Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Parvati Patil!
Do 17 lutego 2008 pamiętnikiem opiekowała się Domcik4
Pamiętnikiem do 15 lutego 2007 opiekowała się Scarlet

  Ja chcę Hermionę, a nie Monic!
Dodał Wiktor Krum Poniedziałek, 31 Marca, 2008, 21:45

Obudziłem się rano i zacząłem się zastanawiać, co mnie w dziwny sposób dręczy.
Nie mogłem sobie przypomnieć...Siedziałem i się zastanawiałem, a moi koledzy tarzali się po podłodze ze śmiechu. Nagle Digel zapytał:
-A pamiętasz o naszym szlabanie dziś o19-tej?- rzucił lekko.
Zrobiło mi się gorąco...No tak, to o tym zapomniałem...
Najgorsze jest to, że byłem właśnie umówiony na spotkanie z moją byłą (jeszcze przed Hermioną), Monic. Jest strasznie kapryśna, nie wiem, jak jej powiem, że mam szlaban i nie mogę...Postanowiłem poradzić się przyjaciela:
-Digel, co byś zrobił, gdybyś był umówiony na spotkanie z jakąś dziewczyną, a nagle by się okazało, że jednak ci ten termin nie pasuje?
Po chwili namysłu mój kumpel odrzekł:
-No...Chyba bym jej to zwyczajnie powiedział...
Zniecierpliwiony powiedziałem:
-Ale gdyby ona była jędzą?
-No to bym się z nią nawet nie umówił!
A potem, z wyraźną drwiną, rzucił:
-To jak, już ci się Hermiona nie podoba?- ironia w jego głosie zawsze doprowadzała mnie do szału.
-TU CHODZI O MONIC!- krzyknąłem.
I nagle zrobiłem się czerwony-wygadałem się...
-Cóż- powoli odpowiedział Digel, krztusząc się ze śmiechu-no to radziłbym po prostu nie przyjść. I tak jest jędzą-jak z tobą zerwie, nic się nie stanie, no nie?
-Ja z nią nie chodzę-podkreśliłem mocno.
-Jaaaasne- wybuchnęli śmiechem moi kumple i wyszli z pokoju, z trudem powstrzymując szaloną głupawkę.
I to są kumple! Wkurzony chwyciłem szybko podręczniki i wyszedłem z pokoju.
Straciłem apetyt-myśl o Monic nie dawała mi spokoju. Wiedziałem, że nie zależy mi na niej, ale to miało być pojednawcze spotkanie, które miało nas pogodzić, byśmy się kolegowali (ona wie o Hermionie, zresztą bardzo ją lubi). Nie wiedziałem, czy powiedzieć jej, czy nie. Przecież normalna dziewczyna od razu by zrozumiała, że szlabanu nie da się odwołać! Ale ona myśli, że jest pępkiem świata (już to raz przerabiałem). Zjadłem kanapkę z dżemem i pobiegłem na historię.
Oczywiście na lekcji mieliśmy omawiać bunty goblinów w XVIII wieku. Wyłączyłem się i popadłem w miłą drzemkę, z której, niestety, wyrwał mnie dzwonek na przerwę. „Niestety”, dlatego, że był to jedyny moment w tym całym dniu, kiedy nie myślałem o moim problemie.
Transmutacja, eliksiry i logika magii (nauka pojedynkowania się, używając logicznych posunięć) minęły szybko (i tak niczego nie słuchałem, tylko siedziałem w ławce i pisałem notatki na Transmutacji (na Historii spałem), natomiast na Logice Magii po prostu siedziałem w kącie i nie słuchałem nauczyciela. Po lekcjach poszedłem na boisko Quiddicha, by polatać i przemyśleć całą sprawę. Po długim namyśle podjąłem decyzję- powiem jej to prosto w twarz. Podleciałem ku dołowi, przebrałem się w szatni i pobiegłem w kierunku jej pokoju. Zapukałem..
-Proszę!- odezwał się jej donośny i z lekka poirytowany głos.
Starałem się wejść pewnym krokiem, ale nie bardzo mi się to udawało. Ona, gdy tylko mnie zauważyła, obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem. Nastąpiła długa i krępująca cisza. W końcu zebrałem się w sobie i rzekłem cicho:
-Monic, przepraszam, ale nie mogę iść z tobą na to spotkanie...
Po krótkiej chwili wszystko sobie złożyła do kupy i wrzasnęła:
-Jak śmiesz?! Ja tobie poświęcam swój cenny czas, a ty mnie TAK traktujesz?!
-Mam szlaban-próbowałem się bronić.
-No to co?! Dla swojej dziewczyny nie bierze się pod uwagę tak błahych rzeczy jak szlaban!
-NIE JESTEŚ MOJĄ DZIEWCZYNĄ!- ryknąłem.
Nie dość, że jest zła za brak spotkania przez szlaban, to jeszcze śmie nazywać się moją laską. Tu już przesadziła!
Rzuciliśmy na siebie jeszcze jedno spojrzenie spode łba i ja wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Szybko pobiegłem do mojego pokoju i rzuciłem się na łóżko.
Jednym ruchem wyciągnąłem spod łóżka miotłę i ruszyłem w kierunku boiska Quiddicha, by wyładować złość.
Na boisku stwierdziłem, że Monic po prostu nie jest warta przyjaźni. I tyle.
`````````````````````````````````````````````````````````
Marta z Lochów:) , notka o Hemionie w środę:) Może być? :)
Buziaki dla wszystkich-Parvati i Wiktor Krum

[ 4 komentarze ]


 
I po co ten cały stres....
Dodał Wiktor Krum Piątek, 28 Marca, 2008, 15:44

Ranek był bardzo nerwowy, ponieważ...jechaliśmy na zawody Quiddicha do Niemczech!
Ja, oczywiście, miałem reprezentować wraz z moją drużyną Bułgarię przeciwko niemieckiej „armii” z Berlina.
Nie będzie łatwo...-zamartwiałem się w czasie drogi na mecz.
Rzeczywiście, ta cała hałastra z Niemiec jest całkiem łatwa... Przygnębiony siedziałem w kącie naszego uskrzydlonego pojazdu.
To dziwne-mówili moi kumple przyciszonymi głosami, choć ja i tak słyszałem-że Wiktor, który jest najlepszym graczem w Quiddichu, nie ma wiary w siebie.
Może mają rację?-spytałem sam siebie w duchu.
Nagle rozległ się krzyk profesor Kurhan od wróżbiarstwa, najgorszej i najostrzejszej nauczycielki w szkole, która jako jedyna z grona pedagogicznego mówiła do nas po nazwisku.
-Jesteśmy na miejscu! Marsz za mną! Co to jest za bałagan?! Zostaniecie po meczu, by posprzątać! Ruszać się, ale żwawo!
Pomimo jej niemiłego tonu, wszyscy z ochotą wstali z siedzeń i wyszli z naszego pojazdu-czyli smoka. Wszyscy z naszej drużyny chwycili swoje błyskawice-reszta wzięła ze sobą płaszcze z napisami ”Krum górą!”. Zawsze mi się ten tekst podobał...
Długo nie szliśmy- już po 10 minutach byliśmy na miejscu (ach, ten mój zegarek).
Gdy weszliśmy na boisko trema ogarnęła mnie jeszcze bardziej. Gdy patrzyłem na zapełnione trzema tysiącami czarodziejów trybuny, coś mi przeskoczyło w żołądku. Poczułem się trochę lepiej, gdy zobaczyłem ów napis, który wykonali moi koledzy z Dumstrangu.
Nagle rozległ się gwizdek...Czerwony wszedłem na boisko. Mecz się rozpoczął....
Ostro wystartowałem i od razu zacząłem rozglądać się za zniczem. Nigdzie go nie widziałem, odkąd kapitan niemieckiej drużyny wypuścił piłeczkę. Długo jeszcze latałem po boisku, choć nadal nie mogłem go znaleźć. Nagle wpadłem na pewien sprytny pomysł...Postanowiłem spojrzeć na kapitana drużyny przeciwnej i zrobiłem to- -pokazywał jakieś dziwne znaki ich szukającemu, wyjątkowemu kretynowi. Ale aż tak głupi nie był-szalone gesty zauważył. Szukający poleciał w drugą stronę, mimo że kapitan drużyny pokazywał mu palcem w inną stronę-teraz w pocie czoła próbował mu pokazać, że ma wrócić. Na szczęście ja to wykorzystałem i poleciałem w kierunku bramek, choć on tego nie zauważył. Kolejny niezły pomysł wpadł mi do głowy....
Wyrwałem kafla Jordanowi-to mój wróg, ale w tym momencie się przydał, bo byliśmy w jednej drużynie-i poleciałem w kierunku bramki, bo za nią był znicz-już widziałem jego piękne, błyszczące skrzydełka i złocistą aurę wokół niego. Przyspieszyłem i dało to efekty-
-nie dość, że ZŁAPAŁEM ZNICZ, to jeszcze ZALICZYŁEM GOLA, poprzez wrzucenie kafla do bramki-i tu właśnie był cały trik w tym działaniu-wiedziałem, że w niemieckich zasadach nie było czegoś takiego, że szukający nie może strzelać goli, chociaż on(szukający) zazwyczaj u nich tego nie robi, bo szkoda mu czasu, który mógłby poświęcić na szukanie znicza.
Tak więc się stało, że wróciłem do Dumstrangu ze złotym pucharem, niesiony na rękach mojej drużyny (oczywiście bez Jordana, który stał w kącie, obrażony) i ze szczęściem w oczach.
Z tej przygody wyciągnąłem nauczkę, która od tego dnia zawsze przydaje mi się w życiu- nie opłaca się oszukiwać.

[ 11 komentarze ]


 
A jednak to nie Hermiona...
Dodał Wiktor Krum Piątek, 14 Marca, 2008, 06:13

Słuchajcie, chciałam Was bardzo przeprosić, ale niestety kolejnej notki nie będzie przez ok. 10 dni, bo wyjeżdżam wcześniej na Wielkanoc. Przepraszam jeszcze raz i obiecuję, że choć tam będę bez komputera, to jednak będę pisać na kartce i zaraz po przyjeździe przepiszę na komputer... Tymczasem mam nadzieję, że ta notka będzie się Wam podobała;)
```````````````````````````````````````````````````````````
Przez wiele dni chodziłem w szkole przygnębiony. Wysłałem do Hermiony list z przeprosinami, ale od tego dnia minęło już 5 dni i wciąż mi nie odpisała.
Postanowiłem udać się więc do smokarni. Nie mogłem wytrzymać dnia bez sprawdzenia, czy Hermiona mi czasem nie odpisała...Tak więc po lekcjach poszedłem w kierunku tego miejsca. Na szczęście nikogo nie spotkałem-jakoś nie miałem ochoty na spotkanie się z kimkolwiek-każdy już nabija się ze mnie i Hermiony...Cichcem prześlizgnąłem się przez korytarze i, będąc jednym wielkim kłębkiem nerwów, w końcu byłem przy drzwiach.
Drzwi cicho skrzypnęły, gdy je otworzyłem. Smoki ustawione kolorystycznie (rząd zielonych, brązowych, czerwonych i...fioletowych :P). Wziąłem
mojego ulubionego, zielonego smoka o nazwie Piorun i dokładnie przeszukałem półkę. Mimo to nie znalazłem żadnego listu zaadresowanego do Wiktora Kruma. Zrezygnowany usiadłem na stopniu i zastanawiałem się, co mam teraz zrobić. Czy zawracać jej głowę i ciągle pisać?
Czy może udawać obojętnego (co byłoby trudne dla mnie w stosunku do Hermiony)? Po chwili namysłu postanowiłem raz jeszcze do niej napisać. Dokładnie napisałem do niej kolejny list.
Przyczepiłem ową kartkę do nogi Pioruna i nakazałem mu zanieść go do Hogwartu, do wieży Gryffindoru. Nie czekając, aż on odleci, ruszyłem w kierunku drzwi. Już miałem iść dalej, gdy nagle usłyszałem jakiś hałas. Odruchowo odwróciłem się do tyłu i co ujrzałem?
Jordana, który trzymając Pioruna za nogi, próbował odczepić list.
Nagle mnie zauważył, jego twarz stała się blada i natychmiast puścił smoka.
-CO0 TY TU ROBISZ, JORDAN?!- wrzasnąłem, zresztą specjalnie, by usłyszeli wszyscy inni. Przypadkiem przechodził tędy pan woźny...Podkoloryzowując sytuację, opowiedziałem mu o Jordanie. Ten próbował się bronić, ale to ja byłem pupilkiem woźnego, więc mój ulubiony kolega (ehem!) nie miał szans.
Wysłuchawszy całej opowieści, pan woźny zaprowadził Jordana do jego opiekuna i ten będzie miał przekichane :P
Następnego dnia zaczepiłem koleżkę na śniadaniu.
-I jak było na tej rozmowie? Była miła atmosfera?- zapytałem drwiąco.
On zaś zaczerwienił się i udawał, »że go to nic nie obchodzi. Postanowiłem zareagować ostrzej.
-JESTEŚ NĘDZNĄ I OKROPNA ŚWINIĄ, JORDANIE! NIE SPODZIEWAŁEM SIĘ TEGO NAWET PO NAJWIĘKSZYM WROGU, KTÓRYM, NOTABENE, JESTEŚ!-
- wrzasnąłem na całą salę, tak głośno, że wszyscy w niej zgromadzeni to słyszeli.
-JAK MOGŁEŚ KRAŚĆ MOJE OPRYWATNE LISTY?!- wszyscy podskoczyli na krzesłach. Jordan próbował się jakoś ratować, ale już cała szkoła ruszyłam w jego kierunku, oskarżając go i krzycząc na niego.
I o to właśnie mi chodziło! Przepchałem się przez wszystkich i pobiegłem do sowiarni, gdzie napisałem długi i porządny list do Hermiony z przeprosinami za wszystko- zarówno za Hogsmeade, jak i za długie nie pisanie, choć, oczywiście, wyjaśniłem sprawę z Jordanem.
Potem poszedłem na lekcje. Jeszcze nigdy nie byłem tak aktywny na lekcjach, bo humor miałem świetny.

[ 3 komentarze ]


 
Hogsmeade
Dodał Wiktor Krum Wtorek, 11 Marca, 2008, 18:48

Obudziły mnie jakieś wrzaski i głośny tupot stóp. Byłem strasznie zły, bo się wcale nie wyspałem. Leniwie wstałem z łóżka i powlokłem się w kierunku drzwi. Głosem gderliwego człowieka warknąłem:
- Ej, czego budzicie biednego i niewinnego człowieka jeszcze przed śniadaniem?!
Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariata.
-Przecież jutro, o 16:00, jest wycieczka do Hogsmeade, tego angielskiego miasteczka, panie Krum -wybąkał niepewnie jakiś pierwszoroczniak i zaraz wypalił z nadzieją:
-Mogę dostać autograf?
Złożyłem niestaranny podpis na posuniętej mi pod nos kartce i szybko prześlizgnąłem się przez tłum, ledwo dostając się do mojego pokoju.
Rzuciłem się na łóżko, biorąc do ręki pióro i pergamin. Przez chwilę zastanawiałem się nad treścią listu, ale nie miałem zbyt dużo czasu, więc nabazgrałem tylko kilka słów o wypadzie do Hogsmeade.
Nagle zza drzwi wysunęła się głowa Digela, mojego kumpla z pokoju.
-Wiktor, przecież dzisiaj są naleśniki na śniadanie!- spojrzał na mnie, jakby sam fakt, że nie jestem na śniadaniu, gdy są naleśniki, sprawiał, że jestem jakimś mutantem.
-Już idę, idę- powiedziałem na obchodnego, a ten, nie czekając już na mnie, wybiegł z pokoju. Biedak nie widzi nic poza jedzeniem. Ja jestem inny- dbam o linię.
Spojrzałem na zegarek i zrobiło mi się gorąco- za 10 minut zaczynają się lekcje.
Rzuciłem wszystkie rzeczy, biorąc w rękę tylko list i parę książek.
Po drodze wstąpiłem do smokarni, czyli miejsca, z którego wysyłamy listy. Wzięłam mojego smoka i w biegu dałem mu list, krzycząc polecenie. Wreszcie zdyszany dobiegłem do klasy.
-Spóźnił się pan, panie Krum-powiedziała melodyjnym i sennym głosem pani od historii magii.
-Tak, przepraszam-odrzekłem i głośno usiadłem na krześle.
Następnego dnia
Jeśli wczorajszy ranek nazywałem głośnym, to bardzo się myliłem. Porównując do tego ranka, wtedy było cisza jak makiem zasiał. Jeszcze przed śniadaniem pobiegłem do smokarni, chcąc sprawdzić, czy Hermiona mi odpisała. Zobaczyłem list leżący na stole, z napisem „Pan Wiktor Krum”. Drżącymi rękoma otworzyłem go i zobaczyłem odpowiedź Hermiony- zgodziła się! Napisała, że oni również mają dziś wolny dzień od nauki. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć w moje szczęści...Nagle usłyszałem gwizd i głos woźnego:
-Ustawiamy się w kolejeczce, no dalej, w kolejeczce!
Pobiegłem w kierunku holu i zobaczyłem wszystkich ustawionych we wzorowym szeregu
do sprawdzania obecności. Ustawiłem się również i z niecierpliwością czekałem, aż mnie wywołają, bo chciałem jak najszybciej być w tym miasteczku.
-Pan Krum...Hmmm...No tak, jest pan na liście-mruknął woźny i nawet nie skończył do mnie mówić, bo już» pobiegłem w stronę...smoków?!
Nie wiedziałem, że będziemy lecieć na smokach, ale no cóż...Wsiadłem na niego razem z Digelem i szepnęliśmy mu do jego ogromnego ucha:
-Do Hogsmeade...
Smok posłusznie wzbił się w powietrze i leciał długie, długie godziny.
Mijaliśmy wiele lodowców niedaleko Dumstrangu, potem jednak, gdy byliśmy bliżej Hogwartu, zamiast mroźnych krajobrazów, zobaczyliśmy zieleniące się powoli pola, słońce grzało, w porównaniu do Dumstrangu, niemiłosiernie.
Wreszcie ujrzeliśmy stare, brukowane uliczki i domyśleliśmy się, że to Hogsmeade.
Mieliśmy rację-smok zaczął lądować. Po pięciu minutach postawiliśmy nogi na ziemi.
Było to bardzo piękne miasteczko. Roiło się tu od kolorowych sklepów, starych budowli i, co tu ukrywać, dużego tłumu, w którym, choć się rozglądałem, nie mogłem dostrzec Hermiony. W końcu jednak ją zobaczyłem i pokiwałem jej ręką. Podbiegła do mnie i pocałowała w policzek. Przez pierwszą chwilę byłem bardzo rozmarzony...
W końcu zaproponowała:
-To co, idziemy do Miodowego Królestwa?
-Eee...A co to jest?- zapytałem niepewnie.
-Zobaczysz!- odpowiedziała Hermiona i razem ruszyliśmy w tym kierunku.
Już byliśmy przy sklepie, gdy nagle...
Zza rogu sklepu wyszedł nie kto inny niż....Ron Weasley!
Na nasz widok poczerwieniały mu uszy i wycedził:
-Och, cześć, Wiki-zadrwił. -Jak tam twoja randka?
Byłem z lekka zbity z tropu, ale po chwili odzyskałem przytomność umysłu i warknąłem:
-A z kim TY jesteś, Ronuś?
Na jego twarzy wymalowana była wściekłość.
-Skoro tak, to może..
-Dość!- wrzasnęła Hermiona.
Obydwaj spojrzeliśmy na nią osłupieni. Nigdy nie była taka nerwowa.
-Natychmiast przestańcie!- powtórzyła, krzycząc.
-Nie dam temu nadętemu balonowi chodzić z tobą-warknął Ron, wyciągając różdżkę.
-No nie, teraz to już PRZESADZILIŚCIE!- Hermiona straciła cierpliwość. -Obydwoje uspokoić się i podać sobie ręce!
Podeszliśmy do siebie i przez ułamek sekundy uścisnęliśmy sobie dłonie. Na więcej nie pozwalała nam nasza godność.
-Wracam do domu!- powiedziała jak rozjuszona kotka i śmiałym krokiem ruszyła do Hogwartu.
My z Ronem jeszcze raz rzuciliśmy sobie spode łba spojrzenia i też ruszyliśmy każdy w swoją stronę-on do Hogwartu, ja posępnie w kierunku smoka.

[ 3 komentarze ]


 
Ostateczna rozgrywka
Dodał Wiktor Krum Piątek, 07 Marca, 2008, 15:49

W dniu, kiedy miał się odbyć ostatecznie rozstrzygający mecz o Puchar Quiddicha,
obudziłem się bardzo wcześnie rano.
Byłem strasznie zdenerwowanym meczem. Przecież chodziło tu nie tylko o wygraną
(chociaż przede wszystkim :P), ale również o honor, bo w tym meczu zagra też Jordan, mój największy wróg szkolny. Przewracałem się z boku na bok, mimo to nadal nie mogłem powtórnie zasnąć.
W końcu postanowiłem wreszcie ruszyć się z łóżka i zrobiłem to, choć bardzo leniwie.
Ubrałem się i powoli zeszedłem na śniadanie. Przywitały mnie wiwaty, ale wcale nie poprawiły mi samopoczucia, wręcz odwrotnie- perspektywa przegranej przerażała mnie jeszcze bardziej niż poprzednio. Oklaski szybko ucichły, gdy ludzie zobaczyli moją
ponurą minę. Ze zrozumieniem spojrzeli na siebie i zaczęli jeść jedzenie, udając całkowite pochłonięcie nim. Ja tymczasem usiadłem przy stole i smętnie wpatrywałem się w talerz...Wiedząc, że i tak nic nie zjem, ruszyłem w kierunku szatni z miotłami. Idąc po
dumstranckim lodowcu, przypomniałem sobie list od Hermiony, a właściwie
jego treść. Pamiętam jej dopisek:
„PS. Pamiętaj, byś na meczu nie zapomniał o tym, co najważniejsze”.
Domyśliłem się, że chodziło jej o dobrą zabawę. Poczułem się trochę lepiej. Już śmielej
dobiegłem do szatni i przebrałem się w szatę z napisem „KRUM GÓRĄ”
Nagle wpadłem na pewien pomysł...
Wziąłem moją miotłę i postanowiłem sobie trochę polatać. Wybiłem się w górę
i zrobiłem parę porządnych kółek wokoło boiska. Nagle zobaczyłem jakąś osobę, z góry widoczną bardzo kiepsko, i w końcu ją rozpoznałem-był to nie kto inny niż Jordan...
Poleciałem trochę niżej i zobaczyłem jego twarz-patrzył na mnie drwiąco.
-Och, Wiki ma tremę, ćwiczy sobie, by przegrać z godnością?- zadrwił.-Co się stało ze sławnym Krumem, ALA mistrzem?
Rzuciłem mu spojrzenie w stylu „zamknij się, idioto” ( głupek aż się zaczerwienił ze złości), wystrzeliłem w górę niby od niechcenia zrobiłem na miotle kilka sztuczek.
Ha! Patrzył na mnie z wytrzeszczonymi oczami.
Nagle spojrzałem w dół i zrobiło mi się gorąco: trybuny zaczęły się zapełniać.
Pierwszoroczniacy mieli trudności z wejściem na nie, ponieważ my, w Dumstrangu, mamy
trybuny latające powoli w górę i w dół, by widzowie mieli lepszą możliwość oglądania meczu i śledzenia ruchów zawodników.
Nagle wielkie zegar, wiszący pięćdziesiąt stóp nad ziemią w powietrzu, wybił 10:00, co oznaczało, że mecz się już zaczyna. Jordan zobaczył tremę, odbijającą się na mojej twarzy, i spojrzał na mnie z politowaniem, ja zaś oddałem mu to spojrzenie, patrząc na jego miotłę. Zaczerwienił się po uszy po raz kolejny. Ha, 2:1 dla mnie! :P.
Wtem rozległ się gwizdek i wszyscy zawodnicy ostro ruszyli w górę, w tym ja także.
Znicza nigdzie nie widziałem, a mój ukochany kolega (ehem!) też rozglądał się pytającym wzrokiem po całym boisku (on również jest szukającym, choć, cóż za skromność, gorszym ode mnie).
Minęło wiele minut, a ja wciąż latałem po boisku i byłem coraz bardziej zdenerwowany,
bo, po pierwsze, znicza jak nie było, tak nie ma, a po drugie, przeciwna drużyna prowadziła pięćdziesiąt do dziesięciu. Powtarzając sobie, że cztery gole łatwo się nadrobi, latałem pełen tremy po boisku, omiatając je wzrokiem.
Widziałem Jordana, który również nie mógł odnaleźć znicza, bo minę miał nietęgą. To dziwne, bo jeszcze nigdy nie było tak, a już długo rywalizuję z nim, żeby żaden z nas nie mógł znaleźć znicza po tak długim czasie od rozpoczęcia meczu.
Nagle mnie olśniło...
Ostro szarpnąłem miotłę w dół i leciałem szybko w dół. Słyszałem krzyki:
-Rozbije się! Mówię wam, na bank się rozbije!
Ale ja panowałem nad sytuacją. Niestety Jordan poleciał za mną...
Nagle przyszedł mi kolejny pomysł do głowy...Ten idiota znowu dał się nabrać, myśląc, że widzę znicz...Ale w takim razie musiałem polecieć w innym kierunku, niż tam, gdzie domyślałem się, że jest znicz...
Mój niezbyt inteligentny, nawiasem mówiąc, wróg, poleciał za mną. Oczywiście wystarczył jeden krótki ruch, by poderwać miotłę do góry, a w ten sposób on przeorał ziemię nogami.
Zwód Wrońskiego...Co to był za inteligentny człowiek...
Ale postanowiłem grać trochę bardziej fair i zrobiłem zwód delikatnie, bo nie zależało mi w tym momencie na przerwie w grze, a na możliwości polecenia samemu w tym kierunku, do którego chciałem polecieć.
Upewniwszy się, że nikt za mną nie leci, ruszyłem w kierunku....skrzynki z piłkami!
Gdy ją otworzyłem, okazało się, że miałem rację-sędzia zapomniał wypuścić znicza!
Żeby było sprawiedliwie, wypuściłem znicz, a 10 metrów od skrzynki go złapałem.
Widownia ryknęła z radością (oczywiście ta połowa, która mi kibicowała), a moja drużyna podleciała do mnie i zaniosła na rękach do szatni, krzycząc:
-Wygraliśmy, przegrać nie mogliśmy!
Sędzia nawet sprawdził w regulaminie-zrobiłem wszystko uczciwie.
W pokoju była balanga, ale za długo się na niej nie bawiłem, bo byłem strasznie zmęczony.
Po godzinie i tak bardzo wyczerpującej, rzuciłem się na łóżko i po prostu zasnąłem.

[ 3 komentarze ]


 
Kto mógł to zrobić?
Dodał Wiktor Krum Wtorek, 04 Marca, 2008, 17:01

Minęło wiele dni, a ja wciąż nie wiem, kto posłał na mnie owego smoka.
Na początku myślałem, że to tylko jakiś „mały” psikus, ale gdy ostatnio na głowę
mało co nie spadło mi jedno z wielu trofeów wiszących w Dumstrangu, stwierdziłem,
że to chyba jednak nie jest głupi dowcip. Ktoś próbuje mnie zabić!
Nie no, teraz przesadziłem :P.
Od owego nieprzyjemnego wypadku z trofeum postanowiłem bardziej uważać i zacząłem
przyglądać się ludziom. Najgorsze jest to, że wciąż nie wiem, kto o mógł zrobić. Żadnej poszlaki, śladu, nic...
Następnego dnia...
W sobotę zjadłem szybko śniadanie i postanowiłem pójść do dormitorium odrobić lekcje, bo byłem
bardzo do tyłu. Z niechęcią wstałem od stołu, bo myśl o stercie książek, czekającej na mnie w pokoju, była bardzo
przygnębiająca. Kiedy przechodziłem obok Jordana, mojego szkolnego i zarazem największego wroga, usłyszałem
kawałek rozmowy jego i jakiegoś chłopaka, chyba też z piątej klasy.
- ...To co, dzisiaj znowu?- zapytał Jordan, zacierając ręce z uciechy.
-No pewnie!- odpowiedział kolega, a po jego minie widać było, że ma wielką satysfakcję.-Ale...
-Nie ma żadnego ale-przerwał mu niecierpliwie Jordan. -To co, przy JEGO windzie?-
-No dobra...-przytaknął z niechęcią ów kolega. Szkoda, że trzyma się z Jordanem, bo chyba z niego jest jaki taki człowiek.
Po rozmowie chłopacy ruszyli w kierunku windy. Ich rozmowa bardzo mnie zaniepokoił.
Czy to właśnie oni są odpowiedzialni za te wszystkie wypadki? Jeśli tak, to dlaczego to robią?
Wiem, że Jordan jest podłą świnią, ale czy wrodzona wredność wystarczy? Czy moja chwilowa obecność w szpitalu
mogłaby mu w czymś pomóc? Na przykład...Coś zrobić bez mojej wiedzy?
Próbowałem się uspokoić i ruszyłem w kierunku windy. Jordan i jego kolega już tam byli.
Znów rozmawiali przyciszonymi głosami. Nie zauważyli mnie, więc schowałem się za windą i słuchałem uważnie.
-Na trzy, cztery, ok? Zaraz potem do pokoju...Tylko nie okaż się ZNOWU tchórzem, Lukas!- powiedział ostrzegawczo Jordan.
Lukas niepewnie kiwnął głową i wbił wzrok w podłogę. Przez chwilę zrobiło mi się go żal. Nagle mnie olśniło.
Wiedziałem, że tak łatwo od uderzenia nie mdleję, bo raczej jestem bardziej silny niż słaby...,więc...
Udając, że właśnie nadchodzę, śmiałym krokiem ruszyłem w kierunku chłopaków.
-Teraz!- krzyknął Jordan i ze śmiechem pomyślałem, jaką też mają ŚWIETNĄ broń.
W moim kierunku ruszyła zaczarowana KSIĄŻKA!
Rzeczywiście, waliła w głowę, ale oni tak się spieszyli do mojego pokoju, że nawet nie spojrzeli za siebie.
A gdyby spojrzeli, ujrzeliby mnie wstającego z podłogi i cicho rzucającego zaklęcie.
-Diffendo!- wyszeptałem.
Zaklęcie podziałało i właściwie już mogłem ruszyć w pogoni za nimi. Ale miałem inny plan.
Ruszyłem do pokoju woźnego i powiedziałem, udając przestraszonego:
-Proszę pana, proszę pana! Na drugim piętrze słychać jakieś okropne hałasy, które co chwilę ucichają!
Uczniowie nie chcą powiedzieć, co tam się dzieje, chociaż wracają z białym twarzami, widząc to!
Pewnie im ktoś zagroził czymś okropnym, byle by nic nie powiedzieli!- wypaliłem jednym tchem.
Woźny mi uwierzył. Mój pokój był właśnie na drugim piętrze.
Ruszyłem wraz z nim na drugie piętro. Zdziwiłem się, bo nie wiedziałem, że umie tak szybko biegać, jak na swój wiek.
Gdy zdyszani dobiegliśmy do mojego pokoju, ujrzeliśmy Jordana i Lucasa. Oni byli tak zaangażowani w grzebanie
w moich rzeczach, że nas nie zauważyli. Kretyni.
-Gdzieś tu musi być ta broszka...-mruknął Jordan, zawzięcie rozwalając moją walizkę.
Pan woźny musiał zobaczyć moje przerażenie na twarzy, więc śmiałym krokiem ruszył do pokoju.
-O cholera!!!!!!!!- wrzasnął na całe gardło Jordan.
Z uśmiechem patrzyłem, jak Lucas odkłada ,na oczach woźnego, broszkę, a chwilę potem zostaje wytargany za uszy wraz z
Jordanem przez pana woźnego, który do mnie mrugnął i zaprowadził chłopaków do pokoju nauczycielskiego.
Od tego czasu bardzo polubiłem mojego „wybawiciela” i stałem się jego faworytem, a każdy w tej szkole przyzna,
że u koga jak u kogo, ale u tego właśnie pana trudno jest zdobyć sympatię.
`````````````````````````````````````````````````````````
Specjalne podziękowania dla Arya'y i Aurory, która zawsze komentują wpisy Wiktora. Naprawdę nie wiecie, ile dla mnie robicie.

[ 1 komentarz ]


 
Straszne spotkanie
Dodał Wiktor Krum Piątek, 29 Lutego, 2008, 20:12

Ten notkę chciałabym zadedykować dla Ayra’y i Aurrory, które wiele mi pomogły, pisząc swoje komentarze i pomagając mi pisać kolejne.
```````````````````````````````````````````````````````````

Pewnego dnia po lekcjach wróciłem zmęczony, (co u nas w szkole jest normą, bo nam każą pełno wkuwać).
Po drodze postanowiłem wstąpić do miejsca, z którego zawsze wysyłamy listy (a należy dodać, że nie mamy sów, tylko małe smoczki), by wysłać list do Hermiony.
Naprawdę nie wiem, jak ja zdążę dzisiaj odrobić lekcje. W końcu zadali nam tego tyle, że nie wiem, jak Hermiona umie odrabiać
swoje lekcje w tak krótkim czasie nawet większą ilość.
Nagle przerażony się obejrzałem-usłyszałem jakieś głośnie kroki za sobą, prawie że łomoty.
Obejrzałem się i zobaczyłem małego Smoka Duńskiego Długosierściowego -smoka, który jest u nas w Dumstrangu od
ponad wieków i pilnuje, zresztą bardzo skutecznie, różnych rzeczy, do których my, uczniowie, nie mamy wstępu.
Smoka, który, co najgorsze, nie jest zły, ale ma bardzo słabe nerwy :P.
Z przerażeniem na twarzy rzuciłem się ku drzwiom. Nie było to łatwe, bo smok miał metr wysokości. Wziąłem
mojego ukochanego smoka, który mnie słucha, bo sobie go wytresowałem, i szepnąłem jemu do ucha:
-Idź na smoka, no idź!
Smok posłusznie poleciał na smoka i zaczął dziobać go w szyję. Duży smok zawył i próbował osłonić się
przed ostrymi szponami mojego smoczka, ale nie bardzo mu się to udawało.
Ja wykorzystałem sytuację i wybiegłem przez drzwi, mówiąc pospiesznie do smoczka:
-Już dobra, Piorun, już daj spokój!
Ale Piorun mnie nie słuchał. Jest zbyt ambitny. Dalej zaciekle walczył z Duńskim Smokiem, choć jego szanse były bardzomrne.
Siłą ich oddzieliłem. Nagle oprzytomniałem i wyjąłem różdżkę zza peleryny.
-Expeliarmus!- wrzasnąłem, choć wiedziałem ,że za wiele to nie pomoże.
Mimo to nie zaklęcia rozproszyło uwagę smoka i ja to wykorzystałem. Szybko wybiegłem i co sił w nogach ruszyłem ku mojemu pokoju.
Padłem na łóżko bez słowa wyjaśnienia.
Zanim zasnąłem, zastanowiłem się, któż to mógł wypóścić smoka z jego miejsca?
Mam chyba wroga...

[ 6 komentarze ]


 
Karkarow i tajemnica?
Dodał Wiktor Krum Wtorek, 26 Lutego, 2008, 16:50

Pewnego deszczowego dnia byłem po lekcjach znużony i zmęczony. Ponieważ była Astronomia, musiałem wracać do pokoju z najwyższej wieży, dlatego też droga była długa. Schodziłem długimi, kręconymi jak spirale schodami. Potem szedłem ponurymi i brudnymi korytarzami, nad którymi wisiały trofea i wypchane zwierzęta. Pamiętam, że kiedy przechadzałem się nimi pierwszy raz, ogarnął mnie zimny dreszcz, jak patrzyłem na te zwierzęta, a raczej jak one na mnie patrzyły. W końcu zobaczyłem windę, prowadzącą do mojego pokoju. Już miałem ruszyć w jej kierunku, gdy nagle mój wzrok padł na czarne, reprezentacyjne drzwi z tabliczką: „Profesor i dyrektor I. Karkarow”.
Pokój wydawał się być pusty: nie dochodził z niego żaden dźwięk, a kiedy zerknąłem przez dziurkę od klucza, zauważyłem, że w gabinecie nie pali się światło...Chwilę się wahałem, ale potem postanowiłem zaryzykować i cicho szepnąłem:
-Alohomora....
Był to dość zaniedbany i bardzo nie przytulny pokój. Kiedy na tegorocznej uczcie dowiedziałem się od kolegów, że podobno nasz dyrektor nie wpuszcza do swojego pokoju nawet pani sprzątaczki, uznałem to za plotkę i jak zwykle plotkę, nieprawdziwą.
Tymczasem uważnie przyglądając się gabinetowi, doszedłem do wniosku, że ta plotka była mimo wszystko prawdą.
Co chwilę nerwowo zerkałem na drzwi, ale nie usłyszałem żadnych kroków na korytarzu. Uspokoiłem się.
Nie wiedziałem, że Karkarow ma aż tyle wykrywaczy czarnoksiężników. Były tu różnego rodzaju fałszoskopy, kije walące po głowie kogoś, który przybywał tu bez pozwolenia (sam się przekonałem :P )i wiele innych "broni".Ale kije nie były najlepszej jakości i wypowiadając zaklęcie „Diffendo”, od razu przełamały się na pół.
Nagle zobaczyłem luksusową windę. Ogarnęła mnie pokusa, żeby zobaczyć, co nasz kochany dyrektor ma u siebie na górze. Jeszcze raz rzuciłem krótkie spojrzenie na wejście i niepewnym krokiem wszedłem do windy. Okazało się jednak, że trzeba podać hasło, by ruszyła. Próbowałem wiele razy. Najpierw spróbowałem ”Karkarow”, potem „Dumstrang”, a jeszcze później „najwspanialszy dyrektor”.
Po wielu próbach zrezygnowany usiadłem na podłodze i zacząłem rozmyślać, jakie też hasło mógł on wymyślić. Próbowałem wszystkiego.
Nagle mnie olśniło...Od lat przecież byłem jego pupilkiem. Czy jest możliwe, że to mnie wybrał jako swoje hasło? Spróbowałem.
-Wiktor Krum...-wyszeptałem.
Winda wpuściła mnie do środka, ukazując ładne lustro i eleganckie wnętrze, choć zakurzone.
Gdy dojechałem do góry, prawie wybiegłem. Na górze znajdowała się tylko sypialnia i balkon z widokiem na dół.
Z lekka się rozczarowałem, mimo to postanowiłem obejrzeć pokój. Kiedy przechodziłem obok łóżka, zobaczyłem stojącą na stoliczku nocnym ramkę ze zdjęciem jakiejś ładnej, aczkolwiek dumnej i twardej, z ciężkimi powiekami kobiety. Obok leżały listy z nadawcą: Bellatrix Lastrange...
Ledwo powstrzymałem się od wrzaśnięcia z dwóch powodów: po pierwsze fakt, że właścicielowi owego pokoju podoba lub podobała się
TA kobieta, wstrząsnął mną bardzo mocno. Tak okrutna kobieta? Zawsze dziwiłem się, czytając o niej artykuły w gazetach, że może mieć męża. Musi to być kompletny głupek albo taki sam okrutnik. Jedno z dwóch.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie przeczytać owych listów, ale postanowiłem, że dość już grzechów narobiłem i tego nie zrobię, chociaż z trudem mi to postanowienie przypadło do gustu.
Kolejny powód, przez jaki o mało nie krzyknąłem, były kroki na korytarzu. Przez to, że tak ciężko mi się było otrząsnąć po tym niemiłym
wstrząsie, za późno zareagowałem i nie zdążyłem się schować. Karkarow mnie zobaczył...
Najpierw spojrzał na mnie z osłupieniem, potem zaś sobie wszystko poukładał w głowie i skapował. Ryknął z wściekłości i wrzasnął:
-Jak śmiałeś...I ja cię zawsze lubiłem...Jesteś taki sam jak inni uczniowie: wredny i nieusłuchany. Już ja ci pokażę!
Szybko wycedził hasło i wbiegł do windy.
Stwierdziłem,że nie ma sensu czekać, aż mnie dopadnie. Miałem tylko jedno wyjście-skoczyć przez balkon. Było to około pięciu metrów wysokości, więc nie było źle. Ale i tak miałem szczęście, bo nic mi się nie stało, z wyjątkiem trochę zdartej skóry na kolanie. Nie zwracając uwagi na „głupie” kolano, biegłem dalej przed siebie. Wjechałem szybko windą, pospiesznie warknąłem:
-Dumstrang, do cholery...Dumstrang!
Na górze zdyszany podbiegłem do pokoju. Połaskotałem drzwi w odpowiednie miejsce i rzuciłem się na łóżko, mówiąc do kolegów:
-Jutro wam opowiem...Nie żyję...
Po tych słowach natychmiast zasnąłem.

[ 1 komentarz ]


 
Zły dzień
Dodał Wiktor Krum Sobota, 23 Lutego, 2008, 07:44

Wstałem rano w bardzo złym humorze. Gdy tylko podniosłem się leniwie z łóżka, nakrzyczałem na Digela za „bałagan”, Ruperta za hałas, a kolejnego kolegę za obudzenie mnie. Chłopacy spojrzeli na siebie z oburzeniem i bez słowa wyszli z pokoju.
Zbytnio się tym nie przejmowałem. Miałem zbyt zły humor. Ze złością rzuciłem moje rzeczy na łóżko i gwałtownym ruchem założyłem plecak na ramię.
Trzasnąłem drzwiami i ruszyłem na lekcje. Fakt, że teraz mamy historię, rozwścieczył mnie jeszcze bardziej. Historia jest w naszej szkole najnudniejszą lekcją, nie licząc transmutacji z panią, która tylko ciągle nam tłumaczy przez 45 minut, a my musimy cicho siedzieć w ławce. Tak więc wszedłem do klasy jeszcze przed lekcją. Nie miałem ochoty iść na śniadanie. Wszystko we mnie wrzało.
Profesor Minokus była spokojną kobietą o smutnych, melancholijnych oczach, prawie zawsze nieobecnych i rozmarzonych.
Jej lekcje nigdy nie były ciekawe. Tego dnia znowu zaczęła swój wykład o początkach Dumstrangu. Całkowite nudy...
Na dodatek mówiła jeszcze takim sennym głosem. Wszyscy zapadli w typową na tej lekcji drzemkę, ale ja nie. Byłem znudzony, a jednocześnie wściekły, a nie jest to raczej dobre połączenie.
-Czy może pani wreszcie powiedzieć coś ciekawego?- spytałem bezczelnie.
Chłopacy spojrzeli na mnie z zdziwieniem i oburzeniem. Chyba się tego po mnie nie spodziewali.
- Do czego dążysz, mój drogi?- powiedziała z tym jej stoickim spokojem.
-Chodzi o to, żeby pani kiedyś zaczęła opowiadać coś ciekawego- burknąłem ze złością.
Wszyscy spojrzeli na mnie ze złością.
-Wyjdź proszę, i przemyśl swoje zachowanie w pokoju-powiedziała przemądrzałym i nadal spokojnym głosem.
Wyszedłem lekcji, tym razem powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Poszedłem do pokoju, gdzie ze złością rzuciłem poduszkę w kąt.
Potem byłem na siebie zły, bo musiałem iść po tę poduszkę.
Rzuciłem się na łóżko i zacząłem przeglądać listy od Hermiony, by się uspokoić. Rzeczywiście się udało.
Nagle pomyślałem sobie, że Hermiona na pewno nie pochwaliłaby tego, jak odezwałem się do pani Minokus.
Postanowiłem się przespać.
Śniło mi się, że stoi przede mną tłum wszystkich z Dumstrangu. Wrzeszczeli na siebie i kłócili się o prawie wszystko.
Ja wtedy krzyknąłem:
-Uspokójcie się! To, że macie zły humor, nie oznacza, że możecie być aż tak chamscy.
Nagle po tej wypowiedzi poczułem, że się czerwienię.
Przecież ja też taki byłem, nawet w stosunku do nauczycieli. Cały tłum spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nagle Jordan wykrzyknął:
-Och, więc mamy brać przykład z ciebie, Wiktor?
Wtedy sen się skończył.
Obudziłem się zlany potem. Spojrzałem na zegarek: była 14-ta, a o 15-tej kończymy dzisiaj lekcje.
Pobiegłem na błonia. Zacząłem od tego, że pod każdym oknem moich kolegów, którym popsułem dzień, narysowałem kwiatka z napisem:
„Przepraszam. Byłem świnią. Od Wiktora.” Spojrzałem na napis z zadowoleniem, mimo to postanowiłem och również przeprosić, bo taki napis nie wystarczy.
Potem poszedłem zerwać parę kolorowych kwiatów, by wręczyć je pani Minokus.
Nagle usłyszałem głośny ryk smoka (u nas to dzwonek) i z zamku wylały się tłumy uczniaków, głównie „maluchów”.
Pobiegłem do pokoju z nadzieją, że tam spotkam całą trójkę moich przyjaciół. Udało się, gdy tylko wszedłem do pokoju, spojrzeli na mnie z niechęcią. Zacząłem niepewnie.
-No...Bo wiecie...Ja tego...Ja bym chciał...
-Czego byś znowu chciał?- zapytali ostrym tonem.
-Ja bym chciał...Was przeprosić za wszystko, co wam dzisiaj zrobiłem-wybąknąłem i spojrzałem na nich.
Twarze im złagodniały i spojrzeli na siebie z uśmiechem. Wybaczyli mi.
Uściskaliśmy się przyjacielsko, a potem zaproponowali, byśmy poszli na lodowiec.
-Ja do was dołączę, ok? Muszę jeszcze coś załatwić...
Spojrzeli na mnie ze zrozumieniem i tylko krzyknęli:
-Dołącz szybko!
Jednym ruchem chwyciłem w rękę kwiaty i pobiegłem do pani Minokus. Gdy dobiegłem zdyszany, klasa była jeszcze otwarta.
Przełknąłem głośno ślinę i cicho otworzyłem drzwi.
-Och, to ty,. Krum- powiedziała znudzonym głosem.
-Ja chciałem panią przeprosić...Tak naprawdę nie uważam tak o pani lekcjach. Ja...Ja byłem bezczelny.-powiedziałem, bojąc się odpowiedzi. Wcale nie kłamałem o jej lekcjach. Gdy byłem wściekły, wszystko wydawało się być takie głupie i nudne, nawet to, co zazwyczaj uważam za ciekawe. Może te lekcje nie są super ciekawe, ale nie są aż tak złe.
Pani Minokus spojrzała na mnie z uśmiechem. Nie trzymała długo urazy. Wręczyłem jej kwiaty, a ona powiedziała miło:
-Na następną lekcję się nie spóźnij, dobrze? Będzie ciekawy temat: bunt Goblinów w XIX wieku.
Kiwnąłem głową, uśmiechnąłem się i wyszedłem z klasy. Za drzwiami odetchnąłem z ulgą. A chwilę potem przypomniałem sobie ostatnie słowa pani Minokus o następnym temacie lekcji i cicho jęknąłem. To strasznie nudny temat. Ale zaraz siebie skarciłem i pobiegłem szybko na lodowiec do kumpli. Ponieważ my chyba jako jedyna szkoła mamy mały barek, od razu pobiegłem w tym kierunku, bo wiedziałem, że kto, jak kto, ale oni na pewno poszli na piwo kremowe. Dobrze pomyślałem, bo siedzieli, pijąc, i spoglądali na dziewczyny siedzące na lodowcu. Spojrzałem na nich z rozbawieniem. Oni zauważyli mnie i pokiwali ręką.
Dołączyłem do nich i również zamówiłem sobie piwko kremowe. Po chwili gadałem z nimi jak najęty. Nagle pani naszego pubu powiedziała, że mamy iść spać. Chłpacy już protestowali, ale ja do nich mruknąłem:
-Dajcie spokój. I tak zrobimy balangę w pokoju.
Ta odpowiedź ich wyraźnie ożywiła i pani była zdziwiona, że tak szybko i grzecznie się zwinęli. Aż ledwo mogłem ich dogonić, tak pędzili do p[okoju. Wzięli sobie moje słowa do serca. balanga była, może nie taka jak po wygranej, al żarcie też było dobre i ogólnie balanga się udała. W końcu przyszła pani Hogwal, nasza opiekunka, i powiedziała, żebyśmy już szli do łóżek, bo była 2:00. Powlekliśmy się do łóżek.
Leżąc w lóżku, pomyśłaem sobie, jakich to ja mam wiernych przyjaciół i jacy są wyrozumiali nauczyciele, w tym pani Minokus.
Od tego czasu panowałem nad swoim humorkiem, koledzy byli dla mnie najważniejsi, a na dodatek polubiłem pani Minokus i jej lekcje ( w miarę możliwości :P)

[ 3 komentarze ]


 
Mecz Quiddicha...
Dodał Wiktor Krum Piątek, 22 Lutego, 2008, 16:25

Obudziłem się zaspany. Nagle wróciło do mnie wspomnienie przedwczorajszego dnia, kiedy był bal...Hermiona musiała wrócić do Hogwartu, bo kończyły jej się ferie. Z rozmarzeniem przypominałem sobie jej wygląd...Ale nie, nie mogę teraz o tym myśleć, za godzinę przecież jest mecz quiddicha...- oderwałem się od cudownych myśli. W minutę się przebrałem i pobiegłem na śniadanie. Nagle spojrzałem na Jordana i aż się zachłysnąłem moją owsianką, bo Jordan patrzył na mnie jak na karalucha. Postanowiłem się nim nie przejmować. Szybko wsunąłem owsiankę, doczytałem do końca gazetę i pobiegłem do pokoju po moją Błyskawicę. Podobno Harry Potter też ją ma...Jest całkiem niezły. Mógłby jeszcze popracować nad..., a zresztą za bardzo się chwalę. Nagle spojrzałem za siebie i się przeraziłem: za mną szła grupa rozchichotanych i bardzo mało inteligentnych dziewczyn, patrzących na mnie z uwielbieniem. Jedna nawet próbowała namówić mnie do zjedzenia owsianki, do której dolała niezbyt skrycie Eliksir Miłosny. Zacząłem biec, a one poleciały za mną. Gwałtownie skręciłem w kierunku toalety, a te kretynki pobiegły prosto. Nagle spotkałem Digela, mojego przyjaciela. Jest strasznie gadatliwy i szybko gada, więc w pięć minut dowiedziałem się wszystkich nowinek i plotek ze szkoły i opowiedział mi, co robił na balu.
W końcu musiałem mu przerwać, bo on chyba nie miał takiego zamiaru. Z niechęcią zamilkł i przebrał się w szaty Quiddicha. Czułem, że znów mam tremę. Pocieszyłem się, że nie gram aż tak źle, (ale jestem skromny:P), a poza tym drużyna Jordana ma teraz kiepskich zawodników. Okazało się, że dzisiaj komentuje nie kto inny niż Karkarow. Mam nadzieję, że będzie uczciwy...
Nagle rozległ się odgłos gwizdka i wszyscy poderwali się do góry. Szukającym w przeciwnej drużynie był Jordan...Niestety jest całkiem dobry... Nagle zapatrzyłem się na Digela, który właśnie był przy bramce z kaflem w ręku...Nagle usłyszałem krzyk Jordana, szukającego przeciwników i zarazem mojego jedynego i największego wroga w całej szkole.
-Hej, Krum, co jest, zapomniałeś, co to znicz?- zaśmiał się wrednie ze swojego dość dennego dowcipu.
Postanowiłem olać drania i udałem, że się rozglądam. Nagle poleciałem ostro w dół, wyciągając rękę. Jordan z przeciwnej strony również poleciał w dół. Prawie byśmy się zderzyli, ale o to właśnie mi chodziło, dlatego też szybko poderwałem miotłę w górę, a Jordan z głuchym łoskotem upadł na ziemię, przy czym porządnie przeorał ziemię nogami. Wiele zapamiętałem z Pucharu Quiddicha.
Ja w tym czasie rozglądałem się za zniczem. Nagle go zobaczyłem: był tuż nad głową Digela. Gdy tylko wszyscy wrócili do gry, ja poszybowałem moją błyskawicą w kierunku Digela.
-Pochyl głowę- syknąłem.-No dalej, proszę!
Digel to fajny kumpel. Nie czekając na wyjaśnienia, od razu schylił głowę i obserwował ciąg dalszy. A wiele nie miał od obserwowania: po prostu złapałem znicz i wygraliśmy 200 do 120. Nie można nam było niczego zarzucić. Po prostu wygraliśmy...
Chłopacy mnie podnieśli i zanieśli do szatni, wołając chórem:
-Wygraliśmy, ha, wygraliśmy! Wygraliśmy, ha, wygraliśmy!
Czułem się strasznie szczęśliwy i podniecony wygraną, a niektórym z mojej drużyny (jestem kapitanem) poleciała krew z nosa albo dostali gorączki. Szybko się przebrałem i poleciałem do pokoju, gdzie już czekała na mnie balanga i mnóstwo żarcia...Uwielbiam to...
Bawiliśmy się do późnej nocy. Niektórzy tańczyli, inni wrzeszczeli, a inni się po prostu objadali.
Koło trzeciej nad ranem przyszła pani Hogwal, nauczycielka zielarstwa i zarazem nasza opiekunka, która powiedziała:
-Bardzo się cieszę z waszej wygranej, ale to nie jest powód do nie spania!
- Jak to nie jest?!- byliśmy oburzeni.
Profesor Hogwal spojrzała na nas z rozbawieniem.
-Oczywiście, wiem, że jesteście bardzo szczęśliwi z wygranej, ale czy moglibyście już się położyć spać, bo po pierwsze, jutro chcę was widzieć o ósmej rano PUNKTUALNIE na lekcji zielarstwa, a po drugie, innie nie mogą przez was spać. Tak więc położycie się
spać?- spytała z nadzieją.
-Nieee!- krzyknęliśmy hardo.
-A więc powiem inaczej: marsz do łóżek!- chyba się lekko zdenerwowała.
Zrezygnowani powlekliśmy się do łóżek. Ten dzień był po prostu super.

[ 6 komentarze ]


« 1 3 4 5 6 7 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki