sytuacji, wszystkim chłopcom poszło dobrze, choć Black pogmatwał coś przy kwiecie Digotriduum, którego soki były głównym składnikiem eliksiru wzmacniającego.
Po południu, pierwszy rocznik miał się stawić w lochach, na egzamin z eliksirów. Lily Evans i Severus Snape zdali śpiewająco, zza drzwi sali wyraźnie było słychać, jak profesor Slughorn pieje nad nimi z zachwytu. Innym uczniom poszło w miarę dobrze. Masakrą była praca Remusa i Petera - zawartość kociołka Pettigrew do złudzenia przypominała ścieki, więc Slughorn, chcąc mu pomóc, zadał kilka banalnych pytań, na które na szczęście znał odpowiedź. Nad Lupinem załamał ręce - biedny blondynek, który całym sercem nienawidził tego przedmiotu, niechcący wysadził swój kociołek, opryskując klasę oraz siebie nieciekawie wyglądającą substancją. Gdy spojrzał na swe usmolone ręce, poczuł przemożną chęć do najzwyklejszego wybuchnięcia płaczem. Profesor westchnął głęboko, po czym odratował Remka gruntowną odpytką z teorii.
O północy, w pewną pogodną, środową noc, przypadał egzamin z astronomii. Syriusz znów popisał się swoją wiedzą na temat gwiazd, bezbłędnie wskazując każdą podaną gwiazdę na niebie. O nerwowy tik z okiem przyprawił profesor Sinistrę, gdy przez zwykłą nieuwagę, podpisał Jowisza przy Saturnie, co nadrobił szerokim uśmiechem i entuzjastycznym podejściem do pomyłki. James trochę pokręcił w gwiazdozbiorach, ale mapy nieba uzupełnił poprawnie. Remus za chińskiego smoka nie mógł znaleźć zbioru świecących gwiazd o nazwie Andromedy, ale wywinął się ze swej gafy zgrabnie, gdy wystrzelił kilka informacji, wybiegających poza standardowy program nauczania klas pierwszych. Peter ogólnie nie miał większych problemów, poza wyliczeniem aktualnej pozycji planet względem ich położenia geograficznego, oraz pomylił Księżyc z Marsem.
Przed południem tego samego dnia, mieli testy z Historii Magii. Chłopcy napisali to, co wiedzieli - czyli James, Peter i Syriusz to, co wyczytali z remusowych notatek na pięć minut przed wejściem do sali. Niejaka Emily z Ravenclaw, okazała się pasjonatką buntów goblinów z XVI wieku, przez co wdała się z Remusem w zażyłą dyskuję o tym, czy Urlik Niegodziwy bezsensownie wszczął tę wojnę, która prawie doprowadziła do splądrowania znanego Monte Cassino, czy jednak cel, który go do tego wiódł, był słuszny. Pogrążeni w rozmowie, automatycznie zasiedli przy stole Krukonów, gdzie po skończonej katordze na najbliższe kilka godzin, zjeść trochę schabowych kotletów z tłuczonymi ziemniakami.
Ostatni egzamin trafił się w czwartek. Remus pewnym, energicznym krokiem zmierzał ku sali od obrony. O wynik tego testu się nie matrwił. Uwielbiał ten przedmiot, miał go wręcz w małym palcu. Odpychał go jednak profesor O'Blansky, który będąc dymitrem, miał w sobie część wampirzej krwi. Nasz kochany Lupin wyczuwał ją za pomocą swych wyczulonych, wilkołaczych zmysłów, a świadomość, że musi przebywać w jednym miejscu z kimś, kto ma w sobie chociaż cząstkę wampira, doprowadzała go do dzikiej furii. Taka uwarunkowana genetycznie nienawiść...
O'Blansky wykazał się kreatywnością i twórczym myśleniem, czym zapunktował sobie u naszego blondynka o mylącej urodzie. Cały pierwszy rocznik był zadowolony z tego rodzaju egzaminu, który odbywał się na świeżym powietrzu. Profesor wymyślił im tor przeszkód na błoniach. Musieli przebrnąć przez wyczarowaną sadzawkę, jako że w niej nauczyciel ukrył kilka druzgotków, które przerabiali w połowie pierwszego semstru. Na ich drodze stanęły również czerwone kapturki, wzięte na temat ledwie miesiąc wcześniej, oraz przebrodzić przez bagno, gdzie czaił się zwodnik. Dla chętnych, czekało dodatkowe zadanie, polegające na wejściu do dziupli w starym pniu, by stoczyć walkę z boginem. Na ostatniej lekcji była o nich krótka wzmianka, na tle czysto teoretycznym.
Drodzy Huncwoci, poza Peterem, który zrezygnował w ostatniej chwili, pewnie stawili czoła boginowi, podobnie jak i Snape, który wyszedł z pnia z lekko nietęgą miną. James parsknął na jego widok.
- Co, Sevciu! Bogin pogroził ci szamponem?
Ślizgon nie odpowiedział, mijając ich w pełnym godności milczeniu. Black wgramolił się do pnia, dało się słyszeć trzask bogina przybierającego formę, która najbardziej przerażała Syriusza. Stanowcze serowe "Riddukulus!" zmusiło widmo, by cofnęło się w głąb wydrążonej dziupli. Black wyszedł na zieloną trawkę, mając nieco niezadowolony wyraz twarzy. Nie chciał jednak rozmawiać o tym, co zobaczył. Sam był tym zdziwiony - najbardziej bał się uwięzienia, a jak mu po chwili pokazał "szybujący" obok dementor, to lękał się utracenia wolności właśnie w Azkabanie.
Remusa trzeba było podsadzić, a głuche tąpnięcie świadczyło o tym, że wleciał do środka na główkę, co chłopcy przyjęli stłumionym chichotem. Kilka minut później, z pomocą profesora - w oczach Rema pojawiły się groźne błyski, ale ugryzł się mocno w język i zmusił ciało do tego, by się nie wyrywało z allanowskich rąk. - wyszedł z miejsca bitwy. Uśmiechnął się krzywo do chłopców.
- Bardzo dobrze, wasza grupka dostaje najwyższe oceny.
Nasza dobrze wszystkim znana, ukochana paczka, odwróciła się w kierunku zamku.
- Co zobaczyłeś? - zapytał James, kierując się do Rema, choć przeczuwał, jaka będzie odpowiedź. Nie pomylił się.
- Księżyc. - brzmiała sucha odpowiedź Remusa.
W milczeniu przeszli blisko dwadzieścia metrów, dgy nagle podskoczyli jak oparzeni, na dźwięk przerażonego wrzasku Kilmeny. Odkręcili się na pięcie.
- P-profesor McGonagall! - zawyła, gdy O'Blansky usiłował ją uspokoić. Jej głos potoczył się echem po błoniach. - Powiedziała mi... że...że wszystko oblałam! Wszyściusieńko! Nawet moją ukochaną astronomię!
Huncwoci wymienili spojrzenia i lekkie uśmieszki, ale nie powiedzieli nic.
Wyniki testów, poznali w tydzień później, na dobę przed wyjazdem. Popatrzyli na kartki, które na transmutacji wręczyła im McGonagall. Spojrzeli na siebie, czując rozpierającą ich radość, po czym nie zważając na to, gdzie są i co ich za to może czekać, zerwali się z ławek i z wesołym okrzykiem rzucili się sobie w ramiona, objęli wzajemnie i w kółeczku, nadal zdzierając gardła, zaczęli skakać w kółko. Profesorka ściągnęła brwi, które zjechały się w jedną, grubą kreskę.
- Black! Potter! Lupin! Pettigrew! Natychmiast się uspokójcie, siadać do ławek!
Zignorowali ją, wybuchając śmiechem.
Zdali!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Szkoda wracać do domu, co? - zapytał Peter, gdy wszyscy uczniowie wskakiwali do pociągu na stacji w Hogsmeade. Black pokręcił głową, patrząc na wznoszący się ponad drzewami Hogwart. Oparł policzek o otwarte drzwi do wagonu.
- Tam nie dom. Nie mój...
Remus tylko się uśmiechnął w odpowiedzi, lekko klepiąc Syriusza po ramieniu. Rozległ się długi gwizd, James z rozpędu władował się na mostek. Wychylili się przez otwarte, szklane drzwiczki z metalowymi obiciami, by ostatni raz pomachać Hagridowi. Odwzajemnił gest.
Peron zniknął w kłębach białej pary, rozległo się donośnie, miarowe stukanie, które na początku było powolne, jakby otumanione. Ociężałe?...
Zatrzasnęli drzwi od swojego przedziału, opadając na ławki.
- Głupio jakoś... - mruknął Potter.
Odpowiedziało mu jednoczesne, potrójne westchnięcie.
Kilka godzin później, niechętnie wytaszczyli kufry na peron, po czym stanęli w ciasnej, czteroosobowej grupce. Każdemu z nich było ciężko się pożegnać, czuli niebezbieczne gule w gardle - zżyli się ze sobą przez te dziesięć miesięcy. Jednocześnie, tak jak stali, parami rzucili się sobie w ramiona. Remus z Jamesem i Peter z Syriuszem ścisnęli się z całych sił. Trwali w takim uścisku kilka dłuższych chwil, po czym zamienili się ze sobą. Lupin z lekkim uśmiechem wyciągnął ręce do Petera, przygarniając go do siebie w przyjacielskim uścisku. Poklepał grubaska po plecach, który w małych, wodnistych oczkach miał już łzy.
- Ej no, nie maż się...
- Nie bądź baba, Pet! - parsknął Syriusz, ocierając ukradkiem policzki.
Będzie mu ich brakować... Bardzo brakować. Przy nich czuł się jak zupełnie inna osoba, czuł, że jest komuś potrzebny, że jest ktoś, kto przyjmuje do wiadomości i akceptuje jego odmienne zdanie, niż jego rodzinki. Przyciągnął Remusa do siebie, mierzwiąc mu włosy. Wymamrotał cicho, głównie mając na myśli przemiany w wilkołaka - żeby zbyt mocno się nie poobijał:
- Uważaj na siebie, Damo.
Odpowiedziało mu teatralnie obrażone fuknięcie.
Remus też będzie tęsknił. Nawet bardzo. Wiedział, że byli jego przyjaciółmi, być może nawet jedynymi w całym jego przyszłym życiu, którzy bez grymaszenia akceptowali jego futerkowy problem. Pomimo tych wszystkich kłamstw, które tak perfidnie im wciskał...
Roześmiał się, trochę wbrew sobie.
Puścili się wzajemnie, stając w półmerowych odległościach. Patrzyli sobie w twarz, biegając wzrokiem od jednej do drugiej.
- Obiecajcie, że będziecie pisać. - poprosił cichutko Remus.
- Będziemy! - zawołał Peter, do czego dołączył się James:
- Uhm... Raz na tydzień to obowiązkowo!
Kurczę... Czy wytrzyma te długie dwa miesiące bez nieustannie czegoś przeżuwającego Petera? Ogólnie był małomówny, ale niektóre pomysły, które podsuwał, były naprawdę świetne. Albo Syriusz, który zawsze chętnie pomagał mu w żartach, który nieraz sam wyciągał go za kołnież w nocy na korytarz, by pospacerować. Uwielbiali ten dreszczyk emocji: "Złapią nas, czy jednak nie?". Albo Remus. Te jego pełne dezaprobaty kręcenie głową, odwieczną wymówkę, gdy próbowali wyciągnąć go na jedną z ich ekspad... "Eeee.... Wybaczcie chłopcy, ale ja naprawdę nie mam czasu... Nie teraz. Chciałem coś sprawdzić w bibliotece...", "Tjaa... Może łóżko tam od razu wstaw?". Mina mu zrzedła jeszcze bardziej, gdy pomyślał, że przez ponad sześćdziesiąt dni, najprawdopodobniej nie usłyszy już żadnej ironicznej docinki Blacka.
- Syriusz? A ty będziesz pisać? - upewniał się szybko Remus, słysząc nawoływanie ich rodziców. Black roześmiał się szczekliwie, odchylając głowę do tyłu.
- No ba!
Uśmiechnęli się do siebie jeszcze raz, ostatni raz serdecznie uścisnęli, po czym rozeszli w swoje strony. Peter zatrzymał się nagle. Odwrócił na pięcie i wyszukał wzrokiem Blacka. Dostrzegł go, znikającego w tłumie razem z rodziną. Walczył przez chwilę sam ze sobą.
- Syriusz! Heej, SYRIUUUSZ!!!
Chłopak drgnął i obrócił się, jego rodzice również. Popatrzył na wymachującego dziko rękami Petera.
- Czego?!
- Obyś dostał tego psa!
Szarooki brunet uśmiechnął się lekko i uniósł rękę w geście pożegnania. Ukrył dłonie w kieszeniach. Ten Peter to naprawdę całkiem fajny chłopak... Szkoda tylko, że brak mu własnego charakteru.
Około półgodziny później, znaleźli się w stałych miejscach zamieszkania.James, Peter, jak i Remus, na widok swoich domów bezwiednie lekko się uśmiechnęli, otwierając drzwi. Wrócili do miejsc, w których się wychowali, gdzie spędzili wiele miłych, rodzinnych chwil. Młody Lupin popatrzył niepewnie na wręcz wielki brzuch swojej matki. Wiedział, że to już niedługo, i wcale nie przypadło mu to do gustu. No to niedługo zacznie mi się walc... Do Bacha!
Syriusz tylko westchnął, gdy znalazł się w londyńskiej dzielnicy, cieszącej się niezbyt dobrą słową. Podszedł z rodzicami i młodszym bratem do numeru dwunastego, zapukali kołatką. Tak jak zawsze, otworzył skrzat domowy, ze swym zwykłym, służalczym uśmiechem, który chwilami doprowadzał Blacka do szału. Prychnął w myślach, wchodząc do ponurego holu. Rozejrzał się po poucinanych głowach skrzatów domowych, prześliznął wzrokiem po listwach przypodłogowych, rzeźbionych w ornament węża. Przymknął oczy, w wyobraźni widząc zarys wielkiego, kilkusetletniego zamczyska. Odchylił powieki, ponownie oglądając korytarz, w którym dominował przytłaczający kolor intensywnej czerni, wymieszany ze smętną szarością. Taak... witaj domku, słodki (?!) domku....
No i macie kolejny wpis. Podoba się? Pisać w komentach, co najbardziej wam przypadło do gustu w tej notce.
20. Nic oficjalnego. Pełnia. Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 21 Czerwca, 2009, 16:53
I znowu nota! Z dedykiem dla autorki Pamiętników Jamesa Pottera (seniora) i małej Lily Potter, oraz Aleksy i Zielaka!
W następnej, jak sądzę, opiszę część egzaminów i powrót do domu...
I zapraszam do Pamiętnika Remusa.
Syriusz obudził się gwałtownie, pod wpływem mocnych i regularnych ciosów w twarz jakimś miękkim przedmiotem. Usiadł jak rażony prądem, dostał kolejny raz.
- Potter, głupku!
Zaczął się opędzać rękami, zupełnie jakby otoczyli go niewidzialni prześladowcy. Jeżeli dodać do tego gniewne parskanie i sapanie, widok ten mógł zaliczać się do całkiem osobliwych, biorąc pod uwagę fakt, że atakowała go lewitowana poduszka. Odpowiedziały mu głośne śmiechy kolegów. Opuścił ręce i złożył je luźno na zmiętolonej kołdrze. Otworzył oczy, które wyrażały głód, mający być gniewem.
- Bardzo zabawne. - prychnął Black, widząc zwijającego się ze śmiechu Jamesa i schowanego za książką Remusa. Wilkołak wyraźnie powstrzymywał śmiech, jego mina i zarumieniona buźka mówiła sama za siebie.
- Remusie, gratuluję opanowania czytania druku, który znajduje się do góry nogami. - rzekł ozięble Syriusz, zamaszystym ruchem zrzucając z siebie pościel. Ignorując większe natężenie radości przyjaciół na widok jego granatowych bokresek w żółte smoki, zniknął za donośnie zatrzaśniętymi za jego poważaniem drzwiami. Oparł się plecami o ściany wyłożone kremowymi kafelkami i ukrył twarz w dłoniach.
Z każdym dniem, od dwóch tygodni coraz bardziej odczuwał presję lęku, zmuszającą go do myślenia o rychłym powrocie do domu. Bał się tego. Bał się tego, że dłużej tam nie wytrzyma, że puszczą mu nerwy i zrobi coś, czego gorzko pożałuje.
A we wrześniu?
A we wrześniu do Hogwartu idzie jego młodszy brat, Regulus. Syriusz dałby sobie rękę uciąć, że rodzinka zrobiła mu kisiel z mózgu, przed czym on sam chronił tego "księciunia", ostro sprowadzając go na ziemię z niebios chorych ideologii na temat pochodzenia i majątku. Choć mimo wszystko Syriuszowi zależało na tym, by jego brat myślał rozsądnie i nie oceniał nikogo po nazwisku czy krwi, nie chciał, by Reg trafił do Gryffindoru, Ravenclaw czy nawet Hufflepuff. Był na siebie zły, że mimo szczerej chęci utrzymania z nim w miarę dobrych kontaktów, szufladkował go z jego rodziną, zamykając w zatęchłych lochach szkoły. Mimo wszystko nie chciał, by brat szedł w jego ślady... Dlaczego? Tego nie wiedział nawet on sam.
Zrzucił z siebie ubranie, w którym spał i podreptał w stronę prysznica. Mozolnymi ruchami otworzył drzwi kabiny i wsunął się do środka. Niedbałym ruchem dłoni odkręcił kurek z niebieskim kryształkiem, lunęła na niego kaskada zimnej wody, która w moment zmieniła się w rozproszony słuchawką, lodowaty strumień.
Syriusz wciągnął gwałtownie powietrze natychmiast po zduszonym okrzyku, który niekontrolowanie wyrwał mu się z gardła, automatycznie zacisnął powieki i pochylił głowę. Zaparło mu dech w piersiach, wbrew sobie napiął wszystkie mięśnie. Gęsia skórka dokładnie pokryła całe jego ciało. Drżąc od stóp po końcówki mokrych włosów, oparł się rękoma o ścianę, odsuwając się na wyciągnięcie ramion. Z każdą sekundą, z każdym rozpaczliwie nabranym na siłę oddechem, przyzwyczajał się do temperatury, rozluźniał się. Kilka minut później, chwycił gąbkę w jedną dłoń, żel pod prysznic w drugą i zaczął szorować każdy najmniejszy skrawek jego ciała, aktualnie mające sto pięćdziesiąt centymetrów od podłogi.
Arrrgghhh!... Ta woda była wręcz lodowata, w pierwszej chwili miałem wrażenie, że w skórę wbijają mi się tysiące maleńkich odlamków szkła. Niby bolało, ale przynosiło ulgę, koiło nerwy. Ja naprawdę nie mam pojęcia, jak Remus wytrzymuje gorący strumień. Ja wychodzę z łazienki zarumieniony od chłodu, a on czerwony jak wiśnia od gorąca. Kolejna rzecz, która nas różni... W sumie to i lepiej, dennie by było, gdyby w paczce wszyscy lubili to samo, wyglądaliby identycznie i chcieli robić te same rzeczy... Teraz przynajmniej można się troszkę powykłócać co do zajęcia, jedni uzupełniają drugich... Tak jak teraz, jest najlepiej.
A co do tego, że na wstępie na nich nawarczałem... Będę musiał ich przeprosić. Nie zachowałem się w porządku w stosunku do nich, wyładowując na tartarskiemu piaskowi czasu winnych przyjaciołach gniew. Tak... Przeproszę ich i znowu będzie wszystko okej... Tylko będę musiał ukrywać złość i smutek... Żeby się niepotrzebnie nie martwili. Albo - co gorsza - litowali nade mną. No, bo ja mam taką złą rodzinę, ja ich tak nienawidzę, oni mnie tak krzywdzą... Nie zniósłbym tych pełnych współczucia spojrzeń, tego ostentacyjnego pomijania tematu spędzenia wakacji... Nienawidzę, gdy ktoś okazuje mi litość. Już stokroć wolę złość czy nienawiść, niż współczucie, bo "sumienie tak każe", albo savior vir...
Ludzie mogą mnie tolerować lub nie znosić. I z tym jest mi dobrze.
- Co on jakiś taki?... - zapytał niepewnie James, gdy Syriusz zniknął w łazience. Remus odłożył podręcznik od zielarstwa na półkę. Odkręcił się do Pottera przodem.
- A wiesz, że nie wiem?... Może chodzi o to, że niedługo koniec szkoły?
- Hm... Może rzeczywiście go to tak boli? Ale czemu?
Lupin wzruszył ramionami, wkładając do ust miętową gumę w listku. Rzucił opakowanie Jamesowi.
- Nie wiem... Ale mi również nie chce się wracać do domu. Tu jest mi dobrze.... - zamyślił się, patrząc niewidzącym wzrokiem w niebo. W dormitorium zapadła cisza, przerywana szumem wody z toalety. Remus westchnął i ubierając się, zanucił słabo znaną piosenkę:
- Widziałam orła cień, do góry wzbił się niczym wiatr... Niebo to jego świat, z obłokiem tańczył w świetle dnia. - zamilkł, robiąc dłuższą pauzę, tak, jak to powinno być w oryginale utworu. Zarzucił pasek od torby na ramię i ruszył schodami w dół - Widziałam orła cień, do góry wzbił się niczym wiatr... Niebo to jego świat, z obłokiem tańczył w świetle dnia... Słyszał ludzki szept, krzyczał, że wolność domem jest!... - usiadł na oknie w Pokoju Wspólnym i przewiesił nogi za oknem. - Nie ma końca drogi tej, i że nie wie, co to gniew. Przemierzał życia sens, skrzydłami witał każdy dzień. Zataczał lądy, morza łez, bezpamiętnie gasił gniew. Choć pamięć krótka jest, zostawiła słów tych treść. Nie umknie jej już żaden gest, żadna myśl i żaden sens...
Zamilkł i głęboko westchnął. Pamiętał, jak mama zawsze śpiewała mu tą piosenkę, gdy nie mógł zasnąć... Uśmiechnął się lekko do siebie, co zostało natychmiast zatarte przez grymas wdzierający mu się na twarz.
Znowu zbliżała się pełnia, znowu metalowa obręcz zawzięcie ściskała mu blade skronie. Jęknął cicho, obejmując się rękami za puszkę na mózg. Przez chwilę tak go zabolało, że pociemniało mu przed oczami. Zaczął szybko i głęboko oddychać, chcąc się dotlenić i choć w minimalnym stopniu zmiejszyć to nieprzyjemne uczucie. Łzy napłynęły mu do oczu, w gardle urosła twarda gula, rytm wdechów i wydechów pozostał nadal przyspieszony, doskoczyła do tego rozpaczliwie drżąca nuta. Podskoczył gwałtownie, czując czyjeś ręce obejmujące go w pasie, w uchu zabrzmiał mu syriuszowy głos. Widać już jest gotowy do zejścia na śniadanie.
- Hej, Damo... Co się stało?
Nie odpowiedział, bo wiedział, że gdy spróbuje coś powiedzieć, to najprawdopodobniej się rozpłacze. Black wzmocnił uścisk, opierając czoło o plecy blondynka.
- Ale to nie przeze mnie, prawda?...
- Nie... Nie przez ciebie... - wymamrotał. Westchnął ponownie. - Źle się czuję. Strasznie boli mnie głowa...
- Ahhhaaa.... - odrzekł Syriusz takim tonem, jakby zrozumiał wszystko. Dodał po cichu wprost do lupinowego ucha:
- Pełnia?...
Remus kiwnął głową, przechylił głowę, by spojrzeć na bruneta. W jego oczach wyraźnie dostrzegł troskę i współczucie.
- Kiedy to?...
- Pojutrze.
Uśmiechnął się do kruszyny krzepiąco, klepiąc go energicznie po ramieniu.
- Będzie dobrze, Remusie. Musi być! - rzekł z pełnym przekonaniem.
- I pamiętaj, - dołączył się nagle James, pojawiając się niespodziewanie po lewej stronie Remisia - że nie będziesz sam....
- ... bo my będziemy z tobą.
Remus ściągnął brwi, myśląc nad interpretacją tych słów. Na chwilę obecną miał opóźniony zapłon w myśleniu, więc dedukcja zajmowała mu więcej czasu niż zazwyczaj. Niby w jaki sposób?!....
- Oczywiście, nie fizycznie. - dodał z uśmiechem Potter, na widok jego miny. Potargał Lupinowi włosy w przyjacielskim geście. - Nie jesteśmy nienormalni.
- Jesteśmy, co ty gaaadasz! - wykrzyknął Syriusz. - Ale nie do tego stopnia, by pchać ci się w rączęta, gdy nad sobą nie panujesz. - rzekł poufale Black, ostatnie słowa kierując w stronę wilkołaka, któy nadal niewiele rozumiał.
- To jak....
- Sercem. Duszą. Umysłem. Myślami... - odrzekł tajemniczym szeptem potomek Slyterina, a jego kuzyn pokiwał twierdząco głową. Remi uśmiechnął się blado, gdy obaj chłopcy objęli go w czułym uścisku, mającym wyrażać to, że mimo wszystko ma w nich oparcie, że jest dla nich jak brat.
- Ah... No tak... Nie pomyślałem. - Rem odwzajemnił ich gest. James nagle skierował wzrok ku drugiemu zawęgorzonemu* brunetowi.
- Seru, a ty wiesz, że w nogach twojego łóżka leży pokaźny stos paczek?
Black skrzywił się na tę wiadomość.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę... Niestety rodzinka nie zapomniała.
- Właśnie, Syriusz! - powiedział Remi, delikatnie oswobadzając się z uścisku Pottera i lokując spojrzenie w Blacku. Uśmiechnął się mimo tępego bólu czaszki. - Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin!... Wybacz że nie tuż po obudzeniu, ale wtedy jakoś wyleciało mi z głowy...
Black uśmiechnął się już całkiem szczerze, słysząc te słowa. Zwykłe, proste kilka wyrazów, a od razu poczuł się lepiej. Nic oficjalnego.
- Cholerka... Dałbym ci jakiś prezent, ale kompletnie o tym zapomniałem... - Rem pogładził się z zakłopotaniem po karku. Syriusz parsknął.
- Naprawdę, nie trzeba było.
- Hm... Pozwolisz, że zrobię to, co zawsze robi się u mnie w domu, w takim dniu jak ten?
Syriusz patrzył na niego chwilę. Oczy błyszczały mu radosnym, aczkolwiek przytłumionym blaskiem, tańczyły w nich psotne iskierki. Nie miał pojęcia, "co mu po łebku chodzi", ale kiwnął głową. No, bo czy miał jakiś powód, by mu nie ufać? W następnej chwili został przyciągnięty przez kruszynę, poczuł jak drobne dłonie unoszą mu głowę za podbródek. Sekundę później rozległo się donośne cmoknięcie, gdy Black dostał soczystego buziaka nieco wyżej, niż w same między oczy.
Potter i Lupin wybuchli śmiechem na widok syriuszowej miny.
- U ciebie to tak zawsze?...
- Uhm. Kiedy, na przykład ja mam urodziny i w domu jest tylko mama i tata, to jest jeszcze ok. Gorzej, gdy wpadnie część spokrewnionych... Jak raz ciotka się do mnie dorwała, to nie tylko całe czoło miałem zaślinione, ale nos i policzki.
Cała trójka wybuchła donośnym, radosnym śmiechem. Kiwali się i drgali w wesołym napadzie, gdy Potter opanował się tak nagle, robiąc przy tym profesorsko poważną minę, że gdy Black i Lupin go zobaczyli, to ze śmiechu zlecieli z okna.
Black prezenty rozpakował dopiero wieczorem, razem z przyjaciółmi. Po każdej odpakowanej paczce następywała salwa śmiechu oraz komentarz każdego z naszej czwórki. Petera nie było z nimi cały dzień, a chłopcy łamali sobie głowy nad tym, "gdzie ta beka się podziała". Gdy go znaleźli, od razu zataszczyli na górę i pchnęli na łóżko.
Paczek łącznie było blisko dwadzieścia. Mimo iż Syriusz zaśmiewał się z każdego podarunku, w głębi niego było mu naprawdę przykro. Głównie były to książki o szlachetności czarodziejskich rodów, medalion z ich herbem, rycinę drzewa geneaoligcznego, które podobno miał sobie powiesić nad łóżkiem, srebrny nożyk, kieszonkowy zegarek z rzeźbionego złota... Szczerze ucieszył się z czterech prezentów - od wuja Alpharda, który wysłał mu Rękę Glorii zaciśniętą na czekoladowym batoniku, gruby notes w skórzanej oprawie, wewnątrz którego była karteczka z ciepłymi słowami od Andromedy, pudełko słodyczy i "Podręczny Zestaw Kawalarza" od Jamesa, oraz.... Prezent od Lupina - niewielkie pudełko. Oczy wyszły mu z orbit - w pudełeczku była ramka, a w środku nie zdjęcie, jak to zwykle się robi, tylko rysunek. Ich czwórki, oczywiście.
- Nie miałem zdjęcia... Jeszcze nie wywołaliśmy.
Podszedł do Remusa i uścisnął go serdecznie. Ta plastyczna praca może i nie była rewelacyjna, ale sama w sobie piękna. Nie umiał dobrać odpowiednich słów by mu za to podziękować. To było zbyt proste, zbyt naturalne i szczere, włożone serce w ten symboliczny malunek, uniemożliwiało podsumowanie tego ludzką mową. W domu zawsze powtarzało się w kółko ten sam tekst ze sztucznym uśmiechem. "Dziękuję, napewno mi się przyda. Będę korzystał mądrze."
Remus zrozumiał, skąd ten przypływ czułości - poklepał Sera po ramieniu, który po chwili ten sam gest, co w przypadku Remusa, powtórzył i u Jamesa. Wymienili uśmiechy, po czym Black wskoczył na swoje łóżko i sięgnął po książkę "Geneaologia Szlachetnych Rodów, czyli Rodziny Prawdziwych Czarodziei", po czym otworzył ją na pierwszej stronie.
- Posłuchajmy, czego "mądrego" uczy nas ta księga...
~~~~~~
Nadeszła noc, w której księżyc zawisł srebrną tarczą na niebie.
We wszystkich dormitoriach mieszkańcy albo już śnili, albo szykowali się do snu.Wyjątkiem była sypialnia numeru piętnastego w wieży Gryffindoru. Za kwadrans wybije północ...
Jedno łóżko z czterech było puste, idealnie zaściełane. W trzech pozostałych pościel leżała na materacu w nieładzie, zmiętolona.
W pierwszym od drzwi skulił się pulchniejszy chłopiec o imieniu Peter. Wtulił twarz w poduszkę i mocno zacisnął powieki, okna były pootwierane na oścież. Wiedział, co usłyszą za niespełne kilka minut. Było tak co miesiąc... Co miesiąc od września. Bał się. Zawsze się bał. Nie wiedział dlaczego, przecież to nie on musiał dzielnie znosić ból porównywalny do naprawdę solidnego Cruciatusa!... A Remus nawet się na to nie skarżył...
W łóżku na przeciw, nie było nikogo i nic nie wskazywało na to, by ktoś miał w nim spać. Było to łóżko należące do Lupina. Sam jego właściciel siedział właśnie na skraju wioski Hogsmeade, schronienie przez wiatrem czy innymi problemami atmosferycznymi zapewniała mu pewna chata, w której nikt nie mieszkał. Chłopak wyściubił nos znad objęć swych ramion, które mocno obejmowały kurczowo jego podkulone nogi, i przestraszonymi, jasnymi oczami, spojrzał w zabite deskami okno. Między szparami wyżej wymienionych desek, do pomieszczenia wpadała coraz większa struga księżycowego światła. Oddech dziecka był szybki i nierówny, po policzkach zaczęły mu się toczyć słone łzy strachu, tworząc mokre korytarze dla następnych krystalicznych kropli.
Kilka kilometrów dalej, w oknie wieży domu Lwa, siedział czarnowołosy Gryfon. Lekko dmuchający wiatr odgarniał mu zbyt długie włosy z twarzy, lecz on zdawał się tego nie zauważać - trwał niewzruszenie niczym kamienny posąg, spojrzenie utkwił gdzieś za bramą murów szkolnych. Czekał. Wyraźnie na coś czekał. Usta miał mocno zaciśnięte, oddychał głęboko i uspokajająco. Jedynie jego małe, chłopięce serce biło zaskakująco szybko. Drgnął gwałtownie, gdy do jego uszu dotarł stłumiony odległością, praktycznie ledwie dosłyszalny krzyk pełen bólu, strachu i cierpienia. Krzyk jego przyjaciela, przechodzącego właśnie bolesną przemianę w wilkołaka. Ten rozpaczliwy krzyk przepełniony przerażeniem... Stalowe oczy zwilgotniały, gdy dźwięk urwał się, chwilę później zastąpiony żałosnym skowytem. Nadmiar wody znalazł ujście w kącikach narządu wzroku. Spłynęła wolno, niespiesznie. Nie było jej dużo, lecz znaczyła więcej, niż mogłoby się to wydawać.
Potter zamarł. Wlepił niewidzące spojrzenie w nogę łóżka, czując kotłującą się w nim złość i żal. Przysiągł sobie, że zrobi wszystko, wszystko co w jego jedenastoletniej mocy, by pomóc nadawcy tego płaczu. Żałował, że nie może być teraz tam, z nim. W tak trudnej dla niego chwili...Zacisnął mocno powieki oraz pięści wiedząc, że jego przyjaciel został zamnięty w ciele bestii, nad którą nie jest w stanie zapanować...
Ledwie wybiła godzina ósma rano, a chłopcy w pełnym galopie przemierzali szkolne korytarze. Bez słowa wyjaśnienia wyminęli zaskoczoną profesor McGonagall, wytrącając jej z rąk naręcz zwojów. Stojący obok dyrektor szkoły pokiwał lekko głową, widząc ich blade twarze i pomięte ubrania. Wiedział, że tej nocy żaden z przyszłych Huncwotów nie spał spokojnie...
Black, Potter i chwilę później Pettigrew, wpadli do Skrzydła Szpitalnego. Zatrzymali się w drzwiach jak wryci, ledwo unikając zderzenia czołowego z podłogą. Gdy tylko złapali oddech, Syriusz wykrztusił:
- On już tu jest?...
- Kto? - zapytała pielęgniarka, udając zaskoczenie. Odwróciła się, by ukryć lekkie zdenerwowanie. A cóż to ma znaczyć, na Merlina?!...
Potter prychnął ze zniecierpliwieniem.
- Niech pani nie udaje! Remus, Remus Lupin! Wiemy, że powinien tu być!
- Ale czy JUŻ jest?!....
Westchnęła, odkręcając się do nich przodem, z zamiarem stanowczego wyproszenia. Już otwierała usta, by im to oznajmić, gdy...
- Proszę pani, my o tym wiemy. Rozmawialiśmy z Remim, on doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jest już? - spojrzała w szare oczy Blacka. Wyrażały smutek, troskę i wyraźną prośbę, wręcz błaganie. Westchnęła ciężko.
- Śpi. Nie przeszkadzajcie mu, jest za parawanem...
- Będziemy cicho. - obiecał Peter, ruszając w kieruku zasłony. W jego ślady poszli James i Syriusz. Ten drugi delikatnie odgarnął tkaninę. Nabrał nieco głoniej powietrza, za co dostał kuksańca w bok od Blacka. Ser wyminął go i ostrożnie przysiadł na skraju remusowego łóżka. Niepewnie dotknął palcem jego luźno leżącej dłoni. Drgnęła konwulsywnie. Syriusz patrzył z buntowniczym wyrazem twarzy na jego podrapaną, bladą buźkę. Jasne włosy niesfornie leżały rozrzucone na poduszcze, brwi miał ściągnięte, ciężko oddychał. W prawym kąciku lekko rozchylonych ust dojrzał ślady zakrzepniętej krwi, na policzku pod okiem miał średniej wielkości, krwawego siniaka. Delikatnie dotykały go długie, gęste rzęsy Lupina. Spał.
Patrzyłem na niego nie mogąc uwierzyć temu, co widzę. Sądząc po minach, Peter również, a Syriusz... Syriusz wyraźnie był na to wściekły. W głębi siebie, ja również... Czym on sobie załużył na to, by przez to przechodził?! Przecież... Przecież on jet taki dobry, nikomu nie odmówi pomocy... Za co, ja się do cholery pytam: ZA CO?!
Czułem narastającą złość.
Muszę. Muszę mu pomóc. Mam gdzieś konsekwencje. I niech się dzieje co chce!
Tak. Jutro... Już jutro biorę Blacka i Pettigrew, ruszamy szukać miejsca, gdzie będziemy mogli spokojnie ćwiczyć.
A dziś do biblioteki.
- Szkoda czasu. - rozległ się przyciszony, drżący głos Syriusza. Obejrzał się za siebie, dał znak Peterowi, by sprawdził, czy pielęgniarki nie ma w pobliżu.
Grubasek rozejrzał się skrupulatnie, zakradł się nawet pod drzwi jej kantorka, by upewnić się, że tam jest. Kiwnął Blackowi głową, który odchrząknął lekko.
- Musimy działać. Jak tak dalej pójdzie, to wolę nie myśleć, co on może zobie niechcący zrobić... - popatrzył na wystający spod koszuli od piżamy bandarz.
Potter kiwnął głową, Peter siadł obok z zaciętą miną. On też pomoże! Mimo, iż tak się boi...
~~~~~~
Od tego zdarzenia minęły trzy tygodnie. Chłopcy przemilczeli fakt pomysłu na zostanie animagami, bowiem nie trzeba być filozofem, by wiedzieć, że blondynek kategorycznie im będzie próbował to wyperswadować. Byli zmuszeni zaniechania poszukiwań, bowiem nadeszły egzaminy i... wypadało zrobić chociaż maleńką powtórkę.
Z tej okazji, siedzieli w Pokoju Wspólnym całe dnie nad książkami, pomagając Peterowi, wzajemnie się odpytując i odrabiając bieżące prace domowe. Zwykła, uczniowska praca...
Któregoś takiego właśnie dnia, Syriusz rzucił zniecierpliwony pióro na stół i potarł ręką czoło. Zawołał wzburzonym głosem, łypiąc niechętnie na stos książek:
- Nie no, ja mam tego dość! Noż ogłupieć można!
Remus słysząc to, zachichotał cicho zza podręcznika od eliksirów, przekręcając przy tym stronicę. James westchnął, wykreślając całe dopiero napisane zdanie. Po pczeczytaniu stwierdził, że jest w nim zbyt dużo błędów stylistycznych, co potwierdziła mu sceptyczna mina Blacka, gdy przeczytał owy zlepek wyrazów. Peter popatrzył na Lupina z obrażoną miną, podnosząc głowę znad swojego wypracowania.
- Takie to śmieszne?
- Tak. - odrzekł wesoło Lupin, opuszczając książkę na kolana. Uśmiechnął się do Petera szeroko, ukazując dwa rzędy białych, niekoniecznie idealnie równych zębów. - Bo ja naprawdę nie wiem, jak od uczenia się można ogłupieć.
- Tak, naprawdę zabawne. - odpowiedziałem roześmianemu Remusowi.
Co w tym śmiesznego? Przecież od nadmiaru czytania naprawdę może się pomieszać w głowie! Ciekawe, jak on to zrobił, że jest taki mądry? Tyle książek "połknął" i jeszcze mu się nie pogorszyło!...
- Remusie, to było w interpretacji metaforycznej. - rzekł znudzony Syriusz. James trzasnął otwartymi dłońmi w stół i wskazał na Blacka.
- Widzisz, Lupin? Widzisz, widzisz?! On już ma gorączkę!
Wybuchli śmiechem, a ja, nie bardzo wiedząc z czego, również zacząłem się śmiać. A już bo wyjdzie na to, że nie mam poczucia humoru?
Wilkołak roześmiał się wdzięcznie, odkładając książkę na stół. Eliksiry już powtórzył, jutro spokojnie będzie mógł podejść do testu. Tylko jeszcze przed snem powtórzy receptury, formułki i składniki, oraz mieszaniny, które mają swe właściwości lecznicze lub wręcz odwrotnie. Ot, chociażby... utworzenie tak zwanego Wywaru Żywej Śmierci.
Zaraz, zaraz... To był sproszkowany korzeń asfodelusa i nalewka z piołunu?...
Ponownie sięgnął po książkę, po czym otworzył ją na spisie treści. Black, Potter i Pettigrew wymienili spojrzenia, ale nie powiedzieli nic. Uśmiechnęli się tylko pod nosem. A co będą mu psuć zabawę...
Syriusz drgnął i sięgnął nagle po czysty skrawek pergaminu. Zaczął po nim zapamiętale skrobać z prędkością światła. Wydawać by się mogło, że nie nadąża oczami za tymi kilkoma wyrazami. Peter zmarszczył czoło.
- Co tam tworzysz?
- List do rodziców. - odsapał Ser, rzucając pióro na stół. Zerwał się, chwycił oderwany skrawek materiału piśmienniczego i pobiegł w stronę wyjścia na korytarz, by wysłać rodzicom krótką, treściwą wiadomość.
Ja chcę psa!
-Syriusz.
*Przytulającemu się.
Noo... I macie dwudziesty wpis. Zadowoleni? Mam nadzieję. Do napisania, i jeszcze raz zapraszam do Luniaczka.
Pzdr.
19. Sielanka Huncwotów. Bo Hunce, to nie tylko kosmiczne psoty! Wpis dodał jeden z Huncwotów Niedziela, 14 Czerwca, 2009, 16:28
I znowu nowa notka. Trochę krótka, ale ważne, że jest. Z resztą, chyba nie zasługujecie na długie... Jestem zawiedziona na was! Za mało komentów
Teraz postanowiłam zrobić tak, że notki będę dodawała i tutaj i u Remusa jednocześnie. Tak więc nie wiem, co jakie odstępy czasowe będą się pojawiały nowe wpisy, ale raz na miesiąc to możecie być spokojni. Po prostu nie wiem, na jaki rodzaj pisania mnie najdzie - opowiadanie czy pamiętnik, a ostatnio mam fazę na pisanie do mojego bloga...
Tak więc skoro notka jest tutaj, to zapraszam i do Remuska. I dlaczego, psia krętka, tam jest tak mało komentarzy?!...
Od tej feralnej rozmowy trójki uczniów minęło kilka tygodni. Przebiegł luty, nastał marzec wyganiając mróz ze szkolnych włości. Teraz, w pełnej swej wiosennej okazałości, naturą rządził czwarty miesiąc w roku.
Syriusz, Remus, James i Peter, siedzieli pod bukiem na błoniach ciesząc się słońcem, które szczodrze obdarowywało błonia złocistymi promieniami.
Pewien już dwunastoletni wilkołak, który dziesiątego marca ukończył dwanaście latek, noszący mityczne imię Remus, z błogim uśmiechem wyciągnął przed siebie nogi i odchylił się do tyłu, opierając na rękach. Wystawił buzię do słońca, czując przyjemny powiew wiatru mierzwiący mu miodowe włosy. Westchnął lekko, oddając się słodkiemu lenistwu, powoli i spokojnie wdychał świeże powietrze, wymieszane z wonią kwiatów.
Syriusz, zdjęty prosto z gwiazdozbioru Wielkiego Psa, leżał rozłożony na zielonej trawce, mieląc w zębach trawiastą gałązkę. Ręce skrzyżował pod głową, tworząc coś na rodzaj poduszki, nogi ugiął w kolanach, prawą założył na lewą i miarowo kiwał stopą, którą kontrolowała lewa półkula jego szanownego mózgu. Stalowe oczy miał otwarte, miarowo skanując idealnie błękitne niebo przyglądał się płynącym powoli po sklepieniu puszystym, białym obłokom.
- Cumulusy.... - mruknął w idealnej ciszy, panującej wśród naszej czwórki.
James, czyli chłopak o standardowym imieniu, wyraźnie nie dosłyszał głosu swego przyjaciela. Siedział oparty plecami o drzewo, nieobecny, rozmarzony wzrok utkwił gdzieś w jednej z wielu wieżyczek zamku. Oddech miał spokojny, nie martwił się niczym. No, bo czy powodem do zmartwienia mogą być nadchodzące egzaminy końcoworoczne?
Peter, o równie sławnym identyfikatorze w metryce, siadł po turecku i zadzierając głowę, studiował budowę gałęzi wyżej wymienionego buku. Po kilku minutach stwierdził, że po tym drzewie dobrze by się wspinało. Jednak to nie rozrywka dla niego. On nie lubił się zbytnio gimnastykować między konarami. To w przeciwieństwie do Lupina, pomyślał. Jak jego coś najdzie, to z drzewa by najchętniej w ogóle nie schodził.
Westchnął ciężko, przenosząc wzrok na lśniącą złocistym światłem, błękitną taflę jeziora. Black ziewnął szeroko, nie bawiąc się w zakrywanie ust dłonią. Zamlaskał, zamykając oczy. Było mu tak dobrze, był tak cudownie zrelaksowany... Chciał, by ta chwila trwała wiecznie, miał ochotę zatrzymać czas, złapać tą uciekającą chwilę w skarbonce śwince. Bo ta chwila warta była przejechania setek tysięcy mil... Najlepiej motocyklem.
Wiedział, że to niestety niemożliwe. Kiedyś musiał wstać, otrzepać ubranie i udać się do zamku. Ot, chociażby na kolację czy po prostu by pójść spać. Mimo tej dołującej świadomości, rozciągnął wargi w uśmiechu.
- Wracamy do zamku?
- Nie ma nawet takiej opcji. - odpowiedział Jamesowi ciepły głos Remusa, przebrzmiały marzycielskim zatraceniem w myślach. - Jest mi tu za dobrze...
Odpowiedziały mu ciche śmiechy przyjaciół. Peter westchnął.
- Głodny jestem...
- To idź do kuchni po coś do jedzenia, masz problem... - mruknął poirytowany Syriusz. Nie lubił, gdy przerywano mu takie momenty. Zamknął oczy, słysząc w uszach szum wiatru tańczącego wśród traw. Młode źdźbła połaskotały go po twarzy. Zachichotał cicho.
Dla Pottera było jednak zbyt sielankowo. Nie lubił nic nie robić. Nie lubił tracić czasu na słodkie lenistwo. Jak miał nic nie robić, to tylko, gdy spał.
- Ja nie mogę, jak tu gorąco... - jęknął po dłuższej chwili milczenia Black. W jego tonie jednak nie dało się usłyszeć ani krzty skargi, raczej coś na rodzaj zadowolenia. James natychmiast się ożywił.
- Poczekajcie chwilę, przyniosę wam "Tarczyna"!
- Jaki lokaj.... - zaśmiał się Black, machając miarowo prawą kończyną dolną. Potter żachnął się gwałtownie.
- Nie lokaj, po prostu nie chce mi się tu siedzieć!
- Wiem, wiem... Wybacz.
- Nie było sprawy. - Jim uśmiechnął się na tyle szeroko, że widać mu było siódemki, po czym wstał i w podskokach ruszył do zamku. Ser i Remi wymienili spojrzenia i delikatnie wzruszyli ramionami. Powrócili do rozkoszowania się tą cudowną, weekendową wolnością. Peter wstał. Nie widząc, żeby jego przyjaciele dostrzegli fakt, że chce gdzieś iść, poczuł, że robi mu się przykro. Zganił się szybko w myślach, kierując kroki ku budynkowi szkoły. To niedorzeczne, by mieć powód do smutku tylko dlatego, że koledzy nie zauważyli twojego odejścia, Peter. To o niczym nie świadczy. Oni się po prostu zamyślili, to wcale nie znaczy, że cię nie lubią...
Pettigrew próbował wmówić sobie, że Black, Potter i Lupin naprawdę go lubią (pomijając milczeniem fakt, że tak jest w rzeczywistości). Nie wiedział czemu, ale czuł się przy nich jak dziewiąta noga u akromantuli. Po prostu taki niepotrzebny, obcy... niechciany?
Było mu z tego powodu przykro. Ilekroć powie coś, co jest choć odrobinkę nie na miejscu, Black gromi go wzrokiem, uśmiecha się ironicznie. Ale cóż z tego, że on jest taki z natury, kiedy to nie jest miłe?
Potter w takiej sytuacji patrzy na niego z politowaniem, stuka się palcem w czoło. Kolejny, co nie zwraca uwagi na uczucia innych...
A Lupin? Po prostu go ignoruje, ostentacyjnie powstrzymuje się od komentarza. Ignoracja dla niektórych może być gorsza, niż najbardziej chamska docinka... Pfi, też mi coś. Próbuje być kulturalny!
Pettigrew miał wrażenie, że oni go wcale nie chcą w paczce. Po co więc na siłę się do nich dokleja? Dlaczego ma im tylko ciążyć, wpędzać w szlabany - bo wymięknie? Wszyscy wiedzą, że oni są ze sobą zgrani, Syriusz i James niczym bliźniacy - nierozłączni, mają wspólce cechy urody, czasem nawet mówią to samo w tym samym momencie. Nawet mają po części tę samą krew!... Rwą do przodu, szaleją, swą rezolutnością wywołują uśmiech na twarzach uczniów, niekiedy i u nauczycieli. A Remus w ich trójce? Uspokoi, poprawi pracę domową, gdy zasną nad wypracowaniem - delikatnie zabierze i dokończy, żeby ich nie budzić. Bo po co, kiedy są zmęczeni? Niech się wyśpią, a rano spotka ich maleńka niespodzianka.... Do niego zawsze mogą przyjść, gdy będą mieli jakiś problem. Nawet najgłupszy, najbardziej błachy. Nie wyśmieje ich, tylko pomoże.
Po świętach, Syriusz wrócił do zamku podekscytowany, ale i podłamany. Źle czuje się z faktem, że ma taką rodzinę, był chamski, oschły i ironiczny. Porozmawiał z Lupinem w walentynki i co? Zmienił się nie do poznania. Uśmiechy śle na wszystkie strony, nie przejmuje się już tak bardzo uwagami na temat przydziału do domu, docinki na temat nazwiska bagatelizuje pełnym politowania uśmieszkiem. Nie przejmuje się tym... Być może ten fakt już go tak bardzo nie boli?
Choć Peter znał Remusa dosyć krótko - bo czym jest kilka miesięcy? - wiedział, że ten drobny blondynek jest niczym okład na ranę. Porozmawia, wysłucha, by lepiej zrozumieć, postara się wczuć w sytuację drugiej osoby. Jest po prostu empatyczny...
Dlaczego więc on, Peter, nie może być taki jak oni?
Zacisnął pulchniejsze dłonie w piąstki, czując zbierające się pod powiekami łzy. To było takie niesprawiedliwe!
Przydepnął rozwiązaną sznurówkę i nie spodziewając się tego gwałtownego szarpnięcia, upadł. Widząc to, kilkoro uczniów roześmiało się złośliwie, kilku spojrzało na niego ze współczuciem, ale nic nie powiedzieli. Bo i po co? Po co przejmować się jakąś niezdarą?
Podniósł się niezgrabnie, znów upadł. Tym razem nadepnął na pelerynę od mundurka.
- Nic ci nie jest?
Wzrokiem napotkał wyciągniętą do niego, drobną rączkę. Uchwycił ją, osóbka pomogła mu wstać. Widać, że pierwszoroczna. Blondynka uśmiechnęła się do niego wesoło. Biła od niej radość z życia i troska okazywana każdemu, kto tego potrzebował. Włosy miała upięte w śmieszną kitkę, czarne oczy patrzyły na Petera ciepło.
- Jestem Susan Fletcher.
- A ja... P-peter Pettigrew.`
Roześmiała się wdzięcznie. Puściła jego rękę.
- Nie musisz się jąkać, przecież cię nie zjem. I zawiąż buty, jeszcze znowu upadniesz.
Pet zawiązał sznurówki w dwie kokardy i wyprostował się. Dziewczynka była z Hufflepuffu, sądząc po barwach naszywki na szkolnej pelerynie od szaty. Z resztą, ten borsuk mówił sam na siebie.
Razem ruszyli korytarzem.
- Ludzie są naprawdę podli. W tym, że się przewróciłeś, nie było nic śmiesznego! Każdemu może się zdarzyć.
Kiwnął głową, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. W towarzystwie dziewczyn już w przedszkolu czuł się onieśmielony. Nawet przed własną kuzynką Mary... Susan pokierowała ich na błonia.
- Jest taka piękna pogoda... Może chodźmy się przejść?
Peter niezbyt pewnie przystał na tę propozycję. Nie czuł się w jej towarzystwie jakoś szczgólnie swobodnie. Czy ma z tym związek to, że nie zna jej długo, dopiero ją poznał czy może to, że jest dziewczyną?
Nie miał pojęcia.
Remus wyrwał się z zamyślenia i rozejrzał się ze zdziwieniem wokół.
- Gdzie Peter?...
Odpowiedziała mu cisza. Ściągnął brwi i popatrzył na Syriusza. Drzemał.
Lupin westchnął, kładąc się na brzuchu. Uniósł się lekko na łokciach i zaczął lekko wymachiwać zgiętymi w kolanach nogach. Obserwował kilka dłuższych chwil tańczące plamki światła, które przebiły się przez grubą pierzynę liści. Schował nos w trawie, wdychając jej słodki zapach pomieszany z wonią ziemi. Przyjrzał się dokładnie pojedynczym listkom. Z uśmiechem stwierdził, że pomiędzy kolejnymi ździebełkami, przechadza się czarny, lśniący żuczek. Utkwił w nim bystry wzrok. Cudownie, nareszcie jest coś, na czym można bez reszty skupić swą uwagę...
Śledził jego poczynania, a gdy był zbyt daleko by swobodnie na niego patrzeć, ruszył za nim. Zachichotał nagle, nie wiedząc z czego się cieszy. Może dlatego, że robal nagle wrzucił dwójkę i posuwał się naprzód szybciej niż na początku? Remus podążał za nim, czołgając się po podłożu.
Syriusz obudził się z krótkiej, dwudziestominutowej drzemki. Z uprzejmym zaskoczeniem zarejestrował, że został sam. Usiadł, jako że do tej chwili leżał i stwierdził, że jest w szoku. Z rosnącym zdumieniem przyglądał się Remusowi, który wyraźnie na coś patrząc, posuwał w przód ruchem godnym dżdżownicy, czyli ręce złożył wzdłuż ciała, unosił się od pasa w górę i sunął w przód, rozpłaszczając się na ziemie. I cały ceremoniał od nowa. Syriusz chrząknął lekko.
- Eeee... Remusie, co ty wyprawiasz?
Blondyn drgnął i odwrócił się. Uśmiechnął się szeroko.
- Oglądam żuczka.
Black przekręcił się na plecy, wybuchając donośnym śmiechem, któremu zawtórował chichot Remusa. Podniósł się z ziemi i otrzepał ubranie. Zakołysał się na piętach.
- Ciekawe, że James jeszcze nie wrócił...
Syriusz zakasłał, przystawiając do ust zaciśniętą pięść. Wyprostował się i zarzucił głową, odrzucając czarne kosmyki z twarzy.
- Rzeczywiście fascynujące, Damo.
Lupin zgromił go wzrokiem, co wywołało tłumioną przez Blacka radość w swej arystokratycznej osobie. Popatrzył z rozbawieniem na Remusa, który teatralnie się obraził. Równie aktorskiego fuknięcia nie mogło zabraknąć... Syriusz uśmiechnął się, wsuwając dłonie do kieszeni spodni od mundurka.
- Chodź do szkoły, Remi. Może znajdziemy po drodze Jamesa.
Remus skinął głową i odrzucając dąsy na bok, pochylił się, podnosząc torbę z ziemi. Przewiesił ją przez ramię, po czym razem z Syriuszem, równym krokiem udał się w stronę zamku. Szli spokojnie, spacerkiem. Nie mieli powodu, by się gdziekolwiek spieszyć. Była niedziela, szkołę zaczynali dopiero od jutra, a wszystkie zadania domowe - za co mogli pokłony słać uporowi Remusa - mieli odrobione. Westchnęli jednocześnie, w tym samym momencie popatrzyli na siebie. Skwitowali to chichotem. Chrząknęli wymijająco w tej samej sekundzie. Zgodnie wykonali gest: "Poker face" i w ciszy drobili ku wrotom zamczyska.
Syriusz zagle się zatrzymał, wyciągając rękę, by zahamować Remusa.
- Co ci?...
Seru wyciągnął dłoń i wskazał na parkę, która kierowała się w stronę jeziora.
- Mnie wzrok myli, czy tam idzie Peter?...
Remus wytężył wzrok we wskazanym kierunku.
Kurczę, to chyba faktycznie Pettigrew... Sylwetka kropka w kropkę jak u niego, kolor włosów ten sam, spodnie opadają tak jak jemu, chód również peterowy...
- Czeeeść, Syriuszku!
Black zmarszczył czoło, patrząc na grupkę drugoklasistek, które właśnie ich wyminęły. Pomachały mu i trzymając się kurczowo jedna drugiej, zaniosły się gwałtownym chichotem, widząc, że na nie spojrzał. Brunet uniósł zdziwiony brwi. Patrząc na Rema, wskazał na dziewczyny z niepewnym wyrazem twarzy. Lupin lojalnie pohamował śmiech i wzruszył ramionami.
Na Jamesa natknęli się na piątym piętrze, gdy zmierzali do wieży Gryffindoru.
- James? Gdzieś biegał? Szukaliśmy cię jakiś czas...
- Wybaczcie, zapomniałem... Ale "Tarczyny" mam! - dodał z dumą wypinając pierś. Wyjął z kieszeni peleryny od mundurka trzy butelki, podał przyjaciołom po jednej.
- Boże, dzięki ci za to... - westchnął Remus, odkręcając swoją butelkę. Zajrzał pod korek.
- Co napisali? - zapytał Syriusz, widząc nietęgi wyraz twarzy Lupina.
- "Nie ma za co"...
- "Tarczyn" jednak zawsze wie wszytko! - oświadczył James, przystawiając wargi do szklanego gwintu naczynia. Usiedli na oknie, przewieszając nogi na zewnątrz. Potter wyciągnął wolną rękę i wskazał na jedną z kłębiastych chmur, toczących się po niebie.
- Czy nie uważacie, że tamta chmura przywodzi na myśl jednorożca?
Syriusz skierował wzrok w odpowienim kierunku. Zmrużył oczy lustrując obłok wzrokiem.
- Raczej jak pegaz. Jednorożce nie mają skrzydeł.
- Tak, może testral od razu? - zapytał z lekkim przekąsem Lupin, gdy chłopcy zaczęli się sprzeczać. "Przecież tych skrzydeł jeszcze przed chwilą nie było!", "Ale teraz są, Potter.", "Niby skąd?!", "James, baranie, chmury ciągle zmieniają kształt!".
- Testral?
- Nie mówicie, że o nich nie słyszeliście!
Remusek wybałuszył jasne oczka na przyjaciół. Pokręcili głowami. Blondyn westchnął z rezygnacją.
- Nie musisz nam mówić całej definicji podręcznikowej, po prostu podstawowe kilka informacji. - Syriusz i James uśmiechnęli się niewinnie. Gdy Remusa nie było z nimi, to nieraz nazywali go "Podręczną Jedenastoletnią Encyklopedią Na Nogach", w skrócie PJNN. Lupin westchnął.
- Testral to magiczne stworzenie, które najłatwiej zwabić na świeże mięso lub krew. Wyglądem przywodzi na myśl czarnego konia z dużymi skrzydłami nietoperza. Ma białe, puste oczy i jest tak chudy, że skóra do tego stopnia opina mu się na kościach, że można liczyć chrząstki, a ktoś o szczególnym zamiłowaniu do muzyki, ma możliwość grania na żebrach. Testrali nie widzą wszyscy, jedynie ci, którzy widzieli czyjąś śmierć.
Upił kilka łyków, wpatrując się w obiekt dyskusji.
- Mnie to przypomina górskiego trolla.
Roześmiali się całą trójką.
Jeszcze raz zapraszam do Remusa. Tylko dopiszę i dodaję. Dziś albo jutro.
18. Cholera. Remus, co ty gadasz?! Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 01 Czerwca, 2009, 15:20
Uhg... Myślałam, że się już niedoczekam... No nic, zapraszam do czytania i pamiętnika Remuska. Tam też już jest nowa notka.
I z okazji Dnia Dziecka, życzę sobie mnóóóstwa komentów...
Rok 1971 ogólnie był udany dla naszych bohaterów. Nawiązali nowe przyjaźnie między sobą, innymi uczniami. Dostali się do najlepszego domu w Hogwarcie, jak twierdzi zdanie wielu. Uczą się w tym wielkim zamczysku. Mają siebie, mogą na swą paczkę liczyć. Ogólnie już wiadomo, że są jedną z najbardziej nierozłącznych grup w szkole. Ich rodziny ulegną powiększeniu, poprawia się los ich rodziców. Dowiedzieli się też niezbyt przyjemnej rzeczy...
Syriusz, Peter i James szli wolnym krokiem, po zasypanych grubą warstwą śniegu, szkolnych włościach. Ciężki, mokry puch sięgał im prawie do pasa.
- Nie możemy przed nim dłużej tego ukrywać!
- Syriuszu, możesz przewidzieć, jak się zachowa?
- Na pewno się przestraszy... Ze mną byłoby tak na jego miejscu. Bałbym się, że się ode mnie odwrócicie. Myślicie, że z nim będzie tak samo?
- Stawiam galeona, że tak będzie.
- Przyjmuję.
Black i Potter podali sobie ręce, Peter przybił zakład. Wszyscy powpychali dłonie do kieszeni. Sapiąc w szaliki, które owinęli wokół połowy swych twarzy, zawzięcie brnęli przez śnieg, w stronę chatki Hagrida. Dawno u niego nie byli, wypadało więc, by go odwiedzić. Na szkarłatno-złotych materiałach, pojawiły się zamarznięte kryształki wydychanej, skroplonej pary wodnej, lodowaty wiatr zacinał im w twarze, rozwiewał włosy, spowalniał chód.
- Kiedy go uświadomimy?
- Najlepiej jeszcze dziś. - odpowiedział Black na pytanie Petera. Chłopcy szczękali zębami z zimna, ich ubrania przesiąkły im do poziomu pępka. James westchnął, zwiększając lodową warstwę na szaliku.
- A co mu powiemy? "Cześć, Remi. Jak ci minął dzień? Ah, zapomniałem. Przecież praktycznie ciągle byliśmy razem... No nic. O, a wiesz co? Wiemy już o twoim problemie..." - zaskrzeczał, udając ton Blacka. Nasz arystokrata żachnął się gwałtownie.
- Ej, ja nie mam takiego głosu! To po pierwsze. Po drugie: na pewno nie w ten sposób, chociaż odrobinę delikatniej, żesz w kopyto testrala no!
Zamilkli. Domek gajowego powiększał się z każdym krokiem, przypominał powoli pompowany, lodowy torcik. Dwadzieścia minut później, James wyciągnął zakrytą rękawiczką dłoń, i załomotał pięścią trzykrotnie w drzwi. Przez huczący wiatr, przebił się krzyk Hagrida:
- Już, już cholibka, chwileczkę!
Okutali się szczelniej płaszczami, gdy wiart natrętniej zawył im w uszach. Drzwi otworzyły się z łatwością, odgarniając wielką zaspę, która zwaliła Syriusza z nóg. Chłopak zawył wpadając w śnieg, z którego następnie nie mógł się wygrzebać. Zakłopotany Hagrid, podniósł go, po czym nadal trzymając za szkolny płaszcz na plecach wniósł do pomieszczenia. Gdy tylko przemoczony rąbek ubrania Petera zniknął za progiem, gajowy zamknął drzwi, ryk pędzącego powietrza ucichł, do pomieszczenia przestały wpadać tumany śniegu. Chłopcy rozejrzeli się wokół siebie, drgające konwulsywnie szczęki wygrywały im zmarznięty koncert.
- Siadajcie, chłopcy, siadajcie... Zdejmijcie te mokre ciuchy, bo się zaziębicie, cholibka.
Black, Potter i Pettigrew posłusznie usiedli, ściągając płaszcze. Hagrid dorzucił do paleniska, płomień zwiększył się, w izbie zrobiło się jaśniej. Syriusz objął się ramionami, po czym zaczął energicznie pocierać je zmarzniętymi rękoma. James dmuchał w skostniałe dłonie, Peter przysunął się możliwie blisko do kominka.
- Chcecie herbatki? Rozgrzeje was troszkę.
Pokiwali głowami, gajowy powiesił nad paleniskiem sporej wielkości imbryk, który po trzech minutach zaczął głośno gwizdać.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Ogień z kominka był jak gorąca woda w wannie. Patrzyłem, jak Hagrid stawia na stole cztery kubki wielkości małych wiaderek, wrzuca torebki z herbatą, a następnie zalewa to wszystko wrzącym płynem. Przygarnąłem swoją szklankę, obejmując ją dłońmi. Przez zmarzniętą skórę prawie nie odczułem temperatury naczynia. Spojrzałem w jeszcze niedokońca zaparzony płyn. Teraz, kolor napoju trochę przypominał mi oczy Lupina. Ale tylko przez jedną chwileczkę, bo już za sekundę był stanowczo za ciemny.
No właśnie. Lupin.
Wtedy w pociągu pokazałem, jakim to jestem chojrakiem w tej sprawie. No tak, przecież to był świeży pomysł, chciałem wykuć tę myśl, póki żelazo było gorące. I nadal chcę, chociaż... Kiedy od ostatnich trzech dni ciągle o tym myślę, to w mej głowie zasadziło się ziarnko niepewności. Słyszałem o tym, że animagia jest bardzo niebezpieczna. Że do tej sztuki nalezy używać zaklęć bez pomocy różdżek. Zaklęcia niewerbalne, lub inne, wykraczjące poza normalny poziom nauczania szkolnego. I do tego potrzeba najmniej wybitnego z transmutacji ludzkiej. A to przerabia się w szóstej klasie...
Nie chodzi o to, że mam zamiar zrezygnować, czy że strach mnie obleciał. Troszkę się boję, chociaż wtedy przysłoniło mi to nagłe podniecenie, no bo przecież mamy plan, wiemy, jak mu pomóc. Nie zwróciłem uwagi na to oczywiste ryzyko... Ale czego się nie robi dla przyjaciół? Wiem, że to będzie trudne. Cholernie trudne i niebezpieczne. Zrobię to. Mimo wszystko - zrobię to. Strach... To ludzkie uczucie. A ja przecież jestem tylko człowiekiem. I mam zaledwie jedenaście lat.
Niejeden by pewnie powiedział: "Porywasz się bez różdżki na smoka, chłopcze!". Ale nie powie. Nikomu nie pisnę słówka o swych planach. Tylko James i Peter, nikt więcej. No, w ostateczności wuj Alphard....
Chłopcy u Hagrida przesiedzieli do osiemnastej, kiedy na błoniach panowała już aksamitna ciemność. Burza się skończyła, wszystko było ciche, uśpione. Takie... spokojne. Szkolne tereny pokrywała gruba na prawie półtora metra warstwa świeżego, sypkiego śniegu. Niebo było idealnie czarne, bez trudu można było się na nim doszukać nawet najdrobniejszej gwiazdy. Nad tym wszystkim oczywiście górował księżyc, swym ostrym sierpem. Rzucał słabe, srebrzyste światło na świat pod nim, dzięki jego jasności, śnieg lśnił kolorowymi refleksami. Pięknym dopełnieniem tego cudownego widoku, była wielka szkoła magii i czarodziejstwa. Jej masywna sylwetka stała twardo, niewzruszona, pokryta cieniutką warstwą lodu. Na szybach mróz namalował swe finezyjne obrazy, dodając uroku temu wspaniałemu zamczysku. Gdzieś w dali huknęła sowa, wiatr delikatnie zaszumiał w koronach drzew Zakazanego Lasu.
Black, Potter i Pettigrew wpatrywali się w ten obrazek jak urzeczeni. Czy ktoś im się dziwi? Bo ja na pewno nie. Sapanie Hagrida wyrwało ich ze słodkiego transu. Obejrzeli się za gajowym, ściągając lekko brwi. Ubrana w płaszcz z krecich futerek postać Rubeusa przewyższała ich czterokrotnie. Strażnik Kluczy wyminął ich i robiąc szeroki na trzech mężczyzn korytarz w tej białej masie, ruszył w stronę drzwi wejściowych zamczyska. Przyszli Huncwoci, posłusznie ruszyli za nim.
Po trzydziestu minutach marszu, po trzeszczącym pod stopami śniegu, dotarli do wrót zamku. Hagrid otworzył je, wpuszczając chłopców do środka. Podziękowali mu grzecznie, i skierowali kroki ku wieży Gryfonów.
- Chłopaki, myślicie, że Remus jest w dormie?
- Pewnie tak. A jeśli go tam nie zastaniemy, to najprawdopodobniej będzie w bibliotece.
Zapadła cisza, przerywana jedynie stukaniem podeszw butów naszych bohaterów. Przez dłuższą chwilę przemierzali korytarze w milczeniu, jednak każdy z nich myślał o tym samym: jak powiedzieć Remusowi, że oni o TYM wiedzą? Syriusz chrząknął lekko, kiedy znaleźli się na czwartym piętrze.
- Wiecie jak go uświadomić?
- Nie.
- Bajecznie... - panicz Black zasępił się, wsłuchując w kroki swoje i swych przyjaciół. - Może nie palniemy mu tego w prost, tylko... Nawiążemy do tematu?
- Niby jak?
- A co nam ostatnio powiedział? "Jadę na badania, nie będzie mnie kilka dni...". Więc po prostu zapytamy, jak tam po szpitalu.
- A jak ma być?
- Nie mam zielonego pojęcia, wiesz? - rzucił sarkastycznie Black na pytanie Petera, uderzając czubem buta w marmurową płytę, tworzącą jeden z elementów układanki podłogi zamku. - Jak masz inny pomysł, to słucham!
Odpowiedziała mu zmieszana mina Pettigrew. Syriusz prychnął, wpychając ręce do kieszeni i wznowił wędrówkę ze zdwojonym tempem. "Cholera! W życiu nie byłem w tak beznadziejnej sytuacji! Wiemy co mu jest, wiemy, jak mu pomóc, a nie potrafimy... Nie mamy odwagi powiedzieć, że mimo iż znamy jego sytuację, to nadal chcemy się z nim przyjaźnić.... Żenujące! Jak cholera żenujące!"
James dogonił Syriusza dopiero na następnym korytarzu. Położył mu dłoń na ramieniu, zmuszając go, by się zatrzymał.
- Nie denerwuj się. Jakoś to będzie. Musimy tylko pamiętać o tym, by podkreślić, że jego.... futerkowy problem, nie ma dla nas żadnego znaczenia.
Black skinął głową, delikatnie uwalniając się z uścisku Pottera. Poprawił koszulę, pogrążając się w swych myślach.
Z jego własnego świata wyrwał go głos Jima, podającego hasło Grubej Damie. Potrząsnął lekko głową, wracając na ziemię.
- Karnawałowe figle.
Chłopcy z ciężkim westchnieniem i duszami na lewych ramionach, przeszli przez dziurę pod portretem. Z głupimi minami stwierdzili, że Peter odłączył się od nich gdzieś w drodze. Nawet nie zauważyli kiedy... Gdy przejście się za nimi zatrzasnęło, rozejrzeli się niepewnie, w poszukiwaniu drobnego, jasnowłosego Gryfona. Drgnęli lekko, gdy dostrzegli go przed kominkiem. James ścisnął Syriusza za nadgarstek.
- Tylko pamiętaj, spokojnie... Nie możemy go przestraszyć... - mruknął półgębkiem do Blacka, który kiwnął głową. Wymienili spojrzenia i zgodnym krokiem ruszyli w jego kierunku. Stanęli nad Lupinem, który z cyrklem w ręku pochylał się nad mapą nieba. Gdy cień ich ciał padł na pergamin, który aktualnie zapełniał rysunkami astronomicznymi, Remi uniósł głowę, patrząc na nich. Zmieszał się, widząc ich grobowe miny.
- Em... coś się stało?
- Musimy z tobą porozmawiać. Na osobności.
Lupin zbladł, co szybko ukrył, gdy spuścił głowę, by zwinąć swą pracę. Serce podjechało mu do gardła - wyrazy ich twarzy wcale nie przypadły mu do gustu. "Cholera... oni chyba wiedzą..."
Wyprostował się i wstał. Posłusznie ruszył za nimi, kierując się w stronę sypialni chłopców. Zacisnął dłonie w pięści i wepchnął je do kieszeni, starając się opanować ich drżenie. Wszedł do dormitorium pod numerem piętnastym, gdzie na złotej tabliczce były wygrawerowane ich nazwiska. Syriusz zamknął za nimi drzwi, Remus opadł na swoje idealnie zaściełane łóżko. Utkwił w nich na pozór spokojne spojrzenie, mając kamienną twarz. W środku jednak wszystko się w nim gotowało.
- Tooo.... o czym chcieliście pogadać?
- O tobie.
Syriusz nie wiedział, skąd to zdecydowanie w jego głosie, choć pod skórą czuł się tak, jakby duży ogień topił mu wnętrzności. Bał się wykonać jakiś fałszywy krok, nie chciał, by Remus źle zinterpretował to, co on powie.
- Więc?... - Lupin zwiesił głos, oczekując na zarzucenie tematu. James usiadł na oknie postanawiając, że pozwoli najpierw Blackowi wyrzucić na stół to, co dławi ich od kilku tygodni.
- Dlaczego kłamałeś? - szczeknął Syriusz, niespodziewanie agresywnym tonem. Wbrew sobie, ciągnął dalej. - Myślałeś, że się nie dowiemy? Ile czasu chciałeś nas jeszcze zwodzić swoimi kłamstwami udając, że jeździsz do domu, do matki, na badania do szpitala, tudzież inne przyczyny, których teraz nie pamiętam? Myślałeś że jesteśmy tacy głupi, że niczego się nie domyślimy?!
Remus zamrugał gwałtownie, czując, że grunt usuwa mu się spod nóg. Wiedzieli. Wiedzieli, czym jest. Teraz nie ma już ratunku, musi im wszystko powiedzieć. Chyba, że uda mu się tak zakręcić sytuacją, że przestaną chcieć mieć z nim cokolwiek wspólnego. I tak mają już do niego żal, za te wszystkie przekręty, za ten brak zaufania, za tę naiwność. Chrząknął w dłoń, na prędce postanawiając, że dopóki będzie mógł, będzie zgrywać idiotę. By odwlec ten moment, kiedy powiedzą mu, że to już koniec ich przyjaźni...
- O czym ty mówisz?
Syriusz prychnął, zaczynając chodzić w kółko pod czujnym okiem Jamesa. Lupin wsunął dłonie pod uda, nie chcąc pozwolić, by zobaczyli, jak dygocą. Tak, ręce często go zdradzały, gdy był zły lub się bał.
- Nie udawaj głupka, Remi. Mówię o twoich zniknięciach. Dokąd łaziłeś, jak cię nie było?
- Jak to: dokąd? Mówiłem, do dom...
- Nie chrzań! - ryknął Syriusz, tracąc cierpliwość. - Widzieliśmy cię, jak szedłeś z Pomfrey przez błonia do Bijącej Wierzby, jak znikałeś w pniu! Po co?! Po co tam łaziłeś, skoro tak uparcie twierdziłeś, że twoja matka jest chora i musisz do niej jechać?! Może to jakiś tunel, by szybciej się do niej dostać, hę?! Albo miałeś inny powód?!
- Syriusz, spokojnie.
Black łypnął ze złością na Jamesa, po czym wziął głębszy oddech. Przymnął oczy, starając się opanować złość. "Cholera... Cholera, po kiego tak wybuchłem?!"
Ponownie spojrzał na Lupina, który siedział sztywno jak kołek, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Wargi lekko mu drżały, prawa brew drgała nerwowo.
Niech to! Wiedziałem, że prędzej czy później, tak będzie! Ja sobie durny robiłem nadzieję... Nie no, jak można być takim idiotą?! "Nie dowiedzą się, nie domyślą..." Banialuki!!!
Wpatrywałem się z przerażniem we wściekłego Syriusza. Nie przypominał w tym momencie siebie, przywodził mi na myśl... Rozjuszonego psa. Normalnie pewnie zacząłbym się zwijać ze śmiechu, widząc, że gapi się na mnie tak, jakby chciał mnie pożreć razem z kośćmi, ale sytuacja mi na to nie pozwalała. Syriusz wskazał na mnie ręką wykonując zamaszysty gest. Wbrew sobie wzdrygnąłem się, cofając w głąb łóżka - ten gest wyglądał tak, jakby Black chciał rzucić na mnie jakiś urok, bez użycia różdżki. Tak, jak normandzcy nekromanci z XVI wieku.... Patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczami.
- Dlaczego?! Dlaczego kłamałeś?!
- Ale....
- Nie aluj mi tu teraz! Wiemy, rozumiesz? Nie musisz nam już wciskać kitów!
Cóż... Gdy widziałem wyrazy ich twarzy, tę złość, żal i zniecierpliwienie w oczach... To coś we mnie pękło. Zerwałem się tak szybko, że upadłem na podłogę. Szybko wstałem patrząc na nich z dzikim wyrazem twarzy.
- Dlaczego? DLACZEGO?! Wy się głupio pytacie, DlACZEGO?! - wybuchłem piskliwym, nienaturalnym śmiechem, odginając się do tyłu. Pewnie wyglądałem jak obłąkaniec... Uśmiech zniknł mi z twarzy, ustępując gotującej się we mnie wściekłości. - Powiem wam, dlaczego. Choć mnie się zdaje, że odpowiedź jest oczywista. BAŁEM SIĘ!!! Dalej nie wierzycie?! - ryknąłem, widząc ich sceptyczne wyrazy twarzy. Wziąłem głębszy wdech, zamykając oczy. Żeby do reszty nie stracić nad sobą kontroli...
- Bałeś się? Niby czego?!
Jęknąłem chwytając włosy w garście.
- Jak to: czego? Że mnie znienawidzicie, odwrócicie się ode mnie, a tego nie chciałem, bo zbyt wiele dla mnie znaczyli jedyni przyjaciele, jakich miałem! Wy nie wiecie jak to jest, kiedy traktują się normalnie, nie wiedząc, CZYM jesteście... A gdy dowie się o twej przypadłości, to co? Traktuje cię zaraz jak śmiecia, jak jakiegoś odmieńca z Merlin jeden wie, jakim syfem! Straciłem w ten sposób wiele mi bliskich osób!
- Tak?! Na przykład kogo?
Black podjął się wyzwania, wrzeszczał na siebie razem z Lupinem. Swoimi krzykami nie pozwalali dojść Potterowi do głosu.
- Ojca! Ty nie widziałeś, jak się na mnie patrzył, gdy uzdrowiciele powiedzieli, że jestem już skazany na bycie tym, czym jestem teraz! Że już do końca życia będę nosił w sobie tego krwiożerczego potwora! Staram się, próbuję to ukryć, lecz to nie jest łatwe! TERAZ się wydostał!
- Jak to?....
- Tak to! Kiedy jestem zły, wściekły! W mojej ludzkiej naturze nie leżą wybuchy złości, utrata nad sobą kontroli!
Remus wyglądał, jakby dostał obłędu. Oczy błyszczały mu szaleńczym blaskiem, przez bursztynowe tęczówki przebijały się czerwone iskry. Brwi miał ściągnięte, między nimi pojawiła się mała zmarszczka, prawa brew drgała mu nerwowo. Włosy miał rozwiane, co chwila szarpał je, by zaraz je przygładzić, a zaraz znów potargać. Nie zdając sobie sprawy z tego co robi, konwulsywnie zaciskał palce na kształt olbrzymich pazurów. Mimowolnie unosiła mu się górna warga, odsłaniając raptem dziwnie ostre zęby. Stał w pozie gotowości do walki, piorunując Blacka wzrokiem, głowę miał lekko opuszczoną, jak zwierze szykujące się do ataku....
Syriusz przyglądał mu się z mieszaniną strachu i złości. Był na niego wściekły, że kłamał. Bał się widząc, co się z nim dzieje. Nie był jednak w stanie samemu się uspokoić - miał zbyt wybuchowy charakter.
- Tak, rzeczywiście mądry powód, by kłamać jedynym przyjaciołom, jak sam podkreśliłeś!
- A co, miałem wam na wstępie palnąć, że jestem niebezpiecznym mieszańcem?!
- BREDNIE! - huknął Black. - Wcale nie jesteś niebezpieczny, wmawiasz to sobie!
- Być może! - Remusowi głos się podłamał. Niecierpliwym ruchem ręki otarł wilgotniejące oczy. - Zaraz wrócę, poczekajcie. Muszę założyć kaftanik!
Odkręcił się, chcąc wyjść, lecz Syriusz doskoczył do niego, chwytając go za ramiona. Odkręcił do siebie Lupina w brutalny sposób, za co dostał od Remiego w twarz. Potrząsnął blondynkiem.
- Nigdy nie podnoś na mnie ręki!!!
- Chłopaki, spokój! Za daleko to zacho.... - próbował uspokoić przyjaciół James. Był szczerze przerażony. Wyprowadzony z równowagi wilkołak i chłopak, który od pokoleń ma we krwi agresywność, nie są dobrym połączeniem... Biorąc pod uwagę fakt, że oboje mają chęć się pozabijać... Obaj zwrócili ku niemu zniekształcowe grymasem złości twarze.
- ZAMKNIJ SIĘ!!!
- Przynajmniej w tym się zgadzacie.... - mruknął zrezygnowany Potter. Ser i Rem ponownie poparzyli sobie w oczy. Lupin chwycił Syriusza za włosy, warcząc przez zaciśnięte zęby:
- A ty na mnie paniczu nie wrzeszcz, ani tym bardziej mną nie szarp!
Odskoczyli od siebie, ciężko dysząc.
- Przeginasz, Lupin! Rozumiem, że mogłeś się bać! Ale nie musiałeś kłamać!
- To JAK miałem wam powiedzieć, że MUSZĘ zniknąć na jakiś czas?!
- Mogłeś powiedzieć, że masz problem, o którym nie chcesz rozmawiać!!! To byłoby chyba zdecydowanie lepsze rozwiązanie, jak naciąganie naszego zaufania!
Remus znów wybuchnął chisterycznym śmiechem.
- Tak, cudowna perspektywa! "Wybaczcie, mam pewien problem... Nie chcę was martwić, moi drodzy przyjaciele, nie chcę wam mówić czemu, lecz muszę zniknąć na kilka dni.... Najpewniej wrócę poobijany...! Nie przejmujcie się mną!"
- Wiesz jak my się martwiliśmy przed każdą pełnią?!Jak musieliśmy patrzeć, jak ty się szarpiesz, ledwo chodzisz, jak ta pieprzona gorączka rozpala cię wręcz do czerwoności?!
- Nie wiem, jak wy się martwiliście, nie siedziałem wam w głowie! A teraz wybaczycie, ale chcę zostać sam!
- Nigdzie nie pójdziesz!
- Bo co? Bo rozgadasz całej szkole o moim największym sekrecie? No proszę bardzo, no leć! Niech wszyscy wiedzą, CO Dumbeldore trzyma w szkole!
- Remus, co ty gadasz?! - jęknął załamany James.
Czując łzy zbierające się pod powiekami, Remus odręcił się na pięcie i wybiegł z dormitorium. Black i Potter bez zastanowienia ruszyli za nim. Słyszeli jego szybkie kroki po schodach, jego zduszony szloch. Wypadli za Lupinem do Pokoju Wspólnego. Black dopadł go dopiero przy wyjściu na korytarz. Nie miał zielonego pojęcia, że można tak szybko chodzić.
- Zostaniesz z nami, musimy sobie coś wyjaśnić!
Cały Gryffindor, który był w salonie, wytrzeszczył na nich oczy. Remus starając się pohamować płynące potokiem łzy, zaczął się z nim szarpać. James doskoczył do nich i nie bez trudu ich rozdzielił. Chwycił ich za koszule na piersi, utrzymując na wyciągnięcie swych ramion.
- Uspokójcie się, do cholery!
- Sam się uspokój, gnieciesz mi koszulę! - wrzasnął Lupin, sam nie wiedząc czemu raptem przejął się swym ubraniem. Piorunował się z Blackiem wzrokiem, jednocześnie wyszarpnęli różdżki.
- Nie! Spokój, obydwaj zachowujecie się jak dzieci!
- Wiadomość z ostatniej chwili, panie Potter - ryknął blondyn, celując wzajemnie z Syriuszem w siebie różdżkami. - My JESTEŚMY DZIEĆMI!!!
Nie zwracając uwagi na nic, co działo się wokół niego, Black miotnął w Lupina pierwszym zaklęciem, jakie przyszło mu do głowy. Remus poczuł, że cały dygoce od próy powstrzymania spazmatycznego szlochu, szarpiącej mu wnętrzności złości i panicznego strachu przed tym, czy powiedzą to, czego tak bardzo się obawia. Odparował jego zaklęcie, po czym wymierzył mu różdżkę między oczy. Nagle zaskakująco spokojny, powiedział wyraźnym, lodowatym tonem:
- Nie życzę sobie, byś strzelał we mnie jakimi kolwiek urokami. ZAPAMIĘTAJ. - syknął jadowicie, a z końca jego broni wystrzeliły iskry. - A teraz, pozwolicie mi zostać samemu. SAMEMU.- dodał z naciskiem, po czym ukrył swoją magiczną pomoc do kieszeni, i odkręcił się tyłem do Syriusza. Brunet chciał go zatrzymać, więc niewiele myśląc otworzył usta, by wymówić zaklęcie zwązujące nogi. Wydał z siebie zduszony zdziwieniem okrzyk, gdy różdżka wyrwała mu się z ręki, za czym stał Lupin, do połowy niknący już na korytarzu.
- TY JESTEŚ JAKIŚ PSYCHICZNY!
- Też cię lubię.
Portret zatrzasnął się, zapadła głucha cisza, którą przerywało jedynie trzaskanie ognia w kominku. Syriusz i James wymienili spojrzenia.
- Mówiłem: "spokojnie"?! - warknąłem na Syriusza. Łypnął na mnie spode łba, po czym popatrzył na gapiący się na nas cały Gryffindor.
- I czego taką sowę walicie?! Kłócących się ludzi nie widzieliście?!
Chwycił mnie za koszulkę, ciągnąc na korytarz. Wypadliśmy w kłębowisku przez dziurę pod portretem. Rozejrzeliśmy się bezradnie.
- Myślisz, że w którą stronę mógł się udać?
- Eeyyyyuuumm.... - inteligentnie odpowiedziałem na pytanie Sera. Przewrócił oczami, podchodząc do pierwszego lepszego obrazu. Popatrzył w twarz jednemu z kilku mnichów z butlami wina, po czym otworzył paszczękę i udając uprzejmość, zapytał po głębokim pół-ukłonie:
- Witam szanownego mnicha. Nie widział pan może przebiegającego drobnego Gryfona o złotych włosach i zarumienionych, mokrych od łez licach?
- Ano widziałem. - pociągnął pięćsetletniego wina. Syriusz uniósł brwi.
- A zdradzi nam szanowny, w którą stronę zbył?
- Tam.
Wskazał korytarz po prawej stronie. Black znowu ugiął się w pas i skinął na mnie, po czym ruszył w odpowiednim kierunku, a ja posłusznie dreptałem za nim. Yh.... Przegrałem zakład.... On się wściekł, nie przestraszył...!
Lupina szukali trzy godziny, sprawdzając wszystkie miejsca, w które najpewniej mógł się udać. Mimo najszczerszych starań i odpytywania obrazów, nie mogli go znaleźć. O pomoc poprosili nawet samego Irytka!
Zrezygnowani, zmęczeni i głodni, wrócili do dormitorium. Byli źli na siebie, że pozwolili mu uciec, a Syriusz dodatkowo pluł sobie w brodę, że tak impulsywnie zareagował. W drzwiach sypialni zatrzymali się jak wryci, gdy ujrzeli Lupina. Nie mieli nic do tego, by tam był, nawet wręcz przeciwnie... Tylko że wyglądał dosyć... Ciekawie, w niebieskiej piżanie w krówki, rozpuszczonych włosach, słuchawkach na uszach i czekoladą w ręku, na dokładkę skacząc po swym łóżku. Nagle nabrał powietrza i zawył refren słuchanej piosenki:
-Idąc, idąc ulicą ludzie patrzą jakby mnie już znali.
Pewnie wszyscy chętnie w mordę by mi dali!
Ale za co? Czy przeszkadza komuś, że ja żyję,
Ile stracą jak przeżyję jeszcze kilka lat.
Kiedyś skończą się te męki, kiedyś powiem szach mat,
I pokonam moje lęki zachowując się jak kat.
Będę bił, oczy podbijał, będę gwałcił i zabijał ,
Ale za to będę na spokojnie ludzi mijał!
Okręcił się w powietrzu, a następnie runął jak kłoda na łóżko z całym impetem. Rozległ się donośny trzask, Rem zapadł się o kilka cali i zawył w akcie skrajnej rozpaczy. Gdy dostrzegł Syriusza i Jamesa, wytrzeszczył na nich swe jasne oczki, czemu oni nie pozostawali mu dłużni. Remi wyjął słuchawki z uszu, patrząc na nich z nietęgą minką. Syriusz chrząknął, po czym wykrztusił:
- Cso... Ssco to było?...
Remi zagryzł wargę.
- Piosenka?... "Dlaczego" w wykonaniu Anifty...
- Ty ich słuchasz?!
- Nie... To znaczy tak.... Ta piosenka mi się nawet...Em... Podoba...
Zapadła pełna zakłopotania cisza. Po kilku ciezwykle dłużących się minutach, chłopcy podeszli do Remusa. Popatrzył na nich niepewnie, nerwowym ruchem odgarniając włosy z oczu. Zakłopotany spuścił wzrok na swoje gołe stopy.
- Przepraszam. - bąknął, przyglądając się paznokciom. - Nie powinienem był na was krzyczeć.
Potter potrząsnął głową.
- Miałeś prawo tak zareagować.
Remus westchnął, podnosząc na nich wzrok. Uśmiechnęli się nieśmiało w przepraszający sposób.
- My tylko chcieliśmy ci powiedzieć, że o tym wiemy...
- ...i że nie ma to dla nas żadnego znaczenia.
Lupinek wykrzywił usteczka w pełnym wdzięczności uśmiechu, po czym przytulili się całą trójką, z tym że Remiś leżał na plecach, a pozostali chłopcy po obu jego bokach. Drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Chłopaki, gdzie wy byliś...
Pettigrew zamilkł widząc, w jakiej są pozycji.
- Too ja nie przeszkadzam...
Cofnął się na schody, zatrzaskując za sobą portal. Bruneci i blondynek wymienili spojrzenia, po czym wybuchli donośnym, niepohamowanym śmiechem. "Cholera... Chyba jednak niepotrzebnie tak się bałem...", westchnął w duchu Remus.
17. No i znów w zamku. Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 18 Maja, 2009, 05:28
Welcome again! Czy jak to się tam pisało...
Cóż, po dłużej nieobecności weny moich wenów, a raczej ich chęci do pracy, powracam. Jak ich kopnęło... Ale już jestem, może i zacznę pisać osiemansty wpis?... Się okaże. Wpierw wezmę prysznic. Niach, kocham to!
To co jest w cudzysłowiu i kursywą, to są ich myśli na chwilę obecną, któa rozgrywa się w opowiadaniu. Żeby bardziej żywo to wyglądało, rozumiecie... Wtedy były same tylko dwa wesołe przecineczki obok siebie.
Notka ze specjalną dedykacją dla mojej kochanej A-Luni, w dniu jej trzynastych urodzin! Całuję i ściskam Cię skarbie bardzo mocno! I życzę ci wszystkiego najlepszego, o.
Zapraszam serdecznie do czytania i komentowania.
Adios!
PS. O, i nie dodam nigdzie następnej noci, dopóki pod tą i u Remusa nie będzie przynajmniej pięciu komentarzy! Oddzielnie... Tak więc uderzać, uderzać do pamiętnika Remusa Lupina!
Syriusz westchnął głęboko przekręcając się na prawy bok. Zachrapał przez sen donośnie, spadając okazyjnie z resztek łóżka. Chrumknął coś niewyraźnie podnosząc głowę z puchowego, zielonego dywanu. Przeklął delikatnie w myślach, zbierając się jednocześnie z ziemi. Założył rękę za głowę i posuwistym krokiem, drapiąc się za lewym uchem, udał się w stronę łazienki. Pchnął drzwi biodrem ziewając tak szeroko, że strzeliła mu szczęka. Krzywiąc się, ściągnął koszulkę od piżamy i rzucił ją w nieładzie w kąt dużego, srebrno-szaro-szmaragdowego pomieszczenia. Stworek i tak to posprząta, o bałagan nie musiał się martwić. Pogwizdując piosenkę jednego ze swych ulubionych zespołów (tym razem to było "Whiskey in the jar", w wykonaniu grupy o nazwie "Metalica"), rozebrał się do reszty i wszedł pod prysznic. Zasunął drzwi i wpatrzył się w wielką, stalową słuchawkę w kształcie węża. Zrobił do niej minę, po czym odkręcił kurek z ciepłą wodą. Po chwili w całej willi przy Grimmuald Place dwanaście, dało się słyszeć skowyt jedenastoletniego chłopaka, na którego lunęła kaskada lodowatej wody. Zakręcił szybko kran i drżąc od stóp do końcówek przydługich włosów, oparł się rękoma o wyłożoną kafelkami ściankę.
- Co... za... głupi... zawszony... troll...
Dwie minuty później, już całkowicie ubrany, wypadł z toalety i z żądzą mordu w stalowych oczach, rozejrzał się dookoła. Zacisnął dłonie w pięści i odchylając głowę, zamknął oczy wrzeszcząc:
- STWOOREEEK KANALIO DO MNIE!!!
Zgrzytając zębami chwycił kijek, którym zawsze karano Stworka i obracając go w palcach, oparł się barkiem o ścianę. Słysząc jego człapowaty chód przymknął powieki, starając się pohamować złość, by nie zrobić mu "lekko" zbyt mocnej chłosty. Popatrzył na skrzata czując, jak wściekłość kotłuje mu się w piersi. Wąskie, krzywe usta "zwierzaka na posyłki", jak czasem w złości mówił na niego Syriusz, rozciągnęły się we wrednym uśmieszku.
- Coś paniczowi, trzeba, sir? - zapytał kłaniając się w pas w geście najgłębszego szacunku, choć jego wodniste oczy życzyły mu bolesnej śmierci.
- Odwróć się.
Remus leżał na podłodze piwnicy kompletnie pozbawiony zmysłów. Oddychał ciężko, z trudnością. Chwilami następywała dłuższa przerwa między kolejnymi, rozpaczliwymi nabieraniami powietrza przez rozchylone, rozcięte usta. Był nieprzytomny. Od odzyskania świadomości dzieliło go jedynie kilka sekund. Upływały nieubłagalnie, by ocucić go do życia, by przypomnieć mu o tym, kim jest, dać mu kolejnego, solidnego kopa od życia, by zalać go kaskadą bólu, cierpienia i złości na samego siebie. Drobna, poobtłukiwana dłoń drgnęła konwulsywnie, zakrwawione palce skurczyły się mimo woli, następnie spoczywając luźno przy rozciętym boku. Remiś ocknął się z głośnym jękiem, na kilka sekund zabrakło mu tchu, dziecięce serce tłukło się rozpaczliwie niepotrzebnie wylewając tak duże ilości krwi. Podniósł lekko głowę chcąc dojrzeć, gdzie się znajduje. Rozejrzał się niepewnie z ulgą stwierdzając, że znów ma normalne oczy. Nie widzi już w czerwieni, obraz jest wyostrzony, tylko że co chwila troił się, dwoił, wracał do poprzedniego stanu i nagle rozmazywał się tak, że nie ujrzałby swojej dłoni, nawet gdyby przyłożył ją tuż przed nosem. "No tak... piwnica..."
Trwał chwilę w bezruchu zbierając się w sobie. Bał się wstać. I tak już teraz wszystko go bolało, fale bólu raz po raz po nim przebiegały, ale nie mógł leżeć na zimnej podłodze. "Chyba mam coś z nogą... Coś nie bardzo mogę nią ruszać..."
Chrząknął lekko i krzywiąc się niemiłosiernie, przekręcił na brzuch. Ciężko dysząc i dygocąc jak w napadzie padaczki, uniósł się na tyle, by móc podeprzeć się na łokciach. Na kolanach ruszył w stronę majaczącego w półmroku wyjścia z pomieszczenia. Przystanął czując niebezpiecznie silne mdłości. Usiadł obejmując się rękoma w okolicach żołądka. Opuścił powieki na zmęczone, jasne oczka. Przez wyostrzoney słuch, pośród natarczywego szumu i niewiadomo dlaczego wycia w uszach, rozpoznał dźwięk otwieranych drzwi, a następnie czyjeś szybkie, podenerwowane kroki. Ktoś zatrzymał się nad nim, w nozdrza uderzył go znajomy, kwiecisty zapach. Reja wzięła go na ręce i skierowała się ku wyjściu, całując Remiego ostrożnie w czoło. Chłopiec westchnął ciężko i wtulił się w matkę pozwalając, by delikatna woń bzu lekko pieściła mu zmysły.
James wpadł do kuchni w pełnym pędzie strącając łokciem z blatu słoik miodu. Zatrzymał się patrząc na podłogę, po której leniwie rozpływała się słodka maź. Ściągnął brwi i powiedział:
- Oooo... Seruś by się zdenerwował.
Matka Jima posadziła syna na krześle i jednym machnięciem różdżki, sprzątnęła powstały bałagan.
- Zdenerwowałby się? Dlaczego?
- Uwielbia miód. I taki ma charakter, stosunkowo łatwo go wyprowadzić z równowagi. A jak cały dzień źle mu się zaczął, to lepiej w ogóle schodzić mu z drogi.
Dorea kiwnęła głową układając jedzenie na stole. Westchnęła stawiając maselniczkę. Doskonale wiedziała o temperamentności rodziny Blacków, w końcu sama się z niej wywodziła. Uśmiechnęła się słuchając opowiadań Jamesa o młodym paniczu Blacku. Z tego co mówił wynikało, że stalowooki brunet nie jest nawet trochę podobny do swego rodu, a już na pewno nie stylem bycia (pomijając niektóre typowo arystokratyczne zachowania.). A nuż - łyżka stołowa podmienili go w szpitalu?... Charlus rozparł się wygodnie na krześle składając gazetę na kolanach. Splótł dłonie i popatrzył uważnie na syna.
- ... no myślałem że tam nie wyrobię, McGonagall się drze wściekła, a ten pacjent tańczy przed nią, rozbiera się i śpiewa jakieś disco polo! - włożył do ust widelec jajecznicy, przeżuł i szybko połknął. - Albo inna sytuacja. Na astronomii kiedy nauczycielka się odwróciła, wziął jakąś linę. Nie wiem skąd ją miał... Bądź co bądź długaśna była. Przywiązał ją do jednej z kolumienek i zaczął się spuszczać wzdłuż szkolnych murów. Zawisł ileś tam metrów nad ziemią i zaczyna jakby biegać po ścianie.... Remus jak go zobaczył mało palpitacji nie dostał, facetka się zdenerwowała i wlepiła mu solidny szlaban. Miesiąc czyścił łazienki na piątym piętrze.
- Remus?
- Nie mówiłem wam o nim? No więc to taki mały chłopak co wygląda jak dziewczyna, nie w sensie że chodzi w sukienkach, taką urodę ma... Kujonowaty trochę, strasznie dużo czyta, nie przepada za łamaniem regulaminu. Będzie się musiał przyzwy... To znaczy nie dziwię mu się, to przecież jest nie w porządku, i w ogóle...
Wymienił z ojcem rozbawione spojrzenia. Jim chrząknął wymijająco i chwycił kubek z sokiem. Utkwił wzrok w jego niewidocznym dnie. Ściągnął brwi i dodał jakby do siebie:
- I trochę dziwny jest, co miesiąc gdzieś znika i w ogóle ma takie skoki zdrowia że nie mogę. Jednego dnia wszystko ok, a potem nagle wygląda jakby miał zaraz pożegnać się z życiem. Chcieliśmy to sprawdzić z Blackiem i Pettigrew, a wychodzi nam tak niedorzeczna rzecz... No, nie ważne. Mamo, możesz mi podać bekon?...
Peter kichnął głośno pozwalając, by matka stargała na dół jego szkolny kufer. Amelle była bardzo roztargniona, raz po raz uderzała kantem bagażu w ścianę, przydeptywała jedną nogą drugą, potykała się, chwiała. Być może spowodował to fakt, że za kilka minut miał pojawić się Marco. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Miała jednak nadzieję, że to chwilowe, że to minie. Bo ona chyba zaczynała się w nim zakochiwać, a to przecież - według niej - było nie w porządku w stosunku do Roy'a. Za każdym razem, gdy ten cały Marco włoskiego pochodzenia był blisko, stawała się kompletnie inną osobą. Znikały troski, problemy - liczyło się tylko to, że ma jej jedynego synka i przyjaciela przy sobie. Ale czy na pewno tylko przyjaciela? Gdy czuła zapach jego perfum kręciło się jej w głowie, gdy pochylał się nad nią, by ją pocałować w policzek na przywitanie, serce reagowało głośnym biciem, gdy jego wargi delikatnie dotykały jej skóry - czuła przyjemne mrowienie w tym miejscu. Gdy ją obejmował w zabawie, czuła się bezpieczna. W jego oczach mogłaby utonąć, zatracić się w nich raz na zawsze zapominając o całym świecie. Nie wiedziała tylko, czy on czuje to samo do niej...
Młody pan Pettigrew ugryzł kanapkę grubo posmarowaną masłem orzechowym. Oblizał ubrudzoną, pulchniejszą buzię i z rozmemłanym uśmieszkiem oderwał kolejny kęs. Popatrzył na matkę.
- Mamo, może ci pomóc?
- Nie, nie trzeba, kochanie. - uśmiechnęła się do niego ślicznie powracając do targania kufra.
- Jak chcesz.
Wzruszył lekko ramionami i sięgnął po szklankę z oranżadą. Upił kilka łyków, opróżniając naczynie do połowy, po czym spojrzał na rodzicielkę. Podskoczyła nerwowo słysząc dzwonek do drzwi. Jęknęła: "Marco!" i dosłownie rzuciła się do drewnianego wyrobu. Otworzyła go z błyszczącymi oczami.
- Cześć, księżniczko.
Roześmiała się głośno wspinając na palce, by ucałować gościa. Cofnął się machając ostrzegawczo palcem.
- Nie, nie, moja droga. Nie w progu.
- No tak... Wejdź, proszę.
Puścił kobiecie oczko i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na szczęśliwą Amelle. Pochylił się nad nią i ucałował ją w policzek, zarumieniła się. Dotknął dłonią jej twarzy.
- Mnie się zdaje, czy upodabniasz się do wisienki?
- Nie, skąd. Wydaje ci się.
Odwróciła się czując setki motyli kotłujących się w brzuchu. Poszła do Petera. Objęła go głaszcząc po głowie. Popatrzyła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Peter odchylił się w krześle wtulając w matkę.
Widział, co się z nią działo. Widział, że zaczyna coś czuć do jego "wujka". Widział to i... był zazdrosny. Popatrzył niechętnie na przyjaciela rodziny. Nie chciał jednak sprawiać mamie przykrości. Czuł się odtrącony, bo Amelle chyba o nim zapominała. Zawsze gdy przychodził ON, to był tylko ON...
Syriusz poprawił wiązanie szaty pod szyją, po czym wszedł do jadalni. Zgodnie z rodzinną tradycją, skinął wszystkim głową i ruszył w kierunku stołu. Z niezadowoleniem stwierdził, że na dzisiejsze śniadanie przybyła również ciotka Druella z rodu Rosier'ów. Powstrzymując chęć wyjścia z pokoju, przywołał wiecznie znudzony, ironiczny wyraz twarzy i z chłodną obojętnością, osunął się na krzesło obok Regulusa. Puścił mimochodem oczko Andromedzie. Z delikatnym uśmiechem odwzajemniła ten gest. Nie przejmowała się tym, że rodzice chcą ją wydać za mąż komuś z rodziny Crouch'ów. Seru wiedział o tym, że miała chłopaka pochodzenia mugolskiego. Wiedział, że dla niego poszłaby i na koniec świata.
Drugiego dnia świąt, pod pretekstem pójścia na spacer integrujący dziedziców fortuny, razem z resztą potomków połączonych rodzin wyszli z domu. Razem trzymali się na tyłach. Szczerze się ucieszył - jego ulubiona kuzynka była przecież z nim taka szczęśliwa, widać to było po niej.
Syriusz popatrzył na zawartość talerza. Przypominało mu to małe, podłużne pomidory w lekko zielonkawym sosie z... chyba oliwek... A może to rozgotowane liście kapusty? Popatrzył z niepewną miną na komplet kilkunastu noży, łyżek i widelców. "Kurka, który do czego?... Ekh... Na tej durnej nauce tej całej porąbanej "etykiety" szlacheckich rodów mogłem bardziej uważać..."
Zerknął z zapytaniem w oczach na Walburgę. Zwróciła ku niemu wzrok. Wskazał dyskretnie podbródkiem na swój problem. Rozciągnęła delikatnie wargi w czymś uśmiechopodobnym. Bo przy stole nie wypadało mocniej okazać radości.
- Ten, synku.
- Ah... No tak. Dziękuję.
Uśmiechnął się sztucznie biorąc sztućca do ręki i wbił go w tego "pomidorka". Chrupnęło. Uniósł zaskoczony brew. "Em... No cóż. Podpieczone..."
Oderwał przysmak z jakiejś na pewno zagranicznej kuchni i włożył go do ust. Próbował normalnie odgryźć mały kawałek przednimi zębami - tak, jak podobno powinno się jeść u niego w domu - ale z głupią miną stwierdził, że nie jest w stanie odłamać choćby kęsa. Odsunął dłoń patrząc z malowniczym zdziwieniem na małżę. Popatrzył niepewnie na zebranych. Utkwili w nim zaskoczone spojrzenia, jednocześnie z zimną nutką politowania. Wiedzieli. Wiedzieli, że trafił do Gryffindoru. Dla nich to była hańba dla całego rodu, obraza ich ojców.
Z gramofonu płynęła smętna, klasyczna muzyka. Panicz Black poczuł, że robi mu się gorąco. Andromeda mrugnęła do niego pocieszająco, poczuł pod stołem jej delikatne kopnięcie. Odpowiedział tym samym. Dla nich to znaczyło: "Nie martw się, rób swoje.", "Wiem, nie martwię się. Będzie dobrze. Musi być...". Wymienili lekkie uśmiechy i Ser odłożył widelec. Bez pardonu chwycił mięczaka w dłonie i zaczął palcami rozdzielać skorupkę. Usłyszał ciche, ironiczne parsknięcie. Wyszczerzył się przez stół do Bellatriks i wrócił do mordęgi. Kilka minut później, całkowicie zrezygnowany wstał i cisnął małżą o ścianę. Po chwili lotu i obrotów w powietrzu, rozbryzgnęła się na wszystkie strony, skorupki rozleciały się na pięć kawałków, mięso wolno spływało po ścianie. Syriusz zrobił się czerwony. "O maj... Ale gafa..."
Zagryzł wargę i podrapał się ubrudzoną dłonią po karku pogarszając swą i tak już żałosną sytuację. Chrząknął lekko siląc się na pewną barwę głosu.
- No cóż... Przynajmniej się otworzyło...
Remus skończył pić całą tacę eliksirów. Odstawił ostatnią fiolkę i przyłożył dłoń do ust, próbując pohamować wymioty. To było tak ohydne w smaku... Oparł się plecami o oparcie kanapy i szeroko ziewnął. Jak co miesiąc, pełnią był wykończony. Jedynym plusem tego jest to, że ma pretekst, by do południa gnić w łóżku przez dwa-trzy następne dni. Jednak nie tym razem... Siedział chwilę w bezruchu czekając cierpliwie, aż eliksir wzmacniający zacznie działać. Uchylił delikatnie powieki wyszukując wzrokiem zegarka. Dziesiąta piętnaście. Za kwadrans będzie musiał iść. Westchnął ciężko czując metalową obręcz ściskającą skronie. "Eeeuuuyyymmm..... Może te 'soczki' smakują niezbyt przyjemnie, ale przynajmniej działają... Ha! Już normalnie widzę... Cieszmy się!"
Otworzył szeroko oczy słysząc kroki ojca. Popatrzył na niego uważnie. John westchnął zawiązując krawat. Spojrzał na syna.
- Już ci lepiej?
- Da się znieść. "Jaki uprzejmy... Ton zimny jak ryba... Brr..."
Remus drgnął mimo woli. Nabrał powietrza przez usta, zakrywając jednocześnie buzię dłońmi. Ziewnął donośnie i zamlaskał, wsunął obandażonane dłonie pod uda. Wziął od Johna rękawiczki bez palców, by ukryć opatrunki. Nie bardzo miał ochotę na niewygodne pytania...
Ale mi się chce cokolwiek robić... Ponownie zerknąłem na zegarek. Dziesięć minut do wyjścia. No nic, muszę się zbierać.
Z donośnym stęko-jękiem udało mi się podnieść. Chwiałem się kilka chwil, po czym niepewnie ruszyłem w stronę wyjścia. Płaszcz i inne potrzebne do ubrania części garderoby mam na wieszaku. I chwała Borowi, nie muszę iść teraz na górę.
Grzecznie się ubrałem, zakładając na siebie jeszcze trzy warstwy i obejrzałem się na matkę. Gładziła się lekko dłonią po płaskim brzuchu, uśmiechała się delikatnie do taty. To nie fair...
Jak ten mały ufoliczny ktoś się urodzi, to na pewno zostanę zepchnięty na dalszy plan. Mam nie będzie mnie już rozpieszczać, ojciec to już w ogóle pewnie nie będzie miał dla mnie czasu. Nie chcę tak! Już na pewno nigdy nie pojedziemy razem na ryby...
Uścisnąłem mamę na pożegnanie i wyszedłem z tatą na dwór. Ruszyłem w stronę garażu, gdzie stało nasze rodzinne auto. Dad otworzył podwójne, duże drzwi i załadował kufer do bagażnika. Ustawiłem na siedzeniu klatkę z sową i usiadłem z tyłu. Przypiąłem się pasami i nie bez trudu odkręcając, popatrzyłem na Tego-Który-Mnie-Zrobił.
James, mając wielkiego banana na ustach, pchnął swój wózek na barierkę łączącą perony 9 i 10. Wniknął w ścianę, ciemność ogarnęła go jak zaklęcie, na kilka sekund odbierając wzrok, otaczając go szumiącą ciszą. Przebił się przez coś na rodzaj przepaści, między światem magii a mugoli, szum znikł zamieniając się w gwar rozmów i pohukiwania zwierząt. Uśmiechnął się szeroko na widok wielkiej, czerwonej lokomotywy ciągnącej sznur wagonów. Rozejrzał się pilnie w poszukiwaniu przyjaciół. Nie dostrzegł nigdzie żadnego z ukochanej trójki, więc z mniejszym zapałem, ruszył w stronę pociągu.
- Jimmy!
Drgnął i odwrócił się słysząc głos matki. "O nie! Zapomniałem się poże..."
Następnie widok na świat przysłoniły mu jej rudawe włosy. Nie chcąc narazić się rodzicielce, grzecznie ją objął. Bo po co ma stwarzać sobie niepotrzebne, rodzinne problemy?... Czekał kilka minut, aż Dorea pogodzi się z faktem, że nie zobaczy synka przez najbliższe pół roku.
Kiedy mama wreszcie się ode mnie oderwała, uśmiechnąłem się do niej przywołując pełen rozrywającego mnie bólu wyraz twarzy. Chyba nie bardzo mi wyszedł, bo tata zaczął dziwnie chrząkać, a mam popatrzyła na mnie z uwagą. Zmieszałem się okrutnie. Uśmiechnąłem się jeszcze przymilnie i odwróciłem na lewej pięcie. Poprawiając spodnie, skierowałem kroki ku otwartym drzwiom wagonu. Strzelałem oczami na lewo i prawo w poszukiwaniu prawie inteligentnej niemotki, kujonka i arystokraty. Wyszczerzyłem zęby widząc Pettigrew. Zatrzymałem się nabierając powietrza.
- Peeetaaaaaj!!! Cho no tuuu!!!
Drgnął przestraszony. Syriusz pewnie nie mógłby się powstrzymać od odpowiedniego epitetu. No, o wilku mowa! Niechętnie pozwolił ucałować się matce w policzek. Eh, ten Black...
Peter podskoczył słysząc krzyk Pottera. Pożegnał się z Amelle, złapał kufer za rączkę i zaczął go taszczyć w kierunku rozczochranego okularnika. Stanął obok niego rozciągając wargi w niepewnym uśmiechu. James klepnął go w przyjacielskim geście w ramię, drugą ręką ponownie podciągnął opadające spodnie. Nie ma to jak zapomieć paska.
- I jak tam święta, Peter?
- Dobrze. - ugryzł kawałek batonika rozglądając się po peronie. Tuż przy wejściu dostrzegł Lupina. Pomachał mu umorusaną ręką, Rem, lekko się krzywiąc, odwzajemnił gest. Pettigrew zaskomlał słysząc nagle w uchu krzyk Blacka.
- Czółkiem, pączusiu!
Popatrzył ze strachem na wyszczerzonego Syriusza. Ser klepnął go w ramię.
- Jak tam, ludzieje?
Wszyscy odpowiedzieli mu zgodnym pomrukiem zadowolenia. Black zlustrował wzrokiem peron, po czym rozłożył ręce zgarniając przyjaciół przed sobą.
- Chodźmy, mam wam coś ważnego do powiedzenia. W sprawie Lupina. - dodał widząc niezbyt rozumiejące miny swych towarzyszy.
Ciekawe o co może chodzić Syriuszowi. Może znalazł sposób, by mu pomóc? Jeśli tak, to jaki? I czy zgodny z prawem? Kiedy dowiedzieliśmy się co jest Remusowi, to Black powiedział, że pomoc mu nie będzie bezpieczna. Boję się... Nie chcę mieć kłopotów noo... Ale zrobię to. Chłopaków właściwie wszyscy lubią, tylko ten Lupin trzyma się na uboczu. Ale to nic, dzięki Syriuszowi i Jamesowi też jest lubiany. A jak on może, to czemu ja nie?! Też chcę, też chcę być w ich paczce! Tylko muszę jakoś zdobyć ich zaufanie, czymś wzbudzić w nich podziw... Może akcja z pomocą temu wilkołakowi mi to zapewni?
- Chodźcie szybciej, nie mamy wiele czasu! O, tu jest wolny przedział...
Syriusz wepchnął przyjaciół do środka i rozglądając się nerwowo, sam wsunął się do niewielkiego pomieszczenia. Zatrzasnął drzwiczki, zasunął okno. Popatrzył na Jamesa i Petera, gestem nakazując im usiąść. Dostrzegł wyraźne pytanie w ich zaskoczonych oczach.
- W domu zajrzałem do rodowej biblioteki. Czytałem o wilkołakach. Biorąc pod uwagę to, co zawsze dzieje się z Remusem co miesiąc, to jestem już w niemal stu procentach pewien, że on jest mieszańcem. Pettigrew, czego robisz taką minę? Jak ci się coś nie podoba, to fora ze dwora, ale wcześniej zmodyfikuję ci pamięć. - zdenerwowany Black wyszarpnął różdżkę i wycelował jej koniec w Petera.
- A umiesz to zrobić?... - zapytał niepewnie przyszły Rogacz.
- Teorię znam, reszta jakoś pójdzie. To jak? - zwrócił się do grubaska. Pettigrew potrząsnął głową, Ser schował broń. Chrząknął lekko, oglądając się nerwowo na drzwi.
- Wiem chyba też, jak mu pomóc.
- Jak? - James uniósł się podekscytowany na ławce. Nareszcie coś! Wreszcie ruszą z tą sprawą, nie będą siedzieć z założonymi rękami jedynie główkując. Syriusz nie podzielał jego nagłego entuzjazmu.
-Tylko że to jest bardzo niezgodne ze szkolnym regulaminem. - Black uśmiechnął się dziwnie, Peter zadrżał widząc złowieszczy błysk w jego stalowych oczach. Sera zawsze ciągnęło do tego, co zakazane. Rączki wręcz niebezpiecznie go świeżbiły, gdy słyszał: "nie wolno"...
- Jak bardzo? - Potter nie bardzo przejął się perspektywą łamania regulaminu. Tu chodziło przecież o ich przyjaciela!
- Tak bardzo, że jeśli to zrobimy, zamkną nas w Azkabanie.
W przedziale zapadła głucha cisza. Black uśmiechnął się słodko, po czym dodał:
- Pod warunkiem, że nas nakryją, oczywiście...
Niech to, chyba ich niepotrzebnie nastraszyłem... Przynajmniej Pettigrew, James wybuchnął śmiechem, słysząc ostatnie. Tak, na niego będę mógł liczyć. Bo ja to zrobię, choćby nie wiem ile mi to miało zająć, złamię ten Międzynarodowy Kodeks Prawa Czarodziejów. Animagia chyba nie jest taka straszna, jaką ją malują, prawda?... Westchnąłem siadając na wolnym miejscu przy oknie, na przeciw chłopców.
- No dobra, to piszecie się na to?
- Ale: Na co?
- Oj Peter! Za co można wywalić ze szkoły i zamknąć nieletniego?!
- Zabójstwo?...
Plasnąłem głową o szybę w geście załamania. Odkleiłem się od szkła i ukryłem twarz w dłoniach, patrząc na Pettigrew'a przez rozstawione palce.
- Również. Ale my nikogo nie będziemy zabijać.
- No więc?
Opuściłem ręce czując, jak złość zbiera mi się w piersi dławiąc w gardle. Zerwałem się z miejsca krążąc po niewielkiej wolnej przestrzeni.
- Co: no więc?! Mamy mu dotrzymać towarzystwa w tych chwilach, być może... Co ja gadam... Z pewnością najtrudniejszych w życiu! Wy zdajecie sobie sprawę, jak to musi go boleć?! Już dla wygody pomijając fizyczność, patrząc przez pryzmat jego psychiki! Przecież on zmienia się w zwierzę, zwykłą krwiożerczą bestię, która jedyne co ma na celu, to sianie śmierci! Nie widzicie, jaki jest przerażony gdy choć zerka na księżyc, jak się go boi?!
- Wiemy to! Syriusz, co my mamy zrobić?!
- Dotrzymać mu towarzystwa. Może chociaż w ten sposób uda nam się go odciążyć...
- Nie zgodzi się. Przecież on nas nieświadomie pozabija, nie zgodzi się na taki układ!
- Ooooh, Peter! - jęknąłem chwytając włosy w garście. Na ten temat stałem się ostatnimi czasy bardzo przewrażliwiony. W nocy ciężej mi spać, a najgorsze są te jasne. Te, w których srebrna tarcza księżyca rozdziera mroki nocy. Bo wiem, że mój przyjaciel cierpi katusze. Sam tylko Hades wie co on wtedy czuje! - Pettigrew ty nędzny szczurze z krzywymi zębami! - warknąłem pomijając w myślach fakt, że to ja mam aparat ortodontyczny. Pamiątka po eliksirach... - Oczywiście, że nie będzie tego chciał! Gdybyśmy byli jako ludzie, to od razu moglibyśmy się żegnać z życiem!
- No to jak inaczej? Wilkołak jest przecież groźny dla ludzi. - mruknął James obracając w ręku włącznik od łanjobomby. Przystanąłem wpychając ręce do kieszeni.
- Właśnie, Potter. Dla LUDZI. Zwierzęta traktuje jak przedstawicieli własnego gatunku.
- Czyli że mielibyśmy zamieniać się w zwierzęta? Transmutację ludzką przerabiamy w szóstej kla...
- Peter, deklu! Nie będę czekał ponad pięciu lat! Zamierzam wam uświadomić, że chcę byśmy zaczęli ćwiczyć...
- Mamy zostać animagami?
Popatrzyłem na Jamesa z ulgą.
- Jim, przynajmniej ty mnie rozumiesz.
Drzwi zatrzasnęły się tuż po chwili, w której udało mu się wskoczyć na mostek wagonu. Rozejrzał się niepewnie wokół siebie zastanawiając się, w którą stronę mogli udać się chłopcy. Remus westchnął. Nie miał zbytniej ochoty łazić po pociągu i ich szukać, z resztą, na nic nie miał ochoty. Podrapał się w czoło, pociągiem lekko szarpnęło. Ruszyli. Podszedł do drzwi ze szklanymi szybami. Do drzwi, którymi przed chwilą wszedł. Oparł dłonie na przezroczystej ściance. Z małym zainteresowaniem oglądał mijane budynki, ulice, latarnie, sklepy, śmigających w oczach ludzi. Przygryzł wargę czując, że robi mu się słabo. Osunął się na kufer kryjąc twarz w dłoniach. "Jeśli do końca tej podróży uda mi się nie zemdleć lub nie zwymiotować..."
- ...to będę z siebie dumny... - dodał do siebie już na głos. Ukrył bladą buźkę w dłoniach, łzy zapiekły go pod powiekami. Nienaturalnie wyostrzony, nawet pod ludzką postacią zmysł słuchu, znów dał o sobie znać. Do jego uszu wyraźnie dobiegł go syriuszowy, podenerwowany krzyk:
- Peter, deklu! Nie będę czekał ponad pięciu lat!
Remus chrząknął z pewnym trudem. Przełknął powoli ślinę, wyprostował się i wstał. Oparł się o ścianę lokując niezbyt przytomne spojrzenie w suficie. Po pięciu minutach w takiej pozycji, drzwi działowe otworzyły się ukazując wzburzonego Blacka.
- Remus, tu jesteś! Właśnie się zastanawialiśmy, gdzie mogłeś się po... Co ci jest?
Zwróciłem ku niemu zmęczone spojrzenie. Potrząsnąłem nieznacznie głową starając się uśmiechnąć. Mięśnie twarzy stawiały mi opornie oporny oprór. Chłopak westchnął i podszedł do mnie. Wyciągnął ręce przyciągając mnie do siebie w przyjacielskim uścisku. Odwzajemniłem gest czując, że niebezpiecznie kręci mi się w głowie. Mocniej uchwyciłem dłońmi jego ubranie. Odsunął mnie lekko od siebie, próbując mi zajrzeć w zapełnione łzami bólu oczy. Te przeklęte rozcięcia, te głupie mdłości... I ta pękająca głowa... Nogi się pode mną ugięły, świat zawirował, zrobiło się zupełnie ciemno. Powróciła sytuacja sprzed kilku lat:
Ja sam, w lesie. Ciemność, noc. Przyciśnięty do drzewa, przede mną wilkołak. Wpija zęby w moje drobne ciało pięcioletniego chłopca, straszliwy ból szarga każde zakończenie mojego najdrobniejszego nerwu, świadomość pulsuje boleśnie. Cofa się, ocieka sokami niewinnej ofiary, w ustach czuję słodki smak krwi. Prawie mdleję, trzymam się jednak. Odpycham go, instynktownie uciekam. Odruchową reakcją otępiałego mózgu uciekam...
Błysk.
Pierwsza moja pełnia. Mama mówi że wszystko będzie dobrze, a później? Wiadomo co. Ból, straszliwy ból. Nie mogę wytrzymac, krzyczę, miotam się, płaczę. Nic to nie daję, nie mogę zemdleć, nie mogę umrzeć. Pierwszy raz zawsze taki jest... Zawsze trzeba przejść przez to z kompletną świadomością tego, co się z tobą dzieje. Straszliwa świadomość...
Kolejny błysk.
Leżę w łóżku, po pierwszej przemianie. Jestem zły, strasznie zły. Wściekły, wyprowadzony z równowagi. Tłumię to w sobie dzielnie nie dając po sobie poznać, że jestem zły na uzdrowicieli. Że mi nie pomogli, mimo że obiecali. Że jestem wściekły na matkę. Że mnie okłamała. Nie było dobrze, to było... Tego nie da się opisać słowami, JAKIE to było! Że nienawidzę ojca - to przecież przez niego...! Że nienawidzę samego siebie. Za to, jaki jestem. Za to, CO noszę w sobie. Już do końca, do ostatniego uderzenia serca, ostatmiego, rozpaczliwie skradzionego światu oddechu.
Czy już przez całe życie będę musiał udawać? Udawać, że wszystko jest w porządku, że jestem normalny, nie mam żadnego problemu? Czy już zawsze będę musiał okłamywać przyjaciół, których mam naprawde niewielu? A może w ogóle ich nie mam?... Przecież gdy jednak zdobędę się na odwagę i im zdradzę największy mój sekret, to... Oni się ode mnie odwrócą...
James patrzył ze strachem na nieprzytomnego przyjaciela. Zgodnie z poleceniem Blacka otworzył okno, po czym wybiegł z przedziału. Rozejrzał się rozpaczliwie dookoła. Którędy do początku pociągu?! Skierował się na oślep w lewą stronę. Zatrzymał się nagle jak wryty, wpadł do pierwszego z brzegu przedziału. Ślizgoni z ostatniej klasy zaklęli na widok wpadającego pierwszoroczniaka. Nie przejął się tym, dopadł do okna. Wystawił przez nie głowę. Wiatr uderza go w twarz z prawej strony, wszystko co tam się znajduje przybliża się z dużą prędkością. Musi więc biec w prawo... Krzycząc na odchodznym przeprosiny, wysoczył na korytarz i pobiegł w prawo. Po pięciu minutach biegu na złamanie karku, dotarł do odpowiednich drzwi. Załomotał w nie z całej siły, chcąc zagłuszyć stukanie pociągu. Wszystko delikatnie się kiwało w miarowym tępie przeskakiwania otworów w szynach. Otworzyli, ujrzał tę przemiłą kobietę rozwożącą słodycze. Popatrzyła na niego ze strachem.
- Cóż się stało, kochanieńki?
- Proszę pani, bo mój kolega... Jemu coś się stało, on nieprzytomny jest!
- Prowadź!
Odkręcił się w miejscu i szybkim marszem ruszył w przeciwną stronę swego przyjścia.
Oby to nie było nic poważnego. Wiem, że dziś w nocy była pełnia, pewnie przez nią zasłabł. Ale kto wie, czy czegoś mu nie potrzeba? Sześć minut marszu, aż łydki rozbolały, i gwałtonym szarpnięciem otworzyłem drzwi. Remus nadal nie odzyskiwał świadomości, pani od słodyczy pochyliła się nad nim. Zatrzasnąłem drzwiczki i zasunąłem zasłony na szybkach. Kobieta przyłożyła mu dłoń do czoła, po czym wyczarowała kubek zimnej wody. Podała go mnie, rzuciła coś do Syriusza podtrzymującego Remiemu nogi w górze. Ciekawe po co? Będę się musiał go o to zapytać.
Jest! Budzi się! Już się naprawdę zaczynałem bać... Pomogliśmy mu usiąść, podałem wodę. Przytknął kubek do lekko rozchylonych warg, ręce mu się trzęsły. Upił kilka łyków i zacisnął powieki. Blady był jak śmierć. Otworzył oczy i z lekkim zażenowaniem wypisanym na mokrej twarzy, rozejrzał się po zebranych.
- Już dobrze się czujesz?
Pokiwał głową zakładając okulary, które podał mu Peter.
- Po prostu zrobiło mi się troszkę słabo, czasami tak mam. - wyraźnie wymusił uśmiech. - Nic mi nie jest, naprawdę.
Patrzyła na niego badawczo, nagle coś zaczęło jej pikać w kieszeni. Wyjęła, nacisnęła żółty guziczek i wstała z klęczek.
- My się nim zajmiemy.
Uśmiechnęła się lekko do Blacka, po czym położyła rękę na klamce.
- Wierzę. Wybaczcie, naprawdę muszę iść. Gdyby jednak coś się stało, wiecie, gdzie mnie szukać.
Pokiwaliśmy głową, wyszła. Zostaliśmy sami całą czwórką, Rem był wyraźnie zmieszany. Popatrzył na nas, po czym wstał. Wdrapał się na ławkę i sięgnął go kufra, któy załadował tam Black. Był dla niego za wysoko, łahaha... Metr czterdzieści trzy to zdecydowanie za mało.
- Co chcesz? Syriusz podniósł się z miejsca i znalazł się obok Rema. - Wezmę.
- Em... W takim pudełku mam eliks-siry... Ten niebieski...
Ser kiwnął głową, chwilę pomacał ręką na oślep. Wyciągnął wyżej wymienione pudełko i otworzył wieczko.
- Niebieski? Ale który? Tu są ze dwa odcienie.
- Ten jaśniejszy, na etykiecie powinno być napisane: El.Wmac.Dw.
Skinął głową i podał odpowiednią fiolkę. Schował pudełeczko tam gdzie było, zatrzasnął wieko i opadł na tyłek obok Lupina. Blondynek odkorkował sobie napój i wypił całą zawartość. Już po chwili wyglądał naprawdę dużo lepiej.
Black ma rację. To na pewno jest wilkołactwo... Drgnąłem przypominając sobie moje pytanie. Skierowałem się do Sera.
- Syriuszu, po co ty mu podtrzymywałeś nogi?
- Kiedy ktoś zasłabnie, należy to zrobić. Szybciej się wtedy obudzi, bowiem krew wypchnięta ciśnieniem z dolnych partii ciała lepiej zaopatrzy mózg w potrzebny mu tlen.
- Ahaaaa....!
Popatrzyliśmy po sobie całą czwórką, po czym zgodnie ryknęliśmy śmiechem.
Chłopcy kiwali się na drewnianych, obitych brązowym materiałem ławeczkach trzymając się za brzuchy. Naprawdę, Remus miał niebywały talent do dodawania grozy nawet najzwyklejszych, typowo małżeńsko-rodzinnych spraw na święta. Peter otarł łzę śmiechu i spojrzał na oburzonego, drobnego chłopca o naprawdę mylącej urodzie.
- To nie jest śmieszne! To było straszne! Kiedy już posprzątali te nieszczęsne pierogi, zasiedliśmy do kolacji. Wszystko było okej, z wyjątkiem faktu, że akurat zachrypłem, a zażyczyli sobie, bym im zaśpiewał kolędę. To było okropne! Otworzyłem buzię, nabrałem powietrza i zakwiliłem im: "Wśród nocnej ciszy". Mama ją uwielbia, to była jej ulubiona jeszcze z dzieciństwa, kiedy spędzała je w Polsce. Sara, moja kuzynka powiedziała, bym lepiej przestał śpiewać, bo Mikołaja przestraszę.
Syriusz roześmiał się ironicznie. Popatrzył na Lupina.
- Biedna ta twoja kuzynka. Ta cała Sara nadal żyje w złudzeniu, że istnienie coś takiego jak Mikołaj?
- Widać tak. Nie jestem pewien, czy nadal nie twierdzi, że aby było dziecko, to musi przylecieć bocian i zasadzić kapustę...
Chichocząc nerwowo słuchałem ich opowieści ze świąt. Remus piętnaście minut opowiadał wszystko do momentu, kiedy jego rodzice zechcieli im o czymś powiedzieć.
- No i wtedy to była już masakra... Tato wypalił, że będą mieli dziecko! Zaplułem cały stół sokiem...
Znów wszyscy daliśmy upust radosnym emocjom.
Właściwie to całą drogę rozmawialiśmy o różnych przyziemnych sprawach. A konkretnie to chłopaki, ja myślałem nad tym, co powiedział Black nim wrócił z nieprzytomnym Remiakiem. Animadztwo? Przecież to takie niebezpieczne, mogą nas za to wyrzucić ze szkoły, zamknąć w Azkabanie... To by było okropne! Nie rozumiem ich, po co się tak narażać by komuś pomóc? Jemu się NIE DA pomóc, on jest skazany na to i już! Będę musiał udawać, że nic do niego nie mam, że nadal go lubię, że uważam, że jest fajny... Dziwnie czuję się w jego towarzystwie. Tak... niepewnie. Jakbym się go bał?...
Oh! Nawet nie zauważyłem, kiedy dotarliśmy na stację w Hogsmeade!
Chłopcy wylegli z resztą uczniów na peron. Syriusz zerknął badawczo na Lupina. To jego zasłabnięcie ani troszkę nie przypadło mu do gustu. Uśmiechnął się do niego szeroko, gdy ich spojrzenia się spotkały. Black odwrócił twarz w stronę majaczącego w ciemności Hogwartu. Ubywający powoli księżyc użyczył wszystkim swego srebrnego światła, Remus drgnął konwulsywnie, gdy ta jasna struga zalała jego drobne, poranione ciałko zakryte zimowym, szkolnym płaszczem. Popatrzył z lekkim uśmiechem na kontury zamku, zapalone gdzieniegdzie światła. Wsiadł z przyjaciółmi do powozu, po czym przycisnął się do ona patrząc na swój nowy dom, w którym spędzi kolejne pół roku życia.
Black, który poszedł w ślady Remusa uśmiechnął się błogo, czując ciepło zalewające jego z pozoru zimne, arystokratyczne serce pompujące złą, czarną krew potomnych pokoleń Salazara Slytherina.
Nareszcie w zamku! Już nie mogłem doczekać się tej chwili. Kwadrans podróży rozklekotanymi, samonośnymi wozami i mogłem wyskoczyć na brukowany dziedziniec zamku. W jednej chwili wypłynęły ze mnie troski, zostało tylko to cudowne uczucie wytęsknionego powrotu do domu. Bo to jest mój dom. Nie ta wielka buda na Grimmuald Place dwanaście. Eh...
Rozłożyłem szeroko ramiona przeciągając się, uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- No i znów w zamku... - dobiegł mnie ciepły, pełen czegoś na rodzaj rozczulenia głos Lupina.
16. Święta, święta... I po świętach. Jutro do szkoły... Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 29 Kwietnia, 2009, 20:00
Cóż, jeszcze raz przeczytałam wszystkie notki jakie dodałam w tym pamiętniku. Hymyy... A wolelibyście żebym pisała tak jak teraz, czy tak jak na początku?... Te durne, często wręcz ordynarne teksty, pisanie o nich jak o siedemnastolatkach... Liczę, że teraz ich historia z moich rąk ma w sobie więcej głębi i uczuć, można dojrzeć w nich jedenastoletniego gluta....?
Noo i oczywista zapraszam do czytania, bla bla bla i wzruszona do łez... Nie wiem, kiedy następny wpis. Jakoś żadna robota mi się nie klei, zwłaszcza pisanie. Malutki kryzys? Mam nadzieję, że szybko minie. O, wiem! Zwalę to na to, że cholernie chce mi się rysować! Kurdę, te fazy na konkretny rodzaj twórczości...
I grrr... Między dwoma pochyłymi wpisami, gdzie o ile się nie mylę jest fragment z pamiętnika, a drugi to tekst piosenki, to to co jest pomiędzy nie jest kursywą. Tylko nie wiem czemu, ale za chińskiego smoka nie umiem zrobić, by naprawdę nie było. Głupie!...
Dedyk oczywiście Lily i Aleksie, a o osóbce trzeciej chyba pisać nie muszę? Dedyk jeszcze dla jej wenów. I Rogacza.
A teraz oddaję głos Huncom. Adios!
Remi ziewnął szeroko będąc zaplątany w pościel niczym w kaftan bezpieczeństwa. Leżał w łóżku blisko godzinę, do jego uszu dobiegł dźwięk budzika, z sąsiedniego pokoju, w którym spali jego rodzice. Nie miał ochoty wstawać. Te przesłodzone spojrzenia, gadanie o tym, jak to dziecku da się na imię, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka... Remus miał nadzieję, że to tylko głupi żart. Owszem, lubił dzieci. Ale czy dla takiego słodkiego, wrzeszczącego maleństwa chciałoby się rezygnować ze wszystkich przywilejów bycia jedynakiem?
"Chyba tylko kaskader ucieszyłby się na taką wiadomość...", pomyślał z lekką złością.
Przekręcił się na brzuch. Czuł się źle. Naprawdę bardzo źle. Było mu duszno, ciałem wstrząsały mu dreszcze, uderzały go denerwujące fale gorąca. Sapnął ze zniecierpliwieniem i wstał. Z żalem stwierdził, że nadchodzącej nocy nie prześpi spokojnie. Od ponad sześciu lat nie mógł się do oporu wysypiać w tygodniu każdego miesiąca, w środku którego księżyc górował na niebie. Tak było i tym razem. Z każdą minutą czas nieubłagalnie zbliżał go do pełni. Nie lubił tego, bał się tych chwil, ale z drugiej strony... Wolał, by nastąpiło to jak najszybciej. Żeby mieć to już za sobą...
Nie dane mu było jednak przejść nawet kilku kroków, bo przy pierwszym zahaczył nogą o nogę i upadł z hukiem na podłogę. Nic nie mówiąc wyplątał się i podniósł. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę łazienki. Powłócząc nogami na jesionowych, polakierowanych deskach tworzących podłogę, minął błękitne ściany korytarza. Otworzył drzwi toalety i znalazł się w pomieszczeniu, w którym dominował miły dla oczu, kremowy kolor kafelek na podłodze, i nieco jaśniejszych do połowy ścian. Z niezadowoleniem stwierdzając, że widok mu się dwoi, zrzucił z siebie piżamę i z ciężkim westchnieniem wszedł pod prysznic. Zasunął drzwi kabiny i odkręcił wodę. Chłodna kaskada lunęła mu na głowę spływając potokiem po rozpuszczonych włosach na plecy, ramiona, brzuch i nogi. Oparł się rękoma o ścianę, odsunął na wyciągnięcie ramion i spuścił głowę pozwalając, by letni strumień chłodził jego rozgrzane ciało. Przynosiło mu to niemałą ulgę. Zawsze lubił wodę. W końcu był... Zodiakalną rybką.
Syriusz siedział w swoim pokoju na oknie. Policzek przycisnął do szyby wpatrując się uparcie w mugolski, zimowy świat. Przymknął powieki opuszczając je na duże, szare oczy. Westchnął szeroko ziewając. Ściągnął nagle brwi.
"Zaraz, zaraz... Kiedy to ja tak w ogóle mam urodziny?"
Zapatrzył się w padający śnieg rozmyślając nad datą swych narodzin. Palnął się nagle ręką w czoło zastanawiając się, dlaczego dostał takiego nagłego napadu zaniku pamięci w kategorii istotnych dla niego dat.
"No tak... Piętnasty maja."
Uśmiechnął się lekko. Lubił maj. Wszystko kwitło, pachniało kwieciem, wiatr delikatnie podrywał liście na drzewach, gwizdał beztrosko. A majowe burze uwielbiał. Zawsze z pasją patrzył jak różnokolorowe błyskawice raz po raz z hukiem przecinały niebo. Odchylił głowę patrząc uparcie na dzieci biegające po ulicy. Teraz była zima. Zimą też było zabawnie, ale tylko wtedy, jeśli miało się kogoś bliskiego, z kim można się było bawić. Jego rodzina ogólnie rzecz biorąc nie jest taka zła, pomijając te rasistowskie poglądy. Ale to takie straszne sztywniaki...
Przygryzł górną wargę upodabniając się do małpy i zsunął swe szanowne ciało z parapetu. Ruszył dość żwawym krokiem w stronę kuchni. Szybkim, łomoczącym od glanów marszem, pokonał dwie kondygnacje schodów, będąc obserwowany przez portrety członków rodziny. Minął poodcinane i powieszone na plakietkach głowy skrzatów domowych. Postawił stopy na drewnianej podłodze ukrytej pod wielkim, puszystym dywanie w soczyście szmaragdowym kolorze. Popatrzył na kusząco wyglądające włókna i bez chwili namysłu zrzucił buty z nóg, i zaczął dreptać w kółko czując, jak materiał łaskocze go po skórze. Uśmiechnął się lekko. Oddał się na kilka minut temu "radosnemu poddaniu wygłupom", jakby to ujęła jego matka. Nagle stwierdził, że słyszy rozmowę Regulusa z rodzicami. Mając wrażenie, że nie powinien tego robić, wciągnął obuwie i zaczaił się pod drzwiami. Ściągnął lekko brwi przysłuchując się wymianie zdań.
- ...Mamo, ale ja nie mogę!
- Regulusie, te tabletki są ci potrzebne, kochanie!
- Ale mamusiu, ja nie potrafię ich połknąć! Choćbym nie wiem co robił, nie dam rady...
Syriusz uśmiechnął się szeroko i pchnął drzwi wiodące do ostatecznego celu jego początkowych zamierzeń marszu, i wszedł do środka. Zachowując pozory, gdy ujrzał zatroskane miny jego rodziców, zrobił współczującą minę patrząc na podłamanego, młodszego brata.
- Regi, co ci jest?
- Muszę łykać jakieś witaminy, a nie potrafię przełykać tabletek...
- A próbowałeś wkładać w kanapkę? Albo pokruszyć i do picia...
- Tak, ale to na nic!
Syriusz zamyślił się patrząc na niego uważnie. Nabrał nagle powietrza wygładzając lekko zmarszczone od prób myślenia czoło.
- W takim razie, musisz skorzystać z tego pionowego przecięcia, jakby pęknięcia na proszku. To jest rozwiązanie specjalnie dla takich osób jak ty. Wkładasz pastylkę w odbyt i wkręcasz płaskim śrubokrętem...
- SYRIUSZ!
Starszy z dziedziców Blacków drgnął i zamilkł słysząc krzyk matki. Zrobił przepraszającą minę i parskając śmiechem, wycofał się z pomieszczenia.
James westchnął głęboko idąc jedną z uliczek Doliny Godryka. Uśmiechnął się z zadowoleniem, bowiem udało mu się wyrwać spod skrzydeł rodziców. Rozejrzał się ciekawie wokół. Ruszył żwawym krokiem w stronę głównego placyku wioski. Nie patrząc co się wokół dzieje, wybiegł na ulicę. Samochody zaczęły trąbić i zatrzymywać z piskiem kół na oblodzonej powierzchni. Odprowadzony okrzykami złości kierowców, w pełnym pędzie wypadł na potocznie zwaną patelnię. Chuchnął w lekko zmarznięte dłonie i wysunął język wyłapując spadające białe płatki śniegu. Wzdrygnął się delikatnie. Zimne. Podskoczył radośnie i wsunął dłonie do kieszeni. Rozmyślając, co słychać u jego przyjaciół, ruszył w stronę najbliższego spożywczaka.
Kilkanaście metrów dalej pchnął drzwi, dzwoneczek zawieszony przy górnej części futryny obwieścił jego wejście radosnym brzęczeniem. Podszedł do lady i z anielskim uśmiechem poprosił o butelkę jego ulubionego napoju. Dobrze znany jego kubkom smakowym, sok wiśniowy tarczyn. Szczerząc się słodko zapłacił i wyszedł. Obwiązał się szczelniej szalikiem, w twarz buchnęła mu fala zimnego powietrza. Przez szum nagle nasilającego się wiatru usłyszał dźwięki marsza żałobnego. Rozejrzał się niepewnie dookoła. Zagryzł wargę i ściągnął brwi patrząc na pochód, na czele którego szedł ksiądz, a za nim jacyś mężczyźni niosący trumnę. Dalej długi sznur jakby... Gości? Jim westchnął głęboko i odkręcił butelkę. Z ciekawością zajrzał pod nakrętkę, bowiem na jej spodzie zawsze znajdowała się albo ciekawostka lub jakiś wyrwane z kontekstu zdanie. Obiegł wzrokiem czarne literki i zdębiał. Popatrzył ponownie na idący tłum w czarnych ubraniach i na korek. Poczuł, że robi mu się nagle gorąco. Rozchylił usta i przeczytał szeptem:
- "Ty będziesz następny..."
No nie, myślałem że zaraz wysiądę! Głupi kapsel mi grozi! Zgrzytnąłem zębami i rzuciłem go za siebie. Wepchnąłem wolną rękę do kieszeni, drugą, z butelką uniosłem na wysokość twarzy. Upiłem blisko dziesięć łyków nie odrywając ust od szklanego gwintu. Odessałem się z głośnym cmoknięciem. Dźwięk ten oczywiście bardzo mnie rozbawił, więc zacząłem się śmiać. Mina mi zrzedła gdy usłyszałem natrętne powtarzanie mego imienia. Odwróciłem się i ledwo zdążyłem ogarnąć wzrokiem postać, zostałem zmiażdżony w kleszczowym uścisku ramion matki. Ghyyy...
- Hyyy..... Heeeyyyuuu... Duś.... Hyy... Dusisz m... mnie!
Mam zmiejszyła siłę zacisku, dzięki czemu mogłem złapać oddech. Oh, powietrze! Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto został podduszony!... Nie ważne.
Peter siedział na kanapie będąc otoczony dosłownie górą słodyczy. Z miernym zainteresowaniem zerknął na matkę, która zaśmiewała się do łez słuchając jakiejś opowieści z ust Marca. Uśmiechnął się bezwiednie. Kiedy Amelle używała mięśni twarzy w radosnym geście była naprawdę śliczna. Policzki unosiły się jej lekko, przez co zaczynały nachodzić na oczy. Przypominała wtedy młodziudką Japonkę. Marco chrząknął lekko i wychylając się do przyjaciółki mówił dalej:
-Albo taka sytuacja. Mam kolegę, myśliwego. W sezonie wybrał się do lasu by na coś zapolować. - Amelle kiwnęła głową rozciągając różane usta w uśmiechu. - No i udało mu się złapać koziołka. Zaczął go obrabiać, rzecz jasna. Niedaleko jego chatki przechodziła jakaś grupka ludzi. Widać jeden z nich się zgubił, bo wołali ciągle: "Alan, Alan!". Kolega się wkurzył, cały uwalany krwią tego koziołka wyskoczył do nich z nożem z krzaków z tekstem: "Alan już nie wróci!".
Dziewczyna odgięła się do tyłu na krześle wybuchając donośnym śmiechem. Co jak co, ale jego opowieści przekładała nad najlepsze książki. Spojrzała w jego intensywnie błękitne oczy. Zupełnie jak bezkresny ocean nieba, jeszcze ziały takim ciepłem i spokojem...
- Opowiedz coś jeszcze.
Jejuu, jakie te ciastka są pyszne! Władowałem do buzi następne z brzegu. Odwróciłem się by spojrzeć w stronę jadalni. Mama głośno się śmiała rozmawiając z tym całym Marco. On jest bardzo miły, opowiada śmieszne historyjki i potrafi robić niesamowite rzeczy ze zwykłego, prostego balona! Chciałbym tak umieć... Wstałem zostawiając za sobą mój słodki raj i pobiegłem do mamy. Wtuliłem się w nią zadzierając głowę, by spojrzeć jej w oczy. Błyszczały radośnie. Objęła mnie przyciągając do siebie, pocałowała mnie w głowę. Popatrzyłem na kolegę mamci. Wyszczerzył do mnie zęby w szerokim uśmiechu.
- Jak tam, smyku?
- Dobrze!
- To dobrze, że dobrze.
Parsknąłem śmiechem patrząc na jego twarz. Zamyślił się nagle patrząc w podłogę.[i]
Remus leżał na kanapie w dużym pokoju. Oczy miał zamknięte i serdecznie wolał ich nie otwierać. Gorączkę miał tak wysoką, że gdy uchylał powieki, to ten fotel stojący prostopadle w lini jego wzroku tak śmiesznie wirował. Westchnął ciężko trzymając zimny kompres chłodzący jego rozgrzane czoło, by mu się przypadkiem nie zsunął. Ochoty nie miał kompletnie na nic. Mógłby tak tylko leżeć i leżeć... Westchnął ciężko słuchając piosenek z Indii grających w radiu.
- ...Rukamena sola sola, sole meine paiel...
Ściągnął usta na prawą stronę i ostrożnie wstał. Nagle dopadły go takie zawroty głowy, że nie wiedział, gdzie góra, a gdzie dół. Samoczynnie przewrócił się na bok, żeby było ciekawiej, nawet nie wiedział kiedy. Wytrwał w takiej pozycji kilka dłuższych chwil i gdy stwierdził, że może już wstać, podniósł się. Chwiejnym krokiem podszedł do radia, złapał za gałkę, która służyła do zmieniania stacji, i zaczął ją delikatnie przekręcać w lewą stronę. Słodki głos hinduskiej piosenkarki zmienił się w niemiły skrzekopisk, a po chwili słychać było tylko szum. Remi cierpliwie szukał kanału CRR. Pięć minut bawił się w kręcenie gałeczką, aż w końcu złapało sygnał.
- ...A teraz nowa, świetnie się zapowiadająca piosenkarka... Celestyna Warbeck! I jej piosenka "Niegrzeczny chłopiec"!
Remiś ściągnął brwi i wręcz po omacku wrócił na kanapę, przy akompaniamencie skocznej melodii. Uśmiechnął się lekko stwierdzając w myślach, że już lubi ten utwór. Dotarł na mebel i opadł na niego lekko dysząc.
[i]Bądź moim niegrzecznym (złym) chłopcem, bądź moim mężczyzną.
Bądź moim weekendem i ukochanym,
Ale nie bądź moim przyjacielem.
Ty możesz być moim niegrzecznym chłopcem,
Ale... wiedz, że,
Ja nie potrzebuję Ciebie w moim życiu ponownie.
Nie życzysz sobie być moim niegrzecznym chłopcem,
Być moim niegrzecznym chłopcem, być moim mężczyzną.
Być moim weekendem i ukochanym,
Ale nie bądź moim przyjacielem.
Ty możesz być moim niegrzecznym chłopcem,
Ale... wiedz, że,
Ja nie potrzebuję Ciebie w moim życiu ponownie.
Nie! Nie potrzebuję Cię ponownie.
Syriusz Black tymczasem odbywał pokutę za naśmiewanie się z brata, u siebie w pokoju na drugim piętrze w willi przy Grimmuald Place 12. Orion pozwolił mu jednak słuchać muzyki, co Ser skwapliwie wykorzystał. Nastawił gramofon najgłośniej jak się dało, ustawiając go jeszcze na szczycie szafy, dzięki czemu dźwięk lepiej się rozchodził po pomieszczeniu. Sam właściciel pokoju rozkładał swe wspaniałe łoże zwieńczone czterema kolumienkami na tak zwane części pierwsze. Pozbył się już "dachu" łóżka, kotary zmiętolił i w nieładzie rzucił pod biurko, kolumny postanowił zostawić w spokoju. Wbiegł na łóżko z rozpędu i zaczął po nim zapamiętale skakać, zawzięcie tratując pościel niezbyt czystymi glanami. Zdzierał sobie przy tym gardło śpiewając na cały głos piosenkę mugolskiego zespołu Nightwish. Nabrał rozpaczliwie powietrza i rozkopując pościel na wszystkie strony świata, zawodził:
-Gdy spałem, śpiewał mi. Przyszedł we śnie, głos który po imieniu wołał mnie. I chyba znowu śnię, bo stwierdzam, że upiór opery jest tam - w mym umyśle. Zaśpiewajmy znów nasz dziwny duet. Ma władza na tobą rośnie w siłę, i choć odwracasz się, by spojrzeć w tył. Upiór opery jest tam, w umyśle twym. Kto ujrzy twoją twarz, ze strachu drży, jestem twoją maską! To mnie słyszy, twój duch i mój głos - połączone. Upiór opery jest tam, w mym umyśle. Mój duch i twój głos - połączone. Upiór opery jest tam, w twym umyśle, jest tam, Upiór opery. Strzeż się Upiora opery, w każdej fantazji swej wiedziałaś, że On i tajemnica były w tobie. A w tym labiryncie ślepej nocy, Upiór opery jest tam, w umyśle twym. A w tym labiryncie ślepej nocy, Upiór opery jest tam, w umyśle mym. Śpiewaj, mój aniele muzyki!
Syriusz stwierdził, że brakuje mu już tchu, więc opadł bezwładnie na resztki łóżka, i zaczął rozpaczliwie chwytać powietrze przez rozchylone usta. Roześmiał się nagle, sam nie wiedząc z czego się tak cieszy. Być może to perspektywa powrotu do Hogwartu w dniu jutrzejszym tak na niego podziałała?...
Potter siedział w pokoju na łóżku patrząc z niewyraźną miną na otaczający go bałagan. Nie miał pojęcia jak się zabrać za pakowanie, zawsze robiła to za niego mama. Tym razem stwierdziła jednak, że Jim sam musi też umieć przygotować się do dłuższego wyjazdu.
Popatrzył na kupkę uprasowanych, świeżo upranych ubrań. Skierował wzrok na rozrzucone po całej powierzchni biurka książki i porozrywane na strzępy kawałki pergaminu. Przełknął ślinę i popatrzył na wiszące na lampce nocnej bokserki. Pomińmy jednak milczeniem wieczystym to, skąd one się tam wzięły. Chrząknął lekko i zsunął się z łóżka, podchodząc na kolanach do kufra. Zamyślił się głęboko rozważając, jak zacząć pakowanie. Wziął do ręki parę adidasów i zaczął nimi lekko machać. Po chwili zastanowienia wrzucił je do drewnianego pudła. Sięgnął po starannie przygotowane przez jego matkę ubrania i rzucił je do butów. Wstał, i obiegając pokój z prędkością około dwudziestu kilometrów na godzinę, zebrał stos skarpetek i innej bielizny. W locie wrzucił je do kufra po, czym dosłownie rzucił się do biurka. Zgarnął byle jak wszystkie książki i doskoczył do kufra. Wrzucił je na stertę innych rzeczy i wyciągnął ręce, by położyć je na wieku skrzyni. Z lekkim stękiem ściągnął je w dół i z paniką stwierdził, że nie chce się zamknąć. Prychnął, i będąc naprawdę zdeterminowany wszedł na łóżko i zeskoczył z impetem na kufer.
Peter patrzył jak mama pakuje go za pomocą różdżki. Co prawda skarpetki nie podobierały się w pary ani schludnie nie pozwijały, ale jemu to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się ciepło do rodzicielki i kaczkowatym chodem wyszedł z pokoju. Udał się prosto do pokoiku, w którym znajdowały się kurtki, buty i inne tym podobne części garderoby. Wziął swoje ubrania i je założył nucąc cicho piosenkę: "Hey mama". Wyszedł na dwór naciągając na głowę kolorową czapkę z pomponem. Poprawił rękawiczki i ruszył w stronę pobliskiego parku. Lubił tam chodzić. Nie musiał się pytać czy może tam wyjść, jeśli nie było go w domu, to Amelle i tak wiedziała, gdzie go szukać.
Peter mieszkał w centrum Londynu. Siedem przecznic dalej od niejakiej ulicy Grimmuald Place. Popatrzył na mijających go mugoli. Westchnął lekko i pchnął furtkę wejściową małego, sztucznie posadzonego lasku. Automatycznie skierował się ku placowi zabaw. Było na nim kilkoro małych brzdąców w towarzystwie rodziców. Nagle stwierdził, że na jednej z huśtawek siedzi jakiś starszy niż reszta tej dzieciarni chłopak. Ubrany był całkowicie na czarno, długie włosy w tym samym kolorze zasłaniały mu twarz. Mimo to rozpoznał go.
- Syriusz?
Chłopak podniósł głowę i rozejrzał się ściągając brwi. Dojrzał Petera, czoło mu się wygładziło. Uśmiechnął się lekko na jego widok.
- Cześć, pączusiu! Co ty tu robisz?
- Niedaleko mieszkam... A ty?
- Ja? Ze trzy przecznice dalej mam dom. Przybyłem z młodszym bratem. Zarządzenie matki... - zrobił nadąsaną minę. Peter postawił jeszcze kilka kroków i dotarł do przyjaciela. Opadł na drugą huśtawkę, Black otoczył łańcuch ramieniem.
- O, idzie...
Rzeczywiście, w stronę Syriusza dziwnym, sztywnym chodem kroczył niewysoki, również czarnowłosy chłopak. Fryzurę miał nienagannie zrobioną - sięgające mu lekko za uszy pióra były odgarnięte w tył i mocno przylizane. Syriusz poderwał się i doskoczył do młodszego braciszka. Peter popatrzył na niego zaskoczony, gdy Ser złapał Regulusa za ramiona i powalił na ziemię podcinając mu nogą kostki. Zielonooki Black popatrzył na starszego brata ze strachem w oczach, zasłaniając się lekko rękoma w obronnym geście, będąc prawie całkowicie zatopiony w śniegu. Syriusz nabrał powietrza i odsłaniając zaparacone zębiska, wydarł się na cały park:
- I czego się tak gapisz?! Rób aniołki!
Kilka godzin później, Syriusz siedział przy stole raz po raz zerkając na zegarek. Czekał, zawzięcie czekał z niecierpliwością wlepiając wzrok w tarczkę zegarka.
"Kurdę, jak ten czas się dłuży... Ja chcę już dziesiątą, nooo! Poro spania, nadeeejdź..."
Podskoczył słysząc bicie stojącego w kącie salonu wielkiego, drewnianego zegara. Uśmiechnął się lekko. Jeszcze godzina. Westchnął opierając łokcie na stole. Zniekształcając sobie twarz popatrzył na Regulusa. Uśmiechnął się do niego głupio, miną przypominając mu akcję z aniołkiem. Oderwał wzrok od młodszego Blacka słysząc wejście ojca.
- Jutro znów do szkoły?
Kiwnął głową uśmiechając się wesoło. Orion usiadł na przeciw niego.
- Źle się stało, że nie trafiłeś do Slytheirnu.
Syriusz zacisnął zęby czując, że nagle robi się zły. Popatrzył na ojca wyzywająco.
- Co wam tak wadzi w Gryfonach? Mnie tam jest dobrze, nie muszę znosić durnych komentarzy o tym, jacy to ci z innych domów są głupi, zadają się ze szlamami i innym "gorszym gatunkiem"...
- Dobrze, dobrze, rozumiem.
Syriusz zamilkł mając lekko zadowoleńszą minę. Popatrzył chwilę tępo w ścianę.
- Chcę psa.
- Nie.
- Ale ja chcę.
- Ale mnie to nie obchodzi.
- Bo? - spojrzał ojcu w oczy pytającym wzrokiem. - Podaj mi choć jeden naprawdę sensowny argument.
- Brudzi, śmierdzi, jest zapchlonym zwierzakiem...
- Ekhym ekhym. Ja również brudzę i w domu mnie trzymacie. Nie śmierdziałby. Kąpałbym go. Pcheł też by nie miał.
- A wyprowadzanie na dwór, hmm?
- Ależ nie byłoby problemu!
Syriusz klasnął w dłonie.
- Poza tym, mógłbym go zabierać do Hogwartu. Tutaj byłby trzy miesiące na rok. Prrroooszęęęęę....
Seru zrobił śliczne, maślane oczka patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
- N-I-E.
- Jestes podły, nie lubię cię!
Zerwał się i wybiegł z pomieszczenia, mimo woli parskając śmiechem.
A psa i tak będę miał! Najlepiej takiego ze schroniska, szczeniaczka ślicznego... Przynajmniej jednemu poprawi się los...
Remus westchnął głęboko całując matkę w policzek. Zakrztusił się od nienaturalnie szybkich i głębokich oddechów. Uśmiechnął się mimo fatalnego samopoczucia i wręcz powalającego bólu w piersi. Zszedł schodami do piwinicy, jak co miesiąc, gdy przemieniał się w domu. Reja z ciężkim sercem zamknęła za nim drzwi i wzmocniła je czarami. Łzy popłynęły jej po twarzy, gdy pomyślała, przez co teraz jej syn będzie musiał przejść zupełnie sam.
Lupin osunął się na kolana czując, jak przez drobne ciało przebiegła mu potężna fala bólu. Zaczęło się...
Za dziesięć minut północ. Znów to samo... Nienawidzę tego!
Nie mówiąc nawet słowa skargi, grzecznie zszedłem pod dom. I znów to samo... Podszedłem możliwie blisko okienka, znajdującego się nad powierzchnią ziemi, gdy poczułem, jakby przebiegł mnie prąd. Krzyknąłem przewracając się. Przy tej pierwszej "fali" nigdy nie potrafię ustać... Może z biegiem kolejnych miesięcy zapanuję nad tikiem ugięcia nóg?
Na kolanach dotarłem pod promień księżycowego światła. A niech to, jak ma się to już koniecznie dziać, to niech jak najprędzej... Szybciej będę miał to z głowy.
Przyklęknąłem automatycznie obejmując się rękoma za brzuch. Oddychałem szybko i płytko, pot płynął po mnie wręcz strumieniami, strach wypalał od środka. Bałem się. Zawszę się tego boję. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie potrafię zapanować nad sobą, swoim ciałem. Nie mam kontroli, urywa mi się pamięć. Nigdy też więc nie wiem, co zrobiłem, czy kogoś skrzywdziłem...
Odgiąłem się z wrzaskiem. Tak, to już jest blisko. Otworzyłem załzawione oczy, starając się zachować chociaż pozory, że mogę robić to, co ja zechcę. Nie to, co rozkaże mi zwierzęcy instynkt.
Zacisnąłem powieki nie chcąc widzieć zlewającego się obrazu, wyostrzających konturów, jaskrawienia kolorów. Wyraźnie poczułem, że coś kotłuje mi się boleśnie w dole brzucha. Tak... Zmieniam się w zwierzę. Wyraźnie usłyszałem trzaski deformujących mi się kości, lekkie jakby skrzypienie rozciągającego się ciała, poczułem szpony wyżynające się z opuszków palców...
Tracę kontrolę, nie panuję nad tym co robię. Zerwałem się wbrew sobie. Obezwładniony ja w ciele pół wilka, pół człowieka rozejrzałem się rozpaczliwie po ciemnym pomieszczeniu, i w nagłym napadzie wściekłości rzuciłem na ścianę.
Pamiętam jeszcze tylko narastającą we mnie wściekłość, morderczą żądzę krwi, ból chyba już zwichniętej łapy.
A później?
Wielka, biała plama w pamięci. Zawsze tak jest...
15. Wigilia Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 11 Kwietnia, 2009, 19:17
Ekhym ekhym.
Zapraszam do pamiętnika Remusa Lupina, bowiem od kilku tygodni jestem jego niebywale szczęśliwą właścicielką, i chyba wczoraj czy przedwczoraj dodałam notkę.
No i wesołych.
14. Wpis czternasty. Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 04 Kwietnia, 2009, 22:56
Tam ta da dam... Czternasty wpis! I znów bez wstępów, z dedykacją dla mojego kochania Zielaka.
Całe błonia, Hogwart i Zakazany Las przykryła gruba pierzyna puszystego śniegu. Słońce nieśmiało mrugało do śpiących uczniów, igrając im ciepłymi promieniami po twarzach. Co niektórzy niezadowoleni chowali głowy pod kołdrą lub wkładali je pod poduszki. Inni uśmiechali się bezwiednie i podchodzili do okna, by popatrzeć na błonia przystrojone naturą jak z bajki. Otwierali okna, by świeży powiew powietrza dmuchnął im w twarz dodając energii i chęci do nauki, której na chwilę obecną nie mieli. Z braku zajęcia odwracali się i z poduszkami lub innymi sposobami budzenia, nacierali na swych współlokatorów z dormitorium.
Upierdliwe słońce świeciło drobnemu Gryfonowi w twarz. Przez ostatnie kilka minut starał się je ignorować, z miernym skutkiem, niestety. Jęknął z niezadowoleniem i usiadł. Przygładził rozczochrane miodowe włosy, wyciągając rękę w kierunku kotar łóżka. Chwycił tę od strony okna i pociągnął, zapewniając sobie ochronę przed światłem dziennym. Zakopał się w pościeli, tuląc do siebie poduszkę.
Na sąsiednim łóżku, pewien grubasek spał w najlepsze w swej ulubionej pozycji a'la "nie oddam cię nikomu". Tym razem ściskał przy sercu pudełko kociołkowych piegusków. Otworzył szeroko usta w głębokim chrapnięciu. Trochę zbyt głębokim, bowiem doszło do tego, że biedny się zakrztusił. Usiadł szybko, nie wypuszczając słodyczy z rąk. Nabrał powietrza, klepiąc się po piersi i kaszląc lekko. Poradził sobie po kilku minutach i opadł w pierzyny z błogim uśmiechem.
W łóżku od okna leżał Black. Nie spał od blisko godziny, słuchając cicho nastawionego radia. Właśnie kończyła się piosenka "Show me heaven". Syriusz wręcz kochał to, można rzec dzieło, mimo ogólnego zamiłowania do mocnych, gitarowych brzmień. Ten utwór uspokajał go, koił nerwy i pomagał myśleć, relaksował się przy niej. Westchnął głęboko, zakładając ręce za głową. Leżał rozrzucony na całej powierzchni łóżka z zamkniętymi oczami. Nie miał ochoty wracać do domu na święta. Chciał zostać w Hogwarcie, z przyjaciółmi. Musiał jeszcze tylko poczekać na odpowiedź od rodziny. Grzecznie się ich zapytał, czy może nie wracać. Mruknął coś zdegustowany, gdy do jego uszu dotarł śpiew Jamesa, gdy w radiu puszczono kolejną piosenkę o miłości.
- James, to dobrze, że interesujesz się muzyką, ale błagam… Wyświadcz światu przysługę i przestań wyć!
Potter uspokoił się w mgnieniu oka. Przymrużył powieki i skoczył na syriuszowe łóżko, zrywając zasłony. A konkretnie wprost na właściciela wyżej wymienionego mebla. Ser poderwał się, gdy coś rzuciło mu się na nogi i znalazł się twarzą w twarz z siedzącym mu na kolanach Jamesem. Popatrzył na niego ze złością.
- James, masz osiem sekund, żeby ze mnie zejść.
Potter uszczypnął go w policzek tak, jak to się robi małemu dziecku. Uśmiechnął się głupio, patrząc na aparat na jego wyszczerzonych w wściekłości zębach.
- A co mi zrobisz?
- Raz... Dwa.... Trzy.... OSIEM!
Jim zakwiczał, gdy Syriusz odwinął się przyciskając go do łóżka. Wsunął mu dłonie pod szyję i zaczął go łaskotać. Remus przewrócił oczami i spuścił nogi z łóżka, czochrając wystarczająco już zmierzwione włosy. Usiadł, przeciągnął się i popatrzył na nich jeszcze zaspanym wzrokiem. Wbrew sobie zaczął się śmiać, widząc, jak Syriusz maltretuje Pottera z głodem w oczach. Chłopcy przestali się szarpać.
- Z czego?
- Z twojej miny.... Chcesz go zjeść?
Black zmieszał się okrutnie, schodząc z przyjaciela. Przeczesał palcami pasma rozczochranych włosów opadających mu na twarz. Pokręcił głową, wyciągając rękę do Jima. Potter uchwycił ją i z pomocą jego dłoni stanął pewnie na nogach. Ser wycelował w Remusa palec, wołając rozżalonym głosem:
- Ty się ze mnie nie śmiej! Nie moja wina, żem upośledzony! Nie potrafię zrobić groźnego spojrzenia! Im bardziej wściekły, tym większy głód w mych oczach! Kalekę też byś wyśmiał?!
James i Remus wybuchnęli donośnym śmiechem. Podeszli bliżej do udającego płacz Gryfona i objęli go w serdecznym uścisku. Wymienili rozbawione spojrzenia, tuląc panikującego Blacka. Brunet zawył, odchylając głowę.
- Jestem beznadziejny! Jako jedyny w całej rodzinie nie potrafię okazywać złości wzrokiem! Ojciec, matka, brat, wuj, ciotka i cała reszta zebrania potrafi wręcz zabijać spojrzeniem, a ja co? Ooh, biedny ja...
Syriusz uspokoił się wyrywając z ich objęć. Zarzucił głową i balansując ciałem jak modelka, podszedł do drzwi łazienki. Oparł się plecami o futrynę i zgiął nogę w kolanie kładąc stopę na framudze wejścia do toalety. Popatrzył na chłopców przeciągłym wzrokiem, uśmiechnął się w podejrzliwy sposób i zniknął w środku. Trzasnął drzwiami i tyle go widzieli. James uporczywie wpatrywał się w otwór w ścianie.
- Osz ten szczwany gapa…
- Co?
- Jak to co, Remusie? Black w łazience potrafi siedzieć godzinami, chociażby czytając etykiety na butelkach szamponów!
Lupin ściągnął usta, podchodząc do lustra wiszącego w drzwiach szafy. Zbliżył do niego buźkę i zaczął uważnie przypatrywać się swojej twarzy. Uśmiechnął się z zadowoleniem i wrócił do łóżka. James ziewnął szeroko czochrając i tak już potarganą czuprynę. Mlaskając, utkwił wzrok w Remim.
- Laluś.
Odwrócił się i skierował swe kroki do łóżka Petera. Pochylił się nad nim, myśląc uporczywie, jak wyciągnąć go z pościeli. Podrapał się w bok i rozejrzał. Sięgnął po dzbanek z wodą. Wyciągnął rękę z naczyniem. Przechylił go nad głową grubaska, cała ciecz chlusnęła mu na twarz. Pettigrew poderwał się do pozycji siedzącej, wypuszczając z rąk pudełko. Wytrzeszczył w trwodze oczy.
- Moje pieguski!
- Spadły, leżą koło łóżka. A tak na marginesku to wstań, za godzinę śniadanie.
Peter kiwnął głową, ziewając szeroko. Zamknął usta i sięgnął po słodycze. Nabrał gwałtownie powietrza i kichnął donośnie. Remus roześmiał się, widząc jego zmieszaną minę i wstał, podchodząc do okna. Położył na nim dłonie i wgramolił się na parapet. Spuścił luźno nogi i oparł się plecami o szybę. Ledwo zdążył przymknąć oczy, gdy coś zaczęło pukać w jego podpórkę pod plecy. Odwrócił się, ściągając brwi. Wygładził czoło, widząc czarną sowę siedzącą na zewnętrznym parapecie. Zeskoczył na podłogę i wpuścił ptaka do środka.
- Zeus!...
James, Remus i Peter popatrzyli na Blacka, robiąc zaskoczone miny. Nawet nie zauważyli kiedy wyszedł z łazienki. Syriusz wyciągnął rękę do sówki uszatej. Podleciała do niego, trzymając wiadomość w szponiastych łapkach zakończonych ostrymi pazurkami. Dziobnęła go w palec i skrzecząc upuściła mu na głowę list. Lupin uchylił się, gdy ptak wracał do okna. Chłopcy zwrócili spojrzenia na Sera, który z dziwną miną patrzył na rozciętą dłoń. Brunet westchnął, unosząc z powątpiewaniem brwi i popatrzył na idealnie zapieczętowaną kopertę. Przybrał znudzony wyraz twarzy i zębami oderwał woskową pieczęść z rodowym herbem Blacków. Wyjął list niecierpliwym ruchem ręki, odrzucił za siebie pergamin i rozłożył wiadomość szarpnięciem dłoni. Gdy czytał słowa rodzicielki na twarzy pojawiała mu się coraz większa złość wymieszana z bolsenym zawodem. Gdy przebiegł wzrokiem kaligraficzne literki, zamknął oczy, mnąc list w dłoni.
- Wiedziałem.
- Nie możesz zostać?
Nie odpowiedział. Uchylił powieki i rzucił pogiętą kulkę w stronę Jamesa i Remusa. Potter zręcznie ją złapał tuż przed nosem Remiego. Podał mu ją do ręki. Peter wspiął się na palce zerkając chłopcom przez ramię. Lupin westchnął. Popatrzył na Syriusza niepewnie.
- Czytaj.
Ser opadł na łóżko, zakładając ręce za głową. Lupin wymienił z Jimem spojrzenia i lekko wzruszył ramionami. Rozprostował kartkę i zaczął czytać:
Syriuszu!
W odpowiedzi na twą wiadomość, uprzejmie Ci odpisujemy.
James chrząknął wymownie. Black wygiął usta w czymś na rodzaj uśmiechu. Machnął ręką, nakazując Remiemiu czytać dalej. Lupin zakasłał, rozbawiony.
Pytałeś nas o sprawę związaną ze świętami. Chciałeś wiedzieć, czy będziesz mógł zostać w zamku. Odpowiedź brzmi : NIE.
Zaprosiliśmy już całą rodzinę, Twoja obecność jest obowiązkowa. Nawet nie ma takiej opcji, byś się nie stawił. Oczekujemy Cię na stacji na Kings Kross w sobotę dwudziestego drugiego grudnia.
Mama.
Remus przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, Jim również. Peter westchnął i poszedł do łazienki, powłócząc kapciami w króliczki. W dormitorium zapadła cisza, przerywana przez wiejący za oknami silny wiatr. Lupin bąknął coś niezrozumiale, gramoląc się na łóżko obok Syriusza.
- Nie martw się, na pewno nie będzie tak źle. Z resztą... To tylko kilka dni.
- Niby tak, ale ja już nie cierpię tych kilku dni.
- Nie przesadzaj, na pewno nie jest tak tragicznie.
- Założysz się?...
Chłopcy wymienili ponure spojrzenia, ale nic nie powiedzieli.
Od rana w całym zamku panował niesamowity rozgardiasz. Uczniowie biegali po szkole żegnając się z przyjaciółmi, zbierając swoje rzeczy, lub jak w przypadku Blacka, szli powolnym krokiem po błoniach, by jak najlepiej zapamiętać zimowy krajobraz Hogwartu. Syriusz westchnął, szczelniej owijając sobie wokół szyi szkarłatno-złoty szalik. Mrużąc oczy, spojrzał w szare niebo, które sypało na świat delikatne płatki śniegu.
Nie chciałem wracać. W zamku było mi dobrze, wymagano ode mnie jedynie nauki i względnie dobrego zachowania. A w domu? Czytać te wszystkie książki zawierające chore przekonania o czystości krwi, słuchać ich wywodów na temat jakie to szlamy i mugolaki są głupie, bezwartościowe i nic nie znaczące. Aż trudno mi uwierzyć że naprawdę jestem w tej rodzinie. Może w Mungu się pomylili i tak naprawdę nie jestem Blackiem, tylko synem jakiegoś zwykłego, prostego czarodzieja? Tak byłoby mi lżej, wiedziałbym, że naprawdę jestem od nich inny z krwi i kości, a nie tylko przekonaniem. Że naprawdę nie mam z nimi nic wspólnego, no, może tylko omyłkowo nazwiskiem...
Westchnąłem, odchylając głowę, by spojrzeć na spadający z nieba śnieg. Wyciągnąłem do niego dłoń. Opadał mi niemal bezszelestnie na nagą skórę. Przyjrzałem mu się z bliska. Ładna, delikatnie utworzona sześcioramienna gwiazdka z ciekawymi ornamentami. Śliczna jest. Szkoda tylko, że już stopniała. Schowałem ręce do kieszeni, zaczynały mi marznąć. Bardzo inteligentnie zapomniałem rękawiczek. No cóż. Bywa i tak...
Słysząc bicie zegara na szkolnej wieży, ciężkim krokiem ruszyłem w stronę zamku. Jeśli mam do wyboru powrót na Grimmuald Place i przetrwać tam dwa tygodnie cało, lub dojechać tam spóźnionym i wrócić w kawałkach... Wolę być tam na czas.
Remus siedział na zamkniętym kufrze w sali wejściowej. Czekał na Jamesa i Petera. No, i jeśli Black się pośpieszy, pojadą razem z nim. Uśmiechnął się szeroko na widok pędzącego korytarzem Pottera. Lewitował przed sobą (o zgrozo) swój bagaż, machając do Lupina rozpaczliwie ręką na powitanie, mimo że ostatnio widzieli się ledwie kilka minut wcześniej. James opadł obok Remiego, obejmując go ramieniem w przyjacielskim geście.
- Wiesz, chciałbym teraz posłuchać śpiewu ptaków… - powiedział z rozmarzeniem wilkołak.
- Coś ci na główkę się rzuca? W grudniu ptaki?
- Uhm...
Zamilkli widząc wlokącego się w ich kierunku Pettigrew.
Szczerze chętniej został bym w szkole. W dzień po wigilii znów jest pełnia, nie będzie mi zbyt miło powiedzieć mamie, że: "Muszę już iść... I dziękuję za sernik, był pyszny. To do jutra...!". Nie ma co, wspaniała, rodzinna atmosfera. Plus jojczenie ciotki o tym, że za dużo jem i jestem za gruby. Ah, jak mogłem pominąć świergot babci jaką to moi rodzice mają śliczną córeczkę, którą jestem ja? Cóż. Do Melindy Lupin jakoś nigdy nie dotarło, że nie nazywam się Ashley i nie noszę różowych sukieneczek, nie związuję włosów kokardami i nie chodzę z wieeeelkim czerwonym lizakiem w kształcie serca. Dziwni są ludzie....
- Chłopaki mówię wam, już nie mogę się doczekać, kiedy znów spróbuję babeczek mamy!
Uśmiechnąłem się widząc radość Jamesa. Doprawdy, jest naprawdę dziecinny. Zagryzłem wargi gdy w polu widzenia dojrzałem Syriusza. Kto jak kto, ale on na pewno nie cieszy się z nadchodzącej gwiazdki. Jeśli rzeczywiście u niego jest tak, jak mówi... To gorąco mu współczuję. Zakrztusiłem się pod wpływem grzmotnięcia w sam środek kręgosłupa.
- James, uspokój się!
- Ale te babeczki!...
- Nie zachowuj się jak Peter, przecież i tak je zjesz.
- W sumie to racja... Ale wiesz co? Wyślę ci całe pudełko, mówię ci, niebo w gębie!
Pokiwałem głową, powstrzymując się od wymownego przewrócenia oczami. Potter ścisnął mnie i Petera przyciągając nas do piersi.
- Jak ja was lubię, chłopcy!
Para buchnęła z komina pociągu, rozległ się długi gwizd, ostatnie osoby wskoczyły do przedziałów. Pisk kół, sypnęło kilka iskier i lokomotywa ruszyła powoli, z mozołem ciągnąc za sobą sznur wagonów. Ekspres Hogwart-Londyn wyjechał ze stacji Hogsmeade, zostawiając za sobą wspaniałą szkołę magii i czarodziejstwa.
- Oj dajcie spokój, chłopaki. Serku, wiem że nie cieszysz się z powrotu do domu, ale póki co, jesteś jeszcze z nami!
Black skrzywił się, przyciskając policzek do szyby. Patrzył tęsknym wzrokiem na oddalający się Hogwart.
- Może i tak, ale ciąży na mnie świadomość, że niedługo usłyszę: "Syriuszu, chłopcze ze złota ucałuj swą matkę na przywitanie!". Jak o tym pomyślę, mam ochotę puścić pawia.
- Dobra, byle nie na mnie.
Czwórka uczniów zajmujących przedział na końcu pociągu roześmiała się głośno, napięcie znikło. Black wyciągnął się na ławce, odsuwając od szyby. Mimo wszystko musiał pogodzić się z faktem, że prędzej czy później i tak by wrócił do tej ponurej willi na jednej z wielu ulic Londynu. Popatrzył z miernym zainteresowaniem na Jamesa stojącego między siedzeniami. Żywo gestykulując, opowiadał im swój sen ostatniej nocy.
Lupin ziewnął szeroko, wyciągając z kieszeni czekoladową żabę. Rozerwał zębami opakowanie i zaczął się bawić odgryzając biednemu, słodkiemu płazowi po kolei wszystkie palce i kończyny. Na sam koniec zostawił sobie powolne podgryzanie głowy i tułowia.
- Jesteś bardzo drapieżny, panie Lupin.
- Mów za siebie, panie Potter.
- Cóż mam przez to rozumieć, panie Lupin?
- To, w jaki sposób je pan naleśniki, panie Potter.
Peter zamlaskał przez sen, osuwając się o kilka cali niżej wzdłuż ściany, pod którą siedział. Nikt nie zwrócił na niego większej uwagi.
- Naleśniki nie czują, panie Lupin.
- Jak mam zrozumieć tę aluzję, panie Potter?
- Ta żaba też ma uczucia! Ona ma uczucia, panie Lupin!
- O jaa cięę...
Remus władował resztę przysmaku do ust i kładąc dłoń na brzuchu, z uśmiechem połknął zmielone zębami kawałki czekolady. Oparł się o ławkę, przymykając oczy z błogim uśmiechem.
- Kooocham czekoladę...
- NIE! Nie, zrobię wszystko...
Black, Potter i Lupin spojrzeli na Petera ze strachem, którego zabrakło w szarych oczach Syriusza. Pettigrew rzucał się na ławce wymachując rękami, pot płynął mu po twarzy klejąc do czoła zamoczoną grzywkę. Grubasek jęknął podkulając nogi pod brodę. Szybko je wyprostował uderzając się w skroń. Obudził się od nagłego ciosu z rozpaczliwym krzykiem:
-Nie! Zostaw moją kanapkę, weź mnie, zamiast niej!
Śmiech dobrze znanej nam trójki Gryfonów rozległ się w pociągu niczym grzmot zagłuszając stukanie metalowych kół.
Słońce już naprawdę wysoko stało na niebie, podróż trwała sześć godzin. Lada moment trzeba było wstawać i przebierać w mugolskie ubrania.
- Jaki czas?
Black zerknął na zegarek, na tarczy którego krążyło dwanaście gwiazdek wokół dziewięciu planet.
- Za jakieś dwadzieścia minut będziemy w Londynie. Lepiej zdejmijmy te szaty.
Remus ziewnął, rzucając na parapecik karty.
- Poker. Ha! Wygrałem.
Chłopcy z uśmiechem klepnęli Remusa po plecach i wskoczyli na ławy siegając po kufry. Pettigrew zawiesił się na niej całym ciężarem, sięgając po rączkę.
- Nie, Pete...
Półka urwała się z jednego uchwytu na wskutek ciężaru, który dołożył pewien grubasek.
Aaaj, to bolało! Kufer spadł na mnie, przygniótł do podłogi i się jeszcze otworzył! Chamstwo! Słodka bułeczka wypadła mi z ręki! No nie, to jest nie fair. Syriusz i James pomogli mi wstać, Remus machnął różdżką i moje rzeczy ponownie znalazły się w kufrze. Jak on to zrobił?... Nie wiem, nie wiem. Popatrzył na mnie z tym swoim zawsze ciepłym uśmiechem.
- Mówiłem, że najpierw Syriusz powinien zdjąć swój bagaż.
Wzruszyłem ramionami nie chcąc, by rozwinęła się z tego jakaś dyskusja. Nagle Black zaczął się śmiać. Jest naprawdę dziwny, czasem śmieje się z niczego. Popatrzyłem na niego, sięgając po dyniowe paszteciki.
- Co cię tak znów bawi?
Chichotał jeszcze kilka sekund, ściągając pelerynę od mundurka. Rzucił ją w nieładzie do kufra. Naprawdę, jak to się stało, że on i Remus są tacy różni, a są tak bliskimi przyjaciółmi?...
- Kawał mi się przypomniał.
Popatrzyłem na Blacka, poprawiając okulary. Niech to, ciągle mi spadają. Zmierzwiłem włosy, uśmiechając się szeroko.
- Jakiż to kawał przypomniał się naszemu drogiemu paniczowi Blackowi?
- Zaraz ci dam panicza!
Hio, hio, uwielbiam go denerwować. Ten głód w oczach... Te wyszczerzone ząbki obwiązane aparacikiem... Uśmiechnąłem się do niego niewinnie, podchodząc bliżej. Ściągnął koszulkę, patrząc na mnie wyzywająco. Popchnął mnie lekko, tak jak zawsze, gdy zanosi się u niego na wygłupy.
- Dajesz, brylowcu. Na gołe klaty?!
Parsknąłem z oburzeniem, zdzierając z siebie ubranie od pasa w górę. Rzuciłem się na niego z krzykiem, zaczęliśmy sobie naskakiwać na pierś. Fajnie to musiało wyglądać... Albo dziwnie, sądząc po remusowej minie. Nie przejęliśmy się tym zbytnio i padliśmy sobie w ramiona. Objęliśmy się i wykrzykując piosenkę o mężnym Odonie, skakaliśmy w kółko, raz po raz przerywając nasz śpiew wybuchem śmiechu.
Remus przewrócił oczami zakładając białą, mugolską koszulkę. Na nią nałożył czerwony swetr, złożył szkolną szatę i zamknął ją w kufrze. Ziewnął, zakrywając dłonią buzię i osunął się na ławkę. Oparł się plecami o ścianę siadając bokiem i odchylając głowę zamknął oczy. W milczeniu słuchał wrzasków przyjaciół. Obok niego usiadł Peter, głośno kibicując Syriuszowi. Chłopcy nagle się uspokoili. Pociągiem szarpnęło, Remus zachwiał się, spadając na podłogę. Otworzył zdziwiony oczy.
- Co do...?!
- Jesteśmy w Londynie, Remusie Johnie Lupin.
Remus plasnął się otwartą dłonią w twarz w geście załamania.
- Jesteś niemożliwy.
Podszedł do okna, otworzył je jak się najmocniej dało i wychylił do połowy. Cofnął się nagle w ostatniej chwili z przestraszoną minką. Potter spojrzał na niego, unosząc brwi.
- Co ci?
- Prawie żem przywalił w zbliżającą się ścianę.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Black przyczepił sobie do spodni szelki i opuścił je tak, że bujały mu się luźno w okolicach kolan. Jim z diabelnym uśmieszkiem chwycił je i ostrożnie rozciągnął na całą długość patrząc, jak Black podchodzi do drzwi, niczego nie będąc świadomy. Gdy poczuł że coś go trzyma z tyłu, odwrócił się, patrząc na naciągnięte gumki. Przejechał po nich wzrokiem, by napotkać zaciśnięte dłonie Jamesa. Popatrzył mu w twarz.
- Ani. Mi. Się. Waż.
Jim zachichotał, naciągnął jeszcze mocniej i puścił. Rozległo się głośne plaśnięcie, Black chwycił się dłońmi za pośladki, skacząc w miejscu dookoła, skamląc. Remus wybuchnął śmiechem, zawieszając się Jamesowi na ramieniu. Potter, Lupin i Pettigrew osunęli się na kolana, trzymając za brzuchy słuchając ździerającego się gardła Blacka. Śmiech Remusa na początku był normalny, zwykły i radosny, lecz po chwili zmienił się w histeryczny, duszący, a na końcu we wręcz psychiczny. Wszyscy zamilkli patrząc, jak zwija się na podłodze. Wymienili spojrzenia wzruszając ramionami i wpadli na siebie, gdy pociąg gwałtownie się zatrzymał. Lupin wstał czkając głośno. Otarł łzy radości z policzków i chwycił kufer za rączkę po czym… Tak, po prostu wyszedł na peron, przywitać się z rodzicami.