Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Doo!

  32. Huncwoci sami w domu...
Dodała Mary Ann Lupin Wtorek, 24 Marca, 2009, 07:29

Obudziło mnie dotkliwe zimno i ból brzucha, zapewne związany z wczorajszym daniem świątecznym, zupą z ostryg. Obrzydlistwo! Mama nie chciała mnie słuchać, gdy jej mówiłam, że nie znoszę zupy z ostryg. Niezbyt mnie obchodzi, że to tradycyjne danie, skoro zawsze po nim boli mnie brzuch.
Usiadłam na łóżku, Julian zsunął się z mojej piersi, na której spał. Przez myśl przeszło mi, że odkąd go dostałam rok temu, bardzo urósł. I się rozleniwił.
Na kominku nie płonął już ogień, za oknem prószył bardzo gęsty śnieg. Nietypowe w mojej ojczyźnie. Odwróciłam wzrok od w połowie zasłoniętego okna i jeszcze raz zerknęłam na kominek. Niezbyt zachęcająco wyglądał, taka okopcona czarna dziura. Nawiedziły mnie dziwne, nieprzyjemne ciarki i spuściłam wzrok, by się nie dołować. Moje oczy omiotły niewielki stosik paczek przy biurku. Nie wiem dlaczego, ale wcale nie poczułam entuzjazmu na ich widok. Nie mam w zwyczaju cieszyć się materialną sferą życia, owszem, kiedyś tak było. Pamiętam, jak dostałam gitarę… Albo te niezliczone winyle, które spłonęły wraz z moim poprzednim życiem… Zbierałam je, miałam pokaźną kolekcję. Jaka była radość, gdy otrzymywałam takie rzeczy! Ale teraz na pewno nie dostanę żadnej płyty, mogę o tym zapomnieć.
Westchnęłam i podeszłam do okna, by odsłonić zasłony. Dzień był jasny, za oknem prawie całkowicie biało. Śnieg przykrył nawet liczne, nagie gałązki drzew, rosnących gęsto przed naszym dworkiem. Bezwiednie zaczęłam obskubywać paznokciem wiekową, złuszczoną farbę z okiennicy. Myślałam o tym wszystkim, co działo się naokoło mnie. O Lily i Sevie. Co by było, gdyby byli razem? Zapewne ja byłabym sama… Ale to normalka, przyzwyczaiłam się. Bardziej mi szkoda tego, że Sev nie mógłby być ze mną…
Parsknęłam do siebie z obrzydzeniem. Co ja gadam! Dobra, dość tego, Severus Snape to twój przyjaciel, nikt więcej, nikt więcej… O rany, zaczynam gadać sama ze sobą…
Pokręciłam głową z politowaniem i podeszłam niechętnie do prezentów. Gdy byłam zajęta ich rozpakowywaniem, do mojego pokoju wpadł szanowny kolega braciszek.
-O rany…- wysapał- Patrz, co mi zrobiła mama…!
Pokazał okropny, zielono-pomarańczowy sweter, w dodatku z fioletowymi pomponikami u szyi i przy rękawach. Roześmiałam się szczerze, widząc go oczami wyobraźni w tym wdzianku. Ale się kumple po nim przejadą! Wyzwą go od pedałków i tym podobne…
-Nie przejmuj się, w końcu szkoła przestanie się z ciebie śmiać!- parsknęłam, a Remus ściągnął usta, oburzony samym faktem, że śmiałam choć pomyśleć, iż mógłby włożyć coś tak niegodnego na swój szlachetny kark.
-Dobra, do rzeczy. Wiesz, co mi James napisał na świątecznej kartce?
-Nie. Jeden ze swoich nie śmiesznych dowcipów?
-Nie, tym razem co innego. Zaprosił mnie do siebie na sylwestra… Oczywiście, nie wpuści mnie bez pewnego, jak to sam określił, zastawu…
-Zastawu?
-Tak, chodziło mu o ciebie, rzecz jasna, też masz jechać. Wyraził taką chęć. Będzie też Syriusz i Peter.
Popatrzyłam z politowaniem na Remusa. Nigdzie nie jadę, już wiem, jak to będzie wyglądać. Biedni rodzice Rogasia, nieświadomi, że tracą dom, niefortunnie go opuszczą na czas trwania naszego spotkania…
-Nie wiem, czy chcę się ładować do tego leja…
-Jakiego leja, przecież James mieszka w normalnym domu, tam nie ma żadnego leja…
-Do czasu.
-Dobra, wiem, co myślisz. Że rozpirzymy dom, zgadza się? Tylko że to jest dom Jamesa, chyba byłby nienormalny, chcąc go wysadzić…
-Odnoszę właśnie niepokojące wrażenie, że on nie jest normalny.
-Nie, on jest tylko nieco… nadpobudliwy…
-Tylko?
-Przejdzie mu!- żachnął się Remus- Wyrośnie z tego. Może wydorośleje, gdy znajdzie sobie dziewczynę, albo jak się ożeni i będzie musiał wziąć na siebie pewną odpowiedzialność.
-Ciekawe, jakim schizolem będzie jego dziecko!- zaśmiałam się- Mając takiego tatusia nie można mieć normalnie skonstruowanego umysłu… Ale przecież za to kochamy Jamesa, nieprawdaż?
Remus kiwnął głową z uśmieszkiem, usiadł obok mnie i zaczęliśmy się opychać czekoladą od Glizdka.
-Wiesz co?- zagadnął, opierając podbródek na moim ramieniu i sięgając po następny kawałek czekolady.
-Hmm?
-Wiesz, czemu Severusowi spadły wtedy spodnie? Wtedy, na balu, gdy się bili… Pamiętasz?
-Tak, oczywiście.
-To była robota chłopaków. To jest Syriusza i Jamesa. Wetknęli mu coś za spodnie, gdy nie patrzył… I to wybuchło.
-A co dokładnie mu wetknęli?
-Nie wiem, jakiś przyrząd podejrzanego pochodzenia.
Zdusiłam w sobie odpowiedź
-Coś się stało?- spytał, gdy milczałam
-Nie powinniście tak się nad nim znęcać.- szepnęłam
-Ja się nie znęcam.- odparł sprytnie
-Ale jesteś prefektem! Mógłbyś zareagować.
-I co miałbym im zrobić? To moi kumple, przecież nie wlepię im szlabanu, i tak ciągle je dostają…
-Wiesz, być może Dumbledore specjalnie dał ci ten przywilej, byś czasem z niego skorzystał i trochę ich pohamował. Skoro teraz tak się zachowują, to co będzie po szkole?!
Remus westchnął
-Nie wiem. Po prostu nie wiem. Ale nie mogą być aż tacy źli, no nie? Z natury są dobrzy. Poza tym, poza szkołą jest o wiele więcej złych ludzi, niż ci się wydaje. Pamiętasz akcję z pociągiem? Bo ja nie zapomnę jej do końca życia.
-Tak, wiem, że poza szkołą są źli ludzie, bo są, prawda? Boję się tylko, że kiedyś to zło przeważy dobro, ale to chyba niemożliwe, no nie? Nie może być żadnych zamieszek i wojny, Ministerstwo do tego nie dopuści.
-A niby czemu nie może?- spytał spokojnie Remus, potwierdzając me najgorsze obawy.- Wszystko jest możliwe. Dziś żyjemy w pokoju, jutro może nas ktoś napaść.
-Ale to wydaje mi się po prostu nielogiczne. Po co komu wojna i dominacja nad innymi? Teraz jest dobrze, prawda?
-Nie dla wszystkich…- westchnął Remus.
Zamilkłam. Zgasił mnie swoim argumentem.
-Wydaje mi się niemożliwe, że można żyć w nieustannym strachu i pod czyjąś presją. Nic nie daje prawa takiej dominacji i decydowania, kto ma umrzeć, a kto przeżyje. Czytałam sporo o wojnie mugoli z lat czterdziestych, gdy jeszcze chodziłam do zwykłej szkoły. Remus, boję się…
-Często wydaje nam się, że mamy czary i one rozwiązują wszystkie nasze problemy. Ale to kompletna bzdura. Co więcej, to właśnie czary są i będą główną przyczyną konfliktów w naszym magicznym świecie.- westchnął ze smutkiem i znużeniem.- Często służą one do bardzo złych celów. Ale najgorsze…
-Objadacie się czekoladą?! Jeszcze nie było śniadania! Tak na pusty żołądek?!
Ja i Remus podskoczyliśmy na równe nogi. Nie kto inny, ale nasza własna matka zakradła się do nas od tyłu i przyprawiła nieomal o zatrzymanie pracy serca.
-Na śniadanie!!! W te pędy, bez marudzenia! I załóżcie jakieś szlafroki czy swetry na te piżamy, w domu jest zimno. Remusik, załóż sweterek od mamusi!- zapiała na koniec swej wypowiedzi, a Remus posłał mi spłoszone spojrzenie. Mama siłą wtłoczyła na niego przez głowę swe barwne, szokujące dzieło, a spod grubej wełny usłyszałam coś pomiędzy stłumionym jękiem, a charchotem: „Mamo, mam już piętnaście lat!”

***
W zasadzie w trakcie trwania ferii nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Śnieg był wyjątkowo gęsty, poziomem dotarł nieomalże do okien na parterze! Dobrze, że rodzice podróżowali do pracy siecią Fiuu. Prorok nie przynosił żadnych godnych uwagi wiadomości, a ja i Remus cały czas spędzaliśmy ze sobą, czytając książki w rodzinnej bibliotece, grając w szachy czarodziejów, które dostałam od Jamesa (kilka razy nawet ograłam samego mistrza-kujonów!), oraz budując głębokie tunele w śniegu. Udało nam się stworzyć bardzo rozbudowane królestwo śnieżne. W każdym razie doskonale się bawiliśmy w swoim towarzystwie, a ja odpoczęłam nieco psychicznie.
Nawiedzały mnie obawy dotyczące sylwestra u Jamesa. No nie wiem… Jak przywiążą jakiemuś biednemu kotu z ulicy magiczną petardę do ogona? Czy coś w tym stylu…
W każdym razie czułam się nieco zagrożona, gdy przygotowywałam się w łazience do wyjścia. Oczywiście, nie miałam zamiaru się jakoś wyjątkowo pacykować-standardowo zrobiłam kreski i popryskałam się różaną wodą, to wszystko. Nie mam się dla kogo stroić, co nie zmienia faktu, że powinnam jakoś wyglądać.
Dobrze, że nie muszę wychodzić na dwór, na tą zawieję, przeszło mi przez myśl. Oczywiście, u Jamesa na pewno wyjdziemy, ale w mieście nie ma takich zasp, jak u nas przed domem. Ciekawe, jak czarodzieje świętują Nowy Rok? Jeszcze nie miałam okazji się przekonać-rok temu było naprawdę skromnie, tylko wypiliśmy jakieś wino. No cóż, miejmy nadzieję, że rok ’76 będzie lepszy od tego. Chodź i tak 1975 nie był chyba taki fatalny…
Założyłam moją ulubioną koszulę w zielono-czarną kratkę i nowe, ciemne dżinsy-dzwony. No i oczywiście glany, bo nie mam zamiaru latać po ulicach w jakichś trampkach. Po chwili zastanowienia wetknęłam też różdżkę za pas-wiem, że nie mogę jej użyć, ale z nią czuję się mimo wszystko jakoś raźniej.
-Meggie, czy musisz odwalać salon piękności? Chciałbym już lecieć…- usłyszałam zniecierpliwiony jęk Remusa zza drzwi łazienki.
-A po co się tak spieszysz na ten Armagedon? Spoko, już idę.
Wyszłam z łazienki i razem udaliśmy się do jednego z naszych licznych kominków, gdzie stali już rodzice. Po ich minach doskonale znać było, że nie do końca ich to zachwyca. Chyba woleliby, żebyśmy spędzili z nimi to małe święto.
-No, to bawcie się dobrze…- mruknął niechętnie tata, a mama westchnęła.
-Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze…- zmartwiła się- John, a jak ją trafi jakaś petarda? To jeszcze dziecko!
-Mamo! Remus ma tyle samo lat!
-Pilnuj jej! Pilnuj jej, synku, jak oka w głowie.
-Tak, dobrze.- rzekł machinalnie Remus, chyba tylko dla świętego spokoju.- Ze mną nie zginie…
Rodzice wytrzeszczyli oczy, najwyraźniej przerażeni jego beznamiętną uwagą.
-Dobra, no to lecimy!
Remus wziął nieco proszku Fiuu, rzucił w płomienie i w nie wkroczył. Powiedział:
-Potters’ Valley!
Zielone płomienie wchłonęły go i znikł.
-Potters’ Valley?- spytałam, marszcząc brwi
-Tak, tak się nazywa dom jego przyjaciela, z tego co wiem… Ach, te arystokratyczne rody i ich zwariowane nazwy willi.
-James jest arystokratą?- w sumie to mogłam się tego spodziewać, bo był bogaty. Może mi kiedyś o tym wspomniał?
Weszłam zatem do kominka, wcześniej wrzucając nieco proszku, i wypowiedziałam wyraźnie nazwę. Zaraz pochłonęły mnie zielone, roztańczone płomienie i zaczęłam wirować wokół własnej osi. Nie przepadałam za tym sposobem podróży, ale trzeba jakoś przecież się poruszać po tym Bożym świecie, no nie?
Wypadłam na ciepłą, dębową podłogę, przed czyimś kominkiem. Obok stał Remus, otrzepując sweter z popiołu. Natychmiast mnie podniósł, a ja mogłam zaczerpnąć nieco tchu, by rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Od razu zrozumiałam, co miał na myśli Remus dawno, dawno temu, chwilę po poznaniu, gdy mówił, że nasz dom jest zaniedbany. Mimo bogatego wystroju wydał mi się nagle stary, zakurzony i szary, niczym kamienny nagrobek na jakimś przedpotopowym cmentarzu. W domu Jamesa było o wiele cieplej i nie mam tu na myśli wyłącznie temperatury. Wystrój, choć podobny nieco do naszego, był jakiś… przyjemny i miły. Wszędzie widziałam dąb. Dębowa była podłoga, meble, boazeria. Aksamitna tapeta miała wesoły, pomidorowy kolor, żyrandol był ze złota, podobnie, jak kandelabry przy ścianach. Nie zaskoczyły mnie portrety z poruszającymi się postaciami przodków, w moim domu były takie same, nie mówiąc już o ich setkach w Hogwarcie. Na gzymsie kominka dostrzegłam jakieś pamiątki rodzinne, światło płomieni rzucało przytulny blask na cały pokój.
Przed moją twarzą błysnął cały garnitur zębów.
-MEG!
James chwycił mnie w objęcia i prawie nas nie wpakował z powrotem do kominka.
-A więc jednak przybyłaś! Bałem się, że wcale nie będziesz chciała…
-Cóż, ja właściwie…
Ale James mnie nie słuchał, szczebiotał, jak nakręcony.
-Rodziców nie ma, mamy wolną całą chałupę! Ja i Syriusz przygotowywaliśmy jakieś żarcie, ale nam nie wyszło, nawet kot nie tknął, mimo naszych licznych motywujących go działań. Kiedyś chyba wyjdzie zza tamtego regału, musi tylko trochę się otrząsnąć z szoku…
Wymieniłam z Remusem zalęknione spojrzenie. Ciekawe, czy mnie też doprowadzą dziś do takiego stanu i położenia…
-Petera jeszcze nie ma, ale Łapsko nocował u mnie, więc mieliśmy mnóstwo czasu. I mamy petardy! Leżą w salonie, odpalimy je po północy! Postanowiliśmy coś kupić w sklepie, ale był zamknięty, więc poszliśmy do mugolskiego. Ale, niestety, sprzedawczyni wrzasnęła w paroksyzmie strachu i zwiała, nie wiem czemu, ale ona zawsze na mnie tak reaguje. Zastanawiające…
Parsknęliśmy z Remusem zgodnie i weszliśmy za Jamesem do jakiegoś pokoju, przylegającego do tego z kominkiem.
Dom Jamesa był ogromny i naprawdę piękny. Przede wszystkim zadbany i nie tak ciemny jak mój. Przeszliśmy szereg korytarzy i salonów, by wreszcie dotrzeć na górę, do jego sypialni. Różniła się ona nieco od reszty domu. Wystrój łączył dwa style-ten starodawny z odrobiną nowoczesności. Na ścianie wisiały osobiste akcenty, takie jak zdjęcia, zarówno przyjaciół, jak i rodziny, flagi drużyn Quiddicha i pusta rama obrazu bez mieszkańca. Zapewne gdzieś się wybrał.
Na łóżku leżał Syriusz, wpatrzony w sufit. Poderwał się natychmiast, gdy zajarzył, że ktoś wszedł do pokoju. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. On i Remus natychmiast rzucili się sobie w objęcia, James z rykiem dzikiego bawoła rzucił się na nich i zwalili się w trójkę na łóżko, które aż jęknęło od niespodziewanego ataku. Głupio się czułam, stojąc tak na środku pokoju i obserwując przewalających się po całej powierzchni materaca chłopaków. Nawiedziło mnie pytanie. Czemu ja nie cieszyłam się nigdy aż tak z czyjejś obecności? Czemu nikt nie cieszył się mną?
-Meggie, przyłącz się!- usłyszałam stłumiony zgrzyt Jamesa, na którego paszczęce spoczywał teraz brzuch Lunatyka i noga Syriusza. Bardzo zachęcające, rzeczywiście…
Przez moment miałam jednak ochotę go posłuchać, ale stłumiłam w sobie chęć wzięcia rozpędu, karcąc się w duszy. Pokręciłam za to głową, okazując najwyższą pogardę co do ich niezrozumiałego dla osób trzecich sposobu witania się. Najwyraźniej w tej sferze są jeszcze w erze mamutów…
-Pet przyleciał!!!- wrzasnął nagle James, bo usłyszeliśmy głośny hałas na dole.
-Chyba raczej się wkotłował.- skomentował zwięźle Syriusz, gdy James wypadł, by pełnić rolę konduktu powitalnego- Wy nie przybyliście z takim rumorem…
Chwilę potem wszedł Peter w towarzystwie Jamesa. Wyglądał, jakby nie do końca wszystko do niego docierało i był cały okopcony. Zaczęli się wszyscy ze sobą witać, a ja stałam z boku, coraz bardziej żałując, że wybrałam się na to męskie spotkanie.
-To co robimy?- zapytał Syriusz, gdy już się nacieszyli sobą nawzajem.
-Gramy w Eksplodującego Durnia!- krzyknął z entuzjazmem Remus
-Puszczamy petardy!- wrzasnął Peter jednocześnie z Remusem
-Straszymy Martina!- zawył najgłośniej James. Oj, czuję, że to będzie długa noc…
-Mam lepszy pomysł…- Syriusz uśmiechnął się tak paskudnie, że miałam ochotę wracać do domu natychmiast.- Jak się miewa twój sąsiad spod dwunastki?
James odwzajemnił szyderczy uśmiech.
-Pan Shoot? Doskonale, póki co…
-To co? Co robimy w jego kierunku?- zainteresował się żywo Peter.
-Nie chcecie chyba… zrobić mu krzywdy…- przeraziłam się
Chłopcy spojrzeli na mnie, jakby dopiero teraz spostrzegli, że tu jestem. A potem roześmiali się.
-No co ty, to gorszy dupek, niż sklonowany panicz Lucjusz Malfoy!- żachnął się Syriusz.
Spojrzałam na nich niechętnie. Wcale mi się to nie podobało, ale cóż robić!
-Dobra, dziś koniec roku, zawieśmy choć na kilka godzin przyjemność płynącą z wyżywania się na podłych mendach!- zasugerował dyplomatycznie Remus, widząc moją trwogę.
Reszta wyraźnie oklapła, ale posłuchali grzecznie Remusa.
-Masz coś do żarcia? Głodnym jest!- zawołał wyniośle Syriusz
-Pet, chcesz soku?- spytał z uśmieszkiem James i oboje z Łapą ryknęli śmiechem. Peter nachmurzył się.
-Nie, dzięki. Nic od was już nie wezmę, co się nadaje do picia. Do jedzenia też nie.
Zmarszczyłam brwi, a James i Syriusz, wciąż lejąc ze śmiechu, wyszli, by coś zjeść.
-O co chodziło?- spytałam.
-Przed balem dosypali mi czegoś do soku! W każdym razie nieustannie strasznie chciało mi się pić, więc wypiłem na balu bardzo dużo.
-Zauważyłam. Żłopałeś, ile wlezie!
-No! Ale najgorsze jest co innego. Ten proszek miał podobno takie działanie, że im więcej wypiłem, tym bardziej się upiłem, chociaż te napoje nie były z alkoholem.
-A więc ty się rzeczywiście upiłeś! Nie mogłam uwierzyć, gdy zobaczyłam cię z McGonagall!
-Tak. Dostałem szlaban, bo obsikałem ścianę w Wielkiej Sali! Tyle, że tego nie pamiętam!
Remus za plecami Peta zdławił wybuch śmiechu.
Usiedliśmy na łóżku, opowiadając sobie świąteczne anegdotki i przeżycia. Długo tak siedzieliśmy we względnym spokoju, ale Syriusza i Jamesa nie było.
-Ile zostało do północy?- spytałam
-Dwie godziny.- odparł bez entuzjazmu Peter.- Co oni tam robią? Przymarzło ich w tej spiżarce?
-Może zejdźmy, by sprawdzić?- zaproponował Remus.
-Może nie?- przelękłam się
Mimo wszystko zeszliśmy na dół.
W domu było ciemno i głucho.
-James!- wrzasnął Remus. Zero reakcji.
-Chodźmy do spiżarki.- zaproponował Peter.
Zeszliśmy jedną kondygnację schodów niżej, pod poziom parteru. Korytarz wiodący do spiżarki był przerażający, przypominał lochy w Hogwarcie. Najgorsze jednak, że nie słyszeliśmy Jamesa i Syriusza, co w ich przypadku jest nienormalne.
-Na pewno gdzieś się zaczaili i wypadną na nas z apokaliptycznym wrzaskiem- warknął Remus, a mnie to jeszcze bardziej przeraziło. Gdyby teraz na nas wyskoczyli, w tej idealnej ciszy, z tym wrzaskiem, jaki zwykle inicjują, to by mnie już mogli jutro grzebać.
Dotarliśmy wreszcie do bardzo solidnych drzwi spiżarni, na końcu długiego, ciemnego korytarza. Panował nienaturalny chłód. Remus naparł na drzwi, ale się nie otworzyły. Ponowił próbę. Ustąpiły wreszcie, z wielkim trudem, jakby coś wewnątrz uniemożliwiało ich otwarcie.
Na zewnątrz do korytarza dostała się gęsta para, owiała nas, przynosząc straszliwie zimny powiew chłodu. Remus wyciągnął różdżkę i wszedł mężnie do środka. Ja i Peter usłyszeliśmy jego zdumiony wrzask, a potem coś upadło na podłogę…
-Remus…- wydyszałam, i wkroczyłam za nim, także wyjmując różdżkę. Potknęłam się o jego ciało i upadłam na coś bardzo twardego i przeraźliwie zimnego. Szybko poderwałam się na nogi, nie bacząc na ból w łokciu, ale pośliznęłam się natychmiast, tym razem lądując na zadku. Obok mnie do siebie dochodził Remus, a gdzieś z głębi spiżarki usłyszeliśmy świst, i głośny wrzask Jamesa:
-Jupiiiiiiiiiiiii!!!!!!!
Rozejrzałam się.
-No nie…
Całą podłogę ogromnego pomieszczenia, jakim była spiżarka, pokrywała gruba skorupa gładkiego lodu. Ze wszystkich odkręconych kranów przy ścianie wypływał obfity strumień, a właściwie kolumna lodu. Z sufitu zwieszały się podobne. Na ciężkich meblach osiadł szron, a przed nami Syriusz i James wykonywali najrozmaitsze piruety, trzymając się za ręce.
-Co… co wyście zrobili?!- zachłysnął się zszokowany Remus.
-Magiczne Zamrażaki! Mój tato zainstalował je w święta, postanowiłem je wypróbować, jako że żywo mnie interesują…- powiedział zdawkowo James.
-Wystarczyło odkręcić wszystkie krany w pomieszczeniu i je włączyć!- dodał Syriusz.- Też mam takie w domu, ale nigdy nie przypuszczałem, że mogą być źródłem…
-Takiej radości!- wpadł mu w słowo Rogaś, wpadając na wielką ławę, stojącą pośrodku.
Muszę przyznać, że spiżarka wyglądała imponująco. Niebieskie płomienie, oświecające słabym światłem pomieszczenie dodawały magii lodowym kolumnom. Udało mi się doczołgać do ławy i wspiąć się na nią. Nie miałam ochoty się w to mieszać. Biedni rodzice Jamesa… Dziwię im się, że zaryzykowali zostawienie go samego z Syriuszem.
Natomiast Remus i Peter nie poszli w moje ślady, skądże znowu! Za chwilę cała czwóreczka ślizgała się w euforii i uciesze, niczym opóźnione przedszkolaczki, obijając się o meble, lodowe kolumny i o siebie nawzajem.
-Patrz, Meggie, jadę na jednej stopie!- wrzasnął James w skupieniu, podniósł nogę i… władował się w olbrzymi kosz z kartoflami.
-Brawo…
Syriusza najszybciej znudziło to nieustanne ślizganie i przysiadł się do mnie na ławie. Czułam się jak rozbitek, siedząc na niej pośrodku oceanu z lodu. Ciekawe, ile to James będzie musiał za karę sprzątać. A jakie dostanie wnyki, już to czuję. Chyba mu tyłek się zniekształci na stałe.
-I co? Znudziła ci się zabawa?- zagadnęłam Czarnego. Rzucił mi mało zainteresowane spojrzenie. Reszta nawet się nie zorientowała, że odłączył się od stada.
-Fajnie wyglądają te oświetlone kolumny, nieprawdaż?- rzucił sztywno
-No…- przyznałam- Coś mi przypominają…
Nagle mnie olśniło. Takie „szklane” kolczyki miała Jo na balu. Wyglądały, jak wydłużone łzy
-Jo miała na balu kolczyki jak z lodu, no nie?- zagadnęłam
Syriusz zmarszczył brwi, nie patrząc na mnie.
-Może…- skomentował. Widoczna na jego długiej, chudej szyi grdyka podleciała do góry. Usłyszałam, jak głośno przełknął ślinę.
-Co u niej?- zainteresowałam się
-Ma się dobrze.- Syriusz spuścił wzrok. Miałam wrażenie, że nie chce ze mną z jakiegoś powodu rozmawiać. Dopiero teraz do mnie dotarło nagle, że nie przesłał mi nic na święta. Nie to, żebym tego oczekiwała! W końcu ja też mu nic nie wysłałam. Jednak rok temu dostałam od niego wisiorek. Czyżby się o coś znów obraził?
-Czy coś się stało? Uraziłam cię czymś?
Syriusz milczał
-Nie, no skąd!- powiedział wreszcie z aż nazbyt widocznym sarkazmem i uśmiechnął się filuternie.
Westchnęłam.
-To może byś chociaż mi powiedział, o co ci chodzi?
Syriusz wzruszył ramionami.
-Nie lubię, gdy ktoś mną gardzi, to wszystko.- odparł chłodno. W ogóle go nie zrozumiałam.
Nagle rozległ się okropny hałas tłuczonej porcelany. Peter wparował z całym impetem w jeden z kredensów. Tym razem poważnie. Zrzucił cały, elegancki zastaw filiżanek.
Reszta podjechała do niego
-Nic ci nie jest, Glizdku?- zapytał zatroskany Remus.
-Ała!!!- jęczał Peter, trzymając się za ramię.- Ale zarobiłem siniaka!
-Leć na górę, do salonu, tam jest kredens z eliksirami. Posmaruj sobie wyciągiem ze szczuroszczeta.- zaproponował James, patrząc nieco zrezygnowanym okiem na płaską kupę skorup, pozostałych po filiżankach.
-A do którego salonu?
-Do tego najbardziej reprezentatywnego, dokładnie nad nami…
Peter doczołgał się do otwartych drzwi spiżarki. Remus pokręcił głową.
-Naprawi się…- mruknął z nadzieją James, wciąż lustrując porcelanę.- Tylko niech starzy wrócą…
W milczeniu obserwowaliśmy straty, gdy niespodziewanie wrócił Glizduś, trzymając się wciąż za ramię. Minę miał nietęgą.
-James, nie chcę cię niepokoić, ale chodź, coś zobacz…
Polecieliśmy szybko za Peterem na górę do salonu. James zaklął, gdy tylko przekroczyliśmy próg.
Niestety, zabawa w lodowisko skończyła się źle dla najbardziej prestiżowego pokoju w domu Rogacza. Całą podłogę pokryła cienka warstwa lodu, panował nieprzyjemny, nienaturalny chłód.
-Widocznie rury musiały popękać od lodowej temperatury, która panuje pod nami.- skomentował Remus.- Woda się wylała i zamarzła…
-To co robimy? Musimy się pozbyć tego lodu! Zanim nie wrócą twoi starzy…- mruknął Syriusz.
-Może go jakoś stopimy, czy coś…- zasugerował Peter.- Tylko jak? Nie wolno nam używać czarów…
-Mam!- krzyknął nagle James w przypływie geniuszu- Rozpalmy ognisko!
Remus wytrzeszczył oczy.
-Gdzie ty masz zamiar rozpalić to ognisko? Chyba nie tu, na środku salonu!- przeraził się.
-A gdzie? Masz lepszy pomysł? Tylko ciepłem możemy roztopić wodę, no nie?
Chwycili więc jakieś stare egzemplarze „Proroka”, kilka suchych szczapek z sąsiedniego pokoju, leżących przy gzymsie kominka. James uformował z nich kupkę, Syriusz podłożył gazety pod spód.
-Dobra, ma ktoś coś do rozniecenia iskry?
-Ja…- ocknęłam się nagle- Mam zapałki w kieszeni, zawsze się mogą przydać… Jednak, w moim małym móżdżku nie mieści się, jak macie zamiar roztopić lód przy pomocy takiego małego ogienka…
-Wiesz, jak ci nie pasi, to podpalimy kredens, będzie się lepiej palił.- burknął Syriusz, biorąc ode mnie małe pudełeczko mugolskich zapałek, by rozpalić ognisko. Na powierzchni jednej z gazet zatlił się co prawda delikatny żar, lecz natychmiast zgasł, pozostawiając po sobie jedynie dymek. Syriusz spróbował jeszcze raz, z lekkim zniecierpliwieniem.
-Nie uda wam się.- westchnął Remus- Za zimno tu i podłoga jest mokra…
-Nie prawda, trzeba tylko pomóc ogniowi się rozpalić mocniej… Może powachlujemy czymś te płomyczki, by tak nie gasły?- spytał James.
-Masz tu jakąś tkaninę, materiał, cokolwiek…- mruknął Syriusz, nie odrywając wzroku od czynności rozpalania ognia.
-A może zasłonami?- zaproponował Peter, gdy spostrzegł delikatne, jedwabne zasłony, zasłaniające ulicę.
-Nie wystarczy podmuchać?- zdziwiłam się, ale James już odpinał drogie, nowe zasłony od karniszy.
-Ładne, nie?- spytał, widząc mój zaniepokojony wzrok- Mama uszyła je dopiero tydzień temu…
James począł wachlować złożoną na kilka części zasłoną ledwo tlący się płomień. Obserwowałam go z rosnącą rezygnacją. Nie widziałam w tym całym cyrku sensu, ale ognisko powoli zaczęło się rozpalać coraz bardziej.
Syriusz z tryumfem wypisanym na twarzy wstał z kolan, zachwiał się na śliskiej podłodze, oparł całym ciężarem o Jamesa, który poleciał z zasłoną do przodu. Brzeżek materiału spoczął na płonących gazetach. Zasłona w okamgnieniu stanęła w ogniu.
James ryknął z zaskoczenia i upuścił ją na ziemię. Podniósł się wielki płomieni, a James pruł twarz:
-ZGAŚCIE TO! ZGAŚCIE, DO CHOLERY!!!
Syriusz w akcie skrajnej desperacji rzucił się w stronę kredensu z eliksirami. Wyjął pierwsze dwie najbardziej pękate karafki i dalej lać na zasłony, by zagasić pożar.
BUM!
Odrzuciło nas do tyłu i coś zasłoniło pole widzenia. Podniosłam się z czyjegoś cielska, chyba Petera.
Cały salon obryzgały całe hektolitry jakiś dwóch substancji, okropnie gęstych i śmierdzących siarką. My też byliśmy spryskani.
-O rany, nic nie widzę!- jęknął Peter, ocierając twarz z eliksiru
-No, to był wyjątkowo inteligentny manewr!- warknęłam na Blacka.- Lać nieznane substancje do ognia! Bardzo roztropnie!
Rzucił mi nienawistne spojrzenie.
Ściany były kompletnie obryzgane. Poniszczone obrazy i zasłony. O tej, co płonęła, nie wspomnę, bo właściwie, to już jej nie było. Meble także wyglądały źle, a z sufitu odpadały raz po raz kawały tynku. Chyba wina wybuchu.
-O nie, tynk odpada!- jęknął James- Co teraz zrobimy?! Musimy to posprzątać, ale nic nie poradzimy, że mi się sufit wali!
-Może jakoś to zatamujemy?- spytał Remus- Możemy też czymś załatać dziury…
-Ale czym? Jakąś substancją?- zaproponował Peter.
-Mam idealny pomysł!- zawołał znowu James- Poprzyklejamy kawałki, które poodpadały!
-Ale one się pokruszyły…- zauważyłam.
-To poprzyklejamy te, które się jako tako ostały… Tylko czym?- zmarszczył brwi Peter.
-Możemy zrobić lepik z mąki…- zasugerował James wolno. Ja i Remus wymieniliśmy spojrzenia sceptyków. Phi, też mi koncept! Na mąkę tynku nie przykleją, mogą zapomnieć.
-Dobra!- rzucił zdesperowanym, drżącym szeptem Syriusz.- Ja polecę po mąkę do spiżarki, a ty Rogaś przygotuj jakieś naczynie z wodą…
I wyszedł. James rozejrzał się wolno po obryzganym pomieszczeniu. Jego wzrok spoczął na bardzo ozdobnej wazie, spoczywającej w jednym z kredensów. Wyjął ją i wyszedł, by nabrać wody. Wrócił prawie równo z Syriuszem, który był cały biały.
-No co?- burknął, widząc nasz pytający wzrok.- Wyjmując słój z mąką, potrąciłem drugi… Oba spadły i się stłukły, jeden na mojej głowie, drugi na nodze… Udało mi się jednak zgarnąć nieco mąki.
-Potłukłeś oba słoje?- spytał z udawanym spokojem James.- Nasz cały zapas mąki na dwa miesiące… Ale to nic, w porównaniu z tym, co mogliby mi zrobić rodzice, gdybym stłukł tą wazę… Jest starsza, niż ten dom, i dwa razy droższa.
-Nie możesz wziąć innej?- zdumiał się Remus.
-Nie mam innej. Zresztą, nawet, jakby coś się stało, zawsze mają różdżki, mogą to naprawić, no nie? Może by mnie nie zatłukli na śmierć…
Syriusz i James zamieszali mąkę z wodą w wiekowej misie, Łapa wspiął się na pokryty galaretowatą zawiesiną stół i począł przyklejać byle jak te mniej bezkształtne kawałki tynku. Oczywiście, kawały, które próbował przyklejać, natychmiast się odklejały, zjeżdżając wolno ku podłodze na białym glucie, niektóre, lżejsze, zastygały w połowie drogi w bezruchu.
-Nie sięgnę tak daleko…- stęknął, próbując załatać dziurę przy ciężkim, mosiężnym żyrandolu. Wychylił się nieco bardziej, najdalej, jak potrafił. Przez chwilę myślałam już, że uda mu się dosięgnąć. Obserwowaliśmy, niczym w zwolnionym tempie, jak Syriusz traci równowagę na maziowatym stole, potyka się o bezcenną wazę i rozpaczliwie wymachuje rękoma jak wiatrak, by nie upaść, wiesza się za jedno z ramion żyrandola, dyndając w powietrzu. Misa, rzecz jasna, nie mogła się niczego złapać, toteż wylądowała na podłodze i rozbiła w drobny mak, rozlewając gęsty kleik na już i tak uświnionej podłodze. James jęknął traumatycznie.
Rozległo się głośne CHRUP! i olbrzymi, mosiężny żyrandol oderwał się od stropu, lądując razem z pasażerem i ogłuszającym trzaskiem na podłodze. Syriusz nie mógł wstać, był w ciężkim szoku i prawdopodobnie początkowym stadium palpitacji.
Podbiegliśmy do niego, by pomóc mu wstać.
-O rany, posprzątajmy ten chlew.- jęknął z przerażeniem James, gdy Łapa się pozbierał mentalnie.
-Może najpierw usuniemy stąd ten żyrandol?- zaproponował zrezygnowany Remus.- Będzie nam łatwiej usunąć to paskudztwo z podłogi…
W czwórkę złapali żyrandol, by go podnieść. Za nic nie mogli.
-Co jest?!- zirytował się Syriusz- Chyba nie może być aż taki ciężki…
Ponowili próbę, z całej siły próbując podnieść go choćby o cal do góry. Rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie i żyrandol się podniósł. Chłopcy mogliby skierować się z nim na bok. Jak się okazało jednak, ostro zakończony, gruby ćwiek wbił się w dębową podłogę, przebijając ją na wylot. Pozostała dziura w podłożu, w którą, standartowo, wdepnął Peter. Noga ugrzęzła mu aż po kostkę, nie mógł jej za nic wyciągnąć. Był na dobre uziemiony. Stał tylko, jak słup soli i jęczał nad swoim trudnym żywotem.
-Czekaj, zaraz cię wyciągniemy… -mruknął James i wyleciał z pokoju w tempie, jakby miał owsiki. Zaraz wrócił, trzymając przed sobą siekierę.
Peter wywalił gały z orbit
-SIEKIERA?! Chcesz mi odrąbać nogę?!
-Czemu nie?- sarknął Łapa, a James podszedł do zatrwożonego Glizdka.
-Nie w moją nogę, cymbale!- zapiał ochryple, ale James, by tamten czuł się bardziej komfortowo, odszedł od niego na większą odległość i zaczął z uporem maniaka rąbać okrągły otwór naokoło Peta w podłodze własnego salonu. Syriusz aż rozdziawił usta z szoku.
-To się nazywa poświęcenie…- wydał z siebie wreszcie.
-James…- zaczął Remus ze strachem
-Nie teraz, jestem zajęty…- wysapał Rogaś.
-Nie chcę ci przerywać… Ale gdy wyrąbiesz tą dziurę do końca…
James nie słuchał i właśnie skończył swe szczytne dzieło. Natychmiast potem rozległ się przeraźliwy trzask, Peter zawył. On, jego uwięziona noga, oraz wyrąbany naokoło niego krąg znikli w okamgnieniu z pola widzenia. Oczywiście, wpadł do pokoju pod nami, czyli spiżarki. W podłodze salonu ziała duża, okrągła, ciemna dziura.
Zaległa cisza. James zrobił zamach i rąbnął się z całej siły w czoło otwartą dłonią.
-Matoł!...- warknął
-…to Peter spadnie…- dokończył Remus w idealnym milczeniu. Ja i Syriusz wymieniliśmy wymowne spojrzenia.
Stanęliśmy w trójkę na krawędzi otworu.
-Peter? Glizdogon?- zawołał Syriusz.
Usłyszeliśmy jakieś oburzone fuknięcie z dołu.
-Jak się czujesz?- spytał James.
-Nie, no wprost świetnie! I tak komfortowo!- warknął z sarkazmem i złością jakiś głos z wnętrza. Niestety, było ciemno na dole.
-Wstań i spróbuj wrócić do salonu!- krzyknął Remus- Możesz?
-Taa… Już do was idę… Noga mi się wydostała, ale trochę krwawi naokoło kostki…
Usłyszeliśmy jego kroki pod nami. W pewnym momencie ucichły.
-Pet?- zawołał James.
-Pewnie już jest na korytarzu…- mruknął Syriusz.
-Na pewno? A może mu się coś stało?- zapytał zatroskany Remus- Gdyby tylko było jaśniej… Mogłeś nie strącać tego żyrandola!
Syriusz rzucił mu obrażone spojrzenie sprofanowanego, mało widoczne w panującym półmroku.
-Macie coś, by poświecić?- spytał mój brat.
-Taa… Mam tu kawałek jakiegoś sznurka, przytwierdzonego do czegoś, chyba możemy go zapalić, by trochę sobie poświecić… To jedyny suchy przedmiot w pokoju- James wyciągnął coś bezwiednie z kieszeni, wciąż lustrując ze znużeniem zdemolowany kompletnie salon.
Remus przyjął ów przedmiot, chwycił moje zapałki i zapalił leniwie materiał.
-O rany, jaki jestem wyczerpany i nic mi się nie chce…- jęknął zblazowany Syriusz, leniwie usuwając z włosów mąkę i maź.
Natychmiast jednak miał okazję, by odzyskać szybkość w ruchach. Materiał bowiem zajął się ogniem aż nazbyt żywo. Remus wytrzeszczył widoczne w płomieniach przerażone do ostatnich granic oczy, gdy odkrył, że trzyma w dłoniach zapaloną petardę z coraz mniejszym lontem.
Wydał z siebie nieartykułowany odgłos i podrzucił ją machinalnie w powietrze. Petardę złapał James, i, inicjując jakiś niesubtelny wrzask, rzucił ją z powrotem do Remusa. Przerzucali ją do siebie jeszcze kilka razy, co trwało chyba sekundę. W końcu petardę otrzymał przez przypadek Syriusz i, nie namyślając się zbyt długo, wrzucił ją w odruchu obronnym do spiżarki przez dziurę w podłodze, dokładnie pod nami.
-O ku…- skomentował beznamiętnie Syriusz.
Jak jeden mąż rzuciliśmy się do drzwi salonu, wypadając w jednej masie na korytarz i zamykając za sobą portal. Cisza trwała zaledwie przez sekundę. A potem…
Takiego łomotu to jeszcze nie zdarzyło mi się słyszeć w całym moim piętnastoletnim żywocie. Huk był nie do zniesienia. Starałam się nie myśleć, jak wygląda obecnie salon, bo przypomniało mi się nagle, że zapas petard też ponoć była w salonie, tak mówił James.
Gdy wreszcie odgłosy rozwalanego domu ustały, żadne z nas nie miało odwagi się podnieść. Pierwszy po jakimś czasie wstał Remus, oddychając ciężko. Zaraz potem podnieśliśmy się ja i Syriusz, a na końcu James z miną, jakby właściwie było mu już wszystko jedno, co się dzieje.
Remus, spojrzawszy na Jamesa, przełknął ślinę, wolno podszedł do drzwi i uchylił je ostrożnie. Aż jęknął. Drzwi natomiast, gdy tylko starał się je uchylić szerzej, oderwały się z zawiasów i spadły gdzieś w próżnię, jaką obecnie był najbardziej reprezentatywny salon rodziny Potter. Podeszliśmy, by zajrzeć do środka.
-O rany! A myśmy chcieli tylko roztopić lód na podłodze!- załamał się uwalany w mące i eliksirach Syriusz.
W tym problem, że podłogi już nie było. Widok był nie do opisania. Salon, spiżarka i pokój nad salonem stanowiły jedno, wysokie pomieszczenie, bez rozgraniczenia piętrowego. Co więcej, w suficie tamtego pokoju ziała dziura, przez którą padał do środka gęsty śnieg.
Ściany były ogołocone ze wszystkiego, począwszy od obrazów, skończywszy w większej części na tapetach i boazerii. Szczególnie salon ucierpiał pod tym względem. Mebli w ogóle nie było. Tylko kilka bezkształtnych brył, leżących na wciąż oblodzonej podłodze spiżarni. Zasłony dogorywały jeszcze przy wybitych oknach, w jednym miejscu w ścianie powstała ogromna dziura na wylot do innego pokoju. Podejrzewam, że to drzwi z futryną wysadziło.
Zaległa okropna cisza. Obserwowaliśmy osmalone szczątki pokoju, a z drugiej strony, naprzeciw nas, Peter otworzył zwisające smętnie drzwi, które zaraz się oderwały od futryny.
-Ooo…- udało mu się tylko wyksztusić, bo z rozpędu o mały włos nie spadł do spiżarki.
-No cóż- skomentował łamiącym się głosem James- Ten pokój od zawsze aż się prosił o remont!
-No to mu, bracie, zgotowałeś taki remont, że chyba same ściany będziecie musieli wymieniać.
Na zegarze w przedpokoju wybiła, jak gdyby nigdy nic, dwunasta.
-Hura!- mruknął Syriusz.- Życzę wam wszystkim tu zgromadzonym, żebyście nigdy nie pozwolili zostać waszym dzieciom samym w domu na sylwestra!
-A ja życzę Jamesowi… mmm, by go porwało UFO, czy coś w tym stylu, tak chyba będzie dla niego najbezpieczniej…- sapnął Remus.
-Życzę wam chłopaki- jęknął łamiącym się głosem Rogaś- byście dostawali mniej wyjców. A tobie, Mary Ann, życzę faceta, którego będziesz mogła bić ile wlezie, a on ci nie odda…
Tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy oczekiwanie na Nowy Rok. Peter dotarł do nas jakoś, spędziliśmy pół godziny na czyszczeniu się i leczeniu ran. Potem James roztropnie wysłał nas do domów Siecią Fiuu, bo, jak sam określił, nie chciał, byśmy widzieli, jak jego krew obryzguje ściany.
-Miło było was poznać.- stęknął na pożegnanie, a my zwialiśmy czym prędzej. Nawet nie chciał słyszeć, gdy Syriusz zaproponował mu pomoc w sprzątaniu.
-Nie, to nie ma sensu. Syzyfowa praca, poddaję się.
Byłam tak zmęczona, że w domu już nie miałam ochoty nawet opowiadać rodzicom o tym wszystkim. Tylko szybko położyłam się do łóżka, by odzyskać zachwianą dziś równowagę psychiczną. Uff, dobrze, że mój brat to Remus Lupin, nie James Potter…

[ 16 komentarze ]


 
31. Bal
Dodała Mary Ann Lupin Środa, 04 Lutego, 2009, 19:10

Drzwi Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem. Najbliżej stojące pary zaczęły wchodzić do środka gęsiego, na czele z Prefektem Naczelnym, który miał pierwszeństwo. Nasza czwórka stała prawie na zupełnym końcu, toteż długo trwało, zanim choć cal ruszyliśmy do przodu, rzecz jasna w żółwim tempie. Ja i James staliśmy po Syriuszu i Joanne, za nami byli Remus i Rose, a na samym końcu Pet z drugoklasistką Melanie, która co jakiś czas rzucała mu zalęknione spojrzenie spłoszonego kurczaczka. James niesamowicie się ekscytował.
-Zaraz wchodzimy, będziemy tańczyć… Sorry, Meggie, ale ja nie umiem tańczyć, będę udawał…
-Nie maru…!- fuknęłam, ale urwałam w połowie, gdyż Joanne zarzuciła do tyłu swymi pięknymi ognistymi puklami, które przykleiły mi się do twarzy. James parsknął, twierdząc, że wyglądam, jakbym miała brodę. Puściłam to mimo uszu, ciesząc się w duchu, że jednak idę z nim, a nie z jakimś obleśnym Ślizgonem, czy coś. Odwróciłam się do tyłu, ciekawa miny innych za nami. Rose rozglądała się z zaintrygowaniem naokoło. Remus wyglądał rozbrajająco śmiesznie. Stał sztywny, niczym słup soli, przewracał na wszystkie strony oczyma, cały blady i przerażony perspektywą tańczenia z dziewczyną. Peter w ogóle nie przejmował się Melanie, całkowicie pochłonęło go nerwowe obgryzanie paznokci. Syriusz i Joanne natomiast zerkali co jakiś czas na siebie, rzucając sobie nawzajem przekorne uśmieszki. James po pewnym czasie nieco spoważniał, i począł czynić wyniosłe uwagi na temat stroju innych. Na szczęście niezbyt długo mnie tym zanudzał; ruszyliśmy w stronę wejścia.
Wielka Sama wyglądała rozbrajająco. Cała udekorowana została na zielono i czerwono, stoły zniknęły, na podwyższeniu, na którym zwykle stał stół dla nauczycieli ulokowała się jakaś czarodziejska kapela, majstrująca przy swych instrumentach. Ze stropu spadał na tłumy uczniów zaczarowany śnieg.
Pary, które już weszły ustawiły się naprzeciw siebie po obu stronach wejścia, tworząc tunel dla tych, które dopiero wkraczały w długaśnym ogonku. Poczułam, że z radosnego podniecenia spociła mi się ręka, ale nie mogłam jej wytrzeć, bo, jak wszyscy, trzymałam dłoń swego partnera. James natomiast zaczął się wydzierać:
-Uwaga, masy, przybywa Najseksowniejszy Uczeń Hogwartu. Oto… Syriusz Black! Rozdaje autografy i buziaki!
Syriusz odwrócił się do niego, wyraz twarzy mówił „Zabije cię, przypale!” ale zaraz mu przeszło i obaj parsknęli śmiechem. Oboje zdawali się nie zauważać, że dziewczyny, które mijaliśmy, piszczały na widok Syriusza, choć wątpię, by usłyszały przynajmniej urywek reklamy zafundowanej przez Rogasia. Spostrzegłam też nienawiść, gdy zerkały na Joanne. Była obecnie najbardziej znienawidzoną osobą na Sali. Mogłam być na jej miejscu, gdybym tylko zgodziła się pójść z Czarnym. Black rozglądał się na wszystkie strony z chłodną, szlachecką wyższością, a ja poczułam nagle falę wstrętu do niego. Pewnie go nie interesowało, ile złamał już tyle serc swoją obojętnością, podły narcyz. W tej chwili silnie, jak nigdy dotąd, poczułam ulgę i wdzięczność, że idę z Jamesem.
Dobrnęliśmy wreszcie do końca, zasilając szeregi tunelu dla nadchodzących par. Oczywiście, uczniów w Hogwarcie jest tak wielu, że tunel zakręcał kilkakrotnie na bok. Gdy już wszyscy weszli, z małej salki przy ogromnej choince wytoczyło się grono pedagogiczne, całe w odświętnych szatach. Dumbledore stanął na podwyższeniu, niedaleko muzyków.
-Witam was na kolejnym balu z okazji Bożego Narodzenia. Wiem, jak bardzo wszyscy chcieliby, by się już rozpoczął, więc nie będę zanudzać głupimi, zbędnymi przemowami. No, to zaczynajmy!
Kapela zaczęła grać jakiegoś wesołego walca, James złapał mnie jedną ręką w pół, a drugą chwycił moją dłoń.
-Zechce pani zaszczycić mnie powabnym tańcem?- spytał przez mocno ściągnięte usta. Roześmiałam się nerwowo, on mi zawtórował, i wpadliśmy w prawdziwą głupawkę.
Z początku nie mogłam znieść, że czyjaś twarz może być tak blisko mojej, ale wkrótce przestało to być krępujące.
-Patrz, patrz na Luniaczka!- wykrztusił. Remus tańczył najsztywniej, jak się da, zezując przy tym na swoje nogi. Był po prostu przerażony. Natomiast Rose uśmiechała się do niego zachęcająco, a raz mruknęła „Rozluźnij się Remusie, nie gryzę!”, co wyczytaliśmy z ruchu jej warg. Bąknął coś niezrozumiale pod wąsem w odpowiedzi. Potem ja i James poszukaliśmy wzrokiem Petera. Tańczył z Melanie gdzieś na prawo od pary dwóch olbrzymich Ślizgonów. Peter ruszał się, jakby go coś bolało, ale ogólnie rzecz biorąc, nie było tragicznie. W tym momencie straciłam kontakt wzrokowy, bo mój cudowny partner przechylił mnie znienacka przez ramię.
-Aaaa!!!- krzyknęłam cicho i złapałam Rogasia kurczowo za szyję, mając wrażenie, iż zaraz tak mnie odchyli do tyłu, że stracę równowagę. Przed twarzą mignęła mi na chwilę roześmiana twarz Jamesa, wołającego:
-Spokojnie, przecież cię trzymam!
-Nie rób tego więcej- wydyszałam, gdy już postawił mnie w pionowej pozycji na nogach, a on zaśmiał się szyderczo, komunikując, że właściwie to nie przeszkadza mu mój zakaz. Powróciliśmy do tańczenia walca. Na szczęście James potrafił tańczyć, pomimo zapewnień, że tak nie jest. Z tego co widziałam, wiele dziewczyn miało problem z facetami. Wylukałam Lilkę, której Sev ciągle przydeptywał pantofelki. Jednak poczułam ukłucie zazdrości.
Syriusz i Joanne tańczyli niedaleko. Dziewczyna patrzyła wyzywająco na jego twarz, a on uśmiechał się do niej lekko. Uśmiech jednak nie obejmował oczu, które pozostały zimne.
Gdy już ostatnie akordy walca umilkły, James wypuścił mnie wreszcie ze swego męskiego uścisku, trzymał mnie jednak wciąż za rękę, jakbyśmy byli parą. Pod ścianą zaczęły pojawiać się obite czerwoną tkaniną ławy, na których porozsiadały się pojedyncze pary, grupki przyjaciół oraz samotnicy, którym pomysł balu ani trochę nie przypadł do gustu. Reszta została na nogach. Muzyka, która teraz rozbrzmiała w całej Sali była bardzo żywiołowa, trochę rockandrollowa. James nie dał mi odetchnąć i musieliśmy zatańczyć również i ten kawałek.
-Pić!- wysapał James, niczym jakiś przedszkolak, gdy już skończyliśmy i wywiesił język na zewnątrz.- Zaraz wracam! Przynieść ci coś do chlania?
-Picia, James…
-Dobra, picia, niech ci tam będzie…
-Jakbyś mógł…
James zniknął w tłumie, a ja dostrzegłam Seva i Lily, siedzących na jednej z ław.
-Hej, mogę?- spytałam
-No jasne! Jeszcze pytasz?- zawołała z oburzeniem ruda, usiadłam więc obok przyjaciela, który miał wyjątkowo nieszczęśliwą minę.
-Co jest?
-Nie umiem tańczyć…- burknął, a ja i Lily wymieniłyśmy bezradne spojrzenia. Nie było sensu go pocieszać, i tak by nie posłuchał.
-Coś taka zaróżowiona od tańca?- próbowała zmienić temat Lily.- Potter przegania cię przez suchy las, co nie?
-Nie, bez przesady. James dobrze tańczy, to wszystko.- Sev załamał się jeszcze bardziej, co kompletnie zbiło mnie z pantałyku. Lily nadal próbowała odwrócić temat, ale z coraz gorszym skutkiem.
-Ja i Sev nie tańczyliśmy tej ostatniej piosenki, walc nas dostatecznie wycieńczył… O rany, zmieńmy temat! Odrobiliście już jakieś lekcje na ferie?
-Lily!- krzyknęłam z oburzeniem- Czy jedyny istniejący dla ciebie temat to lekcje?
-Meg, masz, poncz dla ciebie…
James przyszedł do nas, trzymając w ręku kieliszek z napojem dla siebie i dla mnie. Jego oczy zwęziły się podejrzliwie, gdy dostrzegł Lily z Sevem. Severus zmierzył go pełnym nienawiści spojrzeniem, a ja wyczułam niebezpieczeństwo, toteż szybko chwyciłam Jamesa pod ramię i odprowadziłam na dostateczną odległość.
-Dzięki za poncz!- powiedziałam, gdy tylko otworzył usta, by coś powiedzieć. Chwilę potem wzruszył ramionami, okazując udawaną obojętność.- Może pójdziemy do twoich kumpli? Severus ma dzisiaj tak zły humor, że lepiej do niego nie podchodzić.
Poszliśmy więc do jednej z ław, przy której siedzieli Huncwoci, Rose i Joanne.
-A gdzie Melanie?- spytałam
-Poszła do toalety- odparł Glizdogon, wzruszając ramionami. Chyba niewiele go to obchodziło. Miętosił skraj swej wyblakłej, używanej szaty, rozglądając się za czymś. Obok rozwalił się nonszalancko Syriusz, obserwując salę z wątpliwym zainteresowaniem. Ziewał co jakiś czas i mierzwił ze znudzeniem swe czarne włosy. Wyglądał naprawdę dobrze w szacie najlepszego gatunku. Miała niesamowity, głęboki kolor nocnego nieba. Joanne siedziała po jego lewej stronie, założywszy nogę na nogę i zajmowała zdumiewająco mało miejsca, w porównaniu do rozpartego Łapy. Miejsce następne zajmowała Rose, mimo wszystko bardzo szczęśliwa, całkowicie pochłonięta rozmową z wyjątkowo ożywionym Remusem. Mój braciszek miał na sobie, jak już kiedyś wspominałam, przedpotopową szatę po pradziadku, z której jednak usunęli obciachowe elementy, więc wyglądał bardzo dobrze. James z głośnym jękiem uwalił się na miejsce obok Lunatyka. Miał podobną szatę do Syriusza, jednak bardziej prostą, nie tak ekstrawagancką.
-No, Meggie, na kolanka!- zawołał ze sprytnym uśmieszkiem Rogaś, klepiąc się w uda. Pet parsknął
-Chciałbyś!- usiadłam obok niego, ignorując natarczywe spojrzenie Jamesa, który udał, że się obraził.
Dostrzegłam w tłumie kilka znajomych, między innymi szczęśliwych Franka Longbottoma i Alicję Silverwand. No, przynajmniej oni cieszą się z balu. Zauważyłam też Dorcas. Tańczyła z barczystym kapitanem drużyny Krukonów. Na parkiet wrócili Sev i Lily, widocznie jakoś go przekonała, żeby z nią tańczył. Huncwoci powymieniali uśmieszki, wydali zgodne, chóralne chrząknięcie „Przepraszamy na chwilę”, po czym wszyscy w czwórkę się gdzieś zmyli.
-Jestem Rose Bones. A wy? Wiem, że jesteś siostrą Remusa, no nie?
-Tak, mam na imię Mary Ann.
-A ja jestem Jo- przedstawiła się ostatnia rozmówczyni.
Zostałyśmy zatem w trójkę i mogłyśmy chwilę porozmawiać. Joanne zrzuciła swój wyniosły styl zachowania i okazała się naprawdę inną osobą, niż przypuszczałam. Razem pośmiałyśmy się z naszych facetów, w końcu to niekończąca się komedia, co oni wyrabiają.
-A gdzie ta dziewczynka?- zainteresowała się Rose- Melanie?
-Pewnie zwiała!- parsknęłam- Biedny Peter!
Dziewczyny zachichotały. Tym czasem wrócili Huncwoci. Od strony podwyższenia popłynęły skoczne nuty kolejnego rockandrollowego kawałka.
-Teraz ja tańczę z Meg!- zawołał niewiarygodnie ożywiony Peter i, zanim James zareagował w jakikolwiek sposób, doskoczył do mnie i już zaczęliśmy tańczyć. James zrobił minę człowieka, którego ktoś niespodziewanie chlasnął w twarz, po czym wrzasnął w odwecie:
-Dobra! To ja tańczę z Jo!
Chwycił dziewczynę w pół, wymachując oszołomioną na wszystkie strony. Remus szybciutko zajął swoją partnerkę, żeby Syriusz mu jej nie odbił. Natomiast on rozchylił usta, po czym ze zrezygnowaniem opadł na ławę, splatając ręce na piersi. Pet nie tańczył wcale źle, nawet Remus się rozluźnił. Następny kawałek był powolny i melancholijny. Remus i James zamienili się dziewczynami na czas jego trwania, więc mogłam potańczyć nareszcie z kimś spokojnym i kontrolującym swe odruchy. Zresztą, dobrze, że nie musiałam przetańczyć go z Jamesem, który robił niestworzone rzeczy z biedną Rose.
Chłopcy w końcu po kilku kawałkach zaprowadzili nas do jednej z mis z ponczem, odganiając przestraszone pierwszaki. Zaczęli się o coś kłócić między sobą, niczym przekupki na targu w Hogsmeade, natomiast ja, Rose i Jo skupiłyśmy się we własnym towarzystwie. Melanie nie przyszła.
-Mówię wam, to była komedia, gdy Remus podejmował próby zaproszenia mnie na ten bal!- zaśmiała się Rose.- Za każdym razem próbował do mnie zagadać, ale mu nie wychodziło. W końcu zaimprowizował wypadek. Udał, że na mnie wpadł na skrzyżowaniu dwóch półek w bibliotece. To było takie ewidentne!
-A ty, Jo?- spytałam
Jo zaśmiała się perliście.
-Syriusz poprosił mnie, pewien, że się zgodzę. Wkurzył się gdy mu odmówiłam i powiedziałam, że musi lekko bardziej postarać. Przysyłał mi śmieszne liściki, ale gdy przysłał mi bukiet róż, wtedy się zgodziłam, dla świętego spokoju… A jak było z tobą?
-Nie tak nadzwyczajnie. Po prostu, James zaprosił mnie, gdy dowiedział się, że nie idę z tym, z kim miałam iść.
-Jeju, Glizduś, ale z ciebie żłopacz!- usłyszałyśmy śmiech Syriusza zza pleców Jo.
-To już piąty kieliszek, opanuj się nieco!- wykrzyknął James- Jeszcze się upijesz…
Wymienili z Łapą uśmieszki porozumienia, i już wiedziałam, że coś kombinują.
-No co! Pić mi się chce…- warknął Pet i zdjął pelerynę
-No tak, a ty wyjątkowo dużo przetańczyłeś!- zauważył sarkastycznie Syriusz.
-Możliwe. Po prostu, gorąco jest…
Syriusz i James także zdjęli peleryny. Każdy miał pod spodem spodnie i kamizelkę do kompletu, oraz koszulę, James zwykłą, czarną, a Syriusz białą, z rozszerzonymi rękawami.
-O rany, jak późno! Już dziesiąta!- złapał się za głowę Remus- Szybko zleciało!
Do naszych uszu doleciały smętne odgłosy kolejnej wolnej piosenki. Zaczęliśmy więc znowu tańczyć, wszyscy, z wyjątkiem Petera, który dorwał się nagle do dzbanka z sokiem pomarańczowym.
-Co on tak dużo pije?- spytałam Jamesa. Coś mi się wydaje, że maczali w tym palce. James wzruszył ramionami, udając niewiniątko.
-Jeszcze nie tańczyłam z Remusem!- zauważyła Jo, gdy zaczęli grać kolejną wolną, romantyczną piosenkę. Luniaczek uśmiechnął się w odpowiedzi i oddalili się razem, by zatańczyć.
-To ja zajmę laskę Remusa pod jego nieobecność!- ucieszył się James, i chwycił Rose, by z nią potańczyć.
-Nie ma sprawy!- warknęłam w powietrze. Ja i Syriusz zerknęliśmy na siebie, wzruszyliśmy ramionami i też zaczęliśmy tańczyć. Po raz pierwszy poczułam, że mnie krępuje osoba, z którą tańczę. Zawsze wiedziałam, że spojrzenie Syriusza świdruje, ale że aż tak? Bałam się odwracać wzrok, żeby nie myślał, że się boję, ale nie potrafiłam wprost znieść tego spojrzenia. Syriusz, podobnie jak James, dobrze tańczył, ale nie tak energicznie. Poruszał się jak arystokrata, widać w domu go uczyli tańca. Mimo to wcale mi się nie podobała sytuacja, w której się znalazłam. Na nieszczęście ta piosenka się tak wlokła! Wszystko jednak ma swój koniec, nawet takie frapujące momenty, toteż wkrótce dołączyła do nas reszta i razem udaliśmy się na pobliskie patio, by nieco ochłonąć.
Hogwart ma mnóstwo dziedzińców, mniejszych i większych. Usiedliśmy w szóstkę (Peta nie mogliśmy w żaden sposób znaleźć) na jednym z kamiennych parapetów. Naprzeciw dostrzegliśmy zarys dwóch postaci.
Prawie w ogóle nie czuliśmy chłodu grudnia, który panował na dworze. Rose była zmęczona, toteż zdrzemnęła się na ramieniu Remusa, który momentalnie zesztywniał, ale siedział grzecznie, by jej nie budzić. James westchnął ostentacyjnie i położył się na parapecie, składając głowę na moim podołku.
-Nie za wygodnie ci?- spytałam z ironią
-Nie- brzmiała zwięzła odpowiedź
-James, spadówka.
-Nie.- określił się krótko.
-James! Czy mógłbyś być łaskaw, i zabrać swą świętą głowę z moich ud?
Pokręcił głową. Próbowałam więc podnieść jego głowę, bez skutku. Dałam za wygraną, nie mając siły na użeranie się z tym bachorem.
Panowała przyjemna dla ucha cisza, zbawcza po tak głośnej imprezie, odbywającej się niedaleko. Tylko Rogacz rozmawiał półgłosem z Łapą, bawiącym się pięknymi włosami Jo. Reszta w ogóle się nie odzywała. Mój wzrok padł na parę naprzeciw. To byli Sev i Lily. Spacerowali po dziedzińcu, rozmawiając szeptem. Nie widzieli nas. Poczułam, że ogarnia mnie straszliwe poczucie goryczy, utraty czegoś, co było zaledwie w zasięgu ręki. Najgorsze było jednak to, że w żaden sposób nie mogłam się tego pozbyć. W sumie to o co mi chodzi?! Chyba mogą rozmawiać, chodzić razem… Dlaczego zalewa mnie żółć, gdy tylko to obserwuję?
-Patrzcie, Smarkerus z Evans…- zauważył zdumiony Łapa
James, jak na komendę, poderwał się na równe nogi
-Gdzie!- sapnął.
-No tu, ślepolcu, spacerują przed nami!- prychnął zniecierpliwiony Syriusz.
Na twarzy Rogacza wykwitło niedowierzanie.
-Chyba mogą pogadać- zauważył Remus- Skoro poszli razem…
-Oni poszli razem na ten bal?!
-No tak, przecież widziałeś, że tańczą razem…
-Myślałem, że po prostu, tak sobie tańczą… To ona wolała iść ze Smarkiem?! Nie ze mną?!
-Nie mów tego przy Mary Ann!- zwrócił mu roztropnie uwagę Syriusz.- Przecież to nie jest dla niej miłe.
Ale Jamesa najwyraźniej guzik obchodziło, co jest dla mnie miłe, a co nie. Ruszył na nich, niczym wściekły baran. Z rozkoszą bym mu pomogła, ale przecież trzeba zachować twarz pokerzysty.
-Co ty tu robisz?! Z nim?!- dotarło do naszych uszu. Lily zrobiła oburzoną minę.
-Przepraszam bardzo, Potter, ale chyba mamy prawo porozmawiać, co nie?!
-Chcesz gadać z Wycierusem?!
Tego dla Seva było już za wiele. Rzucił się z gołymi pięściami na zaskoczonego Jamesa, zwalając go z nóg. Zaczęli się tłuc na oślep.
-Nie bój się Rogaś, mój mężny druhu, dopomogę ci!- krzyknął zapalczywie Syriusz- Walka!
Z rozpędu wylądował w plątaninie nóg i odnóży Jamesa i Severusa. Lily stała nad nimi i pruła się piskliwie, ile sił w płucach:
-Przestańcie, przestańcie! Severus, OPANUJ SIĘ!!!
Rose ocknęła się, a ja i Jo podbiegłyśmy do bijących się, by ich rozdzielić.
-SZLABAN!!! SZLABAN!!!- krzyczała spanikowana Lily, aż zrobiła się sina na twarzy- DLA WSZYSTKICH !
Dorwałam Severusa i odciągnęłam go od Huncwotów.
-Puść mnie…- wycedził Sev- Zabiję go…
Z drugiej strony Jo starała się zatrzymać Jamesa przed rozpruciem Severusa. Syriusz wstał, dysząc ciężko. A potem roześmiał się. Wszyscy spojrzeli na niego w zdumieniu.
-Fajne gatki, Smarku. Wycierasz o nie nochal?!
Każdy zerknął na Seva, któremu rzeczywiście spadły spodnie. Puściłam go, by je podciągnął. Szybko to uczynił, cały czerwony, ale wykorzystał moją naiwność. Błyskawicznie wykonał ruch w kierunku Syriusza. Zanim zdążyłam go złapać, rozharatał policzek Łapie. Tamten przestał się śmiać. Rozchylił usta w niemym zdziwieniu, że ktokolwiek śmiał tknąć jego arystokratyczne lico i powoli dotknął rany, z której sączyła się krew, parująca na zimnie, niczym nasze oddechy. Jego twarz przybrała straszliwy, apokaliptyczny wyraz. Potem dorwał Seva za fraki.
-Nie, Syriuszu, PRZESTAŃ!- przeraziłam się. Doskoczyłam do niego, odciągając od Severusa, który nie zdążył zareagować na niespodziewany atak, więc teraz wił się na ziemi po okrutnym ciosie, zadanym w brzuch. Próbowałam powstrzymać Łapę, ale nie potrafiłam sobie z nim poradzić, był straszliwie silny. Nagle u mojego boku pojawił się znikąd Remus, który także chwycił Czarnego. Razem udało nam się go znokautować. Lily klęczała przy Sevie, Jo wciąż przytrzymywała Jamesa. Nadbiegła także Rose, prowadząc McGonagall.
-Co tu się znowu dzieje?- jęknęła ze znużeniem- No tak, Potter i Black! Mogło to być do przewidzenia, jeszcze dziś nic nie nabroiliście. Co tu się działo?
-Oni się bili. W trójkę.- odparła natychmiast przerażona Lily.
McGonagall uleczyła drobne ranki Severusa i Syriusza, wszystkim wlepiła szlaban, i odeszła, mrucząc coś o ciężkich przypadkach. Sev i Lily oddalili się razem, zbulwersowani zaszłą sytuacją, James był tak wściekły, że po prostu sobie poszedł, zostawiając przyjaciół i mnie. Popędziłam jednak za nim, by go jakoś pocieszyć, lecz już go nie dogoniłam. Wróciłam zrezygnowana na patio, by znaleźć resztę. Syriusz i Jo gdzieś wsiąkli razem, a Rose była bardzo śpiąca. Remus obiecał, że ją odprowadzi do salonu Puchonów. Zeszliśmy zatem w trójkę z powrotem do Wielkiej Sali. Usiadłam na jednej z ław, obserwując szczęśliwych ludzi. Humor popsuł mi się bardzo. Gdzie jest Peter? Może z nim chociaż potańczę, w końcu jego laska uciekła. Wyszłam więc, by go poszukać. Zaraz go znalazłam, ale nie tak, jak oczekiwałam. Prowadziła go rozjuszona do ostatnich granic McGonagall, a wyglądał niezbyt przytomnie.
-…No już naprawdę! Szlaban, Pettigrew! Nie tego spodziewałam się po was, Gryfoni! Kto by pomyślał, że może taki jeden z drugim stanąć pod ścianą w Wielkiej Sali i ją, jak gdyby nigdy nic, olać, bulwersując ludzi!...
Wytrzeszczyłam gały, podobnie, jak Remus, który właśnie nadszedł.
-Hej, wracasz?- spytał zrezygnowany.
-A ty?
-Możemy razem potańczyć. Nie mam po co wracać do dormitorium, nie chcę się narażać na obecność Jamesa w jednym pomieszczeniu.
-No, to chodźmy, potańczymy, braciszku.
Resztę wieczoru spędziłam w towarzystwie Remusa, tańcząc z nim niemal nieustannie. Dobry humor wrócił mi nieco. Przynajmniej zostaliśmy do końca. Syriusz i Jo się już nie pojawili, to samo Lily i Sev.
Wracaliśmy razem z Alicją i Frankiem, którzy bawili się doskonale. Chłopcy odprowadzili nas pod same schody do dormitorium. Weszłyśmy do naszej sypialni, zauważyłam, że nie ma Lily. Alicja tryskała szczęściem.
Bardzo bolały mnie łydki i byłam niesamowicie zmęczona, toteż szybko się umyłam, zmywając cały, męczący makijaż z twarzy i chowając suknię z balerinkami głęboko do kufra. Z radością rzuciłam się na ciepłe łóżko, myśląc o całym balu i o rodzicach, z którymi się jutro spotkamy.
-Frank jest taki cudowny!- westchnęła Alicja, gdy już zgasiłyśmy światło.- Cmoknął mnie w usta! Możesz to sobie wyobrazić, Meggie?! Jestem absolutnie zakochana!
Uśmiechnęłam się w mroku.
-Mam nadzieję, że będziecie razem…- szepnęłam, zamykając oczy i czekając na sen, którego tak potrzebowałam.
Było koło pierwszej, gdy do dormitorium weszła Lily. Alicja już spała i ona o tym wiedziała. Ale z pewnością nie miała pojęcia, że nie śpi druga osoba przebywająca w tym pokoju, czyli ja…

[ 15 komentarze ]


 
30. Bal już blisko...
Dodała Mary Ann Lupin Piątek, 09 Stycznia;, 2009, 18:37

Hej! Przepraszam, że tak późno dodaję notkę. Właściwie została już napisana kilka dni przed końcem 2008, mam pewien problem- w moim komputerze NIE MOGĘ dostać się na stronę harrypotter.org.pl, na mój panel, czy pamiętnik. Moje notki będzie wrzucać teraz Parszywek (Pozdro!!! :D). Więc mam prośbę- nie pytajcie mnie w komentarzach, kiedy notka, bo i tak Wam nie odpowiem na bieżąco. Piszcie tylko, co sądzicie o fabule itd., to kiedy będę mieć dostęp nadrobię zaległości i wszystko przeczytam :). Póki co, życzę Wam obfitego w przyjemne wydarzenia nowego roku. Mam nadzieję, że szybko wrócę na stronę!!! Miłej lektury.


Mróz szczypał mnie w policzki. Sowiarnia należała do moich ulubionych miejsc w Hogwarcie, a tu się obecnie znajdowałam. Obserwowałam brązowego puchacza, którego właśnie wysłałam z listem do rodziców i siedziałam na kamiennym parapecie, wcześniej sprawdziwszy dokładnie, czy nie jest brudny. W końcu to Sowiarnia.
Było przeraźliwie zimno, ale mnie to nie dziwiło. Listopad dokazywał w tym roku, zresztą, cała jesień.
Miałam niezwykle dziwny humor. Ogarnęła mnie galopująca nostalgia, gdy spojrzałam na wschód, tam, gdzie horyzont powinien się zaróżowić, ale tego nie zrobił. Wszystko zasłaniały ołowiane chmury. Błonia zakryła bardzo gęsta, angielska mgła. Wyglądał z tej wysokości, jakby tonęły w mleku.
Oddychałam swobodnie, głęboko, zastanawiając się nad dziwaczną tęsknotą, która ogarnęła moje serce. Cóż, życie się toczy, lata płyną i płyną…
Podkuliłam pod siebie nogi, obejmując kolana ramionami i naciągnęłam czapkę głębiej na uszy. Zaczęłam bawić się machinalnie jednym z frędzli szalika, wiążąc go na różne, wymyślne metody. Choć Sowiarnia była jedną z wież Hogwartu, to jednak zawsze ubierałam się cieplej, przychodząc tu.
-Bu!- usłyszałam w uchu cichy, irytujący głosik
Zachłysnęłam się własną śliną i podskoczyłam na równe nogi
-Ty pusty pacanie, chcesz, żebym wypadła?!- jęknęłam, trzymając się ściany. Black stał przy oknie i szczerzył białe kły w szyderczym zacieszu.
Westchnęłam z irytacją, a on zaczął mnie naśladować. Stanął w identyczny sposób i zrobił minę nabzdyczonego dziecka. Jeju, mam nadzieję, że nie tak wyglądam, gdy się wkurzę!
-No dalej, jeszcze jakieś wrzuty?- spytał- Ale mi się udał żart, co?
-Ha ha, bardzo- warknęłam
-No już tak się nie bocz, chciałem cię tylko rozerwać, siedzisz taka smutna… James by się śmiał- puścił mi oko. On chyba myśli, że się nie odkochałam.
-Tak, tylko że James się śmieje do wszystkiego, nawet, gdy obserwuje siebie w lustrze…
-Czego chcesz, musimy być wyrozumiali. Ja to bym tam się przed lustrem zlał na jego miejscu!
Uniosłam brwi.
-Całkiem zabawny widok, taka pocieszna morda…- kontynuował- Jak ci idzie animagia?
-Jakoś…- odparłam chłodnym, zdawkowym tonem
Zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem, uśmiechnął się tajemniczo i pokręcił głową z rozbawieniem
-Kobiety. Palniesz jakieś głupstwo, a one potrafią się śmiertelnie obrazić.
Zwinął usta w dziubek i pisnął z wyższością:
-Jakoś…
Z trudem opanowałam wybuch śmiechu i ruszyłam w stronę drzwi. Syriusz doskoczył do mnie, zagradzając wyjście swą drogocenną osobą.
-Przepuść mnie, co ty se…
-Nie odchodź!
Posłał mi błagalne spojrzenie wygłodzonego zwierzątka. Westchnęłam ciężko, zamykając oczy ze zniecierpliwienia.
-Posłuchaj, zmęczyła mnie już…
Poczułam coś denerwującego. Otworzyłam oczy, żałując, że je w ogóle zamykałam. Syriusz stał już przy oknie rechocąc, jak opętany. Trzymał moją czapkę.
Najpierw poczułam przemożną chęć wepchnięcia go przy najbliższej okazji do klasy z fankami, lecz potem stwierdziłam, że w sumie nie chce mi się z nim użerać. Niech się podnieca głupią czapką, ile wlezie.
Udałam jednak absolutnie oburzoną i ruszyłam w stronę wyjścia.
Z twarzy Syriusza zniknął tryumf.
-Mary Ann! Czekaj, nie obrażaj się!
Lecz ja już byłam na schodach. Dogonił mnie i zaczął wymachiwać dziko czapką przed mym nosem, niczym przynętą.
-Przepraszam, że cię uraziłem, masz, oddaję ci czapunię…
-Sam jesteś czapunia. Idę na śniadanie, spadaj.
Zatrzymał się, zmieszany.
-To co mam zrobić, byś się uśmiechnęła na zgodę?- zawołał za mną
-Teraz to już za późno, trzeba było wcześniej użyć mózgu…
-Wiem, wiem co zrobię! Zrekompensuję ci to jakoś i zaproszę na bal…
-Co?!
Zaśmiałam się w głos. Dogonił mnie.
-Mówię poważnie, chcesz iść ze mną na bal?
Pokręciłam głową. Bardzo mnie ubawił.
-Nie bądź śmieszny! Ten żart, przyznaję, był dobry.
Zmarszczył brwi i przystanął.
-Ale to nie jest żart, mówię serio.
Zatrzymałam się i odwróciłam, wspierając ręce na biodrach i uśmiechając z politowaniem.
-Oj, Syriuszu, Syriuszu!…
Miał poważny wyraz twarzy, nieco urażony.
-Wiesz, ile dziewczyn dałoby się zabić za to pytanie z moich ust?
Uniosłam brwi.
-Może rzucisz je którejś, wytłuką się i będzie spokój…
-Ale ja je zadaję tobie!
Zacisnęłam usta. Głupio by było mówić, że nie mam najmniejszej ochoty iść z nim na bal.
Syriusz prawidłowo odczytał moje milczenie i ściągnął brwi.
-Czekasz, aż cię zaprosi James?- szczeknął
-Wiesz- warknęłam wkurzona- świat się nie kończy na Jamesie, zrozum to wreszcie!
Odwróciłam się i szybko odeszłam, zostawiając go jedynie w towarzystwie mojej czapki.
Niestety, choć do balu pozostał miesiąc, ludzie potrafili mówić jedynie o nim.
Ja sama popadłam w lekkie przerażenie. Jeśli nikt mnie nie zaprosi?! Może trzeba było zgodzić się na Syriusza…
-Nie myśl teraz o tym…- mruknęła Lily, odcinając różdżką rękaw mojej sukni. Ona, ja i Alicja siedziałyśmy w dormitorium, pracując nad kreacją dla mnie. Dobrze, że Hagrid pożyczył nam trochę akcesoriów krawieckich.
Odcięłyśmy rękawy i brzuch. Została sama spódnica i stanik na ramiączkach. Z siatki zrobiłyśmy nowe rękawy za łokcie oraz brzuch. Potem Alicja wpadła na genialny pomysł. Do obrzeży stanika przyszyłyśmy siatkę, która biegła do góry, by opatulić szyję. Musiałyśmy wcześniej wszyć tam gumkę, bym mogła wkładać kołnierz jak golf..
-Masz odkryte plecy i ramiona, fajnie- ucieszyła się pomysłodawczyni.
Udało nam się magicznie odłączyć resztki lnianego materiału i trochę zwiększyć objętość. Z tego zrobiłyśmy bardzo mocno rozszerzające się rękawy, które następnie doszyłyśmy tam, gdzie kończyły się te z siatki, czyli przy łokciu. Na końcu Lily rozcięła je wzdłuż moich przedramion, aż do granicy z nowym materiałem.
-Pięknie, ale…- Alicja zlustrowała mnie- Spódnica zbyt prosta, brak ozdób…
Wycięłyśmy więc smukłe trójkąty z wierzchołkami naokoło połowy ud zwiewną tkaninę uformowałyśmy w marszczenia i powszywałyśmy w miejsca po trójkątach. Na końcu udało nam się uformować z niej róże i przyszyć na wierzchołkach. Różany wianek otaczał moje uda, a ja czułam się nieco śmiesznie. Ostatnią różę Alicja przytwierdziła na środku stanika. Suknia była gotowa.
-Ale super!- ucieszyła się Lily pomimo zmęczenia.- I te fałdy tak ładnie wypływają z tych przerw…
-A mnie się najbardziej podobają rękawy…- szepnęłam
-Też mogłabym przerobić suknię, może bardziej bym się spodobała Frankowi…
-Jakiemu Frankowi?
Alicja pokraśniała
-Frankowi Longbottom… Zaprosił mnie!
Wpatrywałyśmy się w jej szczęśliwą twarz, a potem coś nam strzeliło i rzuciłyśmy się na siebie, piszcząc, śmiejąc się i tańcząc.
Dobry nastrój miałam bardzo długo.
-Cześć- ponury głos Seva wyrwał mnie z zamyślenia.
Staliśmy w bibliotece. Ja wypatrywałam jakiejś ciekawej książki i wpadłam na niego
-Co za euforia!- parsknęłam, a on uśmiechnął się blado
-Gdzie Lily?
-Nie wiem… Co ty tak tu sam jesteś, co?
-Uczyłem się. Mam dość i idę się pochlastać.
-No no, tylko bez takich…- fuknęłam ostrzegawczo.
-No co?! Kończy się listopad, zbliża się ten cholerny bal…
-Nie cieszysz się?- spytałam
-Z czego? Nawet nie mam z kim iść…
-To zaproś którąś, co za problem… A Lily?
-Żadna mnie nie zechce… A Lily już z kimś chyba idzie.
-Oj Sev, co ty w ogóle…
-Dziwisz się?- uniósł brwi
-Tak.
-To wskaż mi taką, która mogłaby ze mną iść…
-Na przykład, ja bym mogła…
Poczułam, że się rumienię. Severus zrobił zaskoczoną minę, a potem uśmiechnął się lekko.
-Ale ja nie umiem tańczyć…
Wzruszyłam ramionami i odwzajemniłam uśmiech.
-A nie chciałaś iść z kimś bardziej czaderskim? Z Blackiem? Potterem?
-Black już mnie zapraszał…- przewróciłam oczyma.
-I co? Wolisz obciachowego Smarkerusa od Blacka?- zdumiał się szczerze
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Sev zrobił zaskoczoną minę, po czym mruknął:
-No dobra, jak chcesz, to możemy wybrać się razem…
Zaśmiałam się, nie wiedzieć czemu, bardzo szczęśliwa. Po prostu rozpierało mnie szczęście.
Sev posłał mi szczery, radosny uśmiech, który tak rzadko gościł na jego twarzy, po czym wycofał się do swego stolika. Ja ruszyłam do sąsiedniego działu, by znaleźć coś ciekawego.
A więc idę na bal z Sevem. Rany, co za ulga! Mam partnera i to w dodatku Severusa! Czułam sympatię do wszystkich naokoło. Dawno nie miałam tak wyśmienitego humoru.
-Siema, lachon!
To był James. Wychylił się zza półki, przy której stałam.
-Spadaj!- mruknęłam, ale i tak ucieszyłam się w duchu na widok poczciwej gęby Jamesa.
Rogaś napuszył się, po czym ukłonił teatralnie nisko.
-Och, przepraszam, jeśli uraziłem waćpannę, nadobna dziewico.
-Cóż, tego ostatniego nie jesteśmy pewni, no nie?- usłyszałam irytujący tenor Blacka, który zmierzał w naszą stronę. Już miałam mu zgryźliwie odpowiedzieć, że on na pewno nie będzie tym, który to sprawdzi, czy zmieni, gdy ten odwrócił się, napotykając mój zniesmaczony wzrok i odwrócił się na pięcie, skręcając do innego działu.
-A jemu co znowu?
James wzruszył ramionami
-Przechodzi jedną ze swoich faz… Chodź do nas, usiądziesz sobie.
Ja i Rogaś poszliśmy zatem do stolika obsadzonego Huncwotami.
-Hej, skarbie!- przywitał mnie Remus
-Co robicie?
-Odwalamy eliksiry- jęknął Peter, drugi z dwóch siedzących przy stoliku.
Ja i James rozsiedliśmy się. Remus pisał coś ze stoickim spokojem, natomiast Peter wyglądał na ogólnie zdekoncentrowanego.
-Co jest?- spytałam
-Pet szuka panienki- szepnął teatralnie James, po czym wrzasnął na całą bibliotekę- Laski wszelkiej maści i rozmiarów! Uwaga, uwaga, Peter Pettigrew szuka kobitki! Ustawiać się w ogonku!
-Przestań!- jęknął Peter
-I co? Zaprosiliście już kogoś?- zapytałam
-Pójdziesz ze mną na bal, Meg?- palnął Peter
James i Remus spojrzeli na mnie, wyczekując reakcji.
-Eee, ale mnie już ktoś zaprosił…
Peter zaklął
-Co?! Już?!- Rogaś wytrzeszczył gały- Kto?
Ale pokręciłam głową, bo dosiadł się do nas Syriusz, trzymając książkę pod pachą
-Ja staram się o Evans, ciekawe, czy mi się uda…- mruknął James
-Pamiętasz bal w pierwszej klasie?- spytał Remus- To była katastrofa, dobrze, że nie musiałem na niego iść…
-Tak, pamiętam tylko czerwoną twarz McGonagall gdy całą salę podminowaliśmy łajnobombami.- mruknął Pet
-Dobre czasy…- westchnął James- Remus, pamiętam, że była pełnia. Żałuj!
-Teraz też może będzie…- burknął z nadzieją w głosie.
-Wtedy mieliśmy po jedenaście lat, niewinne przedszkole.
-Rzeczywiście niewinne- mruknęłam z ironią- Łajnobomby, proszek czyrakowy w majtkach dyra…
Z sąsiedniego stołu dobiegł nas głośny chichot. Siedziały tam jakieś dwie Krukonki w naszym wieku. Patrząc na nie żywo przed oczyma uformował mi się obraz Sandry.
Przy naszym stole zapanowała cisza i wszyscy machinalnie na nie spojrzeli, z wyjątkiem Syriusza, którego pochłonęła lektura, a poza tym siedział do nich tyłem jako jedyny.
-Zauważyłam,- odezwała się jedna na tyle głośno, by wszyscy usłyszeli- że noszę największy stanik w całej klasie! Syriusz Black na pewno mnie zaprosi, on lubi dojrzałe!
Wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem, natomiast Syriusz uniósł wzrok znad książki, spiekł raka, wytrzeszczył oczy z przerażenia i rozdziawił buzię, jakby komunikował „Ratunku!”. Zaraz po tym powiedział na cały regulator nieco spłoszonym tonem:
-O, jak się cieszę, że jest tu tyle normalnych dziewczyn! Głupio, jak jakaś laska jest zbyt obfita. To działa, jak rykoszet: ledwo podejdziesz na stopę i już się odbijasz…
Ryknęliśmy śmiechem, tym czasem dziewczyna przestała się idiotycznie szczerzyć i poczęła gorączkowo wyciągać ze stanika papier toaletowy, hipokrytka.
-Mam dość tego balu!- warknął Syriusz
-Ja też- przyznał Pet
Pomyślałam, że trochę przesadzają, przynajmniej Syriusz. On by bardzo łatwo jakąś znalazł. Przy takiej urodzie i popularności? Banał…

***
Na początku grudnia Krukoni i Puchoni rozegrali drugi w tym roku mecz.
-A my i tak zdobędziemy puchar!- chełpił się James
-Nie bądź taki pewien…- sarknął Łapa- Ten bal przyprawi mnie o palpitację serca, więc jeden gracz mniej.
-Spoko, w końcu znajdziesz jakąś dziuńkę…
Remus i Peter zapodziali się gdzieś w tłumie, więc musiałam trzymać się Rogasia i Łapy. To samo z Lily i Sevem
-Gdzie oni są?- niecierpliwił się James- Pójdę ich poszukać…
Porwał go tłum, a ja zostałam sama z Czarnym. Zapadła niezręczna cisza.
-Czemu musisz tak panikować?- spytałam nagle- Zaproś którąś, każda się w zasadzie…
-Nie, nie każda. Ty się nie zgodziłaś- warknął
-Ja to ja.
-Ale czemu? Coś ci we mnie nie odpowiada? Byłbym grzeczny…
-Przestań naciskać. Jak nie chcę, to chyba mam powód, no nie?
Spojrzał na mnie bykiem. W jego oczach czaiło się tyle negatywnych emocji, jakaś dziwna złość, oburzenie i niezdrowa chciwość, że przez moment wystraszyłam się, że mnie zmusi siłą. W końcu jest bardzo porywczy. Stwierdziłam nagle, że wcale go nie lubię.
Na szczęście doszli do nas Remus i Peter.
-A gdzie Rogacz?- spytali naraz
-Poszedł was szukać, przepraszam…
Bo oto dostrzegłam Lily i Seva, więc zaczęłam się do nich przedzierać.
W szkole wybuchła panika tych, którzy jeszcze nie mieli z kim iść. Ja byłam spokojna, miałam Seva. Dopiero w drugim tygodniu grudnia zostałam gwałtownie ściągnięta na ziemię.
-O, właśnie cię szukałem…
To Severus wpadł na mnie, gdy pędziłam ciemnym korytarzem na historię magii.
-Mam bardzo ważną sprawę…
-Teraz?
-Tak. Jak najszybciej. I z góry cię przepraszam, bo myślę, że się obrazisz.
Uniosłam brew, przeczuwając niezbyt pozytywne wieści.
-Otóż Lily właśnie pięć minut temu zaproponowała mi, żebym z nią poszedł na bal.
-Co?! To ona nie wie, że idziemy razem?!
-Najwyraźniej.- spojrzał na mnie wymownie. Do mojego mózgu wkradło się podejrzenie zamiarów Seva.
-I co? Wolałbyś iść z nią, mam rozumieć?- mruknęłam beznamiętnie.
-Nie to, że wolałbym, ale wiesz, co do niej czuję…
Coś osunęło mi się w żołądku. Świetnie. Ktoś, kto jest moim przyjacielem(a może nawet kimś więcej…) właśnie został mi sprzątnięty sprzed nosa. Jednak nie miałam wyjścia. W tej sytuacji nie było sensu trzymać go przy sobie na siłę, gdy zaledwie nieco ponad miesiąc temu żalił mi się, że ją kocha.
-Dobra, idź z nią…- było mi wszystko jedno
-Ale nie obrazisz się?- upewnił się- Ja chętnie bym z tobą poszedł, ale…
-Dobra, no to pa…
Tę walkę przegrałam…
-Co to za mina?
Rogacz, siedzący przede mną i Remusem, z którym siedzę na historii magii odwrócił się do nas.
-Właśnie się dowiedziałam, że nie mam z kim iść na bal, bo ta osoba woli Lily…
-Co?! To nie idziesz z tym tajemniczym menem?
-Nie, bo on idzie z Lily…
Westchnęłam. James pokręcił głową.
-Ten bal daje we znaki każdemu. Pet nie ma laski, Remus chyba też…
-A ty? I Syriusz?
Wyszczerzył zębiska.
-A może już mam?
Uniosłam brwi
-Możesz się wyrażać w mniej enigmatyczny sposób?
-Czy pójdziesz ze mną na bal?- wypalił niespodziewanie
Zaśmiałam się. Binns jak zwykle nie zareagował.
-Nie, teraz się nie wygłupiam. No, nie daj się prosić!- spojrzał na mnie błagalnie
W sumie, pomyślałam. Jamesa wyjątkowo lubię, a i nie znajdę chyba nikogo lepszego. Jak mam skończyć z Syriuszem lub Goyle’em… Zresztą, to nawet fajny szpan, pójść z Jamesem Potterem na bal. Jest popularny i całkiem przystojny.
-No dobra, pójdę z tobą… Ale nie zmieniaj zdania na dzień przed, dobra?
-W życiu, słonko, lepszej laski nie znajdę!
-Dzięki!- parsknęłam. No, przynajmniej to.
-Hura, mam lachona!- ucieszył się James- Jako drugi.
-A Syriusz był pierwszy, tak?
-Taa…- zachichotał
-A jednak znalazł swoją potworę? Która to, jakaś z jego fanek, co nie?
-I tu się mylisz, baby! Z tego co mi mówił, to przyuważył taką jedną Krukonkę z klasy wyżej. Nie należała do jego fanklubu, wręcz przeciwnie. Sporo go kosztowało usłyszenie pozytywnej odpowiedzi, z początku nie chciała o tym słyszeć. A wcześniej starał się o Dorcas, ale ona miała już z kimś iść i też nie chciała o tym słyszeć.
-Syriusz ma chyba tendencję do wybierania dziewczyn, które nie chcą z nim iść…- mruknęłam, myśląc o sobie
-Taa, lubi sobie utrudniać życie, nie pójdzie z pierwszą lepszą, jest ambitny…
James posłał mi dwuznaczny uśmieszek i odwrócił się w stronę katedry.
-A ty, Remus? Masz kogoś na oku?- zwróciłam się do brata.
Luniaczek posłał mi zakłopotane spojrzenie.
-Właściwie to zaprosiłem kogoś w październiku…
Szok. A to sprytna bestia! I nic mi nie powiedział?
-Kojarzysz taką dziewczynę, jest w Hufflepuffie, rok niżej niż my, jedna z rodzeństwa Bones’ów. Rose, i ma rude włosy.
-Chyba kojarzę. I co, nie mówiłeś twym chorym kumplom?
-Nie, bo mnie wyśmieją.
Pokręciłam głową
-Co wy na to, żeby Peta chajtnąć z kimś z pierwszej klasy?- spytał James, ponownie się do nas odwracając.
-No cóż, jeśli ten pierwszak nie będzie miał nic przeciwko…
Nadszedł wreszcie Dzień Sądu. Wyczuwało się ekscytujące oczekiwanie.
-Jutro jedziemy do domu- westchnęła tęsknie Lily, gdy siedzieliśmy w trójkę na schodach w Sali Wejściowej
-Mów za siebie- burknął Sev
-Głowa do góry, dziś bal- zawołałam
-Hura…- mruknął Sev
Lily natomiast była nieźle podekscytowana, zresztą, nie tylko ona. Nagle zaczęły się rzucać w oczy grupki roześmianych dziewcząt, rozprawiających wciąż o chłopakach.
Po południu Filch i prefekci zostali zagonieni do przygotowania WS, toteż zostałam sama z Severusem, który prawie dostał drgawek.
-Nie umiem tańczyć, to bezsens…
-Przestań, bo mnie wpędzisz w mantrę! Wiesz co? Idę się przygotować, mam dość.
-Co?! Już?! Zostało przecież…
-…jeszcze cztery godziny. To mało.
Uciekłam więc na górę, zostawiając kłębka nerwów sam na sam.
Alicja była już w dormitorium, gdy weszłam. Ubrana w prostą, lśniącą sukienkę.
-Nie mogłam się powstrzymać!- pisnęła, a ja parsknęłam. Fajnie, że idzie z Frankiem.
Weszłam do łazienki by umyć siebie i włosy. Gdy już to zrobiłam, wcisnęłam się w moją fantazyjną sukienkę.
Wyszłam i spostrzegłam, że Lily też już przyszła. Obecnie czyściła sukienkę z drobnych farfocli, które do niej przylgnęły.
Ja i Alicja rozsiadłyśmy się na jej łóżku, sprawdzając, jaką zawartość kryją w sobie kolorowe fiolki i puzderka z apteki, które Lily kupiła ostatnio. Były tu cienie i barwne pomadki do ust, oczywiście z magicznie przedłużoną trwałością.
Gdy Lily poszła do toalety, ja i Al zaczęłyśmy sobie podkręcać nawzajem rzęsy różdżkami. Była z tym kupa śmiechu, a już prawdziwej głupawki dostałyśmy, gdy jedna rzęsa Alicji urosła na długość przedramienia.
Wkrótce Lily do nas dołączyła i zabrałyśmy się za fryzury. Alicji upięłyśmy grzeczny japoński kok, tuż przy karku. Twarz Lily okalała burza rudych loków. Moich sprężynek nie dało się w żaden sposób ujarzmić, toteż wnerwiona ruda w końcu upięła mi na czubku artystyczny kok. Kilka sprężynek wymsknęło się spod niego, lecz Alicja stwierdziła, że tak wygląda odjazdowo. Przyszedł czas na makijaż.
-Uch, gdybym mogła w jakiś sposób zakryć te piegi…- mruknęłam
-Przecież one ci dodają uroku!- zaskrzeczała Lily, którą sporo nerwów kosztował mój kok- Nie marudź!
Al Makijaż był ciepły i subtelny. Lily oczy pomalowałyśmy na pastelowy błękit, a usta pociągnęłyśmy przezroczystą wazeliną. Moje oczy dziewczyny pomalowały na oliwkową zieleń, a wargi potraktowały bardzo jasnym, lecz intensywnym beżem.
Założyłam moje balerinki i opryskałam szyję różanymi perfumami.
-Kurczę… Nie wiedziałam, że moja twarz może… tak wyglądać…- powiedziałam, gdy przejrzałam się w lustrze. Nigdy wcześniej się nie malowałam, z wyjątkiem robienia kresek. To był istny szok. Nie mogłam opanować podniecenia.- Wyglądam inaczej, tak kobieco… Ile do balu?
-Około godziny!- odkrzyknęła Alicja
Resztę czasu spędziłyśmy na dyskusjach i śmiesznych hipotezach dotyczących uroczystości. Dowiedziałyśmy się od Al, że Frank bardzo jej się podoba, i że jest taka szczęśliwa, że ją zaprosił. Lily też była zadowolona z Seva, w końcu to ona go tak jakby zaprosiła. Moim kosztem.
-A ty, Mary Ann? Z kim idziesz?
-Z Jamesem Potterem.
Lily wywaliła gały na wierzch.
-Wiedziałam, że wylądujesz z którymś z nich, bidulka…
Gdy już zbierałyśmy się do wyjścia raz jeszcze rzuciłyśmy się na siebie z piskiem. Wyglądałyśmy odlotowo.
W salonie roiło się od ludzi w różnokolorowych kreacjach. Trochę oczopląs. Powymijałyśmy wszystkich, kierując się do Sali Wejściowej, na samym dole. Tam tłumy były jeszcze większe. Prawie natychmiast jednak znalazłyśmy Franka.
-Hej!- przywitał nas wesoło- Wiecie, że będziemy wchodzić parami, w ogonku?
-Trzeba będzie zrobić jakiś megaogonek- stwierdziłam, obserwując pierwsze pary, które ustawiły się przy wejściu do WS.
-Idziemy, Alicjo?- spytał, a ona kiwnęła głową, zaróżowiona od emocji. Odeszli, by zasilić szeregi par przy drzwiach. Zaraz potem przyszedł Sev. Po raz kolejny skojarzył mi się z nietoperzem.
-Wyglądacie super- bąknął, wcale na nas nie patrząc- Lily, przepraszam, że z tobą idę…
-Co ty gadasz?! Chodź, staniemy w kolejce. Pa, Mary Ann, przeżyj jakoś ten wieczór, by się nie rozsypać.
Puściłam mimo uszu aluzję o moim partnerze i pomachałam im na pożegnanie.
Zaczęłam rozglądać się za Huncwotami. W końcu dostrzegłam skubańców, stali na prawo od schodów w towarzystwie jakiejś dziewczyny z blond włosami i różową suknią a’la Barbie.
Podeszłam do nich, czując się niczym królewna w tej kreacji.
Wytrzeszczyli gały
-Co?- parsknęłam- Zatkało ruskie kakao?
-To ty?!- zachłysnął się Remus
-Wyglądasz jakoś…- zaczął Peter, ale zdusił w sobie dalszy ciąg
-Wyglądasz najładniej!- dokończył James z entuzjazmem- Ale mam fajną lalę!
-Sam jesteś lala!- odgryzłam mu się. Rozbawiły mnie ich miny.
-A to jest Melanie- przedstawił dziewczynę Pet. Kojarzyłam, że była Gryfonką.
-Z której klasy jesteś?
-Z drugiej…- odparł piskliwie i posłała Glizdkowi zalęknione spojrzenie. Za jego plecami Syriusz i James zdusili w sobie wybuch śmiechu. W tym samym momencie podeszła do nas jakaś dziewczyna.
-Cześć!- przywitała się.
Miała na sobie śliczną białą sukienkę o prostym kroju, która ją bardzo wysmuklała. Trudno byłoby ją nazwać stereotypową pięknością. Przypominała mi elfa, którego kiedyś widziałam na obrazie. Miała migdałowe szare oczy i ogniste pukle grubych włosów.
-To jest Joanne- przedstawił Syriusz
-Wiemy!- zareagował zblazowany James
-Gdzie jest Rose?- zniecierpliwił się Lunatyk
-A co? Tęsknimy?- zarechotał perfidnie Rogaś
-Wypchaj się, jeszcze przed chwilą sam jęczałeś „Gdzie jest moja Meggie?!”
-Naprawdę?- zdumiałam się- Och, to słodkie…
-Ja jestem słodki!- ucieszył się James- Niczym ciasteczko… Hej, Luniaczku, idzie twa białogłowa…
W naszą stronę zmierzała już Rose Bones. Swoje piękne rudoblond włosy związała w warkocz. Ubrana była w fioletowo-różową sukienkę. Na jej okrągłej twarzy rozlał się uśmiech, który zapewne(tak przypuszczam) przyciągnął Remusa.
-Ale czad, ona ma dołeczki!!!- zapiał w dzikiej ekstazie James- Ale jazda!
Zaraza zarobił kopniaka w łydkę od Remusa
-Hej!- przywitała się ciepło- To co, idziemy?
Wszyscy straceńcy, jak jeden mąż powiedzieli „Madame?”(ciekawe, ile to ćwiczyli), po czym złapałyśmy ich pod ramię, by ustawić się w ogonku…

[ 12 komentarze ]


 
29. Quiddich, sprawy sercowe i zakupy przed balem
Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 27 Grudnia, 2008, 19:47

James oniemiał i otworzył usta, by się kłócić w razie potrzeby. Syriusz zaklął ledwo dosłyszalnie pod nosem przekleństwo, zapożyczone z jego bogatego słownictwa. Żołądek opadł mi na samo dno brzucha. No trudno, stało się. Nie jestem w drużynie. A tak daleko zaszłam! Cóż, trzeba umieć przegrywać, nie rozpłaczę się, nie lubię tego. Jednak mimo tego, poczułam żółć w gardle. To niesprawiedliwe!
Kathleen wyprostowała się z dumą.
-Kathleen…- podjęła na nowo Dorcas- Byłaś rewelacyjna w strzelaniu goli. Przydałaby nam się taka osoba, lecz mi zależy na zgraniu drużyny. Jesteśmy jednością. Mary Ann i Syriusz doskonale ze sobą współpracowali, czasem miałam wrażenie, że porozumiewają się telepatycznie. Taka osoba jest nam niezbędna. Więc… Mary Ann, jesteś w drużynie.
Dotarło to do mnie dopiero po pięciu sekundach. Co?!...
Kathleen przyklapła, westchnęła, po czym udała się z powrotem do zamku, rzucając mi dziwaczne, pełne niezdrowych emocji spojrzenia.
-HUUUURA!!!!- James, gdy tylko znikła za węgłem do szatni, podleciał do mnie i podniósł z ziemi, i okręcił się ze mną wokół własnej osi.
-James!- zaśmiałam się. Jeszcze wciąż do mnie nie docierało, co się wydarzyło w rzeczywistości.
-Ale będzie odlotowo z tobą na treningach! Będziemy robić kawały wszystkim naokoło, nawet sobie nawzajem!
-Potter…- Dorcas pokręciła głową- W tym roku ci się to nie uda, wycisnę z was ostatnie poty, musimy zdobyć puchar.
-Jasne- mruknął pod nosem James- Co roku to samo… Słówka na wiatr…- po czym dodał głośniej- Mnie nie trzeba trenować, ja już jestem doskonały…
Syriusz zaśmiał się krótko i uniósł ostentacyjnie brew do góry.
-Nie rechocz, czopie- warknął obrażony James- w przeciwieństwie do ciebie, mnie nie potrzebne wyciskanie ostatnich potów.
-Masz rację, i bez tego od ciebie capie…- wykrztusił Łapa
James zrobił minę obrażonej ciężko księżniczki, i odwrócił się plecami do Syriusza.
-Na drugi raz nie pożyczę ci majtek, gdy będziesz w potrzebie…- mruknął piskliwym głosikiem
Cała drużyna ryknęła zgodnym śmiechem. Syriusz spalił cegłę, i natychmiast zripostował:
-Jakich majtek?! Nigdy od ciebie nie pożyczałem! Mam własną bieliznę!
-Uchu…- odparł James, tym razem niskim głosem
-No tak! Chyba zauważyłeś, no nie?!
-Aż zbyt wyraźnie, rozrzucasz ją gdzie popadnie, właśnie ostatnio się zorientowałem, że wycieram się nie ręcznikiem, tylko jedną z twoich podkoszulek…
Syriusza zatkało.
-Tak się składa, że twoje kalesony…- zaczął ze złością
-Cicho!- krzyknęła Dorcas- Mogę nareszcie dojść do słowa?!
Kiwnęli zgodnie głowami.
-Więc tak. Treningi odbywają się w każdy weekend. Pierwszy mecz rozegramy pod koniec października. Ze Ślizgonami. Jakieś pytania?
Nikt nie odpowiedział.
-Dobra.- westchnęła ciężko.- Koniec przeprawy. Hammersmith, Lupin, witamy was w drużynie. Możemy już się rozejść.
Wszyscy zgodnie udaliśmy się do składzika na miotły. Wszyscy, prócz Syriusza i Jamesa, którzy mieli własne miotły. Stali, wspierając się na nich i kłócili się zawzięcie, kto jest właścicielem różowej podkoszulki, znalezionej ostatnio pod sedesem.
-A może to Remus?- zapytałam- Chyba widziałam u niego coś takiego…
Spojrzeli po sobie i parsknęli śmiechem.
-Remus?- Łapa skrzywił się- No co ty, to on ją znalazł.
-Może specjalnie podłożył, żeby nie było na niego?- zaproponował James
Usłyszeliśmy za sobą ostentacyjne chrząknięcie. Wiadomo, czyje.
-Miałaś na mnie czekać.
-Evans! Jak promiennie dziś wyglądasz!- James zaczął, jak zwykle zresztą, rżnąć pacana.
Lily zmierzyła go przeciągłym, ironicznym spojrzeniem, jakby się zastanawiała „gdzie ty masz mózg, koleś”.
-Niczym jutrznia, co nigdy nie gaśnie…- dodał teatralnie, a ja i Syriusz wybuchnęliśmy niemym śmiechem za jego plecami.
-Robię się sentymentalny, chlip.- pisnął przepraszająco.
Lily nie czekała, aż nabiorę powietrza do płuc, postanowiła się ratować ucieczką. Chwyciła mnie za przegub, i pociągnęła w stronę zamku.
Dwaj kretyni, zataczając się, niczym pijani, ruszyli za nami. Śpiewali coś, czego nie mogłyśmy zrozumieć, na szczęście.
-Jejku, mam dość Pottera, ale mi działa na nerwy! Coraz bardziej chyba.
Przemilczałam tą zaczepkę, myśląc tylko o biednym Jamesie. Ciekawe, czy kiedykolwiek Lily się do niego przekona. Mam nadzieję, bo to takie dobre chłopaczysko! Trochę wprawdzie nadpobudliwe, ale co tam. Żal by mi go było, gdyby przez nią cierpiał. Ona go ocenia wyłącznie po pozorach.
Huncwoci parę razy nas zaczepiali. Wrzeszczeli do Lily, by poszła z nimi na bal, najlepiej we trójkę. Ona jednak ignorowała ich dzielnie wiedząc, że to wyłącznie zabawa, o ile można to tak nazwać.
-No nareszcie weekend- próbowałam zmienić temat
-No!- ucieszyła się- Odrobiłaś już esej na temat buntu charłaków z 1891?
Westchnęłam.
-Chyba sama podniosę bunt. Nie mam najmniejszej ochoty, by to robić…
-Ja też- przyznała- Może jutro, co? Chodź, zgłodniałam i zmarzłam na tym stadionie, ciekawe, co na kolację…
-Hej, Evans!
Odwróciłyśmy się, jak na komendę. W Sali Wejściowej stali już Huncwoci, zdążyli się doczołgać.
-Ale mówię poważnie- podjął James- Pójdź ze mną na bal, nie żartuję.
Lily zmarszczyła ze złością brwi. Sęk w tym, że chyba Jamesowi nie uwierzyła.
-Ustaliliśmy, że byłoby super, gdybyś poszła ze mną na bal, a Meggie, na przykład, z Syriuszem…
-Co?! Ja niczego nie ustalałem!- zaprzeczył gwałtownie Łapa
James dał mu kiepsko ukrytego kuksańca w bok.
-Nie, Potter, chcę pójść z FACETEM na bal, a nie w roli przedszkolanki…
I nie czekając na mnie, wpadła jak burza do Wielkiej Sali. Tą uwagą dotknęła Jamesa do żywego. Na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie.
Stwierdziłam nagle, że James nigdy niczym nie przejął się tak mocno, jak tym wydarzeniem. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że on też ma głębsze uczucia, nie tylko te, które tak wylewnie okazuje, ale także takie, które są zakopane naprawdę głęboko. Nie sądzę, by był w Lily zakochany, nie pasowało to do niego i kiedyś się z tego wyleczy, ale fakt faktem była dla niego kimś innym niż wszyscy.
Zapominając o kolacji powlokłam się do łóżka.
Rozciągnęłam zmęczone ciało na miękkiej pościeli, rozmyślając nad wszystkim, co tylko się człowiekowi przytrafia. Jeszcze rok temu bym płakała, że Jamesowi zależy na Lily, nie na mnie. Parsknęłam do siebie, gdy tylko skojarzyło mi się to dziwne uczucie.
Prawie całkowicie zapomniałam o sukcesie dostania pozycji ścigającego. Wyobraziłam sobie stres związany z wyjściem na boisko w dniu meczu i aż mi się niedobrze zrobiło. W sumie to niepotrzebnie się w to pakowałam. Ciągle nie potrafiłam się oswoić z faktem, że coś się w moim życiu zmieniło. To niewiele, ale zawsze coś. Powinnam się cieszyć z takiej nawet błahostki, przecież życie jest takie ulotne…

***
Dni października mijały nam na nauce do sumów. Przynajmniej naszej trójce, reszta tak się nie przejmowała. Zbliżał się mecz quiddicha, a treningi okazały się… niezapomnianym przeżyciem, oczywiście z przyczyny Huncwotów. Same w sobie były niezłą zabawą, a za ich sprawą stały się dla mnie relaksem i odpoczynkiem od nauki i codziennych problemów. Grałam coraz lepiej, nawet kilka goli wbiłam, ale nie za dużo, bo mamy dobrego obrońcę, na szczęście. Remus był dumny ze mnie.
-Patrz, ty jesteś w drużynie, a ja jestem prefektem. Rodzice są zachwyceni.
Prawie kompletnie zapomniałam o dziwnym, nienazwanym lęku, który towarzyszył mi od początku roku, o spotkaniu nauczycieli w lesie, o dziwacznej substancji… Moje życie zwykłej, szkolnej uczennicy na dobre się rozpędziło, nie miałam głowy do rozmyślania nad niewytłumaczalnymi zjawiskami.
Lily natomiast wpadła w dziwaczny nastrój. Dla wszystkich była oschła, prawie z nikim nie rozmawiała. Wyobcowała się całkowicie. Sev i ja także straciliśmy kontakt. Ja prawie całkowicie zatraciłam się w nauce, jak nigdy. Towarzyszyli mi równie zdeterminowani Remus i Pet, który dosłownie oszalał na punkcie sumów. Severusa widywałam albo samego, albo z kumplami ze Slytherinu. Jak na mój gust to on tam nie za bardzo pasuje; ci ludzie są okrutni, a on taki nie jest.
Syriusz i James natomiast zmienili taktykę działania: latali po Hogwarcie i podrywali panienki.
-Dla mnie też by jakąś zdobyli, nie mam z kim pójść na bal- jęczał Peter.
-No coś ty, pewnie się tylko zgrywają, przynajmniej Syriusz.- mruknął Remus znad książki o eliksirach- Przecież on chce się wywinąć, nie ma zamiaru nikogo zapraszać…
-O czym wy w ogóle gadacie, do balu zostało ponad dwa miesiące!- zdenerwowałam się.- Jeszcze się nawet zapraszać nie zaczęli, tylko jacyś zdesperowani maniacy.
-Racja, skupmy się na nauce!
Nadszedł wreszcie dzień przed moim debiutanckim meczem ze Ślizgonami. Nie mogłam spać, co jest chyba zrozumiałe, więc postanowiłam się przejść. Na szczęście, było dość wcześnie, około dziewiątej, Filch się nie będzie pieklił. Piątoklasistom można było łazić po szkole do dziesiątej.
Korytarze prawie całkowicie opustoszały. Było tak zimno, że oddech zamieniał się w parę. Usiadłam na jednej z kamiennych ław, trzymając się za brzuch, tak mnie bolał. Co to będzie się działo jutro…
Naprzeciw mnie, na sąsiedniej ławce dostrzegłam ciemny kształt. Widać nie jestem sama. To był Severus.
Usiadłam obok niego, zastanawiając się, dlaczego jest sam.
-Co ci się stało?- spytałam z troską, gdyż jego twarz doskonale pasowała do określenia „Nieszczęście”.
Spojrzał na mnie nieprzytomnie. Widać było ewidentnie, że coś go trapi.
-Tak. Lily ze mną nie rozmawia.- szepnął- Ty też zresztą nie.
-Wiesz, jak mi z tego powodu przykro?- westchnęłam. Nie wiedziałam, że go to tak bardzo boli!- A Lily się nie martw, ona tak teraz ma. Do mnie też się nie odzywa.
-Ale mi bardzo zależy… nawet nie wiesz.
-Mnie też zależy, w końcu się z wami przyjaźnię. Czyż nie?
-Tak, ale…
Zawahał się.
-Ale?- zapytałam. Chyba chciał mi coś powiedzieć.
-Jest coś, o czym nikomu nie mówiłem do tej pory. Ale powiem tobie, bo ci ufam. Przyrzeknij mi jedynie, że za żadne skarby nie powiesz tego Lily.
Kiwnęłam głową. Poczułam się w jakiś sposób wyróżniona, hehe.
-Ja… uch. Ja zawsze, odkąd ją znam… Nawet wtedy, zanim nie poszliśmy do Hogwartu… Ja byłem w niej zakochany.
Żołądek podskoczył mi do gardła. Sev?! Sev kocha Lily?! Przyjaźnią się tak długo… Nigdy w życiu nie podejrzewałabym Seva o kogoś, kto może żywić uczucia do Lily. Wiedziałam, że zawsze byli sobie bliscy. Najgorzej, jeśli Lily powie mu kiedyś zdanie „Jesteśmy przyjaciółmi, ale tylko. Lepiej, by tak pozostało.” Przecież chłopak się załamie. Wbrew pozorom Severus jest bardzo czuły na takie rzeczy. Nigdy nikt go nie kochał, może trochę matka, zawsze był pośmiewiskiem, nic dziwnego, że zakochał się w jedynej osobie, która go akceptowała. No, może ja też go akceptuję, ale znają się z Lily dłużej. A jeśli ta jedyna też go wyśmieje?
-Porozmawiam z Lily, żeby przestała się na ciebie boczyć za nic.
Nie wiem czemu, ale brzuch rozbolał mnie jeszcze bardziej. Biedny Sev. Tak mi go żal! Chciałabym zrobić coś, by mu pomóc…
Jego czarne oczy wyrażały taki żal. Czarne oczy…
-Jestem taki żałosny.
-Co ty wygadujesz?!- miałam paskudny humor, wszystko było nie tak
-Jak takie zero może się zakochać, co? Jak takie nic może chcieć być szczęśliwym… Nie, szczęście jest dla wesołych, pięknych ludzi…
-Sev, przestań, bo się rozryczę!- naprawdę byłam tego bliska- Lily ciebie akceptuje i zawsze mówiła o tobie bardzo dobrze. Czemu miałaby w jakiś sposób ciebie odrzucić? Ona odrzuca Jamesa, bo jest nachalny. Ale nie ciebie. Ciebie nigdy nie odrzuciła. I kto ci nagadał, że jesteś zerem? To, że Huncwoci cię atakują… Ich jest czwórka, ty jesteś jeden. To oni są zerami, nie ty.
Wcale tak nie myślałam, szczególnie o Remusie, ale musiałam go jakoś pocieszyć.
Severus westchnął ciężko.
-Cóż, chyba pójdę do łóżka. Ty też powinnaś, jutro masz mecz. Ale dzięki ci. Jesteś prawdziwą przyjaciółką.
Uśmiechnął się z wdzięcznością. Położyłam mu rękę na ramieniu, by dodać mu otuchy.
-Życzę ci jutro powodzenia, spisz się najlepiej, jak potrafisz.
Odeszliśmy w stronę swoich dormitoriów. Dawno nie czułam się tak fatalnie. Wyobraziłam sobie moment, w którym Sev i Lily są razem. A ja ta trzecia, zbędna. Przyjaźnimy się wszyscy, lecz to się może kiedyś skończyć.
Opadłam bezwładnie na poduszki. Łzy same pociekły mi z oczu, ginąc w rudo-czarnych lokach i purpurowej pościeli. Ogarnęło mnie poczucie pochłaniającej wszelką nadzieję beznadziejności. Czemu płaczę?! Nie mam powodu. A może mam?
Chyba zdałam sobie właśnie sprawę, że oczy w które wpatrywałam się dzisiaj były identyczne z tymi, które czasem mi się śnią. Miały ten sam wyraz…
Chciałabym go tak bardzo pocieszyć! Jest taki nieszczęśliwy, nie zasługuje na to. Chciałabym mu w jakiś sposób to szczęście zapewnić, ale nie wiem, jak!
-Szczęście! Ha! Szczęście to władza, sukces! Miłość?! Jak takie coś może przynosić szczęście?! Żadna miłość nie stanie na drodze do mojej nieśmiertelności i nieograniczonej władzy… Stoję na drodze, po której nikt przede mną nie stąpał…
Obudziłam się nagle, jakby mnie piorun trzasnął.
-Mary Ann, dziś jest mecz, obudź się!
To Alicja i Lily stały nade mną i potrząsały mną.
-Musisz iść i zjeść, by mieć siłę!
Ból brzucha zwiększył się dwójnasób. Zwinęłam się na łóżku, próbując przeczekać niespodziewany atak bólu.
-Nie jestem głodna, nie chcę…
Alicja wybiegła szybko z dormitorium z jakiejś przyczyny, a Lily zaprowadziła mnie do łazienki. Tam kazała mi się uczesać i umyć twarz.
Gdy wyszłyśmy, zapytałam, jakby to było najważniejsze:
-Dlaczego ignorujesz Seva?! On to bardzo przeżywa! Ranisz go!
-On sam tego chciał! Zadaje się z tymi Ślizgonami.
-Ale mu stokroć bardziej zależy na twym towarzystwie! Zadaje się z nimi, bo musi.
-Dobra, dobra. Nie teraz. Teraz najważniejsze jest to… No, nareszcie.
Alicja wpadła znowu, tym razem niosąc górę tostów.
-To dla ciebie.
Obie były nieźle podekscytowane i rozgorączkowane. Zjadłam dwa tosty, bo więcej nie mogłam przełknąć.
-Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.- wymamrotała Lily.- No, chodźmy na stadion.
Moje nogi były jak z galarety. Ubrałam się i trójkę wyszłyśmy z Pokoju Wspólnego.
-Dziewczyny? Muszę tam iść?!
Popłynęła kakofonia różnych dźwięków, oraz wodospad reprymend, pocieszeń i kazań.
-Cześć, żyjesz?
To był Severus.
-Chodź Sev. Prowadzimy Mary Ann na stadion. Dołącz się.- Lily chyba wzięła sobie do serca moją uwagę, bo zrobiła się wyjątkowo miła dla Severusa.
Wszyscy mijani Ślizgoni gwizdali szyderczo w moją stronę. A ja czułam, jakby cała krew z mojej twarzy odpłynęła.
Na dworze lało niemiłosiernie.
-Pięknie.- zmarkotniałam- Gorzej być nie może…
Zarzuciliśmy kaptury i pobiegliśmy w stronę stadionu. Ciężkie, ołowiane chmury toczyły się szybko na niebie. Zdawały się nie mieć końca.
Moje towarzystwo poszło na trybuny. Wszystko co robiłam, wydawało mi się niczym ciąg bezsensownych przedsięwzięć, mój mózg pracował prawie jak jakiś zaprogramowany robot, który nie czuje nic, prócz motywacji, by wykonać jedno po drugim, polecenie dane z góry.
Najpierw składzik i miotła. Potem szatnia. Czerwono-złote szaty do quiddicha wisiały na moim haku. Przebrałam się, nie bardzo wiedząc, co robię. Niesamowite, że moja skóra, każde włókienko, wyczuwało dotyk sto razy silniej niż zwykle. To bardzo drażniło.
Gdy już założyłam suche szaty, całą drużyną zgromadziliśmy się przy wyjściu. Trzymałam się blisko chłopaków, do meczu pozostało jeszcze kilka nieznośnych minut.
-Boisz się?- spytał mnie Syriusz- Nie ma czego. To jest rewelacyjne, zobaczysz.
-Noo!- przytaknął James- Nie przejmuj się, złapię znicza szybciutko, nie będziesz się męczyć zbyt długo.
-James to ma cykora, na nim spoczywa los meczu!- pocieszył mnie Łapa- A my? Jesteśmy we trójkę, więc nam raźniej.
-Zresztą, bardzo dobrze ci szło na treningach.
-Poza tym, czekanie jest zawsze najgorsze.
-No, drużyno, wychodzimy. Bez nerwów, Ślizgoni to mydłki, jesteśmy najlepsi!- dziarski głos Dorcas wyrwał mnie z obojętnego otępienia. Bardzo mnie irytowało, że ręce mi się spociły, będąc jednocześnie lodowatymi. I brzuch mnie strasznie bolał. Rączka miotły była mokra.
-Dobra, wychodzimy teraz. Bez przepychania, raz raz!
Wyszliśmy na okropnie zabłocony, mokry stadion. Powitały nas ryki i ogłuszający wrzask. A więc tak się czuje ktoś wychodzący na scenę, czy stadion…
Stres osiągnął już takie apogeum, że go nie czułam. Nie czułam właściwie nic.
Dorcas i jakiś kolosalny Ślizgon uścisnęli sobie ręce, i czternaście osób uniosło się na miotłach do góry, w nieustających strugach deszczu. Syriusz spojrzał na mnie ciepło, dodając otuchy, a z ruchu jego warg odczytałam „Nie martw się, to Jamesa zabijemy, gdy nawali”.
Do moich uszu dochodził głos komentatora, ale mózg już nie przetwarzał danych. Czułam się tak paskudnie, że zaczęłam żałować decyzji zgłoszenia się na ścigającego. Mokre loki, które przylgnęły do mojej twarzy łaskotały mnie, lecz ja nawet nie odważyłam się unieść ręki, by podrapać policzek.
Rozległ się gwizdek, kafel, mój jedyny cel, znalazł się w grze. Nie myślałam, wykonywałam polecenia.
-Kafel w rękach Gryfonów, przejmuje go Meadowes, podaje do Blacka…
Syriusz rzucił mi kafla, którego złapałam z lekkim oszołomieniem. Stres gdzieś zniknął, pozostawiając jedynie motywacje do działania.
Polecieliśmy w stronę bramek Ślizgonów, podając sobie z Syriuszem na zmianę kafla. Doskonale mi się z nim współpracowało, był szybki, jak moje myśli.
-Kafel w ręku Blacka, ten go podaje do Lupin, nowego nabytku drużyny Gryffindoru. Och, ścigający Ślizgonów był o cal od kafla, niestety, nie udało mu się go przejąć. Zbliżają się, i… GOL!!! BLACK ZDOBYWA DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA GRYFFINDORU!!!
Komentatora zagłuszył wrzask kibiców.
Syriusz przybił piątkę z mijaną Dorcas. Dostrzegłam Jamesa, który krążył wysoko nad stadionem w poszukiwaniu znicza. Nie wiem, jak on go wypatrzy w tym deszczu.
Ślizgoni przejęli kafla. Cała wataha ścigających przelała się w stronę bramek Gryfonów. Ogarnął mnie po raz pierwszy od wystartowania paniczny strach, że nasz obrońca nie złapie kafla, i gol Syriusza pójdzie na marne. Jednak moje obawy okazały się przesadzone. Ślizgoni nie wbili gola.
Po jakimś czasie szala zwycięstwa przesunęła się na stronę Ślizgonów: Syriusz wbił jeszcze gola, Dorcas również, ale Ślizgoni aż pięć.
-Oto szukający Gryfonów dostrzegł znicza. Już pędzi w jego stronę… Ale Black nie da za wygraną. Już siedzi na ogonie Pottera.
Przez chwilę nie wiedziałam o czym mówi komentator, lecz zorientowałam się, że chodziło o brata Łapy, Regulusa. Musiał być szukającym Ślizgonów.
Chwyciłam podanego przez Dorcas kafla. Nie mogę się rozpraszać osobistym pojedynkiem Regulusa i Jamesa.
Poleciałam w stronę bramek Ślizgonów. Obrońca już stanął mi na drodze, lecz ja w ostatnim momencie przed strzałem wykonałam mylący ruch, jakbym kierowała kafla do prawej obręczy. Obrońca już tam był, a ja wykorzystałam moment i wbiłam kafla do lewej bramki, nie mogąc uwierzyć, jakie to było banalne.
-LUPIN WBIŁA GOLA DLA GRYFONÓW!!! I… KONIEC MECZU! POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! STO PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW DLA GRYFONÓW! GRYFFINDOR ZWYCIĘŻA!!!
Uff, pomyślałam, już po wszystkim. Nasza drużyna skotłowała się w jedną wielką plątaninę, i tak opadliśmy na śliską trawę.
-Brawo, James! Ty zawsze zwyciężasz!!!- krzyknęła zachwycona Dorcas.
Wszyscy zaczęliśmy się przytulać i cieszyć z wygranej, a ja poczułam dumę, że udało mi się wbić gola.
-Mary Ann, Jack, spisaliście się rewelacyjnie, jak na pierwszy mecz! Widziałam, jak uratowałeś Jamesa przed tłuczkiem w decydującym starciu. A ty, Mary Ann, wbiłaś gola. Bardzo się cieszę, że nasz wysiłek nie poszedł na marne…
Odetchnęłam z ulgą. Już po wszystkim…

***
Lily na nowo zechciała łaskawie z nami rozmawiać, więc wszystko wróciło do normy. Nie musiałam się nieustannie trzymać Petera i Remusa.
Nadszedł lodowaty wręcz i wietrzny listopad. W zamku było tak zimno, że nawet nie da się opisać. Coś potwornego. Dlatego miałam wątpliwości, czy iść na pierwszy w tym roku wypad do Hogsmeade, jednak Lily przypomniała mi, że jeśli nie chcę wejść na salę balową w bojówkach i na platformach, to muszę kupić strój. Rzecz jasna, nie miałam prawie wcale kasy, moja rodzina jest biedna. Remusowi rodzice przysłali wiekową, starą szatę po pradziadku. James prawie się posikał, gdy ją zobaczył („Koronki!!! Remusik będzie miał koronki!”). Na szczęście nie była taka tragiczna, a obciachowe elementy po prostu usunęli czarami. W gruncie rzeczy wyglądał teraz bardzo stylowo. Ja miałam większe zmartwienie. Gdzie teraz znaleźć ładną, tanią suknię? Dostałam od mamy niewiele galeonów, prawie wszystkie, jakie mieli w Gringocie, co było sporym poświęceniem ich strony.
-Wiesz co?- spytała Lily, gdy szłyśmy w stronę wyjścia z zamku.- Możesz sobie kupić jakąś bardzo tanią sukienkę, i ją trochę przerobić według własnego pomysłu. Albo kupić materiały, i coś wykonać…
-Tak, ale czy materiały dostanie się w Hogsmeade?
-Powinno. Zobaczymy, Meg…
Stanęłyśmy w długaśnym ogonku do Filcha.
-Gdzie jest Sev?- spytała, rozglądając się na wszystkie strony.
-Nie wiem, chyba jeszcze je śniadanie. Zaraz dołączy, nie martw się… On też musi sobie sprawić szatę, ojciec mu nie przyśle… Ale zaraz. Skoro on mu nie przysłał pieniędzy, to kto?
-Nikt- odparła- Musiał sam wybrać się wczoraj wieczorem do skrytki po mamie, Dumbledore wyraził zgodę. On jest taki wyrozumiały…
Zauważyłam Huncwotów. Remus także mnie zauważył i kiwnął, bym podeszła.
-Ciekawe, czego on chce?- rzuciłam w powietrze i podeszłam do chłopaków.
Każdego z nich, prócz Remusa, rozpierała nieprzerwana energia. Peter, w swoich rozciągniętych jasnych dżinsach i długim, burym płaszczu oraz James w eleganckich sztruksach i ciemnozielonym, grubym golfie, ganiali się naokoło mojego braciszka. Remus był jak zwykle obszarpany i zaniedbany. Zbliżała się pełnia, co było widoczne.
Syriusz wyglądał najlepiej. Z początku jego widok z lekka mnie zszokował: miał na sobie białą koszulkę z jakimś nadrukiem, skórzaną czarną kurtkę, niedbale rozpiętą, skórzane, obcisłe spodnie w tym samym kolorze, oraz ciężkie, brązowe buty, z cholewami do kolan. Rzeczywiście wyglądał jak punk, tyle że nie miał irokeza. Podrygiwał lekko w rytm śpiewanego, rockandrollowego kawałka:
-„ …Get your kicks on Route 66!”
-Ty nosisz… skórę?- spytałam
Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się nonszalancko w odpowiedzi.
-Czego chciałeś?- zwróciłam się do Remusa, próbując otrząsnąć się z szoku po zobaczeniu tej punkowej natury Łapy
-Czy masz pieniądze rodziców?- spytał z troską
-No. Tak jakby, coś mi przysłali, ale niewiele.- dodałam zmartwionym głosem
-Nie wiem, czy za kilka galeonów znajdziesz cokolwiek godnego uwagi w Hogsmeade.- zmarszczył brwi.
-Musisz zdać się na własną kreatywną stronę i coś uszyć…- zaproponował James, a potem ryknął śmiechem. Najwidoczniej wizja mnie, szyjącej sobie cierpliwie ubiór bardzo go rozbawiła.
-No co! Kiedyś szyłam sobie sama rzeczy, nie lubiłam kupować. Teraz mi się to może przydać.- przyznałam
-„ …Oklahoma city looks so, so pretty!”- zawył mi do ucha Syriusz, a James z drugiej strony ryknął kawałek jakiejś czarodziejskiej piosenki, ale w przeciwieństwie do Syriusza, nie można było tego nazwać śpiewem.
-Dobra, zwiewam stąd.- burknęłam czując, że wszystko naokoło przyprawia mnie o ból głowy.- Dzięki za troskę…
Z ulgą stanęłam znów u boku Lily i Seva, którzy na mnie czekali.
W wiosce tego dnia roiło się od ludzi, bo ci, co nie posiadali szaty wyjściowej mieli pierwszą i ostatnią szansę by kupić sobie na własną rękę. W przeciwnym razie czekała ich wątpliwa przyjemność otrzymania paczki od rodziców.
Severus jeszcze nigdy nie był tak nieszczęśliwy i obolały. Jęczał, że zakupy ubrań są prawdziwą próbą wytrzymałości. Kupił sobie dość tanią, skromną szatę w jego ukochanym, czarnym kolorze. Wyglądał jak nietoperz.
Lily i ja długo nie mogłyśmy zdecydować. W końcu ruda kupiła śliczną sukienkę w jasnobłękitnym kolorze. Była zwiewna i prosta, niczym sukienka leśnej driady. Coś w sam raz dla Liluś!
Dla mnie nie było zbyt dużego wyboru. Postanowiłam przerobić sukienkę którą kupię, więc nie patrzyłam wyjątkowo krytycznym okiem na wygląd, lecz bardziej na cenę. W końcu udało nam się wylukać jedną taką w sklepie z używanymi szatami. Była dość tania. Cała soczyście zielona, ze stylowego, prostego, lnianego materiału. Leżała wręcz idealnie, a nawet była zbyt obcisła. Zwykła, prosta sukienka z odkrytymi ramionami i rękawami za łokcie.
Sprzedawczyni machnęła różdżką, zawijając zakup w brązowy papier, tym czasem ja odwróciłam się do przyjaciół.
-Dostanę tu gdzieś jakieś materiały, no nie?
-Pewnie!- zawołał Sev, ale chyba z sarkazmem. Był bardzo podminowany i w każdej chwili mógł wybuchnąć. To przypominało układanie domku z talii eksplodujących kart, gdy za tobą stoi James i nie wiadomo w którym momencie przyrżnie ci z całej pary w plecy, wrzeszcząc „A kuku!”. Nie wiedziałam już, co mówić, by go jeszcze bardziej nie rozjuszyć.
Udało nam się jednak znaleźć sklep z odpowiednimi rzeczami, gdzie nawiasem mówiąc, czaili się również Huncwoci. Szybko (przy Huncwotach to oczywiste) znalazłam odpowiednie rzeczy: zwiewny, przezroczysty materiał o zielonym kolorze i ciemnozieloną siatkę, wyszywaną w róże.
-Dobra, zmykamy, zaraz sklep zmieni się w pożogę…
Szybko dokonałam transakcji i wypadłam ze sklepu z marudzącą coś pod wąsem Lily i wściekłym na wszystko co się rusza Sevem.
Najgorzej było z butami. Ja szybko znalazłam zielone balerinki, lecz Lily nic, ale to nic nie odpowiadało. Severus stał jedynie przy drzwiach i wyglądał, jakby go przepuścili przez magiel. Więc przy butach spędziliśmy spokojnie dwie godziny.
-Kosmetyki kupię na własny koszt…- mruknęła Lily, która była w ferworze zakupów. Ja i Sev byliśmy niesamowicie zmęczeni, więc nawet nie weszliśmy do magicznej apteki, lecz jedynie usiedliśmy na bruku, a Sev w akcie desperacji się nawet położył.
-Nigdy więcej…- udało mu się jedynie wydukać.
Gdy wróciliśmy do Hogwartu, szybko naszkicowałam projekt mojego stroju na kawałku pergaminu. Hmm, zapowiadało się nieźle, może nie będzie takiej tragedii…

[ 4 komentarze ]


 
28. Zimny październik
Dodała Mary Ann Lupin Niedziela, 21 Grudnia, 2008, 19:10

W zamku robiło się coraz zimniej, na dworze nieustannie lał deszcz, czasem w obecności śniegu, który jednak szybko topniał. Lekcje na zewnątrz to była autentyczna katorga. Zielarstwo jeszcze można było znieść; odbywało się ono w zaparowanych cieplarniach i, choć opary dziwacznych roślin nie należały do przyjemnych, przynajmniej człowiek nie szczękał zębami. Gorzej było z opieką nad magicznymi stworzeniami. Kettleburn był chyba uodporniony całkowicie na niską temperaturę, ale tylko on. My po prostu nie mogliśmy wytrzymać.
-Pokazałby nam salamandry, czy coś…- narzekał Syriusz, opatulając się cieplej szkolnym płaszczem- Przynajmniej byśmy się rozgrzali…
Niestety, wrzesień tego roku należał do jednych z najzimniejszych w historii mego życia. A miało być gorzej, gdyż zbliżał się październik. A z październikiem wraz nasz szlaban.
-Nie martw się!- wystękał przez nos Sev, gdy odwiedziłam go w lazarecie, gdzie leżał z powodu silnego przeziębienia dróg moczowych i ogólnie całego układu odpornościowego- To tylko szlaban. Wiesz co ja przechodzę, gdy idę do toalety?...
Zmienił pozycję na łóżku krzywiąc się z bólu.
-Ciesz się, że obcy nie atakują naszego zamku, to by dopiero było…
-Zawsze znajdziesz jakiś jaśniejszy punk, Sev!- zaśmiałam się- Ale masz rację, życie jest zbyt ulotne. Tylko tyle roboty… W tym roku sumy…
-Tja…- mruknął zblazowany.
Niestety, sytuacja przedstawiała się gorzej. Jakby mało było nienaturalnego mrozu, McGonagall oznajmiła mi, Jamesowi i Remusowi któregoś pięknego dzionka, że szlaban mamy gdzie? Rzecz jasna, na dworze.
-NIEEEEEEEE!!!! AAARRRRGGGGGGGGHHHHHH!!!!!- tak mniej więcej wyglądała reakcja Jamesa, na to co usłyszał.
Lecz niestety: ja, Remus i Rogaś pewnej przeraźliwie zimnej nocy wyszliśmy z zamku i udaliśmy się do chatki gajowego, by odbyć szlaban.
-O nie!- jęknął James- Teraz, gdy będziemy z Hagridem sam na sam, to on mnie stłucze z zemsty na kwaśne jabłuszko. Wiesz, za tamte…
Nie za bardzo wiedziałam, o co mu chodziło, w każdym razie Remus mruknął:
-Nie zrobi tego, nie jest taki. Chyba…
Dobrnęliśmy do chatki, mając nadzieję, że nam nie poodpadają kończyny z zimna, chociaż bym się nie zdziwiła, znajdując nogę Jamesa kolejnego dnia, leżącą sobie, jak gdyby nigdy nic na trawie, czy coś w tym stylu.
Remus zapukał do Hagrida, a ja poczułam uścisk w podbrzuszu. To był stres. Jaki on będzie? Nieczęsto go widywałam, ale wiedziałam, że był bardzo wielki. To, co zobaczyłam, gdy drzwi uchyliły się nagle, trochę mnie uspokoiło, gdyż gajowy był ubrany w różowy, koronkowy fartuch, a przy jego posturze to wyglądało bardzo zabawnie.
-No, rodzeństwo Lupin i Potter. Włazić do środka. Cholibka, to mi się zwaliło tej nocy…- burknął, lecz ja dostrzegłam w jego ledwo widocznych zza kurtyny owłosienia oczkach łagodność, a może nawet i zakłopotanie, czy rodzaj troski.
-Siema, Hagridzie! Jak leci?- zaczął od razu James
-Jakoś…- zagrzmiał- No, to do roboty, mamy jej ździebko…
W izbie byłam pierwszy raz. Z powodu stresu nie rozglądałam się za bardzo, skupiłam się na trzymaniu dłoni Remusa. Udało mi się tylko zakodować, że było tu przyjemnie ciepło i przytulnie, na kominku płonął ogień. Usiedliśmy przy stole, a Hagrid począł krzątać się przy palenisku.
-Herbatki?...- usłyszeliśmy jego tubalny głos
Ścięło mnie z nóg, gdy to usłyszałam, i przez moment zapomniałam, jak się nazywam z tego wszystkiego.
-Tak, poprosimy.- odparł za nas Remus
Przez chwilę nie działo się nic, do moich uszu dochodził jedynie trzask płonącego ognia oraz odgłos upuszczanego przykrywadełka do czajnika.
-Co będziemy dziś robić?- zapytał James udając wielce zainteresowanego tematem.
-Obierać nasiona bety czerwonej.- rozległo się zza pleców olbrzyma.
-Hagridzie, tak w ogóle to jest Meg, siostra Remusa, i moja najlepsza…
-Tak, wiem. Jestem Hagrid, wszyscy mi tak mówią.
Odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
-Mam nadzieje, że twój braciszek nie przysparza ci takich problemów w domu?
-Nie, tylko towarzysze braciszka…- odparłam, starając się by nie zabrzmiało to tak strasznie, jak w rzeczywistości wygląda.
-No tak, Remus to grzeczne chłopaczysko, prawie wcale nie muszę go ganiać, gdy cuś przeskrobie. Ale reszta to niezłe oszołomy… Wejdzie mi taki na grządkę z dynią, z bliżej niewiadomych przyczyn…
James udał skruszonego, a my pochyliliśmy się nad nasionkami bety.
-No dobra, to bierzmy się do roboty, herbatka już się robi…
Zaczęliśmy obierać nasiona, co oczywiście okazało się bardzo żmudną i nudną pracą, ale przynajmniej w ciekawym gronie. Hagrid okazał się kimś zupełnie innym niż mogłabym się spodziewać. Był przede wszystkim bardzo dobrym człowiekiem i naprawdę go polubiłam.
-W tym lesie jest tyle do zrobienia… Co jakiś czas przytrafiają mi się naprawdę ciekawe wypadki. Lubię, to co robię, zwierzęta czasem są lepszym towarzyszem, niż ludzie, oj taak…
-Ciekawe wypadki?- zagadnął Remus- jakiego rodzaju?
-Na przykład dziwne substancje na mchu?- spytałam, gdyż przypomniał mi się nasz spacerek po lesie.
-Właśnie, ostatnio znajduję coś dziwacznego.- zaniepokoił się- Nigdy czegoś takiego… za długi jęzor…
-Hagridzie!- krzyknął z oburzeniem James- Jak możesz! Najpierw robisz nam smaczek…
Jego foch przerwało głośne mruczenie, spod mojej koszuli. Mruczał kotek od Łapy.
Remus i James wymienili pełne rozbawienia spojrzenia, i wybuchnęli szyderczym śmiechem.
-Co?- zdziwiłam się
-Nic…- Remus udał, że nic nie wie, i znów wymienili spojrzenia.
-Wy wiecie, o co chodzi z tym kotem, no nie? Czemu on mruczy?
James poruszał tylko jedną brwią, w górę i w dół, gwiżdżąc przy tym, a Remus pokiwał głową, że mi nie powie. Trudno, dupki. Sama zapytam Syriusza.
-Hagridzie, jak myślisz?- zagadnęłam, postanawiając nie gadać z takimi niedojrzałymi bachorami- Dlaczego nauczyciele poszli do lasu jednej i tej samej nocy?
Hagrid nabrał wody w usta, ale widać było, że coś wie.
-Być może mieli jakieś spotkanie…- mruknął sceptycznie Remus
-Tak, zlot fanatyków Śmierdzących Kalesonów! No, nie dziwię się, że w lesie, gdy nikt nie patrzy…- zawołał z nagłym entuzjazmem James
-Śmierdzące Kalesony?- zmarszczyłam brwi – A co to?
-Kapela magiczna, do której nikt się nie przyznaje, z reguły…- odpowiedział znużonym tonem Remus.- Ha ha, bardzo śmieszne, James.
-Och, wiem, że tego słuchasz, uraziłem twą dumę!- Remus w odwecie cisnął w niego obierkami nasionek.
-Po co tam poszli?- to pytanie wciąż wwiercało mi się w mózg. Hagrid udawał, że nie posiada organów słyszących, i nadal z uporem maniaka obierał swą porcję.
-Być może chcieli uniknąć szpiegowania, podsłuchów?- próbował Remus.
-Wiem!- zawołał James, tonem człowieka, którego olśniło- Postanowili zrobić zbiorową k…
-Dobra, dosyć twoich pomysłów, dziecinko. Myślę, że ich spotkanie miało związek z tym napadem na pociąg…
-Koniec, wystarczy!- huknął nagle gajowy- Nie węszcie, to nie do was należy! Narobicie sobie, cholibka, kłopotów!
Umilkliśmy zatem, lecz ja wciąż nie mogłam zdzierżyć milczenia. Po co tam poszli? I co oznaczała dziwaczna plama na mchu? Dlaczego Hagrid coś ukrywa? No cóż, być może nigdy się nie dowiemy… Nie wszystko da się wytłumaczyć racjonalnie. Nie ma jednak wątpliwości, że odkąd zauważyłam te dwa dziwaczne zjawiska, nie potrafiłam ich wytrząsnąć z pamięci.
***
Na szczęście Prorok Codzienny nie donosił o jakichkolwiek katastrofach. Widać, dziwni sprawcy zaszyli się gdzieś, a szkoła i Anglia zapomniały o przerażającym napadzie sprzed miesiąca. Ale nie ja. Dla mnie to wszystko było bardzo napięte. Dzień za dniem, każdy mógł przynieść coś potwornego. No i któryś w końcu przyniósł, ale nie potworność tego rodzaju, lecz zupełnie inną…
-Proszę o ciszę!- rozległo się podczas sennego śniadania pierwszej październikowej soboty. Głos Dumbledore’ a wyrwał mnie z planowania sobie wolnego czasu na naukę poszczególnych przedmiotów.- Mam do ogłoszenia dwie sprawy. Po pierwsze, zbliża się sezon Quiddicha, a co za tym idzie mecz. Są wolne miejsca w drużynach. Zapisy przyjmują kapitanowie, jakby ktoś chciał. A teraz sprawa numer dwa…
Dumbledore odchrząknął, gdyż jego słowa wywołały falę entuzjazmu. Uśmiechnęłam się do siebie. Były dwa wolne miejsca, z tego co słyszałam, a ja chciałabym być ścigającą, ale by było świetnie!
-Chociaż do Bożego Narodzenia zostało mnóstwo czasu, jednak sami wiecie, jak to jest… Szybko zleci. Tradycją Hogwartu jest organizowana co pięć lat nieco większa uroczystość z tego powodu. Wypada ona w tym roku…
Spojrzałam na twarz podnieconej Alicji, podekscytowanej Lily, przerażonego panicznie Seva, wystraszonych i nieszczęśliwych Huncwotów, niezbyt rozumiejąc, czemu słowa Dumbledore’ a wywołały tak skrajnie różne emocje.
-…Niektórzy z was pamiętają tą sprzed pięciu lat, a ja także jej nie zapomnę, oj nie… To na długo utkwiło w mojej świadomości…
Skrzywił się lekko, a Łapa otrząsnął się z sennej tępoty i zachichotał do ucha Jamesa
-Pamiętasz? Wsypaliśmy mu wtedy do majtek proszku na czyraki…
Pokręciłam głową z politowaniem, a James zaśmiał się.
-Dobre czasy, nasze dowcipy były wtedy tak… niewinne.
-No, teraz są dopiero finezyjne…- szepnął Łapa.
-…w związku z czym w przeddzień ferii odbędzie się bal bożonarodzeniowy…
Wywołało to burzę emocji. Po twarzach niektórych widać było, że bardzo zepsuto im ten dzień, a niektórzy krzyczeli w euforii.
-Bal, słyszałaś?
-Ta suknia w Hogsmeade, wiesz która…
-No, zaprosi cię…
-Tak, ale odlot…
Na mnie nie wywarło to wyjątkowego wrażenia. Zaciekawiona, słuchałam dalej.
-Stroje będziecie mogli sobie kupić w wiosce, nie ma problemu. Jednak przypomnę tym, którzy o tym nie wiedzą, że każdy na bal przychodzi z partnerem do tańca. Chłopcy będą musieli pozapraszać dziewczyny…
Teraz się dopiero zaczął pisk i jęk. Zamurowało mnie. No nie, katastrofa! Nigdzie nie idę! A jak zaprosi mnie jakiś Goyle?! Co za przypał! Kto wpadł na tak idiotyczny pomysł?
Po śniadaniu wszyscy Gryfoni i cała reszta Hogwartczyków udała się w swoją stronę, gdzie kto chciał.
-Co za przypał!- jęczałam do Lily i Seva- W życiu mnie nikt nie zaprosi, skończę z jakimś półidiotą…
-No co ty!- żachnął się, lecz minę miał nietęgą- Masz bardzo interesującą urodę i śliczną twarz. Jest wiele dziewczyn, które tego nie powiedzą o sobie.
Zaczerwieniłam się, jak nie wiem co. Jeszcze nikt mi nie powiedział, że mam śliczną twarz.
-Zresztą- zaczęła Lily, posiadając najlepszy humor z nas wszystkich- Masz do wyboru spośród czterech Huncwotów.
-Jasne! Remus to mój brat, Syriusz pewnie zaprosi Jamesa, James ciebie. A Peter? Jest dla mnie za niski.
-Liczy się wnętrze.- powiedział sarkastycznie Sev
-No, rzeczywiście…
Dobrnęłam do biblioteki, udało nam się odrobić straszliwie ciężką pracę z transmutacji, równie trudną pracę z zaklęć i dość proste zadanie z obrony.
-Słuchajcie, apropos, czy nauczyciel może zaprosić ucznia?- spytała Lily, a jej twarz doskonale dostosowała się kolorem do włosów.
-A co? Chciałabyś żeby cie zaprosił Wilder?- załapał aluzję Sev
-Cicho!- pisnęła, i jeszcze bardziej się speszyła. Ja i Sev zachichotaliśmy.
***
Jeśli nawet myśli o balu odciągnęły mą skołataną łepetynę od rozmyślań o niebezpieczeństwach za murami, to trwało to wyjątkowo krótko.
W pierwszym tygodniu października udało mi się złapać kapitan naszej drużyny, Dorcas, i zapytać, jak się dostać do drużyny.
-Przyjdź na sprawdzian, odbędzie się w piątek.- uśmiechnęła się, odrzucając do tyłu burzę pięknych, kruczych pukli.
Do piątku pozostało mi dwa dni, lecz już odczułam stres związany z eliminacjami. Ciekawe, jak mi pójdzie. Nie pomyślałam nawet, czy wypadałoby poćwiczyć lot na miotle, w końcu nie dosiadałam jej od roku.
Nadszedł wreszcie wyczekiwany dzień. Wstałam w piątek, odczuwając ból w brzuchu i ubrałam się w szkolne szaty, w końcu dziś mamy lekcje. Najbardziej boję się ośmieszenia, pomyślałam, schodząc na dół, na śniadanie, zapominając nawet o Lily.
Trudno było mi cokolwiek przełknąć. Czemu tak się denerwuję? Może po prostu za bardzo mi zależy?...
Trudno było mi posługiwać się spoconymi, lodowatymi dłońmi, ale odczytałam list od rodziców, chowając list do Remusa (akurat była pełnia).
Przez czas trwania lekcji nie potrafiłam się skupić na niczym innym, tylko na quiddichu. Bałam się szyderczości ze strony Huncwotów. A co, jak mnie poniżą na oczach wszystkich? Może i nie są tacy, ale czasem mam wrażenie, że im odbija. No, może nie czasem, cały czas.
Po lekcjach Lily, jako jedyna wiedząca o moich zamiarach, zaciągnęła mnie na błonia, bo bardzo się opierałam, czepiając się dłońmi każdej kamiennej futryny.
-Teraz nie możesz rezygnować, będziesz potem żałować, ale muszę się z tobą mordować- powtarzała wciąż, jak w jakiejś upiornej mantrze.
Nareszcie dowlekli mnie na boisko. Stało tam mnóstwo Gryfonów, tak samo zdeterminowanych, co ja. Lily warknęła przez zęby ”siadam na trybunach, tchórzu”, i odeszła, co przyjęłam z ulgą.
-Dobra!- usłyszałam głos Dorcas- Wiecie, jak obchodzić się z miotłami, więc dosiądźcie ich. To pierwsze zadanie. Komu nie uda się za pierwszym razem, odpada.
Przerażona, wyciągnęłam rękę nad leżącą miotłą i skupiłam się na myśli, że nie jest to tylko zwykły kijek.
-Do mnie!
Miotła natychmiast usłuchała. Z dumą przerzuciłam przez nią nogę, lecz byłam nieliczną szczęściarą. Połowie moich konkurentów się nie udało. Odetchnęłam z ulgą. Może nie będzie tak źle. Tymczasem na boisku zbierała się reszta drużyny. Zauważyłam Syriusza i Jamesa, oni jednak mnie nie widzieli.
-Dobra, ci co odpadli muszą sobie pójść, robi się rozgardiasz!- wrzasnęła Dorcas.- Teraz zróbcie kilka rundek naokoło boiska… Nie, do was mówię, ci co zostali, no!
Była chyba podenerwowana. Ja i cała grupa Gryfonów wystrzeliliśmy w górę na starych, rozklekotanych miotłach. Niektórzy pospadali, inni powpadali na siebie. Ja starałam się trzymać nisko na miotle, byle dalej od tłumów, co na pewno mi pomogło. Konkurenci znów się powykruszali, zostali tylko nieliczni. Zaczęliśmy więc okrążać boisko, co jeszcze bardziej zredukowało ich liczbę. Gdy rundki się zakończyły, przed Dorcas wylądowały tylko cztery osoby, w tym ja.
-Dobrze- mruknęła łagodnie, po czym wrzasnęła- Reszta-WYNOCHA!!!
-Hej, MEGGIE!!!
-O nie…- mruknęłam
-Potter, wiemy że połowa Hogwartu to krewni i znajomi królika, ale opanuj się, bo ich wprawiasz w zażenowanie…- warknęła ostro Dorcas- Dobra, pozostali nieliczni, cztery osoby… Kto się zgłasza na pozycję pałkarza?
Dwie osoby wyraził chęć zostania pałkarzem, Dorcas postanowiła ich pierwszych sprawdzić, więc ja i Kathleen, moja rywalka, wmieszałyśmy się w drużynę. Od razu poczułam czyjś szept w uchu.
-A więc chcesz być ścigającą?- to był Syriusz
-Hej, wiedziałem, że jesteś laska z jajami!- zawołał James i przytulił mnie mocno
-Auu!!! Bo trafię do szpitala, nie do drużyny…
-Ja prędzej…- mruknął z rezygnacją Syriusz- Ten bal mnie dobił, zwariowałem, hehe
-Dlaczego?
-Nie wiem, kogo zaprosić, nie wiem czy w ogóle chcę kogokolwiek zapraszać. Nigdy nie znajdę laski, która by mi odpowiadała… Załamię się i pójdę z Jamesem! Albo z Luniaczkiem, z Petem bym wyglądał jak pedofil.
-A ty, James? Zaprosisz Lily?
-Evans?- skrzywił się, udając obrzydzenie, co mu nie wyszło
-Daj spokój, przecież wiem, że ci się podoba!
-Aż tak bardzo to widać?- zaniepokoił się. Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdyż sprawdzian pałkarzy dobiegł końca.
-Co, tak krótko?!- zapytała drużyna
-Wiecie, Conroy się nie nadaje, nie umie utrzymać pałki… Zostaje więc Hammersmith…- odparła Dorcas.- Mamy pałkarza, teraz wystarczy tylko znaleźć ścigającego… Dziewczyny?
Ja i Kathleen podeszłyśmy do Dorcas.
-Zagramy sobie mecz. Mamy czterech ścigających… Syriuszu, ty pozostaniesz Gryfonem, ja będę przeciwnikiem. Gotowi? No, to wypuszczam piłki.
Tego momentu bałam się najbardziej. Z całą drużyną znalazłam się z chwilę w powietrzu. Fajnie by było, gdybym mogła tak robić już zawsze.
-Start!- kobiecy głos Dorcas rozdarł lodowate powietrze. Kafel natychmiast wylądował w łapskach Syriusza, a cała drużyna przelała się na koniec boiska, na którym umieszczono bramki.
Gdy tylko znaleźliśmy się dosyć blisko bramek, Syriusz rzucił mi kafla, którego złapałam z lekkim zdumieniem, gdyż łatwiej byłoby mu rzucić do Kathleen. Zamachnęłam się, próbując wbić gola. Obrońca złapał kafla, ale sam rzut był niezły.
-Dobrze, Mary Ann!- usłyszałam głos Dorcas, a Kathleen zacisnęły się szczęki. Mecz znów się rozegrał, a skończył na podobnej sytuacji. Właściwie ja i Syriusz podawaliśmy sobie nieustannie kafla, a Dorcas i Kat, pomimo, że była w naszej drużynie, walczyły o jego zdobycie. Mecz był trudny, nie udało mi się wbić ani jednego gola, natomiast Kat, gdy tylko otrzymywała kafla starała się coś wbić. Udało to jej się aż dwukrotnie.
Gdy wylądowaliśmy, wiedziałam już, że to ona zostanie wzięta do drużyny. Było mi bardzo przykro. Poczułam do Syriusza falę wdzięczności, że chociaż podając mi kafla i ignorując Kat dowiódł, że stanowimy całkiem zgraną drużynę, lecz według mojej opinii, to gole liczą się bardziej, niż zgranie. Jednak miło, że tak bardzo walczył o to, bym to ja zakwalifikowała się do drużyny,.
-Obie byłyście bezkonkurencyjne. Kat w strzelaniu goli, Mary Ann była niezwykle zgrana z drugim ścigającym. Lecz, niestety, może zostać jedna. Wybieram…
Wstrzymaliśmy oddech. Dorcas zmierzyła nas wzrokiem.
-Kathleen…

[ 4 komentarze ]


 
27. Między drzewami w Zakazanym Lesie
Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 29 Listopada, 2008, 21:37

Zimne szparki były bezlitosne.
-Czy ty wiesz, że to się kończy? Już ja o to zadbam…- głos zmienił się w śmiech, straszliwy, metaliczny, pozbawiony radości, czy jakiegokolwiek ludzkiego uczucia…
***

-Ha ha!!!
Otworzyłam oczy na oścież.
Dziwne, ten śmiech jest już inny… Poczułam pot na czole. Ten sen był taki… dziwaczny.
Moje zmysły powoli zaczęły pracować. Było absolutnie ciemno. Któraż to może być godzina? Usiadłam na łóżku. Alicja i Lily smacznie chrapały, ale ja wciąż słyszałam śmiechy. Cóż, schizofrenia, tak bywa…
Wstałam, narzuciłam na siebie szkolną pelerynę, włożyłam wysokie buty z cholewami, po czym zeszłam cichutko na dół, cały czas się krzywiąc, gdyż moje nogi nie przyzwyczaiły się jeszcze.
Śmiech, jak przypuszczałam, dochodził z klatki schodowej chłopaków. Co za przedszkolaki, nocy nie wykorzystują do regeneracji sił! A jutro będą mieli oczy, jak halogeny, czy coś.
Gdy weszłam do ich pokoju, nie od razu pokapowałam się, o co biega, gdyż James, który akurat w tym samym momencie przyparował z impetem w ścianę obok mnie (zapewne popchnięty przyjacielsko), wyjątkowo szybko, jak na jego móżdżek, zorientował się, że weszłam i rzucił się ku mnie z radosnym rykiem.
-James, udusisz ją!- przeraził się Remus
Po chwili znów, jak gdyby nigdy nic, chłopcy podjęli przerwaną bitwę na poduszki.
-Meg, dołącz się!- wrzasnął stłumionym głosem Peter, bo Syriusz właśnie zapędził go pod łóżko. Nie wiem czemu, lecz posłuchałam jego rady i po chwili waliłam jak ta ostatnia głupia poduszką w głowę mojego braciszka, a ten pruł się:
-Wcale nie to nie boli, wcale mnie to nie boli, lalala…
-Wiem, że cię nie boli, idioto, ja nie chcę, by cię bolało!- odwrzasnęłam mu, a on ze śmiechem mnie przytulił bardzo mocno do swojej koszuli nocnej. Trwaliśmy w takiej pozycji jeszcze jakiś czas, dopóki tamci się nie wyszaleli i nie osunęli z jękiem na swe łóżka. James zauważył, że ja i Remus nie jesteśmy nimi zainteresowani, po czym bez słowa podszedł do nas i przytulił się do mnie z drugiej strony.
-Ja nie chcę dorosnąć, wiesz?- usłyszałam jego szept w moim lewym uchu.
-Czemu?- spytałam na głos- Przecież dorośli też mają fajnie…
-Ale to nie to samo. Tu jest mi tak dobrze, nie wiadomo, co czeka mnie za murami szkoły…- westchnął i podszedł do okna, wyglądając na chłodną noc. W końcu to już połowa września, jak ten czas szybko leci.
-Dostałaś ostatnio list od rodziców?- spytał Remus po dłuższej chwili milczenia
-Nie, ostatnio nie. Ostatnim razem, gdy mi przysłali list, to było… Hmm, w każdym razie jakoś kilka dni po przyjeździe tu, wiesz, ten artykuł ich sparaliżował… Atak na pociąg, na nas.
-No, nie dziwię się. Czytasz w gazecie, że twoje dziecko uszło ledwo z życiem. Brr!- Remus wzdrygnął się.
-Wiecie co?- zagadnął James po dłuższej chwili milczenia, która zapanowała w dormitorium- Ten Wilder jest dziwny, nie? Taki spokojny i opanowany… A teraz idzie do Zakazanego Lasu, patrzcie!
Ja i Remus natychmiast podbiegliśmy do okna na tę informację. Rzeczywiście, wysoka sylwetka Patricka Wildera, opatulona w pelerynę, właśnie przecinała błonia, kierując swe pospieszne kroki w stronę Lasu.
-Co on robi?- spytał Lunatyk- Po co tam idzie?
-Ej, wy, może go pośledzimy?- podniecił się nagle James- Chodzić do lasu i to w środku nocy…
-Musi mieć ważny powód i ja chętnie dowiedziałbym się, jaki!- uśmiechnął się Remus, a ja przytaknęłam głową na tę sugestię. James doskoczył do kufra, wyciągnął wymiętoszoną pelerynę-niewidkę, po czym zarzucił ją na nas.
-Ktoś jeszcze idzie?- spytał
Syriusz udał głuchoniemego i wskoczył do łóżka, a Peter pokręcił głową, że nie.
-No dobra, bez łaski, bobaski!- mruknął Rogaś i po jego słowach wyszliśmy na zewnątrz.
Korytarze były kompletnie puste i ciemne. W pewnym momencie minęliśmy Filcha, ale, rzecz jasna nie zwrócił na nas uwagi. Udało nam się dobrnąć do drzwi wejściowych i wyszliśmy na ciemną noc.
Mgła była niesamowita, gęsta, niczym chmury. Mimo peleryny i butów poczułam, że zmarznę niemiłosiernie. Ani James, ani Remus się nie odzywali, co było w ich przypadku wręcz niemożliwe, więc panowało niezwykłe, umowne milczenie.
Gdy już wreszcie dobrnęliśmy do lasu, James zdjął pelerynę i mogliśmy wejść głębiej w zarośla.
Las wyglądał naprawdę magicznie, miedzy drzewami unosiła się gęsta mgła, oświetlana bardzo słabym światłem księżycowego rogalika. Koron w ogóle nie było widać, tak było ciemno. Ginęły gdzieś w mroku ponad naszymi głowami.
Ruszyliśmy przed siebie, nieustannie rozglądając się na boki. Gdzieś na prawo rozległo się jakieś dziwne wycie, zarośla przy mojej nodze poruszyły się gwałtownie. Ze strachu odskoczyłam i nadepnęłam na stopę Jamesa, ale ten tylko pogładził mnie po dłoni, mrucząc „Spokojnie, Meggie.”.
Las zdawał się ciągnąć bez końca. Włosy jeżyły mi się na karku, a Wildera jak nie było, tak nie ma!
-Słuchajcie, gdzie on jest?- szepnęłam- To nie było zbyt roztropne, teraz go nie znajdziemy! Jak w ogóle mogliśmy się łudzić, że go dogonimy!
Remus zacisnął usta, powstrzymując swą osobę od komentarza. Za to pochylił się, obserwując uważnie ziemię.
-Szedł chyba tędy, tu są ślady… Zresztą, póki co ścieżka się nie rozwidliła, nie miał powodu, by iść inną drogą.
Podążyliśmy zatem smukłymi śladami butów Wildera, zagłębiając się coraz bardziej w dziki las.
Śledzenie jego rytu szło nam świetnie, dopóki nie dotarliśmy do bardzo dzikiego obszaru lasu. Znajdowało się tam rozwidlenie ścieżek, niestety, obydwie porośnięte były runem leśnym. Nijak rozróżnić, czy ktoś tędy szedł.
-I co teraz?- mruknął James- Którędy mógł pójść?
-Ja myślę, że skręcił w prawo- zasugerował Remus- Ta lewa ścieżka jest chyba zbyt dzika…
-Ale to nie znaczy, że się nią nie udał, no nie?- zaprzeczyłam- Dzika czy nie-nie wiemy przecież, dokąd zmierzał! To nie ma nic do rzeczy!
-Ale słuchaj, on chyba ma trochę rozumu, no nie?- zirytował się Remus- Nie będzie przecież przedzierał się przez ten dziki gąszcz…
-A może mu to nie przeszkadzało! Może miał coś ważnego, hę?
-Ej, nie kłóćcie się. Co TO jest?
James stał samotnie pod jednym z drzew i wpatrywał się tępo w poszycie lasu. Podeszliśmy do niego ze zdziwieniem.
Na mchu rozlana była jakaś dziwaczna, błękitna substancja. Wszyscy ukucnęliśmy nad nią, przyglądając się z zaintrygowaniem.
-Nie dotykaj!- powiedział ostro Remus, gdyż Rogaś już miał wyciągać rękę, by zbadać ów ciecz.
-Serio?- mruknął tamten z sarkazmem.
-Co to może być?- rzuciłam w przestrzeń.
Substancja nie przypominała mi niczego, co dotychczas widziałam. Dymiło się z niej nieomalże niezauważalnie, zapach pary był ostry, przywodził na myśl amoniak. Na powierzchni lśniła ledwo dostrzegana, dziwaczna chemiczna powłoczka, w kolorach tęczy. Mech naokoło miał żółtawy odcień, co oznaczało, że substancja była żrąca.
-Nigdy czegoś takiego nie widziałem!- zachłysnął się Remus
-Patrzcie, jest też na korze!- zawołał James- Ciekawe…
Gdy już otrząsnęliśmy się z dziwacznego transu, postanowiliśmy zadecydować.
-Dobra, mam pomysł!- mruknął James- Losujemy. Ty, Meg, chcesz iść w lewo, Remus w prawo. Ja pójdę z Meg, bo chyba nie puścimy niewiasty samej, co nie?
Remus skrzywił się, lecz musiał przyznać mu rację.
-Ale uważajcie, co?- Remus wskazał na plamę- Tu, jak widać, nie jest bezpiecznie…
Ja i James wymieniliśmy spojrzenia. Rozległ się dziki krzyk jakiegoś ptaka.
-Jakby co, to wyślesz patronusa, dobra?- mruknął James.- Jakby się coś stało, ale tylko wtedy, jak zauważysz Wildera, to go śledź sam, mógłby zauważyć patronusa…
Rozdzieliliśmy się zatem. Bardzo bałam się o Remusa!
-Jak myślisz, co to była za substancja?- szepnęłam do Jamesa, jednocześnie przywierając ze strachem do jego ramienia, wytrzeszczając oczy w ciemnościach gdy usłyszałam podejrzany szelest i wyciągnęłam różdżkę.
-Myślę, że krew.- mruknął spokojnie, lecz jakoś słabo.
-Krew?!- jęknęłam. Tego się nie spodziewałam…
W lewo, prawo, lewo… zaczynałam już tracić orientację. I coraz bardziej imałam się przekonania, że to nie ma sensu.
-James, wracajmy, tylko się zgubimy… I tak już nie wiem, którędy mamy iść…
Chłopak przystanął i zerknął na mnie, marszcząc brwi.
-Może i masz rację… Chyba i tak go nie znajdziemy w tym buszu… Trzeba go kiedy indziej capnąć… tylko, jak o tym powiemy Remusowi?
-Hmm, nie wiem, wracajmy. Chociaż…
-Masz może pomysł na drogę powrotną?- spytał z lekką paniką w głosie
-A co? Nie pamiętasz? Nie szkodzi, mam dość dobrą jeszcze pamięć, może coś wymyślę…
Tak więc obróciliśmy się w miejscu i już-już miałam się zastanawiać, nad drogą, gdy nagle z zarośli wypadło coś olbrzymiego, prosto na nas.
-AAAAA!!!!!!!!!!- pisnął przenikliwie James. Ale był to wyłącznie patronus, uff!
-Remus ma kłopoty…- mruknął po dłuższym czasie James. Zjeżyły mi się włosy na karku. Patronus o kształcie wilka pomknął tam, skąd nadbiegł, a my, w jednej wielkiej plątaninie nóg i odnóży, pognaliśmy za nim, ładując się z całym impetem w kłujące zarośla. Nie dbałam o ból. Mojego brata spotkało coś strasznego, to się liczy najbardziej…
Wtem patronus rozpłynął się.
-Co jest!- warknęłam ze strachem
-Widocznie nie mógł już nim kierować… stracił może władzę nad różdżką.
Te słowa tylko dolały oliwy do ognia. Zmroził mnie strach
-I co teraz?!- wrzasnęłam
-Nie wiem…- szepnął James. Na jego czole zalśnił pot.- Po prostu nie wiem…
-Rozdzielmy się!- byłam tak zdesperowana, że łapałam się wszelkich pomocy.
-Dobra…
-Ja popędzę prosto, a ty rób, co uznasz za słuszne. Nie pozwolę, by coś się stało Remusowi.
Tak więc pobiegłam przed siebie, nie zważając na poczynania Jamesa, nie było czasu.
Pędziłam, ile sił w płucach, dopóki nie dobiegłam na środek jakiejś dziwacznej ścieżyny. Co teraz? Dokąd? Żywo przed oczami stanęły mi wydarzenia sprzed roku…
Rozglądam się, dysząc ciężko. Jakby tego było mało, za moimi plecami rozległ się rozdzierający wrzask przerażenia.
-James…
Nie wiedziałam, w którą stronę mam się udać, co mam robić. Ogarnęła mnie kompletna paranoja.
Nagle poczułam czyjąś obecność. Coś mnie obserwowało. Przywarłam do drzewa, rozglądając się we wszystkich dostępnych kierunkach, dysząc ciężko. Po plecach spływały z wolna krople potu…
Nagle, gdzieś na prawo usłyszałam szelest. Na ziemi powoli kształtował się cień czegoś, co chyba się zbliżało. Nie wytrzymałam dłużej, nerwy mi puściły i wyciągając różdżkę, rzuciłam się do ucieczki.
Coś mnie goni, pomyślałam w jakiś dziwny, prymitywny sposób.
-Impedimenta!
Nagle… jakby cały świat stracił tempo. Lub prawo ciążenia. Próbowałam podnieść nogę, ale szło mi to zastraszająco wolno. Co jest, no?...
Gdy zaklęcie przechodziło powoli, podszedł do mnie ktoś, kto mnie gonił. Wilder…
Zatrzymał działanie spowalniacza i spytał zdumiony:
-A co ty tutaj robisz o tej porze, Mary Ann?
Nie mogłam przecież odpowiedzieć, że go śledziliśmy, więc przełknęłam ślinę, po czym zawołałam:
-James! I Remus! Mają kłopoty!
-Co?- zdziwił się Wilder. Na jego zabójczo przystojną twarz wkradł się niepokój. Przeczesał szczupłymi palcami swe długie, czarne włosy.- Oni też tu są?
Kiwnęłam.
-Jak to… Dobra, nieważne. Gdzie ich widziałaś? I co się stało?
Nie mogłam patrzeć w jego oczy, były zbyt przenikliwe, rozpraszały mnie.
Na szczęście nie musiałam dłużej tego znosić, bo na ścieżce rozległy się kroki, co kompletnie odwróciło jego uwagę. Wyciągnął czarną różdżkę i kazał mi stanąć za sobą jednym gestem.
Na naszej drodze stanęli… McGonagall, Dumbledore, James i Remus, ci ostatni ze skruszonymi minami.
Brwi McGonagall zbiegły się w jedną krechę.
-A co to ma znaczyć?!- zgrzytnęła.- Kolejny Gryfon? No nie, mnożą się, jak króliki! Co wy sobie w ogóle myślicie, co?! Że wolno wam tak latać w nocy po lesie! Mylicie się!!! Kara was nie ominie! Potter!
-Tak?- spytał niewinnie James, unosząc opuszczoną głowę.
-Gdzie twoja druga połówka?
James udał uprzejmie zainteresowanego
-Słucham?
-Black, gdzie jest Black, nie bądź głupi bardziej, niż jesteś! I Pettigrew! Gdzie oni są?!
-W łóżku… łóżkach… - poprawił natychmiast
-Nie kłam mi tu, pacanie!- fuknęła. Była wściekła.
James udał niewiniątko i skulił się w sobie jeszcze bardziej. Odnosiłam wrażenie, że pomimo lekkiego strachu przed karą i nauczycielami, nieźle go to wszystko w środku bawiło.
-Lupin? Co ty na to?- zapytał łagodnie Dumbledore, ale widać było, że jest zły.
-James mówi prawdę, panie profesorze.
-No cóż, to był spory wybryk. Jaka kara, Minerwo?- spytał znużony Dumbledore
-Jeszcze się zastanowię, ale na pewno szlaban. Nie wierzę, jak mogliście... Po co tu poszliście?! Czekam na wyjaśnienia!
Nikt się nie odezwał.
-Dobrze. Wracamy do zamku!
Przez prawie całą drogę nikt się nie odezwał. McGonagall i Dumbledore szli obok siebie, z przodu, ja z chłopcami w jednym szeregu w środku, a Wilder z tyłu.
-I po co wystrzeliłeś tego patronusa?- warknęłam. Byłam strasznie zła. Szlaban!
-Bo mnie przestraszyli! Wiesz, jak brzmi głos McGonagall, zaszła mnie od tyłu z zapytaniem „CO TO MA ZNACZYĆ?!”. Prawie popuściłem, tak mnie to przestraszyło! To był zwykły, obronny odruch!
-I nie zareagowali na patronusa?
-Trochę ich zszokowało, ale tylko przez chwilę, byli bardzo źli.
-No, jak mnie McGonagall znalazła, to aż wrzasnąłem, tak mną wstrząsnęło!- szepnął James.
Zamilkliśmy. Nie należało opuszczać dormitorium. Stało się! Mam mój drugi szlaban, znów przez Huncwotów, no trudno. Nastrój spadł mi momentalnie.

***

Westchnęłam, bawiąc się krawatem od szaty. Bezwiednie wyryłam paznokciem na zwietrzałym kamieniu serce, a w nim moje inicjały, sama nie wiem czemu.
Zamek górował nad wszelkimi innymi szczytami naokoło. Wyglądał pięknie, ale ja nie potrafiłam się nim cieszyć. Nie lubiłam przebywać w środku, gdyż moje życie malowało się zbyt słonecznie na wieczne spędzanie czasu wewnątrz murów, niczym w jakimś koszmarnym, mentalnym więzieniu.
Od śmierci rodziców minął już rok. Czyżbym przyzwyczaiła się do życia w obecnej sytuacji? Wątpię. Oczywiście, teoretycznie tak. Ale nie do końca…
W moim życiu było już dużo poprzestawiane, nigdzie nie zagrzałam miejsca i nie sądzę, bym to zrobiła. Tylko ta tęsknota za mamą i tatą… Gdyby żyli, co by teraz powiedzieli? Nie mam pojęcia, to już teraz nie istotne…
Ciekawe, co wymyśli McGonagall jako karę za naszą wycieczkę do lasu? Na razie uświadomiła nam, że szlaban odrobimy na początku października, nie teraz. Sev i Lily oczywiście mnie okrzyczeli za szwendanie się po nocy z Jamesem. Nie ma to jak przyjaciele, na których możesz liczyć, no nie?
Ciekawe, jak wyglądałoby moje życie bez magii. Zwykła nastolatka, mieszkająca w niewielkim miasteczku… Koncerty lokalnych grup, wypady z przyjaciółmi, których nigdy nie miałam… Nie ma co, teraz jest fajnie. Ale bardzo brakuje mi The Beatles. I gitary, och, jak ja za nią tęsknie! Kochałam na niej grać, jamować, udawać gwiazdy przed lustrem…
-Co tam, tęsknisz?
Czyjś męski głos wykoleił pociąg moich wspomnień i rozważań.
To był Syriusz. Uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem i usiadł obok, na okiennicy. Spojrzałam na niego i zmarszczyłam brwi.
-Tęsknię?
-No, tak myślę. Nie będę dochodził, za czym. Ale tak mi się wydaje.
Zaległa cisza.
-Nie wiem. Za czymś nieustannie tęsknie. Nie potrafię wytłumaczyć. A ty? Też tak masz?
Syriusz zlustrował mnie wzrokiem, po czym przeniósł go na horyzont.
-Owszem.- uciął zagadkowo.
Jego profil oświetlały łagodne promienie różu; zachodziło słońce. Wyglądał na zatroskanego.
-Czemu tu przychodzisz?- zagadnął.
Wzruszyłam ramionami.
-Nie mam pojęcia. A ty?
-Bo to miejsce jest… niesamowite. Jedyne takie na ziemi, kocham tu być.
-Naruszyłam twą prywatność?- spytałam spokojnie
Parsknął śmiechem.
-Co ty wygadujesz! Oczywiście, że nie, rozumiem, jeśli ktoś czuje coś podobnego tutaj.
Usłyszałam dopiero teraz cichusieńkie mruczenie spod koszuli Łapy. Dobrze wiedziałam, co to.
Zaległa długa cisza. Dziwne, ale nie przeszkadzało mi to, choć zazwyczaj te długie, żenujące przerwy w rozmowach są nieznośne!
-A co zrobiłeś z motorem? Tym, którego ukradłeś tamtemu pakerowi?- podjęłam nagle
Syriusz otrząsnął się z zadumy, po czym parsknął.
-Przy jednym z zakrętów nie zdążyłem wyrobić i wpadłem na nim w cały mur kubłów na śmieci!
Zaśmiałam się w głos, a on mi zawtórował.
-Pucowałem się po tym zdarzeniu chyba z tydzień. Na szczęście, przywalony stertą śmieci i żelastwa, nie zostałem złapany i wsadzony do paki, o Matko… Drugi raz już bym chyba tego nie przeszedł.
-Drugi raz? Byłeś kiedyś w areszcie?- zdziwiłam się
-Tak!- przyznał- Z mugolskimi znajomymi. Za pisanie po ścianach.
-CO?!- zaśmiałam się- Zadajesz się z Mugolami w twoim miejscu zamieszkania?
-No tak. Wiesz, nie znoszę siedzieć w domu z moją rodzinką, to się wałęsam po całej okolicy. Kiedyś, gdy byłem młodszy i akurat po awanturze w domu, to skopałem kosz na śmieci w parku, rozwalając go… Ledwie umknąłem glinom na dach jakiejś fabryki… W każdym razie, jakaś zbuntowana grupa chłopaków, nosząca skórę i dziwaczne fryzury zauważyła mnie kiedyś i do mnie zagadała. W sumie to nazywają się moimi kumplami, he he. Jak się nazywa taka grupa? Taka zbuntowana, z irokezami na łbach, jakaś nowa subkultura… Słuchają Sex Pistols, między innymi…
-Acha, skoro nowa, to zapewne punk. Wybrałam się w wakacje do Londynu, to sporo ich chodziło, ku wątpliwej uciesze ogółu… Jest ich coraz więcej!
-No! Ale ja nie wiem, czy do nich należę-to subkultura Mugoli! A ci goście wciąż chcą, bym z nimi łaził po strzemach… Już sam nie wiem… Nigdy chyba nie będę do nich w pełni należał, jestem z innej bajki. W każdym razie, powracając do naszego poprzedniego tematu, motor się rozwalił, niestety…
-Jak jest w areszcie?- zapytałam, gdy Łapa już otrząsnął się z zamyślenia.
-Strasznie. Biją, krzyczą na ciebie… Wiesz, to był dziecięcy areszt, więc sobie pozwalali…
Wyciągnął kotka zza koszuli i bezwiednie zaczął się nim bawić.
-Czemu on mruczy?- spytałam
Odpowiedział mi tylko tajemniczym uśmiechem. Stwierdziłam, że nie uzyskam odpowiedzi, więc zapytałam:
-Czemu mi go dałeś? Słyszałam, że nie lubisz dziewczyn.
Syriusz zaśmiał się
-Lubię… Albo i nie? Nie wiem, są zbyt… krzykalskie.
-Jakie?!- parsknęłam
-Krzykalskie… Ale nie mówię o tobie, jesteś inna niż wszystkie.
Uniosłam brwi. Co za człowiek!
-Chyba nigdy się nie ożenię, nie planuję tego!- zaśmiał się
-Nie chcesz mieć żony? I dzieci?
-Dzieci bym chciał mieć… Ale powiedzmy szczerze, taki wandal jak ja… pasuję ci na troskliwego ojca?
-Chyba tak.- powiedziałam, wbrew jego oczekiwaniom. Uniósł jedną brew, jak to miał w zwyczaju. Obserwowałam przez chwilę kota w jego szczupłych palcach. Zauważył to.
-Wiesz co, Mary Ann? Dałem ci tego kota, a ty mi go zwróciłaś… Na pewno go nie chcesz?
Zastanowiłam się, po czym uśmiechnęłam szeroko.
-Chcę, no pewnie!
Usta Syriusza także rozciągnęły się w uśmiechu, zdjął łańcuszek, po czym założył mi go na szyję. Uśmiechaliśmy się do siebie jakiś czas, potem mruknął:
-Ale już go nie zwrócisz? Nie zerwiesz i nie ciśniesz mi pod nogi?
-Jak mnie wkurzysz…
Parsknął śmiechem i pokręcił głową, po czym udaliśmy się na kolację.
-Och, stadion Quiddicha!- jęknął, gdy na horyzoncie słońce oświetliło bramki.- Nie mogę się doczekać treningów. Zaczną się na początku października, wraz z naborem nowicjuszy do drużyny…
-Hmm…- skomentowałam. Jeszcze nikt nie wie, a już na pewno nie on, że mam zamiar się zgłosić już niedługo jako ścigający! Ale o tym sza!

[ 8 komentarze ]


 
26. Hogwart again
Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 08 Listopada, 2008, 11:14

Gdy rano wkroczyłam Lily do Wielkiej Sali na śniadanie, skojarzyło mi się to z wejściem do ula: cała szkoła dosłownie żyła wczorajszym wydarzeniem. Usiadłyśmy, nieco rozkojarzone tym całym ambarasem. Sufit nad naszymi głowami wcale nie polepszył mi dziwacznego poczucia, że coś wisi nad nami, gdyż był ciemnoszary. Westchnęłam ciężko. Puściłam mimo uszu dziki ryk Jamesa gdzieś z lewej, ignorując skonsternowany wzrok Lily. Wsypałam sobie do miski z mlekiem trochę płatków i zaczęłam jeść. Cóż, nie tak wyobrażałam sobie powrót do Hogwartu, ale i tak wszystko powoli wróci do normy, oby…
-Oto plany…- McGonagall podała mi zwinięty w rulon kawałek pergaminu, a ja niechcący wpakowałam sobie rękaw długiej szaty do zupy mlecznej. Klnąc zawzięcie, próbowałam jakoś wyżąć rękaw, ale na próżno; tylko pomoczyłam rękę. Lily zauważyła, że raczej nie zerknę co mamy pierwsze, więc sama to zrobiła.
-Hmm, wróżbiarstwo. Ze Ślizgonami...
-Świetnie- warknęłam pod nosem.
Jakby tego było mało, w moim śniadaniu wylądował właśnie zwinięty w rurkę „Prorok Codzienny”. Lily natychmiast pochwyciła gazetę i rozwinęła, omijając fakt, że pergamin jest mokry od mleka. Zrezygnowałam z mojej zupy, w której tego ranka wylądowało kilka naszpikowanych bakteriami materii, i zabrałam się za tosta, odczuwając nieprzyjemny dotyk wilgotnego rękawa.
-Patrz…- Lily podała mi gazetę, a ja spojrzałam od razu na pierwszą stronę. Rozdziawiłam buzię i wytrzeszczyłam oczy.
-Hmm, z tą twarzą wygrałabyś występ w programie radiowym „Trolle są wśród nas”, słonko…
Odchyliłam głowę do tyłu.
-Nie bądź taki do przodu, Black, i spójrz czasem w lustro, to cię może trochę sprowadzi na ziemię… Zresztą, nie musisz się chwalić, że słuchasz programów, które cię bardziej dowartościowują, sprawiają, że czujesz się lepiej uplasowany, i potrzebny społeczeństwu… Czego chciałeś?
Syriusz nie przejął się zbytnio uwagą na temat swej buzi, za to zaczął konsekwentnie jeździć jednym butem po posadzce.
-Twój brat wysłał mnie do ciebie, byś nie zapomniała, że macie podręczniki na spółę, więc masz na niego czekać w bibliotece z lekcjami, bo po zajęciach planuje odrabianie pracy domowej, tak dla odmiany…
-Powiedz mu, żeby się wypchał.- mruknęłam krótko, a Black uniósł brew i kiwnął z uznaniem głową, po czym odszedł sprężystym krokiem w stronę swych ziomków, przyciągając spojrzenie połowy stołu Gryfonów(tej żeńskiej połowy). Wróciłam do gazety. Tytuł na pierwszej stronie głosił „Niespodziewany atak na ekspres Londyn-Hogwart.”
Zabrałam się do czytania, gdy tylko odnalazłam właściwą stronę.
No cóż, artykuł nie oddawał w pełni tego, co działo się w pociągu, ale to oczywiste-przecież nie było tam dziennikarzy. Znajdował się tu króciutki opis zdarzenia, opinie sławnych osób(w tym samego ministra) i kilka sugestii. Zatrzymałam się na dłużej przy takich zwrotach, jak „Nieznani sprawcy…” „Nie potrafimy zlokalizować i zdefiniować, kto mógł być agresorem” „Zaklęcia bardzo niebezpieczne, czarnomagiczne”. Czy oni nie wiedzą, że to mogli być ci ludzie, o których mówił Syriusz? Czy mógł się mylić? Ale wypowiedź Dumbledore’a dawała do myślenia: „Być może to było wyłącznie ostrzeżenie, a sprawcy wcale nie chcieli zabić, ale wyłącznie przestraszyć, zaznaczyć, że wciąż gdzieś tam są i czekają na odpowiedni moment, by dać o sobie ponownie znać, ale tym razem nie będzie to straszenie niewinnych uczniaków…”.
-Chodź, Sev już tam prawie usnął przy tych drzwiach…- skrzek Lily wyrwał mnie z pełnego zatrwożenia transu. Dokończyłam więc śniadanie, dopiłam do końca sok dyniowy i razem z rudą udałyśmy się w stronę czarnowłosego Ślizgona.
-Hej, to co, idziemy?- burknął
-Taa…
Wdrapaliśmy się więc na sam szczyt Wieży, gdzie odbywały się zajęcia. Cudnie było przejść znowu cały Hogwart, stęskniłam się za nim…
Stanęliśmy razem pod klapą w suficie, z której zaraz miała zjechać złota drabinka, prowadząca do nietuzinkowej klasy Trelawney. Lily westchnęła głucho.
-Nie chcę znowu słuchać tej Trelawney, wróżbiarstwo jest naprawdę nie dla mnie…
-No co ty, Evans, przecież Kasandra jest taka… sexy!
To był, rzecz jasna, Rogaś, który razem z pozostałą rebiatą szedł krok za nami. Syriusz, który do tej pory miał wyraz twarzy pasujący do określenia „jestem tak zblazowany, że już się bardziej nie da…”, wykrzywił buźkę z odrazy.
-No co ty, ona ma chyba z osiemdziesiąt lat… Utopiłbyś się w jej zmarszczkach…
-No właśnie! Stara, ale jara, baby!- zawołał James
-Wiesz, kogo ona mi przypomina z twarzy? Buldoga!- parsknął Lunatyk
-Ha, dobre!- szczeknął Syriusz
-Dziwne skojarzenia.- James zmarszczył brwi- Gdy ją po raz pierwszy zobaczyłem, pomyślałem „No nie! Bardziej podobna do Łapy, niż on sam do siebie! No ni różnicy nie znajdziesz!” - i klepnął Syriusza w plecy z całej pary, a tamten mu odwinął, Rogaś kopnął go w czułe miejsce, i rozgorzała walka, oczywiście na niby.
-Ja też chcę! Też chcę się lać!- wrzeszczał dziko Peter, podskakując w miejscu z podniecenia
-Lej, ale nie tu, Pet!- zawył Black, gdy tylko zaczerpnął odrobiny tchu. Peter przestał skakać, wziął potężny rozpęd i zwalił się całym cielskiem na kumpli. Oboje stęknęli z bólu, Remus stał nad nimi z surową miną, groził im palcem, i coś mówił, ale nikt go nie słuchał. Ludzie stali naokoło i kibicowali, a ja, Sev i Lily wycofaliśmy się z tego kotła pod ścianę.
-Oni są niepoważni, kiedy wreszcie wydorośleją?- syknęła Lily ze złością- Ten Potter… za grosz odpowiedzialności, no już naprawdę…
Kątem oka zobaczyłam, że Sev się wyprostował. Uniosłam brew ze zdziwieniem. Tymczasem bohaterscy rycerze wstali z podłogi, ogłaszając wszem i wobec, że walka dobiegła końca. Tłum powoli się rozchodził, a klapa otworzyła się, po czym złota drabinka subtelnie zjechała na dół.
-O żesz, ty…
Ktoś zawył, a potem zarzucił takim bluzgiem, że połowa korytarza odwróciła rozbawiony wzrok. Okazało się że drabinka wyrżnęła w Syriuszowy, głuchy czerep. Zataczał się teraz na środku, trzymając za głowę i klął tak płynnie, że aż mnie zatkało, iż zna takie sformułowania. A James obok niego dosłownie leżał na ścianie ze śmiechu i sikał.
-Dobra, starczy tego ubawu, ale się uśmiałem, boki zlewać!- warknął Łapa do Jamesa, kończąc swój kulturalny monolog, po czym wdrapaliśmy się na górę całą klasą. Usiadłam tradycyjnie z Jamesem, bo Lily i Sev zawsze siedzą razem na wróżbiarstwie.
-Dzień dobry, drodzy uczniowie!- usłyszeliśmy skrzek Kasandry, która kiedyś, z tego co słyszałam, była rzeczywiście jasnowidzącą, ale obecnie jej mózg przypominał zapewne szwajcarski ser- Jak zapewne już wiecie, w tym roku czekają was sumy, a jeśli chodzi o mój przedmiot, to naprawdę są wyjątkowo trudne. Nie da się nauczyć tak subtelnej sztuki, jaką jest…
Rogaś jeszcze dusił się ze śmiechu, dopóki mu się nie znudziło i dmuchanie mi w ucho pochłonęło całkowicie jego uwagę.
-James, urządzę ci pranie twarzy, jeśli się nie uspokoisz…- zagroziłam mu znudzonym tonem, gdy już się zrobiło to naprawdę denerwujące. James zrobił minę bezdomnego psa, na którego ktoś nakrzyczał za to, że oddycha, po czym uśmiechnął się szczerze i położył brodę na moim ramieniu, wtulając twarz w moje loki i szyję, a rękoma mocno mnie objął w pasie.
-Skąd ta czułość?- zapytałam
-Bo cię lubię…- ozwał się mocno znudzony głos, tłumiony moimi włosami. Rogacz nie odezwał się więcej i do końca lekcji pozostał w takiej pozycji. Kiedy wreszcie skończyła się Zlewka Na Maksa, cała klasa Gryfonów udała się na zajęcia obrony przed czarną magią z wielkim entuzjazmem.
-Ciekawe, jaki będzie ten nowy nauczyciel!- wyszeptała do mojego ucha Alicja, a ja przytaknęłam.
Weszliśmy do sali i każdy porozsiadał się tam, gdzie chciał. Ostatnio, w zeszłym roku uczył nas Flint-staruszek, który przybył tu tylko na rok. Ja i Lily usiadłyśmy razem, w trzeciej ławce, i z napięciem kontemplowałyśmy drzwi, przez które miał za chwilę wejść nasz przyszły oprawca, lub przyjaciel.
-Witajcie.- usłyszeliśmy, gdzieś na prawo stłumiony, spokojny tenor.
Pana Wildera nikt wcześniej nie zauważył, bowiem wygrzebywał coś spod katedry. Wyprostował się, omiótł spojrzeniem całą klasę, siedzącą, jak na jeżu i uśmiechnął się pod nosem.
-Mam nadzieję, że nie jestem aż taki przerażający, bo, wnioskując po minach co po niektórych, pomyślałbym, iż się mnie boicie, czy coś…
Klasa trochę rozluźniła się po jego słowach, a on machnął czarną różdżką w stronę tablicy.
-Standardowe Umiejętności Magiczne, czyli SUM-y. Czekają was w tym roku. Liczę, że przyłożycie się do nauki, bo obrona przed czarną magią jest istotna. Nawet bardzo. I nie mówię tu tylko o dobrze zdanych egzaminach, czy drodze do osiągnięcia upragnionej pracy. Mówię o waszym bezpieczeństwie. Tu możecie co najwyżej otrzymać szlaban za złe zachowanie, ale poza szkołą… tak, tam jest już nieco inaczej…
Lekki skurcz przebiegł przez jego młodą twarz. Rozejrzałam się. Nieomalże wszystkie Gryfonki wpatrywały się w niego z uwielbieniem, które całkowicie pochłaniało ich uwagę. Wilder zdawał się tego nie widzieć i kontynuował dalej:
-Dlatego w tym roku przypomnimy sobie bardzo krótko materiał z ostatnich czterech lat, a potem cały nasz czas pochłoną zaklęcia obronne. Będziemy je ćwiczyć do perfekcji, chcę, abyście byli przygotowani na hmmm… No, nie chcę was straszyć, ale przecież sami wczoraj widzieliście, co się działo…
-Panie profesorze?- Alicja podniosła rękę
-Panna…- Wilder zerknął do listy, i zanim zdążyła odpowiedzieć, mruknął- Silverwand, tak? Słucham?
- Czy wie pan, kto nas zaatakował?- szepnęła nieśmiało, zaskoczona jego doskonałą pamięcią.
Wilder zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem, jakby się zastanawiał, a ona spuściła wzrok.
-Hmm, opinie są różne…- odparł wymijająco.- Panuje powszechnie przyjmowana opinia, że to byli zwolennicy Grinewalda, by zemścić się na Dumbledorze… Znacie tę historię?
Pokręciliśmy wszyscy głowami, na znak, że nie.
-No cóż… Nieważne. Jest to grupa ludzi, która stara się realizować jego założenia.
-A pan się z tym zgadza?- zapytał niespodziewanie James
-Nie będę podważał opinii publicznej w tej kwestii, panie Potter- odparł z lekkim uśmiechem, po raz kolejny wywołując podziw, że od razu Jamesa zapamiętał- Ale moim skromnym zdaniem, to jest to kłamstwo. Grinewald przecież nie żyje, a jego ludzi jest garstka i wciąż się wykruszają. Nie, uważam, że ktoś inny za tym wszystkim stoi…
Zamilkł na chwilę, po czym podjął nowy temat:
-Podstawowe zaklęcie obronne-zaklęcie Expelliarmus. Kto wie, do czego służy?
Uniosło się kilka rąk.
-Proszę, panie Lupin?
-Zaklęcie rozbrajające, rzecz jasna!
-Oczywiście, pięć punktów dla was, Gryfoni. Przećwiczmy je sobie, dobra? O, jak widzę, jest was siedmioro, czyli nieparzyście… Panno Silverwand, poćwiczysz ze mną…
Lekcja była naprawdę przyjemna. Udało mi się rozbroić kilka razy Lily, a raz zrobiłam kawał Jamesowi, i rozbroiłam go od tyłu. Nawet Wilder się śmiał z jego zdezorientowanej miny.
-Ale super kolo!- westchnął James, gdy już wszyscy wyszli na przerwę
-No!- przytaknął Syriusz- Nareszcie ktoś normalny…
Na wypadek, gdyby chłopakom coś strzeliło na dekiel, ja z Lily i Alicją szybciutko uciekłyśmy z potencjalnego pola rażenia Huncwotów. Udałyśmy się na transmutację. Oczywiście, McGonagall zaczęła od straszenia nas sumami, dopóki nie wszedł jakiś uczeń, i nie zapowiedział, że jest gdzieś potrzebna.
-Przeczytajcie rozdział pierwszy ze strony piątej, zaraz wrócę. I nie urządzajcie bitwy na stoły…
Spojrzała wymownie na Huncwotów.
-My?- oburzył się Syriusz- My nigdy nie urządzaliśmy bitwy na stoły!
-Ale to wspaniały pomysł! Dziękujemy, pani profesor!- wyszczerzył zęby James
McGonagall uniosła do góry oczy, i wyszła za uczniem.
Ślizgoni, z którymi mamy transmutację, zajęli się czytaniem, lub rozmowami. Co innego Gryfoni. James natychmiast wskoczył na swój pulpit i zaczął udawać tancerkę z klubu. Peter się śmiał, Remus pruł twarz, że James depcze po jego notatkach, a Syriusz wlazł także na stół obok Rogasia, i zaczął udawać rockandrollowca. Wywijał głową na wszystkie strony, niszcząc sobie fryz i wytrącając swe cenne, rzadkie IQ. Udawał też, że gra na gitarze elektrycznej, skakał i coś śpiewał. James wskoczył mu na plecy jednym, zgrabnym susem, i zaczął udawać, iż jedzie na koniu. Syriusz roześmiał się, ale zaraz stracił równowagę, i runął jak długi, przewracając dwa stoły.
Ja i Remus podnieśliśmy się naraz, zatrwożeni.
-Nic wam nie jest?- spytaliśmy jednomyślnie, ale James i Syriusz po prostu leżeli na podłodze i umierali ze śmiechu.
-James, widziałam, tak rypnąłeś w ten stół głową…- podeszłam do niego
-Nie martw się- wykrztusił- Mój głowa już nie jedno widziała… Było gorzej, jak Łapsko na niej usiadł…
I znów wybuchnęli śmiechem, narażając się na zbulwersowane spojrzenia Ślizgonów. Gdy chłopcy się uspokoili, podnieśli stoły, pozbierali notatki i usiedli. Zrobiło się w miarę cicho.
-Hej, Evans!- James nagle odwrócił się do nas- Co u ciebie?
Lily to pytanie kompletnie zbiło z pantałyku. Zazwyczaj nie gadała z Jamesem, a już na pewno nie odpowiadała na takie pytania. Znała go tylko z widzenia.
-Możemy wyskoczyć gdzieś razem, na romantyczny…
-Odwal się, Potter.
To był Severus.
Zrobiło się cicho. Wszyscy wpatrywali się w napięciu na rozwój sytuacji.
-Coś ty do mnie powiedział?- szepnął James- Myślisz, że możesz mi rozkazywać, Smarku?
-Chłopcy, przestańcie…- zaczęłam ze strachem, ale oni mnie zignorowali.
-Odczep się od Lily, ona nie chce z tobą rozmawiać! Nie waż się jej zaczepiać, bo będziesz miał ze mną do czynienia.
James i Syriusz roześmieli się w głos, Peter im zawtórował, ale Remus udawał, że nic nie widzi.
-Smarkerusie, co nam zrobisz, obsmarkasz nas?!- zaśmiał się Syriusz.
-No, boję się! Smarki Snape’a! Ale przynajmniej zasłoniłyby mi widok jego urokliwej buźki!- wrzasnął James
Severus wyciągnął różdżkę.
-Zrób coś!- szepnęłam błagalnie do Remusa- Postaw im szlabany, lub coś…
Remus spojrzał na mnie tak, jakbym mu oznajmiła, że mam zamiar wejść do własnego ucha. Lily zatem przejęła inicjatywę.
-Oberwiecie szlabanem!- zagroziła Huncwotom, ale oni powyciągali już swoje różdżki i bez żadnego ostrzeżenia zaczęli miotać Sevem po całej komnacie.
-Przestańcie!- krzyknęłyśmy naraz, gdy Severus wylądował z łoskotem na jednym ze stołów Ślizgonów.
-Potter, uspokój się!- wrzasnęłam, co go trochę otrzeźwiło i spojrzał na mnie ze zdumieniem. Wyciągnęłam własną różdżkę i wycelowałam nią w Huncwotów. Wytrzeszczyli oczy.
-No co ty, wolisz bronić bezużytecznego Smarka, niż nas?- warknął Black.
-Black, nie przeginaj, dobra? Zostawcie go!
Już otwierali usta, by coś odpowiedzieć, gdy do klasy weszła McGonagall.
-Co tu się dzieje?!- omiotła spojrzeniem rozrzucone notatki, nas z różdżkami i Seva, słaniającego się z bólu na którymś ze stołów.
-Gryfoni zaatakowali Snape’a, to znaczy Potter i Black!- odparł jakiś Ślizgon.
-Szlaban!- warknęła natychmiast McGonagall, a Huncwoci jęknęli.
Lekcja transmutacji nie była taka przyjemna, jak poprzednia. Gdy nareszcie mogliśmy usiąść przy stole w bibliotece, miałam już dość.
-Sumy… wszyscy nas tak straszą tymi sumami… Może najpierw odwalimy transmutację, co?- westchnął Severus, obserwując swą zabandażowaną dłoń-efekt wylądowania na stole
-Może i jest dużo pracy- zagadnęła optymistycznie Lily po kilkunastu minutach- Ale jesteśmy w Hogwarcie, znów. Czy to nie cudowne?! Tęskniłam za tym miejscem!
-Taa, ja też- przyznał Sev.- Mówię wam, to było straszne, tak siedzieć w tym domu, gdy obok twój ojciec chla, ile może, a nawet jeszcze więcej…
Położyłam mu dłoń na ramieniu, patrząc ze współczuciem na jego twarz. Przeniósł wzrok ze swojej ręki na moją twarz. I wtedy coś drgnęło w moim sercu, nie wiedzieć czemu. Wpatrywałam się w jego oczy, i nie potrafiłam sobie uświadomić, co spowodowało to dziwne uczucie.
-Mary Ann?- usłyszałam za plecami. To był Remus.- Chodź na chwilę do mojego stołu, dobra? I weź transmutację, bo widzę, że odrobiłaś. Notatki też…
Wstałam i udałam się za Remusem do jego stolika. Usiadłam naprzeciw braciszka, a on zajął się swym esejem.
-Co chciałeś?- zapytałam, podając mu moje wypracowanie.
-Porównać nasze prace, czy niczego nie pominąłem…
-Czemu nie zareagowałeś, gdy twoi kumple znęcali się nad Sevem?- spytałam ostro
-Bo nas lubi!
Odwróciłam wzrok. Nade mną stał Rogaś.
-Co robisz, Luniaczku?- zagadnął głupio James, co było kompletnie bez sensu, bo przecież widział, że Remus odrabia lekcje.
-Drzwi do lasu…- mruknął znudzony Remus- Po co się pytasz? Odrabiam prace domowe, no nie? Przecież widać…
-Przepraszam, skarbie, ale ślepy jestem czasem… Jakie ponure notatki!- ożywił się nagle i chwycił rolkę pergaminu, od stóp, do głów zapisaną moim malutkim, drobnym pismem.- Piszesz czarnym atramentem? Jakie to smutne! Patrz na moje!
Wyciągnął z torby pogniecioną rolkę i rozwinął.
-Kolorowe literki, rysuneczki, szlaczki… No, może są braki, heh… Ale moje notatki po prostu żyją własnym życiem. Ta rolka mówi do mnie „Przeczytaj mnie, James! Przeczytaj mnie!”, a ja do niej „Mam cię w dupie, mam cię w dupie!”
Ja i Remus roześmialiśmy się na wizję Jamesa gadającego do własnych notatek. James usiadł obok mnie i położył wygodnie nogi dokładnie tam, gdzie leżał esej Remusa. Oczywiście, zaraz oberwał kałamarzem, prosto między oczy. Zrezygnowałam z ich towarzystwa, i wróciłam do moich przyjaciół, wsłuchując się we wrzaski Remusa i błagalne wycie Jamesa „Już nie będę! Nie będę!”.

[ 10 komentarze ]


 
25. Mroczne czasy nadchodzą...
Dodała Mary Ann Lupin Sobota, 25 Października, 2008, 22:06

To koniec…
Wtuliłam się w ramię Remusa. Przynajmniej umrę u jego boku, a jest to osoba najważniejsza dla mnie na świecie, więc czego chcieć więcej?...
Coś gwałtownie szarpnęło naszym wagonem, a on zatrzymał się w powietrzu. Co to, czyżbyśmy się o coś zahaczyli? Wagon unosił się w nieważkości, Syriusz odważył się ostrożnie wstać ze skrzyni, na której bocznej ścianie siedzieliśmy w kupie, i podszedł do okna.
-Hmm…- skomentował zwięźle, a my, chwiejąc się na własnych nogach, pomogliśmy sobie nawzajem wstać, i również wyjrzeliśmy na zewnątrz.
Dwa wagony, w tym nasz, które oderwały się od reszty pociągu, rzeczywiście unosiły się w powietrzu.
-Co się dzieje?- szepnął Remus, ale nad naszymi głowami rozgorzała prawdziwa walka, przez co kompletnie go zignorowaliśmy.
Takiego popisu magii jeszcze nie widziałam. Nad nami latało mnóstwo czarodziejów na miotłach, lub bez nich. Błyski zaklęć, krzyki… Tego się nie da opisać.
-Kto to?- zapytałam Syriusza, a iskierka nadziei zapłonęła gdzieś we mnie. Może nie umrzemy…
Wpatrywaliśmy się w to całe przedstawienie ze zdumieniem. Niektóre postacie znikły z pola widzenia, a walka ustawała, aż na dobre zgasły wszystkie zaklęcia. Usłyszeliśmy przeciągły zgrzyt, potem wrzaski, i dwa pierwsze wagony pociągu uniosły się w powietrze, po czym spoczęły bezpiecznie na torach. To samo stało się za chwilę z naszym wagonem. Zostaliśmy w trójkę brutalnie zrzuceni na podłogę, skrzynie spadły ze ściany, niektóre uszkodzone, a inne wciąż całe. Gehenna się zakończyła.
-Żyjemy!- powiedział Remus z niedowierzaniem.
Podskoczyliśmy nagle wszyscy ogarnięci jakąś nieprzyzwoitą radochą. Wrzeszczeliśmy, jak jeszcze nigdy dotąd.
Syriusz zaczął wykonywać jakiś rewelacyjny taniec bioderkami, ja i Remus padliśmy sobie w objęcia, ściskając się do utraty tchu, i śmiejąc się do siebie, i całując w policzki. To było takie niesamowite, po raz pierwszy doceniłam moje życie w pełni, jak bardzo dużo znaczy…
Syriusz i Remus przykleili się do siebie, wrzeszcząc, jak kibole u szczytu patriotyzmu. Syriusz poczochrał brązowe włosy Luniaczka, tamten krzyknął, i dał mu klapsa. Nabijałam się z nich, jednocześnie skacząc do góry z uciechy. Remus uwolnił się od Łapy, i zaczął obracać się wokół własnej osi. Tamten doskoczył do mnie, i także zaczęliśmy się obściskiwać. Syriusz tak się w to zaangażował, że nawet mnie podniósł. Ale nie zaczęłam go objeżdżać: w końcu to była tak wyjątkowa chwila…
Gdy już wszyscy skończyliśmy się drzeć, udało nam się odszukać różdżkę Syriusza, i wyszliśmy z wagonu towarowego.
Na korytarzu panował inny nastrój: ludzie byli naprawdę przerażeni, i zbulwersowani. Cóż, widać, że nie otarli się o śmierć, jak my.
-No, a teraz znajdźmy mojego palanta…- mruknął z ulgą Syriusz- Ciekawe, jak on to przeżył… Albo Glizduś… w kiblu…
Parsknął do swoich myśli.
-Taa…- zaśmiał się Remus- Stał nad tym klozetem, gdy tak szarpnęło… Ha!
Spojrzałam wymownie w sufit. Mam nadzieję, że reszcie nic się nie stało…
Udało nam się dotrzeć do naszych przedziałów. Seva nie było w środku. Ogarnęły mnie obawy. Gdzie on jest? I teraz szukaj go w tym tłoku i rozgardiaszu…
Nie miałam nic konstruktywnego do roboty, więc polazłam z chłopcami do ich przedziału. Remus musiał na polecenie sił wyższych ruszyć do boju, i zrobić porządek z masami(„Spokojnie, nie pchać się, nie ma strachu, zagrożenie minęło… Hej, z szacunkiem do prefekta, idioto!”).
W przedziale siedział James, obok jakaś kobieta. Myła mu oko fioletowym roztworem.
-Co jest?- zaniepokoił się Syriusz
-Wdałem się w bójkę z jednym z tych… No, i mi przyłożył czymś w rodzaju Sectusempry Smarka, prosto w oko… Auu!
Bardzo mi go było żal-ta rana wyglądała poważnie!
-Ja też byłem kontuzjowany- udało mi się wyczytać z ruchu warg Syriusza; nie był na tyle głupi, by wypowiadać to na głos przy tej uzdrowicielce. James uniósł brew.
-W każdym razie, była niezła bójka.- stwierdził.
-Dobrze, chłopcze.- powiedziała nagle kobieta- Mam jeszcze innych potrzebujących. Wszystko będzie dobrze z twoim okiem, ale trzeba je smarować dalej. Zostawiam ci ten roztwór… Czy mógłby ktoś z was go smarować dalej? Powinien się zrobić bezbarwny na jego skórze, wtedy trzeba przestać…
Wzięłam od niej miseczkę, usiadłam obok Jamesa i zanurzyłam rękę w niezbyt przyjemnej cieczy. Ostrożnie naniosłam ją na jego napuchnięta powiekę, i zaczęłam smarować.
-Tylko się nie ruszaj!- zagroziłam, i, słysząc, że kobieta wyszła, westchnęłam teatralnie.
Tym razem do przedziału wpadł Peter. Był wciąż przerażony.
-Prawie się tam zlałem, tak się przeraziłem!- wypiszczał.- Szarpało mną w tej kabinie… Mówię wam, to był najgorszy dzień mojego życia!
W ogóle nie zwrócił uwagi na Jamesa, który uśmiechnął się do mnie z satysfakcją.
-Mmm, to bardzo miłe…- powiedział z nutką błogości w głosie.
-Jak ci zaraz odwinę, to nie będzie już tak przyjemnie!- odparłam. Przeszła mi ochota na dalsze smarowanie tego niepoprawnego oszołoma.
-Gadaj, se gadaj, słonko!- zawołał- Ja i tak wiem, że nie mogłabyś mnie skrzywdzić!...
Zrobiło mi się bardzo miło, nawet nie wiem czemu. Cała ta sytuacja, tłok na korytarzu, krzyki, James siedzący przede mną z rozharatanym okiem… Mogłam tego nie zobaczyć, mogłam być już martwa… Dlatego wcale nie miałam zamiaru marudzić z byle powodu.
-No!- zawołał dziarsko James- Wszyscy przynajmniej przeżyliśmy, ale, tak w ogóle, to gdzie byłeś, Czarny? Myślałem, że świra dostanę, no… Tak się o ciebie martwiłem.
-Ja też!- przyznał z powagą Łapa
-Martwiłeś się o mnie! Och, słodki jesteś!- wzruszył się James
-Nie- mruknął kąśliwie Syriusz- Ja też martwiłem się o SIEBIE.
-Egocentryk…- burknęłam, a Jamesowi uśmiech spełzł z twarzy, i udał obrażonego.
-Kiedy ruszamy? Umieram z głodu!- zawołał, pragnąc zmienić temat
-Ja także!- zajęczał Peter- W klopie, podczas tych szarpnięć, wszystko zwróciłem na podłogę, cały lunch… Mam kompletnie pusty żołądek!
-No wiesz, jak będziesz bardzo zdesperowany, zawsze tam możesz wrócić, i wygrzebać, co lepsze…- skomentował krótko Syriusz. Gdy do wszystkich dotarł sens tych słów, wydaliśmy zgodny jęk obrzydzenia: „Syriuszu!”. Nawet Jamesa, który w swoich momentach desperacji potrafi zrobić wszystko, odrzuciła perspektywa wygrzebywania z własnych wymiocin lepiej zachowanych resztek jedzenia.
Do przedziału wpadł Remy.
-O rany, ja składam wymówienie!- jęknął- Wiecie, jak trudno sterować tą masą?! Takie tłumoki…
-Możesz rozpuścić plotkę, że w pierwszym wagonie ktoś pozwolił zjeść Crabbe’owi jajecznicę ze szczypiorkiem, i że teraz zaczną się gazy…
Wszyscy parsknęli, a ja spojrzałam na Jamesa z obrzydzeniem.
-Niech wszyscy wieją, UAAAAA!!!!!- wydarł się w udawanej panice, a gdy zauważył mój wzrok, wytrzeszczył w trwodze gały- No co? Gdybym coś takiego usłyszał, to tak bym wiał, że własny tyłek bym dogonił…
Roześmiałam się szczerze razem z resztą.
-A ciebie, Syriuszu, co by najbardziej przeraziło?- spytał Peter, gdy już skończyliśmy
-Hmm, facet, któremu w te wakacje ukradłem motor…- przyznał się kulawo, a chłopcy zaczęli gwizdać.
-No, nieładnie, ty kryminalisto!- rzekł Remus
-Byłem szalony! To był taki świetny motor, moje marzenie. Tamten facet wszedł do pubu, zaparkował przed nim, a ja skorzystałem z okazji, i hop! na maszynę…
-A co było w nim takiego przerażającego?
-No wiesz, cały w skórach, tatuaże… A wyglądał, jakby mógł zmiażdżyć pojemnik na śmieci jedną pięścią! Napchany do granic wytrzymałości… A ja przecież taki drobniutki…
-Ugh, nie znoszę takich mięśniaków!- skrzywiłam się
-No! Boisz się takiego mijać na ulicy!- przytaknął Czarny- W każdym razie, skapnął się, co się święci. Wypadł z tego pubu z rozdartą mordą, i do mnie! Aż mi włosy na plecach dęba stanęły, taki mnie wziął cykor… W ostatnim momencie zreflektowałem się, jak to mugolskie cudeńko działa, i udało mi się odpalić. A ucieczka tymi uliczkami… To było ekscytujące na maksa! Szczególnie, jak cię gonią pałe… pole… OK., w każdym razie, gliny. Zawrotna prędkość, nieomalże zgubiłem moje czarne okulary lotnicze… Ale, mówię wam, jakbym go zobaczył, to byście mnie musieli wytrząsać z czyjejś walizki…
W tym momencie pociąg z wolna ruszył. Doskoczyli do okna.
-Hurra, jedziemy!- wykrzyknęli wszyscy z radością
-Tory naprawione, pociąg połączony, wszystko wraca do normy!- westchnął z ulgą Remus
Roztwór z wolna stał się przezroczysty. Odłożyłam miseczkę na siedzenie.
-No, to idę do siebie, zobaczyć co tam u Seva i Juliana…
Wyszłam, próbując przepruć się przez tłumy.
W przedziale siedział Sev, i, jak gdyby nigdy nic, wpatrywał się w okno.
-Cześć, jak to przeżyłeś?- zapytałam na wejściu.
-Uch, ciężko.- uśmiechnął się do mnie kulawo, jakby go coś bolało.- Popędziłem od razu do przydziału prefektów, by ostrzec Lily, ale jej tam nie było! Potem się okazało, że wszyscy prefekci ukryli się w toalecie, tej w pierwszym wagonie.
Zmroziło mnie na myśl o tym, co Lily przeżywała, gdy pierwszy wagon zawisł nad rzeką…
-Nic jej nie jest?
-Nie, otrząsa się z szoku… W każdym razie, utknąłem w krytycznym momencie w korku na korytarzu. Widziałem, jak jeden z nich zaatakował Pottera. Było też kilka osób, które dostały w twarz za podskakiwanie… To była prawdziwa bitwa…
Westchnęłam, wpatrując się w czarny świat za oknem. Pociąg pędził pełną parą, uch, co za ulga…
Uwolniłam z koszyka nękanego spazmami Juliana, który od razu wczepił się w siedzenie fotela. Ta rozróba go dużo kosztowała. Już widziałam oczami wyobraźni, jak obija się o wewnętrzne ścianki koszyka…
Nagle, ni stąd, ni zowąd, nasz przedział minął Flitwick, w towarzystwie jakiegoś nieznanego mi nauczyciela z Hogwartu.
-Patrz…- szturchnęłam Severusa
-No!- przytaknął z powagą- Kilkoro nauczycieli zostało powiadomionych o ataku na pociąg. Z tego, co słyszałem, to chyba jakiś wyjątkowo błyskotliwy prefekt zdążył wysłać czyjąś sowę z listem do Dumbledore’a, donosząc mu o niepokojących wydarzeniach, zanim nie rozpętało się to piekło… No, i kogoś przysłał, małą ekipę najlepszych…
Reszta podróży minęła spokojnie. Aż trudno było mi uwierzyć w to wszystko. Ostatnio taka wywrotowa przygoda wydarzyła mi się chyba w tą pamiętną noc, gdy zmarli moi rodzice…
-Pirszoroczni!- usłyszałam głos Hagrida, tego gajowego, gdy już wszyscy wysiedli. Znajdowaliśmy się, oczywiście, w Hogsmeade. Ja, pakując się do wozu wraz z Sevem i Lily(z którą dopiero teraz miałam okazję się przywitać), miałam doskonały humor. Bo przeżyłam, wciąż kwitła we mnie ta euforia. Ale byłam chyba w mniejszości. Ludzie mieli naprawdę ponure, znękane i zaniepokojone oblicza. Także mnie wkrótce udzielił się ten destruktywny nastrój. Byłam szczęśliwa, owszem, ale… W głębi, gdzieś w najmroczniejszych zakamarkach mojej świadomości miałam nieustanne przeczucie, że to nie koniec. Nie chodzi o to, że coś czyhało na nas za rogiem, ale o coś, co zbliża się powoli. No bo tak naprawdę to nie wiemy, kto nas zaatakował, kto miałby motyw? Czyżby moja radość była przedwczesna? Miałam bardzo złe przeczucia, gdy tylko udało nam się stanąć pod wielkimi drzwiami wejściowymi. Uff, Hogwart, nareszcie…
Cała masa wlała się do holu, słychać było różne rozmowy. To mi się wcale nie podobało, brzmiało, jak rój rozdrażnionym pszczół…
Weszliśmy do wspaniale udekorowanej Wielkiej Sali.
-No, to smacznego- rzuciłam do Severusa, i razem z Lily ulokowałyśmy się gdzieś w środkowej części stołu Gryfonów. Kiszki grały mi marsza, ale nie narzekałam.
-Teraz będzie Ceremonia Przydziału.- oświeciła mnie Lily. Ale tym razem wszystko bardzo się rozciągnęło: trzeba było uspokoić wszystkich pierwszaków, nauczycieli także. Dumbledore raz wpadał, to znowu wylatywał z Sali, gdyż miał kupę roboty, a jego twarz nie wróżyła niczego dobrego, i potwierdziła moje obawy. Był bardzo zatroskany, a to oznacza, że jest źle.
Siedzieliśmy wszyscy przy stołach, i rozmawialiśmy, więc był nieustanny rumor. Jednak w tym hałasie próżno szukać śmiechów, żartów…
-Witajcie, po raz kolejny!- wypowiedział wreszcie długo wyczekiwane słowa dyrektor.- Cieszy mnie, że wszyscy ocaliliście, bo sytuacja była naprawdę poważna, z tego co mi zrelacjonował profesor Flitwick. Nie rozumiem, jak do tego doszło, więc wam tego nie wyjaśnię. Jednak jest pewna rzecz, o której powinniście dziś usłyszeć z moich ust, gdyż jest sprawą priorytetową, jak się okazuje. Proszę was, abyście byli tacy weseli, jak dawniej, tacy beztroscy… Jednak nie zapominajcie o tym, że poza szkołą czekają na was naprawdę różne sytuacje. Mówię tu o takich zwyczajnych, jak, no powiedzmy, pojedynek o dziewczynę w Świńskim Łbie… Ale również o prawdziwych zagrożeniach. Nie chcę was straszyć widmem przyszłości, ale, niestety, zaczyna zapowiadać się niezbyt wesoło. Bezpodstawny atak na pociąg z dziećmi, to nie jest normalne. Także proszę was, abyście przyłożyli się do nauki obrony przed czarną magią. To zwykła prośba, którą kieruje do was przez zwykłą troskę o wasze zdrowie, czy nawet życie. Nie mówię tego, jako dyrektor „Uczcie się! Uczcie się! To mi podniesie statystyki!”. Mówię to, jako wasz wieloletni opiekun. Ta sytuacja zakończyła się w miarę dobrze, ale nasuwa mi się pytanie: co będzie następne?...
Zamilkł. Panowała idealna cisza.
-Oto wasz nowy nauczyciel obrony…- wskazał w kierunku stołu nauczycieli- Który dziś także brał udział w bitwie o wasze życie. Przyjmijcie go zatem ciepło… Patrick, wstań proszę…
Nowy wstał z krzesła. Był dość wysoki, chudy, i miał czarne, długie włosy, zawiązane z tyłu w kucyka, oraz wąsy i bródkę. Na pewno miał niewiele lat-na oko ledwo przekroczył trzydziestkę. Wyglądał odjazdowo w czarnej, mrocznej szacie podróżnej, i w ogóle był bardzo przystojny.
Dziewczyna siedząca obok mnie wydała jęk uwielbienia. Zaśmiałam się sama do siebie pod nosem. Rozległy się oklaski, nauczyciel usiadł, uśmiechając się ciepło do wszystkich. Wyglądał w porządku. A może jednak to podstępna żmija? Nigdy nic nie wiadomo, no nie?
-Pan Wilder na pewno przypadnie wam do gustu… Dobra, a więc, rozpoczynamy Ceremonię.
Do Sali weszło mnóstwo jedenastoletnich dzieciaków, razem z McGonagall, która niosła stołek i Tiarę. Hmm, a więc ominął mnie przydział w tak licznej grupie… Ciekawe, jakby to wyglądało z mojego punktu widzenia, gdybym stała tam, obok mojego brata wtedy, gdy miałam jedenaście lat, w siedemdziesiątym pierwszym, a nie dopiero rok temu. Byłabym wtedy taka mała, jak te wszystkie dzieci, i pewnie bardziej przestraszona…
Ceremonia trwała cholernie długo, zważywszy fakt, że byłam głodna. Tiara jeszcze na początku musiała śpiewać swą pieśń. Była naprawdę niezwykła, ale tak trudno było mi się na nie skupić, skoro mój żołądek był jak czarna dziura.
Na szczęście, nic nie trwa wiecznie. No, może nie do końca na szczęście, ale w tym przypadku na pewno: wkrótce zajadałam się doskonałą pieczenią, polaną sosem żurawinowym, i równie wyśmienitymi kotletami z ziemniaków, moim ulubionym daniem. Było mnóstwo innych rewelacyjnych potraw, które zapełniały brzuchy ucztujących ludzi, którzy po pewnym czasie zostali uraczeni deserami, ciastkami, lodami, puddingami… Och, jak ja kocham być głodna w Hogwarcie, heh! Dziwaczny humor znikł wraz z obiadem, ale atmosfera nie była najlepsza. Wszystkich poruszyła wypowiedź Dumbledore’a do tego stopnia, że gdy James gdzieś z końca stołu wydał z siebie głośny na całą Sale wariacki odgłos(zapewne miał to być śmiech), kilka osób spojrzało na niego, jakby im pół rodziny rozstrzelał.
Gdy wreszcie się najedliśmy, mogliśmy spokojnie ruszyć na górę. Mnie i Lily udało się jeszcze zaczepić Seva, zanim kompletnie się rozdzieliliśmy-wiadomo, on mieszka w tych cuchnących lochach.
-Ślizgoni niezbyt się tym wszystkim przejęli, ale byli wystraszeni.- zrelacjonował
-To zdanie było bez sensu. Przerazili się, ale nie przejęli? – zapytała zaskoczona Lily.
-Byli przerażeni, ale bardziej możliwością utraty życia, a gdy zagrożenie minęło… No cóż, nie podniecali się tak tym wszystkim, jak, na przykład, Puchoni, owszem, gadali o tym, ale ich naprawdę obchodzi tylko to, że przeżyli… Ja natomiast, jak większość uczniaków zastanawiam się po co nas zaatakowano. Mówi się- zniżył ton głosu o oktawę, tak, by wścibscy nie usłyszeli- że wśród agresorów był Lucjusz Malfoy, wiecie? No to dobranoc…
Odszedł, a ja i Lily wymieniłyśmy zalęknione spojrzenia.
-Co tam robił Malfoy?- szepnęłam
-Nie mam pojęcia, ale skoro on tam był, to na pewno nie wróży nic dobrego. Opuścił szkołę dopiero w zeszłym roku, dlaczego więc atakował nas?
-Nie wiem…
Doszłyśmy do portretu Grubej Damy, Remus podał pierwszorocznym hasło, więc mogłyśmy wejść.
-Przepraszam cię, Remusie, że nie pomogłam ci z przyprowadzeniem tu pierwszorocznych! Zapomniałam!- zreflektowała się w ostatnim momencie Lily, ale mój braciszek po prostu nie byłby sobą, jakby się obraził, więc tylko uśmiechnął się porozumiewawczo.
Udało nam się dotrzeć do naszej sypialni przed tłumem rozochoconych Gryfonów
-Uch, nareszcie- Lily opadła na łóżko, jakby miała na karku z dziewięćdziesiąt lat, czy coś koło tego.- Wiesz, Remus jest w porządku. Mogłabym… mogłabym z nim nawet chodzić…
Spojrzałam uważniej na Lily. Dziwne słowa. Może rzuciła je tak sobie, w powietrze. A może miały głębsze znaczenie? Poczułam się dziwnie zazdrosna, nie wiedząc, czemu. Przecież mój brat nie jest moją własnością, moim mężem, by czuć się o niego zazdrosną! Otrząsnęłam się na szczęście szybko z tego dziwacznego przeświadczenia.
-Nie mogłabyś!- zaśmiałam się, uświadamiając sobie, że Remus nie może być z nikim. Całe życie ma być sam, ale chyba mu to tak nie doskwiera, na szczęście. Chyba nie ma potrzeby bycia z kimś, nic na to nie wskazuje.
-Czemu?
-Bo… Remus chce być singlem całe życie, to jego główna ambicja…- mruknęłam beznamiętnie.
-MARY ANN!!!- rozległ się bardzo wysoki wrzask
Wytrzeszczyłam oczy.
-Co to było?- przeraziłam się
-Chyba któryś z naszych zawodowych pajaców drze sobie gardło…- wzruszyła ramionami ruda
Zeszłam na dół.
-Czego?- zapytałam Remusa, który stał u podnóży schodów razem ze swymi normalnymi inaczej kumplami.- To ty tak darłeś twarz?
-Nie, to był James…- Rogaś wypiął dumnie pierś, zachłystując się mocą swych płuc.
-No cóż, gratuluję, taki odgłos mógł wydać chyba tylko kastrat…
Reszta niespodziewanie parsknęła śmiechem, a James wyraźnie oklapł w sobie.
-To miała być najwyraźniej taka sugestia…- uśmiechnął się Czarny.
-Dobra, do rzeczy, czy widziałaś moją odznakę prefekta?
Wsparłam ręce na biodrach i wlepiłam w niego pełne politowania spojrzenie.
-To ja mam pilnować twojej odznaki? Oj, Luniaczku, Luniaczku… O ile ostatnio pamiętam, wsadziłeś ją do kieszeni…
Remus sięgnął do kieszeni spodni, a na jego twarzy pojawiła się ulga, gdy wyciągnął małą plakietkę.
-Ale ty jesteś kochana!- uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością swym słodkim uśmiechem. Syriusz westchnął po chwili ciszy:
-No, ale przynajmniej żyjemy. Ja nie chcę kiedyś trzymać z nimi, moją matkę chyba popiep… sorry, przy damie nie wypada… No, nikt mnie nie zmusi do tego…
Zmarszczyłam brwi. O czym tym razem on mówi?
Czarny zauważył moje pytające spojrzenie.
-No, bo widzisz… Jakbyś się nie domyśliła, to moja rodzina trzyma z tymi ludźmi, którzy nas dzisiaj zaatakowali…
-To ty wiesz, kto to był?- zdumiałam się
-Syriusz przypuszcza…- zaczął Glizdogon
-Nie, ja to wiem.- przerwał mu stanowczo Łapa- To wszystko. I na pewno nie chcę wpaść w ich kręgi. A moja mama tego chce, a jakże! Dla niej byłby to zaszczyt, jakbym służył Voldemortowi…
-Komu?- zainteresowałam się
-Voldemortowi. On bardzo chce, aby świat składał się wyłącznie z czarodziejów czystej krwi. Ma wielu zwolenników, a najbardziej zaangażowani w służbę dla niego, Śmierciożercy, zaatakowali nas dzisiaj…
Zszokowało mnie to co powiedział. Przede wszystkim to, że o tym wszystkim wiedział.
-Skąd ty to wszystko wiesz?
-Niewielu tak myśli, jak ja. Chyba tylko ci, co siedzą w podobnych klimatach całe życie. No, i na pewno większość nauczycieli, włącznie z dyrkiem. Wiesz, Voldemort nie jest zbyt sławny i popularny, wie o nim i o jego działalności wąska grupa wtajemniczonych. Większość jest pod wrażeniem tego, do czego doszedł, ale, bynajmniej, nie ja… No, to chyba idę się przekimać, póki jeszcze żyję…- zakończył cynicznie, i poszli wszyscy na górę, by jeszcze trochę się powyżywać, tym razem na Bogu ducha winnych łóżkach. Ja także udałam się do dormitorium, wstrząśnięta tym wszystkim dogłębnie. Gdy już się umyłam i położyłam(wcześniej musiałam się przywitać wylewnie z Alicją), pogrążyłam się w niezbyt wesołych rozmyślaniach nad tym wszystkim. Czy naprawdę coś nam zagraża? Jeszcze rano w życiu bym nie pomyślała… Zawsze byłam przekonana, że świat czarodziejów, w którym do tej pory żyłam jest względnie bezpieczny. Względnie, no bo przecież zawsze coś nam będzie groziło, ale nie pomyślałabym, że to może być aż tak groźne. Po tym, co dzisiaj przeszłam, już nie mogę powiedzieć, że moje życie jest sielanką. Ten cały Voldemort… Syriusz mówił, że on jest niezbyt sławny… Niczym uśpiony smok, ale każdy wie, że w pewnym momencie ten smok może się obudzić, i podnieść łeb…

[ 8 komentarze ]


 
24. Zaczyna się...i chyba kończy...
Dodała Mary Ann Lupin Niedziela, 05 Października, 2008, 14:33

Stanęłam oko w oko z intruzem.
-Czego?!- warknęłam
Szare, zimne oczy Blacka zwęziły się w podejrzliwe szparki.
-Niczego…- szepnął teatralnie zza jego pleców Peter, ale go zignorowaliśmy.
-Co ty z nim robiłaś?- spytał z obrzydzeniem James.
-Nic, co mogłoby cię obchodzić!- zdenerwowałam się. No co, to już przyjaciela nie można przytulać?!
-Wynoście się stąd!- usłyszałam z prawej strony warknięcie Seva. Wszyscy czterej Huncwoci spojrzeli na niego, tylko na twarzy mojego brata nie malowało się bezgraniczne obrzydzenie.
-Nie rozkazuj nam, robaku.- wysyczał pogardliwie Black- Nie twój poziom.
Severus wstał, ale go powstrzymałam od rzucenia się na Czarnego. Sama spojrzałam na niego z najwyższą odrazą.
-Jeszcze raz coś takiego do niego powiesz, Black…- zaczęłam złowieszczo
-To co?- zawołał ze śmiechem, który absolutnie nie był wesoły- Pytamy raz jeszcze: co robiliście?
-Odpowiem pytaniem- mruknęłam chłodno- A co wam do tego?
Syriusz zmarszczył czoło i nos. Przypominał teraz psa.
-Ta odpowiedź nie była adekwatna do pytania- zezłościł się.- W naszych mózgach po prostu nie mieści się fakt, jak można choćby DOTKNĄĆ Smarka, więc… Więc jesteśmy lekko zdziwieni, jak to zniosłaś…
Ręka Seva błyskawicznie powędrowała ku niestereotypowej twarzy Syriusza. W ostatnim momencie złapałam go za nadgarstek.
-Chcesz mieć kłopoty przez idiotę?- szepnęłam przez prawe ramię do Seva
-Nooo…- zagwizdał Black- Teraz nadgarstek… Kiedy za rączki?
Myślałam, że mu odwinę, głupi buc. Co on sobie wyobraża, przepraszam bardzo?!
-W każdej chwili, wiesz? Przynajmniej jego rękę mogłabym trzymać, z twoją byłoby już gorzej… Musiałabym chyba po tym czyścić w specjalnych środkach odkażających…
Trafiłam w dziesiątkę: Black spojrzał na mnie z nienawiścią. Sev znów usiadł, wpatrując się wrogo w Huncwotów. James syknął z rezygnacją.
-My tylko chcieliśmy, abyś przyszła i coś dla nas zrobiła…- jęknął. Chyba bardzo bał się kłótni między nami, ale, niestety-pokłóciliśmy się po raz kolejny, wbrew jego oczekiwaniom.
-Co chcieliście?
-No, chodź. Powiemy ci w przedziale…
Minęłam rozjuszonego Blacka i udałam się za Jamesem. Gdy już znaleźliśmy się w piątkę w tym nieszczęśliwym, bo huncwockim, przedziale, James odwrócił się w moją stronę. Chyba chciał udawać, że atmosfera nie jest lekko zepsuta, w każdym razie zdobył się na sztuczny wyszczerz.
-Zaczęliśmy się kłócić, kto ma naj… najładniejsze włosy…
-Najładniejsze włosy?- skrzywiłam się mimowolnie- Gdzie?
James zaśmiał się nerwowo, a po nim cała reszta(nawet Black musiał ukryć lekki uśmieszek).
-Wiesz, pod pachami, siostrzyczko!- parsknął Remus- Oczywista, że na łbie!
-No, i Peter zaproponował, żebyś była jurorką, ale taką wiesz… Nikt się nie obrazi, jak go postawisz na ostatnim miejscu… Chcemy, abyś była szczera, bez względu na wszystko… W końcu to twój gust, co ci się podoba, ktoś inny może uważać inaczej.
Skrzywiłam się sceptycznie.
-Mam oceniać wasze fryzury, czy stan włosów?- mruknęłam niechętnie- Bo to nie to samo…
-Nie, oczywiście fryzury!- zawołał James- Zastanów się spokojnie, damy ci czas… A, Syriusza oceniaj obiektywnie, pomimo waszej kłótni, dobra?
-Dobra…- burknęłam, i usiadłam, by przyjrzeć się ich włosom.
To było bardzo trudne. Biedne dzieci, muszą leczyć kompleksy z moją pomocą. Pomyślmy… Niechętnie przyznałam się przed sobą do tego, że Black ma najfajniejszą fryzurę: Dłuższe, niż normalnie, sterczące na wszystkie strony, czarne kosmyki gęstych, niesfornych, prostych włosów. Niektóre kładły się na jego czole, co wyglądało naprawdę ładnie. Na drugim miejscu chyba był James. Długość miał dobrą, trochę krótszą, niż Black, kolor idealny, fajnie sterczały na czubku. Kocham czarne włosy u chłopców!
Remus miał tak długie włosy, jak James, ale były rzadsze, i, niestety, tylko brązowe. Za to włosy Petera podobały mi się najmniej: miały najgorszy, bo najjaśniejszy kolor, były najkrótsze i najrzadsze. Decyzja, choć dość szybko uformowała mi się w mózgu, to i tak siedziałam w skupieniu przez co najmniej pół godziny i kontemplowałam cztery puste(no, może z wyjątkiem Remusowego) łby, by moja odpowiedź była jak najbardziej zgodna z prawdą. James zaczął się już niecierpliwić.
-No, szybciej! Bo już mnie tyłek boli…
-Nie każę ci siedzieć!- burknęłam- Jak chcecie, to możecie chodzić po przedziale, i po korytarzu…
Wszyscy czterej skorzystali z tego z chęcią. Peter mruknął coś o toalecie i wyszedł. Remus zaczął grzebać w kufrze, po czym wyjął koszulę i krawat do szkolnych szat, bez krępacji ściągnął sweter i t-shirt, po czym założył ów szarą, szkolną koszulę, zapinając guziki.
-Co ty robisz?- zdziwił się Black, który stanął w otwartych drzwiach przedziału, opierając się nonszalancko o futrynę.
-Przebieram się w szkolne szaty- oświadczył wyniośle Remus, pozostawiając dwa ostatnie guziki pod szyją niezapięte. Założył krawat, nie wiążąc go, i zaczął szukać bezrękawnika. Wyglądał kompletnie… nieremusowo, w tej rozchełstanej koszuli i niedbale zawiązanej, czerwono-żółtej pętli, zarzuconej gdzieś na barku.
-Ty zmutowany maniaku!- zaśmiał się James, który siedział na miejscu przy drzwiach i grzebał w swoim kufrze- Przecież jeszcze kawałek drogi! Śpieszy ci się gdzieś?
-Zapomniałeś, że Remus to fanatyk szkoły?- parsknął Syriusz.
-Dobra, ja idę!- oświadczyłam, i wstałam, by ruszyć do wyjścia. Black mnie jednak nie przepuścił, a jeszcze bardziej zagrodził swym cielskiem wyjście.
-Zapomniałaś?- zapytał z żalem- Przecież miałaś nas oceniać!
Coś zamruczało. Zmarszczyłam brwi. Skąd ja to znam?
Machinalnie spojrzałam na jego czarny sweter, pod którym coś się ruszało. Czyżby Syriusz nosił tego platynowego kotka, którego rzuciłam mu pod nogi? Nie dał go jakiejś dziewczynie?
-Nosisz… ten wisiorek. Ten, co był kiedyś mój…- zmarszczyłam brwi, i spojrzałam w jego zimne oczy.
-A, ten…
Black odchylił czarny golf, który opatulał jego szyję, po czym wyciągnął srebrny łańcuch, razem z platynowym kotkiem. Wzięłam do ręki wisiorek, który mruczał błogo. Zawsze mnie fascynował, gdyż zachowywał się kompletnie po swojemu. Jak miałam zły humor, on potrafił mruczeć, jak było mi wesoło-kotek czasem miauczał, bo było mu źle. Zauważyłam tylko jedną prawidłowość: mruczał zawsze w towarzystwie Syriusza. Być może pamiętał swego pierwotnego pana?
-Skaleczyłam się nim, gdy go zrywałam…- mruknęłam do siebie
-W jednym miejscu na łańcuchu wciąż są ślady twojej krwi…- szepnął Black, i spojrzał na mnie uważniej, po czym pogładził się po swojej długiej szyi. Widocznie niezbyt mu się podobał pomysł, że można sobie rozciąć skórę łańcuchem. Pochyliliśmy ponownie głowy, by przyjrzeć się trzymanemu przeze mnie kotkowi.
ŁUP!
To się stało w ułamku sekundy. Pociągiem tak gwałtownie szarpnęło, że ja i Syriusz wpadliśmy na siebie. Najgorsze, że zarobiliśmy niezłe zderzenie czołowe i nosowe.
-Auu!!!
Wpadliśmy w plątaninie na wciąż siedzącego Jamesa, a Remus przewrócił się na ziemię.
-Co jest, do jasnej…
James zaklął, zrzucił z siebie Syriusza, a mnie elegancko przytrzymał, bym mogła wstać, czego nie uczyniłam, bo pociąg wciąż ostro hamował, więc wszyscy przypłaszczyliśmy się do siedzenia, no, może z wyjątkiem Remusa, który wylądował pod nim. Z całego pociągu dały się słyszeć wrzaski zdziwienia i zaskoczenia. Gdy pociąg już zupełnie się zatrzymał, każdy podniósł się z niewygodnej pozycji, w której przed chwilą spoczywaliśmy.
-Co im odbiło?!- jęknął zbulwersowany do ostatnich granic Syriusz, zbierając Remusa z podłogi, a James pomógł mi wstać z jego kolan.
Pociąg nie ruszał w dalszą drogę.
-Mam bardzo złe przeczucia- zaczęłam powoli- To mi się wcale nie podoba…
-I słusznie!- kiwnął głową Black
-Idę spytać konduktora, co tu się święci…- warknął James, i po chwili go nie było. Wyjrzałam na korytarz, tak, jak wielu innych pasażerów. Na korytarzu robiło się nieco tłoczno. Wszyscy byli naprawdę podenerwowani i zszokowani zaistniałą sytuacją. Widać, pociąg do Hogwartu jeszcze się nigdy nie zatrzymał…
Usłyszałam za sobą zgrzyt otwieranego okna: to Syriusz wyglądał na coraz ciemniejszy świat. Przyglądał się z napięciem pierwszym wagonom pociągu. Remus zaczął nerwowo miąć w dłoniach bezrękawnik, którego nie zdążył założyć.
-Co tu się dzieje…- powiedział złowieszczo. Na jego odkrytej szyi i kawałku piersi zalśniły kropelki potu. Nagle Syriusz odskoczył od okna, i rzucił się ku mnie z przerażeniem i zgrozą, wypisaną na twarzy. Objął mnie jednym ramieniem, drugą ręką złapał Remusa z przodu za koszulę, i począł ciągnąć nas w stronę drzwi.
-Co jest?
-Zmywamy się stąd- mruknął pełnym napięcia głosem- Jak najdalej od lokomotywy.
-Ale…- zaczęłam
-Bez żadnego ale!- warknął
Wypadliśmy na korytarz, i Syriusz ruszył w kierunku przeciwnym do lokomotywy, przeciskając się przez tłum niczym trajzega, a my, chcąc nie chcąc, za nim.
Przebyliśmy spory szmat drogi przez wszystkie dalsze wagony, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie jeszcze nigdy nie byłam: do ostatnich trzech wagonów.
-Zamknięte!- jęknął Remus, gdy tylko spróbował otworzyć drzwi.
-Alohomora.- mruknął Black, celując różdżką w zamknięcie. Weszliśmy do środka.
W wagonie piętrzyły się stosy drewnianych skrzyń. Nie zwracając na nie uwagi, Syriusz podleciał do drzwi na końcu. Te nie były zamknięte. Tak więc, chwilę potem znaleźliśmy się w kolejnym wagonie, a później w ostatnim. Tutaj też były całe masy skrzyń. Black za pomocą różdżki zawalił wejście jedną z nich, po czym podleciał do okna, by wyjrzeć. Ja i Remus, który chyba kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ma rozpiętą czwartą część koszuli, i krawat na plecach, spojrzeliśmy na siebie w ciszy. Żadnemu z nas się nie podobało to wszystko.
-Syriuszu?- zagadnęłam z niepokojem, a Remus aż podskoczył, gdy usłyszał, że tak łagodnie wymówiłam jego imię. Że w ogóle je wymówiłam.
Black okręcił się w miejscu, by na mnie spojrzeć, wyraz twarzy miał znudzony, jedną brew uniesioną do góry, ale jego oczy nie kłamały: coś go porządnie musiało przestraszyć.
-Co to było? Czemu tu jesteśmy? Uciekamy przed czymś?- spytałam
Syriusz zaczął wykręcać się od odpowiedzi, a żeby zyskać na czasie, wyjrzał ponownie na zewnątrz. O czym on tak myśli?
Skądś ozwały się wrzaski przerażenia. W naszym wagonie panowała niezdrowa cisza. Ja i Remus ponownie, bardzo powoli, odwróciliśmy głowy w swoją stronę. Na jego twarzy można było odczytać „Nie wiem, jak ty, ale ja mam naprawdę niepokojące przeczucia. Dzieje się coś złego.”. Remus przełknął głośno ślinę.
BUM! BUM! BUM!
Pociągiem raptownie szarpnęło, pogasło światło. Zatoczyłam się na Remusa i oboje upadliśmy na ziemię, po czym pojechaliśmy po niej kawałek.
-Moja różdżka! Cholera!
Różdżka Blacka minęła nas, po czym wpadła w szparę między dwoma olbrzymimi skrzyniami. Wstaliśmy.
-Upuściłem różdżkę!- warknął Syriusz i podbiegł do skrzyń. Spróbowaliśmy przesunąć je razem z nim, ale na próżno: skrzynie były megaciężkie. Żadne z nas nie miało różdżki, by przywołać różdżkę Czarnego.
-To koniec! Nie mamy czym się bronić!- załamał się Syriusz- Już nie mówiąc o wyjściu z tej kabały…
-Bronić?- powtórzył ze zdziwieniem Remus- Przed czym?
Syriusz zignorował go, a może dlatego, że pociągiem szarpnęło po raz kolejny, tym razem tak silnie, że jedna ze skrzyń na samym czubku sporej wierzy osunęła się, runęła na ziemię, i potoczyła z rozpędem w naszą stronę.
-Uwaga!- wrzasnął Remus. Ja i on odskoczyliśmy na ziemię, unikając zmiażdżenia. Syriusz przywarł do drugiej ściany. Skrzynia walnęła z całej pary w inne skrzynie, rozsypując się na kawałki, i obsypując swe najbliższe otoczenie szkłem. Podeszliśmy do pozostałości po skrzyni, by zobaczyć, gdzie się podział Syriusz.
Na podłodze walały się jakieś…
-Gumochłony.- mruknął Remus- Marynowane Gumochłony w słoikach. Nic dziwnego, że to wszystko się potłukło.
Pociągiem lekko szarpnęło. Utrzymaliśmy się z trudem na nogach. Wtem usłyszeliśmy jęk.
–Syriusz?- zawołał ze zgrozą Remus.
Znaleźliśmy go pod drzazgami skrzyni, która właśnie się rozsypała.
-Co ci jest?- przeraziłam się
-Nic!- burknął, ale trzymał się za ramię.
-Pokaż…- Remus delikatnie odciągnął jego rękę, po czym wyciągnął ze swetra olbrzymi kawał zakrwawionego szkła…
Wytrzeszczyliśmy oczy.
-Zdejmuj sweter!- rozkazał natychmiast mój brat.
-Nie! Tu się dzieją ważniejsze rzeczy, niż jakieś skaleczenie!
-Nie gadaj!- i Remus siłą ściągnął mu sweter przez głowę. Na białej koszuli Blacka, w miejscu, gdzie utkwiło szkło, pojawiała się purpurowa plama.
-A ja myślałem, że mam błękitną, arystokratyczną krew!- zaśmiał się cynicznie Syriusz. Widać na siłę starał się zachować jakiś humor, ale sytuacja kompletnie do tego nie pasowała.
Rozpięliśmy jego koszulę, by zobaczyć ranę. Na jego ramieniu tkwiło paskudne rozcięcie.
-Remus, to bardzo ważne!- powiedział Black- Musisz wyglądać na zewnątrz i obserwować! Zrób to, bardzo cię proszę.
-Nie! Ty jesteś ważniejszy.
-Ta sytuacja jest beznadziejna!- warknął Black- Jeśli ty tego nie zrobisz, to sam pójdę!
Remus westchnął ciężko, po czym podszedł do okna.
-Trzeba czymś zatamować krwawienie. I, przede wszystkim, wyjąć ci resztkę szkła.- rzekłam
Syriusz spojrzał na mnie z obawą.
-Nie bój się, nie będzie bolało…
Jak najbardziej delikatnie umiałam, wyciągnęłam mu z ramienia odłamek szkła.
-Nie ma czym zatamować krwi!- jęknęłam- Przydałby się jakiś materiał…
-Odpruj kawałek z mojej koszuli- zaproponował spokojnie- Albo ja to…
-Nie! Ty leż spokojnie, tak, jak teraz. Sama to zrobię. Na pewno chcesz, bym ci pruła koszulę?
-Naprawi się…
Odprułam więc spory pasek, po czym mocno ścisnęłam ranę, i związałam. Syriusz ani razu się nawet nie skrzywił. Gdy już udało nam się zatamować krew, pomogłam mu włożyć sweter, i podnieśliśmy się. Black od razu podszedł do Remusa.
-Co widzisz?
-Nic, właściwie- wzruszył ramionami Remus.- Nic się nie porusza, ciemno, słychać wrzaski. Tylko tafla wody faluje na wietrze…
-Tafla wody?- podchwycił nerwowo Black- Gdzie ty tu masz wodę?
-Pod nami. Jesteśmy przecież na moście, nie zauważyłeś?
-O nie…- jęknął Black, na jego twarzy malowało się skrajne przerażenie- O nie… To bardzo… bardzo niebezpieczne położenie…
Ja i Remus wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.
-Ci ludzie…- zaczął z trudem- Ci, co stoją za tym wszystkim…
-Jacy ludzie?- spytaliśmy jednocześnie. Szarpnęło nami lekko.
-Oni nie cofną się przed niczym. Znam ich dobrze!- rzekł Syriusz, gdy już odzyskał równowagę.
-Co masz na myśli? Czemu nas zaatakowali?- Remus zmarszczył brwi.
Czarny tylko pokręcił głową na znak, że nie ma zamiaru odpowiadać na pytania Lunatyka. Wymieniliśmy w trójkę zatrwożone spojrzenia. W tym samym momencie pociągiem tak zarzuciło, jak jeszcze nigdy. Chyba uniósł się na kilka cali nad torami. Powpadaliśmy na siebie, i przywarliśmy do podłogi. Kilka skrzyń spadło i porozbijało się. Pociąg bardzo, bardzo powoli ruszył, zgrzytając ciężko.
-O!- ucieszył się Remus, a ja uniosłam głowę z torsu Syriusza, na którym wylądowałam, i spojrzałam na niego. Leżał sztywno, jak kołek, i miał białą twarz.
-Co jest?- szepnęłam do niego, ale ten tylko podniósł się, podleciał do okna, i wyjrzał przez nie. Tymczasem z pociągu dochodził wrzaski większe, niż do tej pory. Wrzaski bezgranicznego przerażenia.
-Co się dzieje, przecież ruszamy!- zdziwił się Remus, i podniósł mnie.
Black ukrył twarz w dłoniach, był chyba załamany. Podbiegliśmy do niego, i też wyjrzeliśmy. Zmroziło mnie ze strachu.
Na środku mostu ktoś spowodował powstanie ogromnej dziury, dokładnie w tym miejscu, gdzie stała lokomotywa i pierwszy wagon. Obecnie oba obiekty wisiały, przodem w dół, lada chwila mogąc runąć w odmęty wody. Ale ich siła ciągnęła za sobą całą resztę pociągu, który powoli jechał w stronę dziury.
-Utoniemy!- szepnął Remus, nie mogąc uwierzyć- Wpadniemy za całym pociągiem do wody…
-O Boże…- udało mi się tylko powiedzieć
Staliśmy, jak figury woskowe, bez ruchu. Pociąg z wolna przyspieszał. Remus podbiegł do drzwi, i spróbował odsunąć skrzynię, Black spróbował mu pomóc, a ja wpatrywałam się w drugi wagon, który dołączył do konwoju zwisających. Wrzaski były potworne, pełne przerażenia. Podeszłam z wolna do chłopców, bo już nic mi nie pozostało. Byłam w takim szoku, że po prostu nie potrafiłam wrzeszczeć, bać się, płakać…
W tym samym momencie, w którym chłopcom udało się usunąć skrzynię, rozległ się ogłuszający wybuch, i nasz wagon podskoczył, po czym wszystko zaczęło się przesuwać na koniec, a my przewróciliśmy się, i zjechaliśmy, na przeciwległą ścianę, razem ze wszystkimi skrzyniami, dzięki Bogu, żadna nas nie przymiażdżyła. Pociąg się nie poruszał, ale my czuliśmy, że ktoś zrobił dziurę pod naszym wagonem.
-Wisimy nad odmętami wody, w każdej chwili nasz wagon, lub więcej, oderwie się, i koniec!- wydyszał Remus.- Koniec z nami.
Każde z nas wiedziało, że to prawda. Przytuliliśmy się w trójkę do siebie, siedząc na jednej ze skrzyń, i zastanawiając się nad całym życiem, nad najbliższymi, również tymi w pociągu.
Kolejny, przeraźliwy zgrzyt. Nasz wagon począł balansować, to w jedną, to w drugą stronę. Rozległ się ogłuszający trzask, a potem runęliśmy w dół, ku głębokim odmętom rzeki pod nami… Ku tragicznej, nieodwracalnej śmierci…

[ 25 komentarze ]


 
23. Lily bawi się w psychologa
Dodała Mary Ann Lupin Niedziela, 21 Września, 2008, 22:44

Na początku był Syriusz…
Nie, no żartuję. Po prostu-szedł kilkanaście kroków przed nami, swym sprężystym, niedbałym chodem, z dłońmi głęboko w kieszeniach. Nie odwracał się w naszą stronę i nikt nie miał pojęcia, czy jest obrażony, wesoły, znudzony, czy jeszcze jakoś inaczej. Zwyczajnie się do nas nie przyznawał-bo, bądźmy szczerzy-kto o normalnie skonstruowanym mózgu mógłby się przyznawać do Jamesa?
Zaraz za nim, to jest w optymalnej odległości kilkudziesięciu kroków szłam ja z Lily, a daleko za nami (całe szczęście), kotwasili się Remus i James. James molestował Remusa, dostarczając ulicy niezłego ubawu po pachy, ale ja i Lily nie zwracałyśmy na to uwagi, bo wciąż siedziałyśmy emocjonalnie w tym, co się wydarzyło przed chwilą w pubie.
-Może mu przeszło?- mruknęła cicho, obserwując czarne plecy Blacka- No wiesz, ja go nie znam zbyt dobrze… Na pewno nie tak dobrze, jak ty…
-Ja go znam, uważasz?- żachnęłam się- Oczywiście, że go nie znam! Wiesz, jak ja i on się nie trawimy? No przecież wiesz!
-Tak, ale gadałaś z nim trochę, kilka razy… A ja go znam tylko tak naprawdę z widzenia…
-Może i masz rację…- zamyśliłam się- Jeśli naprawdę go znam… Przynajmniej znałam, bo po tym, co się wydarzyło przed chwilą, to nie mogę już tego powiedzieć…
-Co masz na myśli?- spytała powoli Lily, nie odrywając wzroku z Blacka.
-No wiesz… Dziwny jest. Najpierw go objeżdżam przy całej szkole, nie odzywamy się do siebie, zdaje się, że już tak będzie na wieki… A tu masz, skubaniec nagle wyskakuje z takim tekstem. Ja chyba naprawdę go nie znam! Ja to bym się śmiertelnie na kogoś obraziła, jakby mnie tak ośmieszono na oczach szkoły, a on jednak… Intrygujące… Jest naprawdę nietypowy. Ale to nie zmienia faktu, że mnie irytuje, oj, jak bardzo!
-No tak…- szepnęła Lily- Jak myślisz, co nim kierowało, że tak powiedział?
-Być może wcale tak nie uważa.- odparłam po chwili namysłu- Bardzo możliwe, że chciał tylko dopiec Sandrze, dać jej do zrozumienia, że interesują go chłopcy…
Lily zaśmiała się głośno i pokręciła głową.
-Oj, Meggie! Ty to jak się do kogoś zrazisz, to zawsze musisz dodać jakąś sarkastyczną uwagę. Nie uprzedzaj się do Blacka-w końcu uratował ci życie, a teraz po raz pierwszy sprawił, że Sandra poczuła się od ciebie gorsza, a z tego, co mi o niej opowiadałaś, to zawsze ty byłaś gorsza…
Zorientowałam się, że Lily ma rację-tak zazdrościłam Sandrze tej „lepszości”, a Syriusz dał jej do zrozumienia coś innego, niż wszyscy przed nim. W mojej głowie zatliła się iskierka wdzięczności, natychmiast zgaszona czymś, co od samego początku tak bardzo tępiło Blacka w moich oczach.
-Ale to możliwe.- kontynuowała Lily- Tylko następne pytanie: czemu nie powiedział tego do mnie? Był na ciebie obrażony, ale zwrócił się do ciebie. Wytłumaczysz to zachowanie?
-Nie wiem, po prostu Sandra znała mnie, może Black uważa, że kiedyś rywalizowałyśmy, czy coś… Gdyby to powiedział do ciebie, nie wywarłoby to na Sandrze takiej druzgocącej klęski.
Lily spojrzała na mnie sceptycznie.
-Może…- mruknęła niezbyt przekonująco. Zaległa chwilowa cisza, którą przerwała ruda, bardzo zirytowanym głosem- Ale dlaczego?
-Co dlaczego?
-Dla mnie to wciąż jest niezrozumiałe… Nielogiczne… Czemu tak do ciebie powiedział? Czemu nie do mnie? Przecież się nie znosicie! Mógł zrobić cokolwiek, ale powiedział ci komplement… Co za dziwny przypadek!
Przytaknęłam powoli, obserwując czarną, długą koszulę Blacka.
Nagle za nami ozwał się wrzask Remusa, jakiego się po nim nie spodziewałam:
-JAMES, MIKROCEFALMIE!!!! ODCZEP SIĘ ODE MNIE I NIE RÓB WIOCHY, BO CI TAK ODWINĘ, ŻE ZDECHNIESZ W POWIETRZU Z GŁODU!!!!
Ja i Lily odwróciłyśmy się. James stanął, jak wryty, patrząc na mojego brata, jakby ten obraził go tak bardzo, że wręcz niewybaczalnie. Szepnął grobowym głosem:
-Zrywam z tobą. Nasz związek nie miał sensu. I nie błagaj mnie teraz na kolanach-i tak do ciebie nie wrócę. Idę do mojego dziubaska…
Szybko nas wyminął, by podręczyć Syriusza. Widocznie chciał go złapać za rękę, ale Black, gdy tylko się zrównali, szybko objął go pod ramię, jak przyjaciel przyjaciela i uśmiechnął się do niego szeroko, dając do zrozumienia, że jakiekolwiek inne manewry poza przyjacielską konwersacją skończą się dla Jamesa słupkiem parkingowym w zadku.
-Chodź tu, Rogaś, mój stary KUMPLU, chodź tu…- zawołał z euforią Black. Widocznie chciał uczynić wszystko, by James nie zrobił z niego pedała.
James ryknął swym zaraźliwym śmiechem:
-Już nie chodzę z chłopcami! Teraz mam na własność moją osobistą psiapsiółę!!!
I ruszyli żwawo przed siebie, zataczając się jak pijani i śpiewając w głos jakąś dewiancką, czarodziejską piosenkę.
Remus zachichotał gdzieś z tyłu, ale nie zrównał się z nami-widać chciał wreszcie mieć trochę spokoju.
-Ale…- zaczęła Lily- Chyba nie myślisz, że… Albo nie, to jest głupia teza.
-Jaka teza?- zainteresowałam się
-To chyba nie jest możliwe, żeby Black się w tobie zakochał, no nie?
Zaśmiałam się z tego idiotycznego pomysłu
-No co?- spytała rozdrażnionym głosem- Rozważam każdą możliwość… To też mogłoby go motywować, no nie? Jakieś głębsze uczucia.
-Nie, raczej się we mnie nie zakochał…- spoważniałam- Gdyby tak było naprawdę, to zachowywałby się inaczej. Nie tylko dzisiaj-w ogóle…
-Tak, masz rację, ta możliwość odpada… Black nie może być w tobie zakochany. A więc co? Myślę, że najbardziej prawdopodobne jest to, co mówiłaś-on chciał dopiec Sandrze, a ty ją znałaś to, wszystko, cała jego motywacja…
-Taa, masz rację.- szepnęłam- Zostawmy to tak, jak jest i już nie wałkujmy, nie ma co wałkować…
-Owszem, jest.- Lily uśmiechnęła się- Nie wiem, jak ty, ale ja na twoim miejscu byłabym dla niego ciut milsza. Nie ze względu tylko na dzisiaj-on ci uratował życie, narażając własne. To tak, jakby już spłacił dług za to, co ci zrobił, cokolwiek to było, bo nie wiem, o co się tak pokłóciliście…
-Nie ważne. Liluś, ja nie mogę być dla niego milsza, bo to palant i go nie lubię. Ale owszem, zyskał w moich oczach przez to zdarzenie w lipcu…
-Co? Przecież on cię…
-Ale zastanów się-ty chyba też byś to zrobiła, nawet, gdyby topił się twój największy wróg, no nie?
To pytanie zbiło Lily z tropu. W tym czasie mogłam to sobie przemyśleć. Oczywiście, to co powiedziałam Lily, to było kłamstwo. Dla Syriusza już dawno postanowiłam być milsza, ale nie chciałam tego mówić rudej, nie wiem, czemu. Postanowiłam udawać niewzruszoną.
Gdy dotarliśmy po długiej drodze do domu, było już kompletnie ciemno. Wszyscy stanęliśmy przed kominkiem, na którym płonął już zielony ogień.
-ŻEGNAJ, SKARBIE!- wrzasnął James i zdusił mnie w uścisku- Oni nie chcą ze mną chodzić… Zostaniesz moją dziewczyną, prawda?
Nie miałam pojęcia, czy James żartował, ale ponad jego ramieniem zobaczyłam zdumione spojrzenia pozostałych. Lily wyglądała na skwaszoną i zniesmaczoną, Remus uniósł brwi, a Syriusz spojrzał na mnie bystro. Nagle przypomniało mi się, że on o wszystkim wie. Zmroziłam go spojrzeniem, bo czekał na moją reakcję na słowa Rogacza.
-Nie ma chodzenia bez miłości!- powiedziałam z wesołą ironią do Jamesa, a ten jęknął. Black spuścił wzrok. Nie tego się spodziewałeś, misiaczku, pomyślałam ze złośliwą satysfakcją, obserwując Blacka i czując do niego nieuzasadniony wstręt. Ja i James odkleiliśmy się od siebie, a on podszedł do Remusa, który wykonał podświadomy, niekontrolowany odruch wstecz. Chyba długo nie zapomni swojej jednodniowej sympatii…
Ale James uściskał go, jak kumpla, bez jakichś zbędnych przedstawień. Lily wyściskała mnie serdecznie, uśmiechnęła się do Remusa i wkroczyła w płomienie, nie czekając ani chwili. Przyszła kolej na Blacka, który już zdążył uściskać Remusa, po czym kiwnął sztywno głową w moją stronę. Za chwilę obaj zniknęli w zielonych ścianach ognia. Wpatrywałam się chwilę w miejsce, gdzie zniknął James i przyszło mi do głowy, że chyba jednak żartował…
Ja i Remus ruszyliśmy wolno w stronę kuchni.

***

Gdy wakacje dobiegły końca, zaczęły do mnie powracać duchy z przeszłości. Znowu przeżywałam ostatnie wakacje z rodzicami, potem ich utratę, całą metamorfozę w czarodzieja, zauroczenie w Jamesie… Ten rok tak szybko minął, lata pędzą nieubłagalnie… Wydawałoby się, że jeszcze wczoraj chodziłam po słonecznych uliczkach na obrzeżach Londynu, to były piękne wakacje z 1974 roku. Zaledwie rok temu. A teraz? Wszystko inaczej wygląda…
Oczywiście, mój brat stał się prefektem, wiadomo. Ja, na szczęście, nie. To bym miała roboty! Rodzice byli tacy dumni, a ja też. W końcu to Remus Lupin, wyjątkowo inteligentny i pracowity chłopak, należało mu się, no nie?
-Czy ty już wszystko spakowałaś?- spytał Remus, wpadając do mnie wieczór przed wyjazdem- Dobrze, że dziś byliśmy na Pokątnej, zakupy na bieżąco, no nie?…

***

Dlaczego płaczą? Przecież jestem tuż tuż, mogę im pomóc… Tak lśniące, czarne, głębokie… Tym razem po policzkach toczą się łzy. Chciałabym je otrzeć, ale nie mogę, dlaczego? Bo… jesteś tak daleko?

***

-Wstawaj!!! Szkoła czeka!
Remus wpadł do mojego pokoju i zaczął po mnie skakać.
-Opanuj się…- wymamrotałam
-SZKOŁA!!!- wydarł mi się prosto do ucha, aż lekko ogłuchłam. Biedne dziecko, nie ma innych rozrywek, tylko dręczyć swą znękaną siostrę…- Coś nie w serek?
-Zejdź ze mnie, okrutna bestio…- burknęłam- Tak, dużo nie w serek…
-Co? Nie chce ci się do szkoły, co? A ja się cieszę.
-No tak, kujonie. Tak się nie możesz doczekać lekcji? Już widzę ciebie czatującego w namiocie pod klasą…
-No wiesz!- oburzył się Remus- Tak obrażać twojego brata? A ja ci przysługę odwaliłem, bo cię nie budzę tak, jak zwykł nas budzić James.
-O Matko…
Wstałam więc i oboje udaliśmy się na śniadanie.
Po wielu ciężkich przejściach („Jedz to, bo w szkole zapewne się głodzisz!!!”, „Czy aby na pewno zapakowałeś czyste majtki, Remusie?!”) udało nam się trafić na peron 9 i ¾.
-Gdzie Lily?- spytałam Severusa, gdy go dostrzegłam. Huncwoci przetoczyli się gdzieś razem.
-Nie wiem, dopiero co przybyłem…
Spojrzałam głębiej w jego czarne, błyszczące oczy. Odbijało się w nich coś dziwacznego. W ogóle cała twarz nosiła znamiona czegoś chorego. Czemu mam takie wrażenie?
Wsiedliśmy zatem do pociągu, by znaleźć sobie jakiś przydział. Lily nie było nigdzie.
-A, no tak…- mruknął Sev po pięciu minutach podróży- Przecież Lily jest prefektem.
-Żartujesz! Czemu nic mi nie napisała?
-Nie wiem…- Severus zasępił się. Miał bardzo osobliwy humor.- Wygląda na to, że podróż spędzimy we dwoje…
Znów zamilkł. Co mu jest, u licha?!
Zamknęłam drzwi do naszego przedziału, bo z korytarza dochodziły odgłosy mówiące „The peace is over!”. Wiadomo, Huncwoci! Wrzask, który zidentyfikowałam jako Jamesowski mówił mi, że któryś z tych inteligentów właśnie wyrywa drugiemu włosy. Chyba z głowy.
Usiadłam obok Seva.
-Co ci jest?- spytałam łagodnie- Widzę w twojej twarzy jakieś dziwne emocje…
Severus patrzył na mnie w milczeniu jakieś dwie minuty, twarz miał spiętą. A potem… łza spłynęła po jego policzku. Zmarszczyłam brwi.
-Sev!- przeraziłam się i chwyciłam jego dłoń.- Nie płacz! Co ci się stało? Możemy to naprawić!
Całą wolą powstrzymywał się od wybuchu, ale dzielnie milczał. Potem mruknął łamiącym się głosem.
-Nie możemy. Jestem w wielkim kłopocie…
-A co takiego się stało?- szepnęłam. Tak mi go było żal!
Odczekał chwilę, by wziąć głębszy oddech.
-Mama mi umarła.- powiedział ze spokojem, a nawet wstydem.- To wszystko już ją przytłoczyło. Przede wszystkim ojciec… On ciągle pije… Ciągle. To bezwartościowy mugol, zakochany w alkoholu. Bił mnie i moją matkę. Starałem się być jak najczęściej poza domem, włóczyłem się, przez co moja matka była sama, zawsze zdana na jego trzeźwość. Ale ona już nie żyje. Teraz jestem z nim sam…
W tym momencie się załamał i ukrył twarz w dłoniach.
Zapadła niemiła cisza. Przytuliłam Severusa z pewnym oporem, bo w końcu on nie jest zwolennikiem okazywania uczuć. Ale mnie zadziwił: mocno odwzajemnił uścisk i po chwili już się obściskiwaliśmy, a w gardle Seva narastał jęk rozpaczy, ale także pewnej ulgi.
-Proszę, proszę, co tu się wyrabia...
Jak oparzeni odwróciliśmy się w stronę drzwi przedziału...

[ 16 komentarze ]


« 1 7 8 9 10 11 12 13 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki