22. Wycieczka. Lupin&Potter. I pewne krępujące wydarzenie... Dodała Mary Ann Lupin Poniedziałek, 01 Września, 2008, 19:04
Dni wakacji mijały szybciej, niż mogłoby mi się wydawać. Kiedyś tak bardzo bałam się końca laby, ale teraz? Nie powiem-zaczynałam już tęsknić za szkołą.
Codziennie ja i Remus lataliśmy po dworzu, razem się uczyliśmy(tak, jak mówił James-nauka z Remusem to jeden, długi ciąg kompleksów), czytaliśmy wspólnie mnóstwo książek. Korespondowałam z Lily, Severusem, z Jamesem, a nawet trochę z Peterem i Dave'em. Na początku sierpnia także trochę się opalałam, ale zaprzestałam tego po tym, jak mój stuknięty braciszek wylał mi znienacka na twarz trochę oleju do smażenia, utrzymując, że w ten sposób się szybciej opalę. W końcu niezbyt mu było na rękę to, że leżę całymi przedpołudniami plackiem nad rzeką-kwękał, że on chce ze mną się bawić i spędzać czas, i że ni w ząb nie kuma, co dziewczyny widzą w tym niszczeniu skóry.
-Julian, ty leniwy kocie, złaź z mojego ramienia! Próbuje napisać list! I przez ciebie oczywiście musiałam zrobić kleksa!
Siedziałam właśnie nad listem do Jamesa, gdy moje cyniczne kocisko położyło się na dłoni, która akurat pisała. Julian zmrużył swoje morskie, migdałkowe gały, po czym ziewnął, wystawiając języczek, i legł plackiem na moim ramieniu.
-Wiesz! Czasem mam wrażenie, że ty robisz to specjalnie...
-Hmm... Gadasz do kota?- usłyszałam głos z tyłu.- Bidulka, wreszcie dopadła ją jakaś choroba...
-Remus!- odwróciłam się do mojego brata- Lepiej pożycz mi swoją sowę, zamiast pleść te bzdury...
-Wystarczy zwykłe dziękuję...- burknął boleśnie- W ogóle mnie nie kochasz, złotko... Tylko ciągle...- zaczął skrzeczeć wysokim głosikiem-..."Remus! Pożycz mi swoją sowę!!! Remus! Co z tą sową?!"...
Podskoczyłam do niego, i rzuciłam mu się na szyję. Tego się nie spodziewał, bo zwaliliśmy się oboje na ziemię.
-Jasne, że cię kocham, moje słoneczko jedyne!- zaśmiałam się, i zaczęłam obcałowywać jego twarz, a Remus pruł się przy tym, ale widać było, że jest zadowolony z tego świadectwa miłości.
-Przestań, Meggie! Już mi wystarczy!- jęknął ze śmiechem, i zaczął mnie łaskotać w akcie obrony. Nie mam łaskotek, ale mnie sprowokował, więc po chwili oboje tarzaliśmy i łaskotaliśmy się(Remus bez żadnego skutku).
-Uuu... Co tu się wyrabia...
Przestaliśmy się śmiać, jak opętani, i spojrzeliśmy w górę. Nad nami stał James i Black. James chytrze rechotał z uciechy, a Black miał zmrużone oczy i kamienną twarz, jednakże lekko podwinął kąciki ust.
-Hej!- wstałam z Remusa i zerwałam się na równe nogi. Wskazałam na Jamesa oskarżycielsko- Ciebie nie powinno tu być! Skąd się wziąłeś?!
-No tak!- Remus klepnął się w czoło- Ale ze mnie kretyn... Dziś jest piętnasty! Mieliście do mnie przyjechać! A...gdzie Glizduś? Zgubił was?- dodał z niedowierzaniem.
-Taa, jasne... Zgubił, ale chyba mózg...- mruknął z politowaniem Black.
-Nie, po prostu nie mógł przybyć...- spoważniał Rogaś
-Tak, ale, mimo wszystko, mózg też zgubił- stwierdził cicho Black, jakby to przesądzało sprawę, i jakby był to ich główny temat rozmowy w drodze tutaj.
Zaczęłam się zastanawiać, co takiego zrobił mu Peter, ale nagle do mnie dotarło, że mam wyruszyć po Lily.
-No, to lecę... Nie chcę, by po moim powrocie mój pokój wyglądał, jak po przejściu stada słoni, tyranozaura, i trąby powietrznej. Przenieście się więc do Remusa, i tam dewastujcie sobie w spokoju... I proszę nie wiązać pęku kapsli od kremowego piwa na ogonie Juliana...
Huncwoty wymieniły uśmieszki, jakby właśnie to mieli zamiar zrobić.
Rozpaliłam kominek, wsypałam szczyptę proszku Fiuu w płomienie, po czym wkroczyłam w nie, mrucząc "Dziurawy Kocioł". Chwilę potem byłam już na miejscu.
-Meg!!!
Lily skoczyła ku mnie i zaczęłyśmy się obściskiwać.
-To co, lecimy do mnie?- spytałam, i z powrotem musiałam podróżować Siecią Fiuu.
Wypadłyśmy na mój zielony dywan. Lily wstała i otrzepała się, rozglądając na wszystkie strony.
-Łau...- wyrwało jej się westchnięcie.- Cały pokój w różach z kości słoniowej... A mówiłaś, że nie macie na podręczniki!
-Bo nie mamy- przyznałam zgodnie z prawdą.
Oprowadziłam Lily po całym domu(Matko, jaka biblioteka!) i okolicy. Gdy już skończyłam, wróciłyśmy do mnie.
Usiadłyśmy na łóżku i zaczęłyśmy gadać. Lily przyznała mi, że przygoda nad rzeką była bardzo niebezpieczna.
-I pomyśleć!- podjęła po krótkim milczeniu- Tak się naprułaś na Syriusza w czerwcu... Jednak stwierdzam, że jest w porządku, skoro tak postąpił.
-Wiesz, po tym, jak prawie straciłam życie, chciałabym jakoś hmm...
-Co?
-Tak dawno nie żyłam typowym mugolskim życiem. Przeleciało mi w tamtej chwili przed oczyma... Czasem tęsknie za tymi klimatami. No wiesz... Idziesz ulicą, widzisz samochody, hippisów ze swoimi afro... Różni ludzie, różne subkultury.
To wszystko takie pomieszane, pokręcone. Ale jednak. Poza tym, myślałam ostatnio o tym, czy nie mogłabym odwiedzić mojej dzielnicy, ale nie wiem, co na to rodzice...
-Może tam pojedziemy!- ucieszyła się Liluś- W tej chwili! Spytamy tylko twoich rodziców i już!
-No dobra!
Poleciałyśmy szybko na dół, do gabinetu taty.
-Tato!- zawołałam na wydechu.
-Co jest, córeczko?- zapytał, odrywając wzrok od "Proroka"
-Mam prośbę... Czy mogłabym w tej chwili pojechać z Lily do mojego dawnego domu?
Twarz ojca wydłużyła się.
-No dobrze...- mruknął niechętnie- Ale nie puszczę was samych... Remus z wami pojedzie...
-Ale on się nie zgodzi!- przeraziła mnie perspektywa posiadania na karku Huncwotów. Może sobie wrócą do domu?
-Och, zgodzi się, zgodzi...- machnął niecierpliwie ręką- Bo jak nie...
-Dobra, to idziemy go zagonić do roli ochroniarza...- mruknęłam, i udałyśmy się na górę.
Stanęłyśmy pod drzwiami jego sypialni. Zza portalu dochodziły odgłosy porównywalne z tymi, które mogą rozbrzmiewać na korytarzach psychiatryka. Lily zesztywniała momentalnie.
-Jaskinia lwa, uwaga...- mruknęłam do niej, i powoli przekręciłam gałkę. Weszłyśmy z duszą na ramieniu.
Po pokoju miotał się James, biegając w kółko, i atakując z okropnym, ogłuszającym wrzaskiem dwa meble: łóżko, na którego baldachimie leżał Black, i sikał ze śmiechu, oraz komodę, na której siedział Remus, i wpatrywał się z napięciem w gwałtowne ruchy psychola na dole.
-Nigdy nas nie dorwiesz!- zaśmiał się.- Meggie! I... och, hej, Lily!
James, przez dosłownie ułamek sekundy przeszedł tak diametralną metamorfozę, że Black odgiął się do tyłu, i począł zlewać jeszcze bardziej.
-Hej, Evans!- powiedział głębokim, męskim głosem, przeczesując włosy na potylicy. To było tak komiczne, że po prostu nie wytrzymałam, i zgięłam się ze śmiechu, a Black mi zawtórował. Przez chwilę nawet śmialiśmy się do siebie. Lily zesztywniała.
Remus parsknął, i zeskoczył z komody.
-Braciszku!- oznajmiłam, gdy już się uspokoiliśmy.- Pragnę cię oświecić, że nie będziesz mógł siadać przez tydzień, jeżeli nie pojedziesz ze mną i Lily w roli bodygarda do mojej dzielnicy, którą zamieszkiwałam w zeszłym życiu, w tej chwili. Taka jest wola czcigodnego ojca...
Remus westchnął ciężko.
-Ale ja mam gości! Nie zostawię ich samych...
-Och Luniaczku!!!- wrzasnął James, udając wzruszenie- Nie chcesz nas zostawić samych na pastwę losu, jakie to słodkie...
-Miałem na myśli, że nie chcę ich zostawić samych w tym pokoju, bo mi go rozniosą...
James przestał robić z siebie durnia, i udał obrażonego. Nagle podskoczył wesoło.
-Ja też chcę jechać! Będę bodygardem Evans...
Lily wytrzeszczyła oczy.
Black zeskoczył zgrabnie z baldachimu.
-To co? Jedziemy?- ucieszył się
Westchnęłam cięzko. Huncwoci. Huncwoci i mugole. Pięknie.
Chcąc, nie chcąc, poszliśmy razem na przystanek autobusu, który mógłby zawieźć nas do Londynu.
-Nie mamy biletów.- zmartwiłam się.
-Ale ja mam trochę mugolskich pieniędzy...- mruknęła niemrawo Lily. Widać było ewidentnie, że Huncwoci ją irytują.
-Świetnie!- uceszył się Rogacz- Evans jak zwykle niezawodna.
Lily skrzywiła się mimowolnie.
Autobus przyjechał, a my wsiedliśmy do niego, siadając na fotelach na przeciw siebie.
Black musiał stać, by nas widzieć. Kupiłam bilety
-Jedziemy, jedziemy!!!- cieszył się nieprzyzwoicie James, gdy pojazd ruszył do Londynu. Objął biednego Remusa, i dalej się cieszył. Black pokręcił z politowaniem głową.
Przyjrzałam się każdemu z osobna. Remus był sztywny, jakby kij połknął. Jazda wyraźnie mu nie służyła, bo wyglądał jak wampir. James podskakiwał z uciechy, i komentował wszystko co widział tak wrzaskliwie, że ludzie się oglądali. Black wpatrzył się w okno ze zblazowaną miną, ale w jego oczach zauważyłam niepokój i czujność. Zapewne nie ufał autobusowi.
Lily była sztywna, ale, bynajmniej, nie z powodu pojazdu, lecz towarzystwa. Gdy nareszcie wysiedliśmy, James wydał z siebie przeciągłe "Ooooooo....". Obejrzał się tęsknie za autobusem, który odjechał w swą stronę. Staliśmy w centrum Londynu.
Remus był bardzo nieswój, Jamesa fascynowało wszystko naokoło, co tylko się ruszało, a Black był wyraźnie znudzony, dopóki nie minął nas motocykl.
-Motocykl!!!- jęknął z podziwem, patrząc jak ten głupi, na znikający z pola widzenia wehikuł- Prawdziwy!!! Nie jakieś obrazki... Ja nie mogę, ale wypas...
Zajęło mi dużo czasu, by przypomnieć sobie całą trasę. Dojeżdżaliśmy kilkoma pojazdami do miejsca, z którego mieliśmy bezpośrednie połączenie do mojego osiedla domków. Dobrze, że tyle razy tędy jeździłam z rodzicami...
Nawet nie muszę pisać, jak zachowywali się Huncwoci. Poniżej normy. Ludzie się gapili.
-Ej, bo robimy siarę!- skapnął się Black po kilku długim czasie.
Wreszcie dotarliśmy do mojego dawnego domu.
-Matko...- wyrwało mi się.
Ziemia była całkowicie zagrabiona. Nie poznałabym, że kiedykolwiek stał tu dom...
Coś zaszczypało mnie w oczy. Łzy...
Huncwoci(czytaj James) przestali zachowywać się, jakby wyszli z buszu, i zamilkli. Zrozumieli powagę sytuacji...
Wpatrywałam się w to miejsce tak długo... Wydawało mi się, jakby to życie, które przeżyłam, było jakimś krótkim filmikiem, zaledwie mignięciem. Teraz jest coś innego. Inna rzeczywistość...
Jaka tu cisza i spokój. Nikt by nie pomyślał... Pewnie ich bardzo torturowali...
Zacisnęłam pięści. Łza goryczy spłynęła po moim policzku, ale stwierdziłam, że nie potrafię płakać. Brakowało mi łez.
Coś zakłuło mnie w serce. Na twarzy poczułam dziwne uczucie gorąca, to samo w trzewiach. Tak nie powinno być, to nie oni powinni umrzeć...
Panowała nieomalże absolutna cisza. Cisza, która panować tu będzie już do końca...
Ostatni raz spojrzałam na to miejsce, bo wiedziałam, że już tu nie wrócę. Nigdy. Ruszyłam więc wolnym krokiem w drogę powrotną, nie oglądając się na resztę. Moją twarz oślepił pomarańczowy blask zachodzącego słońca. Kilka minut potem dogoniła mnie reszta, która dotychczas trzymała się z tyłu, by zostawić mnie w spokoju. Panowało milczenie.
Gdy znaleźliśmy się na głównej ulicy Londynu, James kompletnie zapomniał o dziwnym smutku, który nas dopadł.
-Hej!- zauważył ze złością- Dlaczego tu jest tyle par, trzymających się za rękę?! Ja też tak chcę! Chodź, Meggie!
Złapał mnie za rękę, ale się wyrwałam, kręcąc głową ze śmiechem.
-Nie chcesz być moją dziewczyną?!- przeraził się- No, Remus mnie nie porzuci, on wie... Chodź, Luniaczku, skarbie- dodał piskliwym głosem, i złapał przerażonego Remusa za rękę w identyczny sposób, jak mijający nas ludzie. James ruszył szybko, by nas wyprzedzić, ciągnął przy tym biednego Lunatyka, i kręcił tyłeczkiem.
-Patrzcie, mam chłopaka!!!- zapiał wysoko do jakiejś mijającej nas pary.- Mam chłopaka, ale czad!!!
-Ale z ciebie lanser, James!- zaśmiałam się
-Chyba raczej pedał!- parsknął z trudem Syriusz, który już od kilku chwil dusił się gdzieś z tyłu.
-Jestem głodna!- usłyszałam znękany głos Lily, która siedziała jak trusia przez całą drogę.
-Chodźcie, wejdziemy gdzieś. Masz jeszcze kasę, no nie?
Lily przytaknęła. Wstapiliśmy więc do pierwszego lepszego pubu.
Nie było tam nikogo, prócz jakiejś pary, która całowała się tak namiętnie, jakby dosłownie pochłaniała się nawzajem.
-No, skarbeńku!- zapiał James do czerwonego jak piwonia Remusa, gdy tylko to zobaczył- Teraz my!...
Zbliżył swą twarz na niebezpieczną odległość do twarzy Lunatyka, układając usta w dziubek. Remus połoczył dłoń na klacie Jamesa, chcąc go zablokować.
-Usiądźmy- powiedziałam przez ramię do purpurowego od powstrzymywanego śmiechu Syriusza, bo Lily poszła sprawdzić, co możemy kupić.
Gdy nareszcie usiedliśmy, James uparł się, by siedzieć obok zatrwożonego Remusa, bo chciał go trzymać za rękę. Gdy mu coś powiedziałam, wrzasnął piskliwie:
-To mój chłopak!!! Zazdrosna jesteś, bo mam takiego spoko kolo tylko dla siebie, co?
Syriusz w tym momencie nie wytrzymał, i po prostu wszedł pod stół ze śmiechu.
Lily zamówiła dla nas po porcji frytek z rybą(Syriusz:"Co to za paskudztwo?!". James:"Mogę cię nakarmić, skarbie?!").
Gdy już skonsumowaliśmy, wstaliśmy by ruszyć dalej. Przy wejściu machnalnie spojrzałam na parkę. Żołądek podjechał mi do gardła. To była Sandra...
-MEG!!!- wrzasnęła- TY ŻYJESZ!!!
Wszyscy na mnie spojrzeli.
-Ledwo.- wykrztusiłam
Sandra zerwała się, i rzuciła mi na szyję.
-O MATKO, JAK TO SIĘ STAŁO?!?!
-No, uciekłam z domu tego dnia...- mruknęłam
-W szkole wszyscy myślą, że nie żyjesz.
Wzrok Sandry powędrował po twarzach moich kompanów.
-A, to moja przyjaciółka, Lily.
Sandra obdarzyła Lily krótkim zerknęciem małozainteresowanej.
-To mój kumpel, James.
-Siemka!- wszczerzył zęby James, a Sandra zlustrowała go, wyraźnie zadowolona.
-To mój brat, Remus. Rodzony! Odnalazłam go po pożarze.
Sandra nie przejęła się tym zbytnio, że znalazłam brata. Zerknęła na zmęczonego, cherlawego Remusa z mniejszym zainteresowaniem, niż na Rogacza.
-A to jest... Syriusz.
Źrenice jej się rozszerzyły, gdy spojrzała na Syriusza.
-Hej!- uśmiechnęła się do niego błogo, zapominając o swoim chłopaku. Pewnie pomyślała "Hmm, nowa zdobycz. I to jaka!". Ale Syriusz kompletnie się nią nie zainteresował, zmusił jedynie do krzywego, zimnego uśmiechu swoje wargi. Ów grymas mógł być jeszcze wyrazem obrzydzenia, bo Syriusz lustrował sklejone błyszczykiem usta Sandry.
-Jestem Sandra!- powiedziała głupio, i wyszczerzyła się jeszcze bardziej. Wszyscy patrzyli na Syriusza, na jego reakcję.
Sandra zachwiała się lekko na kilometrowym obcasie, a ja poznałam sztuczkę, jaką będzie teraz uwodzić Syriusza. Delikatnie, subtelnie udała, że się przewraca, i z cichym "Och!" osunęła się na Blacka, obmacując uzbrojonymi w tipsy palcami jego tors. Wszyscy obserwowaliśmy to zajście, a Black grzecznie przytrzymał Sandrę, pomógł jej utrzymać równowagę, po czym spojrzał na mnie ponad ramieniem dziewczyny, bo stałam za nią.
-Wiesz co, Mary Ann.- powiedział z prostotą- Porobiło ci się więcej brązowych piegów na całej twarzy od słońca. Wyglądasz teraz, no...po prostu rewelacyjnie i odjazdowo.
Wszyscy, jak na komendę odwrócili się w moją stronę.
Coś ukłuło mnie w serce, i speszyłam się. Po co on to powiedział?
James zerknął na Syriusza, który wpatrywał się we mnie intensywniej, niż zwykle, a jego oczy się śmiały, chyba po raz pierwszy w życiu widziałam w nich ten błysk. Lily patrzyła na reakcję Sandry, Remus spuścił głowę, i zaczął powstrzymywać się całą siłą woli do parsknięcia, a Sandra po prostu...chyba znienawidziła mnie na całe życie.
-Chodźcie stąd!- zagadnął Syriusz rozbijając pełną napięcia chwilę- Znudziło mi się już to wszystko.
I w najbardziej zblazowany sposób, na jaki go było stać, wyszedł z pubu, a my, po chwili, popędziliśmy za nim, zostawiając upokorzoną Sandrę, której, po raz pierwszy w życiu ktoś dał kosza. Prawdopodobnie na tym kimś zależało jej najbardziej.
21. Lupinowie wdzięczni latorośli Blacków. Dodała Mary Ann Lupin Czwartek, 21 Sierpnia, 2008, 21:13
-MEEEEG!!! ŚNIADANIE!!!
Zerwałam się, niczym oparzona. Wyskoczyłam z łoża, trzymając się za serce. Po drodze zaliczyłam glebę, następując na długą, jedwabną koszulę nocną. Za sobą usłyszałam mściwe rechotanie Remusa.
Podniosłam się jednym, nerwowym ruchem z podłogi. Remus stał u wezgłowia mojego łóżka, z rękami założonymi do tyłu, i śmiał się pod wąsem.
-O ty! Pewnie uważasz, że to śmieszne?- oburzyłam się
-Bardzo!- odrzucił głowę do tyłu- To był wyborny pomysł, wrzasnąć ci prosto do ucha! Szkoda, że nie widziałaś swojej zestresowanej miny. Kiedyś tak wyglądał James, gdy po zjedzeniu dziesięciu czekoladowych żab i dwóch opakowań fasolek Peter wcisnął mu batony o smaku ogórków kiszonych… Nigdy nie zapomnę, jak gnał do kibla, aż spodnie po drodze zgubił… Chociaż, z drugiej strony, nie jestem pewien, czy powodem jego pośpiechu były te batony… Chyba wcześniej Syriusz oświecił go beztrosko, że Peter niechcący obsikał jego…
-Dobra, wystarczy!- przerwałam mu, bojąc się, że na dobre obrzydzi mi jedzenie.- To, co wy wyrabiacie, zakrawa na jakąś…chorą…wynaturzoną…
-Dobra, bez reprymend.- mruknął Remus.- Jest śniadanie.
-Usłyszałam, aż za dobrze!- burknęłam.- W tym domu można dostać jakiegoś zawału, lub innej choroby, spowodowanej nasileniem stresu… Boję się pytać, jak pobudka wygląda u Rogacza…
Zeszliśmy do kuchni na skromne, wiejskie śniadanko. Ostatnio nabrałam apetytu, nawet nie wiem, czemu.
-Dziś czeka cię niespodzianka!- zawołał do mnie Remus, ale nie wiedziałam, czy mówi to w ironii, czy naprawdę czeka mnie coś przyjemnego.
Przez otwarte okno wleciały dwie sowy.
-Do kogo?- mruknęła mama, przyzwyczajona do widoku sów, wlatujących codziennie w porze śniadania.
-Jeden jest do mnie.- mruknęłam, chwytając w locie zieloną kopertę.- Lily!
Droga Meg!
Jak Ci mijają wakacje? Ja z rodzicami i Petunią polecieliśmy do Brazylii na dwa tygodnie(mam tam daleką rodzinę), ale w połowie lipca już wróciliśmy. Mówię Ci, jak tam jest gorąco! Chociaż pewnie Ty o tym wiesz, w końcu, gdzie Ciebie nie było! Nie wyrabiałam… Ale o tym później, gdy się zobaczymy. Czy mogłybyśmy się spotkać, jakoś w połowie sierpnia? Jeśli możesz, to gdzie? Mam Ci do powiedzenia tak dużo…
Mnóstwo całusków od stęsknionej Lily!!!
PS.: Odpisz szybko!
Bardzo chciałam zobaczyć się z Lily. To dziwaczne uczucie pretensji, które towarzyszyło mi od kwietnia, niedawno minęło. Chciałam ją przytulić i przeprosić za te głupie dąsy. Przecież w końcu to nie jej wina, że James się w niej zakochał, to oczywiste. Zresztą, odkąd przyjechałam do domu czuję się wyjątkowo dobrze psychicznie. Wakacje trwały już od jakiś dwóch tygodni, a w domu wyczułam to, czego tak bardzo mi brakowało w szkole: to, że jestem komuś potrzebna. Z dala od roześmianej gęby Jamesa mogłam przemyśleć to uczucie w racjonalny sposób, i doszłam do pewnej dziwnej konkluzji, ale o tym zaraz.
-No tak, po przeczytaniu listu Łapy człowiek wspina się na intelektualne wyżyny słownictwa…- mruknął do mnie Remus, zwijając list, tak by mama nie odkryła, że Black to nie jest grzeczny, ułożony rycerz z szlacheckiego rodu- A chłopak jest taki inteligentny… Zawsze ma W ze wszystkich egzaminów, a nawet się nie uczy…
Zignorowałam to. Do Blacka nie odezwałam się od naszej pamiętnej kłótni. Między nami istniała zimna wojna, i wzajemna olewka. I niech tak pozostanie jak najdłużej…
Po umyciu zębów udałam się na górę, do pokoju. Opadłam na łóżko, i powoli opanowywałam emocję… Skup się na łapie…
Po kilkudziesięciu minutach rozpracowywania wyglądu kota, w którego będę się zamieniać podjęłam następne ćwiczenie.
Wyobraź sobie, że jesteś z Jamesem. Uniosłam różdżkę.
-Expecto Patronum…
Nic się stało.
-Kiedyś uchodził z ciebie niewielki strzępek, co ci się stało przez te kilka tygodni?- spytałam różanego patyka, ale nie odpowiedział, zresztą dobrze, bo gdyby to się stało, to zaczęłabym podejrzewać u siebie jakąś schizofrenię, czy coś… Efekt uboczny nadmiernego przebywania w towarzystwie Huncwotów…
Nie, problem jest w mojej głowie. Odkąd odkryłam źródło uczuć do Jamesa, odtąd wyobrażanie sobie, że z nim jestem kompletnie nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
Otóż, dwa dni po przyjeździe do domku rozpracowałam, jakie zalety musi mieć mój ideał, oczywiście, nie mogłam naginać tego do zalet Jamesa. Okazało się, że tak naprawdę Rogaczowi jest trochę daleko do idealnego, według mnie, chłopaka, począwszy od wyglądu, a skończywszy na zainteresowaniach. Jeszcze bardziej się od niego oddalił, gdy wypisałam wszystkie jego wady. Niektóre były mocno naciągane, ale trudno. W końcu James nie ma aż tylu wad, by się do niego zrazić…
Jednak, tak naprawdę, to nie wypisywanie cech trochę odsunęło ode mnie Jamesa. Raczej rozmowa, która nawiązała się któregoś wieczora przy kolacji.
-…I ciągle za nią łazi… Jeszcze nie zaczął drzeć się do niej publicznie „O, Lily!!!”, ale to tylko kwestia czasu.- Remus opowiadał o różnych perypetiach swych przyjaciół, obecnie opisując, że z nich wszystkich tylko James ma kogoś, w kim się zakochał.
Rodzice wyglądali na trochę zażenowanych tematem, jednak chwilę potem zaczęli z rozmarzonymi minami opisywać, jak to było z nimi.
-…Byliśmy w sobie zakochani po uszy!- westchnęła mama- Przyjaźniliśmy się bardzo długo, z pięć lat, zanim odkryliśmy, że łączy nas coś więcej. Jeszcze w szkole zaczęliśmy ze sobą chodzić, jakoś pod koniec szóstej klasy. Chyba nikogo nie kochałam bardziej od Johna… A te nasze spacery po błoniach…
Ja i Remus wymieniliśmy uśmieszki porozumienia.
-Ale nie zawsze było różowo.- mruknął tata.- W sumie, różowo było tylko na początku. Zgodnie z odwieczną tradycją wszystkich szlacheckich rodów, w pewnym wieku głowy rodów zawiązują magiczne przymierze, poprzez małżeństwo swoich dzieci. Oboje jesteśmy ze szlacheckich rodów, ale Reja jest urodzona naprawdę wysoko. No więc, wasi dziadkowie, a jej rodzice, postanowili ją wydać za starszego od niej o kilkanaście lat Abraxasa Malfoya…
-Żartujesz!- przeraziłam się. Lucjusz mógł być moim bratem, co za ulga, że mama wyszła za tatę…
Remus wytrzeszczył oczy.
-To było okropne!- przyznała mama.- A do tego John nie otrzymał posagu, bo wszystko zagarnął jego brat. No, i nie miał pracy. Rodzice za nic nie chcieli zmienić zdania, ale my bardzo się kochaliśmy, i nie wyobrażaliśmy sobie bycia bez siebie…
-No więc, na kilka godzin przed uroczystymi zaręczynami, wasza mama uciekła przez okno swej sypialni. Przyszła do mnie, ale nie miała gdzie spać. Nie chciałem, żeby jej było niewygodnie, a nie miałem w moim zastraszająco ciasnym mieszkanku nawet jednoosobowego łóżka, więc spałem na podłodze. Ale jej nie mogłem pozwolić na takie niewygody. Zawędrowaliśmy pieszo aż do domu brata Rei, waszego wuja, czyli tutaj. Biedak, był ciężko chory, a mieszkał sam w tym oto miejscu, odziedziczonym po ich rodzicach. On zawsze był przeciwny zmuszaniu Rei do małżeństwa z Abraxasem, udzielił nam więc schronu… Nasz potajemny ślub był najskromniejszy na świecie, ale przecież byliśmy razem, to się liczyło najbardziej… Razem dużo przeszliśmy, tak się rozróżnia prawdziwą miłość od zwykłego, pustego pożądania. Czy James pożąda tylko tej dziewczyny, czy naprawdę ją kocha?
Remus potrzebował kilku sekund, by skapnąć się, że ojciec go o coś zapytał. Otrząsnął się z lekkiego transu.
-Zależy od punktu widzenia… A jaka jest różnica?
-Duża- odparł powoli tata- Miłość jest wtedy, gdy gotów jesteś umrzeć za daną osobę. W parze z miłością często idzie cierpienie, tęsknota, pewne wyrzeczenia, ból… Takiej osobie musisz się całkowicie oddać, jesteście ukochanymi i przyjaciółmi jednocześnie… Poświęcasz się dla dobra tej osoby, chcesz dla niej jak najlepszych rzeczy, często własnym kosztem…
Remus spuścił lekko wzrok, a w swojej świadomości wyczułam pewną gorycz, która nim owładnęła.
-Pożądanie idzie w parze z miłością, ale w trochę innym wymiarze. Gdy jest samo pożądanie, to nie jest zbyt dobrze. Wtedy nie patrzysz na dobro kogoś, kogo kochasz. Chcesz być blisko niego w trochę inny sposób, niż wtedy, gdy darzysz go miłością. W tym drugim przypadku wystarczy ci jedynie jego obecność, rytm bicia serca. Gdy kogoś pożądasz, to wtedy oczekujesz od niego jakiś czynów, często hmmm…zbyt intensywnych…
-Ale nie zawsze, no nie?- podjęłam wątek- Niekiedy chciałbyś otrzymać po prostu całusa…
-…Ale nie wszystkim to wystarcza.- westchnął tata.- No, dzieciaki, dosyć tych ważnych, życiowych tematów, pomóżcie mamie zmywać…
Gdy już położyłam się spać, zaczęłam wałkować definicje, które usłyszałam przy stole.
Można by powiedzieć, że przyjaźnię się z Jamesem, ale…chyba nie mogę tego nazwać miłością. Dlaczego? Jakby się nad tym zastanowić, to sama nie wiem, ale to co czuję do Jamesa, to chyba nie to. Nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu, gdybym kogoś naprawdę kochała, chyba wyglądałoby to nieco inaczej, ale nie wiem, w czym tkwi różnica…
Westchnęłam z jakimś dziwacznym spokojem i słodką tęsknotą, gdy nasunął mi się ten, któremu będę obiecana przed ołtarzem. Ktoś na mnie czeka, wiem o tym. Może teraz nawet myśli o mnie, choć, oczywiście, nie ma zielonego pojęcia, kim jestem. Już go kocham, bo to on mnie wybrał, on chwyci moją rękę, i zapyta pełnym miłości i oddania głosem „Wyjdziesz za mnie?”. Uch, poćwiartuję, gdy ktokolwiek zniszczy tą wymarzoną chwilę…
Z drugiej strony zadrżałam na myśl o tych biednych kobietach, które wychodzą z kogoś z przymusu. Biedna mama, dobrze, że miała tatę…
Ogarnęła mnie jakaś dziwna trwoga, ale natychmiast ustąpiła, tak szybko, jak się pojawiła. Nie, to nonsens, rodzice nigdy by do tego nie dopuścili, nie wydadzą mnie za kogoś pokroju Malfoya, pozwolą wybrać…
Od tej pory czułam jakiś dziwaczny wstręt do Rogacza. Czyżby odkrycie, że to wyłącznie pożądanie, odsunęło mnie od niego? Czyżby mi przeszło?
Skupiłam więc całą wolę na chwili, w której stanę, w pełni szczęśliwa, przed moim przyszłym mężem.
-Expecto Patronum!- ponowiłam zaklęcie, czując rozpierającą radość.
Z różdżki wystrzeliło coś wielkiego, olbrzymiego wręcz. Tak się tym ucieszyłam, że rozproszyłam się, a obłok zniknął.
-Co to było?!
To Remus wszedł do pokoju, uśmiechając się entuzjastycznie.
-Patronus- odparłam.
-Niezła jesteś!- ucieszył się Remus.
-Wiesz, że ćwiczę animagię?- zawołałam, zanim zdążyłam się powstrzymać
Remus wytrzeszczył gały.
-Z pomocą twojego fiźniętego kumpla. On mi to podsunął.
-Typowe- burknął Remus.
-A Peter? On mi nie mówił, czy jest animagiem…
-Bo na razie nie jest. Dopiero próbuje. Przyszedłem do ciebie, bo jeszcze nie byłaś nad rzeką, a dziś jest taki upał…
-Rzeka?!- ucieszyłam się- Kocham pływać!
Remus rozpromienił się jeszcze bardziej.
-To chodź!
-Poczekaj, muszę odpisać Lily…
Naskrobałam tylko na kawałku pergaminu: „Spotkamy się na Pokątnej piętnastego. Przyjedziemy do mnie. Pasi? Całusy, Meg”, chwyciłam bez pytania sowę Remusa i wysłałam liścik. W korytarzyku natknęłam się na mamę.
-Och, kochanie, dziś jest tak gorąco… Przypomniało mi się, że wiosną zrobiłam ci sukienkę na takie dni, jak ten…
-Sukienkę?- skrzywiłam się mimowolnie.
-Tak, masz, przymierz. Właśnie ci ją niosłam…
Weszłam do pokoju i założyłam ubranie. „Hmm, nie jest aż taka tragiczna…” przeszło mi przez myśl. Sukienka była na zakończonych węzełkami ramiączkach. Sięgała nad kolana. Uszyta z delikatnego, przewiewnego materiału, tłoczonego w czarno-zieloną kratkę. Przewiązana była cienką, zieloną wstążką, sięgającą z boku do połowy łydek. Jej prostota była ujmująca, jednak czułam się dziwnie.
Zawiązałam lśniące loki w kucyk, i wyszłam do czekającego na mnie Remusa.
-Łau, nareszcie wyglądasz, jak dziewczyna!- zauważył z radosnym sarkazmem.
-Dzięki, ty, niestety, jeszcze nie doszedłeś do momentu, w którym nareszcie będę mogła ci to powiedzieć.
Remus udał obrażonego, i wyszliśmy z domu do pięknego, słonecznego lasu.
Niebo tego dnia miało wręcz granatowy odcień lazuru. W dalekich połaciach zagajnika koncertowały ptaki, a obok nas rozległo się brzęczenie jakiegoś owada. Po prostu pamiętny, upalny dzień lata…
Ja i mój brat podreptaliśmy ścieżką, w głąb lasu. Szliśmy około dziesięciu minut w zacienionym labiryncie pni. Przez korony wysokich drzew na ziemię padały złociste smugi światła słonecznego. Wreszcie, gdzieś na prawo rozległ się cichy plusk. Ogarnęła mnie euforia.
Skręciliśmy w głębszy las, dochodząc na brzeg czystej, średnio-szerokiej rzeki. Wysokie trawy szumiały na lekkim wietrze, a na tafli wody tańczyły wesoło błyski.
-Jest głęboka?- zapytałam, zachwycona
Remus przekrzywił głowę.
-To zależy. W tym miejscu sięgałaby ci do biustu.
-A dalej?- zapytałam, patrząc tęsknie na miejsce, gdzie woda znikała za zakrętem.
-Dalej nigdy nie byłem. Tam jest niebezpiecznie.
-Niebezpiecznie?- spytałam, unosząc brew.- Skąd wiesz?
-Rodzice mi mówili, że pod ŻADNYM pozorem nie mogę tam się zapuszczać. Tylko to miejsce jest dla nas dozwolone.
-No tak, a ty ich zakazów zawsze słuchasz, no nie?- mruknęłam z sarkazmem.
-To, co wyrabiam w szkole, grozi szlabanem. Jeśli bym ich teraz nie posłuchał, mogłoby się to dla mnie skończyć kalectwem, lub śmiercią. To kompletnie co innego.
Kiwnęłam głową.
Remus podskoczył dziarsko, promieniejąc jakąś dziecięcą radością.
-No, to teraz do wody!!!
Błyskawicznie zerwał z torsu koszulkę, cisnął ją na ziemię, i w swoich wytartych dżinsach wskoczył z dzikim wrzaskiem do wody, zwijając się w kulkę w powietrzu.
-Remus, ale z ciebie opanowany kujon!!!- zaśmiałam się, gdy mokre, brązowe włosy przebiły powierzchnię.
Remus kilkanaście sekund potem zawył dziko, i wyskoczył z wody, niczym z ognia. Stanął przy najbliższym drzewie, i trząsł się.
-Lód!- zdołał tylko wykrztusić.
-Masz chyba opóźnioną reakcję.- zaśmiałam się z niego. Wyglądał komicznie!
-Sama tam wejdź! Chciałbym cię zobaczyć, jak trzęsiesz się gdzieś na czubku sosny!- powiedział wyniośle.
Ruszyłam pewnie ku czystej wodzie, ale wiedziałam, że zaraz pobiję rekordowy czas wspinania się na drzewo.
Zdjęłam rzymianki i wkroczyłam bosymi stopami w orzeźwiającą toń. Zmroziło mnie do szpiku kości, ale nie chciałam dać braciszkowi tej satysfakcji, więc poczęłam brodzić w lesie traw, tam, gdzie woda sięgała zaledwie do łydek. Rozgarniałam delikatnie kolejne źdźbła, powoli przyzwyczajając się do zimna. Wiatr muskał mnie w twarz, grał w trawach. Był taki cudny dzień…
-Meg, ja idę do domu, na chwilę.- usłyszałam głos Remusa
Zapuszczałam się dalej w trawy, ciągle brodząc na płyciźnie. Na brzeżku rosły drobne, niebieskawe kwiaty. Bezwiednie zaczęłam je zrywać, wpatrując się w równoległy brzeg. Poczęłam pleść wianek, wspaniały symbol lata…
Remus nie wracał kilkanaście minut. Biłam się sama ze sobą, czy mam wkroczyć głębiej. W tych trawach było w sumie całkiem przyjemnie. Powoli osadziłam wianek na moich skroniach.
-Meggie! Oddychaj, przybywamy!!!- usłyszałam głos i zdrętwiałam.
To był taki cudny dzień. Był.
Ruszyłam w drogę powrotną. Na piaszczystym brzegu, na którym zaledwie kilkanaście minut stałam z Remusem znajdowały się trzy osoby, których kompletne się nie spodziewałam, plus mój brat.
-To jest ta niespodzianka!- ucieszył się Remus
-Taa…- mruknęłam z udawaną radością.
-Luniaczku, jak mogłeś zostawić swą uroczą siostrzyczkę na pastwę losu?!- zakrzyknął James- Przecież byśmy się spytali, gdzie jesteś.
-Myślisz, że jestem jakąś nie pozbieraną lalą, i sama sobie nie poradzę?- spytałam z pogardą.
Black chrząknął ostentacyjnie co zapewne miało oznaczać, że taka właśnie jestem. Nie pozostałam mu dłużna.
-W sumie Remus miała rację, że po was poszedł- powiedziałam głośno.- Niektórzy z was nie potrafią formułować zdań, jak ludzie. Wolą się komunikować w języku trolli, co oczywiście w przypadku tej osoby jest całkowicie wytłumaczalne.
Wszyscy, prócz Petera, w mig złapali aluzję, dotyczącą chrząknięcia Blacka. Zmroził mnie nienawistnym spojrzeniem, i już rozchylił usta, by też mi dowalić, ale Remus szybko dostrzegł niebezpieczeństwo i wtrącił lekko zdenerwowanym głosem.
-Chłopaki, ścigamy się do wody?- i wbiegł z galopu do rzeki. Wszyscy zdjęli buty.
James szybko ściągnął koszulkę, gnając w stronę przejrzystej toni, Peter rzucił się do wody, tak, jak stał, a Black leniwie rozpiął swoją czarną koszulę, nie zdejmując jej. Począł przechadzać się z wyniosłą miną po czystym piasku, zakładając ręce z tyłu. Reszta wrzeszczała dziko w wodzie, nawołując Blacka, ale on ich ignorował, kontemplując jedną, jedyną chmurę, która wolno toczyła się po niebie. Bezwiednie zawiesiłam na nim wzrok, zapominając na chwilę, że jest wstrętnym kretynem. Wyglądał imponująco, oświetlany blaskiem słońca. Czarne, długie, sterczące po bokach i na wszystkie strony włosy lśniły srebrzystą poświatą, poruszane do tyłu lekkim dmuchnięciem wiatru. Jedno skrzydło czarnej, rozpiętej koszuli odwinęło się z powodu wiatru, ale Black się tym nie przejął, wsadzając dłonie głęboko do kieszeni czarnych spodni. Jego oblicze było łagodne, niewinne wręcz, ale w dużych, zmrużonych lekko od dołu oczach czaił się bunt.
Otrząsnęłam się, i spojrzałam na szalejącego Jamesa. Czarne włosy miał zupełnie mokre, ale niczym się nie przejmował. Był wyjątkowo ładny, nawet, jak wyglądał niczym zmokła kura. Ale wiedziałam, że trudno mi w nim szukać na siłę zalet, jak to robiłam dawniej. Nie, to już nie to… Coś mnie od niego na zawsze oddzieliło, tylko co? Na pewno porównanie go do ideału zrobiło swoje, uświadomienie sobie, że go nie kocham jeszcze więcej… Ale to nie mogło być to. Coś innego musiało mi pomieszać w głowie, ale nie miałam pojęcia, co. Muszę to w sobie odkryć…
-Meggie, chodź! Jest wyczep!!!
-Wyczep?- uniosłam brwi- Hmm, James, co za słowo…
-No, nie filozuj już, tylko wskakuj! Sorry!- urwał, gdy otwierałam już usta, by mu coś powiedzieć.-Nie filozofuj! Nie „nie filozuj”…
Odwróciłam wzrok, kręcąc głową. Machinalnie spojrzałam na Blacka, i uświadomiłam sobie z irytacją, że wpatrywał się we mnie intensywnie od pewnego czasu. W jego spojrzeniu było tyle dziwnych, niezbyt przyjemnych emocji, że odetchnęłam z ulgą, gdy natychmiast odwrócił wzrok, kiedy zorientował się, że na niego spojrzałam. Patrzyłam na niego podejrzliwie kilkanaście sekund, a on wpatrywał się w kumpli, po czym za chwilę znów zerknął w moją stronę. Po raz drugi natychmiast odwrócił wzrok ode mnie, uśmiechając się pod nosem.
Coś mocno szarpnęło mnie w pasie.
-Ach!!!
Zorientowałam się, że to były czyjeś ramiona. Ktoś ze mną wpakował się pod wodę. Otworzyłam ze strachu oczy. Przed moją twarzą, zaledwie cal, znajdowała się roześmiana gęba Jamesa. Szybko przebiłam głową taflę wody.
James śmiał się w niebogłosy, gdy też się wynurzył.
-To było typowe dla ciebie!- powiedziałam z zimną ironią.
-No co?- parsknął- Na następny ogień pójdzie Łapa!
Black odsunął się w bezpieczną od Jamesa strefę, i usiadł pod jednym z drzew, ściągając koszulę, by zarzucić ją sobie na głowę. Spod materiału dało się słyszeć ciężkie westchnięcie frustracji.
Reszta Huncwotów wymieniła tak przerażająco mściwe, porozumiewawcze uśmieszki, że na moment miałam ochotę ostrzec Blacka, by nie tracił ich z oczu. Ale oni, w idealnej ciszy już zbliżyli się do biedaka, który ich nie widział. James złapał na milczące „trzy-cztery!” za obie nogi, Remus za jedno ramię, a Peter za drugie, i rozhuśtali go mocno. Zanim Black zorientował się, że już nie spoczywa na bezpiecznym mchu, leżał na dnie. Przez chwilę nie wynurzał się, po czym jego głowa przebiła taflę. Był tak wkurzony, że Huncwoci przez moment wykonali zgodny odruch brania nóg za pas.
Jego koszula płynęła wolno z prądem rzeki, w końcu zatrzymując się na mnie. Chwyciłam ją, by nie odpłynęła dalej. Słońce zaszło. Zerknęłam na niebo. W ciągu tych kilku minut pojawiły się liczne chmury, które jednak nie zasłoniły nawet w czwartej części błękitnego nieba. Black zdusił w sobie dziki ruch furii, a ja ruszyłam ku plaży, wlokąc za sobą jego koszulę.
Nagle, gdy przeprawiałam się przez największą głębię, usłyszałam gdzieś na lewo straszliwy hałas.
Tylko Black cokolwiek zauważył, bo reszta wciąż dusiła się ze śmiechu na plaży.
-Uważaj!- jęknął z przerażeniem
Zanim się zorientowałam, oberwałam czymś w tył głowy tak mocno, że zobaczyłam gwiazdy. Oszołomiona potwornym, porażającym bólem, zostałam zepchnięta razem z czymś, prosto na dno. Straciłam świadomość na moment, lecz trochę ją odzyskałam, na tyle, by zauważyć, że nie mogę wypłynąć na powierzchnię. Coś blokowało mnie z tyłu. Otępiona wszechogarniającym bólem wierzgnęłam, raniąc sobie nogę. Nie mogłam nabrać powietrza, moje płuca były puste. A więc zginę… Śmierć przyjdzie szybko, ale ja nie chcę umierać… Nie czułam już kompletnie nic, prócz bólu w płucach, nodze i głowie. Przed oczami mignęła mi nagle czyjaś ręka. Złapałam ją mocno, ale nie mogłam nawet się ruszyć. Poczułam, że ktoś majstruje przy mojej sukience na plecach, po czym ktoś chwycił mnie oburącz w pasie. Kręgosłup bolał mnie niemiłosiernie, ale zdołałam opleść czyjąś szyję ramionami.
Wypłynęliśmy na powierzchnię, a do moich płuc nareszcie dostał się upragniony tlen.
-Nie ruszaj się…- usłyszałam w uchu ostrzegawczy głos. Ktoś płynął ze mną ku brzegowi. Nie miałam w ogóle siły, by się go trzymać, ale pod stopami nie wyczuwałam gruntu-musieliśmy być głęboko. Gdzieś z daleka dobiegały do mnie przerażone wrzaski, nagłośnione dwa razy przez moją otępiałą głowę. Nie otwierałam oczu. Puściłam czyjąś szyję, pozwalając, by zabrał mnie nurt.
Ktoś zmienił taktykę-objął mnie wyjątkowo mocno, sterując już bez użycia rąk.
Osoba wyniosła mnie na plażę, kładąc na piasku, a sama padając na kolana. Usłyszałam szybkie kroki. Uchyliłam powieki, ale widziałam wyłącznie mgłę.
-Straciła świadomość!- usłyszałam jęk- Nie rozpoznaje nas!!!
-Meg! Nie umieraj!- ktoś chwycił mnie za rękę.- Nie opuszczaj mnie! Och, po co tu leźliśmy!
-Trzeba ją zanieść do twojej mamy.- nowy głos, chyba najspokojniejszy
-Meggie!!!- jakiś skrzekliwy głos wdarł się brutalnie do moich ośrodków słuchowych.- Zrobię jej sztuczne oddychanie!
-Nie wygłupiaj się, James!- spokojny głos się zdenerwował- Te mugolskie środki…
Ktoś podniósł mnie z ziemi. Traciłam świadomość coraz bardziej… To wszystko bez sensu, cała ta bieganina…
***
Te oczy… Czarne jak noc, puste… Ale była w nich i miłość, i jakiś żal. Ogarnia mnie niewiarygodne współczucie… Och, to spojrzenie… Oddałabym wszystko, by w nim utonąć… To te oczy są dla mnie najdroższym skarbem na świecie…
***
-Auu…- syknęłam.
-Leż, bo jeszcze bardziej się uszkodzisz.- usłyszałam spokojny, ale sztywny głos.
Usiadłam na łożu. Znajdowałam się w moim pokoju. Poczułam, że głowę przewiązuje mi gryzący bandaż, tak samo nogę.
Na fotelu przy moim biurku siedział Black. Wpatrywał się w okno, ale za chwilę zawiesił na mnie lekko(przynajmniej według niego) pogardliwe spojrzenie, jednak nie do końca mu się to udało, bo w jego oczach dostrzegłam ostro tamowaną troskę, a nawet ulgę.
Black wstał bez słowa i wyszedł. Po chwili wrócił z Remusem, mamą(tata był w pracy), Jamesem i Peterem.
-Meg!!!- wrzasnął od razu James, a ja myślałam że ogłuchnę- Dostałem o ciebie nieomalże zawału!
-Co… co się stało?- wymamrotałam słabo.
Mama usiadła na moim łóżku, Peter przy biurku, James na mojej pufce od toaletki, Remus na poduszce koło mnie, a Black oparł się o framugę drzwi, starają nie zwracać na siebie uwagi. Wszyscy, prócz niego, wlepili we mnie wzrok. On za to wlepiał swój w podłogę.
-Jakieś drzewo się na ciebie osunęło.- wymamrotał James- I przygniotło tak, że nie mogłaś wypłynąć. Przynajmniej tak uważamy, bo długo cię nie było. Syriusz skoczył od razu po ciebie.
Coś dziwnego osunęło się do mojego żołądka. Black?! Myślałam, że wyratował mnie James, lub Remus… Peter by chyba nie dał rady, jest za niski, ale Black?
Coś w mojej głowie skarciło mnie za ten moment wdzięczności do niego. To nie zmienia faktu, że jest skończonym idiotą… Hmm, no, może szlachetnym i dzielnym skończonym idiotą…
Mama uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Jesteś wielkim rozrabiaką, Syriuszu, wiem o tym, ale dla mnie jesteś także bohaterem. Słyszałam, że nie umiesz pływać. Niewielu podjęłoby się tego ryzyka… Moja rodzina będzie ci za to wdzięczna do końca życia!
-No!- ucieszył się Rogacz- Szkoda, że nie widziałeś siebie w akcji!
Wszyscy przenieśli na niego pełne uwielbienia i wdzięczność twarze. On tylko mruknął coś niezrozumiale pod nosem, wpatrując się nadal w mój dywan…
Hmm, czyżbym zawdzięczała życie Blackowi? Niezbyt mnie to cieszy, w końcu go nienawidzę… No, bez przesady, może tylko nie znoszę…
20. James kocha sporty ekstremalne-szczególnie gonitwy za pędzącym pociągiem Dodała Mary Ann Lupin Czwartek, 31 Lipca, 2008, 20:50
Wiem, że ta niocia jest mikruska, w porównaniu do moich ośmio-dziewięciostronicowych gigantów. Ale myślę, że pod względem jakości jest niezła. Specjalne podziękowania dla mojej "rycerzowatej" siostry-Natalii.
Nadszedł wreszcie dzień, wyczekiwany przez niektórych, ale przez większość przeklęty.
Zgromadziliśmy się przy wozach.
-Masz wszystko?- zakrakała Lily, ale ja nie odpowiedziałam. Wpakowałam się do wozu razem z Sevem. Za nami wsiadła Lily, niestety.
Trzymałam w objęciach koszyk z moim kotkiem, głowiąc się nad imieniem dla niego. Rzadko go widywałam. Chodził własnymi drogami.
Wpadłam na niezły pomysł-nazwę go Julian-męska wersja imienia mojej ukochanej mamy, która za mnie umarła…
Severus i Lily nawijali, co im na język ślina przyniesie, a ja wpatrywałam się w piękne pagórki. Wreszcie dojechaliśmy do stacji Hogsmeade.
Wsiedliśmy w trójkę do jednego przedziału. Słyszałam, jak Huncwoci kotłowali się na korytarzu, wrzeszcząc coś niezrozumiale.
Po drodze mało rozmawiałam z moimi towarzyszami. Patrzyłam na nieustannie zmieniający się obraz za oknem. Kupiłam trochę Fasolek Wszystkich Smaków i zajadałam się nimi, podczas, gdy Lily uczyła jakiś bzdur Severusa.
-Meggie, czy mogłabyś na chwilę pójść do nas?- spytał Remus, który wszedł do naszego przedziału. Atmosfera zagęściła się-Sev spojrzał spode łba na Remusa, ale on się nie speszył, tylko gestem przywołał mnie do siebie.
Poszliśmy więc korytarzem, w stronę lokomotywy, gdzie mieścił się przedział daunów. W środku kotwasili się pozostali Huncwoci. Peter skakał przy oknie i darł się. Black szeptał coś do Rogacza. Oboje spojrzeli na mnie-Rogaś uprzejmie, Black pogardliwie.
-Czego?- spytałam Remusa- Chciałeś coś?
-Hmm, w sumie to James coś chciał…- mruknął Remus.
James wyszczerzył zębiska.
-Odwróć się na chwilę, skarbie.- zaśmiał się. Wykonałam jego polecenie ze strachem o własną skórę-po Jamesie można się spodziewać różnych pomysłów.
Po pewnym czasie Remus wykrzyknął „Co wy… Na mózg wam padło?!”, a ja odwróciłam się z trwogą.
Blacka nie było w przedziale, za to na tle pięknego, górskiego krajobrazu mignęła mi syra… Jamesa. Rozdziawiłam buzię. Oni są naprawdę postrzeleni-weszli na… dach pociągu…
Noga Jamesa z butem zniknęła z pola widzenia, a ja podleciałam do otwartego okna. Nawet nie zdążyłam wyjrzeć, a już pochwyciły mnie jakieś ręce i podciągnęły do góry. Wrzasnęłam ze strachu, a sekundę później… siedziałam już na dachu parowca, który pędził bardzo szybko.
-James, ty idioto!!!- jęknęłam i przywarłam płasko do powierzchni dachu. Przede mną stali Black i Rogacz. Jak oni wytrzymywali?!
-Rozluźnij się, maleńka!- wrzasnął dziko rozradowany James.- Tańczymy taniec Hula!
I zaczął tańczyć zadziwiająco podobnie do lasek z Hawajów, falując rękoma i biodrami. Black zrobił minę w stylu „Huncwoctwo czyni wariatem” i położył się na dachu, zakładając ręce za głowę, jakby drzemał.
-Zasłaniasz mi słońce, czopku!- zawołał, przekrzykując hałas, jaki robił pociąg.
-Złazić na dół, zdaunione dzieci!!!- usłyszałam wrzask Remusa.
-Remus, ratuuj!!!!- krzyknęłam, przerażona.
-Ja też tam chcę!!!- usłyszeliśmy jęk Petera.
-Nie, Glizduś, to nie dla dzieci…- mruknął znudzony Black.
W tym czasie James wlazł na komin i rozłożył ręce, zamykając oczy.
-JESTEM KRÓLEM ŚWI…
Reszta jego wrzasku zamieniła się w zdumiony ryk, gdy z całej pary wyrżnął czerepem w sklepienie tunelu, do którego wjeżdżał pociąg.
Black ryknął niekontrolowanym śmiechem, a James z otumanionym wyrazem twarzy runął z powrotem na dach pociągu.
Zaczęłam się już przyzwyczajać do pędu i nawet stanęłam niepewnie, gdy z jednego z okien wyjrzała sina twarz jakiegoś ślizgońskiego prefekta.
-ZŁAZIĆ MI, WY DWAJ, ALE JUŻ! NIE MACIE MÓZGÓW?! CZEKAJCIE, JUŻ JA WAM DAM GRASOWANIE PO DACHU…
Widocznie mnie nie zauważył.
Prefekt wykonał ruch, jakby wybierał się na dach. Black i Potter wydali z siebie krótki kwik przerażenia, po czym James złapał mnie za nadgarstek i… dostałam zawału, bowiem poratowali się dziką ucieczką na koniec pociągu, skacząc przez wszystkie napotkane kominy.
-JAMES!!! ZABIJĘ CIĘ! BOJĘ SIĘ, IDIOTO! ZARAZ SPADNIEMY!
-Zabijaj mnie potem, na razie depczą nam po piętach…
Dobiegliśmy na sam koniec pociągu. Prefekt na szczęście nie wszedł za nami.
-No, to pozbyliśmy się natręta!- uśmiechnął się Rogaś- Schodzę…
I wskoczył do ostatniego przedziału.
Usłyszeliśmy dziki wrzask, potem „Uuu!” Rogacza. Z przedziału dochodziły podejrzane odgłosy, po czym James wskoczył z powrotem na dach, z trochę otumanionym wyrazem twarzy, na której tkwiły liczne ślady ust, pomalowanych na krwistoczerwono.
Black rzucił mu pytające spojrzenie.
-No co?- ucieszył się tępo James- Tam były laski, które przebierały się ze szkolnych szat… Niektóre nawet nieźle całowały…
Black pokręcił głową z politowaniem.
-Imprezka!!!- wrzasnął podniecony James i zaczął tańczyć jakieś disco. – Oh, yeah! Come on, baby!
Black ukrył ze wstydu twarz w dłoniach. Zaraz potem ja i on uchyliliśmy się przed nisko położonym, pędzącym na nas prętem, który, oczywiście, trzepnął Jamesa, prosto w łeb.
-Czy mi się wydaje, czy usłyszałem zdumiewająco pusty odgłos?- zaśmiał się Black, ale James zachwiał się, stracił równowagę i z wyjątkowo zdumionym spojrzeniem i z oczami w zeza, runął w dół, na tory.
-JAMES!!!- wrzasnęłam, przerażona i położyliśmy się na krawędzi. James poderwał się, jak oparzony, i zaczął szybciutko popylać za naszym pociągiem.
-No, może trochę szybciej, bo nie zdążysz…- parsknął Syriusz, a James zaczął się śmiać z zaistniałej sytuacji:
-Kocham spędzać czas w nietypowy, oryginalny sposób!- wrzasnął.
Miał taki wyraz twarzy, że coś mi przypomniał. Wyglądał tak komicznie, z tymi pomykającymi szybko nóżkami, że nie mogłam się powstrzymać
-James, wyglądasz, jak Filifionka!- zaśmiałam się, a Jamesa zgięło w pół ze śmiechu, przez co zatrzymał się i znikł za zakrętem.
Black leniwie, bez pośpiechu, wyciągnął różdżkę, po czym przywołał nią Jamesa.
-Accio.
James po chwili stał już na dachu pociągu, dysząc ciężko i śmiejąc się.
-Wracajmy może, co?- zaproponowałam.
Mieliśmy problem ze znalezieniem przedziału.
-Mówię wam, to na pewno wasz przedział!- powiedziałam.
-A założymy się?- zawołał James.
-Dobra, robicie to na własne ryzyko. Skoro to wasz przedział, to ja idę do swojego…
I wskoczyłam, tak jak myślałam, prawidłowo.
Lily wypruła się, gdy zauważyła, że wskakuję do przedziału przez okno.
-Co ty tam robiłaś?!
-Dłuższa historia!
Na korytarzu rozległ się dziki ryk furii. Chwila ciszy…
Otworzyło się okno i do naszego przedziału, z dachu, wpadł z szaleńczym wrzaskiem Black, potem, z jeszcze większym rykiem James, a na końcu ten sam prefekt, który miał kłopoty z nimi, gdy wysadzili pociąg. Prefekt wydawał ów dziki ryk furii, goniąc biedne, zdaunione dzieci, które prawie pogubiły nogi, ratując się dziką ucieczką.
Cała trójka wyleciała z przedziału i popędziła gdzieś w kotłowaninie.
Sev zrobił zdziwioną minę.
-Prefekt? Na dachu? Chyba mam schizy…
Gdy makabryczny ryk ustał, poszłam do przedziału chłopców.
Remus i Peter niemiłosiernie zlewali się z oszołomów.
-Jak ten prefekt znalazł się na dachu?- spytałam
Black wzdrygnął się, ale James zachichotał.
-No więc… Miałaś rację. To nie był nasz przedział, w którym wylądowaliśmy. Siedział tam ten prefekt… Ale najgorsze było, że nie zauważyliśmy go. I Syriuszek wylądował tyłkiem na jego kolanach…
Remus i Peter wybuchnęli jeszcze większym śmiechem, a Black spalił cegłę. Mimo wszystko, parsknął śmiechem.
-No co? Fajnie było…
-Zaległa cisza, potrzebna prefektowi, by skumał, że właśnie dwóch uczniów było na dachu- kontynuował swą opowieść James- A Syriusz, znacie go… Wyszczerzył się do niego w nieskazitelnym uśmiechu i zawołał „Siema!”. Wtedy prefekt dostał apopleksji ze złości. Ledwie zwialiśmy na dach, taka tam się zrobiła pożoga… Ale nie przewidzieliśmy, że ten prefekt jest bardziej ekstremalny, niż ślizgoński… W każdy razie, jak zwał, tak zwał, poleciał za nami na dach. No, i wpadliśmy do pierwszego lepszego przydziału, bo dostaliśmy zbiorowego stresa. Przecież kolo nad sobą nie panował, mógłby trwale uszkodzić nasze urokliwe buzie, waląc pięściami na odlew…
-No, jakby walił pięściami na odlew, to raczej by wam te buzie wreszcie wyprostował…- mruknęłam, a Peter i Remus ryknęli śmiechem.
-A teraz wrócę do przedziału…- mruknęłam, po czym odeszłam.
Severus i Lily rozmawiali o czymś, a gdy weszłam do przedziału, usłyszałam strzępek rozmowy:
-Ten Potter ma nie poukładane w głowie!- rzekła ze złością Lily- Dostałam zawału przez niego! I niech mi więcej nie wysyła walentynek! Tak wpadać przez okno…
Podróż po kilku godzinach dobiegła końca.
-Pa pa, Meggie!- James zmiażdżył mnie, udając płaczącego- Pisz do mnie liściki, bo nie wyrobię…
-Co, tak cię wszyscy ignorują?- mruknęłam, a James cmoknął mnie w policzek, po czym szepnął „Ćwicz animagię i patronusa!”
-Będę ćwiczyć…- szepnęłam, patrząc mu głęboko w oczy, by pochłaniać ich orzechową głębię.
-No, to miłych wakacji!- i Peter przytulił mnie mocno- Mam nadzieję, że wytrzymasz z Remusem całe dwa miesiące!
Zaśmiałam się.
-Och!- Remus zaczął płakać na niby- Do widzenia, Mary Ann! Chodź tu do mnie to cię przytulę na pożegnanie!
Wszyscy roześmiali się, po czym James, Peter i Black udali się do swoich rodzin.
-Pa, Meg!- Lily przytuliła się do mnie, a mnie złapał dziwny, nieprzyjemny skurcz w brzuchu- Będziesz pisać, dobrze? Bo ja nie mam sowy…
Kiwnęłam sztywno, a Lily oddaliła się.
-No, to na razie!- Sev uśmiechnął się smutno.- Czekają mnie ciężkie wakacje, ale każde takie były…
Uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem. Coś drgnęło w moim sercu, gdy patrzyłam w jego czarne oczy. Biedny Sev…
Przywitałam się z rodzinką i w czwórkę udaliśmy się na mugolski peron…
19. Podły wykorzystywacz! Dodała Mary Ann Lupin Środa, 30 Lipca, 2008, 22:27
Syriusz zaśmiał się przenikliwie.
-Naprawdę uważasz, że mam w sobie coś ze szlachty?
Oplotłam ramieniem pień dębu. Obserwowałam falującą miarowo taflę jeziora. Na chwilę ten widok przesłonił mi mój towarzysz, stając naprzeciw. Zastanowiłam się nad jego pytaniem i odparłam powoli
-No, masz w coś takiego w spojrzeniu, przecież ci mówiłam…
Zapatrzyłam się na chmury ponad jego ramieniem. Niebo było żółto-niebieskie, muśnięte delikatnymi różowo-złotymi smugami. Tak piękne i tak dalekie… Niczym James…
Trochę mnie denerwowało, że cały czas Syriusz pochłaniał mnie wzrokiem. Tak trudno mi było skupić spojrzenie na jego twarzy, skoro obecnie istniał dla mnie tylko James. Nie patrzyłam więc w oczy Łapy, on jednak sam wkrótce zareagował.
-Bo widzisz…- spuścił wzrok- Pochodzę z bogatego, starożytnego domu Blacków… Cieszymy się niezłą sławą… Wielcy Blackowie, panowie ogłupiałych, ciemnych mugoli i mas…
Było coś w tonie jego głosu, co kazało mi utkwić wzrok w jego spuszczonej głowie.
-Coś taki cyniczny?- zainteresowałam się.
Syriusz przeniósł wzrok ze swych butów na mnie.
-Cyniczny?- uniósł brwi- Ja? Nie… Po prostu zachwycam się moją rodzinką…
-Nie lubisz jej?- przerwałam mu.
Syriusz zaśmiał się smutno.
-Hmm… Dobre pytanko, kotku. Lubię. Na odległość, rzecz jasna… Im większą, tym lepiej…
Uśmiechnęłam się do niego ze współczuciem.
-Masz rodzeństwo?- mruknęłam pytająco po chwili milczenia.
-Teoretycznie…- mruknął zdawkowo, po czym dodał- Regulus, mój brat. Jest o dwa lata niżej, w Slytherinie…
-Ty też miałeś tam być, no nie?- spytałam cicho i ostrożnie.
Syriusz nie odpowiedział, za to ponownie spuścił wzrok, tym razem na cały czas mruczącego kotka.
-Zrozum…- powiedział nagle, kręcąc głowa, by starannie dobrać słowa- Wstajesz rano, w łożu, niczym król. Baldachim, śniadanie do łóżka, takie klimaciki. I do tego skrzat. Skrzat, przynoszący ci wszystko. Każde kiwnięcie palcem jest dla niego rozkazem. Każdy starożytny puchar opatrzony jest dumnym herbem Blacków. W całym domu znajdujesz podejrzane przedmioty czarnomagiczne, nieszkodliwe dla mnie, bo przecież jestem boski Black. A mój piep… Sorry… NIENORMALNY brat wiesza nasze nieskazitelne, ślizgońskie drzewo genealogiczne nad łóżkiem. Ja to bym tego świństwa przez rękawiczki nie ruszył. Po domu chodzisz niczym książę, nie śmiejesz się głośno, nie biegasz. Jakbyś kij połknęła…
Położyłam mu dłoń na ramieniu, a on ciągnął dalej, w głosie narastała gorycz.
-Na wystawne obiady przychodzą wytworne odłamy naszego drzewa, wraz z całą rebiatą. Moje kuzynki widuje w każdą niedzielę. Ze wszystkich są niezłe lale z kijem w gardle, no, może poza Andromedą. Ona jedyna jest naprawdę w porządku. Ale Narcyza… A o Belli to nie wspomnę. Moim skromnym zdaniem, to ona jest w sumie fiźnięta, ale nikt tego nie przyjmuje do ograniczonej świadomości.
Zamilkł, by pohamować potok emocji.
-Syriuszu…- wsparłam ręce na biodrach i przyjrzałam mu się współczująco.
Wlepił we mnie świdrujące spojrzenie.
-Wiem jak to jest gdy… Gdy życie jest dla ciebie takie złe. Dopiero pół roku temu poznałam moich rodziców…- opowiedziałam Łapie, od a do zet, całą historię mojego życia- A nawet teraz, gdy znalazłam wreszcie niszę do życia, czuję się taka… niepotrzebna. Ludzie mnie może i lubią, ale nie czuję, żebym była dla kogoś najważniejsza. Rodzice mają siebie, Sev ma Lily, wy w czwórkę też macie siebie. Ale ja nie mam nikogo…
Syriusz zmarszczył brwi, a ja uwalniałam wodospad niepohamowanych uczuć, nagromadzonych przez cały dzień. Pod koniec mojej wypowiedzi już prawie płakałam. No i zapędziłam się
-…zawsze byłam sama, zawsze!!! A teraz, gdy po raz pierwszy się zakochałam to ta osoba mnie nie widzi! Co z tego, że ja coś czuję skoro to się nigdy nie liczyło?!
Zamilkłam i zamknęłam oczy. Nie myślałam o niczym, tylko o Jamesie. Nienawidziłam Lily. Za co? Za to, że istnieje…
Zaczęłam płakać. Nie byłam na tyle głupia, by wygadać się przy Łapie o Jamesie. Ukryłam twarz w dłoniach i płakałam histerycznie z tęsknoty za Jamesem. Syriusz przytulił mnie, a ja łkałam w jego koszulę. Nie obchodziło mnie, czy to Syriusz, czy Lucjusz Malfoy, czy Slughorn. Potrzebowałam kogoś, kto naprawdę mnie pocieszy. Ryczałam więc tak rozpaczliwie, jak w sowiarni. Syriusz obejmował mnie jednym ramieniem, a drugim gładził uspokajająco moje loki.
-Wszystko będzie dobrze!- szeptał- Człowiek, który wie, po co żyje, przetrwa najgorsze warunki.
Nie pomogło.
-Ale ze mnie czop! Przecież miałem cię pocieszyć, a ty tak cierpisz!- jęknął z rezygnacją- Wiesz, ja nawet nie widuję własnego ojca! Ciągle załatwia własne sprawy i głowi się, jak tu powiększyć rodzinny majątek. Gdyby nie wspólne kolacje, to miałbym podstawy, by przypuszczać, że nie mam ojca. Moja matka mogłaby mieć mnie ze swym skrzatem, a sądząc po mej subtelnej mordzie, to bardzo prawdopodobne…
Wydałam lekkie parsknięcie, ale płakałam dalej.
-Waćpanna wybaczy!- podjął ponownie Łapa- Pójdę za potrzebą.
Oderwał się ode mnie i znikł za drzewem. Osunęłam się na kolana, nieświadoma, że podpórka sobie poszła.
Pół minuty później poczułam na policzku gorący oddech. Odjęłam dłoń od twarzy.
Obok mnie stał jakiś pies, merdający ogonem. Usiadł przy mnie.
-Znam cię skądś…
No tak! Gadałam z tym samym psem w zimie.
-Co tam u twojego pana?- mruknęłam
Pies szczeknął radośnie, po czym oparł łeb o mój bark.
Mimowolnie przytuliłam się do niego, zatopiłam dłoń w jego aksamitnej sierści.
Panował spokój. Względny spokój…
-Wiesz co, piesku? Syriusz jest w porządku. Kiedy ostatnio z tobą rozmawiałam to byłam z nim pokłócona. Teraz potrafi przytulić, pocieszyć… Och, żeby tak James mnie przytulił…
Pies podniósł łeb.
-…ale on kocha Lily. A moje serce krwawi.- dodałam z goryczą
Piesek pisną cicho
-James Potter… pierwszy i ostatni chłopak w którym się zakochałam…
Pies skamlnął i uciekł.
Po pewnym czasie przestałam płakać, bo zwyczajnie wszystko wypłakałam. Została tylko tępa beznadzieja, bolesna rozpacz nad całym życiem.
Czekałam na bardzo rozgarniętego Łapę chyba z pół godziny. Nie przyszedł.
-Dżentelmen!- syknęłam w końcu i ruszyłam do zamku bo zrobiło się ciemno.
W Wielkiej Sali wpadłam na Severusa który wstał już od stołu po kolacji.
-O rany…- syknął cicho, chwycił mnie w pas i szybko wyprowadził z Sali do jakiejś opustoszałej klasy- Jesteś czerwona jak wino.- mruknął- Ktoś cię skrzywdził?
-Nie, dzięki za troskę. Masz chustkę?
Gdy już doszłam z sobą do ładu, wyszliśmy z klasy. Jak na zawołanie, wpadliśmy za rogiem na trochę nierozgarniętego Syriusza.
-Gdzie ty byłeś?- zaatakowałam, nie zważając na pogardliwe spojrzenie Seva- Czekałam na ciebie! W rezultacie musiałam gadać z jakimś psem!
-Psem?- spytał zdezorientowany- Jakim psem?
-Nieważne. Psem gajowego…
Chwyciłam Severusa z tyłu za szatę i poszliśmy na górę, by odciążyć Syriusza od jego towarzystwa i odwrotnie.
***
Nadszedł kwiecisty maj. Zrobiło się ciepło, ale niestety, każdy musiał wkuwać do egzaminów. Było ciężko, szczególnie mnie. Starałam się nie rozmawiać z Jamesem i Lily.
Zadawałam się głównie z Severusem.
Łatwo nam się razem uczyło. Czułam, że nadajemy na tej samej fali.
Na początku miesiąca organizowali wypad do Hogsmeade. Wybrałam się tam z Sevem, a Rogacz naśmiewał się ze mnie bezczelnie. Ale i tak było w porządku. Lily, na szczęście, nie mogła z nami iść.
Ten okres był dla mnie wyjątkowo ciężki. Płakałam, gdy nikt nie widział. Zazwyczaj nie byłam uznawana za osobę, która często płacze, a teraz nie potrafiłam już się powstrzymywać.
Pewnego dnia, gdzieś w połowie maja, podjęłam decyzję.
Stanęłam na schodach Południowej Wieży, przy otwartym oknie. To był najwyższy punkt, no, może poza Wieżą Północną, na którą wstęp był niedozwolony.
Życie nie ma sensu. W jednej chwili żyjesz tu, w innej tam. Dla mnie życie już nie ma znaczenia. Najdroższe mi osoby nie interesują się mną. Może powinnam napisać jakiś pożegnalny list?...
Usiadłam na okiennicy, wystawiając nogi, by wisiały. Było straszliwie wysoko i przez moment nawet wystraszyłam się. Ale… to będzie trwało chwilę… Chwila bólu, w końcu doświadczam go bez przerwy, jakie to ma znaczenie… Może nie poczuję nic, może upadek mnie zmiażdży…
Ale jakiś głos, może ze strachu, może buntujący się przeciw mojej decyzji, mówił mi „Nie rób tego! Nie poddawaj się!”. Nie słuchałam go. Tłumiłam...
Jednak siedziałam na oknie z pół godziny, bijąc się z własnymi myślami.
W końcu usłyszałam kroki na schodach. Teraz! Nie, boję się…
-Meggie?!- był to przerażony głos Jamesa- Co ty wyrabiasz?!
Wlepiłam w niego smutny wzrok. Może mu powiem teraz, zanim nie umrę, że go kochałam?
Ale coś mnie powstrzymywało. Niech żyje bez świadomości, że to przez niego…
-Żegnaj, Rogaś…
Ręce podjęły decyzję za mnie. Ześlizgnęły się z parapetu, a ja runęłam w dół, ku dalekiej otchłani…
Pęd rozwiewał mi włosy. Nie bałam się, ale byłam zrozpaczona, zdesperowana…
Sama podjęłam to ryzyko. Teraz wystarczy tylko ponieść konsekwencje. I tak nic mnie już nie uratuje…
Spadanie było naprawdę przyjemne, ale ja zaczęłam obawiać się spotkania z ziemią. A jeśli nie umrę? Jeśli będę tam leżeć i dogorywać, męczona okrutnym, paraliżującym bólem?
Wtem poczułam szarpnięcie, jakby coś złapało mnie w pół. Chwila zawieszenia w nieważkości… I ziemia zaczęła uciekać. Leciałam z powrotem. Chwilę potem wylądowałam na schodach, a obok mnie leżał James. Trzymał kurczowo miotłę.
Zerwał się na równe nogi, drżąc.
-CZYŚ TY ZWARIOWAŁA?!?!?!- wrzasnął, przerażony- CHCESZ MNIE PRZYPRAWIĆ O ZAWAŁ???!!!
-Po co po mnie poleciałeś?- spytałam ze złością, ale coś w moim sercu poczuło ulgę.
-Zgłupiałaś?! Przecież byś się rozbiła! Dobrze, że miałem różdżkę, mój Boże…
-Miałam taki zamiar! Rozbić się!- rzekłam.
-Dlaczego?- spytał cicho.- Wiesz, ile jest warte życie? A ty zmarnowałabyś je. Pewnie przez jakieś głupoty.
-Wiesz, co, James!- zawołałam zniecierpliwiona- Zmęczyła mnie rozmowa z tobą. Dzięki za uratowanie życia.
I odeszłam.
Może dobrze, że po mnie poleciał. Dostałam szansę. Nie poddam się tak łatwo…
***
Egzaminy rozpoczęły się z końcem maja.
-Nie muszę tego czytać!- ziewnął Syriusz przy kolacji, gdy inni głowili się nad zapamiętaniem tych wszystkich formułek.
-Masz rację!- zaśmiał się James- Ty i tak dasz egzaminatorom w łapę, byś przeszedł do klasy piątej!
Wszyscy, prócz Łapy, parsknęli śmiechem.
Na drugi dzień był egzamin z historii magii. Oczywiście, nie był zbyt trudny, przynajmniej dla mnie i Remusa, bo my, w przeciwieństwie do całej reszty, słuchamy Binnsa.
Egzaminy trwały z tydzień. Okropny to był czas, ale ja uczyłam się pilnie przez cały rok, więc nie sprawiło mi to wszystko kłopotów. No, i przestałam myśleć o Jamesie i samobójstwie, bo nie miałam na to czasu.
***
Na początku czerwca rozegrał się ostatni mecz quiddicha. Ślizgoni przeciw Krukonom. Oczywiście, wygrali Ślizgoni, co spowodowało, że otrzymaliśmy Puchar Quiddicha.
Gryfoni zdzierali swoje gardła w straszliwym, tryumfalnym wrzasku. Cieszyłabym się z nimi-gdyby nie fakt, że przeżywałam teraz okropne katusze. Nawet raz James zmiażdżył mnie ze szczęścia w swoim uścisku boa, ale ja nie potrafiłam się cieszyć z otrzymanego po raz drugi życia.
-Ja to jestem maskotką szczęścia tej drużyny.- śmiał się Rogacz, gdy wracaliśmy z boiska do dormitorium. Wcale nie chciałam z nimi wracać, ale mnie osaczyli, a ja nie mogłam znieść towarzystwa Lily, no i Severus gdzieś wsiąkł.
Wpadłam do mojej sypialni i rzuciłam się na łóżko. Co z tego, że tak dobrze zdałam egzaminy końcowe? Co z tego, że mój ukochany James uratował mi życie? Przecież ono i tak nie ma bez niego sensu! Może… naprawdę warto się z nim pożegnać?...
Natychmiast nasunęli mi się na myśl moi rodzice, którzy już nie żyją. Gdyby usłyszeli, że coś takiego mówię, to co by powiedzieli? Że ich ofiara pójdzie na marne? Może skarciliby mnie, że tak szastam moim życiem, a oni oddali by wiele, by je jeszcze raz otrzymać…
Nie. Samobójstwo to nie wyjście. Tylko kolejna, bezsensowna droga…
Może kiedyś będę miała dobrego męża, który będzie mnie kochał nad życie. Po co się zabijać? Dobrze, że James mnie powstrzymał. Tyle jeszcze przede mną dobrych momentów! Jasne, będą i te złe, ale czym jest życie bez różnych przeciwności? Czym jest, bez nieustannej huśtawki zakrętów, tych dobrych i złych? Syriusz miał rację: człowiek, który wie, po co żyje, przetrwa najgorsze warunki…
Podeszłam do okna i moją twarz oświetlił strumień złocistego, popołudniowego, czerwcowego słońca. Niedługo wakacje…
Zawsze wyjeżdżałam za granicę, wątpię, żeby tym razem tak było…
Do dormitorium weszła Lily.
-Nie byłaś na meczu?- zdziwiła się
-Byłam.- mruknęłam chłodno, nie patrząc na nią.
-Mary Ann, czy coś się stało? Od kilku tygodni prawie ze mną nie rozmawiasz, a w nocy słyszę, jak płaczesz. Czy coś ci zrobiłam?- spytała smutno.
Milczałam. Dobrze wiedziałam, że to nie wina Lily, że on ją kocha. Ale nie potrafiłam na nią patrzeć, przynajmniej na razie.
-Wiesz, zostawiłam u Remusa książkę.
I wyszłam, zostawiając Lily ze zdezorientowaną miną.
Weszłam do sypialni chłopców, ale nie po to, by wziąć wyimaginowaną książkę. Chciałam pogadać z Remusem, może on mnie zrozumie, jest w końcu taki pomocny.
Chłopców nie było. Ciekawe, gdzie się podziali?
Wpadłam na pomysł. Może pójdę na spacer, a Remusowi zostawię liścik z prośbą o spotkanie?
Znalazłam pióro i atrament, ale nie mogłam wyszperać w tym dantejskim bałaganie żadnych kartek. Po bezskutecznym szukaniu znalazłam wreszcie na toaletce Jamesa jakiś kawałek pergaminu.
„Remus, spotkajmy się przy starych ruinach w lesie. Mary Ann.”
Już miałam zostawić liścik na łóżku, gdy stała się niesłychana rzecz: treść listu znikła, a na kartce zaczęły pojawiać się słowa…
„Nie używa się na darmo imienia Lunatyka, intruzie!”
Wrosłam w podłogę ze zdumienia. Niewątpliwie, było to pismo Remusa: tak samo pochyłe, cienkie i zawijasowate. Chwyciłam pióro i nabazgrałam:
„Remusie, co ty tam, robisz? Znalazłam ten kawałek kartki na toaletce Jamesa. Czy on też tam jest?”
Tym razem odparło mi inne pismo, też pochyłe, ale niedbałe:
„Pan Rogacz zakazuje używać jego powabnego imienia obcym przybyszom.”
Postanowiłam zaskoczyć kartkę.
„A co zrobiliście z Łapą i Glizdogonem?”
„Intruzie, znasz nasze przydomki. Czy jesteś w jakiś sposób związany z którymś z nas? My nie ujawniamy ich nikomu niepożądanemu.”
„Nazywam się Mary Ann Rea Lupin, siostra Remusa Johna „Lunatyka” Lupina, urodzona 10 marca 1960.”
Tym razem odparło jeszcze inne pismo-Syriusza. Literki były proste, małe i grube.
„O kurczę, Remy, nie mówiłeś, że masz siostrę!”
Zdziwiło mnie to. Przecież Remus o tym wiedział!
„Co to za kartka?” spytałam, zaintrygowana.
„To nie kartka. To mapa.”- odparło mi koślawe, krowiaste pismo Petera.
„Jaka znów mapa?”
Tym razem czekałam trochę dłużej na odpowiedź.
„Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz mają zaszczyt przedstawić Mapę Huncwotów.”
Prychnęłam. Mapa Huncwotów, też coś!
„Stuknij różdżką w mapę i powiedz: Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego”
Wykonałam polecenie, pełna wątpliwości.
Z moich ust wyrwał się zduszony okrzyk. Mapa pokazywała jakiś ogromny budynek, a… poruszały się po nim kropeczki z imieniem i nazwiskiem przy każdej. Co to za miejsce?
Wodziłam zafascynowanym wzrokiem po powierzchni kartki. Nagle dostrzegłam kropeczkę z napisem „Mary Ann Lupin” w jakimś pokoju. Zrozumiałam-to mapa Hogwartu.
Lily gadała na jakimś korytarzu z Sevem, a na błoniach dostrzegłam poszukiwanego przeze mnie dzieciaka, razem z trzema pozostałymi straceńcami. Jak oni zdobyli tą mapę?
Poleciałam natychmiast na błonia. Już z daleka zauważyłam trzech Huncwotów, siedzących pod drzewem. Któregoś brakowało.
Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że trójeczka chłopców bawi się z jakimś kudłatym, czarnym psem. Pies stawał na dwóch nogach i starał się złapać w zęby złoty kurz, wyczarowany przez Rogacza.
-Dalej, Wąchaczu, wiemy, że ci się uda!- śmiali się wszyscy w trójkę. Ludzie, zwabieni upałem, porozkładali się nad jeziorkiem i na trawce. Nikt, prócz Huncwotów, nie zwracał uwagi na czarne zwierzę.
Zauważyłam, że brakuje Syriusza. Pewnie odrabia swój milionowy z kolei szlaban…
-Hej!- zawołałam na powitanie, a wszyscy Huncwoci, łącznie z psem, odwrócili się w moją stronę. Nagle stwierdziłam, że poznaję czworonoga: gadałam z nim w zimie, a potem na błoniach, gdy Syriusz „poszedł za potrzebą”.
-Gdzie Łapa?- spytałam- Przed chwilą tu był…
-Skąd wiesz?- spytał zdziwiony Peter.
Podniosłam mapę.
-Dzięki tej pomocnej mapce.
-Skąd wiesz o tym, że to mapa?- zdumiał się nieźle Remus, a ja uśmiechnęłam się tajemniczo.
Zaległa cisza, a ja przyjrzałam się kartce.
-Tu, na przykład, krąży Filch… Tu widzę Lily i Seva, jak spacerują… Piękna parka!- dodałam mściwie, patrząc na reakcję Rogacza.
Ucieszyłam się, widząc ponownie siebie i Huncwotów.
-A tu my! Stoję niedaleko dębu i widzę waszą czwórkę. Jak wy…
Zatrzymałam się.
-Co? Ta mapa chyba jest jakaś lewa.
Huncwoci zmarszczyli brwi.
-Lewa? Nie, ona jest nieskazitelna! Niczym boski James!- ucieszył się Rogacz.
-Pokazuje, że jest wasz komplet, ale przecież nie ma Syriusza.
Remus i James zmieszali się, ale Peter odparł żarliwie.
-Ta mapa nigdy nie kłamie, prawda, Syriuszu?- zwrócił się do psa. Zwierzę warknęło i kłapnęło na niego ostrzegawczo pyskiem.
Zmarszczyłam brwi. Coś mi się tu nie zgadza…
I nagle uderzyła w moją głowę straszliwa, burząca spokój myśl. Zmroziło mnie ze strachu.
Rogacz jest jeleniem. Remus jest Lunatykiem-czyli wilkołakiem. Łapa…
A jeśli Syriusz to animag?!?! Przecież wyżalałam mu się i… O Boże… Powiedziałam mu o Jamesie…!!!
Mapa sfrunęła pod moje nogi. Zabrakło mi słów. To niemożliwe. Rzuciłam psu pogardliwe, nienawistne spojrzenie i odwróciłam się na pięcie.
-Mary Ann, czekaj!
Black pędził ku mnie, a po chwili poczułam uścisk na ramieniu. Wyrwałam mu rękę.
-Czekaj, wyjaśnię ci…
-Zamknij się!!!- krzyknęłam, a po chwili dodałam nabrzmiałym od emocji szeptem- Gdybyś chociaż dał mi jakiś znak, że nie jesteś psem, to nie gadałabym z tobą o moich sprawach!
Ale ty, najwyraźniej lubisz podsłuchiwać! Podły wykorzystywacz! Pewnie się nieźle ubawiłeś, co?!
-Wcale się nie ubawiłem!- warknął ze złością Syriusz.- Chciałem ci pomóc…
Zaśmiałam się szaleńczym śmiechem, w którym nie było radości.
-Ty, pomóc? Taki egoista?! Zapatrzony w siebie kretyn, uważający się za króla wszystkich lasek?!
Niektórzy poodwracali głowy w naszą stronę, zaintrygowani nową jatką. Syriusz spąsowiał.
-To wyjaśnia, dlaczego wiedziałeś o tym, że zamieniam się w kota!- szepnęłam
-Tak się składa…- zaczął ze złością, ale mu przerwałam.
-Sam się składaj! Jesteś największym kretynem, jakiego spotkałam!
-Opanuj trochę swoje fochy, dziecinko!- warknął.
-SAM SIĘ OPANUJ! JESTEŚ ZEREM, BLACK! ŻAŁOSNYM PODSŁUCHIWACZEM!!!
Zgięło mnie ze złości. Nienawidziłam go całym sercem. Jak mógł mi to zrobić?! Przecież powinien mi powiedzieć, że jest psem! Ale najgorsze, że mu powiedziałam o Jamesie.
Black był już nie pąsowy, ale krwiście czerwony ze złości.
-Mogłabyś przestać drzeć twarz i wreszcie wysłuchać, co do ciebie mówię?!- zawołał ze złością.
-Nie rozkazuj mi, deklu! Jesteś dla mnie za głupi! Twój mózg jest rozmiaru ziarnka piasku, gdy spuchnie, nie mam ochoty z tobą gadać!!! ZEJDŹ MI Z DROGI, BLACK!!!
Teraz już prawie wszyscy, którzy usłyszeli moje wrzaski odwrócili się i obserwowali naszą kłótnię. Huncwoci siedzieli, niczym trusie, pod drzewem, przerażeni zaszłą sytuacją.
-No tak!- powiedział ze złością Black- Potrafisz tylko obrażać ludzi, a ich nie wysłuchujesz!
-No właśnie, LUDZI!!!- krzyknęłam- A TERAZ ZEJDŹ MI Z DROGI, PÓKI NIE WYCIĄGNĘŁAM RÓŻDŻKI!
-A co mi nią zrobisz?- zadrwił jadowicie- Dziabniesz mnie w oko? Różdżka w twoich rękach-no tak, boję się!
Zrobiłam się czerwona ze złości.
-Black, nie przeginaj!!! Już ci powiedziałam: wykastrują cię, gdy nie pohamujesz swoich idiotycznych zachowań. Chociaż…- uśmiechnęłam się zjadliwie- Chyba nie mieliby z czego…
Usłyszałam ogromną salwę śmiechu ludzi zgromadzonych na błoniach. Black zrobił się prawie fioletowy z furii, oczy zabłyszczały groźnie i zacisnął mocno szczęki. Wyciągnął różdżkę i zacisnął na niej dłoń.
Odgięłam się do tyłu i zaśmiałam wariacko.
-Nie rozśmieszaj mnie, imbecylu. Twój mózg jest bardzo zabawny, skoro podsuwa ci takie beznadziejne pomysły… W ogóle nie podejrzewałam, że istnieje… A jednak, daje o sobie znać. Czasami…
Black zaczął ze złości szarpać swoje czarne włosy. W jego gardle narastał ryk wściekłości.
-A tak w ogóle, to on tam się nie zgubił, gdzieś w tym twoim wielkim łbie? Przecież ma taką przestrzeń… Nieograniczoną, wręcz…
Ludzie zlewali się z moich słów. Niektóre laski były oburzone, ale ogół nieźle ryczał.
Black uniósł różdżkę, celując we mnie, a ja zrobiłam minę w stylu „Rany, ale palant!”
-ZAMKNIJ SIĘ!!!- ryknął
-SAM SIĘ ZAMKNIJ, ZAKUTY ŁBIE!!!
-CZASAMI MAM WRAŻENIE, ŻE JESTEŚ NIESPOTYKANĄ IDIOTKĄ!
-NIE POZWALAJ SOBIE, MENELU!!!
-WIĘCEJ SZACUNKU DLA INTELIGENCJI, DZIEWUCHO!!!
-A WIDZISZ TU JAKĄŚ INTELIGENCJĘ, JEŁOPIE?! MOŻE NAPISZESZ DO SWOJEJ FIŹNIĘTEJ MAMUŚKI, ŻE JAKAŚ DZIEWCZYNKA DOKUCZA JEJ MYDŁKOWATEMU SYNUSIOWI?!?!
Ludzie chyba zaczynali bać się naszej awantury, bo mieli przerażone miny. Nic dziwnego, z trudem tamowaliśmy emocje i nienawiść, która wylewała się na wierzch. Cud, że nie rzuciliśmy się na siebie.
-DZIWISZ SIĘ, ŻE TWÓJ „UKOCHANY” CIĘ NIE CHCE?!- wrzasnął z szaloną dzikością Black, a jego oczy wyłaziły na wierzch ze złości- DZIWISZ SIĘ?!?! TO MASZ DOWÓD! NIE POWIEDZIAŁEM MU O TYM WSZYSTKIM, ALE TERAZ SIĘ NIE POWSTRZYMAM: JA…
-ZAMKNIJ SIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ!!!!!!!!!!!!!!!- przerwałam mu z przerażeniem.
Nie mogłam patrzeć w tą znienawidzoną twarz. Między Blackiem i mną pękło coś na zawsze. Nie chciałam już nigdy do niego wypowiedzieć nawet jednego słówka. Nigdy się do niego nie odezwę, choćby błagał mnie na kolanach.
Jednym, mocnym szarpnięciem zerwałam łańcuszek z platynowym kotkiem z szyi. Poczułam, że ze złości rozcięłam sobie skórę. Ale nie dbałam o to: Black już nie po raz pierwszy mnie zranił.
Krew pociekła po moich plecach. Cisnęłam z furią łańcuszek, prosto pod jego nogi. Spojrzał z rezygnacją na wisiorek, potem na mnie. Kotek miauknął żałośnie.
-MASZ!- zawyłam- MASZ!!! RZYGAM TWOIM WISIORKIEM!!! DAJ GO JAKIEJŚ ŁATWEJ LASCE, NIE MNIE! I MAM PROŚBĘ: NIE ODZYWAJ SIĘ DO MNIE DO KOŃCA ŻYCIA!!!
Ruszyłam szybko do zamku, omijając dyszącego ciężko Blacka szerokim łukiem.
Po pięciu minutach wpadłam do Izby Pamięci. Byłam zła, jak nigdy. Nawet wtedy, gdy wróciłam z Hogsmeade w listopadzie, nie byłam tak wściekła. Po prostu zalewała mnie nienawiść, jakiej nie znałam.
-Mary Ann?
To był Severus.
-Jejku…- miał wniebowzięty wyraz twarzy- To było genialne… Najlepszy dzień mojego życia…
Uśmiechnęłam się blado.
-Wreszcie ktoś go zmieszał z błotem.- ciągnął zachwycony.
Podszedł i usiadł obok mnie na parapecie.
-O co poszło?- spytał
Nie odpowiedziałam.
-Wiesz…- mruknął- Kiedyś, przez niego, prawie spotkałaby mnie tragedia. Gdyby nie…Potter, który zreflektował się w ostatnim momencie i wyciągnął mnie z tego.
-James cię uratował?- zdziwiłam się
-Mnie?- zaśmiał się gorzko- Chyba siebie. Gdyby mi się coś stało, to oni by oberwali. Wiesz, tak się zdenerwowałaś, że chyba Black pozbawił cię dziesięciu lat życia…
Uśmiechnęłam się do niego.
-Wiesz co, Sev? Jesteś naprawdę w porządku.
Położyłam dłoń na jego ramieniu, a on odwzajemnił uśmiech.
-Nie warto wylewać żółci przez tych idiotów.- rzekł uspakajająco.- Oni wszystkich ranią. Nie musisz się z nimi zadawać.
-Masz rację. Chyba przestanę z nimi rozmawiać…
Zaległa cisza, w której opanowywałam powoli emocję, uspokoiłam złość…
18. Egzamin, cios w serce i pocieszająca myszka Dodała Mary Ann Lupin Środa, 23 Lipca, 2008, 18:52
Na pewno pamiętacie, ci z Was, którzy czytali "Władcę Pierścieni. Wyprawę", że Bilbo, gdy wyprawiał swoje sto jedenaste urodziny, zamiast otrzymywać prezenty, dawał każdemu zaproszonemu upominek z tej okazji. Ja też tak zrobię, i z okazji moich imieninek(są jutro, ale dodaję dziś, bo wyjeżdżam jutro) dodam notkę. A więc-miłego czytania.
Nadszedł nareszcie marzec, śnieg trochę opadł, za to znów rozpadał się deszcz. W zamku było nadal zimno, ale trochę mniej.
Na początku miesiąca Gryfoni rozegrali mecz z Krukonami. Oczywiście, James złapał znicza, to było do przewidzenia. Mamy w tym roku ponoć wielkie szanse na Puchar Quiddicha!
-Ale odkąd w naszej drużynie jest Rogacz, to zawsze zdobywamy Puchar!- mruknął Peter, gdy wracałam z nimi, a James podniecał się swą optymistyczną aurą, którą roztacza nad drużyną.
-No jasne!- wyszczerzył się Syriusz, zmiatając jakiś paproch z rączki swej miotły- Ale ja zawsze byłem przekonany, że to nie twoja wyimaginowana aura, tylko raczej hmm… Twoja… twarz, jeśli można tak nazwać tą bezkształtną masę… Odstrasza swym wyglądem wroga…
James obraził się ciężko na Łapę za to ostentacyjne podważenie jego urody i nie odzywał się do niego całą godzinę.
Tym czasem nadeszły ferie wielkanocne, wcześniej, niż zazwyczaj, bo na początku marca. Wszyscy uczniowie udali się do domów, a ci, którzy nie mogli, pozostali w Hogwarcie.
Ja jechałam do domu z dziwacznym nastrojem. Dopadł mnie niewyobrażalna tęsknota za Jamesem. Nie potrafiłam myśleć o czymkolwiek i kimkolwiek innym. Czarnowłosy okularnik gościł w moich myślach częściej, niż ktokolwiek inny.
Miło było powitać po raz kolejny przytulny dom. Westchnęłam błogo, gdy tylko przekroczyłam próg dworku Lupinów z tatą i Remusem.
-Tato?- zagadnął mój brat.
-Słucham cię, synu.
-Czemu mamy nie było z tobą na peronie?
-Miała ważne sprawy…- rzekł wymijająco.
Poszliśmy wszyscy razem do kuchni, ale przed drzwiami tata zagrodził nam wejście.
-Poczekajcie tu, zaraz was zawołamy…- zrobił tajemniczą minę, po czym wśliznął się do kuchni. Wymieniliśmy z Remusem zaskoczone spojrzenia.
-Dzieci! Chodźcie!- zawołał po chwili. Otworzyłam drzwi pomieszczenia.
-Wszystkiego najlepszego!!!
Gdy tylko przekroczyliśmy próg pomieszczenia, obsypały nas góry czarnego konfetti, a za stołem stali rodzice, uśmiechając się do nas. Na stole spoczywał tort
-Zupełnie zapomniałam!- krzyknęłam, łapiąc się za głowę.- Przecież dziś mamy urodziny!
-Ja pamiętałem.- mruknął Remus za moimi plecami.
-To czemu nic mi nie mówiłeś?!
-Postanowiłem złożyć ci życzenia, gdy dostaniemy tort. A, Syriusz przesyła życzenia urodzinowe. Powiedział: „Uśmiechaj się częściej, kotku.”
-Acha.- skomentowałam krótko.- A James?
-On?- Remus zmarszczył czoło- On… Nic nie mówił… Chyba nawet nie pamięta o twoich urodzinach.
-On się chyba urwał z choinki!- zaśmiałam się- Przecież jesteśmy bliźniakami! Black chyba składał ci życzenia dla mnie przy nim?
-Nie, James wyskoczył wtedy do toalety… Ale mniejsza…
-Czy możecie już zdmuchiwać te świeczki?
Zapomnieliśmy o rodzicach, którzy stali za stołem i czekali na nas z wytrzeszczonymi gałami.
-Trzy cztery…- powiedzieliśmy naraz, zerkając na siebie i uśmiechając się porozumiewawczo, po czym wzięliśmy porządny wdech i zdmuchnęliśmy po piętnaście świeczek, każdy na swojej części tortu.
Ciasto okazało się być naprawdę przepyszne, a ja i Remus czuliśmy się tak dobrze, siedząc obok siebie! Nawet to, gdy rodzice (oczywiście bardzo skrępowanymi głosami) oświadczyli, że nie mieli pieniędzy na prezenty, nie popsuło mi humoru. Co tam jakieś materialne rzeczy, skoro obok ciebie siedzi ukochany brat, z którym przeżywasz swe pierwsze urodziny…
***
Pisałam właśnie list do Lily, gdy do mojego pokoju wpadł Remus z listem.
-Wiesz, co mi napisał Łapa?
Pokręcił głową, zdusił w sobie chichot.
-No, co ci napisał najbardziej niekonwencjonalny z was?- mruknęłam znudzonym tonem.
-Że dostał ostatnio kartkę wielkanocną od Rogacza, a w niej James napisał mu, że palnął straszną gafę… Otóż nie złożył ci życzeń. Skapnął się dopiero, gdy wysyłał mu kartkę. Do Jamesa musiało dotrzeć, że urodziliśmy się jednego dnia, więc logiczne jest, że mamy urodziny jednego dnia… On to ma mózg przewrócony na lewą stronę!
-Tak, James to artysta!- powiedziałam z wyniosłą ironią, po czym dodałam niby od niechcenia- A kiedy on ma urodziny?
-Jest od nas młodszy o siedemnaście dni…
-No popatrz!- uniosłam brwi- Jest między wami taka mała różnica wieku, a jednak jaka dysproporcja umysłowa! Co najmniej kilkunastoletnia…
Remus zaśmiał się.
-Bez przesady… Pozory mylą… Syriusz jest najstarszy…
-…ale, czasem, jakby był najmłodszy!- weszłam mu zgrabnie w słowo i zaczęliśmy się śmiać z wygłupów Rogacza i Syriusza.
***
Kiedy ferie już dobiegły końca, wszyscy uczniowie, napchani czekoladowymi jajkami i smakołykami, wypoczęci i zrelaksowani, powrócili na peron 9 i ¾.
-LUNIACZEK!!!
Remusa powaliło dwoje uczniów, czyli Peter i Black.
-Gdzie zgubiliście czwartą odnogę?- zapytałam ironicznie
-A, tam idzie…- Glizduś machnął ręką gdzieś na prawo.
W naszą stronę zmierzał James. Niósł jakiś bukiet czegoś, co wyglądało jak różowe niezapominajki. Nawet ładne. Klęknął przede mną i uniósł wysoko bukiet, jakby mi się oświadczał. Miał taką niewinną minkę-jak nigdy! Był poważny.
-Mary Ann.- powiedział niskim, męskim głosem. Peter dostał konwulsji ze śmiechu, Remus ukrył twarz w dłoniach. Blacka nie widziałam, był poza zasięgiem mego wzroku.- Przepraszam cię najmocniej za to, co ci wyrządziłem. Nie powinienem zapominać o twych urodzinach, ale wiesz, gdzie ja mam rozum, a jak cię widzę, to już go kompletnie tracę… Taki ze mnie palant! Ten bukiet to rekompensata za niezłożone życzenia…
Kątem oka zobaczyłam zmierzającego w naszą stronę Seva. Przystanął i dostał ZTK, czyli „Zespołu Twarzy Karpia”. Wyglądał idiotycznie z opuszczoną szczeną.
-Czy te kwiatki są… bezpieczne?- zapytałam Jamesa, a wszyscy Huncwoci parsknęli głośno śmiechem, a nawet James się uśmiechnął troszeczkę.
-Tak bezpieczne, jak ja!- szepnął.
-No, to trzeba zamawiać trumnę.- mruknęłam, ale wzięłam ostrożnie kwiatki do ręki. Nic mi nie zrobiły, co uznałam za dobry prognostyk.
James wstał z kolan i uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo. Pożegnałam się z rodzicami i podeszłam do Severusa.
-Ale…- wykrztusił- On ci się nie oświadczał?
-Nie!- zaśmiałam się- No co ty!
-Bo mi niezdrowo…
Złapał się za brzuch, po czym wskoczyliśmy do pociągu, by wyruszyć z powrotem do Hogwartu, uprzednio znajdując Lily, gdzieś na korytarzu.
W szkole nie zmieniło się nic po marcowych feriach wielkanocnych. Nauki było tyle, że tylko chyba Huncwoci traktowali to wszystko z dystansem i wciąż wszystko ich bawiło.
Oczywiście ja w tym ciężkim dla mnie okresie niezbyt miałam czas na jakiekolwiek rozmowy czy żarty. Zbliżał się bowiem mój egzamin. Wieczór przed nim było mi tak niedobrze, że siedziałam w gotowości nad sedesem chyba z godzinę. Ale nie zwymiotowałam. Za to zmuszona byłam wrócić na dół, do Salonu, gdzie Lily już przygotowywałam dla mnie powtórzeniowe ćwiczenia.
-Naprawdę sobie radzisz!- ucieszyła się, gdy zaczarowałam ostatni guzik w zielony spinacz do papieru.
-Taa…- mruknęłam- Wcale nie czuję się komfortowo…
-Ależ… Nawet nie dostaniesz oceny! To taki sprawdzian poziomu tej wiedzy, której nie mogłaś się aż tak dobrze nauczyć! Będą wyrozumiali! Chcą tylko wiedzieć, jak sobie radzisz!
-Beznadziejnie sobie radzę!
-Nie prawda! Jesteś Lupin, czy Goyle? Nie nastawiaj się tak, bo ci się rzeczywiście nic nie uda! A teraz idziemy spać-jutro masz być wyspana!
Kolejnego dnia myślałam, że dół mojego brzucha to jeden, wielki wrzód, tak mnie to wszystko bolało ze stresu. Alicja życzyła mi powodzenia i przytuliła mnie, by dodać otuchy. Ona jest naprawdę taka miła!
Jak tylko przekroczyłyśmy próg dormitorium i zeszłyśmy ze schodów (czułam, że mam zieloną twarz), podbiegli do mnie Huncwoci.
-Oddychaj!- przeraził się Syriusz
-Egzaminy wcale nie są takie złe!- pocieszał mnie brat- Trzeba się po prostu skupić!
-Ale kiedyś ktoś nie zdał, no nie?- spytał James beztrosko
-James!- krzyknęła reszta Huncwotów, a Peter dodał:
-Nie zniechęcaj się, gdy coś ci nie wyjdzie! Musisz zachować spokój i nie tracić głowy!
-A jak zobaczysz biały tunel, to nie idź w stronę światła!- mruknął Łapa, a potem dodał- I nabierz trochę kolorów, kotku, bo nawet Krwawy Baron wygląda na bardziej żywego przy tobie! Zresztą, egzaminy to bułka z masłem, ja się nigdy nie uczę, a zawsze mam najwyższe oceny! A patrz, jaki ze mnie idiota!
Uśmiechnęłam się do nich.
-Chodźmy już.- burknęła Lily, po czym ruszyłyśmy do gabinetu McGonagall.
-No, właź!- ruda popchnęła mnie lekko, gdy już stanęłyśmy pod drzwiami zagłady, za którymi czekali żądni krwi egzaminatorzy.
Już nie zielona, ale wręcz szara, weszłam do gabinetu…
***
-No! Opowiadaj!
-Uff…
Po czterdziestu pięciu minutach nareszcie wyszłam z gabinetu.
-I co?
-Nic. Było OK. Pomyliłam się w dwóch zaklęciach, ale komisja była życzliwa.
-Kto w niej był?
-McGonagall, Slughorn, Flitwick, Sprout i Flint.
-No!- ucieszyła się Lily.- Sami normalni nauczyciele. Flint tylko czasem ma zły humor…
-Ale obrona przed czarną magią poszła mi nieźle, więc się cieszył.
-Dali ci jakąś ocenę?
-Nie, ale byli zadowoleni… O, idą Huncwoci!
-No, to pa!- mruknęła Lily i czym prędzej się zmyła. Ja natomiast przybrałam załamany wyraz twarzy, bo chciałam ich nabrać, że nie zdałam.
-I co?- spytał z napięciem Rogaś
Ukryłam twarz w dłoniach i popłakałam się na zawołanie, co w ostatnich czasach przychodziło mi jak po maśle.
-Nie zdałaś?!- wrzasnął ze strachem Remus, ale ja nie odpowiedziałam.
-Czekaj no!- warknął Łapa- Pogadam z nimi! To nie fair! Gdzie oni są?!
-Zaraz, idę z tobą!- zawołał Rogacz- Nie będą tak tobą pomiatać! Co ci powiedzieli?
Próbowali wydusić ze mnie informacje przez całe pięć minut, ale stwierdziłam, że nie mogę dłużej ukrywać prawdy, bo Syriusz wpadł z awanturą do gabinetu McGonagall.
-Powiedzieli mi…- wychlipałam- Że… muszę męczyć się z wami przez całe trzy lata!
Zanim do trzech Huncwotów dotarły te słowa w pełni, Syriusz wypadł z gabinetu, rzucił mi zezłoszczone spojrzenie i odszedł.
Huncwoci natomiast zaczęli się śmiać, ale byli też zaskoczeni, że udało mi się ich nabrać.
-Jesteś niezłą aktorką!- zarechotał James- Biedny Łapa!
-Wpadł do tego gabinetu w pełnym poświęceniu!- krztusił się ze śmiechu Peter.- Pewnie otrzymał szlaban za nieodpowiednie zachowanie! Już widzę, jak pruje się na nauczycieli!
-Ale jutro już jest, niestety, poniedziałek!- mruknął James, wracając do zwykłych tematów rozmów- Mam nadzieję, że odrobiliście esej na eliksiry, bo nie mam zamiaru sterczeć przy was i czekać, aż go napiszecie.
Peter złapał się za głowę
-Nie odrobiłem eliksirów! Dzięki za przypomnienie!
-Mogę ci pomóc, ja już swój zrobiłem.- zaproponował Remus.- A ty, James, co będziesz robił?
-Hmm, na pewno nie będę z wami, nie lubię odrabiać lekcji z Remusem, to frustrujące. Zresztą, już to napisałem.
-A ty, Meg?- spytał Peter- Pewnie spędzisz resztę niedzieli z Lily, prawda?
-Nie wiem.- mruknęłam- Chciałam się przejść, a ona na pewno coś odrabia…
-No, to mam zajęcie!- ucieszył się James- Przejdę się z tobą!
-No dobra.- mruknęłam obojętnie, ale w duchu ucieszyłam się, jak nie wiem co.
-W takim razie, pa pa!- rzekł Lunatyk i chwycił Petera za ramię, po czym oboje się oddalili.
-Wiesz.- uśmiechnął się James- Mam pelerynę-niewidkę, możemy pod nią wejść. To niezła zabawa, dokuczanie wszystkim napotkanym po drodze Ślizgonom!
Parsknęłam śmiechem, a James wyciągnął z torby płaszcz, po czym narzucił go na mnie i na siebie.
Po drodze do lasu każdy Ślizgon dostał od Rogacza Confundusem, prosto w twarz. Ja natomiast dodawałam do tego Zaklęcie Galaretowatych Nóżek. Efekt był rozbrajająco śmieszny. Ślizgoni chwiali się, a jak któremu udało się dojść jakoś do drzwi, to obijali się o futryny.
-A, macie, psubraty!- zawołał mężnie Rogaś, gdy już dobrnęliśmy do wyjścia. Na błoniach zdjęliśmy pelerynę i zaczęliśmy się ganiać. Gdy już się zmęczyliśmy, oparliśmy się o drzewa, krztusząc ze śmiechu.
Kiedy już się trochę opanowałam, powiedziałam:
-Zaprowadzę cię do takiego fajnego, ustronnego miejsca! Chodź!
Skierowałam kroki do mojej ulubionej niszy-ruin, a Rogaś szedł za mną.
Z gęstego lasu wyjrzała ku nam zniszczona ściana, a James rzekł:
-Znam to miejsce!
-Tak?- zmartwiłam się. Widocznie to było znane wśród uczniów. Poczułam, jakby ktoś odkrył mój sekret.
-Ale, na szczęście, wie o nim tylko czterech najznamienitszych uczniów, równie znamienita uczennica i Hagrid!- mruknął, jakby czytał w moich myślach.
A potem nagle zawołał:
-O, Łapsko!
Syriusz Black siedział sobie na jednej z okiennic, zapatrzony w przestrzeń, którą aktualnie widział tylko on. Myślałam, że nas nie zauważył, ale on po chwili, leniwie, odwrócił głowę w naszą stronę. Kotek na mojej szyi zamruczał.
-Romantyczny spacerek?- zaśmiał się. Miał jakiś dziwny, nieodgadniony wyraz twarzy.
James podszedł do niego, a ja, chcąc, nie chcąc, zrobiłam to samo, po czym usiadłam na drugiej okiennicy. James zaczął się wygłupiać i wszedł pod pelerynę.
-Uuu!- wychrypiał- Jestem Krwawy Baron i pożeram Ślizgonów, ku uciesze ogółu!
Ja i Łapa parsknęliśmy. Nagle Syriusz wygiął się do tyłu, jakby się przed czymś bronił
-James, nie!- mruknął- Nie mam nastroju do żartów.
-Pożeram Ślizgonów, uaaa!- rozległ się znikąd głos Rogacza.- Pożrę ciebie, Ślizgonie!
-Nie jestem Ślizgonem, dziecko!- warknął Syriusz
-Ale miałeś nim być!- powiedział swoim normalnym tonem James, a w jego głosie można było wyczuć nutkę zawodu.
Syriusz najeżył się, jakby Rogacz ciężko go obraził.
-To nie ma sensu, w okolicy nie ma żadnych obiadków!- narzekał Rogacz- To kogo mam jeść?
-Siebie, może.- warknął Łapa- Ale to grozi zatruciem i śmiercią w konwulsjach.
-Miałeś być Ślizgonem?- spytałam Syriusza, zaskoczona.
-Taa…- mruknął i odwrócił ode mnie głowę. A potem wstał i zaczął krążyć pod ścianą.
-Auu! Patrz, gdzie chodzisz!- warknął po minucie, widocznie wpadł na Jamesa. Chciałam go jakoś pocieszyć, bo mi było go żal.
-Tiara tez zastanawiała się, czy mam trafić do Slytherinu. Tak naprawdę to powinnam być w Ravenclawie, ale poprosiłam Tiarę, żeby mnie umieściła w Gryffindorze. A ty wcale nie pasujesz na Ślizgona, myszko!
Nagle, jakaś niewidzialna siła, prawie całkowicie mnie znokautowała.
-Aaa! James, kretynie!
-Ciebie zjem, uaa! Miałaś być Ślizgonką!- zawołał szalonym, wrzaskliwym głosem Rogaś
-My tu prowadzimy z cukiereczkiem ważne, życiowe rozmowy, dziecko wojny! Nie przeszkadzaj!
Syriusz uśmiechnął się pod nosem, a nacisk na mnie znikł. Zaraz potem wyparował Łapa.
-Czy mógłbyś zdjąć ze mnie ten brudny płaszcz, dziecko wojny?- usłyszałam spokojny, ale zirytowany głos Syriusza.
-Oczywiście, cukiereczku!- zachichotał James, po czym usłyszałam jakąś szarpaninę, a potem dziki wrzask Jamesa. Rogaś wyskoczył, jak oparzony, spod peleryny, a wyglądał, jakby zaatakował go jakiś drapieżnik.
-On mnie ugryzł w ucho!
Syriusz zdjął płaszcz i wskazał oskarżycielsko na Jamesa
-Nie prawda! Sam się ugryzł, a teraz zwala na mnie!
Wybuchnęłam śmiechem.
-Sam się ugryzł? W ucho?
-No, może być i w ucho, nie wiem, w co on tam się gryzie…- zawołał zniecierpliwiony Syriusz i rzucił pelerynę Jamesowi.
Pokręciłam głową z politowaniem.
-Zarobiłeś szlaban?- spytałam w końcu
-Nie, ale McGonagall odjęła mi punkty za zakłócanie spokoju nauczycielom i nieuzasadnione pretensje.
-Przepraszam, że tak cię wpakowałam.
Usta Syriusza wygięły się w uśmiechu.
-Powinienem się domyślić, że sobie żartujesz, w końcu przebywanie z Huncwotami zazwyczaj kończy się właśnie czymś takim. Z kim przestajesz, takim się stajesz!
-No tak. Już niedługo będę nienormalna, jak wy!- zaśmiałam się
Syriusz rozejrzał się po tych słowach.
-Gdzie jest Rogaś?
-Może sobie poszedł.- wzruszyłam ramionami.
-To my też chodźmy, robi się zimno.
Skierowaliśmy powoli swe kroki ku szkole.
-Założę się…-zaczął Syriusz, ale w tej chwili, krok przed nami, rozległ się okropny wrzask, mącący ciszę.
Syriusz i ja dostaliśmy zbiorowego zawału, wpadliśmy na siebie z wrzaskiem, upadliśmy i stoczyliśmy się w plątaninie nóg i odnóży z powrotem do lasu.
Na skarpie pojawił się znikąd Rogaś i dusił się ze śmiechu.
-…że czyha na nas za pierwszym lepszym drzewem…- dokończył znudzonym głosem Syriusz, po czym wstaliśmy.
-Żebyście widzieli wasze miny!- śmiał się James, a ja postanowiłam wsypać mu do pucharu z sokiem piasku przy pierwszej okazji.
***
-Jaki dziś dzień?- spytałam Remusa, gdy siedzieliśmy w dwójkę nad wypracowaniem ze starożytnych runów.
-Ósmy kwietnia…- mruknął mój brat, kończąc się podpisywać.
-Ej, czy to nie James stoi pod schodami do waszego dormitorium i nie macha do ciebie?- zapytałam, a Remus odwrócił się w tamta stronę.
-Czego?- zawołał przez cały salon.
-Chodź szybko!- odkrzyknął James i popędził z powrotem na górę.
-Idziesz ze mną?- spytał
-A mogę?- odparłam pytaniem.
-No jasne!- Remus uśmiechnął się- Tylko uważaj, trzeba będzie się przepruć przez hmm… lekki bałagan…
Weszliśmy zatem na górę. Od razu stwierdziłam, że w naszej sypialni panuje wręcz chorobliwie higieniczny porządek, bo u chłopców trudno się było choć poruszać.
-Witamy w naszych skromnych progach, kotku!- usłyszałam, gdzieś zza sterty ubrań głos Syriusza.
Zauważyłam, że naokoło łóżka mojego brata panuje porządek, ale reszta korzystała z tego, że nie pilnują ich rodzice.
-Czego ode mnie chcieliście?- spytał Remus, a James wyskoczył spod łóżka, niosąc w ręku jakiś podejrzany przyrząd.
-Patrz, to jest ta bomba! Podłożymy ją jutro do kociołka Malfoy’a?
-Ale Malfoy jest w siódmej klasie, a ty, jełopku, w czwartej. Ciekawe, jak to zrobisz, że wejdziesz na jego lekcje?
James ryknął rubasznym śmiechem.
-Od czego ma się łepetynę?
Wszyscy, całą piątką, skupiliśmy się przy trzymanej przez Jamesa bombie.
-Z czego ona jest?- spytałam
-Z różniastych rzeczy… A jak zrobię tak, to…
James pociągnął za jakiś kolorowy sznureczek.
BUUUUUUUUUUUUUUM!!!!!!!!!!!!!!
Bez żadnej władzy nad ciałem, wpadłam na Petera i razem, z całej pary, przygrzaliśmy w ścianę, osuwając się po niej. Remus zgrabnie wylądował na jednym z baldachimów. Syriuszowi tak odwinęło, że przekoziołkował w sekundę przez trzy łóżka, przed czwartym legł na podłodze, w ciężkim szoku termicznym. James nadal utrzymywał się na nogach (jak on to zrobił?!), zataczał się, trzymając za głowę oburącz i jęcząc.
Ja i Peter, drżąc, wstaliśmy z ziemi, Remus wdzięcznie zeskoczył z baldachimu, a Syriusz wstał z podłogi, trzymając się za potylicę i klął siarczyście. James osunął się na kolana.
-Pięknie!- warknął Syriusz!- Ty idioto!- zwrócił się do Petera- To CZARNY kabelek miał być od wybuchu, a nie kolorowy!
James zaczął czegoś szukać na podłodze.
-Gdzie jest mój mózg?- pytał sam siebie
-Nie da się znaleźć czegoś tak małego, skarbie.- mruknęłam do Jamesa, a Remus i Peter parsknęli. Syriusz się nie śmiał-był nieźle wkurzony.
-Zdaje mi się, ze zniknął mi mózg…- mruknął Rogacz, po czym wstał i spojrzał na mnie. Ryknął śmiechem.
-A niech mnie!- nie mógł wydusić z siebie nic więcej, ale chłopcy zerknęli w moją stronę. Peter już po chwili dołączył do Jamesa i oboje zataczali się gdzieś z tyłu. Natomiast oczy Remusa i Syriusza wyglądały jak cztery talerze obiadowe. Byli poważni
-Meggie, to się da naprawić…- zaczął z przerażeniem Remus, a Syriusz gorliwie pokiwał głową. Zmarszczyłam brwi. O co im chodzi?
Podeszłam do jedynego w pokoju lustra, przy łóżku Remusa. Zamarłam. Byłam… łysa. ŁYSA, JAK KOLANO!!!
Nawet się nie popłakałam. Ten widok tak mnie zszokował, że nie mogłam nic powiedzieć, tylko odwróciłam się z powrotem.
Na ten widok Jamesa i Petera po prostu zatkał niekontrolowany śmiech. Kąciki ust Syriusza też zadrgały, ale dzielnie utrzymywał powagę, chyba tylko z lojalności do mnie. Remus w ogóle się nie śmiał.
-Jutro ci odrosną, zobaczysz…- zaczął.
-A jak nie?- spytałam z powagą.- Uch, wy i te wasze pomysły…
Ruszyłam szybko do drzwi, zastanawiając się, jak u licha przejdę do mojego dormitorium, bez zwracania na siebie uwagi.
-Meg, poczekaj!- usłyszałam jeszcze Remusa, ale już zamknęłam drzwi ich sypialni. Zdjęłam szatę i narzuciłam ją na głowę. Szybko, bez wzbudzania sensacji, przemknęłam do dormitorium.
Szybko wskoczyłam do łóżka, bo nie było mowy o odrabianiu lekcji na dole. Nagle, zza ściany, usłyszałam wybuch takiego śmiechu, że aż szyby zadrżały. Lily, na szczęście, nie przychodziła, więc mogłam spokojnie pójść spać, bez zbędnych wyjaśnień, męczyła mnie tylko okropna myśl, że jutro też będę łysa.
***
-Widzisz?- ucieszył się Remus, następnego dnia, gdy zeszłam do Salonu.- Odrosły ci przez noc!
-No!- postanowiłam nigdy już nie narzekać na moje włosy- Z czego się tak wczoraj śmialiście?
-Z Jamesa!- zarechotał mój brat.
-A co on znów odwalił?
-Okazało się, że całą głowę z tyłu ma łysą! To był dopiero widok! Przebił nawet ciebie!
Uśmiechnęłam się na wizję Jamesa z połówką ogolonej głowy.
-No dobra.- mruknął Remus- Widzę, jak Lily na ciebie czeka. Już sobie idę. Dobrze, że wczoraj dokończyliśmy te runy, co nie?
-No!
Podeszłam do Lily i razem udałyśmy się na śniadanie.
***
-NIE POZWÓL, BY POKONAŁ CIĘ ŚLIZGON!!!!- wrzeszczał Rogaś, ale Puchon nie mógł usłyszeć-tłuczek trafił go prosto w brzuch i spadł, biedaczyna, na trawę, zieloną już w połowie kwietnia.
Ślizgoni wygrali z Puchonami, a Huncwoci przez cały dzień wyglądali, jakby ktoś bliski im umarł.
Tymczasem, znów zza chmur wyszedł księżyc w całej swej okazałości, a Remus ponownie zniknął.
Którejś nocy nie mogłam usnąć, więc podeszłam do okna, by przyjrzeć się pogrążonym w ciemności błoniom. Niebo było gwiaździste, a tereny osnute delikatną, srebrzystą mgłą, oświetlaną blaskiem księżyca. Tak to wszystko pięknie wyglądało…
Zarzuciłam na siebie szatę, założyłam szkolne buty z cholewami i wyszłam na palcach z dormitorium, wcześniej jednak wtykając różdżkę do kieszeni szaty, bo wciąż miałam na sobie nocną koszulę.
Zamek zdawał się być przesiąknięty ciszą i blaskiem księżyca. Doszłam bez żadnych kłopotów do drzwi wejściowych.
Była jedna z pierwszych ciepłych nocy tego roku. Rozpoczęłam mój spacer do lasu, choć wiedziałam, że to niebezpieczne, jakoś się tym nie przejęłam. Błonia i okalający je las wyglądały strasznie, oświetlone tym białym światłem. Niebo było czarne, niczym najczarniejsza głębia. A na nim, jak rozsypane na aksamicie diamenty, lśniły wspaniałe, intrygujące gwiazdy. Zimny podmuch nocnego powietrza zmierzwił mi włosy i delikatnie musnął moją twarz.
Między drzewami dostrzegłam migocące światełka. Podbiegłam w tamto miejsce.
Znalazłam się na leśnej polanie, w powietrzu unosił się jakiś bajeczny, świecący kurz, a na skraju polany, naprzeciw mnie, stał najprawdziwszy, młody jelonek.
Nie chciałam go spłoszyć, więc zamarłam w bezruchu. Lecz zwierzątko podeszło do mnie.
-Piękny jesteś…- mruknęłam do jelonka.
Jeleń skulił się i… zamienił w Jamesa Pottera.
-Wiem!- odparł cicho. Zaniemówiłam.
-Jeśli przeczytałaś książkę, którą ci wręczyłem jesienią, to powinnaś zgadnąć, że jestem animagiem, co nie?- wyszczerzył zęby i poszedł na sam środek polany. Usiadł na trawie.
-Chodź, Meggie!- mruknął.
Podeszłam do niego i usiadłam naprzeciwko. Dystans był naprawdę mały, bo siedzieliśmy skrzyżnie i nasze kolana prawie się stykały.
Panowało milczenie, ale wiedzieliśmy, że nie potrzebujemy go łamać. James wpatrywał się we mnie bez przerwy, a ja wpatrywałam się w niego. Był teraz bardzo poważny, jakby spokojny…
-Jesteś animagiem, czy nie?- spytał po kilkunastu minutach umownej ciszy.
-Chyba tak. Ćwiczę zamianę w kota…
Znów zapadło milczenie.
-Rogaś?- spytałam, a James uśmiechnął się
-Co jest teraz z Remusem?
James ociągał się trochę z odpowiedzią.
-Jest w miejscu, gdzie nikomu nie zagraża…- mruknął zagadkowo, a ja wyczułam w jego głosie gorycz.
Zamilkliśmy na dłużej. Położyłam się na mokrej trawie i wpatrzyłam w rozgwieżdżone niebo.
-O czym myślisz?- spytał łagodnie Rogacz
-O gwiazdach…- mruknęłam
-Patrz! Pokażę ci coś ładnego…
Usiadłam znów skrzyżnie. James wyciągnął różdżkę, wykręcił nią młynka i wyczarował owy świecący kurz.
-Łau!- szepnęłam- To wygląda wprost, no nie wiem… A umiesz tak?
Wyciągnęłam swoją różdżkę, machnęłam nią, mrucząc „Aquaserpent!”. Rosa z pobliskich liści zebrała się w jednego, długiego, wodnego węża. Zaczęłam układać wodę w różne wymyślne serpentyny, a James uśmiechnął się z podziwem.
-Ale na pewno nie umiesz tego…
Zamknął na chwilę oczy, szepnął pod nosem „Expecto Patronum!”, a z jego różdżki wystrzelił srebrzysty, widmowy jeleń.
-Jak ty to zrobiłeś?- spytałam z podziwem.
-To bardzo trudna, zaawansowana magia, której nauczył mnie dziadek, zanim nie umarł.- mruknął.- To patronus, strzeże cię przed mrokiem i dementorami.
-Dementorami?
-To najgorsze stwory, jakie istnieją. Wszędzie, gdzie przejdą, człowiek czuje się nieszczęśliwy, bo wysysają dobre wspomnienia i nadzieję. A kiedy złożą swój pocałunek, wysysają duszę i człowiek jest rośliną.
-Co?
-No… Nie umrze, dopóki nie zatrzyma się jego serce, no nie? Ale jest jak zombie…
-To okrutne!- wzdrygnęłam się i obejrzałam, czy nie ma tu jakiegoś dementora.
James zaśmiał się.
-Nic ci nie grozi! Oni strzegą Azkabanu…
-Azkabanu?
-No, więzienia dla czarodziejów.
-Ależ… Przecież oni są okropni! Jak można skazywać, nawet przestępców, na takie męki?
-Bo do Azkabanu idą najokrutniejsi ludzie. Nie jacyś zwykli przestępcy.
Zamyśliłam się. Mam jakieś złe przeczucia, związane z tym miejscem…
-I jest tylko jeden sposób na ich pokonanie?- zapytałam.
Rogacz kiwnął.
-Mogę cię nauczyć. Chcesz?
-Tak.- szepnęłam.
-No więc, musisz pomyśleć o czymś wyjątkowo szczęśliwym, radosnym. Niech to uczucie cię przepełnia, wyobraź sobie, co czułaś, doświadczając go, lub co mogłabyś czuć, gdyby się wydarzyło…
Zamknęłam oczy.
-Niestety, nic sobie nie przypominam…- westchnęłam.
-No to może pomyślisz o swoim marzeniu?
„Ja i James jesteśmy razem”, pomyślałam. Wyobraziłam sobie, co bym czuła w takiej sytuacji.
-A zaklęcie brzmi „Expecto Patronum!”.
-Expecto Patronum!
Cieniutka, żyjąca zaledwie dwie sekundy mgiełka, wydostała się z mojej różdżki. Ogarnęła mnie frustracja.
-No, i tak dobrze, jak na pierwszy raz!- pochwalił mnie Rogacz- Pamiętaj, to bardzo trudne, nie zniechęcaj się!
-Chyba już pójdę.- mruknęłam- Chce mi się spać…
-A po co spać w tym niewygodnym łóżku!- żachnął się James- Nie możesz się tu położyć?
Parsknęłam śmiechem, ale Rogacz już zwinął się w kłębek.
-Kładź się, dziecinko!- rozkazał, a ja położyłam się koło niego i zapadliśmy w sen, leżąc pod gwiaździstym niebem.
***
-Coś taka rozmarzona?- zapytała Lily przy śniadaniu
-A… nic, tak sobie rozmyślam…- uśmiechnęłam się do niej radośnie.
Gdy próbowała ze mnie cokolwiek wyciągnąć, ja milczałam. W końcu poszłyśmy na eliksiry, ale Lily i Sev bacznie mi się przyglądali.
-Może pójdziemy odrobić zielarstwo?- mruknęła do nas Lily, gdy wyszliśmy z ostatniej w tym dniu lekcji.
Tak więc usiedliśmy sobie wygodnie w bibliotece.
-Dusiciel Bluszczowaty występuje w Toskanii, no nie?- zapytała Lily, zaglądając przez ramię Seva do księgi w tym samym momencie, w którym Remus wyjrzał zza półki.
-Mary Ann, chcę z tobą pogadać!- powiedział.
Wstałam od stolika i podeszłam do Remusa. Przytuliliśmy się.
-Jak się czujesz? Pełnia skończyła się w nocy, prawda?- mruknęłam czule. Było mi go tak żal!
-Taa…- szepnął.- Chciałem się z tobą tak widzieć, bo troszkę się stęskniłem.
-Ja też, Luniaczku! Wiedziałeś, że James jest animagiem?
Remus kiwnął, zdziwiony.
-Skąd o tym wiesz?- spytał
-No, bo spotkaliśmy się na polance, w lesie, w nocy. On był jeleniem.
Remus przyjrzał mi się podejrzliwie.
-Na polance, w lesie? W nocy?
-Tak, wyszłam na spacer, a on tam siedział.
Remus parsknął śmiechem.
-Sceneria, jak z jakiegoś romansu! Tylko nie zakochuj się w nim, zgoda?
Przestraszyły mnie jego słowa, ale zaśmiałam się ukrywając to:
-Nie mam zamiaru! A czemu mam się nie zakochiwać?
Mój brat spoważniał.
-Bo on już jest zakochany w kimś innym i byłabyś nieszczęśliwa.
Grunt osunął mi się pod nogami. Cała radość wyparowała.
-W kim?- udałam zdziwioną.
Remus wytrzeszczył oczy
-Jak to, nie wiesz? Oczywiście, w Lily Evans! Kocha się w niej na zabój! Zrobiłby dla niej wszystko, ale ona go nie chce.
-Skąd… skąd to wiesz?- głos mi się załamał, poczułam, że słabnę.
-Mówił mi. Wiesz, Lily podoba mu się od drugiej klasy, ale ostatnio, na początku roku stwierdził, że za nią szaleje, że nie potrafi bez niej żyć, że ją kocha.
Każde słowo Remusa wbijało w moje serce odłamek szkła, szarpiąc je. Zabrakło mi słów. Zabrakło mi łez. Zabrakło mi powietrza…
-Ale…- mój brat przyjrzał mi się podejrzliwie- Nic to dla ciebie nie znaczy, prawda? Bo wyglądasz blado…
-Nie, no oczywiście…- mruknęłam i, nie zdając sobie sprawy z moich odruchów, wyszłam z biblioteki.
Po kilku korytarzach puściłam się pędem, rycząc, rycząc, tak, jak jeszcze nigdy nie ryczałam…
On kocha Lily. Moją przyjaciółkę!...
Dopadłam do sowiarni i osunęłam się na kolana. Wsparłam ręce na kamiennym parapecie i oddawałam się mojej rozpaczy bez reszty. Tonęłam we łzach, szlochając głośno.
Nigdy tak się nie czułam. Nigdy. Chcę się zabić… Wyskoczyć przez okno, czy coś…
Nie mogę w to uwierzyć. James może i mnie kocha, ale jak siostrę, to wszystko.
A Lily go nie chce… Czuję się oszukana, niechciana…
Wybuchnęłam rozdzierającym płaczem.
Nagle ktoś do mnie podbiegł i ukląkł przy mnie.
-Mary Ann, co się stało?- rozpoznałam współczujący głos Syriusza. Kotek zamruczał, gdy Łapa położył dłoń na moim ramieniu.
Nie odpowiedziałam.
-Czy ktoś cię skrzywdził?- zapytał.- Możesz mi powiedzieć, ja nie zdradzam cudzych spraw.
-Nie mogę!- wychlipałam cicho.- To… okrutne… Czuję się taka niepotrzebna!
-Jesteś potrzebna! Twoi rodzice cię potrzebują, Lily cię potrzebuje, Smar… to znaczy Severus także, Remus, on cię wyjątkowo potrzebuje. Ja cię potrzebuję, Peter, James…
Na słowo „James” rozryczałam się jeszcze głośniej. Syriusz próbował mnie przytulić, ale ja lekko go odepchnęłam.
-Nie chcę, byś mnie przytulał.- mruknęłam
-Czemu?- zdziwił się
-Bo ci załzawię i zasmarkam koszulę…
Syriusz parsknął.
-Eee tam! I tak są na niej substancje nieznanego pochodzenia!
Uśmiechnęłam się.
-Patrz, rozśmieszę cię!- ucieszył się Łapa- Zrobię specjalnie dla ciebie zeza rozbieżno-dośrodkowego.
-Jakiego?- zdziwiłam się i spojrzałam na Syriusza.
-Rozbieżno-dośrodkowego. Jednym okiem zrobię rozbieżnego zeza, drugim-zeza do środka. Patrz!
I spojrzał w bok
Roześmiałam się, a Syriusz ze mną.
-No tak.- uśmiechnęłam się- Inteligentne! Tylko ty mogłeś wpaść na coś takiego, myszko!
Ale zaraz posmutniałam znów.
-Pewnie wyglądam teraz jak czerwony pijak.
-Nie prawda! Wyczaruję ci chusteczki i wrócisz do normalności!
Gdy już wytarłam nos i oczy, Syriusz podniósł się i podał mi rękę, bym uczyniła to samo.
-Rozchmurz się!- uśmiechnął się lekko do mnie i zmrużył oczy, jak to on, od dołu.- Wiem, co zrobić, byś choć na trochę zapomniała o problemach! Pójdziemy na błonia, a ja opowiem ci o moim dzieciństwie, domu i rodzinie. Tam dopiero jest jatka! Akurat jest zachód, o tej godzinie nie powinno być tłoczno na zewnątrz! Chodź!
Syriusz i ja udaliśmy się więc na spacer po błoniach, osnutych delikatnym, ciemnozłocistym blaskiem kryjącego się za horyzontem słońca…
17. Walentynki! Oszołomiasty Black i tłumofobik Snape Dodała Mary Ann Lupin Poniedziałek, 21 Lipca, 2008, 20:25
James Potter uniósł ciemną brew w akcie niedowierzania.
-Przepraszam, ale nie dosłyszałem- rzekł, zdziwiony- Masz w marcu egzamin ze wszystkich przedmiotów, z wszystkich lat? To jakiś żart?
-Nie inaczej.
Siedziałam przy jednym z okrągłych, ciemnych stolików, niedaleko paleniska, James rozejrzał się po Pokoju, i znów zawiesił na mnie swój wzrok.
-Słuchaj- po chwili wahania usiadł na wolnym miejscu, naprzeciw mnie- Trzeba było mi to powiedzieć, pomógłbym ci, w końcu się przyjaźnimy…
-Chyba nie jest mi potrzebna pomoc, dzięki.- mruknęłam, wygrzebując notatki z historii magii.
-Na pewno?
-Tak, ale dzięki, że o mnie pomyślałeś- uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił. Kotek na szyi miauknął żałośnie. Rogacz spojrzał na mój wisiorek, po czym mruknął:
-Łapa ci to dał?
-Owszem.- odparłam sztywno, wracając do szukania notatek, a James uśmiechnął się tajemniczo, i odszedł. Co za dziwny chłopak!
Schyliłam się i wyciągnęłam z torby dwie walentynki. Pierwszą robiłam wspólnie z Lily, była dla Remusa. Mój brat ostatnio był taki słaby! Trzeba go pocieszyć. Lily chyba nie wie o tym, że on jest wilkołakiem, a ja nie zamierzałam jej oświecać.
Drugą zrobiłam sama, była dla Jamesa. Oczywiście, jej forma była przyjacielska. Boję się myśleć, co by się stało, gdyby dowiedział się o tym krępującym fakcie, że go wyjątkowo lubię.
Pokój powoli opustoszał zupełnie. Siedziałam teraz zupełnie sama. Po pół godzinnym siedzeniu przy notatkach od McGonagall postanowiłam się przejść. Była już chyba jedenasta w nocy, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Wyszłam z salonu Gryffindora, i udałam się w stronę Izby Pamięci. Tam zawsze czułam się swobodnie.
Spojrzałam na pierwszą od wejścia szybę. Moja twarz odbiła się w niej na swój własny, pokręcony sposób, ale ja już wiedziałam, że nie jestem sama. Zauważyłam w odbiciu zarys jakiejś postaci na tle okna. Na parapecie najzwyczajniej siedział sobie Severus Snape.
Spojrzałam na niego, on na mnie, a cisza zdawała się napierać na moje uszy. Żadne z nas nie było w stanie przemówić. Nie wiedziałam, czy to ja mam zaczynać rozmowę, więc czekałam biernie na jakąkolwiek reakcję mojego towarzysza. Wreszcie Snape wydobył z siebie głos:
-Lubisz tu przychodzić, prawda?
Zastanowiłam się przez chwilę, obserwując oczekiwanie na jego dziwnej twarzy.
-Zależy, z której strony spojrzeć- odparłam cicho
Uniósł brew.
-Z której strony ty patrzysz, w takim razie?
Zawahałam się i odpowiedziałam, dziwiąc się samej sobie, że utrzymuję tą dziwną, nietypową rozmowę:
-Z najbardziej osobistej.
Przekrzywił lekko głowę w bok, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
-A ty?- spytałam po chwili milczenia- Czemu tu przychodzisz?
-Hmm- mruknął i zamyślił się- To trudne pytanie…
-A jaka jest odpowiedź?- zapytałam powoli
Severus ociągał się trochę, zanim szepnął sprytnie:
-Jak najbardziej osobista- uśmiechnął się zagadkowo.
Tym razem to ja przyjrzałam mu się badawczo.
-Jesteś bardzo dziwnym chłopakiem.
Ciemne brwi Snape’a znikły w czuprynie tłustych włosów.
-Najpierw mnie unikasz, potem bronisz, później znów unikasz…
Snape zaśmiał się krótko.
-Ale Lily mówi o tobie bardzo dobrze. Kiedy mnie uratowałeś w toalecie… Można by pomyśleć, że ci zależy na mojej osobie, Snape.
-Bo zależy.- odparł tajemniczo
Zamilkłam. Postanowiłam być cierpliwa, ale szczerze denerwowała mnie ta cała dwuznaczność jego wszystkich wypowiedzi.
-Ty też jesteś nietuzinkową osobą…- mruknął- Broniłaś mnie, pomimo tego, że nie okazywałem ci sympatii. Czemu tak zrobiłaś?
Jego pytanie zmusiło mnie do zastanowienia.
-Nie wiem- odpowiedziałam flegmatycznie.- Hmm…
Snape nagle zeskoczył z parapetu i podszedł bliżej.
-Słyszysz?- spytał z napięciem
Na korytarzu rozległy się kroki. Zamarliśmy, nasłuchując. Kroki ucichły zaledwie kilka stóp od drzwi do Izby
-Irytku- usłyszeliśmy charkot Filcha- Zabiję cię za tą zbroję…
Poczułam, jak zziębły mi palce. Filch! Jesteśmy już martwi!
-Szybko- syknął Severus, chwycił mnie za przegub, i pociągnął za sobą. Podbiegliśmy na palcach do drewnianej, wyjątkowo szerokiej komody, stojącej w rogu Izby. Sev otworzył szybko drzwi. W komodzie nie było prawie w ogóle miejsca-wszystko zajmowały drewniane półki ze złotymi nagrodami. Pod ostatnią półką, przy ziemi, było pusto.
-Właź!- szepnął, schylając się, by sprawdzić, czy rzeczywiście nic tam nie ma.
-Co?!- spytałam z niedowierzaniem, ale nie było czasu na fumy- z każdą sekundą w komnacie robiło się jaśniej, bo Filch kluczył już między licznymi półkami. Szybko położyłam się na podłodze i wczołgałam pod ostatnią półkę. Przycisnęłam się do ściany komody, żeby Snape też mógł wejść. Gdy już to uczynił, zamknął drzwi i ogarnęła nas idealna, duszna ciemność. Przez szparę między drzwiami zobaczyliśmy smugę światła, pochodzącą od latarni Filcha.
Czułam się, niczym w trumnie. Komoda była na tyle długa, by rozprostować swobodnie nogi, ale z dwóch stron czułam okropny nacisk. Ciasno byłoby tam jednej osobie, a co dopiero dwóm. Spróbowałam odwrócić się w stronę ściany komody, ale bezskutecznie-było zbyt ciasno na jakiekolwiek manewry. Poczułam się bardzo niekomfortowo. Miałam do Seva jakiś dziwny, nieuzasadniony wstręt. Po chwili przypomniało mi się, jak czytałam kiedyś artykuł o pewnej otoczce naokoło człowieka, i gdy ktoś obcy ją naruszy, to człowiek nie czuje się zbyt dobrze.
-Poszedł?- szepnęłam, chcąc przytłumić narastającą niechęć.
-Nie- mruknął cicho Severus.- Krąży.
Postanowiłam tkwić w bezruchu, żeby nie zdradzić naszego miejsca pobytu, ale długie końcówki włosów Snape’a łaskotały mnie w twarz. „Zaraz kichnę!” pomyślałam, i spróbowałam sięgnąć dłonią, by powstrzymać kichnięcie, ale nie potrafiłam zmieścić ręki między mną, a Sevem. Kichnęłam głośno i malowniczo, Severus przełknął głośno ślinę, zaklął, a pod naszą komodę już zasuwał Filch. Otworzyły się drzwi, a moje serce stanęło na moment.
-Mam was!- rzekł znienacka Filch. Ja i Sev czekaliśmy w milczeniu na „Za mną” Filcha, ale nic nie powiedział. Słyszeliśmy, jak nad nami szurały nagrody, gdy woźny sprawdzał półki. Zrozumiałam. On wcale nas nie zauważył. Może mu się wydawało, że ktoś siedzi w komodzie za nagrodami?
-Szata osunęła mi się chyba na buty Filcha!- szepnął zrozpaczony Sev, a ja zamarłam.
Lecz Filch nic nie zauważył. Zamknął z powrotem komodę i oddalił się, szepcząc coś do siebie.
-Mało brakło- mruknął Snape.
Po półgodzinnym leżeniu jak śledź dostałam nagłego ataku klaustrofobii, a Snape wyłaził ze skóry, by mnie uspokoić. Niestety, nie mogliśmy wyjść, bo Filch uparł się, by krążyć w tym miejscu. Być może ulubioną rozrywką Irytka było rozbijanie kryształowych pucharów pamięci o okna? W każdym razie, Severus usnął dosyć szybko, choć pod koniec uspakajania mnie zachowywał się jak jeden, wielki kłębek nerwów. Ja nie mogłam oddychać głęboko, co było przyczyną bezsenności, bo nie znoszę, gdy mam mało tlenu. Poza tym, zdrętwiałam już tak, że zaczęłam zastanawiać się, czy cała lewa część mojego ciała nie jest purpurowa od zatrzymanego krwiobiegu. Wreszcie osunęłam się w płytki, niespokojny sen.
***
Otworzyłam, wydawałoby się, pięć minut potem, oczy, ale ogarniała mnie wciąż lepka ciemność. Poczułam na policzku i czubku nosa coś miękkiego, wełniastego-to podczas snu moja głowa spoczęła na swetrze Snape’a. Poczułam się trochę głupio i cofnęłam łepek do tyłu, na ściankę komody, ale natychmiast poczułam okrutny ból w karku. Severus najwyraźniej odczuł, że jakiś ciężar ustąpił z jego piersi, toteż rozbudził się. Podejrzewam, że zapomniał o naszym położeniu, bo machinalnie podniósł się do góry, walnął bokiem głowy w dolną półkę i jęknął.
-Nigdy więcej- wydyszał i naparł ciałem na drzwi komody.
-Nie otworzę!- jęknął z przerażeniem!- Filch musiał zatrzasnąć moją szatę i drzwi się zacięły!
-Spróbuj jeszcze raz!- poprosiłam, przerażona perspektywą zostania w komodzie.
Snape pchnął jeszcze raz, po czym wypadł z łoskotem na posadzkę. Wstał i odetchnął z ulgą.
Wygramoliłam się i wyskoczyłam z radością z tej okropnej trumny. Westchnęłam pełną piersią
-Powietrze!- westchnęłam ze szczęściem, i całe moje ciało poczuło wreszcie luz.
-No!- ucieszył się Snape- Przestanę narzekać na moje domowe posłanie…
-Co wy tam robiliście?!
To była Lily. Stała przy wejściu z rozdziawioną buzią. Opisaliśmy jej wszystko.
-Jeja, a ja zastanawiałam się, czemu nie było cię w dormitorium! To wszystko musiało być okropne!
-Bo było- mruknął Sev
-Pewnie jesteście głodni, co?- zagadnęła Lily
-Okropnie!- odparłam- Gdyby dzisiaj nie była sobota, tylko normalny dzień szkoły, to bym chyba nie wyrobiła…
Lily zgarnęła trochę grzanek z Wielkiej Sali, po czym wszyscy troje usiedliśmy na marmurowych schodach, wcinając śniadanie.
-A dzisiaj są…- zaczęła Lily z radością w głosie, a Severus jęknął- …Walentynki! I hmm…romantyczny wypad do Hogsmeade!
-Jaki romantyczny wypad?- spytałam- Idziesz z kimś?
-Nie, ale pójdę z wami, no nie? To niezwykły dzień! Pełen miłości i szaleństwa! Każdy ma uczucia, a ten dzień jest po to, by je wrazić! Zakochani mogą być ze sobą, i nikt nie będzie się śmiał, to takie romantyczne! I wszędzie są serduszka…
Sev skomentował to swoim zwyczajowym, gburowatym tonem:
-Taa… Pier…-zaczął, ale reszta wyrazu utonęła w pełnym oburzenia okrzyku Lily „Severusie!”, ale Snape zdążył dokończyć resztę sekwencji- …kotka za pomocą młotka…
Uśmiechnęłam się pod nosem. Hmm, wyrażać uczucia…
-Poczekajcie tu- mruknęłam, i popędziłam do dormitorium, zostawiając Lily i Severusa, którzy kłócili się o coś zawzięcie. Chwyciłam walentynki, które zostawiłam w torbie wczoraj, i wrzuciłam do wielkiej, tandetnej skrzynki na walentynki, która co pewien czas wykrzykiwała: „Walentynki, walentynki! Dla chłopczyka, dla dziewczynki!”, po czym wróciłam do Lily i Seva.
-To co robimy?- spytałam, gdy nareszcie się z nimi zrównałam.
-Do Hogsmeade!- zawołała Lily, ale Severus jęknął:
-Nie teraz! Tam są tłumy…
-Boisz się tłumów?- spytała Lily z drwiną, a Snape się najeżył.
-To fakt, tłumy nie są zbyt miłe!- mruknęłam, z Lily spojrzała na mnie z wyrzutem.
W tej chwili minęła mnie spora sowa, upuszczając karteczkę u stóp Lily.
-Sowa?- spytałam, zaskoczona- O tej porze?
-One roznoszą te głupie kartki…- burknął Sev
-Walentynka?- zdziwiła się ruda- Dla mnie?
Podniosła liścik, przeczytała go, po czym zrobiła się czerwona, niestety, ze złości. Zgniotła karteczkę jednym, zgrabnym ruchem, wyciągnęła różdżkę i mruknęła „Evanesco!”. Kartka rozsypała się w popiół.
-I ty coś mówiłaś o okazywaniu uczuć?- spytałam sarkastycznie, a Lily rzuciła mi jadowite spojrzenie. Zaraz potem znokautowała mnie jakaś narwana sowa.
-Auu!
Sowa chwilę potem odleciała. U moich stóp leżały aż trzy kartki.
-Tłumy fanów?- spytał z drwiną Sev, a Lily warknęła, najwyraźniej tamta walentynka wytrąciła ją z równowagi:
-Masz jakąś obsesję na punkcie tłumów, czy co?
Severus zrobił obrażoną minę, a ja otworzyłam pierwszą kopertkę. Po pierwszym wersie już wiedziałam, co za ciężki palant mi ją przysłał:
„Drogi Kotku!
Jako przedłużenie naszego rozejmu, przysyłam Ci oto tą kartkę walentynkową, Abyś wiedziała, ze nie jesteś mi obojętna. Taka przyjacielska sugestia.
Syriusz Łapa Black”
-Hmm…- westchnęłam ze znużeniem- Ciężki przypadek, oj tak… Mówisz do takiego normalnie, a on-nic. Nie wiem, może on nie kuma, jak się do niego mówi…
-Kto?- spytał Sev
-Oczywiście, Syriusz. Tyle razy mu mówiłam, żeby nie zwracał się do mnie w taki sposób…
Groch o ścianę…
Kręcąc głową nad głupotą Syriusza, otworzyłam drugi liścik.
„Tylko żeby nie było, że coś, ale- droga Meggie!
Ty wiesz, jak bardzo Cię kocham, więc ta kartka, nie jest zbyt bogata w zbędne ozdoby. Wystarczy tylko jedno, proste słowo: kocham!!!
Twój kochający, wiecznie tęskniący, BRACISZEK!
P.S.: Remus Lupin, jakbyś się dłużej zastanawiała”
Uśmiechnęłam się na myśl o moim ukochanym braciszku. Jest czasem naprawdę rozczulający!
Otworzyłam wreszcie ostatnią karteczkę.
„Księżniczko Moich Snów(ale szajs, co nie?)!
Jesteś wyjątkową dziewczyną, i naprawdę Cię lubię. Przysyłam Ci tą walentynkę, byś wiedziała, że o Tobie myślę.
P.S.: I nie przejmuj się egzaminem, zawsze zostanie dziarska praca gajowego! Ja to umiem pocieszać, no nie?
Stary, skostniały James Rogacz Potter, Kawaler Na Zamku Hogwart, Główny Huncwot, Posiadacz Największej Liczby Orderów W Zawodach Na Najbardziej Malowniczego Pawia, Król Gryfońskich Szukających, Najbardziej Wzięty Gryfon, etc.…
P.P.S.: Chcesz autograf?”
Zaśmiałam się głośno. Hmm, ciekawe, czy z tym pawiem to był tylko żart? Znając Jamesa, nie.
Wreszcie, po godzinnej namowie, Sev przezwyciężył tłumofobię, i mogliśmy spokojnie stanąć w ogonku do Filcha.
-Hmm, mam złe skojarzenia z tym człekiem, a ty?- mruknęłam do Severusa, a on kiwnął.
Niedaleko, w pewnej odległości od normalnych ludzi, stała sobie grupka Huncwotów. Postanowiłam podejść, by podziękować za walentynki.
-Hej!- zaczepiłam ich, i mruknęłam do Remusa- Dzięki za tak pięknie przez ciebie ozdobioną walentynkę.
Remus uśmiechnął się z wdzięcznością.
-Ja też ci dziękuję. Poczekaj, bo tu jest straszny rumor…
Bo oto James wskoczył Syriuszowi na barana, i zaczął piać, jak kogut, a Łapa zataczał się pod jego ciężarem.
Podeszłam do Syriusza, spojrzałam w górę na Jamesa i powiedziałam stanowczo:
-Nie!
-Co „nie”?- spytał, zaskoczony.
-Nie, nie chcę autografu.
James potrzebował piętnastu sekund intensywnego myślenia, by skojarzyć oba fakty.
-Aaaa…- zareagował- a szkoda, kiedyś będę sławny, a wtedy ty, właśnie ty, będziesz płakać w poduszkę, ale nie, to nie, łaski bez! A tak w ogóle, to dzięk…AAAAA!!!
On i Syriusz runęli na kamienną podłogę.
-Weź ten drugorzędny dżins z mojej szlacheckiej twarzy, dziecinko!- jęknął Black, odgarnął nogawkę spodni Rogacza, po czym błyskawicznie wstał i otrzepał się.
-No, nie dziwie się-mruknęłam z ironią- że stoicie tak daleko od normalnych, zdrowych na umyśle ludzi. Kwarantanna, no nie?
Syriusz zrobił obrażoną minę, ale nagle coś sobie przypomniał.
-A mnie podziękować, to nie łaska?- spytał mnie, po czym dodał- Jak ci się podobała walentynka, kotku?
-Hmm, zależy, z której strony spojrzeć, myszko.- powiedziałam słodko, już dawno postanawiając sobie, że odpłacę Blackowi pięknym za nadobne; będę go nazywać w obciachowy sposób przy kumplach.- Na przykład z tyłu, to białe pole: całkiem niezły kawałek pergaminu, można by na nim coś zanotować… Praktyczna rzecz!
Syriusz złapał się za głowę, i zaczął biadolić:
-A ja nad tym siedziałem cały tydzień, głowiąc się, i głowiąc…
-No tak, rzeczywiście- mruknęłam z sarkazmem- Wymagało to wyjątkowo natężonej pracy mózgu…
Syriusz wyprostował się z godnością
-Taka obraza rycerskiego honoru nie może pozostać bez reakcji. Wyzywam cię na pojedynek!
Uniosłam brwi.
-To chyba znaczyło „Ale niedorobiony czubek!”, no nie?- spytał teatralnym szeptem James, ale Łapa już stanął w pozycji bojowej, wyciągając przed siebie ręce.
-Dobra, walczymy, cukiereczku!- zawołałam, chwyciłam go za dłonie i zaczęliśmy się mocować. Remus, Peter, i James kibicowali mi, a ja i Syriusz naciskaliśmy na swoje dłonie.
-Tak łatwo ze mną nie wygrasz!- zawołałam, ale on obrał inną taktykę: błyskawicznie objął mnie jednym ramieniem w pasie, druga ręką przerzucił przez swoją głowę moje ramię, i podniósł mnie. Ani się obejrzałam, a już zwisałam głową do góry, jego bark wbijał mi się w biodra, a moje kolana obijały się ze złością o jego brzuch.
Syriusz zaśmiał się tryumfalnie, a ja już widziałam na sobie żądne krwi spojrzenia lasek w promieniu dziesięciu stóp.
-Postaw mnie na ziemię, oszołomie!- zawołałam z przerażeniem, ale nie mogłam powstrzymać się od śmiechu- Wariacie jeden!
-A gdzie się podziało „Cukiereczku”?- parsknął Syriusz
-Aaa!- krzyknęłam ze strachu, bo Łapa zachwiał się niebezpiecznie, ale po chwili stwierdziłam, że po prostu ruszył się z miejsca. Począł chodzić w kółko i śpiewać jakiś podniosły hymn. Objął mnie ramieniem w moim zgięciu nóg i zawołał z dumą:
-Mój łup wojenny!
-Chciałbyś!- krzyknęłam, i zaczęłam walić pięściami w jego plecy. Platynowy kotek wbijał mi się w tors, mrucząc głośno.- Syriusz, to już nie jest zabawne!
Czułam się niczym baleron, przewieszona przez czyjeś ramię. Nagle Black zachwiał się, i…runął, jak długi, na ten bok, na którym, niestety, spoczywałam ja. Podniósł się, obolały, po czym chwycił mnie. Gdy już wstałam, z jego pomocą, dźgnęłam go palcem w pierś.
-Nigdy więcej tego nie rób! Przy tobie człowiek obawia się każdego gwałtowniejszego ruchu!
Syriusz uśmiechnął się tajemniczo.
-Przyznaj, podobało ci się!
-Nie, wcale nie!- zaprzeczyłam prędko
-Oj tak!
-Nie!- poczułam, że z jakiegoś idiotycznego powodu zarumieniłam się.- Nie wmawiaj mi bzdur!
-A ja jednak twierdzę, że…- zawahał się, po czym dokończył- zapasy to coś, co zawsze już będziesz lubić, kotku!
-Mylisz się, myszko!
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam do obserwujących tą scenę Lily i Seva. Severus wyglądał, jakby mu się zrobiło wręcz niezdrowo.
Pokręciłam głową z politowaniem.
-Wybaczysz mi- mruknął Sev- gdy ci powiem, że moja różdżka i upadek tego idioty miały coś wspólnego?
-Och- mruknęłam- Dzięki, Sev, nie wiem, czy by mnie puścił. On zawsze robi to, co chce.
-No, to chodźmy wreszcie- zawołała Lily i razem ruszyliśmy do kolorowego, wesołego Hogsmeade, by przeżyć w nim pełne atrakcji, walentynkowe popołudnie.
16. "Kotku..." Dodała Mary Ann Lupin Środa, 16 Lipca, 2008, 20:42
Doszliśmy całą gromadą do stacji w Hogsmeade. Czekał tam na nas bardzo długi, czerwony parowiec.
-Jedziemy do domu pociągiem?- zapytałam, zaskoczona
-Tak, tak jest co roku.- odparła Lily- a czym dotarłaś do szkoły, bo zapomniałam?
-Siecią Fiuu…
-Dobra, wsiadamy. Chodź, bo nam wszystko pozajmują!
Znalazłyśmy szybko jakiś pusty przedział. Droga była długa, a ja patrzyłam na oświetlone słońcem, białe wzgórza. Panowało milczenie.
W ciągu całej podróży panował raczej spokój, tylko Rogacz z Syriuszem czasami przebiegali obok naszego przedziału. James wyszczerzał się do Lily uśmiechem radosnego idioty, a Lily ignorowała go ostentacyjnymi spojrzeniami w sufit.
-Sev nie jedzie z nami?- spytałam, gdy zaczęło mi się nudzić
-Nie, on…no, niezbyt lubi spędzać czas ze swym ojcem. Jego matka ledwo sobie radzi. Mieszkają w takiej zatęchłej dziurze! Jego ojciec jest mugolem, i ciągle tylko pije. Sev zostaje zazwyczaj w szkole na wszystkie święta.
Z sąsiedniego przedziału rozległo się krótkie parsknięcie, chwilę potem wielkie BUM! W całym pociągu rozległy się zawodzenia i przekleństwa. Rozsunęłam drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Przez korytarz biegł już wpieniony prefekt, a na jego purpurowej twarzy malowniczo rozprysła się jakaś substancja podejrzanego pochodzenia. Z jego szeroko rozwartych ust wydostawały się raz po raz dwa słowa:
-POOOOTERR!!!!! BLAAAAAAAAAAAAAACKKKK!!!!!!!
Wpadł z impetem do sąsiedniego przydziału. Po chwili do naszych uszu doszły wrzaski i odgłosy, jakby ktoś trzepał dywan.
-SZLAABAAAN!!!! JAK WRÓCICIE DO SZKOŁY!!!! OSOBIŚCIE DOPILNUJĘ, BY WAS UKARANO! A TERAZ OPANUJCIE SWOJE CHORE WYMYSŁY I SIEDŹCIE TU JAK TRUSIE! BEZ DYSKUSJI!!!
Odczekałam, aż prefekt pogalopuje z powrotem do swej siedziby, i weszłam do Huncwotów. James obmacywał swą głowę, Peter wygrzebywał się spod siedzenia, a Syriusz kończył wyrażać się swym kwiecistym językiem pod adresem prefekta.
-Co tam znowu wykombinowaliście?- spytałam ze złośliwym uśmieszkiem.
-My nie kombinujemy- powiedział James z wyniosłą, świętoszkowatą miną.
-Nie, tylko hmm… uwalniacie swe chore wymysły?
James zignorował mnie i począł zbierać rozsypane fasolki z podłogi.
Syriusz zachichotał, zwrócił się do mnie:
-Wiesz, umieściliśmy pod wszystkimi przydziałami tak zwane fetorokulki. A one mają taka właściwość, że działają jak bliźniaki. W każdym opakowaniu jest około sto fetorokulek. Gdy jedną z tych stu rozbijesz, wybuchają wszystkie pozostałe. Ale umieściliśmy także w pobliżu fetorokulek łajnobomby, a one wybuchają, gdy coś niedaleko nich się poruszy. Wystarczyło wyrzucić jedną fetorokulkę za okno, by wybuchły wszystkie, i spowodowały wybuch łajnobomb.
-Ale ja i Lily nie otrzymałyśmy takiego zestawu, prawda?- zapytałam, wystraszona.
-Nie, coś ty.- mruknął James.- Najbardziej oberwali Ślizgoni, każdy ich przydział otrzymał po trzy dawki…
I zarechotał mściwie.
-Hmm, dobrze, że tu nie ma Remusa…- mruknęłam
-No co ty!- żachnął się Peter.- By się chłopaczysko rozerwał choć raz!
-Rozerwał w sensie dosłownym?- zapytał James i parsknął śmiechem- Szkoda, że nie możemy teraz przy nim być…
-Dotrze do was jutro, tak?- zapytał mnie Syriusz, a ja kiwnęłam potakująco.
-No!- ucieszył się Łapa- Przynajmniej ominęły go szlaban i pranie na odlew po twarzy i innych częściach ciała!
-To nie nasza wina, że tak nam się rozwinęła półkula mózgowa, odpowiadająca za dowcipy.- burknął Rogacz.
-Wiesz, James- powiedziałam z politowaniem- Nie można mieć rozwiniętego organu, którego się nie posiada!
Huncwoci w odwecie rzucili się na mnie z dzikim wrzaskiem i śmiechem( nie ma to, jak ADHD, no nie?), ale ja zdążyłam wypaść z ich przydziału i zamknąć drzwi, przez co cała trójka powpadała na siebie i legli w oszołomieniu na podłodze. Otworzyłam do połowy i wetknęłam głowę do środka, śmiejąc się mściwie. Żaden z Huncwotów się nie podnosił-nie mogli sobie poradzić, tak bardzo się zaplątali w swoje odnóża.
-Coś ty powiedziała?!- zapytał Peter nagle i przestał próbować się podnosić
-Co?
-Że uwalniamy swe chore wymyły?! Jak możesz! To oburzające!
-O rany, Glizdek!- rzekł Syriusz rozbawionym tonem- Ale ty masz szybki zapłon!
Wszyscyśmy zaczęli się zlewać z Petera, a on, gdy tak leżał, wyglądał łudząco podobnie do jakiegoś nabzdyczonego dziecka. Gdy trochę przestaliśmy, Łapa i Rogacz rzucili się na niego, i zaczęli go łaskotać, a Peter pruł się, jakby go zarzynano. Postanowiłam zostawić ich w tej osobistej chwili samych i weszłam z powrotem do mojego przydziału.
Reszta podróży minęła spokojnie, nie licząc prefekta, który zaraz po moim odejściu przygalopował znowu, tym razem zarzucając chłopcom zakłócanie świętego spokoju.
Wyszłam, taszcząc za sobą kufer.
-Mary Ann!
Rodzice już do mnie podbiegli, i zaczęli mnie obściskiwać. Przez ułamek sekundy poczułam do nich jakiś irracjonalny wstręt; jakby byli kimś obcym, lub po prostu rodzicami, ale takimi, którzy zrobili mi w życiu wiele okrutnych krzywd, fizycznych i psychicznych. Poczułam się trochę obco.
-Kochanie- szczebiotała mama- Na pewno spodobają ci się świąteczne dekoracje! A swój pokój ozdobisz wedle własnych zachcianek!
-Opowiadaj, dziecko, jak ci minęło to półrocze!- nadawał do drugiego ucha tata, a ja już nie wiedziałam, co mam mówić. -Dobra,. Reo, niech trochę odpocznie. Może pożegnasz się ze swoimi przyjaciółmi, skarbie?
Podeszłam do Lily i zaczęłyśmy się obściskiwać.
-Wesołych Świąt!- rzekła Lily
-Nawzajem! Pa, Lily!
Lily odeszła do swoich rodziców, a do mnie podeszli Huncwoci.
-Też chcecie się ze mną żegnać?- zapytałam z udawanym niesmakiem.
-Nie, udajemy, że jesteś twoim bratem!- wyszczerzył się James, a potem mnie przytulił i szepnął do ucha- I nie zapomnij przez ferie o starym, skostniałym Jamesie, dobra?
Chciałam mu już odpowiedzieć, że będzie gościł w mych myślach częściej, niż ktokolwiek inny, ale ugryzłam się w język.
-Dobra- odszepnęłam, a on cmoknął mnie na pożegnanie i odszedł dalej. Moje serce waliło tak mocno, że nie zauważyłam, jak Peter mnie przytulił, zawołał „Wesołych Świąt”. Ocknęłam się dopiero, gdy Syriusz drgnął, by podejść bliżej, a powodem tego otrząśnięcia z transu było to, że coś małego prawie mnie znokautowało, bo rzuciło się ku mnie z wielkim entuzjazmem.
-Miłych ferii, Meggie!- wykrzyknął Dave, i przytulił się do mnie mocno.
Jego czubek głowy ledwie muskał mój podbródek, więc mogłam zobaczyć, jak Syriusz podchodzi bliżej, po czym położył dłoń na moim ramieniu, zmrużył zwyczajowo oczy od dołu, i, uśmiechając się swym chłodnym uśmieszkiem, mruknął:
-Wesołych Świąt. I rozchmurz się troszkę, dobra?- czyżby było po mnie widać aż tak bardzo smutek?- Do zobaczenia…- zawahał się, po czym z lekkim trudem wymówił dalszą część.- …KOTKU. Bez skojarzeń, rzecz jasna.
Uśmiechnął się, jakby mówił „Jestem królem, klękajcie narody!” i odszedł. Co to miało znaczyć?! Black się do mnie dowala, czy co? Niezbyt mi się to podobało, ale życzyłam Dave’owi miłych Świąt, odkleiłam się od niego, i podeszłam do rodziców.
-Co jesteś taka czerwona?- zapytała matka.
-Nic…- mruknęłam, ale wciąż po mojej głowie odbijało się echo głosu Blacka: „Kotku. Kotku.” Ale beznadziejny palant! Niech sobie podrywa jakąś pierwszą lepszą, a ode mnie-z dala!
***
-Kochanie, jak pięknie!- zachwycała się mama, gdy nareszcie udekorowałam swój pokój całymi kurtynami srebrnych anielskich włosów.- Na pewno nie chcesz żadnych bombek? Same anielskie włosy?
-Tak, mamo. Czy Remus przyjedzie dziś?
-Tak, już powinien być. Dziś będziemy mieć pyszną kolację świąteczną! Indyk jest świeży, jeszcze nie zaczęłam go piec! Och, syneczku mój!
Bo oto Remus pojawił się w maleńkim korytarzyku, przedzielającym nasze pokoje. Był mizerny, jakby przeszedł ciężką chorobę, wlókł za sobą kufer. Uśmiechnął się blado.
-Hej, Meggie!
I przytuliliśmy się mocno.
-Rogaś przesyła pozdrowienia.
-A reszta nie?- spytał cicho
-Peter też, ale Syriusz hmm… zresztą, zaraz ci opowiem, tylko mama…- mruknęłam cicho, bo mama krzątała się po jego pokoju, wlokąc za sobą kufer.
Gdy Luniaczek trochę odsapnął, zaczęliśmy dekorować tą część domu, w której egzystujemy. Właściwie nie namęczyliśmy się z tym zbytnio-mama już udekorowała znaczną część. Dla nas zostawiła tylko korytarze i choinkę. Drzewko wyglądało pięknie-wisiało na nim mnóstwo śpiewających bombek, elfów, mieniących się łańcuchów.
-Mamo- zwróciłam się po wszystkim do rodzicielki, gdy padliśmy zmęczeni po dekoracjach na sofę w saloniku.- Nie mam prezentu dla przyjaciółki, wymyślisz coś?
-Hmm, gdyby tata wiedział, kupiłby ci coś w drodze powrotnej z pracy… Ale w tej sytuacji…czy twoja przyjaciółka lubi swetry?
-Tak- ucieszyłam się- Tak, kocha je!
-No, to mogę jej zrobić szybciutko sweter. Jakie ma rozmiary?
-Podobne do mnie.
-A jaki kolor?
-Hmm, nie wiem, jaki lubi… Ale najlepiej by do niej pasował zielony, taki wiosenny…Nie, Remus?
-Co, do Lily- przeraził się, że pytają go o zdanie na temat dziewczyn- Taa, zielony…
-Nie ma sprawy, tylko będziesz musiała przymierzać. Musi być odpowiedni rozmiar…
Mama naskrobała na pergaminie moje rozmiary, gdy już je zmierzyła, po czym zabrała się do roboty, a ja i Remus poszliśmy na górę.
-Jak ci minęła podróż?- spytał, gdy usiadłam na jego łóżku.
-Hmm… Było zabawnie. Twoi kumple wysadzili pociąg. Były ofiary śmiertelnie.
-Co?!
-Nie, żartuje. Tylko obsadzili cały pociąg fetorokulkami i łajnobombami. Prefekt ich sprał, a potem trochę gadaliśmy.
-O czym?
-W sumie o ich nieistniejących mózgach… Co się tak uśmiechasz pod wąsem?
Remus parsknął i spojrzał w okno, za którym prószył śnieg.
-Nie żałuj, że tam cię nie było. Bardzo za tobą tęsknili.
Luniaczek otrząsnął się z zamyślenia.
-Coś miałaś mi powiedzieć na temat Łapy?
-Ano. On jest jakiś dziwny! Powiedział do mnie „Do zobaczenia kotku!”, czujesz? To mi się wcale nie podoba!
Mój brat zamyślił się.
-To do niego niepodobne… Może chciał ci dać do zrozumienia coś? Bo on nigdy nie powiedział tak do żadnej dziewczyny, choćby nie wiem, jak wyglądała! A ma dość duży wybór-słyszałem ploty, że powstał jakiś jego fanklub, czy coś… Ponoć uczęszczają do niego nie tylko szare myszki, ale również szkolne gwiazdy!
W tym momencie weszła mama.
-Kochanie, sweter już zrobiłam
-Co?! Tak szybko?
-Od czego są czary!
-No dobra, ale jak ja to do niej dostarczę?
-Weź służbową sowę ojca. Remus pewnie też tak zrobi.
Toteż niedługo potem opakowałam ładnie sweter dla Lily, i przywiązaliśmy prezenty do nóżki sowy, siedzącej w gabinecie taty.
Kolacja świąteczna była przepyszna. Niestety, nie mogłam jeść tego, co chcę-mama wmusiła we mnie wszystko po kolei.
Gdy położyliśmy się wszyscy spać, wyjrzałam przez okno. Noc była piękna, mroźna i gwiaździsta.
…Krok, jeden krok. Mgła znów się nasila, ale furtka się otwarła! Nareszcie! Ale…tam jest tylko ten dziwny pies z którym gadałam w grudniu…
Zwierze podbiegło do mnie, przewróciło, i zaczęło mnie lizać po twarzy. Niech przestanie, to obrzydliwe…
Powracała mi świadomość, ale coś NAPRAWDĘ mnie lizało po twarzy.
-Przestań! To okropne!
Otworzyłam oczy i przed moją twarzą zobaczyłam jakiś mały pyszczek.
Szybko usiadłam na łóżku. Zauważyłam niewielki stosik prezentów obok kominka. A to, co mnie lizało, okazało się najprawdziwszym kotkiem. Czarnym, jak smoła. Miał tylko białe „skarpetki” i koniec ogonka.
Krzyknęłam cicho ze zdumienia. Kociątko przewiązane było czarną, aksamitną wstążką, na której dyndała karteczka „Dla Mary Ann od rodziców”. Uśmiechnęłam się i wstałam, by rozsunąć zasłony. Podeszłam do prezentów. Było ich niewiele, a ja raczej zazwyczaj miałam całe góry-moi przybrani rodzice byli bogaci. Ale jakoś wcale mi nie przeszkadzało, że było ich tak mało. Odwiązałam pierwszy z brzegu. Były to perfumy. A pachniały tak cudnie…
-Niezwykłe te zapachy czarodziejów- mruknęłam z zachwytem- Black też pachnie oszałamiająco.
Karteczka przy moim nowym, oryginalnym zapachu wyglądała tak: „Dla najbardziej krejzolskiej dziewczyny w szkole, Meggie, od starego, skostniałego Jamesa”. A więc o mnie pamiętał! Westchnęłam. Tak bardzo kochałam Jamesa! A nawet nie dostał ode mnie prezentu!
Przytuliłam się do perfum, teraz droższych dla mnie nawet od platyny, i zaczęłam rozmyślać o tym przystojnym, inteligentnym, zabawnym… Nie, dość tego! Za dużo ma zalet, wymieniałabym z godzinę! Och, żeby tylko James wiedział, jak bardzo go kocham!...
Drugi prezent był od rodziców. Okazało się, że w środku są dwie srebrne miseczki dla kota. Potem odpakowałam ładny koszyk z białej wikliny, wykładany zielonym jedwabiem. No, kotek będzie miał gdzie spać.
Czwarty prezent był od Remusa-pudło czekoladowych żab. Od Lily dostałam pierścionek-srebrny, z odlaną różą. Był naprawdę przepiękny. Rodzice dali mi jeszcze książkę o quiddichu, a na samym dnie znalazłam kopertę. Od Blacka.
Była tam ładnie zdobiona kartka świąteczna, z ruchomym Mikołajem, który wpada w zaspę.
„Mam nadzieję, ze Ci się spodoba prezent, kotku. Życzę ci bardzo wesołych Świąt, i dobrego rozpoczęcia nowego roku.
P.S.: jeśli nie chcesz, bym Cię tak nazywał, to, oczywiście, nie wahaj się mi to powiedzieć w jakiś delikatny sposób, kotku.
Pozdrawiam!
Syriusz Łapa Black.”
Krew uderzyła mi do głowy. Czemu tak do mnie się zwraca?!
Do listu dołączył wisiorek w kształcie prężącego się kota. Oczy kota co rusz zmieniały kolor, bo były z jakiegoś szlachetnego kryształu, a cały kot był z platyny. Kot ziewnął, przeciągnął się, i zwinął w kłębek. Hmm, dlaczego Black kupił mi prezent? Chyba nie znaczę dla niego aż tak dużo? Ten kot musiał być strasznie drogi…
Stłumiłam w sobie podziw, zostawiłam wisiorek na podłodze, i popędziłam z listem do Remusa.
-Patrz! Mam dowód! Co za dziwny człowiek!
Remus aktualnie siedział na podłodze i oglądał klatkę z sową, którą dostał, przypuszczam, że od rodziców. Po przeczytaniu parsknął śmiechem, i mruknął „Cały Łapa!”.
-To wszystko?- oburzyłam się, po czym wróciłam do pokoju, by posprzątać. Bardzo długo biłam się ze sobą, czy założyć bajeczny wisiorek Blacka. Wreszcie postanowiłam, że nie będę go nosić i położyłam miauczącego żałośnie kotka na toaletce.
Usiadłam do śniadania, rozmawiając z rodzicami na temat prezentów, szkoły…
Kiedy zjedliśmy, ja i Remus wyszliśmy na zewnątrz, by odbyć bitwę na śnieżki.
Dni ferii mijały szybko. Ostatniego wieczora przyszedł do Remusa list od Blacka.
-Wiesz,- mruknął, gdy wszedł do mojego pokoju- zapytałem go w moim liście, czemu tak cię nazywa, a on odpisał, że to sprawa między nim, a tobą.
-Co?- żachnęłam się, a gdy mój brat wyszedł, zebrałam całe moje skupienie, by poćwiczyć animagię. Kot…kotku, też mi! Black jest skończonym palantem! I uważa, że to sprawa między nami! Nazywa mnie kotkiem… kotkiem.
I nagle coś kliknęło w mojej głowie. Nie nazywał mnie tak wcześniej… Ale wcześniej byliśmy pokłóceni, a ja nie ćwiczyłam zamiany w kota… Czy to ma jakieś powiązanie? Może Black w jakiś sposób wie, że jestem początkowym animagiem? Może usłyszał mnie, lub James mu powiedział… Coś mi mówi, że on o tym naprawdę wie, i daje mi to do zrozumienia… A jeśli tak, to nie chciał napisać o tym Remusowi. Remus przecież o niczym nie wie…
Poćwiczyłam trochę animagię i położyłam się spać. Przedtem jednak założyłam na szyję śpiącego, platynowego kotka…
***
-Ładny!
Ja i Huncwoci staliśmy w Pokoju Wspólnym. Huncwoci oglądali mojego kotka(tego żywego, rzecz jasna).
-Ile ma miesięcy?- spytał James
-Chyba jeden.- mruknęłam- Jest bardzo mały.
-A jak go nazwałaś?- zapytał Glizdogon.
-Jeszcze nie wymyśliłam mu imienia. Jak myślicie, jakie imię do niego pasuje?
-Kuba Rozpruwacz- podsunął natychmiast Syriusz, a kotek spojrzał na niego niewinnie. Roześmialiśmy się.
-Nie możesz go nazwać hmmm… Kretyn?
-No wiesz, Rogaś- zaśmiał się Czarny- Nie szastaj swoim drugim imieniem na prawo i lewo…
James udał obrażonego grubiaństwem Łapy, i odszedł w swoją stronę. Remus i Peter popędzili za nim, krzycząc różne rzeczy w stylu „Ej, Rogacz, nie bądź babą!” „Wracaj tu, skarbeńku nasz!”. Zapadła cisza, którą przerwał Black.
-Mam nadzieję, że spodobał ci się kotek?
Milczałam.
-Nie?- zmartwił się.
-Muszę z tobą porozmawiać. Chodźmy w jakieś miejsce… O, tu!
Stanęliśmy w jednym z cichych kątów Pokoju, a ja zaatakowałam od razu, może trochę zbyt ordynarnie:
-Czemu nazywasz mnie kotkiem? To jakiś żart?
Syriusza trochę zamurowało to pytanie.
-Bo… Hmm, no… Po prostu… Nie domyślasz się?
-Czy ty odkryłeś, że robię coś…nielegalnego?
Syriusz milczał jakiś czas, marszcząc brwi.
-Chodzi ci o…KOTA? To miała być taka aluzja? Bo wiesz, co ćwiczę, tak? Chciałeś mi przekazać szyfrem, że o tym wiesz?
Kiwnął głową.
-Ćwiczysz animagię.- wyszeptał- Tak, o to chodziło.
-Skąd wiesz?- spytałam
Tym razem Syriusz ewidentnie się zmieszał. Odwrócił wzrok, i przełknął głośno ślinę.
-Ja…domyśliłem się.
-Jak?- drążyłam dalej
Wpatrzył się w platynowego kotka. Czułam, że wisiorek ociera się o mój podbródek, wyrażając swe uczucia.
-Czytałem kiedyś jakąś książkę i poznałem po twym zachowaniu.
Patrzyłam hardo w jego twarz, ale on utkwił wzrok w wisiorku. Po minucie ciszy odpuściłam, choć coś mi tu nie pasowało…
-Dobra, muszę iść. Ale na przyszłość: nie nazywaj mnie już kotkiem, bo mnie to wkurza.
Syriusz wyraźnie odetchnął, a nawet powrócił jego uśmieszek.
-Jak sobie życzysz, kotku!
-BLACK!
-Pa pa, kotku!
I odszedł, dumny ze swego denerwującego charakteru.
***
W połowie stycznia Gryfoni zagrali z Puchonami kolejny mecz i wygraliśmy.
-Jeśli wygramy z Ravenclavem, to będziemy mieć szanse na Puchar!- szczebiotał James.
Tym razem ja dowiedziałam się, że w marcu czeka mnie egzamin. Z trzech lat
-Nie bój się- uspokoiła mnie McGonagall- To nie będzie trudny egzamin. Dostaniesz ode mnie notatki z wszystkich zagadnień, jakie będą cię czekać. Z wszystkich przedmiotów. Ale naprawdę-nie masz się czego obawiać!
Wyszłam z gabinetu McGonagall, przybita, jakby mnie spotkało coś okropnego. Egzamin! O, ja nieszczęśliwa!
***
Szłam korytarzem. Było ciemno na dworze, a ja przechadzałam się z własnymi myślami.
Niedługo luty… Jeszcze tylko półtora tygodnia…
Ktoś złapał mnie z tyłu za ramiona i zakneblował usta. Pomyślałam, że to James albo Lily chcą mnie nastraszyć, ewentualnie Syriusz, lub Peter, ale jakiś głos wysyczał mi do ucha:
-Tylko się nie rzucaj, bo oberwiesz…
Usłyszałam złośliwe chichoty i silne ramiona wepchnęły mnie do męskiej toalety. Wreszcie ręce obróciły mnie brutalnie tak, że stanęłam twarzą w twarz z…grupką Ślizgonów.
-Co to ma znaczyć?- warknęłam
-Witamy- wycedził Malfoy, a inni wyszczerzyli się w paskudnych uśmiechach- Pamiętasz nas?
-Trudno byłoby zapomnieć największych idiotów w szkole- mruknęłam chłodno, ale zaczęłam się bać.- Auu!
Czyjeś ręce wykręciły mi mocno ramię. Ślizgoni zaczęli się śmiać.
-Trochę inaczej zaraz zatańczysz, złotko- zachichotał Malfoy i cała grupka, razem ze mną ruszyła w stronę kabin. Jeden ze Ślizgonów otworzył na oścież drzwi ostatniej kabiny, a Ślizgon, który mnie trzymał, zaczął mnie do niej wpychać. „Chcą mi wsadzić głowę do muszli” pomyślałam z przerażeniem, i zaparłam się stopami o nóżki obudowy kabiny. Ślizgon napierał na mnie, tamci zaczęli się śmiać jeszcze głośniej, a ja już nie mogłam utrzymać mojej blokady, i wiedziałam, że dystans pomiędzy mną i sedesem wkrótce zmaleje.
Nagle do toalety z impetem wpadło dwóch chłopaków. Cała wataha Ślizgonów, oraz ja, spojrzeliśmy w tamtą stronę. Chłopcy celowali w siebie różdżkami, obserwując tylko swoje wykrzywione nienawiścią twarze, ale jeden ze Ślizgonów parsknął śmiechem na ich widok. Naraz się odwrócili w naszą stronę, i zmarszczyli brwi.
-Hej!- zawołali w tym samym momencie na nasz widok. Na twarzy pierwszego malowało się przerażenie i odraza, na obliczu drugiego: nienawiść i furia.
-Co wy jej robicie, przepraszam bardzo?!- zapytał ten drugi-Syriusz Black- i skierował różdżkę na naszą grupkę- Chcecie oberwać po waszych ślizgońskich mordach?!
-Natychmiast ją puśćcie- zagroził pierwszy, czyli Severus Snape- Inaczej posmakujecie nieprzyjemnych zaklęć!
Ślizgoni roześmiali się jak jeden mąż.
-Grozisz nam, Snape? Jeszcze wczoraj byłeś normalny, co ci się stało?
-Puść ją, Goyle- powtórzył dobitnie Sev
-Nie- usłyszałam tępy głos za plecami.
-Levicorpus!- wrzasnął, a Goyle zawył, puścił mnie, natomiast ja upadłam pod nogi moich zielonych kumpli. Przewróciłam się na plecy, i zauważyłam, że Goyle zwisa do góry nogami i strasznie się pruje. Reszta Ślizgonów powyciągała różdżki, Snape już miotał różne zaklęcia, a Syriusz pochylił głowę(skojarzył mi się groteskowo z bykiem, szykującym się do ataku), i rzucił się z bojowym okrzykiem, prosto w Ślizgonów, skacząc w ich gromadę na główkę. Połowę ścięło z nóg, gdy w nich uderzył tak rozpędzony ludzki taran. Gdy już znaleźli się wszyscy, z Syriuszem, na podłodze, ten zaczął wszystkich okładać, czym i gdzie popadło. Niektórzy uciekli z łazienki z wielkim wrzaskiem, a tymi, którzy jeszcze stawiali opór, zajął się Sev. Resztę, tę z podłogi, można było porównać do spranych batem i pałką nieszczęśników, którzy, jak tylko wyczuli, że Syriusz jest zajęty kimś innym, pouciekali, o ile mieli czym uciekać.
Syriusz podniósł mnie z podłogi, mruknął coś do siebie niezrozumiale pod wąsem, po czym popruł, podejrzewam, by wytłuc niedobitki, lub wezwać jakieś siły wyższe.
-Dzięki!- zwróciłam się do Seva.
-Ty też mnie uratowałaś od Blacka, nawet dwa razy!- mruknął
-No, bo ja cię lubię, i nie chcę, żebyś myślał, że bycie siostrą Remusa tu coś zmieni.
Uśmiechnął się, po raz pierwszy, odkąd go poznałam.
-I wiesz co?- zagadnął- Lily ostatnio poświęca ci tak dużo czasu, że… możemy spotykać się w trójkę, no nie? Cześć.
Wyszedł, zostawiając mnie trochę skołowaną tym wszystkim. Wychodząc z łazienki usłyszałam gdzieś nad głową, na piętrze wyżej, dziki ryk Syriusza.
-Och, Syriuszu- pokręciłam głową i parsknęłam do siebie na wspomnienie Łapy rozbijającego swym rozpędzonym ciałem zbitą grupkę Ślizgonów. On to dopiero jest krejzol!
Chwyciłam w dłoń platynowego kotka, który, zwinięty w kłębek, mruczał błogo…
15. Zgoda, mecz, i różne konwersacje Dodała Mary Ann Lupin Niedziela, 13 Lipca, 2008, 22:58
Pełną piersią wdychałam czyste, zimowe powietrze. Naokoło nie było żywej duszy, tylko ja sama, sama z moimi myślami…
Śnieg nie dokuczał mi-owszem, było zimno, ale miałam glany, a czarny płaszcz, sięgający do kostek stanowił niezły izolator.
Usiadłam na gołej, kamiennej okiennicy. Gdzie byłam? Nawet ja sama nie wiedziałam. Nie mówiłam Lily o tym miejscu, które odkryłam w czasie jednego z moich samotnych spacerów.
Nigdy tu nikogo nie widziałam. Być może tylko ja tu przychodzę…
Niewątpliwe, były to niewielkie ruiny, na skraju lasu, w trochę niedostępnym miejscu. Z jakiegoś budynku ostała się tylko gruba, kamienna ściana z dwoma dużymi okiennicami, osadzonymi dość nisko przy ziemi. Oczywiście, ściana była do połowy ukruszona, więc, gdyby padał śnieg, nie miałabym nawet niewielkiego dachu nad głową. Jednakże śnieg nie prószył. Mój wzrok skierowany był na wschód, gdzie na jasnobłękitnym, czystym, zimowym niebie malowała się różowo-złota smuga, zwiastująca nadchodzące słońce.
Choć śnieg sięgał do kolan, moje glany dyndały nad nim, ledwo dotykając podeszwami iskrzącego się puchu. Usłyszałam jakiś hałas, mącący absolutną ciszę i spokój: a, nie, to tylko śnieg spadł z gałęzi…
Potarłam zmarznięty policzek. Wpatrzyłam się w czubki nagich, ciemnych drzew-ciemnych, jak włosy Jamesa… Jaka tu cisza, można zebrać myśli… Opanować emocje…
Coś się zbliżało. Rozejrzałam się badawczo. Nikogo tu nie ma, może mi się wydawało, że słyszę kroki? Mam wrażenie, że coś lub ktoś mnie obserwuje. Spojrzałam machinalnie na drugą okiennice, pewna, że siedzi tam jakiś człowiek. Myliłam się, ale tylko w połowie. Na okiennicy nie siedział człowiek, lecz coś siedziało. I w dodatku patrzyło centralnie na mnie. Z początku trochę się przestraszyłam, lecz to coś nie rzuciło się na mnie. Był to pies. Niezbyt lubiłam psy, niestety…
-Co tu robi pies?- zapytałam siebie na głos
Potem mi się przypomniało, że Lily wspominała kiedyś o gajowym-jakimś Hagridzie-i jego psie, który ciągle oblizuje jej ręce, ilekroć próbuje z nim rozmawiać.
Mądre zwierze, bynajmniej, nie rzuciło się, by lizać mi dłonie. Przeniosło wzrok z mojej twarzy na wschód. Odwróciłam uwagę od psa i zauważyłam zamarzniętą wodę na ściance okiennicy. Przypomniałam sobie zaklęcie, którego uczył mnie tydzień temu Remus.
-Aquaserpent!- skierowałam różdżkę na lód, a on odleciał od ściany i zaczął powoli wywijać się w różne pokręcone sposoby, niczym ruchomy sopel. Wyglądał fantastycznie, jakby ktoś zatrzymał wodę w locie. Patrząc na serpentyny plączącej się wody nie zauważyłam, że pies zeskoczył z okna i usiadł pod moim, wpatrując się w moje czary.
-Wiesz co, piesku?- zapytałam, sama nie wiedząc, czemu gadam z psem- Ostatnio czuję się taka samotna! Mam przyjaciółkę i w ogóle… Ale kompletnie nie mam do kogo się zwrócić!
Pies uniósł jedną brew i nadstawił uszu.
-Odkąd zginęli moi rodzice, czuję się odosobniona od całego świata! I w dodatku zakochałam się! Chyba bez wzajemności! To wszystko mnie przerasta! Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego, ale i tak nie mogę z nim być, bo on mnie chyba nie kocha! Nikt mnie nie słucha, chyba tylko ty, piesku. Zawsze utrzymywałam, że zwierzęta są najlepszymi przyjaciółmi człowieka, bo nigdy cię nie zranią…
Pojedyncza łza spłynęła z moich zielonych oczu. Pies podszedł odrobinę bliżej i zaczął ocierać łbem o moje kolano. Delikatnie pogłaskałam go w czubek głowy. Musiał być bardzo przyjacielsko nastawiony do człowieka. Odwróciłam uwagę od niego i utkwiłam wzrok w murze, i…
-Jeja!- zeskoczyłam z parapetu. Mur…zielony bluszcz…złota furta…
-Wiesz co? Przypomniał mi się sen sprzed miesiąca! Wyobraź sobie, że otaczała mnie złocista, gęsta mgła. Wszędzie rosły zielone drzewa, a ja stałam krok przed obrośniętym bluszczem murem… Tak, teraz wszystko pamiętam… I była tam złota furtka, a ja nie mogłam przez nią przejść! To dziwne, prawda?
Pies przekrzywił głowę w bok. Wyglądał komicznie. Strasznie go polubiłam! Byłam jednak tak przejęta tym wszystkim, że nie panowałam nad własną euforią. Kiedy trochę ochłonęłam, usiadłam znów na parapecie i mruknęłam:
-Kiedy wreszcie nauczę się zmiany w kota, będę mogła być wolna, tak, jak ty. Chcę być animagiem, wiesz? Sama nawet nie wiem, po co ci to mówię, przecież ty i tak mnie nie rozumiesz… Ale jesteś bardzo sympatycznym psem!
Pies musnął gorącym nosem moją dłoń i uciekł. Zostałam sama w tym cichym, sennym lesie… Grudzień przyszedł tego roku zbyt szybko, jak na mój rozum…
***
-DALEJ, KRUKONI!!!
Tłuczek minął żółtego szukającego o cal, niebieski to wykorzystał, i popędził w stronę złotej, maleńkiej piłeczki.
-No nie, dawaj, DAWAJ, idioto!!!- pruł mi się w ucho Rogacz.
-JAMES, OGŁUCHNĘ PRZEZ CIEBIE! ZDZIERAJ SWE BIEDNE GARDŁO GDZIE INDZIEJ- wrzasnęłam, ale on mnie nie usłyszał. Obecnie najważniejszy był dla niego quiddich…
-JEEEEEEEEEEEEEEESSSSSSSTTTTTTT!!!!!- zawył, bo niebieski gracz dorwał wreszcie znicza.- Teraz będziemy mogli zdobyć puchar!
-Szkoda, że Remus tego nie widzi…- mruknął Black.- Musi sterczeć w tej głupiej Wierzbie…
Uciekłam od okropnego towarzystwa Huncwotów i znalazłam Lily.
-No nareszcie!- burknęła, gdy przepychałyśmy się do wyjścia z trybun.
-Sorry, nie mogłam cię odnaleźć!
-Nie prawda! Machałam do ciebie przez pół godziny, jak ta ostatnia głupia, a ludzie się dziwnie patrzyli.
-Wolałaś spędzić mecz z Sevem, niż ze mną…
Lily już nabrała powietrza, by coś powiedzieć, ale jej przerwałam:
-Dobra, wystarczy tych głupich sprzeczek. Czy jedziesz na święta do domu?
-Tak, oczywiście! A ty?
-No jasne! To będzie pierwsze Boże Narodzenie z moją prawowitą rodziną!
-No…co?!
Zapędziłam się. Zapomniałam! Przecież Lily o niczym nie wie! Patrzyła na mnie ze zdumieniem.
-No dobra- westchnęłam- Wszystko ci opowiem…
Opisałam dokładnie tą tragiczną noc, gdy to zginęły tak drogie mi osoby. Ucieczka, okrutna wędrówka przez Londyn, spotkanie Remusa na skraju jakiejś wioski, i wreszcie spotkanie z biologicznymi rodzicami… Przeżyłam to jeszcze raz w mojej głowie.
-Dlaczego rodzice cię oddali?- zapytała współczująco Lily
-Bo…nie mieli kasy…- przecież Lily nic nie wie o Remusie…
-A wiesz, kto zabił twoich rodziców?
-Nie, ale kiedyś się dowiem. A wtedy ci ludzie pożałują…
Liluś przytuliła mnie mocno.
-Och, Meggie, to straszne! Nie wiedziałam o tym! Czemu mi nie mówiłaś?!
-Zapomniałam, przepraszam cię…
Dotarłyśmy wreszcie do drzwi wejściowych.
-Odrobimy eliksiry?
Dotarłyśmy do biblioteki. Za oknem już szarzało.
-Wiesz, to dziwne, ale tak tu szybko płynie czas…
-Wiem! Ledwo się obejrzysz, a już będziesz dorosła!
-Nie wiem, czy chcę… Nie, źle napisałaś, Lily! Przecież kamień księżycowy nie występuje w okolicach Uralu! Pomyliło ci się z jakimś innym minerałem!
-Masz rację, zamyśliłam się…- mruknęła ruda-Widzisz, poprawiłaś mnie! Zauważyłaś mój błąd! Robisz postępy!
Uśmiechnęłam się niewyraźnie.
-No, teraz idę do dormitorium. Jestem już zmęczona. Idziesz?- zapytała Lily, zgarniając księgi do torby.
-Nie, idź sama… Zaraz do ciebie przyjdę, dobra?
Gdy Lily zniknęła za regałem, od razu zabrałam się za moje ćwiczenia animagii. Pierwszy etap trwał okrągły rok i składał się ze skupienia nad wyglądem zwierzęcia, w którego chce się człowiek zamienić. Problem w tym, że trzeba było wyczyścić umysł ze WSZYSTKICH myśli i emocji, a obecnie było to dla mnie wyjątkowo trudne. Do tej pory miałam z tym olbrzymie trudności, i udało mi się to tylko dwa razy. Potem trzeba było z mechaniczną dokładnością wyobrażać sobie każdy aspekt wyglądu danego zwierzęcia. Oczywiście, kolor nie był zależny od czarodzieja, tylko od koloru jego włosów i karnacji. Uch, będę rudo-czarnym kotem…
-Cześć, piękna!
Do stołu dosiadł się Rogaś.
-Odrób ze mną Zlewkę Na Maksa!- poprosił słodziutkim głosikiem, i spojrzał na mnie w taki sposób, że przyszło mi na myśl jakieś biedne, samotne, zabiedzone stworzonko.
Kiwnęłam głowa na zgodę, a James wykrzyknął w euforii:
-Ty wiesz, że cię kocham!!!
-Taa…- mruknęłam sarkastycznie.
Wyciągnęliśmy te głupie tabele na wróżbiarstwo, i rozpoczęliśmy pracę.
-Hmm, czy Malfoy wciąż ci dokucza?- zapytał powoli
-Malfoy?
-Och, ten durny, lalusiowaty mydłek… Przylizany blondyn…
-Nie, ale patrzy się na mnie tak, że gdyby wzrok zabijał, to bym trupem padła…
-On tak do każdego… Jak tak dalej pójdzie, to jego dziecko będzie miało wiecznie ściągnięte brwi…
Bardzo rozweseliła mnie ta wizja.
-No nie!- załamał się James- Wyszło ci, że kiedy umrzesz?
-Poczekaj…- obliczyłam do końca- Ooo… Będę mieć sto dwadzieścia cztery lata…
James uśmiał się, jak nutria.
-Brawo, złoty wiek! A ja umrę gdy będę mieć lat pięć. Fajnie, nie?
-Hmm, no cóż… W sumie, psychicznie i mentalnie zatrzymałeś się na piątym roku życia, więc…
James w odwecie doskoczył do mnie i zaczął mnie łaskotać.
-Nie mam łaskotek, dziecko- mruknęłam, znudzonym tonem.
-Straciłem ostatnią broń!- szepnął teatralnie Rogacz, i wrócił na swe miejsce.
Po kilku minutach żartów stwierdziłam, że już późno, więc zebrałam swoje rzeczy i już miałam iść, gdy James zagrodził mi drogę i zrobił przesadnie zawiedzioną minę.
-A buzi na odchodne to co?- zapytał, zasmucony perspektywą, że o nim zapomniałam
-To sobie mnie całuj, jak chcesz!- mruknęłam obojętnie. Kobieto, co ty wygadujesz?!
James cmoknął mnie w policzek i wyszczerzył zębiska.
-Twój policzek będzie sławny! He he!
Poszedł sobie, a ja otrząsnęłam się ze zdrętwienia i poszłam w stronę łazienki. James mnie pocałował…
-Cześć, Mary Ann!
To był Dave.
-Hej! Co masz taki dobry nastrój?
Uklęknęłam przed nim. Dave był wyjątkowo mały. Nawet jak na jedenastolatka. I bardzo dziecinny, przynajmniej tak mi się wydawało.
-Profesor Dumbledore zapewnił mnie, że już Ślizgoni mi nie będą dokuczać! Wiesz, miesiąc temu znów mnie pobili, ty też miałaś kłopoty, ta Evans mi powiedziała…
-I co zrobił Dumbledore?
-Dał im szlabany… A McGonagall zagroziła, że jeśli jeszcze raz mnie zbiją, to zostaną wydaleni! To ponoć jej ostatnie słowo, tak mówiła…
-To świetnie! Widzisz? Nie było tak strasznie!
Zobaczyłam kątem oka jakiś ruch. Zerknęłam ponad ramię Dave’a.
O framugę jakichś drzwi opierał się nie kto inny, jak Syriusz Black. Obserwował nas bystro. Było to spojrzenie przenikliwe, badawcze, jakieś… bardzo osobiste.
Zignorowałam go, przenosząc mój wzrok z powrotem na Dave’a.
-Widzisz?- powtórzyłam- A ty tak bardzo się bałeś! Dumbledore zawsze jest gotowy pomóc!
Pamiętaj, trzeba pokonać strach przed wrogiem, by go pokonać! Zawsze o tym pamiętaj! Jesteś w domu odważnego Gryffindora-to zaszczyt!
-Tak, teraz już wiem, że jestem godzien bycia w tym domu, w którym jestem! Dzięki ci, Meggie, że mi pomogłaś! I przepraszam, że miałaś przeze mnie kłopoty.
-Nie przejmuj się, poradzę sobie. Tak łatwo im się nie dam! A ty zawsze możesz się do mnie zwrócić, gdy tylko będziesz tego potrzebował.
Uśmiechnął się do mnie wesoło. Widziałam w nim obecnie mojego utraconego braciszka…
-Pa, Meg!- krzyknął radośnie i pobiegł ku Pokojowi Wspólnemu, a ja podniosłam się z kolan. Black cały czas trwania mojej rozmowy z chłopcem wpatrywał się we mnie, a teraz podszedł bliżej. Miał dziwny, nieodgadniony wyraz twarzy. Staliśmy naprzeciw siebie chyba z minutę. Black patrzył na mnie z góry, oczy lekko zmrużył od dołu, a kąciki jego ust uniosły się w nieznacznym uśmiechu. Nie mogłam znieść głębi jego spojrzenia, bo coś mi przypominała, więc spojrzałam w bok.
Black zaśmiał się krótko.
-Nie musisz unikać mojego wzroku! Czy… możemy chwilę porozmawiać?
-Hmm- odparłam chłodno.
-Ja…- zaczął, ale zaciął się- Hmm, po prostu, przepraszam.
Zatkało mnie. Zmusiłam się, by spojrzeć w jego oczy.
-Nie powinienem wtedy, w nocy, mówić, że to nie twój interes… Jesteś siostrą mojego kumpla… Zresztą, to, co powiedziałem o twoich włosach… Hmm, zrozum… Chciałem nadepnąć na twój wrażliwy punkt, bo trochę mnie poniosło… Wcale tak nie myślę o twoich włosach!
-Dlaczego myślisz, że to mój wrażliwy punkt?
-Bo twoje włosy są… inne. To normalka, że się tobie nie podobają, przynajmniej tak myślę…
Dobry z ciebie psycholog, pomyślałam. Ma za swoje! Ale… czy naprawdę to on zaczął? A może jestem trochę… przewrażliwiona?
-Słuchaj, Syriuszu- mruknęłam, zdumiona własnymi słowami- To była moja wina, nie powinnam się wtrącać w wasze sprawy…
-Miałaś prawo…
-Nie, posłuchaj! Bez sensu, że to ty mnie przepraszasz. Ja też cię przepraszam, serio.
Blacka trochę to zatkało, ale uśmiechnął się szeroko.
-Rozejm?- zapytałam i wyciągnęłam rękę do niego.
-Zgoda- chwycił ją i staliśmy tak jeszcze chwilkę, wymieniając podejrzliwe uśmieszki, po czym ruszyliśmy do Pokoju Wspólnego.
-A tak nawiasem mówiąc- powiedział dość oficjalnym tonem, gdy już weszliśmy do salonu- Twoje włosy są najfajniejsze na świecie. Branoc!
Rzucił mi swój zwyczajowy, nonszalancki uśmieszek, i poszedł spać.
-Palant- mruknęłam do siebie, ale zaczęłam się zastanawiać, czy powiedział tak na serio, czy tylko sobie drwił. Nawet mnie zszokowała ta nowa sytuacja: z Blackiem nie gadałam normalnie od dwóch miesięcy!
***
-Czy wszystko wzięłaś?
Lily pakowała swe ostatnie bibeloty do torby,
-No, to świetnie! Teraz zejdziemy na dół, a potem odwiozą nas do pociągu…
-Ale ekstra! Kupiłaś wszystko na święta?
-No pewnie! Nawet dla ciebie coś mam!
-Dzięki- ja nic nie miałam dla Lily, bo nic nie kupowałam, gdy byłyśmy w Hogsmeade. Za bardzo zajęta byłam użeraniem się z Malfoyem i jego świtą w Trzech Miotłach.
-OK, chodźmy na dół. Pomożesz mi z kufrem?- sapnęła ruda, i razem opuściłyśmy dormitorium na czas ferii bożonarodzeniowych…
14. Jesień na mnie działa... Dodała Mary Ann Lupin Piątek, 11 Lipca, 2008, 18:55
W końcu nadszedł listopad, przynosząc krótkie, zimne, mgliste i melancholijne dni.
Zaczęłam łapać się na różnych dziwnych rozmyślaniach. Zawsze ta pora roku przynosiła mi chandrę, teraz nie było inaczej. Tylko dlaczego tak bardzo lubiłam jesień? Może dlatego, że jestem typem samotnika, i zazwyczaj odgradzam się od ludzi na czas tej pory roku. Lubię spacerować samotnie, tylko ze sobą po mokrych liściach i kontemplować ołowiane chmury, szybko płynące po niebie, ogarnia mnie wtedy jakaś przyjemna tęsknota.
Ludzie potrafią ranić, nawet swoją obecnością, dlatego lepiej jest być od nich jak najdalej. O tak…
Ostatnio raniła mnie tak obecność pewnego Gryfona…
…Piękne wrota. Stoję tuż tuż, jeszcze krok, a dotknę mosiężnej klamki. Tylko czemu nie mogę zrobić tego kroku? Rozejrzałam się powoli.
Przez gęsto rosnące, soczyście zielone liście przebijał się złocisty blask, jego promień był jakby zamglony. Co to, czyżby w powietrzu tańczył kurz? Wszystko naokoło spowijała ta dziwna, złocista, gęsta mgła. Widziałam tylko mnóstwo jasnych liści, ową mgłę, i złotą bramę, porośniętą bluszczem, którego kaskady spływały aż do ziemi. Mgła z każdą chwilą przybierała na sile. Ale ja nie chcę, ja MUSZĘ przejść przez tą bramę, za nią jest przecież…
-Wstawaj, leniu!!!
Lily z lubością i śmiechem wskoczyła na mnie, i połaskotała w bok. Nie miałam tam łaskotek, ale każdego, nawet trolla, obudziłby jakiś wrzeszczący mutant, który zaczyna po nim skakać.
-Dziś jest sobota! Pierwszy wypad do Hogsmeade! Szybko! La la la…
Lily zaczęła wyć jakąś piosenkę, i ruszyła do komódki po szczotkę do włosów.
Wbiłam wzrok w baldachim. Miałam taki niezwykły sen. Tylko…czemu go nie pamiętam? Ciągle w mojej świadomości, niczym echo, odbijała się jakaś dziwna tęsknota, ale nawet nie potrafiłam sobie przypomnieć, co mi się śniło. Intrygujące…
-Aguamenti
CHLUST!
-LILY!!! ZAMORDUJĘ CIĘ!!!
Cała mokra wyskoczyłam z łóżka jak oparzona, a Lily śmiała się, chowając różdżkę, którą właśnie sprawiła mi lodowaty prysznic.
-CHCESZ, ABYM DOSTAŁA APOPLEKSJI?!
-Trzeba cię było trochę rozbudzić. A teraz ubieraj się i zabieraj formularz i kasę na różne przyjemności! Ta bluzka nie, ta jest jakaś taka dziwna… O , to jest niezłe…
Po chwili dopiero do mnie dotarło, co Lily robi.
-Lily, co ty wyrabiasz?
-Wybieram ci ciuchy.
-Nie znoszę, gdy ktoś grzebie mi w rzeczach. W dodatku zrobiłaś mi bałagan! Sama wybiorę, co mam na siebie włożyć! Jesteś moją niańką, czy co?
Szybko ubrałam się w moją fioletową bluzkę, do tego założyłam zielone bojówki i fioletowe tenisówki.
Zeszłyśmy na śniadanie. Po drodze nie było żadnych trudności(czytaj Huncwotów), więc po kilku minutach drogi Lily nakładała sobie kiełbaski, a ja wpatrywałam się tępo w tosty.
-Nie jesz?- zapytała
-Ostatnio nie mam apetytu…
Lily wmusiła we mnie jakieś jedzenie, i ruszyłyśmy do wyjścia.
Na dworze było zimno i ponuro, ale nie padał deszcz. Mój ukochany, czyli Filch, stał przy wyjściu i sprawdzał formularze.
-O nie! Zapomniałam mojego formularza!- zawołałam.
-Przecież ci przypominałam, gdzie ty masz mózg?- żachnęła się Lily
-Widzisz, nie budź mnie tak na drugi raz, bo to mu nie służy.- popukałam się w głowę knykciami i popędziłam do dormitorium.
Hogwart znałam już trochę, więc dopadłam do Grubej Damy, wydyszałam hasło, i złapałam formularz. Z drogą do Pokoju nie miałam problemów, ale teraz? Zatrzymałam się przy jakimś rozwidleniu korytarzy, kompletnie nie pamiętając dalszej drogi.
Oparłam się o postument jakiegoś popiersia, zastanawiając się nad wyborem korytarza. Nagle…
-Aua!
Oberwałam mocno czymś w głowę. Rozejrzałam się dookoła, gotowa udusić sprawcę. Zauważyłam tylko dziwnego człowieczka, unoszącego się kilka cali nad ziemią. Wyglądał co najmniej śmiesznie- niczym jakiś pajac. Już miałam się roześmiać, gdy odeszła ode mnie ochota do śmiechu. Człowieczek ów przyłożył rurkę do warg i strzelił we mnie szklaną kulką.
-Przestań!- krzyknęłam
-A czemu?- zaskrzeczał złośliwie i strzelił trzema kulkami naraz.
-Odczep się!- nie wiedziałam kompletnie, co mam robić.- Czemu mnie atakujesz?! Chcesz oberwać?
-Ojojoj, co za groźna dziewczynka!- zaśmiał się złośliwie- Ciekawe, co zrobi, gdy…
-Wadiwassi!
Człowieczek z wrzaskiem odleciał, bo wszystkie jego kulki podleciały do niego i zaczęły go okładać.
-Kocham tą sztuczkę, chyba już zawsze będę ją wypróbowywał na Irytku…- usłyszałam tryumfalny głos mojego bliźniaka i odwróciłam się w tamtą stronę.
Korytarzem szli wszyscy Huncwoci, pod pachą Jamesa dyndał ten dziwaczny płaszcz, który widziałam tej nocy, gdy dostałam szlaban.
-Zaatakował cię?- zapytał Remus, a ja wzruszyłam ramionami.
-Próbował. To był ten sławetny Irytek?
-Tak. Niezłe z niego ziółko, ale i tak nas nie przebije…
-Nie, was nie przebije, masz rację, to niemożliwe… Gdzie idziecie?
-Do Hogsmeade- odparł natychmiast Rogacz
Popatrzyłam podejrzliwie na wszystkich.
-A po co wam ten płaszcz?
-Wiesz, Remus lubi sobie poskakać z wieży ze spadochronem w wolnych chwilach…- wyszczerzył zęby James, i zwrócił się do Blacka- Tak to się nazywa, tak?
-A skąd ja ma wiedzieć? Czy ja jestem jakiś słownik?
-Wiesz, jakby ci to powiedzieć…Uderzające podobieństwo!
-Po prostu ty, Syriuszu, łazisz na to mugoloznastwo, i mógłbyś coś z tych lekcji wynosić…- mruknął Remus
-Dobrze wiesz, że nie robię tego dla nauki, tylko chcę dokuczyć matce- burknął Black.- Zresztą… nie ma to jak motocykle…
-Po co wam ten płaszcz?- powtórzyłam, mając dość zbaczania z tematu.
-No więc…- zaczął jąkać się James- No dobra. Ufam ci. To peleryna-niewidka, a…
Napotkał wzrokiem na zezłoszczone twarze kompanów. Widać, był to wielki sekret
-…a reszty się domyśl! Buziaki!
Huncwoci poszli w swoją stronę, zostawiając mnie pełną podejrzeń. Coś ukrywają, tylko co?
Poszłam korytarzem za nimi, i po kilku minutach stałam obok Lily.
-Co tak długo?- zaskrzeczała na powitanie.
-Eee, zgubiłam się…
-Dobra, no to chodźmy…
Po chwili już biegłyśmy zboczem ku bramie Hogwartu.
Gdy nasze stopy stanęły na brukowanej uliczce, już wiedziałam, że jest to jedno z tych tajemniczych, wspaniałych miejsc, które odkrywałam w świecie magii. Właściwie ulica główna w Hogsmeade nie przypominała zatłoczonych ulic Londynu, ciasnych, zatęchłych uliczek Wenecji, czy uklepanych dróg w Kongo. Najbardziej kojarzyła mi się z Ulicą Pokątną. Była średnio szeroka, brukowana, ale czysta. Stały tu stare, porośnięte bluszczem latarnie, zgaszone w dzień. Domki stały przy sobie ciasno, odgradzane niekiedy poszarzałym ze starości płotkiem. Ściany budynków były z kamienia, drewniane okiennice poozdabiano. Kolorowe wystawy przyciągały wzrok przechodzących uczniów. Wiszące szyldy kołysały się na świszczącym, jesiennym wietrze, skrzypiąc. Egzystowała tu jakaś groteskowa radość: na jednej z wystaw tańczył kościotrup, inny sklep wydawał mi się straszliwie ponury, dopóki ktoś nie roześmiał się radośnie w ciemnym wnętrzu. Ulica pomimo ciemnych, ołowianych chmur pędzących szybko na nieboskłonie, wydawała się pełna życia i przytulna. Jak ulica z jakiejś bajki…
-Chodź, musimy wejść do Miodowego Królestwa!- Lily pociągnęła mnie za rękę i weszłyśmy do zatłoczonego, bardzo kolorowego sklepu.
Jadłam w mym czternastoletnim życiu mnóstwo różnych słodyczy. To, czego spróbowałam w Miodowym Królestwie, biło wszystko inne na głowę. Nawet Fasolki Wszystkich Smaków, które kiedyś kupił mi tata, nie były tak niezwykłe. Najbardziej smakowały mi Cukrowe Myszy, więc kupiłam całe pudełko i razem z Lily poszłyśmy w dalszą drogę.
-Teraz zobaczysz Trzy Miotły. To super miejsce, napijesz się kremowego piwa, ono bardzo rozgrzewa…
-Piwa? Chyba się przesłyszałam, mam dopiero czternaście lat…
-Nie, to piwo jest dozwolone, bo jest bardzo słabe… Podejrzewam, że w ogóle nie ma alkoholu…
Weszłyśmy do głośnego pubu i usiadłyśmy przy stoliku. Było tu bardzo gorąco.
-Poczekaj, zamówię piwo…
Lily podeszła do lady, a ja wbiłam wzrok w zaparowane okienko.
-No no. Kogo my tu mamy…
Obok mojego stolika stłoczyła się niewielka grupka Ślizgonów, w tym blond-przylizaniec. Patrzyli na mnie.
-Czy to nie ty doniosłaś na nas do dyrekcji?- zapytał groźnie blondyn
-Nie masz dowodów- syknęłam chłodno. „Sprytni są” pomyślałam „Jest tu tyle ludzi, ze nikt im nie zwróci uwagi za zaczepianie…”- Spadajcie. Bo kogoś zawołam.
Uśmieszki wykrzywiły ich usta.
-Nie sądzę- wyszeptał blondyn, po czym chwycił mnie mocno za nadgarstek i przygwoździł do stołu. Bolało, bo wykręcił mi rękę. Jego świta zasłaniała tą scenę przed innymi klientami pubu.
-Ten głupi chłopak dostał za swoje donosicielstwo. „Wyperswadowaliśmy” od niego inne informacje, bo taki tchórz, jak on, nie doniósłby sam. Bardzo nam to pomogło ciebie odnaleźć…
-Dave nie jest tchórzem! Jest w Gryffindorze, domu odważnych. A wy, Ślizgoni, jesteście śmierdzącymi, tchórzliwymi gnojkami!
Nacisk na mój nadgarstek się wzmocnił.
-Uważaj na słowa…- wycedził blondyn.
-Puść mnie, kretynie!- powiedziałam ostrzegawczo, na tyle głośno, by sąsiedzi zainteresowali się scysją. Blondyn puścił, a ja wstałam, by się z nimi zrównać. Wszyscy byli barczyści, ale nie bałam się ich.
-Bądź pewny, że Dumbledore usłyszy o tym, co robicie Dave’ owi.- wyszeptałam złowrogo.
Kilka stolików przyglądało nam się z napięciem. W pubie zrobiło się ciszej. Nawet Lily ruszyła ku nam, by przegonić moich rozmówców.
Blondyn przysunął bliżej swą twarz i wycedził złośliwie.
-Proszę bardzo. Ale twój książę z bajki Potter nie uratuje cię, gdy się zemszczę i wyrwę ci te kudły, by wreszcie odciążyć świat od tego ohydnego widoku.
Pół pubu zaczęło się śmiać. Blondyn uśmiechnął się tryumfalnie. Poniżył mnie na oczach wszystkich. Nie daruję mu tego…
Byłam tak wściekła, że nie dbałam o pozory. Nie panowałam nad sobą. Wyciągnęłam różdżkę, ale furia tak mnie zalewała, że nie otworzyłam ust, tylko pomyślałam pierwsze lepsze zaklęcie „Aguamenti!”.
Fala spienionej wody uderzyła w zdumionych Ślizgonów, zmiatając ich z nóg. Cała grupa runęła z wrzaskiem plecami do tyłu na pobliskie stoliki, przewalając wszystkie w czambuł. Jedną myślą zatrzymałam dziki strumień, i wkurzona, jak nigdy dotąd, wypadłam z Trzech Mioteł.
-Meg! Meggie!!! Zaczekaj!
Lily biegła za mną kawałek, ale po chwili stanęła.
Wpadłam do Hogwartu, po drodze trochę już ochłonęłam, jednak ludzie patrzyli na mnie, jakby się obawiali o własne życie i schodzili mi z drogi.
Jeszcze zobaczy, tak mnie poniżać, uspokój się, bo wzbudzasz zainteresowanie…
Furia wzbierała we mnie, ograniczona tylko cienką błonką. Jeśli coś mnie znów wkurzy, nie ręczę za siebie…
Biegłam tam, gdzie mnie nogi poniosły, nie zastanawiając się nad drogą. Prędzej, czy później cała szkoła usłyszy o tej sytuacji…
-Ha ha, Smarku, ale fajnie latasz!
Zatrzymałam się na rozwidleniu korytarzy, wpadając prosto na dziwaczną scenkę.
Przy jednej ze ścian stało trzech Huncwotów: James i Peter ryczeli ze śmiechu, a Remus coś czytał. Naprzeciw nich, przy drugiej ścianie stał Black, trzymając różdżkę i kierując jakąś bezwładną kukiełką, która okazała się być Snape’em. Snape robił młynki i inne dziwne wariacje w powietrzu, raz po raz uderzając w jedną ze ścian, lub w sklepienie. Jego różdżka leżała na ziemi…
Cienka błonka hamująca złość pękła. Zalała mnie straszliwa nienawiść. Nie będą się bezkarnie znęcać nad Severusem, to niesprawiedliwe…
Podeszłam szybko do czarnowłosego idioty i z całej siły walnęłam go w twarz otwartą ręką. Blacka zagipsowało z szoku, a Sev upadł na ziemię i leżał tam, przyglądając się zaskoczony. Huncwoci zamarli z rozdziawionymi buziami.
-Słuchaj, deklu.- wycedziłam i złapałam go z przodu za szatę, przysuwając jego twarz do mojej. Nawet się nie wyrywał, tylko wytrzeszczał oczy- Jeszcze raz zrobisz to Severusowi, to tak cię kopnę w czułe miejsce, że cię będą musieli wykastrować. Zrozumiałeś, palancie?
Black był w tak głębokim szoku, ze nawet nie zareagował. Puści łam go, posłałam nienawistne spojrzenie innym, i szybko odwróciłam się na pięcie, po czym poleciałam do dormitorium.
Żeby dać upust swojej wściekłości, kopnęłam kilka razy kufer i dwa razy łóżko, i raz komodę, ale to nie pomogło, toteż nabrałam w płuca mnóstwo powietrza i wydałam długi, zachrypnięty ryk furii. Gdy już się zmęczyłam, opadłam na łóżko.
Ja im dam, znęcać się nad Dave’em! Jeszcze zobaczą, muszę obmyślić jakiś plan…
Nie wytrzymałam w bezruchu i podeszłam do kalendarza. Była połowa listopada, niedługo Boże Narodzenie… Rodzice. Może wyślę do nich list? Wyżalę się?
Lily długo nie wracała z Hogsmeade. Trochę ochłonęłam i napisałam długi list. Trafiłam bez trudu do sowiarni, bo bywałam tam często ostatnimi czasy. Tylko tu było cicho…
Wysłałam list i oparłam się o kamienną okiennicę. Dlaczego chce mi się płakać? Dlaczego? Przecież mam tu wszystko. Nawet w nauce sobie radzę! Więc o co chodzi? Może…o NIEGO?
Drzwi sowiarni otworzyły się i do kamiennego pomieszczenia wszedł…James.
-Meggie?- zapytał cicho- Nie bój się, mnie się podobało to przedstawienie ze Snape’em, tylko Syriuszowi trochę mniej, ciekawe, dlaczego…
Wybuchnęłam żałosnym płaczem. Rogacz podbiegł do mnie i stanął naprzeciw.
-Co się stało?- zapytał ciepłym, uspakajającym głosem- No już, wszystko będzie okej, Łapa cię nie zabije, przynajmniej na razie… Nie, wiem, jestem okropny…
Przerywającym się głosem opowiedziałam mu zdarzenie w Trzech Miotłach. Ukryłam twarz w dłoniach, opuszczając głowę i łkałam, łkałam… James milczał, nawet w pewnym momencie myślałam, że już sobie poszedł, gdy nagle jego ramiona mnie oplotły i James mocno mnie przytulił. Oparł podbródek na czubku mojej głowy, a ja wtuliłam twarz w jego sweter.
-Będzie dobrze, zobaczysz. Taka silna dziewczyna, jak ty nie powinna się załamywać. Jutro spiorę ich wszystkich na kwaśne jabłko, albo spalę spodnie Lucka, gdy je będzie nosił. Ze Ślizgonami można robić tyle ciekawych rzeczy! To moje ulubione ruchome cele…
Zaśmiałam się głucho przez łzy, a James zamilkł i staliśmy tak w ciszy przez minutę.
-No, muszę pędzić do moich towarzyszy niedoli. Może pójdziesz do biblioteki? Tam znajdziesz jakąś ciekawą książkę, rozerwiesz się trochę… Chodź… a, masz chusteczkę…
James wyczarował chustkę i poprowadził mnie do wyjścia.
W bibliotece usiadłam sobie przy stole.
-Poczekaj tu, znajdę ci coś…
James nagle zatrzymał się w pół drogi i mruknął do siebie ledwo dosłyszalne „A może…?”, po czym znowu zaczął iść w stronę regałów.
Czekałam dość długo, ale w końcu przyszedł Rogacz, niosąc jakąś zakurzoną książeczkę.
-To jest NAPRAWDĘ świetna książka. Zobaczysz. Tylko weź ją sobie do pokoju i czytaj. Nie powinnaś przeczytać jej za jednym zamachem.
Patrzył na mnie bystro.
-No, to miłej lektury, Meggie!
-Pa, Rogaś!
Uśmiechnął się do mnie tajemniczo i odszedł.
Książka była bardzo stara i chyba dawno nie używana. Nawet nie mogłam odczytać tytułu. Przeczytałam prolog.
„By stać się animagiem, potrzeba wielu, często bezowocnych treningów. Animag to czarodziej, który może zamienić się w wybrane przez siebie zwierzę, ale TYLKO wtedy, gdy opanuje tę sztukę do perfekcji. Animagowie są bardzo czujnie monitorowani przez Ministerstwo, które obserwuje całą transformację. Obecnie…”
Przerwałam. Co za sztuka, umieć zamieniać się w zwierze… Można by uciec od ludzi, w ogóle zrezygnować z człowieczeństwa…
Zaczęłam marzyć. Gdybym miała wybierać, czym bym się stała? Odpowiedź nasunęła mi się od razu: kotem. To moje ulubione zwierzęta, utożsamiam się z nimi. Są takie tajemnicze, nieodgadnione wręcz…
Do głowy zapukała pewna myśl: po co James chciał, bym czytała tą książkę? Dał mi do zrozumienia, żebym nie czytała tego od razu, tylko powoli, dokładnie… z ćwiczeniami? O to mu chodziło? To miała być taka aluzja do tego, bym została animagiem? Ale przecież miałabym na głowie całe Ministerstwo…
Znowu coś mi przyszło do głowy: nic, co robi James Potter, nie jest legalne…
I właśnie za to tak mocno go kocham…
13. Snape i ja-symbioza Dodała Mary Ann Lupin Niedziela, 29 Czerwca, 2008, 22:17
Jednak dodaję notkę. Miłego czytania!
-Co to jest?- zapytał Remus, zerkając na trzymany przeze mnie formularz.
-Rodzice przysłali mi wczoraj. To jakiś podpis, bym mogła odwiedzać Hog, Hoge…
-Hogsmeade?- spytał ożywiony James.- To rewelacyjne miejsce! Będziesz zachwycona!
-Tak, jak byśmy nie latali tam co…- zaczął Peter, ale zrobił minę, jakby go coś zabolało, a zdanie dokończył za niego Remus z trochę zakłopotaną miną- Co dwa miesiące. Tak.
Spojrzałam na wszystkich trzech. Czyżby coś ukrywali? Zerknęłam na obrażoną Lily. Boczyła się na mnie od środy. Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć, by przestała. Dlaczego tak bardzo ją to uraziło? Siedziała na końcu stołu sama, a ja miałam wyrzuty sumienia.
-Dziś jest jakiś mecz. Na której lekcji?- zapytałam, próbując zmienić temat.
-W-y-a-e i ę, e a w-a-a-t-e-y- wystękał James, bo miał pełno w buzi.
-Nie mówi się z pełnymi ustami- z godnością zwrócił mu uwagę Remus, po czym wrócił do idealnego wyrównywania swojego krawatu, bestialsko niszcząc każdą fałdkę.
-Pedant- mruknęłam, a James przełknął zawartość swojej buzi i powtórzył zdanie, które chciał mi przekazać:
-Wydaje mi się, że na czwartej. Dokopiemy Ślizgonom, co? Ja i Łapa jesteśmy w drużynie!
-Na jakich pozycjach?- powiedziałam, zanim zastanowiłam się, że nie wiem, co to za gra.
-Ja jestem szukającym, Syriusz ścigającym.
-Acha- mruknęłam, chociaż nie zrozumiałam
-Pierwsze dziś jest… - Peter zerknął do planu- Nigdy nie zapamiętam… Historia magii…
-No, to, zbierajta się!- zawołał James- Ciekawe, gdzie jest Czarny…
-Może kogoś podrywa…- mruknęłam z pogardą
James parsknął
-Ha! Syriusz i dziewczyna, a to dobre!
-No tak, masz rację, nie ta orientacja…
Wstałam, i podeszłam do Lily, mrucząc tylko „cześć” do każdego z Huncwotów.
-Liluś, nie obrażaj się na mnie! Ja naprawdę tak sobie tylko palnęłam dla żartów…
-Masz już elementy humoru tego Pottera – powiedziała obrażonym tonem, ale się trochę rozchmurzyła.- Zresztą, Sev jest trochę samotny, a to mój przyjaciel, nie mogę go tak zostawiać, musiałam z nim usiąść. A dzisiaj jeszcze do tego ma szlaban, bo się stawiał McGonagall…
-Gdzie? Może ze mną, nie będę samotna podczas mojego…
-Nie wiem. Może.
-Jesteś moją przyjaciółką, a także jego. Dlaczego jeszcze się nie znamy?
Lily trochę się zakłopotała.
-On… Chyba cię nie lubi.
-Dlaczego?- przeraziłam się. Przecież nawet ze mną nie gadał!
-On i twoi znajomi nie bardzo się lubią. Nie chce z tobą za bardzo gadać, bo jesteś siostra Lupina. Obawia się, że jesteś taka, jak oni. Zaraz przyjdę, Sev do mnie macha…
Poszła. Zmartwiły mnie słowa Lily. Ten Sev nie wyglądał na wrednego. Skoro Lily tak go lubi… postanowiłam pokazać mu, że nie będę traktować go, jak jego wrogowie.
-Cześć!- to ten mały chłopczyk podbiegł do mnie
-Witaj!- uśmiechnęłam się do niego, a potem spoważniałam- Byłeś u Dumbledore’a?
-Nie.- zasmucił się- Nie wiem, gdzie on jest…
-James- zwróciłam się do przechodzącego obok Rogacza- Wiesz, gdzie jest gabinet dyrektora? Byłam tam, ale nie pamiętam drogi…
-No pewnie!- wyszczerzył zęby- Bywam tam dniami i nocami!
-Zaprowadzisz nas tam? Mamy jeszcze trochę czasu do dzwonka…
-Dobra! Za mną, dzieciątka!
Wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę wyjścia.
-Jeja, jesteś super… Jak masz na imię? Mar Ann Lupin, tak?- zapytał chłopczyk
-Nie, Gienia Kopyto.- zabrał głos James, a chłopiec dostał konwulsji ze śmiechu
-No dzięki, Świętopełku Wozignoju!- wymyśliłam na poczekaniu
-Jakie szlachetne!- napuszył się James- Nazwę tak syna.
-Biedne dziecko- pokręciłam głową- A ty? Jak masz na imię?
-Dave. David oficjalnie. A nazwisko Garden- powiedział zadyszany pierwszak
-No, jesteśmy na miejscu, nie znam hasła- powiedział James
Staliśmy tam chyba z pięć minut, gdy przyszedł Dumbledore. Zaprosił nas do swojego gabinetu.
-Panie profesorze, tego chłopca pobiła ostatnio grupa Ślizgonów. – mruknęłam, popychając lekko Dave’a w stronę biurka.
Chłopiec musiał opowiedzieć o wszystkim i opisać Ślizgonów, po czym Dumbledore zaproponował, by trzymał się od nich z dala, by nie zrobili mu tego ponownie.
-Zajmę się tymi biedakami. A pan, panie Potter? Chciał pan coś- zapytał łagodnie Dumbledore.
-Nie, ja tylko jako bodygard!- napuszył się Rogacz
-Rozumiem.- błyski w oczach Dumbledore’a zabłysły radośnie.- No, zmykajcie! Macie właśnie lekcje!
Wypadliśmy więc z gabinetu, Dave popędził w swoją stronę, ja i James ścigaliśmy się do Sali od Historii Magii.
Profesor nawet nie zauważył, gdy weszło dwóch spóźnionych uczniów.
Tak, jak poprzednio, starałam się notować wykład, ale James, który ze mną siedział, popukał się w czoło.
-Nie notuj tego. Chodź, zagramy w wisielca!
Resztę lekcji spędziliśmy na graniu w wisielca i inteligentną grę o nazwie „kropki”, z której nic nie kumałam, ale i tak wygrywałam.
Kolejne dwie lekcje, transmutacja, nie były takie ciekawe, McGonagall przyjęła jednak moją prace, którą wczoraj zrobiłam z Remusem, i nawet mnie pochwaliła.
Na czwartej i piątej miały być eliksiry, ale ja i Lily ruszyłyśmy stromym zboczem, by udać się na boisko.
-Zobaczysz, quiddich to coś super!
Usiadłyśmy na wysokich, superzastych trybunach . Chciałam życzyć powodzenia Jamesowi, więc opuściłam Lily pod pretekstem pójścia do toalety.
Rogacz, Remus i ich kumple właśnie szli w stronę trybun. James i Syriusz nieśli miotły. A więc ta gra jest w powietrzu?!
-Powodzenia- zwróciłam się trochę chłodno do Blacka, a on kiwnął głową. Nie miał obrażonej miny, a to mnie zdziwiło.
-Powodzenia, Rogaś!- wspięłam się na palce i cmoknęłam Jamesa w policzek, uśmiechnęłam się do Remusa i Petera, po czym poleciałam do Lily, czerwieniąc się, pomimo tego, że nie widziałam w tym nic dziwnego.
Mecz to było… coś rozbrajającego. Niesamowite widowisko. Polubiłam quiddich tak, jak nie wiem co! James złapał znicza(tak to się nazywa, ta złota piłka) dość późno. Ale to dlatego, że chciał zdobyć więcej punktów. I udało nam się. Zwyciężyliśmy Ślizgonów 230:30. Bardzo podobała mi się rola ścigających. Sama pomyślałam o tym, ze fajnie byłoby być w drużynie. Może kiedyś się zgłoszę?
Szlaban zbliżał się z każda minutą. Po kolacji pożegnałam Lily i ruszyłam do lochów, tak, jak głosiła moja informacja od McGonagall.
Weszłam do jednej z sal. Siedział tam ten Severus. Nie odezwał się do mnie, a ja usiadłam na jednym z dwóch pustych krzeseł przy tym samym stole. Leżały tu jakieś części żab, czy ropuch.
-Będziemy to obierali?- zapytałam łagodnie, starając się, by zrozumiał, że nie mam złych intencji.
-Tak- mruknął chłodno, a do sali wszedł Black i Filch.
-I żeby mi tu nie było żadnych rozmów! Bierzcie się do pracy, łobuzy!
Wyszedł, a Black zajął miejsce obok nas. Przez chwilę panowała cisza, gdy każdy zaczął obdzierać swoje żaby. Niestety, Black zagaił rozmowę. Hmm, „rozmowę” to dobre, łagodne słowo.
-Na gacie Merlina, Snape, co ty przeskrobałeś? Myślałem że ty, taki wypłochowaty kujonek…
-Rany, Black, ty MYŚLAŁEŚ? No nie, przeszedłeś samego siebie…- zaatakował natychmiast Snape
Syriusz spojrzał na swoje upaćkane dłonie i wycedził:
-Mam ręce DOSYĆ czyste, nie chcę się upaprać twoją krwią…
-O rety- mruknął cicho Severus- Co twoi krewni ci zrobili złego, że teraz obdzierasz ich ze skóry?
Syriusz spojrzał na swoje żaby i jego złowieszczy śmiech odbił się od ścian.
-Wiesz co, Smarku, czasem mam wrażenie, że twój mózg jest mały i gładki jak fasolka wszystkich smaków!
-Nie miel tak językiem, bo ci się splącze…
-Ale teraz walnąłeś kawała, Snape!
Piorunowali się wzrokiem. Byłam pewna, że gdyby mieli różdżki, to poobdzierali by się ze skóry w najbardziej bolesne sposoby. Ale teraz mogli się z pewnością sprać na dżem. Starając się nie myśleć o leniwie wypływającym na pomierzchnie mojej świadomości dżemiku z Blacka, postanowiłam uratować sytuację.
-Nie możecie się pogodzić?
-Nie twój interes!- warknął Black
-Odczep się ode mnie i od Severusa!- rzekłam ze złością
-Severus!- naśladował mnie Syriusz- Mój ukochany.
-Odwal się od niej!- warknął Snape- Już dość, że przez ciebie ma szlaban!
Nie zapytałam, skąd to wie, bo właśnie do sali wszedł Filch i kazał nam się zamknąć. Resztę szlabanu spędziliśmy w milczeniu, po czym wróciłam do Lily i opowiedziałam jej wszystko.