52. Sprawa Komnaty robi się coraz bardziej tajemnicza... Dodał Malfoy Poniedziałek, 16 Czerwca, 2008, 09:15
Kochani! Na początku wielkie dzięki za wszelkie słowa uznania, jak i krytyki. Co do wątku Pansy i Dracona: w książce w ogóle nie mamy wspomniane o tym, że ze sobą chodzili, możemy się jedynie tego domyślić, chociaż ja zawsze uważałam (bynajmniej na początku), że Draco miał o wiele więcej ważniejszych spraw na głowie, niż zakochaną w nim Pansy (zmieniłam zdanie, zmieniłam^^). Wiem, że to może być melodramatyczne i nieprzyjemne oraz ciężkie, chociaż starałam się napisać to tak, jak czułam, a że ciężko: cóż, przyznaję bez bicia, że wkroczyłam na teren, który wymagał ode mnie wielu przemyśleń i logicznych układanek, teren, który sam w sobie nie pozwala się bez trudu okiełznać. Wiem, że Draco i Pansy mają dopiero po 12 lat, ale starałam się zobrazować to, że to był tylko jeden pocałunek, swoisty symbol na dalszej ich przyjaźni, czy, jak kto woli, związku. Nie chcę ukazywać ich stosunków jako uganiania się Dracona za Pansy: to, że napisał do niej list, związane było tylko z tym, że powód ich kłótni nie był zbyt lekki, nie miałam zamiaru zahaczać o melodramat. Chciałam i chcę ukazać tu przede wszystkim to, że Draco, ukazany jednostronnie przez Rowling, a właściwie- postrzegany jednoznacznie przez wielu fanów też był człowiekiem, który miał serce. Może miał inne cele, niż "dobrzy" bohaterowie, może w książce najczęściej przewija się pod postacią złośliwego, opryskliwego, wrednego Ślizgona, ale przecież jest to tylko jedna strona tego jakże intrygującego medalu. Draco jest postacią przeze mnie bardzo szanowaną od czasu szóstego tomu i o wiele lepiej go postrzegam od Harry'ego Pottera. Chcę ukazać, że być może miał wiele wad, ale miał też całkiem sporo zalet. Jeżeli czasem wyłania się zza moich wpisów chłopak miły, troskliwy wobec niektórych, życzliwy dla niektórych, wrażliwy, to możliwe, że zgubiłam po drodze kilka nut obiektywizmu, ale o wiele bardziej prawdopodobne jest, że taki właśnie miał być odbiór, że Draco też ma prawo taki być, bo to, czyim jest synem i jakie ideały przejął nie świadczy jeszcze w pełni o nim, jako o człowieku. W końcu jego wady też tu są^^
Uff, ale się rozpisałam... wybaczcie, chciałam po prostu wszystko ładnie, jasno wyjaśnić Nie myślcie, że mam żal do Nutrii, Ann-Britt czy Laury- Emmy za to, że napisały kilka krytycznych słów, nie, broń Boże, bardzo cenię sobie krytykę i nie zależy mi tylko na samych zachwytach! Nutrio, może tylko takie odniosłam wrażenie, ale czy zdanie "Nie przejmuj się moją krytyką. Jak widać po komentarzach z góry innym podoba się bezgranicznie Twoje pisanie." było odrobinę uszczypliwe dla mnie i osób, którym podoba się to, co i jak piszę? Jeśli tak, to wyjaśniam: nie jestem osobą, która obraża się za kilka słów krytycznych i, jak powiedziałam, nie chcę czytać tylko "ochów" i "achów", poza tym mam wrażenie, że wszyscy, którym się moje pamiętniki podobają, nie są subiektywni, jak to sugerujesz. Jeśli nie, to przepraszam, lecz lepiej było to rozprostować.
Już nic nie mówię, bo się rozpisałam, aż strach... Zapraszam do lektury nowego wpisu i do Myślodsiewni.
***
Wtorek, 14:56
-… chociaż zaklęcie Aquamenti jest zaklęciem niezaprzeczalnie użytecznym, nie należy zapominać o tym, że jego skuteczność jest ograniczona pewnymi czynnikami. Czy ktoś słyszał może o jakimś z nich?
-Obszar, magiczna blokada, wyjątki od prawa Gampa!
-Bardzo dobrze, panno Granger, bardzo dobrze, właśnie zarobiła pani 5 punktów dla Gryffindoru! Wymieniła pani wszystkie czynniki, jeśli ktoś nie usłyszał, to powtórzę: obszar, magiczna blokada, wyjątek od prawa Gampa. Waszym zadaniem domowym będzie scharakteryzować jeden z wybranych czynników i przedstawić magiczne znaczenie! To wszystko na dziś, dziękuję!
Rozległ się dzwonek i wszyscy zaczęli się natychmiast zrywać z miejsc i pakować.
-Hej, Draco!
Ocknąłem się pod wpływem szturchnięcia Pansy i wibrującego gongu. Zastępstwo z Flitwickiem wreszcie się skończyło.
-O rany, nie mogę uwierzyć, że to już koniec.- ziewnąłem i powlokłem się za Pansy w stronę lochów. -Bałem się, że ten dzień nigdy się nie skończy.
-W sensie zajęcia? Nie było tak źle, nie narzekaj, na transmutacji pisaliśmy o transmutacji międzygatunkowej, a na eliksirach całe dwie godziny warzyliśmy wywar z nasion tentakuli i wanilii górskiej a tę lekcję praktycznie przespałeś. Chyba lepsze to, niż słuchanie pana Lalusia?
-No, niby tak… hej, spójrz tylko!- pociągnąłem ją za rękę i stanęliśmy za załomem ściany. Kilkanaście stóp przed nami Weasley i Granger kłócili się o coś.
-Nie, Hermiono, nie zamierzam ryzykować, że Percy znowu mnie przyłapie w łazience dla dziewczyn, sama słyszałaś, zagroził, że…
-Słuchaj, Ron, ja cię do niczego nie zmuszam, ale sądziłam, że bezpieczeństwo Hogwartu jest choć trochę ważniejsze dla ciebie od jednego wyjca!- zawołała ze złością Granger. Weasley poczerwieniał i odparował obrażonym tonem:
-Tak, mówisz tak, bo sama nigdy nie dostałaś wyjca i nie wiesz, jak to jest!
Granger założyła ręce i patrzyła na niego w milczeniu a potem powiedziała cicho.
-Wiesz co? Dziękuję ci, Ron, że przypomniałeś mi, że jestem tylko… że nie pochodzę z magicznej rodziny!
Z tymi słowy odwróciła się i pobiegła korytarzem, a Weasley, krzycząc „Zaczekaj!” ruszył za nią przez tłum uczniów. Spojrzeliśmy na siebie z Pansy i wybuchliśmy śmiechem. Kiedy nam przeszło, Pansy powiedziała:
-Ciekawe tylko, co oni robią w łazience dla dziewczyn??
-Może lepiej nie wiedzieć?- zaśmiałem się krótko. -Dobra, chodźmy na obiad, bo czuję, że wytrzeźwieję, jak coś zjem.
Po obiedzie postanowiliśmy pouczyć się do testu z transmutacji, jaki miał być w piątek. Strasznie nam się nie chciało, ale czuliśmy, że to jedyna rozsądna decyzja. W dodatku, kiedy siedzieliśmy sobie w PW i odpytywaliśmy się wzajemnie z różnych reguł, ograniczeń, zakazów i innych takich, do środka wpadła mała sowa. Przyleciała prosto do mnie i, wylądowawszy na moich kolanach, wystawiła łapkę z listem i małą, kwadratową paczuszką. Odsunąłem paczuszkę na bok i zająłem się listem.
-To od ojca!- ucieszyłem się, niecierpliwie odplątując kartkę i rozkładając ją. -Prosiłem go o opisanie mi historii Komnaty Tajemnic.
Pansy przysunęła się z ciekawością do mnie.
Drogi Synu,
Historia Komnaty Tajemnic jest historią niezwykle starą i niepewną, mroczną i pogmatwaną. Zgodnie z legendą, twórcą Komnaty był patron Twojego domu a utworzył ją w nieznanym sobie celu. Myślę, że nie powinienem Ci tego mówić, ale mam nadzieję, że potrafisz zatrzymać pewne informacje przy sobie: Komnata została już raz otwarta pięć dziesięcioleci temu i w wyniku tego zdarzenia zginęła jedna dziewczyna brudnej krwi oraz wyrzucono jednego ucznia.
Mam nadzieję, że w tym roku oszczędzone będą tej szkole takie nieczyste sprawki, aczkolwiek przy obecnych władzach nie liczyłbym na szybkie i konstruktywne uporanie się ze sprawą otwarcia Komnaty.
Uważaj na siebie Draco. Matka przesyła Ci trochę domowych łakoci.
Twój Ojciec Lucjusz Malfoy
-Na brodę Merlina!- powiedziała z niesłychanym zdumieniem Pansy. -To jest… nieprawdopodobne!
-Pięćdziesiąt lat temu… mój ojciec wtedy był w którejś z pierwszych klas Hogwartu… powinien wiedzieć, kto zginął i jak.- myślałem na głos, marszcząc czoło. -Skoro mi tego nie napisał, znaczy, że wie, ale nie chce powiedzieć…
-Musimy dowiedzieć się tego sami. W końcu niewykluczone, że takie coś zdarzy się po pięćdziesięciu latach ponownie.- zadecydowała Pansy. -Na pewno znajdziemy coś w starych Prorokach .
-Jesteś pewna? Przecież to musiał być skandal dla szkoły, chcieli go zatuszować, a nie rozgłaszać!- zauważyłem. -Nie, musimy znaleźć inny sposób. Na pewno jest ktoś, kto zna tę sprawę, kto też był wtedy w szkole, kto…- umilkłem nagle, olśniony myślą, jaka przyszła mi do głowy. Pansy spojrzała na mnie wyczekująco.
-No, co??- zapytała ponaglająco. -Coś wymyśliłeś?
-Przyszło mi do głowy coś absolutnie genialnego.- oświadczyłem, uśmiechając się triumfalnie. -Jest w szkole osoba, która musi, nie ma opcji, m u s i wiedzieć coś o pierwszym otwarciu Komnaty i my mamy do niej lepszy dostęp, niż Potter.
-Masz na myśli… Snape’a?- Pansy ostatnie słowo wypowiedziała niemalże szeptem. Pokiwałem radośnie głową.
-No jasne, że niego, przecież przyjaźnił się z moim ojcem, byli na tym samym roku!
-To jest naprawdę świetna myśl, ale trzeba to porządnie zaplanować.- ostudziła mój zapał Pansy, opierając policzek na dłoni. -On też może nam podać tylko ogólne fakty, jak twój ojciec… zwłaszcza, jeśli zacznie podejrzewać, że węszymy… trzeba to zrobić tak, aby wypadło na naturalne i neutralne zainteresowanie sprawą… najlepiej byłoby też zataić, że pisałeś do swojego ojca… musimy to porządnie obmyślić.
Od rozmyślań oderwał nas gwar, jaki nagle wybuchł w pokoju. Okazało się, że prefekt właśnie przyniósł ogłoszenie o klubie pojedynków. Spotkania mają być co dwa tygodnie i mają zapewnić nam możliwość skutecznej obrony w obecnej sytuacji.
-Tylko co to jest „obecna sytuacja”?- zapytałem na glos, gdy już przepchnąłem się do ogłoszenia. -Przecież nic się jeszcze nie stało, tylko ta kotka Filcha jest martwa.
-Ona nie jest martwa, tylko spetryfikowana, a poza tym coś zaatakowało małego Colina Creeveya z Gryffindoru. - usłyszałem czyjś głos. Wszyscy zamilkli a ja odwróciłem się. Za mną stała ponura jak noc Millicenta Bulstrode. Na milczące zdziwienie Ślizgonów, zebranych w PW, powiedziała głośno i niemniej ponuro:
- Trafił do skrzydła szpitalnego w nocy po meczu. Obaj są spetryfikowani. Zdaje się, że Creevey chciał zrobić temu czemuś zdjęcie, ale jego aparat się spalił i stopił.
W pokoju rozległo się wiele szeptów i cichcem zadawanych pytań.
-Hej, Mil, skąd o tym wiesz?- pociągnąłem ją na bok. -Nie mówiłaś o tym wcześniej.
-Nie mówiłam, bo nie wiedziałam i pani Pomfrey zakazała mi o tym mówić, ale Gryfoni i tak wiedzieli, przecież tej nocy leżał tam też Potter.
-O rany, to jest potwornie dziwna sprawa… a nie wiesz, co go zaatakowało?
-Nie, ale wiem, że przyniesiono go z drugiego piętra.
Drugie piętro. Przełknąłem ślinę, czując, że powoli zaczynam coś rozumieć. Usiadłem w fotelu a Mil porwały kolejne osoby, złaknione wyjaśnień. Pansy bezszelestnie zajęła fotel obok. Do PW wpadli też teraz Crabbe i Goyle. Opowiedzieliśmy im pokrótce, czego się dowiedzieliśmy. Kiedy zainteresowanie słowami Mil przycichło, pochyliłem się do przodu i szepnąłem do Pansy:
-Myślę, że trzeba pogadać z Jęczącą Martą.
Ona, ku mojemu zdumieniu, od razu pokiwała głową i podniosła się. Crabbe zapytał leniwie:
-Gdzie idziecie? Dopiero co się obiad skończył.
-Wiem, ale musimy iść… idziemy coś sprawdzić.- powiedziałem z lekkim wahaniem. -Zaraz wrócimy.
Wymknęliśmy się z pokoju i szybko pobiegliśmy na parter. Nim zdołaliśmy jednak dotrzeć na drugie piętro, z biblioteki wyszła pani Pince i zawołała za nami skrzeczącym głosem:
-A wy dokąd? Biblioteka jest tu!
-Tak, tak… my tylko chcemy…- odkrzyknąłem, ale w połowie zawiodła mnie wyobraźnia. Spojrzałem z paniką na Pansy, ale ona też chyba nie była zasobna w błyskotliwie wymówki. Pince podparła się dłońmi i machnęła na nas stanowczo dłonią.
-Nie macie czego tam szukać, lepiej dla was, żebyście się nie pętali, gdzie nie trzeba.- burknęła, a my, chcąc, nie chcąc, weszliśmy do biblioteki. Skoro już tam się znaleźliśmy pod czujnym okiem bibliotekarki, nie wypadało nie wypożyczyć ani jednej książki. Pansy jednak wpadła na jakiś pomysł, bo podeszła do niej i zaczęła z nią rozmawiać, a potem poszły obie w stronę półek z dziełami odnoszącymi się do historii magii. Zrozumiałem w lot, że Pansy stworzyła mi okazję na wymknięcie się, więc raz - dwa wyprysnąłem z biblioteki i udałem się do łazienki Jęczącej Marty. Pech chciał, że w chwili, gdy złapałem za klamkę, złapał za nią też ktoś inny. Uniósłszy wzrok, zobaczyłem Pottera. Obaj puściliśmy klamkę w tym samym momencie. Potter zbladł i zapytał głośno i dziwnie zaskoczonym tonem:
-Co ty tu robisz, Malfoy?
-A co, powinienem wg ciebie siedzieć w lochach?- odparowałem złośliwie. -Ja nie mam powodów bać się Dziedzica, nie wiem, jak ty.
-Nie byłbyś taki chojrak, gdyby nie twój ojczulek, Malfoy.- syknął ze złością. -Poza tym…- zaczerwienił się lekko, złapał za klamkę i poruszył nią kilkakrotnie bezskutecznie. -ta łazienka jest nieczynna, jak widzisz.
-Aha, a ty o tym nie wiedziałeś, co? Nie ze mną te numery, Potter… ale jak chcesz myszkować, to może zabierz ze sobą szlamę i rudzielca, a nuż Dziedzic zrobi nam przyjemność i zgładzi was z tego świata?
Zamachnął się na mnie, ale ja zrobiłem unik i wybuchłem kpiącym śmiechem. Potem, szczerząc do niego zęby, zacząłem cofać się do biblioteki. W progu obróciłem się jeszcze. Pottera już nie było. Zastanawiałem się, czy wszedł do łazienki, czy zwyczajnie poszedł sobie. W bibliotece trafiłem na rewelacyjny moment: Pansy właśnie wracała z Pince z drugiej sali. Na mój widok okazała zamaskowaną ulgę.
-Dziękuję raz jeszcze za pomoc, teraz już z pewnością poradzę sobie sama.- powiedziała grzecznie do bibliotekarki i wyszliśmy stamtąd (w końcu!). Jak tylko stanęliśmy na korytarzu, pociągnąłem ją w stronę łazienki. Nacisnąłem klamkę. Faktycznie, drzwi były zamknięte.
-Co ty robisz?- zapytała Pansy, obserwując mnie z zaintrygowaniem, gdy już z lekkim rozczarowaniem zgodziłem się na powrót do PW. -Czego w ogóle się dowiedziałeś od Marty?
-Nie dowiedziałem się niczego, bo spotkałem Pottera.- odpowiedziałem, a Pansy prawie wybałuszyła oczy. -I dam sobie głowę uciąć, że chciał tu wejść, tylko na mój widok zrezygnował. Kiedy wróciłem do biblioteki, już tu go nie było.
-A to ciekawe…- zamyśliła się Pansy. -Myślisz, że też chciał powęszyć?
-Na pewno.- przytaknąłem ruchem głowy. -Tylko dlaczego tak się krył z wejściem do łazienki??
-Może dlatego, że to łazienka dla dziewczyn a wy się nie lubicie.- podsunęła mi myśl Pansy a potem zamarła i nagłym ruchem złapała się za głowę, jęcząc:
-Boże, co ze mnie za idiotka!
-Że co?- zatrzymałem się w połowie Wielkich Schodów, patrząc na nią z niekłamanym zaskoczeniem. Pansy łypnęła na mnie potępiająco i dodała, wciąż jęcząc:
-No, łazienka Jęczącej Marty! Rusz głową, przecież widzieliśmy ostatnio Weasleya i Granger, rozmawiali właśnie o łazience dla dziewczyn a my zastanawialiśmy się, co tam robią! To musiało chodzić o łazienkę Marty a Potter dlatego tak się krył, bo to jakaś dziwna sprawa, tajemnica!
Milczałem, bo mnie kompletnie ogłuszyła! Byłem powalony jej bystrością i swoją głupotą. Miała rację, bez pudła miała rację!
-To wszystko jest ze sobą jakoś związane, mówię ci.- odezwałem się, gdy już obojgu nam przeszła wielka wściekłość na swoją anty-zdolność kojarzenia faktów. -Łazienka Jęczącej Marty, Święta Trójca, Komnata Tajemnic, atak na ducha i tego Gryfona. To wszystko ma związek z…
-Z drugim piętrem. Wszystko się dzieje właśnie tam.- dokończyła za mnie Pansy, ruszając w dół. -Kurczę, szkoda, że wtedy natknąłeś się na Pottera, gdybyś wyszedł z biblioteki parę sekund później, może udałoby się coś podsłuchać…
-Wszystko przed nami, Pansy, przecież oni na pewno nie byli tam pierwszy i ostatni raz. -wstąpiły we mnie nowe siły i energia do działania. -Wystarczy, że któregoś dnia pójdziemy za nimi i…
-Sami nie damy rady, oni na pewno się już zorientowali, że to wygląda podejrzanie. Na ich miejscu zaczęłabym chodzić pojedynczo w odstępach czasowych a to strasznie komplikuje całą robotę.- pokręciła głową.
-Coś się wymyśli.- odparłem przekonująco. -Wtajemniczymy w to Crabbe’a i Goyle’a, oni nie sprawiają wrażenia jednostek inteligentnych, więc nikt nie będzie się przejmował takim ogonem… na pewno coś wkrótce wyniuchamy.
-Dobra, ale musimy też załatwić Snape’a. On może nam pomóc, pytanie tylko, czy zechce.
Spojrzałem na nią, stając, bo właśnie dotarliśmy do chimery w lochach. Pansy miała zdeterminowany wzrok ale wiedziałem, że nie odpuści. Z cichą radością w sercu wypowiedziałem hasło i wróciliśmy do PW.
51. List do ojca, mini rendez - vous z Pansy i co się święci ze Świętą Trójcą? Dodał Malfoy Wtorek, 03 Czerwca, 2008, 09:00
Witajcie! Dzięki za wszystkie komentarze! Wpis krótszy, niż zwykle, ale mam nadzieję, że i tak spotka się z Waszym uznaniem... Kolejny dodam najprawdopodobniej około 15 czerwca, lecz nigdy nic ze mną nie wiadomo i byc może dodam coś wcześniej Teraz już zapraszam do czytania i potem do myślodsiewni. Pozdrawiam!
***
Poniedziałek, 23:10, Dormitorium
Drogi Ojcze,
W szkole dzieje się coś dziwnego. Wczoraj w nocy ktoś napisał na ścianie, że Komnata Tajemnic została otwarta i że wrogowie Dziedzica mają się mieć na baczności. Wszyscy zastanawiają się, co się stało i kto to zrobił. Pamiętam, że kiedyś opowiadałeś mi coś o Komnacie. Mógłbyś mi opisać tę sprawę jeszcze raz? Może ta legenda pomoże nam rozwikłać zagadkę.
Twój syn
Draco Malfoy
Przeczytałem krytycznie list a potem z westchnieniem przywiązałem go do łapki jednej ze szkolnych sów. Irma zapewne wybrała się na łowy i jeszcze nie wróciła.
Był bardzo wczesny, poniedziałkowy ranek. Nie mogłem spać i, prawdę mówiąc, wstałem już o świcie i natychmiast udałem się do sowiarni. Bolała mnie głowa i w ogóle czułem się fatalnie, psychicznie i fizycznie, ale cóż robić, trzeba żyć dalej. Miałem nadzieję, że ojciec odpisze mi szybko. Pragnienie wyjaśnienia choćby jednej sprawy zalęgło się we mnie na stałe.
Spojrzałem na zegarek i wysłałem sowę do domu. Było wpół do siódmej, pora bardzo wczesna. Wyjąłem kolejny kawałek pergaminu i nakreśliłem na nim następujący liścik:
Droga Pansy,
Bardzo mi przykro, że tak się zdarzyło wczorajszego wieczora. Nie chciałem, żeby ta rozmowa tak wypadła, ale cóż, stało się i się nie odstanie. Chciałbym z Tobą porozmawiać na osobności, najlepiej dziś po zajęciach na błoniach. Proszę Cię, przyjdź.
Draco
Wysłałem kolejną sówkę, tym razem do dormitorium dziewcząt z II klasy Slytherinu. Kto wie, czy Pansy zechce w ogóle ze mną rozmawiać, pomyślałem i zacisnąłem zęby. Nie, do licha ciężkiego, nie może być ciągle pod górkę! Ona musi w końcu wiedzieć!
Zaledwie zdążyłem przespacerować się po zamku, już musiałem lecieć po torbę i ruszać na śniadanie. W Sali Wejściowej wpadłem na kogoś.
-Och, przepraszam!- zawołałem i podałem rękę swej ofierze. Z zaskoczeniem ujrzałem, że osobą, którą niechcący przewróciłem jest Pansy Parkinson. Spojrzała na mnie ze złością i wstała sama, ze wzgardą odrzucając moją dłoń.
-Nie mógłbyś bardziej uważać, co?!- fuknęła, otrzepując spódniczkę i schylając się po kartkę, którą upuściła, ja jednak byłem szybszy i pierwszy ją podniosłem. Niechcący mój wzrok padł na pismo i ujrzałem swój własny list. Podniosłem wzrok na dziewczynę. Zaczerwieniona Pansy wyrwała mi szybko kartkę.
-To twoje brednie?- zapytała po chwili, siląc się na złośliwy ton, chociaż bezskutecznie. -No więc wiedz, że nie zamierzam…
Nie zdążyła dokończyć, bo w tej chwili objąłem ją, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem.
Nie myślałem o tym, co robię, nawet nie wiem, czy zrobiłem to świadomie…! To było… coś niezwykłego, odruchowego… poczułem się dziwnie, ale zarazem, jakbym przeżył właśnie coś cudownego…
-Pansy, nikt inny się dla mnie nie liczy od…
-Czy nie powinniście być teraz przypadkiem na śniadaniu, panie Malfoy?
Drgnąłem, puszczając Pansy. Obok nas stał Snape z kamienną twarzą.
-Dzień dobry, panie profesorze.- powiedzieliśmy szybko z Pansy, nie patrząc na siebie. Snape wskazał dłonią Salę i powiedział zagadkowym tonem:
-Owsianka wam wystygnie.
-Taa… już idziemy, już… ja tylko…- bąknąłem niepewnie, ale Snape już zawinął się i wszedł do środka. Przełknąłem ślinę. O rany, co za głupia sytuacja!!!
-Hej, nie przejmuj się…- usłyszałem pełen otuchy głos w uchu i poczułem ciepłą dłoń na swojej. -To było nawet śmieszne, jeśli chodzi o Snape’a… a jeśli chodzi o…
Spojrzałem na nią. Uśmiechała się i patrzyła na mnie tak, że poczułem jakieś ciepło w sercu, jakby wzruszenie.
-Nie gniewaj się.- szepnąłem a ona roześmiała się i po krótkim namyśle uniosła dłoń i potargała mi włosy. Potem poszliśmy na śniadanie.
Nie wiem, czy to tylko przez ten jeden pocałunek, lecz czułem się naprawdę cudownie, jakby świat przestał mieć ciemne barwy, jakby za oknem nie było wichury i ulewy, jakby Komnata Tajemnic przestała istnieć!! Nic się dla mnie nie liczyło! Trochę z początku czułem się dziwnie, przyznaję ale kiedy zrozumiałem, że to jest całkiem normalna, fajna rzecz, przestałem się tym zamartwiać Nie, żebyśmy od razu chodzili ze sobą za rękę, obściskiwali się w klasach, nie, nic z tych rzeczy! Po prostu to jest coś więcej niż przyjaźń, ot i tyle. Nikt chyba nawet nie zauważył tego, że już się pogodziliśmy No, może poza jedną Millicentą, która chodziła od rana jak chmura gradowa ale unikała mnie jak ognia. Kurczę, sama przecież powiedziała, że chce, bym był szczęśliwy i rozumie mój wybór!
Po lekcjach poszliśmy do biblioteki odwalić zadanie domowe z zielarstwa. Pansy poszła poszukać jakichś encyklopedii a ja udałem się, by zająć dla nas stolik. Nie zdążyłem jednak postawić nawet torby, gdy Pansy przybiegła z powrotem.
-Co, już znalazłaś?- zdziwiłem się, ale ona pokręciła głową, oddychając ciężko. Była rozpalona a oczy jej jaśniały. -Hej, co jest, dobrze się czujesz?
-Przed chwilą widziałam, jak Potter, Weasley i Granger wypożyczyli książkę z Działu Zakazanego.- wypaliła triumfującym głosem, siadając na krześle i łapiąc oddech.
-Żartujesz! A widziałaś, jaką?- zainteresowałem się, siadając obok. Pansy potrząsnęła przecząco głową.
-Wiem tylko, że mieli pozwolenie, na które Pince patrzyła krzywym okiem, ale w końcu im dała.
-Ciekawe, kto im dał pozwolenie i na co.- zamyśliłem się. -Są w bibliotece?
-Nie, poszli gdzieś dość szybko. To była gruba książka, duża i ciemna.
-Może tylko potrzebowali czegoś do referatu…- spojrzałem na swoje notatki z zielarstwa, ale Pansy prychnęła.
-Chyba nie sądzisz, że musieli wspomóc się dziełami z t e g o działu? Granger wie tyle, że poradzi sobie bez trudu z każdą pracą.
-Szkoda, że nie można lewitować wiedzy.- westchnąłem. -No dobra, skoro zwiali z książką, może chodźmy po coś dla nas?
-Zaraz coś przyniosę, wysunęłam to ale nie zdążyłam zabrać, boby mnie zobaczyli.- Pansy zerwała się z krzesła i wróciła raz - dwa z tomem Encyklopedii Zielarstwa dla laików. Po kwadransie oboje byliśmy już zajęci pracą.
Kończę, bo muszę lecieć na astronomię, chociaż bardzo mi się nie chce ;)
50.Moja druga Noc Duchów w Hogwarcie,czyli bliskie spotkania 3. stopnia Dodał Malfoy Niedziela, 25 Maja, 2008, 10:55
Kochani! Bardzo się cieszę, że tak licznie odwiedzacie ten pamiętnik i że tak Wam się podoba to, co piszę Jestem bardzo wdzięczna zarówno za wyrazy uznania, jak i za krytykę. Co do studiów, wybieram się na prawo...
Pozdrowienia dla wszystkich czytających, komentujących, magiczych i niemagicznych Oby ten wpis też tak się Wam spodobał, jak poprzedni... ^^ Rutynowo, zapraszam też do Myślodsiewni.
***
No więc dobra: poszedłem tam. Poszedłem na to głupie przyjęcie, chociaż musiałem pokonać tyle trudności, by tam w końcu dotrzeć… ale do rzeczy.
Wymyśliłem sobie, że jeśli zostanę w dormitorium pod pretekstem bólu głowy, to nie powinienem podpaść nikomu, ani kumplom, ani Snape’owi. Poza tym, Jęcząca Marta powiedziała, że zjawi się około siódmej wieczorem w naszym dormitorium, żeby przekazać mi szczegóły imprezy (rychło w czas… ) więc musiałem jakoś pozbyć się wszystkich do tej pory.
Cały wieczór zachowywałem się normalnie, ale na kwadrans przed zejściem do Wielkiej Sali jęknąłem i zacząłem skarżyć się na nagły, perfidny ból głowy. Chłopaki przełknęli to bez problemu, ku mej cichej satysfakcji, i już od 18:53 cieszyłem się błogą samotnością, siedząc na swoim łóżku i wpatrując się bezmyślnie w zegarek.
O 18:55 zjawiła się Marta i przekazała mi, żebym szedł za nią. Zanim jednak opuściłem dormitorium, chimera, strzegąca wejścia, odskoczyła i do środka weszła Mil. Na mój widok zatrzymała się i chyba ucieszyła.
-O, czujesz się lepiej?- zapytała. -Idziesz na ucztę? Chłopacy powiedzieli mi, że boli cię głowa, przyszłam sprawdzić, co z tobą.
-Ee… no… właściwie…- zacząłem, jąkając się, bo byłem kompletnie zdezorientowany jej przyjściem. Uch! Akurat teraz, gdy miałem udać się do lochów za duchem, który znikł w niezauważalny dla mnie sposób na samo szurnięcie posągu magicznego stwora… ! Podrapałem się po głowie i dodałem, odchrząknąwszy przedtem. -Wiesz co, tak właściwie, to nie czuję się najlepiej, miałem właśnie iść… po eliksir lauticynowy do…
Nie dokończyłem, bo wtem chimera odsunęła się po raz drugi i do środka weszła kolejna Ślizgonka, tym razem- Pansy Parkinson. Nie wiem, kto zbaraniał bardziej na czyj widok: ja na jej czy ona na mój (i chyba także Mil), w każdym razie niemal poczułem, jak wzrasta napięcie. Millicenta nastroszyła się, bo Pansy spojrzała na nią mało sympatycznie, ale obie milczały i jak na komendę spojrzały na mnie. Za jakie grzechy mnie to spotyka?!
-Wiecie co, to ja już pójdę, bo Snape zaraz pewnie uda się na ucztę…- bąknąłem niezdecydowanie, ale Mil odezwała się w tej samej chwili nadzwyczaj twardym głosem:
-Pójdę z tobą.
-Ależ nie, naprawdę, poradzę sobie sam, nie musisz…
-Nie przejmujcie się mną, ja właśnie miałam wyjść.- rzuciła Pansy, patrząc na mnie z goryczą. -Chciałam tylko zapytać, czy wszystko z tobą w porządku, Draco.
-Tak, świetnie.- odpowiedziałem. W tej samej chwili Mil wypaliła:
- Ty masz czelność pytać, czy wszystko z nim w porządku po tym, jak go potraktowałaś??
-O czym ty pleciesz? - najeżyła się Pansy, patrząc na nią nieprzyjaźnie.
-Nie wiesz, o czym mówię?- warknęła panna Bulstrode, podchodząc bliżej do Pansy. -Wszyscy już wiedzą, że całowałaś się z Flintem!
-No i co z tego?! To moja sprawa, a tobie nic do tego!
-Taak, pewnie, że twoja, ale to, że Draco cierpi, to już masz gdzieś, co??
-Hej, hej, uspokójcie się!- powiedziałem pojednawczo, stając między nimi. Dziewczyny sztyletowały się wzrokiem tak, że nie wiadomo było, czy za chwilę nie skoczą sobie do oczu, więc wolałem się wtrącić. One spojrzały na mnie, jakby mnie widziały po raz pierwszy w życiu. Milczenie przedłużało się coraz bardziej. Przełknąłem ślinę.
-To są sprawy moje i Dracona.- powiedziała spokojnie Pansy, dumnie unosząc głowę i zakładając ręce. -Mam prawo robić, co chcę, nie pytając cię o zdanie.
-To przyjmij chociaż do wiadomości, że na twoim miejscu wstydziłabym się spojrzeć Draconowi w twarz.- odpowiedziała równie spokojne Millicenta. -Szkoda, że nie masz pojęcia o tym, co przeżywał…
-Millicento, wystarczy.
Nie wiem, dlaczego wtedy jej przerwałem. Nie wiem, dlaczego nagle poczułem, że powinienem jasno postawić sprawę. Millicenta spojrzała na mnie ze zdumieniem wypisanym na twarzy, ja zaś starałem się umknąć wzrokiem Pansy.
-Draco… - usłyszałem błagalny szept tej pierwszej.
-Millicento, proszę.- spojrzałem na nią i zbliżyłem się do niej. Potem powiedziałem tak cicho, by tylko ona mnie usłyszała:
-Proszę cię, daj mi załatwić to po swojemu… przecież wiesz…
-Ona nie zasługuje na ciebie!
Nie patrzyła mi w twarz ale trudno było nie widzieć łez wiszących na koniuszkach jej rzęs. Kurczę, no, dlaczego dziewczyńskie kłótnie są zawsze tak psychicznie wyczerpujące dla mężczyzn?? :/
-Mil, rozmawialiśmy już o tym, sama powiedziałaś, że… że to dla ciebie jasne.
-Draco, ja tylko chcę, żebyś był szczęśliwy!- głos jej się trochę załamał, gdy spojrzała na mnie. Nie, tylko nie to, znowu te smutne oczy… nie dam się! Patrzyłem na nią przez chwilę, szukając słów, które mógłbym wypowiedzieć, ale ponieważ ich nie znalazłem, postanowiłem zakończyć rozmowę milczeniem.
-Pansy…- odwróciłem się z zamiarem porozmawiania z drugą Ślizgonką, lecz, ku memu zdumieniu, pokój był pusty. Nie mam zielonego pojęcia, kiedy ona wyszła! Przyznam, że wtedy na maksa się wkurzyłem, no bo co w końcu! Ile można znieść??! Z tymi dziewczynami, to tylko jeden wielki kłopot, słowo daję!
-Dlaczego wy jesteście takie pokręcone??!- nieświadomie podniosłem głos, zaciskając dłonie w pięści i patrząc z irytacją na Millicentę, która teraz spojrzała na mnie z niezrozumieniem i cieniem lęku. -Nie da się z wami normalnie rozmawiać, czy jak?? O wszystko musi zawsze być afera, a jak człowiek chce normalnie się pogodzić, powiedzieć… to … o!
-Draco, ale o co…
Nie dałem jej dokończyć, tylko jak najprędzej wyszedłem z salonu, po prostu czułem, że jeśli zostanę tam minutę dłużej, to chyba coś rozwalę.
Kiedy otrzeźwiałem, stałem pod jakąś ścianą i opierałem o nią czoło a do moich uszu docierał cichy, przenikliwy śmiech. Odwróciłem machinalnie głowę i bez większego zaskoczenia zobaczyłem Jęczącą Martę, dosłownie pokładającą się ze śmiechu na pobliskiej, kamiennej ławce. Nie ruszyło mnie to, przyznaję się bez bicia.
-No i co w tym było takiego śmiesznego?- zapytałem. Już wiedziałem, że wszystko musiała słyszeć. -Że teraz dwie najbliższe mi dziewczyny są obrażone?
-Och, Millicenta raczej nie jest obrażona…- kwiknęła Marta. -Ona jest raczej potwornie zawiedziona, załamana i przekonana, że to wszystko jest jej winą… niezły dałeś im wycisk!
-Och, odczep się, dobrze?- mruknąłem niechętnie, opierając się o ścianę. -Możemy już w końcu iść na to durne przyjęcie? Z dwojga złego wolę być teraz wśród duchów, niż ludzi.
-Jasne, jasne.- zaśmiała się po raz ostatni i popłynęła w powietrzu przede mną.
Nigdy przedtem nie byłem w tej części lochów, do której mnie zawiodła. Było tam dość wilgotno i ciemno. Gdyby nie perłowa, blada poświata, rzucana przez Jęczącą Martę, jestem pewien, że znajdowałbym się w egipskich ciemnościach. Było też potwornie zimno i w pewnej chwili zacząłem żałować, że nie zabrałem ze sobą płaszcza albo chociaż ciepłego swetra. Zaledwie jednak przemknęło mi to przez głowę, Marta skręciła i wpłynęła do wielkiej, ponurej jak noc sali, pełnej duchów.
Panował tu swoisty szmer, jakby rozmów. Nick, gospodarz przyjęcia (to ten duch, co ma prawie odciętą głowę i przyjaźni się z Gryfonami), właśnie zmierzał ku jakiemuś postumentowi, nakrytemu czarnym aksamitem. Wokół było mnóstwo stołów z talerzami, które wyglądały na zapełnione jedzeniem. Podszedłem do jednego z nich, z nadzieją, że może jest tam coś dobrego (nie zapominajmy, że moi koledzy właśnie zajadali się jakimiś frykasami parę pięter wyżej!) ale natychmiast omal mnie nie odrzuciło od przerażającego… zapachu… potraw. Jeszcze teraz mdli mnie na samo wspomnienie, fuj! Nie wiem dokładnie, co tam było, bo walczyłem właśnie z mdłościami i oparłem się o jakąś kolumnę, gdy usłyszałem aż za dobrze znany głos:
-Ożeż ty, to chyba spleśniały ser posypany przeterminowanymi orzechami… a tam, patrzcie zgniła ryba!
Nie wierząc własnym uszom, obejrzałem się i stwierdziłem, że słuch mnie nie mylił: zaledwie trzydzieści stóp ode mnie stali Weasley, Granger i Potter, równie zmarznięci jak ja i z równym obrzydzeniem obserwujący wykwintne menu (uch!). Miałem dużo szczęścia, że zdołałem skryć się za kolumną, bo właśnie wtedy Granger spojrzała w moją stronę.
-Patrzcie… co to za… ee… istoty?
Ja również dyskretnie spojrzałem we wskazanym przez nią kierunku i ujrzałem chyba z tuzin bezgłowych duchów na koniach, galopujących prosto na mnie! Runąłem na ziemię (nie wiem, jak to się stało, że nie krzyknąłem) a potem szybko, korzystając z zamieszania, wsunąłem się pod jeden ze stołów. Tam usiadłem na podłodze, oddychając głęboko i przytrzymując walące w dzikim tempie serce. To było coś okropnego! Najpierw przejścia z dziewczynami, potem przyjęcie… co mnie pogięło, żeby tu w ogóle przyjść? W dodatku musiałem napatoczyć się na Świętą Trójkę, zupełnie, jakby tylko ich mi do szczęścia brakło! Postanowiłem jak najprędzej się stąd wynosić ale gdy już miałem po angielsku opuścić swoją kryjówkę i wymknąć się z lochu, usłyszałem piskliwy głos Marty w lewym uchu:
-A ty dokąd? Ledwo wszedłeś a już chcesz wyjść z przyjęcia? To niegrzecznie, zostawiać partnerkę samą.
-Kto ci powiedział, że chcę wyjść?- jęknąłem cicho. -I co z ciebie za partnerka? To znaczy… Marto…- ale ona już odpłynęła, zaczynając wyć i szlochać, a łzy wielkie jak grochy spadały na podłogę. No nie! I kto mnie teraz stąd wyprowadzi??
Jednak właśnie w tej chwili zobaczyłem, że trzy pary nóg w czarnych szatach zbliżyły się do mojego stołu i usłyszałem zduszone szepty, pomieszane z wrzaskami i „muzyką” duchów (piłujący uszy jazgot, nie dający się z niczym porównać).
-Ale Nick…
-Daj spokój, Hermiono, tu jest beznadziejnie… wynośmy się stąd.
-Och… no dobrze… ale tak, żeby nikt nas nie widział!
-Jasne. Harry, ty przodem.
Odeszli szybko, a ja poczułem, że oni są moją jedyną deską ratunku. Wygramoliłem się więc szybko spod stołu, przy okazji nabijając sobie wielkiego jak śliwka guza i ruszyłem w ich ślady, zwinnie i ostrożnie oraz bezszelestnie. Kiedy wyszedłem na korytarz, oni już skręcali. Ciężko było mi iść za nimi, by mnie nie zauważyli, lecz na szczęście mogłem kierować się ich cieniami. Już po chwili byłem w znajomym korytarzu, wiodącym do chimery, ale w tejże chwili oni także zatrzymali się jak wryci i zapatrzyli na Pottera. Nie słyszałem ich głosów. Potter wskazywał palcem na ścianę a pozostała dwójka wpatrywała się w niego z lekkim przerażeniem. Zaciekawiło mnie to i , gdy po chwili ruszyli truchtem, postanowiłem pójść za nimi i odkryć przyczynę ich tajemniczego zachowania.
Potter zaczął biec już w Sali Wejściowej, przez co trudno mi było pogodzić nadążanie za nimi z jednoczesnym trzymaniem dystansu, ale jakoś dałem radę. Pobiegłem za nimi i omal nie cofnąłem się, gdy okazało się, że jesteśmy na piętrze numer dwa przy łazience urzędowanej przez ducha dziewczyny, z którym właśnie byłem na dziwnym przyjęciu. Na ścianie naprzeciwko wypisany był olbrzymimi, krwawymi literami napis: KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA a pod spodem: STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA . Trójka Gryfonów wpatrywała się w niego kompletnie bez ruchu a potem Granger złapała łokieć rudego i jęknęła, pokazując niżej, gdzie za własny ogon do świecznika przywiązana była kotka Filcha, pani Norris.
Nie powiem, widok to był… dopiero po trzech sekundach zdolny byłem się ruszyć. Komnata Tajemnic… Dziedzic… to niemożliwe…! Przypomniała mi się dawna historia, znana z dzieciństwa i poczułem, że buzują we mnie nagłe emocje. Z kłębowiskiem myśli w głowie podszedłem do Świętej Trójcy i odczytałem głośno treść napisu, a potem dodałem, patrząc prosto w oczy kujonki:
-Ty będziesz następna, szlamo!
Nie wiem, czemu to powiedziałem. Dość, że Weasley chciał się na mnie rzucić, ale przytrzymał go Potter, patrząc na mnie ze wstrętem. W tejże chwili jednak korytarz zaczął zapełniać się uczniami. Odsunąłem się nieco głębiej w tłum i przydepnąłem komuś stopę. Tym kimś okazał się Dan. Stanąłem obok niego, podczas gdy tłum zaczął szemrzeć na temat tego powalającego widoku. Wokół Gryfonów, stojących pod ścianą, utworzyła się pusta nisza Chyba wszyscy myśleli, że to oni przywiązali Norris do świecznika, a przynajmniej tak uważał Filch, gdy w pięść minut później wykłócał się z Dumbledorem o ukaranie ich. Niestety jednak znowu im się upiekło i tylko zabrano ich do gabinetu tego całego Lockharta. W ogóle wszyscy byli raczej zaniepokojeni i nie mieli zamiaru obarczać winą trójki uczniaków z drugiego roku, tak jakby wiedzieli, że to coś poważniejszego.
-Ty, ciekawa sprawa, nie?- mówił Dan, gdy pięć minut później z rozkazu Dyrka prefekci zabrali wszystkich uczniów do domów. -Ten kot wyglądał, jakby był martwy… a ten napis… coś chyba kiedyś słyszałem o Komnacie, bodajże od ojca.
-No właśnie, ja też coś sobie przypominam, ale niedokładnie.- odmruknąłem, rozmyślając nad złowróżbnym napisem na ścianie.
-Myślę, że ta Potterowska banda zwyczajnie znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Nauczyciele starali się usilnie zataić swój niepokój, ale nie wszyscy w tej szkole, to głupcy. Wzięli ich na rozmowę bardziej po to, by opisali, co się stało i co widzieli, jeśli w ogóle coś widzieli. A przy okazji, Draco, jak twoja głowa? Myślałem, że będziesz tkwił w dormitorium.
-Już lepiej, wyszedłem do Pomfrey po lekarstwo i kiedy wracałem, natknąłem się na to zamieszanie.- skłamałem gładko. Chłopacy usiedli na łóżkach; Crabbe musiał przedtem zrzucić z poduszki komplet komiksów, lepkich od soku i czekolady. Fuj!
-Kto z was słyszał o Komnacie Tajemnic?- zapytałem, wyciągając się na łóżku. Odpowiedziało mi milczenie.
-No, co? Nikt z was nie słyszał ani słówka?
-No… ja słyszałem… kiedyś… od kuzyna.- przyznał Dan, w zamyśleniu wyciągając piżamę. Za nim poszły inne głosy. Uśmiechnąłem się pod nosem.
-Podobno tę komnatę wybudował Slytherin… i ukrył w niej coś ważnego, a przynajmniej takie chodzą słuchy. Fajnie byłoby ją znaleźć, nie?
-Pewnie, że fajnie, tylko jak?- wzruszył ramionami Goyle. -Obawiam się, że nie poradzilibyśmy sobie z czarami, jakimi ją zapieczętował.
-Myślę, że ona jest gdzieś w lochach.- powiedziałem głośno, ignorując Goyle’a. -W końcu nie od parady nasz dom jest tu… dom j e g o imienia.
-Oj, coś widzę, że cię korci na poszukiwania, co?- zapytał nieco uszczypliwie Dan, chociaż sam nie mógł ukryć swojego zainteresowania. -Mnie osobiście bardziej ciekawi ten cały dziedzic… sądzisz, że ukrywałby się tam przez tyle lat? Musiałby już wyglądać jak stare próchno!
-A Dumbledore ile ma lat? Przecież są w naszym świecie istoty ludzkie, które żyją dłużej, niż mugole.
-No dobra, nawet jeśli mógłby tak długo żyć, to chyba jakoś stamtąd musiał wyleźć, żeby nabazgrać napis? I skoro komnata twoim zdaniem jest w lochach, to czemu napis jest na piętrze?- zbijał po kolei mój argumenty Dan, patrząc na nas ze zmarszczonym czołem. -Dlatego sądzę, że to trochę nieprawdopodobne.
Z ciężkim westchnieniem wyciągnąłem się na łóżku. Goyle pokręcił głową, zdejmując szatę i zostając tylko w koszuli i sztruksach.
-Wiecie co, to nie na moją głowę, tyle wątpliwości i tak mało faktów.-mruknął, udając się do łazienki. -Dobra, chłopaki, nie wiem, jak wy, ale ja jestem trochę śpiący po tej całej imprezie.
Rychło wszyscy zaczęli powoli się szykować do snu, jednak nawet po dwóch godzinach, gdy już wszyscy leżeliśmy, ja wciąż nie mogłem zasnąć. Męczyła mnie sprawa komnaty, dziedzica a także Mil i Pansy. Z tego wszystkiego naprawdę rozbolała mnie głowa, w skutek czego miałem potworne problemy z zaśnięciem. Przysnąłem gdzieś na krótko przed świtem a wyrwał mnie dopiero poranny gwar. Nie chciało mi się jednak wyłazić z łóżka, zwłaszcza, że za oknem lało jak z cebra i było ponuro, więc zwlokłem się dopiero około dziesiątej i jako ostatni zjadłem śniadanie.
Chyba mi się jeszcze nie zdarzyło, żebym aż tak się wahał w jakiejś sprawie. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale nie mogłem spać dziś w nocy, tylko przekręcałem się w pościeli i dopiero o szóstej poczułem się senny. Nie chciałem jednak zaspać na zajęcia, więc wstałem i zszedłem do pokoju wspólnego a potem, gdy tylko otworzyli Wielką Salę, zjadłem niewielkie śniadanie, wypiłem morze kawy, choć na co dzień nie przepadam za nią i poszedłem do cieplarni. Byłem w dziwnym nastroju, cały czas tłukła mi się po głowie Pansy i zaproszenie Jęczącej Marty. Czułem, że chyba się trochę pogubiłem i musiałem poświęcić trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego, zwłaszcza, że Pansy nie jest idiotką i na pewno zauważyła, że zachowuję się inaczej wobec niej oraz zwłaszcza, że Noc Duchów jest już DZIŚ. Zdążyłem zejść w stronę cieplarni, wsuwając dłonie do kieszeni i schylając głowę pod silnym wiatrem, jaki zerwał się nocą, gdy usłyszałem, że ktoś woła moje imię. Zatrzymałem się i odwróciłem. W moją stronę biegła Pansy, w pośpiechu zapinając płaszcz i poprawiając sobie pasek od torby. Niemiłe ukłucie w sercu zagłuszyło nawet moje refleksje psychiczno - fizyczne. Pansy wyhamowała przede mną i po chwili, gdy już uregulowała oddech, odezwała się, patrząc na mnie uważnie:
-Draco, musimy porozmawiać.
-Ale o czym?- roześmiałem się bardzo nienaturalnie, zaciskając dłonie w kieszeniach w pięści.
-Proszę cię, przestań.- powiedziała, przełykając ślinę. -Przecież widzę, jak się zachowujesz… wiem, dlaczego i chcę to wyjaśnić.
-Nie musisz nic mi wyjaśniać, ja wszystko doskonale rozumiem, Pansy.- spojrzałem na nią, nie bardzo wiedząc, dlaczego nagle mój głos zrobił się tak nieprzyjemny i oschły. -Poszłaś z zemsty na randkę z Flintem, tam się całowaliście, okay, normalna sprawa, w końcu to się robi na randkach, nie gniewam się.- nie pozwoliłem jej dojść do słowa. -Możesz robić, co chcesz, już kiedyś ci to powiedziałem i naprawdę nie obchodzi mnie z kim co robisz. Jeśli o mnie chodzi, możesz całować się z nim dalej i nie będę miał ci tego za złe, serio.
Teraz nie mówiłem ani ostro, ani nieprzyjemnie- mówiłem w pewien sposób łagodnie, choć wewnątrz byłem rozdygotany. Pansy słuchała mnie w milczeniu, tylko jej oczy zaczynały coraz bardziej błyszczeć a podbródek drżeć.
-Draco, proszę cię, nie mów tak, między nami…
-Między nami nic nie ma, więc możesz spotykać się i całować z Flintem ile dusza zapragnie.- przerwałem jej i odwróciłem się, by odejść, ale ona złapała mnie za ramię i krzyknęła, nie bacząc na płynące po policzkach łzy:
-Nie chcę się z nim spotykać, rozumiesz??! To był tylko głupi błąd… nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść, żałuję i nie zamierzam dopuścić do tego ponownie! Nie obchodzi mnie Flint, mam go gdzieś!- krzyczała coraz głośniej, machając pięściami. Patrzyłem na to, czując, że za chwilę nie zniosę tego dłużej. Pansy nie odrywała ode mnie wzroku. Łzy płynęły po jej gładkiej skórze i nikły w rozwiewanych wiatrem lokach. Nie wiedziałem, co powiedzieć i co zrobić, to był jeden wielki chaos. Nagle ze skarpy zbiegła lekko Millicenta. Widząc nas, zatrzymała się nieopodal a po krótkiej chwili wahania podeszła bliżej i stanęła z boku między nami, patrząc to na Pansy, to na mnie.
-Hej, co z wami? Co się dzieje, kłócicie się?- zapytała, próbując coś wyczytać z mojej twarzy.
-Wybacz, Mil, ale to nie twoja sprawa.- odpowiedziała gorzko Pansy, przełykając łzy i nie zaszczycając koleżanki wzrokiem.
-Dobra, mogę się nie wtrącać, ale widzę, że coś się dzieje… ty płaczesz, Draco ma minę, jakby go wiedli na szafot, to nie wiem, czego się po was spodziewać?- odpowiedziała z cieniem złości w głosie Millicenta.
-Millicento, nic się nie stało.- odezwałem się cicho. -Ja już wszystko wiem… i wszystko powiedziałem.
Wiedziałem, że postępuję wbrew sobie, ale ta druga połowa nie mogła tak od razu zgodzić się na zaakceptowanie tego, co się stało. Przez jeden głupi pocałunek wyrósł między mną a Pansy mur, którego nie potrafiłem zburzyć. Może miałem żal o to, że się nie broniła… a może zwyczajnie, o brak zaufania i o to, że pozwoliła na to, bym dowiedział się tego z ust Flinta w najgorszy z możliwych sposobów. Było mi bardzo ciężko i ten ciężar mnie pokonał.
Pansy spojrzała na mnie szklanymi oczyma.
-Jesteś pewien, że to już wszystko, co chciałeś mi powiedzieć?- zapytała drżącym głosem.
Chciałem zaprzeczyć, ale jakiś stwór, który przysiadł na tym ciężarze, mruczał ostrzegawczo i niechętnie. Bez słowa odwróciłem się i miałem pójść w stronę cieplarni. Usłyszałem zduszony krzyk Pansy a potem jej szybko oddalające się kroki i przerażający szloch, który był dla mnie torturą. Nie pobiegłem jednak za nią, tylko drętwym krokiem ruszyłem do cieplarni. Dopiero w jej drzwiach zorientowałem się, że Millicenta cały czas jest przy mnie.
Miałem potworny kłopot ze skupieniem się na lekcji. Wierciłem się i udawałem, że słucham tego, co mówiła profesor Sprout, ale tak naprawdę nie zapamiętałem ani słowa. Po zajęciach z zielarstwa, kiedy szliśmy w stronę zamku, Millicenta nawiązała do mojej „rozmowy” z Pansy.
-Draco, myślę, że zrobiłeś dobrze. Pansy powinna wiedzieć, że… że nie może bezkarnie tak cię traktować, umawiać się z pierwszym lepszym i…
-Wiem, że chcesz mnie pocieszyć.- westchnąłem. Fajnie było wiedzieć, że Mil nie odsunęła się ode mnie, choć to nie ją wybrałem a o czym z pewnością wiedziała. Zastanawiam się, czy aby nie postępuję podle, teraz znowu korzystając z jej „przyjaźni”… no nie, jakbym za mało miał problemów z dziewczynami! -Ale to nieprawda.
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
-Źle się czuję z tym, że tak ją potraktowałem, nie wiem, co mnie podkusiło… może gdyby sama mi powiedziała o tym… o tym, co się stało podczas jej spotkania z Flintem w Hogsmeade… ale widzisz, dowiedziałem się w najgorszy z możliwych sposobów i chyba jeszcze mi nie przeszło.
-Ja też wiem, co się wtedy stało, ale uważam, że gdyby naprawdę… gdyby… no wiesz… to nie pozwoliłaby na to. Może się tłumaczyć, że była zaskoczona, zdumiona, lecz nie usprawiedliwia jej to!- zatrzymała się, bo jakiś Puchon z 1 klasy potknął się na schodach i teraz ryczał, wystawiając na pokaz zakrwawione kolano. -Och, na miłość Boską, nie wiesz, gdzie jest skrzydło szpitalne, mazgaju?- ominęła go z wściekłością a chłopak umilkł ze strachu i odsunął się na bok. Weszliśmy do zamku. Millicenta okręciła się gwałtownie, aż zafurkotała jej szata i powiedziała do mnie:
-Gdybym była na jej miejscu, w życiu bym nie dopuściła do takiej sytuacji. Jeśli dziewczynie na kimś zależy, to nie ma zmiłuj i nie ma innych facetów, tak już jest!
Chyba sama nawet nie zauważyła, że podnosi głos a ja postanowiłem, że kupię jakiś zeszyt i będę w nim spisywać wszystkie „zasady” i „normy” postępowania dziewczyn, bo inaczej w życiu się w tym nie połapię.
-Mil, nie denerwuj się tak.- zmitygowałem ją przed klasą z eliksirów. -To naprawdę… doceniam to, że chcesz mi pomóc, że mnie wspierasz itd., tylko że ja…
-Tylko mi nie mów, że zamierzasz jej wybaczyć i przyjąć jej przeprosiny.- przecięła dłonią powietrze z błyskiem w oczach. -Draco, nie możesz się złamać, rozumiesz? Nie w takiej sprawie!
Westchnąłem głęboko i usiadłem po ścianą a Mil obok mnie.
-Wiesz… w ciągu ostatniego miesiąca rozmawiałem z dwiema dziewczynami o tej całej sprawie… to jest… o Pansy i w ogóle. Jedna z nich broniła Pansy i prawdę mówiąc, spodziewałem się tego samego po tobie.
-Nie mogę jej bronić, widząc, jak to znosisz.- powiedziała tak cicho, iż nie byłem pewien, czy to nie jest głos z mojej wyobraźni. Spojrzałem na nią i w tej chwili ona uniosła wzrok na mnie.
-Dzięki.- szepnąłem, niepewnie głaszcząc ją po ramieniu a ona złapała moją dłoń i zatrzymała. Millicenta chciała chyba coś powiedzieć, bo rozchyliła usta ale właśnie wtedy od strony schodów doszedł nas gwar roześmianych głosów uczniowskich i oboje natychmiast wstaliśmy. Zaraz zresztą kliknął zamek w drzwiach i prof. Snape wpuścił nas do lochu. Kiedy zajęliśmy się warzeniem eliksiru wiggenowego, czułem, że galimatias, w jaki się wpakowałem, robi się coraz większy. Zerkałem to na Pansy, która już się zjawiła i ze spuszczoną głową pracowała dwa stoliki dalej, to na Millicentę, która kroiła pracowicie trawę morską przy sąsiednim blacie. Ech, dziewczyny, dziewczyny, dlaczego z wami jest tak ciężko, myślałem, uważając, by przezdolni Crabbe i Goyle nie podpalili kociołka a potem wpadł mi do głowy pomysł.
Jak tylko skończyły się eliksiry, pierwszy wybiegłem z klasy i popędziłem na drugie piętro. Byłem w stanie zmarnować nawet lunch, byleby móc porozmawiać z moją pomocą w sprawie dziewczyn- Jęczącą Martą. Szarpnąłem drzwi i prawie wpadłem do środka, tyle że miałem ogromnego pecha trafić na… Filcha, który teraz mył tam na klęczkach podłogę. Gdy tylko mnie zobaczył, zerwał się i przewrócił na ziemię (ach, ta śliska podłoga ;-P) a ja wrzasnąłem i odwróciłem się, by wybiec, ale pech chciał, że też się pośliznąłem i runąłem jak długi na korytarz. Tymczasem woźny podczołgał się bliżej i złapał mnie za nogawkę, skrzecząc chrapliwie i triumfalnie:
-Mam cię, gagatku! Myślałeś, że udało ci się mnie przechytrzyć, jak zwiałeś z lekcji, ale nie ma tak dobrze… teraz mogę ci udowodnić złamanie regulaminu i ukarać, taa!
-Nie, nie może pan… w regulaminie nie ma zapisu o zakazie wchodzenia do łazienki Jęczącej Marty!- jęknąłem, bo byłem oszołomiony upadkiem. -Puszczaj pan, bo nie będę mógł wstać!- wydusiłem, próbując się przekręcić, podczas gdy on nadal mocno mnie trzymał, leżąc na mokrych kafelkach.
-Aa, nie ma tak, chciałbyś, co?- syknął, podsuwając się bliżej. -Myślisz, że ja cię puszczę a ty znowu uciekniesz, hę? - podparł się na moich plecach i wstał, nie puszczając mnie a potem podniósł mnie do góry za kołnierz szaty. -Chciałeś tu pewnie wysmarować wszystko dla żartu jakimś śmierdzącym płynem albo ukryć torbę łajnobomb czy innych takich durnych rzeczy, co?- potrząsnął mną jak szczeniakiem i postawił mnie, cały czas trzymając kościstą ręką.
-Nie, nieprawda!- odpowiedziałem obronnym tonem, ale on świetnie się bawił.
-Nie, akurat… to dlaczego nie jesteś wraz z resztą hałastry na lunchu?- spojrzał mi nieufnie w oczy a mi zrobiło się niedobrze od zbliżenia jego ohydnej twarzy. Wymyśliłem naprędce:
-Bo słyszałem, że koleżanka źle się poczuła i tu zamknęła… nie chciałem zrobić nic złego! Naprawdę!
-Ooo, nie, znowu pan sprząta w mojej łazience??!- usłyszałem piskliwy głos i prawie osłabłem z ulgi. Filch uniósł głowę: nad nami pojawiła się naburmuszona jak osa Marta.
-No a jak, w końcu trzeba kiedyś sprzątnąć ten chlew, co?- mruknął opryskliwie. Marta zerknęła prawie niedostrzegalnie na mnie a ja powiedziałem bezgłośnie „Ratuj mnie!” i zawołałem rozpaczliwie do Filcha:
-Naprawdę, panie Filch, moja koleżanka miała tu być i źle się czuć, chciałem sprawdzić, co u niej!
Filch spojrzał na mnie tak, że zamilkłem, ale wtrąciła się Jęcząca Marta:
-Ach, tak, Pansy Parkinson… chciała tu wejść, ale zlękła się pana woźnego- zgromiła Filcha wzrokiem. - i pobiegła gdzieś korytarzem. Była naprawdę zapłakana.
Brzmiała przekonująco Wyszczerzyłem do niej zęby a Filch potrząsnął mną i syknął:
-Taa? A ja nikogo tutaj nie widziałem!
-Widocznie ma pan za słaby wzrok, panie Filch… np. dlaczego nie sprzątnął pan tamtego sedesu za panem?- mówiła dalej z oburzeniem Marta. Filch odwrócił głowę i spojrzał w kierunku sedesu, mówiąc:
-Ależ myłem już wszystkie, ten na po… aaaaagrgh!
Sedes i kabina były całkowicie zalane wodą z błotem. Filch aż spurpurowiał z wściekłości i machinalnie puścił mnie a ja musiałem włożyć pięść do ust, by nie wybuchnąć śmiechem. Marta, korzystając z nieuwagi Filcha, pokazała mi na migi, że mam uciekać, wystrzeliłem więc jak z procy i już po chwili byłem piętro niżej, w łazience męskiej. Na szczęście, była teraz kompletnie pusta no i sucha. Zamknąłem starannie drzwi i, siadając dla wytchnienia na parapecie okna, zawołałem w przestrzeń, modląc się, by wypaliło:
-Jęcząca Marto, proszę, zjaw się!
Rozległo się ciche pyknięcie i w powietrzu „zmaterializowała” się Marta.
-O rany, uratowałaś mi życie, dzięki!- powiedziałem z uciechą. -A ten tekst o sedesie… myślałem, że Filcha rozsadzi!
-Nie ma sprawy.- uśmiechnęła się zalotnie i usiadła w powietrzu. -Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić, Draco?
-Odpowiedzieć mi na pytanie związane z dziewczynami.- odparłem prosząco.-Wyobraź sobie, że jesteś chłopakiem, lubisz pewną dziewczynę ale dochodzi między wami do kłótni. Ona umawia się z zemsty z innym facetem i podczas ich spotkania dochodzi do pocałunku. Dowiadujesz się o tym z ust tego faceta, gdy przechwala się kolegom… ona odkrywa, że ty wiesz i chce cię przeprosić, mówi, że żałuje tego co się stało, ale ty nie wiesz, jak się zachować i zwycięża jakiś wewnętrzny żal. Tymczasem inna dziewczyna, która pocieszała cię podczas kłótni z tamtą, teraz też jest przy tobie. Ty wiesz, że ona wie, że ty jesteś tylko jej kolegą. Pytanie brzmi: czy postępujesz fair wobec tej pocieszycielki, nadal przyjmując jej pomocną dłoń?
-O jejku, Draco, to nie mogłeś od razu mówić, że chodzi o Pansy i o Millicentę?- żachnęła się Marta a ja palnąłem się w czoło:
-Zapomniałem, że ty wszystkich znasz. Przepraszam, uff, sam się nie mogłem w tym połapać.
-No, może nie wszystkich… trochę przesadziłam… ale ciebie i twoją paczkę obserwuję.- puściła do mnie oko a ja odchrząknąłem niepewnie. Odrzuciła z wdziękiem warkocze na plecy i zaczęła:
-Więc tak, moim zdaniem powinieneś…
Na całe nieszczęście w tej chwili drzwi skrzypnęły i do środka wszedł… Weasley. Nie wiem, kto był zaskoczony widokiem tego drugiego: on, czy ja, w każdym razie przez chwilę patrzyliśmy na siebie z zaskoczeniem (Marta, na szczęście, znikła w mgnieniu oka) a potem zaskoczenie przełożyło się na „przyjazny” dialog ;-P :
-Co ty tu robisz, Malfoy??- wydusił Weasley, wybałuszając oczy.
-No a co się robi w łazience, Weasley?- zauważyłem z udanym politowaniem, zsuwając się z parapetu i patrząc na niego pobłażliwie. -No chyba że ty masz jakieś ciemne, brudne sprawki na sumieniu…- zaśmiałem się z satysfakcją, obserwując, jak chłopak czerwienieje. -Pewnie ćwiczysz podrywanie dziewczyn na ucztę z okazji Nocy Duchów, co? „Cześć, Hermi, może się ze mną umówisz?”- zapiszczałem, a potem dodałem: -Tak, ona będzie się nadawała, na pewno się zgodzi… nawet nie musi się czesać, wtedy będzie jeszcze większym straszydłem!
Weasley zamachnął się na mnie, ale uskoczyłem, śmiejąc się nadal.
-Nie mów tak o niej, ty podły, zawszony…
-Dzięki za komplementy, stary.- wyszczerzyłem zęby i pchnąłem go do otwartej kabiny tak, że wpadł na sedes. -Tu jest twoje miejsce, Weasley… tam, gdzie wszystkich odpadów i śmieci!
-ZAMKNIJ SIĘ, TY GNOJKU!- ryknął, zrywając się z pięściami i rzucając na mnie. Nie spodziewałem się tego, więc tym razem to ja wpadłem do kabiny, ale udało mi się nie wylądować na sedesie. Odepchnąłem rudzielca od siebie, ale on w tym momencie podciął mi nogę i poleciałem na podłogę. Sycząc wściekle, okręciłem się i powaliłem go także po małym wysiłku i zaczęliśmy się mocować oraz okładać pięściami. W pewnej chwili jednak drzwi otwarły się ponownie.
-Co ty wyprawiasz, Ron… ZOSTAW GO, MALFOY!- słodki głosik Pottera zawibrował mi w uchu, a potem stęknąłem, gdy Potter nadepnął mi na rękę (zapewne chcący) i próbował zdjąć ze mnie Weasleya, który sapał i obdarzał mnie niepowtarzalnymi inwektywami. Po kilku sekundach postawił go na nogi i oparł o ścianę a ja wstałem sam i oparłem się o parapet, poprawiając sobie szatę. Sztyletowaliśmy się wzrokiem, ale Potter trzymał rudego mocno za szatę, mówiąc do niego:
-Daj mu spokój, nie prowokuj go, to zwykła świnia, nie warto się z nim zadawać.
-I nawzajem, bohaterze.-rzuciłem z pogardą, mijając ich. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności pociągnięcia Pottera z barku a potem opuściłem triumfalnie łazienkę.
Ledwie zacząłem schodzić po schodach, zabrzęczał gong obwieszczający koniec przerwy na lunch i pierwszą z popołudniowych lekcji. Przypomniałem sobie dopiero po dłuższej chwili, że powinienem udać się na zaklęcia, więc pobiegłem na piąte piętro i znalazłem się przed salą zanim zjawiła się reszta grupy. Na mój chyba jeszcze trochę sponiewierany widok Mil aż rozdziawiła buzię.
-Coś ty robił podczas tej przerwy? Poszedłeś tarzać się na brzegu jeziora, czy jak?
-Aż tak źle wyglądam?- zlustrowałem się, marszcząc brwi. -Nie, po prostu mała wymiana zdań z Gryfonami, nie przejmuj się.
Tym razem szczęście mi dopisało: po kwadransie zjawił się prof. Flitwick, tłumacząc nam w pośpiechu, że niestety, nie może poprowadzić dziś zajęć, bo ma problem z dekoracjami Wielkiej Sali i jest pilnie potrzebny na dole. Ucieszyliśmy się i rozbiegliśmy gdzie kto chciał, korzystając z wolnej godziny. Ach, gdyby tak jeszcze nie było transmutacji!
Co do mnie, ruszyłem przed siebie korytarzem, próbując domyślić się, co chciała mi powiedzieć Jęcząca Marta, bo postanowiłem rozwiązać teraz sprawę z Mil, żeby chociaż jedną dziewczynę mieć z głowy. Im dłużej zwlekałem z wypowiedzeniem pierwszego zdania, tym trudniejszym zdawało mi się postąpienie krok naprzód. Milli szła obok mnie, nic nie mówiąc, ale chyba widziała, że biję się z myślami, bo w pewnym momencie zatrzymała mnie dłonią i powiedziała:
-Może tu wejdziemy? Nikt nie będzie nam się darł nad głową, można spokojnie pogadać.
Pokiwałem głową i weszliśmy do Izby Pamięci. Nie zwracając uwagi na eksponaty, ruszyliśmy wolno przejściem między gablotami.
-Milli, jestem ci bardzo wdzięczny za to, że mi pomagasz… że jesteś dla mnie jak przyjaciółka.
Millicenta spojrzała na mnie z zainteresowaniem. Uśmiechnąłem się przyjaźnie.
-Nie musisz mi dziękować, naprawdę.- odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem ale ja potrząsnąłem głową.
-Wiem, że nie muszę, ale chcę. Powinienem cię przy okazji przeprosić… bo zachowuję się jak kompletny idiota wobec ciebie… ja chyba po prostu nie umiem postępować z dziewczynami. -rozłożyłem bezradnie ręce.
-Nie zachowujesz się jak kompletny idiota!- zaprzeczyła. -Jesteś naprawdę w porządku, Draco… a jeśli chodzi ci o to, że… jeśli chodzi o to, że lubisz Pansy… to też dla mnie jasne.- zatrzymała się przed jakąś szafką z pucharami i spojrzała mi prosto w oczy. Nie mówiła rozhisteryzowanym głosem, nie: była spokojna i stonowana, tylko jej oczy były tak smutne, że poczułem ukłucie serca. Nie widziałem jeszcze tak smutnych oczu dziewczęcych… i nie napawało mnie to szczególnym optymizmem. Uniosłem dłoń, żeby… sam nie wiem co, żeby pogładzić ją po włosach, ramieniu, może nawet przytulić, ale ona cofnęła się lekko i uniosła dłonie w geście obrony:
-Nie, nie rób tego.- szepnęła.- Skoro mamy być tylko przyjaciółmi, nie…
-Przepraszam.- bąknąłem i podszedłem do jakiejś szafki, by pokryć zmieszanie. No przecież chciałem dobrze… -Hej, Mil, widziałaś medalion z nazwiskiem…- zawołałem, jakby nic się nie stało i odwróciłem się. -… mojego ojca?- zniżyłem głos do szeptu, bo ona stała tuż za mną, bardzo blisko mnie. Patrzyłem na nią zdezorientowany. Millicenta przysunęła twarz do mojej twarzy, objęła mnie lekko za szyję i pocałowała w policzek. Jej miękkie, związane włosy połaskotały mnie w nos. Usłyszałem jej szept, intuicyjnie przyciągając ją do siebie:
-Na tym poprzestańmy… dobrze?
Pokiwałem głową, bo nie byłem w stanie wypowiedzieć słowa. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji a ona kompletnie mnie zdekoncentrowała!
-Dziękuję, że byłeś ze mną szczery.- powiedziała już normalnym głosem, wysunąwszy się z moich objęć.
-Jasne.- odpowiedziałem nieco ochryple więc odchrząknąłem i dodałem pewniej: -Nie ma sprawy, szczerość, to podstawa.-
Mil pokiwała głową potakująco. Wyglądała tak, jak przedtem, tylko jej oczy były o wiele mniej smutne, żeby nie powiedzieć- radosne. Westchnęła cicho i powiedziała naturalnie:
-A medalion z nazwiskiem twojego ojca widziałam kilka razy. Pewnie w niego masz talent do latania, hm? Chodź, pokażę ci odznakę mojego ojca. Byli razem w drużynie!
P.S.Amanda przysłała mi parę dni temu swój portret i zdjęcie Durmstrangu z dawnych lat. Wklejam je tutaj:
to Amanda...
...a tutaj Durmstrang:
---- jeśli ktoś będzie chciał, mogę mu wyczarować portret damskiej bohaterki w tym stylu, proszę tylko o podanie maila i wskazówek, kto to ma być i jak ma wyglądać (np. ładna, blondynka/brunetka/ruda/czarnowłosa , długie/krótkie/półdługie włosy itp.)
Uff, i pierwszy tydzień matur z głowy Wykorzystuję chwilę wolnego i dodaję ten wpis, mam nadzieję, że Wam się spodoba, bo starałam się Pozdrawiam i zapraszam też do Myślodsiewni Pozdrowienia dla Wszystkich Magicznych i Niemagicznych
*** 26 października, Sobota, 22:09, Dormitorium
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Szkoda, że nigdy nie chciałem tego słuchać!
Dziś po południu byłem u naszego opiekuna. Wezwał mnie w sprawie listy z datami, kiedy zarezerwował dla naszej drużyny boisko zgodnie z jakimś wcześniejszym życzeniem naszego kapitana i poprosił, bym mu ją zaniósł. Poleciałem więc do szatni, bo jakiś przypadkowy Ślizgon z jego klasy wskazał mi właśnie to miejsce, a kiedy już znalazłem się przy drzwiach i miałem zapukać, usłyszałem donośne śmiechy i jakiś głos powiedział:
-Dobrze, że się wreszcie przyznałeś, Flint, ale z ciebie niezły agent! Musiałeś być chyba bardzo zdesperowany, co?
-I pijany…- dorzucił ktoś drugi ze śmiechem ale Flint przerwał im głosem człowieka z trudem ukrywającego samozadowolenie:
-Nie no, bez przesady, ja tylko strzeliłem sobie dwa piwka kremowe na poczekaniu i tyle, wiecie, że mam mocną głowę a piwo kremowe, to soczek, jak dla nas… ale po prostu nagle tak jakoś poczułem, że to idealny moment i ją pocałowałem… a wiecie?- dodał głośniej i tonem lubieżnej przechwałki: -Dopiero po drugim pocałunku zaczęła mi się wyrywać a i to, jak sądzę wyłącznie dlatego, że zobaczyła babkę od zielarstwa… powiedziałem wtedy, „No, co jest, Pansy?” a ona…
Reszty słów nie słyszałem, mimo że nie zostały wypowiedziane ciszej od poprzednich. Bardzo wyraźnie poczułem, że coś ciężkiego na mnie spada i musiałem na chwilę wyjść na boisko, żeby się uspokoić. Nie wiem, dlaczego to mną tak wstrząsnęło, że Pansy całowała się z Flintem a raczej on z nią… nieważne! Po prostu miałem wówczas ochotę coś komuś zrobić i to coś na pewno nie zaliczałoby się do rzeczy przyjemnych. Jestem z siebie dumny, bo jednakże opanowałem się i już po dwóch minutach z kamiennym obliczem wszedłem do tej piekielnej szatni, wręczyłem Flintowi kartkę, nie wodząc go i wyszedłem, nie słysząc, co mówią. Jak tylko znalazłem się z powrotem na dworze, z całej siły wyrżnąłem nogą w słupek a potem prawie sobie przegryzłem język, żeby nie wrzasnąć z bólu. Pani Pomfrey twierdzi, że to niegroźne złamanie dużego palca… wyleczyła mnie z pół minuty, niemniej nadal trochę kuleję a ból nie zmalał ani o jotę… to chyba taki ból psychiczny. Nie pomogło mi też to, że gdy wracałem od pielęgniarki, spotkałem Pansy na korytarzu. Podbiegła, z niepokojem patrząc na moje kulenie:
-Co ci się stało, Draco? Dlaczego kulejesz?
-Nic wielkiego, po prostu… mała kontuzja.- odpowiedziałem, czując, że ciężar w duszy narasta nagle.
-Na pewno wszystko OK.? Może ci pomogę?- zaproponowała ale ja odmówiłem. Nie mam pojęcia, co mi się stało, ale czułem się coraz paskudniej w jej towarzystwie… nie byłem na nią zły ani nic, po prostu jej obecność mnie bolała, nie umiem tego inaczej wytłumaczyć.
-Hej, Pansy!- zawołał ktoś i zobaczyłem, że zza rogu wyszedł właśnie Flint. Czując, że ciemnieje mi w oczach, chciałem się odwrócić i odejść stamtąd jak najprędzej, ale nie mogłem się ruszyć, zupełnie jakby mnie sparaliżowało. Pansy zaczerwieniła się gwałtownie na jego widok i spojrzała na mnie lecz ja miałem twarz jak z ołowiu.
-Hej, Marcus…- powiedziała cicho i z dużym zakłopotaniem. Flint tymczasem podszedł do niej, objął ją swobodnie ramieniem i nachylił się, by pocałować ją w policzek, ale ona odsunęła się tak gwałtownie, że aż zafurkotała jej szata. -Nie rób tego.
-Ale dlaczego, Pansy? Co jest, ostatnim razem nie byłaś tak…- zdziwił się lekko i spojrzał na mnie, idąc za wzrokiem Pansy. Wytrzymałem to spojrzenie, czując się zupełnie tak, jakby w duszy płonęło mi żelazo a potem powiedziałem trochę za głośno:
-Ja spadam, cześć wam.
-Nie, Draco!- usłyszałem wołanie Pansy, ale nie zatrzymałem się. Przeciwnie, zacząłem biec, aż w końcu zabrakło mi sił i powrócił ból w stopie. Oparłem się o ścianę, dysząc i bez zdziwienia skonstatowałem, że jestem koło łazienki Marty. Nie po raz pierwszy w życiu, pomyślałem, dziw bierze, że zawsze w takich parszywych momentach. Machinalnie nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka, nie bacząc ani na wodę, ani na to, że w łazience okropnie cuchnęło. Zrobiłem to podświadomie i bardzo się ucieszyłem, gdy duch nieurodziwej okularnicy pojawił się już za drugim wołaniem.
-Wołałeś mnie?- zapytała, udając mile zaskoczoną i nawet strzeliła oczyma, ale widząc, że nie mam nastroju, od razu zaprzestała żartów i zalotnych minek. -Dlaczego jesteś taki ponury jak noc? Czyżbyś chciał mi potowarzyszyć?
-Nie, nie chciałbym i nie obraź się, ale chwilowo nie mam nastroju na żadne żarty.- odpowiedziałem, rozglądając się za czymś, na czym mógłbym usiąść (jak zwykle idiotycznie, przecież to była łazienka Jęczącej Marty!). Marta wskazała mi brodą jedną z zamkniętych kabin, mówiąc zachęcająco:
-Tam jest sucho, jedyny czysty sedes.
Zajrzałem z powątpiewaniem do kabiny i zlustrowałem zaoferowany mi sedes. Na szczęście, wyglądał znośnie a i ja miałem obniżone chwilowo wymagania, więc zrobiłem sobie z niego siedzisko bez wahania. Marta zawisła w powietrzu naprzeciwko mnie z założonymi rękoma. Chwilę milczeliśmy, ja , zapatrzony w popękane, zalane woda kafelki a ona chyba nie spuszczająca ze mnie wzroku. To ona przemówiła pierwsza:
-Jak ja mam problem, to wyję i wskakuję do kolanka… to bardzo dobry sposób na rozładowanie napięcia.
-Serio?- zerknąłem na nią. -Wiesz… chyba nie skorzystam… jakoś nie chce mi się wskakiwać do kolanka. Nie wiem jak ci to powiedzieć, ale sądzę, że bym się nie zmieścił.
-No widzisz, a sam mówiłeś, że nie masz ochoty na żarty!- zachichotała ale spoważniała gdy na nią spojrzałem i powiedziałem z westchnieniem:
-To wcale nie jest śmieszne.
- Nie? A to przepraszam… mi jest obojętne, możesz sobie tak siedzieć, zapatrzony głupio w podłogę i milczący ponuro, jakby nie wiem co się stało, ale w takim razie nie wiem, po co mnie wzywałeś?
-Bo ty rzadko jesteś w dobrym nastroju a łatwiej jest być przygnębionym w dwójkę.- powiedziałem, nie myśląc nad tym co mówię. Zaskoczyło mnie milczenie, jakie zapadło po moich słowach, a kiedy uniosłem głowę, zobaczyłem, że Marty nie ma przede mną. Siedziała już koło mnie na tym całym sedesie i patrzyła na mnie poważnie. Zaskakujące było ją widzieć tak skupioną i poważną, nie zapłakaną i nie wyjącą. Było mi jednak trochę dziwnie, że siedzę koło ducha, więc wstałem, a ona natychmiast rozsiadła się wygodniej.
-Dlaczego wy, dziewczyny, jesteście takie dziwne??!- powiedziałem z goryczą, wsuwając pięści do kieszeni i opierając głowę o ścianę kabiny.
-No wiesz, to raczej wy nas nie rozumiecie i przez to macie nas za dziwaczki.- obruszyła się. -Masz problem z jakąś dziewczyną?- dodała po krótkiej chwili z zaciekawieniem. Przełknąłem ślinę ale milczałem. Jęczącej Marcie udzieliło się podekscytowanie: oparła brodę na złożonych dłoniach i wpiła we mnie wzrok (wyraźnie to czułem!), pytając z coraz większym zaintrygowaniem i domysłem:
-Ona woli kogoś innego?
Milczałem.
-A ty byś chciał z nią…
-Cicho bądź, starczy!- zawołałem nagle z rozdrażnieniem i spojrzałem na nią. -To zupełnie nie o to chodzi! Ona… ona… pokłóciliśmy się… myślała, że ja wolę jakąś inną dziewczynę… umówiła się z takim jednym chłopakiem… a on… - urwałem na chwilę, tracąc odwagę. Dokończyłem po chwili prawie szeptem:
-A on ją pocałował.
-No wiesz, myślałam, że to coś poważniejszego!!
Zdumiałem się tak, że niemal opadła mi szczęka.
-Chcesz powiedzieć, że to NIE jest poważny problem?!- zapytałem, potrząsając głową. Marta zachichotała i powiedziała pobłażliwym tonem:
-No wiesz, ja też jestem dziewczyną, więc dla mnie to jasne, że zrobiła to tylko po to, żeby się na tobie zemścić… pewnie ten chłopak wcale jej się nie podoba, ja też bym tak zrobiła, gdyby ktoś mi się podobał i miałabym podejrzenie, że woli kogoś innego… najprościej wtedy odegrać się na nim poprzez wzbudzenie w nim zazdrości… zemsta to naprawdę słodka rzecz!- powiedziała z lubością, przymykając oczy i chichocząc jakoś demonicznie. Słuchałem jej, oniemiały i niepewny, czy jest przy zdrowych zmysłach.
-Czekaj, mogłabyś to powtórzyć wolniej i jakoś jaśniej?- poprosiłem, przecinając ręką powietrze. Marta otworzyła oczy i odpowiedziała ze zniecierpliwieniem:
-Ojejku, z wami to tak zawsze! Elementarnych spraw nie możecie pojąć… a podobno jesteście inteligentni!
-Pomożesz mi, czy zamierzasz mi docinać jeszcze przez dwa lata? Bo mogę sobie zaraz stąd iść!
-Oj, dobrze, dobrze, co ty, nie znasz się na żartach? No więc tak, ona umówiła się z tamtym tylko dlatego, żeby ciebie zdenerwować , to jasne, ale, jak mówisz, całowała się z nim…
-On z nią…
-…całowała się z nim… nieważne, kto pierwszy, ważne, że się całowali, nie przerywaj, więc teraz dopiero zaczyna się zabawa, bo teraz i tobie i tamtemu, z którym się całowała, zależy na niej i pytanie, kogo ona wybierze.
-O Jezu.- jęknąłem, bo zakręciło mi się w głowie od tych wszystkich całowań, „tych” i „tamtych” -Tylko dziewczyna może powiedzieć, że to jest normalne.
Marta zachichotała a ja przetarłem sobie twarz ręką.
-To teraz mi jeszcze powiedz, co mam zrobić.- szedłem na żywioł, zwierzając się jej i dobrze wiedząc, że każdy, kto by się o tym dowiedział, uzna to za totalne zbaranienie, ale naprawdę to wszystko mnie już z wolna przerastało. -Bo nie wiem, jak mam ją traktować… ona mi dała do zrozumienia, że kiedyś mi o tym, co się zdarzyło między nią a tamtym opowie, a teraz, kiedy to wiem, nie wiem…
-Teraz to już nie ty masz problem, tylko ona.- zauważyła Marta z uśmieszkiem. -No, chyba że tamten i ty skoczycie sobie do oczu, wtedy może być naprawdę niezła zabawa, ale póki co, wszystko w jej rękach.
-Czyli co, nie mam nic robić tylko złożyć sprawę w jej ręce?- zapytałem z rozczarowaniem. -A co, jeśli ona jednak… jeśli ona zdecyduje się na niego?
-Wtedy już nic.- wzruszyła ramionami. -Ale bądź dobrej myśli, Draco. Pansy to rozumna dziewczyna tylko trochę zagubiona. Na pewno dokona właściwego wyboru.
-Aha… no to dzięki.- powiedziałem głupio, bo kompletnie zbiła mnie z tropu. -Ee… Marto… jak się wszystkiego domyśliłaś?
-Mówiłam ci już, znam was wszystkich dobrze.- wzruszyła ramionami po raz kolejny i usiadła na żyrandolu, zawadiacko machając nogami w wyjątkowo topornych butach. -Nie mam co robić, to staram się być wszędzie, gdzie jest coś ciekawego… duchy nie mają w Hogwarcie zbyt wiele rozrywki, choć pewnie myślicie inaczej.
-Jasne. OK. Dzięki za pomoc.- otrzeźwiałem i chciałem już wyjść z łazienki, gdy Marta zagrodziła mi drogę z naburmuszoną miną.
-Nie powiedziałeś mi jeszcze, czy przyjdziesz na przyjęcie!- wytknęła mi w wyrzutem. -Zostały tylko cztery dni!
-Jakie przy…? Aaa, w Noc Duchów! Hm… wiesz co, nie myślałem o tym, ale w sumie… może… wpadnę na chwilę, bo gdyby mnie cały czas w Sali nie było, to też będzie podejrzane.
-Na pewno będziesz?
-No… tak.- odpowiedziałem, myśląc sobie, że chyba nigdy wcześniej nie zachowywałem się równie głupio. -A teraz wybacz, ale naprawdę powinienem już iść. Przesiadywanie w łazience dla dziewczyn nie jest czymś normalnym, no nie?
-Ale przyjdź tu jeszcze!- zawołała, odlatując w głąb łazienki, a ja odkrzyknąłem, wychodząc szybko a zarazem ostrożnie:
-Tak, w porządku!
Na szczęście korytarz był zupełnie pusty. Migiem wróciłem do lochów i nie opuściłem ich już do kolacji. Dwa razy podczas niej spotkałem się z oczyma Pansy ale zaraz szybko odwracałem głowę. Nie wiedziałem, co z tego wyniknie, ale Jęcząca Marta twierdziła, że tak musi być (szkoda tylko, że nie pomyślałem, jak to wygląda… najpierw zwierzam się jakiemuś duchowi, a potem stosuję się do jego porad… ech, jakby to samo w sobie nie było nieprawdopodobne… ) .
47. Wyniki selekcji, feralny mecz, zaproszenie od Marty. Dodał Malfoy Poniedziałek, 28 Kwietnia, 2008, 18:50
Piątek, 14:46,Biblioteka
Mamy tyle roboty, że nie miałem czasu pisać o czymkolwiek. W tym tygodniu miałem cztery sprawdziany i osiem kartkówek… idzie zwariować od tego!
Dzisiaj minęła połowa października. Robi się coraz chłodniej i bardziej ponuro. Dwa tygodnie temu ogłoszono oficjalnie wymianę z Durmstrangiem. Rzeczywiście, jest solidna selekcja uczniów, którzy zostaną dopuszczeni do wymiany i wszystko wskazuje na to, że nasze stopnie też będą miały wpływ. Ech, szkoda, pewnie się nie dostanę… jutro ma być ogłoszona lista przy śniadaniu.
Jakoś tak na początku października mieliśmy pierwszy trening z nowymi miotłami. Był niezły ubaw, bo Flint zarezerwował boisko u naszego wychowawcy, a kiedy przyszliśmy, okazało się, że Gryfoni są w połowie treningu. Kiedy zobaczyli nasze miotły, normalnie im gały powychodziły! Weasley nie mógł tego przeżyć a Potter był wielce zdziwiony na mój widok. A co, rywal się znalazł! Zdetronizuję go, przysięgam!
O jej, Pansy właśnie zajrzała mi przez ramię i skomentowała:
-Mm, Draco, jaki ty waleczny jesteś!
-Nie nabijaj się, dobrze??- powiedziałem z urazą, zasłaniając pamiętnik ale ona roześmiała się i rzuciła ugodowo:
-Dobra, dobra, nie denerwuj się, ja się nie nabijam.
Uch.
Oczywiście, Granger musiała nam dokopać i powiedziała, że do ich drużyny nikt nie musiał się wkupywać :-/ wkurzyła mnie to jej powiedziałem, że jest szlamą i nikt jej o zdanie nie pyta, na co Weasley chciał się na mnie rzucić, ale postanowił zaatakować mnie magicznie, tyle że jego różdżka jest uszkodzona i zamiast we mnie, trafił w siebie ;-P Dzięki temu to on, nie ja, cały dzień wymiotował ślimakami. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!
Pojutrze gramy pierwszy mecz. Mam nadzieję, że pójdzie nam super!
Sobota, 10:13, Salon Ślizgonów
Właśnie ogłoszono wyniki selekcji. Z naszego domu z 2 klasy dostali się m.in. Dan i Pansy, a także… ja! Strasznie się cieszę, gdyby nie to, że Crabbe i Goyle byli w drugiej dwudziestce a z Gryffindoru wybrali tę durną Granger i jeszcze kogoś. Ha, Potter i Weasley się nie dostali! Ha, ha, ha!!!
16:19, Dormitorium
Po południu przyleciała Irma z odpowiedzią od Amandy. Amanda napisała, że chciałaby przyjechać na wymianę do Hogwartu, że dostała się do grupy szczęśliwców i że rozmawiała już z rodzicami- zgodzili się. Chyba napiszę do ojca, że w takim razie ja zostaję tutaj. Trochę mi szkoda tego Durmstrangu, ale może Amanda przywiezie mi trochę zdjęć i innych rzeczy związanych z Instytutem? Dobra, lecę się przebrać, bo o 17:00 mamy trening generalny przed jutrzejszym meczem. Musimy rozgromić Gryfonów!
Niedziela, 14:40, Szatnia Slytherinu
Mecz skończył się cztery godziny temu. Wygrali Gryfoni.
14:56
Szlag by to trafił!!!! Co ja mogłem zrobić??! Przez cały mecz trzymałem się blisko Pottera, aby uniemożliwić mu złapanie tego przeklętego znicza i wszystko mi sprzyjało: nie dość, że miałem lepszą miotłę, to Potter jeszcze zachowywał się tak, jakby gonił go tłuczek, a przynajmniej- tak to wyglądało. Radziliśmy sobie całkiem nieźle, ogólnie było dużo śmiechu z Pottera (raz omal nie spadł z miotły… ach, jaka szkoda! ) a w pewnym momencie oberwał tłuczkiem, prosto w łokieć. Myślałem, że spadnie z miotły na ziemię, ale on ruszył na mnie! Miałem prawo podejrzewać, że nie panuje nad miotłą albo że chce mnie zaatakować więc się usunąłem, żeby mnie nie staranował i w tym momencie zobaczyłem znicza… o trzy cale od mojego ucha!!!! Potter złapał go i spadł na ziemię… ale wygrał!!! Dlaczego byłem taki głupi??! Gdyby na mnie nie natarł, złapałbym tę przeklętą piłkę, na pewno bym złapał! A tak, to tylko dostałem wielki OPR od Flinta, aż mi uszy zwiędły normalnie!
Siedzę od 4 godzin w szatni. Poczekałem, aż wszyscy wyjdą (mam przechlapane u całej drużyny, normalnie można się wściec!) i pod pretekstem odczyszczenia miotły zostałem tutaj. Na dworze nie padał deszcz- on lał się z nieba prawdziwymi wiadrami, zupełnie tak, jak tamtego dnia, kiedy Flint przyjął mnie do drużyny i Pansy się ze mną pokłóciła.
Mam tak podły nastrój, że szkoda gadać. Nawet nie przeszkadza mi, że jestem przemoczony na wylot, że trzęsę się z zimna jak idiota… nie czuję tego zimna właściwie, bo złość mnie rozgrzewa. Nie mogę się pokazać na oczy drużynie, bo mnie zaszlachtują. Uch…
15:57, Łazienka
Siedziałem tak, wpatrując się w ziemię i myśląc o meczu, kiedy drzwi się otworzyły i do środka weszła Pansy. Spojrzałem na nią a ona podeszła i usiadła obok, nie przejmując się tym, że cały jestem mokry.
-Jak się masz?- zapytała cicho.
-A jak się może czuć ktoś, kto schrzanił sprawę?- wychrypiałem, nie patrząc na nią a w chwilę później poczułem jej dłoń na swoim ramieniu. Pogładziła mnie i powiedziała krzepiąco:
-Nie jest tak źle… w końcu wszyscy widzieliśmy, że Potter ewidentnie na ciebie leciał…
Parsknąłem śmiechem a ona załapała i także się roześmiała:
-O ja, faktycznie… wiesz, co miałam na myśli, leciał w twoją stronę… poza tym, warunki były parszywe i to był twój pierwszy mecz. Świetnie blokowałeś Pottera i gdyby wtedy cię nie zmylił, to nie wygraliby.
-Dzięki.- mruknąłem bez przekonania, choć czułem się jakoś lepiej.
-Chodź, powinieneś się ogrzać, jesteś cały mokry.
-Wolałbym tu zostać… wszyscy mają mi za złe a najgorzej Flint. Na pewno atmosfera jest nie do wytrzymania… ale dzięki, że tu przyszłaś.
-Oj, Draco, nie wygłupiaj się!- zirytowała się. -Nie możesz aż tak się przejmować jednym głupim meczem… poza tym różnica punktów nie jest aż tak wielka. No, chodź, mówię ci!
-Dobra, tylko odłożę miotłę.
Kiedy się podniosłem z ławki, dopiero wtedy poczułem, jak ciężka od wody jest moja szata. Pansy wyjęła spod płaszcza parasol i otworzyła go, gdy znaleźliśmy się na dworze. Poczułem, jak przytula się do mnie, abyśmy oboje mogli się zmieścić pod nim i od razu zrobiło mi się ciepło na sercu.
Pansy poszła do kuchni załatwić jakiś obiad dla mnie (nieczęsto chodzimy do kuchni, ale starsi uczniowie wyhaczyli wejście i czasem tam chodzą, a my za nimi… )a ja skoczyłem do łazienki wykąpać się w gorącej wodzie i ubrać w suche rzeczy. Dobra, a teraz idę coś zjeść. Umówiłem się z Pansy, że przyniesie mi coś do zjedzenia na schody w Wieży Północnej. Spodobało mi się tam
19:28, Salon Ślizgonów
Ale się najadłem strachu! Już wychodziłem z łazienki, kiedy ktoś DZIEWCZĘCYM głosem zawołał mnie po imieniu! Cud, że się nie zabiłem, okręcając się o 360 stopni w miejscu! Przede mną pojawiła się… Jęcząca Marta!
-Obiecałeś, że przyjdziesz.- zaczęła z wyrzutem. Trzymając się za serce, odpowiedziałem jej:
-Jezu, Marta, nie strasz mnie tak następnym razem… ! To jest męska toaleta!
-Tobie nie przeszkadzało włazić do damskiej.- okręciła się w powietrzu a kitki pofrunęły niczym śmigło. -Obiecałeś, że mnie odwiedzisz… miesiąc cię nie było!
-Przepraszam, nie miałem czasu…- odpowiedziałem, uspokoiwszy się i dorzuciłem w myślach „ani ochoty”.
-Wiele razy przechodzisz koło mojej łazienki, idąc na lekcje albo do biblioteki i ani razu nie miałeś 5 minut, by do mnie zajrzeć? Przyznaj się od razu, że mnie nie cierpisz!
-Nie, nie, skąd, Marto, ja…- zakałapućkałem się i musiałem wziąć głębszy oddech, by pozbierać myśli. -… ja po prostu jestem zajęty… a 5 minut to za mało czasu na odwiedziny u ciebie.- pozwoliłem sobie na galanterię a jej to chyba się spodobało, bo zrobiła śmieszną minę i odwróciła głowę, ale cały czas zerkała na mnie zza okularów. Przełknąłem ślinę.
-Marto, nie obraź się, ale muszę już lecieć… umówiłem się.
-Z dziewczyną?
Jej pytanie zabrzmiało jak rozpaczliwy krzyk.
-Nie, nie… z koleżanką… wpadnę do ciebie niedługo, naprawdę.
-Draco?
-Hm?- odwróciłem się w drzwiach. Marta podfrunęła do mnie i spojrzała mi prosto w oczy. Dziwne uczucie, gdy duch na ciebie patrzy.
-Za dwa tygodnie jest Noc Duchów… może wpadniesz na przyjęcie?
-Ee… jakie przyjęcie?
-Z okazji Nocy Duchów, głuptasie.- oświeciła mnie. -Nick je urządza w lochach… to znaczy Prawie Bezgłowy Nick. Może być fajnie.
-Taa… nie wiem… może. - odpowiedziałem wymijająco, a tak naprawdę czułem, że tam nie pójdę… za żadne skarby świata. Przyjęcie duchów?! To nie może być nic przyjemnego…!!!
-Proszę…- Marta zaczęła mnie błagać, ale ja zrobiłem przepraszającą minę i odpowiedziałem, starając się nie być zbytnio niegrzecznym:
-Marto, nie mówię, że nie… ale my też mamy swoje przyjęcie… to jest… uczniowie… nie wiem, może wpadnę… na chwilę, ale niczego nie obiecuję!
-Jeśli przyjdziesz, to…- zaczęła ale w tym momencie klamka kliknęła, Marta znikła w jednej chwili jak kamfora a do środka wszedł Dan. Spojrzeliśmy na siebie z zaskoczeniem.
-Aha, tu jesteś… Pansy cię szukała chyba.- powiedział, przepuszczając mnie. Pokiwałem głową i powiedziałem bez sensu:
-Tak, wiem, znalazła mnie.
Nie chciałem, by silił się na rozmowę ze mną albo milczał, więc szybko rzuciłem „cześć” i wyszedłem stamtąd. Dopiero, gdy szedłem na siódme piętro, uświadomiłem sobie, że Jęcząca Marta zaprosiła mnie na przyjęcie duchów i poczułem, że dziwniejszej propozycji nie otrzymałem chyba nigdy w życiu.
Kiedy w końcu udało mi się dotrzeć do Wieży Północnej, dostałem kolejny ochrzan od kolejnej dziewczyny- tym razem od Pansy.
-Gdzie ty się włóczysz? Musiałam tu ognisko wyczarować, żeby nie wystygło, a ty sobie przychodzisz jakby nigdy nic dwadzieścia minut po terminie!
-Przepraszam.- powiedziałem ze skruchą.- Miałem problem z wodą…
-Z wodą?- spojrzała na mnie podejrzliwie. -Że niby co?
-Nie było ciepłej, była tylko zimna, musiałem czekać, aż się ogrzeje.- skłamałem. Nie wiedziałem, dlaczego nie chcę jej powiedzieć o nieprawdopodobnym zaproszeniu, ale pocieszyłem się w duchu, że jakby co, to powiem jej później. -Co tam masz pysznego? Pachniało mi od parteru.
-Poprosiłam Howarda, żeby przyniósł jakąś pieczeń, pieczone ziemniaki na ostro, trochę surówki, kilka faszerowanych serem kozim pieczarek i zapiekane w bułce tartej i serze bakłażany.- mówiąc to, odkrywała po kolei lśniące talerze. Wszystko wyglądało nieziemsko a pachniało jeszcze lepiej. Na samą myśl o smaku tych potraw poczułem, jaki jestem głodny i rzuciłem się dosłownie na to jedzenie.
-Pansy, doprawdy, złota z ciebie dziewczyna.- mruknąłem, wcinając bakłażany i delektując się finezją smaku. -Uwielbiam cię!
-Daj spokój, Draco.- uśmiechnęła się, pochylając głowę. -Dużo dobrego jedzenia zawsze pomaga na zły nastrój, wiem z doświadczenia. Już zjadłeś? To teraz czas na deser!
No i pewnie mi nie uwierzysz pamiętniku, ale na drugiej tacy był też fantastyczny deser, normalnie przepych! Kilka malutkich rogalików z konfiturą z róży, rurki z bitą śmietaną i kawałek placka czekoladowego z wiśniami. Pansy zjadła ze mną dla towarzystwa parę rogalików i bawiliśmy się przy tym świetnie.
-Dziękuję ci, jesteś naprawdę super.- spojrzałem na nią z wdzięcznością a ona roześmiała się. To mi coś przypomniało, a właściwie coś, o co chciałem ją zapytać od pewnego czasu, ale jakoś nigdy nie potrafiłem zebrać w sobie wystarczająco dużo odwagi.
-Pansy…
-Mhm?
-Odpowiedz mi szczerze: co jest między tobą a Marcusem?
Pansy patrzyła na mnie tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu. Dodałem, nie chcąc, by mnie źle zrozumiała:
-Nie obraź się, ale chodzi mi to, że… no wiesz… poszłaś z nim do Hogsmeade… wolałbym wiedzieć, czy z nim jesteś, czy nie…
-Musimy o tym teraz rozmawiać?- zapytała i zacisnęła usta w wąską linijkę a jej twarz powlekła się odcieniem karmazynu. Usilnie starała się na mnie nie patrzeć.
-Dobrze… jak chcesz… ale powiesz mi o tym kiedyś, tak?
-Tak, ale nie dziś.- ucięła a ja miałem wrażenie, że w ogóle nie ma już warg. Szybko zmieniłem temat ale Pansy już nie zachowywała się tak, jak przedtem. Niby uśmiechała się, żartowała itd. ale wyczułem, że coś nie gra. Zżera mnie ciekawość, co to jest to c o ś.
Dzięki za wszystkie komentarze! Mam nadzieję, że ta notka też Wam się spodoba... a co do pocałunku, to ... wkrótce... może niekoniecznie taki, jaki sobie wymarzyłyście, kochane Czytelniczki, ale myślę, że ociupina romantyzmu nie zaszkodzi nigdy...^^ 47. wpis dodam w poniedziałek. Zapraszam na http://www.mysteriousff.mylog.pl i pozdrawiam wszystkich, zwłaszcza Aurorę, Parvati!
***
-To… to niemożliwe.- szepnęła zbielałymi wargami Pansy, chwytając mnie za ramię. -Sama widziałam… tu była krew, wyciekła aż na korytarz!
Ja również nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Snape rozejrzał się i wszedł do środka. Po kolei otwierał drzwi każdej kabiny, ale wszystkie były puste, poza ostatnią. Usłyszeliśmy jego rozmowę.
-Marto, uspokój się na chwilę. Chcę z tobą porozmawiać.
Zawodzenie ucichło.
-Czy widziałaś tu coś niepokojącego w przeciągu ostatniego kwadransa? Może ktoś tu wchodził, ktoś, kto nie powinien tu być?
-Nic nie widziałam.
-Jesteś pewna, że nic nie widziałaś?
-Tak, nic.
-A dziwne odgłosy? Nikt tu niczym nie szurał?
-Nie.
-I nikogo tu nie było?
-Nikogo.
Spojrzałem na Pansy a ona na mnie.
-I byłaś tu przez cały czas?
-Jestem tu cały czas… poza momentem, kiedy przegonił mnie Krwawy Baron, naśmiewając się ze mnie. Uciekłam do łazienki prefektów.
-Kiedy uciekłaś?
-Niedawno… pół godziny temu… może godzinę… wróciłam dopiero.
Chwila milczenia.
-Skoro dopiero wróciłaś, skąd wiesz, że nie działo się tu nic dziwnego? Że nikogo tu nie było, nie było żadnych dźwięków? Marto… nie powinnaś była wprowadzać mnie w błąd… chyba, że ktoś ci kazał.
-Niech mi pan da spokój… jestem i tak nieszczęśliwa, nikt mnie nie lubi, naśmiewają się ze mnie a teraz pan…
-Marto, przestań się nad sobą użalać i skup się.- głos naszego opiekuna ochłodził się i zrobił niecierpliwy. -To bardzo ważne… doszły mnie słuchy, że w ciągu ostatnich minut działo się tu coś dziwnego… łazienka była pełna wody, a teraz jest sucha… widziano tu krew…
-Jak mogła tu być krew, skoro to moja łazienka? Nikt tu nie przychodzi, nikt mnie nie odwiedza, nikt…
-Najwyraźniej jesteś w błędzie.- uciął chłodno Snape. -Marto, pamiętasz, co przyrzekłaś profesorowi Dumbledore’owi, kiedy pozwolił ci tu zamieszkać?
-Dużo rzeczy mu obiecywałam…
-Mówię o najważniejszej… o lojalności… o tym, że gdyby działo się coś, co zagraża Hogwartowi i jego mieszkańcom, powinnaś od razu nas o tym powiadomić.
-Tak.
-Tak?
-Tak… pamiętam.
-No więc… jeśli będzie się działo coś, co cię zaniepokoi, natychmiast musisz nas o tym powiadomić… a w przeciągu dwóch ostatnich dni w tej łazience działy się takie rzeczy… ale ja o nich nie wiem.
-Pan nie musi.
-Słucham?- głos nauczyciela był pełen zaskoczenia.
-Jestem wierna tylko dyrektorowi Dumbledore’owi… tylko on mnie rozumie, tylko on mi współczuje… nikt więcej… nikt!
-Przyrzekłaś wierność wszystkim pracownikom tej szko… Marto… Marto!
Rozległo się głuche zawodzenia, które oznaczało, że Marta oddała się swej ulubionej rozrywce i zarazem jedynemu zajęciu jej życia pośmiertnego: jękom.
Skrzypnęły drzwi. Prof. Snape wyszedł z kabiny i chyba się trochę zdziwił na nasz widok.
-Wiem, że nie można za bardzo ufać Marcie, bo jest straszliwą egocentryczką iż reguły nie widzi świata poza sobą, ale jest najbardziej stałą bywalczynią tego miejsca…- obejrzał się z małą przyjemnością. -…w związku z czym powinna coś wiedzieć.
-My nie kłamiemy, profesorze.- zapewniła Pansy, patrząc na niego nieruchomo. -Moim zdaniem to, że jest tutaj tak… no, może nie czysto, ale… w miarę p o r z ą d n i e… że nie ma śladów… to najlepszy dowód na to, że coś tu się działo.
Snape, o dziwo, zgodził się z nią.
-Tak, panno Parkinson.- powiedział, zamykając cicho drzwi. -Myślę, że to słuszna dewiza. Pytanie brzmi: co dalej.
Ruszyliśmy w drogę powrotną do lochów. Snape odezwał się ponownie dopiero przy swoim gabinecie.
-Wracajcie do salonu i nie mówcie nikomu o tym, co zobaczyliście, przynajmniej na razie. Potem rozgłos może się przydać, ale póki co, nie należy płoszyć sprawcy. Porozmawiam z dyrektorem i on zadecyduje, czy należy przedsięwziąć jakieś środki.
Mieliśmy już odejść, gdy on zatrzymał nas.
-Jeszcze jedno.- spojrzał mnie i Pansy w oczy. -Lepiej będzie, jeśli będziecie się trzymać z dala od tej łazienki… wolałbym, żeby nie przydarzyło się wam żadne nieszczęście. Oczywiście, jeśli dowiecie się o czymś równie niepokojącym, natychmiast proszę to zgłosić, obojętnie komu, mnie, prof. Sprout. Każdy nauczyciel musi wam udzielić pomocy i żaden nie odmówi wysłuchania was.
-Dobrze, profesorze. Dziękujemy.
Bez słowa wszedł do gabinetu, łopocząc peleryną i zamknął za sobą drzwi. Poszliśmy z Pansy do pokoju wspólnego. Tam ona usiadła przed kominkiem i oparła brodę na splecionych dłoniach, mówiąc ze zdumieniem:
-Nic z tego nie rozumiem.
22:35
Dopiero kiedy zbliżała się pora kolacji, uświadomiłem sobie, że z tego wszystkiego nie wysłaliśmy listu do Amandy. List miałem w kieszeni (sam nie pamiętam, kiedy go tam włożyłem), a zauważyłem to przy okazji, gdy szukałem czegoś.
-Kurczę, nie wysłałem listu.- pokazałem kartkę Pansy. -Wiesz co, zdążę chyba przed kolacją… skoczę do sowiarni, OK.? Poczekaj na mnie w Wielkiej Sali, zaraz wracam.
Pansy pokiwała bez słowa głową. Tak, jak przyszła ze mną do salonu i usiadła o czwartej, tak siedziała do szóstej, bez ruchu i słowa. Czasem tylko mówiła „tak” lub „nie”, ale częściej poprzestawała na kiwaniu albo potrząsaniu głową. Zapatrzona w ogień, zatopiona w rozmyślaniach, Pansy prawie zapomniała o bożym świecie, ale dbałem o to, by nikt jej nie przeszkadzał. Intuicyjnie wyczułem, że powinna mieć teraz spokój i samotność, dlatego wziąłem sobie pamiętnik i pisałem w nim, nie ruszając się z sąsiedniego fotela.
W zamku zapalono już pochodnie. Szedłem szybko do sowiarni, nie patrząc na nic i myśląc o wszystkimi o niczym. Skorzystałem ze skrótu i już po chwili byłem na górze. Irma odpoczywała na żerdzi koło… sowy Pottera. Przegoniłem ją i zrugałem cicho:
-Jak możesz, przecież to ptak Wielkiego Pe!
Irma zahuczała cicho i przefrunęła na inną żerdź, patrząc na mnie swoimi złocistymi oczyma. Burknąłem na nią:
-No i co tak się gapisz? Nie udawaj, że nie wiedziałaś… dobra, daj łapę.
Wysunęła łapkę z cichym pohukiwaniem, a gdy przyczepiłem list, dziobnęła mnie lekko i poleciała. Zaśmiałem się cicho, łapiąc się za dłoń i opuściłem sowiarnię.
W drodze powrotnej spotkałem Millicentę. Siedziała przy jakiejś zbroi i wkładała coś do torby. To coś przypominało mi list, a w dodatku miałem wrażenie, że dziewczyna pociąga nosem. Kiedy zatrzymałem się koło niej, podniosła głowę i natychmiast ją opuściła, ocierając szybko rękawem twarz.
-A, to ty, Draco.- powiedziała lekko schrypniętym głosem. -Co tutaj robisz, nie powinieneś być na kolacji?
-Nie, musiałem wysłać list, bo zapomniałem… co się stało, Milli?
-A co się miało stać?- zapięła torbę i wstała. Spojrzała mi w oczy. No tak, a jednak miałem rację, pomyślałem. Płakała.
-Milli, chyba mnie możesz powiedzieć… dlaczego płakałaś?
-Nieważne.- pociągnęła nosem raz jeszcze i odwróciła wzrok.- Wolałabym o tym nie rozmawiać… nie dziś.
-W porządku.- pokiwałem głową. -Mogę ci jakoś pomóc?
-Nie, dzięki.- powiedziała i urwała bo nagle zza korytarza wyszedł Dan i podszedł prosto do nas.
-Hej, Millicento, nasz opiekun cię szuka, zdaje się, że chodzi o pracę dodatkową z eliksirów… chce ją z tobą omówić, ale prosił, żebyś przyszła jeszcze przed kolacją.
-Dobrze. Dzięki, Dan.- spojrzała na mnie i na niego a potem wyjęła z torby jakąś grubą książkę. -Draco, mógłbyś to odnieść do biblioteki? Obiecałam pani Pince, że oddam jeszcze dzisiaj…
-Nie ma sprawy, pewnie, że oddam.- wziąłem książkę do ręki i ruszyłem w stronę biblioteki. Po kilku minutach znalazłem się już na właściwym piętrze. Zdążyłem w ostatniej chwili: pani Pince właśnie gasiła lampy.
-Dobry wieczór!- zawołałem, wychylając się zza szafy. -Chciałem oddać książkę, koleżanka nie mogła sama oddać.
-Jaką?- bibliotekarka podeszła do mnie i obdarzyła mnie pełnym podejrzliwości spojrzeniem. Zerknęła na tytuł. -Ach, tak, racja.- przekartkowała ją fachowo i odstawiła na półkę.- Dziękuję.
Wyszedłem z biblioteki i spojrzałem na zegarek. Nie ma to jak spóźnić się na kolację… było dziesięć po siódmej. Wystartowałem z miejsca i rozpędziłem się, ale w pewnej chwili pośliznąłem się na kałuży wody i upadłem, na szczęście tym razem na plecy. Podniosłem się szybko, chociaż przez chwilę mnie zamroczyło i potrząsnąłem głową, by dojść do siebie. W chwili, gdy to robiłem, mój wzrok zawadził o pewne drzwi, a to sprawiło, że serce podeszło mi do gardła. Matko boska, łazienka Jęczącej Marty!
Podniosłem się ostrożnie, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że leżę w kałuży wody. Serce waliło mi jak oszalałe, chociaż wiedziałem, że tym razem nie jestem na tym piętrze sam- wciąż była tu pani Pince nieopodal w bibliotece, mimo że wolałbym być tu z Danem lub Millicentą. Stałem naprzeciwko drzwi, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Rozsądek nakazywał mi odejść stąd jak najprędzej i iść na kolację, jak Pan Bóg przykazał, ale jakiś cichy głosik w głowie szeptał mi: idź, nic ci nie grozi, przekonaj się sam, Draco, co tam jest, może coś się zmieniło, może coś odkryjesz… idź tam, tylko na chwilę, przecież nic złego nie może ci się stać, Draco… wejdź! . Modląc się, bym nie musiał tego żałować, podniosłem dłoń i nacisnąłem klamkę.
Podłoga była zalana wodą. Gdzieś cicho szumiały rury i znowu rozlegał się płacz. Skrzywiłem się z niechęcią, choć wiedziałem, że tym razem jest to na pewno zawodzenie Marty. Eh, duchy dziewczyn potrafią być upiorne… postąpiłem kilka kroków naprzód, uważnie rozglądając się na wszystkie strony. Wszystko wyglądało tak, jak zawsze w tym miejscu: popękane, nieczynne zlewy, odrapane drzwi od kabin, woda na podłodze. Obszedłem naokoło krany i nagle zobaczyłem coś małego, co leżało na podłodze tuż pod jednym z nich: podniosłem to, nie wierząc własnym oczom i przyjrzałem się temu w świetle jednej ze świec. Było to piórko, wyglądające na piórko jakiegoś ptaka, ale raczej nieprzeciętnego… schowałem je z zastanowieniem do kieszeni i rozejrzałem się raz jeszcze. Znalazłem jednak tylko to jedno, dziwne piórko, nic poza tym. W dodatku, kiedy już wychodziłem, zaglądając do każdej kabiny, usłyszałem drażniący głos Jęczącej Marty:
-Po coś tu przylazł?
-A, tak sobie. Chciałem cię odwiedzić.- burknąłem do niej. Marta wyleciała skądś i usiadła na szczycie kabiny przede mną. Była okropnie brzydka, bo wiecznie zapłakana. Miała ostry podbródek i duże, zapuchnięte i zapłakane oczy, ukryte za szpetnymi okularami. Włosy miała związane w dwa kitki, które opadały na jej ciemną szatę. I ona się dziwi, że nikt jej nie lubi?
-Akurat. Mnie nikt nie odwiedza… przyznaj się, przyszedłeś tu tylko po to, żeby zobaczyć, czy znowu nie ma tu tej dziewczyny, Draco.
-Skąd znasz moje imię?- zdziwiłem się.- I o jakiej dziewczynie mówisz?
-Znam was wszystkich lepiej, niż myślicie.- miauknęła. -Nie udawaj, że nie wiesz… o tej rudej, co się z nią tu ostatnio obściskiwałeś.
-Nie obściskiwałem się z nikim!
-Nie kłam!- zbeształa mnie.- A w niedzielę? Ta ruda, mała? Widziałam!
-Aa… - zrozumiałem.- Ale to nie było obściskiwanie się… ona po prostu zemdlała a ja ją złapałem, żeby nie upadła.
-Tak?- spojrzała na mnie nieufnie. -No, nie wiem…
-Ale ja wiem.- uciąłem. -Dobra, Marto, ja już sobie pójdę.
-Już idziesz?- zdawało mi się, że usłyszałem w jej głosie cień zawodu. Zatrzymałem się, rozbawiony.
-Wolałabyś, żebym został?
-Ja jestem ciągle sama… a ty… no, nie jesteś taki całkiem do luftu.- spojrzała na mnie zza swoich szkieł tak, że musiałem się roześmiać.
-Pleciesz trzy po trzy, Marto.- pomachałem jej ręką. -Na razie!
-A wcale że nie.- odparła urażonym głosem. -Ale jak chcesz, zostaw mnie tu samą, idź sobie!
Zawodząc , uleciała w górę.
-Wrócę tu jeszcze!- zawołałem, żeby przebić się przez jej płacz, ale ten natychmiast ustał a Marta błyskawicznie znieruchomiała.
-Tak?- tym razem była pełna nadziei
-Tak.- pokiwałem poważnie głową. -Cześć, Marto!
-Do zobaczeeeenia!- zawołała śpiewnym głosem i tylko po to, by jej nie urazić, nie zatkałem uszu.
Kiedy wpadłem do Wielkiej Sali, wszyscy już kończyli jeść. Szybko przecisnąłem się do Crabbe’a, Goyle’a i reszty.
-Gdzieś ty był?- zapytali z pełnymi buziami a ja potrząsnąłem wymijająco głową. Przechyliłem się przez stół do siedzącej naprzeciwko mnie Pansy i spojrzałem na nią wymownie. Zrozumiała. Szybko dokończyła grzankę, wzięła jedną dla mnie i wstała od stołu. Wyszliśmy z Sali, odprowadzani pytaniami i zaskoczonymi spojrzeniami, ale zignorowaliśmy to.
-No, co jest? Byłeś w sowiarni?- zapytała, gdy zatrzymaliśmy się przy Wielkich Schodach. Oparłem się o kolumnę, łapiąc dech. -O, rany, ale ty jesteś mokry, kąpałeś się w jeziorze, czy jak?
-Nie… byłem w łazience.- spojrzałem a ona zacisnęła usta. Dodałem szybko, nim zdążyła coś powiedzieć: -Przypadkiem… wracałem już i… pośliznąłem się… zajrzałem… i znalazłem to.- wyjąłem z kieszeni piórko.
-Pióro?- zapytała z zaskoczeniem. -Było tam?
-Mhm.- pokiwałem głową. Pansy patrzyła to na mnie, to na moje znalezisko.
-No nie wiem…- powiedziała z wahaniem. -Ciekawe… myślisz, że powinniśmy powiedzieć o tym Snape’owi?
-Nie, bo od razu wyjdzie na jaw, że byłem w łazience wbrew jego słowom.- miałem gotową odpowiedź. Pansy namyślała się.
-Dobra.- zdecydowała. -Ni powiemy o tym na razie nikomu, ale musimy sami pogłówkować, po co komuś był kogut w łazience.
-Kogut…?
-Kogut, kogut, nie wiesz, jak wyglądają koguty?- odpowiedziała z lekkim zniecierpliwieniem. -To jest piórko koguta…
-Nigdy bym na to nie wpadł.- patrzyłem na swoje znalezisko ze zdumieniem. -Mówisz, że kogut… ? Ale to jest naprawdę dziwna sprawa!
-Bardzo dziwna, Draco.- pokiwała głową, zapatrzona w nicość. -Bardzo dziwna.
45. "Tam działo się coś złego. Tam była krew." Dodał Malfoy Niedziela, 20 Kwietnia, 2008, 15:00
Dziękuję, moi mili, za wszystkie komentarzyki mobilizują, inspirują i dodają otuchy- to bardzo ważne! Zapraszam potem do Myślodsiewni.
***
16:03, Pokój Wspólny Ślizgonów
Drogi Synu,
Uciąłem sobie pogawędkę z dyrektorem Igorem Karkarowem i mam dla Ciebie parę informacji w związku z wymianą. Oczywiście, są to informacje nieoficjalne, byłoby więc dobrze, gdybyś nie szerzył ich w szkole dopóty, dopóki dyrekcja nie zechce ich sama ujawnić (śmiem twierdzić, że nastąpi to niedługo).
Wymiana odbędzie się w dniach 6 grudnia - 6 stycznia. Do Hogwartu przyjedzie sześćdziesięciu uczniów, po dziesięciu z drugiego, trzeciego, czwartego, piątego, szóstego i siódmego roku. Taka sama ilość uczniów na tej samej zasadzie pojedzie do Hogwartu. Życzyłbym sobie, abyś napisał, jaką chcesz podjąć decyzję w sprawie wymiany, jeśli dostaniesz możliwość wyjazdu.
Mam nadzieję, że nie przynosisz ujmy swojemu nazwisku, Draco.
P.S. Minister przekazał mi, że sowy z Hogwartu mogą wlatywać na teren Durmstrangu.
Twój ojciec
Lucjusz Malfoy
-Ale bomba!- zawołałem ale po kuksańcu Pansy zatkałem sobie buzię i dodałem przyciszonym głosem: -Po prostu extra! Miesiąc w Durmstrangu… toż to rewelacja jest!
-Tylko musimy jeszcze się dostać… twój ojciec pisze tu coś o możliwości wyjazdu.- Pansy zajrzała mi przez ramię i jej włosy połaskotały mój policzek. -O, tu jest… „… jaką chcesz podjąć decyzję w sprawie wymiany, jeśli dostaniesz możliwość wyjazdu”. Jedzie tylko dziesięć osób z roku, pewnie będą jakieś selekcje.
-Faktycznie, dobrze mówisz.- zastanowiłem się. -Ale mam nadzieję, że nie będą brali pod uwagę wyników z nauki… ?
-Nie, chyba nie, chociaż… ale wtedy tylko Granger by mogła tam jechać, oczywiście gdyby nie była szlamą.
-Racja.-parsknąłem śmiechem. -Może nie będą brali stopni pod uwagę, a jeśli już, to tylko z obrony… może zwrócą uwagę na jakieś inne rzeczy, np. cechy charakteru, czy szybko się przystosowujesz itd. -To co, odpiszesz ze mną Amandzie?- zaproponowałem, kiedy Pansy usiadła a ja wyjąłem czysty pergamin i pióro wraz z kałamarzem. Pansy spojrzała na mnie z zaskoczeniem ale potem powiedziała, wzruszając ramionami:
-No wiesz… to twoja koleżanka… ale jak chcesz.
-Siadaj.- odsunąłem nogą krzesło obok siebie i rozprostowałem pergamin, kładąc przed sobą list ojca.
Droga Amando,
Właśnie dostałem list od ojca. Wiem, że wymiana będzie trwała od 6 grudnia do 6 stycznia i że weźmie w niej udział grupa sześćdziesięciu uczniów z klas 2 - 7 (po 10 osób z roku). Ojciec daje do zrozumienia, że trzeba będzie przejść jakąś selekcję, aby dostać się dlo grupy szczęśliwców.
-No i co mam dalej napisać?- zapytałem z uniesionym piórem. -To wszystko, co wiemy? Trochę za krótkie jak na list.
-No, jak to co? Napisz, żeby przyjechała do nas i już.- powiedziała Pansy, patrząc na mnie z zabawnymi iskierkami w oczach. -Chyba sobie nie wyobrażasz, że jej nie poznam??
-Jasne, Pansy.- uśmiechnąłem się pod nosem i dopisałem szybko:
Byłoby fajnie, gdybyś przyjechała do nas, do szkoły. Jest tu parę osób, które chętnie Cię poznają, no i zobaczyłabyś, jak naprawdę nam tu się żyje. Postaraj się dostać do dziesiątki wybrańców, zresztą, jak sama mówiłaś, Karkarow Cię chwali, więc myślę, że nie będziesz miała z tym problemów.
Odpisz, co i jak.
Pozdrowienia,
Draco Malfoy
-Ładna jest?- zapytała Pansy, kiedy ruszyliśmy do sowiarni (Irma musiała odpocząć po locie do Bułgarii) a ja zakrztusiłem się śliną i musiałem przystanąć na chwilę, by się uspokoić, a potem roześmiałem się.
-Pansy, jeśli chcesz, żebym ci powiedział, że nie istnieje ładniejsza dziewczyna od ciebie, to wystarczyło powiedzieć!
-Oż, ty!- walnęła mnie w ramię, śmiejąc się również -Nie wiedziałam, że z ciebie taki… taki…
-Kobieciarz? Kokieciarz może?- zacząłem się z nią przekomarzać ale nagle zatrzymaliśmy się, bo usłyszeliśmy wyraźny płacz dziewczęcy, przerywany oddech i ciche słowa, wypowiadane szeptem w nieznanym języku. Spojrzeliśmy na siebie. Byliśmy na drugim piętrze. Płacz wyraźnie dochodził z łazienki Jęczącej Marty. Drzwi były uchylone ale kiedy podeszliśmy bliżej, zza nich wypłynęła cieniutka strużka krwi.
Pansy zatkała sobie dłonią usta, żeby nie wrzasnąć, a drugą złapała mnie za rękę tak mocno, że do teraz mam sińce. Ja zresztą byłem równie zszokowany tym widokiem, jak ona. Wyswobodziłem swoją dłoń z jej dłoni, mówiąc cicho:
-Muszę tam wejść, Pansy… zaczekaj tu na mnie…
-Nie, nie zostanę tu sama!
Pansy nie trzęsła się- ona normalnie dygotała jak mocno wstrząśnięta, nie ścięta do końca galaretka. Była tak przerażona, że jej twarz zrobiła się papierowo biała. Zląkłem się, że zemdleje, więc podszedłem do niej szybko i chwyciłem ją mocno za ramiona. Patrząc je prosto w oczy, powiedziałem wyraźnie i jasno:
-Pansy, uspokój się. Nic ci nie grozi, a ktoś musi tam iść. To nie jest normalny… widok. Proszę cię, uspokój się i poczekaj tu na mnie albo idź ze mną.
Potrząsnęła głową i złapała mnie mocniej za rękę więc, chcąc nie chcąc, ruszyłem wraz z nią w stronę drzwi, czując serce w gardle. Kiedy dotarłem do drzwi, obejrzałem się na Pansy. Wzięła się w garść, ale nadal trzymała mnie mocno za rękę. Porozumieliśmy się wzrokiem i już miałem otworzyć drzwi na całą szerokość, gdy usłyszeliśmy dziwny, groźny odgłos, zupełnie jakby ktoś szurał olbrzymią, kamienną donicą po posadzce. Ze strachu zesztywniałem i nie mogłem się ruszyć, Pansy zaś chwyciła mnie za rękę tak, że musiałem zacisnąć kurczowo zęby, by nie jęknąć z bólu, ale milczałem, przez całe, potworne cztery sekundy milczałem, dopóki odgłos nie ustał. Chwilę dzwoniącego w uszach milczenia zakłócił chlupot wody, jakby ktoś chodził po ogromnej kałuży. Pansy straciła panowanie nad sobą i wrzasnęła tak wysoko i głośno, że o mały włos nie popękały mi bębenki. Rzuciła się do ucieczki, pociągając mnie za sobą. Pędziliśmy na oślep, nie patrząc, dokąd biegniemy i co mijamy. Opętana strachem Pansy zatrzymała się dopiero u stóp schodów w jakiejś wieży, gdzie padła na stopień i zaczęła szlochać, zakrywając twarz dłońmi. Usiadłem koło niej, mocno przytulając ją do siebie.
-Nie płacz, Pansy, już wszystko dobrze, już jesteśmy bezpieczni, już wszystko w porządku. Nie płacz, proszę, tylko rozboli cię głowa … no, już… cii…
Dość długo musiałem ją uspokajać. Dopiero po dziesięciu minutach przestała płakać i tylko siedziała, wtulając twarz w moje ramię, oddychając jeszcze z trudem, jakby nadal zanosiła się od szlochu. Siedząc tak i przytulając ją, nie mogłem zapomnieć tego, co usłyszałem i zobaczyłem. Ta krew… te odgłosy… coś zdecydowanie było nie tak w łazience dotąd zajmowanej przez ducha mazgajowatej dziewczyny. Czułem w kościach, że to coś złego, ale nie wiedziałem, co z tym fantem począć. Na razie postanowiłem zająć się Pansy, która podniosła lekko głowę i szepnęła:
-O rany… pomoczyłam ci szatę… przepraszam, nie chciałam.
-Daj spokój, nic się nie stało, to głupstwo.- machnąłem ręką na szatę. -Już dobrze?
Pokiwała głową i usiadła normalnie, opierając ręce na kolanach a dłońmi oplatając sobie głowę. Wzrok wzbiła w podłogę, ale wiedziałem, że widzi zupełnie co innego, niż kamienne kafle. Nie przeszkadzałem jej, tylko podniosłem się i rozejrzałem. Nigdy wcześniej nie byłem w tej części zamku; jeśli chodzi o wieże, to znałem tylko Astronomiczną i tę, w której mieścił się Gryffindor, w dodatku tę drugą tylko ze słyszenia. Ta jednak nie była mi znana: były tu tylko kręte, pnące się w nieokreśloną górę szerokie schody i żadnych okien, bynajmniej z tego, co widziałem po pokonaniu czterech pierwszych stopni.
-Byłaś tu kiedyś?- zapytałem, zastanawiając się, gdzie prowadzą schody, na których staliśmy. Zaskoczyło mnie echo, z jakim odbił się mój głos.
-Nie, ale słyszałam o tej wieży. To chyba Wieża Północna, tutaj odbywają się zajęcia z wróżbiarstwa.
-Aha.- zszedłem na dół. Pansy wstała i przetarła sobie dłońmi twarz. Trochę jeszcze pociągała nosem, ale generalnie widać było, że najgorsze już za nią.
-Uważam, że powinniśmy o tym komuś powiedzieć.- odezwałem się po chwili. Pansy pokiwała głową i dodała lekko drżącym głosem:
Tak, tak, zdecydowanie masz rację. Musimy.
-Tylko komu…? Co możemy powiedzieć… że widzieliśmy krew, słyszeliśmy tajemnicze odgłosy i słyszeliśmy czyjś płacz… a jeszcze przedtem widzieliśmy tam dziwnie zachowującą się tę małą Weasley… kto nam uwierzy?
-Ty też myślisz, że to się łączy?- zniżyła głos do szeptu. -To znaczy, no wiesz… ta Weasley i to, co widzieliśmy i słyszeliśmy dziś?
-Tak, tak myślę.- pokiwałem z namysłem głową. -Zaraz, kiedy my ją widzieliśmy… w niedzielę, prawda? A dziś jest wtorek… minęły dwa dni. To nie jest przypadek, że w ciągu dwóch dni dzieje się tam coś nieprawdopodobnego… to nie może być zwykły zbieg okoliczności… moim zdaniem, trzeba trochę się tym zająć.
-Chyba nie chcesz tam teraz iść??!- przestraszyła się ale szybko ją uspokoiłem:
-Nie, nie oczywiście, że nie chcę tam teraz iść… zastanawiam się tylko, co powinniśmy zrobić… i na kogo możemy liczyć.
-Na pewno na Snape’a.- powiedziała Pansy.
-Tak… i chyba tylko na niego.- zrobiłem w głowie błyskawiczny przegląd nauczycieli i personelu. -Cóż, chyba nie mamy innego wyjścia. Pójdziesz ze mną do niego? Powinien być teraz wolny.
-Dobrze.- zgodziła się. -Ale błagam, nie idźmy przez drugie piętro… nie chcę.
-Dobrze, nie pójdziemy przez drugie piętro. Tak się składa, że jest niezły skrót z siódmego piętra od razu na pierwsze… pod warunkiem, że nie masz nic przeciwko ślizgawce.
-Nie mam już nic przeciwko czemukolwiek, pod warunkiem, że będzie to wiodło z dala od tej przeklętej łazienki.- mruknęła Pansy, a ja krzepiąco objąłem ją ramieniem.
Dzięki mojemu skrótowi już po pięciu minutach byliśmy w lochach (bardzo praktyczny skrót, za obrazem pewnej damulki w ogrodzie, jest tam taka fajna, śliska rura, która umożliwia błyskawiczny zjazd sześć pięter niżej; jeśli się wejdzie do przejścia od strony pierwszego piętra, rura zamienia się w drabinę). Stanęliśmy przed drzwiami do gabinetu Snape’a i porozumieliśmy się wzrokiem. Zastukaliśmy oboje i weszliśmy do środka. Snape wyjątkowo był za biurkiem- sprawdzał jakieś testy. Na nasz widok wskazał nam dwa krzesła i powiedział krótko:
-Proszę, siadajcie.
Usiedliśmy bezszelestnie i nie odzywaliśmy się dopóty, dopóki nie skończył poprawiać ostatniego testu (nie miał ich zbyt wiele na szczęście) i nie podniósł na nas wzroku.
-Słucham, co się stało?
-Chodzi o to, że…- zacząłem ale urwałem, nagle tracąc rezon. Pansy wzięła głęboki oddech i pomogła mi, mówiąc bardzo cicho:
-Coś się dzieje w łazience dla dziewcząt na drugim piętrze.
-To znaczy?- Snape patrzył to na mnie, to na nią.
-To znaczy, że… w niedzielę znaleźliśmy tam nieprzytomną uczennicę, która dziwnie się zachowywała… było tam pełno wody. Dzisiaj usłyszeliśmy czyjś płacz i postanowiliśmy zobaczyć, co się dzieje.
-Płacz i jakieś odgłosy, jakieś szepty, coś takiego… w dodatku…
-…widzieliśmy krew.- dokończyłem za Pansy, która przełknęła ślinę i spuściła głowę. -Cienka smuga krwi… podeszliśmy, ale nie weszliśmy do środka, bo potem usłyszeliśmy jakiś taki odgłos, jakby ktoś przesunął kamienną, ciężką donicę po posadzce… chlupot wody… uciekliśmy.
-Więc widzieliście w niedzielę mnóstwo wody i nieprzytomną uczennicę… a dzisiaj krew i dziwne odgłosy, tak?
-Tak.- potwierdziliśmy zgodnie.
Snape milczał przez chwilę, łącząc koniuszki palców i nie spuszczając z nas wzroku.
-Łazienka na drugim piętrze jest zalana prawie przez cały czas z powodu kaprysów zamieszkałego tam ducha.- wygiął pogardliwie wargi. -Płacz też nie jest czymś wyjątkowym…
-Ale panie profesorze, to nie był płacz Jęczącej Marty, to na pewno nie była ona.- wtrąciła Pansy. -A przedtem ta uczennica naprawdę zachowywała się… jakby dostała pomieszania zmysłów, jakby ją opętał strach. Krzyczała na Dracona, miała dziwny wzrok…
-Nic dziwnego, że krzyczała, skoro jest to łazienka dla uczennic, nie uczniów.
-…ale ona była naprawdę dziwna, nie była sobą! Potem, kiedy ja poszedłem po kogoś z Gryffindoru, ona uciekła Pansy…
-Gryffindoru? Czyli ta uczennica jest z Gryffindoru, tak?
-Tak. To siostra Rona Weasleya, Ginny, czy jakoś tak.
-A więc sprawą powinna zająć się prof. McGonnagall.- Snape odchylił się na oparcie krzesła i prześliznął się wzrokiem po mnie i po Pansy.
-Tam była krew, profesorze.- szepnęła Pansy. -Tam działo się coś złego… coś naprawdę groźnego. Proszę, niech pan coś zrobi.
-Nie odmówiłem wam pomocy, panno Parkinson… ale nie wiem też, czego się pani po mnie spodziewa. Mam postawić warty przy łazience? Kazać woźnemu sprawdzać, czy wchodzący do łazienki nie mają przedmiotów, które mogą zranić? A może zamknąć łazienkę?
-Tak byłoby najlepiej.- mruknęła pod nosem Pansy, ale wychowawca ją usłyszał.
-Panno Parkinson, rozumiem, że to, co pani widziała dzisiaj i dwa dni temu zaniepokoiło panią, ale na razie, bez wyraźnych dowodów, nie wiem, czego pani ode mnie oczekuje.
-Niech pan z nami tam pójdzie, pokażemy panu.- wtrąciłem, patrząc mu w oczy. On wytrzymał moje spojrzenie i wstał.
-Dobrze.- powiedział cicho. -Zaprowadźcie mnie tam.
Pansy siedziała bez ruchu, tylko wargi jej drżały. Położyłem jej dłoń na ramieniu a ona uniosła na mnie wzrok. Zobaczyłem, że jej oczy są szeroko otwarte ze strachu.
-Idź do salonu, Pansy.- szepnąłem. -Ja pójdę z profesorem.
Na to ona wstała i podeszła do nas. Przełknęła ślinę i wykrztusiła:
-Nie… też pójdę.
Byliśmy już o kilka stóp od łazienki. Wszystko wyglądało z pozoru normalnie: po korytarzu chodzili normalnie uczniowie a drzwi były zamknięte. Poczułem lekki niepokój, ale szedłem dalej. Nie mogłem wprawiać Pansy w jeszcze większe przerażeni; i tak ledwo się trzymała, idąc koło mnie, a im bliżej byliśmy u celu, tym wolniej szła.
Profesor zatrzymał się i spojrzał na nas. Pokiwaliśmy głowami a on nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Naszym oczom ukazał się zdumiewający widok. Łazienka była sucha i pusta. Ani śladu wody, ani śladu krwi. W którejś z kabin jak zwykle zawodziła Marta.
44. Pająk, chrzest Nimbusa 2001 i spotkanie oko w oko ze Świętą Trójcą Dodał Malfoy Piątek, 11 Kwietnia, 2008, 13:45
Witajcie! Bardzo dziękuję za komentarze! Parvati Patil, no nie wiem, może kiedyś ^^ Mam nadzieję, że notka Wam się spodoba: nowy wpis także w Myślodsiewni Buziaki!
Marta
***
Na polance za nami stał olbrzymi pająk. Był naprawdę… duży. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak wielkiego i odrażającego… w dodatku miałem wrażenie, że on na nas… no… patrzy… i tak jakoś zaklikał tymi szczypcami, że wszyscy czworo wrzasnęliśmy z przerażenia i na łeb, na szyję, rzuciliśmy się do biegu z powrotem.
Zdążyliśmy wypaść na rozwidlenie, gdy Pansy kwiknęła, pokazując ręką na Filcha. Stał nieopodal i rozmawiał z Hagridem. Gdy tylko nas ujrzał, zaczął krzyczeć i chciał nas gonić, ale nam nagle dodało skrzydeł niemalże i jak ruszyliśmy na przełaj, przez ogród olbrzyma, tak kilka sekund później wdrapaliśmy się już na skarpę i zeskakiwaliśmy na dół, cudem nie łamiąc nóg .
Nie wiem, czy ten pająk tak na nas podziałał, dość, że ledwo stopami dotknęliśmy wału za boiskiem, już pędziliśmy naokoło do wejścia, tak, by Filch nas nie dorwał. Piszę to z dumą, bo udało się nam ! Chyba stary woźny zrezygnował z pogoni, bo kiedy zamykałem dygoczącą ręką drzwi od schowka, nie słyszałem jego kroków.
-Ale to była wyprawa… przez całe życie nie przebiegłem takiego dystansu!- sapnął Goyle, uwalając się na podłodze a Crabbe sprawdził zegarek i burknął:
- Kilkanaście metrów przez niecały kwadrans… Rewelo!
Ja oparłem się o drzwi, próbując złapać oddech, co w ciasnym pomieszczeniu w towarzystwie trojga osób, w tym dwóch całkiem pokaźnych rozmiarów, nie należało do łatwych zadań. Zdaje się, że Pansy wyczytała to na mojej twarzy, bo na siedząco wyjęła różdżkę i machnęła nią w kierunku ścian schowka, mrucząc Engorgio! i już siedzieliśmy w obszernym pokoju (jakieś 160 stóp kwadratowych, czyli po mugolsku 15 m2). Nie odzywaliśmy się do siebie przez jakieś dwie minuty, bo każde z nas musiało się uspokoić. Potem spojrzałem na miotły, leżące pod ścianą i powiedziałem sam do siebie na głos:
-Ciekawe, czy jesteście tego warte!
-To Nimbusy?- zapytała Pansy, a ja kiwnąłem głową, odwijając jedną z nich. Muszę powiedzieć, że to, co wypadło z papieru, przeszło moje oczekiwania. Miotła była… piękna (nie wiem, czy można tak określić miotłę, ale dokładnie tak wyglądała). Wiotka, zgrabna, lekka i elegancka. Witki były równe i jasne, a rączka gładka jak tafla naszego jeziora po największym mrozie. Oglądaliśmy ją z zachwytem, to trzeba przyznać bez bicia. Nawet Pansy, która jest dziewczyną i teoretycznie nie powinna mieć pojęcia ani atencji dla mioteł, była wyraźnie poruszona. Zawołała prosząco:
-Och, proszę cię, przeleć się na niej teraz! Chcę zobaczyć, jak latasz!
-Hm… no dobra.- zgodziłem się dość szybko, bo i mnie, prawdę mówiąc, korciło do wypróbowania Nimbusa. -Ale co zrobimy, jeśli ktoś mnie zobaczy?
-Nie myśl o tym, nikt cię nie zobaczy, a w razie co, jesteś przecież w drużynie, nie?- zauważył Goyle z nieoczekiwaną inteligencją. Kto wie, czy to nie było bardziej zaskakujące od tego przeklętego pajączyska! Chwyciłem rozpakowaną miotłę i wyszliśmy na boisko.
Kiedy spojrzałem w niebo już będąc na boisku, poczułem się fantastycznie i krew zaczęła mi szybciej krążyć w żyłach. Była wymarzona pogoda do lotów… grzechem byłoby z niej nie skorzystać! Wsiadłem na miotłę i wystartowałem w górę a po kilku sekundach mogłem patrzeć w dół na korony drzew. Ależ miałem frajdę! Kołowałem, rozpędzałem się i robiłem takie rzeczy, o których normalnie nie mógłbym pomarzyć! Nimbus słuchał mnie przy każdym ruchu i to było piękne. Słyszałem zachwycone krzyki Pansy i dopingujące wrzaski kolegów. Nie ma to jak lot!
Po kilkunastu minutach wylądowałem na murawie gładko i zwinnie. Pansy podbiegła do mnie i zaczęła wołać z roześmianą buzią:
-Ale to było nieziemskie, Draco! A te spirale i młynki! Fantastycznie! Świetnie ci idzie!
-Dzięki.- uśmiechnąłem się skromnie i zarzuciłem sobie miotłę na ramię. Chciałem jeszcze coś dodać, ale właśnie wtedy usłyszeliśmy dzwonek kończący trzecią godzinę zajęć. Poszliśmy zostawić moją miotłę. Najpierw pomyślałem, że powinienem ja zapakować razem z dwiema pozostałymi, ale potem Pansy podsunęła mi świetny pomysł, mówiąc:
-A po co masz ją chować tutaj? Jesteś szukającym, więc możesz już przechowywać miotły w miotlarni drużyny, prawda?
Miała rację. Oczywiście, nie miałem klucza, ale pomogła mi Alohomora już któryś raz i znaleźliśmy się w pięknym pokoju ze stojakami na miotły. Na każdej z czterech ścian wisiały zdobione ręcznie gobeliny z herbami poszczególnych domów. Każdy stojak opatrzony był nalepką z imieniem i nazwiskiem zawodnika. Trochę byłem pod wrażeniem, więc na lekko miękkich nogach podszedłem do ściany Slytherinu. Wstawiłem miotłę w jedyny pusty stojak, z tabliczką Puceya i w chwili, gdy to zrobiłem, krzyknąłem cicho.
-Co jest?- Pansy odwróciła się i szybko podeszła do mnie. Razem spojrzeliśmy na tabliczkę. Stojący za nią Crabbe przeczytał:
-Draco Malfoy.
-No, no… to chyba trzeba by uczcić, co?- gwizdnął Goyle a ja zaśmiałem się nerwowo. O rany, to było niezłe… ale jak zwykły stojak rozpoznał, że to jest moja miotła?
Nie zastanawiałem się nad tym dłużej, bo Crabbe zawołał cicho i złośliwie:
-Patrzcie, sprzęt Pottera!
-Można by go trochę upiększyć…- stwierdziłem, oglądając ze wszystkich stron miotłę Pottera.
-Też Nimbus, ale taki mniej szlachetny.- skomentowała Pansy. -Co chcesz zrobić?
-Och, nic wielkiego…- puściłem do niej oko.- Tylko jakaś smoła na rączce… albo witki pozlepiane szlamem…
Nie dokończyłem, bo usłyszeliśmy metalowe kliknięcie zamka i drzwi otwarły się ze skrzypieniem a do środka wszedł Oliver Wood, kapitan Gryfonów. Na nasz widok zatrzymał się jak wryty a potem naskoczył na nas podejrzliwie:
-A co wy tu robicie? To nie jest wasza szatnia, a w ogóle to nie macie wstępu jako zwyczajni uczniowie!
-A co, nie można obejrzeć?- zaperzyła się Pansy a ja dorzuciłem drwiąco:
-Tylko podziwiamy… to muzeum.- zatoczyłem ręką krąg ale Wood spojrzał na mnie ostro i warknął:
-Możesz sobie podskakiwać komu chcesz, Malfoy, ale nie mnie. Ja się nie boję twojego ojca. Wyjdźcie stąd albo będę musiał użyć siły.
-Ciekawe, jakbyś sobie poradził z moimi kolegami.- kiwnąłem głową w stronę Crabbe’a i Goyle’a. Naprężyli pokazowo muskuły i spuścili łby. -Ale niech ci będzie… zobaczysz, jak wam dołożymy w powietrzu!
Wyszliśmy z szatni. Zdaje się, że Goyle nie mógł sobie odmówić małej przyjemności i , wychodząc, pociągnął z barku Gryfona. Ten na szczęście miał tyle rozumu, by nie dać się sprowokować i odczekał spokojnie z ponurą twarzą, aż wyjdziemy z budynku.
Kiedy znaleźliśmy się na boisku, uznaliśmy, że czas pomyśleć o przyszłości najbliższej.
-Wiecie, super było to latanie i w ogóle, ale mamy do odbimbania jeszcze jedną lekcję.- zauważyłem. -Możemy nie mieć tyle szczęścia, co przy ucieczce przed Filchem…
-W dodatku nie powiedziane, że to było szczęście.- spostrzegła Pansy. -To, że nas nie gonił, nie świadczy o tym, że dał nam spokój. A co, jeśli poszedł na skargę do dyra albo Snape’a? Leżymy na łopatkach i nie ma zmiłuj, nie wykręcimy się z tego.
-O jeny, Pansy, nie marudź.- mruknął Crabbe. -Snape zawsze nam odpuszczał, poza tym teraz można mu wcisnąć, że Draco miał trening, czy coś.
-Draco, ale ja i wy? Wiadomo, że byliśmy z nim, każdy przeciętny człowiek wpadnie na to, że byliśmy z nim. Można by ściemniać, że musieliśmy mu pomóc, że któreś z nas źle się poczuło itd. ale moim zdaniem musimy mieć mocniejszy pretekst.
-Hej, Malfoy, co ty tu robisz?- ktoś mnie zawołał. Odwróciliśmy się.
-No, pięknie.- mruknąłem pod nosem. -Tylko ich nam tu brakowało.
Ku nam szli Potter, Weasley i Granger, wszyscy troje z naręczem jakichś szat.
-Zbieram winniczki, żeby ci je wrzucić do zupy przy obiedzie.- odparłem, wykrzywiając się. -A ty co, Granger, za praczkę robisz?
-Nie!- odpowiedziała, czerwieniąc się. Weasley warknął na mnie:
-Odczep się od niej!
-No, no… może to taka nowa forma wyrównywania poziomu w naszej szkole?- Pansy wyszła naprzód z założonymi rękoma. -Margines społeczny do roboty a reszta do nauki?
-Ty mała, wredna…!- zawołał Weasley, chcąc się rzucić na Pansy, ale w tym momencie ja ją zasłoniłem, a Weasleya chwyciła za szatę Granger, teraz już czerwona jak piwonia. Szaty położyła lekko na trawie.
Daj spokój, Ron.- powiedziała cicho i także wystąpiła naprzód.
-Taka jesteś mądra, Pansy, bo jesteś z nimi.- powiedziała, unosząc dumnie głowę. -Jeśli już ktoś jest z nas gorszy, to na pewno nie ja! To nie kwestia krwi ale godności i klasy.
-Ale zasunęła kazanie… centaur by się uśmiał!- zarechotał Crabbe.
-Chodźcie, z takimi, jak oni, nie warto rozmawiać, tylko się poniżamy.- poparł Hermionę Potter a ja przewróciłem oczyma.
-Potter, przestań, bo się zarumienię…
-Odezwał się, patrzcie go…! Zgrywus jesteś i tyle, Malfoy!- zawołał Weasley, szarpiąc się cały czas z Potterem. -Gdyby twój ojciec nie był zwykłą szują pełną chciwości i spry… Auuu! Zwariowałeś?!
Dyszałem ciężko. Dobrze, że nie wyrwałem sobie ramienia ze stawu. Zawsze byłem dobry w ciskaniu kamieniami do celu a teraz udało mi się nad podziw dobrze: Weasley oberwał w nos, który zaczął puchnąć w ekspresowym tempie. Granger objęła go ramieniem, szybko szukając różdżki. Wycedziłem, patrząc na nich z góry:
-Ja przynajmniej nie mam się czego wstydzić…
Ale Potter żachnął się:
-Chrzań się, Malfoy!
-Co tu się dzieje?
Za nami stał Wood. Patrzył to na nas, to na Gryfonów.
-No, co jest?- podszedł bliżej.
-Nic, Oliver, mała wymiana zdań.- sapnęła Granger, zmuszając Weasleya do odsłonięcia nosa, by mogła przyłożyć do niego różdżkę i wypowiedzieć jakieś zaklęcie. Na widok poszkodowanego Weasleya Wood zbladł lekko i spojrzał na nas ze złością.
-O, nie, tego stanowczo za wiele, Malfoy! Wszystko powiem opiekunowi!
-Co: „Malfoy”, hę?- rozłożyłem ręce. -Przewrócił się, niezdara i nabił sobie guza, ja nie mam z tym nic wspólnego!
-Nieprawda, rzuciłeś w Rona kamieniem!- wtrącił Potter ale Pansy wyśmiała ją:
-Dobre! Draco kamieniem… a jak to niby udowodnisz?
Granger spojrzała na nią z oburzeniem ale ona tylko uśmiechnęła się z politowaniem. Rzuciłem beztrosko do zaśmiewających się z tyłu chłopaków:
-Idziemy, chłopaki! Tu nie ma nic do roboty, na razie, Gryfoniaki!
-Jeszcze popamiętasz!- ryknął boleśnie Weasley, ale ja nie zaszczyciłem go nawet spojrzeniem. Wróciliśmy beztrosko do szkoły, zapominając o tym, że powinniśmy być na zajęciach, ale w chwili, gdy przekroczyliśmy próg Sali Wejściowej, ujrzała nas Millicenta i szybko do nas podeszła z jeszcze jedną koleżanką.
-Hej, dobrze, że was widzę.- powiedziała. -Wiecie, że nie mamy obrony? McGonnagall nas zwolniła z ostatniej lekcji… a przy okazji, nie macie się co martwić… poczułeś się źle, Draco, prawda? Musiałeś wyjść na powietrze.
Spojrzała na mnie wymownie, ale nie musiała: i tak wiedziałem, co zrobiła i sprawiło to, że poczułem się dziwnie. Wydukałem:
-Co?… Och, tak, tak, racja… czułem się źle, zawroty głowy, ale już jest OK.
-Dobra, chodźcie na wcześniejszy obiad, czy coś, co ja jestem głodny!- jęknął Crabbe, masując sobie żołądek. -Padam z nóg.
-Zaraz przyjdę.- rzuciłem nieuważnie. Pansy zobaczyła Gerdę i podbiegła do niej, by pogadać o czymś. Zostałem sam z Millicentą, która cały czas patrzyła na mnie w taki dziwny sposób. Odchrząknąłem i powiedziałem cicho:
-Dzięki, Milli.
-Och, daj spokój.- odpowiedziała, odwracając wzrok i uśmiechając się uprzejmie. -Każdy by to zrobił… o jej, przepraszam, właśnie sobie przypomniałam, że muszę iść do sowiarni…- złapała się za czoło i wybiegła z Sali. Wiedziałem, że to była blaga, ale co miałem zrobić? Nie potrafiłbym i tak porozmawiać z nią szczerze… poza tym coś czułem, że ona wszystkiego sama się domyśliła. Nie będę wredny i nie ukrywam, że jest mi przykro, że tak ją potraktowałem, ale nie mogło być inaczej.
Sorry, muszę kończyć… widzę Irmę.
43. Nocna wizyta, ostateczne zawieszenie broni i mini- wagary. Dodał Malfoy Wtorek, 08 Kwietnia, 2008, 09:20
Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze! Arweno, zaskakująca jest Twoja interpretacja tytułu... xD ale nie przeczę, że mi się nie podoba ;) Nie chcę już przedłużać, więc po prostu: czytajacie, komentujcie a potem zajrzyjcie do Myślodsiewni Snape'a...^^ a ja tymczasem przygotowuję się psychioznie na "Upiora w Operze"... ;) Miłej lektury!
***
Wtorek, 9:00, Skrzydło Szpitalne
Właśnie zdążyłem schować pamiętnik, zdmuchnąć świecę i przyłożyć głowę do poduszki, gdy usłyszałem ciche stęknięcie klamki. Podniosłem się gwałtownie (cud, że nie zemdlałem ponownie, bo w tym momencie objechałem cały świat dookoła silnie dzwoniącą karuzelą) i nasłuchiwałem. Dźwięki nie dochodziły od strony gabinetu pielęgniarki, lecz od strony drzwi wejściowych. Wpatrzyłem się w nie jak w piękny obraz, wytężając umysł, co kogo może sprowadzać o tak późnej porze i dlaczego ten ktoś nie wchodzi normalnie, tylko się skrada?
Nie odrywałem oczu od klamki, gdy zgięła się do dołu, potem znowu wolno do góry i drzwi uchyliły się ze skrzypnięciem. Usłyszałem czyjeś poirytowane syknięcie i do środka wsunęła się jakaś ciemna postać. Zamrugałem oczyma, bo myślałem, że śnię, ale gdy postać ta weszła w plamę światła księżyca trzy kroki od drzwi, okazało się, że się nie pomyliłem. Nie zdążyłem jednak zareagować, bo wtem otworzyły się drzwi gabinetu pielęgniarki i wyszła zza nich rozespana pani Pomfrey w wałkach na głowie.
-Coś się stało? Zdawało mi się, że słyszałam jakiś hałas.- z trudem stłumiła ziewnięcie a ja odpowiedziałem, trzymając na wodzy nerwy i usilnie nie patrząc na wejście i stojącą za załomem ściany osobę:
-Nie, to ja skrzypnąłem łóżkiem przepraszam, że panią obudziłem.
-Aha. No, dobrze. Na pewno się dobrze czujesz?
-Na pewno. Niech pani śpi spokojnie, ja postaram się nie skrzypieć…
-Dobranoc.
-Yhym, dobranoc.
Pomfrey wsunęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi. Odczekałem, aż usłyszę prawie niedosłyszalny jęk sprężyn jej kanapy i dopiero wtedy odważyłem się spojrzeć na nocnego gościa.
-Co ty tu robisz o tej porze?- zapytałem szeptem, gdy postać zbliżyła się na palcach do mojego łóżka i usiadła bezszelestnie na taborecie koło nocnego stolika.
-Dowiedziałam się, że jesteś w skrzydle szpitalnym… postanowiłam przyjść i sprawdzić, co u ciebie.- odpowiedziała Pansy Parkinson, spuszczając głowę i zagryzając wargi. -Zresztą i tak mamy o północy astronomię.
-No tak, racja.- odpowiedziałem, zaskoczony. Nie mieściło mi się w głowie, że przyszła tu po tym, co zrobiła… nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się zachować, ale jedno było pewne: cieszyłem się, widząc ją znowu blisko siebie. Pytanie brzmiało, czy tę radość ujawnić.
-Draco, wybacz mi.- powiedziała tak cicho, że nie byłem do końca pewien, czy się nie przesłyszałem.
-Słucham?
-Wybaczysz mi? Ja… ja nie rozumiem, co ja wtedy zrobiłam, dlaczego…- łamiąc ręce, patrzyła na mnie tak, że czułem jakąś kulę w gardle. -Nie chciałam, ja po prostu chyba… opętało mnie coś, byłam zła, rozczarowana, że masz przede mną tajemnice, ja się bałam…
-Pansy, uspokój się.- złapałem ją za rękę, widząc łzy na jej policzkach, lśniące w świetle księżyca i słysząc, że zaczyna przechodzić od szeptu do półgłosu. -Usiądź spokojnie, nie płacz. Już dobrze, ja… ja się bardzo cieszę że tu przyszłaś i… i nie gniewam się.
-Nie- e?- miała taką minę, że musiałem stłumić śmiech i rozczulenie, jakie napłynęło do moich żył.
-Nie, Pansy. Było mi przykro, oczywiście… ale przeprosiłaś, żałujesz, masz za swoje… nie gniewam się ani trochę, zapomnijmy o tym, OK.?
-Dziękuję!- szepnęła i nagłym ruchem rzuciła się na łóżko i objęła mnie. Zabrakło mi tchu, ale raczej nie z przyczyn fizycznych…
-Naprawdę… dzięki.- uśmiechnęła się, siadając z powrotem na taborecie i oglądając się na drzwi od gabinetu. Na szczęście, pani Pomfrey chyba twardo spała.
-Naprawdę, nie ma o czym mówić, w końcu ja… ja mogłem ci powiedzieć o Amandzie, mogłem, ale… nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłem.- mówiłem lekko i czując, że spadł mi jakiś ciężar z serca. Zadziwiająco błogie uczucie! -Ona jest córką ministra, poznałem ją latem na oficjalnym przyjęciu i można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Po raz pierwszy do mnie napisała. Podobno ma być wymiana z Durmstrangiem, wiesz coś o tym?
-Nie… żartujesz! Wymiana z Durmstrangiem?
-Tak. Coś na zasadzie ich wizyty u nas, nie wiem dokładnie, ale już napisałem do ojca. Fajnie by było tam pojechać, co?
-No pewnie.- Pansy rozmarzyła się. -Zawsze chciałam pojechać na trochę do Durmstrangu, to byłaby niezła frajda!
-Podobno Durmstrang ma przyjechać też do nas, tzn. uczniowie. Chyba chcą to zrobić w grudniu.
-Chciałabym, żeby twój ojciec już ci odpisał.- westchnęła. W odpowiedzi tylko uśmiechnąłem się. Zapadła chwila milczenia.
-Myślałam, że Snape będzie wściekły za to, że nas złapali, no wiesz…- zaczęła nagle Pansy. Wydawało mi się, że potrzebowała takiego usprawiedliwienia się, więc pozwoliłem jej mówić. - ale kiedy Sprout nas przyprowadziła, Snape powiedział, że Flint jako starszy uczeń miał prawo zabrać młodszą uczennicę ze sobą do Hogsmeade i jakoś tak to się skończyło, że dyrektor nie interweniował. Jestem wściekła na siebie i na Marcusa… jak ja mogłam się na to zgodzić? Przez nas dom stracił punkty!
-Tylko dwadzieścia, i tak jesteśmy najlepsi, nie przejmuj się.- pocieszyłem ją.
-No tak, ale wiesz.- mruknęła.
-Ostry dostałaś szlaban?- zainteresowałem się a ona wykrzywiła kącik ust.
-No wiesz, nie narzekam, ale mogłoby być fajniej… mam umyć wszystkie szyby w siódmej cieplarni, tej, gdzie zajęcia mają tylko owutemowcy.
-Może pójdę z tobą i ci pomogę? -zaproponowałem, sam nie wiem dlaczego ale Pansy pokręciła głową.
-Dzięki, Draco, ale Sprout zapowiedziała, że mnie przypilnuje. Ona będzie miała wtedy zajęcia w cieplarni naprzeciwko, więc będzie mnie widziała… dam radę sama, ale doceniam, że chciałeś mi pomóc… zwłaszcza po tym, jak cię potraktowałam.
-Spoko.- uśmiechnąłem się z zakłopotaniem a potem omal nie podskoczyłem z przestrachu, gdy zegar na wieży wybił północ. Pansy wstała spokojnie, zupełnie jakby nie była spóźniona na zajęcia i wzięła swoją torbę, którą wcześniej położyła na ziemi.
-Idź już.- pogoniłem ją ale ona roześmiała się cicho, pokręciła głową, pomachała mi ręką i wyszła cicho. Po chwili drzwi zamknęły się za nią a ja położyłem głowę na poduszce, uśmiechając się pod nosem. No i kto mi tu powie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło??
O jej, muszę kończyć, pani Pomfrey idzie z ostatnią porcją eliksiru wiggenowego i jestem wolny! Szkoda tylko, że wiąże się z tym pójście na lekcje…
11:47
Siedzimy sobie teraz w Wielkiej Salki na lunchu i obmyślamy plan ucieczki z transmutacji. O ile jako rekonwalescent jestem traktowany ulgowo na eliksirach, o tyle nie spodziewam się takiej łaskawości po szanownej prof. McGonnagall, co jest kolejnym argumentem za zwianiem z tej nieprzyjemnej lekcji. Pansy zapowiedziała, że może iść ze mną… czyli razem będą 4 osoby (Crabbe i Goyle przywykli uważać, że mam zawsze rację)…
12:06
To jest bardzo zastanawiające, ale chyba nam się udało… aktualnie siedzimy w komórce na miotły pod Wielkimi Schodami… wszyscy z naszej klasy już poszli… chyba możemy iść.
12:13
Crabbe właśnie zaproponował, żebym im pokazał nasze miotły. W sumie to nie jest taki całkiem zły pomysł…
12:34, Miotlarnia
O rany, ale się zmęczyłem… nie sądziłem, że ten dystans od drzwi zamku do boiska może być tak wyczerpujący… a wszystko dlatego, że w ostatniej chwili, gdy już stanęliśmy na podeście schodów, zaciągając się świeżym, pachnącym jesiennie powietrzem, Pansy walnęła mnie za ramię i syknęła:
-Filch grabi liście!
-O, nie!- jęknąłem, ale nie było czasu na marudzenie: trzeba było się błyskawicznie ukryć i obmyślić nowy plan. Rzeczywiście, woźny z niechęcią atakował grabiami barwne liście, które opadły z drzew rosnących niedaleko wejścia na boisko.
Szybko wsunęliśmy się za jeden z elegancko przyciętych krzewów, który rósł przy schodach; Crabbe i Goyle musieli wcisnąć się za dwa inne.
-No i co teraz?- mówiłem na wszelki wypadek szeptem, zerkając na woźnego. -Nie tylko Filch może nas złapać, ale co gorsza, okno klasy od transmutacji wychodzi na błonia!
-Że też wcześniej nie przyszło nam to do głowy! Nie możemy wrócić do zamku, ktoś nas tam może zdybać, już sama nie wiem, gdzie jest bardziej niebezpiecznie!
Zamilkłem na chwilę a potem zawołałem szeptem:
-Ale jest sposób na dostanie się na boisko…! Musimy tylko przejść przez ogród Hagrida i tam, kiedy zejdziemy ze skarpy, znajdziemy się z tyłu boiska.
-Zwariowałeś?- zapytali z zainteresowaniem Pansy i Crabbe.
-Nie!- odpowiedziałem.
-Przecież nigdy nie byliśmy w ogródku tego olbrzyma, poza tym on jest z drugiej strony błoni!
-A jak inaczej chcecie ominąć Filcha? Jeśli nas zobaczy, to już po nas, nawet, jeśli teraz mu zwiejemy! Ja też nigdy nie byłem w ogródku tego całego Hagrida, ale słyszałem, jak ktoś o tym mówił, nie wiem, czy nie Weasley… oni tam często chodzą, coś wspominali o bliskości boiska.
-A o przejściu na nie też? Oj, Draco, żeby z tego nie było tylko więcej kłopotów…
-No, to wybaczcie, ale chyba…- urwałem bo nagle zobaczyłem, że Filch z sądną miną grabi teraz na ścieżce o piętnaście stóp od nas, pozostawiając liście przy boisku. Koło niego kręciła się ta cała Pani Norris, czy jak jej tam. Patrzyliśmy na nich z rosnącą paniką, bo teraz byliśmy naprawdę w potrzasku.
-Wiejemy!- rzuciłem i zerwałem się zza krzaka, a moi kumple też. Pansy nagłym ruchem wzięła leżący na ziemi kamień i z całej siły cisnęła nim w kierunku boiska. Norris miauknęła i skoczyła w tym kierunku, a Filch oderwał się od grabi. Nawet tu usłyszeliśmy, jak mruczy:
-Co jest, kochanie? Widziałaś tam kogoś?
Nie czekaliśmy ani chwili dłużej. Wystrzeliliśmy zza krzaków i rzuciliśmy się w prawo. Zdążyliśmy wpaść na ścieżkę, gdy Filch odwrócił się i usłyszeliśmy jego wrzask:
-Małe nicponie, a dokąd to??!
-Rozdzielmy się!- pisnęła Pansy a my szybko to wykonaliśmy: Pansy czmychnęła w prawo, Crabbe i Goyle zgodnie ruszyli w lewo i tylko ja zostałem na prostej. Miałem równo cztery sekundy na podjęcie decyzji, bo Filch jeszcze nie dobiegł, ale już słyszałem jego ciężki oddech. Spojrzałem w kierunku rozłożystej, rosochatej wierzby, która rosła o dwa metry przede mną i runąłem w jej kierunku. Zdążyłem oprzeć się na pniu za nią, gdy usłyszałem, że Filch wbiegł na ścieżkę (żwir chrzęścił pod jego butami… niezły ze mnie detektyw, nie? ). Czekałem, starając się wstrzymać oddech i uciszyć walenie serca. Nasłuchiwałem tak, że bolały mnie uszy. Po chwili Filch prychnął i zawołał złowróżbnie:
-Teraz wam się udało, ale już ja was kiedyś dopadnę!
Potem usłyszałem kolejny chrzęst żwiru i już miałem wychynąć z mej kryjówki, gdy coś mnie tknęło i postanowiłem chwilę odczekać. Jak się potem okazało, dobrze zrobiłem, bo zdaje się, że któreś z moich przyjaciół to zrobiło, bo usłyszałem zduszony jęk i triumfalny chichot Filcha:
-Tu jesteś! Uważaj, jak cię złapię…!
Nagłym ruchem wyskoczyłem zza mojego drzewa i, machając rękoma jak wiatrak, ryknąłem:
-Panie Filch, ktoś powiesił pańskiego kota za ogon na tamtym drzewie!
Filch spojrzał na mnie zdezorientowany i odwrócił głowę na chwilę, a ja sprytnie to wykorzystałem i machnąłem ręką na Pansy, Crabbe’a oraz Goyle’a, którzy wystawili głowy zza krzaków. Rzuciliśmy się do ucieczki, tym razem wszyscy naprzód. Gonił nas wściekły Filch, grożąc nam i dysząc ciężko ale nie zatrzymywaliśmy się. Nie mieliśmy pojęcia, dokąd biegniemy i co napotkamy po drodze, lecz los nam chyba sprzyjał: dotarliśmy do zakrętu i urwiska, od którego odchodziły dwie drogi: jedna w lewo, wiodąca do widocznej za gajem chaty Hagrida, a druga w prawo, gdzieś między wysokie choinki. Wybraliśmy jednomyślnie tę w prawo i nim Filch wypadł zza zakrętu, my już pędziliśmy co tchu między drzewami wybraną ścieżką. Dopiero po kilku sekundach, kiedy już nie widzieliśmy rozwidlenia i zrobiło się ciemniej, uświadomiłem sobie, gdzie jesteśmy. Ta nagła świadomość poraziła mnie tak bardzo, że zatrzymałem się jak wryty i odwróciłem, przez co rozpędzeni chłopacy wpadli na mnie, zwalając mnie z nóg. Upadłem na moje cztery litery kawałek dalej, klnąc w duchu.
-Nie możecie bardziej uważać?- syknąłem ze złością, podnosząc się i otrzepując.
-To się nie… za… trzymuj tak… gwałtownie!- sapnęli, również stając. Pansy oparła dłonie o kolana i spojrzała na mnie a potem w głąb Zakazanego Lasu za mną i jej oczy rozszerzyły się ze strachu.