Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Daria
Do 20.11.2008r. pamiętnikiem opiekowała się Lucy

  Rozdział siódmy "Pierwszy dzień w Hogwarcie" cz.III
Dodała Lily Potter Piątek, 04 Lipca, 2008, 11:28

Nie jestem zadowolona z tej notki...

-------------------------

I tak przeszli przez całe błonia z Hagridem i Rachel na przedzie. Lily szła zaraz za nimi, co chwila mówiąc pocieszająco do przyjaciółki, której oczy zamieniały się powoli w niebieskie, wzburzone morze. Kiedy orszak doszedł do wrót zamku skierował się do skrzydła szpitalnego, gdzie Gryfonką natychmiast zajęła się pani Pomfrey. Lily wraz z Hagridem mogli zostać w środku natomiast reszta zaciekawionych uczniów musiała zostać na zewnątrz. Po chwili do pomieszczenia wpadła profesor McGonagall i profesor Longbottom z zaniepokojonymi twarzami.
- Co się stało? – zapytała pani dyrektor, kiedy Rachel znalazła się w łóżku.
Nikt nie kwapił się do odpowiedzi, więc Lily podała jej gazetę i wskazała artykuł palcem. Nauczycielka szybko przebiegła go wzrokiem i natychmiast zrozumiała o co chodzi. Usiadła na małym, białym krzesełku i ze współczuciem spojrzała na Gryfonkę, którą akurat teraz pani Pomfrey próbowała namówić do wypicia jakiegoś eliksiru o zapachu wanilii, ale niestety niezbyt ładnym kolorze. W końcu jednak wypiła i prawie natychmiast przestała płakać i krzyczeć tylko zapadła w głęboki sen.
- Co z nią będzie? – zapytała z troską Lily.
- Musi najpierw odpocząć i się uspokoić. Później zobaczymy. – odpowiedziała pielęgniarka i gestem poprosiła wszystkich aby wyszli. Potter w milczeniu udała się do Pokoju Wspólnego, po drodze mijając Prawie Bezgłowego Nicka, ducha Gryffindoru, który unosił się w powietrzu jakiś przygnębiony. Pewnie znowu odmówili mu udziału w „Pojedynku Bez Głów”.
- Sok dyniowy. – powiedziała i Gruba Dama otworzyła tajemne wejście do pomieszczenia, w którym tak wiele Gryfonów spędzało akurat przerwę. Kominek wesoło huczał, dając złotą poświatę na kilka najbliższych okrągłych i wysiedzianych przez kolejne pokolenia uczniów foteli. Na ścianach wisiały plakaty, ale w większości były to obrazy przedstawiające sławnych magów albo Godryka Gryffindora. Lily utorowała sobie drogę pomiędzy Gryfonami i pobiegła do dormitorium. Podeszła do okna i spojrzała na granatowe jezioro. Bardzo współczuła Rachel, choć sama nie wiedziała jak to jest.
- To musi być straszne. – pomyślała.
Spojrzała na mały zegar wiszący nad jej łóżkiem, było już dwadzieścia pięć po dwunastej, a więc za pięć miały odbyć się zaklęcia. Odkąd urodziła się marzyła o pójściu do Hogwartu, a teraz żałowała, że się tu znalazła, wiedziała, że nie może opuścić pierwszego dnia szkoły, chociaż wolałaby teraz zostać w Pokoju Wspólnym. Zabrała szybko potrzebne książki z kufra i przebiegła pędem pomieszczenie. Dosłownie kilka minut przed dzwonkiem znalazła się przed olbrzymimi drzwiami prowadzącymi do klasy, w której miały odbywać się zajęcia. Gryfonka stanęła z boku przy samej ścianie i przeleciała wzrokiem po uczniach. Wydawać by się mogło, że wieści w Hogwarcie szybko się rozchodzą, bo urywki z rozmów brzmiały mniej więcej tak:
- Tak.. Jej kuzyn.
- U Hagrida.
- Z Potterówną.
Lily szybko odwróciła wzrok, ale i tak poczuła, że wszystkie pary oczu skierowały się w tym momencie na nią. Na szczęście od spojrzenia im w oczy uratował ją dzwonek. Weszła cichutko do klasy i zajęła ostatnią ławkę przy oknie. Po kilku minutach drzwi ponownie się otwarły i stanęła promieniejąca radością Luna Lovegood z książką trzymaną w prawej ręce. Ruszyła przez pomieszczenie lekkim i swobodnym krokiem zerkając co chwila za okno i mówiąc przy tym szeptem do siebie:
- Tak ta chmura przypomina mi mój dom.. A ta nawet podobna jest do mojego dormitorium w czasach szkolnych…
Zasiadła za katedrą i od razu otworzyła dziennik, ale nie zaczęła wyczytywać uczniów z listy tylko sama poprosiła, aby każdy po kolei się przedstawił. Wskazała ręką najpierw na oko najmniejszego chłopca o ciemnych krótkich włosach i małym zakrzywionym nosem. Chłopiec lekko wystraszony wstał i powiedział drżącym głosem:
- Ben Swollen.
- A z jakiego domu?
- Hufflepuff.
- Dobrze, możesz usiąść. Proszę następna osoba.
Była to pulchna dziewczynka o małych, niebieskich oczach.
- Kathleen Peon, Hufflepuff.
Usiadła. I tak dalej, kolejni uczniowie wstawali i przedstawiali. Było to żmudne zajęcie, ale widać profesor Lovegood wolała dość nietypową lekcją zacząć nowy rok szkolny. Wreszcie doszło do Lily. Niechętnie wstawała i szybko powiedziała:
- Lily Potter, Gryffindor.
- Ach.. – Luna się zamyśliła. – Cieszę się, że dostałaś się do Gryffindoru. – uśmiechnęła się.
Lily szybko spuściła głowę. Sama nie wiedziała z jakiego powodu, ale nie chciała by wszyscy tutaj obecni wiedzieli, że zna panią profesor, chociaż w życiu prywatnym była ona jej ulubioną ciocią. Następne dziesięć minut lekcji minęło na tym zajęciu. Kiedy jednak wszyscy się przedstawili, została niecała godzina na przeprowadzenie lekcji.
- Proszę powiedzcie mi, własnymi słowami, co to jest zaklęcie.
Kilka osób podniosło ręce.
- Jest to słowo, które ma moc. – powiedziała jedna dziewczynka z Hufflepuffu.
- Hm..tak... – odpowiedziała pani profesor. Tak, że to słowo, a czasami nawet kilka. Ma moc, to może zostało źle sformułowane. Raczej chodzi o to, że ta formuła zaklęcia potrafi z pomocą czarodzieja wykonać nadzwyczaj trudne lub strasznie proste czynności. Może to być zapalenie światła, a także zamknięcie drzwi albo zniszczenie jakiegoś przedmiotu. Teraz przeczytajcie sobie w podręczniku co ma na ten temat do powiedzenia autor Waszego podręcznika.
Lily pochyliła się nad książką i z zaciekawieniem zaczęła czytać.

Zaklęcie to mniej lub bardziej rzeczywiste skupienie energii magicznej, na danej rzeczy.
Zaklęcia według mugoli to pogańskie rytuały mające na celu współpracę z siłami zła. Według czarodziejów, zaklęcia to nieodłączna część magicznego świata. Zaklęcia służą nie tylko zadawaniu szkód innym, dzielą się one na grupy zaklęć bardziej gospodarczych niż niszczycielskich, klątw które są bardziej czarnomagiczne, istnieją też uroki, które na celu mają głównie skupienie uwagi jakiejś osoby.


Zaklęciom mogą towarzyszyć inkantacje, - czyli słowa, zazwyczaj wierszowane, opisujące niejako działanie zaklęcia - ale mogą istnieć też zaklęcia nie wymagające głośnego wymawiania żadnego słowa (zaklęcia mentalne, niewerbalne).

Słowo "zaklęcie" wywodzi się z łaciny, a konkretnie ze słowa 'centamen', które oznacza zaczarowanie lub po prostu czar. Zaklęcia istnieją w świecie czarodziei od wieków, a ich lista wciąż rośnie, gdyż sporządzane są nowe formuły, albo zaklęcia poddawane są procesowi "ewolucji językowej.

- Czy już wszyscy przeczytali? – zapytała po dziesięciu minutach profesor Lovegood.
Uczniowie pokiwali głowami i zwrócili na nią swój wzrok, czekając na to co wydobędzie się z jej ust.
- To teraz może ktoś mi streści ten fragment podręcznika? Może Lily?
Gryfonka jakoś nie miała ochoty, ale spojrzała jeszcze raz do książki i zaczęła mówić:
- Skupienie energii magicznej na danej rzeczy nazywamy zaklęciem. Dzielą się one w magicznym świecie na grupy np. klątwy, zaklęcia gospodarcze, niszczycielskie. Istnieją też zaklęcia, których słowa są wierszowane i zazwyczaj opisują jego działanie, a także zaklęcia, których formuły nie wymagają głośnego wymawiania. Słowo „zaklęcie” pochodzi z łaciny, a dokładniej ze słowa „centamen”, które oznacza zaczarowanie albo czar.
Nie wiedziała czy może już usiąść, więc dalej stała, dopiero kiedy profesor Lovegood pozwoliła jej zająć miejsce usiadła, a nauczycielka rzekła:
- Pięć punktów dla Gryffindoru. Lily widzę, że interesują Cię zaklęcia. – uśmiechnęła się do Gryfonki. - Teraz chciałabym abyśmy zapisali sobie kilka podstawowych zasad, bez których nie poradzicie sobie na moich lekcjach.
Wszyscy wyciągnęli pergaminy, pióra oraz kałamarze i zaczęli notować. Profesor Lovegood przechadzała się tym czasem po klasie (zasady zostały wypisane po tablicy) i coś mruczała pod nosem. Wyglądała znowu jak młoda Krukonka z pierwszego roku. Długie blond włosy spływały po jej opalonych ramionach, błękitne i ciepłe oczy zdawały się błyszczeć w słońcu, a jej poruszanie się przypominało podmuch lekkiego wiatru podczas wschodu słońca. Lily jako jedna z pierwszych skończyła pisać i teraz spojrzała na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Jeszcze zostało dwadzieścia minut lekcji.
- Czy wszyscy już skończyli? – zapytała nauczycielka nieoczekiwanie.
Gryfoni i Puchowi pokiwali głowami.
- To może w takim razie zaczniemy już pracować praktycznie? – wszyscy wykrzyknęli chórem, że oczywiście. – A więc wyjmijcie swoje różdżki i zabierzcie z tego pudła po jednej świeczce na ucznia. Potem wróćcie na swoje miejsce i czekajcie na dalsze wskazówki.
Lily wstała z ławki i skierowała się do stolika w końcu klasy, gdzie stało już kilka osób. W pudełku znajdowały się rzeczywiście świece, ale jakie? Małe, duże, szerokie, wąskie, świecące, różowe, białe, żółte, w kilku słowach: do wyboru do koloru. Potter wybrała niewielką srebrną świecę z wygrawerowanym herbem Hogwartu. Kiedy wszyscy już zasiedli do ławek, profesor Lovegood zarządziła wyjęcie różdżek i machnięcie nimi mały okrąg w lewą stronę.
- Bardzo dobrze Rowlings, troszkę większe to kółko panno Evigan. – chwaliła i poprawiała, chodząc po klasie. – A teraz powiedzcie wszyscy razem „Lumos”, głośno i wyraźnie.
- Lumos! – krzyknęła klasa.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze. To teraz połączcie te dwie czynności razem i wytrybujcie to zaklęcie na świecy, zobaczycie co ono zdziała, choć już pewnie większość z Was się domyśliła.
W każdym zakątku Sali dało się słyszeć w następnych kilku minutach formułki zaklęcia i świsty machających różdżek. Lily także próbowała, ale jedyne co stało się z jej świecą to to, że do połowy się stopiła po zbyt mocnym machnięciu jej różdżki. Po koniec zajęć tylko jednej Puchowce udało się wyczarować na świecy maleńki płomyczek, zarobiła za to dziesięć punktów dla Hufflepuffu. Po skończonych zajęciach mieli pół godziny przerwy co Lily natychmiast wykorzystała odwiedzając przyjaciółkę w skrzydle szpitalnym. Rachel leżała nadal w łóżku, ale już nie spała, a jej twarz nabrała rumieńców.
- Jak się czujesz? – zapytała Lily siadając na skraju łóżka.
- Już lepiej. – wyjąkała Wilson. – Jak było na zaklęciach?
Najwyraźniej chciała nie dopuścić do rozmowy o jej kuzynie.
- Luna doskonale sprawdza się w roli nauczycielki. – odpowiedziała rudowłosa wesoło, ale po chwili dodała szybko. – Nie martw się, następnym razem będziesz na lekcji.
Nie wiedziała co ma jeszcze powiedzieć, więc zamilkła i wpatrzyła się na jezioro, które widać było z okien pomieszczenia. Zazwyczaj było ciemne i głębokie, ale tym razem było jakieś niespokojne i co dziwniejsze bardziej jasne, tak że widać było co się dzieje pod wodą. Nagle do pokoju weszła szkolna pielęgniarka pani Pomfrey. Rachel od razu wypowiedziała to co już dawno chciała z siebie wyrzucić:
- Chcę wyjść, już czuję się lepiej.
Pielęgniarka popatrzyła na nią zaskoczona, ale powiedziała:
- Jeśli tylko czujesz się na siłach możesz wyjść, w końcu nie masz żadnych obrażeń fizycznych, ale wolałabym żebyś jeszcze do końca dnia została tutaj.
- Czuję się znakomicie. – odpowiedziała stanowczym głosem Rachel i weszła za parawan ubrać szkolną szatę, która została wcześniej zdjęta.
Po minucie była gotowa i natychmiast opuściła skrzydło szpitalne, kierując się pod portret Grubej Damy.
- Sok dyniowy. – powiedziała szybko Lily i przepuściła Rachel pierwszą do środka.
Wszyscy obecni w Pokoju Wspólnym zwrócili automatycznie swoje twarze w ich stronę i natychmiast zapadła głucha cisza. Potter nie bardzo wiedząc jak się zachować pociągnęła ciemnowłosą za rękę i wspięła się po schodach do dormitorium dziewcząt. Wszystkie pary oczu podążały za nimi krok w krok.
- Co teraz mamy? – zapytała Wilson, siadając na łóżku.
- Zielarstwo, ale może lepiej nie idź jeszcze na lekcje.
Rachel jej nie słuchała, bo już szukała w kufrze odpowiednich książek. Zapakowała je szybkim ruchem do torby, wrzuciła kilka pergaminów i piór i powiedziała:
- On się znajdzie i ja go znajdę.
Po czym wyszła. Lily stała jeszcze nieruchomo przez chwilę na środku pomieszczenia, zaskoczona tą wypowiedzią. Jak ona go zamierza znaleźć, przecież nie może opuścić szkoły, bo na pewno tutaj go nie ma, pomyślała. Przed cieplarnię numer jeden dotarła równo z dzwonkiem (pomyliła korytarze i obeszła cieplarnie dookoła, zamiast wyjść przed nie). Profesor Longbottom już czekał.
- Witam Was drodzy uczniowie. – zaczął. – Jestem profesor Neville Longbottom i będę uczył Was zielarstwa. Liczę na Waszą sumienność i pełne skupienie podczas lekcji. Dzisiaj zajmiemy od razu zajęciami praktycznymi, a teorie nadrobimy kiedy indziej. Proszę podzielcie się na trzyosobowe grupy i stańcie przy jednej donicy.
Lily stanęła przy ciemnozielonej, dużej donicy razem z Rachel i jeszcze jakąś dziewczyną z Ravenclawu (lekcje zielarstwa Gryfoni mieli z Krukonami).
- W każdej donicy znajduje się świeża ziemia, do której zasadzicie te oto nasiona mandragorii. – kilka osób krzyknęło, w tym Lily. – Nie bójcie się. – odpowiedział rozbawiony profesor. – Te nasiona nie zabiją Was ani nie spowodują, że zemdlejecie. Musicie je tylko wyjąć z tego woreczka, który stoi obok każdej grupy i wsadzić je do donicy a potem podlać wodą z konewki. A więc do roboty.
- To ja wyjmę to nasionko. – zaproponowała Krukonka. – a tak na marginesie jestem Polly.
Schyliła się po stół i wyciągnęła z pod niego mały woreczek, w którym znajdowało się wielkości orzecha laskowego nasiono. Ale nie wyglądało tak zwyczajnie, jak normalne. Bardziej przypominało maleńkie dziecko mugolskie. Na twarzach innych uczniów także pojawiło się zaskoczenie, a kilka osób krzyknęło.
- A więc jak widzicie to nie jest okrągłe nasionko, tylko przypomina dziecko. Gdy je zasadzicie i podlejecie, po kilku miesiącach wyrośnie z tego dojrzała magiczna roślina, która może się przydać do, no właśnie czego? – zapytał profesor Longbottom.
Kilka osób podniosło ręce do góry.
- To może panna Pocket?
- Używa się ich aby przywrócić pierwotną postać osobom, które uległy transmutacji albo zostały poddane złemu urokowi.
- Bardzo dobrze, pięć punktów dla Ravenclawu. – powiedział uradowany profesor. – To bierzcie się dalej do pracy.
Łatwo mu powiedzieć, pomyślała Lily wygrzebując w ziemi dziurę. Kiedy Polly wyciągnęła nasionko z woreczka, dopiero wtedy dziewczyny przekonały się co jest w tym takiego trudnego. Otóż małe „dziecko” za nic nie chciało wleźć do doniczki, nawet Rachel zapomniała na chwilę o swoich problemach i włączyła się z zapałem do sadzenia. Po wykopaniu dziury Polly spróbowała wraz z ciemnowłosą za pomocą kilku sznurków znalezionych na podłodze związać maleńkie nóżki i rączki, aby było łatwiej je włożyć. Po kilku minutach tarmoszenia się (nasiona mandragory są bardzo ruchliwe tzn. biegają po całej wolnej powierzchni) udało im się włożyć je pod ziemię i sprawnie zakopać. Nareszcie uczennice miały to za sobą. Resztę lekcji spędziły na obgadywaniu profesora od transmutacji. Sprawiało im to dziką przyjemność, chociaż wiele, a nawet większość sposobów usunięcia go ze szkoły była całkowicie nierealna. Po dzwonku dziewczyny udały się na obiad do Wielkiej Sali. Polly usiadła przy stole Krukonów.

***

Lily siedziała razem z dziewczynami w dormitorium omawiając szczegóły pierwszego dnia w Hogwarcie. Za oknem padał deszcz, usypiając drzewa i zwierzęta do snu, swoim miarowym stukaniem. Księżyc powoli wracał na swoje miejsce na niebie, po drodze oświetlając drogę ostatnim przechodniom Hogsmeade.
- Wiecie, dzisiaj zdałam sobie sprawę jak bardzo polubiłam eliksiry. – powiedziała Potter zakopując się w pościeli.
- Taa… - odpowiedziała Sophie. – A ja już na pewno wiem, że nienawidzę transmutacji.
Wszystkie się zaśmiały. Rachel wrócił dobry humor odkąd wyszła ze skrzydła szpitalnego, ale dopiero kiedy wszystkie już się położyły, Lily słyszała jak jej przyjaciółka łka w poduszkę. Nie wiedziała jak jej może pomóc.

[ 642 komentarze ]


 
Rozdział szósty "Pierwszy dzień w Hogwarcie" cz.II
Dodała Lily Potter Piątek, 23 Maja, 2008, 15:13

Bez zbędnych wyjaśnień, mojego zniknięcia.

-----------------------------

Dotarły wreszcie pod portret Grubej Damy, po czym udały się do dormitorium dziewcząt po książki.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę! – krzyknęła Rachel, wskakując na łóżko. – Nigdy nie myślałam na poważnie, że się tu znajdę, bo wiesz.. – tu urwała na chwilę. – Jak mówiłam ci, że moja matka zmarła.. to nie powiedziałam, ci całej prawdy.. – dziewczyna bała się spojrzeć na przyjaciółkę, więc obróciła się na bok i zaczęła opowiadać, wcale nie pytając się czy Lily chce tego słuchać. – Moja prawdziwa matka zmarła przy moim porodzie, więc jej nie widziałam nigdy, po tym zdarzeniu, ojciec nie wytrzymał długo i sam popełnił samobójstwo, kiedy miałam dziesięć miesięcy, nie myśląc nawet o tym co stanie się ze mną. Na szczęście obok naszego domu przechodziła siostra mojego taty i zauważyła, że dzieje się coś niepokojącego. Zabrała mnie do siebie i tam się wychowałam, ukrywała przede mną cały czas, że istnieje coś takiego jak magia, jak Hogwart i te inne. Dopiero niedawno mi to powiedziała, a tydzień później… zmarła. To o nią mi chodziło, kiedy ci o tym mówiłam. Zwykłam nazywać ją mamą, bo to ona mnie wychowała, nauczyła wszystkiego.
Lily słuchała w niemym zaskoczeniu, nigdy tak naprawdę odkąd się znają, nie zapytała Rachel o jej rodzinę. Może to i lepiej? Oszczędziła przyjaciółce cierpienia, którym wydawało się to wyznanie.. Aż w końcu postanowiła sama to opowiedzieć…
- Lily, chodźmy już. Niepotrzebnie Ci to opowiedziałam. – powiedziała Wilson i pociągnęła dziewczynę (która stała jak zamurowana) po schodach na dół.
- To co mamy pierwsze? – zapytała Potter, próbując aby jej głos brzmiał normalnie, czego wyraźnie życzyła sobie Rachel.
- Hm.. – zajrzała do planu lekcji. – Eliksiry. To gdzieś w lochach.
Dziewczęta ruszyły szybkim truchcikiem do najbardziej nie lubianych przez większość uczniów (oprócz Ślizgonów) miejsc. Przed salą, a raczej lochem, w którym miały odbywać się zajęcia, stała już duża grupka uczniów. Jedni byli zawstydzeni i chowali się po kątach, drudzy, żywo dyskutowali. Nie dane było Lily rozejrzeć się bardziej, bo po chwili wszyscy usłyszeli miarowe kroki pani profesor. Była to niska, pulchna kobieta o stalowych oczach i siwych włosach spiętych w długi gruby warkocz. Gestem zaprosiła uczniów do środka, a sama powędrowała za katedrę. Rozejrzała się po klasie, po czym zaczęła sprawdzać listę obecności, przy każdym nazwisku spoglądała na daną osobę, a ta nie śmiała nawet mrugnąć. Lily wraz z Rachel usiadła w drugiej ławce przy oknie. Wilson jakoś nie paliła się zbytnio do eliksirów, więc zaczęła rysować na małych karteczkach jakieś dziwne obrazki, co nie przypominały niczego konkretnego. Potter natomiast już nie mogła się doczekać rozpoczęcia lekcji, więc wyjęła i przygotowała już czysty pergamin i pióro na notatki.
- Witam Was drodzy uczniowie. – zaczęła pani profesor. – Nazywam się Elizabeth Madison i będę uczyła w Hogwarcie Eliksirów. Liczę na Waszą ciężką pracę i zaangażowanie. A teraz przejdźmy już do lekcji. Otwórzcie Wasze podręczniki na stronie drugiej i przeczytajcie wstęp, który sobie zaraz omówimy.
Uczniowie otworzyli podręczniki i po cichu szepcąc zaczęli czytać. Wstęp w książce nie był może długi, ale zbyt nudny by cała klasa zdążyła dotrzeć do końca. Jednak Lily jako jedna z niewielu dobrnęła dzielnie do końca. Po dziesięciu minutach profesor Madison podniosła głowę znad biurka i rozejrzała się po klasie.
- To kto mi powie w takim razie, co pan Carter ma do powiedzenia na temat tego podręcznika? Co możemy tam znaleźć, a na co w szczególności zwrócić uwagę?
Ten fragment był mniej więcej w połowie tekstu, więc parę osób podniosło ręce. Lily jednak nie, ponieważ jakoś nie mogła oswoić się jeszcze z tym wszystkim co ją otacza. Wszystko tutaj było niesamowite. Mnóstwo małych, dużych, kolorowych fiolek stało rzędem na półkach, puszki z niewiadomą zawartością, kociołki, które mają za sobą swoje lata młodości. To pomieszczenie wywoływało w niej lęk, ale także malutkie prawie niedostrzegalne zaintrygowanie. Nie mogła odwrócić wzroku z powrotem na środek klasy, gdzie stała pani profesor wybierając ucznia do odpowiedzi. W końcu wybór padł na małą pulchną dziewczynkę o mysich włosach związanych w dwa warkoczyki. Dziewczyna wstała, przewracając przy tym kałamarz z atramentem. Wszyscy obecni zaczęli się śmiać (oczywiście oprócz pani Madison, której po prostu to nie wypadało, chociaż kąciki ust jej zadrżały), Gryfonka zaczerwieniła się po same uszy, ale dzielnie wytrzymała spojrzenia i chichoty.
- Pan Carter w swojej wypowiedzi – zaczęła. – informuje nas, abyśmy czytali uważnie cały podręcznik, nie tak, bo trzeba, ale przeczytać go tak, żeby go zrozumieć. A szczególnie zwrócić uwagę na dopisy na marginesach, które pomagają w szybszym przyrządzaniu eliksiru.*
Usiadła, nadal czerwona. Lily słuchała jej z zaciekawieniem, była pod wrażeniem jej odwagi, sama by tak niestety nie umiała.
- Tak. Carter dobrze wie, co to znaczy precyzja w przygotowywaniu eliksirów. Ciekawe, czy Wy też to zrozumiecie. – zamyśliła się. – To może teraz ktoś inny powie nam, czy zgadza się z domysłami pana Cartera co do tego, że nauka eliksirów powinna bardziej starać się korzystać ze starych sprawdzonych sposób niż iść naprzód do nowoczesnych metod ich produkcji? No proszę, może pan Weasley. Z ławki w końcu rzędu przy oknie wstał niski, szczuły chłopiec z burzą brązowych włosów.
- To jest przecież… Hugo. – pomyślała Lily, przyglądając się jego twarzy. – Tak to na pewno on, tylko dlaczego go wcześniej nie zauważyłam, pewnie dlatego, że nie mogłam wciąż uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
- Ja chyba się nie zgadzam z panem Carterem. – rozpoczął nieśmiało, błądząc wzrokiem. – Ja jednak wolałbym połączyć stare i nowe sposoby ze sobą. Nie można wybierać pomiędzy nimi, przynajmniej według mnie. Jeśli stary okaże się lepszy to dobrze, a jeśli na odwrót to co mamy z niego nie skorzystać?
- Dobrze usiądź. Pięć punktów dla Gryffindoru za obydwie wypowiedzi.
Lily uśmiechnęła się.
- Jako, że Dzisiaj jest Wasz pierwszy dzień w Hogwarcie, będę łaskawa i nie zadam Wam zadania domowego. Chociaż proponuję, abyście się zastanowili nad moim ostatnim pytaniem. Możecie wyjść. – zakończyła i zasiadła za biurkiem opuszczając głowę, nad stosem pergaminów.
Uczniowie wyszli i skierowali się na następną lekcję, transmutację, która na szczęście odbywała się już w normalnej, ciepłej komnacie.
- Już wiem, że nie muszę się bać eliksirów. – powiedziała Rachel, chichocząc.
- Przyznaję Ci rację. Ta Madison to taka zwykła jest. Tylko żebyśmy się nie przeliczyły.
Weszły razem z innymi do komnaty, która nie wyglądała na jakąś inną, ciekawszą, przykuwającą uwagę. Tu i ówdzie stały puste klatki, szafy, i oczywiście ławki oraz biurko. Lily i Rachel zajęły miejsce to samo co na poprzedniej lekcji, wyjęły książki i czekały na rozpoczęcie lekcji. Po kilku minutach wszedł do komnaty, wysoki, dość młody profesor. Miał krótko przystrzyżone brązowe włosy, skośne oczy i mnóstwo książek pod pachą. Zasiadł za katedrą i rozejrzał się po klasie.
- Witam wszystkich uczniów na pierwszych zajęciach z transmutacji, która jest jedną z najtrudniejszych dziedzin magii. Liczę na to, a wręcz rozkazuję Wam się do niej przyłożyć, bo będzie z Wami źle. Jestem profesor Septimus Heap i nie życzę sobie, abyście olewali mój przedmiot, z powodu Waszego lenistwa. Otwórzcie natychmiast podręczniki na pierwszej stronie i przeczytajcie co Wam ma do powiedzenia autor podręcznika, potem zróbcie notatkę na ten temat i oddajcie ją po dzwonku.
Po swoich przemówieniu przeszedł się po klasie, co chwila spoglądając na każdego ucznia swoim przenikliwym wzrokiem. Kiedy przechodził obok Lily, ta wzdrygnęła się i zobaczyła złote ogniki w jego oczach. On pewnie też to zauważył, bo zaraz odwrócił wzrok.
- Czuję, że ten profesor jest całkowitym przeciwieństwem pani Madison. – pomyślała i wróciła do czytania.
Większość uczniów miała spory problem z napisaniem notatki, która na pozór wydaje się banalnym zajęciem, ale przy takim nauczycielu i tekście (wcale nie tak prostym do zrozumienia) nie można się skupić nawet na wyjęciu pióra i zamoczeniu go w kałamarzu.
Kiedy na szczęście dzwonek zadzwonił, wszyscy odetchnęli z ulgą. Lily także, szybko oddając pracę i wybiegając z sali.
- Już wiem, że nienawidzę tego gościa. – powiedziała ze złością do przyjaciółki.
- Zgadzam się z Tobą.
Miały teraz pół godziny przerwy, więc poszły po następne książki do dormitorium, a potem do Pokoju Wspólnego, w którym było sporo uczniów. Byli zajęci swoimi sprawami, więc nawet nie zauważyli, że do pomieszczenia weszły dwie dziewczyny, które natychmiast udały się do dormitorium. Za oknem świeciło słońce i wiał lekki przyjemny wiaterek. Jezioro przed zamkiem wydawało się pozbawione życie, takie ciemne i smutne, pogrążone w swego rodzaju żałobie. Smutno było na nie patrzeć, więc dziewczyny szybko odwróciły głowę od okna i usiadł na jednym z łóżek.
- Jeszcze tylko dwie lekcje i będziemy miały całe popołudni wolne, o ile nam czegoś nie zadadzą. – powiedziała Rachel, pakując do torby nowe książki.
- Tak…
Posiedziały tak jeszcze z dziesięć minut w ciszy, a potem postanowiły wybrać się na krótką przechadzkę na błonia, w końcu świeże powietrze może zdziałać cuda, jeśli chodzi o humor.
Wiatr kołysał koronami drzew w Zakazanym Lesie, śpiewy ptaków rozciągały się na długie odległości. Miło było sobie tak spacerować. Dotarły aż pod chatkę Hagrida, która stała na skraju lasu.
- A to co to za chata? Ktoś tam mieszka? – zapytała Rachel, wpatrując się w nią.
- Tak. To chatka, gajowego, Hagrida.
Zapukały.
- A kogo ja tu widzę. Pannę Potter, wchodźcie, wchodźcie. – powiedział Hagrid, który otworzył drzwi..
- Dziękujemy Hagridzie.
Dziewczyny weszły do środka i zasiadły na niezbyt stabilne krzesła wokół stołu. Lily rozejrzała się po chatce gajowego. Była niewielka, miała dwie izby. W jednej stał stół z krzesłami, kominek, palenisko i szafka. Z sufitu zwisały szynki i jakieś dziwne martwe zwierzęta, których nazw nie znała. Drugiej izby nie było zbytnio widać, ale zapewne stało tam mosiężne łóżko i jakiś stolik lub szafa.
- I jak tam pierwszy dzień w szkole? – zapytał Hagrid.
Rachel zaczęła z przejęciem opowiadać o tym, jak jest zachwycona Hogwartem, magią. Po chwili jednak zaczęła użalać się nad profesorem Heapem.
Lily w tym czasie znalazła najnowszego „Proroka Codziennego”. Z pierwszej strony uśmiechała się do niej dziwnie ubrana, starsza kobieta o szarych włosach i ogromnych okularach, a pod nią napis „ Lara Pevensi obejmuje stanowisko dyrektora departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów”. Przewróciła na drugą stronę i jej uwagę przykuł niedługi artykuł, nad którym widniało niezbyt duże zdjęcie chłopca o ciemnych włosach i lśniących oczach.

ZAGINĄŁ CHŁOPIEC

Tom March lat osiem zaginął zeszłej nocy. Mieszkał w domu Dziecka w Dolinie Godryka przy Lazy Street, razem ze swoją kuzynką, która tego roku pojechała do Hogwartu, Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Dzisiaj z samego rana czarodziejska „policja” rozpoczęła poszukiwania. Wszystkich wiedzących coś na ten temat, proszeni są o skontaktowanie się z przewodniczącym poszukiwań chłopca, Billem Gold.

Lily skończyła czytać i znieruchomiała. Rachel tymczasem prowadziła z Hagridem interesującą rozmowę, na temat tutejszych magicznych zwierząt. Po chwili jednak zobaczyli, że jest coś nie tak z ich przyjaciółką, więc zapytali jednocześnie:
- Co Ci się stało?
- Rachel, czy ty masz kuzyna, Toma? – zapytała Potter niepewnie, przełykając ślinę.
- Tak, a o co chodzi?
Dziewczyna nie mogła już nic powiedzieć, w jej oczach zakręciły się łzy, więc wskazała tylko na artykuł. Wilson po jego przeczytaniu także zamarła, po czym zaczęła głośno krzyczeć, tak, że na pewno słychać ją było w Hogwarcie. Gajowy nie bardzo wiedząc co ma zrobić, wziął ją na ręce i zaniósł do skrzydła szpitalnego. Po drodze wszyscy uczniowie, którzy także mieli akurat przerwę między lekcjami, oglądała się za nimi, by po chwili nie dołączyć do orszaku.

-----------------
* Tych dopisków nie pisał Severus Snape:) Tylko sam autor tego podręcznika i jego przyjaciele.

[ 741 komentarze ]


 
Rodział piąty "Pierwszy dzień w Hogwarcie"
Dodała Lily Potter Czwartek, 03 Kwietnia, 2008, 21:43

Przepraszam Was bardzo bardzo, że tak dawno nie pisałam, ale we wtorek piszę egzamin do gimnazjum i rzadko jestem na kompie. Abyście już się tak nie denerwowali, wklejam to co napisałam, nie jest tego za wiele, ale zawsze jest. Myślę, że zdarzą się błędy, bo jej nie sprawdzałam. Następna notka po sprawdzianie. A teraz czytajcie i komentujcie!
------------------

Pierwsze promienie słońca przebiły się przez ciężkie zasłony w dormitorium dziewcząt z pierwszej klasy. Lily obudziła się, wyspana i szczęśliwa, przetarła oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Był to mały pokój z czterema wielkimi łóżkami, drewnianymi szafami i szafeczkami oraz małym ciemnobrązowym biurkiem przy końcu przeciwległej ściany. Lily Potter mieszkała w tym dormitorium razem z Rachel Wilson, która spała jeszcze mocno, Sophie Venturą, wysoką, blond włosą dziewczyną, która na pozór wydaje się miłą dziewczyną i myśli tylko o swoich paznokciach, ale taka nie jest. I ostatnia współlokatorka to Carrie Mersel, tajemnicza i małomówna nastolatka, która skrywa niejedną tajemnicę. Wszystkie dziewczęta (oprócz Rachel) obudziły się dość wcześnie i już zakładały szaty szkolne, śpiesząc się do wyjścia.
- Carrie podasz mi tą białą bluzkę? – zawołała Sophie upinając długie, lśniące włosy w warkocz.
Nastolatka przerzuciła stos ubrań w poszukiwaniu tej jednej rzeczy, która jak się okazało leżała na samym dnie walizki. Lily natomiast próbowała od piętnastu minut dobudzić pannę Wilson, ale bezskutecznie. Rachel co chwila zmieniała pozycję, mamrocząc przy tym coś w rodzaju: „Mamo, powiedz tacie, żeby przestał grzebać w moim pamiętniku” lub „Ja chcę jeszcze gorącej czekolady”. W końcu jakieś pięć minut przed rozpoczęciem śniadania, Rachel otworzyła oczy i siadła na łóżku, ziewając.
- Która to godzina? – zapytała. – Ile mamy jeszcze czasu?
- Jeszcze pięć minut!
Dziewczyna zerwała się gwałtownie z łóżka i w pośpiechu zaczęła zakładać szkolną szatę. Carrie i Sophie od kilku minut podrygiwały niecierpliwie, czekając na koleżanki. Po kilku minutach, a właściwie po czterech, cała czwórka pobiegła pędem do Wielkiej Sali. Usiadły na swoich miejscach dosłownie wtedy jak profesor McGonagall wstała, aby wygłosić krótkie przemówienie. Kiedy skończyła na stołach pojawiły się wspaniałe potrawy śniadaniowe, nie takie jak były na uczcie powitalnej. Zamiast pieczonych ziemniaków, były kanapki, kiełbaski, owsianki i wiele innych lekkostrawnych pokarmów. Podczas śniadania do stołu Gryfonów podeszła wysoka, roześmiana kobieta. Luna Lovegood! Lily wstrzymała oddech i pomyślała: „Co robi tutaj moja ciocia? Hm..”.
- Witam bardzo serdecznie wszystkich Gryfonów! – zaczęła, a jej rzodkiewkowe kolczyki wesoło huśtały się. – Nazywam się Luna Lovegood i uczę tutaj zaklęć oraz jestem opiekunką Ravenclawu.
Przez stół przebiegł szept. Wszystkich zaskoczyła ta nowa osoba, która wydała się niezwykle dziwna jak i z zachowania, i wyglądu. Rachel widząc zastanawiającą minę swojej koleżanki, szturchnęła ją łokciem i szepnęła:
- Ty ją znasz??
Lily odwróciła głowę w jej stronę.
- Tak, to moja ciocia. – zamyśliła się przez chwilę, szukając w swojej głowie czegoś na temat cioci. – No tak! – uderzyła się ręką w głowę, wszystkie głowy na krótko chwilę zwróciły się w jej stronę. – Ona uczy tutaj Zaklęć, jak mogłam o tym zapomnieć.
Tymczasem Luna Lovegood oznajmiła:
- Chociaż nie jestem opiekunką Waszego domu, poproszono mnie abym Wam rozdała plany zajęć. Profesor Longbottom musi przygotować się na dzisiejszą lekcję. Rozkład zajęć obowiązuje od dzisiaj – podeszła do każdego z uczniów i wręczyła im małą karteczkę. Lily spojrzała na swoją:

Poniedziałek
9:00 – 10:00 – eliksiry
10:20 – 12:00 – transmutacja
12:30 – 14:00 – zaklęcia
14:30 – 16:00 – zielarstwo

- Ale mamy Dzisiaj długo! – jęknęła Sophie, oglądając się za profesor Lovegood, która odwróciła się i wyszła z Sali. – Wygląda na dziwną, no nie? No bo kto normalny nosiłby kolczyki w kształcie rzodkiewek? – wstała i zlała się z tłumem wylewających się na zewnątrz uczniów. Lily wypiła jeszcze łyk soku dyniowego, łapiąc za rękę Rachel i ciągnąc ją do Pokoju Wspólnego.
- Wiesz, ja już nie mogę doczekać się zaklęć, ciekawe jak ona uczy.. – zagadnęła Rachel, kiedy przechodziły obok portretu jakiegoś smutnego dziecka.
CDN
-----------------
Nie bądźcie zbyt surowi...

[ 888 komentarze ]


 
Wesołego jajka!!
Dodała Lily Potter Sobota, 22 Marca, 2008, 12:37

Jaj przepięknie malowanych,
Świąt wesołych, roześmianych.
W poniedziałek kubeł wody.
Szczęścia, zdrowia oraz zgody.
WESOŁEGO ALLELUJA!


Kurczaczków zielonych,
Baranków czerwonych,
Bazi różowych,
Pisanek kolorowych,
Dyngusa tęczowego
I wszystkiego dobrego!


Pisanych jajeczek,
wierzbowych bazieczek,
kiełbasy święconej,
dużo chrzanu do niej,
baby polukrzonej,
kukiełki plecionej,
Zmartwychwstania w duszy
i wiosny po uszy.


Wesołego jajka,
kurczaków, baranka,
ciasta z rodzynkami,
ostrego chrzanu,
tęczowych mazurków,
mokrego Dyngusa
i ode mnie całusa.


życzy Luna Lovegood wraz z Lily Potter:-|

[ 1087 komentarze ]


 
Rozdział czwarty "Tiara Przydziału"
Dodała Lily Potter Wtorek, 11 Marca, 2008, 17:39

Przepraszam Was na wstępie, że tak długo nie było notki, ale miałam ostatnio strasznie dużo nauki, do ważnego sprawdzainu. Ale jest już notka, mam nadzieję, że Wam się spodoba. A więc nie zanudzam Was, powiem tylko: czytajcie i kometujcie!;-)

--------------------------

- Nie było żadnych niespodzianek?
Lily pokręciła wesoło główką, zwracając swój wzrok w stronę błyszczącej, czerwonej lokomotywy i czarnych wagonów.
- Jeszcze tylko pięć minut.. – powiedziała Ginny smutnym głosem, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
Córka podbiegła do niej, mocno ściskając, jej też zrobiło się smutno. W końcu miała nie widzieć rodziców przez parę miesięcy, aż do Bożego Narodzenia. Za kilka chwil miał się otworzyć nowy rozdział w jej życiu, trwać miał przez siedem lat. Lily otarła łzy matki swoim rękawem i po chwili wskoczyła do pierwszego wagonu razem z swoim kufrem. Harry jeszcze ściskał swoich dwóch synów, po czym i oni wsiedli do pociągu, który już nabierał prędkości.
- Tylko napiszcie, jak dojedziecie! – zawołała Ginny, ale dzieci już tego nie słyszały, bo pociąg właśnie skręcał.
Lily odwróciła głowę od okna, „muszę być twarda”, pomyślała i ruszyła w stronę wolnego przedziału. James i Albus ruszyli w drugą stronę, zmierzając do swoich kolegów.
- Rachel! – krzyknęła Potter, kiedy przechodziła obok przedziału.
Dziewczyna obróciła głowę ku niej, znowu zapłakaną, ale i tak uśmiechnęła się, zapraszając gestem rudowłosą do środka. Lily bez wahania otworzyła drzwi, weszła do środka i wepchnęła swój kufer na górną półkę.
- Ty też jedziesz pierwszy raz do Hogwartu? – zapytała Rachel.
- Tak, a co nie mówiłam ci? Ty chyba też.
Rachel pokiwała głową. Dziewczyną jak przy pierwszym spotkaniu rozmawiało się wspaniale. Znalazły wspólny język, obydwie lubiły się uczyć a w szczególności eliksirów i transmutacji, że w tym przedziale ani razu nie zapadła cisza. Około godziny pierwszej drzwi przedziału rozsunęły się i zajrzała przez nie starsza, pulchna kobieta pchająca przed sobą wózek ze słodyczami.
- Coś z wózka, kochaneczki?
Lily od razu podbiegła do wózka i kupiła czekoladowe żaby, pałeczki lukrecjowe, fasolki wszystkich smaków i trochę różnych kolorowych ciasteczek. Rzuciła to wszystko na siedzenie i wzięła do ręki czekoladową żabę, z której wypadła karta Rowery Ravenclaw. Rachel przyglądała się temu wszystkiemu ze zdziwieniem.
- Częstuj się. – zachęciła ją Lily.
Wilson wzięła niepewnie kociołkowego piegusa i włożyła go sobie do ust.
- Chyba nieczęsto jesz takie rzeczy?
- Nie, raczej nie… - odpowiedziała. – Wiesz….ten ja tego..no…mam rodzinę, którza nie jest związana z magią no i…nie znam tych wszystkich rzeczy.
- Trzeba było tak od razu. Wiesz moja ciocia także pochodzi z rodziny mugoli, a została uzdolnioną czarownicą. Gdy chodziła do Hogwartu była najzdolniejszą uczennicą w klasie.
Rachel uśmiechnęła się lekko.
Reszta podróży upłynęła już spokojnie. Wilson czuła się coraz bardziej pewnie w nowym otoczeniu, nie tylko rozmawiały o tym co przeczytały w książkach, ale o wszystkim. Jakieś trzy godziny później do przedziału zajrzał młody wysoki chłopak.
- Witam. Za godzinę będziemy na miejscu, proszę abyście się przebrały w szaty szkolne już teraz. Później będzie już tłok.
Wyszedł. Jednak przez cały ten czas gdy to mówił, przyglądał się uważnie Lily z figlarnym błyskiem w oczach, które były jaskrawo zielone. Ta ostatnia godzina szybko minęła i oto już Lily wraz z Rachel stały na ciemnym i chłodnym przystanku w Hogsmeade. Nad ich głowami rozległ się głęboki głos:
- Pirszoroczni do mnie! Tutaj pirszoroczni!
- To my chyba jesteśmy Pirszoroczni? – zapytała Rachel, a Lily pokiwała tylko głową.
Ruszyły w kierunku wysokiego człowieka.
- Ej. – przemówiła w pewnej chwili ciemnowłosa. – Czy można być aż tak wielkim jak ten co nas prowadzi? – wskazała palcem na Hagrida.
Lily zachichotała cichutko pod nosem.
- Oj głuptasie. To nie jest taki prawdziwy człowiek. To jest Hagrid, półolbrzym.
Rachel zrobiła wielkie oczy jak dwa wypolerowane talerze.
- Czytałam dużo o olbrzymach. – zaczęła. – Ale one przecież są groźne i w ogóle.
Lily wytłumaczyła jej pokrótce jak to było z gajowym, chwilę później siedziały już razem z dwoma chłopcami w łódce i płynęły przez ciemne, głębokie jezioro ku nowemu domowi.
- Głowy w dół! – krzyknął Hagrid, gdy przepływali pod mostem. Chwilę później zmęczeni, ale szczęśliwi, wszyscy pierwszoroczni przekroczyli próg Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Lily, aż dech zaprało, kiedy zobaczyła te wszystkie obrazy, ruszające się schody, mnóstwo pochodni, zbroi i co najważniejsze uczniów, spieszących na Ucztę Powitalną. Na wielkich schodach czekała już na nich wysoka, sroga czarownica w spiczastej tiarze.
- Dziękuję Hagridzie, stąd już sama ich zabiorę.- powiedziała i skinęła na gajowego, który odszedł w stronę Wielkiej Sali.
Lily i Rachel przepchały się do pierwszego rzędu, aby wszystko lepiej widzieć, a przede wszystkim lepiej słyszeć, każde słowo kobiety. W końcu przemówiła:
- Witam wszystkich Was w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa. Nazywam się Minerva McGonagall i jestem tutaj opiekunką domu Ravenclaw i dyrektorem szkoły. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni z nauki i waszych osiągnięć. Za chwilę na oczach całej szkoły zostaniecie przydzieleni do domów, które będą Wam na czas nauki tutaj zastępowały rodzinę. Są cztery domy: Gryffindor, Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherin…Każdy z nich ma zaszczytną historię i z każdego – tu spojrzała na pewnych uczniów, którzy nie byli zainteresowani jej przemową, przepychali się i szturchali. – wyszli wielcy czarodzieje i czarownice. Za osiągnięcia w nauce bądź inne otrzymujecie punkty, a za łamanie zasad zostają odejmowane Waszemu domowi. Pod koniec każdego roku szkolnego podliczane są wszystkie punkty, a dom, który ma ich najwięcej otrzymuje Puchar Domów. Tak więc już czas, abyście stanęli przez Tiarą Przydziału. – skończyła i obróciła się na pięcie, wprowadzając przestraszonych uczniów do Wielkiej Sali. Była to ogromna (jak sama nazwa wskazuje) sala, w której odbywały się wszystkie uczy, obiady itp. Teraz stały tam cztery długie stoły, przy których siedzieli starsi uczniowie. Profesor McGonagall skierowała się ku najdalszemu stołowi, stołowi profesorskim, przed którym stał mały drewniany stołeczek na który leżał wyświechtany kapelusz, Tiara Przydziału.
- Kiedy wyczytam któregoś z Was – zaczęła pani profesor, gdy wszyscy ustawili się już rzędem – macie podejść do stołka, założyć kapelusz i czekać na wybór domu. Później skierować się do odpowiedniego stołu.
Lily trzęsła się z emocji, „Chcę być w Gryffindorze”, myślała.
- Miranda Abigail.
Mała dziewczynka o mysich włosach splecionych w dwa warkocze, wystąpiła z tłumu i na chyboczących się nogach podeszła do Tiary i nałożyła ją na głowę. Chwila ciszy, a potem…
- Ravenclaw! – krzyknął kapelusz.
- Joanne Book.
Następna dziewczyna podeszła do stołka, nałożyła Tiarę i już po chwili siedziała przy stole Puchonów. Kolejka zmniejszała się po woli. Na razie cztery osoby trafiły do Ravenclaw, pięć do Hufflepuff, trzy do Slytherinu i tylko jedna do Gryffindoru.
- Lily Potter. – zawołała profesor McGonagall.
Lily osłupiała. Nie wiedziała co stanie się za chwilę, gdzie się dostanie? To wszystko było niewiadome.
- Aaa. – zaczęła Tiara. – Potter, domyślałam się, że córka sławnego Harry’ego Pottera. Taak. Twój ojciec był naprawdę wspaniałym chłopkiem, choć niezbyt przestrzegającym regulamin. Hm.. Gdzie najlepiej byś pasowała.. Może w Ravenclaw… Nie myślę, że to będzie jednak.. – chwila ciszy – Gryffindor! – wydarł się na całą salę kapelusz.
Lily uśmiechnięta i szczęśliwa podeszła do stołu Gryfonów i usiadła obok ciemnowłosego chłopca, który jako pierwszy i jedyny (oprócz Lily) trafił do tego domu. Teraz Potter patrzyła na to wszystko z innej perspektywy, trzymała kciuki pod stołem za Rachel. W końcu musiał nadejść ten moment, kiedy Wilson usiadła na stołu. Lily nie musiała długo czekać, bo już po chwili gratulowała koleżance trafienia do Gryffindoru. Niedługo potem (a właściwie jakąś minutę) Minerva McGonagall zabrała Tiarę i stołek i zajęła miejsce dyrektorki.
- Witam Was bardzo serdecznie. Nie mam Dzisiaj zbyt wiele do powiedzenia oprócz tego, że jak co roku pierwszo i drugo klasiostom nie wolno odwiedzać Hogsmeade, żadnemu uczniowi, czy to z siódmej czy z trzeciej klasy nie wolno wchodzić do Zakazanego Lasu. A teraz zapraszam do jedzenia. – usiadła.
Na stołach pojawiły się wyborne potrawy: łososie, puddingi, kurczaki, ziemniaki pieczone i wiele wiele innych, których nazw Lily niestety nie znała. Uczta szybko minęła i uczniowie zaczęli już wstawać od stołów i odchodzić do swoich Pokojów Wspólnych. Prefekt Gryffindoru zaprowadził pierwszoklasistów wąskimi schodami, potem długim korytarzem, znowu schodami, aż dotarli do portretu Grubej Damy.
- Czekoladowe ciasto. – powiedział prefekt do obrazu.
Gruba Dama otworzyła sekretne wejście do Pokoju Wspólnego. Był to okrągły pokój z wysiedzianymi fotelami, wesoło płonącym kominkiem, stołem do gry w szach i innymi ciekawymi rzeczami.
- Oto jest nasz Pokój Wspólny. Sypialnie chłopców dziewcząt są po lewej stronie na górze tych schodów, a chłopców są po prawej. Wasz rzeczy już tam na Was czekają. – i oddalił się.
- Chodź. – krzyknęła Rachel i złapała Lily za rękę, ciągnąć ją na szczyt schodów.
Otworzyły razem duże dębowe dzwi i ich oczom ukazał się niewielki pokój z czterema łóżkami z kolumnami i małymi szafkami oraz stoliczkami.
- Jestem taka padnięta. – ziewnęła Lily i poszła do łazienki.
Łazienka też przedstawiała się znakomicie. Wszystko lśniło: wanna w kształcie jeziora, umywalki przypominające piłki do Quidditcha, toalety oddzielone były małymi ściankami koloru błękitnego. Lily rozebrała się szybciutko i weszła do wanny napełnionej wodą z mnóstwem baniek. Czuła się szczęśliwa i zadowolona, już nie mogła doczekać się pierwszego dnia nauki. Po kilkunastu minutach wyszła odświeżona z łazienki i położyła się na łóżku przy oknie. Zasnęła głębokim snem. Reszta współlokatorek żywo dyskutowała, im najwyraźniej nie chciało się spać, bo rozmawiały do około pierwszej w nocy.

-------------------------------

Przepraszam Was bardzo z góry za wszystkie błędy, które na pewno się znajdą, ale niestety nie mam czasu na sprawdzenie. Dlatego proszę Was napiszcie jakie błędy mam.

[ 1006 komentarze ]


 
Rodział trzeci "Nieznajoma"
Dodała Lily Potter Sobota, 23 Lutego, 2008, 21:09

Hogwart, pełny tajemnych przejść i schodów, które lubią robić psikusy. Lily idzie powoli na pierwszą lekcję w swoim życiu, transmutację. Jest lekko podenerwowana, ale podniecona. „Muszę dać z siebie wszystko, pokazać się od jak najlepszej strony”, myśli, stając przed wielkimi drzwiami do klasy. Napiera ramiona i otwiera drzwi. Do jej nosa docierają dziwne zapachy, tak jakby krwi... Nagle z mgły, która otoczyła klasę wyłoniła się postać w kapturze z wielkimi oślizgłymi palcami z długimi paznokciami. Postać „ruszyła”, a właściwie poleciała na Lily, która przestraszona odskoczyła w bok. Rozpoznała tą postać. Widziała ją w książkach braci, które po kryjomu czytała nocami, był to dementor. Wiedziała co za chwilę zrobi, wyssie jej duszę, pozbawi ją najszczęśliwszych wspomnień. Potter wpadła w panikę i zaczęła uciekać, uniemożliwiało jej to jednak to uczucie zimna, bezradności. Osunęła się na ziemię, wiedziała, że już jej nic nie pomoże. Czuła oddech dementora na swojej twarzy…
- Kochanie, czas wstawać.
Lily obudziła się gwałtownie, zlana potem. Otworzyła szeroko oczy i zobaczyła przed sobą matkę, która siedziała na brzegu łóżka.
- Co się stało?
- Nic, nic. – odpowiedziała szybko dziewczyna, nie miała jakoś ochoty na opowiadanie tego co zobaczyła. Wstała z ociąganiem, ciągle mając przed sobą obraz tej straszliwej postaci z łóżka i ubrała się. Potem zeszła na dół na śniadanie, na które składały się kanapki i kakao.
- Tato, to o której pojedziemy dzisiaj do cioci i wujka? – zapytał James z buzią pełną kanapki.
- Myślę, że po południu… Chociaż wszystko może się jeszcze zmienić. – dokończył Harry.
Lily dokończyła w ciszy śniadanie i wyszła na dwór. Musiała zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Był koniec sierpnia, więc niektóre liście „postanowiły” już „zejść” z drzewa, a natomiast niektóre, zmieniły kolor na czerwony bądź brązowy. Ostatnie dni wakacji były w pełni wykorzystane przez młodsze dzieci. Na placu zabaw ciągle rozbrzmiewały okrzyki młodszej grupy społeczeństwa to bawiącej się w piaskownicy lub zjeżdżającej na zjeżdżalni. Lily skierowała się do swojego ulubionego parku, naprzeciwko starej kamiennicy. Szła powoli wdychając zapach rześkiego powietrza po żwirowych ścieżkach. Pośrodku parku stała wielka błyszcząca fontanna przedstawiająca delfina i parę dziewczynek. Na brzegu fontanny siedziała nieznana Lily dziewczyna o ciemnych prostych włosach. Podeszła bliżej i usiadła obok nieznajomej. Ta obróciła się w jej kierunku i zobaczyła ciemnoniebieskie, smutne oczy, w których kręciły się łzy. Lily spojrzała na nią ze współczuciem i objęła ją ramieniem. Nie przejmowała się w ogóle, że tej dziewczyny nie zna, chciała pomóc, bo wiedziała, że stało się coś strasznego w życiu tej dziewczyny. Siedziały tak razem przez dłuższą chwilę, wpatrując się tępo w strumień wody wypływający z buzi delfina. Nagle ciemnowłosa wstała, patrząc z przestrachem na Lily, jednak po chwili znowu usiadła zrezygnowana.
- Co się stało? – zapytała Lily.
Dziewczyna spojrzała na nią oczami, z których teraz wypływały już łzy, przypominające blade koraliczki i powiedziała łamiącym się głosem:
- Moja…mama…nie…żyje…
Potter’ówną wstrząsnęło. To prawda, że dużo osób bliskich jej rodzicom odeszło z tego świata, ale nie jeden z rodziców. Objęła z czułością ponownie nieznajomą, odgarniając z jej twarzy kosmyk włosów.
- Przykro mi.. Mogłabym Ci jakoś pomóc?
Pokręciła przecząco głową.
- Mi już nikt nie może pomóc… - powiedziała, po raz pierwszy spojrzała na Lily. – Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Rachel Wilson.
- Miło mi Cię poznać, Rachel. – Lily uśmiechnęła się. – Ja nazywam się Lily Potter.
Rachel zakrztusiła się.
- Że co? – wybełkotała. – Powiedziałaś Potter?
- No tak..
- Jesteś jakąś kuzynką Harry’ego Pottera?
- Nie, nie. – zaśmiała się Lily. – Jestem jego córką.
Rachel krzyknęła z podziwu.
- Nie wiedziałam, że on ma córkę.
- Ma jak widać. – Potter zamyśliła się. – Zaraz, poczekaj… Czy to oznacza, że ty też jesteś czarodziejką?
- No jasne! A co nie widać?
Obie zaśmiały się głośno. Wstały z brzegu fontanny i razem (choć znały się dopiero od paru minut) ruszyły przed siebie, ciesząc się życiem.
***
Wieczór. Na dworze szalała burza, na szczęście nie tak wielka, aby wyrywać drzewa z korzeniami. Lily Potter pakowła swój szkolny kufer, myśląc o Rachel. Strasznie jej współczuła, mimo iż nie wiedziała tak naprawdę jak ona się czuje. Spędziły razem naprawdę miłe popołudnie w parku, żal im było rozejść się do domów.
Puk! Puk!
Do pokoju weszła Ginny z parującym kubkiem ciepłej, rozgrzewającej herbaty i podała córce.
- Jak idzie pakowanie? – zapytała.
- Nie najgorzej. Jeszcze tylko książki i gotowe. Nie wiem czy zasnę dzisiaj w nocy..
- Na pewno, przynajmniej szybciej Ci minie czas oczekiwania.
Lily kiwnęła głową, mama miała rację. W łazience stanęła przed lustrem, aby zobaczyć jeszcze te swoje ostatnie chwile, kiedy nie jest uczennicą Hogwartu. Dość wysoka, rudowłosa dziewczyna o ciemnych zielonych oczach. Roześmiana, uczynna, uparta. Czy się zmieni? Jeśli tak to na lepsze czy coś się stanie, że jednak na gorsze? Nigdy nic nie wiadomo. Z tymi myślami położyła się spać.
Następnego dnia obudziły ją poranne krzątaniny. Otworzyła niechętnie oczy i zobaczyła mały stos paczuszek i większych paczek na końcu łóżka.
„ No tak przez to całe zamieszanie z Rachel i moim listem, zapomniała, że obchodzę dzisiaj urodziny”, pomyślała, wyskakując energicznie z łóżka. Wzięła pierwszą paczkę z brzegu, owiniętą w kolorowy papier w złote znicze. Było to pudełko Czekoladowych Żab i mały model Błyskawicy od cioci Hermiony i wujka Rona. W następnej paczce była dziwna, lekka tkanina a do niej przypięta karteczka:


Dla Ciebie z okazji jedenastych urodzin. Myślę, że przyda Ci się w Hogwarcie.

Tata

„ Co to może być?”, myślała, wstając z łóżka i zarzucając pelerynę na ramiona. Podeszła do lustra i aż ją zatkało. Na jej plecach spoczywała najprawdziwsza Peleryna-Niewidka. Słowami nie mogła wyrazić swojego zachwytu, tylko wpatrywała się w puste lustro, myśląc: „Dlaczego tata akurat mnie dał?”. Zastanawiając się nad tą sprawą rozpakowała resztę prezentów, których większość składała się z samych słodyczy, a potem zeszła na dół na śniadanie. Na stole stał duży tort urodzinowy z zielonym i białym lukrem.
- Sto lat! Sto lat! – zaśpiewali wszyscy (bracia i rodzice Lily) kiedy jubilatka weszła do kuchni.
Ranek minął strasznie szybko i ani Lily się nie obejrzała, a już stała na dworcu w Londynie czekając na ojca, który miał przyjść z wózkami bagażowymi. Za piętnaście jedenasta cała rodzina Potterów stała przed pernome 9 i 10.
- Czyli mam po prostu przejść przez tą barierkę? – upewniała się Lily.
Ginny pokiwała głową i przeszła na peron dziewięć i trzy czwarte, tuż za swoimi synami.
- No idź. – popchnął ją lekko Harry.
Lily wzięła głęboki wdech i pobiegła na barierkę. Była już tak blisko. Nie wiedziała jakie to będzie uczucie. I nagle…już stała na peronie dziewięć i trzy czwarte. Przed nią stał czerwony parowóz z napisem „Londyn-Hogwart”, z którego buchała para. Słychać było pohukiwanie sów i miauczenie kotów. Dzieci ze starszych klas witały się entuzjastycznie, te z pierwszych stały przestraszone obok rodziców. Lily odszukała wzrokiem matkę i ruszyła w jej stronę.

----------------------------------------------------------
Przepraszam z góry za jakiekolwiek błędy, spowodowane tym, że nie sprawdziłam tej noty przed dodaniem, ponieważ nie zdążyłam ( moja mama chciała wejść na kompa).

[ 1208 komentarze ]


 
Rozdział drugi "Ulica Pokątna"
Dodała Lily Potter Poniedziałek, 11 Lutego, 2008, 16:15

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale pewne sprawy osobiste mi to uniemożliwiły. Ale jest już nota i następna napisana w połowie. Życzę miłego czytania!
---------------

Po raz pierwszy odkąd zaczęły się letnie wakacje, w Dolinie Godryka spadł deszcz. Malutkie kropelki tworzyły ogromne kałuże albo stukały miarowo o parapet w domu Potterów. Młoda Lily Potter także już wstała, choć zegar na ścianie wskazywał dopiero piątą. Ubrała się i z książką „Quidditch przez wieki” w ręku zeszła po schodach do kuchni. Zaparzyła sobie herbatę i usiadła na krześle zagłębiając się w lekturze. Wskazówki zegara cichutko tykały przesuwając się na przód, nawet deszcz powoli przesuwał się za miasto. Jednak po pół godzinie spokój Lily został zakłócony przez pewną osobę, która stukała do drzwi. Z niechęcią odłożyła książkę i szurając nogami ruszyła do drzwi. Do środka wpadł zimny wiatr, mrożąc Lily do szpiku kości. Natomiast osoba, która stanęła w drzwiach, nie dawała oznak zimna. Była wesoła i roześmiana. Jej długie lniane włosy opadały leciutko na ramiona i niebieski płaszcz z białym futerkiem, spod którego wystawały granatowe eleganckie półbuty. Była to przyjaciółka rodziców Lily z lat szkolnych, Luna Lovegood. To po niej Lily nosiła drugie imię z dumą. Luna weszła do przedpokoju strzepując z siebie krople deszczu i ruszyła lekkim, wesołym krokiem do kuchni.
- Ach! - westchnęła. - Ostatni raz tu byłam na weselu twoich rodziców. Niewiele się od tamtego czasu zmieniło.
Usiadła w fotelu i zza pazuchy płaszcza wyciągnęła starego „Żonglera”. Lily nie bardzo wiedziała co zrobić, w końcu nie widziała cioci od tak dawna. Luna, przecież cały rok szkolny spędzała w Hogwarcie, była tam wspaniałą nauczycielką zaklęć. Wszyscy zachwycali się jej lekcjami. Potter zrobiła Lovegood herbaty i postawiła na małym stoliczku.
- Hm.. - zaczęła niepewnie. - Dlaczego ciocia przyjechała tutaj i to tak wcześnie? Rodzice nic mi nie mówili.
- Tak? A prosiłam ich o to. - zamyśliła się na chwilę, popijając herbatę. - Dzisiaj jedziemy na Pokątną po rzeczy dla ciebie, a ja też muszę coś załatwić, więc wybieram się z Wami. - uśmiechnęła się.
Lily także wykrzywiła usta w miłym uśmiechu. Nie raz, przecież zastanawiała się, kiedy pojadą na zakupy. A teraz kiedy to ma nastąpić, nic o tym nie wie. Nie miała jednak czasu na rozmyślanie, bo na górze właśnie powstawali inni członkowie rodziny. Pierwsza przyszła Ginny Potter ubrana już kompletnie.
- Witaj Luno! - zawołała od progu.
- Cześć Ginny. - odpowiedziała Luna i natychmiast padły sobie w objęcia.
Następny przyszedł Harry Potter, także już gotowy do drogi. Przywitał się z Lovegood i poszedł przygotować wszystkim jajecznicę na śniadanie. Mama i ciocia* Lily usiadły obok siebie przy stole i zaraz zaczęły plotkować. Minęło niecałe dwadzieścia minut, kiedy cała rodzina Potterów wraz z Luną Lovegood zasiadła do śniadania, na które składała się jajecznica z boczkiem, kanapki i herbata. Lily także usiadła, ale nie rozmawiała ze wszystkimi. Jej myśli błąkały się już na Ulicy Pokątnej, w tych wszystkich magicznych sklepach z kociołkami, miotłami, sprzętem do Quidditcha, zwierzętami i wszystkimi innymi. Jednak najbardziej nie mogła się doczekać wyboru różdżki. "Czy znajdę odpowiednią?", myślała. "Jaka ona będzie, czy z piórem z ogona feniksa lub jednorożca, czy może z włókienkiem smoczego serca...". Te myśli kłębiły się jej nawet wtedy, gdy do małego plecaczka pakowała wszystkie rzeczy, które chciała zabrać ze sobą na zakupy. Na Ulicę Pokątną mieli się dostać za pomocą Proszku Fiuu. Lily podróżowała już tak wiele razy, ale za każdym razem czuła lęk przed wkroczeniem w te zielone płomienie. Tak było i tym razem, choć nie dawała po sobie tego poznać. Z małego kubeczka, który trzymała jej mama, wzięła garść szorstkiego, szarego proszku i wchodząc do kominka krzyknęła z ustami pełnymi popiołu:
- Ulica Pokątna!
Zaczęła szybko wirować wokół własnej osi, wsysana w ciemność, przez którą nie można się było przebić wzrokiem.
Bach!
Lily Potter wylądowała na zimnej posadzce w jakimś jasno oświetlonym pomieszczeniu, pełnym książek. Wstała, otrzepując się z kurzu i rozejrzała się dookoła. Pełno tu było grubych woluminów, całych w kurzu, ale nie tylko. Na stoliku obok leżały dwie książki, wyglądały jak dopiero przywiezione i odpakowane. Potter spojrzała na tytuły i aż odskoczyła z zaskoczenia.
„ Co zrobić aby umrzeć?” i „ Krwawe życie pół wilkołaka”. Drugi tytuł mógłby się wydawać ciekawy dla niektórych osób, które lubią mroczne historie, ale jednak okładka, na której widniał ten pół wilkołak z czerwonymi ślepiami, zakrwawioną gębą i wielkimi kłami odstraszyłby największego twardziela. Lily przeważnie nie bała się, lecz ten widok sprawił, że zrobiła gwałtowny krok do tyłu, potykając się o leżące tam pudło co zaowocowało upadkiem na zimną posadzkę. Podniosła się jednak po chwili masując swoje obolałe części ciała. Rozejrzała się jeszcze raz dookoła i wtedy dopiero uświadomiła sobie, że musi znajdować się na zapleczu księgarni „Esy i Floresy”. „Tylko dlaczego akurat tutaj wylądowałam, przecież zawsze nie miałam z tym problemów”, pomyślała. Ruszyła szybkim krokiem przed siebie, w kierunku otwartych, drewnianych drzwi, przez które do pomieszczenia wpadało blade światło dnia. Lily weszła tym razem do pokoju, który był już prawdziwą księgarnią. Było tam, jak w każdej księgarni półki zawalone księgozbiorami, które oglądały ludzie. Było tu strasznie tłoczno, więc Potter’ównie trudno było się przedostać na zewnątrz. Gdy wyszła, od razu uderzył ją w twarz lekki wiaterek, pachnący deszczem. Na chwilę przystanęła, aby poczuć dłużej w spokoju ten dotyk wiatru, kiedy usłyszała za sobą głos:
- Tu jesteś!
W jej kierunku biegła jej matka, Ginny Potter z chusteczką higieniczną w ręku, chyba płakała.
- Nic ci się nie stało? – zapytała biorąc córkę w ramiona. – Jesteś cała?
- Oczywiście, mamo. – wysapała z trudem Lily. – Ale czy mogłabyś mnie puścić?
- O tak oczywiście. – odpowiedziała z lekkim zakłopotaniem. – Nie wiem co się stało z tymi wszystkimi kominkami. Każdy z nas wylądował gdzie indziej, trzeba to będzie gdzieś zgłosić.. – zamyśliła się, lecz po chwili dodała już z uśmiechem. – Ale teraz najważniejsze są twoje zakupy. Chodźmy najpierw do Madame Malkin.
I ruszyli, cała rodzina Potterów z ich przyjaciółką Luną Lovegood na czele. W sklepie było jasno i przytulnie. Blask świec padał na ściany tworząc niesamowite wzory, a zapach tkanin najróżniejszego pochodzenia mieszał się ze sobą w powietrzu. Lily stanęła na krzesełku, a pewna starsza pani, która pomagała w tym sklepie zarzuciła na jej ramiona czarną szatę i rozpoczęła zaznaczać wszystko co potrzebne szpilkami. Reszta rodziny rozproszyła się po sklepie oglądając najróżniejsze płótna i gotowe szaty. Jeden tylko James Potter usiadł na stołku z miną, która wyrażała wielkie znudzenie. Na szczęście nie musiał długo czekać, po dziesięciu minutach Lily zeszła ze stołka i wszyscy razem wyszli ze sklepu.
- Teraz do… - zamyślił się Harry.
- Do pana Ollivandera. – dokończyła z uśmiechem na twarzy jego córka.
- Do Ollivandera. – powiedzieli wszyscy i ruszyli w tamtą stronę.
W przeciwieństwie do pomieszczenia sklepu Madame Malkin, sklep z różdżkami był ciemny, obskurny i jakiś taki tajemniczy. W kącie siedział prawdziwy pan Ollivandera, ale niestety miał już swoje lata, więc nie obsługiwał gości. Zamiast niego w sklepie sprzedawał jego siostrzeniec. Niski, gruby chłopak o brązowych włosach, na oko miał jakieś trzydzieści parę lat.
- Dzień dobry! – zawołała od progu Lily.
- Ach, tak państwo Potter. Następna pociecha idzie do szkoły? – zapytała siostrzeniec Ollivandera.
Harry pokiwał głowa.
- Co my tu możemy zaproponować. – zastanawiał się trzydziestolatek. – Hm… Może ta? – powiedział wręczając Lily brązową różdżkę. – Heban i włókienko smoczego serca, dziesięć cali, świetna do pojedynków.
Lily uniosła różdżkę wysoko nad głową i machnęła. Miniaturowa figurka smoka, która stała na ladzie, od razu spadła na podłogę, roztrzaskując się na tysiąc kawałków.
- Nie to nie ta. A co panienka powie na tą? Lipa i pióro z ogona feniksa? – ledwo wypowiedział te słowa, Lily machnęła różdżką i natychmiast tego pożałowała, choć wiedziała, że tak naprawdę to nie jej wina. Pudełeczka z towarami jakimi były różdżki, schludnie poukładane wyleciały prosto na szybę, która na szczęście wytrzymała uderzenie. Lily sprawdziła jeszcze z pięć różdżek, kiedy nagle, gdy otrzymała ciemną czarną różdżkę do ręki poczuła miłe ciepło w palcach.
- Tak to ta. Krzew różany i pióro z ogona feniksa, jedenaście i trzy czwarte cala, znakomita do transmutacji.
Zapakował ją starannie i wręczył szczęśliwej nastolatce. Zapłaciła za nią siedem złotych galeonów i radosna wyszła ze sklepu. Reszta zakupów minęła miło i wesoło, oprócz jednego małego spotkania, które wydarzyło się przed sklepem z markowym sprzętem do Quidditcha.
Przyszli tam, bo James nie dawał mamie i ojcu spokoju, tak pragnął zobaczyć nową miotłę. Była to Błyskawica 5000, najnowsza. Jednak kiedy doszli pod witrynę sklepową, zrzedła mu mina. Stali tam państwo Malfoy’owie ze swoim synem Scorpiusem, który także w tym roku udawał się po raz pierwszy do Hogwartu.
- Witaj Draco. – powiedział uprzejmie Harry.
Ich stosunki poprawiły się znacznie od skończenia szkoły, jednak nadal nie byli najlepszymi przyjaciółmi.
- Witam, witam. – odpowiedział Malfoy ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. – Potter, myślisz o kupnie nowej miotły dla syna? Muszę ci polecić Zamiataczkę, naprawdę wspaniały model.
- Dziękuję bardzo za radę, ale nie skorzystam. Przyszliśmy tu tylko pooglądać.
- Ach, tak. Mogłem się tego spodziewać.
Ale reszty zdania nie dokończył, bo ze sklepu wyszła jego żona z długim pakunkiem w ręce. Zawsze była milej nastawiona do Potterów, nawet ich lubiła, więc teraz obdarzyła ich wielkim uśmiechem.
- Widzę, że sobie mile rozmawiacie. – powiedziała. – Niestety muszę Wam przeszkodzić, musimy już iść.
I pociągnęła za sobą męża i syna. Potterowie odwiedzili jeszcze aptekę, sklep z kociołkami i inne. Minęły ze cztery godziny, zanim kupili wszystko, ale gdy wracali mugolskie metrem (nie zmieściliby się z tymi rzeczami w kominku) byli zadowoleni, ale najbardziej Lily.
„ Teraz stałam się doroślejsza nareszcie w Hogwarcie będę mogła pokazać co naprawdę umiem. „ , pomyślała wyglądając przez okno.

*Wiem, że Luna, nie była jej ciocią, ale uznałam, że tak będzie lepiej, żeby Lily ją tak nazywała.

[ 1375 komentarze ]


 
Rozdział pierwszy "List"
Dodała Lily Potter Sobota, 02 Lutego, 2008, 11:09

Hej! Postanowiłam pisać pamiętnik Lily Potter, córki Harry'ego i Ginny. Nie będzie on jednak pisany w pierwszej osobie tylko w trzeciej, bo chciałabym aby to była taka moja własna ósma część HP. Mam nadzieję, że będzie Wam się podobała. :-) Zapraszam do czytania i wyrażania swoich opini w komentarzach.
--------------

Był ciemny, bezchmurny wieczór. Księżyc wzeszedł już na swoje miejsce, otoczony milionami gwiazd, które rzucały blade światło na wąską uliczkę. Wydawać się mogło, iż uliczka było pusta. Wszyscy, którzy w tej chwili tak myślą są w bardzo dużym błędzie. Koło sklepu z odzieżą szły właśnie dwie istoty. Bardzo do siebie podobne, różniły się tylko wzrostem. Miały te same rude, niektórzy mówili na nie kasztanowe w przypadku tej mniejszej włosy, zielonkawe oczy i długie rzęsy. Mniejsza ubrana była w błękitny kapelusik, jeansowe rybaczki i błękitną bluzeczkę z wielkim motylem na piersiach. Jej ramiona zdobił wełniany sweterek, koloru seledynowego. Ta wyższa miała granatową pelerynę, spod której wystawały niebieskie adidasy. Szły śmiejąc się głośno i uśmiechając się do ptaków, przelatujących nad ich głowami.
- Lily, sądzę, że twój dziadek byłby bardzo uradowany tym pomysłem. – powiedziała ta wyższa.
Dziewczyna nazwana Lily tylko potrząsnęła rudą czuprynką, uśmiechając się. Dalszą drogę przebyły w milczeniu, aż w końcu stanęły przed dużym domem, który był otoczony pięknym i zadbanym ogrodem. Dom miał ciemny dach, obrośnięty bluszczem, zielonkawe ściany, okna przysłonięte zwiewnymi firankami. Z jednego okna dało się słyszeć śmiechy i wesołe głosy. Dziewczyny ruszyły żwirową ścieżką w kierunku dębowych drzwi z kołatką w kształcie gryfa. Lily zastukała nią najmocniej jak umiała. Za drzwiami nagle wszystkie głosy ucichły i słychać było tylko kroki na korytarzu. Po chwili w drzwiach stanął wysoki, tęgi mężczyzna w czarnej szacie. Miał rozwichrzone, kruczoczarne włosy, okrągłe okulary i bliznę, która tak wiele przyniosła mu trudności w przeszłości w kształcie błyskawicy. Był to Harry Potter.
- Ach. Oto nareszcie przyszły nasze zaginione panny.
Dziewczyny weszły do wąskiego przedpokoju, oświetlonego mnóstwem świec, niektóre wisiały w powietrzu a niektóre ustawione były na małych szafeczkach albo półeczkach. Ściany obwieszone były obrazami i malowidłami przedstawiającymi sławnych czarodziejów i czarownic, a także krajobrazy. Lily zdjęła swoje obuwie i po miękkim dywanie wkroczyła do salonu.
Był to duży, obszerny pokój z drewnianymi, lśniącymi meblami. Pod oknem stała mała komoda, na której ustawione były zdjęcia, każdego członka rodziny i wazon ze świerzymi polnymi kwiatami. Pod przeciwległą ścianą ustawiona była szeroka kanapa z szarym obiciem i mały nocny stolik, na którym stało radio czarodziejów, z którego wydobywała się powolna, nastrojowa melodia. Lily przysiadła na małym fotelu i zatopiła oczy w swoich braciach.
James Syriusz Potter, wysoki, ciemnowłosy piętnastoletni chłopak, lubiący ciągle płatać figle wszystkim wokół. Urodził się 24 października 2005 roku.
Albus Severus Potter, średniego wzrostu trzynastoletni syn Harry'ego i Ginny. Lubi eliksiry jako przedmiot szkolny i fasolki wszystkich smaków. Urodził się 15 maja 2007 roku.
Obok niej przysiadła jej matka, Ginny.
- Myślę, że czas już iść spać.
Wszystkie dzieci jęknęły i spojrzały błagającym wzrokiem na ojca.
- Skoro mama tak mówi ja się nie mogę sprzeciwiać. Do łóżek.
Z zniesmaczonymi minami, trójka rodzeństwa powlokła się na górę. Chłopcy zajmowali kwadratowy pokoik. Z jednej strony obwieszony był plakatami z dowcipami i śmiesznymi obrazkami, a na drugiej stronie można było zobaczyć różne mikstury ułożone rzędem na półkach. Jedyna córka Potterów zajmowała mały pokoik z lewej strony w końcu korytarza.
Umeblowany był w stylu starodawnym. Pod oknem stało dębowe łóżko przykryte granatową pościelą. Obok stał okrągły stoliczek z słonecznikami. Na półkach i na podłodze walały się książki. Duże, małe, liliowe, bez tytułu. Obok drzwi umiejscowiona była szafa zawalona ubraniami aż po same szwy. Lily wyciągnęła z niej niebieską koszulę nocną i weszła do łóżka. Czekała jakieś dziesięć minut, kiedy rozległo się pukanie. Do pokoju wszedł Harry.
- Widzę, że jeszcze nie śpisz. – powiedział siadając na skraju łóżka.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Chciałam o czymś z tobą porozmawiać.
- Zamieniam się w słuch.
Lily dużo nad tym myślała i doszła do wniosku, że nie może dłużej czekać. Chce się dowiedzieć wszystkiego, więc wypaliła na jednym tchu:
- Muszę to wiedzieć. Kim był Voldemort, dlaczego zginął, jaki ty miałeś w tym udział? Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział wcześniej?
To prawda. Ilekroć zaczynała ten temat zawsze albo ktoś jej przerywał, a potem nie pozwolił jej dojść do głosu albo mówili, że jest za młoda.
- Wiedziałem, że w końcu będziesz chciała to poznać. – mruknął Harry wpatrując się w córkę. - No dobrze. Postaram się powiedzieć ci wszystko najdokładniej jak będę umiał. Kiedy jednak padnie pytanie, na które nie będę chciał abyś dzisiaj poznała odpowiedź, nie wyciągniesz tego ze mnie.
Lily pokiwała głową, patrząc głęboko w oczy swojego ojca. Zaczął opowiadać, jak zginęli jego rodzice, jak potęga Voldemorta się załamała, gdy chciał zabić jego. Jego córka słuchała w milczeniu.
- Ale jak to się stało, że jednak nie zginąłeś? – zapytała.
- A co chcesz abym nie żył? – zapytał tata z udawanym oburzeniem. – Zaraz do tego dojdziemy.
Opowiadanie trwało i trwało. Zegar na wieży Ratusza wybił godzinę jedenastą, kiedy to Ginny weszła do pokoju w swoim białym szlafroku.
- A więc tu jesteś? – spojrzała na męża. – Dlaczego jeszcze nie śpicie?
- Ja chcę wszystko wiedzieć. – wypaliła Lily.
Ginny popatrzyła na córkę dziwnym wzrokiem i westchnęła:
- Dobrze, że chcesz wiedzieć, ale wiesz która jest godzina? – wskazała na zegarek na ścianie. – Skończycie to jutro.
To mówiąc złapała Harry’ego za rękę, zgasiła światło i wyszła z pokoju. Lily położyła się na plecach, wściekła na matkę. Dlaczego ona zawsze musi być taka opiekuńcza? I z tym pytaniem w głowie, zapadła w głęboki sen. Za oknem sowa zahukała głośno lecąc w na nocne łowy.

***

Lily siedziała przy stole pogryzając tosta z serem, kiedy do pomieszczenia wpadł jej brat, James. Na jego twarzy malowało się szczęście, twarz promieniała.
- Mamo! – krzyknął machając jakimś papierem przed nosem matki. – Mogę jechać dzisiaj do Thomasa?
Ginny uśmiechnęła się patrząc synowi prosto w oczy.
- Myślę, że tak….
James nie pozwolił jej dokończyć, gdyż w tym właśnie momencie zobaczył swojego brata, Albusa wchodzącego do kuchni. Albus trzymał w ręku jego prywatne rysunki. James lubił rysować karykatury sławnych czarodziejów, próbował to utrzymać w tajemnicy, nawet nieźle mu to wychodziło, ale teraz przez tego oto kujona wszystko zostało zepsute. Jeszcze bardziej zrzedła najstarszemu Potterowi mina, kiedy za Albusem wkroczył Harry. Jego twarz nie wskazywała, że jest zadowolony.
- James, bardzo proszę abyś poszedł do swojego pokoju. – powiedział i wskazał ręką schody na górę.
Piętnastoletni Potter powlókł się za ojcem. Lily przyglądała się tej scenie w milczeniu. Nie było jej żal brata, w końcu zasłużył sobie na to. Nagle przez otwarte okno w kuchni wleciała brązowa płomykówka trzymając w dziobie list. Okrążyła stół i upuściła list na kolana zaciekawionej Lily. To prawda, że często przylatywały do nich sowy, ale nigdy nie widziała tak pięknej… Dopiero, kiedy Ginny ją szturchnęła odwróciła wzrok od sowy, która już znikała za oknem i zabrała się do czytania.

HOGWART
SZKOŁA MAGII I CZARODZIEJSTWA

Dyrektor:_____________Minerwa McGonagall_____________

Szanowna Pani Potter,
Mamy przyjemność poinformowania Pani, że została Pani przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy pańskiej sowy nie później niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,

Neville Longbottom
Zastępca dyrektorki


Lily uśmiechnęła się w duchu, kiedy skończyła czytać. Tak długo czekała na ten list, aż wreszcie przyszedł. Wpatrywała się w ten list blisko pięć minut, ponieważ nie mogła się nacieszyć tą chwilą. Nie zawsze wybuchała taką radością, zwykle wolała wszystko skryć w sobie. Ale teraz nie wytrzymała:
- Mamo! Nareszcie przyszedł! To ten list!
Ginny podniosła wzrok znad „Proroka Codziennego” i uśmiechnęła się promiennie.
- Nareszcie! Wielkie gratulacje!
Podbiegła do córki i wzięła ją w objęcia. „ Już niedługo nie będę mogła ją tak przytulać, czas tak szybko leci” pomyślała, a łza spłynęła jej po policzku.
- Mamo, czemu płaczesz? – zapytała Lily z troską w głosie.
- Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że już jesteś taka duża, a ja taka stara. – odpowiedziała, uśmiechając się przez łzy.
- Nie jesteś stara. – powiedziała jej córka stanowczo. – Zawsze będziesz moją najwspanialszą matką na świecie.
Usiadły razem na kanapie w salonie i śmiały się, przypominając sobie stare czasy, kiedy to Lily leżała jeszcze w kołysce.
Na dworze świeciło słońce, ogrzewając niemiłosiernie spieszących się pracowników, a także dzieci, które bawiły się na placu zabaw. Tego dnia wiał mocny wiatr, który został powitany przez wszystkich mieszkańców z wielką radością. Drzewa w parku rozmawiały w nocy ze sobą cichutko, wszystko było takie piękne.

- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Harry.
Nigdy nie krzyczał na własne dzieci, wolał z nimi porozmawiać spokojnie. James nie odpowiedział, wolał milczeć. Szczerze mówiąc to sam nie wiedział dlaczego to robił, lubił i tyle. Teraz siedział ze spuszczoną głową na stołku i słuchał reprymendy ojca. Był naprawdę zdenerwowany. Jamesowi było wstyd. Na szczęście nie musiał właśnie słuchać o wrednych ludziach, którzy zniżają się do takiego poziomu, bo do pokoju wpadła roześmiana siostra.
- Jadę do Hogwartu! – krzyknęła od progu.
To był jak na razie najszczęśliwszy dzień w życiu Lily.
:-D

[ 868 komentarze ]


« 1 2 3   

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki