2. Wtorek, Środa, Czwartek, Piątek...Nieuchronnie zbliża się koniec... Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 15 Marca, 2008, 22:20
Dzięki za wszystkie miłe słowa i komenty. Podbudowaliście mnie, ludzie! Notka składa się aż z czterech dni, aby szybciej przejść do sedna sprawy. Nie to, żebym się spieszyła! Aha, jakby kto pytał, to użyte w notce imię „Meg” to będzie takie zdrobnienie „ Mary Ann”. Wiem, że to nie jest prawdziwe zdrobnienie tego imienia, ale chodzi o to, aby było jak najkrótsze, a samo „Mary” mi jakoś nie pasi.
Wtorek
Obudziły mnie promienie słoneczne padające na moją twarz. Z zachwytu podbiegłam do okna i wyjrzałam przez nie.
Świat skąpany był w blasku słońca, które dopiero niedawno wyłoniło się zza horyzontu. Ucieszona z tej nagłej zmiany pogody(w końcu zaczyna się drugi tydzień września, a już deszcz zdążył do tej pory porządnie napadać), spakowałam podręczniki i zeszyty do torby.
-Meg, śniadanie!- usłyszałam wrzask mamy- schodź szybko, bo spóźnisz się do szkoły!
-Już idę!- odkrzyknęłam, i ubrałam się.
Pięć minut później zbiegłam na dół.
-Kochanie, nie grzeb się tak!
-Mamo- westchnęłam ciężko- została mi jeszcze kupa czasu! Uspokój się!
Kiedy wyszłam na schludną uliczkę, z dala od zatroskanego spojrzenia mamy, jęknęłam najgłośniej, jak umiałam. No nie, znowu ta beznadziejna szkoła! Mam nadzieję, że zadanie z fizyki zrobiłam prawidłowo. Ciekawe, jaki wynik wyszedł Sandrze… Parsknęłam, sama do siebie. Hmm, ciekawe czy ona W OGÓLE się za to zabrała, zapewne nie, jak ją znam.
Puściłam się biegiem przez ulicę. Kocham biegać, kiedyś nawet wygrałam olimpiadę, tak na marginesie…
Dobiegłam do terenów przyszkolnych. Tu, i ówdzie stały nieformalne grupki uczniów; czytających książki, opowiadających sobie kawały, rozwiązujących prace domowe…
Niektórzy zaczęli gwizdać na mój widok, i śmiać się w głos. Oczywiście, to wszystko było oznaką złośliwości. Nie wiem, czemu mnie tak nie lubią, może dlatego, że nie jestem zbyt towarzyska, i nie ufam ludziom. Nie przejęłam się tą jawną oznaką pogardy, i zawołałam głośno do samotnie idącej sylwetki, kierującej swe kroki w stronę wejścia na teren szkoły:
-Hej, Sandra! SANDRA!
Jak przypuszczałam, nie usłyszała. Ruszyłam więc w jej stronę żwawym krokiem, i o mały włos nie wybuchnęłam śmiechem. Na szczęście się opanowałam, bo trochę głupio by wyglądało, jakbym śmiała się sama do siebie. Powodem mojej wesołości był sposób, w jakim Sandra ewidentnie kręciła tyłeczkiem, niczym jakaś żałosna parodia modelki.
Wreszcie, udało mi się z nią zrównać, ale ona, jak to zwykle często robiła, nie raczyła nawet rzucić „cześć!”. W tej chwili cała jej i tak już ograniczona uwaga skupiona była na jednym z tipsów.
-Zrobiłaś zadanie z fizyki?- zapytałam, przeczuwając odpowiedź
-Nie, nie miałam czasu…- odparła takim tonem, jakby zadanie z fizyki było ostatnią sprawą, która mogła wydawać jej się interesująca.
-A co robiłaś?
-Byłam na randce z Mike’em.- ożywiła się nagle- jest świetny!!!
-Hmm- odparłam, bo nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.
Przyjrzałam się mojej pseudo-przyjaciółce i uśmiechnęłam. Dwóch tak różnych od siebie dziewczyn nie było w całej szkole; moje dziwaczne włosy kontrastowały z jej prostymi, długimi do pasa blond-kosmykami. Podczas gdy ja miałam na sobie ciemnozielone bojówki, ona nosiła bardzo krótką, różową mini. Moja ciemnozielona, sięgająca kolan, torba(cała w agrafkach) kompletnie nie pasowała do jej różowo-białej, małej torebki, w której zwykle nosiła tylko dwa zeszyty(w czym jeden wyłącznie na numery telefonów i daty imprez), i wypasioną kosmetyczkę. To samo było z moimi glanami i jej złotymi szpileczkami. Sandra była opalona, i miała pięciocentymetrową tapetę. Ugh, jej wygląd raczej odstręczał, przynajmniej mnie(bo dam se głowę uciąć, że bynajmniej, nie facetów), i już chciałam ją spytać, czy idzie do szkoły, czy do pracy, ale w ostatnim momencie, ugryzłam się w język, bo gdybym ją obraziła, miałabym przechlapane przez cały tydzień. „Sandra może sobie być atrakcyjna do bólu, ale to jest szkoła, kultury trochę, no!” przeszło mi przez myśl.
Chłopcy gwizdali za nami(konkretnie, to za Sandrą), a ja myślami już odpływałam w kierunku dzisiejszej lekcji WF-u. Kocham WF, oh God!
Na lekcjach nie wydarzyło się nic ciekawego, prócz tego, iż Sandrze, jak zwykle, upiekł się
fakt braku pracy domowej. Ona zawsze ma fory u nauczycieli płci męskiej, to przez ten duży dekolt.
Po przyjściu do domu wzięłam się za prace domowe, czyli to, za co zwykle się biorę. Nie ma to jak urozmaicenie sobie życia odrabianiem lekcji, no nie? Żart.
-Kochanie- to mama wetknęła głowę przez moje drzwi- jakiś kolega do ciebie…
I podała mi słuchawkę telefonu. Przytknęłam ją do ucha, i usłyszałam zakatarzony głos Zane’a, mojego chorego kolegi z klasy.
-Eee…Cześć, Meg! Jestem chory, możesz do mnie wpaść z lekcjami? Błagam!
Gdybym miała do czynienia z jakimś dupkiem z klasy, warknęłabym po prostu „goń się, leszczu!” , ale to był biedny Zane. Kujonek, to fakt, ale zawsze szczery, miły, no i nigdy się nie śmiał z moich włosów, przynajmniej nie publicznie. Bo gdzieś tam, na stronie, czy w kiblu, może się podbrechtywać, sam do siebie, nie mam nic przeciwko! Byle nie publicznie.
-Och, OK… Pójdę do ciebie Zane, zaraz…- poleciałam do Zane’a z lekcjami, i za pół godziny byłam już z powrotem. Dobrze, że się streścił!
Środa
Drogi pamiętniczku! Siedzę właśnie w łóżku, bo źle się czuję. Nie poszłam do szkoły(rewelacja!), i muszę się tu kisić. Rodzice pojechali do pracy, a ja już naprawdę nie mam co robić! Pozostaje mi jedynie coś naskrobać na twoich białych karteczkach, tak pięknie pachnących świeżym papierem… No dobra, trochę się rozkleiłam, ale ja po prostu kocham moje osobiste rzeczy! Tak dużo potrafią powiedzieć o człowieku, a jak on już umrze, pozostanie po nim tylko garstka wspomnień, kilka drobiażdżków, i mała książeczka, przesiąknięta jego żywymi myślami… Uch, moje życie jest takie nudne… Może, tak dla rozrywki, opiszę dziwny sen, jaki dzisiaj mi się śnił? Otaczała mnie dziwna, czarna nicość. Widziałam obliczę kobiety, pięknej kobiety, ale nie kojarzę już wyglądu jej twarzy. Najwyraźniej widać było jasnoorzechowe oczy, pełne gorzkich łez… Wołała do mnie coś w stylu: „Chodź do mnie” a potem „Czekam na ciebie, przyjdź, wróć do mnie, i wybacz mi” i sen się skończył, a ja zalana byłam łzami, pomimo że w ogóle mi nie było smutno, wręcz przeciwnie… Nie przejęłam się tym zbytnio, często bowiem miewam dziwne sny, po których budzę się cała mokra od łez, czy potu.
No, to kończę, bo już naprawdę nie mam co pisać. Chyba se jeszcze porysuję coś!
Czwartek
Dzisiaj czuję się już o wiele lepiej! Jest już siódma wieczorem, więc mama i tata są już w domu, na szczęście. Chyba jutro, niestety, idę do szkoły. A myślałam, że ta sielanka potrwa ciut dłużej, no! Dzwoniłam dziś do ludzi z klasy po lekcje, i, tak dla porównania, na trzydzieści osób DWIE potrafiły mi powiedzieć coś więcej, niż tylko „Yyyy…?”, albo „Myślisz, że ja coś z tego ględzenia pamiętam, dziecinko?”. Doprawdy, stan edukacji naszej młodzieży zwala z nóg! Tak na marginesie, wśród tych szczęściarzy znalazła się Sandra. Może i nie mówiła o lekcjach, ale jednak coś. Zamiast tego, bardzo zgrabnie, z wyćwiczoną już w tej kwestii zwinnością, zaczęła nawijać o jej mrożącej krew w żyłach przygodzie z odpadającym tipsem, hłe, hłe. Drugą osobą był Zane. Tak apropos, to chyba przez niego jestem chora. Dobrze, że już jest zdrowy, bo nie miałabym od kogo lekcji wziąć!
Piątek
Obudziłam się rano, zlana potem. Deszcz ciął w szyby.
Miałam taki straszny sen… „Idzie coś złego, coś niebawem zbierze straszliwe żniwo”. Takie słowa zakończyły w mojej głowie to psychopatyczne widzenie.
Otóż, krążyłam po ciemnym korytarzu, szukając wyjścia. Słyszałam ogłuszający, nieustanny huk. Coś mnie chyba goniło, bo czułam narastający strach. Doszłam wreszcie do jednego z wylotów korytarzy, i tam, na ścianie, wisiały dwie postacie, przybite nożami. Były martwe, miały rozszerzone ze strachu, czarne oczy bez białek…
Dzisiaj byłam już, ku mej własnej rozpaczy, w szkole. Na lekcji matmy usłyszałam okropną wiadomość:
-Ciszej!- wrzasnęła matematyczka, pani McGloy- pragnę ogłosić, iż w poniedziałek robię wam wszystkim, bez wyjątku, sprawdzian z wszystkich lat waszej nauki matematyki, o ile to można nazwać nauką, co się tyczy tych kilku ciężkich przypadków! Wymówek nie przyjmuje!
Zmroziło mnie. Nie znosiłam matmy. I nic, co gorsza, nie umiem. Może babka mogłaby mi choć trochę pomóc?
-Pani profesor?- zagadnęłam nieśmiało po dzwonku na przerwę- mam prośbę, czy mogłaby pani…
-Nie, nie mogłabym. Nie mogę cię zwolnić ze sprawdzianu tylko dlatego, że nie było ciebie przez te dwa dni. A łapówki od twych rodziców nie chcę, słyszałam, że są bogaci…
-Moi rodzice nie posunęliby się do czegoś takiego- wycedziłam, a ona uśmiechała się złośliwie. Uch, jak ja jej nie znoszę!- A chciałam prosić o pomoc, tylko…
- Pomoc?- uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pełna pogardy- Obawiam się, że ci takowej nie udzielę, musisz liczyć w tym przypadku wyłącznie na siebie, współczuję… Ten test jest bardzo ważny przy uwzględnianiu promocji do następnej klasy, a jak ktoś nie przyjdzie, to… Chyba nie otrzyma promocji, wiesz?- zaśpiewała słodko, a ja zgrzytnęłam zębami.
Co ona se myśli, powiedziałam do siebie, w drodze powrotnej ze szkoły, przecież ja nic nie umiem… Wiedziałam, że ten sen nie przyniesie nic dobrego…
W domu(nawet nie zdjęłam glanów), natychmiast wyciągnęłam z komórki stare zeszyty i podręczniki od matmy. Mam w końcu tylko trzy dni, to mało.
-Co jest, kochanie?- zapytał tata, widząc, jak taszczę to wszystko
-Nic!- warknęłam
Kiedy złożyłam tą kupę na biurku, odetchnęłam spazmatycznie.
Po trzech godzinach nauki byłam tak wykończona, że tylko zerknęłam na zegarek(była dopiero osiemnasta), położyłam głowę na ramionach, i, w moim całym ubraniu i ciężkich butach, zapadłam w sen, nie gasząc nawet lampki biurowej…
CDN
Obiecuję, że już nigdy nie zrobię numeru z kilkoma dniami na raz !
1. Mój opis... Dodała Mary Ann Lupin Czwartek, 13 Marca, 2008, 00:13
No i proszę! Nie wiedziałam, że tak szybko zerwę z moim postanowieniem nie dodawania notek do 18! Dodałam nową notkę, owszem, bo pomyślałam o tym, że warto przedstawić, o czym ten pamiętnik w ogóle będzie.
Uch! Mam tego dosyć!!! Dosyć tej durniej szkoły i ludzi w niej. I jeszcze matka się na mnie drze z dołu, żebym nie ciskała torbą przez pół przedpokoju, jak wchodzę do domu.
No dobra. Może zacznę od formalności, chociaż nie wiem po co.
Nazywam się Mary Ann Brown, mam czternaście lat i chodzę do szkoły Stonygates. Jestem jedynaczką. Mieszkam na osiedlu kilkuset takich samych domków, chociaż mój jest trochę bogatszy, bo mam zamożnych rodziców. W domku tym mieszkam dopiero rok, i, niestety, w okolicy nie ma nikogo, kto jest w moim wieku.
Hmm, może teraz opiszę trochę swój wygląd, w dużym skrócie. Jestem szczupła, mam piegi i duże ciemnozielone oczy( lekko skośne, na dodatek). Nic złego, prócz jednej, irytującej cechy. Moich włosów. Sam ich wygląd nie jest taki zły( mam burzę misternych loczków do około ramion, których chyba nigdy nie trzeba czesać, co jest już samo w sobie dziwne), chodzi mi bardziej o ich kolor. Zamiast jednego, porządnego odcienia, mam mieszankę dwóch: czarnego i rudego. Możesz sobie wyobrazić, pamiętniczku, jak to jest nosić każdy kosmyk w innym kolorze. A najśmieszniejsze jest to, że moi rodzice, i kilka pokoleń wstecz, to sami blondyni. Ale ze mnie wybryk natury, nie ma co! Nawet nie da się tych włosów przefarbować, bo następnego dnia są takie same! Kiedyś myślałam, że ciekawie to wygląda, ale ta szkoła szybko ściągnęła mnie na ziemię. Tu nie toleruje się, jak ktoś odstaje od schematu.
Moje cechy charakteru, także w skrócie, to, według mamy, odwaga, samowystarczalność, indywidualność, oraz gorsze, czyli nerwowość, i to, że ponoć jestem zbuntowana. Jeju, to, że czasem jej nie słucham… No tak, wielki bunt!
Jeśli chodzi o przyjaciół, to nie posiadam takowych. W szkole jest tylko dziewczyna, Sandra, która RZEKOMO jest moją przyjaciółką. No cóż, ja bym tego nie nazwała przyjaźnią(ona tylko umie gadać o kosmetykach i chłopakach), ale trudno nie być jej wdzięcznym, bo tylko do niej można otworzyć gębę podczas przerw.
Na koniec chciałam jeszcze napisać o tym, że bardzo wiele podróżowałam.
Do jedenastego roku życia mieszkałam w Liverpoolu. Któregoś dnia rodzice( a było to w wakacje przed moim pójściem do gimnazjum), po tajemniczym zachowaniu, przez cały poprzedni tydzień, oznajmili, że się przeprowadzamy za granicę. Potem, przez całe dwa lata zmienialiśmy dom tak często, że już nie pamiętam, w którym kraju mnie nie było. To przypominało nieustanną ucieczkę, był nawet taki moment, kiedy w ogóle się nie rozpakowywałam. Dopiero rok temu tu się ustatkowaliśmy.
No, to chyba wszystko w tym temacie.
Trochę, się denerwuje Waszą oceną, ale jak brzmi przysłowie, pierwsze koty za płoty!
Witam! Dodała Mary Ann Lupin Wtorek, 11 Marca, 2008, 20:49
No więc tak. Bardzo się cieszę, że mam ten pamiętnik i już na początku chciałam uprzedzić, iż nie zerżnęłam z nikogo mojej postaci, bo wymyśliłam Mary Ann jeszcze w czasach świetności „Zakonu Feniksa” , po przeczytaniu niejakiego rozdziału „Najgorsze wspomnienie Snape’a” . Co do pierwszej notki, nie jestem pewna, ale chyba nie ukaże się zbyt wiele notek do osiemnastego( mam mnóstwo roboty). Może się wyrobię, ale nie obiecuję. A co się tyczy jej treści, pewnie wielu z was od razu krzyknie: „Jezusie Wszechmogący!!! A co to za szajs?!?!” i słusznie, bo pierwsza notka i kilka późniejszych mogą wydać się niektórym trochę surowe , enigmatyczne i zagmatwane( ale uprzedzam, że specjalnie! ). Dopiero potem się wszystko wyklaruje… To tyle. Mam nadzieję, że mimo wszystko ten pamiętnik będzie raczej lubiany( chociażby przez wzgląd na mnie ). No, to do następnej notki!