23.W jaki sposób smok Hagrida poprawił mi dwukrotnie humor? Dodał Malfoy Środa, 05 Września, 2007, 06:00
Witajcie we wrześniu Z całego serca życze Wam udanego roku szkolnego, a dla tych, których w czerwcu 2008 r. tak jak mnie czeka egzamin maturalny, życzę szczególnego powodzenia i cierpliwości jak zwykle dziekuję Wszystkim za komentarze. Zapraszam do lektury a także do Myślodsiewni Mistrza Eliksirów i, również gorąco, do mojego prywatnego opowiadania, którego adres internetowy znajduje się poniżej. http://www.mysteriousff.mylog.pl
***
Za referat o eliksirach halucynogennych otrzymałem Pbardzo mnie to cieszy, zwłaszcza, że Potter dostał naciągnięte Z, a Weasley Z z plusem. Oczywiście, Granger dostała W, bo jakżeby ona mogła dostać coś innego, nieważne, że jest szlamą. Dlatego tak bardzo mnie wkurza, że jest o wiele lepsza od czarodziejów czystej krwi ale po prostu nie da się mieć takich ocen, jak ona- mama i ojciec mobilizowali mnie do nauki, stawiając mi za haniebny wzór, że dziewczyna, która do jedenastego roku życia nie miała pojęcia o magii, teraz nie tylko ma o niej bardzo duże pojęcie ale i najlepiej zdaje wszystkie egzaminy i pisze wszystkie referaty. Nic na to nie poradzę, że jestem od niej gorszy- nienawidzę biblioteki i nie mógłbym z tego powodu siedzieć w niej od świtu do zmierzchu, tak jak robi to Granger, ani nie mógłbym czytać tylu książek z taką prędkością, bo nie wszystkie mnie interesują, o ile nie dotyczą czarnej magii i jeszcze paru innych tematów. Najwyraźniej jednak moi rodzice nie rozumieją tego tak dobrze jak ja;-/no ale w końcu nie znają tej szlamy tak dobrze jak ja i nie mają z nią tyle do czynienia.
Mniejsza o nią, ostatnio wszystkie pisemne prace domowe staram się zaliczać pozytywnie i nawet na praktycznych ćwiczeniach z transmutacji poszło mi ostatnio całkiem znośnie. Bywam też teraz częściej w bibliotece ale wyłącznie ze względu na to, bym mógł w spokoju pogadać z Pansy. Crabbe i Goyle mają mi to za złe, że włóczę się ostatnio więcej z nią, ale kiedy próbowałem przybliżyć im sprawę korytarza, pogubili się już po pięciu minutach. Oni po prostu nie grzeszą tym minimum inteligencji, które jest potrzebne do rozwikłania zagadki korytarza na trzecim piętrze, chociaż ostatnie donosy trochę mnie przerosły i Pansy najwyraźniej też, szczególnie nasza hipoteza o tajemniczym c z y m ś z Gringotta, które zostało ukryte z niewiadomych powodów przez dyrektora w jednym ze szkolnych korytarzy.
Na szczęście, w końcu nadeszły święta Bożego Narodzenia. Przyznam, że świąteczny wystrój zamku robił naprawdę fajny klimat, zwłaszcza gdy za oknem walił śnieg a wiatr wył w kominkach. Już przez tydzień poprzedzający Boże Narodzenie miałem doskonały humor, nawet udało mi się doprowadzić Gryffindor do straty 5 punktów za bójkę Weasleya a potem były już ferie. Święta spędziłem w domu, było całkiem OK, dostałem trochę galeonów od rodziny, poza tym rozmawialiśmy więcej niż zwykle o szkole, bo mama była naprawdę bardzo zadowolona z moich ocen i chwaliła mnie co i rusz, ale ojciec mitygował ją, mówiąc, że przewróci mi głowie tuż przed samymi egzaminami. Mimo to, któregoś wieczoru powiedział mi, że jest naprawdę dumny ze mnie, a to, prawdę mówiąc, znaczyło dla mnie więcej niż wszystkie pochwały matki razem wzięte.
Kiedy wróciłem do szkoły po feriach, miałem głowę pełną nowych pomysłów dotyczących trzeciego piętra ale nigdzie nie mogłem znaleźć Pansy, żeby się nimi z nią podzielić. W końcu ktoś powiedział mi, że poszła do biblioteki więc poszedłem tam. Faktycznie, znalazłem ją między półkami.
- Cześć, Pansy. Co tu robisz?- powiedziałem, podchodząc do niej od tyłu i spoglądając na regał, który ją zainteresował.- Co…? Wróżbiarstwo w starożytności…? Po co…- zacząłem, ale zaraz trzepnęła mnie w rękę i szepnęła, przesuwając trzy tomy senników w zmurszałej, kredowobiałej oprawie na bok.
- Nie drzyj się tak i spójrz tu.- pokazała mi dłonią kwadratową przerwę, która się utworzyła i przez którą miałem widok na…
- Potter, Weasley i Granger…pierwszy dzień po feriach…-uśmiechnęła się z satysfakcją Pansy i odsunęła się lekko, bym mógł mieć lepszy widok. –Posłuchaj tylko o czym mówią, bo ja mam niejasne wrażenie, że o smokach.
- Dobra.- zgodziłem się i wytężyłem słuch. Rozmawiali dość cicho, ale siedzieli na tyle blisko regału, że słyszałem ich całkiem dobrze.
- Ron, posłuchaj, pokaż to…powinieneś iść do pani Pomfrey, ta ręka wygląda coraz gorzej…
- Hermiono, zrozum, że nie mogę, bo ona zaraz mnie zapyta…
- Powiesz jej, że ugryzło cię coś innego, a nie Norbert…
- Harry, ciszej, jeszcze ktoś usłyszy…
- Ale ona zna się na ranach…pozna, że to …że smok…
- Poczekaj, znajdę ci coś o takich ranach, czytałam gdzieś, że ślady po ukąszeniach smoków są bardzo podobne…-głos szlamy zbliżał się coraz bardziej więc błyskawicznie odskoczyłem od regału i ukryłem się za następnym, udając, że bardzo interesują mnie stare encyklopedie dotyczące historii magicznej fotografii (Uśmiech czyli jak robić i wywoływać magiczne zdjęcia w dwie sekundy), a Pansy stanęła obok. Szlama minęła naszą kryjówkę, nawet nie zwracając na nas uwagi, bo dział o smokach mieścił się blisko Ksiąg Zakazanych a tam kręciło się niewielu uczniów. Odetchnąwszy spokojnie, oparłem się plecami o regał i spojrzałem na Pansy. Na jej twarzy malował się złośliwy uśmiech. Bez słowa odwróciłem się i ruszyłem pewnie w kierunku stołu Gryfonów, rzucając do Pansy przez ramię:
- Zaczekaj tu na mnie.
Kiedy mijałem stół Pottera i jego przyjaciela (szlama ciągle szperała w książkach), „niechcący” strąciłem podręcznik do zaklęć.
- Och, taki mi przykro…najmocniej przepraszam…-uśmiechnąłem się złośliwie i schyliłem się po książkę, ale Weasley zerwał się i burknął, chowając jedną dłoń za sobą:
- Odwal się, Malfoy, wiem, że zrobiłeś to celowo…idź sobie stąd.
- Serio, no co ty powiesz?- pokręciłem głową z rozbawieniem, ale wstał teraz także i Potter. Patrzał na mnie z niechęcią.
- Daj nam spokój, zmiataj do swoich kumpli.- rzucił cierpko a Weasley podniósł książkę, tyle że musiał wspomóc się drugą ręką, bo tak się złożyło, że zrzucona przeze mnie książka była naprawdę gruba i ważyła sporo. Chcąc nie chcąc, niezgrabnie ją chwytając, pokazał dłoń, która była wielkości dwóch pięści Crabbe’a i w dodatku cała w nienaturalnym, zielonym kolorze. Mimowolnie wzdrygnąłem się, ale on błyskawicznie schował dłoń, czerwieniąc się, i burknął, odwracając się do mnie bokiem:
- No, co ci jest, Malfoy? Wynoś się, zrobiłeś swoje!
- Chyba coś ci się stało w rękę, Weasley…powinieneś chyba iść do skrzydła szpitalnego, co nie? – rzuciłem na pół z obrzydzeniem, na pół z drwiną ale w tej chwili nadeszła Granger i zatrzymała się jak wryta na mój widok.
- Malfoy, co ty tu robisz?- zdziwiła się, natychmiast zatrzaskując księgę i chowając ją za plecami.
- Właśnie miałem sobie iść…a ty lepiej byś zrobiła, gdybyś w końcu zafundowała sobie grzebień zamiast tyle czytać…- syknąłem i , wyminąwszy ją, poszedłem w stronę wyjścia. Prawdę mówiąc, dłoń Weasleya przyprawiała mnie o mdłości więc z ulgą dopadłem Pansy za naszym regałem i pociągnąłem ją do wyjścia. Na korytarzu było chłodniej i to mnie otrzeźwiło.
- Co jest, widziałam, że zrzuciłeś książkę, ale nie wiem, co mówiłeś…?- zagaiła, kiedy już byliśmy bezpieczni z dala od uczniów.
- Chciałem im dopiec no i traf chciał, że książka Weasleya była taka wielka, że musiał ją podnieść obiema rękami. Ta jego dłoń wygląda potwornie…jeszcze w życiu nie widziałem czegoś tak ohydnego.
- Więc naprawdę ugryzł go ten smok Hagrida?- zainteresowała się. –Pamiętam, że kiedyś koleżanka mi opowiadała o ugryzieniu smoka, którego doświadczył jej kuzyn…mówiła, że to było najstraszniejsze co kiedykolwiek widziała: jego noga powiększyła się co najmniej pięciokrotnie i cała zzieleniała, posiniała, w dodatku ten obrzęk był bardzo bolesny, Frank nie chciał nawet, żeby lekarz go dotknął…
- Wystarczy.- uciąłem krótko. –Tak, na to wygląda, że ten smok ma już w sobie sporo jadu…wyglądał tak jak ten kuzyn. Wiesz co, nie chcę o tym mówić, to było lekko…niestrawne.- machnąłem ręką i skierowałem się do lochów.
Po południu zauważyliśmy na obiedzie, że Weasleya nie było. Nie dziwiłem się :z taką dłonią wzbudziłby podejrzenia od razu, nawet nie dałoby się ukryć tej opuchlizny ale to podsunęło mi pomysł. Crabbe i Goyle byli zachwyceni tym, że mamy coś na Weasleya a ja postanowiłem to wykorzystać więc zaraz po obiedzie przykazałem im pilnować Granger i Pottera, żeby nie szwendali się w pobliżu a sam udałem się na siódme piętro, do skrzydła szpitalnego. Pomfrey co prawda nie chciała mnie wpuścić, ale kiedy powiedziałem jej, że chcę pożyczyć od Weasleya książkę, pozwoliła mi wejść. Nie był zachwycony moimi odwiedzinami, zwłaszcza, że powiedziałem mu, iż wiem, co go ugryzło i że w każdej chwili mogę powiedzieć o tym któremuś z nauczycieli, nie wspominając o dyrektorze. Oczywiście miałem świetną zabawę ale nie naigrawałem się z niego długo, bo Pomfrey przyszła po pięciu minutach, żeby dać mu leki i kazała mi iść. Żeby nie podpaść, wziąłem od Weasleya książkę i wyszedłem, w znakomitym humorze. Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że mój nastrój może się jeszcze polepszyć, ale okazało się, że to bardzo możliwe. Kiedy po powrocie do salonu otworzyłem książkę, wypadła z niej we czworo złożona kartka, która okazała się być listem od brata Weasleya, który zajmuje się w Rumunii smokami i obiecał, że jego przyjaciele o północy zabiorą smoka z Wieży Astronomicznej. W momencie , gdy to przeczytałem, uśmiechnąłem się szeroko i pokazałem kartkę kolejno Crabbe’owi, Goyle’owi i Pansy a potem wszyscy czworo uśmiechnęliśmy się z ogromną satysfakcją...
22. Rozważania na temat tajemnicy Zakazanego Korytarza i trochę o smokach... Dodał Malfoy Środa, 15 Sierpnia, 2007, 06:00
Witam! Zapraszam do 22. wpisu z pamiętnika Dracona Malfoya. Mam nadzieję, że Wam się spodoba: zapraszam także do przeczytania i skomentowania notki w Myślodsiewni Secerusa oraz na moim nowym blogu. Co do Twojego pytania, Zielu, komentarze znikły, bo notka była dodana pomyłkowo w złym dziale. Aby dodac ja poprawnie, musiałam usunąć ją z Myślodsiewni razem z komentarzami-jak zwykle.
~~~~
Robi się coraz zimniej, liście lecą z drzew w parku tak gęsto, że Filch, miast wystawać pod zakazanym korytarzem musi przynajmniej kilka godzin dziennie zamiatać i unicestwiać je, byśmy nie utonęli w morzu czerwieniejącego listowia. Zbliża się połowa listopada zresztą .
Mamy strasznie dużo nauki L ale jakoś daję radę. Nie przepadam specjalnie za biblioteką ze względu na tą Sępopodobną bibliotekarkę ale Pansy zmusiła mnie ostatnio, żebym spędził tam z nią przeszło trzy godziny (z Pansy , nie tą…) bo musieliśmy oboje odwalić referaty na eliksiry no i pogadać spokojnie o emocjach ostatnich dni. Aż trudno uwierzyć, ale od spotkania Pansy z Flintem minął prawie okrąglutki tydzień a do tej pory nie mieliśmy czasu by o tym pogadać na spokojnie, dlatego też zgodziłem się łaskawie na wizytę w bibliotece.
Pansy poszła załatwiać jakieś książki od Pince (ja tam i tak podpierałem się podstawami, bo z eliksirów i tak będę miał P, tak mi wychodzi z ocen a tak poza tym, to gdybym dostał coś niższego, Snape i ojciec zatorturowaliby mnie a śmierć ) a ja wyruszyłem na poszukiwanie wolnego stolika. Zdobyłem go w miarę szybko, wyganiając jakichś pierwszaków i strasząc ich, że jeśli nie znikną mi z oczu w ciągu najbliższej sekundy, to wrzucę im do toreb trochę marynowanych odchodów szczura……także kiedy Pansy nadeszła, dźwigając ze trzy tomy, miała już miejsce, żeby je zrzucić. Zerknąłem na nią znad pergaminu, który rozkładałem i powiedziałem potępieńczo:
-Wyglądałaś jak bez mała Święta Granger z tymi tomami…po co ci to? Wiesz, ile jest o eliksirach halucynogennych w Księdze najpotężniejszych mikstur Nowej Ery?
-Zamknij się, dobrze?- poprosiła przejmie, siadając z ulgą na krześle i ocierając czoło. –To o psach i smokach…różne niebezpieczne zwierzątka, rozumiesz?
-Rozumiem…ale nie kapuję, o co ci chodzi z psem…przecież ani go nie widziałaś, ani nie wiesz, po co tam jest a jak niby ma nam pomóc jakaś encyklopedia w dowiedzeniu się czegoś więcej o tej tajemniczej sprawie? No i nie zapominaj, że miałaś opowiedzieć mi o tym, co powiedział ci Flint.
-Och, dobrze. Powiedziałam mu, co już wiemy: że korytarz jest na tyle niebezpieczny, że zlikwidowano sąsiadujące z drzwiami wejście do Galerii Portretów z Izby Pamięci i że nawet duchy boją się tam zapuszczać a w środku jest jakiś groźny pies. Ten kumpel Marcusa ani sam Marcus nie znaleźli nic na nieprzenikalność ani nic i też nie wiedzą, jak się tam dostać, bo zaklęcie pieczętujące drzwi musi być bardzo solidne, ale ten kumpel…
-Może powiedz, jak mu na imię, bo będzie wygodniej.- wtrąciłem.
-Howard…no i Howard uważa, iż bardzo możliwe, że to jest to samo zaklęcie, którym nauczyciele pieczętują swoje gabinety, podobno jest bardzo silne i trudne do złamania dla ucznia w naszym wieku, przerabiał to na zaklęciach, Flitwickowi kiedyś się wyrwało, że ich siła jest równa połowie klątwy.
-No dobra, a czy oni znają to zaklęcie?
-Nie, oczywiście, że nie ale to nie jest takie trudne wg nich; łamacze uroków potrafią sobie z tym poradzić w sekundę tyle że żadnego nie znamy…oni wpadli na coś jeszcze innego. Uważają, że skoro zamknięto wyjście z Galerii, które było blisko korytarza, to wyłącznie ze względu na psa, który musi być naprawdę wielki. Pewnie bali się, żeby nie wywalił ściany, jak się będzie miotał czy coś w tym stylu…-wzruszyła ramionami.- Howard myśli, że może warto poszukać hodowli takich olbrzymich psów, ten na pewno jest stróżujący i to nie tylko pilnuje, aby nikt niepożądany tam nie wlazł ale także tego czegoś, co jest tam ukryte.
-Co? Powtórz raz jeszcze, bo pogubiłem się.- przeciąłem dłonią powietrze, bo zakręciło mi się w głowie od natłoku informacji- jednocześnie przepisywałem spory ustęp z Księgi najpotężniejszych mikstur Nowej Ery i pomyliłem się. Pansy odetchnęła głęboko i powiedziała dość poważnie, jak na nią:
-To oznacza Draco, że ten pies pilnuje czegoś, co jest tam ukryte…a nie sądzę, by było to za nim, korytarz jest za mały na to, a poza tym, skoro w obawie przed psem usunięto wejście to co dopiero jakąkolwiek szafkę czy coś takiego, w której mogłoby być to coś ukryte. Howard podejrzewa, że w podłodze jest klapa a pod nią schowek.
Poczułem się z lekka odurzony tą informacją. Nie no, spodziewaliśmy się przecież, że pies pilnuje czegoś ale jakoś ta klapa i to wszystko trochę mnie zaskoczyło.
-Howard powiedział ci to wszystko?- spytałem podejrzliwie i przerywając pisanie.
-Taa…to znaczy, myślał przy mnie na gorąco…ja mu podpowiadałam a on każdy mój pomysł brał za dobrą monetę no i masz taką hipotezę.
Pansy siedziała niby spokojnie ale coś w jej oczach sprawiło, że spytałem znowu, tym razem patrząc coraz podejrzliwiej i z rozbawieniem:
-On ci się podoba?
-Coś ty!- żachnęła się, ale pokręciła się na krześle. –To kompletny bałwan, myśli, że jak ma dwa metry wzrostu, czarne kłaki i opaleniznę śródziemnomorską plus znane nazwisko, to wszystkie na niego lecą…ale nie przeczę, że jest interesujący. Poza tym, to intelektualista.
-Intelektualista.- powtórzyłem drwiąco, ale zaraz dałem jej spokój bo mijał nas Potter ze swoją świtą i chciałem im powiedzieć coś do słuchu:
-Hej, Potter…wszystko wiem o t y m!- mówiąc cicho do niego, uśmiechnąłem się złośliwie, ale on tylko spojrzał na mnie ze złością a zamiast niego to Granger mi dopiekła, mówiąc oschle:
-Spadaj, Malfoy, lepiej zajmij się poszukaniem wyjścia …tak dawno cię tu nie było, że jeszcze zapomnisz drogi do niego.
-Myślę, że będzie z tym mały kłopot: wystarczy iść w przeciwną stronę do tej, w której będzie śmierdzieć szlamem na kilometr.- odciąłem się chłodno na co Pansy wybuchła cicho śmiechem. Gryfoni zatrzęśli się z wściekłości, Weasley już-już chciał się na mnie rzucić, ale jak zwykle powstrzymali go „przyjaciele”, mówiąc:
-Zostaw go, niech sobie gada…nie będziesz się chyba zniżał do jego poziomu?
Odeszli szybko, oglądając się na mnie i ciskając z oczu błyskawice. Zawołałem za nimi, gdy wchodzili między półki, odkurzane właśnie przez Pince:
-Lepiej zniżać się do mojego niż do waszego, bo od was nie można już być gorszym!
-To było niezłe!- Pansy wybuchła śmiechem na całego, wertując wolno Najgroźniejsze kazusy w świecie magizoologii -Zakład, że tak naprawdę są przerażeni, że wydasz Hagrida…inaczej już powinieneś mieć rozwalony nos
-Nie zrobiliby nic, w pobliżu jest facetka…a co do Hagrida: poczekamy i zobaczymy, aż ten smok spali mu chałupę a potem szkołę.- powiedziałem mściwie, a potem wróciłem do pisania, bo rozluźniłem się już na tyle, by móc podzielić uwagę. Pisząc szybko, zainteresowałem się: – A konkretnie czego szukasz w tych Kazusach?
-Regulacji przepisów o smokach oraz o możliwościach małego smoczyska.- odparła natychmiast, czytając z uwagą jedną z pożółkłych stron.- Myślałam o wysłaniu anonimu do dyrektora, w którym zawiadamialibyśmy, że wiemy, iż jeden z pracowników przetrzymuje smoka…wyobrażasz sobie, co by była za afera?
-Wiesz jak to jest, zaraz zażądaliby dowodów a my nic nie mamy, jeszcze by mi wmówili, że mam halucynacje.- rzuciłem z powątpiewaniem i żalem, bo sama idea była fajna. -Poza tym, nie mogę się ujawnić.
-Moja mama mówi, że ze stu podejrzeń nigdy nie złoży się jednego dowodu…ale przecież dowody można skombinować.- uśmiechnęła się w taki sposób, że od razu było wiadomo, co się święci
-Nie wiedziałem, że masz taką żyłkę do knucia.- rzuciłem z uśmieszkiem.- Co ci chodzi po głowie, Pansy?
Pansy zamknęła książkę i w zapale przysunęła się bliżej mnie. Powiedziała z entuzjazmem:
-W lochach Snape trzyma wiele składników, na pewno ma smoczą krew, wiesz przecież, jaką ma wartość dla czarodziejów… no i gdybyś np. ty rozwalił sobie rękę i obsmarował dokoła rany krwią smoka, a potem poleciał na skargę, poskutkowałoby od razu, rozumiesz: nielegalnie przechowywany w szkole smok atakuje jednego z uczniów. Pal licho, że nabawiłbyś się zakażenia, bo nie wiadomo, co to za potwora, ale dla takiej sprawy! No chyba że naprawdę ci to nie odpowiada, można zrobić zdjęcia, też nieźle.
-Pansy, to się nie uda, to jest zdjęcia może i tak…ale co do krwi… przecież gdybym nawet rozciął sobie ramię i obsmarował je smoczą krwią, Hagrid zaprzeczy, że byłem w jego chacie przy tym całym smoku bo założę się, że samego go nie zostawia więc automatycznie już byłbym podważony.
-Kiedyś przecież musi wyjść ze swojej chatki chociażby za potrzebą.- zauważyła błyskotliwie a ja parsknąłem śmiechem i znowu poplamiłem pergamin.
-Możesz przestać mnie rozśmieszać? Właśnie zrobiłem kleksa po raz czwarty.- syknąłem z udaną złością i wyjąłem różdżkę, by odczyścić pracę.- I weź się lepiej za swój referat, bo jak na razie jesteś w tyle o pół rolki.
-Ja przynajmniej nie zrzynam żywcem z książki.- zganiła mnie.- Wiesz, że Snape jest wymagający i ceni wkład własny.
-A czy ja spisuję słowo w słowo? Ja tylko…ekhem…cytuję.- wyjaśniłem, patrząc na rolkę z perspektywy. –Tu jest więcej mojego wkładu niż zerżniętych ustępów, wierz mi.
-Ja ci wierzę ale wątpię, czy Snape to przyjmie na P.- zaśmiała się krótko i wyjęła podręcznik.- Dobra, przemyśl tylko moją propozycję a ja postaram się dogonić ciebie w pracy domowej.
Z tymi słowy rozłożyła przed sobą rolkę pergaminu, wyjęła pióro oraz kałamarz i przystąpiła do pisania. Jej pismo było całkiem schludne, czytelne ale eleganckie i lekkie. Chwilę obserwowałem, jak pisze zdania wstępu, a potem wróciłem do swojego referatu. Te eliksiry halucynogenne nawet nie były takie złe jako temat pracy…przeciwnie, dosyć mnie to wciągnęło więc pozwoliłem myślom biec dowolnie obranym torem a sam poświęciłem się pracy. Pracowaliśmy około godziny w milczeniu, czasem tylko zadając sobie nawzajem pytania związane z referatem.
W pewnej chwili Pansy odłożyła pióro i oparła się wygodniej na krześle, patrząc w zamyśleniu w nicość.
-Co jest?- zapytałem, unosząc wzrok znad papieru na tyle długo, na ile było to konieczne do wyrażenia niepokoju.
-Nic, nic…tak sobie myślę…ale to chyba niemożliwe…nie, to po prostu absurdalne.
-Możesz jaśniej?
-Pamiętasz to włamanie do Gringotta na samym początku roku?- spojrzała na mnie badawczo i pochyliła się nad stołem.
-Masz na myśli początek roku szkolnego i włamanie do tajnej krypty, w którym…? –zmarszczyłem brwi i odłożyłem pióro.
-…sprawcy nie ujęto a właściciel krypty opróżnił ją wcześniej.- dokończyła za mnie. Rozejrzałem się krótko i spytałem ciszej:
-Myślisz, że to, co było w krypcie…jest teraz w Hogwarcie? W zakazanym korytarzu na trzecim piętrze?
Spojrzeliśmy na siebie z zastanowieniem. To, co powiedziałem, brzmiało nieprawdopodobnie ale…w sumie…
-Co takiego to może być, że przeniesiono by je z Gringotta do naszej szkoły?- wyszeptała Pansy. –Wydawało mi się, że Gringott jest najbezpieczniejszym miejscem w świecie magicznym…
-Może z obawy przed takimi właśnie włamaniami? –myślałem na głos. –ale masz rację, że to bardzo dziwne…i jeszcze jak sobie dodamy do tego Quirella i Snape’a, którzy coś się kręcą dużo przy tym korytarzu…o co toczy się gra?
-Nie wiem.- Pansy pokręciła bezradnie głową.
Żadne z nas nie miało stuprocentowej pewności, co do tego, że tajemnicze c o ś, ukrywane najpierw w wielkim sekrecie w Banku Gringotta teraz znajduje się w zakazanym korytarzu pod opieką groźnego psa ale podświadomie czuliśmy, że to pasowałoby bardziej do tej dziwnej układanki tajemniczych wydarzeń, do jakich dochodziło ostatnio w naszej szkole, niż z nią nie harmonizowało…
Witajcie!Nowa notka 15 a dzisiaj przychodze by podzielić się z Wami moją nową twórczością: to także świat Harry'ego Pottera ale w nieco inny sposób ukazany... a więc bez zbędnych słów: zapraszam na http://www.mysteriousff.mylog.pl/
21. Echo Nocy Duchów i kolejna tajemnica odkryta Dodał Malfoy Wtorek, 07 Sierpnia, 2007, 10:56
Wybaczcie że źle dodałam wpis...mój błąd :P Dzięki za komentarze!
***
Głupich nie sieją, sami się rodzą…ale to, co dzieje się w tej szkole, przechodzi ludzkie pojęcie i granice tolerancji! Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co opowiedziała mi dzisiaj Pansy podczas przerwy na 2 śniadanie.
- Weasley powiedział Granger coś do słuchu, że się wymądrza i że nikt jej przez to nie lubi ta się rozryczała i poszła do łazienki a Potter i Weasley zorientowali się, że jej nie ma na uczcie, dopiero po tym, jak Quirell wpadł do sali, wołając, że w szkole jest troll. Wszyscy zaczęli panikować, uczniowie mieli iść do pokojów wspólnych ale Potter i Weasley uświadomili sobie, że Granger nic nie wie o trollu, bo ciągle siedzi w łazience więc urwali się i poszli na drugie piętro. Tam natknęli się na trolla i postanowili zrobić go w konia, tj. zamknęli go w pierwszym lepszym otwartym pomieszczeniu i już mieli odejść, zadowoleni z siebie, na poszukiwania tej szlamy, kiedy usłyszeli jej wrzaski- okazało się, że zamknęli tego trolla w łazience, w której siedziała Granger. Podobno znokautowali go maczugą i już mieli wychodzić, kiedy nakryli ich nauczyciele, Snape też. Granger zełgała, żeby nie wpadli w kłopoty, że chciała sama obezwładnić trolla i dlatego wyrwała się spod opieki prefekta a ci dwaj uratowali jej życie. Dzięki temu nie stracili bez mała stu pięćdziesięciu punktów, jakie należało im odjąć za złamanie regulaminu i zarządzeń dyrektora, a dostali pięć punktów za ujście cało ze spotkania z dorosłym górskim trollem.
- A co Snape, nie optował za odjęciem im punktów?- zadziwiłem się, prawie opluwając się sokiem ale Pansy pokręciła głową.
- No właśnie, to mnie dziwi, bo przecież okazja była idealna, ale skoro to McGonagall ich odnalazła i dodała te punkty, to co miał do gadania? Tylko że dziwi mnie jedno…jakim cudem znaleźli się w łazience na drugim piętrze skoro dwie chwile wcześniej byli na trzecim i kłócili się pod zakazanym korytarzem…
- Zaczęli się kłócić, kiedy my nawialiśmy…biegliśmy około półtorej minuty a przy dwóch zobaczyliśmy, że Potter i Weasley wpadają do tej łazienki Jęczącej Maty…czyli dopiero zaczynali walczyć. Załóżmy, że walka trwała pięć minut, no, z dziesięć…zgadza się, my już byliśmy w pokoju, kiedy McGonagall i reszta ich dorwała.- myślałem na głos a potem westchnąłem.- No ale wiesz co, gdyby to o nas chodziło, już dawno dostałbym co najmniej wyjca od ojca…a oni ilekroć mają kłopoty, nie dość, że wychodzą z nich cało to jeszcze z nagrodą i chwałą! To jest niesprawiedliwe, nie spocznę, póki ich nie wkopiemy.
- Mnie bardziej zastanawia, co Quirell robił na trzecim piętrze i czemu Snape był na niego zły.- Pansy wzięła torbę. –Skończyłeś? To chodź, pójdziemy już pod klasę.
- Wiesz co, ta cała sprawa zaczyna być coraz bardziej podejrzana…ten pies w korytarzu, troll, Snape i Quirell…o co oni wszyscy grają?
- No właśnie, ten pies też jest jakiś niezwykły: musi być bardzo duży, a to znaczy, że korytarz też musi być szeroki…po co ktoś zamykałby psa w korytarzu? Nie wierzę, że to on jest stawką, Dumbledore nie zakazałby zbliżać się nieupoważnionym do części szkoły tylko dlatego, że ma tam psa…to już bardziej podobne do tego olbrzyma, gajowego, jak on ma…Hagger?
- Hagrid.- myślałem w skupieniu. Mieliśmy wiele elementów ale brakowało nam czegoś, co mogłoby je połączyć w sensowną całość.
Doszliśmy do klasy od eliksirów i usiedliśmy pod ścianą. Milczeliśmy przez chwilę, zajęci własnymi myślami, kiedy Pansy odezwała się niby obojętnym głosem:
- Draco…przepraszam, że tak się wczoraj rozkleiłam idiotycznie…spanikowałam…to ten troll.
- Jasne…ee…w porządku., Pansy, każdy by…-z zaskoczenia długo nie wiedziałem, co powiedzieć. Spojrzała na mnie z obawą a potem uśmiechnęła się i powiedziała cicho: -Dzięki, że mnie rozumiesz,
- Taa…w porządku.- spróbowałem się uśmiechnąć ale jakoś mi nie wyszło, zresztą w tej chwili nadeszli Gryfoni, żywo o czymś rozprawiający.
- A co z Flintem? Mówiłaś, że może nam jakoś pomóc…-przypomniałem, odchodząc w kąt, żeby nas nie podsłuchano.
- Nie rozmawiałam z nim jeszcze, ale chyba w tej sytuacji niewiele nam może pomóc…zobaczę się z nim dzisiaj po treningu. Patrz, oni wyglądają , jakby coś wiedzieli…
Spojrzałem za nią na Pottera, Weasleya i Granger…faktycznie, mieli podejrzane miny i rozglądali się uważniej niż dotąd. Nie zdążyłem zainteresować się tym bliżej, bo drzwi klasy otworzyły się i Snape kazał nam wchodzić. Kiedy go mijałem, zauważyłem, że utyka…czyżby był to jakiś skutek wycieczki na trzecie piętro?
Po południu zaczęło wiać i zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie ale Flint nie odwołał treningu; mam wrażenie, że wściekłość za sobotnią porażkę trzyma go jeszcze równie mocno-tym lepiej dla naszej drużyny. Musimy wygrać!
Pansy bardzo nalegała, bym z nią poszedł na ten trening, chociaż nie chciało mi się, bo raz, że było zimno jak skurczybyk, dwa, że nie bardzo mi się uśmiechało bić czołem przed kolesiem, który pobił mnie niedawno, a trzy, musiałem odrobić esej z zaklęć, matka się piekliła w ostatnim liście o moje oceny (nie moja wina, że zadają takie trudne zadania, ja robię co w mojej mocy a też ambicji powyżej Z nie mam, bo co mam umieć, i tak już umiem, zwłaszcza że najbardziej liczy się dla mnie obrona przed czarną magią…szkoda, że Quirell nie uczy nas jej bardziej ciekawie i praktycznie, ale lepsze to niż zajęcia z Upiorem;-/) ale w końcu zgodziłem się.
Flint trenował bardzo ostro, trening przedłużył się do trzech godzin, bo ciągle źle wychodził jeden zwrot. Siedzieliśmy na trybunach, moknąc i marznąc ale Pansy nie poddawała się; zdawała się tez nie widzieć mojej rosnącej irytacji…a prawda była taka, że szlag mnie trafiał, gdy tylko myślałem o tym, co straciłem: wygodne krzesło w ciepłej bibliotece i dwie godziny czasu na odwalenie nieprzyjemności przy pomocy magicznej ściągawki i pióra Wszechwiedzącego (trochę mi się psuje i myli się w rachunkach, ale nowych nie produkują, bo szkoły zakazały chybaL). Próbowałem się opanować ale bezskutecznie- gdybym chociaż to ja latał tam w tym deszczu…wreszcie trening dobiegł końca, ale byłem już tak wyczerpany, że na samą myśl o gadaniu z poirytowanym kapitanem drużyny robiło mi się słabo. Rzuciłem do Pansy, że poczekam na nią w szkole i opuściłem boisko.
Zaledwie jednak zamknąłem za sobą bramkę, zobaczyłem, że ze szkoły wychodzą trzy osoby, skulone i zbite razem. zaciekawiony, kto wybrał się na przechadzkę w taką pluchę i przecierając raz po raz od deszczu oczy, ruszyłem za nimi niczym wytrawny szpieg. Po dwóch minutach nabrałem pewności i satysfakcji: oczywiście Święta Trójca Gryffindoru! Zmierzali najwyraźniej w kierunku Lasu Zakazanego co nie wzbudziło we mnie zachwytu ale, rad nierad skradałem się za nimi z mocnym postanowieniem nakrycia ich na jakimś gorącym uczynku.
Ich metą była chata gajowego. Stanąłem za krzakiem ligustru i spojrzałem z rozczarowaniem w oświetlone okna chałupy. Więc ich wyprawa o zmierzchu była li i jedynie w celu złożenia odwiedzin u Hagrida, z którym przyjaźnił się Potter? Już miałem odejść, kiedy nagle coś mnie tknęło. Jeszcze uważniej niż dotąd podkradłem się pod samą ścianę domu i w pewnym momencie zajrzałem do środka przez szybę. To co ujrzałem sprawiło, że omal nie puściłem parapetu (Hagrid jest olbrzymem i okna w jego pożal się Boże chacie są wyżej niż zwykle więc żeby zajrzeć do środka musiałem podciągnąć się trochę ) ale wytrzymałem i zajrzałem drugi raz na dłużej.
Prawdziwa bomba! Na stole Hagrida leżał popękane smocze jajo a on sam tulił do piersi obrzydliwego małego smoka z kolcami na grzbiecie i ogonie. Potter, Granger i Weasley wlepiali w niego gały, podczas gdy smok najwyraźniej szykował się do wypróbowania ognia. Nagle olbrzym spojrzał prosto na mnie, a ja puściłem się odruchowo parapetu i ruszyłem galopem w stronę zamku, starając skulić się, ale chyba mnie rozpoznali…najważniejsze było jednak to, że miałem informację wartą sam nie wiem czego ,na pewno tego, co kryło się w tajnym korytarzu na trzecim piętrze! Z tą myślą biegłem na boisko do quidditcha ale Pansy spotkałem już w jego wejściu. Była zdziwiona moimi gwałtownym zachowaniem i chyba trochę zła, że ją zostawiłem z Flintem, ale za wieść o tym, że Hagrid przechowuje u siebie dziecko smoka przebaczyła mi wszystko i wpadła w taką radość, jakbyśmy wygrali Puchar .
- Przecież przechowywanie smoków jest nielegalne! – kwiknęła z zachwytem, kiedy znaleźliśmy już w zamku i szliśmy się przebrać a ja potaknąłem ruchem głowy. Rzuciła mi spojrzenie pełne satysfakcji i oboje wybuchliśmy śmiechem.
20. Straszna Noc Duchów czyli troll w szkole Dodał Malfoy Niedziela, 15 Lipca, 2007, 06:00
Witajcie! Dwudziesty wpis w Pamiętniku przed wami...jest baardzo długi ale wierzę, że wam się spodoba...wskakujcie też do Mślodsiewni!
A teraz słowo do was. Kochani. Najmilsi.Cudowni! Nie spodziewałam się, że tak miło będziecie komentować poprzednią notkę i że pojawi się taka masa komentarzy...naprawdę, jestem bardzo pozytywnie zaskoczona i pragnę z całego serca podziękować wam za to. A więc serdeczne "dziękuję" dla: magdalen1-wiem, że nie muszę, ale to kwestia, co chcę, Łapka/Madam Malkin, Lili Evans, Herma-a tak a propos, co miało znaczyć "cieszysz się magda"? Prosiłam, nie wpisujcie komentarzy, których treść odnosi sie do innych komentatorów a nie do treeści wpisu!, sQwerty i magdalen1-osobiście bardzo go polubiłam i doceniłam od 6 tomu...a co do Twojego pytania:prowadzę cały dział LOCHY no i od czasu do czasu dodaję newsy. Pamiętnik na razie jest poświęcony 11-letniemu Draconowi,ale zamierzam pisać o całym pobycie tego Ślizgona w Hogwarcie Jeszcze raz dzięki olbrzymiaste dla wszystkich zaglądających, czytających i piszących! Pozdrawiam i zapraszam do lektury...a także do Myślodsiewni, tylko że tam notka pojawi się troszkę później, a nie 6 rano, a dlaczego, wyjaśniam w specjalnym wpisie zatytułowanym "UWAGA".
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Wieczerza w Noc Duchów miała się odbyć nieco wcześniej niż zazwyczaj- około 17.
W domu zawsze obchodziliśmy tę noc u znajomych rodziców, najczęściej na jakichś ekskluzywnych bankietach albo kolacyjkach towarzyskich. Ojciec pozwalał mi wypić pół swojego kieliszka szampana, mimo że matka patrzyła na to krzywo. Oczywiście, nigdy nie przebierałem się, gosposia mówiła, że podobno, jak byłem jeszcze taki mały, że nie rozumiałem słowa „Hogwart”, czasami lubiłem wygłupiać się i wdziewać jakieś ciuchy dorosłych, ale te czasy dawno minęły i prawdę mówiąc, ja tego nie pamiętam. Zawsze dostawałem moc słodyczy, czekoladek, landrynek, smażonych w cukrze owoców, suszonych jabłek i lizaki, ale ojciec wieczorem, ha, praktycznie w nocy, przychodził do mnie, gdy już leżałem u siebie w łóżku i dawał mi galeona na „moje drobne wydatki”.
Tutaj była to moja pierwsza Noc Duchów, spędzana poza domem (każdą spędzałem poza domem, chodziło mi o to, że bez rodziców) ale rzecz jasna, poranna poczta przyniosła mi wielkie pudło pełne moich ulubionych słodyczy. Podzieliłem część między kolegów, a resztę schowałem, do pudła mama dołączyła jakiś liścik, na końcu dopisał się też ojciec, jak zwykle zwięźle, szorstko i rzeczowo-to lubię!
Cały dzień był nawet w sumie fajny, choć McGonnagall nie przeszło nawet przez myśl, by nie zadać nam wielkiego wypracowania na temat roli obchodów pogańskich dla przemian transmutacyjnych w środowisku zwierzęcym.
Cała szkoła była pełna tajemnicy i nastroju oczekiwania, częściej niż na co dzień po korytarzach błąkały się duchy, a niektórzy z Gryffindoru nawet im się kłaniali i bąkali jakieś powitanie. Co do nas, ze Slytherinu- bez przesady. W dodatku jedyny „nasz” duch, to Krwawy Baron, a przed nim respekt ma nawet uosobienie złośliwości, to jest poltergeist Irytek, a co tu dopiero o nas mówić! Nie żebym był jakiś specjalnie strachliwy, nie, nie! Ja tylko nie odczuwam przyjemności przy spotkaniu z Baronem, to wszystko.
W Wielkiej Sali w powietrzu unosiły się wydrążone dynie, które wieczorem rozjarzyły się, ukazując straszliwe gęby, wydrążone przez grono pedago i Hagrida.
Przyznam szczerze- sala o zmroku wyglądała fantastycznie! Kiedy zajmowałem miejsce za stołem razem z innymi Ślizgonami, pomyślałem sobie nawet, że może być fajniejsza zabawa niż na kolacji u któregoś ze znajomków moich rodziców.
Pansy, siedząca kilka miejsc dalej, koło naburmuszonej Millicenty (okazało się, że jej matka w tym roku nie została zaproszona na spotkanie u pani Tercinson, bo pani Tercinson nie pochwala Hogwartu, dlatego też m.in. swoją córkę, Lorraine posłała do Durmstrangu-szkoda, że nie jestem synem pani T.), zdążyła wziąć do ręki widelec, kiedy nagle z talerza, na który chciała nałożyć sobie kawałek rolady owocowej, wynurzył się…Krwawy Baron. Ja o mały włos nie wrzasnąłem, to chyba tylko dlatego że Pansy szybko się opanowała, poprzestała na silnym wstrząśnięciu się.
-Dobry wieczór, Krwawy Baronie.- chwilę później usłyszałem jej układny głosik i spojrzałem na nią z najwyższym zdumieniem, ale ona mówiła dalej, nie patrząc na mnie, całą uwagę skupiwszy na ponurym jak noc duchu, który zawisł kilka centymetrów nad jej talerzem, patrząc na nią zimno.- Mam nadzieję, że dziś wieczór czuje się pan znakomicie.
-Owszem, dziękuję.- odparł.
- To dobrze…wszystkiego najlepszego z okazji Nocy Duchów…- mówiła dalej z pozoru niewinnie. –Tak właściwie, to co duchy robią w taka noc? Straszą bardziej niż dotychczas?
- Noc Duchów nie jest celebrowana przez duchy w sposób wyobrażalny dla przeciętnego człowieka.
- Ale może…macie jakieś spotkania, rozmowy…imprezy…-wymyślała Pansy a coraz więcej jej sąsiadów zaczynało się na nią gapić z pomieszaniem. Nic dziwnego, takich bzdetów chyba niewiele osób potrafiłoby wymyślić, ale załapałem, o co jej chodzi.
- Na przykład w korytarzu na trzecim piętrze, tym, co jest zamknięty?- dodałem w tym momencie, wychylając się lekko w stronę Barona i rzucając Pansy porozumiewawcze spojrzenie. Krwawy Baron przeszył mnie przerażającym spojrzeniem swoich przerażających oczodołów i zrobił taki ruch, jakby chciał odpłynąć gdzieś indziej, ale Pansy szybko dorzuciła poufnym i nadal uprzejmym tonem:
- Nie musi pan nam odpowiadać, po prostu myślimy, że taki opustoszały, odizolowany od czeredy hałaśliwych dzieciaków korytarz jest idealnym miejscem na spotkania, a poza tym na pewno zmieści się tam wiele duchów…
- Na twoim miejscu nie byłbym taki pewien, że to takie urocze i opustoszałe miejsce.- tak brzmiała kwaśna odpowiedź Barona, po której de facto opuścił część Sali zajętą przez stoły Slytherinu i wniknął w ścianę za stołem nauczycieli. Ja zaś uczułem gwałtowną potrzebę porozumienia się z Pansy więc bez wahania chwyciłem puchar z sokiem dyniowym i, wychylając się, udałem, że „niechcący” wypuściłem go z dłoni prosto na szatę Millicenty, następnie wysłuchałem w spokoju kilkunastosekundowego steku przekleństw i gróźb, bowiem wiedziałem, iż cel został osiągnięty: Millicenta z wściekłością na twarzy opuściła Salę a ja mogłem zając jej miejsce.
- Co ty na to?- spytałem szeptem, pochylając się trochę w jej stronę, by nałożyć sobie parę babeczek z ciasta ziemniaczanego z owocami morza i serkiem ziołowym.
- Tak, jak myślałam. Korytarz nie jest pusty i kryje się w nim coś, co może sprawić, że staną nam włosy dęba na głowie.- odparła, z uwagą krojąc ciasto i obserwując spode łba naprzeciwległy stół.- Patrz, gdzie się podziała nasza kochana szlama? Nie ma jej z Gryfonami…- zauważyła ale zaraz potem dodała z westchnieniem: -Sam słyszałeś, on z nas jawnie szydził. Ciekawa jestem, czy duchy się tam czasem zapuszczają?
- Trzeba było zaspokoić ciekawość, kiedy jeszcze tu był.- mruknąłem ponuro, także spostrzegając, że Granger nie ma przy stole Gryffindoru.- Może siedzi w bibliotece i pisze kolejny referat na trzy rolki…- uśmiechnąłem się do siebie pod nosem i zjadłem kawałem babeczki po czym zawyłem lekko, krzywiąc się i dławiąc: -A fe, to ciasto ma jakieś świństwo w środku!
- Co ty wyprawiasz, połknąłeś za dużo czy co? No już, wypluj to.- syknęła Pansy, waląc mnie po plecach.-Draco, uspokój się, bo zaraz tu przyjdzie Snape, gapi się na nas od pięciu minut…
- N-nie mogę…, mam go gdzieś, moż-że przyj-przyjść!-dalej krztusiłem się i dławiłem, próbując wypluć ciasto, ale miałem wrażenie, jakby przylepiło mi się do gardła. Pansy walnęła mnie zdrowo a ja omal nie walnąłem głową w półmisek z roladkami.- Zwariowałaś? To nic…n-nie da…whrhghhhprhhhrrr…
- Panie Malfoy, źle się pan czuje?- usłyszałem nagle koło siebie głos mojego wychowawcy więc zwróciłem na niego twarz i., powstrzymując łzy bólu, cisnące mi się do oczu, pokiwałem głową. Snape uniósł brwi o jakieś trzy milimetry i, spojrzawszy na Pansy, zakomenderował chłodno i oschle:
- Idź z nim do pani Pomfrey, tylko nie włóczcie się po korytarzach.
- Tak jest, panie profesorze.- Pasy posłusznie uniosła się zza stołu, i, walnąwszy mnie jeszcze raz solidnie o plecach, poprowadziła ku wyjściu. Zaledwie znaleźliśmy się przy schodach, zatrzymała się gwałtownie i syknęła mi do ucha niecierpliwie:
- Świetnie, Draco, muszę przyznać, że nawet ja się nabrałam, ale już możesz skończyć, nikogo tu nie ma.
- Hoo?- zwróciłem na nią wzrok, nie rozumiejąc, o czym mówi. Czułem się coraz gorzej, miałem wrażenie, że zaraz się uduszę.
- O matko no, nie musisz już udawać, dobrze wiem, o co ci biega, tylko musimy się naprawdę pospieszyć, jeśli chcemy załatwić ten przeklęty korytarz, zanim Snape pośle kogoś po nas.- spojrzała na mnie z rosnącą irytacja i widząc, że jestem kompletnie otumaniony, wnerwiła się nieźle:
- Do jasnej cholery, przestań już symulować i weź się w garść, jeśli chcesz iść korytarz! Swoją drogą, zanim zacząłeś zgrywać Wielkie Zakrztuszenie, mogłeś to uzgodnić ze mną, nie jestem do końca przekonana, że to najlepszy sposób…czyś ty do reszty zgłupiał?!- potrząsnęła mną ale w tym momencie akurat miałem już powyżej uszu tej całej sytuacji. Odepchnąłem ja silnie i powiedziałem ze złością, mrużąc oczy od łez i zaciskając zęby:
- Yaa nie udauee, hooowq hszyczehiuoo mi fie do harduaaa!
Co miało znaczyć: „Ja nie udaję, coś przyczepiło mi się do gardła!”. Pansy opadła szczęką, ale zaraz spojrzała na mnie z uwagą i chyba trochę się przejęła. Powiedziała rzeczowo, kiedy pierwszy szok jej minął:
- Ee…sorry, myślałam, że się zgrywasz…ale coś ty zjadł, że tak cię trzyma? Co takiego było w tej babeczce? Wolisz do łazienki czy do pielęgniarki? Nie musisz mówić, tylko kiwnij głową: łazienka?
- Yhyy.- potaknąłem głową i spróbowałem bezskutecznie przełknąć ślinę. Pansy objęła mnie silnie i ruszyliśmy na piętro. Po dwóch minutach byliśmy w łazience na drugim piętrze. Zatrzymałem się gwałtownie i, powstrzymując dławienie pokręciłem głową, wydając odgłosy protestu. Pansy zatrzymała się i zdziwiła się:
- No, co jest? –spojrzała za mną na tabliczkę nad odrapanymi drzwiami i jęknęła ze znudzeniem:- Ojejku, nie marudź, wiem, że to łazienka dla dziewczyn, ale tu i tak nikt nie wchodzi, daj spokój, właź. – z tymi słowy popchnęła mnie silnie, otwierając uprzednio drzwi a zaraz potem musiała mnie przytrzymać, bo omal nie rymsnąłem na dziób na tej idiotycznej, śliskiej podłodze. – Mówiłam, że tu jest nietypowo.- wyszczerzyła zęby, ale widząc, że nie mam nastroju do żartów, wskazała mi rząd częściowo zdemolowanych i zapuszczonych kabin. Wszystkie były pootwierane poza jedną, z której dochodziło ciche chlipanie. Spojrzałem na Pansy krótko ale ona potrząsnęła głową i rzuciła prawie szeptem: -Tu przychodzi tylko ta cała Jęcząca Marta, duch tej laski-okularnicy, wiesz, wiecznie zabeczana i żałosna.- zrobiła grymas i stanęła wyczekująco koło kranów, wskazując mi jeszcze raz spojrzeniem kabiny. Wszędzie było bardzo ślisko. Niepewnie ruszyłem w kierunku jednej z nich, ale kiedy znalazłem się w środku, odetchnąłem z ulgą- tu przynajmniej można było przysiąść na klozecie, tyle że ledwie zdążyłem to zrobić, zemdliło mnie tak strasznie, że, chcąc podnieść jak najszybciej klapę, pośliznąłem się i uderzyłem się w czoło, przewracając kubełek ze szczotką i mocząc sobie ubranie; póki co jednak nie zdążyłem się wściec bo w chwilę potem to coś, co tak mnie dławiło, spoczęło już wewnątrz klozetu a ja, oddychając głęboko, wpatrywałem się w to coś z rosnącym obrzydzeniem.
- T wiesz, co to było?- spytałem w chwilę później Pansy, czekającą na mnie z niepokojem przy poobtłukiwanych kranach, kiedy wydostałem się z kabiny, unikając już na szczęście upadków.
- Nie mam pojęcia ale mam nadzieję, że już ci lepiej.- obrzuciła mnie wzrokiem pełnym rosnącego rozbawienia:- Musiało to być coś wielkiego, skoro tak z tym walczyłeś, że jesteś cały poobijany i mokry.- spojrzała na moją minę i wybuchła śmiechem, ale zaraz pohamowała się i, kryjąc śmiech, zapytała z udaną powagą: -Co to było, lew? A może troll?
- Skończ już może, dobrze? Nie, nie był to ani lew ani troll tylko mały parszywy krab, trzymał mnie szczypcami za gardło.
- Hahahahaha…no, nie żartuj…serio?- roześmiała się znowu, ale uspokoiła się, bo wyszliśmy na korytarz.- Ożesz ty, co tak śmierdzi?
- Ciekawe…czosnek jakby…i stare skarpetki…pleśń i zjełczałe masło.- Pansy udała, że wącha, ale zaraz skrzywiła się więc ostrzegawczo rzuciłem:
- O nie, może już ty lepiej nie delektuj się tym zapachem, bo jak jeszcze ty będziesz…-urwałem, bo Pansy nagle trzepnęła mnie w rękę dłonią, nasłuchując.-Ciii…Zdawało mi się, że ktoś biegł…
- Halucynacje masz, chodźmy lepiej pod ten korytarz.- pociągnąłem ją za dłoń.
Szliśmy bardzo szybko, ale nagle stanęliśmy jak wryci, już prawie dochodząc do schodów wiodących na trzecie piętro. Ohydny zapach nasilał się, w dodatku ja też usłyszałem wyraźne, dudniące kroki a przed nami wyrósł z powietrza Irytek.
- Ooo, maluchy z pierwszej klasy zapędziły się na zakazane piętro? Niedobrze, oj, niedobrze…
- Spadaj stąd, Irytku!- syknąłem z wściekłością ale w tym samym momencie posłyszałem gorączkowy szept Pansy:
- Nie drażnij go, bo wpakuje nas w tarapaty, z których nigdy się nie wygrzebiemy!
- Za późno.- odmruknąłem i spróbowałem wyminąć Irytka i wbiec po schodach, ale on wybuchł złośliwym śmiechem i „podstawił mi nogę”, co skończyło się dla mnie nienadzwyczajnie- nie dość, że poleciałem znowu na twarz, to jeszcze zszorowałem się po schodach w dół. Kiedy wstałem i otrzepałem się, Irytek dalej pękał ze śmiechu, więc zamierzyłem się na niego, ale zrobił taki unik, że znowu się przewróciłem.
- Przeklęty poltergeist!- wrzasnąłem i chciałem dalej o atakować, choć Pansy trzymała mnie bardzo mocno za szatę, mówiąc z naciskiem:
- Zostaw go, chodźmy, odczep się od niego!
- Tiu, tiu, no dalej, mały chłopczyk chce się bić?- kpił w najlepsze Irytek, siadając wygodnie z założonymi nogami na poręczy i patrząc na mnie oczami pełnymi pogardliwych iskierek.
- Dobra, już idę!- warknąłem do Pansy ale właśnie w chwili, kiedy mieliśmy się ruszyć, usłyszeliśmy głuchy warkot i odgłos odpieczętowania tajnego przejścia. Zmartwiali ze strachu (Irytek zniknął z cichutkim pyknięciem) odważyliśmy się tylko spojrzeć lekko do góry z tej części schodów, do której udało nam się dojść.
Ciężka płyta w pobliżu drzwi do korytarza odsunęła się ze chrzęstem a zza niej wyszedł szybko zaniepokojony Severus Snape. Rozejrzał się raz-dwa i prawie podbiegł do korytarza, nacisnął klamkę, by sprawdzić, czy drzwi są zamknięte, ale one były otwarte…
- O cholera…-szepnęła prawie niedosłyszalnie Pansy, wpatrując się w scenę powyżej i nie mogąc najwidoczniej się ruszyć z wrażenia. Snape wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi ale i tak dał się słyszeć głuchy warkot i szczekanie.
Miałem wielką ochotę podejść tam, ale strach na myśl o tym, co będzie, gdy ktoś nas tu przyłapie w takim momencie nie pozwalał mi się ruszyć. Pansy szarpnęła mnie za rękaw i szepnęła błagalnie:
- Lepiej zmywajmy się stąd…chociaż taka okazja może się już nie powtórzyć…
- WSZYSCY UCZNIOWIE NATYCHMIAST UDAJĄ SIĘ DO SWOICH DOMÓW POD OPIEKA PREFEKTÓW!- usłyszeliśmy nagle głos dyrektora, zupełnie jakby stał koło nas- Pansy aż obejrzała się ze strachem.
Z dźwiękami komunikatu kłóciło się warczenie i szczekanie, najwyraźniej dochodzące z zakazanego korytarza…
- No CHODŹ! – Pansy szarpnęła mnie mocniej i nie powstrzymywała już głosu, zresztą komunikat grzmiał tak, że z powodzeniem mogłaby wrzeszczeć ile sił w płucach a i tak nikt na trzecim piętrze nie usłyszałby jej.
- Tylko zajrzę, nic mi nie będzie!- rzuciłem jej przez ramię, skacząc po dwa stopnie do góry ale ona skoczyła za mną.
Zdążyłem dojść do połowy schodów, gdy drzwi korytarza zakazanego otwarły się i wytoczył się z nich Quirell, prawie obezwładniony przez Snape’a. Obaj dyszeli i kaszleli, Snape odwrócił się i kopnięciem zamknął drzwi, co i tak nie zagłuszyło warczenia i ujadania psa a potem chwycił Quirella za szatę na piersiach i uderzył nim o ścianę; prawie równocześnie też obaj zaczęli krzyczeć.
Szczerze mówiąc, przerażenie sprawiło, że zastygłem w bezruchu jak słup soli, ale Pansy, której chyba ze strachu siły przybyło, pociągnęła mnie do tyłu. Ledwo odzyskałem równowagę, rzuciłem się za nią biegiem, starając się robić jak najmniej hałasu, jednakże i tak serce waliło mi jak oszalałe. Pędziliśmy korytarzem, aż dopadliśmy pierwszych lepszych schodów na dół, na drugie piętro.
- Quirell próbował coś robić w korytarzu a Snape go dorwał!- rzuciłem dysząc, kiedy znaleźliśmy się na drugim piętrze, nie przerywając opętańczego biegu ani na chwilę. Nagle do naszych uszu dobiegł inny ryk i jakiś potworny wrzask o wysokiej tonacji, z innej strony i o wiele bliżej. Ponadto dudniące kroki były znowu słyszalne, lepiej niż dotąd. Zatrzymaliśmy się, skonsternowani aż nagle zobaczyłem, że Potter i Weasley wpadają do Łazienki Jęczącej Marty, majaczącej na końcu korytarza i zatrzaskują drzwi za sobą. W ciągu tego ułamka sekundy, nim je zamknęli, zdążyłem ujrzeć klęczącą na podłodze Granger, którą prawie całkowicie przysłaniał jakiś ogromny stwór z maczugą. Pansy kwiknęła i pociągnęła mnie w drugą stronę.
- Tędy!- zawołała wysokim głosem, wskazując kręte schody kawałek dalej i ciągnąc mnie w ich kierunku tak mocno, że nawet gdyby ochota do podejrzenia, co robią ci trzej Gryfoni w obliczu tego potwora przemogła moje zaszokowanie, nie zdołałbym się jej wyrwać. Najwyraźniej i ona zobaczyła wnętrze Łazienki i stwór wprawił ja w panikę.
Bez słowa chwyciłem ją mocno za rękę i puściliśmy się galopem wybranymi schodami, nie odzywając się do siebie, dopóki nie napotkaliśmy spłoszonych uczniów, umykających z Wielkiej Salki do pokojów wspólnych.
Ledwo zdążyliśmy zeskoczyć na podłogę Sali Wejściowej, z Wielkiej Sali wybiegło kilkoro nauczycieli, w tym McGonagall oraz dyrektor i tajnym przejściem za jedną ze zbroi udali się chyba na wyższe piętra zamku.
- Malfoy, Parkinson, co wy tu robicie? Ale już do salonu, jazda!- ryknął ktoś na nas w tym samym momencie a kiedy podskoczyliśmy z przestrachu, że to Snape, okazało się, że to tylko nasz prefekt, zdyszany i spocony, stojący w zejściu do lochów. Kiwając głowami i dysząc, spełniliśmy jego rozkaz.
W pokoju wspólnym byli już wszyscy z naszej klasy a także sporo starszych uczniów, ale ci dyskutowali poważnie, skupieni razem w kącie za kominkiem.
Zerknąłem na Pansy: wciąż oddychała ciężko, ale nie była już taka blada, jak na drugim piętrze i najwyraźniej wracała szybko do siebie. Odgarnęła włosy z czoła i padła na fotel w pobliżu Millicenty, Joanny i Franceski, które żywo rozprawiały o nagłej zmianie sytuacji. Ale poprzestała na słuchaniu.
Po namyśle usiadłem koło niej i zagadnąłem cicho, tak żeby tylko ona mnie słyszała:
- Co to było, tam, w tej łazience, że tak się przeraziłaś?
- To był troll. Górski.- wyjaśniła po chwili niechętnie, zamykając oczy i odchylając głowę na oparcie. Po dłuższej przerwie dodała: -Jeden taki zabił moją siostrę Elinę, trzy lata temu. Byłyśmy na wakacjach u babci, w Szwajcarii, w górach. Chciała, żebyśmy nazbierały jej poziomek na skraju lasu, ale zabroniła nam wchodzić głębiej ze względu na różne stworzenia, które tam żyją na wolności. Elina zobaczyła polanę pełną pięknych poziomek, soczystych, dużych…ale o kilka stóp od granicy lasu w jego głąb. Nie chciałam tam iść, mimo że wydawało mi się, że tak blisko granicy nie może być niebezpiecznie a poziomki, które zbierałyśmy dotąd na łące były naprawdę niczym w porównaniu z rosnącymi w lesie. Nie wiem, dlaczego zgodziłam się iść tam razem z Eliną…obiecywała mi, że wrócimy za dwie minuty…na początku chciała iść sama ale powiedziałam, że samej jej nie puszczę…zdążyłyśmy zebrać kilka garści owoców kiedy na ścieżce nieopodal pojawił się troll, trochę niższy od tamtego i młodszy…Elina przestraszyła się i zaczęła strasznie płakać oraz krzyczeć. Próbowałam ją uciszyć, bo wiedziałam, że jeśli już staniesz oko w oko z trollem, powinieneś zachowywać się jak najspokojniej, jednocześnie wycofując się do ewentualnego wyjścia czy, w naszym wypadku, terenu bezpiecznego. Niby odległość była niewielka, mogłam przebiec ją z Eliną zanim troll dopadnie nas…ale ja też spanikowałam…straciłam głowę, zaczęłam krzyczeć. Chwyciłam ją na ręce i próbowałam powoli się wycofać ale wtedy on…ten troll…wściekł się. Podniósł z ziemi jakiś kij, wielką gałąź i ruszył z nią na nas…zaczęłam biec ale nagle potknęłam się i upuściłam Elinę… zerwałam się, żeby znowu wziąć ją na ręce, leżała kilka kroków ode mnie, ale wtedy troll zamierzył się gałęzią na nas, nie zdążyłam nic zrobić, bo walnął gałęzią między nas a potem, w mgnieniu oka podniósł ją drugi raz…Elina cały czas strasznie krzyczała, była taka malutka i bezbronna…wyciągała ręce do mnie…chciałam zakryć ją sobą, ale wtedy usłyszałam krzyk babci, która pojawiła się na skraju lasu a…a troll podniósł Elinę do góry swoją wielką łapą…przyjrzał się jej…i uderzył w nią gałęzią…jak w muchę…zanim babcia obezwładniła go, było po wszystkim…puścił ją na ziemię a sam przewalił się do tyłu…pamiętam, że obie potwornie krzyczałyśmy i płakałyśmy a babcia bardzo mocno mnie tuliła i nie chciała dopuścić do…do Eliny…sama zaniosła ją do domu…a raczej to, co z niej zostało.
Pansy otarła szybko dłonią oczy i wstała. Wstałem również i chwyciłem ją za rękę.
- Przykro mi, nie wiedziałem.
- Dzięki.- spojrzała na mnie bardzo…sam nie wiem, jak to opisać, ale nie o Pansy powiedziałbym, że rozkleiła się. Uścisnęła mnie szybko i szepnęła: -Pójdę się położyć, dobranoc, Draco.
- Dobranoc.
Ja również położyłem się niedługo potem bo prefekci nas gonili do łóżek ale nie mogłem długo zasnąć i leżałem w ciemności, myśląc o tym, co się zdarzyło dzisiejszej nocy. Oczywiście, efektem były koszmary z wielkim trollem, który czekał na mnie w zakazanym korytarzu a na jego głowie siedział Quirell, który mówił mu, co ma robić…potem pojawiła się twarz Snape’a w ogniu, który mówił: „Zabroniłem ci tu przychodzić to teraz masz za swoje…on cię zabije…i Pansy też” a kiedy zacząłem krzyczeć, troll znikł, Snape rozpłynął się we mgle i pozostała tylko ciemność, w której słyszałem płacz dziecka i kogoś, kto wołał z rozpaczą: „Elina!” a potem to było już rano i musiałem wstawać, żeby wyłączyć budzik, wyjący niemiłosiernie przy moim łóżku.
19. Wigilia Nocy duchów i pomysł Pansy Dodał Malfoy Czwartek, 05 Lipca, 2007, 06:00
Witam wszystkich! Kochani, ta notka jest krótka i nie dzieje się w niej nic ciekawego -jestem tego doskonale świadoma, ale wierzcie mi, wrażeń będzie aż nadto w części 20. Mam nadzieję, że te 10 dni do lepszej notki wytrzymacie,a póki co-zajrzyjcie też do Myślodsiewni Severusa- tam także nowa część losów Mistrza Eliksirów, ale uprzedzam-nie zabierajcie się do jej czytania bez termosu z kawą, bom się rozpisała^^
Tymczasem-let's read!
P.S. Wielki dzięki za komentarze, serdecznie chciałabym podziękować szczególnie Płomiennej Ginny (Mariettcie),Zynciei Magdalen1. Chciałabym też prosić, by Ci, którzy nie mają nic do powiedzenia o mojej twórczości, która jest publikowana w dziale "Lochy", nie komentowali i nie wypisywali bzdur skierowanych pod adresem innych czytelników. Uprasza się też o wzajemne nieobrażanie się gdyż w przeciwnym razie komentarze niektórych userów będa kasowane bez litości to tak gwoli wyjaśnienia, a teraz naprawdę zapraszam do lekturki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nigdy nie przypuszczałem, że jeden głupi mecz może na mnie wywrzeć takie wrażenie. Przyznam się, że cały tydzień byłem zdenerwowany i poirytowany, warczałem na ludzi bez powodu. Być może dlatego paru marniaków-pierwszaków z Hufflepuffu dorobiło się nerwicy (to mój jeden z najskuteczniejszych sposobów na odreagowanie- przestraszyć/wnerwić jakiegoś człowieka, który jest na to podatny, ekhem) bądź fobii. Cóż, life is brutal ale przejdźmy dalej. Przez mój zły nastrój nawet Crabbe i Goyle, choć przywykli do moich kaprysów, chwilami mieli mnie dość i ruszali robić napad na kuchnię albo starszych kumpli, aby skonsumować ich zapasy. Rozumieli mnie co prawda chłopacy z drużyny, ale przecież oni są starsi i to oni zagrali tak a nie inaczej, więc pytali: A co ty tak to przeżywasz, zupełnie jakbyś to ty grał przeciwko Potterowi? Marcus chodził jak struty i choć mamy ze sobą na pieńku od czasu tamtej bójki na dziedzińcu, to byliśmy w pewnym sensie towarzyszami niedoli, bo obaj byliśmy wkurzeni na tego cwaniaczka Wielkiego Pe. Z dwojga złego, tak sobie teraz myślę, chyba lepiej mieć za towarzysza niedoli takiego Flinta niż Pottera…
Tylko Pansy przyjęła inną taktykę: kompletnie ignorowała mój zły nastrój.
Pewnego dnia, a była to bodajże środa lub czwartek, podszedłem do niej na przerwie i powiedziałem:
-Pansy, przepraszam. Wiem, że zachowywałem się wrednie przez ostatnie dni ale to ten mecz tak mnie rozstroił, wiesz, że każdy sukces Pottera jest moją osobistą porażką.- i wyciągnąłem rękę „na zgodę”. Pansy spojrzała na mnie, na moją dłoń, a potem odpowiedziała szorstko:
-A dajże sobie ty spokój z takimi formalnościami, wariacie! Akurat mam powód do złości, że strzeliłeś focha.
Skonsternowany, schowałem rękę i powiedziałem niepewnie:
-Ale tak odeszłaś, wtedy, po meczu…myślałem, że się obraziłaś!
Na to ona ujęła się pod boki i tak spojrzała, że natychmiast się roześmiałem:
-Jeszcze czego… każde moje odejście bierzesz za obrażenie się? To dopiero! Stwierdziłam, że był ci potrzebny czas na ochłonięcie, tyle.
-Jasne…w porządku.- mruknąłem.
-Ale nie przeczę, że trochę zaniedbałeś się z korytarzem i z tym całym galimatiasem.- kontynuowała.-Co prawda, na razie spokój był i ja też nie miałam czasu ani weny na takie łażenie wte i wewte, zwłaszcza po Galerii, tym bardziej, że Filch teraz często tam chodzi, żeby zabezpieczyć ściany przed nowym grzybem. Niemniej, powinniśmy byli coś zrobić, inaczej Potter i ta cała banda nas uprzedzi szybciej niż zdążysz okiem mrugnąć.
-Dobra, możemy ruszyć z tym, tylko że ja nie mam pojęcia…co i jak…
-Co jutro jest za dzień?- zapytała Pansy, nagle zatrzymując się z błyskiem w oku.
-Ee…Noc Duchów…Halloween.- odparłem obojętnie ale nagle i mnie olśniło. Pansy zaśmiała się z satysfakcją.
-Półmrok, dynie, strachy na lachy…same ułatwienia dla nas, w try miga przejdziemy się na trzecie piętro i sforsujemy drzwi.- zawołałem radośnie, ale zaraz ucichłem, bo Pansy zgromiła mnie:
-Jeszcze głośniej, to może nauczyciele cię usłyszą, bo uczniowie z pewnością już wiedzą.
-A co, jeśli się nie uda?- szepnąłem, rozglądając się niespokojnie.- No wiesz…jeśli oni tam mają coś superniebezpiecznego…to drzwi muszą być super zabezpieczone…zakład, że tacy uczniowie jak my nie poradzą sobie z tym.
-Może i pierwszoroczniacy nie…ale na pewno kolesie z siódmej klasy…bez trudu.- mruknęła optymistycznie.- Marcus ma jakiegoś kumpla-historyka na siódmym roku, bo często prosi go o odrabianie prac, będzie wniebowzięty jak poproszę go o pomoc.- uśmiechnęła się z zadowoleniem i rzuciwszy krótkie „cześć”, pobiegła w stronę boiska, gdzie znajdowały się szatnie zawodników i kantorki dla trenerów, kiedy chcieli opracować w spokoju jakiś plan albo skonsultować się. Nic to, że j a nie byłem wniebowzięty włączeniem w plan Flinta, ale szybko przypomniałem sobie, że jesteśmy w pewien sposób towarzyszami niedoli i że powinienem być uprzejmy, bo zawsze mógłbym musieć prosić o pomoc Wielkiego Pe. Wiedziałem, że mnie zemdli, jak tylko o tym pomyślę! Dobra, idę na obiad, może widok gorącego kremu maślano-rybnego z ziołami portugalskimi i hiszpańskim befsztykiem plus pudding morelowo-malinowy z czekoladowym sosem na deser przywrócą mi apetytJ
18. Kto tu rządzi? Dodał Malfoy Piątek, 15 Czerwca, 2007, 19:45
Bardzo przepraszam za godzinne opóźnienie, nie mam pojęcia, jak mogłam tak się zaniedbać;Pzorientowałam się w szkole, ale pielęgnuję nadzieję, że uzyskam wybaczenieOto nowa notka, oby wam się spoodobała-a także serdeczne "welcome" do Myślodsiewni Mistrza Eliksirów!GarenMD, proponuję przeczytać ze trzy notki wstecz dokładnie a odpowiedź zajaskrawi się przed oczymaW razie pytań, polecam się na e-mailDzięki wszystkim za commentyczytajcie
***
To zdecydowanie jedna z najpodlejszych sobót w moim życiu! Dzisiaj było otwarcie sezonu quidditcha. Z tej okazji nasz dom grał mecz przeciwko Gryfonom. Co prawda, słyszałem od chłopaków ze starszych klas, że podobno Potter gra na treningach całkiem dobrze, ale co tam Potter, jedyny dobry zawodnik w ich drużynie, a my mamy takich siedmiu! Nawet robiliśmy sobie jaja i wymyśliliśmy zakłady, chłopacy się pozakładali, to ja też-jak długo wytrzyma Potter, niektórzy też założyli się o wynik meczu: iloma punktami pokonamy Gryffindor Znalazł się jakiś jeden dziwak, który twierdził, że Potter jest mistrzem i że wygra mecz dla Gryfonów, ale obrzuciliśmy go suszonymi odchodami jeża, żeby się przymknął. Nie poskutkowało, bo koleś poryczał się i chciał lecieć na skargę do Snape’a, że jego ojciec jest arystokratą, że tak nie wolno, że on ma już tytuł lordowski i coś tam jeszcze gadał, ale nie słuchałem go za bardzo. Kumple Flinta zatrzymali go jednak i łagodnie mu wyperswadowali taką zdradę, to przestał się mazgaić. Swoją drogą, mam wrażenie, że czasami Tiara Przydziału się starzeje i w związku z tym trochę się jej w…głowie (rany, przecież ten k a p e l u s z nie ma głowy!:/)…w rondzie miesza. Mniejsza o Tiarę, byłem święcie przekonany, że wygramy co najmniej 50 punktami nad nędznymi Gryfoniakami, Pansy chciała się ze mną założyć, że wygramy 100 punktami, ale uznałem, że jej opcja jest bardziej prawdopodobna niż moja i się nie założyłem. Nie lubię przegrywać.
Miałem od rana świetny humor, nadto wenę na dokuczanie Potterowi, który był bardzo stremowany-mieliśmy ubaw z Pansy i Crabbem oraz Goylem, obserwując, jak Potter staje się coraz bardziej niebieski albo biały, nawet przez chwilę był zielony (tak twierdzi Crabbe, ale on jest daltonistą, więc nie można mu ufać). Oczywiście, wierna Granger wmuszała w niego tosty a Weasley co chwila życzył mu powodzenia. To samo starsi Weasleyowie, osobiście mam ich powyżej uszu, bo mnie wkurzają tą swoją pewnością siebie i idiotycznymi wygłupami. Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy na trybuny, jak zwykle nieco zakurzone-po każdym lecie. Zajęliśmy najlepsze miejsca, bo takie widowisko jak triumf Ślizgonów nie może być podziwiane w jakimś byle jakim rzędzie. Co prawda, wdrapanie się do właściwiej loży zajęło trochę czasu, ale kiedy usiedliśmy, było naprawdę cool. Starałem się zapomnieć, że nie gram w drużynie, a Potter, wbrew przepisom, zgodnie z faworyzacyjnymi praktykami w naszej szkole wobec Niedoszłych Ofiar Czarnego Pana, gra i to na najbardziej chlubnej pozycji. W duchu mściwie myślałem, że nie zmartwiłbym się, gdyby zleciał z miotły albo zamiast znicza złapał tłuczka, ale raczej nie był aż tak beznadziejny( przecież zmierzył się ze mną na lekcji latania, wiem doskonale, że siedział na kiju pierwszy raz a nie tylko nie skręcił karku ale i dostał jeszcze za to zaszczytny tytuł Najmłodszego Szukającego w Wieku, kto by nie chciał takiej nagrody za coś, za co każdego innego kota wywaliliby z roku…). Niemniej, Pansy chyba szóstym zmysłem wyczuła, że jestem w rozterce, bo powiedziała, wpatrując się niewzruszenie w pętle, naokoło których Marcus zataczał wstępne pętle, co chwila zresztą popatrując w kierunku naszej trybuny (shit!):
-Ten Potter…mówią, że taki super gracz, a ja jestem pewna, że trema go zje i nie zagra tak, jak tego oczekują jego kumple. Myślisz, że spadnie z miotły?
-Uhmh. Chciałbym…-mruknąłem z nadzieją, a potem uśmiechnąłem się złośliwie i dodałem: -Zresztą nie mówione, że nie oberwie tłuczkiem albo że go nie rozniesie Marcus…przecież nasi pałkarze są podobno bardzo ostrzy i brutalni, ale to chyba lepiej, bo brutalność, bezwzględność i refleks zapewniały nam zwycięstwo w ostatnich latach, o ile dobrze słyszałem.
-Być może.- odparła nieco znudzonym tonem i przeniosła wzrok na wejście na boisko z szatni.- Coś się mocno guzdrają, może Potter zwymiotował swoje mikrośniadanko na ręce Łaskawego Weasleya albo dostał rozwolnienia…
Parsknąłem na to śmiechem i nie zamieniliśmy już słowa do chwili wyjścia zawodników Gryffindoru na boisko.
Wszyscy mieli bardzo tajemnicze miny. Potter nie wyglądał na najbardziej zachwyconego.
Omal nie zdarliśmy sobie gardła, wiwatując na cześć naszych gracy, którzy skompletowali się już nieco wcześniej, ale przecież trzeba było pokazać, kto tu rządzi:P
Wreszcie zaczęło się…
Na początku dosyć ostro ruszyli nasi przeciwnicy, ale oni zawsze tak robią, chcą zastraszyć, a potem okazuje się, że oni sami są zastraszeni jak kwoki przez naszych, więc byłem spokojny, ale nagle zaczęły sypać się gole dla Gryfonów, jeden za drugim praktycznie. Marcus się chyba wkurzył, ale nie mógł nic więcej zrobić. Zaczęły mnie brać trochę nerwy, zwłaszcza wtedy, gdy Pucey z wrażenia puścił kafla, bo znicz śmignął mu koło nosa.
Wtedy ruszył też Potter, który do tamtego momentu tyle tylko, że fruwał sobie nad wszystkimi jak jakiś chrzaniony orzełek w czerwonej szacie z okularkami, tfu.
Ruszył jak strzała w kierunku znicza, był niedaleko, ale w tym momencie trafił na Flinta, który tak go przyblokował, że my z Crabbem i Goylem o mało co nie wyskoczyliśmy z miejsc, tak wiwatowaliśmy. Może i na co dzień jest gnojkiem, ale na miotle Flint potrafi robić takie rzeczy, o jakich wielu sędziom z pewnością się nie śniło.
Pokrzepieni tym sukcesem złapaliśmy znowu dech.
Nagle Potter zaczął wyczyniać jakieś cuda: poczułem przez chwilę się tak, jakby wyższa siła wysłuchała mej prośby, bo chłopak o mały włos nie zarył w glebę, miotła mu skołowaciała, spionizowała się i ani dychu.
Pansy wstała, żeby lepiej widzieć, bo już ludzie niżej też zorientowali się, co się dzieje i wszyscy chcieli to obejrzeć. Przyznam się, zrobiło mi się przez ułamek sekundy niedobrze ale rychło wstałem ze wszystkimi i wychyliłem się.
Potter tymczasem oddalał się coraz bardziej w stronę błoni, a jego miotła wyczyniała dzikie harce. Czekaliśmy tylko, kiedy puści się i runie na dół, Weasleyowie chcieli mu pomóc i zabrać go na swoje miotły, ale to tylko pogarszało sytuację. Nawet Lee Jordan, ten koleś z dredami, który komentuje mecze i trzyma się z bliźniakami, totalnie zamilkł. Wszyscy byli zszokowani.
Zobaczyłem na naprzeciwległej trybunie, że Weasley i Granger w towarzystwie tego Hagrida, który jest gajowym, są przerażeni. Chwycili lornetkę i chyba zaczęli patrzeć na Pottera dokładniej, ale potem w pewnej chwili Granger rzuciła lornetkę rudemu a sama przepchnęła się niżej i znikła gdzieś za trybunami.
-Co ona wyrabia, chce wejść na boisko i odczarować mu miotłę?- spytałem Pansy, która wychylała się koło mnie z nieokreślonym wyrazem twarzy, obserwując walkę miotły z Wielkim Pe.
-Nie wiem…wygląda na to, że coś wymyśliła…dziwne to, bo przecież są na widowni nauczyciele, a żaden z ich jakoś nic nie robi…
W tym momencie, jakby na zaprzeczenie jej słów, nasz wychowawca poderwał się i zaczął z wściekłością deptać sobie szatę, która nie wiadomo czemu zaczęła mu płonąć. Przez chwilę szamotał się gniewnie, próbując ugasić ogień, a potem stanął prosto i spojrzał na Pottera, który-o, dziwo-już leciał spokojnie na boisko, z miotłą tak normalną, jak na początku. Obok niego niezdarnie stanął Quirell, który nie wiedzieć czemu został zwalony za ławkę, chyba Snape go potrącił.
-Ty, ona naprawdę coś zrobiła, patrz tylko…-syknęła Pansy, bo oto i już szlama wróciła na miejsce, nieco zarumieniona i nagle zaczęła krzyczeć i skakać z radości oraz klaskać…tak jak wszyscy Gryfoni i oderwałem od niej czym prędzej wzrok i spojrzałem na boisko a zaraz potem ryknąłem ze złości. Potter stał na środku trawy i trzymał w dłoni malutką, drgającą, złotą piłeczkę, a Lee wywrzaskiwał z radością wynik…
-CO??!!ONI nas pokonali prawie SETKĄ punktów??!! To niemożliwe, sędzia kalosz!-zacząłem się drzeć i machać rękami, ale nikt nie zwrócił uwagi na oburzenie naszego sektora. Pansy darła się koło mnie:
-Złapał piłkę do buzi i wypluł ją teraz, musiała mu wpaść, jak walczył z Nimbusem!
-On nie złapał, on ją prawie POŁKNĄŁ!- ryczał jak zraniony tur Flint, lądując w otoczeniu nachmurzonych pałkarzy z dala od Gryfonów, którzy otoczyli Pottera. Na boisku wylecieli jego przyjaciele, znajomi, po prostu cała czereda z Fanclubu Pottera…nie mogłem na to patrzeć…po prostu gotowałem się ze złości!!! Wrrr, taka wygrana, taki PECH!
Bez słowa jąłem roztrącać wszystkich durniów i ruszyłem ostro do wyjścia, tak że Pansy i goryle dogonili mnie dopiero na dziedzińcu, który był pusty-wszyscy siedzieli jeszcze na boisku, gratulując zwycięzcom.
-Draco, spokojnie, no, to pierwszy mecz, jeszcze kilka ich przed nami, co tam te pięćdziesiąt punktów…-sapała Pansy, próbując dorównać mi kroku. Burknąłem, nawet na nią nie patrząc:
-Dziewięćdziesiąt, z łaski swojej, nie rób ze mnie durnia, umiem liczyć! Przestań mnie pocieszać takimi tanimi sposobami!
-Dobra, okay, nie musisz się na nie drzeć, mnie też nie zachwyca wynik meczu, ale czy to powód, żebyś tak szalał?- ujęła się pod boki i zagrodziła mi drogę, patrząc na mnie wyzywająco.
-Wybacz, ale jestem na maksa wpieniony. –rzuciłem jadowicie-uprzejmie i wyminąłem ją bez słowa.-Myślę, że Flint także.
Prawda jest taka, że gdybym grał na stanowisku szukającego, nic by się nie stało, to ten nasz spieprzył sprawę. Nie wierzę, że Potter złapał znicza jak walczył z miotłą, każdy by się zabił, a co dopiero on! Musiał go przyuważyć na końcu, jak już Granger pomogła mu z miotłą. Ale tego już nie powiedziałem Pansy, bo ona najzwyczajniej w świecie obróciła się na pięcie i poszła sobie, nawet nie wiem gdzie. Koniec tego, jestem rozgoryczony…nie myśl sobie, że to zazdrość…to raczej…zawiść. Parszywy dzień!
17.Nocny szlaban u Snape'a cz. II Dodał Malfoy Wtorek, 05 Czerwca, 2007, 06:00
Witajcie! Zostawiam was z drugą częścią losów Dracona i Pansy w czasie szlabanu u Snape'a w Izbie Pamięci. Nalio,dziękuję za sugestie! Pauliina, a to ciekawe, bo właśnie w tym momencie, w jakim jest Myślodsiewnia i Pamiętnik sądziłam, że notki z Pamiętnika wydadzą się fajniejszeKomentujcie!
***
Poczułem ciarki na plecach, ale zaraz w duszy parsknąłem śmiechem. „Zgłupiałeś chyba, żeby bać się pustej sali, w dodatku gdy masz ze sobą dziewczynę i świecę”, pomyślałem i odważnie zbliżyłem się do Pansy. Zorientowałem się, co chce zrobić. W duchu nie sądziłem, żeby to miało coś dać, ale na błędach człowiek się uczy, poza tym mieliśmy dużo czasu i nie było wcale tak późno.
-Spróbujmy pomyśleć…która ściana graniczy…przynajmniej powinna…ze ścianą korytarza na trzecim piętrze. Na niej powinny być drzwi.- szepnęła, okręcając się jak fryga i klucząc między płaskimi gablotkami, pełnymi drogocenności. Podeszła do ciemnej ściany, oświetliła ją i przeszła koło niej, ale nie znalazła żadnych drzwi.. Obejrzałem następne ściany, ale na żadnej nie było śladu jakiegokolwiek wejścia.
-Nawet drzwi usunęli?- zapytałem z powątpiewaniem –Musieli mieć niezły powód…
-Usunąć drzwi: niekoniecznie, trudno potem je wstawić, zwłaszcza jeśli są magiczne…ale można zaczarować je tak, że są niewidoczne…tak samo jak Hogwart dla mugoli.- powiedziała nieco głośniej. –Może po prostu w takiej sytuacji…zastanówmy się na sucho, gdzie jest korytarz.
-Zakazany?- spytałem szybko, bo od razu o tym pomyślałem.- Moim zdaniem ściana korytarza jest tutaj.- pokazałem właściwy blok a Pansy podeszła do niego. Spojrzała na niego z uwagą.
- Szkoda, że nie wiemy, jak szeroki jest …
- Co nie zmienia faktu, że coś, co w nim trzyma Dumbel, sprawiło, że musieli zamknąć pobliskie przejście do Sali Orderów.-zauważyłem, kręcąc się bez celu po sali.
- Ale gdybyśmy wiedzieli, jakie ma rozmiary, moglibyśmy przypuszczać, co to jest.- wywnioskowała, kładąc w zamyśleniu palec na ustach.-A tak, to nie wiemy nic. No dobra, chyba nic już nie wymyślimy tutaj, jak sądzisz?
- Chyba nie…chociaż…-przyłożyłem ucho do ściany, która w moim mniemaniu graniczyła z tajemniczym korytarzem i nasłuchiwałem przez kilka sekund z uwagą. Poza tym, że ściana była lodowata i głucha, nie stwierdziłem nic. Pansy machnęła ręką i zaproponowała powrót do pracy. Minęły dwie godziny szlabanu, a zaledwie skończyliśmy wspólnymi siłami jedną komnatę. Zabraliśmy się znów do roboty, znużeni i lekko rozczarowani, ale odkażaliśmy bez ustanku i udało nam się przelecieć trzy czwarte kolejnej sali do północy. Wtedy zjawił się Filch, tym razem w brudnym szlafroku w coś, co na pewno dwadzieścia lat temu było kwiatkami, żeby nas skontrolować. Kazał nam zrobić jeszcze jedną salę, na szczęście była to Sala Orderów, a ona jest troszkę mniejsza od pozostałych, i zwijać się do łóżek. Całe szczęście, do trzeciej wyrobiliśmy się. Oboje ledwo trzymaliśmy się na nogach, ale nie musieliśmy odrabiać szlabanu następnego dnia, a podobno większość ludzi u Snape’a nie wyrabia w ciągu jednej nocy i przeciąga im się to wszystko na cały tydzień. Kończę na teraz, minęło drugie śniadanie, muszę iść na najnudniejsze zajęcia na świecie, Historię Magii, mimo że potwornie chce mi się spać.
16.Nocny szlaban u Snape'a cz. I Dodał Malfoy Wtorek, 15 Maja, 2007, 06:00
Nie interesowaliśmy się bardziej tajemnicą ujścia na sucho Potterowi spotkania z Izbie Pamięci, bo strasznie dużo nam zadali (L) i nie mieliśmy czasu już wieczorem czegokolwiek omówić, nie wspominając o wyprawie do Izby. W czwartek za to, przed ostatnią lekcją tego dnia-eliksirami- poczułem ponownie przypływ sił witalnych i chęć do sensacji.
-Nie zastanawia cię to, jak oni uciekli, że musieli się zorientować, że to była podpucha i nic nie powiedzieli?- zapytałem Pansy, która czytała coś gorliwie w podręczniku.
-Uciec mogli w każdy sposób, raczej nie przez galerię, bo trwałoby to zbyt długo. Bardziej zastanawia mnie to, że pomyliłam wejścia…choć to wydaje się kompletnie niemożliwe.- zatrzasnęła nagłym ruchem książkę i westchnęła ponuro.
-Przecież mogłaś się pomylić, sama widziałaś, jakie to wszystko wielkie, nie przejmuj się, to mało ważne.- pocieszyłem ją, ale zaraz mój sukces zniweczył Snape.
Natychmiast po wpuszczeniu nas do klasy zadał nam piekielnie trudne równania reakcji i zawołał mnie i Pansy do biurka.
-Mam nadzieję, że pamiętacie o dzisiejszym szlabanie, zaraz po kolacji?- zapytał sucho.
Spojrzeliśmy z Pansy po sobie. Cholera jasna, no, fakt, zapomniałem o tym szlabanie na śmierć, bo tyle miałem na głowie, ale cóż…zresztą jej chyba też trochę uleciało z głowy…
-Dzisiaj po kolacji, jak tylko zjecie, stawicie się w Izbie Pamięci. –ciągnął Snape, patrząc na nas lodowato.- Na ścianach zalągł się topojad, rodzaj grzyba, którego zlikwidować może tylko eliksir z sośniny. Zajmiecie się tym, odkazicie całą Izbę. Ja niestety nie będę mógł was dopilnować, bo mam w tym czasie co innego do roboty, pan Filch jest bardzo przeziębiony i w związku z tym nie będzie w stanie kontrolować was przez cały czas. Zaprowadzi was tam, da wam potrzebny sprzęt, który weźmie ode mnie przed wieczornym posiłkiem, i zajrzy do was co trzy godziny. Uprzedzam, jedno przetarcie topojada eliksirem da mierne efekty, trzeba zużyć wiele wysiłku. Zrozumieliście?
-Tak jest.- mruknęliśmy posłusznie. Nie wiem, jak wyglądała Pansy, ale ja byłem bardzo kontent z miejsca szlabanu, a także z braku poważniejszego zwierzchnika. Nie dość, że będziemy mogli trochę powęszyć, to jeszcze będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
-To będzie chyba najfajniejszy szlaban, jaki kiedykolwiek będę miał.- szepnąłem do Pansy, kiedy wracaliśmy na swoje miejsca, a ona potaknęła ruchem głowy.
Tak mnie ucieszył ten szlaban, że nie mogłem się go doczekać, ale powstrzymywałem się od nadmiernej radości, żeby ludzie nic nie podejrzewali a Pansy się zanadto nie nabijała. Crabbe i Goyle oczywiście bardzo mi współczuli szlabanu, ale oni są kompletnie niezorientowani w sprawie nocnej akcji z Potterem. Prawdę mówiąc, mam wrażenie niekiedy, że przydają się tylko przy bójkach i jak brakuje mi poparcia. Pansy daleko bardziej przewyższa ich inteligencją, a jak na dziewczynę, to całkiem nieźle.
Ale w sumie, nieważne. Siedzę teraz w bibliotece i przepisuję pracę z transmutacji- musiałem wszystko dziś odrobić już po lekcjach, bo przez ten szlaban nie będę miał później czasu. Korci mnie. Kurczę, ta galeria była nawet niezła, jak dzisiaj skończymy w miarę wcześnie, to może pójdę tam i dokładniej przypatrzę się temu Flamelowi…gościu mnie zaintrygował, poza tym wrażenie, że już gdzieś o nim słyszałam, mnie nie opuszcza.
około trzeciej w nocy, dormitorium uczniów klasy I, Dom im. Salazara Slytherina
Na brodę Merlina, fakt, nie spodziewałem się, że ten szlaban będzie taki nudny! Chociaż jeden moment był ciekawszy, tak że w sumie wystarczy za całą pozostałą nudę.
Przyszliśmy z Pansy zaraz po kolacji pod Izbę Pamięci. Czekał tam już na nas Filch. Wyglądał ohydnie (hihihJ), jego nos był dwa razy większy, czerwony i błyszczący, a cera zżółkła. W dodatku głowę miał obwiązaną jakąś śmieszną szmatą, która wyglądała jak obrus wytarzany w pomidorówce- a pfe!- i miał wyraźnie b a r d z o zły humor. Zupełnie jakby robił nam wielką łaskę, że się tu przywlókł. Mimo że nie spóźniliśmy się ani minuty, on zrugał nas:
-Ale wolniej to już iść nie mogliście, hę? Wy, uczniaki, myślicie, że każdy ma tyle czasu co wy, na obijanie się i wyczekiwanie na was Bóg wie gdzie? Nie myślcie sobie, że mi to sprawia przyjemność. Gdybym nie miał za to paru galeonów więcej w kieszeni, nikt ani nic nie zmusiłoby mnie do przywleczenia się o takiej porze tutaj, dla jakichś paru głąbów, którzy łażą gdzie popadnie i potem dostają karę, ja też. Ech, gdzie te czasy, kiedy takiego gbura wieszało się za łapy do sufitu, na mocnych, porządnych łańcuchach…
-Co to zmienia, skoro i tak ma pan dziurawe kieszenie?- zapytałem złośliwie, ale o mało co nie oberwałem szczotką, więc odskoczyłem na bezpieczna odległość. Filch rozsierdził się i, prychając oraz parskając, zamierzył się drugi raz na mnie szczotką, wołając schrypniętym głosem:
-Ooo, to szczeniak! Poczekaj no, ja cię tylko moresu nauczę…!
-Panie Filch, spokojnie!- wtrąciła się z mediacją Pansy, stając przed Filchem i tym sposobem zagradzając mu drogę do mnie. Spojrzała na mnie i dodała z naciskiem, szarpiąc mnie za rękaw:- Draco nie miał nic złego na myśli. Proszę dać nam to, co jest potrzebne i wracać do łóżka. Zbyt długie przebywanie na korytarzu tak zimnym jak ten może tylko pogorszyć pańskie zdrowie.-łagodziła z niewinną miną, a ja aż skrzywiłem się z obrzydzenia i mruknąłem na stronie:
-Taaa, a tego byśmy bardzo nie chcieli…
Filch rzucił mi ostatnie nienawistne spojrzenie a potem spojrzał z nieufnością na Pansy i burknął obrażonym tonem:
-Tylko żeby mi tu żadnych łajnobomb nie było ani żabiego skrzeku! Jeden fałszywy ruch, a pożałujecie, że w ogóle pomyśleliście o Hogwarcie…!Grzyb jest na ścianach zaraz w pierwszej sali, w pozostałych jest go o wiele więcej. Musicie wyczyścić go tym paskudztwem, tu macie szczotki, szmaty i wodę. Radzę uważać, profesor Snape z pewnością uprzedził was, że eliksir powoduje bolesne rany na skórze, jest żrący i gęsty.
-Jasne, panie Filch, damy sobie radę.- Pansy dziarsko wzięła swoją szczotkę oraz spore wiadro z wodą i komplet szmatek z włóknami smoczych łusek a następnie zakomenderowała.- Draco, zabierz kociołki z eliksirem. Panie Filch, jeśli łaska…-wskazała ruchem głowy na drzwi, a woźny szybko je otworzył i, schowawszy klucz do wielkiej kieszeni brudnego fartucha, syknął:
-Przyjdę tu…za kilka godzin. Strzeżcie się…
Spojrzałem a niego z niesmakiem, ale ograniczyłem się tym razem od komentarzy. Posłusznie dźwignąłem kociołki i wniosłem je do Izby, teraz oświetlonej białymi pochodniami. Dziwne cienie kłady się na ścianach i kamiennej podłodze, kryształowe szyby w gablotach odbijały niezwykłe blaski, ale wbrew pozorom Izba tonęła w półcieniu. Żółtawe plamy topojada lśniły delikatnie tuż nad podłogą, szczególnie mocno wżerając się w fugę.
-Odkąd zaczynamy?- westchnąłem, bo teraz sala wydawała mi się większa, a było ich przecież kilka.
-Myślę, że od tamtej szafki.- Pansy rzuciła okiem i wskazała konkretną gablotę, tę z medalionami. –Tam jest tego najwięcej, a coś mi się widzi, że to nie będzie takie proste.
Rzeczywiście, jej przewidywanie okazały się w pełni słuszne. Eliksir miał konsystencję kisielu, po jednym przetarciu nim grzyba na szmatce pojawiały się ohydne, tłuste plamy i trzeba było ją dokładnie wymoczyć w wodzie, a potem od nowa, eliksir, grzyb, płukanie, eliksir, grzyb, płukanie…i tak wielekroć. Rychło z mieniłem zdanie o atrakcyjności szlabanu. Od ciągłego kucania bolały mnie nogi i plecy. Niech będzie, nieczęsto w domu zajmowałem się takimi pracami, na ogół taką brudną robotę odwalały skrzaty albo mamuśka, jak się jej zebrało na wielkie sprzątanie, ale ja starałem się unikać takich prac. Tutaj jednak spokorniałem, o dziwo i nabrałem złego humoru, jak zawsze, kiedy coś mi nie idzie, albo muszę robić coś, czego nie chciałbym. Co ciekawe, Pansy też poniewczasie zaczęła się irytować i gdyby nie wizyta Filcha, z pewnością pokłócilibyśmy się-docinaliśmy sobie rozmaicie, wszystko było w stanie wyprowadzić nas z równowagi, to, że grzyb był oporny, że przypadkiem wylałem wodę i ochlapałem ją, że minęło tyle czasu a my nie posunęliśmy się zbyt daleko.
Około dziesiątej nawiedził nas woźny, wyglądający jak duch z kagankiem w dłoni. Powiódł czujnym okiem po sali i syknął ironicznie:
-A co, zachciało się wam niuchania, hę? Myśleli, że dwie godziny i po sprawie…topojad jest jednym z bardziej uciążliwych grzybów, to zmora gospodarzy…-podszedł do mnie i schylił się, oglądając czyszczoną przeze mnie ścianę.-No, no…brak wprawy, co? Trzeba więcej siły…najgorzej, jak topojad zagnieździ się na kamieniu…wtedy to jest koszmar…-zaćwierkał mi nad uchem, a ja poczułem przemożną chęć walnięcia go prosto w ten wielki, obrzydliwy, zasmarkany nos szmatą, którą trzymałem w dłoni.
-Niech się pan przesunie, muszę zmienić wodę.- powiedziałem miast tego bardzo, bardzo uprzejmym tonem, na co on zaśmiał się tak, że ciarki mnie przeszły i szepnął:
-Nie ma to jak dużo cholernie trudnej roboty, od razu nabieracie pokory, wy…
Ale już go nie słuchałem, tylko szarpnąłem puste wiadro i szybko opuściłem Izbę.
Spacer do łazienki, znajdującej się na końcu korytarza, nieco mnie otrzeźwił. Wydawało mi się, że w korytarzu jest zimniej, niż w Sali, ale to dlatego, że pracowałem ciągle z pochodnią w dłoni. Było wcześnie, dziesiąta, ale taki pracowity wieczór sprawił, że byłem bardziej znużony niż zazwyczaj. Kiedy wszedłem do łazienki i napełniłem wiadro gorącą wodą, oparłem dłonie na umywalce i odpocząłem chwilę. Zdawało mi się nawet, że na chwilkę zamknąłem oczy. Nie wiem, czy mi się śniło, ale miałem wrażenie, że ktoś stoi koło mnie. Gdy się ocknąłem, w głowie usłyszałem huczenie i słowa: ”zakazany korytarz”. Nie miałem pojęcia, czemu nagle mi się przypomniał ten korytarz, ale obok mnie stał faktycznie ktoś.
-Matołku, ty tu się obijasz, a ja mam latać po szkole i cię szukać? Jazda do Izby, ale już!
-Już idę, idę, tylko…umyję twarz, pobrudziłem się przy płukaniu wiadra. –rzuciłem nieprzytomnie w stronę Filcha, który potrząsał wściekłe świeczką tuż koło mojej głowy, chlapnąłem sobie na twarz zimną wodą i , próbując opanować dzikie dzwonienie w uszach i zawroty głowy, ruszyłem za nim, dźwigając wiadro. Kiedy przekroczyłem próg Izby, zupełnie doszedłem do siebie. Łagodne światło świec działało na mnie uspokajająco, po oślepiających pochodniach w łazience. Kiedy tylko Filch trzasnął drzwiami i oddalił się korytarzem, mamrocząc pod nosem przekleństwa, wstałem sprzed mojej ściany i podszedłem do Pansy, która z uporem walczyła, na wpół skulona za olbrzymią gablotą z pucharami Quidditcha z wieku XVII.
-Hej, Pansy, mogę ci przerwać na moment?- zapytałem, siadając koło niej.
-Ja też ci coś muszę powiedzieć.- odłożyła z ulgą ścierkę, usiadła koło mnie i, oparłszy głowę o ścianę, zamknęła oczy.
-Hm.- zdziwiłem się.- A co mi chciałaś powiedzieć, Pansy?
-Chyba wiem, jak to wszystko się mogło stać.- spojrzała na mnie i dodała po chwili obojętnym głosem:- A i przy okazji, sorry, że tak dzisiaj na ciebie wjeżdżałam. Do teraz byłam nieziemsko wściekła, bo nie zgadzało mi się coś z tymi wejściami…a teraz nagle olśniło mnie.
-No, mów, choć ja chyba też o tym samym myślę. Przy okazji, ja też cię przepraszam.- mruknąłem przyzwalająco. Dziwne, miałem wrażenie, że chce powiedzieć coś innego…ale może to tylko zmęczenie.
-Myślałam cały czas, co takiego mogło się stać, sprawdziłam dokładnie, że wejście z trzeciego piętra istnieje. Zastanawiałam się, co takiego zaszło, czy pomyliłam drzwi, czy coś…no i już teraz wiem, prawie na pewno.
-Zakazany korytarz.- wpadłem jej w słowo.- Te drzwi, sąsiadujące z tymi, które chciałaś otworzyć, prowadzą na zakazany korytarz na trzecim piętrze, dlatego tamte nie chciały się otworzyć.
Spojrzała na mnie z podziwem, ale zaraz zaczęła mówić dalej, opierając głowę na kolanach, które podciągnęła aż pod brodę.- Dokładnie. Tylko dziwi mnie fakt, że drzwi do Sali Orderów nie otworzyły się, skoro od tego korytarza dzieli je dość duża odległość.
-Jaka mniej więcej? –przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie plan trzeciego piętra. Sala Orderów, korytarz…najmniej metr…
-Nie mam pojęcia, ale wystarczająco duża, żeby nie trzeba było izolować Sali. Moim zdaniem ma to związek z tym czymś, co kryje się w korytarzu.- spojrzała na drzwi a potem na ciemniejące w głębi przejście. –Ściany nie są na tyle cienkie, żeby…chyba że…-ciągnęła, wstając i kierując się szybko w głąb Izy Pamięci. Poderwałem się i pospieszyłem za nią.
Pansy szła pewnie i szybko, oglądając się błyskawicznie na boki. Znaleźliśmy się w Sali Orderów, była ciemna, jedyne światło, jakie się tam znajdowało, to była pochodnia, trzymana przez Pansy. Plamki światła odbijały się od błękitnych szyb, ciemnogranatowe szafy rzucały powykręcane cienie. Pansy zrobiła krok w głąb. Teraz sama wyglądała jak duch, twarz jej wyglądała jak pergamin, oczy błyszczały nad płomieniem.
-Rozejrzyjmy się…-szepnęła, z uwagę spoglądając dokoła.
15. Co jest grane? Dodał Malfoy Sobota, 05 Maja, 2007, 06:00
Dzięki wam za komentarzeCo do pytań niektórych fanów....Patyczku717, nie myslałam o wątku Draco+Hermoiona bo wydaje mi się on zbytnio oklepany w różnych ff, pamiętnikach itp. może kiedyś byłby to zabieg fajny i oryginalny, zbudowany na zasadzie kontrastu,ale przy obecnym natęzeniu twórczości nawiązującej do świata HP, szczerze mówiąc, nie warto i zakrawałoby to dla jakichś stu tysięcy pisarzy na plagiat:P Ciekawi mnie, do czego przyczepiła się Izolda(Pansy)No ale nic, teraz czas na czytankę-miłej lekturki!Wpadnijcie też do Myślodsiewni!
***
Nie, to się doprawdy w głowie mi nie mieści, że taki absurd może mieć miejsce! Dzisiaj rano, kiedy przyszedłem na śniadanie, byłem niezmiernie ciekaw wyglądu Pottera i jego koleżków, po wczorajszej nocnej akcji. Ledwo walnąłem się na ławę koło Goyle’a, ledwo zabrałem się do tostów, wszedł Potter i rudy Weasley. Ukradkiem ich obserwowałem, ale oni nawet nie byli przestraszeni czy zgnębieni! Gorzej. Oni byli całkiem weseli, zupełnie jakby…
-Nic nie wypaliło!- syknąłem z wściekłością do siebie i rzuciłem grzankę na talerz. Kompletnie odechciało mi się jeść. Co jest grane, Pansy wszystko tak zaplanowała, że nawet najinteligentniejszy Gryfon w życiu by się z tego nie wywinął, a ci tutaj najwyraźniej mieli jakieś parszywe, cholerne szczęście!
-Do stu parszywych dżdżownic, nie może tak być!- walnąłem pięścią w stół, podczas gdy szeroko uśmiechnięci Potter i Weasley zabrali się za owsiankę. Obok nic siedziała ponura, wyniosła Granger. Tyle tego dobrego, że ona jedna miała im chyba coś za złe. Hehe, może to, że się wywinęli, choć tak niewiele brakowało? Nie ulega wątpliwości, że to ona z nich wszystkich była najbystrzejsza i gdyby chodziło o nią, nie dziwiłbym się zbytnio klęsce planu, ale Potter i Weasley…
Z niechęcią dokończyłem zimną już i smakującą jak karton grzankę, popiłem sokiem i poszedłem na piętro pod klasę zaklęć, ażeby znaleźć Pansy. Jadła śniadanie z reguły bardzo sprawnie i stosunkowo wcześnie, bo była niezwykle przyzwyczajona do ciężkiej pracy w dzień i krótkiego snu w nocy. Jeśli nie było jej na Sali, niechybnie oznaczało to, że stoi pod klasą, w której mają odbyć się aktualne zajęcia. Na szczęście, nie miało to nic wspólnego z taktyką tej Granger, która zjawiała się pod klasą wcześnie, aby móc się jeszcze trochę pouczyć, albo na ostatnią chwilę, bo akurat była w bibliotece i zasiedziała się. Wiele razy słyszałem, jak tłumaczyła się nauczycielom, jeśli spóźniła się.
Tak mniej więcej rozmyślając i zachodząc w głowę, czy też faktycznie wywinięcie się od szpon Filcha mogło być przyczyną świetnego humoru Wielkiego Pe i jego rudego cienia, dotarłem pod zaklęcia. Uniosłem głowę i ujrzałem pod drzwiami klasy Pansy oraz osobę, którą najmniej spodziewałem się tutaj ujrzeć- kapitana drużyny Ślizgonów w Quidditchu. Pansy ujrzała mnie, ale nie dała tego po sobie poznać, zrobiła tylko wymowną minę tak, by Marcus, coś do niej mówiący, nie skapował, o co chodzi, i odparła na jego słowa na tyle głośno, bym mógł to usłyszeć, nieruchomo stojąc za węgłem ściany.
-Sorry, Marcus, ale to, co wczoraj zrobiłeś było niefajne.
-Niefajne?!- Flint zamachał z oburzeniem ramionami.- To nie ja zacząłem, wiesz dobrze, że to Malfoy się nadstawiał. Pansy, ja ci radzę, zaprzestań kontaktów z nim, czy ty nie widzisz, że to zwykły…
-Zwykły chłopak, bardzo dobry kolega i druh? O tak, widzę to doskonale, Marcus.- przerwała mu lodowatym tonem.-Nie masz prawa takim tonem ze mną rozmawiać, bo ja już z tobą o nas rozmawiałam. Nie będziemy nigdy parą.
-Przyznaj się…podoba ci się…ten……ten mały podskakiwacz, synalek TEGO Malfoy’a, hę?- syknął na to Flint, podchodząc bliżej. Pansy nie ulękła się go. Uniosła głowę i po krótkim milczeniu poczęstowała go drapieżnym uśmiechem:
-Odsuń się, pachniesz śledziem z cebulką…nie świeżym.
Marcus zbaraniał a ja musiałem zatkać sobie usta dłonią, żeby nie ryknąć śmiechem. To był dopiero tekst! Mój nastrój, zważony dziwnym zachowaniem Gryfonów, uległ zdecydowanej poprawieJ Flint opuścił dłonie i głowę, zacisnął zęby i, odwróciwszy się na pięcie, ruszył prawie biegiem w kierunku schodów. Kiedy mijał kolumnę, jestem najzupełniej pewien, że syknął „Nie jadłem dzisiaj śledzi!”
Odczekałem chwilę, aż zniknie z horyzontu, i wyszedłem z ukrycia, z uśmiechem, który gościł dziś, nie przymierzając, na twarzy Wielkiego Pe.
-Congratulations, Pansy!- wyszczerzyłem zęby, podając jej rękę.- To było naprawdę super,
-Musiałam czymś go odprawić, sam by sobie wżyciu nie poszedł, a ja mam z tobą ważną sprawę do omówienia. Słuchaj, czy ty widziałeś może dzisiaj Pottera albo Weasleya?
-Widziałem. –przytaknąłem i usiadłem pod ścianą.-Powiedz mi, jak to się stało, że coś nie wypaliło?
-Nie mam pojęcia.-Pansy wzruszyła ramionami i usiadła obok mnie, wzdychając.- Byli zbyt radośni, mniemam, że nie dali się złapać, ale co takiego zaszło, że umknęli Filchowi? Przecież to niemożliwe, żeby ich nie widział, Izba jest zawsze otwarta…
-Mam pomysł. Pójdziemy tam, może coś nas naprowadzi na tajemniczy powód tego, że nie wylecieli z budy.- wymyśliłem nagle. Wstałem i kiwnąłem głową ponaglająco. Pansy zerwała się raźno i spojrzała na zegarek, ale zerknęła na mnie w sekundę potem z niepokojem.
-Draco, mamy raptem dziewięć minut.- rzuciła.
-Okej.- uśmiechnąłem się szelmowsko. –Zdążymy.
Pobiegliśmy co tchu, poprawiając torby na ramionach. Nie łatwo było przedrzeć się przez ciżbę uczniów zdążających na lekcję, ale od czego ma się skróty? Pansy poprowadziła mnie jakąś krótszą drogą, ale wyszliśmy na zupełnie innym piętrze niż się spodziewałem. Zazwyczaj uczniowie odwiedzali Izbę, przechodząc przez pierwsze piętro, a my byliśmy na trzecim. Nie zapytałem o to Pansy, bo ta już machnęła krótko różdżką i próbowała otworzyć drzwi, które w moim mniemaniu od zawsze prowadziły do starej graciarni, ale drzwi milczały jak zaklęte. Pansy nic nie mówiąc, zmarszczyła brwi i pociągnęła mnie w stronę kolejnego przejścia, za jakimś obrazem. Wyszliśmy na drugim piętrze, tutaj zaprowadziła mnie w sam kąt korytarza i stuknęła szybko różdżką w stary gobelin, który wzbudzał w mnie zdegustowanie. Weszliśmy do środka przejścia i zamknęliśmy cicho drzwi, które pojawiły się za gobelinem. Spojrzałem, gdzie jesteśmy i zamarłem, zaskoczony.
Staliśmy na początku długiego i szerokiego jak trzy klasy korytarza. Po obu jego stronach wisiały wspaniałe malunki, oświetlone rzęsiście kandelabrami świec. Poznałem to miejsce. Galeria obrazów słynnych czarownic i czarodziejów, dyrektorów Hogwartu czy ważnych autorytetów światowej magii, która od zawsze wydawała mi się nudną, choć nigdy tu nie byłem dłużej niż pół minuty. Znałem ją bardziej z opowiadań ojca, który często wspominał puchar z wygranych Mistrzostw Szkolnych w Quidditchu dla Slytherina, z wygrawerowanym nazwiskiem kapitana i jego podopiecznych, w tym także mojego ojca. Teraz mogłem poświęcić temu miejscu odrobinę więcej uwagi, gdyż nawet Pansy uległa przesyconej magią ciszy tego zaułka i pysznym wizerunkom wielkich ludzi naszego świata. Fantastyczny był jeden gość, który nazywał się bodajże Flamel i widniał na jednym z mroczniejszych obrazów, poświęconych znanym naukowcom, z tego, co zdążyłem się zorientować. Z fizjonomii podobny do Dumbledore’a i Flitwicka, ale w dłoni trzymał wielki flakon pełen złocistej cieczy. Podpis pod portretem głosił, że jest to jeden z pierwszych śmiercionośnych wywarów w Wielkiej Brytanii, sporządzony przy użyciu najbardziej niebezpiecznych ziół. Notatka jeszcze niżej wyjaśniała, że Flamel obecnie pracuje nad otrzymaniem „kamienia filozofów” .
-Super. Obecnie, to znaczy jakieś pięćset lat temu?- zapytałem szeptem Pansy, która stała nieopodal z lekko zdegustowaną miną, podziwiając obraz jakiegoś stwora z bagien, duszonego przez piękną, czarnowłosą, hinduską czarownicę, nazywającą się chyba Alatharielli.
-Nie wiem, nie słyszałam o nim.- rzuciła niechętnie okiem na Flamela.- Coś tu nie gra, to niewiarygodne! Byłam przekonana, że te drzwi na trzecim piętrze prowadzą do Iżby, że wyjdziemy w Sali Orderów, z której mamy trzy kroki do głównej Izby Pamięci. Zawsze tam były drzwi, musiały się zmienić w jakiś niepojęty sposób wejścia, bo to niemożliwe; moja prapraprababka dużo o tym miejscu opowiadała mojej prababce, a ta babci, która z kolei nawijała o tym do znudzenia mojej mamie; to ona malowała niektóre portrety, była bardzo uzdolnioną plastyczką, nawiasem mówiąc. Dokładnie poznałam topografię Izby dzięki niej. Idziemy, galeria jest dość długa; z tego, co wiem, Izba Pamięci jest w tej sytuacji dokładnie z drugiej strony.
-Właśnie, o co chodzi z tymi wejściami?- skorzystałem szybko z okazji. Ruszyłem za nią, mimochodem spoglądając na obrazy, których bohaterowie zdawali się śledzić nas zza płomyków świec. Prapraprababka Pansy? Hm, interesujące!
Pansy rzuciła mi przez ramię, oglądając się bystro na wszystkie strony:
-Do Izby Pamięci uczniowie mają dostęp przez jedno wejście, wiesz, to na pierwszym piętrze, zaraz za pokojem nauczycielskim. Nieoficjalnie istnieją jednak jeszcze dwa wejścia z różnych pięter, zamaskowane zwykłymi drzwiami do klas, gobelinami, wiesz. Generalnie nie udostępnia się nam tych dwóch, ale wybudowano je po to, aby w razie jakiegoś tam zagrożenia móc dokonać sprawnej ochrony wszystkich tych przedmiotów, które się tutaj znajdują. Większość uczniów tutaj się już nie zapuszcza, bo ta połowa galerii, w której właśnie jesteśmy, jest odizolowana od wszelkich innych sal. Jeśli się mocno pospieszymy, za chwilkę powinniśmy dojść do drugiej połowy, z której są przejścia do Sali Orderów i do sal tematycznych. Zazwyczaj też tylko na nich kończy się zwiedzanie.
-Aha.- zamyśliłem się nieco i dodałem po sekundzie:- No jasne, przecież taka szkoła jak nasza nie mogła mieć przez tyle lat tylko tych zbiorów, które znajdują się w Sali Orderów, paru pucharów Quidditcha oraz jakichś tam medalików.
Pansy kiwnęła głową. Korytarz rozjaśnił się jeszcze bardziej, z boków wyłoniły się szerokie, zdobne wejścia do sal, które były już mi bardziej znajome. Skręciliśmy do jednej z nich, w której były różne odznaki szkolne, medale za odwagę oraz puchary, zdobyte w szkole.
- Tutaj powinni wejść, tak?- zapytałem, uważniej niż dotąd patrząc na wszystkie strony. Podłoga była bardzo zakurzona, w dodatku na ścianach tuż pod oknami zalągł się chyba jakiś grzyb, bo pokrywała je żółta kleista, niepięknie pachnąca substancja grzybopodobna. Owszem, nie spodziewałem się, że ujrzę na kaflach napis „Tu był Potter”, ale, do licha ciężkiego, musieli tu być, chyba że…
- …Stchórzyli?- szepnąłem do siebie i zaraz powtórzyłem to na głos. Pansy okręciła się i zawróciła sprzed gabloty z jakimiś skruszałymi pergaminami, wyglądającymi na wiekowe dyplomy. Potrząsnęła głową.
- Nie sądzę, nie stchórzyliby, bo niby dlaczego?
- Może przejrzeli podstęp, wyniuchali, że to pułapka.- spojrzałem za szafkę, w której leżały tym razem jakieś dziwaczne, miniaturowe odznaki.- Tu też nic nie ma. Pomyślmy, co się mogło stać. Przyszli, nie przyszli…
- Przyszli tu, spójrz tylko…-zawołała mnie nagle przyciszonym głosem, wpatrując się z wypiekami na coś, co chyba leżało na podłodze, trzy gabloty dalej.. Podszedłem bliżej i ukucnąłem.
- To wosk, jaki jest w lampach. –stwierdziłem po dokładniejszych oględzinach.- Jak nie wierzysz, pokażę ci, jak tylko wrócimy, mam dokładnie takie coś w mojej lampie, którą dał mi ojciec.
- Wierzę, wierzę.- uniosła głowę i zamyśliła się a potem zaczęła:- Przyszli tu, rozejrzeli się, stwierdzili, że ciebie nie ma i postanowili wracać…i wtedy…wtedy musieli zorientować się, że Filch ich szuka…przestraszyli się…potrącili lampę i wylali wosk. Uciekli.- potrząsnęła głową, myśląc tęgo. Zmarszczyła brwi, patrząc w stronę galerii.-Ale którędy?
- Nie mam pojęcia , nie było tam po drodze żadnych wyjść?
- Nie, to drugie tajne wejście jest gdzieś bliżej gabinetów nauczycieli…przecież byli spanikowani, nie myśleli, którędy biegną…gdyby wyszli bezpośrednio na korytarz tutaj, na pierwszym piętrze, spotkałby ich Filch…tak samo byłoby, gdyby uciekali przez galerię, jest na tyle długa, że Filch zdążyłby w trymiga oblecieć wszystkie trzy wejścia i zorientować się, że wyjdą na trzecim piętrze, a wtedy też by wpadli prosto w jego…
Nie dokończyła, bo nagle gdzieś ponad nami, jakby za bardzo grubym murem rozdzwonił się dzwonek. Spojrzeliśmy na siebie i rzuciliśmy się ku wyjściu.
O dziwo, udało nam się spóźnić na lekcję tak bezbłędnie, że do klasy weszliśmy razem z Granger, która zaraz podeszła szybko do profesora i powiedziała przepraszającym tonem:
-Byłam w bibliotece, przepraszam.
-W porządku, panno Granger. A wy, panie Malfoy, panno Parkinson? Pana nie było u mnie także wczoraj na zajęciach, panie Malfoy.
Idealna okazja, aby się pod to podszyć!
-Ja…byłem chory…w skrzydle…a teraz…byliśmy w bibliotece.- sapnąłem, siadając szybko. Pansy rzuciła na mnie okiem i, tłumiąc uśmiech, usiadła w swojej ławce. Granger spojrzała na nas z oburzeniem, ale nie powiedziała nic, za co w duchu byłem jej wdzięczny.
Pięć minut później wszyscy byliśmy już pochłonięci pracą ze świecami, które mieliśmy skrócić przy pomocy zaklęcia Longinus. Szkoda, że nie poznałem tego zaklęcia dziesięć minut wcześniej, przydałoby się w korytarzu Galerii SławJ