72. Trochę o bazyliszku, trochę o quidditchu. Dodał Malfoy Wtorek, 11 Listopada, 2008, 16:39
2 kwietnia, Czwartek, 15:15, PW
Teraz tylko krótko, bo o piątej mam trening (mecz z 28 - ego marca przełożony został na tę sobotę), a muszę jeszcze napisać do Roxie i Wilmy (przysłały mi długi, fajny list, wklejam go poniżej).
Dzisiaj Locki z racji tego, że wczoraj był prima aprilis a on chciał strasznie zrobić nam kawał, przyszedł przebrany za… Snape’a! Wyglądał po prostu… tragicznie, wcisnął się jakimś cudem w przykrótką, czarną szatę, skombinował skądś tandetną perukę i próbował marszczyć brwi oraz podrabiać głos naszego opiekuna. W pierwszej chwili, gdy wszedł do klasy, nie wiedziałem, czy już zbierać szczękę, czy też ronić łzy nad jego głupotą, bo totalnie nikogo nie rozbawił… żenada gościu!
Ale i tak najlepsze było potem: Snape przyszedł do nas, żeby nam powiedzieć, że o siódmej, przed kolacją, odbędzie się Bardzo Ważne Zebranie w Wielkiej Sali no i trafił na moment, gdy Locki, trzęsąc się od tłumionego śmiechu, zgrywał się na niego przy katedrze :P To było niezłe, jego minę na widok prawdziwego Severusa S., stojącego w drzwiach i patrzącego na niego wzrokiem co najmniej jednoznacznym zapamiętam do końca życia! Gdyby nie fakt, że to nasz wychowawca piorunował go wzrokiem, myślę, że popuściłbym ze śmiechu
Dostałem przed chwilą list od ojca, pisze, że z mamą wszystko w porządku, coraz lepiej się czuje i nawet jest silniejsza, niż w ferie zimowe, gdy się z nią widziałem po raz ostatni. Nie wiem, czy to, co czuję, to radość, czy ulga, ale chyba jednak to drugie.
Dobra, lecę pisać i się szykować na trening. Tym razem stwór (a, zapomniałem, że Pansy mi powiedziała coś ważnego na astronomii - otóż, przypomniała sobie tę sytuację, gdy przyszliśmy do Roxie do łazienki, kiedy Irytek ufarbował jej włosy na zielono… Pansy mówi, że powiedziałem wtedy „nie patrz tak na mnie wzrokiem bazyliszka” i że ona sobie to skojarzyła z Komnatą, to znaczy, tego bazyliszka skojarzyła. Przeczytałem w encyklopedii pożyczonej od Goyle’a - rodzice mu kupili, jak zaczynał naukę, chyba tylko po to, żeby dobre wrażenie robiła, bo Vincent i tak nie potrafi się nią posługiwać :P - że bazyliszek, to taki wąż, który zabija wzrokiem… mam tylko pytanie, skoro zabija, to czemu wszystkie jego ofiary żyją? Są tylko spetryfikowani, ale nie martwi!! To jest kolejna rzecz do wyjaśnienia, Pansy jednak nie miała tu już kompletnie pomysłu na racjonalną odpowiedź) nie przeszkodzi najlepszej drużynie w udowodnieniu po raz kolejny swojej wartości. Tak! :P
Cześć, Draco,
Jak tam życie w H.? U nas wszystko w porządku, chociaż doszłyśmy do wniosku, że bardzo nam brakuje wygłupów, luzu i fantazji, jaka panowała w Twojej szkole :P
Wyobraź sobie, że wymiana tak się spodobała, że chcą zrobić coś takiego za rok - ciekawe, jak to wypali. Jeśli zrobią, Roan i my już się piszemy na wyjazd do Was.
Wil odkryła wczoraj coś niesamowitego: Krum pisuje listy do Hogwartu! Nie wiemy, z kim koresponduje, ale przypadkiem wczoraj, gdy miała wysłać ten list, zobaczyła, że Krum wysyła list do Twojej szkoły. Tak się tym podnieciła, że prawie mnie zbombardowała poduszką, żebym Ci dopisała tego newsa (nieprawda! Ona jak zwykle wszystko wyolbrzymia! Z farbowaniem włosów a’ la Irytek było tak samo! W.) Macie więc nową misję bojową: odkryć, do kogo pisuje Krum… bo że do dyrka nie, to pewne!
Jedna dziewczyna z naszej grupy, Otille pisze z jakimś Ślizgonem od Was, nazywa się chyba Brad Petersen, czy jak mu tam. Mówiłyśmy mu, że chłopak wyrywa dziewczyny, jak młode marchewki, ale Otille dostała kompletnego fioła na jego punkcie. ( Sądząc z tego, że regularnie dostaje listy od niego - a przynajmniej tak mówi - to miłość kwitnie po obu stronach… :P ) Mam nadzieję, że żadna dziewczyna z Hogwartu nie ma takiego bzika na punkcie jakiegoś faceta z Durmstrangu? To by była masakra
Jak tam się miewa sprawa Komnaty? Wykryliście coś nowego? Myśleliśmy nad tym, co się u Was dzieje, ale nie mamy magicznego pojęcia, co za tajemnicę skrywa ta Komnata. Jak czegoś się dowiesz, daj nam znać. Nie poskąpimy wdzięczności za jakieś emocjonujące wieści ( żądamy wręcz rozrywek w trybie przedegzaminacyjnym!)! Taa, mamy wielki huk roboty w związku z egzaminami - ja nie rozumiem tych ludzi, egzaminy dopiero za półtora miesiąca, a oni robią raban na trzysta mil! Przecież zdążymy się wszystkiego nauczyć, ale oni oczywiście nie, bo wymiana była, wszyscy się wbrew założeniom rozleniwili i trzeba dać nam kopa ( bleh! ) Nie słuchaj mojej siostry, ona na dzień dzisiejszy wykuta jest z czterech przedmiotów, czyli połowy, a ja i Roan, jak przyzwoici uczniowie Instytutu, świecimy pustką Heh, nie jest tak źle, ale niemniej, nie jesteśmy tak obryci, jak Wilma.
Co w ogóle słychać na froncie Gryfońskim? Dalej dokuczacie Wielkiemu Pe i reszcie bandy potworniaków? Roan bardzo się dopytuje, czy używaliście pigułek animagicznych?
Przesyłamy pozdrowienia dla całej ekipy! Ciao!
Roxie i Wilma Faitov
22:48, Dormitorium
Szczerze mówiąc, jestem padnięty jak szynszyl po spotkaniu z wilkołakiem. Trening mnie wykończył… boli mnie głowa, mam katar i w ogóle nie za zbytnio się czuję. Razem z Pansy przemknęliśmy się po kolacji do kuchni po gorącą herbatę z cytryną i nalewką z pigwy (taki specjał podobno jest najlepszy na wypędzenie choroby bądź jej zalążków), a kiedy wróciliśmy i wypiłem prawie pół termosu leczniczego napoju, naszło nas, żeby pójść na tajemnicze drugie piętro.
-Wiesz, jeśli nas dorwą, to masakra.- powiedziałem, przypominając sobie zebranie (ogłoszono na nim zaostrzone rygory i dyżury nocne nauczycieli) -Nie wiadomo, czy lepiej trafić w łapy Filcha, czy rozjuszonej McGonnagall… ale tak mnie korci, żeby zobaczyć, co tam się dzieje! Dawno nie rozmawiałem z Martą, można by ją podpytać, w końcu ten bazyliszek spetryfikował Granger!
-Pójdziemy cicho i tylko wyjrzymy zza rogu, jest dopiero wpół do dziewiątej, dyżury są od dziesiątej, rozmowa z Martą zajmie nam parę minut i nikt się nie zorientuje, gdzie byliśmy. Ja też mam ochotę tam iść, zwłaszcza po tym liście od dziewczyn.- przekonała mnie i ruszyliśmy na drugie piętro.
Nie przewidzieliśmy jednak spotkania z Krwawym Baronem (a przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie). Szliśmy bowiem po cichu korytarzem i już mieliśmy wyjść zza załomu i przemknąć się do łazienki Marty, gdy wpadliśmy na coś niewidzialnego.
To coś stęknęło i odsunęło się od nas a my, tknięci jednocześnie jakimś zwariowanym impulsem, odwróciliśmy się i pognaliśmy w dół, cudem Bożym nie łamiąc sobie nóg. Kiedy dopadliśmy chimery, byliśmy zziajani od biegu i jeszcze czuliśmy ciarki po zderzeniu z niewidzialnym.
-To na pewno był… Krwawy… Baron.- sapnęła Pansy, gdy padliśmy na fotele przy kominku, budząc chwilowe zainteresowanie pierwszaków. -Tylko on… umie stawać się… niewidzialny.
-A może to ten cały bazyliszek? Nikt go dotąd nie widział, nie wiadomo, jak on wyłazi z tej komnaty… może przenika przez ściany?- przyszło mi do głowy. Pansy spojrzała na mnie ponuro i powiedziała, rozglądając się ukradkiem, czy nikt jej nie słucha.
-Bazyliszek, to wielki wąż. Nawet gdyby był niewidzialny, to już powinniśmy tam leżeć sztywni, jak drut. Nie, to na pewno był zwykły duch, bazyliszek musi pojawiać się jakoś inaczej…
-Za dużo tych wszystkich komplikacji i zagadek.- mruknąłem z goryczą. -Co nam z tego, że wiemy, co się kryje w Komnacie…
-A wiecie?- usłyszałem nad sobą głos Dana.
-Weź mnie nie strasz, myślałem, że to Snape.- zrugałem go i spojrzałem na Pansy. Dan, Crabbe, Goyle i Phil zajęli tymczasem miejsca na podłodze. -No, wiecie… Pansy na to wpadła.
-To bazyliszek.- powiedziała, patrząc na nich niby to obojętnie acz z wyraźną nutką satysfakcji. -Taki wielki, mityczny wąż, zabijający wzrokiem.
-Jak mityczny, to co robi w naszej szkole?- zapytał Phil, a Dan jednocześnie zastanawiał się na głos, jakim cudem żyją osoby, zaatakowane przez bazyliszka, skoro on ma zabijać wzrokiem.
-Może wcale nie widziały bazyliszka?- wymyślił w końcu.
-Jak by nie widziały, to by do żadnej napaści nie doszło.- odmruknąłem. -Musiały się z nim spotkać oko w oko… ale żyją…
4 kwietnia, Sobota, 12:34, PW
Powiem tylko tyle: WYGRALIŚMY OSIEMDZIESIĘCIOMA PUNKTAMI! Opłaciły się trudne, często katorżnicze treningi, opłaciło się zapalenie oskrzeli… mamy zwycięstwo! Jeśli teraz wygramy z Krukonami za trzy tygodnie dwustoma punktami, przy założeniu, że strzelą nam dziesięć goli, zrzucimy z piedestału Gryfonów i wygramy Puchar Quidditcha!!
-No i czego się tak cieszysz, wariacie?- oho, Pansy właśnie zajrzała mi przez ramię. -Krukoni są piekielnie dobrzy, gdyby nie to, że Gryfonom udało się pokonać ich trzema dychami, byliby na pierwszym miejscu.
-Skąd wiesz?- pytam obrażonym tonem. -Krukonom brakuje dziewięciu goli do pierwszego miejsca, to tylko mały niefart…
-…ale wasz mecz jest ostatnim w sezonie i jeśli dacie im wygrać, to zakneblujemy się na trzecim miejscu tak, czy siak.- odpowiedziała mądrym głosem i poszła sobie. SKĄD ONA TO WIE, pytam się??? Co za brak wiary we własną drużynę, ha!
71. Atak choroby i tajemniczego stwora z Komnaty Dodał Malfoy Wtorek, 04 Listopada, 2008, 22:10
13 marca, piątek, 20:09, dormitorium
Nie pisałem prawie miesiąc, bo wiele się zdarzyło i trudno było wygospodarować chwilę na leżenie do góry brzuchem, więc co dopiero mówić o pisaniu pamiętnika.
Naprzód, miałem sporo nauki (nauczyciele chyba sądzą, że początek drugiego semestru, to idealny moment na zawalenie ucznia pracami domowymi i książkami do przeczytania).
Wyobraź sobie, Pamiętniku, że ten idiota Lockhart wymyślił sobie, że byłoby dobrze, gdyby każdy z nas czytał PRZYNAJMNIEJ jedną książkę poza kanonem podręcznikowym, aby „lepiej zrozumieć szereg istotnych problemów, omawianych na zajęciach”.
Tak! Jakby tego było mało, zapowiedział, że raz na tydzień będzie wybierał jednego ucznia, który zreferuje na forum klasy wskazaną przez niego książkę w kontekście tematu zajęć! Pierwszy temat dotyczy form obrony przed czarną magią, propagowanych przez Boromira Wściekłego na terenie Rumunii w XIX w. (Boromir był nawiedzonym, opętanym na punkcie tzw. Białej Magii doradcą księcia Kalsjusza V… a tak serio, to chyba Locki - nowy pseudonim autorstwa Dana - dręczy nas historycznymi nudami, bo Dumbel mu powiedział coś do słuchu na temat jego lekcji… ciężko mi to przyznać, ale jednak ten stary świrus do czegoś się może przydać, choć od dwóch dni próbuję rozważyć, czy nie lepiej było pisać ody na temat Narcyza, niż czytać historyczne księgi) i podobno u Gryfonów wylosowana została Granger - oczywiście, Locki dał jej W, podczas gdy Danowi, który moim zdaniem przedstawił historię ewolucji zaklęć obronnych w sposób niezwykle ciekawy oraz praktyczny dał P z kręceniem nosem. Kto mi teraz powie, że Locki nie faworyzuje Gryfoniaków, zwłaszcza tej porąbanej szlamy?
Po drugie, Flintowi cholernie zależy na Pucharze Quidditcha, w związku z czym obmyślił sobie nową, nienormalną teorię. Wedle niej, w najbardziej nieprzyjemnych miesiącach (czytaj: styczeń - marzec) aktywność zawodników (czytaj: aktywność drużyn Hufflepuffu, Ravenclawu i przede wszystkim Gryffindoru) spada, a zarazem - spada jakość treningów wraz z ich ilością. Dlatego też Flint postanowił, że właśnie nasza drużyna wykorzysta tę czasową niechęć pozostałych, aby ćwiczyć dwa razy ciężej, co podobno ma się przełożyć na sukces pod koniec semestru.
-No, tak, ale czy ćwiczenie w tych warunkach - wskazałem na okno, za którym gwizdał wiatr i zacinał lodowaty, kolący skórę deszcz - ma jakiś sens i będzie efektywne?- zapytałem sceptycznie. -Ja jestem jak najbardziej za tym, żeby ćwiczyć, tylko czy naprawdę sądzisz, że my będziemy super, kiedy będzie poniżej zera i będzie taka plucha?
-Ćwiczenie czyni mistrza, Malfoy.- wycedził na to Flint, ścinając mnie wzrokiem. -A my chcemy być mistrzami i nimi będziemy.
No, cóż, skoro tak postawił sprawę, nie pozostało nam nic innego, jak się temu podporządkować (chociaż wiem od chłopaków, że im też pomysł ze wzmożonymi treningami w tym okresie się średnio podobał).
Ćwiczyliśmy więc dzień w dzień, niezależnie od pogody (Flint poddał się tylko wtedy, gdy byłą taka śnieżyca, że nic nie było widać w promieniu stopy, choć oko wykol).
W końcu cała drużyna łącznie z ambitnym kapitanem poprzemieniała się w stado kichających, trzęsących się, rozgorączkowanych i nieprzytomnych ze zmęczenia robotów, którym po nocach śniły się koszmary z kaflem w roli głównej.
Opuściliśmy się też trochę w nauce, co skłoniło naszego wychowawcę do delikatnej sugestii (w sumie, nie mógł nam pobłażać non stop, chociaż robił, co się dało, byśmy byli zwolnieni z zajęć, ale wiadomo, co przejdzie u Snape’a, to McGonnagall nie przyjmuje do wiadomości, ech…), więc Flint przystopował.
Było już jednakże za późno: zostało bowiem dwadzieścia pięć do meczu, a ja nabawiłem się zapalenia oskrzeli. Leżałem dziewięć dni w skrzydle, a teraz dostałem kategoryczny zakaz wychodzenia na dwór na dłużej do końca miesiąca, niż wymaga tego przejście na zajęcia z zielarstwa i z powrotem (pielęgniarka była porządnie wkurzona i tyranizowała mnie psychicznie i fizycznie - lekarstwami o paskudnym smaku i różnymi syropkami, od których miałem mroczki przed oczyma). Nie pomogło tłumaczenie, że mecz jest za dwa tygodnie - ona wie swoje i nie dała się przegadać. Nie mówiłem jeszcze nic Flintowi, bo domyślam się, jak zareaguje, więc odwlekam to na później… a zresztą, pielęgniarka przecież nie będzie widziała, czy jestem na boisku, czy nie, bo z okna go nie widać… tak, to jest myśl, Draco! Ubiorę się w najgrubszy sweter i machnę ręką na to, że będę wyglądał jak bałwan… ważne, żeby się nie rozchorować bardziej i nie zaziębić, jak mówiła… raczej nie zaziębię się w swetrze z owczej wełny, prawda?? :P
Po trzecie, moja matka była (i jest) w bardzo złym stanie. Ciągle dokuczały jej jakieś bóle i nie miała apetytu, ojciec zmuszał ją do jedzenia z rozsądku, ale prawie wszystko natychmiast zwracała… słowem, masakrycznie.
Szczerze, to trochę się denerwowałem, chociaż nie mogłem jej pomóc a moja obecność w Wiltshire tylko narobiłaby większego zamieszania, zostałem więc w szkole także na czas ferii wielkanocnych (zresztą, akurat wtedy byłem chory). Ojciec zgodził się nic nie mówić matce o tym, że leżałem w skrzydle szpitalnym, bo zdaje się, że ona strasznie chciała się ze mną widzieć mimo swojego osłabienia.
Zabrali ją na tydzień do szpitala trzy dni temu, żeby roztoczyć nad nią „fachową opiekę”. Mam tylko nadzieję, że to nie ma związku z ciążą… to znaczy, wiem, że ma, ale chyba jest jeszcze za wcześnie na rodzenie? To dopiero czwarty miesiąc… to dziecko byłoby przecież strasznie, strasznie małe! Chociaż na chłopski rozum, czy nie byłoby łatwiej rodzić je takie mniejsze i wcześniej…? Sam nie wiem.
Z Pansy sprawa się raz - dwa ułożyła. Przeprosiłem ją za to nieobchodzenie Dnia Zakochanych, poza tym w tym natłoku problemów szkolno - domowo - zdrowotnych Pansy chyba zapomniała o tym szybciej, niż ja. Muszę przyznać, że jest bardzo dużym wsparciem dla mnie, takim kumplem w spódnicy, a ponadto… Nie, no dobra, żartowałem, w sumie nic ponad to, co było dotąd. Ojejku, grząski temat! Koniec.
Dan mnie woła, astronomia… więcej napiszę później!
28 marca, 18:00, PW
Nie do wiary… choć minęło już parę godzin, nie mogę uwierzyć, że to się stało! Odwołali mecz, bo to coś, co mieszka w Komnacie Tajemnic, zaatakowało znowu. A tak się cieszyłem, że pokonam Pottera, nawet zdrowiem okupiłem ćwiczenie się przeciwko niemu i co??! I kiszka! Jestem WŚCIEKŁY! Mam gdzieś Komnatę i tego potwora, w nosie mam, czy kogoś spetryfikował, czy nie, ja CHCĘ MECZ!
20:00, PW
Właśnie Pansy powiedziała mi, kto został zaatakowany. Szlama Granger i jakaś Krukonka. JEEEEEEEEEEEEE!!
31 marca, 13:14, OPCM
Nie no, gdyby to się zdarzyło jutro, w życiu bym nie uwierzył! Granger zaatakowana! Spetryfikował ją! Już sam nie wiem, czy bardziej się cieszę, czy dziwię. Należało jej się, bez dwóch zdań, ale żeby tak podwójnie atakować? Niby był jakiś atak przedtem na tego małego gryfońskiego szczyla z aparatem i ducha Gryffindoru, Pozbawionego Łba Nicka, czy jak mu tam, ale żeby dwie dziewuchy jednym strzałem?? I co mu się stało, że wylazł akurat wtedy, gdy wszyscy byli na meczu? Granger miała pecha… a my szczęście! :P
Trzeba było widzieć Pottera i Weasleya, chodzą naburmuszeni i zgięci w pałąk, nie odzywają się do siebie i w ogóle stracili rezon. No proszę, od kiedy to szczotka jest generatorem energii? A raczej Osoba - Cierpiąca - Na - Chroniczną - Nienawiść - Do - Szczotki, jak ją kiedyś nazwała Angela…
O, kurczę, muszę się skupić - Gerda referuje dziś Nieokiełznane stworzenia magiczne i gada coś o skolopendrach… chyba zacznę słuchać, bo Locki coś na mnie dziwnie patrzy…
16:09, PW
Mam focha na Pansy! Dostała ataku śmiechu, gdy Locki po lekcji podszedł do mnie i powiedział, że zagiął mi się róg kołnierzyka i że bardzo nieelegancko to wygląda u chłopca w moim wieku. Zdaniem Pansy, Locki jest odmiennej orientacji…
1:08, Dormitorium
Już się na nią nie gniewam Musieliśmy razem opisywać jakieś pozycje planet na dzisiejszej astronomii i podczas zajęć powiedziała mi coś bardzo ważnego, coś, co wyjaśnia zagadkę Komnaty, coś, co próbowała sobie długo przypomnieć… ale napiszę o tym jutro, bo teraz zasypiam na stojąco.
Nastrój w tym wpisie może trochę inny, od poprzedniego, ale to tak na przełamanie smaku Buziaki!:*
<3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
16 lutego, poniedziałek, 13:09, historia magii
Myślałem, że skonam ze śmiechu (a najpierw z obrzydzenia)! Ten porąbany Lockhart urządził nam normalnie festyn Walentynkowy, z racji tego, że prawdziwe święto było w sobotę, a nie wszyscy byli wtedy w szkole!
Kiedy dziś rano weszliśmy z Pansy do sali, przez pięć minut zastanawialiśmy się, czy aby Irytek nie zrobił nam złośliwego żartu. Cała, dosłownie CAŁA sala była w tandetnie różowych serduszkach, szarfach, kokardkach, bibułkach i Bóg wie jeszcze czym. Wyglądało to… odrażająco! Do tego wszystkiego Lockhart miał na sobie szatę w tym pięknym kolorku i uśmiechał się tak, jakby właśnie miano wręczyć mu order.
-Pogorszyło się mu?- syknęła Pansy, gdy siadaliśmy przy stole wśród reszty równie zdegustowanych Ślizgonów. Zdusiłem śmiech i odpowiedziałem ze szczerym żalem:
-Nie, nie mogło mu się pogorszyć, skoro on już się taki świrnięty urodził! Popatrz… co to ma być?- wskazałem na rząd tłustych, szpetnych trolli ze skrzydełkami, które właśnie wlazły ciężko do sali.
Lockhart, który pokusił się o przemowę, powiedział, że te stwory będą roznosić nam dzisiaj kartki Walentynkowe (chyba bym zmienił szkołę, gdyby to - to przyniosło mi nawet zwłoki skarpetki!).
Zachęcał też do zgłaszania się do naszego wychowawcy w celu uzyskania porcji eliksiru miłosnego (oczywiście, dziewczyny u Gryfonów zaczęły piszczeć i zacieszać… ja jego, te to mają dopiero coś nie tak z mózgiem!) oraz do Flitwicka po informacje odnośnie czarów miłosnych.
-Nie wiem, jak wy, ale ja na miejscu Dumbla wylałbym tego idiotę w mgnieniu oka.- powiedziałem, gdy wychodziliśmy z Sali i kierowaliśmy się w stronę sali od zaklęć. -Ten człowiek wyraźnie cierpi na co najmniej pięćset chorób psychicznych!
-Przestań!- Pansy parsknęła śmiechem. -Ja naliczyłam na razie tylko kilka: narcyzm, zdziecinniałość, nieprzystosowanie do życia w Hogwarcie, samochwalstwo…
-Ale to nie są choroby, tylko dolegliwości.- sprostował Dan. -Choroby mają już tyle przerzutów, że nie sposób je wyodrębnić.
W tym momencie wszyscy wybuchliśmy śmiechem i w perfekcyjnych nastrojach dotarliśmy na lekcję.
Dzięki Bogu, żaden „kupidyn” (tak, tak, Narcyz tak je nazywał, autentycznie!) nie wpakował nam się do klasy, ale na przerwach mieliśmy mniej szczęścia: trolle dopadały wszystkich i nie było wyjścia, żeby jakoś im zwiać, aby choć trochę zminimalizować obciach. Na nieszczęście, jeden z nich dorwał także mnie, akurat, gdy pędem wracałem przed zielarstwem do zamku po notatki o dracenach.
-Ej, TY!- zawołał gburowato. Obejrzałem się i widząc go, szykującego się do dostarczenia kartki, zmartwiałem, a potem na łeb, na szyję, rzuciłem się po schodach w stronę lochów. On ruszył za mną, więc dodałem gazu i już - już miałem dopaść chimery, gdy jego wielkie łapsko przygwoździło mnie do ściany.
-Mam dla ciebie kartkę od Cynthii Rowles.- warknął i wyjął z kosza jakiś potwornie różowy, obszyty puszkiem kartonik w kształcie serca. Na kły morsa, tylko nie to! , jęknąłem w duchu, ale uznałem, że lepiej pójść na ugodę. Wręczył mi kartkę a ja spojrzałem na nią, starając się nie robić grymasu.
-Nie znam żadnej Cynthii!- doznałem olśnienia.-Więc to na pewno nie do mnie, pomyłka, a teraz cześć, muszę spadać…- zacząłem i właśnie miałem się wywinąć spod jego ramienia, gdy przygwoździł mnie do ściany z powrotem.
-To jest twoja kartka i masz ją wziąć!- powiedział surowo.
-Ale to nie do mnie, na pewno nie!- zawołałem obronnym tonem. -Musiałeś mnie…
-Jak się nazywasz?
-Draco Malfoy.- odpowiedziałem, modląc się w duchu, by mnie już puścił. Notatki z zielarstwa! Nie chcę na wstępie semestru oberwać szlabanu! Troll tymczasem wyjął potwornie pomiętoszony pergamin, który tylko częściowo przypominał listę i postukał grubym paluchem w jedną z kratek.
-Cynthia Rowles do Dracona Malfoya, drugoroczny. Zgadza się.
-Ale…- jęknąłem lecz zaraz umilkłem na widok jego miny. Och, dobra, w końcu mogę wyrzucić to do najbliższego kosza! , pomyślałem błyskawicznie i wziąłem od niego różowe COŚ. -Dobra, dzięki, a teraz naprawdę muszę już iść.
Kupidyn od siedmiu boleści puścił mnie, a ja pognałem do mojego dormitorium. Pobiłem rekord świata w wyszukaniu notatek i powrocie do szklarni, bowiem kiedy hamowałem koło Pansy przy piątym stoliku z draceną, Sprout dopiero wieszała swoje poncho na haku wbitym w jedną ze ścian. Pansy patrzyła na mnie co najmniej dziwnie.
-No, co?- sapnąłem, kładąc notatki na stole i łapiąc oddech.
-Och, nic.- odpowiedziała tak mroźnym tonem, iż niemal poczułem się, jak na Grenlandii. Spuściłem wzrok i zobaczyłem, że w dłoni wciąż trzymam upiornie różową kartkę od jakiejś tam Cynthii. Najpierw zachciało mi się śmiać, a potem postanowiłem jakoś się wytłumaczyć Pansy lecz nie zdążyłem, bo zaraz musieliśmy przystąpić do pracy, a po lekcji Pansy poszła gdzieś wraz z Gerdą i Angelą. Dorwałem ją dopiero przed eliksirami, ale nie chciała ze mną gadać. Postanowiłem więc wziąć się na sposób i napisałem do niej liścik na historii magii.
Pansy, to nie jest moja wina. Ten głupi kupidyn wcisnął mi na siłę to coś, nie złość się! Skąd pomysł, że ja się złoszczę?
Hm, na przykład stąd, że traktujesz mnie z góry i nie chcesz ze mną rozmawiać? Nie powiedziałeś mi, że dostałeś kartkę.
Chciałem, ale Ty od razu się obraziłaś! Dostałem ją, jak leciałem po notatki na ziel., jak miałem Ci powiedzieć? No, wiesz, zachowywałeś się, jakbyś chciał ją przede mną ukryć.
Ukryć? Czy Ty zaraziłaś się od Narcyza??!
Nie odpowiedziała mi, tylko ze wzgardą odsunęła od siebie kartkę i wpatrzyła się w Binnsa. Długą chwilę próbowałem zrozumieć, o co jej chodzi, ale moje wysiłki spełzły na niczym. Podarłem kartkę i z westchnieniem spróbowałem się skupić na tym, co mówił Upiór. Dlaczego dziewczyny są takie dziwnie?
16:15, PW
Daję słowo, ja ich kiedyś zakatrupię! Nie uwierzysz, Pamiętniku, ale to bliźniacy Weasley wysłali mi tę ohydną rzecz od niejakiej Cynthii! Tak, to prawda!
Spotkałem ich po obiedzie, a właściwie, zauważyłem, jak chichrali się z czegoś pod schodami. Usłyszałem, jak jeden z nich mówi:
-To było niezłe, Fred… ach, ile dałbym za to, żeby zobaczyć minę Malfoya na widok karteczki od Cynthii Rowles!
-No, musiała mu szczęka opaść aż do lochów!
Myślałem, że szlag mnie trafi na miejscu, a co najmniej piorun. Podszedłem do nich bez namysłu i wypaliłem z grubej rury:
-Co, dobrze się wam śmiać, nie? Świetny kawał!
Odwrócili się, zdziwieni, w moją stronę i jednocześnie uśmiechnęli złośliwie.
-Nasz mały, ślizgoński przyjaciel.- zadrwił jeden z nich.
-Wszystkiego najlepszego z okazji święta zakochanych!- dodał drugi i obaj zarechotali mściwie. Zacisnąłem pięści i spojrzałem na nich z wściekłością.
-Zapłacicie mi za to, parszywe dowcipnisie!
-O, ho, ho, już się boimy!
-Ciekawe, co nam zrobisz, co?
-Zamknijcie się!- warknąłem, ale oni dalej się ze mnie nabijali. Wyprowadzony z równowagi, wyszarpnąłem z torby różdżkę i wycelowałem w nich. Przestali się śmiać, tylko unieśli brwi. -Jeśli zaraz nie przestaniecie, zamienię was w oślizłe jaszczurki, którym pani Norris odgryzie ogony!
-Pani Norris niestety jest spetryfikowana, ale powinieneś o tym wiedzieć.- odpalił z zimnym, dziwnym spokojem pierwszy z rudzielców, patrząc na mnie ze wzgardą.
-Nie no, Fred, on stracił już rachubę w swoich ofiarach.
-W końcu kotka nie była rasowa…
-Co się tu dzieje, chłopcy?- usłyszałem czyjś głos tuż nad swoim uchem i po mdłościach, jakie mnie nawiedziły, poznałem, że to Narcyz. -Panie Malfoy, dlaczego celuje pan różdżką w pana Weasleya… i drugiego pana Weasleya też?
-Nic się nie stało, panie profesorze, on nam tylko chciał udowodnić, że potrafi utrzymać różdżkę jedną dłonią.- odpowiedział przymilnie jeden z nich, a ja pragnąłem zasztyletować go wzrokiem (ach, jaka szkoda, że oczy nie mają mocy zabijania!). Lockhart położył dłoń na moim ramieniu (przy okazji zobaczyłem, że on ma starannie opiłowane paznokcie!!!) i powiedział łagodnym głosem, od którego nóż mi się otwierał w kieszeni:
-Ależ, chłopcy, doprawdy, dajcie spokój, nieładnie tak się nabijać wzajemnie, mamy dziś święto zakochanych, więc proszę mi się natychmiast pogodzić! Żadnych kłótni, swarów i drwin!- zadeklamował, unosząc teatralnie ręce i dopiero wtedy zorientował się, że paskudni bliźniacy zmyli się, pękając ze śmiechu. Ja zostałem, bo czegoś wmurowało mnie w podłogę. Nauczyciel (z koziej wólki) opuścił dłonie i stanął do mnie przodem.
-Chłopcze, opanuj emocje, jeśli są tak negatywne, jak twoje… może chciałbyś wysłać kartkę do kogoś?- wyjął z kieszeni plik ozdobionych czerwonymi serduszkami Walentynek i uśmiechnął się do mnie niemalże zalotnie. Powstrzymałem zgrzytnięcie zębami i wycedziłem przez zęby:
-Nie, dziękuję.
Lockhart zrobił zawiedzoną minę, ale nie czekałem na jego słowa, tylko odwróciłem się na pięcie i czym prędzej pobiegłem do lochów.
Grr, do teraz mam ochotę przetrzepać skórę tym złośliwcom!
17:39, PW
Ha, ha, ha! Całe szczęście, nie tylko ja mam pecha do kupidynów! Właśnie wracałem z biblioteki (musiałem oddać książki, zalegałem miesiąc, a i tak nie przeczytałem ani jednej ;P), gdy napatoczyłem się na Pottera.
Akurat dopadł go kupidyn i wręczył mu kartkę z melodyjką i wierszykiem. Ogólnie strasznie śmieszna rzecz, ale czerwona ze wstydu twarz Wielkiego Pe - bezcenna! Wszyscy mieli z niego polewkę na maksa, a ja miałem okazję wyżyć się na klanie W. za upokorzenie o imieniu Cynthia (czytaj: wjechałem na małą Weasleyównę i zdołowałem ją na temat karteczki dla P. ). To poprawiło mi bardzo humor ;)
22:09, dormitorium
Rozmawiałem wieczorem z Danem. Jego zdaniem, Pansy wściekła się o to, że nie wysłałem jej żadnej kartki.
-Wiesz, stary, to nic, że my nie uznajemy tego idiotycznego święta, ale one mają focha od razu, jak zapomnisz o jakimś drobiazgu.- powiedział z otuchą. No, cóż, skoro tak, będę musiał jutro rano Pansy przeprosić i może uda mi się skombinować jakąś kartkę? Chociaż nie, wtedy będzie się wiła za brak refleksu… to już lepiej udobruchać ją… sam nie wiem czym… może… kwiatkiem?
Tak, tylko skąd ja wezmę kwiaty w środku lutego?!!?! Chyba niewyspanie rzuciło mi się na mózg…
69. Gdzie tu miejsce na radość? Dodał Malfoy Poniedziałek, 13 Października, 2008, 19:10
9 stycznia, Piątek, 22:09, Dormitorium
Długo chodziliśmy z Pansy po błoniach, mimo że dzień był mroźny a powietrze ostre i suche. Nie mówiliśmy do siebie nic, dopiero w pewnej chwili Pansy przerwała milczenie.
-Draco, jeśli nie chcesz o tym mówić, to nie mów.
-Jasne.- odpowiedziałem, nie patrząc na nią. Szliśmy właśnie brzegiem jeziora. Zatrzymałem się nagle i zatrzymałem ją. -Pansy, posłuchaj… moja matka jest w ciąży.- wypaliłem, czując, że raz kozie śmierć. Pansy najpierw rozdziawiła buzię a potem uśmiechnęła się.
-O, kurczę! To przecież świetnie!- powiedziała radośnie. -Będziesz miał siostrę, albo brata, to naprawdę…
-Pansy, jesteś pewna tego, co mówisz?- spojrzałem na nią ze zdumieniem. -Moi rodzice są… no, są zżytą parą itd., ale… to nie są ludzie, którym w głowie… no, wiesz! Ja nie mam pojęcia, jak to się mogło stać! To… to jest dziwne!
-Dziwne? Normalne, że w małżeństwie rodzą się dzieci.- Pansy roześmiała się. -Czego tak się przejmujesz? Wiesz, może i mają swoje lata, jednak nie są jeszcze tacy starzy, żeby nie mieć drugiego dziecka. A zawsze to i lepiej dla ciebie.
-Ty chyba nie mówisz poważnie.- oświadczyłem i spróbowałem lodu na brzegu jeziora. Totalnie nie mieściło mi się w głowie to, co ona mi mówiła. Radość? Dobrze? A z czego tu się cieszyć??! -Pansy, ta cała sytuacja jest może i normalna dla ciebie, ale nie dla mnie. Może gdybyś ty się dowiedziała nagle, że twoja matka jest w ciąży, byłabyś zadowolona, tylko że w mojej rodzinie to jest zgoła nienormalne, rozumiesz?- to mówiąc, zrobiłem parę kroków dalej po tafli. Pansy stała na brzegu i patrzyła na mnie uważnie. -Mój ojciec i moja matka są małżeństwem, ale nic poza tym. Czasem…- zacząłem i urwałem, przygryzając wargę, bo to, co chciałem powiedzieć, było bardzo przykre. -Czasem mam wrażenie, że tylko ja ich łączę.- dokończyłem cicho. Nie sądziłem, że Pansy mnie usłyszy, ba, nawet byłbym zadowolony, gdyby tak się nie stało lecz ona słyszała każde moje słowo. Poczułem jej małą, ciepłą dłoń na swojej.
-Draco, to nieprawda, co mówisz.- powiedziała szeptem. -Oni na pewno bardzo się kochają, a to, że nie… nie całują się, czy też nie przytulają, nie oznacza, że nic ich nie łączy. Twoi rodzice są super parą i powinieneś się cieszyć, że teraz będziecie razem oczekiwać na to dziecko. Nie każde małżeństwo na wynos wydaje się być piękne i zgrane, ale ciebie to nie dotyczy. Ciekawe, skąd ona zna te wszystkie piękne zdania. , pomyślałem posępnie, patrząc na jej twarz. W jej oczach płonęło światełko otuchy. Otuchy dla mnie?
-Dzięki.- powiedziałem, bo co innego mogłem zrobić? Trudno, nie byłem przekonany co do jej słów, ale w pewnym sensie fakt, że ona wiedziała o wszystkim, dawał mi poczucie ulgi, jej cień.
Postanowiłem się dłużej tym nie gnębić, więc przystałem z chęcią na jej propozycję ślizgania się po jeziorze, chociaż przedtem wymogłem na niej przyrzeczenie, że będzie uważać na siebie i swoją nogę.
Mieliśmy niezłą frajdę, dokazując tak na jeziorze i gdyby nie zmrok, który zapadł jakoś dziwnie szybko, mniemam, że dłużej pobylibyśmy na świeżym powietrzu. Wracaliśmy do zamku rozgrzani, zarumienieni i w lepszych nastrojach lecz szybko uległy one zwarzeniu, a bynajmniej mój. Tuż bowiem po przekroczeniu progu zamku uświadomiłem sobie straszną rzecz: zapomniałem o sprawdzianie z zielarstwa i nie napisałem pracy dla wychowawcy!
-Pansy, ja jutro polegnę.- jęknąłem, gdy szliśmy do WS na kolację. -Może udam, że zachorowałem? Nie przeżyję tego, w dodatku ta cholerna transma…!
-Słuchaj, damy radę,- powiedziała z niezachwianą pewnością. -Przecież ja też nic nie umiem! Możemy zawsze ściągać a pracą dla Snape’a nie przejmuj się, poproszę Briana, żeby ci napisał.
-Jesteś wielka.- powiedziałem uroczyście. Nawet nie chciało mi się boczyć o tego Briana, bo dość byłem zgnębiony lekcjami i sytuacją domową.
Od razu po kolacji siadłem do książek. Próbowałem wkuć chociaż połowę materiału, ale litery skakały mi przed oczyma a zdania mieszały się w głowie. Po dwugodzinnej męczarni dałem sobie spokój i spisałem test na straty.
Gdyby nie Pansy, która o dziewiątej wieczorem przyniosła mi wypracowanie o moly, chyba bym się kompletnie załamał. Fakt, że przynajmniej jeden kłopot mam z głowy, dodał mi energii i razem Pansy przerobiłem część materiału.
Do północy udało nam się jako tako przerobić wszystkie pięć działów, chociaż gdy kładłem się spać, wyczuwałem, że to mi nie rokuje sukcesu. Cóż, nie każdemu dane jest w każdej sytuacji życiowej pogodzić kilka spraw naraz. , pomyślałem mądrze i naciągnąłem kołdrę niemalże na uszy. W końcu świat się nie zawali, to dopiero koniec semestru…
6 lutego, piątek, 16:00, mój własny pokój
Strasznie długo nie pisałem, wiem, ale, prawdę mówiąc, nie miałem ani ochoty, ani czasu. Na głowie miałem jako takie wyjście na koniec semestru, a także ciążę mojej matki i wyjazd do domu (na szczęście, dyrek zgodził się dać mi dwudniową przepustkę, dzięki czemu weekend po Trzech Królach spędziłem w domu). Nie były to najłatwiejsze chwile w moim życiu, ale myślę, że mogę powiedzieć o sobie, że dałem radę.
Krótka wizyta w domu w pierwszej dekadzie stycznia nie należała do najprzyjemniejszych, bowiem już od progu wyczuć można było jakieś napięcie, panujące w całej posiadłości. Służący Zgredek umknął mi spod nóg z czajnikiem czarnej herbaty z miodem, gdy przyjechałem, a ojciec nawet nie wyszedł mi na powitanie, mimo że wysłałem mu sowę, iż będę.
-Ojcze… jestem już.- powiedziałem, stając niepewnie w progu biblioteki, w której gorąco było, jak trzy diabły. Ojciec siedział w fotelu i myślał o czymś. Obejrzał się i, widząc mnie, wstał.
-Witaj, Draco.- podszedł do mnie i spojrzał na mnie krótko, acz badawczo. -Mam nadzieję, że nie miałeś problemów z opuszczeniem szkoły?
-Nie, nie, Dumbledore wyraził zgodę, żadnych trudności.- przytaknąłem. Chciałem jakoś być… miły, sam zresztą nie wiem… w jego oczach było coś takiego dziwnego, miało się wrażenie, że jest… smutny, albo… -Mama dobrze się czuje?- zapytałem niepewnie i od razu palnąłem gafę. Przez twarz ojca przemknął cień i ściągnął nieznacznie usta.
-Kiedy rozmawiałem z nią rano, czuła się dobrze. Zresztą, idź do niej, jeśli chcesz, jest u siebie.- powiedział. -Jak zejdziesz, porozmawiamy.
-Dobrze.- powiedziałem i posłusznie udałem się do pokoju matki.
Leżała w łóżku, przykryta kołdrą i kocem, chociaż okno było uchylone. Na stoliku stał imbryk, wcześniej niesiony przez Zgredka, oraz jej ulubiona, czarna filiżanka ze złotym brzegiem. Było mi dziwnie, wejść do niej do pokoju, gdy… no, cóż… wyglądała, jakby była chora, a nie, jakby miała oczekiwać cudu narodzin. Ciekawe, jaką poradę dla niej miałaby Pansy , przemknęło mi przez głowę, gdy zastukałem cicho w drzwi. Matka uniosła głowę i uśmiechnęła się.
-Draco… jak się cieszę, że jesteś… chodź tu do mnie.- powiedziała, uśmiechając się blado i wyciągając do mnie rękę. Podszedłem, choć nogi miałem, jak z ołowiu. -Co w szkole, wszystko dobrze? Nie chorowałeś? Siadaj, proszę.
-Nie, wszystko w porządku.- usiadłem niepewnie na brzegu jej łóżka, a ona natychmiast położyła dłoń na mojej dłoni. Ogarnęło mnie jakieś głupie uczucie, więc, chcąc je ukryć, dodałem z udaną dumą: -Profesor Snape był ze mnie bardzo zadowolony. Twierdzi, że robię postępy i że osiągam zadowalające wyniki w nauce.
-To wspaniale, synku.- uśmiechnęła się jakoś… radośniej. -Jestem z ciebie dumna. Oboje z ojcem jesteśmy.
Patrzyłem na nią uważnie, szukając jakiejś zmiany wyrazu na jej twarzy, gdy mówiła o ojcu, ale niczego takiego się nie dopatrzyłem.
-Jak się czujesz?- zapytałem, czując, że powinienem coś powiedzieć. Jej twarz skurczyła się delikatnie.
-Dobrze, naprawdę dobrze, chociaż gdy byłam w ciąży z tobą, byłam mniej słaba.
Chciałem zapytać o to, o co zapewne zapytałaby Pansy, ale było mi tak totalnie głupio, że wolałem zmilczeć, licząc na to, że sama mi to powie.
-Sam zobacz.- ujęła moją dłoń i położyła na swoim brzuchu, który był wyraźnie zaokrąglony. Czego ona się spodziewa? , myślałem z paniką, robiąc dobrą minę do złej gry. Powinienem coś poczuć… ucieszyć się?? Matka uśmiechnęła się także i pozwoliła mi usiąść wygodniej.
-Cieszę się naprawdę, że przyjechałeś. Już niedługo zobaczymy się na dłużej.- powiedziała, głaszcząc mnie po ręce. Przełknąłem ślinę.
-No, ferie dopiero za miesiąc… mamy jeszcze testy semestralne za tydzień.
-Na pewno sobie poradzisz, synku. Wierzę w ciebie.
-Tak… ee… dzięki, mamo.- powiedziałem, odchrząknąwszy. Matka uśmiechnęła się raz jeszcze, a potem odetchnęła głębiej.
-Przepraszam cię, synku, ale muszę się chyba zdrzemnąć. Kompletnie się do niczego nie nadaję, najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka… idź, porozmawiaj z tatą, postaram się zejść na obiad, dobrze?
-Tak, jasne.- z tymi słowy, wstałem i cicho opuściłem pokój, bezszelestnie zamykając drzwi. Potem wziąłem głęboki oddech i zszedłem na dół, gdzie zastałem ojca w niezmienionej pozycji.
Chwilę rozmawialiśmy o szkole, o moich ocenach i sumach, a potem powstała pełna napięcia nisza tematowa. Ojciec wiedział, o czym chciałbym mówić, bo w pewnej chwili powiedział:
-Zapewne mój list był dla ciebie wielkim zaskoczeniem… ale niemniejszym zaskoczeniem ta wiadomość była dla mnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że powinienem był ci w inny sposób o tym powiedzieć, ale okoliczności na to nie pozwalały. Powiem krótko, bo sądzę, że powinieneś wiedzieć, na czym stoisz: twoja matka spodziewa się dziecka i wg niej urodzi się ono w połowie lipca. Do tego czasu życie w naszym domu może ulec nieznacznym… zmianom, ale mam nadzieję, że będziesz dla nas wsparciem. Jesteś już na tyle duży, że powinieneś rozumieć, że… a zresztą, co ja ci będę mówił.- ojciec machnął dłonią i, nasępiwszy brwi, wstał i podszedł do kominka. Zapatrzył się w jakąś ramkę z „rodzinnym zdjęciem” i powiedział do mnie zupełnie innym, niemalże łagodnym tonem:
-Idź do swojego pokoju, dobrze? Jeśli chcesz, możesz wyjść na dwór, tylko… tylko ubierz się ciepło.
-Dobrze, ojcze.
Co miałem robić? Czułem, że to nie jest chwila na przedłużanie rozmowy, więc czym prędzej wyniosłem się z biblio. Chwilę kręciłem się bez celu po pokoju, a w końcu położyłem się na łóżku i długo leżałem, wpatrując się w sufit.
To było zresztą główne moje zajęcie podczas tegorocznych ferii zimowych. Co dzień rano, po śniadaniu, szedłem do matki przywitać się i porozmawiać chwilkę. Potem wychodziłem na dwór pobiegać, albo powłóczyć się po ogrodzie, a około południa wracałem do domu. Przed piętnastą był obiad, który ojciec i ja jedliśmy sami w jadalni (matka z reguły nie schodziła na posiłki, chyba tylko raz jeden zeszła lecz zapach zaprawianego czosnkiem i imbirem sosu do krabów przyprawił ją o takie mdłości, że dokończyła posiłek w swoim pokoju parę godzin później.
Nie znam się na tym, bo to nie moja dziedzina, ale Pansy pisała mi, że mdłości, to normalka, podobnie jak osłabienie, nudności i wymioty. Pisanie z nią było jedyną rozrywką w czasie ferii i wiele rzeczy się dzięki temu dowiedziałem - zauważyłem, że łatwiej jest pisać o niektórych sprawach, niż mówić w cztery oczy. W ogóle, wydaje mi się po tym, co mi pisała, że ta ciąża, to jedno wielkie pasmo złego samopoczucia fizycznego oraz psychicznego, więc gdzie tu miejsce na radość? Gdzie ten „cud kobiecości” ??
Byłem nieco rozstrojony po rozmowie z ojcem i dwudniowym pobycie w domu, więc z ulgą powitałem powrót do szkoły. Przyznam szczerze: natłok zajęć może i mnie męczył, ale pozwalał zapomnieć chociaż na chwilę o tym, co zgotował mnie i mojemu ojcu los. Dzięki pracom domowym i nauce do testów semestralnych nie tylko udało mi się psychicznie odstresować, to jeszcze poszczęściło mi się w ocenach: prawie z każdego przedmiotu na testach osiągnąłem Powyżej Oczekiwań, a z eliksirów i obrony udało mi się nawet sięgnąć Wybitnego.
Wcale się nie cieszyłem z wyjazdu na ferie, bo obawiałem się, że atmosferka będzie równie luzacka, jak podczas tamtej przepustki. Nie pomyliłem się o wiele: co prawda, ojciec starał się towarzyszyć mi czas na spacerach i raz czy dwa zabrał mnie do miasta, ale wiedziałem, że robi to bardziej z musu, niż ochoty. Wydaje mi się, że leżąca na górze matka psuła nam wszystkim nastrój i całą magię wolnego od szkoły.
Całe szczęście, już za dwa dni wracam do Hogwartu i przyrzekam, to jest pierwszy i ostatni raz, gdy to piszę!
68. Wpadka w szkole i wpadka w domu. Dodał Malfoy Czwartek, 02 Października, 2008, 08:05
Bardzo dziękuję za komentarze i cieszy mnie, że artykuł Wam się podobał Ann, póki co, zamierzam zająć się tylko prawem, chociaż dziennikarstwo mogłoby być interesujące w połączeniu z nim jako II kierunek... czas pokaże Chciałabym też podziękować Wam bardzo gorąco i całemu ZKP za przyznanie pamiętnikowi Dracona II miejsca na podium najlepszych pamiętników września. To wielki zaszczyt i radość, dzięki ;* Pozdrawiam z tego miejsca i gratuluję Nutrii (Hanna Abbott, Rose Weasley), zasłużonej zdobywczyni I miejsca oraz Parvati Patil (Wiktor Krum). Bardzo się cieszę, że mogłam znaleźć się w tak doborowym towarzystwie!
Tyle wstępu, zapraszam do notki, cieplutko pozdrawiam wszystkich i zapraszam do myślodsiewni - tam coś specjalnego.
***
6 stycznia, Wtorek, 11:45, WS
Dopiero trzy godziny minęły od wyjazdu uczniów z Durmstrangu, a w naszej szkole śladu nie ma po wymianie! Wyobraź sobie, Pamiętniku, że zamiast odpoczywać po ich wyjeździe i w jakiś miły sposób spędzić czas, zagoniono nas na zajęcia! Tak, nawet jednej godziny nam nie przepuścili, tylko z marszu prosto z dziedzińca do klas! Oczywiście, McGonnagall coś o tym wspominała podczas swojej tyrady na kilka dni przed startem wymiany, ale, powiedzmy sobie szczerze - większość z nas miała nadzieję, że to tylko takie gadanie ambitnej profesorki. Niestety, mylili się ci, którzy mieli nadzieję na laby, w tym także i ja.
Od rana miałem dziwny humor i generalnie nie chciało mi się nic. Apogeum niechcenia osiągnąłem o godzinie 9:45, gdy kazano nam iść na pierwsze lekcje. Nie mam pracy domowej, ale Snape mi pewnie przepuści , pomyślałem posępnie, zmierzając Crabbem i Goylem do sali w lochach.
Ku memu zdziwieniu, Snape po dwugodzinnym męczeniu nas eliksirem z kory moly i tojadu żółtego wybrał sobie losowo dwudziestu Gryfonów i dwudziestu Ślizgonów do oddania prac na temat właściwości moly. Jak myślisz, kto był w „pechowej dwudziestce ze Slytherinu”? Tak, niestety, ja ;/
Nadal miałem jednak po cichu nadzieję na taryfę ulgową, więc gdy wraz z innymi podszedłem do Snape’a, powiedziałem mu z przymilną minką, że nie mam pracy domowej i oczekiwałem czegoś w stylu „No, trudno, nic się nie stało”. Zamiast tego usłyszałem: „Brak pracy domowej, Draco? Zostań po zajęciach w sali.” Aż mnie zmroziło! Kurczę, nawet, gdy (a może: szczególnie, gdy) Ślizgon słyszy od niego „Zostań po lekcjach w klasie”, znaczy to ni mniej, ni więcej: „Masz poważne tarapaty!”
Trudno się więc dziwić, że z deczka miałem stracha, co mi powie opiekun. Faktycznie, nie było to nic przyjemnego: Snape powiedział, że to nie pierwszy raz, gdy nie mam pracy domowej i że jeśli jeszcze raz to się powtórzy, będzie zmuszony ukarać mnie bądź/i mój dom. Obiecałem, że to się więcej nie powtórzy i chciałem odejść lecz w tej chwili on przywołał mnie do siebie z powrotem i powiedział:
-Aha, jeszcze jedno: mam nadzieję, że jutro rano zobaczę cię w tej klasie z odrobionym zadaniem? Jeśli nie, nie będę mógł postawić ci dobrej oceny.
-Taak, jasne.- odpowiedziałem niepewnie, myśląc sobie z paniką: Kiedy ja to zdążę zrobić? Totalnie mnie tym załatwił, bo przecież jutro mamy mieć sprawdzian z zielarstwa (Pansy mi powiedziała na lunchu), na który jeszcze nic nie umiem! Hm, dobra, spokojnie, Draco, nie wpadaj w panikę, bo teraz zaczynasz zachowywać się jak rozmazany Gryfon. O, od razu pomaga! Miejmy nadzieję, że reszta dnia będzie mniej parszywa (czytaj: że nikt więcej nie zażąda ode mnie pracy domowej ani nie będzie miał ochoty sprawdzać stanu mojej wiedzy)…
15:09, Biblioteka
Na wszy muchomora i kudły szyszymory! Jestem totalnie w kropce! Nie dość, że na transmutacji McGonnagall wyrwała mnie do odpowiedzi i wstawiła mi lufę, nie dość, że na OPCMie Narcyz po raz pierwszy w życiu chyba zauważył, że śpię i zaczął mi truć (no, co, poprzedniej nocy był bal, który się skończył o PÓŁNOCY, prawda? To znaczy, oficjalnie się skończył, bo nieoficjalnie… ech, no dobra, przyznam się: poszedłem spać o trzeciej ale nie, ten oczywiście się przyczepił, że może też mam objawy kociej grypy, jak Granger - zapomniałem wspomnieć, że Granger jest u Pomfrey i nikt nie może do niej wejść, podobno zaraża), to jeszcze podczas obiadu dostałem list od ojca o treści zgoła nieprzyjemnej. W liście było tak:
Draco,
Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć. Twoja matka jest w ciąży.
Lucjusz Malfoy
Kiedy to przeczytałem, oplułem się sokiem porzeczkowym i zachlapałem szatę oraz koszulę. Pansy musiała walić mnie po plecach, bo nijak nie mogłem złapać tchu. Gdy w końcu doszedłem ze sobą do ładu i wyparowałem z sali w kierunku dormitorium, jeszcze raz przytknąłem list do oczu i przeczytałem jego treść. Dotarło do mnie dopiero za trzecim razem. Moja matka jest w ciąży. Będzie mieć dziecko. Drugie. AAAAAAAAaaaa!!
15:23, Biblioteka
Normalnie nie wiem, jak to możliwe? Myślałem, że ona i ojciec… no, wiecie… nie sądziłem, że… że jeszcze O TYM myślą?? A zresztą, prędzej podejrzewałbym o to matkę, niż ojca… szlag, JAK to się stało? Jakim cudem? CZY ONI OBOJE SIĘ NAĆPALI?!
15:48, Biblioteka
A może to nie jest dziecko mojego ojca??? Nie, no, jasne, moja matka przecież nie jest… no, wiecie… ale nie chce mi się wierzyć, że… już prędzej w to uwierzę, niż…
16:11, Biblioteka
Nadal nie rozumiem, jak do tego doszło, ale przyszło mi do głowy, że może nie tylko ja jestem taki ciemny… chyba muszę napisać do ojca… albo o, jeszcze lepiej, pójdę do Snape’a i poproszę go o zwolnienie na weekend ze szkoły… pilne sprawy rodzinne, nie ma co!
16:35, PW
Rozmawiałem ze Snapem. Myślę, że to była najgorsza rozmowa w moim życiu. Kiedy wyszedłem, jestem pewien, że przypominałem jasnowłosego buraka.
-To coś pilnego? Dyrektor musi mieć wyraźny powód, żeby pozwolić ci na opuszczenie szkoły, Draco.
-Powód na razie nie jest jeszcze tak wyraźny, ale będzie za parę miesięcy.- wyrwało mi się i poczułem, że jest mi gorąco. Jak mam mu o tym powiedzieć? -Po prostu… chciałbym się zobaczyć z ojcem, muszę z nim porozmawiać.
-Ojciec nie może przyjechać do szkoły? Nie, no, kurde, wiem, że gdyby to Snape mógł podjąć decyzję, bez pytania by mi zezwolił, ale pytał po to, żeby dać znać Dumblowi, bo to jednak on ma tu najważniejszy głos, bleeh…
-Nie. To znaczy… mógłby, ale chcę się też zobaczyć z matką… proszę mi pozwolić, ja muszę tam jechać!- podniosłem nieco głos. Snape patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu a potem powiedział spokojnie:
-Dobrze, porozmawiam z dyrektorem o tym, ale nie obiecuję, że się zgodzi.
-Dzięki.- ulga, jaką poczułem, nieomal mnie ogłuszyła. Snape uniósł prawie niedostrzegalnie brwi. Hm, wyglądał, jakby interesował go powód tak wielkiej „radości”, ale ja wolałem nie ciągnąć dłużej tej rozmowy. -Mogę już iść, panie profesorze? Muszę odrobić jeszcze zadania domowe.
-Tak, oczywiście, idź.
-Dziękuję.- powtórzyłem i wyszedłem z jego gabinetu. Potem poszedłem do PW (powinienem był iść do biblio, żeby odrobić prace domowe, jak powiedziałem opiekunowi, ale szczerze, to nie miałem wena na to.). Marzyłem tylko o tym, żeby znaleźć się w swoim własnym łóżku i położyć się, ale zaraz łóżko przypomniało mi list od ojca. Zemdliło mnie, więc zawróciłem, myśląc, że może mały spacer lepiej mi zrobi, ale nie dane mi było pozostać w samotności. Pansy, która siedziała z koleżankami przy kominku i wspólnie pisały esej dla Narcyza, zerwała się z fotela i podbiegła do mnie, pytając:
-Hej, co ci jest?
-Nic, a czemu pytasz?- udałem zdziwionego. Pansy nie dała się zbić z tropu.
-Wiesz, wyglądasz, jakby coś się stało. Od obiadu zniknąłeś nam z oczu i chodzisz, jak nawiedzony. Powiesz mi, o co chodzi?
-Pansy…- spojrzałem na nią, chcąc jakoś miło podziękować jej za troskę i odmówić, ale nie mogłem. Poczułam nagle, że jeśli jest w tej budzie ktoś, komu mogę powiedzieć całą haniebną prawdę, to jest nią tylko ta stojąca przede mną Ślizgonka. Przełknąłem ślinę. -Pansy, chodź ze mną.- powiedziałem, a ona bez słowa pokiwała głową i ruszyliśmy do wyjścia.
BLASK BUŁGARSKICH TALENTÓW W HOGWARCIE - SPORTOWY POKAZ UCZNIÓW Z DURMSTRANGU PODCZAS WYMIANY Wymiana uczniów z Instytutu Magii Durmstrang z uczniami Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie trwa od trzech tygodni. Obie szkoły starają się, jak mogą, aby umilić gościom czas wymiany oraz ułatwić integrację angielsko - bułgarską; przykładem mogą być liczne uroczystości oraz atrakcje, jak np. magiczne zawody w Durmstrangu, czy też sportowe zmagania w Hogwarcie.
26 grudnia można by nazwać Dniem Durmstrangu, albowiem tego dnia w Hogwarcie najjaśniej błyszczeli goście z Bułgarii, prezentując się w sportowym pokazie i programie artystycznym (łyżwiarstwo figurowe), czy rozgrywając z hogwartczykami mecz hokeja, który jest tradycyjnym sportem bułgarskim.
Wszystkie trzy punkty programu cieszyły się ogromnym zainteresowaniem oraz uznaniem wszystkich widzów. Dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore powiedział naszemu reporterowi, Douglasowi E. Millanowi, że jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. ‘Byłem świadom, że w Durmstrangu jest wielu utalentowanych uczniów, jednakowoż pokaz łyżwiarstwa przeszedł moje najśmielsze oczekiwania’, mówił po pokazie dyrektor. Również uczniowie z jego szkoły byli oczarowani: ‘Uważam, że łyżwiarki były najlepsze, zwłaszcza Amanda Foolish’, przekonywał młody pałkarz z drużyny domu Ravenclaw, Steven Corner.
W jego słowach jest ziarno prawdy, albowiem pokaz łyżwiarstwa figurowego zostałby uznany za najbardziej porywający, gdyby wrażenie, jakie wywarł na widzach, mierzyło się ilością braw.
W dwugodzinnym programie udział wzięła trzydziestoosobowa grupa uczniów, którzy wyróżniają się w jeździe na łyżwach.
Dwadzieścia jeden dziewcząt i dziewięciu chłopców wystąpiło w trzydziestu solowych pokazach, dziesięciu duetach i pięciu pokazach grupowych.
Przygotowania łyżwiarzy nadzorowała ich opiekunka z Durmstrangu, Ružena Stawiorowa. ‘Jestem bardzo zadowolona z tego występu, uważam, że każdy dał z siebie wszystko i wypadli bardzo dobrze’, wyjawiła nam (a właściwie- naszej tłumaczce oraz asystentce, nieocenionej Ricie Skeeter). W pokazie wykorzystano muzykę angielską, a także muzykę zespołów zagranicznych, nie tylko ze świata magii.
Szczególne wrażenie wywarł występ solowy Amandy Foolish, córki obecnego Ministra Magii (Dariusa Foolisha- przyp. red.), która, wedle jednego z członków grupy tanecznej, jest najlepszą i najbardziej oryginalną tancerką.
‘Amanda radzi sobie z tańcem w sposób wzbudzający ogromne emocje u widzów, niezależnie od tego, czy ma na nogach baletki, czy łyżwy’, twierdzi Stawiorowa. ‘Kiedy pokazała mi swoją propozycję choreograficzną, popłakałam się ze wzruszenia (chociaż za to może być odpowiedzialny dobór muzyki: ABBA jest ulubionym zespołem Stawiorowej a to jej utwór pt. „Lay all your love on me” panna Foolish wykorzystała w swojej solówce- przyp. tłum.), to było coś pięknego.’
Faktycznie, układ przygotowany przez dwunastoletnią artystkę był pełen zaskakujących zwrotów akcji, trudnych elementów i fascynującej harmonii.
‘Nie zawsze tak jest, że dobry tancerz jest dobrym łyżwiarzem’, zastrzega jednak Amanda. ‘Tańczę od dziecka i tak się składa, że od dziecka jeżdżę też na łyżwach, dlatego w moim wypadku odtworzenie układu choreograficznego na lodowisku nie było trudne, aczkolwiek każdy swój występ przywykłam traktować jak wyzwanie bez względu na jego znaczenie.’
Jej koleżanka, starsza o rok Muriel Chess, zdobyła gromkie brawa, tańcząc w duecie z Martinem Korviciem do utworu „Jealous Guy” Johna Lennona, chociaż jej występ solowy do „Ostatniego porywu serc” The Witches był równie efektowny mimo upadku w finale. ‘Łyżwiarstwo figurowe jest moją pasją od piątego roku życia i dzięki niemu mogę oddać siebie widzom.’, mówiła Chess. ‘Niestety, niedawno przeszłam kontuzję i nie mogłam przygotować się w stu procentach do tego pokazu. Sądziłam, że pójdzie mi lepiej, ale najważniejsze, że się podobało.’ Mamy nadzieję, że kolejne występy Muriel Chess będą pozbawione takich dramatycznych złośliwości losu.
Nie tylko dziewczęta roztaczały swój czar na lodowisku w Hogwarcie. Szesnastoletni Fryderyk Agertsch, przystojny Niemiec, tańczący w profesjonalnej bułgarskiej grupie łyżwiarskiej Afada, zrobił ogromne wrażenie na Lorraine Leut, Gryfonce z czwartej klasy. ‘Widziałam już wcześniej występy Fryderyka z Afadą na Mistrzostwach (mowa o Mistrzostwach Europy, jakie odbyły się w Londynie dwa lata temu -przyp. red.), ale to, co pokazał nam dzisiaj, było po prostu boskie.’, mówi z entuzjazmem. ‘Najbardziej podobała mi się solówka do „Toccaty i fugi w tonacji d minor” Bacha, była taka ognista i ekspresyjna, chociaż duet z Ivonne Krantek do „Totale Finsternis”* też był fantastyczny.’ Sam Agertsch jest bardziej skromny: jest świadom swojego talentu, jak twierdzi, ale nie zamierza go przeceniać, albowiem czeka go jeszcze dużo pracy. ‘Chcę zostać zawodowym łyżwiarzem i reprezentować moją ojczyznę. Po skończeniu szkoły zamierzam wrócić do Monachium, mojego rodzinnego miasta, które musiałem opuścić przed siedmiu laty z rodzicami i siostrą (ojciec tancerza, Berg Agertsch, był podejrzany o współpracę w przeszłości z organizacją popierającą Gellerta Grindelwalda na terenie Europy Zachodniej- przyp. red.) i tam szlifować dalej swój talent.’, mówi poważnie.
Na uwagę wśród męskich gwiazd tego dnia zasługuje także szesnastoletni Jonatan Vitte, Szwed z pochodzenia i zamiłowania, jak zwykł o sobie mawiać wśród przyjaciół. Solówka w takt nieśmiertelnego „Bolera” Maurice Ravela i duet z Foolish do „Nothing else matters” Metallici były niewątpliwie rewelacyjne, jednak to występ grupowy do „Tanzsaal”** Steinmana i „Mamma Mii!” ABBY spotkał się z największymi brawami, a także najlepiej się w nim czuł, jak wyznał. ‘Solówki oraz duety są OK., ale występ grupowy daje mi większą satysfakcję i pozwala mi błyszczeć na tle innych’, żartował.
Rzeczywiście, Vitte jest lepszym ogniwem grupy, aniżeli pojedynczym elementem: ‘Ma wielki talent i sprawdza się genialnie w show, to prawdziwa rzadkość’, potwierdziła Stawiorowa.
Młody tancerz widziałby się najchętniej w przyszłości jednak nie na lodzie czy parkiecie lecz… w stajni. ‘Konie są jego wielką miłością i od wieków próbuje rozwiązać dylemat, czy większą od tańca’, zdradziła nam sekret jego koleżanka, Adrianna Bigelow, która co prawda nie tańczy, ale za to jest wschodzącą gwiazdą hokeja- w szkolnej drużynie gra na pozycji bramkarza i, jak twierdzi jej trener, Erasm Ludlan, nie przepuściła ani jednej bramki od chwili wejścia do drużyny osiemnaście miesięcy temu.
Partnerka Agertscha, Ivonne Krantek (12) jest obok Amandy Foolish najmłodszą tancerką i niewiele mniej utalentowaną. W przeciwieństwie do Agerstcha i Chess, nigdy nie pasjonowała się łyżwiarstwem lecz nie przeszkodziło jej to w bardzo dobrym pojechaniu układu tanecznego na lodzie. ‘To było inne przeżycie i cieszę się, że mi się udało’, opowiadała po solówce, ‘ale nie wiążę z łyżwiarstwem wielkich nadziei. Wolę tańczyć.’ (Więcej o innych członkach grupy czytajcie na str. 8 - 12)
Mamy nadzieję, że marzenia młodych gości z Bułgarii spełnią się już niedługo, a na zakończenie dla naszych czytelników, garść zdjęć z opisanego w/w pokazu- TYLKO U NAS!
Taki artykuł pojawił się w dzisiejszym Proroku ( to tak nawiasem). Całkiem poprawnie opisał ten, jak to nazwano, Dzień Durmstrangu: fakt, było naprawdę fajnie, ale dobra, miałem opisać Boże Narodzenie, zdaje się.
Okazało się, że opady śniegu są tak duże, że zawody narciarskie nie mogą się odbyć (tor był wokół zamku, a stok powstał za zamkiem), więc siłą rzeczy skrócono nam sportowe katusze do dwóch godzin i dzięki temu już o piątej byliśmy z powrotem w zamku, mokrzy (ci z nas, którzy brali udział w zawodach łyżwiarskich, czytaj: Wilma, Roan, Millicenta- nawet nie wiedziałem, że ona kocha jeździć na łyżwach) i znużeni (ci bardziej bierni, jak np. ja :P).
Nawet nie miałem z kim się ponabijać ani z zawodów ani z najnowszego wycinka z prasy dotyczącego ojca rudej rodzinki nędzarzy i zdrajców krwi, bo Crabbe i Goyle po świątecznym obiedzie przyszli do mnie pogadać i zaraz zwiali do skrzydła, bo rozbolały ich brzuchy i chyba przez pomyłkę zjedli kulkę animagiczną z esencją Pottera i Weasleya, bo w pewnym momencie zaczęli się w nich zamieniać i wtedy pognali do skrzydła.
Amanda zaś była zajęta ćwiczeniem układu wraz z grupą swoich koleżanek i kolegów na zabezpieczonym specjalnie do tego celu jeziorze (widziałem ją przez moment, jak wracaliśmy do zamku, akurat kręciła piruet).
Roxie i Wilma, jak tylko wróciły, musiały iść wykąpać się i porządnie wysuszyć (zapomniałem powiedzieć, że Roan obraził się za ich żarty z jego wypiętego tyłka i wywalonego języka, gdy jeździł na łyżwach i po zawodach urządził im wielką bitwę na śnieżki, w której poniosły sromotną klęskę ), więc stwierdziłem, że pójdę do Pansy zobaczyć, jak ona się czuje.
Kiedy przyszedłem do skrzydła, akurat jadła podwieczorek i popołudniową porcję witamin. Siedziała i miała całkiem raźną minę, więc uznałem, że poczuła się lepiej i to mnie podniosło na duchu.
-Cześć, Pansy.- uśmiechnąłem się i rozejrzałem, czy nie ma nigdzie pielęgniarki (nie było jej, jak się potem okazało, zajmowała się jakąś Puchonką, która pośliznęła się na schodach prosto pod nogi Kruma i nie tylko nie wzbudziła jego zainteresowania, ale także stłukła sobie rękę i skręciła nogę :P). Jej twarz zachmurzyła się. Odłożyła z głośnym stukiem talerzyk z niedojedzoną szarlotką i spojrzała na mnie co najmniej nieprzyjaźnie.
-Co ty tu robisz?
-Przyszedłem zobaczyć, co u ciebie.- nie dałem za wygraną i, wciąż się uśmiechając, usiadłem na brzegu jej łóżka. Pansy odwróciła głowę i założyła ręce. Uj, niedobrze, pomyślałem i westchnąłem głęboko. -Pansy… nie masz za co się na mnie boczyć.
-Ja się wcale nie boczę.- odpowiedziała ona a ja roześmiałem się sztucznie.
-Nie boczysz się? To dlaczego odwracasz głowę i tak mnie traktujesz?
-Jak?
-No, właśnie tak. Jakbym cię uraził… albo jakbym wzbudził w tobie zazdrość.- dodałem chytrze, obserwując jej minę. Bez pudła, Draco, pochwaliłem się w duchu, bo Pansy zaczerwieniła się delikatnie i spojrzała na mnie piorunującym wzrokiem. Wyszczerzyłem zęby i ośmieliłem się. -Pansy, ja mam gdzieś, czy Amanda jest najlepszą tancerką, łyżwiarką, czy Bóg wie kim, ona jest dla mnie tylko koleżanką, a ja dla niej jestem tylko kolegą. Nie musisz być zazdrosna… w ogóle mnie nie obeszło, jak tańczyła wtedy na lodzie… jestem pewien, że nie chciała się popisać, po prostu jak coś kochasz robić, to robisz to w każdej wolnej chwili.
-Ona wiecznie czyta książki.- mruknęła Pansy, jednak ja nie przerywałem.
-Amanda niewątpliwie ma wielki talent i niewątpliwie przyjemnie się patrzy, jak ona się porusza w takt muzyki, ale to nie jest powód do takiego przejmowania się. Amanda jest mi obojętna, Pansy, uwierz mi.
-Dziwne.- jeszcze siliła się na kpinę, ale wyczułem, że mięknie w błyskawicznym tempie. -To dlaczego omal nie wypadły ci oczy, jak na nią patrzyłeś?
-Bo mnie zaskoczyła! Nie wiedziałem, że tak świetnie tańczy, ale to nie było takie podziwianie, o jakim myślisz… to wcale nie było na pokaz, wszyscy zresztą byli nią oszołomieni, ty też byłaś pod wrażeniem, sam widziałem.- dodałem, bo już otworzyła buzię, żeby zacząć się wypierać. Pogładziłem ją po dłoni i powiedziałem cicho: -Pansy, daj spokój. Nie chcę, żebyś gniewała się o takie głupstwa. To nie ma znaczenia.
Patrzyła na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak. W końcu, po kilku sekundach zrobiła udatnie niezadowoloną minę i powiedziała:
-No dobra, nie złoszczę się już.
-Fantastycznie.- zaśmiałem się teraz już szczerze. -A jak noga?
-Już lepiej, Pomfrey uleczyła mi ją paroma czarami, tylko że muszę wypić jeszcze dwie porcje eliksiru wzmacniająco - regenerującego i wtedy będę mogła wyjść. Gdzie ta kobieta w ogóle jest? Obiecała mi, że o szóstej mnie wypuści!
-Nie wiem, nie widziałem jej.- wzruszyłem ramionami. -Nie denerwuj się, na pewno dotrzyma słowa.
Rzeczywiście, jak tylko pielęgniarka wróciła, wmusiła w Pansy dwie porcje eliksiru, potem kazała jej trochę rozchodzić nogę, a gdy była stuprocentowo zadowolona z efektu, pozwoliła jej opuścić skrzydło z wyraźnym przykazem unikania „wygłupów na lodzie”.
Jak wróciliśmy do PW, okazało się, że wszyscy z naszej bułgarsko - angielskiej paczki już tam są i zażerają się śliwkami w czekoladzie, jakie przysłała Amandzie babcia ze Szkocji. Usiedliśmy z Pansy na najwygodniejszych fotelach tuż przy kominku i musieliśmy wysłuchać opowieści Wil, Rox i Roana na temat wielkiej bitwy na śnieżki, a potem gadaliśmy o różnych rzeczach.
Między innymi zganiłem Roana, że nic nam nie powiedział o użyciu kulek Weasleya i Pottera, ale on wyparł się wszystkiego, twierdząc, że muszę jeszcze dojrzeć; obaj doszliśmy jednakże do wniosku, że widocznie Crabbe i Goyle wzięli je za słodkie, bo kulki miały barwę czekolady. Sami chłopacy zaprzeczali, jakoby użyli kulek, mówili natomiast, że zjedli ciastka, jakie ktoś zostawił na poręczy, ale im nie można wierzyć, jak zobaczą coś jadalnego w promieniu mili, od razu tracą rozum (a właściwie, jego śladowe ilości ).
Następnego dnia po południu odbył się mecz hokeja w wykonaniu uczniów z Instytutu (nawet fajna gra, tylko że jakby z jednym zniczem, który posuwa się po lodzie wydłużonymi pałkami, a przez to nieco zamotana), potem wspólny mecz (Też grałem, też grałem! Przez pierwsze pięć minut, bo potem rudy bliźniak „przypadkiem” huknął mnie kijem w kolano i nie byłem w stanie dalej jeździć na łyżwach, co i tak samo w sobie było wielkim wyzwaniem, któremu podołałem ) i program artystyczny, czyli pokaz łyżwiarstwa figurowego.
To było naprawdę COŚ, oglądaliśmy wszyscy popisy z zapartym tchem i nawet Pansy oklaskiwała Amandę i krzyczała, jak mogła najgłośniej „Brawo, Foolish!” razem z nami Zresztą, ten cały Millan całkiem dobrze relacjonuje pokaz.
Ojej, widzę, że dziewczyny wyszły wreszcie z dormitorium. Idziemy zaraz na śniadanie, bo ja umieram już z głodu, mówią szczerze, a potem zajmiemy się myśleniem o niebieskich migdałach, jak by to ujęła McGonnagall (czytaj: będziemy się wygłupiać i robić nie to, co trzeba w sobotę, czyli marnować czas przeznaczony na naukę :P). Nawiasem mówiąc, strasznie durny pomysł, żeby z tych dziesięciu dni, jakie pozostały do końca wymiany, przez siedem kazać nam uczyć się, jakby nie można było odpuścić… :P
--- * Totale Finsternis - po polsku Na orbicie serc , utwór pochodzący z musicalu Taniec Wampirów ;
** Tanzsaal - po polsku Sala balowa , utwór pochodzący z musicalu Taniec Wampirów ;
66. Urok świątecznego poranka i wypadek na lodowisku. Dodał Malfoy Sobota, 20 Września, 2008, 09:50
25 grudnia, Czwartek, 18:12
Muszę przyznać, że z ulgą powitałem czas świątecznego odpoczynku od szkoły, bo ostatnio już zaczynałem fiksować, tyle nam dołożyli przed samiutkim Bożym Narodzeniem. Na szczęście, nie mam takich tyłów, jak Wielki Pe czy rudzielec, ale też prawdą jest, że wiele zawdzięczam dziewczynom: Roxie, Wilmie i Pansy oraz Amandzie, naprawdę mi pomogły.
Rano obudził mnie szelest papierków- nieomylny znak, że Crabbe i Goyle dorwali się do swoich prezentów, z których tradycyjnie większość była jadalna :P Przewróciłem się leniwie na drugi bok, chcąc ukraść jeszcze z piętnaście minut snu, ale nie dało się w tym towarzystwie, zwłaszcza, że ledwo zdążyłem wcisnąć głowę w poduszkę, coś kujnęło mnie w szyję.
-Spadaj, Goyle.- odpowiedziałem bardzo szybko i bardzo wyraźnie, nie otwierając oczu. Kujnięcie powtórzyło się po raz drugi, a mi coś zrobiło się w środku, że gdybym teraz wstał i daliby mi miecz do ręki, ktoś by na pewno zginął. Opanowałem się jednak z nadludzką siłą i warknąłem mniej przyjaźnie:
-Jeśli jeszcze raz to zrobisz, to… AU!- zawyłem z lekka, bo coś rozcięło mi policzek, więc usiadłem i otworzyłem oczy. Crabbe i Goyle, obaj z półotwartymi gębami, z których kapała im na podołek rozpuszczona czekolada (wbrew pozorom, widok dość ohydny), siedzieli pod swoimi łóżkami i gapili się na mnie nieinteligentnie, podczas gdy Edgar/Erwin atakował mnie wściekle dziobem teraz w ramię.
Machnąłem dłonią na odlew i zrzuciłem ptaka z łóżka, a zaraz potem wychyliłem się i spojrzałem, czy żyje (mimo wszystko, nie mój ptak, co z tego, że cierpiący na wściekliznę… :P): ponieważ zwierzę pozbierało się jakoś, capnąłem kopertę i, celując palcem prosto w oczy sowy, mruknąłem złowieszczo:
-Tylko nie bij, zaraz Ci odpiszę.
Cześć, Draco,
Dziś krótko, przesyłam Wam wszystkim życzenia, niech się Wam Święta udadzą, chociaż ja jestem tak daleko od Was :P Aż trudno uwierzyć, ale ferie w tej szkole są o wiele nudniejsze, niż rok szkolny, jakoś tak wszyscy się snujemy mimo tych atrakcji, a może zwyczajnie, regenerujemy siły na następny zabójczy semestr i z tego względu nie mamy ochoty zachwycać się tym, co nam tui przygotowali, a co potencjalnie jest very interesujące.
Trzymajcie się i pilnujcie porządku
Dan Rogers
Odwróciłem pergamin i sięgnąłem po torbę (leżała pod łóżkiem). Wydobyłem z niej atrament oraz pióro, i nakreśliłem odpowiedź.
Cześć, Dan
Dzięki za życzenia, my również je przesyłamy Tobie i Twej nowej paczce :P U nas wszystko w porządku, Święta jak to Święta, właśnie Crabbe o Goyle obudzili mnie w wysublimowany sposób, zażerając się czekoladowymi pralinkami i innymi słodkościami :P Też dla nas przygotowali niezły wystrój, chociaż tak po prawdzie, to nie nam, tylko tym z Durmstrangu, ale kit Jest nieźle i mamy taką samą frajdę, jak ty, ha, ha, ha :P
To mój ostatni list do Ciebie, w końcu wracasz za niecałe dwa tygodnie
Najlepszego, Dan!
Draco Malfoy i Spółka Słodkożerców
-Oo, Draco, piszesz do Dana?- usłyszałem nagle głos koło siebie i ktoś siadł na moim łóżku. Z przerażeniem i jednocześnie zdziwieniem ujrzałem Pansy.
-Co ty tu robisz??!- wydusiłem, z wrażenia nieruchomiejąc. Pansy parsknęła śmiechem na widok mojej miny, przytrzymała kałamarz, który prawie się przewrócił i odpowiedziała cicho, zerkając na chłopaków:
-Przyszłam złożyć ci małą wizytę świąteczną.
-Od kiedy to dziewczyny mogą włazić tu bez pozwolenia??- zapytałem, wyłażąc z mojego rozkopanego wyrka i chwytając spodnie oraz koszulę, które gdzieś się walały na dni skrzyni z ciuchami. Byłem totalnie oszołomiony jej zjawieniem się… i speszony. -Wybacz, ale w takim razie idę się przebrać.- to mówiąc, umknąłem do łazienki, a gdy wróciłem, zastałem Pansy przy parapecie. Siedziała wygodnie na krześle i, trzymając głowę na łokciu, pisała coś, podczas gdy tamci dwaj nawet się nie ruszyli (dorwali pudło czekoladowych kociołków z nadzieniem toffi oraz panierowane wiórkami chałwy banany w białej czekoladzie, ale to nie usprawiedliwia ich niekulturalnego zachowania wobec Pansy!). Zeźliłem się automatycznie.
-Napisz, że przyłączasz się do pozdrowień, resztę wie.- powiedziałem, zaglądając jej przez ramię. -Ej, a wy może byście wstali, co? Jest wpół do dziewiątej, a wy rozwaliliście i się i zażeracie się czekoladą!- wjechałem na kumpli, którzy podnieśli na mnie zdziwione spojrzenia. Uniosłem brwi i dorzuciłem z większym autorytetem: -No, co tak gały wywalacie? Papiery się walają, omal się nie zabiłem, poza tym słodkie na czczo szkodzi, nie mówili wam?
-Czego się drzesz, Święta są!- odburknął Goyle, podnosząc się z podłogi i patrząc wymownie na Crabbe’a.
-Pięć punktów za inteligencję.- warknąłem. -Zróbcie coś z tym chlewem.
-A ty niby masz porządek?- urażony Crabbe wskazał swoją tłustą brodą na podłogę koło mojego łóżka (no dobra, leżała tam moja torba, kufer z ciuchami, kilka par skarpetek i jakieś książki oraz stare notatki lecz to NIC w porównaniu z ich bajzlem!!).
-A żebyś wiedział!- odpowiedziałem. Machnął na mnie ręką i poleźli się przebrać (nie wiem, czy pisałem o tym, ale my, w Slytherinie, mamy trzy kabiny, co w zupełności wystarcza na jedno dormitorium… ha, ha, taki Gryffindor podobno ma tylko jedną).
Spojrzałem na Pansy i zobaczyłem, że jej ramiona trzęsą się ze śmiechu. Wyglądała jednak tak ładnie, z kciukiem w zębach, uśmiechem na twarzy i śmiejącymi się oczyma, że z miejsca mi przeszło. Uśmiechnąłem się i usiadłem na parapecie obok niej.
-Wszystkiego najlepszego.- powiedziała, podając mi małą paczuszkę, wyjętą z przewieszonej przez ramię sznurkowej, błękitno - białej torebki. Zaskoczony, przyjąłem prezent i, plącząc się w podziękowaniach, otworzyłem go. W środku był skórzany notatnik z miękkimi kartkami z cielęcej skórki o złocistym połysku.
-Zauważyłam, że kończy ci się pamiętnik, więc poprosiłam mamę, żeby zamówiła u Dogga taki notatnik.- powiedziała, gdy z onieśmieleniem dotykałem kart i okładek. -Chciałam ci go dać osobiście.
-Dzięki… Pansy, to jest naprawdę super prezent!- spojrzałem na nią z radością, a ona spuściła głowę i zagryzła wargi. Zsunąłem się z parapetu i bez słowa pocałowałem ją, odsuwając delikatnie dłonią jej włosy.
-Mam nadzieję, że mój prezent też ci się podobał.- powiedziałem cicho, a ona pokiwała głową.
-Nie czujesz?
Ująłem delikatnie jej dłoń i przysunąłem twarz do nadgarstka, pachnącego delikatnie fiołkami.
-Pasują do ciebie.- stwierdziłem, a ona roześmiała się i wstała z krzesła.
-Chodź, Wilma i Roxie też już są na dole, poza tym trzeba wysłać to- pokazała mi nasz list do Dana.
-O, faktycznie… gdzie ta piekielna sowa…- rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem ptaka…
-MÓWIŁEM, ŻE TEN CHLEW WAM W NICZYM NIE POMOŻE! ERWIN (postanowiłem zdecydować się na któreś imię :P) WŁAŚNIE ZEŻARŁ WASZE PAPIERKI OD CUKIERKÓW!!- ryknąłem przez drzwi łazienki, z paniką chwytając sowę jedną ręką i gwałtownie próbując otworzyć jego dziób. -Pansy, pomóż!- jęknąłem, bo Erwin zaczął się szarpać i atakować nas. Na szczęście, nie straciła głowy, tylko raz - dwa wyjęła różdżkę i za pomocą zaklęcia unieruchomiła ptaka na chwilę. To wystarczyło, by podważyć jego dziób i wyjąć z niego paskudne resztki papierków.
-Nie wiesz, ile tego zeżarł?- spojrzałem z niepokojem na sowę. -Słyszałem, że sowy zdychają, jeśli zjedzą coś takiego…
-Nie sądzę, przez cały czas łaził po podłodze, do cukierków dorwał się niedawno…- pochyliła się obok mnie i również przyjrzała się uważnie zwierzęciu. -Nic mu nie będzie, ocućmy go i odeślijmy do Durmstrangu, jeśli doleci, to cool, jeśli nie, kupimy podobnego ptaka i po sprawie.
-Jesteś powalająca.- parsknąłem śmiechem.
Myślę jednak, że sowa Dana przeżyła, bowiem jak tylko ją doprowadziliśmy do stanu używalności i wypuściliśmy na zewnątrz, wzbiła się w powietrze tak szybko, że podrapała mi tym razem dłoń.
W PW spotkaliśmy się faktycznie z dziewczynami. Podziękowaliśmy sobie wzajem za prezenty (od Roxie dostałem zestaw maści do mioteł, od Wilmy zaś niebotycznie piękny portrecik, przedstawiający mnie i Pansy, oto on:
) i spędziliśmy mile czas na oczekiwaniu na Roana, który czytał na górze listy od rodziny i przyjaciół.
-To co robimy dzisiaj?- przeciągnąłem się leniwie i podszedłem do okna. -Strasznie wali śnieg, zupełnie jak w Boże Narodzenie. Ciekawe, czy te konkurencje dzisiaj im wyjdą.
-Jakie konkurencje?- ziewnęła Wil, owijając się mocniej swetrem.
-No, wiesz, integracyjne zawody, narty, łyżwy, te sprawy.
-Aha, faktycznie. Gdzie to w ogóle się odbędzie?
-Na boisku do quidditcha.- odpowiedziała nam Amanda, która właśnie przegramoliła się przez dziurę od portretu. -Gryfoni mówią, że na boisku jest przygotowywany tor i lodowisko, podobno wygląda to fenomenalnie, zdaje się, że jacyś chłopacy ze starszej klasy, bracia tego rudego, przekradli się tam w nocy i wszystko widzieli. A w ogóle, to cześć wam i wesołych świąt.
-Wesołych.- odmruknęliśmy. Wyjrzałem raz jeszcze przez okno.
-Słuchajcie, jest jeszcze wcześnie, może też tam pójdziemy?- zaproponowałem. -Skoro oni mogli, to my też… no i boisko jest zakryte, będzie nam cieplej fajniej, niż tutaj. No, co macie takie miny? Przecież nikt nas nie złapie, możemy tam włazić, ile chcemy, daję słowo, nie będzie tak, jak z tym głupim szlabanem!
-No, to chodźmy, w sumie lepiej coś zobaczyć, niż gnić w PW.
Boisko, które jeszcze w sobotę, podczas naszego pokazu wyglądało jak normalny, przysypany śniegiem trawnik, teraz zmieniło się nie do poznania: śnieg tworzył kilkustopowy mur po bokach, a w utworzonym w ten sposób miejscu powstało…
-Lodowisko!- zawołała Amanda, podchodząc bliżej. -Jakie wielkie!
-O rany.- mruknąłem, bo i na mnie zrobiło to wrażenie.
Dziewczyny były totalnie wniebowzięte, Amanda i Roxie przelazły przez zaspy i próbowały się utrzymać na lodzie, chociaż trzeba przyznać, że Amandzie wychodziło to wiele lepiej: już po chwili udało jej się złapać równowagę i zaczęła dosłownie tańczyć na lodzie, a my… cóż, szczerze, to musieliśmy niemal zbierać szczęki z podłogi!
Amanda była fantastyczna i szło jej tak lekko i zgrabnie, jakby nie robiła nic innego przez całe życie. W pewnym momencie zorientowała się chyba, że wszyscy na nią patrzymy, bo zatrzymała się w pół obrotu (oczywiście, nawet się nie zachwiała) i spojrzała na nas, bardzo zdziwiona.
-O co chodzi?- zapytała.
-Jak… ty… to… robisz?- wydusiła z siebie Pansy, patrząc na nią zupełnie, jakby nagle ujrzała przed sobą co najmniej ducha swojej prababci. Amanda zafrasowała się, a potem powiedziała:
-Hm, jakby ci to wytłumaczyć… ja po prostu… tańczę. Musisz tylko pilnować równowagi i stóp, pamiętaj, że tu jest ślisko, ale nie myśl o tym, po prostu tańcz.
Pansy przeszła po namyśle przez zaspę i, wyminąwszy osłupiałą Rox, stanęła kilka stóp od Amandy, a potem spróbowała okręcić się i zrobić parę kroków. Ponieważ udało jej się to, uśmiechnęła się lekko do siebie i chciała zrobić skok, jednakże zabrakło jej odrobiny szczęścia…
-Pansy!- krzyknąłem i jednym susem przeskoczyłem zaspę, wywaliłem się na lodzie, omal nie wybijając sobie zębów, ale w mig się podniosłem i, nie dbając o bolące kolana, „podbiegłem” do Pansy, która leżała na lodzie i jęczała cicho, trzymając się za kostkę. Amanda klęczała przy niej, próbując zapytać, co się stało, jednakże Pansy miała zamknięte oczy i nic nie mówiła. -Pansy, co się stało? Złamałaś nogę?- ukląkłem obok Amandy i dotknąłem ramienia Pansy, która natychmiast otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
-Nie wiem, ale boli, jak skurczybyk.- wykrztusiła, próbując się podnieść lecz zaraz padła z cichym okrzykiem z powrotem na lód, przerażając mnie niemal do ostateczności.
-Pójdziemy po panią Pomfrey!- zawołała Wilma i razem z Rox pobiegły ku wyjściu, chociaż nie obejrzałem się nawet za nimi.
-Pansy, podniesiemy cię teraz i zaprowadzimy do szkoły, dobrze?- Amanda położyła uspokajająco dłoń obok mojej na ramieniu Pansy, ta jednakże zrzuciła ją i warknęła:
-Dam sobie radę… potrafię wstać!
Amanda odsunęła się więc, a Pansy pozwoliła mi pomóc sobie przy wstaniu, chociaż zrobiła to z odcieniem niechęci. Wyglądała naprawdę żałośnie, blada, stojąca niczym bocian na jednej nodze pośrodku lodowiska… dobrze, że chociaż magiczna płachta chroniła nas przed zimnem i śniegiem, w przeciwnym bowiem razie Pansy zmarzłaby w swoim sweterku, na który narzuciła szatę.
-Pansy, zaprowadzę cię do trybun, OK.?- powiedziałem do niej cicho, uważnie obserwując jej twarz. Nie odpowiedziała mi, uznałem to więc za zgodę i, ująwszy ją mocno pod ramię, skinąłem głową ku Amandzie, stojącej z boku, a ona natychmiast podeszła i ujęła Pansy za drugą rękę, tym razem skutecznie i ruszyliśmy wolno w stronę wyjścia.
Trochę to trwało, zanim udało nam się dojść do trybun: normalnie, oczywiście, zajęłoby to jakieś… ja wiem, dziesięć sekund lecz przez ten głupi lód zajęło nam to sześć razy więcej czasu, bo ze dwa razy skacząca Pansy omal nie straciła równowagi, a mi i Amandzie z trudem udało się zapobiec kolejnym złamaniom.
W efekcie, w chwili gdy posadziliśmy poszkodowaną Ślizgonkę na ławce, byliśmy tak zmęczeni, jak, nie przymierzając, po pierwszej godzinie szlabanu w kuchni, a zaraz potem otwarły się drzwi i na boisko weszły siostry oraz pielęgniarka.
-Co ci się stało?- zapytała bez skrupułów, podchodząc do nas szybko i kucając przy Pansy, która miała półprzymknięte oczy i nie odzywała się.
-Upadłam na lodzie… na tę nogę.- powiedziała słabym głosem. -Strasznie boli. AU!
-Hm, hm…- pielęgniarka delikatnie dotknęła prawej nogi Pansy, a potem wstała z nasępionymi brwiami i spojrzała na nią. -Coś mi się wydaje, że to zwichnięcie… no nic, muszę cię dokładniej zbadać, pójdziemy do skrzydła, chyba, że nie dasz rady.
Pansy skrzywiła się w odpowiedzi, a ja pospieszyłem z wyjaśnieniem:
-Ledwo doszła do trybun… chyba nie czuje się na siłach.
-W takim razie, nosze.- powiedziała i krótkim machnięcie wydobytej z kieszeni kitla różdżki wyczarowała parę noszy, na których ułożyła Pansy. -Wy dwoje- wskazała na mnie i na Roxie -dacie radę ją podnieść i zanieść na górę? Świetnie, a więc może niech ona złapie z tyłu, ty z przodu. Ty i ty, pilnujcie z boku. Idźcie za mną, ostrożnie na schodach. No, ruszamy!
Nie wiem, ile nam zajęła droga do skrzydła, dość, że było już bliżej dziesiątej, niż dziewiątej, gdy Amanda, Wilma, Roxie i ja opuściliśmy skrzydło, pozostawiając leżącą w nim Pansy. Okazało się, że Pansy porządnie zwichnęła sobie nogę, ale da się to wyleczyć do wieczora.
-Ona musi mieć spokój, zanim wróci do siebie, możecie przyjść po nią przed kolacją.- powiedziała nam Pomfrey, więc uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli tym razem jej posłuchamy.
Szliśmy do PW, kiedy Amanda zrobiła do mnie oczy, podszedłem więc do niej i zapytałem:
-No? Co jest?
-Przykro mi, że Pansy zwichnęła sobie kostkę.- powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.
-Jasne, mi też jest przykro, ale wiesz, do wieczora się zagoi.- zażartowałem, widząc jednak poważną minę Amandy, zatrzymałem się i spojrzałem na nią uważnie. -O co ci chodzi, Amando?
Rox i Wil, idące w przedzie, zorientowały się, że zostaliśmy w tyle i obróciły się. Machnąłem na nie ręką, a one pokiwały głowami i poszły dalej. Spojrzałem znowu na córkę Ministra, która unikała mojego wzroku i zagryzała wargi.
-Amando, co się stało? Powiesz mi, o co chodzi?
-Draco, ja naprawdę nie chciałam…
-To jasne, że nie chciałaś, to przecież nie twoja wina! Pansy sama upadła, przecież jej nie pchnęłaś, ani…
-…ja naprawdę nie chciałam się przed wami popisywać i prowokować Pansy.
Jej słowa wzbudziły we mnie takie zdumienie, że przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć, a w końcu rozśmiałem się nienaturalnie, bo jej nadal poważna mina budziła mój niepokój.
-O czym ty mówisz? Popisywać? Prowokować?
-Wiem, że jestem dobra w tańcu, ale nie dlatego tańczyłam na lodzie, żeby się przed wami popisać, żeby popisać się przed t o b ą. Nie sądziłam, że Pansy to odbierze jako swojego rodzaju prowokację… nie chciałam, a ona myślała, że ja to robię, żebyś zwrócił na mnie uwagę, dlatego też zaczęła tańczyć.
-Czekaj, stop.- przeciąłem dłonią powietrze. -Czy ty sugerujesz, że Pansy była… zazdrosna?
-Tak.- przytaknęła. -Sam widziałeś, jak odebrała moją pomoc, nawet dla ciebie była przez chwilę niezbyt miła… to było widać, że jest zazdrosna, ale nie chciałam, żeby tak to wyszło, tak mi głupio, bo ja przecież… no… nie zamierzam…
-W porządku, chyba wiem, o co ci chodzi. Naprawdę, nie ma sprawy, ja nie mam ci niczego za złe i myślę, że Pansy… też nie będzie miała. Może z nią porozmawiasz?
-Obawiam się, że nie wysłucha mnie.- Amanda potrząsnęła głową. -Powiedziałam ci o tym właśnie dlatego… to ty powinieneś… nie, nie powinieneś… proszę, porozmawiaj z nią. Lubię Pansy i lubię ciebie, nie chcę psuć stosunków między nami.
-No dobra, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej…- wzruszyłem ramionami, chociaż nadal z trudem pojmowałem jej słowa. -Porozmawiam z nią i wytłumaczę, że nie chciałaś źle i że to tylko nieporozumienie.
-Doskonale.- uśmiechnęła się w końcu. -Dzięki, Draco.
-Nie ma za co.- odpowiedziałem.
-To wracajmy do reszty.
-OK.
Po południu siedzieliśmy sobie w bibliotece i obserwowaliśmy, jak Potter i jego banda rozwiązują równania na eliksiry w poniedziałek (mamy sprawdzian teoretyczny a, jak już wspomniałem, ani Potter ani Weasley nie są orłami z tego przedmiotu )
-Oczywiście, Granger i tak im pomoże.- powiedziała Pansy z pogardą, unosząc wzrok znad swojego eseju na OPCM (Narcyz kazał nam napisać rolkę o metodach walki z zombie na podstawie Bardzo Interesującej Książki Własnego Autorstwa pt. Nieokiełznane zombie ). Amanda, która siedziała obok i czytała coś na swoje zielarstwo, odpowiedziała, nie patrząc na nas:
-Oczywiście, i tak im n i e pomoże. Ile razy Weasley o coś ją prosi, zawsze odmawia. Jeszcze nie widziałam, żeby coś od niej spisywali.
-No proszę. Ambicja bycia najlepszą po trupach.- zacytowałem drwiąco i oboje z Pansy roześmialiśmy się.
-Słuchajcie, to jest bez sensu.- powiedziałem po kilku minutach, przeczytawszy po raz trzydziesty pięć zdań swojego eseju. -To idiota… on lubi, jak pisze się pochlebnie o nim… powinno więc wystarczyć przepisać w pewnym sensie połowę rozdziału Jak walczyć z zombie? z okrasą paru pochlebstw!
-Draco, on nie może być aż taki dziwny, na jakiego wygląda… przecież tyle rzeczy widział, ma takie doświadczenie…- zaczęła Amanda, patrząc na mnie ze zdziwieniem, ale Pansy zgasiła ją:
-Daj spokój, Amando, wiem, że lubisz czytać książki, ale akurat j e g o książki są do luftu! Będę szczera: nie chce mi się wierzyć, by taki laluś mógł dokonać tego wszystkiego.- rzuciła otwarte Nieokiełznane zombie na stolik i spojrzała ponuro na mnie. -Powoli zaczynam mieć tego dosyć. Obrona jest do kitu!
-Zgadzam się z tobą… no bo sama powiedz, Amando, czy on wygląda na takiego, co pokonał te zombie, wampiry i Bóg wie co? Moim zdaniem, to zwyczajny wariat, ubzdurał sobie, że tego wszystkiego dokonał a potem napisał kilkanaście ód na swoją cześć, które śmie zwać swoimi książkami.
-Możliwe, ale dużo ludzi czyta jego książki i jest nim zafascynowana… przecież to nie są pierwsze lepsze odkrycia tylko takie bardziej na skalę światową, więc gdyby on coś przekręcił albo przypisał sobie czyjeś zasługi, na pewno ktoś by to wykrył, na przykład wasz dyrektor, to znany czarodziej, bardzo ceniony, wiele dokonał…
-Przestań!- jęknęła Pansy.
-… i na pewno miał swój cel w tym, że zatrudnił kogoś takiego. On na pewno by odkrył, że Lockhart jest oszustem, gdyby nim był.
-Bardzo to ładnie, że taką wiarę pokładasz w naszym dyrektorze, jednakże coraz powszechniejsze jest przekonanie, że on ma po prostu świra.- odpowiedziała kwaśno Pansy. -Zobacz sama, jak wszystko gładko uchodzi Potterowi, toż to gwiazda i dzięki Bogu jest chociaż Snape, który go traktuje tak, jak na to zasłużył. W ogóle, mam wszystkiego dość.- Pansy odsunęła od siebie gwałtownie esej i książki, założyła ręce i siedziała chwilę z naburmuszoną miną.
-Pansy, może…- ee, prawdę mówiąc, nie wiedziałem, dlaczego nagle zrobiła się taka wściekła, a jak Pansy się zamienia w pokrzywę, to już lepiej iść kroić filety do kuchni :P Popatrzyliśmy na siebie z Amandą i w tym momencie do biblioteki weszła Wilma, zatykając sobie dłonią usta i wyraźnie dusząc się ze śmiechu.
-Cześć, co jest?- powitałem ją, ale ona potrząsnęła tylko głową i wykrztusiła:
-Chodźcie do łazienki… musicie to zobaczyć!
Nic nie rozumiejąc wstaliśmy więc i w trójkę poszliśmy za Wil. Doprowadziła nas do Łazienki Jęczącej Marty. Przed drzwiami zatrzymała się i powiedziała:
-Tylko uważajcie… to jest… pamiętajcie, żeby jawnie się nie śmiać… to ją może wkurzyć…- pchnęła drzwi i wpuściła nas do środka. Jak zwykle, było tam mokro i zimno, nie mówiąc już o połamanych drzwiach, zepsutych rurach i poobijanych umywalkach oraz potłuczonych lustrach. Uniosłem pytająco brwi. Wil podeszła do jednej z kabin i zastukała, mówiąc stanowczym, donośnym głosem:
-Hej, wyłaź, już tu są!
-Kogo sprowadziłaś?- usłyszeliśmy stłumiony, nosowy głos Roxie.
-Jest tu Draco, Pansy i Amanda, zaklinam, że nikogo więcej nie ma. Wyłaź, Roxie, nie rób szopek!
Amanda spojrzała na Wil z rosnącym zdumieniem, które osiągnęło swoje apogeum w chwili, gdy drzwi otwarły się z piskiem od wewnątrz i naszym oczom ukazała się skulona Roxie… w jasnozielonych włosach z żółtymi pasemkami.
Tak strasznie chciało mi się śmiać, że nie mogłem wytrzymać, chociaż serce się krajało na widok żałosnej miny Rox… opanowałem się w iście rekordowym tempie i zapytałem:
-Kto cię tak urządził?
-Cholerny poltergeist.- mruknęła, przeczesując sobie dłonią włosy. Skrzywiła się, widząc żółto - zielone smugi na skórze. -Szlag… Nerwiduch, Wkurzacz, czy jak mu tam…
-Wkurzacz?- głos mi drgnął, bo to nowe przezwisko było przezabawne. -Pewnie chodzi ci o Irytka… taki czarnowłosy, pucaty, złośliwy?
-Złośliwy, a niech go smok użre!- warknęła. -Nie dość, że wyglądam, jakbym straciła zmysły, to jeszcze pomalował mnie jakimś świństwem, co zostawia wszędzie plamy, mam całą szatę brudną!
Faktycznie, na jej szacie, gdy podniosła się, dojrzeliśmy kolorowe, zaschnięte plamy.
-To wygląda jak plakatówka pomieszana z eliksirem Lepkości.- stwierdziła Wil, której też się chciało śmiać. -Wyjdziesz z tego, siostro, zaprowadzimy cię do pani Pomfrey a…
-Chyba upadłaś na głowę.- oświadczyła Roxie, trzymając sztywno głowę i patrząc z obrzydzeniem na swoje umazane ręce. -Nigdzie nie idę… w życiu się z takim czymś na głowie nie pokażę! Wyglądam gorzej od Granger wymazanej w pomyjach!
Dopiero wtedy ryknąłem śmiechem. No, nie mogłem już wytrzymać :P Rox była komiczna z tą swoją miną i sztywnością, a te jej włosy… umilkłem jednak raz - dwa, bo jej spojrzenie było wyjątkowo mordercze.
-Bardzo ci dziękuję za szczerą pomoc, Draco.- powiedziała z rozdrażnieniem, ale widząc, że jej siostra też ma ochotę do śmiechu, uniosła wyżej głowę i zwyczajnie się obraziła, zupełnie, jak Pansy .
-Oj, Rox, przestań stroić fochy, masz spojrzenie bazyliszka, a to, że Iryt tak cię urządził, wcale nie jest takie zaskakujące… na twoim miejscu bym się cieszył, że nie skończyłem w jakiejś klasie na piętrze bez wyjścia albo w dziurze za portretem w magazynie.
-Wolałabym siedzieć w jakimś lochu, niż mieć taką wieś na głowie.- odparowała Roxie.
-Nie dramatyzuj, siostro, to takie niepodobne do ciebie.- uspokoiła ją Wil. -Lepiej zastanówmy się, co zrobić… ja nie znam żadnego zaklęcia, próbowałam wszystkiego, ale nie chcemy też, żeby Rox straciła wszystkie włosy…
-WILMA!- Roxie spiorunowała ją wzrokiem.
-…nie, możemy tego uniknąć. Skoro to eliksir Lepkości i zwykła farba, to wystarczy równie zwykłe antidotum.- odezwała się nagle Pansy. Patrzyłem na nią tak, jakby ściana się odezwała, ale ona wyglądała spokojnie, śladu nie było po wcześniejszej irytacji… a jednocześnie w jej oczach było coś, co kazało mi się domyślać, że Pansy ma coś na warsztacie… -Snape ci pomoże, najlepiej się na tym zna no i jest dyskretny.
-No… ale lochy są na dole… Wielka Sala…- marudziła Rox, jednak i tu Pansy ją pokonała.
-Przyniosę ci bluzę, mam w dormitorium taką z kapturem, założysz ją i będzie git. Poczekaj tu chwilę.- to mówiąc, pobiegła do siebie i wróciła ze wspomnianym ciuchem w ręku. Bluza była trochę za mała, ale najważniejsze było, aby kaptur zakrył jej bujne loki w kolorach wiosennych :P Właśnie mieliśmy wychodzić, gdy drzwi łazienki otwarły się i stanęła w nich Granger.
Widząc nas, otworzyła buzię i zaraz ją zamknęła, a na jej twarz wpełznął rumieniec. Szybko też położyła dłoń na torbie, która była bardziej pękata, niż zwykle. Nie wiem, kto był bardziej skonsternowany: czy Roxie w nowym image’u a ‘la Irytek, czy Granger, którą wyraźnie przystopowało.
-Co jest, Granger… zrobiłaś sobie z tego miejsca przytulną kujownię?- zapytałem złośliwie. -Już ci wyłazimy, spoko, ucz się dalej… musi przecież stać się zadość chorej ambicji bycia pierwszym po trupach najlepszych przyjaciół!
-MALFOY!- na nieszczęście (swoje), na ostatnie słowa pojawił się rudzielec i strasznie się zdenerwował. Przepchnął się do przodu i zakasał rękawy, wyjmując różdżkę.
-Ooo… chcesz się bić na różdżki, Weasley?- zadrwiłem. Dziewczyny cofnęły się nieco tak, że teraz staliśmy naprzeciwko siebie w zdezelowanej łazience. Nie ma co, wyśnione miejsce pojedynku! :P -Radziłbym ci uważać, bo na drugą może być cię nie stać…
-TY WREDNY…- zaczął wrzeszczeć i rzucił się na mnie, powalając mnie prosto w kałużę wody przy drzwiach kabiny, chociaż Granger krzyczała „Nie, Ron!” . Zepchnąłem go z siebie (zdaje się, że w przypływie złości chciał mi wydziobać różdżką oko…) i chciałem mu przyłożyć, jednak w tej chwili usłyszałem nad sobą jakiś głos:
-Co tu się dzieje?
Zlazłem z Weasleya i podniosłem się, poprawiając sobie szatę.
-O, kolejny Weasley…- powiedziałem, unosząc brwi. Przede mną stał starszy Weasley, który jest bodajże prefektem. Teraz patrzył na mnie ze zdumieniem pomieszanym z irytacją. -Tu nic się nie dzieje… twój brat przewrócił się…a ja mu chciałem pomóc.- to mówiąc, odwróciłem się twarzą do leżącego na podłodze Gryfona i z obłudnym uśmiechem wyciągnąłem do niego rękę. Ktem oka uchwyciłem rozpromienioną twarz Wilmy.
-Odwal się.- mruknął do mnie Weasley, podnosząc się samemu i unikając wzroku brata, który wrócił chyba już do siebie i, przybrawszy oficjalną pozę, walnął nam prefekciarskie kazanie:
-To jest łazienka dla DZIEWCZYN! Co wy tu wszyscy w ogóle robicie? Ale już mi się stąd wynosić, zanim pójdę do waszych wychowawców! Żebym was tu drugi raz nie spotkał!
-Spokojnie, nie unoś się, bo nabawisz się nerwicy w tak młodym wieku.- mruknąłem lecz on to usłyszał i, czerwieniąc się, powiedział obrażonym - przemądrzałym tonem:
-Slytherin traci pięć punktów za obrazę prefekta, Malfoy!
-Dobrze, że odejmujesz tylko za słowa.- prychnąłem, a on rozjątrzył się jeszcze bardziej.
-Nie pyskuj, Malfoy, bo cię skrócę! Może jak stracisz pięćdziesiąt punktów i zarobisz szlaban, to wreszcie przestaniesz zgrywać się na nie wiadomo kogo!
-Ja się nie zgrywam… nie noszę odznaki.- wyszczerzyłem do niego zęby, na co on ryknął:
-Slytherin traci piętnaście punktów! Malfoy, do wychowawcy!
-Co tu się dzieje, Percy?- usłyszeliśmy drugi głos i zobaczyliśmy dyrektora Dumbledore’a. Co mu się stało, że wylazł z gabinetu??
-Panie dyrektorze, melduję posłusznie, że oni wszyscy byli w łazience dla dziewcząt a…- zająknął się. -…a Malfoy obraża majestat władzy!
Majestat władzy! Niech skonam, omal nie parsknąłem śmiechem prosto w tę jego nadętą twarz :P Niektórzy ludzie mają hopla na punkcie władzy^^ Wilma, Pansy, Roxie i Amanda stały spokojnie z boku i obserwowały scenę bez słowa. Ja zaś byłem rozbawiony coraz bardziej z sekundy na sekundę.
-Pan Malfoy?- Dumbledore spojrzał na mnie a potem na dziewczyny oraz Granger i Weasleya, którzy stali za Weasleyem z nachmurzonymi minami. -Łazienka dla dziewcząt? Co tam robiliście, panowie, bo pań nie pytam?
-Ja przyszedłem, bo koleżanka mnie o to prosiła.- powiedziałem sumiennie, patrząc na Roxie.
-A pan, panie Weasley?
-Pomagałem… Hermionie.- bąknął Weasley, nie patrząc na dyrektora, który uśmiechnął się niczym Gioconda i zwrócił się znowu do prefekta.
-Jedną sprawę masz więc wyjaśnioną, Percy… chyba, że któryś z chłopców skłamał…?
-Nie, dyrektorze.- odpowiedział czerwony jak burak Percy.
-A co takiego powiedział ci pan Malfoy, że odjąłeś jego domowi dwadzieścia punktów?
-Za obrazę prefekta… nabijał się… był… no… słowem…- plątał się Weasley a ja już wiedziałem, że wygrałem. Zrobiłem skruszoną minę i wtrąciłem się.
-Tak, to prawda, trochę mnie poniosło i byłem nieuprzejmy wobec Weasleya… przepraszam, obiecuję, że to się nie powtórzy.
Percy patrzył na mnie z wyłupiastymi ze zdziwienia oczyma. Dziewczyny odwracały się do ścian, aby ukryć rozśmieszenie. Granger i Weasley mieli oboje oburzenie wypisane na twarzach, ale nie odezwali się.
-Cóż, w takim razie, mogę pana tylko wziąć za słowo, panie Malfoy… a ty, Percy, będziesz mi potrzebny przy sprawozdaniu prefektów, chodź do mojego gabinetu, omówimy to przy okazji…- tym sposobem dyrektor, nie patrząc na mnie, uwolnił nas od prefekta Weasleya. Spojrzałem zwycięsko na dwójkę Gryfonów i, sycąc wzrok ich naburmuszonymi minami, odwróciłem się na pięcie i razem z dziewczynami ruszyłem korytarzem do lochów.
-To było fenomenalne, Draco!- usłyszałem pochwałę z ust Roxie, gdy zeszliśmy do piwnic. -Chociaż nie był to pojedynek idealny… Dumbledore najwyraźniej nie miał chęci ani serca cię ukarać…
-Tak, powiedziałabym nawet, że potraktował cię jak Pottera: ulgowo.
-No, dobra, dobra, bo kompletnie wpadnie w depresję, dajcie mu spokój.- wzięła mnie w nieoczekiwaną obronę Pansy, popychając Roxie w bluzie do przodu i stukając do drzwi. Oczywiście, żadnego „proszę”, to nie było w zwyczaju naszego opiekuna, więc po naciśnięciu klamki weszliśmy do środka…
-Wiecie co, może ja wyjdę, za duży tłok.- powiedziałem, widząc, że wyraźnie widok czterech dziewcząt jest wystarczająco obezwładniający dla naszego profesora, przywykłego do rozmów w cztery oczy.
-To ja…- Amanda i Pansy również wycofały się chyłkiem i, uśmiechając się uprzejmie, w mgnieniu oka stanęły obok mnie na korytarzu.
-Czekamy na nie?- zapytała Amanda.
-Możemy.
-Słuchajcie… coś mi się skojarzyło, kiedy byliśmy w tej łazience…- Pansy oparła się o drzwi i zmarszczyła brwi. -Draco, przypomnij sobie dokładnie, co mówiłeś… to miało związek z Komnatą… takie mgnienie i koniec, olśnienie…
-Dużo rzeczy mówiłem… generalnie gadaliśmy o Roxie i Irytku…- wytężyłem pamięć. -Nie, ja nic więcej sobie nie przypominam… Amando, pamiętasz coś?
Amanda potrząsnęła przecząco głową. Pansy patrzyła na mnie niewidzącym wzrokiem, prawie było widać, jak myśli.
-Na wszy poltergeist, co to było!- zdenerwowała się w końcu, a ja omal nie parsknąłem śmiechem na to „przekleństwo”. Ona jednak zignorowała mnie całkowicie i usiadła pod ścianą, kryjąc głowę w łokciach. Uznaliśmy z Amandą, że najlepiej będzie milczeć, więc usiedliśmy po obu jej stronach.
Po piętnastu minutach Wilma i Roxie z bluzą w dłoni wyszły z gabinetu naszego opiekuna z rozbawieniem (Wil) i normalnym kolorem włosów (Rox).
-Snape jest genialny… w ogóle o nic nie zapytał, tylko wyjął jakiś eliksir, posmarował mi nim włosy i po dziesięciu minutach wszystko znikło.- mówiła w chwilę później, gdy siedzieliśmy w salonie i zdawaliśmy relację Roanowi. -A tej wariatce ciągle się chciało śmiać.- wskazała głową na swoją siostrę.
-No, ja się jej nie dziwię.- odpowiedział Roan. -Też bym dał wiele, żeby zobaczyć cię w żółto - zielonych włosach…- urwał, bo oberwał z kapcia, jaki Roxie znalazła na podłodze (zdaje się, że ktoś próbował go transmutować w rybę, bo z jednej strony kapeć miał pokryty łuskami ogon…).
-Słuchajcie, postarajcie się sobie przypomnieć wszystko, co mówiliśmy w łazience.- zarządziłem, obserwując nasępioną, mruczącą pod nosem Pansy, która siedziała w narożnym fotelu i próbowała sobie przypomnieć tę ważną rzecz.
Niestety, ani Wilma, ani Roxie nie były w stanie pomóc jej bardziej od nas, a to oznaczało fiasko. My, Ślizgoni, nie lubimy porażek, dlatego nie dziwię się, że Pansy miała zły humor, gdy szliśmy na astronomię (powinienem właściwie napisać: dodatkowo zły humor, bo rzadko nie mamy złego humoru, gdy gnają nas o północy na jakąś wieżę, gdzie mamy się wykazać umiejętnościami obserwatorskimi itp. ).
Trochę jej współczułem, bo ta ważna rzecz najwyraźniej bardzo ją męczyła, dlatego też, gdy wracaliśmy już do lochów po lekcji, podszedłem do niej i pociągnąłem ją nieco w tył.
-Hej, nie martw się, to na pewno nie było nic ważnego, skoro nie możesz sobie przypomnieć.- powiedziałem cicho, obejmując ją ramieniem. Pansy odmruknęła:
-Właśnie mam jakiś głupie wrażenie, że to było bardzo ważne i to mnie najbardziej złości.
-ale rozchmurzyła się nieco i pozwoliła się przytulić.
-Nie wiesz w ogóle, co to było?- postanowiłem trochę ją wesprzeć duchowo (fizycznie zresztą też, jakby na to nie patrzeć) -To było zdanie, jedno słowo, czy co?
-Nie mam zielonego pojęcia.- odpowiedziała smętnie. -Chyba słowo, skoro tylko mi piknęło coś w głowie… nie wiem na pewno.
-No, w takim razie nie widzę innej rady, jak ta, aby odtworzyć tę sytuację.- powiedziałem poważnym tonem. -Poprosimy Irytka, aby znowu przemalował Roxie włosy, wepchniemy ją do kabiny łazienki Jęczącej Marty i potem zaczniemy się nad nią użalać… gorzej będzie z tym, żeby znowu pobić się z Weasleyem, ale…
-Przestań.- Pansy parsknęła śmiechem i szturchnęła mnie, patrząc na mnie z rozbawieniem. -Nie rozśmieszaj mnie… i tak jestem na siebie zła, że od razu nie powiedziałam o tym.
-Przypomnisz sobie tylko wtedy, gdy będziesz starała się o tym jak najmniej myśleć. Wiem po sobie, im mniej o czymś myślisz, tym większa szansa, że to ci się przypomni, sprawdzony, stary sposób.
-Pewnie masz rację.- westchnęła i zdjęła moją rękę ze swojej szyi. -Chodźmy do reszty, Roxie już pewnie coś ciekawego opowiada na przedzie.
18:34, PW
Powiem tylko tyle: ŚLIZGONI GÓRĄ!! Nasz trening był totalnie najlepszy! Tyle zwodów, sztuczek, ekspresji i dynamiki nie pokazała żadna drużyna, Flint był wniebowzięty, normalnie przyszedł i mówi do mnie:
-Daj grabę, stary.
Aż nie mogę w to uwierzyć! Był nawet Krum i też mi gratulował („Gratoloję”) Byliśmy świetni, po prostu the best! Oczywiście, nikt tego oficjalnie nie powiedział, „doskonały trening, TAK JAK treningi pozostałych drużyn”, wiecie, dyplomacja i te sprawy, ale my wiemy swoje i cały nasz dom tak uważa. Jeśli macie jakieś wątpliwości co do tego, czy faktycznie zagraliśmy najlepiej, to powiedzcie mi tylko, w czyim domu był puchar przez ostatnie lata ?
Dobra, muszę naprawdę się zwijać, zdaje się, że mamy drużynową imprezę i mam prawo na niej być
64. Czerwień i złoto kontra zieleń i srebro. Dodał Malfoy Środa, 03 Września, 2008, 12:23
Witam! Mam nadzieję, że nowy rok szkolny rozpoczął się dla Was dobrze i sympatycznie Ach, jaka szkoda, że już nie jestem uczennicą… ale cóż, przede mną jeszcze kilka tygodni pseudo - wakacji, a więc postanowiłam umilić Wam kierat szkolny nowymi wpisami u Dracona i Severusa Mam nadzieję, że nowe notki spodobają się Wam Buziaki, kochani !
P.S. Tak, z tymi literówkami racja, moja droga, dziękuję za zwrócenie uwagi! Co do koloru szat Krukonów… ha, pewnie niebieskie, ale co nam szkodzi pofantazjować ? :P
***
17 grudnia, środa, 3:09, PW
Nie mogłem spać dzisiejszej nocy, chociaż jak wróciłem z astronomii, to byłem święcie przekonany, że zasnę. Obudziłem się pół godziny temu i kręciłem się w pościeli, aż doszedłem do wniosku, że lepiej będzie mi wstać i wykorzystać ten czas na opisanie dzisiejszego dnia, a jest o czym pisać!
Na dzisiejszych eliksirach mieliśmy zająć się eliksirem czyszczącym. Potrzebowaliśmy do niego przede wszystkim ziół i różnych olejków, a także sporo wywaru z trawy morskiej, nasączonej pewnymi cząsteczkami masy perłowej (wywar ten musi dojrzewać przez miesiąc w specjalnych muszlach, nasze pochodziły z Morza Północnego). Oczywiście Potter, ta gryfońska niedojda, posiekał trawę tak niechlujnie, że wszystko się rozsypało i pokruszyło(trzeba ją kroić delikatnie tak, żeby łodygi się nie pootwierały i nie zaczęły kruszyć):P
-Najwyraźniej udzielił ci się stres przedtreningowy, Potter…- powiedział nasz opiekun, widząc bajzel na ławce Wielkiego Pe. Zachichotałem, szturchając chłopaków i pokazując głową zaczerwienionego Gryfona. -… nie mogę jednak pozwolić, byś wyładowywał go na moich zajęciach. Gryffindor traci pięć punktów.- powiedział i spojrzał na Granger, która siedziała po jednej stronie Pottera. -Panno Granger, czy mówiłem, że trawa musi być pokrojona w równe części, aby uniknąć otwarcia się łodyg i skruszenia?
-Tak.- przytaknęła Granger, nie patrząc na Pottera a nasza grupa (mam na myśli Ślizgonów) teraz już jawnie nabijała się ze Świętej Trójcy (Weasley też tak się biedził z tym eliksirem, że aż się spocił ). Prof. Snape uniósł brwi i zapytał z delikatną nutą rozdrażnienia:
-A więc, dlaczego nie powiedziała o tym pani Potterowi? Gdyby mu pani o tym powiedziała, może wasz dom nie straciły punktów… minus pięć za twój egoizm i ambicję bycia najlepszą po trupach najlepszych przyjaciół.- zaakcentował te słowa z takim sarkazmem, że parsknąłem śmiechem. Uwielbiam naszego opiekuna!
-Ale, panie profeso…- zaczął Weasley, odrywając się na chwilę od swojego kociołka i patrząc z oburzeniem na Snape’a, który uciął momentalnie:
-Jeśli masz coś do powiedzenia, co nie wiąże się z lekcją, Weasley, lepiej zamilcz… i uważaj, żeby nie przesolić eliksiru… twój pot ścieka do niego strumieniami… co za fleja z ciebie!- spojrzał z obrzydzeniem na rudzielca i jego (zapewne godny pożałowania) eliksir. Weasley zaczerwienił się i otworzył buzię, ale Granger złapała go za dłoń i potrząsnęła lekko głową.
-Szkoda, że nie dyskutowali dłużej… może Gryffindor straciłby okrągłą pięćdziesiątkę…- szepnąłem z zawodem do siedzącej przede mną Pansy, a ona wyszczerzyła zęby. Snape podszedł do nas i zajrzał do mojego kociołka, potem ujął chochlę i przemieszał nią, kiwając z zadowoleniem głową, a następnie spojrzał na moją podkładkę i posiekaną trawę.
-Spójrz, jak zrobił to pan Malfoy… starannie, ostrożnie, każdy kawałek idealnie równej długości, żadnego wypadającego rdzenia… powinieneś brać z niego przykład, Potter.- powiedział Snape, nie patrząc na niego, a ja musiałem zagryźć wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem :P
-Potter miał minę, jakby chciał cię zamordować.- powiedziała mi potem Pansy, gdy wyszliśmy już z lochów i udaliśmy się do WS na lunch.
-Cóż, nie moja wina, że zjada go stres… gdybym też tak miał wszystko załatwiane po znajomość i tytule Chłopca, Który Niestety Przeżył, też bym się denerwował, że moje beztalencie wyjdzie na jaw.- odpowiedziałem beztrosko i na tyle głośno, by idący przede mną Gryfoni usłyszeli to. Obejrzeli się na mnie ze złością, a my wyminęliśmy ich, pękając ze śmiechu.
Przyznam się bez bicia, że oczekiwaliśmy pokazowego treningu Gryfonów z niecierpliwością, ale wcale nie z taką, jaką masz na myśli, Pamiętniku Postanowiliśmy po prostu zrobić cichaczem mały kawał Wielkiemu Pe i jego drużynie… ^^ Nawet nie wiem, kto to wymyślił, grunt, że wszyscy zaaprobowali nasz pomysł i byli nim totalnie zachwyceni :P
-Tylko uważajcie, żeby nikt was nie przyuważył.- ostrzegły nas dziewczyny, gdy staliśmy w kolejce na trybuny (fanki Pottera przygotowały olbrzymi, czerwono - złoty szyld z napisem „POTTER IS THE BEST!* i miały „lekki” problem z wniesieniem go przez bramę).
-Spokojna głowa, nikt się nie skapnie.- mruknąłem pobłażliwie i jak tylko weszliśmy do przejścia, rozpoczęliśmy nasze show
Polegało ono na tym, że zacząłem się strasznie zwijać z bólu, jęczeć i ogólnie odgrywać ból brzucha, a Roan (postanowiliśmy, że on nadaje się do akcji lepiej od moich kumpli, Crabbe’a i Goyle’a, bo zna się lepiej na lewitacji) zajął się mną troskliwie, niczym siostra miłosierdzia i wyprowadził mnie do szybko pustoszejącego wejścia.
Chłopacy, którzy go pilnowali (oczywiście, Gryfoni z piątej klasy), poszli sobie w pięć minut później a my natychmiast wśliznęliśmy się z powrotem, tyle że nie poszliśmy na trybuny, ale weszliśmy p o d nie, chyląc się i stąpając bardzo ostrożnie.
Nigdy w życiu nie byłem pod trybunami i powiem szczerze, że nie chciałbym tego powtarzać drugi raz: owszem, miejsce na kryjówkę idealnie, jednakże warunki do bani. Półmrok, pełno kurzu, piasek wciskający się do oczu, czasami śmieci… kto by chciał tam siedzieć pół meczu? No, na przykład ja i Roan, ale dla dobra sprawy, a to się chwali :P
W końcu wycyrklowaliśmy odpowiednie miejsce i ja podsunąłem się nieco do najniższej szpary tuż przy powierzchni boiska, żeby wyjrzeć, czy mamy odpowiednie warunki.
-Idealnie, nikt nas nie zobaczy!- szepnąłem do Roana, który odmruknął z ukontentowaniem i także podsunął się do szpary. Była ona dość spora, jakieś cztery cale wysokości, w dodatku nikt nie zasłaniał nam jej skrajem szaty, można powiedzieć: bosko :P Roan wyjął różdżkę zza pazuchy, ja zaś wydobyłem z kieszeni małego orzeszka z papierowymi skrzydełkami, oklejonego pazłotkiem i potraktowanego zaklęciem nabłyszczającym.
Odczekaliśmy spokojnie do 1720 (z tego, co widziałem przez górną szparę co jakiś czas, przez którą wyglądałem na zmianę z Roanem, więcej było dodatkowych akcji, szumu i widowiska aniżeli skupienia się na szybkiej, skutecznej grze :P) i wówczas ja wysunąłem delikatnie naszego fałszywego znicza przez szparę, trzymając go w dwóch palcach a Roan stuknął go różdżką i wymówił cicho zaklęcie:
- Wingardium Leviosa .
Orzeszek drgnął, więc wypuściłem go, a on uniósł się w powietrze. Roan ułożył się wygodniej na brzuchu i sterował różdżką a ja wspiąłem się na palcach do wyższej szpary i obserwowałem przez małą „lornetkę”, pożyczoną od jakiegoś pierwszaka, co się dzieje na boisku, nasłuchując jednocześnie komentarza lektorskiego (Lee Jordana).
-Potter właśnie leci do znicza… nurkuje… za nim trzyma się pesudoprzeciwnik, jakiego gra wyjątkowo Alicja Spinnet… piękny wiraż tuż nad samą ziemią i Potter dolatuje do znicza… - emocjonował się Jordan. -…ale co to? Potter nagle odwraca się i…
-Co tam?- usłyszałem głos Roana. Przycisnąłem lornetkę do oczu i odszukałem Pottera.
-Zdaje się, że nasz kumpel Potter myśli, że ma zeza.- odparłem z uciechą, obserwując, jak Potter ogląda się z dezorientacją i zawraca miotłę. Alicja Spinnet, która siedziała mu non stop na ogonie, też spojrzała na niego ze zdumieniem, ale, niewiele myśląc, puściła się za nim.
-…Potter leci w górę, czyżby Spinnet zmyliła go? Wszyscy wyraźnie widzą znicza, przeleciał właśnie przed moim podium, a nasi szukający wciąż na zachodniej części boiska…- dudnił przez megafon Jordan, a w jego głosie słychać było niepokój. Zobaczyłem, że któryś z bliźniaków, mijając Pottera, walnął go lekko pałką w ramię i wrzasnął coś, ale nie usłyszałem, co. Potter leciał jednak dalej, goniąc za zniczem… to było coś niesamowitego :P Roan cały czas sterował swoim zniczem spod desek a ja co chwila prychałem cichym śmiechem w rękaw (Jordan swoim megafonem i tak nas nieco zagłuszał). Po czterdziestu minutach Potter złapał znicza tuż przy trybunach i rozległ się jeden wielki ryk radości oraz gromkie brawa, podczas gdy Jordan komentował:
-I tak, po wielu niebezpiecznych akcjach, zwodach, wirażach i nieoczekiwanych taktycznych ruchach udało się! Potter złapał znicza przed szukającym drużyny przeciwnej. Mam nadzieję, że trening pokazowy drużyny Gryfonów podobał się wszystkim. To z pewnością jeden z trudniejszych, bardziej niebezpiecznych i zaskakujących treningów tego tygodnia, Oliver Wood przeszedł chyba nie tylko nasze lecz i swoje oczekiwania… - tu nastąpiła chwila przerwy, podczas której pewnie McGonnagall powiedziała mu parę słów na temat obiektywności (zawsze to robi na meczach, zwłaszcza wtedy, gdy grają Gryfoni… :P) a reszty nie słuchaliśmy już: Roan zakończył niepostrzeżenie lewitację znicza (deski zaczęły dudnić, nieomylny znak, że ludzie opuszczali trybuny) i szybko zaczęliśmy się zwijać, w sam raz, by wmieszać się w wychodzący tłum.
-Wow, byliście fenomenalni!- to była reakcja Pansy, gdy już w spokoju naszego dormitorium zaśmiewaliśmy się z dzisiejszego treningu, czekając na astronomię. -Żebyście widzieli minę Pottera po treningu!
-Słyszałam, jak mówił do tej dwójki swoich przyjaciół, że coś było nie tak, że były dwa znicze, albo jest głupi.- dodała Wilma.
-Może ma zeza?- zastanowiła się Rox a my wybuchliśmy śmiechem.
-Nie no, trzeba to uczcić… mam gdzieś zapas kremowego piwa, które ludzie z drużyny zostawili po jakiejś imprezie na dole.- powiedziałem, nadal śmiejąc się złośliwie. -Crabbe i Goyle zwinęli je, zanim tamci się zjarzyli, zresztą byli w takim stanie, że raczej nie obeszło ich to.
-Nie wypiliście ich dotąd?
-Nie, są pyszne, ale po tym, jak Dan kiedyś założył się z nami i wypił dwie i pół butelki za jednym zamachem a potem z lekka mu odbijało, woleliśmy sobie je dozować no i zostało nam coś około dziesięciu… poza tym, chłopaki czasem dają się namówić i przynoszą nam z Hogsmeade, wiecie, tego miasteczka, co tylko czarodzieje żyją. Proszę.- wydobyliśmy wespół zespół z chłopakami skrzynkę piwa kremowego i zajęliśmy się zaprawioną dowcipami i ironią konsumpcją… :P
63. Quidditch przez wieki, czyli co się działo podczas Tygodnia Quidditcha... Dodał Malfoy Niedziela, 24 Sierpnia, 2008, 21:34
Witajcie Oto nowa notka, rozpisałam się, więc zalecam poduchę i kubek gorącej czekolady, a najlepiej- kawy :P Kilka słów wyjaśnienia:
-Matix: jak wywnioskować można z poprzedniego wpisu, udało im się przekonać skrzata kłamstwem, że zostali dosłani do szlabanu. Jeśli chodzi o filety, to przyjęłam, że na każdym roku jest 100 osób, a więc w każdym domu jest ich 700, zaś w całym Hogwarcie: 2800; jeśli dodamy do tego 60 uczniów z Durmstrangu, ich dyrektora oraz grono pedagogiczne i woźnego Hogwartu, a także VIPów (czyli razem rzecz biorąc, dodamy 75 osób), otrzymamy około 3 filety na osobę. Uważam, że to optymalna ilość, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe upodobania oraz fakt wielkości filetów.
Za resztę komentarzy dziękuję wspólnie ;) Tyle tego, potem zajrzyjcie do Severusa^^
***
15 grudnia, poniedziałek, 19:36, WS
Powiem tak: największe wrażenie zrobiło na mnie nasze „nowe” boisko. W pewnym sensie nowe, bo wszystko było tak, jak zawsze (tyle, że bardziej czyste: Filch dwa dni przed Tygodniem Quidditcha na wielgachnej drabinie czyścił tyczki i obręcze specjalną sikawką z płynem, wyglądał przewosko^^), ale nad nim była rozciągnięta niewidzialna markiza, w związku z czym, choć śnieg wzmagał się od rana z godziny na godzinę, na boisku i trybunach było ciepło i nie znać było ani płatka, podczas gdy na zewnątrz w czasie pokazowego treningu Krukonów powstały takie zaspy, że Hagrid musiał utorować nam drogę kilkunastoma ruchami giga-łopaty.
Udało nam się zająć całkiem dobre miejsca na trybunach, bo w trzecim rzędzie od góry (w ostatnim siedział Krum z kolegami i Karkarowem oraz inni „specjalni”). Już wcześniej uprzedziłem naszych przyjaciół z Durmstrangu, że drużyna Krukonów ma renomę starannej i dość dobrej, ale że najlepsi jesteśmy my (pokazałem im też Puchar, jakiego nie oddaliśmy żadnej drużynie od kilku dobrych lat ).
Punktualnie o wpół do piątej na boisko wyszedł Dumbel i przemówił w stylu „Witamy na pokazowym treningu”. W sumie, nie słuchaliśmy go za bardzo, bo dziewczyny, siedzące w naszym rzędzie co chwilę oglądały się na Kruma i piszczały. Masakra… ;/ Roxie puściły nerwy w pierwszej połowie meczu i chciała rzucić w nie jakimś zaklęciem, ale była akurat na widoku Karkarowa, więc poniechała tego, chociaż jej zgrzytanie zębami słyszałem do końca meczu
Krukoni prezentowali się „wyjątkowo godnie” (taki był komentarz jakieś dziewczyny z czwartej klasy, którą mijaliśmy przy wyjściu); ja uważam, że wyglądali całkiem normalnie w swoich zwykłych, starych purpurowych szatach, tylko wszyscy jakby urośli o kilka centymetrów w górę i byli bardziej bladzi, niż zwykle No, nie dziwię im się! Wiedzą, kto tu jest najlepszy :P Chcieli pokazać coś fajnego, ale ludzie kochani, nie każe się robić zwodu Carrolda komuś takiemu, jak Aaron Fade (potworny zarozumialec, dostał się do drużyny, bo jest we wszystkim najlepszy… na swoim roku. Poza tym, najlepsza jest we wszystkim Granger Aż wstyd, że szlama wymiata w szkole, za co się nie weźmie!), którego wiedza o quidditchu kończy się na tym, gdzie jest bramka przeciwnika.
-Nie no, byli szybcy, grali dość ładnie, ale było widać, że to pokaz.- skomentowała Pansy, gdy już wyszliśmy z boiska po godzinnym „widowisku a’ la Ravenclaw”.
-Taak, w normalnej grze w życiu by tego nie zrobili, widziałaś, jak ta Chang próbowała zrobić obrót i kafel ją ominął o cal? Toż to porażka jakaś, a nie szukająca!
-Ta szukająca nazywa się Chang?- zapytał szybko Roan a Wilma zerknęła na niego z zaciekawieniem.
-Tak, Chang, nie pamiętam, jak ma na imię. Jest w drużynie od zeszłego roku, jakoś sobie radzi, ale wiesz: to dziewczyna.- wzruszyłem ramionami. -A co?
-Nie, nic.- odpowiedział obojętnie lecz w tej samej chwili Wilma zajadowiciła:
-A to, że takie pannice są w typie Roana. Może i ona ładna i dobrze lata, ale widać, że chłopaki się koło niej kręcą, jak ta lala i pewnie ma w kim wybierać. Nie zainteresuje się tobą!
-A niby dlaczego nie?- wzięła go w obronę Rox. -Roan jest w porządku…
-…ale nie dla niej.
-Możecie przestać? Gdzieś mam tę Chang, pytałem, bo skądś znam to nazwisko.
-Mi to nic nie mówi.- Wilma pokręciła przecząco po namyśle głową. -Wiecie coś o niej?
-Ja nic o niej nie wiem, poza tym, że faktycznie na powodzenie.
-Juliette Chang jest znaną pisarką, pisze o społecznościach magicznych, żyjących na odludziu i w miejscach egzotycznych, ma męża chyba z Laosu.- odezwała się niespodziewanie Amanda, wzbudzając swoimi słowami nasze zainteresowanie. Spojrzeliśmy wszyscy na nią, zaskoczeni.
-Skąd to wiesz?- pierwszy odzyskałem głos. Amanda odpowiedziała wesoło:
-No, przecież wam mówiłam, że uwielbiam czytać, a Juliette Chang jest moją ulubioną pisarką, mama też ją lubi, bo ona pisze bardzo dojrzale i interesująco, porusza problemy, którymi czasem nie potrafią sprostać najlepsi pisarze w naszym świecie. Dopiero teraz, jak tak rozmawiacie o niej, skojarzyłam, że ta dziewczyna może być jej córką!
-Niesamowite.- Pansy pokręciła głową, wciąż patrząc ze zdumieniem na Amandę. -Mamy do czynienia z córką gwiazdy!
-Nie no, bez przesady. Wiecie co, chcę ją poznać.
-Kogo, matkę Chang?
-Nie, ją samą! Pójdę, może teraz ją znajdę… Draco, gdzie są szatnie?- Amanda poprawiła sobie szatę, nałożyła na głowę mocniej kaptur i skierowała się we wskazanym we mnie kierunku. Znikła po chwili między uczniami.
-Nie wiedziałam, że jej matka jest taka znana. Nigdy jakoś o tym nie mówiono.- Pansy wciąż była pod wrażeniem.
-Jeśli Amanda ma rację, to faktycznie macie tutaj córkę gwiazdy. Przypominam sobie, że wielką furorę wzbudził artykuł tej pisarki na temat społeczeństwa, żyjącego wśród mugolskiego plemienia Indian w Amazonii… ona tam była, wyobrażacie sobie? Jedyna osoba ze świata magicznego od chwili, gdy to społeczeństwo założyło osadę i żyje wspólnie z tymi Indianami!
-Indianie… czy to nie mieszkańcy Indii?
-No coś ty, to rdzenni mieszkańcy Ameryki, przybyli tam kilkanaście tysięcy lat temu z Azji, cechuje ich czerwonawy odcień skóry, żyją z dala od cywilizacji, mają swoje własne wierzenia i obyczaje, a najciekawsze, że w każdym plemieniu jest szaman, swoisty czarownik, który jest najważniejszą osobą po wodzu.
-I to są mugole, tak?- upewniłem się, a Roan potwierdził, chociaż pomyślałem sobie: Mugole bądź nie, to historyjka ciekawa, może warto by się zaznajomić z tym bliżej?
-Wiesz co, zainteresowałeś mnie tymi Indianami… skąd w ogóle tyle o nich wiesz?
-Była o nich wzmianka w waszym podręczniku od numerologii, jakiś Ślizgon, z którym siedziałem w ławce, pożyczył mi ją i tam było coś o nich wspomniane.- wyjaśnił. -Przynieść ci? Mam ją u siebie.
-Możesz mi pożyczyć, chętnie spojrzę.- zgodziłem się. Dziewczyny tymczasem zadecydowały, że pójdą się przejść po zamku i poplotkować, więc dobrze się nawet złożyło. Niestety, w podręczniku była tylko krótka nota o tych całych Indianinach („Indianach, Draco!”- Roan właśnie zajrzał mi przez ramię), praktycznie to samo, co powiedział mi Roan, dlatego też postanowiliśmy pójść po kolacji do biblioteki i poszperać w książkach, żeby znaleźć coś więcej.
O, to będzie niezłe… Roan właśnie przyniósł mi Wstęp do mugoloznawstwa: narodowości i grupy społeczne w świecie Mugoli , znalezioną chyba cudem jakimś… tak, jest rozdział o Ameryce Środkowej i Południowej, sześćdziesiąt osiem stron, na pewno znajdzie się coś o Indianach!
23:19, Dormitorium
Nie uwierzycie, ja wciąż czytam ten i> Wstęp do mugoloznawstwo i dochodzę do wniosku, że to jest piekielnie ciekawe! Ci Indianie są naprawdę super… tylko że Pansy się trochę ze mnie podśmiewuje, że zamieniam się w Granger w spodniach! Omal się za to wredne porównanie nie obraziłem, tylko wziąłem książkę do ręki i z dumną miną wymaszerowałem z PW do dormitorium; co tam, najwyżej się na mnie pogniewa… a nie, Crabbe właśnie wszedł do dormitorium i mówi, że dziewczyny cały czas siedzą na dole i gadają, bo Wilma chyba spotkała Wiktora Kruma… no nic, pogadam z nią o tym jutro… teraz przeczytam do końca strony i idę spać, bo już powieki mi ciążą…
16 grudnia, wtorek, 13:00, OPCM
Od rana chodzę niewyspany… wprawdzie nieraz chodziłem spać później, niż o dwunastej, ale pierwszy raz zarwałem noc, czytając jakąś książkę… przysięgam, nie powtórzę tego już nigdy, choćby to była powieść szkalująca Pottera! Dzięki temu nie usłyszałem pytania McGonnagall na transmutacji i zarobiłem minus pięć punktów :/ No, co ja poradzę, że ta baba się na mnie wyraźnie uwzięła? Zawsze pyta mnie, zupełnie, jakby spodziewała się, że i w tym roku zawalę ten jej głupi przedmiot! Wrr.
Na śniadaniu Wilma zdążyła mi tylko powiedzieć, że owszem, spotkała wczoraj Kruma, ale nim przeszła do szczegółów, przyszedł po nią, Roana i po Rox jakiś Ślizgon i powiedział, że zmienił im się plan i że zajęcia z zielarstwa odbędą się dziś wyjątkowo w zamku, w klasie na szóstym piętrze. Zerwali się więc praktycznie zaraz po śniadaniu i poszły szukać tej klasy (ciekawe, czy nam też przełożą zielarstwo do zamku? Byłoby fajnie, bo w cieplarniach wcale nie jest oszałamiająco ciepło jak na to, jaki mróz zagościł w naszych stronach) zaś Pansy i ja też nie mieliśmy czasu na pogaduchy, bo musieliśmy iść na eliksiry, a w korytarzu dowiedzieliśmy się, że Snape chyba szykuje kartkówkę.
Pierwsza okazja do pogadania była na lunchu, ale nasi przyjaciele z Durmstrangu nie pojawili się na nim, bo, jak później wyjaśnili, psor od zaklęć zatrzymał ich na omówienie referatów na temat zaklęć zmieniających wygląd (mówiłem już, że Wilma została jego bułgarską ulubienicą? Cóż, jak sama mówi, nie jej wina, że musiała być dobra z zaklęć, bo podobno jej rodzice byli w tym rewelacyjni).
Pansy powiedziała mi, że podczas ich plotek na korytarzu natknęły się na wychodzącego z biblioteki Kruma. Krum, jak je zobaczył, zbaraniał i się lekko zaczerwienił, a potem zapytał Wilmę, czy mógłby z nią porozmawiać na osobności (mówił do niej po bułgarsku, potem Wilma wszystko jej przetłumaczyła na angielski). Wilma poszła więc i pojawiła się dopiero po czterdziestu minutach w PW. Powiedziała, że dała kosza Krumowi i że śledzące ich fanki Wiktora zaczęły ją gonić po całej szkole (swoją drogą, jakieś głupie, powinny się cieszyć, że obiekt ich westchnień jest wolny ), a ona zgubiła się gdzieś na piątym piętrze i trochę trwało, nim doszła do lochów.
-O ja jego, Krum chyba naprawdę się w niej bujnął!- wyszczerzyłem zęby, gdy ruszyliśmy do sali zajęć z McGonnagall. -Ciekawe, co teraz zrobi?
-Wil mówiła, że był trochę niezadowolony i że patrzył na nią spod byka, ale szybko przestał, bo ona musiała zwiewać przed narowistym fanklubem dwunożnym.
Ten „narowisty fanklub dwunożny” tak mnie rozśmieszył, że dostałem ataku śmiechu i uspokoiłem się dopiero pod drzwiami klasy (a zupełnie z nastroju wybiła mnie McGonnagall).
Teraz mamy godzinę nudy z Narcyzem, który opowiada nam o spotkaniach ze zmutowanymi czarodziejami w Australii, którzy dostali pomieszania zmysłów przez chorobę, ubzdurali sobie, że są sługami Ciemnych Mocy i utworzyli niebezpieczną sektę (trochę podobną do j e g o zwolenników). Nie powiem, temat niczego sobie, ale jeśli sprowadza się wszystko do wyliczenia swoich sukcesów w starciach z nimi, pomijając szczegóły konieczne i interesujące z punktu widzenia naszego programu nauczania, to robi się z tego coś kompletnie beznadziejnego. Już lepiej jest pisać w pamiętniku, niż słuchać przechwałek jakiegoś zarozumiałego pięknisia… rany, jak ja go nie cierpię! Facet działa mi na nerwy! Chwila… Pansy przesłała mi karteczkę… Ej, Draco, nie pisz tak ewidentnie wściekle o nim, bo coś zauważy i będzie Sajgon… czy to zwierzę za oknem, to nie przypadkiem sowa Dana?
-Nie wiedziałem, że aż tak widać, co myślę o tym patafianie…- szepczę do niej, patrząc na naszego pseudo-nauczyciela obrony przed czarną magią (dzisiaj kanarkowo żółta szata w jasnozieloną krateczkę, do tego przylizane włoski… nie wiem, jak Ty, Pamiętniku, ale mnie MDLI na jego widok!!!), który siedzi właśnie z nogą założoną na drugą na brzegu biurka (zgrywus jeden) i odpowiada na pytanie Angeli (jaki tępak, dziewczyna wyraźnie go podpuszcza, a on myśli, że ona tak z dobrej woli! Buahaha xD). -A za oknem…- zerkam ku szybie.- …rany, to faktycznie sowa Dana! (wabi się toto bodajże Edgar albo Erwin, nie pamiętam)
-Panie profesorze, przepraszam, ale za oknem jest sowa… mogę ją wpuścić?- Pansy uśmiecha się najpiękniej, jak potrafi do Lockharta. Odkładam na chwilę pióro, żeby się jej przyjrzeć :P kilka minut później
Pansy wie, jak oczarować Narcyza (chociaż z nim to nie sztuka, on leci na każdy komplement i słodkie spojrzenie… gorzej, niż dziewczyna!) i dzięki temu po małej chwili trzymamy w dłoni zmarzniętą pójdźkę. Pansy odczepia w mig zmięty i mokry list, zaadresowany do mnie, a potem, za pozwoleniem profesora („wrażliwy na krzywdę zwierząt”, taa, akurat, raczej na seksapil!) odnosi ją do sowiarni (Edgar/Erwin był bardzo wykończony i chyba przemarznięty, cud, że nie spadł z parapetu i się nie poturbował). Ja tymczasem, korzystając z faktu, że Lockhart zaczyna się zabawiać w swojego fana (czytaj: poleca kolejną nudną jak on sam książkę swojego autorstwa, którą „koniecznie musimy przeczytać, albowiem pozwoli ona nam lepiej zrozumieć problemy omawiane na zajęciach”), otwieram list Dana.
Cześć, Draco,
Jak tam się mają sprawy wymiany w naszej szkółce? Doprawdy, z dnia na dzień dochodzę do wniosku, że Hogwart w porównaniu z Durmstrangiem jest niczym więcej, jak „szkółką”… wymagają od nas więcej, ale zdecydowanie O WIELE WIĘCEJ na obronie… wyobraź sobie, że jestem najgorszy w klasie, a to o czymś świadczy.
Poznałem paczkę fajnych ludzi i złapałem z nimi wspólny język niemal natychmiast- świetnie mówią po angielsku. Pewnie Twoi nowi bułgarscy znajomi też są tacy cool.
Durmstrang jest fantastyczny, nauczyciele są tak wyluzowani, jak Lockhart, tak wymagający, jak McGonnagall i tak równi, jak Snape- czyli całkiem w porządku.
Czuję się tu, jak w Slytherinie, w dodatku z ładniejszym inwentarzem pań (bez obrazy, u nas są wyjątki…).
Mamy sporo rozrywek, plan podobnie, jak i u nas, ale nie mają tu quidditcha, chociaż podobno ten koleś, co go wysłali do nas, Krum, ćwiczy ciągle i ma swoją drużynę (oni tu wolą mimo wszystko hokeja, co za tandetna gra!)
Co słychać w Komnacie Tajemnic i u Pana Dziedzica? Jak tam Wielki Pe i jego spółka? Mam nadzieję, że umilasz im egzystencję Trzymajcie się, napiszę jeszcze, jeśli dożyję
Dan Rogers
-Co ciekawego napisał?- usłyszałem szept Pansy i o mały włos nie podskoczyłem na metr w górę!
-Na brodę Merlina, nie strasz mnie tak, bo będziesz miała mnie na sumieniu, Pansy.- odpowiedziałem cicho, zerkając kątem oka na nauczyciela („Polecam wam szczególnie rozdział poświęcony mojej wyprawie w głąb pustyni, wyjątkowo fascynująca podróż!”). -Masz, przeczytaj.- podsunąłem jej list i sprawdziłem, czy jestem w stanie słuchać bełkotu Narcyza dłużej, niż przez dwadzieścia sekund (nie byłem). Przez ten czas Pansy przeczytała wypociny Dana i mruknęła, patrząc na mnie ponuro:
-Ale on ma fajnie w tym Durmstrangu! Że też my tam nie poszliśmy! Karkarow na pewno nie zatrudniłby nigdy kogoś takiego, jak on .- kiwnęła wymownie głową w stronę blondwłosego pana w żółci. Fakt, miała rację.
O, dzwonek!
16:21, Biblioteka
Po obiedzie już całą bułgarsko - angielską ekipą ruszyliśmy szturmem na bibliotekę, głównie po to, by jak najszybciej mieć z głowy pracę domową. Uwinęliśmy się z tym dość szybko i mieliśmy właśnie wyjść, gdy usłyszeliśmy jakiś miły, ciepły głos:
-Hej, Amando!
Odwróciliśmy się wszyscy, jak na komendę, choć tylko jedno z nas zostało zawołane i stanęliśmy oko w oko z jakąś brunetką, na oko dość starszawą.
Dziewczyna miała brzoskwiniową cerę, delikatne, jakby stworzone do nieśmiałych uśmiechów, malinowe usta i emanujące czymś dziwnym błękitne oczy. Ciemnobrązowe, niemal czarne, lśniące, idealnie proste włosy miała związane w koński ogon.
Dopiero po trzech sekundach uświadomiłem sobie, że przede mną stoi Chang, szukająca z drużyny Krukonów, a i to bardziej w chwili, gdy Amanda uśmiechnęła się do niej wesoło i przywitała ją pogodnie:
-Cześć, Cho, miło cię widzieć!
-Ciebie również.- Cho uśmiechnęła się do nas i znowu przeniosła wzrok na Amandę, podając jej dwie książki. -Pisałam do mamy zaraz po naszym spotkaniu i przysłała mi na razie dwie książki, najszybciej, jak się dało. Nie musisz ich oddawać, są dla ciebie.
-Jejku! - zawołała Amanda z błyszczącymi oczyma i wypiekami na twarzy, spoglądając na okładki. - Noc na Saharze , zawsze chciałam to przeczytać! I Motyli śpiew , najnowsza, nie mogłam jej nigdzie dostać… WOW! Są z autografem!!- zawołała po raz drugi, widząc fantazyjny podpis w poprzek pierwszej strony. Uniosła rozpromienioną twarz na Cho i rzuciła się jej na szyję. -Cho, dziękuję ci bardzo, jesteś wspaniała! Podziękuj swojej mamie gorąco i powiedz, że ją uwielbiam!
-Jasne, jasne, przekażę.- odpowiedziała Cho ze śmiechem, przyjacielsko ściskając Amandę. -Bardzo się cieszę, że ktoś tak lubi pisaninę mojej mamy… no, ale na mnie już czas.- uśmiechnęła się przepraszająco. -Muszę iść, czeka mnie sterta prac domowych. Jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebowała, daj mi znać.- uniosła dłoń, jeszcze raz spojrzała na nas i wróciła do sali.
-Widzę, że zaprzyjaźniłaś się z tą… Cho?- zapytałem, gdy już byliśmy w drodze do lochów.
-Tak, jest bardzo sympatyczna. Bardzo się cieszyła, kiedy jej powiedziałam, że znam jej mamę, a właściwie jej książki i artykuły, świetnie nam się rozmawiało, chociaż odnosiłam czasem wrażenie, że ona jest troszeczkę jakby powierzchowna, ale to pewnie wrażenie.
-Jedno co wiemy na pewno, to to, że ma coś w sobie.- powiedziała Rox. -Najpierw Roan, a teraz Draco… Pansy, uważaj na nią.
-Co??- zawołaliśmy Roan i ja z oburzeniem. Zatrzymałem się i spojrzałem na Roxie ze złością, co ona skwitowała złośliwym chichotem. -Chyba ci się coś przyśniło!
-Wcale mi się nie przyśniło… widziałam, jak wlepiałeś w nią gały, aż ci szczęka opadła.- Rox była nieubłagana i dopiero wyraz twarzy Pansy przywrócił ją do porządku. Dodała z przekąsem: -Oj, no, dajcie spokój, nie ma co się boczyć, z tego, co zauważyłam, każdy na nią tak reaguje, w końcu jest naprawdę ładna.
-Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyliście.- mruknęła Pansy, na co ja z kolei przewróciłem oczyma:
-Ty też? O rany, dajcie już spokój, dziewczyny, mam głęboko gdzieś tę całą Cho, zagapiłem się, bo miała rozmazane oczy, nie widziałyście?
-W ogóle nie była umalowana.- szepnęła dyskretnie Wilma, na co Roxie i Pansy wybuchły obrzydliwym rechotem, patrząc na mnie i Roana drwiąco, więc my, urażeni mężczyźni, odwróciliśmy się na pięcie i, wymijając zaczytaną Amandę, ruszyliśmy z powrotem do biblioteki, nie zaszczycając ich ani jednym spojrzeniem.
-Głupie te dziewczyny, co nie?- burknął Roan już na miejscu, podchodząc do półek z dziełami, poświęconymi antropologii.
-Mhm.- odparłem, sięgając po swoją książkę do torby i siadając przy stole tak, by mieć widok na pannę Chang i jej koleżanki, chociaż ona i tak siedziała tyłem do mnie i zdaje się, że bardziej zajęta była obserwowaniem i komentowaniem poczynań jakiegoś jasnowłosego kolesia ze świtą, niż odrabianiem prac. Może faktycznie jest trochę powierzchowna… -Ale Cho całkiem niczego sobie.
Uśmiechnąłem się gorzko pod nosem, otworzyłem książkę, założoną jakimś starym wypracowaniem z eliksirów, za które dostałem W i mruknąłem z rozbawieniem:
-Lepiej, żeby tego dziewczyny nie słyszały, ale masz rację.
Roan parsknął śmiechem a po chwili usiadł koło mnie- tym razem wybrał sobie do czytania Osiągnięcia antropologów na terenie Ameryki Środkowej w XX w. . Po trzech minutach każdy z nas zajęty był swoją lekturą, nie dane nam jednak było cieszyć się nią długo, bowiem przeszkodziły nam dwa, pełne szyderstwa i przemądrzałości, nosowe głosy.
-Własnym oczom nie wierzę… czy to Draco Malfoy, czytający książkę, czy też za dużo piwa kremowego strzeliłem sobie wczoraj na imprezie, George?
-Tym razem to jawa, nie pijackie zwidy, braciszku… on naprawdę czyta !
Powoli uniosłem wzrok znad książki i ujrzałem przed sobą bliźniaków Weasleyów. Obaj są jednakowo wysocy, jednakowo rudzi i jednakowo działają mi na nerwy.
-Czego tu chcecie?- zapytałem nieprzyjaźnie. Roan słowem się nie odezwał, ale widziałem, że wpatruje się w to samo miejsce na swojej stronicy. Bliźniacy spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się drwiąco.
-Chcemy ci zdjęcie zrobić, Malfoy… po raz pierwszy i ostatni w życiu na dowód, że ty myślisz i czytasz .- powiedział jeden z nich i usiadł na krześle obok mnie, niebezpiecznie blisko. Ten drugi zaś stanął za mną i próbował odczytać słowa:
--… dlatego założenie osady w tym miejscu było wyjątkowo trudne dla ludności niemagicznej, ale… , na brodę Merlina, Fred, on czyta coś o NIEmagicznych!
-Nie wierzę! Pokaż…- wyrwał mi książkę z ręki i spojrzał na tytuł. -Ty, faktycznie! Malfoy czyta o mugolach, jak myślisz, może on jest chory?
-Malfoy, jesteś chory?- zapytał ten, nazwany Georgem, spoglądając na mnie z troską. Wywaliłem język i odpowiedziałem paskudnym tonem:
-Nie, ale czuję, że lada moment dostanę kataru… z daleka śmierdzicie Weasleyami, szlamem i nai…- urwałem raptownie, bo Fred podniósł mnie do góry za kołnierz szaty i, patrząc mi w twarz, wycedził gniewnie:
- Jesteś pewien, że chcesz dokończyć to zdanie, Malfoy?
-Weź go puść, Fred… jeszcze się ubrudzisz jego żelem albo brylantyną.
Fred puścił mnie bezceremonialnie i, wyjąwszy z kieszeni jednorazową rękawiczkę, włożył ją i przesunął dłonią po moich włosach od potylicy do czoła, a potem stwierdził z obrzydzeniem:
-Miałeś rację, stary, jestem ci winien pół opakowania łajnobomb… ten mały szczyl nie używa niczego do włosków!
-No widzisz… jemu wszystko idzie gładko, tak jak pokrętne interesy jego ojcu… to u was rodzinne?
-Nie waż się obrażać mojego ojca!- zawołałem z wściekłością, rzucając się na niego lecz on odepchnął mnie tak, że upadłem na podłogę. Podniosłem się i, sztyletując ich wzrokiem, chciałem sięgnąć po różdżkę, gdy w tej chwili usłyszałem znajomy głos obok siebie:
-Co wy tu robicie?
Na scenie pojawił się rudy Weasley (a nie, przepraszam, oni wszyscy są rudzi… mam na myśli kumpla Pottera), szlama Granger i Chłopiec, Który (Niestety) Przeżył. Wszyscy troje patrzyli ze zdziwieniem na bliźniaków.
-Nic ciekawego, Ron, po prostu mała pogawędka z waszym przyjacielem…- Fred spojrzał na mnie, jak na suszone odchody szpiczaka i, zsunąwszy rękawiczkę, rzucił nią we mnie, mówiąc: -Łap, panie szukający… nie chcę mieć do czynienia z niczym, co miało kontakt z jakimkolwiek Malfoyem…
Obaj zachichotali ponuro i wyszli z biblioteki, nie patrząc na nikogo. Dyszałem ze złości i patrzyłem z nienawiścią na trójkę Gryfonów, którzy odwzajemniali mi się podobnie przyjemnymi spojrzeniami.
-A ty, Potter, nie na boisku?- otrzepałem dłonie i wygiąłem ironicznie wargi. Nie darowałbym sobie, gdybym mu nie dopiekł. Kątem oka dostrzegłem, że Roan odłożył książkę i jawnie nas obserwuje. -Powinieneś chyba ostro trenować przed jutrzejszym pokazem, bo tego możesz nie przeżyć… tyle ludzi cię będzie podziwiało… ale ty to lubisz, co nie?
-Spadaj, Malfoy!- żachnął się Weasley lecz Potter spojrzał na mnie chłodno i odpowiedział cicho:
-Nic ci do tego, Malfoy… lepiej uważaj, żebyś sam nie spadł z miotły.
-Nie spadnę, o to się nie martw… - spojrzałem na niego spode łba. Potter uniósł wyżej głowę i wyminął mnie wraz ze swoimi towarzyszami, nie zapominając o walnięciu mnie w ramię. Gdy mijała mnie Granger, powiedziałem cicho tak, by tylko ona usłyszała:
-Strzeż się, szlamo, bo Komnata wciąż jest otwarta.
Spojrzała na mnie ze złością, ale w jej oczach pojawiły się łzy. Zaczerwieniła się i szybko poszła za Weasleyem. Prychnąłem mściwym śmiechem i spojrzałem na Roana.
-Tak się ich traktuje.- powiedziałem triumfalnie. Na jego twarzy pojawił się cień uśmieszku.