Dzięki za komentarze
-Matix, jeśli chodzi o słyszalność rozmowy na brzegu jeziora- uznajmy, że było cicho, pusto i wieża wcale nie była tak daleko od jeziora. Może uznasz, że to naciągane, ale nic na to nie poradzę. Jeśli zaś chodzi o drugą sprawę: dzięki za pomysł, może wykorzystam w przyszłości
-Aśka, nie ma mowy o urazie z powodu jakiegoś komentarza, jeśli jest konstruktywny i konkretny
-<<<3, dzięki za zwrócenie mej uwagi na to powtórzenie, faktyczni, umknęło mi to a o wątku Potter - Malfoy wcale nie zapomniałam, bez obaw^^
-Eveline, trochę odeszłam od książki i u mnie zajęcia z astronomii są już teraz
Tyle mojego, teraz proszę o czytanie i komentowanie a potem zapraszam do Myślodsiewni Buziaki!
***
… prof. Snape podszedł do nas podczas kolacji (siedzieliśmy zgodnie z przydziałem do domów i klas) i powiedział:
-Panno Parkinson, zapraszam do mojego gabinetu po kolacji.
-Dobrze.- bąknęła Pansy, zbita z tropu jego nieoczekiwanym poleceniem. Wymieniliśmy się spojrzeniami, podczas gdy Snape podszedł kawałek dalej do grupy trzecioklasistów i powiedział coś do Roana, a następnie zrobił to samo z Arielle, siedzącą przy końcu stołu w grupie swoich koleżanek z piątej klasy.
-Myślisz, że chodzi o tę sytuację na błoniach?- szepnęła do mnie Pansy, śledząc uważnie, jak nasz opiekun podchodzi niespiesznym krokiem do stołu i zajmuje przy nim swoje stałe miejsce po prawicy prof. McGonnagall. Przełknąłem ślinę i pokiwałem nieznacznie głową.
-Myślę, że tak… przecież podszedł do ciebie, do Roana i do Arielle… na brodę Merlina, skąd wiedział, że Roan tam był?
Dowiedzieliśmy się tego dwadzieścia minut później, gdy spotkaliśmy się w PW.
-Rozmawiałem z Wiktorem, to on powiedział Karkarowowi i McGonnagall, że widział mnie na błoniach, a ona powiedziała Snape’owi.- powiedział Roan, wpatrując się ze zmarszczonym czołem w płonące na kominku szczapy. -Myślicie, że będziemy mieli przez to kłopoty?
-W sumie nie powinniśmy mieć.- mruknąłem, przypominając sobie całą akcję. Powiedziałem celowo „powinniśmy”, a nie: „powinniście”, bo czułem współwinny temu wszystkiemu, ale przede wszystkim byłem wściekły na Arielle. Wszystko przez to, że zaatakowała Pansy! Gdyby nie rzuciła tego zaklęcia, rozeszłoby się po kościach, bo nikt by jej nie uwierzył, a Krum nie miałby za wiele do powiedzenia, bo przecież nie znał uczniów Hogwartu no i był tu gościem. -To ta Arielle… tylko dlatego, że rzuciła zaklęcie na Pansy, jest ta cała chryja! Sprout, McGonnagall, Snape, Karkarow… dziewczyny potrafią być paskudne!
-Taa, jasne.- parsknęła śmiechem Pansy. -No dobra, zastanówmy się, co mogła nakablować Arielle: że widziała kogoś, kto się do niej upodobnił… że to byłam ja, bo poznała mnie później… ale z całą pewnością nic więcej. Nie jest więc tak źle, jak można było się spodziewać.
-Ale skoro jesteśmy potencjalnie niewinni, to po co Snape nas wzywa?- myślał na głos Roan. -Zaklęcie rzuciła Arielle, więc ona jest najbardziej winna… ja obserwowałem a Pansy się przemieniła.
-Właśnie: p r z e m i e n i ł a.- zaznaczyła Amanda. -Pół biedy, gdyby była tylko przebrana i wystylizowana, ale Pansy się p r z e m i e n i ł a, więc w grę musiały wejść jakieś eliksiry albo czary.
-I myślisz, że o to właśnie chce wypytać Snape?- szepnęła Roxie, patrząc na nią z lekkim niepokojem. -Kurczę, trzeba coś wymyślić…
-Nie znam żadnego zaklęcia, które mogłoby nas zmienić w kogoś innego, słyszałem tylko o animagii, ale to przemiana w zwierzę, nie człowieka.- pokręciłem głową, główkując. -Kurczę, nic mi nie przychodzi do głowy.
-Eliksir wielosokowy.- mruknęła Pansy. -Tylko za pomocą eliksiru wielosokowego można się zmienić w kogoś innego, a bynajmniej ja tylko o tej metodzie słyszałam, ale jest mały problem…
-Ten eliksir poznaje się dopiero w czwartej, a nawet piątej klasie.- dokończyła za nią Amanda. -Słyszałam o tym na lekcji, wasz opiekun o tym wspominał.
Zapadło ciężkie milczenie.
-Kulki ze słabszą wersją, to jedno, a prawdziwy eliksir, to drugie.- odważyła się odezwać Roxie, zerkając na Roana.- Nie ma siły, musimy się przyznać, że użyliśmy eliksiru wieloskokowego, pytanie tylko, czy Snape uwierzy, iż warzyliśmy t a k i eliksir li i jedynie dla zemsty na jakieś piętnastolatce.
-Nie mamy wyboru.- stwierdził Roan i w tej chwili do PW wbiegł Goyle, zostawiony po kolacji na czatach, aby pilnować, kiedy Mistrz Eliksirów, znany szerzej jako Severus Snape, wróci do swoich kwater.
-Przyszedł.- sapnął a Roan i Pansy podnieśli się ociężale.
-To na razie.- mruknęli i opuścili pokój. Patrzyliśmy na nich w milczeniu, pełnym namysłu (Roxie i Amanda) oraz obawy (ja). Co wymyśli prof. Snape?
Na odpowiedź przyszło nam czekać niecały kwadrans: jednak kiedy Pansy i Roan weszli do PW, miny mieli nieszczególne.
-I co?- zapytałem razem z Roxie.
-Mamy szlaban i Slytherin stracił piętnaście punktów.- odpowiedzieli Pansy i Roan, a potem jednocześnie westchnęli i Pansy wyjawiła więcej:
-Za użycie eliksiru wielosokowego przeciwko drugiemu uczniowi odjął pięć punktów, dziesięć za to, że Arielle rzuciła na mnie Mimble - Wimble , a na koniec, żeby nam się odechciało głupot i żebyśmy nie sprawiali więcej tego typu problemów dał nam szlaban. Zgadnijcie, gdzie.
-Pewnie w lochach.
-Nie.- Roan wywalił język. -W KUCHNI.
-Szlaban w kuchni?- jęknąłem. -I co niby będziecie tam robić?
-Masz, przeczytaj.-Roan podał mi złożoną na dwoje kartkę. Gdy ją rozłożyłem, wszyscy zawołali: „Czytaj na głos”, więc tak też zrobiłem.
- 14 grudnia jest dniem urodzin dyrektora Instytutu Magii Durmstrang, Igora Karkarowa. Z tej okazji wieczerza niedzielna będzie poświęcona temu wyjątkowemu świętu. Przecież to jest to samo, co mówił nam dzisiaj rano prefekt. Nie widzę wzmianki o tym, żebyście mieli tańczyć salsę na stole.- pozwoliłem sobie na dygresję, ale Roan tylko kazał mi czytać dalej, więc wzruszyłem ramionami i usłuchałem. Pod tekstem ogłoszenia dopisano coś ręcznie. - Podczas wieczerzy, oprócz urodzinowego tortu, zostanie podana ulubiona potrawa jubilata, czyli fasolka po kaukasku (z sosem śmietanowo - serowym z dodatkiem anyżu moczonego w soku ananasowym i kurkumą). Uczeń Roan Wilxie proszony jest o stawienie się w kuchni Hogwartu(korytarz po lewej stronie Wielkiej Sali, należy połaskotać gruszkę na malowidle z misą owoców) w niedzielę o godzinie 9:30 celem pomocy w przygotowaniu w/w Dań Specjalnych.
-Ja też dostałam takie coś, tyle, że z moim nazwiskiem. O niczym innym nie marzę, jak siedzenie w niedzielę w kuchni nad jakąś kretyńską fasolką i tortem urodzinowym dla Karkarowa!
-No, to nie brzmi najfajniej.- wyobraziłem sobie Pansy w białym fartuszku i kucharskiej czapce, mieszającą z zapałem w wielkim garncu bulgocącą fasolkę i mimo woli wybuchnąłem śmiechem.
-A tobie co?- zapytała Pansy z urazą, a gdy wykrztusiłem podczas śmiechu jego powód, zaczęła mnie okładać poduszką, ściągniętą z sąsiedniego fotela. Roan starał się przekazać Roxie i Wilmie, że szlaban potrwa od sześciu do ośmiu godzin, ale w końcu dał za wygraną i poczekał, aż nam minie głupawka.
-No dobra… a co wy na to, żebyśmy wam pomogli?- sapnąłem, siadając wygodniej i patrząc na zdumione miny Roana i Pansy.
-Jak to: pomogli?- tym razem Goyle spojrzał na mnie ze zdumieniem (ale on jest bystry, ja nie mogę )
-No… ja myślę, że chodzi mu o pomoc podczas szlabanu.- odpowiedziała mu wolno Wilma, a kąciki jej ust zadrżały. -Ależ to jest świetny pomysł! Zawsze chciałam zobaczyć, jak wygląda szlaban…
-Nigdy nie dostałaś szlabanu?
-Nie, zawsze cudem udało nam się go unikać, mnie, Roxie i Roanowi. Alex, to co innego… poza tym, wiecie, u nas nie ma szlabanów, tylko są raczej zajęcia dodatkowe i dodatkowe prace domowe.
-Zajęcia dodatkowe zamiast szlabanów?- zainteresowałem się nagle, porzucając właściwy temat.
-No wiesz, jak się spóźnisz albo nawalisz na zajęciach, to musisz posiedzieć nad tym przedmiotem, a jeśli przeskrobiesz coś poważniejszego- odpowiedziała Amanda. -,to coś w stylu praca w ogródku, sprzątanie holu, odświeżanie obrazów, zbieranie roślin na zajęcia z zielarstwa… dodatkowe zadania, które musisz wykonać, aby darowano ci winę.
-No to u nas jest podobnie.- zauważyła Pansy. -To są zadania dodatkowe, tyle że pod nazwą szlabanów, no i nie ma roboty wymyślanej specjalnie po to, żeby cię ukarać, tylko to są rzeczy, które obecnie przyniosą pożytek szkole. Dobra, wróćmy do naszego szlabanu. Draco, jak ty to sobie właściwie wyobrażasz?
-Normalnie.- wzruszyłem ramionami. -Nie, żebym się palił do jakiejś roboty, nie ma głupich, ale może być fajnie… no i nikt tam nam nie będzie przeszkadzał, no nie? To może być jeden z fajniejszych szlabanów w naszym życiu, żadnego dyszącego nad karkiem Filcha czy innego profesora, żadnego świństwa do czyszczenia, tylko praca w kuchni.
-Nie poznaję cię, Draco!- zaśmiała się Pansy. -Pierwszy raz słyszę, żebyś takie rzeczy mówił!
-No, lepsze to, niż trafić czyszczenie sreber jakimś śmierdzącym płynem albo obdzieranie ze skóry jakichś dziwnych gadów czy innych płazińców albo…
-Starczy.- Roxie przecięła ręką powietrze. -Dość dziwny pomysł lecz to faktycznie jedyna okazja, by zobaczyć, jak to wygląda u was, poza tym… im więcej rąk do pracy, tym krótszy szlaban!
-Masz rację.- pokiwała z zadowoleniem głową Amanda.- Wchodzę w to!
-Ja też.
-I ja.
-Crabbe?
-Ee…
-Będziecie mogli podżerać ciastka z kremem… i te pyszne, nadziewane serem i kurczakiem pieczarki…
-Dobra.
-Goyle?
-OK.
-Draco?
-Pytanie!
-No, to ustalone…- Roxie odetchnęła głęboko.
Dobra, a ja teraz idę spać już naprawdę, bo zbliża się wpół do trzeciej, a jutro przecież mam s z l a b a n
20:09, dormitorium
Czy ja kiedykolwiek pisałem, że to miał być najfajniejszy szlaban w naszym życiu? Gdzie? Pokażcie mi! Dochodzę do wniosku, że musiałem być wtedy niespełna rozumu… albo to podniecenie tak mi uderzyło do głowy, że porwałem się na dodatkową robotę w kuchni… o, nie, jeszcze teraz robi mi się niedobrze na myśl o rybach… bleee…
15 grudnia, poniedziałek, 7:00, gdzieś między 3. piętrem a 4. piętrem
Korzystam z chwili spokoju w jakimś starym przejściu, żeby opisać nasz „fascynujący” szlaban.
W niedzielę rano zjedliśmy normalnie śniadanie, a potem ja, Crabbe, Goyle, Roxie i Wilma wyszliśmy z Sali, wyraźnie żegnając się z Pansy i Roanem, którzy z trudem powstrzymywali się od chichotu. Uzgodniliśmy, że „winowajcy” powinni pójść do kuchni sami, żeby nie podpadło, a my dołączymy do nich za dziesięć minut, gdy sytuacja będzie klarowna. Odczekaliśmy więc w PW dziesięć minut od chwili, gdy Pansy, Roan i Arielle znikli w korytarzu wiodącym do kuchni, a potem przemknęliśmy się tam i, połaskotawszy gruszkę, weszliśmy do środka.
Jeszcze nigdy w życiu nie byłem w naszej szkolnej kuchni, słyszałem tylko o niej różne dziwy, którym, prawdę powiedziawszy, nie bardzo dowierzałem, uznając je za mocno wyimaginowane i zbyt naciągane, ale w chwili, gdy przekroczyłem próg tego c z e g o ś, zrozumiałem, że to wszystko było prawdą.
Kuchnia była… olbrzymia! To największa komnata, jaką kiedykolwiek widziałem, a wierz mi, Pamiętniku, widziałem ich dosyć! Na oko: jakieś sześćset pięćdziesiąt stóp na sześćset pięćdziesiąt stóp plus boczne sale, ukryte póki co przed naszym wzrokiem. Przy ścianach- sięgające sufitu regały, pełne najróżniejszych akcesoriów kuchennych, typu garnki, rondle, patelnie, obok kilkanaście kredensów, zawierających stosy talerzy i błyszczące niczym lustra sztućce (w szufladach), a do tego blaty pełne jedzenia i chmara skrzatów domowych, pętających się pod nogami. Staliśmy chyba z pięć minut oniemiali i z powywalanymi na wierzch gałami, aż wreszcie jakiś ostrzejszy głos przywołał nas do porządku.
-Nie stać tak i się nie gapić, do roboty!
Wciąż z rozwartą szczęką spuściłem wolno wzrok i zobaczyłem sięgającego mi do kolan skrzata, odzianego w coś poszewko- podobnego i z czapeczką moro na głowie (w czapce były dwa specjalne otwory, przez które skrzat miał przełożone uszy). Musiałem mocno potrząsnąć głową, żeby uwierzyć oczom: skrzat dyrygujący uczniami, niczym jakiś żołnierz?
-Ee…- Crabbe wgapiał się w blaty pełne ciastek francuskich, rogalików i nie nadzianych jeszcze rurek. -To wszystko można zjeść?
-Nie gadać, tylko do roboty! Kto was przysłał?- zapytał skrzat, surowo na nas patrząc. Uslyszałem za sobą, jak Wilma przełyka ślinę.
-Profesor Snape!- zawołałem. -Przyszliśmy… ee… pomóc wam, tak pomóc! Dostaliśmy szlaban.
-Wy też dostaliście szlaban?- skrzat spojrzał na mnie podejrzliwie. Zza jego pleców, z bocznej sali wyjrzała Pansy, ubrana w biały fartuch i w czymś dziwnym na głowie i wytknęła wymownie język. -Cała szóstka?
Chyba nie zrobiłem na nim zbyt dobrego wrażenia. Zapadło dwusekundowe milczenie, w czasie którego skrzat nie spuszczał z nas wzroku. Roxie uratowała sytuację, kiwając gorliwie głową i wołając przekonująco:
-Tak, tak, mamy szlaban, byliśmy strasznie… no, tego… i mieliśmy się tu zgłosić.
-Dobrze, więc włóżcie to.- mówiąc „to”, podał nam odpowiednią ilość białych fartuchów, podanych przez dwa inne skrzaty, które się zjawiły nie wiadomo skąd, a potem podał Roxie, Wilmie i Amandzie trzy śmieszne, białe czepki. -Wy włożycie to na głowy, żadnych włosów w sosach! Higiena przede wszystkim!
-Sosach?- podchwyciłem natychmiast, zawiązując tasiemki fartucha. -Mieliśmy zająć się tylko fasolką i tortem!
-Fasolką i tortem zajmują się już trzy osoby, to w zupełności wystarczy.- padła kamienna odpowiedź. -Wy zajmiecie się rybami i sosami- spojrzał na mnie i kumpli -a wy przygotujecie sałatki i steki. Potem wszyscy zajmiecie się ozdobami do tortów. Ty, ty i ty- wskazał sękatym, brzydkim paluchem mnie, Goyle’a i Crabbe’a. -pójdziecie do grupy Frytka.- wymieniony skrzat podbiegł do nas i, szarpiąc mnie za mały palec, pociągnął natychmiast w stronę salki po lewej. Za moimi plecami skrzaci kapral dyrygował dziewczynami, które odesłał do sąsiedniej sali wraz ze skrzatką o imieniu Lola w spódniczce z szeleszczącej folii.
Przydzielona nam sala była odrobinę mniejszą kopią tej wielkiej, którą dopiero co opuściliśmy. Na środku było wielkie palenisko, kilkanaście stanowisk na podgrzanie, zaś po ścianami stały kredensy, blaty i regały oraz stoły do pracy. W tej sali było tylko jakieś piętnaście skrzatów, wszystkie ubrane tak samo, za wyjątkiem naszego głównodowodzącego Frytka, który wyróżniał się czerwoną tiarą w gwiazdki na głowie.
Teraz popchnął mnie w kierunku jednego ze stołów, zaś moich kumpli do dwóch innych, mówiąc:
-Wszystko, co potrzebne, znajdziecie na blatach z jedzeniem. Naczynia są tu, sztućce tu, a noże i inne przyrządy- tam.- przy każdym wymienionym rodzaju pomocy kuchennych wskazywał różne punkty kuchni. Nie nadążałem za nim, więc dopiero po piątej pomyłce zapamiętałem, gdzie co jest. -My, skrzaty, wykorzystujemy nasze zdolności magiczne do przyrządzania potraw, ale wy nie możecie, wobec tego musicie poradzić sobie sami.
-Przecież możemy używać różdżek!- obruszyłem się, ale Frytek pogroził mi palcem.
-O, nie, żadnych fruwających noży i waz z zupą! Nie chcemy bałaganu. Pracujcie bez użycia czarów, a jeśli będziecie potrzebowali pomocy, możecie zapytać kogoś z nas. Przygotujecie trzysta filetów i sos serowy z kaparami, to na początek.
- Trzysta filetów??
-Po trzysta każdy z was.- przytaknął głową a ja jęknąłem cicho. W życiu nie miałem noża w ręku i surowej ryby! -To łatwe, wystarczy pokroić każdy kawałek, o tak, nie za cienko, nie za grubo.- pokazał mi odpowiednie cięcie, w trymiga przygotowując pięć idealnych kawałków ryby -a potem odłożyć tu- przełożył je do głębokiego talerza pełnego mąki i jakichś przypraw- obtoczyć, strząsnąć nadmiar panierki, a potem odłożyć tu.- pokazał mi każdą czynność w ekspresowym tempie i „przywołał” za pomocą czarów talerz z kostkami sera. -Potem sos, trzeba rozpuścić ser w garnku na palenisku, dodać trochę śmietany- pokazał błękitny dzbanek, pełen białej jak śnieg śmietany -dosolić i dopieprzyć, dodać ziół z tej skrzynki, żeby było w sam raz i gdy wszystko przybierze płynną konsystencję, dodać pokrojone drobno kapary.- wskazał drewnianą miskę pełną małych, zielonych kuleczek. -Przygotuj dwa galony sosu.
-Dwa galony?- jęknąłem znowu, przeliczając w myślach na litry. Dziewięć litrów sosu!! Jeszcze nigdy w życiu nie przygotowywałem większej ilości, niż litr!
-Tak, połowa tego garnka.- beznamiętnie kiwnął głową w stronę wysokiego, wielkiego garnka z zielonkawej emalii. -No, nie marudź tyle, tylko bierz się do pracy, nie ma chwili do stracenia!
Z tymi słowy odbiegł prędko w stronę grupy skrzatów, maszerujących dziarsko w stronę wyjścia i dźwigających małą beczułkę z czymś, co pachniało jak kiszonka i dołączył się, by im pomóc. Odwróciłem się w stronę swojego stołu, zrobiłem minę do chłopaków, którzy rozglądali się niepewnie, z przerażeniem patrząc na noże i spojrzałem na swoją rybę. Chyba naprawdę lepiej będzie zabrać się do pracy , pomyślałem, biorąc do ręki nóż i krojąc pierwszy filet (nie obciąłem sobie palca! ) kto wie, na co stać tego skrzata w czapce, gdybyśmy nie zdążyli na czas?
Wiedziałem, że pokrojenie ryb zajmie mi więcej czasu, niż Frytkowi lecz nie przewidywałem, że zajmie mi to cztery godziny . Tak, dobrze widzisz, CZTERY godziny krojenia ryb w idealne filety! I tak skończyłem szybciej od Crabbe’a (5 godzin, potem skrzaci kapral zdenerwował się i wyrzucił go z sali, każąc mu nadziewać babeczki borówkami i smażoną skórką pomarańczową pod surowym nadzorem skrzata Klapka) i Goyle’a (przy trzeciej prawie przekroił sobie palec i musiał iść do skrzydła szpitalnego), ale gdy odpoczywałem, dumny z siebie, Frytek przyszedł na inspekcję i nawrzeszczał na mnie, że niedokładnie skroiłem końcówki.
Tak, ten mały knypek dał mi OPR na miarę McGonnagall za głupią rybę i kazał mi przygotować pięćdziesiąt filetów jeszcze raz (kolejne czterdzieści minut w plecy)!
Byłem wściekły, zmęczony i głodny (dochodziła druga, pora obiadu), ale uparłem się nie powiedzieć ani słowa, żeby z czystej złośliwości ten dziwoląg nie kazał mi kroić ryb do wieczora (tak, w myślach nazywałem go „dziwolągiem” i niczym się już dla mnie nie różnił od tego kaprala… przeklęte skrzaty!). Zajęty robotą, dopiero za trzecim razem uświadomiłem sobie, że ktoś czegoś upierdliwie ode mnie się domaga, a i to dopiero wtedy, gdy w wyniku szturchnięcia natręta zaciąłem się w palec.
-Do jasnej cholery, szlag by to trafił!- zakląłem wściekle, rzucając nóż i patrząc na swój krwawiący palec, a potem odwracając głowę w stronę tego, kto mi przerwał. -Czy nie mógłbyś bardziej… o, sorry!- zreflektowałem się raz - dwa, widząc skrzata - żołnierza a za nim drugiego z talerzykiem pasztecików i pucharkiem soku dyniowego. No, wreszcie posiłek! Oblizałem ze smakiem wargi, chciwie patrząc na smakołyki lecz skrzat szybko sprowadził mnie na ziemię.
-Uważaj bardziej, jak kroisz rybę… i tak już zmarnowałeś dużo filetów.- powiedział cierpko, bez wzruszenia spoglądając na mój rozcięty palec. Raptownie chwycił go swoimi dwoma sękatymi i szorstkimi paluchami i w przeciągu dwu sekund, przy pomocy jakichś swoich czarów wyleczył go. Podczas gdy ze zdumieniem oglądałem efekty jego czarów, skrzat z talerzem i pucharem podszedł bliżej. -Weź sobie pasztecika i napij się soku, za pięć minut przejdziesz do sali deserów.
-Jasne.- przytaknąłem, z ulgą myśląc o zmianie pracy i sięgnąłem po talerz. Pięciominutowa przerwa i drobna przekąska zdecydowanie poprawiły mi nieco humor i wspomogły nieco nadwątlone siły.
W sali deserów spotkałem się, ku swojemu zdziwieniu, z całą piątką najwytrwalszych „szlabaniarzy” (tak podobno starsi uczniowie określają ukaranych szlabanem). Z jeszcze większym zdziwieniem przyjąłem wiadomość, że od tej chwili będziemy pracować razem przy tworzeniu ozdób i kremów dla tortów urodzinowych (wiem, że powinien być jeden lecz wyobraź sobie tylko jego wymiary tak, by starczył dla wszystkich gości, Pamiętniku i porównaj to z parametrami Wielkiej Sali… dlatego kuchnia podjęła się przygotowania około pięćdziesięciu tortów na potężnych tortownicach o czterdziestocalowej średnicy).
Posadzono nas przy długim blacie, na którym leżały wielkie płaty ciasta i masy marcepanowej, zaś obok cały bogaty asortyment takich przedmiotów, jak foremki, nożyki, dłutka, pędzle, a także naczynia z polewami, posypkami, bakaliami itp.
Każdemu z nas przydzielono określone zadanie- ja miałem wycinać listki z ciasta i ozdabiać je polewą miętową oraz szronem z kryształków cukru, Amanda pracowała przy wycinaniu marcepanowych różyczek („tylko ostrożnie i precyzyjnie, każda różyczka ma mieć tę samą ilość idealnie wymodelowanych płatków i każdy musi być dokładnie pokryty polewą truskawkową oraz ozdobiony wiórkami białej czekolady!”), Roan moczył orzechy i migdały w masie kajmakowej, którą potem zdobił polewą z wyjątkowo pysznej, gorącej czekolady z chili (spróbował i powiedział mi, że jest rewelacyjna; ja też chciałem posmakować, ale oczywiście jakiś skrzat - donosiciel mnie przyuważył i narobił strasznego rabanu :/), Roxie zaś wypełniała małe, wafelkowe kulki nadzieniem owocowym z mango i grejpfruta („Nadzienie, a potem lukier i posypka czekoladowa, nadzienie, lukier, posypka, nadzienie, lukier posypka!”), Pansy zajmowała się moczeniem smażonych owoców i galaretek w różnych czekoladach („Jabłka w mlecznej, banany w pomarańczowej, cytrusy w deserowej, galaretki w gorzkiej!”) a Wilma tworzyła okrągłe ramki na powierzchnię tortów z masy bananowej, złączonej gęstą bezą i roztartą na miazgę z mleczkiem waniliowym chałwą („Każda ramka musi być delikatnie oblana złocistą galaretką brzoskwiniową, posypaną z wierzchu cukrem).
Czułem się dokładnie tak, jakby zaprzęgnięto mnie do pracy w fabryce św. Mikołaja, tyle że tu nie było tej radosnej atmosfery świąt (którą zastąpiło ciągłe poganianie ze strony skrzatów i ich skrupulatny, irytujący nadzór) ani dobrej zabawy (myślisz, że zgłupiałem, Pamiętniku? No jasne, kto by nie chciał pracować w swoistej cukierni, prawda? JA bym nie chciał po tym, co tam przeżyłem… słodko jest tylko przez pierwsze trzy minuty, a potem wszystko robi się mechanicznie i myśli coraz częściej o tym, co podadzą na kolację i czy długo to jeszcze potrwa, zwłaszcza, jeśli się jest na „ochotniczym” szlabanie). Miło mi było widzieć, że na twarzach kolegów i koleżanek widniał ten sam wyraz zmęczenia, determinacji i beznadziei, co zapewne na mojej. Nie mieliśmy czasu ani chęci, by zamienić choć parę słów. Pierwsza ku temu okazja nadarzyła się dopiero w trzy godziny później, gdy pozwolono nam (odniosłem wrażenie, że dość niechętnie) opuścić kuchnię (nareszcie! Hurra!).
-To był najgorszy szlaban w moim życiu.- jęknąłem, jak tylko znaleźliśmy się w WS i ze zdumieniem wypuszczonych z buszu na wolność ludzi obserwowaliśmy pętających się beztrosko to tu, to tam uczniów obu szkół. -Nigdy się jeszcze tak nie narobiłem! Przysięgam, wolałbym iść raz jeszcze do Zakazanego Lasu, niż wrócić do kuchni…
-Byłeś kiedykolwiek w Zakazanym Lesie?- cień zainteresowania rozległ się w głosie Roxie.
-Mhm.- pokiwałem smętnie głową, gdy powlekliśmy się do stołów z nadzieją na znalezienie choćby odrobiny czegoś jadalnego. -Na szlabanie w zeszłym roku, z gajowym, tym wielkoludem.
-Jak to? Poszedłeś na szlaban do lasu, do którego normalnie nie wolno wam wchodzić?- zapytała Amanda, pokazując nam jednocześnie stół z podeschniętymi i zimnymi już kotletami cielęcymi w temperze i kawałkami kurczaka w curry. Potrawy powoli znikały ze stołów. Rzuciliśmy się jednocześnie na jeden z półmisków i bezceremonialnie zabraliśmy go ze stołu, a potem, nie oglądając się na zdziwionych gapiów i modląc się, by nikt z grona pedago nas nie dorwał, pognaliśmy do wyjścia, stamtąd zaś, na schody Wieży Północnej.
Przy skromnym, acz lepszym od pasztecików i soku posiłku odpowiedziałem Amandzie na pytanie i przybliżyłem nieobeznanej reszcie historię wyprawy do Lasu. Potem rozmowa zeszła na zupełnie beztroskie tory i gawędziliśmy sobie tak w najlepsze dopóty dopóki nie zadzwonił gong na kolację. Udaliśmy się, jak wszyscy inni, na kolację i, podrzuciwszy dyskretnie puste wspomnienie po kurczakach i kotletach na stół Gryfonów, zasiedliśmy do uroczystej wieczerzy, poprzedzonej odśpiewaniem „Sto lat!” dla dyrektora Durmstrangu i innymi takimi oficjalnymi pierdółkami. Potem musieliśmy wcześniej wyjść, bo Roxie zrobiło się niedobrze na widok sałatek i steków .
Wiesz co, Pamiętniku, muszę chyba kończyć… zrobiło się późno, muszę zabrać jeszcze torbę i lecę na śniadanie. Potem opiszę może trening pokazowy Krukonów, bo, jak się mi zdaje, dzisiaj jest „ich dzień”. Phi, wielkie mi co, i tak my zabłyśniemy najjaśniej!!!
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy Wielkie podziękowanie za komentarze, teraz odpowiem pokrótce na drobne wątpliwości i pytania z Waszej strony:
-Eveline i <<<3, to nie jest błąd z tym przecinkiem. Przecinek stawia się przed "a", jeśli jest ono użyte w znaczeniu "ale" lecz jeśli używamy "a" w znaczeniu "i"- tak, jak ja to robiłam-, to przecinka się nie stawia
-<<<3, "wespół zespół", to takie pojęcie potoczne, coś, jak "razem", "wspólnie z"; nie wszyscy uczniowie mówią dobrze po angielsku, to dotyczyło głównie uczniów na razie poznanych przez Draco ; co do Twoich pytań: nie chciano już zmieniać planu Arielle (Roxie=dostarczycielka listów:P) i może znaczenie miał fakt, iż Roxie miała teoretycznie lepszy kontakt z Wiktorem, jako uczennica Durmstrangu i siostra dziewczyny, która mu się podobała. Na drugie pytanie odpowiedź brzmi: ani nie, ani tak
-Matix, Krum ma faktycznie 15 lat i na razie grał w lokalnej i krajowej lidze drużyn, nie był jeszcze w reprezentacji; jeśli chodzi o akcję Wiktor i Arielle, już tłumaczę: bohaterowie chcą odegrać się na Arielle za to, że "skrzywdziła" Goyle'a poprzez wysłanie na domniemaną randkę z Krumem jej karykaturalnego sobowtóra, stworzonego przy pomocy odpowiedniej kulki animagicznej; przy okazji mają nadzieję, że Wiktor da spokój Wilmie
Tyle mojego, zapraszam Was do czytania i zajrzyjcie potem do Myślodsiewni!
***
14 grudnia, niedziela, 1:09, dormitorium
Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej opisywałem Wieżę Północną? Jest to jedna z najwyższych wież w Hogwarcie, o ile mi wiadomo i odbywają się na niej nasze zajęcia z astronomii (ale na pewno pisałem o tym, że w te dni, gdy mamy astronomię, jesteśmy niewyspani!) z prof. Seleną Sinistrą.
Tym razem wybraliśmy się tam nie o północy i nie w celu wypatrywania gwiazd, konstelacji i tego typu rzeczy, chociaż o wypatrywanie w gruncie rzeczy chodziło…
Kiedy już tam dotarliśmy, usadowiliśmy się po dwie osoby w trzech balkonach i zajęliśmy pozycje z lornetkami, jakie skombinowała Roxie, w dłoniach. Błonia Hogwartu wyglądały z góry fantastycznie, to muszę przyznać: śnieg, góry, las, nawet zamarznięte jezioro robiły na nas wrażenie, choć nie zapadł jeszcze zmrok, a, jak twierdzi Wilma, wszystko o zmroku wygląda bardziej magicznie. Tu i tam spacerowało kilka osób, okutanych w płaszcze lecz były to pojedyncze, nie rzucające się w oczy jednostki.
-Gdzie jest Wiktor?- szepnęła Amanda, wychylając się lekko poza balustradę i wypatrując. -Nie widzę go.
-Ej, ej, ostrożniej.-mruknąłem, chwytając ją za ramię i pociągając do tyłu, żeby nie wypadła. -Zdaje mi się, że jeszcze nie przyszedł… swoją drogą, jest dopiero za pięt…
-Idzie!- syknęła Roxie i wszyscy, jak jeden mąż przytknęliśmy lornetki do oczu i skierowaliśmy je w punkt, w który patrzyła.
Utorowanym pomiędzy metrowymi zaspami szlakiem od zamku podążała niezbyt wysoka, za to dobrze zbudowana, niezgrabna osoba w płaszczu, bez czapki. Chyba tylko dzięki temu poznaliśmy, że to Krum (dziewczyny pokazały nam go kilkakrotnie w ciągu ostatnich paru dni), chociaż Wilma twierdziła, że jego kaczkowaty chód rozpoznałaby nawet nocą. Szedł niespiesznie, ale czujnie. Dotarłszy do brzegu jeziora, przy którym zacumowany był statek jego szkoły, przykucnął i zaczął coś robić, nie wiem, co dokładnie („Przegląda się nawet tu, żeby stwierdzić, że na pewno jest najpiękniejszym graczem quidditcha na świecie, jak to orzekła Wilma nie bez złośliwości ). Co jakiś czas odwracał głowę w stronę zamku.
-Nie chcę być miły, ale on chyba naprawdę czeka z utęsknieniem na ciebie, Wil.- zachichotałem, przenosząc wzrok raz po raz z Kruma na krzaki, za którymi ukryci byli Roan z Pansy i na zamek.
-Cicho bądź.- szturchnęła mnie lornetką, zgromiła wzrokiem Crabbe’a i Goyle’a, którzy zarechotali do towarzystwa, zwróciła ponownie wzrok na błonia i wtem jej oczy zalśniły a policzki poróżowiały.
-Jest!- zawołała niemalże półgłosem, przechylając się przez barierkę i tłumiąc śmiech. -A…Arielle!- sapnęła, pokazując nam dłonią dziewczynę, która właśnie zeszła na błonia.
Nietrudno było ją pomylić z kimś innym: tylko Arielle Ashtone mogła wyjść w zimowe popołudnie w eleganckiej, białej mufce i takimże szalu, z włosami poskręcanymi w najmodniejsze fale (a przynajmniej, tak to wyglądało)… Wiesz, pamiętniku, rozumiem- chłopak z Bułgarii odporny za angielską zimę, ale rodowita dziewczyna?
Arielle zatrzymała się niepewnie i rozejrzała. Zobaczywszy Wiktora, ruszyła w jego stronę. Nie widział jej, wciąż pozostając w swym dziwnym zamyśleniu nad jeziorem. Arielle była o jakieś szesnaście stóp od niego.
-Pansy powinna już się przygotowywać.!- zawołała półgłosem Amanda, wpijając wzrok w kępę drzew, którą Krum w ogóle się nie interesował. Z mojej prawej strony Wilma szeptała przy sąsiednim balkonie niczym wiedźma, rzucająca urok na kogoś, kto jej podpadł:
-A idź, idź do niego, zołzo ty! A żebyś się potknęła!
Nie mogłem powstrzymać śmiechu i zacząłem chichotać na całego. Amanda, również uśmiechnięta od ucha do ucha, klepnęła mnie po plecach, bo zacząłem się krztusić i szepnęła:
-Uwaga!
Arielle dystyngowanym krokiem podchodziła właśnie do Wiktora. On podniósł się i już miał się odwrócić, gdy ktoś go zawołał tak głośno, iż usłyszała to także nasza gromadka, zgromadzona na wieży:
-Wiktor!
Zaskoczony Krum (nawet z tej odległości było widać malujące się na jego twarzy niezrozumienie) zerknął na dziewczynę, która stała o kilka kroków od niego i odwrócił się w stronę, z której doszło wołanie i…
-O ja jego!- zawołał Goyle, rozdziawiając głupio buzię. W pierwszej chwili wmurowało nas w podłogę i wpatrywaliśmy się roziskrzonym wzrokiem w osobę, która szła w stronę „młodego boga boisk” (nie żartuję, tak go określono w jednej z gazet! Gdyby dziewczyny mi nie pokazały, nie uwierzyłbym.), dopiero w drugiej nastąpił masowy atak śmiechu.
Ku Wiktorowi przez śniegi kroczyła z wdziękiem… maszkara! Dziewczyna o twarzy Arielle, ale ozdobionej tysiącem krostek, z poczochranymi, splątanymi, wyglądającymi na niemyte od tygodnia włosami, odziana w sprany dres od quidditcha co najmniej o trzy rozmiary za duży (w pewnym momencie dziewczyna potknęła się i wylądowała dziobem prosto w zaspę i chwilę jej zajęło wygrzebywanie się nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, chociaż wiedziałem, że Pansy - Arielle nie jest teraz wcale tak wesoło, jak nam ), z frymuśnym, kraciastym beretem i błękitną apaszką, przewiązaną fantazyjnie na nadgarstku. Nie wiem, kto był bardziej zszokowany jej widokiem: Wiktor, my, czy sama Arielle, która zaniemówiła w pierwszym momencie, dzięki czemu Pansy miała okazję się popisać. Podszedłszy do Wiktora, zaskrzeczała, podając mu dłoń:
-Cześć, Wiki… to ja, Arielle Ashtone… cieszę się, że przyszedłeś się ze mną spotkać… śnię o tobie co noc i teraz sen się spełnia!- wybuchła chrypliwym śmiechem, wlepiając w Kruma maślany wzrok, a ja wsadziłem sobie pięść do ust, bo miałem wrażenie, że mój śmiech grzmi jak wystrzał z armaty.
-Powiedziałabym, że Roan chyba puścił wodze fantazji na całego.- parsknęła Roxie, obserwując scenę z zafascynowaniem i szerokim uśmiechem.
-Co? Ja… nie…- zaczął Krum, patrząc na obydwie dziewczyny na przemian z rosnącą podejrzliwością.
-Daję słowo, Piękna i Bestia !- kwiknęła Amanda, powodując tym samym nowy wybuch śmiechu, podczas gdy Piękna na dole z wolna zaczęła przypominać odbezpieczony granat, a Bestia odgrywała swoją rolę po mistrzowsku, starając się nie zerkać na Wieżę Północną. Krum był w tym wszystkim chyba najbiedniejszy, chociaż zdecydowanie coś mu zaczęło świtać pod jego krótko ostrzyżonymi włosami, bo częstotliwość przenoszenia spojrzeń z jednej dziewczyny na drugą zwiększyła się a on sam zaczął się „zbierać w sobie”, by coś powiedzieć; no tak, mimo skrajnych różnic w ubiorze oraz… hm… uczesaniu podobieństwo było wciąż uderzające, a tak przynajmniej zapewniała nas Wilma.
-AAAAAAAAAAaaaaaaaaaarrrggghhh!!!!- z płuc prawdziwej Arielle Ashtone wydobył się taki ryk wściekłości, rozżalenia i nienawiści, że wypłoszył wszystkie wrony w promieniu co najmniej trzydziestu stóp
Pansy i Krum zatkali sobie natychmiast uszy natomiast Ashtone dostała szału i ruszyła w stronę swojego „sobowtóra”; zszokowany Krum uskoczył w pierwszej chwili lecz nie pozostał obojętny na widok dwóch tarzających się po śniegu, szarpiących i przeklinających gorzej od dorożkarza (Arielle), wyrywających się i stękających (Pansy) dziewczyn. Chwycił mocno Arielle wpół i spróbował ją odciągnąć od Pansy, wołając swoim grubym, groźnym głosem (trochę podobnym do głosu Crabbe’a ):
-Ej, spokojnie, nie bić się! Proszu, spokoju!
-Proszu, spokoju!- pisnęła Wilma i musiała odejść od okna, żeby się wypłakać ze śmiechu, podtrzymywana przez znajdującą się w podobnym stanie Rox. Ja, Crabbe, Goyle i Amanda tłumiliśmy chichot i obserwowaliśmy to, co działo się poniżej.
Krumowi udało się w końcu rozdzielić walczące uczennice i odepchnąć Arielle na bezpieczną odległość.
-No? Co tu się dzieje? Co to ma znaczyć?- zapytał, patrząc to na jedną, to na drugą. Pansy była cała w śniegu. Teraz otrzepała się w miarę i, wciąż prychając gniewnie, rzuciła sztyletującej ją wzrokiem Arielle pogardliwe spojrzenie i poradziła Krumowi głosem, jak spiż:
-Lepiej na nią uważaj, to wariatka.
-TY MAŁPO TY!- zatrzęsła się z furii panna Ashtone, odrzucając tak gwałtownie biały szaliczek, że spadł w śnieżny puch tuż za nią. -JA CIĘ DOPADNĘ, JĘDZO TY!
-Sam widzisz.- Pansy parsknęła śmiechem i zerknęła na lewy nadgarstek. -Cóż, miło się gadało, ale muszę lecieć. -wyszczerzyła zęby, pomachała kpiąco dłonią i odeszła dystyngowanym krokiem w stronę bramy. Piętnaście stóp dalej puściła się biegiem.
-Ile czasu jej zostało?- zapytałem, kiedy już się uspokoiliśmy i straciliśmy Pansy z oczu.
-Trzydzieści pięć sekund.
Odeszliśmy od okien i ruszyliśmy w stronę drzwi. Wtem jakiś huk na błoniach sprawił, że z powrotem rzuciliśmy się na balkony… w samą porę, by zobaczyć, jak Krum chwyta rzucającą się Arielle za nadgarstki, wytrąca jej różdżkę z ręki a od strony cieplarni wbiega na błonia zdenerwowana prof. Sprout.
-Yyyy!- jęknąłem, chcąc się wychylić na tyle, by dojrzeć Pansy lecz w tym momencie Wilma pociągnęła mnie gwałtownie do tyłu.
-Zmywamy się!- zarządziła i wszyscy popędziliśmy do drzwi, potem zaś do lochów, akurat w chwili, gdy do Sali Wejściowej, w której notabene zaczęły gromadzić się rządki gapiów, weszła rozdygotana i krzycząca prof. Sprout, trzymająca mocno za ramię Arielle Ashtone, za nią zaś Wiktor Krum, trzymający na rękach nieprzytomną Pansy w swojej postaci. Zabrakło mi tchu i rzuciłem się na łeb, na szyję po schodach w ich stronę, ale Sprout zatrzymała mnie ręką.
-Nie podchodzić! Ona jest n a s z c z ę ś c i e tylko oszołomiona, proszę przejść! Czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziałam, żeby używać zaklęcia na terenie szkoły przeciwko drugiemu uczniowi… ROZEJŚĆ SIĘ!
Wszyscy wycofali się z pola zasięgu (rażenia) nauczycielki zielarstwa i w milczeniu obserwowali ten dziwny pochód, pokazując sobie palcami Kruma. Kiedy tylko znikli na schodach, w Sali rozgorzała wrzawa.
-Widzieliście to?
-Ciekawe, co się stało?
-To był Krum, ten Krum , widziałem!
-Nie pleć głupstw… podobno użyto jakiegoś zaklęcia?
-Ktoś jest ranny?
-Chodźmy do salonu.- mruknęła mi do ucha Roxie i ruszyliśmy przez tłumek w stronę zejścia do lochów. Jak tylko znaleźliśmy się w PW, padliśmy na fotele przed kominkiem i… zaczęło się.
-Co ona zrobiła?- wybuchłem, mnąc kartkę, pozostawioną przez nieuważnego ucznia na siedzeniu mojego fotela. -Ta Ashtone jest wariatką, powinni ją odesłać! Widzieliście? Pansy była NIEPRZYTOMNA!
-Ale tylko oszołomiona, nie martw się.- skorygowała Amanda.
-Widzieliśmy tak samo dobrze, jak i ty i tyle, co ty.- mruknęła ponuro Roxie, zerkając co chwila na wejście do PW. -Nie przewidzieliśmy tego, że ta Ashtone wpadnie w aż taką furię, nie sądziłam, że ona zaatakuje Pansy… gdzie ten Roan, doprawdy, powinien już tu być!
Jak na zawołanie, do pokoju w tej chwili wszedł Roan, w mokrej szacie i z zasępioną miną.
-Roan, co się stało? Co zrobiła ta dziewczyna? Widziałeś coś?- zarzuciliśmy go pytaniami, ja, Amanda i Wilma.
-Chwila, dajcie mi… odsap… nąć.- wydyszał, padając na zajęty dla niego fotel. Jak tylko przyszedł do siebie, zaczął opowiadać nam krok po kroku przebieg operacji „Wiktor”.
-Pansy zostawiła Kruma i Arielle, bo wiedziała, że zostało jej niecałe czterdzieści sekund na ukrycie się do momentu przemiany.- mówił w pięć minut później. -Ustaliliśmy, że pobiegnie do zamku i zejdzie do lochów, w ekstremalnej sytuacji zaś- nakryje się jednorazowym płaszczem, jaki miała schowany w kieszeni. Trochę to się przedłużyło, bo potykała się o śnieg, przewidywaliśmy, że pogada z Krumem najwyżej minutę… zdążyła dobiec do stopni, prowadzących na dziedziniec, kiedy ta Arielle wydobyła różdżkę i walnęła w nią zaklęcie, dosyć mocne, bo trzęsła nią furia, ale niegroźne: zwykły Mimble - Wimble . Pansy upadła i chyba zemdlała, Krum siłował się z Ashtone a na to wszystko dobiegła ta wasza od zielarstwa, Sprite, czy jakoś tak…
-Sprout.- poprawił automatycznie Goyle.
-…właśnie, Sprout i zaczęła strasznie wrzeszczeć, chyba widziała, że Ashtone rzuciła zaklęcie na Pansy, powiedziała, że nigdy nie spotkała jeszcze się z czymś takim i zaprowadziła ją do dyrektora a Krum miał odnieść Pansy do skrzydła.
-Nie sądzisz, że trochę przesadziłeś z mocą eliksiru?- powiedziała Wilma a ja w tej samej chwili zapytałem:
-Czy nic więcej nie stało się Pansy?
-Powoli… Wil, na pewno nie przesadziłem, wszystko było tak, jak należy, może to ten aromat sprawił, że karykatura była tak… hm… groteskowa…
-Hej, Malfoy, słyszałeś?- zawołał ktoś tuż nad moim uchem. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Angelę. -Pansy jest w szpitalu, trafiło ją zaklęcie!
-Tak… aauUUuee- zawyłem z lekka pod kopnięciem Roxie. -… to znaczy CO? Pansy jest w szpitalu?- zerwałem się, przybierając wyraz przerażenia na twarz. -Jakie zaklęcie?!
-Jakaś piątoklasistka ją zaatakowała, podobno Pansy straciła przytomność.- powiedziała czysto informacyjnym tonem Angela i pobiegła gdzieś do dziewczyn, równie jak i ona podnieconych wiadomością o „przygodzie” Pansy.
-Wiecie co… może chodźmy odwiedzić Pansy, skoro już n a p e w n o już wiemy, co się stało.- zaproponowała półgłosem Amanda, a my się zgodziliśmy.
Pansy czuła się nieźle, pani Pomfrey doprowadziła ją do ładu w ciągu minuty. Mimo drobnego wypadku, była bardzo zadowolona (Pansy, nie pani Pomfrey!) ze swojego udziału w operacji „Wiktor”; my zresztą też. Wszyscy byli pod wrażeniem nie tylko jej wyjątkowego, fantazyjnego wyglądu, ale i zachowania, które doszczętnie powinno było pogrążyć pannę Ashtone w otchłani rozpaczy oraz poniżenia… ^^ Ach, zawsze bardzo lubiłem bajki o Złym Krasnoludku Rolfim i Zgrai Muchomorków oraz o Wrednym Ptaszku Frufim no co, czyż motyw zemsty i poniżenia nie jest jednym z lepszych motywów literackich?? . Żeby tak jeszcze móc się odegrać na Flincie… ^^
Ogólnie więc rzecz biorąc, byliśmy w doskonałym humorze, do czasu, gdy…
60. Kryptonim "Wiktor", czyli będzie się działo:-P Dodał Malfoy Środa, 30 Lipca, 2008, 13:00
Moje drogie Panie, dziękuję za komentarze. Co do „jugoli”, o których wspomniała Eveline: to wyraz buntu mojego słownika na „mugoli”. Staram się zatrzymywać poprawianie automatyczne, ale nie zawsze nadążam, więc proszę o wybaczenie, jeśli owi tajemniczy „jugole” gdzieś jeszcze się pojawią Eveline, witam w grupie autorów
***
13 grudnia, sobota, 15:09, PW
Minął pierwszy tydzień nauki wespół zespół z uczniami z Durmstrangu. Nie obyło się bez wpadek i podbramkowych sytuacji, ale nie mogę powiedzieć, że nie było świetnie! Lekcje są tak ciężkie, jak zawsze i żaden z nauczycieli nie pofolgował nam z powodu wymiany, to jasne, lecz o ile łatwiej jest je znosić, wiedząc, że w tej samej chwili na lekcji nudzą się Roxie, Wilma, Roan i Amanda (może to, co teraz napiszę, będzie wredne, ale jakaż to dzika radość, satysfakcja oraz ulga, gdy widzi się Roxie, wkuwającą karnie reguły transmutacji między gatunkami lądowymi a morskimi za „złe zachowanie na zajęciach” albo Roana, mozolącego się nad wypracowaniem z historii magii… ) a już za parę godzin spotkamy się w pokoju wspólnym i spędzimy kolejne chwile w sposób jak zwykle zakręcony
Taa, z nimi nie można się nudzić. Nawet Roan, z pozoru spokojny mózgowiec o zabójczym spojrzeniu, jak go określiła Pansy w liście do Gerdy, potrafi nieźle namieszać; któregoś dnia wprawił mnie w osłupienie, zaprawione podziwem i rozbawieniem, gdy przykleił do drzwi gabinetu woźnego (to kolejna korzyść z zaprzyjaźnienia się z nimi: poznajemy nowe zakątki Hogwartu!) kartkę z napisem: „JESTEM TAKI GŁUPI, ŻE WSZYSCY MNIE ŻAŁUJĄ”. Filch nie mógł się jej pozbyć przez dwa dni i wpadł w istny szał
Oczywiście, nie wałęsamy się tylko po Hogwarcie w czasie wolnym, o nie: mamy sporo nauki, jak już wspomniałem, lecz dyscyplina w Durmstrangu jest podobno tak surowo przestrzegana, że teraz zawsze mamy wszystko zrobione na tip top w przeciągu paru godzin (no, wiesz, Pamiętniku, bez przesady… w każdym razie, nie dostajemy już tylu pał za brak pracy domowej, co wcześniej ) i potem zaczyna się prawdziwy ubaw.
Naprzód, cały czas przemyśliwujemy nad tym, w kogo chcielibyśmy się zamienić dzięki kulkom animagicznym.
-Na pewno Święta Trójca, czyli Potter, Granger i Weasley.- zadecydowałem, gdy siedzieliśmy któregoś wieczoru przy kominku w PW, zajadając się prażonymi migdałami, które przysłał Amandzie wujek. Crabbe’a i Goyle’a nie było: odrabiali właśnie szlaban za zbicie tuzina butelek z ropą czyrakobulwy a my zabijaliśmy nudę czekania na nich rozmową. Wilma pokiwała głową i zapisała nazwiska w notesie, który zawsze nosiła przy sobie.
-Ktoś jeszcze?
-Tak poza tym, to chyba nie mamy więcej takich osób.- zamyśliła się Pansy. -No, chyba że macie jeszcze jakieś typy?
Nie odezwałem się, w duchu pomyślałem jednak o Flincie… ach, co za rozkosz byłaby widzieć go w bokserkach w truskawki i w za małej bluzeczce na ramiączkach w kwiatki… tak, i do tego koniecznie markowy stetson… i najlepiej miotła ze sterczącymi witkami!
-Draco?- to Wilma spojrzała na mnie z lekkim niepokojem, -Dobrze się czujesz? Oczy ci stanęły w słup i jesteś taki czerwony, jak sweter Rox.
-Co? A, nie nic… zastanawiałem się, kto jeszcze…- powiedziałem szybko, otrząsając się z marzeń. Ach^^
-No dobra, a co powiecie na Filcha?- odezwał się Roan. -To też jest niezły gość, z tego, co zauważyłem, wiele osób go nie lubi, więc można by dać im okazję do śmiechu.
-Dobry pomysł.- orzekła Roxie, kiwając z uznaniem głową. -Ale w takim razie od razu dopiszmy tę babkę z biblioteki, kawał szantrapy z niej!
-Tak, nie lubisz jej, bo wczoraj zarzuciła ci, że oblałaś kawą słownik, podczas gdy zrobił to Wiktor.- zachichotała Wilma, odkładając na chwilę pióro. -Tam była taka kolejka!
-Nie przypominaj mi.- syknęła Roxie, naburmuszając się. -Wszystko przez tę całą Arielle, czy jak jej tam. To ona chciała autograf Kruma…
-Wiktor Krum?- zapytała Pansy a ja w tej samej chwili zawołałem:
-Arielle?
-Arielle, taka dziewczyna od was z piątego roku, strasznie napalona na Kruma.- odpowiedziała Roxie, przewracając oczami na znak, jak bardzo jest zniesmaczona tą osobą, a Wilma powiedziała z sarkazmem do Pansy:
-Taa, ten od quidditcha, wielki Wiktor K.!
-Wilma go nie znosi, uważa, że jest strasznie zadufany w sobie i nieprzystępny, a wszystkie starsze dziewczyny na niego lecą, podczas gdy on…
-Radzę ci, zamilcz.- z ust Wilmy wydobył się taki syk, że mimo woli obejrzałem się, czy gdzieś w pobliżu nie czai się jakiś mały wąż, podczas gdy Roan i Roxie parsknęli śmiechem.
-… podczas gdy on podkochuje się w niej.- dokończyła z ciepłą kpiną Roxie. -Daj spokój, siostro, przecież wiesz, że nie przyjęłabym go za szwagra nigdy w życiu, a Axel chyba by go otruł.
-A co z nim nie tak, poza tą nieprzystępnością itd.?
-Cała rodzina Krumów jest po stronie wszelkich mieszańców no i była, jest i będzie fanatycznie przeciwko Grindelwaldowi.- wyjaśnił Roan a Rox dodała beztrosko:
-Takiemu jednemu, co to skończył Durmstrang i optował za czystą krwią, czarną magią, wiecie, te klimaty. Grindelwald wymordował paru członków jego rodziny, jeśli to prawda, co mówią w szkole.
-My też nie jesteśmy tak do końca za nim, ale cóż, w końcu chciał utrzymać jako taki porządek na świecie i myślę, że zrobiłby więcej dobrego, niż złego.- wtrąciła Wilma, odchylając się na oparcie fotela. -Poza tym, on uważał, że magia powinna rządzić światem i że to jedyne słuszne dobro.
-Jako członkowie magicznego społeczeństwa, chyba nie powinniśmy być przeciwko takiej idei, a już na pewno nie powinniśmy wołać o zrównania nas z niemagicznymi.
-A Krum właśnie ma dwie wielkie pasje: quidditcha oraz sprzeciw wobec Czarnej Magii i wywyższaniu się czarodziejów nad mugolami i mieszańcami.
-To dlaczego poszedł do Durmstrangu, skoro ma takie poglądy?- zdziwiła się Pansy. -W Gryffindorze przyjęliby go z otwartymi ramionami.
-To dla niego za daleko, poza tym, całe życie spędził w Bułgarii i jest za mocno przywiązany do kraju i rodziny.- powiedział Roan. -Moim zdaniem, to po prostu zwykły, nudny mruk, ale nie zaprzeczysz, Wil, że nie jest rewelacyjny w powietrzu. Musielibyście zobaczyć jego technikę, jego precyzję lotu i instynkt!
-Tylko nie zaczynaj się znowu rozpływać nad nim.- mruknęła obrażona Wilma. -Jest świetny, jasne, ale wkurzał mnie, bo ciągle próbował do mnie zagadać i zapraszał mnie na treningi.
-A wczoraj właśnie poszłam do biblioteki, żeby zdobyć jego autograf dla tej dziewczyny, o której wam mówiłam, bo dorwała nas któregoś dnia i błagała wręcz na klęczkach o autograf i przekazanie mu liściku.
-Liściku?- parsknąłem śmiechem. -Ciekawe, co w nim było, pewnie miłosny…
-Jakbyś zgadł. Mam go gdzieś w torbie, bo jak dopchałam się w końcu do Kruma, to przewrócił kawę, która stała na stoliku a ta baba zaczęła na mnie wrzeszczeć i wyrzuciła mnie z biblioteki, nim zdążyłam cokolwiek zrobić.
-To co, założył jakiś punkt rozdawania autografów?- tym razem to Pansy zaczęła się śmiać. -Mówiłaś, że kolejka i w ogóle, a myślałam, że poszłyście do biblioteki!
-No bo poszłyśmy.- przytaknęła Wilma, co przyprawiło Pansy o nowy wybuch śmiechu. -On tam ciągle siedzi nad jakimiś książkami a dziewczyny go wyniuchały i co wieczór ustawia się tam wielka kolejka fanek, które wzdychają do niego tak, że pewnie niejedna nabawiła się kataru przez ten kurz, jaki tam jest. Arielle naciskała, żebyśmy zdobyły autograf i dały ten list jak najszybciej, to poszłyśmy.
-Byłam taka wściekła na tę babę i Arielle, że jak tylko wróciłyśmy do dormitorium, to wyciągnęłam ten głupi list i otworzyłam go.- ciągnęła Roxie. -Żebyście wiedzieli, jakie tam głupoty były, jakie banały…! Dołączyła do tego swoje zdjęcie, jakby tego mało było.
-Przynieś to.- spojrzałem na nią prosząco a ona parsknęła śmiechem i zgodziła się. Roan patrzył na nas z nieukrywanym zdumieniem i rozbawieniem.
-A wy co, znacie tę dziewczynę?- zapytał, a ja pokiwałem głową.
-Goyle się w niej podkochuje.- zdradziłem konspiracyjnym szeptem a Roan wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu.
-Chyba ślepy jest, ona się zachowuje jak idiotka, obserwowałem ją przez ostatnie dni, a już na punkcie tego Kruma kompletnie jej odbiło.- powiedział, kręcąc głową z udanym ubolewaniem nad Goylem. -Ale serio, ten mięśniak Goyle się w niej podkochuje??
-Też nie wiedzieliśmy, ale się wydało… przypadkiem.
-Proszę.- wróciła Roxie. -Tu list, a tu fotografia.
Pochyliliśmy się z Pansy i Roanem nad podanym przez Rox pergaminem, do którego przypięte było małe zdjęcie:
Poniżej, drobnym, dziewczęcym pismem napisane było to:
Drogi Wiktorze,
Bardzo się cieszę, że mam możliwość spotkać się z jednym z najmłodszych i najzdolniejszych graczy quidditcha na kontynencie. Uważam, że jesteś nie tylko zdolny, ale i skromny oraz pociągający. Zastanawiam się, czy nie miałbyś ochoty spotkać się ze mną… dołączam swoje zdjęcie. Myślę, że mielibyśmy parę tematów wspólnych do rozmowy.
Pozdrawiam i czekam na szybką odpowiedź.
Arielle Ashtone
-Jaka elegancka, zastanawia się, czy on nie chciałby się spotkać…!- zawołałem drwiąco. -Ja nie mogę, jaka naiwna!
-Zgrywuska i tyle.- dodała Pansy, zerkając na jej zdjęcie. -Ładna nawet… biedny Goyle.
-Może warto by było mu to pokazać?- podrzuciła pomysł Wilma, podkulając nogi. -Niech wie, że ona nie jest nim zainteresowana.
-Lepiej nie. -oddałem list Roxie, ale ona wzięła go wolno, jakby niechętnie. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem, a ona podniosła wzrok, oczy jej rozbłysły i zawołała triumfalnie:
-Wiem!
-Co wiesz?- zapytał ostrożnie Roan, patrząc na nią z niepokojem. Rox jednakże już pochylała się ku nam, a na jej policzkach kwitły rumieńce podniecenia.
-Wiem, jak możemy dokopać tej Arielle!- szepnęła z satysfakcją. -No, może nie tyle dokopać, co… trochę zażartować.
-Kulki animagiczne?
-Nie, coś o wiele lepszego.- tu spojrzała na Wilmę. -Wil, znasz się na tym, przerobisz jej zdjęcie.
-Ja? Ależ wybij to sobie z głowy!
-Nie: „wybij to sobie z głowy”, tylko tak zrobisz. Świetnie rysujesz, trochę pozmieniasz detale i zrobisz z Arielle karykaturę, przecież widziałam, jak przerobiłaś portret madame Fuiuar, gdy obcięła cię z języków!
-Nieprawda!
Tutaj siostry zaczęły się kłócić, a Pansy poszła z Amandą wysłać list. Zostałem przy kominku sam z Roanem, który przysunął się bliżej mnie.
-One tak zawsze, nie przejmuj się.- powiedział z otuchą, kiwając głową w stronę Roxie i Wilmy, które przeniosły się na korytarz (zdaje się, że Rox chciała ją zmusić do konfrontacji, czytaj: ujawnienia teczki z rysunkami). -I tak się dziwiłem, że żyją w zgodzie od tygodnia.
-Taa, jasne.- zaśmiałem się, szukając w głowie tematu do rozmowy. Przez te siedem wieczorów udało nam się obgadać wszystko i wszystkich, a jednak było coś, czym Roan interesował się specjalnie.
-Słuchaj, Draco… opowiedz mi dokładnie o tym, co się działo u was w szkole… dziewczyny mówiły, że tu były jakieś ataki, słyszałem coś, jak opowiadałeś, ale musiałem wtedy przeczytać jedną książkę i nie słuchałem uważnie.- poprosił, sadowiąc się w fotelu wygodniej.
-Dobrze.- zgodziłem się i zacząłem mu opowiadać o wszystkim po kolei, nie szczędząc swoich spostrzeżeń, tajemniczych wydarzeń i domysłów.
Na tym zajęciu upłynęły nam dobre dwie godziny. W międzyczasie Wilma została zmuszona do zaprezentowania swoich rysunków i rzeczywiście okazało się, że dziewczyna ma do tego dryg. Kiedy obejrzeliśmy te prace, Roxie powiedziała, jakby kontynuując myśl z niedawnej rozmowy:
-No i właśnie uważam, że najlepiej będzie, jak Wilma trochę popracuje nad zdjęciem tej Arielle a wy możecie zająć się listem.- zwróciła się do nas łaskawie. Pansy zachichotała mściwie na myśl o szykowanej hecy a potem powiedziała, z trudem powstrzymując się od śmiechu:
-Ja w to wchodzę!
-A ty?- Roxie spojrzała na mnie czujnie.
-Może być… zemścimy się jednocześnie na Arielle za Goyle’a i za ciebie, Wil.
-Ale jak ona to odkryje, to ja umywam ręce. -zastrzegła Wilma, biorąc do ręki zdjęcie piątoklasistki. -No, trzeba będzie trochę nad tym pomyśleć, ale jak dodam do tego kilka sprytnych czarów, to mogę być gotowa w dwa dni.
-Dwa dni? Aż tyle?- zakpił Roan. -Przy twoim talencie… zresztą, mówcie, co chcecie, ale ja uważam, że narajenie Krumowi Arielle mogłoby uwolnić naszą kochaną Wilmę od jego zalotów.
-Daj spokój, lepiej pomyśl nad kulkami…
-Wiem!- zawołałem raptownie, doznając olśnienia. Wszyscy spojrzeli na mnie.
-Animagiczne kulki!- zauważyła szeptem Amanda, patrząc na mnie z zaintrygowaniem. -O to ci chodzi?
-Dokładnie!- spojrzałem na nich z dumą. Pochyliliśmy się bliżej siebie. -Przeróbka zdjęcia fajna, ale jeszcze lepiej będzie, jak ta randka dojdzie do skutku, tyle że zamiast Arielle pójdzie na nią któraś z dziewczyn, która połknie animagiczną kulkę z czynnikiem Arielle!
-A może jeszcze inaczej… -Roxie położyła z namysłem palec na ustach. -A może dopuśćmy do ich spotkania… i dopiero wtedy któraś z nas zjawi się w miejscu spotkania jako Arielle w hm… karykaturalnej wersji. To dopiero będzie czad!
Wybuchliśmy cichym, drwiącym śmiechem. Tak, to brzmiało naprawdę cool… w tym momencie do PW weszli Crabbe i Goyle, więc w skrócie opowiedzieliśmy im o naszych ustaleniach, starannie omijając nazwisko dziewczyny, która umówiła się z Krumem (uznaliśmy, że Goyle nie będzie jeszcze gotowy na taki cios ) i poszliśmy spać, odkładając sprawę do czwartkowego wieczoru.
W międzyczasie Roxie udało się skontaktować z Wiktorem Krumem i przekazać Arielle, że Wiktor zechciał się z nią umówić na sobotnie popołudnie (oczywiście, tak naprawdę wmówiła mu, że tego dnia spotka się z Wilmą; przy okazji, udało jej się zdobyć… rzęsę panny Ashtone, która przydała nam się przy preparowaniu kulki Dziewczyna omal nie eksplodowała z podniecenia My zaś pracowaliśmy nad kulką w naszym dormitorium: Roan pokazał mi, jak używać odpowiednich szkieł i przyborów, a potem pozwolił mi asystować przy napełnianiu kulki eliksirem oraz aromatem migdałowym. Ustaliliśmy w wyniku mini - losowania, że rolę Arielle powierzymy Pansy i to jej przypadł zaszczyt wybrania odpowiedniego aromatu.
Ojej, Wilma pokazuje mi na migi, żebym kończył, bo już czas wielkiej akcji kryptonim „Wiktor” Zdaje się, że już jest po czwartej, a Arielle „umówiła się” z Krumem na piątą na błoniach… idziemy podpatrywać przez okno z Wieży Północnej, podczas gdy Roan pójdzie z Pansy na błonia i tam w ukryciu Pansy przemieni się z karykaturalną wersję Arielle. Więcej potem
59. Mój błąd, start wymiany, Roxie i Wilma, kulki animagiczne. Dodał Malfoy Wtorek, 22 Lipca, 2008, 10:35
Postanowiłam dodać wpis jeszcze przed wyjazdem. Jutro wyjeżdżam do Trójmiasta z przyjaciółką i wrócę w sobotę wieczorem. Liczę na to, że do tego czasu zbierze się sporo komentarzy Tymczasem, nowy wpis i jak zwykle kilka słów ode mnie: Parvati, no nie wiem, pomyślę nad Twoją propozycją^^; Ann Britt- przyjaźni się, to za dużo powiedziane, powiedzmy, że jest to nowy członek paczki Dracona;<<<3, nie przepraszaj, wszystko OKGoyle z nią nie chodzi, ale ona mu się podobaNo, to teraz czytajcie i zapraszam do myślodsiewni!
***
5 grudnia, piątek, 23:13, Dormitorium
To, co Filch wyprawia w tej szkole, jest nie do pojęcia! On nie sprząta, on po prostu przewraca zamek do góry nogami! Wszystko musi lśnić, być nieskazitelnie czyste a nam nie wolno wchodzić do szkoły bez otrzepania nóg (Crabbe na próbę ich nie otrzepał i za karę musiał sprzątnąć sowiarnię… biedny Crabbe, do dziś ma uraz na widok sów ;-P). Próbowaliśmy poskarżyć się na niego nauczycielom, ale oni jakby nie słyszeli naszych skarg, tylko męczą nas i męczą, bo, jak powiedziała McGonnagall, „Nie mamy zamiaru wstydzić się za kogokolwiek w obliczu uczniów z partnerskiej szkoły, więc jeśli ktoś obnaży swoją głupotę oraz niewiedzę, niech się strzeże!”. Też dostali bzika przed wymianą;/
Dzisiaj o świcie wyjechali na wymianę z Hogwartu. Dan i Phil obiecali, że będą pisać dużo listów i przysyłać zdjęcia. No, mam nadzieję! Chociaż tyle korzyści będę miał z ich nieobecności…
Muszę przyznać szczerze, że nie mam fajnego humoru. Jakoś tak… może to ta pogoda (ponuro, śnieżno, nijako właściwie), może fakt, że kumple wyjechali, a może też to, że… (no dobra, ale piszę to ostatni raz!)… brakuje mi Pansy. Tak. Nie rozmawiamy ze sobą od czasu tamtej sprzeczki w klasie od zaklęć a jeśli się mijamy na korytarzu, ona odwraca głowę i spuszcza wzrok a nasze rozmowy podczas wspólnych ćwiczeń, np. na eliksirach, ograniczają się stricte do tematu zajęć. Chciałbym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi… ja wiem, że ona nie jest moją dziewczyną i właściwie to, co nas łączy, trudno nazwać miłością (o wiele za duże słowo!), niemniej, jest mi głupio, gdy widzę ją, jak idzie gdzieś z Petersenem albo jak zostaje z nim w Sali po posiłkach. To takie zawieszenie w próżni i niezbyt mi ono sprzyja, ale przecież nie będę za nią latać i pytać, czy chodzi z Petersenem, dajcie spokój.
Jutro zaraz po obiedzie ma nastąpić ostatnie przypomnienie odnośnie zasad nadzwyczajnych a potem wyczekiwanie na gości, którzy mają przybyć statkiem.
-Dlaczego statkiem? Gdzie tu się zatrzymają? - dziwił się Crabbe, jak to usłyszał. - Będziemy musieli po nich jechać aż do portu?
-Nie bądź głupi, Crabbe, przecież wiesz, że ci z Durmstrangu poruszają się li i jedynie statkiem… mamy przecież jezioro.- wyjaśniłem, ale prawdę mówiąc, z tego, co wiem, ten statek jest tak ogromny, że aż dziwię się sam w duchu, czy zmieści się w takim jeziorku, jak nasze. Hm, może to kwestia odpowiednich czarów?
Flint wyciskał z nas ostatnio siódme poty. Nie oszczędzał nikogo, nawet siebie, a ostatnio miał szczery zamiar ćwiczenia nowej strategii (bardzo efektownej ale piekielnie trudnej i precyzyjnej) prawie że po ciemku przy opadach śniegu uniemożliwiających obserwację terenu. Pałkarz się wnerwił i zbuntował, powiedział, że w takich warunkach wszelkie treningi są totalną głupotą i że on bardzo przeprasza, ale w taką zamieć nie będzie grał. Flint początkowo wpadł w szał podszyty histerią, lecz po chwili wspólnymi siłami zjednoczonych przeciwko jego pomysłom reszty drużyny udało się go przekonać co do tego, że lepiej będzie sobie darować trening dzisiaj. Co prawda, mimo że spędziłem wtedy na dworze niecałe pół godziny, i tak zaziębiłem się na tyle porządnie, że pielęgniarka zmusiła mnie do wypicia szklanki eliksiru rumowo- cytrynowego z pieprzową nutą, po którym zgrzałem się tak potwornie, jakbym uciekał przez wszystkie możliwe korytarze zamku przed jakimś goniącym mnie upiorem, A propos Upiora, zrobił nam dzisiaj niezapowiedziany test z wojen między elfami w połączeniu ze strasznie trudnym kodeksem praw elfów Huora Aldariona… mam nadzieję, że uda mi się zdobyć chociaż te marne 51%, żeby zdać, chociaż, jak znam życie, nie załapię się na pozytywną ocenę;/ Trudno, jedna pałka z tego przedmiotu jest w sumie do przeżycia…
Kończę na dziś, bo jakoś tak senny się robię.
6 grudnia, sobota, 21:08, PW
Jestem rozdarty. Z jednej strony, strasznie się cieszę, a z drugiej strasznie mi wstyd, ale- po kolei.
Uczniowie z Durmstrangu wraz z dyrektorem Igorem Karkarowem przybyli punktualnie o szóstej wieczorem statkiem (wynurzyli się spod jeziora niczym łódź podwodna pierwszej generacji!). Zostali bardzo uprzejmie powitani i zaproszeni do środka, podczas gdy Hagrid zajął się ich bagażami.
Już na początku wypatrzyłem Amandę: szła trochę z tyłu, w grupie drugoklasistów, ubrana, jak wszyscy, w ciemnoczerwony płaszcz i biały szal. Kiedy mnie zauważyła, skinęła mi głową z lekkim uśmiechem.
Nie będę opisywać wszystkich przemówień i tego typu oficjalnych gadek, choć przyznać muszę, że wypadło to nader sprawnie i znośnie dla nas- spragnionych kontaktu z uczniami Instytutu hogwartczyków ;P. Potem przed stołem nauczycieli ustawił się dwudziestoosobowy chór, złożony z uczniów wszystkich czterech domów przebranych w specjalne szaty z herbami ich domów. Wśród uczniów domu Salazara Slytherina zauważyłem znajomą mi postać i aż zaniemówiłem. Zaniemówiłem jeszcze bardziej, gdy osoba ta, w towarzystwie wysokiego, ciemnowłosego chłopaka, którym okazał się Brad Petersen, wystąpiła na środek i zaczęła śpiewać pierwszą ze zwrotek hymnu Hogwartu, poświęconą Salazarowi S.
Zrobiło mi się wtedy potwornie głupio, bo zrozumiałem, dlaczego w ostatnich dniach Pansy znikała tak często z Bradem- ćwiczyli hymn podczas spotkań SKT, a ja kompletnie tego nie skojarzyłem!
-O rany.- jęknąłem, gdy Pansy i Brad wstąpili do szeregu a na środek wyszła para Gryfonów.
-Co jest?- usłyszałem z prawej Goyle’a i tylko pokręciłem głową, patrząc na Pansy, ale ona chyba mnie nie widziała. Muszę z nią porozmawiać, jak tylko dadzą nam spokój , pomyślałem i z wielkim trudem doczekałem zakończenia ceremonii i chwili, gdy pozwolono nam odejść wraz z prefektami i grupami uczniów Instytutu do dormitoriów.
-Pansy!- zawołałem, jak tylko wydostaliśmy się na korytarz i miałem wrażenie, że ją zobaczyłem gdzieś w tłumie. Zaraz jednak usłyszałem dziewczęcy głos koło siebie:
-Tu jestem.
Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem, że Pansy stoi tuż za mną. Chciałem coś powiedzieć, że przykro mi , iż posądziłem ją o chodzenie z Petersenem, że chcę, żeby było jak dawniej, ale wyszło mi tylko:
-Przepraszam, Pansy.
A ona otworzyła buzię, żeby mi odpowiedzieć, ale w tym momencie tłum wychodzący za naszymi plecami z sali jął się burzyć, więc bez słowa ruszyliśmy naprzód i tylko poczułem delikatne muśnięcie jej dłoni na swojej, gdy szliśmy za prefektem do lochów. Uśmiechnąłem się pod nosem i poczułem, jak ciężar spada mi z serca. Dopiero wtedy zrozumiałem, jaką naprawdę miał wagę… ale dobra, dosyć rzewnych opowieści, przejdźmy dalej ;-P
Uczniowie Karkarowa z trzeciej klasy okazali się być dziesiątką najbardziej równych ludzi, jakich znam. Głównie są to chłopacy, ale są też dwie dziewczyny, siostry Roxie i Wilma. Wszyscy zachowują się jak Ślizgoni i są bardzo dowcipni oraz bystrzy. Nie mają żadnych problemów z angielskim, chociaż tylko część z nich, to rodowici Bułgarzy. Jest wiele osób ze Zjednoczonego Królestwa, a także z kontynentalnej Europy. Od razu znaleźli z nami wspólny język, nie przejmując się, że część z nas jest od nich o rok młodsza. Opowiedzieli nam krótko o Durmstrangu, ale naprawdę krótko, bo zaraz musieliśmy iść na kolację - godzina, przeznaczona na rozlokowanie przybyłych uczniów upłynęła, jakby ktoś zamienił ją w minutę. Mówiąc o lokowaniu, chciałbym wspomnieć, że dormitorium klasy III zostało tak powiększone, że teraz jest tam miejsce nie tylko dla samych trzecioklasistów od nas i tych z Bułgarii, ale spokojnie jeszcze dla dwóch typów postury Hagrida. Już ustaliliśmy, że wieczorem, po uczcie, zbieramy się tam na pogadankę (to znaczy kilka osób z drugiego roku, które złapały z nimi kontakt… ci z trzeciej zgodzili się nas przyjąć ;-P) Poza tym, chcą nam pokazać coś super… ciekawe, co to będzie?
Uczta była przygotowana z przepychem i dużą fantazją. Jeszcze nigdy nie widziałem tak niezwykłych, różnorodnych potraw, fantastycznie smakujących i podanych! Wyobraź sobie tylko, Pamiętniku, taką roladkę z bakłażana, nadziewaną paprykowo - pomidorową salsą, oblaną sosem serowo - muszkatołowym i posypaną natką pietruszki albo plastry buraków zapiekane pod ostrą, czosnkowo - cebulową bezą z dodatkiem pasty warzywnej! Istna orgia smaków! Z łakoci największe wrażenie robiły z pewnością olbrzymie torty z herbami obu szkół, przedzielone wieloma warstwami pysznych kremów owocowych, ale nadziewane babeczki francuskie, roladki, tarty i smażone w cukrze owoce, oblane pyszną, kwaśną śmietaną i czekoladowym sosem też były nie do pogardzenia. Zaszaleli również z napojami: oprócz soku dyniowego i herbaty oraz kawy podano dzbanki z lemoniadą, sokiem malinowym, jabłkowym i jeżynowym, a także bezalkoholową sangrię i piwo kremowe.
W połowie uczty postanowiliśmy iść zapoznać się z drugą klasą, która rezydowała przy stole Gryfonów, ale widać było, że rozmowa nie za zbytnio tam się klei ;P Amanda miała tak beznadziejną minę, że na nasz widok omal nie podskoczyła z radości.
-Ja nie mogę, jacy oni są nudni!- jęknęła, gdy już udało nam się wymknąć z Sali i gdy zapoznała się z całą grupą (kilku moich kumpli, Pansy i kilka jej koleżanek). Postanowiliśmy iść do pustego teraz pokoju wspólnego. -Miałeś rację, Draco, są tak przesadnie honorowi, dumni i w ogóle, że po pierwszej szczerej rozmowie na temat rzeczywistości w Durmstrangu było wiadomo, że przyjaźni między nami raczej nie będzie… jedna dziewczyna nawet aż się zaczerwieniła, jak zaczęliśmy mówić o tym, jakie są kryteria przyjmowania, wiecie, żadnych mieszańców i ludzi nieczystej krwi itp. a jej kumpel, strasznie piegowaty rudzielec, omal na nas nie naskoczył.
-To zapewne miałaś okazję zapoznać się z Hermioną Granger i Ronem Weasleyem.- parsknąłem śmiechem. -To cienie Pottera. Weasley jest potwornie zakompleksiony, bo pochodzi z biednej rodziny a jego stary jest zafascynowany jugolami, mimo że pracuje w Ministerstwie. Granger jest szlamą, ale jest najlepsza w szkole, normalnie dzień w dzień od świtu do nocy siedziałaby w bibliotece.
-No, Potter jest nawet - nawet, chociaż też taki dziwny i sztywny jakiś.- stwierdziła Amanda. Zaczęliśmy schodzić po stopniach w dół. -To jest to zejście do lochów, gdzie macie swój dom, tak?
-Tak, mamy też tu zajęcia z eliksirów.- dorzuciła Pansy, wskazując na drzwi od klasy, gdy je mijaliśmy. -A tam obok jest gabinet naszego wychowawcy i Mistrza Eliksirów, Severusa Snape’a.
-Taki czarnowłosy, wysoki, w czarnej szacie, siedział niedaleko Karkarowa?- upewniła się Amanda a my przytaknęliśmy.
Kiedy dotarliśmy do PW i rozsiedliśmy się tam wygodnie, od razu rozkręciła się niezła zabawa. Amanda była nadzwyczaj kontaktowa i szybko przypadła do gustu dziewczynom, jak i chłopakom. Byłem rad, że przyjęli ją tak dobrze (zwłaszcza Pansy, z którą zaprzyjaźniła się niemalże od pierwszej chwili!) no i fajnie, że nikt jakoś nie przejmował się tym, czyją jest córką. Nie zmieniła się za bardzo od czasu wakacji, chociaż jest bardziej pewna siebie i śmielej wygłasza swoje poglądy.
O, właśnie wołają mnie do dormitorium uczniów trzeciej klasy… muszę lecieć. Napiszę jutro.
7 grudnia, 14:12, Wielka Sala
Korzystam z wolnej chwili (jesteśmy teraz na wykładzie Binnsa, ale kto by go słuchał ), żeby skrobnąć coś niecoś na temat wczorajszego wieczornego spotkanka…
-…w ramach integracji kulturowej uczniów obu szkół!- Pansy właśnie przechyliła mi się przez ramię i uśmiechnęła złośliwie, widząc, co piszę.
-Taa… pilnuj, czy nikt się nie czepia.- odpowiadam szeptem i pochylam się bardziej nad kartką.
Wczoraj wieczorem uczniowie z trzeciej klasy pokazali nam coś naprawdę super! Wyobraź sobie, pamiętniku, że (ale by mi się dostało, gdyby ktoś to przeczytał!) udało im się wynaleźć kulki animagiczne. Są to jadalne kulki, najczęściej o smaku owocowym (aromatyzowane), które potrafią zmienić tego, kto je połknie, na krótki czas w kogoś innego.
-Wszystkie mają przyjemny smak, w odróżnieniu od eliksiru wielosokowego, który często jest zwyczajnie obrzydliwy.- tłumaczyła Roxie, bo to jej kuzyn, Alex (został w Durmstrangu), brał udział w wynalezieniu tych kulek. -Ich działanie jest jednak o wiele krótsze: o ile eliksir wielosokowy działa do sześćdziesięciu minut, to porcja uproszczonej wersji eliksiru, jaką jest nasączona kulka, działa tylko dwie minuty, góra pięć.
Pansy zrobiła użytek z urodzinowego prezentu i pstryknęła dziewczynom fotki. U góry macie Roxie…
…a niżej Wilmę.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że kulki nie zamieniają nas d o k ł a d n i e w tę samą postać, której „czynnik transmutacyjny” (czyli kawałek tej osoby, np. włos, paznokieć, skórka, rzęsa) zawierają, lecz w karykaturalną wersję tej osoby. Nie wiem tak do końca, jak to działa, ale chłopacy pokazywali nam zdjęcia swojej nauczycielki od zielarstwa, okropnie starej, chudej kobiety, podobno jędzowatej i zdjęcia jednego z chłopaków, który połknął kulkę z czynnikiem transmutacyjnym pani profesor. Różnica była kolosalna i przezabawna: było wiadomo, że jest to pani profesor, lecz fikuśny negliż i kwiatek we włosach wywoływały po prostu salwy śmiechu.
-No dobra, ale jak zdobyliście te czynniki transmutacyjne?- chciałem wiedzieć. -Przecież nie podeszliście tak zwyczajnie do tej nauczycielki i nie pozbawiliście jej kilku włosów!
-Owszem, Draco.- zachichotała Wilma. -Akurat jeśli chodzi o prof. Serke, tak właśnie było: Roan ją zagadał a potem, twierdząc, że ma robaka we włosach, wyrwał jej jednego tak, że babka nie bardzo się spostrzegła. Normalnie jednak trzeba się sporo napocić, żeby zdobyć taki czynnik, ale dużo zależy od osoby, w jaką chcemy się zmienić.
-Na początku zmienialiśmy się sami w siebie nawzajem, bo nie byliśmy do końca pewni, jak to działa.- dodał Roan, przyjaciel Alexa. -Z czasem przekonaliśmy się, że przygotowana przez nas wersja eliksiru, złagodzona pigmentami z kulek jest na tyle bezpieczna, by móc zrobić krok naprzód i poeksperymentować z innymi osobami. Dotąd udało nam się spreparować około sześćdziesięciu różnych kulek, chociaż korzystamy z nich od wiosny.
-Dlaczego tylko tyle kulek?- zdziwiła się Pansy. -Nie macie środków na większą produkcję?
-Warzyłaś kiedyś eliksir wielosokowy? Nie? No to słuchaj. Składniki tego eliksiru są bardzo drogie i trudno dostępne, a sam eliksir musi się warzyć około miesiąca, albo nawet i dłużej. Musieliśmy wymyślić coś tańszego, mniej pracochłonnego i prostszego, bo potrzebowaliśmy bardziej stężonego eliksiru. Na szczęście, udało się, chociaż i tak nie możemy się obyć bez podstaw takich, jak muchy siatkoskrzydłe czy sproszkowany róg jednorożca. To, co uwarzyliśmy wiosną, powinno starczyć na sto kulek. Nie było sensu marnować całego zapasu w jeden tydzień, woleliśmy porządnie przemyśleć, w kogo chcemy się zamienić, a raczej- kto stanie się naszą ofiarą.
-Mniejsza o to. Mamy przy sobie ten eliksir i puste kulki oraz kilka aromatów.- powiedziała Roxie z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. -Jeśli mielibyście ochotę, możemy wam trochę podarować i pomóc w przygotowaniu odpowiednich wsadów eliksirowych… wydaje nam się, że jesteście w porządku i że nas nie wydacie, a z wynalazku skorzystacie tak, jak trzeba.
-Naprawdę??!- zawołałem z uciechą, bo już oczyma wyobraźni widziałem Pottera w samych slipkach podczas meczu quidditcha albo rudzielca Weasleya piegowatego jak indycze jajo, odzianego w strój z epoki wiktoriańskiej… ach^^… Wilma, Pansy i Amanda aż się roześmiały na widok mojej miny, którą nazwały potem „rozanieloną”.
-Naprawdę, naprawdę.- odpowiedziała Roxie i przesunęła w moją stronę lnianą sakiewkę. -Tu są kulki… a tutaj - podała mi drewnianą skrzyneczkę z fiolkami. - …aromaty i zapas eliksiru.
Rozanielony czy nie, byłem żądny szczegółów dotyczących napełniania kulek, więc Wilma, Roan, Roxie i inni zaczęli mi udzielać porad oraz wskazówek, które skrzętnie zapisałem i postanowiłem schować ją w jakimś Bardzo Ważnym i Tajemnym Miejscu. Na przykład - wkleić do pamiętnika!
Kulki animagiczne - instrukcja obsługi ;]
1. Należy odmierzyć 1 łyżeczkę zmrożonego wraz z dodatkiem szczypty suszonego krokusa (przyspiesza zgęstnienie) eliksiru wielosokowego (wersja A) (Eliksir należy zmrozić dzień wcześniej przy użyciu czaru „Idoneus!”).
2. Porcję eliksiru ogrzewać ostrożnie od dziesięciu do trzydziestu sekund nad małym ogniem(najlepiej w miedzianej, specjalnej pipecie).
3.Eliksir zdjąć z ognia i dolać dwie krople aromatu (musi być rozprowadzony równomiernie, tzn. tak, by eliksir zmienił kolor na wskazany na etykiecie fiolki z aromatem)
4. Całość, jeszcze ciepłą, przelać do kulki a następnie obie połówki ścisnąć mocno i trzymać w dłoni przez minutę, aż eliksir się wchłonie (kulka będzie zimna).
5.Kulka jest gotowa do spożycia (dla pewności, lepiej odczekać minutę ponad czas).
Roxie, Wilma i Roan obiecali pomóc nam przy przygotowaniu kulek w najbliższych dniach, jak tylko wyrobią się z zajęciami (wszyscy troje wzięli sobie fakultatywne zajęcia, Roxie i Wilma ze starożytnych runów, a Roan z numerologii, bo on ma strasznie ścisły umysł i kocha łamigłówki liczbowe) a my mamy tylko pomyśleć, w kogo chcielibyśmy się przemienić i zastanowić, jak zdobyć czynniki transmutacyjne tych osób.
-Jeśli transmutacja będzie tak ciężka, jak u nas, to może być kiepsko.- westchnęła Wilma. -Nasza nauczycielka, Firbaum, jest walnięta na punkcie dyscypliny i programu zajęć. Przy tym jest tak wymagająca, jeśli chodzi o teorię, że często zawalamy przez nią praktykę, bo jej z nami zwyczajnie nie ćwiczy.
-Nie, to nasza McGonnagall jest wymagająca zarówno na punkcie teorii, jak i praktyki.- powiedziała czysto informacyjnym tonem Pansy, krzywiąc się. -Osobiście nie przepadam za tym przedmiotem, bo ona sprawia, że jest piekielnie trudny.
-Ciekawe, jak jest na trzecim roku.
Nie mogliśmy rozmawiać później zbyt długo, bo o dziesiątej wieczorem trzeba było odprowadzić Amandę do wieży Gryffindoru. Potem wróciliśmy do siebie, ale wszyscy byli już nieco śpiący więc uznaliśmy, że na gadanie i poznanie się mamy jeszcze dużo czasu i w efekcie po dziesiątej byliśmy wszyscy w swoich dormitoriach.
Pierwsze w towarzystwie gości śniadanie upłynęło nam dosyć sympatycznie, chociaż mówię tu tylko o nas - Ślizgonach.
Potem musieliśmy poczekać, aż nastąpi przydział zajęć i fakultetów (Amanda nie wzięła sobie żadnego zajęcia dodatkowego, bo stwierdziła, że nic z zaoferowanych rzeczy jej nie interesuje i że najchętniej spędziłaby ten czas w bibliotece), a do drugiej postanowiliśmy czekać w PW, aż prefekci wrócą z oprowadzania gości
Jednakowoż po kwadransie Roan, Roxie, Wilma i Amanda pojawili się z powrotem przy nas, twierdząc, że wolą pozwiedzać zamek indywidualnie z nami, więc poszliśmy całą bandą najpierw na boisko, a potem połazić trochę po korytarzach i powęszyć w co ciekawszych miejscach.
Cała czwórka naszych nowych przyjaciół była pod wrażeniem zamku i przy okazji opowiadali nam, jak wygląda to u nich. Amanda przyrzekła, że po południu przyniesie nam trochę zdjęć, jakie porobiła przed wyjazdem.
O kurczę, muszę kończyć. McGonnagall się wnerwiła, że ludzie dali sobie na luz i prawie nikt nie słucha Upiora… lepiej ukryć Pamiętnik, nim…
16:13, PW
A niech ją gęś kopnie, co za upiorny babsztyl z tej McGonnagall! Strasznie zaczęła wrzeszczeć, gdy zobaczyła, że piszę, zamiast słuchać. Próbowałem jej wcisnąć kit, że robię notatki z wykładu, ale oczywiście, ona musiała to sprawdzić no i moje małe kłamstewko się wydało.
Na szczęście, na stronie, na którą spojrzała, był tylko fragment od „Nie mogliśmy rozmawiać…” więc cała heca z kulkami animagicznymi się nie wydała, lecz mało brakowało! McGonnagall nie dość, że zabrała mi pamiętnik (powiedziała, że odda mi go, jak już będę wiedział, jak powinienem się zachowywać) i nawrzeszczała, to jeszcze odjęła mojemu domowi pięć punktów!
Byłem bardzo zły, ale musiałem szybko pomyśleć nad wydobyciem od niej pamiętnika. Przeczekałem obiad i jak tylko zaczął się nam czas wolny, udałem się do gabinetu opiekunki Gryffindoru, by poprosić ją o zwrot pamiętnika i „przeprosić za niesforne zachowanie”, jak mi doradziła Wilma.
McGonnagall oddała mi pamiętnik po tym, jak walnąłem jej przemowę w stylu „Skruszony uczeń solennie obiecujący poprawę”, chociaż nie wyglądała na zbytnio przekonaną moimi słowami. Cóż, nie moja wina, że Potterowi każde głupstwo puszcza płazem, a mnie nigdy nie daruje. Wiesz co, Pamiętniku, poważnie czasem myślę, że ten stereotyp wrogości między domami naszym i Slytherina wyrósł nie tylko na podłożu dawnego konfliktu założycieli, ale także na podłożu wzajemnej niechęci opiekunów tych domów, no bo jak tu mówić o integracji wewnętrznej, jak taka McGonnagall faworyzuje swojego Potterka a mnie zawsze się obrywa??
-Dobra, Draco, koniec tej pamiętnikarskiej roboty.- właśnie Roxie przechyliła mi się przez ramię. -Hej, zapomniałeś? Idziemy do biblioteki, tam pogadamy i spotkamy się z tą, no, Amandą.
-Aha, faktycznie!- wołam a Roxie kiwa z politowaniem głową.
Czas kończyć
Witam, witam! Bardzo dziękuję za wszystkie słowa krytyki i wszystkie pochwały, postaram się teraz ustosunkować do tego, co napisaliście
1. K@si@@, Malfoy cały czas taki jest, tylko że chwilami wychodzi na jaw jego bardziej miła strona... ale po drobnych szczegółach można poznać, jaki diabeł cały czas siedzi mu za srebrzystą czuprynką, czy też, jak mówi Snape, czerepem
2.hermiona18, bardzo dziękuję. Starałam się wystylizować ten tekst jak najbardziej na panią psro i cieszę się, że Twoim zdaniem osiągnęłam zamierzony efekt.
3.Marzena, dzięki. wiem, że odbiega, ale w końcu człowiek nie może być tylko podły, wredny, arogancki, zarozumiały i opryskliwy, prawda?? Nawet jeśli jest z domu Węża, nuta "człowieczeństwa" gdzieś się w nim ukrywa....
4.Nutria, hm, może i by grzmotnął, ale sam też by oberwał, a co do prywatności, to uznajmy, że miał lepszy dzień i pamiętał o tym, że kilku jego najbliższych towarzyszy hogwarckiej niedoli jest świadomych faktu, iż Draco pisze pamiętnik...
5.Matix, ach, słowa uznania na początek za niestrudzenie drobiazgową analizę Twoje komentarze są doskonałe, bo są konkretne i bardzo przemyślane, może warto by pomyśleć o krytyce jako ścieżce na przyszłość? A teraz co do Twoich nieścisłości. Po pierwsze, fakt, masz rację z wiekiem tej dziewczyny, po pewnym czasie postanowiłam dokonać zmian i, jak widać, nie wszystkie wersje poprzednie zostały usunięte, więc teraz wyjaśniam, dziękując za sokole oko: dziewczyna jest z piątej klasy. Po drugie, wiem, jak obchodzą święta Bożego Narodzenia w GB, ale uznałam, że taki miły akcent wieczerzy zwłaszcza w obliczu integracji kulturowej może być okay, zwłaszcza że nie przewidziano z harmonogramie żadnej wyjątkowej fety z tej okazji, to jest tylko tytuł dnia, powiedzmy. Po trzecie, "podobno" nie znaczy "na pewno" a do wymiany zostały około trzy tygodnie, Draco ma rację
6.Doo, dzięki Staram się po prostu, żeby od czasu do czasu z diabła zrobić trochę aniołka
7. Agu, dzięki i witaj na stronie
8. Parvati, dziękuję Ci Wiesz, ze względu na to, że Wiki jest Twoim bohaterem, postaram się, żeby nie był zbyt niemiły podczas pierwszego spotkania, heh
9.<<<3, dla Ciebie też uznanie za rzeczową krytykę, ale obrażasz mnie słowami o samozachwycie... jak możesz mnie podejrzewać o coś takiego? Halo, ja nie nazywam się Draco Malfoy ani Gilderoy Lockhart Po pierwsze, mugolskie, czy nie, to się jeszcze okaże, nie musi być od razu miotła i czary, żeby była magia Po drugie, o arytmancji,czyli nauce, która opiera się na tezie, iż liczy mają magiczne, pozamatematyczne znaczenie,wspomniała chyba w którymś tomie sama Rowling, nie pamiętam dokładnie, gdzie, ale mogę poszperać, jeśli nalegasz. Po trzecie kartkówki i testy. No, o tym Draco wspominał już od pierwszej klasy, w końcu nie ma tak, że kujesz tylko na koniec semestru, nie ma tak dobrze Po czwarte, podobny poziom... ano tak, bo może jest nacisk, delikatnie mówiąc, na czarną magię, ale jednak nie jest to tylko jedyny przedmiot w tej szkole i inne nie są zaniedbywane aż tak, aby nie można było mówić o zbliżonym poziomie obu szkół w takiej transmutacji czy zielarstwie. Po piąte, Goyle i miłość: "miłość" może brzmi zbyt szumnie, ale ostatecznie i on jest chłopakiem pod tą masą tłuszczu i przy braku mózgu, jak twierdzi Ron W. Po szóste, Malfoy.... zauważ, że ogólne rysy psychologiczne itd. tej postaci zachowałam a reszta jest ukazywana stopniowo, jak już pisałam: pod maską diabła kryje się też ziarno czegoś dobrego i to chcę pokazać.
No, to tyle, jeśli chodzi o Was, trochę się tego zebrało, ale nie chcę zaniedbywać żadnego komentarza Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do myślodsiewni. Buziaki!
***
Wtorek, 13:04, klasa OPCM
Kolejna nudna lekcja OPCM… całe szczęście, że zostało ich już niewiele! Tylko zastanawia mnie jedno: gdzie się podziała Pansy? Godzinę temu razem pracowaliśmy na transmutacji nad przetransmutowaniem okularów w notes (McGonnagall kazała nam to ćwiczyć całą godzinę a pod koniec zajęć wylosowała pięć osób i wystawiła im ocenę za pracę na lekcji; wyobraź sobie, Pamiętniku, że wylosowała także mnie i wstawiła mi Z! Tak! Chociaż tego nie powiedziała, widziałem po jej minie, że była pod wrażeniem moich postępów^^), a na przerwie gdzieś mi znikła. Chłopaki mówili, że widzieli ją, jak biegła w stronę Wielkiej Sali, ale przecież gdyby czegoś zapomniała, pobiegłaby do Lochów, prawda?
Dziwna sprawa… w dodatku Laluś chyba w ramach jakiejś świątecznej dyspensy od dręczenia nas narcystycznymi opowieściami pozwolił nam dziś do woli „delektować się lekturą jego autobiograficznych dzieł” (czytaj: każdy robi co chce) i nie sprawdził po raz pierwszy, odkąd tu jest, obecności (a zawsze to robi, bo nie zniósłby pewnie tego, aby kogoś miało ominąć jakże ważne doświadczenie życiowe w postaci zajęć obrony z Wspaniałym, Cudownym, Najpiękniejszym, Najmądrzejszym Gilderoyem Lockhartem! Łeeeh!). Dobra, to skoro już nie ma Pansy, to może chociaż spożytkuję tę jakże „ciekawą” lekcję na odrobienie mojej pracy domowej z eliksirów („Na podstawie znajomości merlińskich zasad warzenia eliksirów zaplanuj doświadczenie, którego celem będzie uwarzenie w jak najkrótszym czasie Eliksiru Aloesowego przy wykorzystaniu następujących środków i ingrediencji ”).
16:07, PW
Jak tylko wszedłem do Wielkiej Sali na obiad, natychmiast zacząłem szukać wzrokiem Pansy: siedziała już przy stole i rozmawiała z jakimś starszym chłopakiem. Kiedy podszedłem, przerwali rozmowę a chłopak rozpromienił się na mój widok i zawołał z serio szczerym zadowoleniem:
-Draco! Miło cię widzieć ponownie! Słyszałem, że nasza drużyna organizuje pokazowy trening dla Durmstrangu? Pewnie dacie im w kość, co nie, Draco?
Jęknąłem w duchu.
-Wiesz, Brad… to będzie raczej tylko trening, nie mecz, więc…- zacząłem z uprzejmą miną, rzucając torbę pod ławę i siadając obok Pansy, która patrzyła na mnie z lekkim zaskoczeniem i zmieszaniem. Zmieszaniem!
-Daj spokój, wszyscy mówią, że musimy zagrać mecz z nimi, przecież tam jest jakiś Kruk, czy jak mu tam, a niech Bułgar zobaczy, że Anglia potrafi!- emocjonował się Petersen, ale mnie jakoś nie chciało się z nim kłócić, więc tylko rozłożyłem ręce z westchnieniem i rzuciłem pół zdawkowo, pół wymownie, sięgając po pieczonego kurczaka w sosie słodko - kwaśnym:
-Umieram z głodu.
-To ja spadam, na razie!- kiwnął mi głową, uśmiechnął się do Pansy i poszedł do swoich kumpli, którzy siedzieli w drugim końcu stołu.
-Urwałaś się z OPCM?- mruknąłem raczej twierdząco, niż pytająco, jak tylko Petersen spłynął, a ona zaprzeczyła gorąco:
-Nie, no, coś ty, nie urwałam się!
-To dlaczego cię nie było?
-Bo…- zaczęła i urwała, czerwieniąc się lekko. -Bo… profesor Snape mnie wezwał na tej godzinie… no i trochę się nam przeciągnęło…
-Tak?- zapytałem z lekkim zdziwieniem. -A czego od ciebie chciał?
-Niczego właściwie… rozmawialiśmy o wymianie… tak wiesz…- bąknęła Pansy, starając się ukryć rumieniec na twarzy, a ja celowo udałem, że tego nie zauważam i jakby nigdy nic dalej wcinałem swojego kurczaka i sałatkę. W duszy jednakże zalęgło mi się dość stabilne przeświadczenie, że Pansy coś ukrywa i że to coś może mieć bliski związek z pewnym Finem…
Po obiedzie poszliśmy odpocząć trochę do PW a potem Pansy ni z tego, ni z owego zaproponowała, że moglibyśmy iść się przejść, zobaczyć, jak Filch przygotowuje lodowisko i trochę mu podokuczać. Odmówiłem, wymawiając się nauką zielarstwa, ale to była tylko pusta wymówka. Pansy była nieco zawiedziona. Cóż, gdyby powiedziała mi, dlaczego naprawdę nie było jej dzisiaj na obronie przed czarną magią, może nie zachowałbym się tak.
Czwartek, 18:34, PW
Dzisiaj mieliśmy całkiem fajny dzień, bo na OPCM Laluś opowiadał nam o wędrówce przez Andaluzję i spotkaniach z dzikimi chochlikami, co nie było takie złe w porównaniu z jego dotychczasowymi opowieściami, a zielarstwa nie było, ponieważ w nocy spadł śnieg i zasypał cieplarnię nr 4, w której pracowaliśmy ostatnio.
Niestety, zaraz po lunchu dorwał nas w Sali Wejściowej Brad Petersen i poprosił na chwilę Pansy, rzekomo po to, żeby oddać jej pożyczoną książkę. Pansy oczywiście poszła z nim, chociaż robiła jakieś miny i kręciła nosem, pewnie przeze mnie. Nie moja sprawa, niech robi, co chce, ale ten Petersen powoli zaczyna mnie wkurzać: tak było fajnie, jak go nie było aż tu nagle się przypałętał i teraz Pansy jest na każde jego zawołanie. Zastanawiam się, czy ona czegoś do niego nie czuje;/
Chyba musiałem mieć nieszczególną minę, bo Dan zaproponował mi ni z tego, ni z owego, że pójdzie ze mną do miotlarni sprawdzić, czy nie trzeba nasmarować rączki mojej miotły przed dzisiejszym treningiem. Zgodziłem się nawet dość chętnie, bo mi też przeszło przez myśl, więc zostawiliśmy tylko torby w dormitorium i poszliśmy w stronę boiska. Chwilę milczeliśmy a potem Dan zagaił:
-Hej, Draco… a czemu Pansy tak znika ciągle? Wczoraj nie było jej na OPCM, dzisiaj mamy wolne a ona znowu gdzieś poszła…
-Brad Petersen chciał jej oddać jakąś książkę.- odpowiedziałem z goryczą i tłumioną złością, na co Dan zapytał domyślnie:
-I wkurza cię, że on znowu się kręci w pobliżu?
-No tak, no bo, kurczę, wczoraj siedzieli razem po naszej obronie i Pansy była bardzo zmieszana, jak przyszedłem. Dzisiaj też niby kręciła nosem, ale poszła z nim.- powiedziałem, wzbijając wściekle nogą zaspy. -Myślę, że on ją podrywa.
-Że ją podrywa, to widać gołym okiem, ale myślę, że gościu nie sprzątnie ci jej sprzed nosa.- stwierdził z prawie niezauważalną nutą otuchy. -Przecież wy… no wiesz… w końcu to nie jest tak, że jesteście tylko wiesz…
-Wiem.
Doszliśmy do miotlarni. Wyjąłem zza pazuchy różdżkę i, celując w klamkę, wypowiedziałem zaklęcie:
- Alohomora!
-Hasło?- powiedział jakiś niewidzialny głos, dobiegający jakby z dziurki od klucza.
-Czystość!
Metalowe kliknięcie i drzwi stanęły otworem. Dan spojrzał na mnie ze zdumieniem.
-Od kiedy są tu takie zabezpieczenia? Nigdy nie było tu takich bajerów!
-Wprowadzono je w zeszłym tygodniu. Nie chcą, żeby coś się stało do czasu tych treningów.
-To trzeba aż wymiany z inną szkołą, żeby zaczęli dbać o dostęp do mioteł? Nieźle.- prychnął i weszliśmy do środka, zamykając za sobą szczelnie drzwi, bo naprawdę porządnie wiało na dworze.
Okazało się, że Dan miał świetny pomysł z tym nasmarowaniem miotły, bo bardzo jej się to przydało. Spędziliśmy w miotlarni miłą godzinę na dopieszczaniu mojego Nimbusa i korciło nas nawet, żeby coś zmajstrować przy miotle Wielkiego Pe, ale i tu pojawiły się nowe zabezpieczenia: miotła ani drgnęła i nie można na nią było rzucić ani jednego zaklęcia.
-A jednak są złe strony tego typu zabezpieczeń.- zauważyłem z żalem, chowając różdżkę.
Kiedy wróciliśmy do zamku, okazało się, że porządnie przemokliśmy i przyda nam się suszenie oraz kąpiel. Na tym zeszło nam do czwartej a o piątej miał być trening naszej drużyny. Weszliśmy właśnie na korytarz, wiodący do chimery, gdy zobaczyliśmy Goyle’a i dziewczynę, starszą od nas. Goyle stał ukryty za filarem, a dziewczyna rozmawiała z…
-Madeleine!- parsknąłem śmiechem, wskakując za Danem za kamiennego gargulca, który stał z boku. -No proszę… czy to nie jest przypadkiem ta nowa miłość naszego kochanego kolegi, Arielle? To ją widziałem ostatnio.
-Myślisz, że to ona?- szepnął Dan, wychylając się ostrożnie. -Jeśli tak, to faktycznie, niezła z niej laska… ale spójrz tylko na Goyle’a… co on wyprawia?
-Nie wiem, chyba ją śledzi… coś trzyma w ręku…- wyjrzałem zza gargulca i zobaczyłem, jak Goyle wysuwa się ostrożnie ze swego ukrycia i błyskawicznie wrzuca coś do torby ładnej dziewczyny a potem pędem biegnie w stronę wyjścia.
-Hej, uważaj trochę!- zawołała za nim z oburzeniem, bo w biegu strącił jej z ramienia torbę. Spojrzała za nim ze złością i poprawiła sobie torbę a potem nagle zaczerwieniła się lekko.
-Co się stało, Arielle?- usłyszeliśmy piskliwy głos Madeleine. Dan aż jęknął głucho na dźwięk głosu swojej fanki, a ja, tłumiąc śmiech, gestem nakazałem mu podsunąć się bliżej. Dziewczyny cały czas nie dostrzegały. Arielle wyjęła coś z torby i pokazała Madeleine, mówiąc pół z rozbawieniem, pół ze zdumieniem:
-Tego nie było przedtem… chyba ten chłopak, co strącił mi torbę, wrzucił mi to do środka a ja nie zauważyłam.
-Ojej, napisał do ciebie list??- w głosie blondyneczki słychać było wyraźne podekscytowanie. -Pewnie miłosny… otwórz!
-Nie tutaj.-dziewczyna rozejrzała się bystro i wsunęła wspomniany list z powrotem do torby. -Dobra, Madeleine, lecę na korki z zaklęć, bo za dwie minuty będę spóźniona.
-Na razie.- Madeleine pożegnała się z koleżanką, postała chwilę w miejscu a potem poszła do PW. Gdy usłyszeliśmy szczęk chimery, odważyliśmy się ujawnić.
-No, no, Goyle się robi coraz śmielszy.- stwierdziłem wesoło, strzepując z ramienia pyłek. -Przecież ta twoja dziewczyna mogła go…
-Tylko nie moja dziewczyna!- wymierzył mi kuksańca w bok na co ja parsknąłem śmiechem. -Madeleine nie jest moją dziewczyną, tylko naprzykrzającą się, obrzydliwie słodką dziewuchą, która ma pstro w głowie!
-Dobra, dobra, ale jak przyjdzie co do czego, to wiesz, ona nie jest najbrzydsza…- naigrawałem się z niego, ale gdy zagroził, że mi przyłoży kałamarzem, dałem mu spokój.
-Całe szczęście, że chociaż podczas wymiany odpocznę od niej.- mruknął, włażąc do PW. -Ciężkie jest życie z upierdliwą babą na karku!
Tak mnie to zdanie rozśmieszyło, że śmiałem się dopóty dopóki nie rozbolał mnie brzuch. Uspokoiłem się dopiero po dłuższej chwili, przebrałem w szatę do quidditcha, na to narzuciłem płaszcz i czekałem na resztę drużyny.
Trening był ostry ale efektywny: udało mi się złapać znicza już po czterech minutach przy gamie najtrudniejszych zwodów, strategii i chwytów, jakie stosowali pozostali zawodnicy. Flint nawet pochwalił mnie na koniec- powiedział, że zaczynam powoli się sprawdzać w tej drużynie. Fajnie to wiedzieć ;-P
Piątek, 15:20, Dormitorium
Dzisiaj moja cierpliwość dobiegła końca. Pod drzwiami klasy od zaklęć, w której mieliśmy ostatnią lekcję w tym tygodniu, czekał Petersen, żeby znowu porwać gdzieś Pansy. Tak mnie to wyprowadziło z równowagi, że natychmiast cofnąłem się do środka, gdzie Pansy czekała jeszcze na odbiór swojego eseju o zaklęciach zmieniających rozmiar (ja dostałem P, coś nadzwyczajnego!!) i powiedziałem stanowczo:
-Pansy, jak odbierzesz, to pójdziemy się przejść, OK.?
-Dobra… ale może nie teraz, tylko później…- rzuciła nieuważnie, odbierając swoją pracę z wielkim P w prawym górnym rogu. Spojrzała na mnie radośnie i uśmiech jej zbladł, bo ujrzała za mną machającego do niej Brada. Lękliwie zerknęła na mnie, ale ja byłem nieugięty.
-Pansy, nie myśl, że jestem głupi i ślepy.- powiedziałem cicho. -Od kilku dni wiecznie z nim gdzieś znikasz a dzisiaj to już jest normalnie przegięcie.
-To nie jest tak, jak myślisz.- zaczęła szybko, co chwila popatrując na chłopaka. -Mamy po prostu z Bradem parę wspólnych…
-…tematów do rozmów, tak?
-Nie!- spojrzała na mnie ze złością. -Jak mi nie dasz dojść do słowa, to się nie dziw, że potem nic nie rozumiesz!
-Ja nic nie rozumiem? Ja?! To chyba ty nie chcesz zrozumieć, co robisz!- rozzłościłem się. -Mogłabyś chociaż mieć trochę przyzwoitości i nie wypierać się w żywe oczy, że…- nie dokończyłem, bo Pansy najzwyczajniej w świecie rzuciła głową, okręciła się na pięcie i wybiegła z sali, a zdumiony Petersen poleciał za nią. Ja stałem przy ławce, wściekły, jak nie wiem co. Walnąłem z całej siły pięścią w blat i wyszedłem z sali, nie zwracając uwagi na oburzenie Flitwicka (zdaje się, że blat pękł od mojego uderzenia). Szedłem szybko i zamaszyście, więc chwilę później wpadłem na kogoś. Tym kimś okazał się Potter.
-Uważaj, jak łazisz, Malfoy!- burknął, wstając i chowając do torby książki, które mu wypadły na podłogę w chwili zderzenia ze mną.
-Bo co, bo uszkodzisz sobie swoją piękną bliznę i już nie będziesz taki sławny i uwielbiany przez dziewczyny?- odparłem szyderczo. Miałem wielką ochotę wyładować na kimś swoje rozżalenie i gniew, a Potter napatoczył mi się cudem jakimś!
-Spadaj.- padła uprzejma odpowiedź, na co ja wybuchłem ironicznym śmiechem i wyminąłem go, z satysfakcją przedtem depcząc jego notatki. Ruszyłem do biblioteki, żeby zająć się czymś konstruktywnym (postanowiłem iść na obiad później, bo jakoś nie byłem specjalnie głodny), ale wówczas ktoś zawołał mnie po imieniu. Okazało się że to Dan i Phil.
-Słuchaj, Draco, może byśmy urządzili sobie wieczorem jakąś małą imprezkę? Wiesz, wyjeżdżamy w niedzielę do Durmstrangu, więc już nie będzie takiej super okazji, a można by jakoś interesująco spędzić ostatnie chwile przed rozstaniem.- powiedział Dan. -Chłopacy z czwartej klasy zgodzili się nam załatwić trochę żarcia i picia…
-No i można by się zabawić, podręczyć jakiegoś pierwszorocznego…
-W sumie, mogłoby być.- zgodziłem się po namyśle.
-No to wszystko gra. A teraz może pójdziemy coś zjeść?
-Wiecie co, ja nie jestem głodny… pójdę do biblioteki.
-Do biblioteki?- Phil spojrzał na mnie, jakbym właśnie oświadczył, że zamierzam chodzić z Granger. -Co ci odbiło, Malfoy? Dzisiaj jest piątek!
-Wiem.- przytaknąłem, wzruszając ramionami. -Ale po co mam gnić w PW nic nie robiąc, skoro…- urwałem, bo zabrakło mi pomysłu na zakończenie. Tak naprawdę bałem się, że w domu mogę natknąć się na Brada i Pansy, a to chyba by była przysłowiowa ostatnia kropla do czary. Dan spojrzał na mnie z uwagą.
-Dobra, właściwie to nie jest taki denny pomysł z tą biblioteką.- powiedział. -Może nas nie dotyczy ten sprawdzian z historii magii, ale możemy zawsze się z kogoś ponabijać. O tej porze nikt nie idzie do PW.
-Jak chcecie.- Phil nie wyglądał na zupełnie przekonanego o naszej normalności, lecz powlókł się za nami.
Biblioteka nie była zbyt pełna o tej porze, chociaż było tu dużo osób z ostatnich klas.
-Całe szczęście, że nas czekają owutemy dopiero za pięć lat.- westchnął z ulgą Phil.
-No, ale już w tym roku zaczynają nam marudzić o sumach, chociaż one są dopiero w piątej klasie.- Dan odsunął nogą krzesło przy wolnym stole nieopodal dwójki Puchonów z drugiej klasy i usiadł. My także zajęliśmy miejsca.
-Tak naprawdę, to chyba tylko Snape jest w porządku z naszych nauczycieli. Wymaga, ale nie gnębi.
-N a s nie gnębi, pamiętaj, jaki ma stosunek do Gryfonów.
-I całkiem słusznie! Gryfoni są…- urwałem i nadstawiłem ucha. Rozmowa, prowadzona przez uczniów siedzących obok była nader interesująca, bo padło w niej nazwisko „Potter”. Spojrzałem na kolegów wymownie i gadałem dalej dla niepoznaki, koncentrując się najbardziej na słuchaniu.
-Wiesz, mi się wydaje, że Potter nie może być aż tak szurnięty, jak to wyglądało na spotkaniu klubu.- powiedziała brązowowłosa, nijaka dziewczyna, kręcąc na palcu loki. -Zawsze wydawało mi się, że jest…
-Aha, wydawało ci się, a to duża różnica!- przerwał jej z zadowoleniem okularnik, siedzący naprzeciwko. Kojarzyłem ich z zielarstwa i astronomii, bo w obu przedmiotach byli piekielnie dobrzy. -Moim zdaniem, sława uderzyła mu do głowy i wyszło szydło z worka. Przecież…- rozejrzał się ukradkiem i zniżył głos prawie do szeptu. -…nie bez kozery Sama - Wiesz - Kto zginął, gdy chciał go zabić.
Popatrzeliśmy na siebie z Danem. Phil zapytał mnie dla niepoznaki o jakieś tricki gargulkowe. Odpowiedziałem mu nieuważnie, przysuwając się odrobinę z krzesłem w prawo.
-A moim zdaniem, Potter sam był zaskoczony faktem, że potrafi porozumieć się z wężem. Myślę, że on nie życzył źle Justynowi.
-Sama widziałaś, że kobra chciała go zaatakować!
-Nie byłabym tego taka pewna, Ernie.- dziewczyna odrzuciła włosy na plecy i pochyliła się nieco nad książką, wpatrując się z namysłem w przestrzeń przed sobą. -Ten Malfoy… po co wyczarował tego węża? Może on właśnie zrobił to celowo, złośliwie?
Dan z trudem powstrzymał uśmieszek, a ja odwróciłem głowę i zasłoniłem się nieco ręką. No patrzcie, jaka żmija z tej dziewczyny!
-Jeśli tak, to znaczy, że wiedział o tym, że Potter rozmawia z wężami i chciał to ujawnić, by wszyscy poznali prawdziwe „ja” Pottera.- odpowiedział obronnym tonem Ernie. -Mów co chcesz, Hanno, ale ja tam nie ufałbym Potterowi całkowicie.
-Jak chcesz, chociaż mi się wydaje, że trochę przesadzasz. W końcu ten Ślizgon… Snape mu coś podpowiedział… obaj zachowywali się dziwnie. Jeśli miałabym wybierać, to nie ufałabym im w pierwszej kolejności, a dopiero potem Harry’emu.
-Zachowywali się dziwnie, bo nie lubią Pottera i może to właśnie ich śladami powinniśmy pójść, jeśli chcemy ocalić życie!- zawołał triumfalnie Ernie a potem ściszył głos, lekko skonfundowany. -Posłuchaj, tego roku w Hogwarcie dzieją się jakieś niesłychane rzeczy… najpierw ta Komnata Tajemnic i dziwne petryfikacje, teraz Potter… musimy się bronić i ograniczyć zaufanie do zamieszanych w to ludzi. Przecież Potter i jego przyjaciele byli p o w a ż n i e podejrzani w sprawie tego ohydnego napisu na ścianie i kotki woźnego!
-Nic nie wiesz na pewno, Ernie, więc nie ma co tak osądzać ich wszystkich, a już zwłaszcza przyjaciół Pottera.- Hanna zniecierpliwiła się nieco. -Oni są w porządku, Hermiona jest zdolną uczennicą a Ron jest bardzo sympatyczny. To na pewno nie oni, po prostu znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. A teraz wybacz, ale chciałabym już mieć z głowy wypracowanie o owadożernych sadzonkach dla naszej wychowawczyni.
-Masz prawo mieć inne zdanie, tylko żeby potem nie było, że ja mam rację.- odpowiedział Ernie z lekką urazą w głosie i także pochylił się nad książką. My spojrzeliśmy na siebie i w ciągu dwóch minut wyparowaliśmy niezauważenie z biblioteki. Dan wybuchł śmiechem dopiero na schodach.
-Ech, żebyś widział swoją minę, jak ta dziewczyna zaczęła o tobie mówić!- mówił, gdy się uspokajał na chwilę. -Wyglądałeś, jakbyś zastanawiał się poważnie nad wlezieniem pod stół!
-Bardzo śmieszne… bardzo… ciekawe, czy będzie ci tak do śmiechu, jak pojawi się twoja ukochana Madeleine…- odgryzłem się, co z kolei rozśmieszyło Phila. Śmiejąc się, szturchając i nabijając z siebie wzajemnie dotarliśmy tak czy siak do PW. Tam szybko zapomniałem o złym humorze i z chęcią przyłączyłem się do planowania rozrywek imprezy. Zgodnie doszliśmy do wniosku, że zamknięcie jakiegoś małego gryfońskiego mazgaja w korytarzu lochów sprawiłoby nam najwięcej frajdy, lecz niestety było niewykonalne. W końcu ustaliliśmy, że coś się wymyśli i poprosiliśmy starszych kumpli o zorganizowanie prowiantu ;-P
W połowie naszej rozmowy do PW weszła Pansy. Spojrzała na mnie z góry i pomaszerowała gdzieś z Gerdą i Angelą, nie zaszczycając nas już ani jednym spojrzeniem.
-Co, pokłóciliście się?- zapytał Peter, obserwując mnie spod oka. Wzruszyłem ramionami i odpowiedziałem doskonale obojętnym tonem:
-Szczerze mówiąc, trudno by było to nazwać kłótnią. Po prostu w czymś się nie zgadzamy i tyle.
-Myślę, że ona cię nie okłamuje.- powiedział Dan, odchylając się na oparcie fotela. -Wiesz, co do Petersena.
-A dlaczego?
-Bo on chyba sam jest zajęty.
-Żartujesz!
-Skądże. Ta cała Arielle od Goyle’a chyba go…- Dan urwał nagle, blednąc lekko i patrząc na mnie strasznym wzrokiem. Obejrzałem się i też zamarłem.
Za moimi plecami stał Goyle i patrzył prosto na Dana. Nie ulegało wątpliwości, że słyszał jego słowa.
-Goyle… słuchaj, jest pomysł imprezy, może się przyłą…
-Skąd wiecie?- zapytał głucho, patrząc na nas tak, że przeraził mnie nie na żarty.
-Och, znikąd…- odparłem beztrosko, gorączkowo szukając trafnego wykrętu i wtem mnie olśniło. -Widziałem cię z jakąś ładną dziewczyną przed Wielką Salą a apotem ona rozmawiała z Madeleine i Madeleine wymieniła jej imię.
-Na pewno?- Goyle spojrzał na mnie ostro a ja pokiwałem gorąco głową.
-Jasne, że tak. Dan był ze mną zresztą.- spojrzałem na niego uspokajająco. -Sam mi jeszcze mówił, że to piękna dziewczyna i że fajnie, że się nią zainteresowałeś.
-Mhm.- Goyle rzucił mi ostatnie podejrzliwe spojrzenie a potem zamyślił się i burknął po chwili. -A w ogóle, to sorry, za tamtą rozmowę.
-Którą? Aa, tamtą… nie ma sprawy… w sumie to ja powinienem przeprosić.- wstałem i podałem mu rękę. -Trochę pojechałem z tobą, Goyle, a przecież równy z ciebie gość,
-Jasne.- mruknął i uścisnął mi dłoń a potem usiadł z nami i razem gadaliśmy o imprezie.
Nie powiem, dobrze jest pogodzić się z Goylem chociaż ta chwila, gdy okazało się, że stoi za nami… uff, było gorąco!
57. Nieznane oblicze Goyle'a i organizacja wymiany z Durmstrangiem Dodał Malfoy Piątek, 11 Lipca, 2008, 10:57
Sobota, 13:09, Biblioteka
Bajeczna atmosfera w szkole ;-P Nikt już prawie nie trzyma się z Potterem, wszyscy go unikają, jak mogą, oczywiście wszystko przez to, że umie rozmawiać z wężami. Pansy powiedziała nam, że słyszała, jak jakieś Puchonki rozmawiały o tym w łazience. Podobno ten chłopak, którego chciała zaatakować kobra, jest z Hufflepuffu i wszyscy tam są przekonani, że Potter chciał nasłać na niego węża.
Oczywiście, Weasley i szlama cały czas z nim są, podobnie jak parę innych osób, ale już sam fakt, że większość uczniów się od niego odsunęła, jest jak balsam dla nas ;-D Mamy niezły ubaw z Pottera i ilekroć jest okazja, udajemy, że przed nim uciekamy, co sprawia, że pierwszoroczni drą się ze strachu i też zmykają, gdzie pieprz rośnie. Ach^^ ;-P
Za oknem znowu mamy śnieg, ale świeci słońce i jest całkiem ciepło. Nie wiem, dlaczego tak szybko przyszła zima w tym roku, w końcu nie mamy jeszcze grudnia. Siedziałem sobie właśnie w bibliotece nad pracą domową z eliksirów, kiedy coś przyszło mi do głowy. Odchyliłem się na chwilę na oparcie i odłożyłem pióro, marszcząc czoło.
Skojarzyłem sobie, że Potter był przecież podejrzewany o otwarcie Komnaty Tajemnic. Teraz wszyscy mówią tylko o tym, co się stało podczas spotkania Klubu Pojedynków… za dużo, jak na zwykły zbieg okoliczności! Byłem tym tak olśniony, że strasznie się ucieszyłem na widok Pansy, która właśnie przyszła do biblioteki, by oddać jakąś książkę.
-Cześć!- zawołałem radośnie, odsuwając krzesło. -Chodź, siadaj.
-Cześć!- usiadła naprzeciwko mnie, zsuwając z ramienia torbę. -Co ty tu robisz? Myślałam, że jesteś w PW, chłopacy grają w karty, byłam przekonana, że jesteś z nimi.
-Nie, chciałem napisać dzisiaj pracę dla Snape’a.- odpowiedziałem. -Słuchaj, Pansy, właśnie sobie uświadomiłem, że coś tu jest dziwnego w tej całej sprawie. Pomyśl tylko: najpierw Potter jest podejrzany o otwarcie Komnaty a potem okazuje się, że jest wężousty i wszyscy są przekonani, że napuścił węża na tego chłopaka. Nie sądzisz, że to zbyt dziwne, by było przypadkowe?
-Wiesz, też to zauważyłam, ale moim zdaniem, chodzi po prostu o to, że to jest Potter.- odpowiedziała, opierając głowę na dłoni i robiąc znudzoną minę. -No wiesz, wielki Potter, Chłopiec, Który Przeżył. Przypomnij sobie, co było w zeszłym roku. On nie może prowadzić normalnego życia, więc trach! - Komnata Tajemnic, znajomość mowy wężów. Ciekawa jestem, co jeszcze nas z nim czeka.
-Pewnie masz rację.- westchnąłem. -A już miałem nadzieję, że go wywalą…
-Nie, no coś ty!- parsknęła śmiechem Pansy. -Potter mógłby zrobić Bóg wie co, a i tak znalazłoby się jakieś usprawiedliwienie. Moim zdaniem, Dumbledore po prostu go faworyzuje. A tak z innej beczki, to pogodziłeś się już z Goylem?
-Co?- uniosłem brwi, bo zaskoczyła mnie tym pytaniem. -Nie… to znaczy… no… ja nie muszę go za nic przepraszać. A dlaczego pytasz?
-Z ciekawości.- Pansy spojrzała na mnie uważniej. -Ale powiem ci szczerze, że po części go rozumiem. Niby nikt nie jest dla niego jakiś niemiły, czy coś, ale przyznaj, Draco, wszyscy traktujecie go jak kompletnego matołka. Kto by nie miał tego dość?
-Pansy… ale przecież taki właśnie jest Goyle!- pokręciłem głową z najwyższym zdumieniem. -Sama wiesz, że on jest tylko… no… nie poraża inteligencją. Poza tym zawsze mu docinamy, a on tak się obruszył, jakbym mu rodzinę obraził!
-Wiesz, może miał jakiś powód…- powiedziała Pansy, nie patrząc na mnie. Spojrzałem na nią z ukosa.
-Ejże, Pansy, czy ty czegoś nie ukrywasz?- zapytałem podejrzliwie, nie odrywając od niej wzroku. Pansy odpowiedziała bardzo szybko i obojętnie:
-Ależ skąd, nic, nic.
-No nie, teraz to już musisz mi powiedzieć, dobrze widzę, że ty coś wiesz.- zaśmiałem się z satysfakcją. -Pansy, proszę cię, no, powiedz mi, przecież możesz…
-Nie.- ucięła krótko wstając. -Nie powiem ci, bo na razie nie jestem tego pewna… zresztą, może nie będę musiała ci nic mówić. Cześć, przyszłam tylko oddać Zarys teorii zaklęć.
-Hej, dokąd to?- obróciłem się na krześle, obserwując z najwyższym zdziwieniem, jak Pansy opuszcza bibliotekę. Siedziałem tak jeszcze z trzy sekundy, a potem, rad nierad, wróciłem do pracy, zastanawiając się, jaką tajemnicę ma Pansy.
20:34, PW
Dwie godziny temu wróciłem z treningu. Flint uparł się, że nie powinniśmy zawieszać treningów zimą, bo trzeba wykorzystywać każdą okazję. Lataliśmy jakąś godzinę a pół godziny zajęło nam omawianie nowej taktyki, jaką Flint opracował kilka dni temu. Wg niego, ta taktyka zapewni nam zwycięstwo w każdym meczu z każdą drużyną. Ja tam nie wiem, może i ma rację, chociaż nie słuchałem go zbyt dokładnie, bo byłem kompletnie przemoczony (akurat po naszym wejściu na boisko zaczęło sypać jak nie wiem)i marzyłem tylko o gorącej kąpieli i gorącej herbacie, takiej z rumem i cytryną, jak kiedyś dawała mi mama, gdy byłem przeziębiony.
Jak tylko wróciłem, poszedłem się wykąpać i przebrać w suche rzeczy. Zdążyłem przed kolacją. Szedłem właśnie do Wielkiej Sali, gdy natknąłem się na Goyle’a, rozmawiającego z jakąś naprawdę ładną dziewczyną z piątej klasy. Tak mnie to zaskoczyło, że prawie wpadłem na grupę jakichś Krukonek z trzeciej klasy, które zaraz zaczęły na mnie wyzywać (zdaje się, że zgniotłem jednej z nich czubek buta z najdelikatniejszej skórki meksykańskiej lamy). Nie słuchałem ich, tylko błyskawicznie wpadłem do Sali i odszukałem Pansy- akurat podchodziła do stołu. Zlękła się, gdy złapałem ją gwałtownie za ramię.
-Pansy…- szepnąłem z podekscytowaniem. -Czy chodziło ci o to, że Goyle… no wiesz… podrywa jakąś dziewczynę??
-Ale o czym ty mówisz?- spytała, otwierając szeroko oczy i siadając na ławie.
-Mówię o Goyle’u! Przed chwilą widziałem go z jakąś laską z szóstej klasy!
-A więc jednak…- szepnęła sama do siebie, lecz ja usłyszałem. -No, owszem, tak myślałam, że Gregory zachowuje się tak przez jakąś dziewczynę. Podobno już od paru tygodni próbuje się z nią bezskutecznie umówić, wysłał do niej nawet list…
-Ale numer!- zawołałem, z trudem powstrzymując się od chichotu.- W życiu bym nie pomyślał, że on może się zakochać!
-Tylko wiesz, byłoby lepiej, gdybyś nie mówił o tym chłopakom.- ostrzegła mnie, nakładając sobie sałatki owocowej. -Niech się nie nabijają, będzie chciał, to sam wam powie.
-Jasne, jasne, nie wydam go.- uśmiechnąłem się po raz ostatni i sięgnąłem po zapiekane ziemniaki z mozarellą i suszonymi pomidorami. Miałem wybitnie dobry humor ;-P
Zaraz po kolacji poszliśmy do salonu. Chłopacy chcieli dokończyć grę w pokera, a ja poszedłem z nimi. Szybko jednak przenieśliśmy się do PW, bo dziewczyny czymś tam się zachwycały w Proroku , aż niedobrze się robiło.
-Dobra, Draco. Słuchaj, na czym stanęło.- powiedział Dan, sadowiąc się wygodnie koło swojego łóżka. -Zdaje się, że skończyliśmy na tym, że Phil przegrywał, mając 590 galeonów, potem był Peter z wynikiem 890, i ja z 1600. Crabbe zrezygnował w połowie gry, więc go wykluczyliśmy, Goyle w ogóle nie chciał grać. Uznajmy te grę za zakończoną i zagrajmy od nowa z Draconem, każdy ma po wyjściowe 100, OK.?
-Jasne.- oparłem się wygodnie o łóżko Goyle’a i obserwowałem, jak Dan rozdaje karty. Już po kwadransie byliśmy zajęci li i jedynie kartami.
Jakieś czterdzieści minut później przyszedł Goyle. Graliśmy w milczeniu i z zapałem. Spojrzał na nas obojętnie i zwrócił się do Crabbe’a, który przeglądał jakiś komiks na swoim łóżku:
-Crabbe, ee… pożyczysz mi do jutra Historię brytyjskiego quidditcha ?
Crabbe uniósł zdziwiony wzrok. Ja milczałem, przekładając karty w kolejności, by utworzyć strita. Chłopacy też się nie odzywali, chociaż dałbym sobie głowę uciąć, że pytanie Gregory’ego nie umknęło ich uwadze.
-No… dobra, ale po co ci?
-Chcę przeczytać jeszcze raz tę historię z potrójnym faulem na bramkarzu, wiesz, którą.- odpowiedział gładko Goyle. Uniosłem tylko brwi, śmiejąc się w duchu. Goyle, który czyta książki? No proszę ;-P
-Dobra.- Crabbe powrócił do komiksu, choć Goyle nadal stał nad nim. Dan powiedział spokojnym głosem:
-Daję sto.
-Daję sto dwadzieścia.- natychmiast odparował Phil.
-Sto trzydzieści.- mruknął Dan.
-A mógłbyś dać mi teraz?- wydukał Goyle.
-A nie możesz później?
-Chciałbym zacząć czytać już dziś.
Tak, biedny Goyle, podobne to do niego: czytać pięć stron przez dwa dni, zaśmiałem się w duchu. Uspokojony zupełnie, powiedziałem swobodnie:
-Sto pięćdziesiąt.
-Co, będziesz jedną historię czytał dziś i jutro?- zdziwił się Crabbe, ale zwlókł się z łóżka i wyjął z kufra wysmarowaną, zaczytaną księgę. -Trzymaj.
-Sto osiemdziesiąt.- powiedział Dan, zerkając na mnie.
-Sprawdzam.- powiedziałem.
-Dzięki.- mruknął Goyle i wyszedł z książką pod pachą.
-Ciekawe, gdzie to będzie czytał, jeśli w PW są jeszcze dziewczyny.- mruknął Dan, ujawniając karty. Miał dwie pary, Phil miał parę króli, zaś Peter małego strita. Ucieszyłem się, bo ja miałem dużego strita i wygrałem, hura! Zapisałem wynik na kartce, a Dan potasował karty. Dość szybko zapomnieliśmy o Goyle’u, zwłaszcza, że Philowi udało się trafić na pokera.
dwie godziny później
-Crabbe, masz jakieś łakocie?- ziewnął Dan, trąc oczy. -Zjadłbym sobie kawałek bloku karaluchowego albo jakąś dobrą czekoladę z Miodowego Królestwa.
-Nie mam nic, wczoraj pożarliście moje landrynki i orzeszki.- burknął Crabbe, odkładając komiks.
-Za to Goyle na pewno coś ma.- Phil zebrał karty i odłożył na bok. -No, no, ładny wynik, Draco… Przebiłeś Dana o sto punktów… a ja myślałem, że on jest niepokonany.
-Dziś mam gorszy dzień.- Dan wyszczerzył zęby, podczas gdy Phil powiedział do Crabbe’a, żeby sięgnął do skrytki Goyle’a.
-O rany!- zawołał z przejęciem Crabbe, siadając na łóżku z otwartym pudełkiem, w którym Goyle zwykle trzyma słodycze. -Spójrzcie tylko!
-Co, wykupił cały zapas musów- świstusów?- zapytałem, wstając i podchodząc do niego, bo minę miał iście intrygującą. Dan i Phil również się zbliżyli.
W pudełku leżał list, starannie złożony na pół. Pisany był na eleganckim papierze listowym o dużym formacie. Róg akurat się rozchylił i ujrzeliśmy nagłówek: Droga Arielle .
- Droga Arielle! - wykrzyknął teatralnie Dan. -Ja nie mogę, to list do dziewczyny! Goyle pisze do dziewczyny! Czytajmy dalej!
-Nie… słuchajcie…- przerwałem im, bo przypomniałem sobie słowa Pansy.-To w końcu jego prywatne sprawy, Goyle pewnie by nie chciał, żebyśmy czytali jego listy, nieważne do kogo…
-A tobie co, Draco?- roześmiał się Phil. -Dan mówił, że parę dni temu pokłóciłeś się z nim, a teraz się o niego troszczysz? Daj spokój, stary, nie przesadzaj, poza tym Goyle wie, że my znamy jego skrytkę.
-No tak, ale mimo wszystko, chyba nie powinniśmy…- próbowałem ich przekonać, ale się nie dało: zniecierpliwiony Phil wyrwał nam list i, rozłożywszy, zaczął czytać z przesadnym sarkazmem w głosie.
- Droga Arielle! Nie znasz mnie, ale ja znam ciebie. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką znam. Wiem o tobie niewiele i chciałbym dowiedzieć się więcej. Jeśli to możliwe …
-Dość tego, Phil, on tu może zaraz wejść, jak będzie chciał, sam nam powie.- przerwałem mu i spróbowałem odebrać mu list, lecz bez skutku: Phil odskoczył zręcznie pod okno i zawołał z drwiącym uśmiechem:
-Nie teraz, Draco, jest świetny ubaw, przyznaj się sam, że też chcesz poznać treść listu!
-Dobra, Phil, ale niech ktoś pilnuje, czy Goyle nie wraca.- uległem w końcu, bo nie miałem pojęcia, jak im wyperswadować ten pomysł. Dan powiedział:
-Będę stał na schodach.
I wyszedł z dormitorium. Phil kontynuował czytanie z uciechą w głosie:
-… Jeśli to możliwe, proszę, spotkajmy się jutro o dwudziestej w Wielkiej Sali. Nieznajomy
-Rany, on się naprawdę wkręcił…- spostrzegł Crabbe, wykrzywiając wargi. -Szkoda, że się nie podpisał imieniem i nazwiskiem.
-Gdyby to zrobił, ta dziewczyna nigdy by się z nim nie umówiła.- powiedziałem z niesłychaną pewnością w głosie. -Jeśli to ta, z którą rozmawiał przed kolacją, to stawiam jeden do stu, że umówiłaby się z nim, wiedząc, kim jest. Wiecie, ona z piątej klasy, on z drugiej… trochę głupio.
-Widziałeś, jak Goyle rozmawiał z jakąś dziewczyną?!- zawołał z pretensją w głosie Phil. -I nic nam nie powiedziałeś??!
-Ojej, bo to było tak szybko, zaraz potem była kolacja, potem poker, zapomniałem, no.- wykręciłem się. -Była naprawdę ładna, kojarzę ją z widzenia, wysoka, czarne loki, naprawdę ładna.
-Uważaj, żeby tego Pansy nie usłyszała.- ponuro zauważył Crabbe, na co tylko prychnąłem.
-Wiecie… mi się to trochę dziwne wydaje, że on tak nagle… i ani słowa.- powiedział Crabbe, wzruszając ramionami. -Nawet mnie nie powiedział, tylko czasem znikał, chyba sprawdzał, czy sowa mu listu od niej nie przyniosła.
-No tak, ten list jest… o rany!- zawołał nagle Phil, dotąd bawiący się listem. -Patrzcie, tu z tyłu jest odpowiedź tej całej Arielle!
-Czytaj!
- Drogi Nieznajomy, nie interesują mnie znajomości korespondencyjne. Dziękuję za komplementy, jeśli były szczere. Arielle Kurczę, odpisała mu jak prawdziwa Ślizgonka!- zarechotał i w tym momencie do dormitorium wpadł Dan, mówiąc:
-Koniec zabawy, Goyle właśnie wlazł do PW!
Błyskawicznie schowaliśmy wszystko na miejsce i symulowaliśmy grę w karty w momencie przybycia Goyle’a. Chyba nic nie zauważył tylko westchnął, odłożył Historię brytyjskiego quidditcha na stolik a potem tak, jak stał, położył się spać. Nie skomentowaliśmy jego zachowania ani słowem, tylko spojrzeliśmy po sobie, gdy zasunął zasłonki.
Niedziela, 14:57, PW
Dziś rano przed śniadaniem przyszedł do nas Snape i wezwał osoby, które jadą na wymianę do Dumstrangu. Podobno jakieś ostatnie zebranie organizacyjne, bo już w przyszłym tygodniu mają tam się udać. Dumbledore specjalnie przygotował do tego powozy ciągnięte przez niewidzialne konie, które zwykle transportują nas do szkoły ze stacji.
Opiekun powiedział nam też, że dzisiejsze przedpołudnie spędzimy w Wielkiej Sali, gdzie grono pedagogiczne będzie z nami omawiać harmonogram wizyty wybrańców z bułgarskiej szkoły. Super! Wreszcie dowiemy się czegoś więcej!
Patrzyliśmy w milczeniu na wychodzących Ślizgonów. Z naszej paczki wybiera się tam Phil i Dan, a także Gerda, ta koleżanka Pansy, która doręczała jej kiedyś mój list. Gerda podobno długo nie mogła się zdecydować, ale w końcu rodzice ją przekonali, że to świetnie jej zrobi.
-Nie żałuję, że zostajemy.- powiedziałem do Pansy, gdy pozwolono reszcie iść na śniadanie. -No, może trochę, ale z drugiej strony pewnie prędko by się nam tam znudziło. Założę się, że Karkarow nie pozwala na takie rozrywki, jak Komnata Tajemnic, czy wężousty Potter.
Pansy zaśmiała się a potem przytaknęła:
-Tak, ja też wolę tutaj zostać, niż jechać tam… zawsze mogę się przenieść, jeśli będzie tutaj wyjątkowo nudno.
-Dopóty mamy tu Chłopca, Który Przeżył, na nudę nie ma co liczyć.- wyszczerzyłem zęby i weszliśmy do Sali.
Po śniadaniu rozdano nam harmonogramy i zaczęto je omawiać. Wklejam tu swój, żeby się nie zapodział.
WYMIANA UCZNIÓW INSTYTUTU MAGII DURMSTRANG (KLASY 2-7) Z UCZNIAMI SZKOŁY MAGII I CZARODZIEJSTWA W HOGWARCIE (KLASY 2-7) : 6. GRUDNIA - 6. STYCZNIA
6. grudnia (sobota) 18:00 - planowane przybycie uczniów wraz z opiekunem z Instytutu Durmstrang do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie 18:15 - 18:30 - uroczyste powitanie gości z Durmstrangu przez władze Hogwartu (krótkie przemówienie dyrektora, wspólne odśpiewanie hymnu Hogwartu i wspólne odśpiewanie hymnu Durmstrangu przy współudziale Szkolnego Koła Talentów); 18:30 - 19:30 - rozlokowanie przybyłych uczniów w odpowiednich dormitoriach; 20:00 - 22:00 - uczta powitalna na cześć gości z Durmstrangu; w czasie kolacji krótki występ uczniów ze Szkolnego Koła Talentów; 7. grudnia (niedziela) 10:00 - śniadanie; 11:00 - 12:00 - zaznajomienie gości z regulaminem szkoły oraz przydział zajęć szkolnych dla uczniów z Durmstrangu wedle wyboru - spotkanie w Wielkiej Sali z prof. M. McGonnagall, prof. S. Snapem, prof. F. Flitwickiem i prof. P. Sprout; 12:00 - 14:00 - oprowadzenie gości po zamku i błoniach pod opieką prefektów; 14:00 - 15:00 - krótki wykład prof. A. Binnsa na temat historii obu szkół w ramach projektu integracji kulturowej uczniów (Wielka Sala); 15:00 - 16:00 - obiad; 16:00 - 19:00 - czas wolny; 19:00 - 20:00 - kolacja; 8. grudnia (poniedziałek) - 5. stycznia (poniedziałek) [za wyjątkiem sobót, niedziel i świąt oraz przerwy świątecznej] 8:00 - 9:00 - śniadanie 9:00 - 13:45 - zajęcia uczniów z obu szkół zgodnie z dokonanym wcześniej przydziałem; 14:00 - 15:00 - obiad 15:00 - 19:00 - czas wolny 19:00 - 20:00 - kolacja Dodatkowe rozrywki: Przerwa świąteczna: 20. grudnia - 31. grudnia włącznie Tydzień Quidditcha: 15. grudnia - 21. grudnia Poniedziałek: 16:30 - 17:30 - pokazowy trening drużyny quidditcha z Ravenclaw dla gości z Durmstrangu (boisko do quidditcha) Środa: 17:00 - 18:00 - pokazowy trening drużyny quidditcha z Gryffindoru dla gości z Durmstrangu (boisko do quidditcha) Piątek: 16:00 - 17:00 - pokazowy trening drużyny quidditcha z Hufflepuffu dla gości z Durmstrangu (boisko do quidditcha) Sobota: 17:00 - 18:00 - pokazowy trening drużyny quidditcha ze Slytherinu dla gości z Durmstrangu (boisko do quidditcha) Święta Bożego Narodzenia: 24. grudnia - 26. grudnia 24. grudnia (środa) 20:00 - 24:00 - Wieczerza Wigilijna; w czasie wieczerzy, występ uczniów ze Szkolnego Koła Talentów 25. grudnia (czwartek) 12:00 - 14:00 - świąteczny obiad 15:00 - 18:00 - integracja uczniów podczas zespołowych ćwiczeń: łyżwiarstwo, narciarstwo, bieg na nartach 19:00 - 20:00 - kolacja 26. grudnia (piątek) 12:00 - 14:00 - sportowy pokaz uczniów z Durmstrangu: mecze hokeja na lodzie (boisko do quidditcha) 14:00 - 16:00 - wspólny mecz uczniów z obu szkół 16:00 - 18:00 - program artystyczny uczniów z Durmstrangu (prezentacja talentów w dyscyplinie łyżwiarstwo figurowe) 5. stycznia (poniedziałek) 18:00 - 19:00 - uroczysta kolacja pożegnalna z udziałem Ministra Magii oraz reprezentanta Rady Nadzorczej Hogwartu i Rady Nadzorczej Durmstrangu, podsumowanie wspólnych osiągnięć tegorocznej wymiany w ramach integracji kulturowej; 19:00 - 24:00 - Bal Pożegnalny 6. stycznia (wtorek) 8:00 - 9:00 - śniadanie 9:30 - wyjazd gości z Durmstrangu
Ogólnie uważam, że program jest całkiem ciekawy i elastyczny, chociaż kierat szkolny pewnie będzie uciążliwy bez względu na to, czy obok nas będą się męczyć uczniowie Karkarowa, czy nie;/ Na pewno McGonnagall nam nie odpuści, no bo spójrzcie tylko, jaką mowę nam palnęła podczas objaśniania harmonogramu:
-Harmonogram został ułożony w ten sposób, aby umożliwiał realizację podstawowych celów wymiany z Durmstrangiem.- zaczęła ponuro, patrząc na nas niezbyt miło. -Jeśli któreś z was myśli, że wymiana oznacza, iż będziecie mieli więcej luzu, to radzę szybko wrócić do rzeczywistości. NIE będzie żadnych ulg w związku z tym, że przez miesiąc nasza szkoła będzie gościć uczniów z bułgarskiej placówki, zwłaszcza, że, jak zaraz się okaże, będą oni traktowani przede wszystkim jak uczniowie Hogwartu. Przejdźmy do harmonogramu. - tu McGonnagall odczytała pierwsze kilka podpunktów i ciągnęła dalej swą przemowę. - Przywitanie gości z Durmstrangu to idealna okazja, abyście zaprezentowali się godnie i nie splamili dobrego imienia waszej szkoły. Nie chcę słyszeć o tym, że ktoś nie zna słów hymnu albo dostaje głupawki podczas przemówienia dyrektora. Słowa hymnu zarówno naszej szkoły jak i Instytutu Durmstrang są do wglądu w bibliotece u pani Pince. Radzę się z nimi zapoznać… dla waszego własnego dobra. Każde zachowanie wykraczające poza etykietę będzie bardzo surowo karane i radzę to sobie dobrze zapamiętać, bo żartów nie będzie.
-Uu, zabrzmiało to groźnie.- mruknęła Pansy.
- Uczniowie z Durmstrangu będą nocować w dormitoriach odpowiednich klas odpowiednich roczników. Przed śniadaniem nastąpiło losowanie dormitoriów, w którym udział wzięli prefekci domów i wyniki są następujące: dom Godryka Gryffindora będzie gościł uczniów z klasy drugiej oraz piątej, dom Roweny Ravenclaw będzie gościł uczniów z klasy czwartej i szóstej, dom Helgi Hufflepuff będzie gościł uczniów z klasy siódmej a dom Salazara Slytherina- uczniów z klasy trzeciej. Losowanie zostało przeprowadzone w sposób sprawiedliwy. Każdy dom będzie gościł przynajmniej jedną grupę uczniów. Oznacza to również, że opiekunem klas drugiej i piątej z Durmstrangu będę ja, opiekunem klas czwartej i szóstej z Durmstrangu będzie prof. Filius Flitwick, opiekunem klasy trzeciej- prof. Severus Snape, natomiast opiekę nad klasą siódmą obejmie prof. Pomona Sprout. Mam nadzieję, że nie zawiodę się na was. Uczniowie z Durmstrangu na miesiąc staną się pełnoprawnymi członkami waszych domów a to zobowiązuje was do czegoś. Wobec gości macie zachowywać się kulturalnie, godnie i z szacunkiem, pamiętając cały czas o tym, że na każdym z was ciąży odpowiedzialność za dobre imię Hogwartu. Nie będziemy tolerować chamstwa, złośliwości czy też nieprzyjaźni: niezależnie od tego, którą klasę gościcie, musicie pamiętać zawsze, że to są goście i jako takim należy im się specjalne traktowanie.
-No nie, przecież sama mówiła, że będą ich traktować na równi z nami!- syknąłem, bo byłem bardzo rozdrażniony faktem, iż Amanda, jako drugoklasistka, będzie mieszkać u Gryfonów.. -Pewnie chce, żebyśmy chodzili koło nich jak koło śmierdzącego jajka. Niedoczekanie!
-W niedzielę goście zostaną przydzieleni na określone zajęcia. Oczywiście, będą uczęszczali na podstawowe zajęcia zgodnie z planem odpowiedniego rocznika w Hogwarcie, ale stworzyliśmy dla nich również możliwość pobierania dodatkowych lekcji, których nie będą mieli nigdy w swojej szkole, jak np. mugoloznawstwo czy arytmancja. Nie będą wolnymi słuchaczami, lecz uczniami, których obowiązywać będą wszelkie testy, kartkówki i sprawdziany: jest to możliwe dzięki temu, że poziom nauczania podstaw magii jest w obu szkołach podobny. Jeśli jednak uczniowie ci będą potrzebować waszej pomocy, liczę na to, że jej im udzielicie w pełnym tego słowa znaczeniu.
Przydzieliliśmy wam cztery godziny czasu wolnego dziennie. Żeby wszystko było jasne: czas wolny nie oznacza, że będziecie go marnotrawić razem z uczniami z partnerskiej szkoły. Jest to czas przeznaczony na integrację kulturową, owszem, ale przede wszystkim na naukę. Uczniowie niech nie zapominają o tym, że latem czekają was egzaminy końcowe, piątoklasiści niech nie odsuwają w cień sprawy sumów, a uczniowie ostatnich klas nie powinni zapominać, że w tym roku czekają ich owutemy. Wymiana trwa miesiąc, ale proszę nie zaprzepaścić tego miesiąca, bo konsekwencje mogą być bardzo przykre.
Tydzień Quidditcha ma na celu ukazanie gościom jednej z ważniejszych form oderwania się od nauki w naszej szkole. Liczą na reprezentantów drużyn quidditcha i ich kapitanów- tu powiodła wzrokiem po konkretnych osobach. Słuchałem tego z zainteresowaniem. Quidditch! -, że przygotują się do pokazowego treningu nie mniej a może nawet bardziej niż do zwyczajnego treningu. Rozgrywki quidditcha nie zostaną oczywiście zawieszone, więc jest dobra okazja, by uczniowie Durmstrangu mogli zapoznać się bliżej z tą grą. Będzie później okazja, aby pokazali wam także swój szkolny sport. Trening odbędzie się, jak zwykle, na boisku quidditcha. Żeby jednak uprzyjemnić odrobinę grę i poprawić komfort warunków publiczności, dyrektor zgodził się na rozciągnięcie nad boiskiem niewidzialnej markizy, która będzie chronić teren boiska od zimna i opadów śniegu. Mam nadzieję, że ten drobny prezent nie spotka się z waszym niezadowoleniem.
-Ale czad! Będziecie grać na krytym boisku!- zawołał z podekscytowaniem Pierrot, patrząc na nas z zazdrością. -Jak na Mistrzostwach!
-Przerwa świąteczna trwa od dwudziestego grudnia do trzydziestego pierwszego grudnia. Podczas świąt będziecie mieli trochę rozrywek, np. ćwiczenia zespołowe ze sportów zimowych. Pan Filch zobowiązał się przygotować lodowisko na dziedzińcu a Rubeus Hagrid przygotuje tor do biegów na nartach i zjazdów.
26 grudnia jest dniem, za którego organizację odpowiada Instytut. Uczniowie, którzy tu przyjadą, przygotowali specjalne pokazy hokeja, którego rozgrywki szkolne są porównywalne z rozgrywkami quidditcha w Hogwarcie- oraz talentów w jeździe figurowej na łyżwach. Bardzo się starali, żeby program zainteresował jak największą ilość osób, więc wymagane by było, abyście nie zawiedli waszych kolegów i koleżanek z Bułgarii. Uczniowie wyrazili chęć zmierzenia się z wami w hokeju: byłoby mile widziane, gdyby drużyny przewidziały zmierzenie się z Durmstrangiem w powietrzu, zwłaszcza, że jednym z uczniów będzie Wiktor Krum, doskonały zawodnik w quidditchu, który osiągnął jak na swój wiek wiele sukcesów w lokalnej i krajowej lidze drużyn. -
Rozległo się wiele pisków zachwyconych dziewczyn. Ja też byłem w doskonałym humorze, bo właśnie wyobraziłem sobie, jaka byłaby to frajda, zmierzyć się w powietrzu z Gryfonami, mając u boku takiego Kruma. Przecież nawet Amanda o nim wspominała!
-Podczas uroczystej kolacji piątego stycznia będziemy gościć trzy niezmiernie ważne osoby: Ministra Magii, pana Dariusa Foolisha, członka Rady Nadzorczej Hogwartu, pana Lucjusza Malfoya i członka Rady Nadzorczej Durmstrangu, pana Baltazara Korviča. Okażcie należny im szacunek i powagę.
Uczniowie Durmstrangu wraz z opiekunem wyjadą następnego dnia po śniadaniu. Pożegnacie ich a następnie udacie się na zajęcia zgodnie z obowiązującym dotychczas planem. Czy wszystko jasne? Żadnych pytań? Dobrze, możecie wracać do siebie.
Myślę, że harmonogram jest całkiem OK., chociaż to, że i tak będziemy musieli się uczyć i „żadnych ulg” trochę mnie zmartwiło, ale mam nadzieję, że damy radę. Dobra, kończę już, bo muszę lecieć na spotkanie drużyny. Flint chce z nami pogadać o tym pokazowym treningu: w końcu do wymiany zostały niecałe trzy tygodnie!
56. Intruz, wampiry i Klub Pojedynków Dodał Malfoy Poniedziałek, 07 Lipca, 2008, 09:55
Witam! Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Matix, oni poszli z błoni do zamku, tam przeczytali list i wyszli z zamku, by pójść do sowiarni. Z drugim błędem masz rację, to moje niedopatrzenie, dzięki, że zwróciłeś na to uwagę
jjj,kolory robię przy użyciu polecenia, jakie znajdziesz na prawie każdej stronie z kursem html. Czwartek, 12:45, PW
Dziś obudziłem się znienacka w środku nocy: na dworze było bardzo ciemno, ale lśniące płatki świeżego śniegu rozjaśniały mroczne błonia i góry w oddali. Świecił księżyc i w ogóle było niezwykle pięknie, idealna noc na jakąś samotną wędrówkę po skarb czy coś w tym stylu, nie wiem, dlaczego akurat takie mam skojarzenia.
Poczułem ogromną ochotę, żeby wyjść na dwór, lecz wiedziałem dobrze, że spotkałaby mnie za to surowa kara, gdybym został przyłapany. Biel śniegu była jednak tak niebywale kusząca, że po pewnym wahaniu wyciągnąłem z kufra najgrubszy ze swetrów, przysłanych mi ostatnio przez matkę, oraz spodnie i wciągnąłem je na piżamę. Na to założyłem płaszcz i tak przyodziany na palcach opuściłem dormitorium.
Hogwart nocą jest niezwykle pusty, cichy i ogromny: nie wiem, czy już pisałem Ci o tym, Pamiętniku? Mimo to nie mogłem pozbyć się wrażenia, że nie jestem tej nocy sam: może przez dziwne cienie, kładące się na ścianach, a może przez to, że mój postępek powinienem mieć na sumieniu.
Byłem już na schodach, kiedy usłyszałem ciche skrzypienie drzwi wejściowych. Zamarłem, z nogą na stopniu a słuch wyostrzył mi się do tego stopnia, iż bicie mego serca było dla mnie niczym grzmot. Ktoś najwyraźniej wszedł do Sali Wejściowe z dworu i nie byłoby to takie dziwne, gdyby nie fakt, że był środek listopadowej, ponurej nocy! No dobra, wiem, ja też miałem zamiar wyjść na chwilę na dwór, a bynajmniej tak mi się wydawało do tego momentu. Teraz odeszła mi ochota nie tylko na wychodzenie na dwór, ale w ogóle na wyściubianie nosa spoza lochów: miałem szczery zamiar jak najszybciej zniknąć stamtąd, ale po pierwsze, nie mogłem się ruszyć, bo mnie prawie sparaliżowało, a po drugie, wiedziałem, że będzie mnie dręczyć sprawa tajemniczego intruza.
Zebrałem się więc w sobie, odetchnąłem jak najgłębiej i najciszej, a potem przesunąłem się dwa kroki wprzód, akurat do miejsca, gdzie stał wielki, kamienny posąg uskrzydlonego dzika, za którym mogłem czuć się bezpiecznie. Wychyliłem czubek nosa spoza lewego skrzydła i wyjrzałem najostrożniej w świecie, no i zgadnij, Pamiętniku! Intruz, dość niski, cały odziany w płaszcz z wielkim kapturem, właśnie był w połowie Wielkich Schodów i twardo szedł dalej!
Poczułem przypływ adrenaliny i ciekawości. Ciekawe, dokąd on idzie? Wyraźnie zmierzał do jakiegoś celu a ja bardzo chciałem wiedzieć, jaki to cel. Niewiele myśląc, postanowiłem iść za nim. W końcu nie mógł mnie wyprowadzić na jakieś manowce (nadzieja matką głupich!), bo nie byliśmy w lochach, co dodało mi otuchy. Odczekałem, aż zniknie za rogiem prawego korytarza i ruszyłem za nim, równie cicho i uważnie, jak on.
Muszę przyznać, że to całe śledzenie, to wcale nie jest taka łatwa sprawa! Trzeba cały czas pozostawać w bezpiecznej odległości i mieć na oku obiekt, samemu nie będąc widzianym i to jest chyba właśnie najtrudniejsze: nie dać się przyłapać. Parę razy myślałem, że już go zgubiłem, ale na szczęście udawało mi się go dostrzec. Szliśmy coraz wyżej, różnymi korytarzami, przejściami i schodami. Można było się nieźle zakręcić!
W końcu, zmachany, przystanąłem koło jakiejś zbroi, by zaczerpnąć tchu. Korytarz był niezmiernie długi więc mogłem sobie pozwolić na chwilę przerwy. Straciłem rachubę, na którym piętrze jesteśmy, bo było już tyle wejść i zejść, że nie sposób było się w tym orientować. Nagle przeszło mi przez myśl, czy ten cały k t o ś celowo nie prowadzi mnie taką plątaniną korytarzy. Wyjrzałem szybko, by sprawdzić, jak się ma sytuacja i zobaczyłem, że korytarz jest pusty. Arrrgh!
Myślałem, że mnie ciężki szlag trafi! To ja się męczę, ukrywam i włóczę po nocy, a i tak na nic cały mój wysiłek? Byłem prawdziwie wściekły na siebie, na intruza i w ogóle na wszystko. I po co ci to było, Draco, mówiłem sam do siebie, rozglądając się bezradnie po korytarzu. Teraz nie dość, że jesteś sam nie bardzo wiadomo gdzie, to im dłużej tu będziesz, tym większe ryzyko, że ktoś cię tu dorwie; nie ma co, tylko pozazdrościć położenia!
Zacisnąłem mocno dłonie w pięści i postarałem się skupić. Na pewno jestem gdzieś na jednym z najwyższych pięter, pomyślałem, i na pewno nie jestem w żadnej wieży. Spróbowałem rozpoznać jakieś szczegóły, zbroje, obrazy czy rzeźby, ale nic mi one nie mówiły. Nie wiem zresztą, bardzo możliwe, że byłem tu kiedyś, ale nocą wszystko wygląda zupełnie inaczej… jakoś tak… bardziej obco, groźniej.
Nagle wpadły mi do głowy dwa świetne pomysły: portrety i okna! Mogę obudzić czyjś portret i zapytać, gdzie jestem albo wyjrzeć przez okno i po widoku poznać, w której części zamku jestem!
Z nowym przypływem sił rozejrzałem się i podszedłem do najbliższego portretu, przedstawiającego opasłą czarownicę z kandelabrem, drzemiącą na bardzo eleganckiej kozetce.
-Hej, ty, obudź się!- syknąłem cicho, uderzając w namalowane na płótnie ramię. -Słyszysz? Obudź się!
Musiałem powtórzyć tę procedurę kilka razy, nim zareagowała.
-C-c-oooo?- ziewnęła przeciągle, otwierając jedno oko i łypiąc nim na mnie nie do końca sympatycznie. -Kto tu jest? Czego chcesz? Dlaczego budzisz mnie po nocy??
-Powiedz mi, gdzie jesteśmy.- szepnąłem. Czarownica otworzyła drugie oko i zlustrowała mnie od stóp do głów.
-Uczeń szwendający się po zamku nocą? Oj, oj, napytasz sobie sporej biedy, chłopcze!
-Nie napytam, jeśli mi powiesz, gdzie jesteśmy!- zniecierpliwiłem się. Tylko tego brakowało: ja chcę się dowiedzieć bardzo ważnej rzeczy a ona mi tu kazania prawi! Skrzywiła się na mój ton i odparła niechętnie, jeszcze raz patrząc na mnie podejrzliwie:
-Szóste piętro, chłopcze.
-Dzięki!
Z ulgą odsunąłem się od portretu i obejrzałem raz jeszcze. Szóste piętro… a więc piętro wyżej- Gryfoni, niżej- zaklęcia. Intruz przyszedł z tamtej strony, powiedziałem do siebie w duchu, przedtem było parę skrętów i jakieś schody, potem jakiś korytarz… Nie, to na nic, trzeba się zorientować…
Podszedłem do naprzeciwległego, witrażowego okna i uchyliłem je nieznacznie. Ujrzałem przed sobą błonia, zalane księżycową poświatą, lśniącą taflę jeziora i ośnieżone szczyty.
-Wschodnie skrzydło zamku!- zawołałem cicho z radością i odwróciłem się tyłem do okna. -A więc muszę kierować się jak najwięcej w lewo, żeby dojść do Wielkich Schodów.
To powiedziawszy, ruszyłem dzielnie w stronę, z której przyszliśmy i skręciłem w pierwszy możliwy korytarz po lewej stronie. Szedłem nim aż do samego końca, potem miałem do wyboru tylko w prawo bądź lewo, więc poszedłem znowu w lewo. Tak klucząc i cały czas starając się zapamiętać drogę i swoje położenie, wyszedłem po chyba dwudziestu minutach na bardzo szeroki korytarz, na końcu którego stał gargulec.
-Ktoś mi mówił o gargulcu…- powiedziałem sam do siebie, opierając się o ścianę i rozglądając. Kto to był? Gdzie był ten gargulec?
Stałem tak i próbowałem przypomnieć sobie to, gdy usłyszałem jakiś gruchot i kamienny blok kilka stóp ode mnie odsunął się, a zza niego wyszedł…
-Profesor Snape?!- wydusiłem, prostując się i patrząc na niego z niesłychanym zdumieniem. On podszedł do mnie kilka kroków i spojrzał na mnie strasznym wzrokiem.
-Co ty tu robisz, Draco?- syknął, majtając gniewnie szatą. -Powinieneś być teraz w swoim łóżku, a nie włóczyć się po korytarzach!
-Wiem, przepraszam, ale…- zacząłem i urwałem. Jak powiedzieć o intruzie, nie wspominając o tym, dlaczego opuściłem dormitorium? -…w zamku jest jakiś intruz!- zawołałem przyciszonym, bardzo podnieconym głosem. -Widziałem, jak wchodził do zamku, niski, w płaszczu a potem znikł na szóstym piętrze!
-To niemożliwe.- uciął. -Przyśniło ci się coś, Draco, ale to nie uprawnia cię do nocnej włóczęgi!
-Profesorze, to nie był sen, sam widziałem, naprawdę!
-Po raz drugi powtarzam ci, Draco, że to nie jest możliwe, aby ktoś bezkarnie wszedł do zamku i jeśli będę musiał powtórzyć to jeszcze raz, obiecuję ci, że zostaniesz ukarany na równi z wszystkimi innymi uczniami, którzy łamią szkolny regulamin.- powiedział groźnie i stanowczo, więc umilkłem. -A teraz zostań tu i poczekaj na mnie: kiedy wrócę, osobiście odprowadzę do dormitorium, żeby mieć pewność, iż nie złamiesz regulaminu kolejny raz.
-Tak jest, profesorze.- przytaknąłem bez dyskusji i usiadłem pod ścianą, obserwując, jak Snape wchodzi na jakieś schody za gargulcem. Potem gargulec zasunął się i zapadła cisza.
Mój opiekun powrócił po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach. Przez ten czas zrobiłem się bardzo śpiący i czułem zmęczenie po dość długim chodzeniu po zamku. Ledwie nie usnąłem przed przyjściem Snape’a i nawet nie chciało mi się uważać na drogę, gdy wracaliśmy do lochów. Obiecałem mu, że nie wyjdę z dormitorium do rana i kropnąłem się spać, a kiedy ponownie otworzyłem oczy, było już dobrze po ósmej i chłopaki byli gotowi na śniadanie.
-Dlaczego mnie nie obudziliście?- powiedziałem im na dzień dobry, wyskakując z łóżka i chwytając swoje rzeczy. -Crabbe, przecież ci mówiłem, że nie zdążyłem odrobić pracy z zielarstwa i żebyś mnie obudził wcześniej, to zrobimy to razem!
-Kto powiedział, że cię nie budziłem?- odparł Crabbe a Dan dodał, rechocząc:
-Noo… Crabbe próbuje cię dobudzić od wpół do ósmej, zastanawialiśmy się nawet, czy by nie nawpuszczać ci pająków pod kołdrę, ale nie jesteśmy tacy złośliwi. Mieliśmy jednak poważne zamiary co do myszy, jaką upolowała sowa Phila…
-Spadaj.- walnąłem w niego poduszką i śmignąłem do łazienki. Pobiłem swój osobisty rekord: w trzy minuty byłem gotów! Okazało się też, że nie muszę się martwić o zielarstwo, bo przyszedł do nas prefekt i powiedział, że dziś nie mamy zajęć, bo wszystkie karpencje pomarzły. Hurra!
W drodze na OPCM mruknąłem do Crabbe’a, Goyle’a i Pansy, że muszę z nimi pogadać; nie zdążyliśmy jednak nawet dwu słów zamienić, bo Laluś poprosił nas do środka i pospadały nam szczęki.
Cała sala od obrony była pełna wielkich obrazów i magicznych tablic; wszystkie przedstawiały Lockharta z wampirami, a to wbijającego kołek, a to zaglądającego z głupawym uśmieszkiem do trumny, a to liczącego żebra na gołej piersi wampira. Było to porażające i musiał nami porządnie potrząsnąć, żeby wróciła nam władza do nóg i głos.
-Panie Malfoy, niech się pan tak nie boi, te wampiry istnieją tylko na tym płótnie, choć, oczywiście, żyją też naprawdę i to o moich spotkaniach z nimi chciałbym wam dzisiaj opowiedzieć. Będzie to bardzo pouczająca lekcja, więc proszę o skupienie!
-Taa… chyba tylko wtedy, gdy spotkamy wampira na korytarzu.- mruknęła Pansy uroczyście, nadal spoglądając na materiały z błędnym wyrazem oczu. -To czubek do potęgi entej. Myślisz, że on podejrzewa, że w Komnacie ukrywa się wampir?
-Do niego wszystko podobne..- odparłem półgębkiem, z trudem tłumiąc śmiech i wyjmując pergamin oraz pióro.
-Co, będziesz notować to, co on mówi?- zapytał Goyle z najwyższym zdumieniem, na co ściąłem go wzrokiem i syknąłem cicho:
-Nie, tylko muszę wam coś powiedzieć tak, żeby on się nie czepiał. Napiszę to wam.
Oto ta kartka, na której sobie „rozmawialiśmy”(te grube kulfony, to pismo Goyle’a, Crabbe pisze też grubo ale pochyło. Resztę znasz, Pamiętniku ;-P ):
Wczoraj w nocy ktoś wszedł do zamku z dworu. Widziałem, jak wszedł i śledziłem go aż do szóstego piętra. I co, gdzie doszedłeś?
Zielonego pojęcia nie mam, Pansy. Na jakimś korytarzu znikł mi z oczu. Nie wiem, gdzie poszedł. Nie wiesz, kto to był?
No jak mam wiedzieć, Goyle, skoro mówię, że i n t r u z! Dobra, dobra nie wściekaj się od razu. Poznałbyś go przy kolejnym spotkaniu?
Nie. To był ktoś niewielkiego wzrostu, cały odziany w wielki płaszcz z kapturem. Myślisz, że mógł to być jakiś uczeń albo nauczyciel?
Nie, nie sądzę, Crabbe… jaki uczeń by łaził nocą po dworze a potem zakradał się do szkoły? To samo z nauczycielami: moglibyśmy brać pod uwagę jedynie Flitwicka, a wiadomo, że to nie on. Nigdy nic nie wiadomo.
Oj, przestań, Crabbe, chyba nie sądzisz, że Flitwick mógłby coś ukrywać? Poza tym ta osoba szła pewnie, spokojnie i cicho, to ktoś o wiele młodszy od niego. Czyli uważasz, że to ktoś z zewnątrz?
Nie uważam tak, tylko nieprawdopodobne mi się wydaje, że jakiś uczeń mógłby tak postępować, Pansy! No… ja znam przynajmniej jednego… w końcu t y też nie byłeś tej nocy w łóżku. Jak to zrobiłeś, że cię nie złapali?
Próbowałem wrócić na Schody, ale natknąłem się na Snape’a. Wyszedł z bocznego przejścia i kompletnie mnie zaskoczył. I co, dał ci szlaban?
Zgłupiałeś chyba, Goyle. Był zły, owszem, ale odprowadził mnie z powrotem i kazał obiecać, że nie wybiorę się na taką wycieczkę następnym razem. Ciekawe, co on robił nocą na korytarzach.
Nie mam pojęcia. To był taki korytarz z gargulcem, który chyba strzegł czegoś, bo Snape odpieczętował to coś, wszedł tam i po jakiejś pół godzinie wrócił. Może to wejście do Komnaty Tajemnic? Coś ty, Crabbe! Gdyby tak było, nie pozwoliłby Draconowi tego zobaczyć, prawda? Osobiście uważam, że to mogło być wejście do gabinetu dyrektora, zdaje mi się, że coś kiedyś o tym słyszałam, chyba od rodziców.
No jasne! Dzięki Pansy, że mi o tym przypomniałaś! To wejście do gabinetu Dumbla, ojciec mi mówił o gargulcu, a ja o tym zapomniałem. W takim razie chociaż jeden szkopuł rozwiązany. Kurczę, kto to mógł być, ten k t o ś? Może jednak to był uczeń, obcy nie wszedłby jak do siebie, a ty mówiłeś, że szedł aż na szóste piętro. Pansy ma rację. Dzięki, Crabbe. Ja tylko mówię, że gdybym miała obstawiać, stawiałabym na ucznia. Pytanie, czemu polazł na błonia? Może romantyk jakiś i w księżyc się chciał pogapić… ;-D
Nie żartuj. To nie wyglądało tak, jakby wracał z romantycznej przechadzki. Już bardziej: jakby robił coś podejrzanego. A może to po prostu lunatyk?
Wow, Goyle, zaskakujesz mnie. Skąd ty znasz takie trudne słowa?! Odczep się, Draco, dobrze?? Nie kłóćcie się, chłopaki, musimy pomyśleć nad tą sprawą. Nie wiem, jak wy, ale mnie to dziwi, że jakiś uczeń robi sobie nocny wypad i się ukrywa. Nie powiecie mi, że ten płaszcz z kapturem to od zimna i że ukrywał się przed nauczycielami. Tutaj zgadzam się z Draconem, że to było coś podejrzanego. Tylko ciekawe, co? Uups, uwaga, Laluś przechodzi do dyktanda pt. Bardzo Ważne Informacje Na Temat Wampirów.
Już chyba prędzej- Narcyz. O, to, to. Dobre, Draco ;-P Chowaj kartkę i udawajmy, że notujemy jego słowotok.
Tyle naszej pogawędki na obronie, ale przynajmniej zabiliśmy pół godziny nudy. Drugie pół pisaliśmy o wampirach a na drugiej godzinie z Narcyzem (nowa ksywka szybko się przyjęła ;-P ) uczyliśmy się, jak je unieszkodliwiać i jak je rozpoznawać. W sumie temat sam w sobie niegłupi, ale mierzi mnie to, że muszę się tego uczyć od tego palanta. Ugh!
Czy pisałem Ci o tym, że dzisiaj spotkanie Klubu Pojedynków? O siedemnastej mamy zebrać się w Wielkiej Sali i tam mamy się podobno nauczyć pożytecznych magicznych technik obrony. No, no, ciekawe, kto to będzie prowadził? Dobra, lecę z chłopakami, Pansy i kilkoma jej koleżankami na dwór, urządzamy sobie wielką, ślizgońską bitwę na śnieżki, korzystając z wolnego popołudnia ;-P
19:23, PW
No to mamy sensację! Podczas spotkania Klubu Pojedynków okazało się, że Potter jest wężousty! A było tak: Lockhart i Snape, jako prowadzący spotkanie (o, litości… nie chciej, Pamiętniku, bym wspominał ubiór i zachowanie tego gogusia…) pokazali nam zaklęcie Expelliarmus i potem kazali nam poćwiczyć w parach. Oczywiście, znałem to zaklęcie wcześniej, więc nie przejmowałem się zbytnio tym, co kazał robić Lockhart.
Mój opiekun przydzielił mnie do Pottera (bajka!), Weasleya do tego ciamajdy Finnigana a szlamę do Millicenty. Ha! Potter wyraźnie nie był zachwycony tym, że miał walczyć ze mną, ale ja tam myślę, że zwyczajnie- miał pietra ;-P Próbował się zgrywać na nie wiadomo kogo, ale prawdy nie dało się ukryć: czar tytułu Chłopca, Który Przeżył znikł i nie mógł mu już pomóc w pojedynku ze mną. Zastanawiałem się właśnie, jakim zaklęciem go załatwić, żeby zrobić najlepsze show dla kumpli, gdy Snape podsunął się do mnie cicho i szepnął mi do ucha:
-Wiesz, co masz robić?
-Tak, wiem.- odparłem półgębkiem, zerkając pogardliwie na okularnika, który już szykował się naprzeciwko mnie. -Czym go potraktować, profesorze, żeby go uziemić?
-Pomyśl o Serpensortii… w końcu jesteś ze Slytherinu.- mruknął i odsunął się, także obdarzając Pottera podobnie przyjemnym spojrzeniem, a potem powiedział na głos:
No, Draco, myślę, że sobie poradzisz z panem Potterem… bez mojej pomocy.
Pokiwałem z zadowoleniem głową. Potter łypał na mnie czujnie i nieprzyjaźnie, a ja, oczywiście, odwzajemniłem się mu tym samym.
-Panie profesorze, czy mógłby mi pan pokazać, co mam zrobić?- zapytał niby spokojnie stojącego obok Lalusia, a ten z filmowym uśmiechem odpowiedział:
-Po prostu zrób to, co ja!
Biorąc pod uwagę, że Lockhart upuścił różdżkę po wykonaniu co najmniej setki dziwnych ruchów, dawałem marne szanse Potterowi, zwłaszcza przy Serpensortii ;-D. Uśmiechnąłem się z satysfakcją i gdy odliczono do trzech, pierwszy zawołałem:
- Serpensortia! -
nim Potter zdołał choćby pomyśleć Expelliarmus . Efekt był piorunujący: na posadzce pojawiła się ogromna, sycząca kobra, która uniosła olbrzymi łeb do góry i skierowała go w stronę stojących w pobliżu uczniów. Rozpętała się istna wrzawa: dziewczyny zaczęły piszczeć i uciekać, a chłopacy jęli w pośpiechu się odsuwać, stękając. Tylko Potter stał nieporuszony, zupełnie jakby sparaliżowało go ze strachu. Snape wskoczył na podium i zawołał mocnym głosem:
-Nie ruszać się! Ja to załatwię!
Wąż tymczasem uniósł łeb jak do ataku i już miał go opuścić, gdy Potter zawołał coś w bardzo dziwny sposób, zupełnie, jakby nie przemawiał ludzkim językiem. Zapadła dziwna cisza, jakby w zwolnionym tempie ujrzałem, że wszyscy odsuwają się od niego i zostaje tylko dygocący ze strachu chłopak, Potter i gigantyczny wąż między nimi. Nie da się nawet powtórzyć tego, co „mówił”, była to plątanina syków i dziwnych zgłosek, których nigdy wcześniej nie słyszałem. Zrozumiałem jednak, co to oznacza i wybałuszyłem oczy ze zdziwienia: kobra odwróciła łeb w stronę Wielkiego Pe, a potem pokornie położyła się na ziemi.
- Evanesco! -zawołał Snape z różdżką w dłoni, ocknąwszy się z odrętwienia. Potter stał przez chwilę, jakby sam nie wiedział, co się stało, lecz nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, szlama i Weasley ściągnęli go siłą w tłum i znikli w nim jak kamfora. Ja tymczasem z trudem przechodziłem do porządku dziennego nad tym, czego byłem świadkiem. Odszukałem wzrokiem Snape’a, który dyszał i patrzył w szemrzący tłum. Lockhart, dotąd ukryty bezpiecznie za wielkim stołem, wyskoczył nagle na podium, blady i wyraźnie przerażony, ale nadal emanujący obrzydliwym urokiem oraz czarem i, racząc wszystkich uśmiechem numer dwa, zawołał przymilnie:
-Moi drodzy, moi drodzy, proszę o uwagę! Oczywiście, takie sytuacje mają prawo się zdarzyć, dziwne zjawiska, nieoczekiwane konsekwencje uroków, ale proszę to potraktować jako…
Nie chciałem słuchać, jak należy to potraktować, tylko czym prędzej odszukałem wzrokiem Pansy oraz chłopaków i zeskoczyłem do nich.
-Ale numer.- mruknął Crabbe, gdy wycofaliśmy się bardziej w stronę naszej grupy Ślizgonów, z fascynacją rozmawiających o tym, co się przed chwilą stało. Snape, już spokojny, czujnie omiatał wzrokiem salę i zobaczywszy nas, bezpiecznych i pochłoniętych rozmową, przeniósł wzrok z powrotem na Lalusia. Ten zaś próbował wprowadzić znowu nastrój pt. Nic Się Nie Stało i Bawmy Się Dalej, „niestety” bez skutku: wszyscy byli zanadto poruszeni, by skupić się na czymś tak przyziemnym, jak pojedynki.
-Ciekawe, jak wielu z nich zdaje sobie sprawę, co to naprawdę było.- mruknąłem, obserwując, jak Snape prosi Lalusia na bok i mówi mu coś, pokazując wzrokiem na tłum. Usłyszałem głos Dana gdzieś z lewej strony:
-Myślę, że większość nie zdaje sobie sprawy z tego… oni po prostu myślą, że Potter judził kobrę na tego kolesia… chłopak nieźle scykorował, widzieliście, jaki był blady? Jak ściana!
-Swoją drogą, Potter też nie wyglądał na takiego, co to wie o swoim… hm… powiedzmy… nieodkrytym talencie.- dodała Pansy. -Jak już Snape załatwił węża, miał minę, jakby wyrwano go z transu.
-Tylko kłopot w tym, że nikomu nie wmówi, iż to nie on tylko jakiś duch, który w niego wstąpił. Potter gadający z wężem? Tyle dobrego, że teraz wszyscy będą się go bali… a ja bym po prostu wywalił go z budy.
-Dumbledore tego nie zrobi, za bardzo go faworyzuje.- zauważyła Pansy.
-No jasne, kto by nie chciał mieć Chłopca, Który Przeżył z wszystkimi jego mankamentami, nieważne, że jednym z nich jest znajomość języka wężów.- zarechotał Dan.
Przerwaliśmy na chwilę rozmowę, bo Lockhart klasnął w dłonie i zawołał „promiennie”:
-Moi drodzy, moi drodzy, proszę o uwagę! Ustaliliśmy z profesorem Snapem, że lepiej będzie zakończyć na tym nasze dzisiejsze spotkanie, ale proszę się nie obawiać, to nie koniec i możecie się spodziewać jeszcze większych fajerwerków w przyszły czwartek!- to mówiąc, roześmiał się z takim wdziękiem, że aż mnie zemdliło. Pociesza mnie to, że wyjątkowo nikt się nie roześmiał z jego „błyskotliwego” żartu i wszyscy tłumnie ruszyli do wyjścia, jak tylko dano nam znak. My udaliśmy się na schody przy Wieży, bo, jak słusznie zauważyła Pansy, tylko tam będzie można w spokoju od rozemocjonowanych uczniów omówić wszystko krok po kroku.
-No dobra, rozumiem, gada z wężami, ale myślicie, że to jest coś wyjątkowego? To znaczy, no… może to tylko przypadek?- chciał wiedzieć Goyle, ale ja tylko zgromiłem go wzrokiem.
-Jasne, bo w naszej szkole każdy potrafi dogadać się z kobrą.- zakpiłem. -Goyle, szkoda, że momenty, w których nie myślisz, przeważają nad momentami, kiedy mówisz do rzeczy.
-A ty co, myślisz, że taki jesteś mądry, bo masz ojca w Radzie?- wybuchł nieoczekiwanie Goyle, zatrzymując się i czerwieniejąc. -Wiecznie się mnie czepiasz, myślisz, że tylko ty możesz mówić z sensem?
-O co ci chodzi, Goyle?- spojrzałem na niego z dobrodusznym zdziwieniem. -Wyluzuj, stary…
-Nie jestem Goyle, tylko Gregory!- wrzasnął, zaciskając dłonie w pięści i kompletnie mnie zagłuszając. -I jak nie chcesz mnie słuchać, to proszę bardzo, wcale nie muszę wiecznie się z tobą szlajać, ale jeszcze będziesz mnie potrzebował!
Z tymi słowy na ustach, odwrócił się na pięcie tak energicznie, że stracił równowagę i upadł. Parsknąłem niepowstrzymywanym śmiechem i zawołałem życzliwie:
-Uważaj na siebie, Gregory!-
na co Goyle poczerwieniał jeszcze bardziej i, nie patrząc na nas, poszedł sobie. Co za gniot! Nie można sobie pożartować? Serio, nie chciałem go urazić, w końcu każdy wie, że Goyle jest tego… no… niezbyt rozgarnięty… ale czy to od razu powód, żeby na mnie się wyżywał?
-Co mu odbiło?- zapytałem, gdy skończyłem się śmiać. -Nie sądziłem, że jest taki wrażliwy! Ale dobra, nie gadajmy więcej o nim. To co z tym Potterem? Moim zdaniem, on był nie mniej zaskoczony, niż my.
-Może nie miał okazji, w której ujawniło by się to w nim?- powiedziała Pansy, siadając na stopniu i zamyślając się. -Potter gada z wężem, nie wie o tym, że to potrafi… ciekawe, czy coś go łączy ze Slytherinem, to chyba jedyna znana mi magiczna postać, która posiadła sztukę porozumienia się w mowie wężów, Potter byłby drugi…
-No tak, on zawsze musi się czymś wyróżniać, pewnie tytuł Chłopca, Który Przeżył już mu się znudził, to postanowił sobie zasłynąć z mowy wężów.- pozwoliłem sobie na małą złośliwość i usiadłem obok. Dan i Crabbe rozsiedli się stopień niżej. -Nie, to się kupy nie trzyma. O ile wiemy, jego starzy byli przeciwko czarnej magii, on sam- wiadomo, a mowa wężów łączy się przecież z „czarnym” charakterem, Salazarem, którego obsmarowuje się wzdłuż i wszerz we wszystkich dziełach, wynosząc na piedestał Gryffindora. Skąd u niego taka umiejętność?
-Ja nie wierzę w jakieś pokrewieństwo ze Slytherinem. To jest po prostu niemożliwe.- stwierdził Dan. -Nauczyć się tego też nie da, można to jedynie odziedziczyć.
-Skąd wiesz?
-Wyczytałem kiedyś w jakiejś książce… aha, to chyba było coś o Salazarze, jakieś historyczne dzieło z biblioteki mojego ojca, kupił w antykwariacie.
-No to mamy kolejną zagadkę: jakim cudem Potter posiadł znajomość języka wężów, skoro nie był spokrewniony z jedyną znaną nam osobą, która tę umiejętność posiadała.
-Super.- westchnęła Pansy a my spojrzeliśmy na siebie z niekłamanym zaintrygowaniem.
55.Historia Hogwartu, list od Amandy, spekulacji cd. Dodał Malfoy Środa, 02 Lipca, 2008, 12:25
Witam w jakże piękne lipcowe popołudnie! Dziękuję bardzo za komentarze i jestem zaszczycona, iż ten pamiętnik otrzymał specjalne wyróżnienie od ZKP- za co bardzo dziękuję i kłaniam się! Wiedziałam, że za ten pocałunek mi się dostanie po głowie, ale nie chciałam zmieniać pierwszej wersji, jako że - jak twierdzi jeden z moich ulubionych kompozytorów, muzyków i dyrygentów - pierwsze wersje są najbardziej szczere i często najlepsze. Mam nadzieję, że ten wpis spotka się z Waszym uznaniem! Pozdrawiam i życzę udanych wakacji!
*** Sobota, 15:13
Dawno już nie pisałem o quidditchu, ale to wszystko przez to całe zamieszanie. Człowiek nie ma chwili dla siebie! Nie zostałem zawieszony w drużynie, chociaż Flint z pewnością chętnie by mnie z niej wykopał. Bardzo się pilnuję na treningach i staram się latać bardzo dobrze, co, przyznać trzeba, wychodzi mi aż nadto Dzisiaj graliśmy z Puchonami. Wygraliśmy sto czterdzieści do stu. Mimo że to jego drużyna przegrała, kapitan Puchonów był całkiem zadowolony, że osiągnął tak wysoki wynik przy tak silnej drużynie, jak nasza ;-P mówiłem, że jesteśmy najlepsi!
Wychodziłem właśnie z boiska z Danem, Pansy, Crabbem i Goylem, kiedy ujrzeliśmy przy głównym wejściu pana Edgara Rogersa, ojca Dana.
-Witajcie.- powiedział, gdy do niego podeszliśmy. -Wracacie z meczu?
-Tak, nasza drużyna wygrała, tato!- zawołał Dan. Jego ojciec uśmiechnął się lekko, lecz bardziej grzecznie niż szczerze. -Mniejsza o to, co cię tu sprowadza?
-Dostałem sowę od dyrektora w związku z tymi atakami oraz Komnatą Tajemnic.
Mówiłem już, że pan Rogers jest członkiem Rady Nadzorczej naszej szkółki? Mój ojciec jest jej przewodniczącym
-Ty jesteś synem Lucjusza, prawda?- zwrócił się do mnie. -Twój ojciec nie mógł dziś tu przyjechać ale prosił, bym przekazał ci to.- mówiąc „to”, podał mi list.
-Dziękuję.- wziąłem go i odwróciłem, by spojrzeć na adres nadawcy. Amanda Foolish!
-Niestety, synu, nie będę mógł dziś z tobą dłużej porozmawiać, i tak powinienem być od dziesięciu minut u dyrektora.- położył rękę na ramieniu Dana i spojrzał na niego uważnie. -Mam nadzieję, że dobrze się zachowujesz?
-Tak, jasne!
-To my idziemy, Dan. Do widzenia!- Pansy pociągnęła mnie za rękę i weszliśmy do zamku, zostawiając ojca i syna razem.
-To od Amandy.- powiedziałem cicho, jak tylko znaleźliśmy się w środku. Rozerwałem kopertę i przysiedliśmy na Wielkich Schodach, by przeczytać list.
Drogi Draconie,
Dowiedziałam się o tym, co dzieje się w Hogwarcie. Czy to prawda? Co to za ataki? Kto za nimi stoi? Czy to prawda, że chcą odwołać wymianę?
Proszę, odpisz szybko.
Amanda Foolish
--No proszę.- mruknąłem. -Wieści się szybko rozchodzą.
-Szybko jak szybko, pytanie, jak to wszystko ująć w słowa.- zauważyła Pansy. -To, co się teraz dzieje, jest tak nieprawdopodobne, że sama się zastanawiam, czy to się da opisać.
-Da się. Idziemy, odpiszę jej zaraz.- z tymi słowy wstałem i ruszyłem z powrotem ku wyjściu z zamku, a Pansy za mną. Raz dwa znaleźliśmy się w sowiarni. Pan Rogers wręczał teraz Danowi jakąś książkę, ale nie wiem jaką, bo zajęci byliśmy sowiarnią. Oto, co odpisałem Amandzie:
Droga Amando,
Tak, to prawda, w naszej szkole dzieją się ostatnio bardzo dziwne rzeczy. Nie wiem, kto stoi za atakami, ale wszystko ma związek z legendarną Komnatą Tajemnic, wybudowaną przez założyciela mojego domu i współzałożyciela Hogwartu, Salazara Slytherina, którą ktoś podobno otworzył. Na razie doszło do dwóch ataków, w tym do jednego na kota woźnego. Ofiary zostały spetryfikowane. Mam nadzieję, że nie odwołają wymian, chociaż u nas zaalarmowali już Radę Nadzorczą.
Draco Malfoy
Kiedy wróciliśmy do PW, wpadliśmy niemalże w ramiona podekscytowanego Dana.
-Chodźcie na schody do Wieży, muszę wam coś pokazać!- powiedział, patrząc na nas z błyskiem w oku. Nie wahaliśmy się długo i już po kilku minutach byliśmy w naszym ulubionym miejscu spotkań
-No, o co chodzi?- spytała niecierpliwie Pansy. Dan uśmiechnął się szelmowsko i wyjął spod szaty wielką, grubą księgę. Kiedy położył ją na stopniu, odczytaliśmy tytuł: Historia Hogwartu .
-Wow! Ojciec ci ją przywiózł?!- zawołała Pansy, dotykając z namaszczeniem okładki. Dan pokiwał głową i dodał z satysfakcją:
-Powiedział, że matka chciała mi to przysłać, ale nie było tak potężnej sowy więc on to zabrał przy okazji.
-Mogę?- Pansy otworzyła księgę i, wyszukawszy w indeksie odpowiednie hasło, znalazła właściwą stronę i położyła księgę sobie na kolanach, tak, by każdy z nas mógł przeczytać ale Dan zarządził, by odczytała na głos. Pansy odchrząknęła i zaczęła czytać.
- O Komnacie Tajemnic krąży wiele legend. Większość historyków skłania się ku sceptycznemu podejściu do sprawy tej Komnaty, niemniej, mimo braku racjonalnych podstaw do potwierdzenia jej istnienia, warto najbardziej prawdziwą z legend przypomnieć.
Salazar Slytherin był legendarnym współzałożycielem Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie obok Godryka Gryffindora, Roweny Ravenclaw i Helgi Hufflepuff (więcej o nich czytaj na stronach 134 - 156). Wg wielu źródeł był najbardziej radykalnym założycielem i najbardziej optował za ścisłym regulaminem Szkoły. Oponował za przyznaniem prawa do uczęszczania do Szkoły wyłącznie czarodziejom czystej krwi i takichże magów potomkom natomiast pozostała trójka założycieli sprzeciwiała się takim ograniczeniom. Uważa się, że najsilniejszy protest przeciwko takiemu podejściu Slytherina wszczął Gryffindor. Wprawdzie nie potwierdzono tej informacji, ale mówi się, iż spór o prawo do nauki między nimi miał drugie podłoże, niewykluczone, iż związane ze sprawami prywatnymi. Spór teoretyczny szybko przerodził się w praktyczną wojnę: krążą pogłoski o wspaniałym pojedynku Salazara z Godrykiem, w wyniku którego ten pierwszy został zmuszony do opuszczenia Hogwartu. Slytherin dopełnił tego zobowiązania, przedtem jednak postanowił spełnić swój cel i wybudował Komnatę Tajemnic, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy. Jak dotąd, nikt nie dotarł nawet do najmniejszych śladów, świadczących o jej istnieniu, lecz wiadomo, że w Komnacie kryje się groza, jakiej nie znał świat. Być może jest to potwór (uczeni dowodzą, że może to być bazyliszek, inni zaś stoją za trójgłowym smokiem), być może esencja czarnej magii- prawdopodobnie nikt tego nie dowiedzie, dopóty dopóki Komnata nie zostanie odkryta i otwarta przez pełnoprawną osobę, tytułowaną Dziedzicem Slytherina, aby oczyścić Hogwart z jednostek nie zasługujących na naukę magii zgodnie z ideologią Slytherina. -Pansy zamknęła książkę i spojrzała na nas. -Tyle legenda, czas na wnioski. Nie wiem, jak wy, ale mi się wydaje, że to może być prawda, chociaż na zdrowy rozum, to niemożliwe, żeby jakikolwiek potwór przeżył tyle lat… przecież to będzie… zaraz… co najmniej kilka wieków, jak nie więcej!
-Wiesz, magia jest potęgą, może wszystko, a taki potwór…- oparłem głowę na dłoni. -Zastanawia mnie coś innego: jak ten potwór się porusza, skoro nikt go nigdy nie widział i nic nie było rozwalone?
-Może było, tylko my o tym nie wiemy…- powiedział Dan. -Ej, a co myślicie o tym, żeby ten potwór żył sobie w jakiejś jaskini na dnie jeziora? Nie bez kozery zabraniają nam tam wchodzić!
-Gdyby tam żył potwór, to wielka kałamarnica byłaby już martwa jak nic.- zwróciłem mu uwagę. -Jezioro odpada. Gdybym ja miał wybudować komnatę i uwięzić w nim grozę, zrobiłbym to w lochach. Tam prawie nikt nie chodzi, nawet my nie zapuszczamy się głębiej, niż do lochu Snape’a!
-Dobrze, ale w takim razie jak wytłumaczysz to, że nikt z nas nie został zaatakowany? Na razie w skrzydle jest tylko Gryfon, nas to wszystko omija. Poza tym, mi się wydaje, że to nie przypadek z tym drugim piętrem.
-Nie widziałem tam żadnych zamaskowanych drzwi.
-Chyba nie sądzisz, że Komnatę chronią tylko byle jakie drzwi na widoku, Draco??!
-Zakazany korytarz na trzecim piętrze chroniły właśnie takie drzwi!
-Ale zakazano nam tam chodzić, a po drugim piętrze póki co, szwendamy się ile wlezie!
-Wiecie co, moim zdaniem, to można od tego tylko zgłupieć.- wtrącił się Dan. -Za dużo zgadywania, za mało logiki. Dla mnie to jest na razie zbyt poplątane, może poczekajmy na rozwój wydarzeń, a nuż któryś z nauczycieli puści farbę i coś mu się niechcący wymsknie?
-Właśnie…!- szepnąłem olśniony. -Ty masz świętą rację, Dan! Trzeba zagadać do Lalusia, on na pewno się wygada! Na pewno powie, że to prościzna dla niego ta Komnata i może na coś nas naprowadzi?
-Niegłupio mówisz… niegłupio!- pochwalił Dan. -Ja bym się zgodził z Draco, a ty, Pansy?
-Pomysł nie taki całkiem do kitu.- przyznała, ale widać było, iż myśli o czymś innym. -Tak sobie teraz myślę… zorganizowali kurs pojedynków… może to jakiś znak? Może oni coś wiedzą, może to ma związek z Komnatą?
-Sama mówiłaś, że to dziwne, aby w Komnacie ukrywał się jakiś czarodziej.
-No, mówiłam… ale skoro organizują kurs…
-To jest tylko profilaktyka.- wtrąciłem. -Wydaje mi się, że robią to, bo gdyby coś, to przecież wszyscy nauczyciele razem wzięci nie zapewnią ochrony każdemu uczniowi, chcą, żebyśmy nauczyli się chociaż podstaw obrony.
-Wracamy do punktu wyjścia, czyli nic nie wiemy na pewno, za to mamy dużo znaków zapytania.- dodał Dan, zamykając Historię i podnosząc się. -Potrzebuję psychicznego odpoczynku. Idę pograć w szachy czarodziejów. Draco, Pansy, co wy na to?
-Dobra, może w końcu się nauczę tego czegoś.- zgodziła się Pansy, szczerząc zęby. -Chociaż sto razy bardziej wolę magicznego pasjansa…
-A w pokera umiesz grać?
-No jasne, że umiem… zawsze wygrywam!
-Mam propozycję nie do odrzucenia: najpierw ja rozegram z Draco partyjkę szachów a potem zagramy w pokera, weźmiemy jeszcze Philipa. Zobaczycie wtedy, że to ja jestem mistrzem kart!
Wybuchliśmy śmiechem i w dobrych nastrojach ruszyliśmy do PW.
54. Pierwszy sukces! Dodał Malfoy Poniedziałek, 30 Czerwca, 2008, 10:02
Czwartek, 18:43, PW
Pierwszy sukces! Pansy udało się odkryć, jaką książkę wypożyczyła Granger! Nie była to łatwa misja zwłaszcza dla mnie, ale mówi się trudno i za ten blask zadowolenia, triumfu i dumy w oczach Pansy można oddać nie tylko rozbity łuk brwiowy. A było tak.
Od rana ja i Dan symulowaliśmy wzajemną wrogość. Ci, których wtajemniczyliśmy, udawali, że są przejęci i oburzeni, tłumaczyli niezorientowanym, że Dan do tego stopnia jest zazdrosny o moje miejsce w drużynie, że postanowił wystartować do Pansy. Pewnie się zdziwisz, pamiętniku, dlaczego tak jawnie ukazaliśmy, iż mógłbym być zazdrosny o Pansy… cóż, w nocy mieliśmy małą burzę mózgów. Próbowaliśmy wymyślić dobry pretekst do bójki w bibliotece i w pewnym momencie Dan powiedział:
-Hm, a co myślicie o bójce o dziewczynę?
-To znaczy?- zapytałem w pierwszej chwili nieufnie. Dan zerknął na mnie i dodał obojętnym głosem.
-No… na przykład o Pansy. Pobijemy się o nią, bo ja będę chciał ci ją odbić…
-SŁUCHAM??- zapytałem strasznym głosem a Crabbe i Goyle wybuchli złośliwym rechotem. Nie gadam z nimi
-A jednak!- zawołał triumfalnie Dan, na co ja walnąłem w niego poduszką, pytając:
-Co: „jednak”, co „jednak”??!
-No… kręcicie ze sobą!- ubawiony Dan oddał mi poduszkę, śledząc mnie z zainteresowaniem. -Przyznałeś się bez bicia stary, gdyby nic między wami nie było, nie zareagowałbyś tak gwałtownie!
-Spadaj.- mruknąłem i poważnie chciałem ich olać, ale oni nie dali mi żyć. Zaczęli wołać:
-Czerwony jak piwonia i jeszcze się wypiera!
-Draco, nam chyba możesz powiedzieć, przecież nawet my widzimy, że cię zazdrość zżerała już w zeszłym roku, kiedy ten Fin się do niej podwalał!
-Milcz, Crabbe, jeśli nie chcesz, żebym ci zrobił coś bardzo nieprzyjemnego.- powiedziałem bardzo, bardzo uprzejmie do Crabbe’a, który siedział na swoim łóżku. Ręką go nie dosięgnę, ale na czary byłbym wygrany… ;-P
-Nie rób scen, chłopie, gadaj!- ponaglił mnie Dan.
-Ale o czym? Zwyczajna sprawa, przyjaźnimy się i tyle.- wzruszyłem ramionami, próbując wykręcić się od tematu. Oczywiście, nie udało się.
-Przyjaźnicie się, taa… jeszcze parę dni temu nie odzywaliście się do siebie a wczoraj na śniadaniu nie dość, że oboje się spóźniliście, to jeszcze wchodzicie i aż was korci, żeby się za rączkę trzymać.- wytknął kpiąco Goyle, wspierany przez Dana. Przyznam szczerze, przyparli mnie do muru! Nie sądziłem, że to zauważą! Uznałem, że w takiej sytuacji nie mogę dłużej kręcić i ugiąłem się. Byli wielce podekscytowani, uch Powiedzieli też, że od dawna na to czekali i czuli, że na to się zanosi. I mówi się, że to kobiety mają szósty zmysł…!
No więc, zgodziliśmy się na pomysł Dana i ulepszyliśmy go najdrobniejsze detale. Nie dość, że zaraz po wstaniu z łóżka warczeliśmy na siebie i łypaliśmy spode łba, to odegraliśmy też parę scenek ku uciesze gawiedzi: a to Dan nie chciał mnie przepuścić do wyjścia z Lochów, a to ja podstawiłem mu nogę w Wielkiej Sali, potem on wylał mi sos karmelowy na szatę, na co ja odwdzięczyłem się wrzuceniem mu masła we włosy. W skutek tych i innych sztubackich, odgrywanych ze śmiertelnie poważną miną wygłupów obaj trafiliśmy do łazienki jeszcze przed rozpoczęciem się pierwszej lekcji ;-P.
-Wiesz co, może trochę przystopujmy, bo nie dotrwamy jednym kawałku do popołudnia.- sapnąłem, czyszcząc wodą i różdżką szatę. Dan w odpowiedzi wystawił mokrą głowę spod kranu i pokiwał nią na znak zgody, w związku z czym natychmiast byłem cały mokry.
-Sorry, niechcący!- zawołał, narzucając na siebie ręcznik.-To nie było wczucie się w rolę!
Pansy także musiała trochę pograć. Podczas gdy ona zachowywała się jak skruszona, nieśmiała łania, ja ignorowałem ją dokumentnie i częstowałem lodowatymi spojrzeniami. Nie muszę mówić, że przychodziło mi to niełatwo. Jakoś jednak przeżyłem dwugodzinne nudy z Lalusiem, dwugodzinną harówkę w cieplarni (nie było sprawdzianu, ale musieliśmy bardzo porządnie opiekować się mandragorami i poprzesadzać je… nic to, że jedna ugryzła mnie w policzek, najważniejsze, że Sprout nie miała o mnie do powiedzenia nic negatywnego) i wymuszony obiad, ale z pewnością byliśmy pierwszymi osobami, które wyszły z Wielkiej Sali po posiłku.
-No, dobra… to wy działajcie, a ja pójdę pokręcić się w pobliżu skrzynki z kartami.- powiedziała cicho Pansy, gdy znaleźliśmy się na piętrze. Pokiwaliśmy z Danem głowami i weszliśmy pojedynczo do biblioteki. Trzeba było dalej wczuwać się w rolę.
-Tylko pamiętaj, nie za mocno.- szepnąłem kątem ust do Dana, zanim przekroczyliśmy próg komnaty. Dan odmruknął:
-Nawzajem.- i wszedł. Ja odczekałem chwilę i także wszedłem.
Pansy stała przy pierwszym regale z archiwalnymi numerami Proroka i uważnie oglądała okładki. Kiedy ją mijałem, uniosła głowę i złapała mnie za rękaw.
-Draco, porozmawiajmy chwilę, proszę cię.
-Wiesz co… mam akurat co innego na głowie.- odparłem pół grzecznie, pół oschle. Pansy zagryzła wargi. Rzuciłem jej chłodne spojrzenie i rzuciłem przez ramię, odchodząc:
-Trzeba było wcześniej o mnie pomyśleć!
Chyba nie jest źle, pomyślałem w duchu i tłumiąc uśmiech, ruszyłem dalej. Dana znalazłem „przypadkiem” przy dziale z księgami dotyczącymi quidditcha. Pani Pince była w pierwszej sali, odkurzała wysoki regał. Dan odwrócił się na mój widok i zamarł z księgą w dłoni i błyskiem ironii w oku.
-Co ty tu robisz, Malfoy?- zapytał pogardliwie, rzucając mi spojrzenie z wyżyn swego kunsztu aktorskiego.
-Robię to, na co mam ochotę, a tobie nic do tego, Rogers,- przybliżyłem się do niego i wycedziłem mu prosto do ucha. -a że akurat teraz mam ochotę dać ci w zęby, to już twój problem! Radzę ci, zostaw ją w spokoju, bo pożałujesz!
-Podobno z nią nie chodzisz, Malfoy…- odgryzł się, przyjmując pozę pobłażliwą. -…żyjesz chyba w złudnym przeświadczeniu, że wszystkie laski na ciebie lecą!
-Taki jesteś mądry?- syknąłem, sztyletując go wzrokiem. -No to patrz!
Wytrąciłem mu książkę z ręki.
-Ojej… podarła się.- zaszydziłem z jadowitą słodyczą w głosie, podnosząc de facto zniszczony wolumin. -Ciekawe, czy pani Pince się ucieszy…- przelotnie stwierdziłem, że Dan ma żądzę mordu w oczach i że zaciska kciuki do białości, lecz odwróciłem się na pięcie i uniosłem książkę do góry, wołając w kierunku bibliotekarki:
-Pai Pince, on rozda…
Urwałem, bo Dan pchnął mnie na szafkę. Zamroczyło mnie lekko. Potrząsnąłem głową i wyprostowałem się.
-Taki z ciebie rycerz?- sapnąłem i rzuciłem się otwarcie na niego z pięściami. Przewróciliśmy się obaj na podłogę między regałami i zaczęła się jawna walka. Nie mogliśmy udawać, że się bijemy, bo od razu by podpadło ,a tak pierwsi gromadzący się wokół nas gapie, w większości młodsi, jęli tworzyć tłumek wokół nas i zagrzewać nas do walki. Nie trwało to długo. Już po dwóch minutach pojawiła się wściekła pani Pince, odepchnęła uczniów i, twardo ująwszy nas za karki szponami, postawiła nas prosto, wyzywając:
-Łobuzy, niczego nie szanują! Kto to widział bić się w bibliotece?! Zaraz pójdziemy do wychowawcy i będzie spokój!
Dyszeliśmy ze zmęczenia i udawanej złości. Nie powiem, żebyśmy aż do tego stopnia chcieli się poświęcać dla jednej głupiej książki, żeby wylądować u Snape’a, więc trochę nas wystraszyły jej słowa.
-Nie, nie, pani Pince, oni nie chcieli…- usłyszałem czyjś głos i prawie osłabłem z ulgi. Koło bibliotekarki pojawiła się zarumieniona Pansy. Spojrzała na nas bez słowa i dodała:
-Oni zaraz wstaną, naprawdę, proszę…
-A tobie co do tego?- Pince obrzuciła ją niechętnym spojrzeniem. -Jak można tak się zachowywać w bibliotece??!
-Wiem, że nie można, ale…- Pansy zrobiła skruszoną minę i powiedziała bardzo cicho, bardzo mocno się czerwieniąc:
-Oni się bili o mnie.
Tłumek zaczął szemrać. Spojrzałem z niechęcią na Dana a on odwdzięczył mi się tym samym, choć pewnie myślał to samo, co ja: Udało się!
Dzięki interwencji Pansy skończyło się to całkiem polubownie. Pince kazała nam tylko porządnie się otrzepać, jawnie pogodzić i nie powtarzać takich bulwersujących ekscesów (zdaje się, że najbardziej ją ułagodziło to, iż biliśmy się o dziewczynę…); tak więc wyszliśmy cało z opresji, która mogła się skończyć szlabanem na przykład. Kiedy tylko udało nam się jako tako doprowadzić do ładu, szybko poszliśmy na schody do Wieży Północnej. Crabbe i Goyle mieli pilnować Łazienki
W Wieży kręciło się trochę uczniów, niemniej był spokój, którego potrzebowaliśmy do omówienia całej sprawy.
-No i jak, wiesz, co to za książka?- zapytałem z punktu, gdy usiedliśmy na stopniach. Pansy pokiwała głową.
- Najsilniejsze eliksiry , wypożyczone na miesiąc.
-O rany, a po co im to?- zainteresował się Dan, prawie maskując zawód. Spojrzał pytająco na mnie i na Pansy. -Snape nic o tym nie wspominał.
Wzruszyłem ramionami.
-Nie wiem… widać po coś było im to potrzebne, może Granger chciała poszerzyć swoją wiedzę, żeby móc zarobić sto punktów dla domu.
Mi też trudno było ukryć nutę rozczarowania, jakim okazała się wypożyczona tajemnicza książka. Nie mówię, żeby od razu coś o wiele mówiącym tytule ale chociaż jakiś ślad a nie tak neutralne dzieło, że bądź tu mądry!
Pansy dodała z otuchą:
-Jest jeszcze coś. Zgadnijcie, za czyim pozwoleniem wypożyczyli te … Eliksiry .
-Na pewno nie McGonnagall i nie Snape’a.- wyliczył Dan.
-Sprout? Eliksiry ewentualnie przydają się tylko w zielarstwie, jeśli już nie na zajęciach ze Snapem.- dorzuciłem. -Kto?
-Gilderoy Lockhart.
Omal nie rozdziawiliśmy buź. Pansy była najwidoczniej zadowolona z efektu, jaki wywołała, bo natychmiast kontynuowała:
-I wyobraźcie sobie, że wcale nie podrobili jego podpisu, widziałam, oryginał jak byk!
-O matko, przecież to palant nieziemski, ale chyba nie aż tak, żeby zgodzić się na wypożyczenie takiej książki? Bądź, co bądź, to Dział Zakazany!
-Widać się zgodził, bo wypożyczyli. Sami wiecie, jak on lubi Granger.- Pansy oplotła ramionami kolana i zapatrzyła się w przestrzeń. -Pytanie, co oni mogą kombinować, że wypożyczyli na miesiąc… jeśli szukają jednej receptury, wystarczyło wypożyczyć na chwilę…
-No tak, ale wypożyczenie na dłuższy czas jest mniej podejrzane, niż wypożyczenie na pięć minut.- poszedłem tokiem jej myślenia.
-Może ten miesiąc ma jakieś szczególne znaczenie?- Dan przyłączył się do „burzy mózgów”.
-1 grudnia nie ma nic szczególnego.- mruknęła Pansy. -Żadne z nich nie ma urodzin, imienin, nie ma święta, nic. Kompletnie normalny dzień.
-Nie w tym roku.- zwróciłem jej uwagę. -Pięć dni przed wymianą z Durmstrangiem.
-I co, chcąc otruć Karkarowa? Nie, do kitu… może po prostu wypożyczyli na miesiąc, żeby było w razie co, ale i tak przepiszą sobie, co trzeba…
-Sugerujesz, żeby przetrzepać każdą kartkę z ich toreb? No, z tym może być problem.
-Nie wymądrzaj się, dobrze? Masz jakiś pomysł?
-Nie, poza jednym: poczekajmy ten miesiąc, bądźmy czujni, a nuż coś wytropimy.- odpowiedziałem łagodnie. -Wkurza mnie to, że nic nie wiemy z n o w u , ale przecież chłopaki ich śledzą no i zawsze mamy do rozrywki Komnatę Tajemnic. A propos, wydobyłaś może egzemplarz Historii Hogwartu ?
-Nie.
-Słuchajcie, jeśli chodzi o Historię Hogwartu , to ja mogę napisać do matki, niech mi przyśle swoją wersję, zdaje się, że kiedyś coś o tym wspominała.- odezwał się Dan.
-Dlaczego mówisz o tym dopiero teraz??!- naskoczyliśmy na niego chóralnie z Pansy.
-Bo dopiero sobie przypomniałem, a nie mogłem ci powiedzieć przez cały dzień, skoro byliśmy pokłóceni!- zawołał obronnym głosem Dan.
-Leć do sowiarni i natychmiast napisz, żeby ci przysłali.- zarządziła Pansy.-Przy okazji zajrzyj do chłopaków, co?
-Jasne, już się robi.- Dan poderwał się i szybko wyleciał z klatki schodowej, jakby się za nim paliło. Pansy potrafi być niezwykle stanowcza
Kiedy zostaliśmy sami, poczułem, jak naprawdę zmęczony jestem. Rozbity łuk brwiowy znowu zaczynał piec mimo wizyty u Pomfrey. Pansy uśmiechała się pod nosem.
-Co jest?- zapytałem, opierając się o drugi stopień. -Nabijasz się ze mnie?
-Nie, po prostu… dobrze ci dzisiaj poszło.- uśmiechnęła się szerzej i usiadła bliżej mnie. -Naprawdę, byłam pod wrażeniem.
-Dzięki. Gdybyś wtedy nie przyszła, chyba wylądowalibyśmy na dywaniku u Snape’a.
-Na pewno nie.- położyła mi rękę na ramieniu. Poczułem jakieś ciepło, rozchodzące się falami po moim ciele i ująłem drugą jej dłoń swoją. Pansy ma bardzo delikatne, zgrabne dłonie, pisałem już o tym? Uśmiechnąłem się do niej także. Spuściła głowę, zagryzając lekko dolną wargę a potem uniosła ją i spojrzała na mnie pewniej. Zbliżyła twarz do mojej. Poczułem łaskotanie jej oddechu na swoim policzku a w chwilę później jej wargi na swoich. Przyciągnąłem ja bliżej siebie i odwzajemniłem pocałunek, wdychając zapach jej włosów i szaty, obejmując ją mocno zupełnie tak, jakby była kruchą istotką z porcelany, której nie mogę upuścić.
Moi drodzy! Bardzo dziękuję za wszelkie komentarze Naturalnie, rozumiem, o co chodzi w Waszym dylemacie pomiędzy Myślodsiewnią a Pamiętnikiem i bardzo mnie cieszy, że tak Wam się podoba i jedno, i drugie. Tyle gwoli wstępu, pozdrawiam cieplutko i zapraszam do lekturki! Dziś znowu trochę grafiki
*** Środa, 21:07, PW
Ten tydzień chyba będzie bardzo, ale to bardzo pracowity! Naprzód trzeba rozwikłać tajemnicę Świętej Trójcy i Komnaty Tajemnic, a na deser zostaje nam Klub Pojedynków, którego zebranie odbędzie się dopiero w przyszły czwartek.
Razem z Pansy jeszcze we wtorek w nocy wtajemniczyliśmy Crabbe’a i Goyle’a w całą sprawę a po namyśle powiedzieliśmy też Danowi, bo mimo wszystko jeden bystrzak więcej zawsze się na zmianę przyda. Wspólnie obmyśliliśmy świetny plan: dwóch chłopaków miało od razu po zakończeniu lekcji śledzić Potterowską bandę natomiast pozostały miał tkwić w bibliotece i czekać na ewentualny znak jednego ze śledzących, iż podejrzani zmierzają do łazienki lub biblioteki. Wtedy ten z biblioteki miał szybko schować się w łazience.
-No tak, ale jeśli wejdą tam, to Granger na pewno sprawdzi wszystkie kabiny a i Jęcząca Marta nie przepuści.- zauważyła Pansy, ale ja odparłem:
-No to nawet jak sprawdzi, to i tak ugadamy się z Martą, żeby też podsłuchiwała, co oni tam robią.
Pansy i Dan spojrzeli na mnie podejrzliwie:
-Ejże, a czemu niby Marta miałaby z nami chcieć gadać?
-Hm, na przykład dlatego, że jest duchem śmiertelnie znudzonym, któremu odrobina rozrywki przyda się zawsze?- wzruszyłem ramionami; tak naprawdę chciałem zataić przed nimi, że mam wystarczająco dobre kontakty z Martą, ażeby uprosić ją o tę małą przysługę. Nie chciałem narażać się na ośmieszenie, wykpienie lub niezrozumienie. -Oj, dajcie spokój, na pewno jakoś to się da załatwić. Moim zdaniem, plan musi wypalić.
-No… właściwie… chyba masz rację…- bąknął Crabbe z Goylem. Pansy marszczyła brwi i wyraźnie nad czymś myślała. Dan uniósł wzrok i zapytał obojętnym głosem:
-A co z pracami domowymi? Wiesz, nie mam nic przeciwko znajdowaniu haków na Pottera i tamtych dwoje, ale przecież takie śledzenie może zająć trochę czasu…
-Przecież zawsze jeden z was będzie w bibliotece, to może odrobić prace domowe, w razie, gdybyście nie zdążyli…- spojrzałem na jego minę i szybko dodałem. -No, ostatecznie ja też mogę parę razy zmienić was… Gryfoni kończą tak samo jak my a poza tym idą Święta i koniec semestru, wymiana z Durmstrangiem… co innego mają na głowie, niż gnębienie nas.
-Taa, akurat… - mruknął Dan, który ostatnio podpadł bardzo Upiorowi, bo jego referat na temat historii działań zmierzających do zakamuflowania świata magii przed światem mugoli był bardzo niemiły dla niemagicznych, delikatnie mówiąc. Upiór ocenił referat na bardzo napastliwy, oczerniający oraz nadmiernie subiektywny i nie zaliczył go Danowi, twierdząc, że jego postawa jest szkodliwa dla społeczeństwa, na co Dan odpowiedział, że ma prawo do własnego zdania, na co Upiór, że w historii nie ma miejsca na własne zdanie, lecz fakty, na co Dan, że jego zdaniem fakty są właśnie bardzo subiektywne, z czym się nie zgadza, na co Upiór dał mu szlaban. Koszmarne Dan musiał za karę przeczytać cztery grube tomy Historii magii dla amatorów: świata magii a świata niemagicznych a następnie zreferować je ustnie na dodatkowych zajęciach. Dan uznał, że musi to odrobić dla świętego spokoju (zdaje się, że prof. Snape miał podobny pogląd na tę sprawę) i wybronił się na Z, uzyskując 55%. Rzecz jasna, swojej opinii nie zmienił, ale tym razem nie wdał się w żadną dyskusję z Upiorem.
Dziś od razu po zajęciach Crabbe z Goylem dali swoje notatki Danowi, który udał się do biblioteki, a sami udali się w ślad za Gryfonami. Pansy i ja w zaciszu PW jęliśmy przygotować mnie do wizyty u naszego wychowawcy.
Plan był taki, że pójdę tam pod tytułem „Potrzebuję konsultacji w sprawie jednego eliksiru związanego z leczeniem osób spetryfikowanych” co miało od razu wprowadzić mnie na potrzebny grunt. Trzeba było to rozegrać niesłychanie ostrożnie i starannie, bo Snape jest niezwykle czujny i potrafi wyniuchać każdy kant, dlatego potrzebowałem porządnego namysłu na ułożenie pretekstu i pytań.
Do gabinetu opiekuna udałem się około godziny siedemnastej, gdy Snape, wg naszych obliczeń, powinien właśnie zajmować się ukochaną rozrywką, czyli poprawianiem sprawdzianów Gryfonów z I klasy, co nieomylnie wskazywało na to, iż będzie w wymaganym dla mnie humorze.
-No, to pamiętaj, naturalność i przypadkowość.- powiedziała mi Pansy zamiast „powodzenia” i szepnęła, że będzie czekać w PW. Ja zaś pokiwałem głowa, bo jakoś dziwnie spięty byłem i, zastukawszy, wszedłem do „jaskini lwa”.
Snape faktycznie poprawiał prace Gryfonów. Kiedy wszedłem, miał na twarzy typowy, pełen pogardy i ironii wyraz który szybko zmienił się w kamienny na mój widok.
-Cóż za zaskakująca wizyta.- rzucił mi przenikliwe spojrzenie a potem odsunął szybko prace i wskazał mi dłonią krzesło po drugiej stronie biurka. -Proszę, usiądź.
-Dziękuję… - powiedziałem cicho a potem przełknąłem ślinę. Do dzieła, Draco, nie daj się zbić z tropu! -Panie profesorze… ja właściwie przyszedłem w sprawie pracy domowej… tej związanej z eliksirami na leczenie osób spetryfikowanych.
-Pamiętam.
-No właśnie… i mam problem z eliksirem z żołędzi afrykańskich… znalazłem go w jednej książce, ale w innych źródłach nie mas potwierdzenia co do jego właściwości ożywiających, powiedzmy… chciałem zapytać, czy mogę zawrzeć ten eliksir w pracy?
-Eliksir z żołędzi afrykańskich, zwany też inaczej eliksirem minotauryjskim, to bardzo specyficzny środek. Charakteryzuje się tym, że w zależności od dodanego składnika zmienia swoje właściwości i może odpowiednio zaszkodzić, albo pomóc. Żeby pomógł osobom spetryfikowanym, należy zmieszać go z odrobiną skondensowanego soku mandragory i szczyptą amandylowca ale sok z mandragor jest o wiele bardziej bezpiecznym, skutecznym i powszechnym środkiem.- powiedział Snape spokojnie, a ja wysłuchałem go z uwagą i nieudawaną fascynacją. -Nie sądzę jednak, byś nie wiedział o tym, przeczytawszy podstawowe dzieła eliksirologii, jakie są dostępne w szkolnej bibliotece, co zatem jest prawdziwym powodem twojej wizyty?
Zamrugałem, zbity z tropu takim obrotem akcji.
-No… bo to wszystko jest takie dziwne.- powiedziałem z żalem. -Ta cała Komnata Tajemnic, dziedzic, atak na kotkę woźnego i spetryfikowani Gryfoni… nie wiem, o co w tym chodzi i…
-Czy to nie ty krzyknąłeś do Granger „Ty będziesz następna, szlamo!” w Noc Duchów?- przypomniał delikatnie a ja zaczerwieniłem się i odparłem obronnie:
-Tak, ja, ale to było nieświadomie, nie wiem, dlaczego to zrobiłem, naprawdę ja nic nie wiem o Komnacie, chyba pan nie myśli, że ja mógłbym mieć…
-Oczywiście, że tak nie myślę, Draco.- przerwał mi spokojnie, łącząc koniuszki palców i spoglądając na mnie chłodno. -Nie przyszłoby mi do głowy podejrzewać cię o to, bo tak się składa, że zgodnie z legendą, założycielem Komnaty był Salazar Slytherin, o czym pewnie też już wiesz.
-Słyszałem o tym, ale nadal nie wiem, co takiego kryje się w tej Komnacie, że ma moc petryfikowania! W jaki sposób to coś atakuje, dlaczego to robi, jak silne jest, że potrafiło za… spetryfikować nawet ducha?!- w zapamiętaniu rozpędziłem się i dopiero jakiś błysk w oku Snape’a zwrócił moją uwagę. -No… każdy zadaje sobie te pytania… każdy zastanawia się nad tą całą Komnatą, w końcu to nie jest takie byle co, tu doszło do ataków!
-Zapewniam cię, że nie masz czego się obawiać, Draco.- powiedział krótko.
-A niby dlaczego miałbym być wyjątkiem?- postanowiłem odegrać rolę porządnie poruszonego uczniaka z nadzieją, że to zmiękczy Snape’a, ten jednakże odpowiedział mi w sposób, który poszedł mi w pięty.
-A to dlatego, że szkoła jest bardzo dobrze chroniona i że żaden uczeń nie jest osamotniony ani zagrożony…- pochylił się nieco do przodu, patrząc mi w oczy. Wytrzymałem to spojrzenie. --…chyba, że na własną odpowiedzialność robi coś, co zagraża jego bezpieczeństwu, na przykład sam wystawia się na atak bądź łamie nadzwyczajne przepisy.
Milczałem, nie wiedząc, jak w miarę neutralnie nawrócić do tematu, który mnie interesował.
-Gdyby szkoła była chroniona, jak trzeba, nie doszłoby do tego ataku.- mruknąłem.
-Proszę cię, Draco, nie zachowuj się tak, jakby zależało ci na bezpieczeństwie szkoły, bo nie umiesz kłamać, poza tym, powinieneś doskonale wiedzieć, dlaczego ty jesteś bezpieczny. Jeżeli ciekawi cię, bądź twoich przyjaciół także, czy wiem coś o Komnacie Tajemnic, czego wy nie wiecie, to mogę ci z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że nie ma takiej rzeczy związanej z tą sprawą, którą my ukrywamy przed wami. Dopóty dopóki wszelkie zarządzenia dyrektora będą przez was przestrzegane, nie ma najmniejszego powodu, by niepokoiła was Komnata Tajemnic. Czy wyraziłem się jasno?
-Wystarczająco.- odpowiedziałem cicho, uznając to za koniec rozmowy, ale Snape zatrzymał mnie wzrokiem.
-Nie chcę, żebyś myślał, iż okłamuję cię lub taję przed tobą część prawdy, Draco. Jeśli czegoś ci nie powiedziałem, to wyłącznie dlatego, iż sam nie jestem tego pewien bądź tego nie wiem.
-Rozumiem i dziękuję.- odpowiedziałem uprzejmie i wyszedłem z gabinetu. Popędziłem do PW, ale Pansy tam nie było. Ktoś powiedział mi, że przyszedł po nią Dan i poszli razem do biblioteki, więc szybko pobiegłem na I piętro, mając nadzieję, że tam czekają na mnie lepsze wieści.
-Coś znaleźliście?- wypaliłem bez zwracania uwagi na jakiś wstęp, jak tylko ich odszukałem.
-Nie.- pokręcił głową Dan. -Chłopacy wpadli mi powiedzieć, że tamci poszli do PW i tam siedzą, a przed chwilą była tu Granger i przyszła tylko oddać jakąś książkę.
-Nie podsłuchaliście, jaką?- zwróciłem się z rosnącą pretensją do nikogo w szczególności ale Pansy zgasiła mnie ponuro:
-Podsłuchaliśmy, nie bój bidy. Nic ciekawego, Księga magii , tom pierwszy ale za to chciała wypożyczyć Historię Hogwartu .
-A to po co??
-Bo tam jest legenda o Komnacie Tajemnic.- odpowiedział Dan.-Wszyscy chcą ją poznać dokładnie, ale zabrakło książek.
-Pewnie i tak nie dowiemy się więcej z tej Historii , niż powiedział mi Snape.- mruknąłem do nich. Dan usiadł z zainteresowaniem przy stole a Pansy pochyliła się bardziej w moją stronę. -Nie powiedział mi nic konkretnego, poza tym, że jestem bezpieczny i w ogóle nic nam nie grozi, bo szkoła jest dobrze chroniona.
-Tere fere kuku.- prychnął cicho Dan. -Gdyby tak było, nie byłoby tych napaści.
-Też tak myślę, ale on wtedy powiedział, żebym przestał udawać, że interesuje mi bezpieczeństwo szkoły. Mówił, że nie mam myśleć, że mnie okłamał, czy coś, a jeśli czegoś mi nie powiedział, to tylko dlatego, że sam tego nie wie lub nie jest pewny.
-Czyli jest w tej całej sprawie coś, czego nie ujawnił ani twój ojciec, ani Snape.- podsumowała Pansy, patrząc na nas z namysłem. -Może jednak to c o ś jest w tej głupiej Historii Hogwartu , co?
-Nie wiem.- pokręciłem głową. -Możesz popytać, a nuż ktoś ją ma?
-Wiem!- szepnęła nagle, olśniona, unosząc na mnie pałający wzrok.
-No, mów.- zachęcił ją Dan. Pansy usiadła prosto a potem pochyliła się ku nam.
-Wiem, co trzeba zrobić. Musimy odkryć, jaką książkę Granger wypożyczyła z Działu Zakazanego!
-Ee… a to po co?- zdziwił się Dan, ale Pansy szybko odpowiedziała:
-Chociaż naprowadzi to nas na to, co robią w łazience Marty.
-Jak to chcesz zrobić?- zerknąłem ku Pince, kręcącej się przy wejściu. -Ukraść kartę Granger?
-Nie, ale można podejrzeć ostatnią pozycję.- wyjawiła triumfującym szeptem. Któreś z nas zajmie Pince, a w tym czasie ja zerknę, co takiego wypożyczyła.
-Niezła myśl.- powiedziałem z namysłem. -Całkiem niezła… tylko to by wymagało jakiegoś fest zamieszania, nie sądzisz?
-Draco… coś wymyślisz!- spojrzała na mnie spod rzęs a ja wybuchłem cichym śmiechem. -No, dobra, dobra, coś załatwię, jak chcesz, tylko kiedy?
-Najlepiej jutro po obiedzie, kiedy będzie najwięcej ludzi.- zadecydowała Pansy a ja i Dan przyznaliśmy jej rację.
-A tak nawiasem mówiąc, to gdzie się podziali Crabbe i Goyle?- zainteresowałem się, rozglądając. -Tkwią pod PW?
-Crabbe tkwi, a Goyle poleciał do pielęgniarki. Zdaje się, że za dużo najadł się bitej śmietany na deser.
-O rany, z nimi to tak zawsze chyba…- pokręciłem głową z niesmakiem. -No dobra, to co teraz?
-Proponuję napisać ten esej dla Snape’a a potem pouczymy się trochę z zielarstwa, Dan ma przecieki, że Sprout chce zrobić sprawdzian praktyczny.- zachichotała. -Madeleine mu powiedziała.
-Madeleine??- uniosłem brwi, powstrzymując się z trudem od śmiechu, bo Dan zasztyletował mnie prawie wzrokiem i rozzłościł się.
-Oj, dajcie spokój, ta dziewucha sama za mną łazi jak rzep, nie moja wina, natknąłem się na Madeleine w Wielkiej Sali po obiedzie i ona mi powiedziała, że Sprout zrobiła już coś takiego jej grupie. Musieli umieć opisywać wygląd mandragory w każdym stadium rozwoju a potem na ocenę przesadzali pięć mandragor.
-Dobrze, że chociaż jest jakiś pożytek z tych jej zalotów.- zakpiłem. -Nie przesadzaj, Dan, ona nie jest wcale taka zła!
-Taa… rozumu za grosz, tylko uroda jej dopisuje.- skrzywił się. -Gdyby nie była z Hufflepuffu, może bym się za nią raz obejrzał, a tak to…
-Cześć, Dan!
Podnieśliśmy głowy: Pansy i ja nie zdążyliśmy ukryć rozbawienia ale Dan był totalnie przerażony. Zaczerwienił się, bo przed nim stała piękna, blond włosa dziewczyna w szacie z żółtymi lamówkami.
-Nie przeszkadzam? Tak myślałam, że cię tu znajdę, pewnie kujesz zielarstwo?- mówiła, siadając z wdziękiem na krzesełku pomiędzy mną a Pansy. Dan spojrzał na nas z paniką. Wyszczerzyłem do niego zęby i zerknąłem na Pansy, a potem oboje jak na komendę zerwaliśmy się, wołając chórem:
-No to na razie, Dan, my idziemy!
Dan zrobił złą minę i chciał się zerwać także, ale zrozpaczony głosik Madeleine „Już idziesz??” chyba osłabił go na tyle, że padł z powrotem na krzesło, rzucając gromy w naszą stronę. My zaś w mgnieniu oka wypadliśmy z biblioteki i dopiero za jej drzwiami pozwoliliśmy sobie na wybuch śmiechu.
-Bogowie, widziałeś jego minę?- wydyszała Pansy po chwili, gdy już nam atak śmiechu przeszedł. -On nas zabije, jak wyrwie się ze szpon Madeleine!
-Da radę, pewnie spławi ją po godzinie…- obejrzałem się, parskając śmiechem po raz ostatni. -To co, idziemy do PW? Mówiłaś coś o eseju dla Snape’a.
-Mhm, wolę go napisać dzisiaj, a przynajmniej zacząć, trzy rolki na poniedziałek, to nie jest tak mało.
-Na szczęście, powiedział mi trochę o eliksirze minotauryjskim, a zdaje się, że coś takiego widziałem w twojej Eliksirologii dla laików . -rzuciłem z satysfakcją. Pansy strasznie się ucieszyła i już po kwadransie byliśmy po pierwszych pięciu calach pracy. Nie jest źle
P.S. Nie wiem, czy wam o tym wspominałem, ale Pansy miała parę dni temu urodziny! Taka zołza, w ogóle się nie przyznała ;-P Przez przypadek Gerda się przy mnie wygadała więc złożyłem jej najserdeczniejsze życzenia. Pansy była chyba trochę zaskoczona i zła na Gerdę, ale nie wiem, dlaczego.
Dostała od rodziców aparat fotograficzny, ale taki super, wiecie, najnowszy model, co to sam robi zdjęcia magiczne, ma samowyzwalacz i inne takie bajery. Dziewczyny zrobiły sobie wieczorem imprezę w dormitorium i ochrzciły to cacko poprzez zrobienie sobie dowcipnej, „nocnej” sesji. Jej efekty udało nam się dorwać przypadkiem (Pansy miała je w książce od zielarstwa ale korzystaliśmy z niej wspólnie na zajęciach, bo zapomniałem swojej, no i kiedy ona poszła do odpowiedzi, ja zacząłem z nudów przeglądać i zobaczyłem zdjątka… no i… skopiowałem je sobie ;-P) i dochodzę do wniosku, że są rewelacyjne. Sam oceń, Pamiętniku!(Jeszcze nie umiem ich powiększać, ale jak stukniesz różdżką na zdjęcie, to powiększy się i zobaczysz pełnię możliwości aparatu Pansy;D)
Oto Pansy. Hm, po raz pierwszy ją widzę wymalowaną… widzę, że dziewczyny zaszalały ;-P ale muszę powiedzieć, że ładnie jej z tym, tylko cicho sza!
Tutaj zaś Millicenta… no, no… szczerze, to nawet nie sądziłem, że jakiś tam głupi makijaż czy fryzura mogą AŻ tak kogoś przeobrazić.
Tutaj zaś Angela, skądinąd mi wiadomo- autorka makijaży i fryzur dziewczyn. No, no, co za styl!
A tu Gerda, ciekawie umalowana;)
Dobra, to tyle na dziś. Muszę jeszcze zajrzeć do eliksirów.