Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Parvati Patil!
Do 17 lutego 2008 pamiętnikiem opiekowała się Domcik4
Pamiętnikiem do 15 lutego 2007 opiekowała się Scarlet

  41. Inne spojrzenie na życie.
Dodał Wiktor Krum Piątek, 09 Stycznia;, 2009, 17:06

Drodzy czytelnicy, oto pierwsza notka w roku 2009. Wybaczcie, że ze sporą przerwą, ale najpierw byłam bez Internetu, potem zaś była zmiana serwera. Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis się spodoba.
Pozdrawiam,
Parvati:*
Sam nie wiedziałem, jak długo biegłem przed siebie, rozgoryczony, roztrzęsiony i rozczarowany ludzką niegodziwością. Czułem się tak, jakby ktoś wbił w moje serce ogromny, ostry i żądny krwi sztylet, który zapadł tak głęboko we mnie, że nawet nie próbowałem go wyciągnąć. Nie panowałem nad sobą, nie dbałem już o nic poza tym, by nie przestawać biec. Chciałem wyładować swoje emocje, wyżyć się, choć i tak zdawałem sobie sprawę z tego, iż jest to bezsensowne. Nic nie potrafi uleczyć zranionej duszy, która po wielu przejściach znalazła oparcie u kogoś, kogo obdarzyła zaufaniem do tego stopnia, że nie zauważyła jego prawdziwego oblicza. Nie bolało mnie nawet aż tak bardzo samo zachowanie Missel, a bardziej to, jak bardzo się na niej zawiodłem. Sądziłem, że jest dziewczyną inną od wszystkich innych, jakie znam- łagodną, elegancką, godną zaufania i przyjaźni, tymczasem okazała się zwykłą- jak można by to potocznie ująć- jędzą, która wabi ludzkie serca po to, by potem z mściwą satysfakcją złamać je bezlitośnie i bezpowrotnie. Nie ma nic gorszego na tym twardym świecie od zaufania, które zostało brutalnie przerwane, i to w sposób tak okrutny. Nie pomagały łzy, które na próżno wylewałem pomimo tego, że normalnie tego nie robię, bo nie pozwala mi na to życie codzienne (czyli Quiddich, życie twarde i zobowiązujące), nie dawał ukojenia również ciężki i męczący bieg, ani ból fizyczny, spowodowany częstymi upadkami. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nic mi nie pomoże, że tak naprawdę ukojenie przyniosłaby rozmowa z kimś, kto pocieszyłby mnie lub zwyczajnie, twardo postawił na nogi. Niestety, nie miałem z kim tego przegadać. Digel był na próbie do Jasełek szkolnych, Sonia na kółku z transmutacji, reszta chłopaków udała się do Bagdolu po przedwczesne zakupy na Mikołajki, z Hermioną zaś przyjaźnie nie rozmawiałem od kilku miesięcy. Znużony biegiem, emocjami i ostatnimi przeżyciami, przysiadłem na pobliskiej ławce, znajdującej się w parku i ciężko oparłem głowę. Byłem spocony, mokry od padającego deszczu i wielu przelanych łez. Miałem serdecznie dość ciągłych rozczarowań na ludzi, bolało mnie najbardziej to, że zaledwie otworzyłem przed kimś drzwi do mojego serca, on zamykał je z głośnym trzaskiem i zadowoloną miną. Wściekły na wszystko, co żyje, mruknąłem do siebie z nieukrywaną goryczą:
- Najlepiej byłoby nikomu nie ufać...Przynajmniej nikt by mnie nie mógł zranić...
-Tak sądzisz?- Niespodziewanie zapytał czyjś głos.
Oniemiały, podniosłem wzrok i ujrzałem przed sobą...centaura. Prawdziwego centaura! Siląc się na spokój i opanowanie emocji, bąknąłem nieśmiało:
-No...Byłoby praktyczniej...A...Wybacz, że się o to spytam, ale skąd się tu wziąłeś?
W tym momencie na twarzy centaura przebiegł cień złości, ale oblicze jego rozpogodziło się po długim i badawczym przyglądaniu się mojej osobie. Po jakimś czasie syknął cicho:
-Ludzie, przez swoją arogancję i pyszałkowatość, zapominają o wszystkim, co nie dotyczy ich własnego nosa! Oto powód, dla którego nie wiesz nawet o tym, że w okolicach Durmstrangu mieszkają i żyją stworzenia tak godne i szlachetne jak centaury!
Dopiero, gdy po moich krótkich przeprosinach centaur spojrzał na mnie, zauważył, że jestem nie w sosie. Rzucił jednak tylko krótką uwagę:
-Chyba cię coś przygnębiło, prawda, chłopcze?
Widząc, że milczę, rzekł łagodnie:
-W życiu nie wszystko się udaje, musisz to zrozumieć. Zawsze najłatwiej jest zwalić na kogoś swoje nieudane czyny. Często zbyt rozczulamy się nad własnym bólem fizycznym lub psychicznym i nie zdajemy sobie sprawy, że dla niektórych nasze cierpienie jest błahostką w porównaniu do ich bólu. Dopóki wy, ludzie, tego nie zrozumiecie, dopóty boleć was będzie wszystko, co was dotyczy i przebiega niedokładnie po waszej myśli. Wiedz tylko, chłopcze, że taki tok myślenia wyłącznie o nas samych i naszych problemach prowadzi do zgubnej drogi.
Po słowach centaura zapanował we mnie dziwny przełom. Spojrzałem na moją historię z Missel i spróbowałem zerknąć na nią z innego punktu widzenia. Pomyślałem, że to ja pierwszy ją zraniłem po tym wszystkim, co przeżyła. I choć pokazała zupełnie inną twarz niźli poprzednio, sama sobie zniszczyła to, co starała się odbudować. Skoro jest taka, to jej sprawa. Niech robi ze swoim życiem, co się jej tylko podoba. Ale i ja nie powinienem był tak reagować.
Po długiej ciszy mądry centaur ciągnął dalej:
-Wy, ludzie, patrzycie na życie tylko do przodu. Planujecie przyszłość, a nie dbacie o codzienność. Jako że jestem centaurem, znam przyszłość ludzi, tak samo jak i twoją, Wiktorze Krumie. I uwierz mi, w przyszłości czekają cię dużo bardziej mroczne rzeczy i gorsze psychiczne cierpienia, niźli dzisiejsze. Zacznij spoglądać na życie inaczej i dbaj o przyjaźń, bo magazynów z przyjaciółmi nie ma i to co stracisz, nigdy już nie odzyskasz...

[ 12 komentarze ]


 
40. Zupełnie inna Missel.
Dodał Wiktor Krum Poniedziałek, 15 Grudnia, 2008, 20:27

Drodzy Czytelnicy! Przede wszystkim chciałam najserdeczniej podziękować ZKP za przyznanie pamiętnikowi Wiktora Kruma II miejsca w konkursie na pamiętnik listopada. Jest to dla mnie ogromna radość i nieopisany zaszczyt! Naprawdę, bardzo dziękuję!
Chciałabym również opisać tę ważną dla mnie chwilę, jako że jest to moja pierwsza Gwiazdka z Wiktorem Krumem. Za dwa miesiące minie rok, odkąd przejęłam ten pamiętnik. Chcę Wam powiedzieć, jak bardzo jestem Wam wdzięczna za wszystkie komentarze pod notkami, które pomagają krytyką i mobilizują pochwałami. Minął zaledwie niecały rok, a juz czuję, że nigdy nie będę w stanie porzucić ten pamiętnik. Jestem ogromnie z nim związana oraz z Wami, kochanymi komentującymi, którzy od tak dawna wspierają mnie i mobilizują mnie swoimi długimi komentarzami. Dziękuję Wam bardzo!
Jednocześnie, jako że jest to ostatnia notka w tym roku, chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia na Gwiazdkę: spełnienia marzeń, samych uśmiechów, zdrowia i jak najwięcej radości! Dziękuję Wam za to, że mogę spędzić razem z Wami i z tym pamiętnikiem tę Gwiazdkę!
Bardzo proszę Was również o cierpliwość, ponieważ na następną notkę musicie poczekać około 2.5 tygodnia, ponieważ nie będę miała dostępu do internetu...
Bardzo proszę o wyrozumiałość!
A tymczasem zapraszam na nową notkę, ostatnią w roku 2008:
***
Kiedy myślodsiewnia odrzuciła mnie z powrotem do teraźniejszego świata, w głowie czułem chaos i nie mogłem ogarnąć mych myśli. Kiedy minęła długa, krępująca cisza wreszcie poczułem, że myśli w głowie powoli zaczynają się układać i umysł stał się jaśniejszy. Zrozumiałem, jak wielkim draniem okazałem się w całej historii z Missel, choć i ona nie była bez winy. Żałowałem swoich nieprzemyślanych słów, a także żenujących drwin i szyderstwa. Dopiero teraz światło dzienne wskazało na moją głupotę i szczerze jej żałowałem. Nie pomagała myśl, że ona także nie była idealna. Zraniłem ją, pomimo że posiada wystarczająco problemów życiowych. Współczułem jej dzieciństwu, bez żadnej rodziny, miłości czy nawet odrobiny czułości ze strony innych. Chociaż mnie też było ciężko po stracie ojca, miałem po nim chociażby wspomnienia- w końcu miałem go aż do 14 roku życia. Tymczasem los dla Missel było o wiele, wiele okrutniejszy i bezlitosny- straciła najbliższych w wieku kilku lat, czy nawet miesięcy. Dopiero po obejrzeniu wspomnień jakiejś osoby zrozumiałem, jak bardzo dużego pecha w życiu miała mała, niewinna i bezbronna dziewczynka. Zobaczyłem, jak wiele w naszym życiu zależy od tak zwanego przypadku, i ciężko zrobiło mi się na myśl, że równie dobrze to ja mogłem być na jej miejscu. Zastanawiałem się, czy los, który wybrała, czyli samotne, dalekie od życia innych nastolatek życie, jest lepszy od sierocińca. Tam przynajmniej nie jest tak pusto, pomyślałem. Zastanawiałem się, czy to okrutne dzieciństwo miało wpływ na jej samotne uosobienie, czy raczej od początku była typem odludka.
Kiedy ja rozmyślałem, próbując ułożyć wszystkie puzzle do układanki w mojej głowie z myśli i wspomnień, czułem na sobie wyczekujące i jakby lekko zdenerwowany moją reakcją spojrzenie Sonii. Bałem się, że dostrzegę w jej oczach iskierkę wyrzutu z jej strony na moje nierozsądne i brutalne, mówiąc szczerze, zachowanie. Ale myliłem się, jak się okazało, gdy zerknąłem na nią z lekko wyzywającym wzrokiem. Jej twarz wyrażała głębokie zamyślenie i poruszenie, choć starała się to ukryć, jednak bez powodzenia. Każdy by zauważył, że jest zdenerwowana i z napięciem oczekuje moich słów. Nie zamierzałem dłużej ukrywać swoich uczuć, bo byłem zbyt zmęczony nadmiarem przeżyć i burzą emocji, by się nimi z kimś nie podzielić. Starając się mieć twarz jak najbardziej kamienną i bez wyrazu, mruknąłem z zażenowaniem:
-Nie sądziłem, że miała tak ciężkie dzieciństwo...
W zmęczonych oczach Sonii pojawił się błysk ożywienia. Najwyraźniej była zadowolona z efektu jej pracy. Pokiwała głową i bąknęła nieśmiało:
-Tak...A czy nie sądzisz, że mógłbyś ją może...Ewentualnie...W ostateczności...No...Przeprosić?- wypaliła w końcu, czerwieniąc się gwałtownie.
Na początku obudził się na nowo we mnie gniew i myśl, że w życiu tego nie zrobię. Nie po tym, jak zraniła mnie i była taka....wredna. Lecz po chwili badawczego przyjrzenia się Sonii i jej purpurowej już teraz twarzy zrozumiałem, że nie była to prośba bezsensowna i bezpodstawna. Po chwili zastanowienia niechętnie, co prawda, ale zawsze, zgodziłem się i odburknąłem bez zapału:
-No dobra...Ale to ostatni raz!- krzyknąłem ostrzegawczo i wybiegłem z pokoju, a kiedy zamykałem drzwi, usłyszałem chichot Sonii.
Dopiero kiedy opuściłem dormitorium przypomniałem sobie o tym, że nie wiem przecież, gdzie Missel może się teraz znajdować. Długo się namyślałem i w kiedy doszedłem do wniosku, że może być w bibliotece, natychmiast się tam udałem. Lecz mocno się rozczarowałem, bo Missel tam nie było. Szukałem więc na przeróżnych kółkach dodatkowych, w lochach, wieży Durmstrangu a nawet na błoniach. Lecz nigdzie jej nie znalazłem. Zrezygnowany, przemęczony i wściekły na siebie, że dałem się namówić Sonii, ruszyłem w kierunku dormitorium. Już miałem wejść na schody prowadzące do dormitorium, gdy usłyszałem czyjś perlisty śmiech. Bez trudu poznałem, że jest tu głos Missel.
Początkowe zdziwienie zaparło mi dech w piersiach. Przecież dopiero, co doprowadziłem ją do łez...Poza tym nie był to jej naturalny śmiech- był to chichot słodkiej dziewuszki, który irytował i nadal irytuje mnie w tych „rozchichotanych idiotkach”, jak to kiedyś ujmowałem, gdy jeszcze chodziły za mną, prosząc o autografy. Nigdy nie sądziłem, że Missel może również taka być. Że również potrafi być taką słodką, różowiutką laleczką, której jedynym problemem jest pryszcz na nosie czy dobranie koloru szminki do bluzki. Nie po tym, co dopiero ujrzałem- tragedię dzieciństwa Missel, jej bolesnych wspomnień i całkowitym braku miłości. Pomyślałem, że jeśli jest to rzeczywiście Missel, to Sonia najwyraźniej myliła się co do niej. Myśli te latały w mojej głowie niczym chmara szumiących pszczół w ulu. Nie zamierzałem dalej trzymać się w niepewności i ciekawość wzięła u mnie górą.
Podchodząc na palcach do drzwi, cichutko niczym myszka uchyliłem delikatnie drzwi, próbując zerknąć przez szparkę w klamce. Ponieważ była za mała, zakląłem cicho pod nosem i drżącymi rękoma z przejęcia uchyliłem drzwi jeszcze mocniej. Wetknąłem nieśmiało głowę u widok, który ujrzałem, zamroził mi krew w żyłach, odmroził i z powrotem zamroził, bo zwykłe „zamroził” nie wystarczy do określenia tego, co działo się wewnątrz mnie. Burza uczuć, wściekły ryk i nie do opisania rozczarowanie osobą Missel były przerażające. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Jakaś wielka, metalowa, lodowata i niesamowicie silna ręka chwyciła mnie głęboko wewnątrz mnie i nie chciała puścić. Widok ten był zbyt okropny, bym mógł na niego patrzeć. Nie przez zazdrość, a przez jakie takie poczucie solidarności. Otóż, widziałem właśnie, jak po godzinie po zerwaniu (czy czymś w tym rodzaju) Missel całuje się z Jordanem.
Krew we mnie wrzała, uczucia buzowały, a głowa pękała z rozczarowania i bólu. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. Nie chodziło mi o zazdrość, bo choć żałowałem z początku Missel, nic już do niej nie czułem. Niektórych rzeczy, chociaż się komuś przebacza, się nie zapomina. Lecz nigdy nie sądziłem, że jej charakter jest taki...No...Głupio dziewczęcy. Że potrafi tak się zachować, nie ma żadnych skrupułów ani głębszego sumienia. Po prostu chodzi z tym, kto popadnie. To nie może być prawda! To uparte stwierdzenie powtarzałem sobie kilkanaście razy w duszy ze złością, że dałem się tak nabrać Missel. Sonia również jej uwierzyła. Obydwoje byliśmy tacy głupi. Po raz pierwszy powiedzenia „Nadzieja matką głupich” wydawało mi się sensowne. Ale czy to w ogóle możliwe, że młoda dziewczyna z domu dziecka, wychowywana bez żadnej czułości ze strony dorosłych, w biedzie, niedostatku i tęsknocie za odrobiną uczucia i rodziną, mogła być taka? Nic mi nie pasowało, wszystko zdawało mi się ze sobą sprzeczne. Dłużej nie wytrzymałem. Z hukiem otworzyłem drzwi i waląc kretyna, wycedziłem z jadowitością w głosie:
-Ojej, w takim razie...Cóż, nie będę wam przeszkadzał...
Z mściwą satysfakcją przyglądałem się czerwieniącej się i niezmiernie zdziwionej twarzy Missel, a po chwili już nawet przerażonej.
Natomiast Jordan aż promieniował zadowoleniem z takiego obrotu sprawy i z szyderczym uśmiechem spoglądał na mnie złośliwym wzrokiem, wyraźnie mnie prowokując. Postanowiłem go zignorować i skupiłem się na Missel. Napawałem się wręcz jej wstydem i nieukrywanym strachem. Nagle mój wzrok padł na przedmiot trzymany w ręku Missel i moja twarz pokryła się czystą wściekłością. Było to bowiem moje ruchome zdjęcie, przedarte na pół z wielkim szyldem: Krum idiotą.
Tego było już po prostu za wiele. Wybiegłem z tej pustej klasy, roztrzęsiony i rozczarowany ludzką niegodziwością.

[ 9 komentarze ]


 
39. Przeniesienie w czasie
Dodał Wiktor Krum Niedziela, 30 Listopada, 2008, 16:10

Witam wszystkich serdecznie! Notka dość późno, ponieważ nie miałam dostępu do komputera dłuższego niż na 10 minut i to tylko wtedy, kiedy rodzice nie patrzyli ;-P Mam nadzieję, że notka się spodoba.
Pozdrawiam wszystkich i gorąco dziękuję za wszystkie komentarze
Parvati:*

Zamarłem, słysząc jej słowa. Szyderczy uśmiech, który pojawił się na wzmiankę o problemach dziewczyn typu koloru szminki, zrzedł natychmiastowo, a zamiast niego zastygłem w zdziwieniu i osłupieniu, nie mogąc uwierzyć w to, co mi powiedziała Sonia. Nagle poczułem nagły żal, ogarniający mnie z każdą chwilą coraz mocniej. Nie mogłem przyjąć tej myśli do siebie, po prostu nie mogłem! Może zabrzmi to głupio, ale fakt, że Missel jest w pewnym sensie poszkodowana, nie pozwalał mi na naśmiewanie się z niej po kłótni. Wyrozumienie i litość zagłębiały się w moje serce coraz mocniej i mocniej, i wciąż spotykały zamknięte drzwi, niedopuszczające ich zupełnie do środka. Nie chciałem przyjąć tej myśli do siebie, bolała a zarazem sprawiała niemiłą, mściwą satysfakcję, nie wiedzieć, dlaczego. Sam nie byłem w stanie zrozumieć tej niemej walki, toczącej się we mnie w tej pełnej napięcia a zarazem wahania chwili. Czułem na sobie wyczekujące spojrzenie Sonii, już chciałem jej rzucić, że kłamie. Sądziłem, że pozwoli mi to oddalić się od problemu, wyprzeć się go, porzucić. Lecz kiedy po chwili uniosłem na ułamek sekundy głowę i zobaczyłem w oczach Sonii w pewnym sensie iskierkę współczucia i cichej prośby, zaniechałem tego czynu. Zdałem sobie sprawę, że jest to całkowicie bezsensowne. Krótkie i brutalnie szybko wypowiedziane słowa Sonii wbijały mi się z każdą chwilą mocniej niczym szpilki, raniące nie ciało, lecz myśli i uczucia. W głowie szumiał mi zamęt, zaś w sercu lodowatą barierkę, ostatkami sił broniącą się przed tymi wszystkimi słowami, które tak nagle i mocno uderzały we mnie bez mojej zgody czy pozwolenia. Bałem się spojrzeć głębiej na Sonię w obawie, że ujrzę w jej oczach wyrzut na te wszystkie niemiłe teksty w stronę i tak już w pewnym sensie skrzywdzonej przez los, samotnej i zamkniętej w sobie Missel. Ogarnęło mnie przez chwilę nagłe znużenie, głowa zaczynała boleć od nawału myśli i problemów. Po raz pierwszy w życiu poczułem, że niczego tak bardzo nie chciałem, jak jakiegoś przeniesienia się w inne miejsce, które pozwoliłoby mi na oddalenie się choćby na kilka minut od tej najbardziej męczącej części problemów. Dopiero potem przeklinałem własną głupotę. Sonia jakby czytała w moich myślach- ni stąd, ni zowąd wyczarowała wielki kocioł, pełen niebiesko-srebrnej substancji, bulgoczącej w niej niemiłosiernie. Podniosłem oszołomiony wzrok na Sonię, ona jednak uśmiechnęła się tylko lekko i gestem nakazała milczenie. Spuściłem więc wzrok z niej i z niepokojem i jakby obawą począłem przyglądać się jeszcze dokładniej dziwnej rzeczy, leżącej na stole obok mnie. W końcu, po kilkunastu minutach ciszy, spytałem:
-Jak to możliwie, że niepełnoletnia czarownica mieszka samotnie?
Sonia w odpowiedzi posłała mi zirytowane spojrzenie i, siląc się na cierpliwość, odrzekła:
-Widzisz, kiedyś, gdy mała Missel…A zresztą- zobaczysz!
-Co?- krzyknąłem, widząc że Sonia chwyta mnie za rękę i ciągnie do dziwnego kotła..- W życiu się nie zgodzę!- zaprzeczyłem głośno, lecz ona tylko mocniej popchnęła mnie. Na swoje wyjaśnienie rzuciła tylko zwięzło i sucho:
-Zaufaj mi, to ci wszystko pomoże zrozumieć!
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo już dziwna substancja przeniosła mnie do jakiegoś ponurego miejsca. Rozglądając się po pustej, zwykłej i szarej uliczce warknąłem do siebie samego:
-Nigdy nie ufać dziewczynom! To zdradliwie potworki!
Siląc się na spokój, postanowiłem dokładniej przyjrzeć się temu dziwnemu miejscu. Było to mała, zaniedbana i brudna uliczka, które najwyraźniej swoją obskurnością zrażało wszystkich ludzi do tego stopnia, że nie chcieli tu przychodzić. To by wyjaśniało fakt, iż stałem w tym miejscu zupełnie sam. Po chwilowym zaciekawieniu tym miasteczkiem przyszła nagła obawa. Bo rzeczywiście nie jest na najbezpieczniejszy sposób spędzania czasu- samotne włóczenie się bez śladu orientacji po podejrzanym miejscu. Przeklinając w duchu własną głupotę, że zaufałem Sonii, ruszyłem w nieznane, czyli prosto przed siebie. Stwierdziłem, że już nie może być gorzej i nic się nie stanie, jak rozejrzę się po okolicy. Już miałem zrobić pierwszy krok, gdy usłyszałem głośny tupot stóp. Zamarłem, wyczekując najgorszego. Lecz nic się nie stało- obok mnie przechodził jakiś starszy pan, z długą białą brodą, a obok niego dreptała wyniosła i z dumnie uniesioną głową kobieta. Wyraźnie dyskutowali na jakiś temat. Ponieważ nie wyglądali na podejrzane osoby, chciałem do nich podejść. Spytać się o drogę czy chociażby poprosić o pomoc. Podszedłem więc do nich i spytałem nieśmiało:
-Przepraszam, czy moglibyście mi państwo pomóc? Zgubiłem drogę...
Oni jednakże albo mnie nie usłyszeli, albo zwyczajnie zignorowali. Postanowiłem spróbować jeszcze raz i nie zrażony pierwszą próbą, powtórzyłem pytanie, tyle że głośniej i bardziej stanowczo. Wreszcie zniecierpliwiłem się i pełen gniewu na ludzką arogancję, krzyknąłem:
-Przepraszam, bardzo proszę o pomoc!
Kiedy zobaczyłem, że wciąż nie odpowiadają, zdenerwowałem się i dla całkowitego upewnienia się pociągnąłem staruszka za długą brodę. Nawet nie zareagował! Nie wiem, dlaczego, ale coś głęboko we mnie nakazało mi iść za nimi. Nie opierając się przeczuciu, ruszyłem za nimi. Szeptali coś bardzo cicho, ta wyniosła, wyprostowana kobieta nerwowo rozglądała się dookoła. Zdziwienie we mnie rosło, niepokój również, a mężczyźni wciąż niezmordowanie szli przed siebie. Sądziłem, że idziemy godzinę. Kiedy wreszcie staruszkowie się zatrzymali, zobaczyłem przed sobą jakiś wielki budynek, równie stary i zaniedbany, jak inne, tylko o wiele większy. Po krótkim wahaniu udali się wewnątrz niego, a ja wślizgnąłem się tuż za nimi. Już nawet nie próbowałem być cicho- zrozumiałem, że i tak mnie nie słyszą, albo naprawdę są strasznymi ignorantami. Urządzenie budynku było bardzo skromne. Wszędzie widniały szare i ledwie trzymające się ze starości meble, nie było żadnych obrazów, dywanów czy choćby firanek. Nic, tylko zakurzona szafa, komoda, prawie gasnąca świeca i biurko, za którym siedziała znużona kobieta. Lewą ręką podbierała wciąż opuszczającą się głowę, zaś prawą próbowała coś pisać. Kiedy zobaczyła staruszka i tę kobietę, pojawił się na jej twarzy lekki uśmiech i wstała. Przywitała się z nimi i rzekła:
-Państwo pewnie do Missel, prawda?
Kiedy to usłyszałem, zakrztusiłem się. Wtedy wdarła się we mnie przeraźliwa prawda- Missel już od małego mieszkała w tym obskurnym domu!
Tajemnicze osoby zdjęły kaptury i wtedy ich rozpoznałem- to Dumbledore i ta kobieta z Hogwartu, chyba McGonnagal!
-Tak, zgadza się- odrzekła surowym głosem McGonnagal, choć jedna nutka w jej głosie zdradziła, że jest bardzo zdenerwowana.
Wtedy kobieta zza biurka wstała i gestem wskazała na kręte schody. Ruszyliśmy za nią i po chwili dotarliśmy do drzwi jakiegoś pokoju. Pani zapukała i na smutne „proszę!” weszliśmy do niego. Wewnątrz na starym krześle siedziała chyba 11 letnia dziewczynka o smutnej twarzyczce i delikatnych rysach. Nawet bez poprzednio wymienionego imienia poznałbym, że jest to Missel.
Kiedy zobaczyła Dumbledore'a i McGonnagal wpierw się przeraziła, poczym ożywiła się i wskazała na prawie połamane łóżko, pokryte brudną kapą. Czarodzieje usiedli i pierwszy przemówił Dumbledore:
-Jesteś Missel, prawda?- spytał, a kiedy zobaczył nieśmiałe kiwnięcie głową, ciągnął dalej.- Zapewne nie wiesz, że jesteś czarodziejką.
Na twarzy dziewczynki pojawiło się niedowierzanie. Wstała i pomachała przecząco głową, ale Dumbledore potwierdził to, mówiąc:
-To jest prawda. Uwierz mi. Powiedz mi szczerze, Missel…-urwał i niemym spojrzeniem poprosił panią o wyjście, a ona natychmiast pojęła to i wyszła- czy podoba ci się w tym miejscu?
-Oczywiście, że nie, ale co mam zrobić?- szepnęła Missel z rozpaczą w głosie.
-Otóż widzisz, każdy czarodziej idzie do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Beaxbatoms lub Durmstrangu. Są to trzy szkoły uczące magii. Ty również do niej pójdziesz, jeśli zechcesz, oczywiście. Jest to szkoła z internatem.
Twarz Missel po raz pierwszy rozjaśnił uśmiech i z radością krzyknęła:
-Oczywiście, że chcę! Proszę, mogę?
Dumbledore uśmiechnął się, nawet surową twarz profesorki pokryło wzruszenie.
-Ależ oczywiście- odparł.- Ale są też wakacje.
Missel natychmiast zrzedła mina. Spytała z nadzieją, czy można w niej zostać nawet podczas lata.
-Niestety nie…- Pokręcił głową ze smutkiem Dumbledore.
-A czy mogłabym…-urwała, patrząc ze strachem na nauczycieli, lecz gdy zobaczyła ich zachęcające spojrzenia, dokończyła:- Czy mogłabym... zamieszkać sama?
Zapadło długie milczenie, profesor wyglądał na zakłopotanego. McGonnagal przyglądała się badawczo Missel, jakby chciała ją ocenić.
-To zależy od decyzji pani opiekunki, lecz jeśli potrafiłabyś i byłabyś rozsądna…
Twarz Missel wydłużyła się w napięciu…
-Mogłabyś. Obiecaj mi tylko, że nie wyjdzie to poza mnie, ciebie i twoją ciocię z sierocińca. Pójdziesz do Durmstrangu, czuję, że będzie ci dobrze. Hogwart jest już przepełniony, Beaxbatoms również.
Po długiej namowie pani od sierocińca, Missel wyszła z sierocińca z profesorami i swoimi rzeczami- czyli prawie pustą siatką. Ja natomiast z niesamowitą prędkością znalazłem się, oszołomiony, w teraźniejszości z jeszcze większym zamętem w głowie niż poprzednio.

[ 11 komentarze ]


 
38. Tajemnica Missel
Dodał Wiktor Krum Poniedziałek, 17 Listopada, 2008, 17:40

Już,już, dziewczyny!:) Cieszę się, że tak niecierpliwie wyczekujecie notki, bo to znaczy, że Wam się podoba:) Strasznie się z tego cieszę! Nowa notka już jest, mam nadzieję, że się spodoba:*
Buziaki!
Parvati:*

Patrzyłem, jak twarz Missel najpierw zastyga w osłupieniu, a potem pojawia się na niej cień zrozumienia, po czym wykrzywia się niepohamowaną złością. Coś głęboko we mnie wydało z siebie ryk satysfakcji, a potem poczułem dziwny żal. Przez chwilę żałowałem, że wypowiedziałem te nierozsądne słowa, lecz wszelkie wahania i rozterki prysły po chwili, gdy pomyślałem, że jak miałoby to się tak dalej ciągnąć w ten sposób, to...ech...Aż żal mówić. W końcu Missel wzięła głęboki oddech, spojrzała na mnie z lodowatą jadowitością i rzekła twardym i nieprzyjemnym głosem, tak dalekim od serdecznej, dawnej Missel i rzuciła:
-Więc żegnaj!- krzyknęła dramatycznie i z płaczem histeryczki odbiegła w kierunku zamku. Wtedy z niechęcią, co prawda, zerknąłem na profesor Hogwal- jej mina jak zwykle wyrażała złośliwość i ironię. Głosem pełnym mściwej satysfakcji rzekła przesadnie tragicznym głosem:
-Bardzo mi przykro, Wiktorze- ironicznie rzuciła, dając mi jednoznacznie do zrozumienia, że żywi dokładnie przeciwne uczucia. Zagryzłem wargę, powstrzymując się od niemiłego komentarza. Nie odpowiadając, odwróciłem się na pięcie i pobiegłem przed siebie, nie patrząc na nic. Czułem w sobie niepohamowany żal, a także dziwne kłucie w żołądku. Wydawało mi się, że wszystko, ale to wszystko legło w gruzach i dręczyła mnie bolesna pewność, że nie da się już tego naprawić. Z jednej strony byłem na siebie wściekły, zaś z drugiej czułem mściwą satysfakcję i miałem pewność, że dłużej tak czy owak bym nie wytrzymał. Nagle wspomnienie niedalekiej chwili powróciły ze zdwojoną siłą, a mnie zalała złość i wstyd, że zachowałem się jak kompletny kretyn. Przez chwilę nawet rozważałem myśl, czy nie cofnąć się i nie przeprosić Missel, ale gdy poważnie to wziąłem, gwałtownie się zaczerwieniłem i podniosłem wyniośle głowę. Po prostu na tę zwykłą, a zarazem niesamowicie krępującą czynność nie miałem godności, moja duma mi na to nie pozwalała, a tym bardziej to, że w głębi siebie wciąż czułem przeraźliwy żal, wstyd i udręczenie. Kiedy pomyślałem, że podczas moich przeprosin, niesłusznych zresztą, twarz Missel rozjaśniłaby by się w satysfakcjonującym i wręcz pogardliwym zadowoleniu, aż zagryzłem wargę, by ze złości nie kopnąć w pobliski słup. O nie, moi drodzy, co to, to nie. Zaślepiony złością i upokorzeniem nie zauważyłem, że niechcący z całej siły uderzyłem w pobliskie drzewo. Masując rozpaczliwie głowę, rozejrzałem się dookoła, czy nikt tego nie widział. Na szczęście park wciąż był pusty, pewnie dlatego, że godzina wciąż była raczej wczesna. Kiedy dotarłem w nieprzyjemnym bólu do dormitorium, zobaczyłem zaledwie kilka osób- część wciąż spało (w końcu to sobota), a reszta poszła na wcześniejsze śniadanie. W trochę lepszym humorze, ale tylko trochę, siadłem w moim ulubionym, wygodnym fotelu i zagłębiłem się w przemiłej lekturze pt.: Quiddich w Bułgarii i na całym świecie”. Od cudownego zapomnienia oderwał mnie mój najbliższy przyjaciel, Digel, krzycząc mi do ucha:
-Hej, Wiktor, może byś się zabrał za lekcje, co? Hogwal nie da ci spokoju, uwierz mi, bracie!
Rzuciłem mu mordercze spojrzenie, a on, złośliwie chichocząc, udał się na śniadanie. Najpierw w duchu rzucałem obelgi pod jego adresem, a potem rozważyłem jego słowa. Digel nigdy nie był kujonem, ani nawet dobrym uczniem- jest po prostu leniwym szczurem, jeśli mam być szczery. Niemniej jednak nawet on to zauważył, że ostatnio całkowicie opuściłem się w nauce. Zaniedbałem ją do tego stopnia, że profesor Hogwal, nauczycielka Logiki Magii a zarazem dyrektorka Durmstrangu, codziennie się nade mną znęcała, to na śniadaniu, to na lekcji, głośno komentując wszystko, co robię, chyba że była to nauka. Ostatnio jednak jej nie było. Przez zaciśnięte zęby przyznając niechętnie rację, chwyciłem bez zapały podręczniki i ze znużeniem począłem czytać pierwsze linijki. Jednakże litery zamazywały mi się, zdania gubiły się i chowały, a ja nic nie rozumiałem z czytanego tekstu. Po prostu problemy mnie przerastały, jak również zmęczenie spowodowane dzisiejszymi rannymi przeżyciami. Kiedy z ulgą poddałem się i odłożyłem książkę, zobaczyłem, że pochyla się nade mną koleżanka z naszego domu, Sonia. Widząc jej zmartwione i zdziwione spojrzenie, mruknąłem cicho, machając niedbale ręką na znak, że nic mi nie jest:
-Nie przejmuj się...A właściwie, dlaczego tak patrzysz? – Zdałem sobie sprawę, że Sonia nic nie wie o moich problemach. Ona jednakże szybko zaprzeczyła mi krótkim przekręceniem głowy i smutno oraz cierpliwie uśmiechnęła się leciutko.
-Widziałam ciebie i Missel...W parku...
Z westchnieniem oparłem się o fotel, czując nagły przypływ znużenia. Nie chciałem wracać do przykrych wspomnień. Zmuszając się do spojrzenia Sonii w oczy, burknąłem:
-To nic takiego...Nie trudź się.
-Wcale nie!- głośno zaprzeczyła.- W końcu to ważne...Widzisz, znam Missel od lat. Zawsze próbowałam się z nią zaprzyjaźnić, ona jednak zawsze odpychała mnie na wszelkie sposoby...Pomimo tego, że nigdy nie udało mi się nawiązać z nią bliższej przyjaźni, wiedziałam swoje. Ona naprawdę ma problemy, trzeba to zrozumieć...
Wtedy zmarszczyłem z powątpieniem brwi.
-Jakie? Nie potrafi dobrać sobie koloru szminki czy co?
Sonia z trudem powstrzymała się od gwałtownego spojrzenia w sufit. Zadowoliła się jedynie cichym „ach, ci chłopcy” i cierpliwie rzekła:
-Widzisz, ona nie ma rodziców! Mieszka zupełnie sama, nie ma nikogo na tym świecie...

[ 15 komentarze ]


 
Niespodziewane spotkanie
Dodał Wiktor Krum Piątek, 07 Listopada, 2008, 20:24

Kochani, dziękuję za wszystkie komentarze, notka pojawia się teraz pomimo, że napisałam ją dużo wcześniej, ponieważ wciąż coś poprawiałam:) Mam nadzieję, że obecna wersja się spodoba:) Buziaki!
***
Rano obudziły mnie dudniące o szyby wielkie krople deszczu.. Powoli otworzyłem oczy, rozkoszując się tą rytmiką i harmonią, panującą wokoło mnie. Moi koledzy jeszcze smacznie spali, chrapiąc przy tym niemiłosiernie. Czułem się tak szczęśliwy, syty życia i myślałem, że nic nie może przerwać mojego cudownego nastroju. Myliłem się jednakże, bo z chwilą, gdy wróciły do mnie wspomnienia wczorajszego upokarzającego dnia, mój wspaniały nastrój prysł jak bańka mydlana. Gwałtownie odchyliłem kołdrę, próbując tym brutalnym gestem zatrzeć wszystkie niemiłe chwile. Niestety, próba ta okazała się bezsensowna, ponieważ poczułem się jeszcze gorzej. Wstałem więc cicho, prawie że bezszelestnie postawiłem stopy na miękkim, puszystym dywanie i spojrzałem w okno, zamyślony. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem wczoraj wieczorem, czy aby na pewno trzeba było tak postąpić. Mam jednak to po mamie, że łatwo nie zapominam cudzych krzywd wobec mnie i kiedy tylko przypomniałem sobie pogardliwe słowa Hermiony i mściwe uśmieszki Rona, poczułem powracający z dwukrotnie większą siłą gniew. Pragnąc przytłumić go w jakikolwiek sposób, ze złością chwyciłem ubrania i poszedłem do łazienki przebrać się. Przez ponury i przygnębiający nastrój zupełnie nie zauważyłem, że pastą smaruję sobie nie zęby, lecz nos, a ubranie założyłem na odwrotną stronę. Próbując przywołać się do porządku, całkowicie uległem otaczającemu mnie nastrojowi. Kiedy starałem się zapomnieć chociaż na chwilę o wczorajszym wieczorze, wpadł mi do głowy pomysł, by wybrać się do parku szkolnego, leżącego tuż nad ogromnym jeziorem. Chociaż panująca na dworze ulewa i chłód nie były zbyt zachęcającą pogodą do wyjścia na dwór, czułem, że samotność wśród spokojnych, starych drzew przyniesie mi ulgę i ukojenie. Nie wahałem się więc dłużej i, narzucając na siebie niedbale kurtkę, wyszedłem z dormitorium. Ponieważ była jeszcze wczesna pora, a w sobotę zazwyczaj wszyscy w Durmstrangu smacznie śpią aż do jedenastej, korytarze świeciły pustkami. Starając się nie stąpać zbyt głośno, ponieważ głuche echo dudniło przerażająco po ścianach, szedłem w kierunku drzwi głównych. Kiedy dotarłem do parku, usiadłem i z rezygnacją spuściłem głowę. Czułem, że to wszystko mnie przerasta i miałem ochotę udać się daleko, ale to daleko stąd i bez żadnych problemów i trosk bawić się jak dziecko, z dala od tego brutalnego i bezlitosnego świata, w którym jestem i w którym żyję. Bolało mnie to, że kiedy zrobiłem coś, na co nie byłem w stanie się nawet zdecydować, a co dopiero to zrealizować, straciłem nie tylko najbliższa mi osobę, ale także zerwałem wszelkie szanse na odzyskanie chociażby przyjaźni Hermiony, a już w ogóle Rona. Pogrążony w niewesołych myślach, zupełnie oddaliłem się od realnego świata, więc nie lada się zdziwiłem, kiedy przed sobą zobaczyłem pełną determinacji, ale i zaciętości twarz Missel. Patrząc na mnie z niemą prośbą, spytała cicho:
-Mogę się dosiąść?
Rzuciłem jej pełne niechęci spojrzenie, po czym mruknąłem niezbyt zachęcająco:
-Skoro już musisz...
Przysiadła się delikatnie koło mnie, z gracją unosząc lekko płaszcz. Potem zapadła długa cisza, której najwyraźniej żadne z nas nie miało zamiaru przerywać. W końcu Missel powiedziała, podnosząc lekko głos:
-Widzisz, Wiktorze, ja...Przepraszam cię za wczorajsze...wczorajszą kłótnię…
-Ach tak? –rzekłem ironicznie, mając dosyć już serdecznie ciągłych przeproszeń; czułem się jak dziecko, na które najpierw się wrzeszczy, a potem zbywa się je byle czym, bo to się komuś opłaca. Nie zdążyłem jednak rzucić jej ciętej odpowiedzi, bo przyszłą wymianę zdań przerwał nam nie kto inny niż profesor Hogwal, moja opiekunka domu a zarazem dyrektorka szkoły oraz nauczycielka Logiki Magii.
-Och, panna Norman oraz pan Krum...To dlatego pan tak się opuszcza w lekcjach ostatnio- cóż, nie mogę uczniom zabronić zakochiwania się w sobie...- powiedziała ze złośliwym uśmiechem; od dawna wiem, że babsztyl strasznie mnie nie lubi.
Słysząc te słowa, gwałtownie wstałem, czerwieniąc się, i szybko zaprzeczyłem:
-My wcale się w sobie nie zakochaliśmy, pani profesor! To czyste plotki i kłamstwa!
Tym razem to Missel wstała i rzuciła mi mordercze spojrzenie:
-Ach, tak?
Obrzuciłem ją lodowatym wzrokiem od stóp od głów i warknąłem:
-Tak!

[ 1224 komentarze ]


 
Jak w ciągu 10 minut może człowiekowi zawalić się cały świat...
Dodał Wiktor Krum Środa, 29 Października, 2008, 12:44

Witam! Chciałabym przede wszystkim z całego serca podziękować ZKP za przyznanie pamiętnikowi Wiktora Kruma II miejsca w Pamiętniku Miesiąca! Jest to dla mnie ogromna radość i nieopisany zaszczyt:) Mam nadzieję, że zasłużyłam sobie na to przemiłe wyróżnienie:) Dziękuję Wam bardzo!
***
Po interesującej rozmowie w kawiarni pani Storczyk wyruszyliśmy do domu. Powoli zbliżał się już zmierzch, słońce zachodziło w najpiękniejszych kolorach. Niebo było niemalże pomarańczowe, ostatnie promyki oświetlały migoczący w oddali zamek Durmstrang. Pomimo dość późnej pory ścieżka w tym dość popularnym nawet wśród obcokrajowców miasteczku była wciąż zaludniona. Słychać było śmiechy, rozmowy, szybkie i żwawe kroki uczniów oraz spokojne i statyczne ludzi, patrzących z dezaprobatą na głośną młodzież. Wiele osób nas wyprzedziło, a może to ja z Missel oddaliliśmy się od głośnej chmary. Trzymając się za ręce, milczeliśmy wcale nie ponuro. Każde z nas zatopione było we własnych marzeniach, tych najbardziej skrytych. Obydwoje wpatrywaliśmy się w cudowny krajobraz, pogrążeni w tej uroczej chwili. Żadne z nas nie chciało przerywać tego rozkosznego uniesienia, bojąc się zepsucia przepięknej chwili. Zarówno Missel, jak i ja zawsze byliśmy z natury małomówni. Doskwierająca innym zbyt długa cisza była dla nas bardziej ukojeniem dla nasuwających się w ciąż refleksji, przemyśleń czy nawet zwykłych, codziennych problemów. Zatopieni we własnych, skrytych marzeniach, podążaliśmy spokojnie z resztą kolegów i koleżanek, rzucających na nas zdziwione spojrzenia. Nikt nawet nie rzucił okiem na przepiękny zachód słońca, nikt nie wczuł się w otaczającą wszystkich aureolą romantyzmu, która unosiła się w powietrzu. Głośne śmiechy i tupot stóp były dla każdego czymś normalnym, natomiast nasze milczenie uznawane było za coś dziwnego, ponurego, jakby smutnego. Widziałem przecież to, że co druga osoba przypatruje nam się z podniesionym wysoko brwiami i z pełnym politowaniem czy może niedowierzaniem, dziwiąc się, że w tak wesoły wieczór zbliżającego się już końca wycieczki można milczeć i iść z tyłu. Jeden chłopiec, chyba pierwszoroczniak, podbiegł do mnie nawet i spytał się podekscytowanym i pełnym żywej energii głosem:
-Ty jesteś Wiktor Krum, prawda?- wypalił, a kiedy ujrzał moje pełne niechęci kiwnięcie głową, z zapałem ciągnął dalej.- Dlaczego stoisz tutaj sam, no... jedynie z tą dziwną dziewczyną?
Obrzuciłem malucha morderczym spojrzeniem, aż skulił się w sobie. Co za tupet!, myślałem, prawie zgrzytając ze złości zębami. Chłopak wymamrotał pod nosem jakieś niemrawe wyjaśnienia, po czym pobiegł przed siebie szybko, gubiąc po drodze czapkę. Wrócił po nią, a kiedy oddałem mu ją z pełnym satysfakcji uśmiechem, zaczerwienił się gwałtownie i odbiegł, mrucząc pod nosem jakieś obelgi pod moim adresem. Dopiero, gdy zniknął nam z oczu, zerknąłem na Missel. Twarz miała obojętną, ale po oczach można było poznać, że uwagę chłopca wzięła sobie do serca, choć próbowała to z całej siły ukryć. Nie wiedziałem, jak ją pocieszyć. Trochę mnie to dziwiło, że złośliwość jakiegoś malca, którego widziała po raz pierwszy w życiu, przejęła ją bardzo, ale po chwili dostrzegłem w samym sobie cień zrozumienia. Wyglądało na to, że Missel nie pierwszy raz w życiu spotyka się z tego typu niemiłymi rzeczami...Kiedy zastanawiałem się, jak z nią porozmawiać, coś innego się we mnie obudziło. Takie dziwne uczucia, jakby coś wewnątrz ciebie rozkazało ci coś zrobić bez namysłu, chociaż gdybyś dłużej pomyślał, na pewno byś się na to nie zdecydował. Nie umiem tego dokładniej opisać, bo jest to zbyt trudne do określenia uczucie...Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi, pamiętniku... Zawsze mnie to we mnie irytowało, że za każdym razem przeważa we mnie nieśmiałość, ilekroć mam coś zrobić. Dość, że kiedy dotarło do mnie, co robię, było już za późno. Już tonąłem w najśliczniejszym pocałunku z Missel, który trwał nawet nie wiem, jak długo...Poczułem, że nie obchodzi mnie w tym momencie już nic- uwagi przyjaciół, ludzi, a także doświadczyłem tego wspaniałego przekonania, że problemy już nie są tak ważne, że liczy się tylko to, co w życiu jest dla człowieka naprawdę najważniejsze...Nie liczyłem się już z tym, że cała szkoła będzie o tym mówiła przez następna dwa tygodnie i że ktoś nas może zobaczyć...No, może z wyjątkiem jednej osoby...
-Wiktor!- krzyknęła osoba z burzą brązowych loków na głowie.
Przerażony, obejrzałem się za siebie. Złe przeczucia mnie nie omyliły- ku nam zmierzała wstrząśnięta Hermiona i Ron, z zaciętą, ale i pełną satysfakcji miną. Dziewczyna podbiegła do mnie, patrząc na Missel z nieukrywaną pogardą we wzroku. W końca rzekła z dziwną u niej złośliwością:
-Och...No tak...Kto by pomyślał...
Po raz pierwszy w życiu poczułem, że jestem na nią wściekły. Ona, nie zważając na moje nieprzychylne spojrzenie, ciągnęła dalej histerycznym głosem:
-A ja myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! Ledwie co z tobą...-urwała nagle, czerwieniąc się gwałtownie.
-Ledwie co ze mną zerwałaś, to chciałaś powiedzieć?- odparłem ironicznym głosem. Przestało mnie już boleć wspomnienie o Hermionie. W tamtej chwili czułem tylko jedno: że mam jej serdecznie dosyć. Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym rzuciła Ronowi spojrzenie typu: ratuj mnie! Ale on pokiwał tylko z politowaniem głową i rzucił na odchodnym:
-Nie przejmuj się nim, zmienia sobie dziewczyny jak rękawiczki...
Ogarnęło mną oburzenie. I kto to mówi! Zabolało mnie mimo wszystko to, w jaki sposób Hermiona patrzyła na Missel, a także jak zareagowała na to, że wreszcie buduję sobie moje życie do nowa.
-W takim razie chyba się pożegnamy, Wiktorze!- rzekła histerycznie dawniej najbliższa mi osoba i pociągnęła Rona za rękaw, dając mu gestem znak, że ma zamiar już stąd odejść.
Wtedy Missel spojrzała na mnie z dziwną u niej złością.
-Nie mówiłeś mi nic o NIEJ!- uniosła się gwałtownie, podkreślając pogardliwie ostatnie słowo. Wtedy odparłem lodowato:
-Nie było warto o niej mówić...
Hermiona wstrzymała oddech i wycedziła lodowato:
-W takim razie ONA już sobie pójdzie, a szanowny pan Krum może sobie dalej całować swoją dziewczynę...Która to już w tym miesiącu?
W tym momencie coś we mnie pękło.
-Doprawdy, dziwię ci się, Ron- rzekłem zjadliwie-że wytrzymałeś z nią całe dwa miesiące!
Hermiona wyniośle odparła na to piskliwym tonem:
-Żegnaj, Wiktor!
Wtedy nie wytrzymałem. Cicho wycedziłem:
-To była strasznie dramatyczna chwila...
Kiedy obydwoje odeszli, Hermiona oburzona, a Ron rzucający mi mściwe spojrzenia, zerknąłem na Missel. W jej oczach tliły się łzy. Spytałem jej przerażony, co się stało. Ona odparła na to, unosząc dumnie głowę:
-Nie powiedziałeś mi o tym, że zerwała z tobą dziewczyna! A ja... ja ci wierzyłam! Okazuje się, że byłam tylko laleczką do zapomnienia o byłej!
Szlochając, pobiegła przed siebie. Wołając ją, ruszyłem za nią. Próbowałem jej tłumaczyć, że to wszystko nie jest tak, ale ona nawet mnie nie słuchała. Kiedy straciłem ją z oczu, dałem sobie spokój. Kolejny raz straciłem jedną z najbliższych mi osób. Stanąłem samotnie i zastanawiałem się, jak to w ciągu dziesięciu minut może zawalić się człowiekowi cały świat.

[ 20 komentarze ]


 
35. Ach, ci przyjaciele...
Dodał Wiktor Krum Środa, 22 Października, 2008, 20:03

Kochani! Nowa notka pojawia się po równo tygodniu:) Dzięki za wszystkie komentarze na temat poprzedniej notki:) Mam nadzieję, że ta notka również się spodoba:)
buziaki!
Wasza Parvati :*

W nich stanęli nie kto inni niż...Moi kumple! Myślałem, że spalę się ze wstydu, kiedy obrzucili mnie tymi swoimi spojrzeniami pełnymi szyderstwa, widząc mnie tak blisko Missel- dość, że spuściłem głowę i wbiłem wzrok w ziemię. Missel chyba też się speszyła, bo i ona udawała, że nic innego w świecie nie interesuje jej tak jak białe kafelki...Kiedy wreszcie odważyłem się podnieść głowę, spojrzałem trochę wyzywająco na kolegów, którzy mieli tak tępy wyraz twarzy, że pomimo zdenerwowania z nieoczekiwanego spotkania z trudem powstrzymałem uśmieszek. Brian i Tom mieli szeroko otworzone z powodu nagłego szoku buzie i patrzyli na mnie, jakbym właśnie powiedział im, że przeleciałem Atlantyk na miotle. Z kolei Digel założył ręce, udając rozpacz, i patrzył na nas z nieukrywaną satysfakcją. Widząc jego lekko kpiący wzrok, zaczerwieniłem się gwałtownie, nie wiedzieć, czemu. Od zawsze miałem problemy z tym mimowolnym rumienieniem się...W końcu, po niesamowicie długiej i strasznie krępującej ciszy Digel rzucił drwiącą uwagę:
-No, no, no...Kto by pomyślał...Wiktor Krum...
Siłą woli powstrzymałem się od odparcia na to bardzo niemiłym tekstem, ale, próbując się opanować w myśl zasady „mądrzejszy ustępuje głupszemu”, zadowoliłem się jedynie morderczym spojrzeniem. On uśmiechnął się z politowaniem na mój nieprzychylny wzrok, a chłopacy, widząc niemą kłótnię między nami dwojgiem, próbowali ratować sytuację:
-To co, Digel, może pójdziemy już do tego sklepu miotlarskiego, widziałeś już ten nowy i ulepszony model błyskawicy? Pojawił się na świecie zaledwie tydzień temu, a już go sprowadzili do tego sklepu! Od dawna powtarzam, że pan Folkow ma rewelacyjne znajomości.
Ale Digel nie dał się na to nabrać. W końcu, rzucając mi jeszcze jedną jadowitą uwagę na temat, że już się dla mnie nie liczą przyjaciele, wyszedł z restauracji, trzaskając donośnie drzwiami. Poczułem na sobie spojrzenie Missel. Podniosłem głowę i odparłem na jej pytający wzrok z fałszywą obojętnością:
-Nie przejmuj się...Zwykłe zazdrosne gadanie, nic więcej...
Ona spojrzała na mnie współczująco i rzekła cicho:
-Mam nadzieję, że zrozumieją...A może powinieneś z nimi porozmawiać? W końcu to twoi przyjaciele, powinni cię wspierać...Myślę, że po prostu im ciebie brakuje...
-A nie zauważyłaś, że na każdym kroku muszę patrzyć, czy moim przyjaciołom coś się spodoba?- Mimowolnie uniosłem się.- Ciągle tylko zastanawiam się, czy im coś będzie pasowało! Naprawdę chciałbym, żeby kiedyś pomyśleli trochę o mnie, a nie, żeby non stop dbali tylko siebie!
Missel rzuciła mi trochę zdziwione spojrzenie, lecz widząc mój rozczarowany wzrok, wodzący przez okno za oddalającymi się przyjaciółmi, zreflektowała się i szybko stwierdziła:
-Naprawdę sądzę, że powinieneś z nimi porozmawiać. Dla dobra przyjaźni.
Westchnąłem i z niechęcią przystałem na jej propozycję:
-No dobra...Wieczorem z nimi pogadam...
Ale Missel tylko przekręciła zamaszyście głową i stanowczo odparła:
-Im szybciej z nimi porozmawiasz, tym lepiej. I tak przecież do wieczora będziesz myślał tylko o kłótni.
Pomyślałem, że Missel ma rację. W końcu zależy mi na naszej przyjaźni. Lecz w mgnieniu oka wróciły wspomnienia i żal ogarnął mnie ponownie:
-Zepsuli nam popołudnie. Nie będę się nimi przejmował. To ich sprawa, jeśli chcą się obrażać, to nic im nie stoi na przeszkodzie, by to uczynili. Nie będę ich kukiełką, którą mogą manipulować, kiedy tylko tego zapragną.
Missel z cichym westchnieniem spuściła głowę, wyraźnie czując, że nie ma sensu mnie dalej przekonywać. Kiedy już ją podniosła, wysiliła się na uśmiech i spytała dziarsko:
-W takim razie gdzie idziemy?- rzeczowo zapytała.
-No nie wiem...-zawahałem się przez chwilę, lecz po chwili namysłu zaproponowałem, by pójść na rynek, gdzie miały odbywać się pokazy magicznych pojedynków.
Missel z chęcią na to przystała, lecz i tak było widać, że nie jest to po jej myśli. Najwyraźniej zależało jej na tym, bym nie stracił przyjaciół. Ona sama nigdy nie była otoczona przyjaciółkami, wręcz przeciwnie, prawie zawsze chodziła samotnie, przygnębiona. Często zastanawiałem się, dlaczego zawsze chodzi samotnie, bez przyjaciół. Ilekroć ją jednak o to pytałem, zawsze odpowiadała wymijająco:
-Jakoś tak zawsze wychodzi...
Kiedy doszliśmy wreszcie od otoczonego tłumem rynku, usłyszeliśmy głos speakera, wołającego podekscytowanym głosem do ludzi:
-A teraz, drodzy państwo, zobaczycie samego Fedrica Mondray’a w magicznym, rozbrajającym pojedynku z Ernie Anfaldim!
Dwaj czarodzieje w demonstracyjnych, granatowych w złote gwiazdki, szatach ukłonili się sobie nawzajem, po czym wyciągnęli różdżki i na „Raz, dwa, trzy” rozpoczęli pojedynek. Główną atrakcją programu nie był jednak sam pojedynek (który był tak naprawdę tylko dopełnieniem atrakcji, ponieważ był odrobinę nudno, bo co w końcu jest takiego ekscytującego w pojedynku na Expelliarmusy?), a bardziej pokazy magii, które demonstrowano wokoło walczących. Były to różnego rodzaju malutkie fajerwerki, magicznie wspomagane przez wyskakujące z pyłku króliki, myszy, a także pajacyki, które skakały dookoła, uśmiechając się radośnie. W czasie, gdy czarodzieje wyczarowali wielkie fajerwerki, puszczono pył, który sprawił, że przez chwilę rozległa się ciemność i widać było tylko ogromne, kolorowe sztuczne ognie. Był to naprawdę wspaniały widok. Missel chyba również się podobało, bo uśmiech nie schodził z jej twarzy ani przez chwilę. Dopiero kiedy ponad tłumem dojrzeliśmy głowy moich kumplów, zbliżających się w naszym kierunku, najpierw się ucieszyła, a potem, widząc moją zaciętą minę, jakoś osowiała. Kiedy chłopacy, którzy najwyraźniej nas już zauważyli, podeszli do nas, znów zapadła przerażająca cisza. W końcu przerwała ją Missel, odchodząc od nas ze znaczącą miną. Potem spojrzałem im hardo w oczy i rzekłem z dziwną u mnie pewnością siebie:
-Posłuchajcie...
-Dobra, dobra, podaruj sobie- warknął Digel, potem jednak łagodniejąc i patrząc na swoje buty z wyraźnym zakłopotaniem.-Wiesz, rzeczywiście to było trochę chamskie, że tak się obraziliśmy za to, że poszedłeś z Missel...Ale zrozum...
-Nie muszę niczego rozumieć!- sprzeciwiłem się.- Jesteśmy przyjaciółmi, ok, ale to nie znaczy, że wy możecie sobie zmieniać dziewczyny co tydzień i spędzać czas tylko z nimi na okrągło, a ja nie mogę nawet pójść z Missel do Bagdolu!
Teraz to już chłopacy wyraźnie byli speszeni. Digel chciał coś powiedzieć,. ale ja machnąłem tylko niecierpliwie ręką i rzekłem:
-Dobra, zapomnijmy o tym...
-Naprawdę?- ucieszyli się.
-No tak...-odrzekłem, ale potem uśmiechnąłem się zadziornie.- A teraz idę z Missel do kawiarni...
-Ale...-zająknął się Digel.
-Ale...-sprzeciwił się Brian.
-Ej no...- sprecyzował Tom.
-Hmm?- spytałem zaczepnie.- Coś chcieliście powiedzieć? :P

[ 16 komentarze ]


 
34. Wyprawa z Missel
Dodał Wiktor Krum Wtorek, 14 Października, 2008, 17:32

Od kiedy pogodziłem się z kumplami, życie w sumie całkowicie wróciło do normy. Chodziłem na lekcje, uczyłem się, odrabiałem prace domowe, rozmawiałem z kolegami- życie spokojnymi trybem toczyło się dalej. Ale kiedy wreszcie wieczorem skończyłem naukę i pożegnałem kolegów wymówką „chce mi się spać”, wcale nie miałem zamiaru spełnić moich słów. Leżałem sobie i rozmyślałem, że choć zawsze marzyłem o takim spokojnym, monotonnym życiu, teraz chciałbym, żeby coś się stało. I jakby los posłuchał mojej prośby... Przy śniadaniu, kiedy jadłem mój ulubiony budyń waniliowy z polewą malinową oraz popijałem go aromatyczną herbatą, dowiedziałem się, że dziś będzie wycieczka do pobliskiego miasteczka bułgarskiego, znanego ze ślicznych torebek i pysznego kremowego piwa. Wtedy coś mnie tknęło. Nie wiem, czy było to jakieś niemiłe przeczucie czy raczej obawa. Dość, że pomyślałem sobie, co się ze mną dzieje. Najpierw zapraszam dziewczynę na bal, jestem w niej zakochany, a przez ostatni tydzień interesowałem się bardziej zadaniami domowymi, niż życiem prywatnym. Poczułem wstyd, który jeszcze bardziej umocnił się, kiedy zauważyłem Digela, idącego za rękę z jakąś dziewczyną. Miał strasznie purpurowe uszy, nie wiedzieć, czemu...Wstałem od stołu z mocnym, stanowczym postanowieniem. Już się nie wahałem. Kiedy zobaczyłem, że Missel wstaje od stołu, podszedłem do niej z uszami chyba nawet czerwieńszymi od Digela i zagadnąłem ją nieśmiało:
- Missel, wiesz, że dzisiaj będzie wycieczka do Bagdolu?
-Naprawdę?- ucieszyła się, najwyraźniej dowiadując się o tym dopiero ode mnie.
-No tak- potwierdziłem, kiwając głową. Pewność siebie wróciła w mgnieniu oka. –
- Chciałabyś może pójść tam ze mną?
Nastała odrobinę krępująca cisza, w czasie której słychać było tylko nasze dudniące kroki po demonstracyjnych schodach Durmstrangu. W końcu przerwała ją Missel, nagle podnosząc twarz, na której widniał uśmiech i powiedziała radośnie:
- Bardzo chętnie...
Zadziwiające, jak dwa słowa potrafią ucieszyć człowieka- dość, że kiedy Missel ruszyła w kierunku swojego dormitorium, ja wracałem do mojego pokoju z radosnym sercem, podskakując na schodach i śpiewając piosenki. Ludzie, którzy mnie mijali, patrzeli na mnie z przerażeniem, najwyraźniej utwierdzając się w przekonaniu, że sławny Wiktor Krum zwariował. Jeden chłopiec popatrzył na mnie z takim politowaniem, a zarazem zdziwieniem, że kiedy wstał już z podłogi po glebie z wrażenia, jak to można w tak krótkim czasie zwariować, zwiał, gdzie pieprz rośnie. A raczej do szkolnej pielęgniarki, sądząc po kierunku jego biegu. To by wyjaśniało niespodziewaną wizytę lekarki z termometrem w dłoni...Kiedy doszedłem, a raczej doskoczyłem do pokoju, padłem na fotel, uśmiechając się radośnie. Kiedy już trochę ochłonąłem w trwało to bardzo długo, spojrzałem obojętnie na zegarek. Mina mi zrzedła, kiedy okazało się, że zostało już tylko pół godziny do wyjścia. Zacząłem pospiesznie pakować do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, po czym niecierpliwie narzucałem na siebie kurtkę, czapkę i inne ubrania, potrzebne do przetrwania na mrozie (było strasznie zimno- -10 w październiku!). Już miałem wychodzić, kiedy do pokoju wpadli chłopacy, już gotowi do drogi. Kiedy zobaczyli mnie ubranego w ciepłą kurtkę, rzucili mi podejrzliwe spojrzenia. Ja, widząc je, powiedziałem z udaną obojętnością:
-Tak, wiem, dzisiaj jestem wcześniej gotowy, bo woźny zaznaczył mi wyraźnie w zeszłym roku, że jeżeli jeszcze raz się spóźnię, nie przepuści mnie do Bagdolu.
Chłopaków jednakże moja odpowiedź nie zadowoliła. Digel spytał mnie z niepokojem, chcąc się najwyraźniej upewnić:
-Ale idziesz z nami, tak?
Nastała głucha cisza. W końcu, nie mogąc jej znieść a zarazem chcąc mieć już to za sobą, rzekłem, próbując mówić z pewnością siebie:
- No...Raczej nie- idę z Missel...
Chyba nic innego nie zdziwiłoby tak chłopaków jak to zdanie. Trochę mnie to zirytowało, bo przecież ja nigdy nie patrzyłem na nich tak tępo i z niedowierzaniem, kiedy to oni szli z jakimiś dziewczynami do Bagdolu. Chociaż, tak właściwie, nie mogę porównywać ich do siebie, bo każdy z nich, a już zwłaszcza Digel, zmieniał partnerkę mniej więcej co tydzień. W końcu, widząc moje wściekłe spojrzenie, zreflektowali się i zaczęli mruczeć jakieś odpowiedzi w stylu:
-Aha...Nie no, rozumiem...Oczywiście...
Po chwili rzekłem do nich, kończąc rozmowę:
- To do zobaczenia w Bagdolu- krzyknąłem, wychodząc już. Oni smętnie pokiwali mi na pożegnanie. Jeszcze przez zamknięte drzwi słyszałem, jak Digel mówi z czystym zdziwieniem w głosie:
-Co się nam robi z tego Wiktora...
Tłumiąc chichot, pobiegłem w kierunku holu. Tam czekała już na mnie, ubrana w beżowy kożuch i kremową czapkę oraz szalik, Missel. Podszedłem do niej i wybąkałem przeprosiny za spóźnieniem, ale ona tylko machnęła ręką z tym swoim srebrzystym śmiechem. Większość chłopaków obróciła się w naszą stronę, a ja poczułem, że machinalnie się czerwienię...W końcu, kiedy woźny z uśmieszkiem pod krzaczastym wąsem puścił do mnie oko i przepuścił przez drzwi, chwyciliśmy się nieśmiało za ręce.
Długo szliśmy, nie rozmawiając prawie w ogóle, tylko napawając i ciesząc się chwilą. Kiedy przekroczyliśmy ozdobną bramę, witającą turystów, zacząłem się ciekawie rozglądać. Byłem tu zaledwie kilka razy, a Missel, jak się okazało, jeszcze nigdy. Począłem więc pokazywać z zapałem Missel różne sklepy, bary, kawiarnie i sklepiki z pamiątkami, z ochotę w głosie opisując i krytykując niekiedy każdy napotkany sklep. Missel, słysząc te opisy, uśmiechała się lekko. W końcu doszliśmy do mojego ulubionej restauracji „Pod złotą rybką”, gdzie mieli najlepsze lody z ciepłymi malinami w całym Bagdolu. Zaproponowałem Missel zajrzenie do niego, a ona z ożywieniem przystała na to. Kiedy siedliśmy, zaległa cisza między nami. Zawsze byłem raczej bardziej małomówny niż gadatliwy, a teraz żaden temat na rozmowę nie przychodził mi do głowy. W końcu, z braku pomysłów na inne tematy, zacząłem mówić o Quiddichu. Zdawało mi się, że Missel odetchnęła z ulgą i swobodnie oraz z zapałem zaczęła opowiadać o swojej ulubionej drużynie Quiddicha. Pod dłuższej rozmowie jej twarz przechyliła się jakoś blisko mojej, widziałem z tak bliska jej poważne, duże, brązowe oczy i długie rzęsy...Już myślałem tylko o niej, gdy nagle drzwi otwarły się z hukiem...
cdn.

[ 1199 komentarze ]


 
33. Zdecydowanie zły dzień
Dodał Wiktor Krum Wtorek, 07 Października, 2008, 17:39

Pewnego ponurego, deszczowego dnia wstałem zdecydowanie lewą nogą. Obudziłem się w skutek zgoła niemiły- mianowicie, zostałem oblany wiadrem pełnym niemiłosiernie lodowatej wody. Kiedy wstrząs, który przeżyłem, w brutalny sposób zostając wyrwanym ze snu, lekko osłabł, choć wściekłość na winowajcę ani trochę, ze złością rozejrzałem się po pokoju. Brian chichotał pod nosem, zakrywając twarz przydługim rękawem od swojej piżamy w misie, Tom stał kącie, tłumiąc śmiech, a Digel bez najmniejszych skrupułów ryczał ze śmiechu, tarzając się po dywanie. Obrzuciłem ich poirytowanym i pełnym złości spojrzeniem po raz kolejny, choć znowu to nie poskutkowało, choć swojego rodzaju efekt był- przynajmniej Tom spróbował posłać mi swoistego rodzaju skruszone spojrzenie, choć całkowicie mu to nie wyszło. Zresztą i tak nie musiał się trudzić, bo potem wybuchnął jeszcze głośniejszym od Digela śmiechem. W końcu nie wytrzymałem i ryknąłem, tracąc bezpowrotnie cierpliwość:
-Dlaczego to, do jasnej cholery, zrobiliście?!- zakląłem mimowolnie.
Chłopacy na chwilę przestali się śmiać, aż w końcu Digel poczuł się być zobowiązanym do wyjaśnienia:
-Czego się tak złościsz, hę? Przecież to nie nasza wina, że masz łóżko położone obok mojego kwiatka...A że troszeczkę nie trafiłem do doniczki...
-Taa...Troszeczkę...- zakpiłem z ironią.
-Zgadza się...Czy możesz za to winić biednego, małego, skromnego i niewinnego Digelusia...?- spytał z miną anioła i słodkimi oczkami.
-Tak! - wrzasnąłem, bo miałem zbyt zły humor, by rozśmieszyły mnie zabawne wytłumaczenia Digela.- Jesteście nie do wytrzymania, naprawdę! Co ja wam takiego zrobiłem, że od razu musieliście...A zresztą! –żachnąłem się, oburzony- zresztą co ja mam się tłumaczyć przed bandą zarozumiałych bałwanów!
-Sorry, ale teraz to już, stary, przesadziłeś! To naprawdę było niechcący!- obraził się Digel. Nie odpowiedziałem na jego pretensje. Ze złością zgarnąłem przygotowane już ciuchy i z irytacją podniosłem je do góry, pokazując, że są całe przemoczone od „głupiego kwiatka Digela”. Oni spojrzeli na nie z podniesionymi brwiami.
-Czemu pokazujesz nam swoje majtki?- spytał z sarkazmem Digel.
Zaczerwieniłem się ze złości i, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem, zatrzasnąłem z hukiem drzwi od łazienki. Przebrałem się błyskawicznie, umyłem zęby, a raczej nos, bo ze złości nawet nie zwróciłem uwagi na takie „szczegóły”. Gdy już wyszedłem z łazienki, a było to po około 5 minutach, chłopaków nie zastałem. Chyba się obrazili, pomyślałem najpierw z żalem, a potem z dziwną satysfakcją.
Z kolei gdy przyszedłem, zauważyłem chłopaków, siedzących w grupce i z zapałem o czymś rozmawiających. Wyraz ich twarzy wskazywał na to, że nie jest to zbyt wesoły temat. Kiedy stanąłem w drzwiach, chłopacy przestali rozmawiać. Spojrzeli po sobie dziwnymi spojrzeniami, po czym udali, że są niesamowicie mocno zajęci swoją owsianką. Przysiadłem się więc do stołu z możliwie najdalszej odległości od nich i zacząłem powoli przeżuwać tost z dżemem. Jakoś mi nie smakował. Miał dziwnie gorzki smak, jak nigdy dotąd. Smak kłótni, pomyślałem z ukłuciem w sercu. Lecz kiedy przypomniałem sobie zachowanie chłopaków, od razu przestałem żałować tego, co zrobiłem.
Zasłużyli na to, stwierdziłem z dziwną pewnością siebie. Kiedy przeżułem do końca moje jedzenie, prawie nietknięte, poszedłem do dormitorium, w którym już byli moi koledzy. Nastała krępująca cisza, którą niespodziewanie przerwałem, wychodząc z dormitorium z trzymanym pod pachą stosem książek, potrzebnych na lekcje.
Kiedy zabrzmiał dzwonek, który akurat w moim przypadku oznaczał początek lekcji eliksirów, poczułem się fatalnie. Nadal kipiałem złością i wciąż nie miałem najmniejszego zamiaru pogodzić się z chłopakami. Po prostu godność nie pozwalała mi na to. A raczej duma.
Nawet eliksiry, z tak mało wymagającym nauczycielem jak profesor Nederman, sprawiały mi tego dnia trudność. Z trudem skupiałem się, bo myśli wciąż miałem zajęte kłótnią z chłopakami. W końcu, po godzinnej męczarni, podszedł do mnie i mojego eliksiru profesor Nederman. Nawet on podniósł brwi na mój ohydnie pachnący zgniłymi jajkami eliksir i odszedł bez słowa, po długim przypatrywaniu się mojej miksturze z politowaniem. Kiedy usłyszałem dzwonek na przerwę, z ulgą pozbierałem moje rzeczy i wyszedłem z klasy. Już miałem iść do dormitorium na półgodzinną przerwę między tą a kolejną lekcją, gdy na korytarzu zaczepił mnie przy wszystkich prócz nauczyciela Jordan, mój największy a zarazem jedyny wróg szkolny. Patrzył na mnie z szyderczym uśmiechem, po czym zaczepił z drwiącym spojrzeniem:
-Hej, Wiktor, no nie mów, że ze słynnym, wielkim i zawsze niepokonanym Krumem ktoś się pokłócił?!
Nie wytrzymałem. Po prostu puściły mi nerwy. Byłem wściekły, a złośliwa zaczepka Jordana po prostu przebrała miarkę. Ze wzrokiem bazyliszka rzuciłem się na Jordana, krzycząc:
-Expelliarmus!
Jordana odrzuciło w tył, a mina mu zrzedła. W tym momencie z klasy eliksirów wyszedł profesor Nederman. Widział dostatecznie dużo, by wiedzieć, kto jest winien rzuconego zaklęcia. Nie widział jednak jego zaczepki. Obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem, po czym rzekł krótko:
-Ze mną do gabinetu. Obydwaj.
Z dumnie podniesioną głową ruszyłem za nim, a obok mnie kroczył równie wyniośle Jordan, choć na jego twarzy widniał kpiący uśmieszek. Widocznie sądził, że już wygrał tę bitwę.
I tu się mylisz, pomyślałem z mściwą satysfakcją, i tu się mylisz.
Kiedy doszliśmy do gabinetu profesora, poczułem lekkie zdenerwowanie, więc, starając się to ukryć, jeszcze wyżej podniosłem głowę. Zdziwiłem się, bo kiedy obróciłem się, zobaczyłem Briana, Digela i Toma.
Profesor Nederman wyraźnie też to zauważył, bo rzekł do nich z lekkim zdziwieniem:
-Przecież was nie wzywałem...
Na to Digel swobodnie odparł:
-Wiemy, panie profesorze, ale my, jako świadkowie, chcieliśmy panu pomóc...
Nederman dał się na to nabrać, ponieważ Digel od pierwszej klasy jest jego pupilkiem. Faworyzuje go w tak dużym stopniu, że teraz uśmiechnął się tylko pobłażliwie i z aprobatą kiwnął głową.
-A więc, panie Wehen- zaczął, uważnie patrząc na Jordana- co takiego się stało?
Jordan oczywiście od razu zaczął kłamać, że zaatakowałem go z zaskoczenia i tak dalej. Digel przerwał mu jednakże niecierpliwie, broniąc mnie i opowiadając prawdziwą wersję wydarzenia, odrobinę jedynie dodając zaczepce Jordana trochę więcej złośliwości :D Brian i Tom przytakiwali mu z zapałem.
Nie wierzyłem własnym uszom. Digel, któremu dzisiaj tak dopiekłem, dla którego byłem tak niemiły, to samo zresztą z Brianem i Tomem, broni mnie? Poczułem wielką falę wdzięczności, która mnie ogarnęła. Kiedy profesor Nederman wypuścił nas obu, nie karząc żadnego, a jedynie nakazując nie powtórzyć tego już nigdy, spojrzałem na chłopaków z tak dużą wdzięcznością, że uśmiechnęli się lekko. Potem chciałem wybąkać jakieś przeprosiny i podziękowanie, ale oni machnęli tylko ręką, mówiąc:
-Ok, nic się nie stało...Już się nie gniewamy...
Ja szeroko uśmiechnąłem się w odpowiedzi i ze szczęściem w głosie spytałem:
-Przyjaciele?
-Na zawsze!- odparli ze śmiechem.

[ 8 komentarze ]


 
Wspomnienia...
Dodał Wiktor Krum Niedziela, 28 Września, 2008, 19:15

Dormitorium było puste. Siedziałem samotnie w cichym pokoju i rozmyślałem. Wspomnienia powracały do mnie wszystkie naraz, myśli szumiały mi w głowie. Zastanawiałem się nad wszystkimi wspomnieniami, zanurzyłem się w nich prawie całkowicie. Wszystkie smutne, radosne, poważne czy wesołe wspomnienia uderzały we mnie z coraz to większą siłą. Próbowałem oderwać się od nich, zająć się czymś innym, lecz każda próba okazywała się bezowocna. W końcu opadłem bezsilnie na łóżko i ogarnęło mnie całkowicie pewne wspomnienie...
Stałem wewnątrz trybun. Słyszałem gwizdy i krzyki, aplauzy i szydercze okrzyki. Po raz pierwszy w życiu zwątpiłem w mój talent do Quiddicha. Czyżby to trema?, spytałem siebie z obawą. Za późno było jednakże na rozmyślenia. Już słyszałem podekscytowany głos komentującego, który zapowiadał wejście na boisko Bułgarii. Ktoś poklepał mnie pocieszająco po ramieniu, próbując dodać mi odwagi. Nie zwróciłem na to większej uwagi. W głowie szumiało mi od przerażonych pytań, krążących wokoło jednego, zasadniczego pytania: Co będzie, jeśli się nie uda? Kiedy usłyszałem swoje nazwisko, wykrzyknięte przez speakera, ktoś pchnął mnie mocno w kierunku drzwi. Chciałem zostać wewnątrz trybun, poddać się, oddać się całkowicie pokusie. Lecz kiedy wskutek popchnięcia znalazłem się na boisku, nie było odwrotu. Uniosłem dumnie głowę, kryjąc wszelką tremę i zwątpienie. Oklaski i radosne krzyki przekrzykiwały nieliczne, ale uparte szydercze gwizdy. Kiedy usłyszałem gwizdek sędziego, nakazujący wystartowanie, i kiedy uniosłem się wysoko na miotle, poczułem się w swoim królestwie. Tu nie groziła przegrana- tutaj chodziło o zwycięstwo. Wszelka trema, strach czy przerażenie zniknęły, gdy poczułem na twarzy delikatny podmuch wiatru i doświadczyłem tej cudownej lekkości, która opanowuje człowieka, kiedy lata. Przywołałem na twarzy pełen satysfakcji i jakby mściwy uśmiech. Pomyślałem z chytrym uśmieszkiem: uwaga, nadchodzi Wiktor Krum! Dla całkowitej pewności siebie zrobiłem kilka tricków, na widok których, jak zwykle, przeciwnikom zrzedły miny. Ze strony publiczności dobiegł pełen podziwu ryk. Tymczasem usłyszałem drugi gwizdek, sędzia wypuścił kaflel, tłuczki i znicz- gra się rozpoczęła. Irlandzcy gracze przejęli kafel i mknęli ku naszej pętli na swoich Błyskawicach. Zaparło mi oddech z napięcia, które szybko ulotniło się, gdy nasz świetny obrońca obronił z łatwością. Obserwowałem uważnie, jak nasi ścigający dostają kafel od obrońcy i niewiarygodnie zgrabnie podają go sobie, zmierzając ku pętli przeciwników. Nagle rozległ się głośny świst i kafel, mknąc przed siebie jak wystrzelony pocisk, przeleciał przez pętlę przeciwników. Na wielkim diagramie pojawił się ogromny napis obok Bułgarii 10:0. Z radości prawie zrobiłem fikołka. Szczęście zniknęło jednakże szybko, kiedy usłyszałem głos Bagmana, komentującego, mówiącego z lekką drwiną w głosie, że znicz chyba wyparował, skoro sam Wiktor Krum go nie szuka. Zebrała się we mnie wściekłość. Chcąc chyba zrobić mu na złość, zanurkowałem nagle, udając, że widzę znicz. Ten kretyn, szukający Irlandii, uznał, że zobaczyłem znicz, i z przeciwnej strony również zanurkował. Nawet nie słyszałem przerażonych krzyków, dochodzących od publiczności, tylko wiatr gwizdał mi w uszach. Byśmy się zderzyli, gdybym nie poderwał ostro miotły do góry zaraz przy ziemi. Szukający Irlandii nie miał takiego refleksu. Zaorał ziemię nogami, co, musiałem przyznać, na pewno go bolało. Ale ja nie wyglądałem lepiej- już dużo wcześniej dostałem w twarz i ciekła mi krew po niej. Wykorzystując przerwę na badanie Lyncha, szukałem uważnie znicza. Kiedy gra została wznowiona, pomknąłem przez boisko, robiąc pod drodze nagłe i pionowe nurkowania, co za każdym razem wywoływało aplauz ze strony publiczności, satysfakcję w moim sercu i krytykę w słowach komentującego, w których często pojawiało się słowo "popis", jeśli komentował moją grę. Skupiając się na ignorowaniu wrednego wobec mnie komentującego, z udawanym spokojem począłem rozglądać się za zniczem. Kilka razy coś błysnęło mi przed nosem, ale były to zazwyczaj błyskotki przeciwników lub słoneczne światło, odbijające się od różnych rzeczy. Po długim rozglądaniu, kiedy Irlandczycy zdążyli już objąć wielopunktowe prowadzenie, ujrzałem trzepoczącą rozpaczliwie skrzydełkami złotą piłeczkę, mknącą szybko niczym wiatr. Zawahałem się przez chwilę, zastanawiając się, czy warto poświęcać wynik meczu. Wiedziałem, że Irlandia jest lepsza. Że już nie jesteśmy wstanie nadrobić tak wielu punktów przy tak dobrych przeciwnikach. Podjąłem błyskawiczna decyzję. Przestało istnieć dla mnie wszystko, liczył się tylko i wyłącznie znicz. Już bez namysłu, z podjętą ostatecznie decyzją, zanurkowałem gwałtownie, z każdą sekundą przybliżając się do znicza. Wyciągałem rękę z całej siły, rozpaczliwie próbując chwycić znicz. Poganiałem siebie na głos, wyciągałem się ze wszystkich sił, aż wreszcie chwyciłem ręką upragniony znicz. Bagman, przekrzykując ryki tłumu, zawołał z niedowierzaniem:
- Krum złapał znicz, ale Irlandia wygrała!

Nagle z hukiem do pokoju weszli chłopacy. Widząc mnie z zamyśloną i pełną napięcia twarzą oraz wpatrującymi się w jakiś niewidoczny obraz, zapytali chórem przerażonymi głosami:
-Wiktor, wszystko dobrze?
Ja natomiast podniosłem wzrok na nich i z szerokim uśmiechem odpowiedziałem:
-No jasne.

[ 10 komentarze ]


« 1 2 3 4 5 6 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki