29. Szlaban. Atak. Coś mi tu nie pasi.. Dodała Aurora Silverstone Poniedziałek, 03 Marca, 2008, 23:34
wiem,z eobiecałam, że postaram wrzcić notke wczoraj, ale net mi na to nie pozwalał z cudem przeczytałam notkę u Lily Jr. Przepraszam. Następną wrzucę jurto, najpóźniej w srodę. Mam nadzieję, ze nie dostanę smugą zielonego światła...
W poniższym fragmencie jest cos co przypomina scenę z HP. Nie miałam innego pomysłu. Pozdrawiam.
-Rora, nie przejmuj się.- mówił Syriusz przy obiedzie.- Przecież nic się nie stało.
-Jak to nic?.- powiedziałam dłubiąc widelcem w misce z zupą.
-To się je łyżką,- powiedziała Lilly zabierając mi widelec.- Powiesz mi wreszcie co się stało?
-Nic takiego- powiedział James.
-Ty się, Potter, nie odzywaj! Jestem pewna, że maczałeś w tym palce!!!- wrzasnęła Lilly, a potem ściszyła głos- Roruś. No powiedz.
-Nic takiego. Tylko szlaban mam! Z tymi dwoma.- powiedziałam, od niechcenia. A Lilly popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, a potem z pogardą na Jamesa i Syriusza
- Za co?
-Za nocne spacery po zamku, Evans.- odgryzł się James.
-To nie tak było! Romantyczne spacerki przy świetle księżyca po zamku.- poprawił go kumpel.
-A no tak. To, do czego ty nigdy byś się nie posunęła, pani idealna.- powiedział do Lilly a potem zwrócił się do mnie- A ty już przestań! dasz radę! Szlaban to nic takiego.
-Zobaczymy.
Wieczorem o 21, po tym jak Lilly wyciągnęła ze mnie za co mamy szlaban, po tym jak na mnie nawrzeszczała i po tym jak na kolacji stłukłam dzban z sokiem dyniowym, woźny Filch zabrał nas do miejsca gdzie mieliśmy odbywać szlaban. Zaprowadził nas do... Zakazanego Lasu.
-Przepraszam, panie Filch, ale tam nam nie wolno.- powiedziałam.- Regulamin zabrania.
-Szkoda, że wczoraj nie zwracałaś uwagi na regulamin jak byłaś na randce.
-Nie byłam na randce!
-Witam! Kogóż mi tu przyprowadziłeś, Argusie?- powiedział tęgi mężczyzna przy chatce, stojącej u wrót zakazanego lasu.
-Smarkaczy na szlaban.
-Dzięki.- odpowiedział facet, a woźny odwrócił się i po chwili zniknął w ciemnościach. - Kogo my tu mamy? James, Syriusz. Wasz widok mnie nie dziwi, ale panienki. Chłopaki nie ładnie tak sprowadzać porządne dziewczyny na złą drogę.
-to jest Aurora, Hagridzie. Auroro to jest Hagrid. I ona wcale nie jest taka święta. Sama maczała palce w spacerku.- powiedział James.
-To pan jest tym wielkim facetem, który przeprawiał nas przez jezioro w zeszłym roku?
-O i jaka wyszczekana, na dodatek.- odpowiedział mężczyzna.- tak to ja, jestem tutaj gajowym. Ale cholibka mamy coś do zrobienia. Tu są dla was lampy. Ruszamy musimy poszukać rannego hipogryfa. Tylko pamiętajcie nie zbliżajcie się do niego, bo może was zaatakować. Jak go znajdziecie, albo coś, to tak jak zawsze. No już ruszamy! Aurora, możesz iść z którymś z chłopaków,bo nie znasz terenu.
-Przepraszam pana, czy my mamy iść do lasu? Zakazanego lasu?- spytałam.
-Jaki ja tam pan, Hagrid jestem.- zawstydził się.
-No dobrze, ale czy tam mamy iść?- ponowiłam pytanie pokazując palcem w kierunku lasu.
-Tak, ale nic się nie bój.- powiedział, podążąjąć na skraj lasu.
-To gdzie idziemy dzisiaj?- spytał Syriusz Hagrida.
-Ty pójdziesz prosto, ja w lewo, a James z panienką w prawo. Jak coś znajdziecie to dajcie mi znać. Do zobaczenia.- powiedział i zniknął miedzy drzewami po naszej lewej stronie. Syriusz także zniknął i my udaliśmy się w kierunku wyznaczonym przez Hargida.
-Skąd wy go znacie?- spytałam Jamesa, kiedy reszta znikła nam z oczu.
-Bo to nie jest nasz pierwszy szlaban, tutaj.- uśmiechnął się.- prawdę powiedziawszy to są nasze ulubione szlabany. Bo wiesz, szlabany u Hagrida są inne niż wszystkie. Są super!
-Super, mówisz.- uśmiechnęłam się krzywo, bo co może być fajnego w łażeniu po ciemnym lesie pełnym niebezpiecznych stworzeń w środku nocy? Szliśmy dalej, zapuszczaliśmy się coraz głębiej.
-Poczekaj tutaj, za sekundę wracam.- powiedział Jim.
-Gdzie idziesz?- spytałam.
-Za drzewa, zaraz wracam, nie pytaj o szczegóły.
-No dobra. Nie pytam.- James zniknął w mroku pomiędzy drzewami. Stałam sama na pustej polanie, było ciemno. Zawiał wiatr. W pewnej chwili zobaczyłam jak coś porusza się pomiędzy drzewami, nie był to James. Po sekundach zaczęło coś się do mnie zbliżać. To było jak pies, nie jak wilk. Jego postać była rozmyta. Wiatr wiał mocniej, zwierzę zaczęło się do mnie zbliżać.
-AAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!- zaczęłam wrzeszczeć.- RATUNKU!!!- zwierzę zatrzymało się, a może to czas się zatrzymał, tak się wystraszyłam. W każdym razie stworzenie patrzyło na mnie. Po chwili znaleźli się koło mnie James, Hagrid i Syriusz. Upadłam. Ocknęłam się dopiero w miejscu, w którym nigdy wcześniej nie byłam w niewielkiej izbie. Gdzie stał jedynie stół, naprzeciwko kominka, kredens i łóżko w kącie.
-Już dobrze- powiedział James, który siedział przy stole i popijał herbatę z wielkiego, powiedzmy, że to było to, kubka- obudziła się.
-Gdzie ja jestem?- spytałam, wyplątując się z koca.
-W mojej chatce. Cholibka, ale mnie wystraszyłaś.- powiedział Hagrid.
-Co sie stało? Co to było?- pytałam.
-Widmołak. Niepotrzebnie narobiłaś tyle krzyku one są niegroźne, a już na pewno w pojedynkę. Wystarczy tylko rzucić trochę światła, nie lubiom ognia, cholibka.
-Ale ja nie miałam różdżki.
-Jak to nie miałaś?- spytał Syriusz.
-Z tego co wiem to na szlabanach nie wolno używać magii więc po co miałam ją brać?
-Mówiłem ci, że szlabany u Hagrida są inne. Tu wszystko można.- powiedział James.
-A skąd ja to mogłam wiedzieć?
-Ej, dzieciaki już spokój. A swoją drogą, Auroro, miałaś dużo szczęścia, widmołaki to bardzo rzadkie istoty i bardzo ciężko je spotkać.
-Pocieszające, Hagridzie.- powiedziałam upijając herbatę z olbrzymiego kubka.
-Przepraszam.-powiedział olbrzym.
-Oj, daj spokój nie ma za co. To ja spanikowałam.- siedzieliśmy potem i bardzo przyjemnie nam się rozmawiało,aż w końcu nadszedł czas na to żeby wrócić do siebie.
-Wpadajcie do mnie na herbatkę, będzie mi bardzo miło.
-Nam też- uśmiechnęłam się do niego szeroko.- no to cześć.-powiedziałam, a potem wyszłam z chatki Hagrida i wraz z Jamesem i Syriuszem udałam się w kierunku zamku. Kiedy weszłam do swojego pokoju, zobaczyłam w Lilly leżącą na łóżku w jakiejś dziwnej pozie. Nie chciałam narobić hałasu, dlatego jak zwykle z resztą, trzasnęłam drzwiami. Lilly obudziła się:
-No, cześć!- powiedziała zaspana -Czekałam na ciebie.
-Nie potrzebnie, późno jest.
-Wiem, ale była ciekawa jak było.
-A weź przestań...- i opowiedziałam jej całą akcję.
-O rany, ja to też bym zemdlała. Ale gdzie był ten kretyn? Po co polazł w te krzaki?
-Nie wiem, ale to przecież nie jego wina, daj spokój, dlaczego ty go tak nie lubisz?
-No wiesz?- wzburzyła się Lilly -Juz późno idę spać. Dobranoc.
-Dobranoc.- powiedziałam, tuląc poduszkę.
***
Kilka dni potem wrócił Remus, pojawił się na śniadaniu.
-Cześć wszystkim!
-Cześć, Remusie!- powiedziałam.- Jak tam było w skrzydle szpitalnym?
-Nudno, bez was, bardzo. Dużo straciłem na lekcjach?
-Nie, w sumie to nie.- odpowiedziałam.
-A wiesz, ze byliśmy u ciebie?
-Gdzie, u mnie?- spytał zaskoczony pytaniem Syriusza.
-W skrzydle szpitalnym.- powiedział James.
-Tylko ciebie tam nie było- dodałam.
-A bo wiecie, ja byłem też na...- zmieszał się Remus- na konsultacji u Munga, może właśnie wtedy byliście.
-Wiesz byliśmy w środku nocy.
-No, bo mnie tam na noc zostawili. Ale czy to ważne, najważniejsze, że już jestem.- zakończył rozmowę, cos jednak mi nie pasowało, bo nie chciał bardzo rozmawiać na ten temat. Jak zawsze wtedy, kiedy znikał.
-Idę z wami.- oświadczyłam Jamesowi i Syriuszowi kiedy wracaliśmy z Wielkiej Sali do wieży Gryffindoru.
-Dobra. Kiedy idziemy, James?
-W nocy. O 12?-odpowiedział
-będę czekać przy schodach.
-ok.
Wieczorem zrobiłam przedstawienie pod tytułem „Jaka ja jestem zmęczona, dziewczyny dzisiaj idziemy wcześniej spać”. Udało mi się o 10 wszystkie już byłyśmy w łóżkach. A godzinę potem wszystkie już spały. W pokoju panowała cisza, straszna cisza, oczy zaczęły mi się kleić. „Jejku ja zaraz usnę”, myślałam. Wstałam, starając się nie obudzić dziewczyn, otworzyłam mój kufer i wyciągnęłam jakieś ubrania, delikatnie zamknęłam wieko i wtedy to się stało... Narobiłam hałasu, przewróciłam się, zrzucając z półki stertę książek, którą sama ustawiłam popołudniu.
-Aurora, co ty wyprawiasz?- spytała Lilly niepodnosząc głowy z poduszki.
-Nic, do łazienki idę, tylko zawadziłam ręką o te książki. Śpij.- odpowiedziałam. Miałam nadzieję, że zaśnie i nie przyjdzie jej do głowy czekać na mnie. Dlatego otworzyłam i zamknęłam drzwi, tak aby wyglądało, ze wychodzę. Postałam chwilę, bo na stojąco nie da się zasnąć i ponownie otworzyłam drzwi, ale tym razem zamknęłam je z drugiej strony. Poszłam do pokoju chłopaków. Zapukałam i otworzyłam drzwi, Syriusz i James siedzieli na łóżku i grali w jakąś grę. Peter opatulony w swoją kołdrę głośno chrapał.
-Nie umawialiśmy się o północy przy schodach?- spytał James.
-Tak, ale bałam się, że zasnę, dlatego wolałam przyjść do was.
-No to nie ma sensu czekać do dwunastej. Idziemy teraz- James odwrócił się i wyciągnął z kufra czarny płaszcz, który dostał w prezencie od rodziców w poprzednie święta. Chwilę potem cała nasza trójka zniknęła pod nim. Wyszliśmy z wieży chłopców i przez Pokój Wspólny udaliśmy sie do wyjścia z wieży Gryffindoru. Wyszliśmy na ogromny oświetlony blaskiem księżyca w pełni korytarz.
-W którą stronę teraz?- spytałam.
-W lewo, a za zakrętem w prawo, potem po chodach w górę , w lewo i do końca korytarza prosto- odpowiedział James.
-A nie w prawo, na górze?- spytał Syriusz.
-Ostatnim razem jakoś trafiliśmy, to i dzisiaj trafimy.- skończyłam ich dyskusję. I pociągnęłam ich do przodu. Przeszliśmy korytarzem i zaczęliśmy wchodzić po schodach. Teraz znów pojawiało się pytanie którędy teraz? Poszliśmy w prawo, jednak nie okazało się to dobrą drogą, dlatego wróciliśmy się i przy schodach poszliśmy w lewo. Tym razem nam się udało trafiliśmy. Delikatnie otworzyłam drzwi sali chorych i zaczęłam szukać wzrokiem Remusa. Ku mojemu zaskoczeniu sala była zupełnie pusta. Dlaczego nie ma Remusa? Czy to coś poważnego i zabrali go do Munga? Gdzie on mógł się podziać? Czy on w ogóle tutaj był? Dlaczego pani Pomfrey powiedziała,że on tu jest skoro go nie ma? Chłopcy byli równie zaskoczenie jak ja, ale nic nie powiedzieli, dopóki nie opuściliśmy skrzydła szpitalnego.
-Nic z tego nie rozumiem- mamrotał pod nosem James.
-Stary nie tylko ty- odparł Syriusz.- Ja też nie wiem czemu go tam nie ma.
Szliśmy korytarzem zdezorientowani i milczący. Naszą ciszę przerwał dopiero wrzask Jamesa:
-Ała!!!!!!!!!!!- właśnie przechodziliśmy pod zbroją i delikatnie mówiąc James zarobił w głowę, kiedy jej ramię się opuściło. My z Syriuszem zaczęliśmy się śmiać- bardzo śmieszne, wiecie jak to boli!
-Nie bardzo chcemy wiedzieć.- nadal się śmialiśmy idąc dalej. James natomiast stał dalej w tamtym miejscu i masował się po głowie. W pewnym momencie przed naszymi twarzami pojawił się blask świecy.
-No, proszę, proszę, romantyczny spacerek przy blasku księżyca- otrząsnęliśmy się z Syriuszem i spojrzeliśmy przed siebie. Nad nami stał woźny Filch, szczerząc swoje żółte zęby. Spojrzeliśmy na niego a potem na siebie z nadzieją, że nie zauważył Jamesa i co najważniejsze peleryny niewidki. Na szczęście był zbyt skupiony na nas i James zdążył schować ją.- A spędzicie jeszcze więcej czasu razem, bo będzie szlabanik. Bo co my tu mamy? złamanie regulaminu?
Po chwili w korytarzu pojawiła się profesor McGonagall prowadzona przez panią Norris, kotkę woźnego. Pani profesor była ubrana w strój nocny, zaspana i bardzo niezadowolona z tego, że została obudzona.
-Co się tutaj dzieje?- spytała idąc korytarzem.
-Mamy tutaj uczniów! Spacerowali nocą po zamku.- śmiał się woźny.
-Panna Silverstone?- spytała profesor zdziwiona moim widokiem.- Co wy tu robi....- ciągnęła kiedy James nagle kichnął, niefortunnie bardzo głośno. Syriusz próbował udać, że to on, ale nie udało się.- Nic z tego, panie Black. Kto tu jeszcze jest? Pan Potter? Może pan wyjść ze swojej kryjówki.- Cóż James nie miał wyboru upewnił się, ze peleryna jest bezpieczna, to znaczy popchnął ją nogą za zbroję i wyszedł z pokorną miną.
-Pani profesor, przepraszamy, to się więcej nie powtórzy, ale moja torba...- starałam się ratować sytuację, ale nauczycielka przerwała mi.
-Dobrze, że przepraszacie, ale nie obchodzi mnie co wy tu robiliście. Faktem jest, że jesteście tu w środku nocy i łamiecie regulamin. Przykro mi, że tak sie zachowujesz Auroro. Czeka was szlaban. Chcecie spacerów po nocy proszę bardzo, jutro o 21 zaprowadzi ich pan na szlaban , wie pan gdzie- zwróciła się do woźnego, a ten szczęśliwy odparł:
-tak, tak oczywiście.
-A teraz marsz do swoich łóżek.- powiedziała i poszła do swojego pokoju. Woźny cały w skowronkach wraz ze swoim kotem poszedł za nią. Poczekaliśmy aż znikną za zakrętem. James wziął pelerynę zza zbroi i wróciliśmy do swojego dormitorium. Co za pech. Poszłam do swojego pokoju i położyłam spać. James z Syriuszem poszli do siebie.
Mam nadzieję, że zdążyliście wszyscy nadrobić. Dzisiej kolejana notka tradycyjnie dziękuję wam za komentarze i pozdrawiam
Następnego dnia przy śniadaniu, na które chłopcy, rzecz jasna się spóźnili, wdałyśmy sie z Lilly, jak to my w pasjonującą rozmowę, o niczym. Strasznie jednak dekoncentrowało, mnie bynajmniej, ziewanie chłopaków. Wszystkich czterech.
-A wy co tak ziewacie?- wypaliłam w końcu.
-A o my...- zaczął Remus, ale James szybko skończył za niego.
-Troszkę się nie wyspaliśmy.
-A to ciekawe.- powiedziałam. Doskonale słyszałam jak wczoraj, kiedy siedziałyśmy z Lilly przy kominku w Pokoju Wspólnym, ktoś kogo nie było widać skradał się do wyjścia. Dałabym sobie obciąć obie ręce, że to ta piekielna czwórka Podana sytuacja miała miejsce przez koleje tygodnie. W między czasie Remus pojechał na badania, wrócił. A chłopaki, najczęściej zdarzało się to Jamesowi i Syriuszowi, jakież to dziwne, ziewali przy śniadaniu prawie codziennie.
-Znowu szwendaliście się nocą po zamku?- spytałam Syriusza i Jamesa pewnego razu przy śniadaniu.
-Skąd wiesz?- spytał Syriusz.
-Nie jestem głupia- uśmiechnęłam się.- noi co z tych waszych eskapad wynika?
-A no wiesz, znamy zamek ,ale tylko troszeczkę. I jak się gdzieś wypuścimy to ciężko nam potem wrócić.
-Nie dziwię się. Zamek jest ogomny.
-A wiesz ile on ma zakamarków i tajnych przejść?- powiedział Syriusz.
-Wczoraj przeszlismy przez jakiś obraz i znaleźliśmy się w drugim skrzydle.
-Fajnie- zaśmiałam się.- może zabierzecie mnie kiedyś ze sobą na nocną wycieczkę?
-A chciałabyś?- spytał z niedowierzaniem Czarny.
-jasne, że by chciała w końcu to moja krew- zaśmiał się Jim.
-A tobie co się stało, Remusie?- spytałam, widząc bladego Lupina.
-Aj, nic takiego, znowu źle się czuję. Muszę iść dzisiaj i odwiedzić panią Pomfrey może coś zaradzi.
-To może lepiej idź teraz wymigasz się od Zielarstwa i Opieki nad magicznymi.- powiedział Syriusz. On i James z pewnością dokładnie tak by zrobili, a nie Remus. Remus był bardzo pilnym uczniem, starał się nie opuszczać zajęć wtedy, kiedy nie musiał, a musiał to robić przynajmniej raz w miesiącu.
-Ale ja lubię zielarstwo...
-no tak zapomniałem, że jesteś ku...- powiedział Syriusz, ale mu przerwałam.
-Daj mu spokój! Remusie, na prawdę źle wyglądasz. Wiem, że wiesz co robisz, ale nie czekałabym do końca lekcji na twoim miejscu.
-No dobrze.- powiedział zniechęcony- Pójdę po śniadaniu. Dzięki za troskę, Roruś.
-Nie ma za co- uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam jego uśmiech.
-Po śniadaniu udaliśmy się na Zielarstwo,a Remus do skrzydła szpitalnego. Tego dnia pracowaliśmy na dziwnych roślinach, nigdy wcześniej takich nie widziałam. Miały czerwone liście, a na ich szczycie wyrastała żółta kula, pełna niebieskiego dymu w środku.
-Uważąjcie, żeby nie przebić pęcherzy. Ten błękitny gaz może być toksyczny.- mówiła profesor Sprout.- Kwiaty Adelajdy to naprawdę rzadka roślina, nie spotkacie jej w Anglii, rośnie ona w jednym miejscu na świecie, na polanie u podnóży Himalajów. Bardzo ciężko ją znaleźć. Rośnie ona w naprawdę nie wielu szklarniach. Możemy być dumni, że możemy ją pokazać naszym uczniom. Ona jest bardzo wybredna jeśli chodzi o warunki środowiskowe. Ale też jest bardzo cenną rośliną w lecznictwie. Z niej przyrządza się eliksiry na śpiączkę pozaklętną. Nie wiem czy słyszeliście?- tu zrobiła krótką przerwę rozglądając sie po kasie- Sądząc po minach widzę, że nie. No cóż jak wiecie są zaklęcia niewybaczalne. Są ona bardzo okrutne i ich użycie wobec drugiej istoty ludzkiej grozi osadzeniem w Azkabanie. Jednym z tych zaklęć jest Avada Kedavra, zaklęcie uśmiercające, nie zawsze jednak efekt jest natychmiastowy, czasem, kiedy zaklęcie w jakiś sposób odpije się zanim ugodzi ofiarę może nie zabić jej od razu, ale wprowadzić ją w stan śpiączki, określanej jako pozaklęciowej. Jest to stan gorszy od śmierci. Nikt dokładnie jeszcze nie opisał tego zjawiska, ale podobno dusza męczy się wtedy, nie mogąc wyjść z martwego ciała. Osoba taka, a właściwie dusza, czuje ogromny ból. Aby mogła ona opuścić ciało w spokoju podaje się właśnie wyciąg z tej rośliny, oczywiście jest on wzbogacany także w inne składniki, ale jest to składnik podstawowy. Będziecie to omawiać szerzej podczas Obrony przed czarną magią na piątym roku, o ile się nie mylę, podczas tematyki zaklęć niewybaczalnych. Słucham panno Silverstone?
-Pani profesor, ja chciałam spytać, skąd wiadomo, że dusza nie może wyjść z ciała?
-Bardzo interesujące pytanie, 10 punktów dla Gryffindoru. Zatem wiadomo to od duchów, które pozostały na ziemi, a które zginęły przez ugodzenie odbitą Avadą. Twierdzą ona, że jest to ból jakiego nie czuje się za życia, niezwykle silny, niedopisania.
-Dziękuję.- powiedziałam, siadając niemalże ze łzami w oczach. Chyba wolałam tego nie wiedzieć.
Po zajęciach z zielarstwa udaliśmy się na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Nie była to zbyt ciekawa lekcja. Nasz nauczyciel pokazywał nam zawsze mało interesujące zwierzęta. Ale zajęcia były obowiązkowe i trzeba było na nie chodzić. Poszliśmy w końcu na obiad, na którym nie pojawił się Remus. Przyszła jedynie pani Pomfrey. Zbliżyła się do nas i powiedziała:
-to wy jesteście przyjaciółmi Remusa Lupina?
-Tak- odpowiedziała Lilly.
-Jak wiecie Remus ma gorsze dni i postanowiłam zachować go w skrzydle szpitalnym. Prosił żebym was poinformowała, żebyście się nie martwili.
-Możemy go odwiedzić?- spytałam.
-Niestety jest to niemożliwe,- powiedziała, a po chwili dodała- nie wiem co mu dolega, nie chcę byście się zarazili.- potem odeszła.
-Jakbyśmy się mieli zarazić to już byśmy byli chorzy. Idziemy go odwiedzić- powiedział Syriusz pukając Jamesa w ramię.
-Jasne, że tak- odpowiedział, po czym obaj zabrali się do jedzenia.
------ następna notka w weekend :*** Czekam na duuuużżooo komnentarzy :*********
Moi kochani, czytając komntarze stwierdzam, że może rzeczywiście zgłupiałam i zarzuciłam za duże tempo. Widzę, że niektórzy nie nadążają czytać. Postanowiłam więc dać wam kilka dni na nadrobienie. Następną notkę, ale obiecuję, ze będzie niekrótka wrzucę dopiero koło środy/czwartku. Mam nadzieję, że tym co są na bieżąco serce nie pęknie a tym co są w tyle zdążą nadrobić.
Buziaczki. Dziękuję za komentarze :*****
I od poniedziałku znowu zaczęła się szkoła,a poniedziałek znowu zaczął się od OpCM. Po śniadaniu powędrowaliśmy pod mroczną klasę jeszcze mroczniejszego nauczyciela. Kiedy podeszliśmy drzwi były otwarte. Uczniowie z duszą na ramieniu wchodzili do tej kasy, mimo iż naszego profesora jeszcze tam nie było. Kiedy weszło się do klasy czuć było czosnkiem. Dlaczego? Widocznie wszyscy odczytali wygląd tego pana jednoznacznie i każdy w ramach środków bezpieczeństwa miał przy sobie czosnek. Gdy zegar wybił godzinę dziesiątą,do klasy wkroczył profesor van Gash. Szedł trzymając swój wampirzy łeb w górze aż w końcu usiadł przy biurku. Otworzył dziennik.
-Zdałoby się poznać kogo tu mam uczyć. Dlatego zaraz sprawdzę listę.-rozpoczął czytanie nazwisk. Przeczytał nazwisko a po nim dana osoba podnosiła się z krzesła. W końcu doszedł do mojego nazwiska- Sliverstone Aurora.
-Tutaj- podniosłam się z krzesła. A ten uważanie mi się przyglądał.
-Córka Fabiana Silverstone?
-Tak- pokiwałam głową.
-Znałem twojego ojca. Wspaniały człowiek, zdolny czarodziej, byliśmy razem w jednym domu w Hogwarcie. Był świetnym podróżnikiem, znawca olbrzymów. Będziecie korzystać z jego publikacji kiedy będziemy je omawiać. Podróżowaliśmy razem do krajów Afryki w poszukiwaniu odpowiedzi na wiele istotnych pytań. Na prawdę, wybitny człowiek, ale niestety już nie żyje. Fantastycznie jednak, że będę uczył jego córkę.-uśmiechął się- No dobrze, idźmy dalej. Snape Severus...
-nie wiedziałam, że twój ojciec był znanym podróżnikiem. Nigdy nie mówiłaś.- wyszeptała do mnie Lilly, kiedy usiadłam.
-Był, ale na pewno nie był cudownym człowiekiem.
-Co? -zdziwiła się Lilly.
-Nie chce o tym gadać.- zamknęłam oczy ze wściekłości, chciałam zatamować łzy.
-ok.- powiedziała speszona. Wsadzając głowę w pergamin. Zaraz potem nauczyciel skończył sprawdzać listę.
-Dobrze więc, teraz kiedy już wiem z kim mam do czynienia. Przejdźmy do właściwego tematu dzisiejszej lekcji. Zaplanowałem nasze zajęcia nie co inaczej, jednakże dyrektor poprosił mnie, żebym rozpoczął zajęcia od wampirów. Ponieważ krążą pogłoski, że działają po stronie Sami -Wiecie -Kogo. Chciałem rozpocząć od innych kreatur. Jednak moje plany spaliły na panewce. Cóż i tak się zdarza. No dobrze zacznijmy od tego co wiecie o wampirach?-klasa siedziała cicho- nie wiecie nic? Nie wierzę.- nadal cisza.-Może Aurora nam powie, co wie?
-Co ja wiem o wampirach?-wstałam i nie bardzo wiedziałam co powiedzieć, kłopotliwe było to, że dla nas on był jak wampir, postanowiłam więc wybrnąć dyplomatycznie- Wiem, że w świecie czarodziejów, a tym bardziej mugoli występuje o nich wiele prawd i mitów.
-Zgadza sie. Siadaj. Koleżanka z ławki. Jak powstały wampiry?
-Czytałam, że pochodzą z niepogrzebanych zwłok...
-Owszem, ale nie jest to do końca prawda. Wampiry są bardzo związane ze swoimi rodzinami, jednak bardzo często je dręczą z powodu niedotrzymania obowiązku pogrzebu. Ale wampir to także istota półżywa, nie jest martwy, nie może umrzeć ale i nie jest żywy. Zachowuje wieczną młodość. Pije krew ludzką. Po co?- spacerował po klasie. Podszedł do Josepha Greepa z Huplepuffu i położył mu rękę na ramieniu. Ten podskoczył przerażony, a z jego kieszeni wyleciała główka czosnku. Profesor podniósł go i zaśmiał się, obracając czosnek w palcach spytał- Co to ma być?
-Czczczczoosnneeek- wyjąkał.
-Widze, a po co ci to?
-Nnnooo, na wampiry.
-Wampiry?- zaśmiał się.- Interesujące. A po co on ci tutaj? teraz?- Joseph nie wiedział co powiezieć, był bardzo speszony, przerażony.- No dalej. Powiedz nam.- nie powiedział nic. A profesor zaśmiał się, znowu.Odszedł od ławki Josepha i stanął koło swojego biurka przodem do klasy.- Czy ktoś z was też ma czosnek?- w klasie pojawiła się martwa cisza. Każdy był speszony, bardzo speszony.- widze,że tak, możecie ich nie przynosić na następne zajęcia. Nie ma takiej potrzeby. Widze, że pomyśleliście...- zaśmiał się- Nie jestem wampirem!- cała klasa odetchnęła z ulgą- Wiem, że moje ubrania i sposób bycia może na to wskazywać. Ale równie dobrze wamirem może być każdy z was.
-Jak to?- zamieszanie w klasie przerwał pytający głos Petera (!).
-Już wyjaśniam panie- spojrzał w listę uczniów- Pettigriew. Otóż jak, ustalilismy istnieje wiele mitów o wampirach. Są to kreatury, które do końca nie są poznane, w przeciwieństwie do wilkołaków, olbrzymów czy jeszcze innych. Dlatego własnie tu jestem. Wiem o nich o wiele więcej niż inni ludzie. Wywnioskowaliście, ze jestem wampirem. Pomyliliście się. Jestem podróżnikiem, specjalizuje się w wampirach. Są można by rzec pasją mojego życia.-uśmiechnął się- A jestem tutaj, ponieważ dyrektor w obawie przed krążącymi powszechnie plotkami, wolał zapewnić swoim uczniom kompetentną osobę, która by nauczyła was o nich jak najwięcej. Zatem wampirami będziemy się zajmować na kolejnych lekcjach. Dzisiaj powiem wam o nich krótko. Tytułem wstępu. Dobrze? - w odpowiedzi klasa pokiwała głowami.- Jak zapewne wiecie wampiry to istoty mroczne. Często identyfikowane z czarną magią. Słusznie, ale nie do końca. Jak myślicie czy wampir może być czarodziejem? Kto mi powie?- popatrzył po klasie.- Może pan Young?
-Nie wiem, ale wydaje mi się posiadają jakąś moc.
-Owszem moc posiadają, ale bardzo ogaraniczoną i wręcz śladową. Wampir nie może być czarodziejem, ale czarodziej może stać się wampirem. W jaki sposób?- wskazał następną osobę do odpowiedzi.
-Zapewne przez ugryzienie.
-Tak, ale nie jest to zwykłe ugryzienie. Ponieważ wampiry nie lubią wpuszczać w swoje szeregi przypadkowych osób. Krew tego czarodzieja musi wymieszać się z krwią wampira. Tak powstały wampir może posługiwać się magią, ale i ta umiejętność z czasem zanika. Czarodziej może się stać także wampirem kiedy jego zwłoki zostaną niepogrzebane, ale to zwykle dotyczy mugoli. O wiele częstszym jest przypadek kiedy czarodziej staje się duchem.Ale takie przypaki też się zdarzają.
-Czy wampirem można się urodzić?- spytała nagle Lilly.
-Dobre pytanie, panno...?
-Evans, Lilly Evans.
-Panno Evans, bardzo dobre pytanie. Tutaj zdania są podzielone. Wampiry mogą wchodzić w kontakty fizyczne z ludźmi i między sobą, ale nie mogą się rozmnażać. Zatem nie mogą, ale jeżeli kobietę w ciąży gryzie wampir i ona przeżyje jast duże prawdopodobieństwo, że dziecko może być wampirem.
Profesor rozmawiał z nami o wampirach jeszcze długo, na koniec zadał nam napisanie wypracowania na temat wampirów bazując na tym czego dowiedzieliśmy sie na jego lekcji. Wszyscy byli zaskoczeni, bo lekcja okazała się nawet przyjemna, a pierwsze wrażenie bywa czasem bardzo, ale to bardzo mylne. Tego dnia mieliśmy jeszcze kilka lekcji, nie były one zbytnio fascynujące, powiedziałbym wręcz normalne.
Korzystając z ostatnich letnich weekendów spędziłyśmy z Lilly każdą możliwą wolną chwilę na powietrzu. Pogoda była nienaganna. Słonko świeciło, położyłyśmy się więc na kocu i korzystałyśmy z jego uroków.
-Witaj, Lilly!- usłyszałam nagle jakiś głos. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Severusa Snape'a stojącego nad naszym legowiskiem.
-O! Cześć, Sev!- powiedziała Lilly ciepło- siadaj!- ten spojrzał na mnie i nasze spojrzenia spotkały się. Rzucił „nieco” wymuszone „cześć” w moim kierunku i usiadł.
-Jak ci leci nowy rok szkolny?- spytał Lilly.
-Nie narzekam. Korzystamy z Aurorą z ostatnich wolniejszych chwil, zanim to wszystko ruszy. Sam wiesz jak to jest.
-Wiem. A co ciekawego słychać w tym waszym Gryffindorze?- spytał, ale słowo Gryffindor powiedział z takim obrzydzeniem, że trudno to określić jakimś przymiotnikiem.
-Na pewno o wiele bardziej ciekawego niż w tym całym waszym Slytherinie- powiedziałam kładąc te same, jak nie większe, obrzydzenie na nazwę ich domu, oczywiście przez czystą złośliwość.
-Dajcie spokój!- powiedziała Lilly- Zrobiłeś już konspekt na opiekę?
-A właśnie, po to przyszedłem. Mogłabyś rzucić na to okiem?- wyjął z torby rolkę pergaminu i podał go Lilly. Ta zaczęła czytać. A my z Severusem siedzieliśmy w ciszy. Ale ja nie potrafię siedzieć w ciszy!!! Dlatego zaczęłam podśpiewywać piosenkę Babajag.
-Uwielbiam tę piosenkę- powiedział.
-Ja też, ale bardziej podoba mi się Eliksir wspomnienia.- powiedziałam.
-Ja wolę tę W twych oczach.
-Dobry kawałek. A lubisz Zepsute miotły?
-Jasne. Najlepsza kapela.
-Przeczytałam- po jakimś czasie odezwała się Lilly.
-I jak?- spytał.
-Moim zdaniem, może być. Popraw tylko ten punkt- powiedziała wskazując mu akapit tekstu- a tak, to nie mam zastrzeżeń.
-To super! Dzięki.- podniósł się i dodał machając- Na razie, Aurora! Na razie, Lilly!
-Cześć!- odpowiedziałyśmy i znowu zaczęłyśmy się wylegiwać na słońcu. W porze obiadowej wybrałyśmy się na Wielką Salę, gdzie spotkałyśmy wcinających już chłopaków.
-Hej!- rzuciłam na powitanie.
-Cześć!- odpowiedział James, ledwo żywy.
-Co wam jest?- spytała Lilly z przerażeniem w oczach.
-Wczoraj mieliśmy szlaban.
-Mieliście i jak?- spytałam.
-Weź mnie nie załamuj, do reszty.
-Co sie stało?- spytałam już bardzo zaintrygowana.
-No to byliśmy wczoraj w jego gabinecie...- zaczął mówić Syriusz.
-Stary, to był gabinet? Słuchajcie dla mnie to był cmentarz. Tyle ludzkich czaszek w jednym miejscu nigdy nie widziałem.- patrzyłam na nich z miną taką, że nie wiedziałam czy sie bać czy co.
-Dziewczyny, słuchajcie. W jego gabinecie był mrok. Paliły się tylko ze trzy lampy. Na ścianach jakieś połamane kołki.
-Na półkach eliksiry. Ale najlepsze to miał łóżko.
-Trumnę, słuchaj, ustawioną przy ścianie.
-To on na stojąco śpi?
-No tak.
-On jest jakiś stuknięty. - powiedział Peter.
-Coś ty, on wygląda i zachowuje się jak wampir.- powiedziałam.
-Zobacz, że nie wychodzi nigdy za dnia.
-Raz go widziałam na obiedzie.- dodałam.
-Ale wtedy lało i słońca nie było, i też biegał tylko po zamku. W jego klasie też był zrobiony mrok.
-Ja nie wiem. Ale ciężko widzę te szlabany.- powiedział James.- Najgorsze z naszych wszystkich. I to jeszcze za nic.
-No. A ja to sie bałem przez cały wieczór, żeby mnie nie pogryzł.- dodał Syriusz.
-A dzisiaj znowu...- mamrotał James pod nosem.
-Czy ja dobrze słyszałam, że dzielny Gryffon się czegoś boi?- spytałam.
-Nie, ja się bać?- wyjąkał się Syriusz- Nie, ja się tylko obawiałem!
-A ja bym się bała.- powiedziała Lilly.
-Kiedy Lupin wraca?- spytałam.
-Dzisiaj wieczorem chyba. A swoją drogą gdzie on tak wyjeżdża? Myślałem, że Hogwartu nie można opuszczać podczas roku szkolnego.
-No, w zeszłym roku tez tak wyjeżdżał. Ciekawe gdzie pojechał tym razem? -Nie mam pojęcia. Pewnie znowu do jakiegoś uzdrowiciela.
-A na co on właściwie choruje?
-Nie mam pojęcia.- rzeczywiście Remus wyjeżdżał dość często, powody jego wyjazdów były różnorakie.
-Cześć wam!- usłyszałam niespodziewanie za plecami głos Remusa.
-I jak tam badania?- spytał Syriusz.
-Jakie badania?- zdziwił się Lupin, ale po chwili oprzytomniał.- w porządku, ale musze jechać je powtórzyć na początku przyszłego miesiąca.
-Acha. Fajnie, że już jesteś- powiedziałam. I zabraliśmy się do jedzenia, które teraz było już prawie zimne.
Notkę dedykuję swóm osobom, które najbardziej mnie poganiają: Lilusi i Dz. B.
A całej reszcie buziaczki ślę :***
-Aurora! Obudź się, za godzinę śniadanie!
-Co?- powiedziałam zaspana.
-Śniadanie, spałaś od wczoraj, nie budziłam cię na kolację, bo się podobno źle czułaś.
-No, tak.
-Ale dzisiaj to już musisz wstać na śniadanie i mamy dzisiaj już lekcje, pamiętasz?
-Jasne, że pamiętam. Już wstaję.
-A jak lepiej się dzisiaj czujesz? Nie boli cię brzuch?
-Lepiej. Jaki brzuch? O czym ty mówisz?- nie jarzyłam zbytnio o co jej chodzi.
-No bo Potter mówił, że źle się czujesz i że mu powiedziałaś, że i tak nie zrozumie, bo jest facetem. Więc myślałam...
-nie, tak mu tylko powiedziałam, żeby nie zadawał zbyt wiele pytań.
-Acha.
-Miałam wczoraj zły dzień. Sama nie wiem co mi się stało.- uśmiechnęłam się szeroko i pomachałam głową- Ale dzisiaj już jest wszystko ok.
-To się cieszę- Lilly tez się uśmiechnęła.- a teraz wstawaj, leniuchu!
Lilly właśnie ścieliła swoje łóżko i rzuciła we mnie poduszką.
-No już!
Kiedy zeszłyśmy na śniadanie chłopaki już siedzieli i przeżuwali.
-Cześć wszystkim!- powiedziałam z szerokim uśmiechem.
-Cześć.- odpowiedział Syriusz- Widzę, że dzisiaj lepiej się czujemy.
-Zdecydowanie.
-Siadaj!- powiedział James odsuwając się od Syriusza, tym samym robiąc mi miejsce.
-Dzięki. -usiadłam i zaczęłam gadać jak opętana, jak to ja.- To co dzisiaj mamy na śniadanko?
-A to co widać- wskazał na stół Remus.
-Podasz mi bułeczkę z truskawkami?- zwróciłam się do Lilly.
-A gdzie ty je widzisz?
-Po twojej lewej.
-A rzeczywiście- Lilly odwróciła się w lewą stronę i wzięła koszyk z bułkami, prosto spod nosa Petera, co wcale nie napełniło go entuzjazmem.- Proszę!
-A dziękuję. Ale odłóż je na miejsce, bo nam się Peter popłacze.- zaśmiałam się. Wrócił mi mój dobry humor
-Wcale nie!- Pet spojrzał na mnie gniewnie. Ale jego mina wywołała u nas napad śmiechu.
-Jak ja lubię cię uśmiechniętą- powiedział James, jak już wszyscy przestali się śmiać.
-Ja też siebie taką wolę.- powiedziałam ze szczerym szerokim uśmiechem. Zjedliśmy śniadanie, rzecz jasna w towarzystwie mojego gadania. Dzisiaj jedzenie wcale mi nie przeszkadzało. Po śniadaniu, jak to zawsze miało miejsce, szybko pobiegliśmy do swoich pokoi po torby a potem biegiem na lekcje. W tym roku pierwsze nasze zajęcia miały być z Obrony Przed Czarną Magią. Udaliśmy się więc do pracowni, w której odbywały się te zajęcia. Kiedy lekcja się rozpoczęła, do klasy wszedł wysoki, łysawy mężczyzna, w długich do pasa włosach. Prawdę powiedziawszy wyglądał odrobinę śmiesznie. Dlaczego? Otóż włosy miał tylko z tyłu głowy. Ubrany był w czarną długą pelerynę, ze szpiczastym czerwonym kołnierzem.
-Będzie już tu cisza!- warknął, gdy tylko wszedł do klasy. Klasa momentalnie ucichła. Mimo, że byli tutaj członkowie wszystkich domów z naszego rocznika. Co dawało ponad sto osób.- Skoro więc zdecydowaliście się dać mi dojść do słowa. Pozwolicie także na to bym mógł zacząć lekcję. Tytułem wstępu, jak zapewne zauważyliście w tym roku Obrony przed Ciemnymi Mocami czy też przed Czarną Magią, jak określa się ten przedmiot nie będzie prowadził wasz poprzedni nauczyciel Amadeusz Vonnegut, lecz ja. Eustachy van Gash. - uśmiechnął się. Miał bardzo nierówne zęby i niezwykle długie kły zupełnie jak...
-Lilly on wygląda jak....
-Wampir!- skończyła za mnie Lilly.
-Jak mogli nam dać kogoś takiego na nauczyciela?
-Profesor Vonnegut, rywalizował ze mną o to stanowisko, ale niestety nie udało mu się. Słyszałem, że wyjechał z kraju.- znowu wyszczerzył zęby.- Nie zamierzam opowiadać wam zbyt wiele o sobie, dowiecie się o mnie w trakcie następnych zajęć, więc zaczynajmy lekcję. Dzisiaj opowiem wam o tym co zaplanowałem na nasze zajęcia. Otóż właśnie...
Nowy profesor opowiadał całą podwójną lekcję o tym czym to będziemy się zajmować. Powiedział, że planuje pouczyć nas o trollach, olbrzymich małpoludach, wilkołakach i innych mrocznych potworach. Powiedział także że skupi się na wampirach. Ponieważ stały się one ostatnio bardzo groźne i coraz częściej się o nich mówi. Kiedy lekcja wreszcie się skończyła wszyscy wyszli z niej przerażeni i każdy w swoich grupkach szeptał i wystraszony pędził jak najdalej od tego człowieka. Na obiedzie nadal wszyscy szeptali między sobą, kiedy jednak ów nauczyciel przechodził następowała martwa cisza. Wpatrywał się swym mrocznym wzrokiem w uczniów, a ci aż drżeli ze strachu. Cała nasza klasa była niezwykle szczęśliwa, że nie będzie miała do czynienia z tym panem przez najbliższy tydzień. Nie wszyscy jednak mieli to szczęście...
W piątkowy wieczór, wracaliśmy z biblioteki do swojego dormitorium. Było już ciemno i nie było już wcześnie. Szłyśmy z Lilly z tyłu, a przed nami szli szturchając się James z Syriuszem. Peter miał położyć się wcześniej (chyba spenetrować pokój podczas nieobecności reszty w poszukiwaniu jedzenia), a Remus wyjechał na tydzień na jakieś badania. Kiedy wychodzili z zakrętu wpadli na kogoś i słychać było dźwięk tłuczonego szkła. Podbiegłyśmy szybko, aby zobaczyć co te czubki znowu zrobiły. I zobaczyłyśmy mnóstwo szkła na podłodze, rozlaną czerwoną ciecz i wściekłego profesora van Gasha nad głowami Jamesa i Syriusza.
-Potter! Black! Macie szlaban! - wrzeszczał -Potłukliście mój drogocenny dzban!
-Ale to sie da naprawić, profesorze- James podniósł różdżkę i otworzył usta by powiedzieć Reparo, zaklęcie naprawiające, kiedy ten mu przezwał.
-Nie warz się! Myślisz, że sam nie potrafię tego zrobić !?!
-Ja tego nie...
-Dwa tygodnie, albo trzy. Będziecie przychodzić do mojego gabinetu! Trzeba go posprzątać! Od jutra! O 19! Zaraz po kolacji!
* * *
-Za takie coś? Szlaban?- marudził Syriusz pod nosem kiedy szliśmy do wieży Gryffindoru.
-Palant.
-A co to była za waza?- spytałam.
-To był dzban Rora! Nie słyszałaś jak wrzeszczał?- poprawiła mnie Lilly.
-A tam, nie istotne. Ale sie wściekł.
-Ciekawe, co tam takiego było?- spytał Syriusz.
-Jakiś czerwony eliksir.- powiedział jak gdyby nigdy nic James.
-A może to wcale nie był eliksir?- zaśmiał się Syriusz.
23. Powrót i koszmar przeszłości Dodała Aurora Silverstone Piątek, 22 Lutego, 2008, 16:53
Do rozpoczęcia drugiego roku nauki w Hogwarcie został już tylko tydzień, który minął bardzo szybko. Ostatniego dnia sierpnia, przyszedł czas na pakowanie kufrów i gorączkę ogarniającą dom zawsze przed naszym wyjazdem. Ciocia biegała jak szalona po domu wciskając nam rożne rzeczy. Rano nie przypaliła nam śniadania jak w zeszłym roku. Myślę, że zdążyła się oswoić z tym, że wyjeżdżamy. Znów dostaliśmy torby pełne jedzenia. Tym razem teleportowaliśmy się na dworzec, do odjazdu było więcej czasu niż ostatnio. Poszliśmy zająć przedział, tam zostawiliśmy swoje kufry i Dorę. Wróciliśmy na peron 9 i ¾ na wielkie ściskanie, a kiedy pociąg gwizdnął ostrzegawczo wróciliśmy do expresu i machaliśmy z okna. Pociąg ruszył, a stacja zaczęła tonąć w mgle. Po chwili przedział zaczął się wypełniać znajomymi twarzami. Podróż minęła nawet szybko, bynajmniej tak nam się wydawało, bo czas spędzony w towarzystwie Remusa, Syriusza, Petera i rzecz jasna Lilly zawsze mijał bardzo szybko. Gdy za oknem pociemniało zarzuciliśmy na siebie szaty. Pociąg zatrzymał się i wszyscy wysiedli. Załadowaliśmy swoje kufry na wóz ciągnięty przez dziwaczne konie. Nikt nie zwracał na nie uwagi. Pierwsze klasy jak my rok temu, zostały zwołane przez olbrzymiego faceta i wciśnięte do łodzi. Godni i zmęczeni dojechaliśmy do zamku i udaliśmy się na Wielką Salę. Stoły były zastawione złotą zastawą, jak zawsze, ale jedzenia jeszcze na nich nie było. Wszyscy usiedli na swoich miejscach. I czekali. Po chwili drzwi otworzyły się szeroko i przeszła przez nie profesor McGonagall, w swojej zielonej szacie. Niosła na poduszce starą, gadającą, wysłużoną, szpiczastą tiarę. Za nią maszerowała zgraja przestraszonych dzieciaków. Rozpoczęła się ceremonia przydziału.
- Czy my też mieliśmy takie miny?- powiedziałam do Lilly.
- nie wiem, ale myślę, że tak. Ja, to się strasznie bałam, co ta Tiara powie.
- Ja też. Stałam tam i prawie płakałam , bo chciałam być w Gryffindorze.
- aż tak źle?- wtrącił się Syriusz.
- No, nie chciałam być sama w jakimś innym domu.
-Wiem, ja też się bałem, że będę Ślizgonem, a że wszyscy, których poznałem pójdą do Gryffindoru albo gdzieś indziej.
-A ja się nie bałem. Wierzyłem w ten wytarty kapelusz.- powiedział James, a Lilly wywróciła oczami.
-Patrz Syriuszu, twój brat!- poinformował Remus. I właśnie chwilkę wcześniej pani profesor wywołała Regulusa Blacka. Założyła mu na głowę starą, poczciwą Tiarę.
-Chciałbyś by trafił do nas?
-Może wyszedłby wtedy na ludzi. - wiedziałam co miał na myśli, chodziło mu o to, że w Gryffindorze może zatarłaby się ta mania czystości wpajana mu przez matkę.- Ale on pewnie trafi do ślizgonów. Matka go tak...-Tiara otworzyła swoje, powiedzmy, usta i krzyknęła:
-SLYTHERIN!
-No i masz jestem jedyną zakałą rodziny.- powiedział Syriusz, gdy jego brat oklaskiwany przez bandę Ślizgonów szedł w kierunku ich stołu. W jego głosie nie było jednak negatywnych emocji, wręcz przeciwnie.
-No jesteś! Ale jaką zakałą- uśmiechnęłam się. Dyrektor powstał i rozpoczął swoje przemówienie. Jak zwykle powiedział, że nie wolno wchodzić do zakazanego lasu i takie tam. W końcu zakończył i na stole pojawiły się smakołyki i wszyscy zabrali się do jedzenia. Po zakończonej kolacji poszliśmy do swoich dormitoriów, pokoje nadal były tym samym składzie. To znaczy nasz pokój zamieszkiwały: Amelia Bones, Dorothy Figure, moja najlepsza przyjaciółka Lilly Evans i ja -Aurora Silverstone. U chłopaków zapewne też nie było zmian personalnych. Nie chciało mi się iść sprawdzać, byłam zbyt wykończona podróżą. Trasa Londyn- Hogwart była bardzo długa i bardzo męcząca. Położyłam się na łóżku i od razu zasnęłam. Następnym dniem była sobota, dlatego mogłyśmy się porządnie wyspać. Obudziłam się dopiero koło południa. Jak mi się tutaj wspaniale spało. Kiedy otworzyłam oczy spostrzegłam, że wszystkie łóżka są już zaścielone i nikogo nie ma w pokoju. Pomyślałam, że dziewczyny poszły na śniadanie, ale kiedy spojrzałam na zegarek na ścianie zorientowałam się, że porządnie zaspałam i że jest już dwie godziny po śniadaniu. Gdzie one mogą być? Spojrzałam na swój stolik koło łóżka, leżała na nim karteczka z pismem Lilly: Auroro,
Skoro to czytasz, to znaczy, że już wstałaś. Jeśli spojrzałaś już na zegarek to zapewne wiesz, że jest już dawno po śniadaniu. Przepraszam, że cię nie obudziłam, ale spałaś tak słodko i tak twardo, że nie dałam rady. Wzięłam ci śniadanie: twoje ulubione bułeczki i butelkę soku z dyni. Położyłam je na moim stoliku. Chłopcy martwili się dlaczego nie przyszłaś, ale wszystko im wyjaśniłam. Jak już zjesz śniadanie to dołącz do nas, to znaczy mnie, Amelki i Dothy, siedzimy na błoniach. Chłopaki pewnie już coś kombinują na przywitanie nowego roku szkolnego, bo szybko zniknęli ze śniadania i nie ma po nich śladu.
Pozdrawiam,
Lilly.
-No tak, nie mogłaś mnie dobudzić. - powiedziałam sama do siebie,- Ciekawe, co tamci kombinują?
Zjadłam, ubrałam się i pobiegłam do dziewczyn, leniłyśmy się cały dzień. Opowiadałyśmy o tym jak spędziłyśmy wakacje i plotkowałyśmy, jak to my. Było bardzo miło. W równie przyjaznej atmosferze minęła nam niedziela.
Na niedzielnym obiedzie opiekun naszego domu, profesor McGonagall odwiedziła nasz stół i dała na plany zajęć.
-Dlaczego mamy tyle zajęć w poniedziałek?- spytał James.
-Ale dlaczego tak wcześnie zaczynamy?- marudził Syriusz.
-Zajęć mamy tyle co zwykle.- powiedziała Lilly.
-Jak? -Marudził dalej, a Lilly zabrała mu plan z rąk i powiedziała, wodząc palcem po papierze:
-popatrz. Masz dłużej zajęcia, bo masz dwa razy dłuższą przerwę obiadową. I tak się wydaje. Rozumiesz?
-A teraz to tak.- uśmiechnął się.- Ale i tak wolałbym krótszą przerwę.
-Rora! A co ty się tak nie odzywasz dzisiaj?- zagadnął Remus.
-Bo jem- uśmiechnęłam się szeroko, ale sztucznie- a raczej nie powinno się łączyć tych dwóch rzeczy.
-W sumie, to nie powinno.- odpowiedział.- ale jakoś tak dziwnie jak siedzisz cicho i nic nie mówisz.
-A to dlaczego?- spytałam.
-Bo ty zawsze gadasz i do tego jesteśmy przyzwyczajeni.
-Dzięki. Znaczy, że jestem straszna gaduła.- nie wiem dlaczego poczułam się urażona, przecież to prawda. Jestem gadatliwa i za to właśnie mnie kochają. Ale w ogóle byłam jakaś dziś przewrażliwiona nie mam pojęcia czemu. Wstałam i bez słowa odeszłam od stołu.
-Co jej jest?- spytał Syriusz, kiedy zauważył, że sobie poszłam.
-Nie mam pojęcia.- powiedział Remus- po prostu wstała i sobie poszła.
-Ona się dzisiaj dziwnie zachowuje.- powiedziała Lilly.- Nie mam pojęcia co się z nią dzieje. Od samego rana jest jakaś taka, nic prawie nie mówi, jakaś nie swoja jest.
-Pogadam z nią.- powiedział James, po czym wstał i udał się w kierunku w którym ja poszłam wcześniej. Wyszedł przed zamek i zobaczył mnie siedzącą na marmurowej ławce z głową wtuloną w nogi. Podszedł do mnie i zaczął głaskać po plecach.
-Aurora?- spytał troskliwym, ale zarazem pewnym głosem.- Co się dzieje?
-Nic.- powiedziałam pociągając nosem.
-Wszyscy zauważyli, że coś z tobą nie tak. Ja też to doskonale widzę, a wiesz sama, że znam cię jak nikt inny. Więc?
-Co mam ci powiedzieć?- uniosłam lekko głowę, ale zaraz znowu ją schowałam. -James to wraca.
-Co wraca?- spytał, bo nie wiedział o czym mówię.
-Ten koszmar! To już ponad cztery lata.- jego oczy posmutniały.
-Aury, to zawsze w tobie będzie siedziało. Wiem, że to trudne. Spróbuj zapomnieć.
-Nigdy tego nie zapomnę. Dobrze o tym wiesz.
-Wiem. Chcesz o tym pogadać? Czy mamy posiedzieć sobie w ciszy?
-Nie wiem.- po policzku spłynęła mi łza. James przytulił mnie mocno a ja wybuchnęłam płaczem.
-Kocham cię, pamiętaj o tym.- pokiwałam głową. James wiedział co mi jest. Był jedyną osobą tutaj, która wiedziała, jedyną która znała mnie od podszewki. Taki napad miałam nie pierwszy raz, nie jednokrotnie budziłam się w nocy przerażona, dygotałam. Zawsze zaczynało się od tego, że mała dziewczynka siedzi pod stołem, szuka zabawki, do domu wpada tata krzyczy, patrzę na niego, gestykuluje, krzyczy, zaczyna szarpać mamę. Podbiega chłopiec, zaczyna ją bronić. Mężczyzna wyciąga różdżkę, błyska światło. Chłopiec pada na ziemię, ale podnosi się. Znowu krzyki i światło. Mama upada i chłopiec leży. Mężczyzna ze łzami w oczach patrzy na swoją żonę i syna na podłodze. Znowu krzyczy, płacze. Dotyka różdżką piersi, mamrocze coś pod nosem i sam pada trupem na ziemię...-
on ich normalnie...
-Wiem.- pokiwał James głową- ja wiem.
-To było straszne! ja nie chcę więcej!
-Aurorko, to nie dzieje się znowu, to tylko złe wspomnienie.- Miałam głowę położoną na jego kolanach, leżałam na ławce, a James głaskał mnie po głowie. W końcu wyjął z kieszeni chusteczkę i podał mi ją, a ja wytarłam sobie oczy i nos.
-Chciałabym móc o tym zapomnieć, raz na zawsze.- już nie płakałam,ale mój głos nadal brzmiał smutno.
-Wiem. Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak.
-Ja też nie. - siedzieliśmy w ciszy. Żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Dla mnie nie ważne było co powie James, najważniejsze było,że był obok.- Masz coś słodkiego podobno najlepsze na chandrę?
-Mam, ale w pokoju. Co chcesz to ci przyniosę?
-Czekoladę i kociołkowe pieguski.
-Zostaniesz sama czy mam kogoś zawołać?
-Zostanę sama.- James podniósł się i pocałował mnie w czoło.
-Tylko się już nie maż, ok?- uśmiechnął się lekko, a ja pokiwałam głową. Zniknął za wrotami zamku. Teraz siedziałam już po turecku na ławce. Po chwili wrócił James.- Proszę.- podał mi pudełko z ciastkami i czekoladę, którą od razu otworzyłam.
-Chcesz?- podsunęłam mu tabliczkę.
-Ale tylko jedno, ty jedz humor ci się poprawi.- powiedział wkładając kosteczkę czekolady do ust.
-Daj spokój. W dupę mi wlezie i potem będę miała znowu chandrę.
-I tak jesteś szkielet.- spojrzałam na niego.
-Weź mnie nie załamuj!
-No co? Taka jest prawda. Nasi pytali o ciebie?
-Ale nic im nie powiedziałeś?- spytałam lekko przestraszona.
-Nie. Powiedziałem, że źle się czujesz. I że w ogóle to nie zrozumie, bo jestem facetem.
-W porządku.
-Przecież wiesz, że bym nie powiedział. Jedyną osobą, która ma prawo o tym mówić innym jesteś ty.
-No tak.
-Ale uważam, że powinnaś im powiedzieć, nie koniecznie teraz, ale kiedyś.
-Może kiedyś.
-A Lilly to w szczególności powinnaś powiedzieć.
-Dlaczego tak uważasz?
-Bo jest twoją przyjaciółką. A co będzie jak kiedyś obudzisz się w nocy, bo ci się to znowu przyśni? Sama wiesz, że to ci się już zdarzało.
-Wiem, chyba masz rację.
-Ale zrób jak ty uważasz.
-Masz, ostatnia dla ciebie.- powiedziałam podając mu opakowanie z ostatnia kosteczką czekolady.
-Dzięki. Lepiej już?
-Zdecydowanie.
-Wiesz, że chcieli tu przyjść?
-Kochani są.
-Ale im nie pozwoliłem.
-Dobrze zrobiłeś. Idziemy?
-Skoro chcesz.- podnieśliśmy się i poszliśmy do zamku. Doszliśmy do Pokoju Wspólnego tam zatrzymałam się na chwilę. I przytuliłam się do brata.
-Dziękuję.- powiedziałam.
-Za co ?
-Że jesteś. Za wszystko.
-Nie musisz mi dziękować.
-Ale chcę.
-Co zamierzasz robić przez resztę dnia?
-Pójdę wykąpać się, a potem spróbuje zasnąć, pół nocy nie spałam.
-No to na razie. Trzymaj się.- uśmiechnęłam się lekko i poszłam w kierunku dormitorium dziewcząt. Kiedy weszłam do swojego pokoju. Zajrzałam do szafy wzięłam ręcznik i wyszłam. Lilly, leżała na swoim łóżku i coś czytała. Kiedy mnie zobaczyła, chyba chciała coś powiedzieć, ale ja nie zwróciłam na nią uwagi, wyszłam. Wróciłam po godzinie, ale pokój był wtedy pusty. Schowałam ręcznik i wyjęłam stary, powyciągany, kolorowy sweter. Założyłam go i położyłam się na łóżku. Zwinęłam się w kłębek. Myślałam. Jak on mógł to zrobić? Dlaczego? Zasnęłam. Ale nie śniło mi się już nic z tym związanego. Całe szczęście. Ze snu wyrwał mnie dopiero głos Lilly.
22.Śpiący królewicz i wizyta na Pokątnej Dodała Aurora Silverstone Czwartek, 21 Lutego, 2008, 13:03
Wczorajszy maraton, hihi dużo notek to było bicie rekordu, ale nie zwalniam się z dzisiejszej notki. Ale mam tym razem propozycję bicia rekordu dla was. Hihi dziś bijemy rekord ilości komentarzy Jak będzie poniżej 100 to dalej nie piszę!! hehe Żartuję. Zobaczymy ile nam tego wyjdzie. Pozdrawiam, buziaczki :**
Po woli zbliżał się dzień naszego spotkania w Dziurawym Kotle. Nie mogliśmy się już doczekać. Największe emocje targały nami wieczorem 19 sierpnia. Ciekawe dlaczego?
- Dzieciaki! Myć się i spać!- powiedział wujek około dziesiątej.
- Ale nam się nie chce spać!- odpowiedział z grymasem James.
- Musicie jutro wcześnie wstać. Zjeść śniadanie, musicie się przygotować.- dodała ciocia.
- Ja muszę być jutro o jedenastej w pracy, dlatego odstawię was wcześniej na Pokątną.
- Ale właściwie dlaczego nie możemy lecieć siecią Fiuu?- spytałam.
- Aurorko, bo na Pokątnej jest konserwacja kominków. Czytałaś przecież w Proroku Codziennym.- powiedział.
-Rzeczywiście.- uderzyłam ręką w czoło- zapomniałam. Choć James wujek ma rację. Czas spać.
-Dobranoc.-poszliśmy na górę. Każde powędrowało do swojego pokoju, a potem był wyścig do łazienki, to chyba nasze ulubione zajęcie . Kurde, znowu mnie wyprzedził . Siedziałam chyba z czterdzieści minut czekając aż wyjdzie. Ale nie wychodził! Zapukałam w drzwi.
- James pośpiesz się, też chcę się umyć!- wróciłam do pokoju. Minęło 10 minut, a drzwi od łazienki ani drgnęły. Poszłam i znowu zapukałam- James wyłaź! Nie jesteś sam w domu. – nic nie odpowiedział- James! Słyszysz?
Z łazienki nie dobiegał żaden dźwięk. Może wyszedł i teraz śmieje się ze mnie? Ale nic nie słyszałam. Weszłam do jego pokoju, było pusto. Zeszłam na dół, tam też nie było śladu Jamesa.
- Mój Boże, może się utopił!- pomyślałam i pobiegłam na górę. Zapukałam jeszcze raz, przerażona- James?- i znowu nic. Wzięłam głęboki oddech i przekręciłam klamkę. Zobaczyłam głowę Jamesa, opartą o krawędź wanny, wypełnionej białą pianą. Ręka zwisała mu w powietrzu za wanną. Spał. Podeszłam bliżej i zaczęłam szturchać go.- James! James, obudź się!- ani drgnął.- James już dziewiąta zaraz idziemy na Pokątną!- nadal spał, kłamstwo nie pomogło. Wkurzyłam się. Wzięłam kubek, napełniłam go wodą i z czystą premedytacją wylałam mu wszystko na twarz. Nie musze chyba mówić, że efekt był natychmiastowy .
- co się dzieje?- spytał zaspany.
- Zasnąłeś w wannie i tak się składa, że zablokowałeś łazienkę.
-Przepraszam, już wychodzę.
-Mam nadzieję.- powiedziałam i wyszłam z łazienki. Zamykając za sobą drzwi.
Następnego dnia ciocia zrobiła nam pobudkę o siódmej rano. Ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Nieustannie ziewałam.
- Nie wyspałaś się, kochanie?- spytała.
- Jakoś nie bardzo.
- Ojej, a to dlaczego?
- Bardzo późno poszłam spać, bo czekałam aż się łazienka zwolni.
- Jak to?
- No, bo ktoś usnął w wannie.- ziewnęłam potężnie.
- Przepraszam, no.- powiedział James- to nie moja wina.
- No dobrze już , przecież nie gniewam się- powiedziałam i wsadziłam noc w kartkę gazety, którą zabrałam wujkowi. Ten siedział z nosem w reszcie gazety.
Posiadaniu ciocia dała nam pieniądze na podręczniki, kazała też obejrzeć sobie szaty, bo rośniemy jak na drożdżach i stare pewnie już są za krótkie. O dziewiątej trzydzieści wujek zawołał nas, bo był już czas, żeby wyjść z domu. Jechaliśmy Błędnym Rycerzem. Co to za środek lokomocji? Autobus zatrzymał się przed Dziurawym Kotłem. Bardzo wielu pasażerów wysiadło tutaj.
- Macie drobne?- spytał wujek.- Na lody czy coś takiego?
- Nie. Skoro masz ochotę nam dać.- James wyszczerzył zęby.
- Moja krew- ojciec potargał mu włosy i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej dwa galeony w drobnym bilonie i dał je Jamesowi- Macie, tyle wam wystarczy. Synu, będziesz dżentelmenem. Ty płacisz. - uśmiechnął się do mnie i puścił oko.
- Dzięki, tato.
- I postaw lody przyjaciołom. A ja będę tu, po was koło piątej, jak uda mi się wyrwać, a jak nie wrócicie sami Błędnym Rycerzem. A teraz myckać do baru i czekać tam na przyjaciół- rozkaz wydał przez śmiech. Wujek zawsze był tym ogniwem rodzicielskim, które nas rozpieszczało. Zawsze kupował nam zabawki, dawał kasę na lody, pasł nas słodyczami. Ciocia też nie była sroga, ale to ona wydawała nam polecenia, wyznaczała kary. Bardzo nas kocha i chce żebyśmy wyrośli na dobrych ludzi.
Wujek poczekał aż pomachamy mu zza brudnej szyby baru. Potem teleportował się. Ulica była zatłoczona, dlatego żaden mugol tego nie zauważył. Usiedliśmy z Jamesem przy stoliku. Była za kwadrans jedenasta. Z resztą byliśmy umówieni za ponad godzinę.
- Co robimy?- spytałam.- Będziemy tu siedzieć ponad godzinę?
- a co będziemy biegać dziesięć razy po sklepach?- odpowiedział pytaniem na pytaniem.
- To musimy coś zamówić.- powiedziałam przeglądając kartę. James wziął drugą.
- Może sok dyniowy?
- Może być. – wstał i poszedł do paru.
- witam! Co podać?- spytał Tom, barman.
- Dzień dobry! Dwa razy sok dyniowy.
- Zaraz podam. dwa sykle. – James zapłacił i wrócił do mnie z dwoma wysokimi szklankami soku, koloru pomarańczowego. Siedzieliśmy rozmawialiśmy od głupotach. Po woli zaczęli schodzić się nasi przyjaciele. Pierwszy przyszedł Syriusz. Chwilę potem przyszła Lilly. Ucałowała mnie w policzek, a potem spojrzała na chłopaków z uśmiechem i zrobiła to samo.
- widzę, że masz męskie towarzystwo.
- a zaraz będzie jeszcze bardziej męskie, bo Peter idzie i Remus też pewnie zaraz będzie.- Peter podszedł do nas. Rzucił "Cześć" i usiadł. Popatrzyliśmy na niego, z pod oka, nawet nie podał nikomu ręki.
- Nawet się nie przywitasz?- spytałam, a reszta się zaśmiała.
-no przecież powiedziałem "cześć".- powstrzymałam się od komentarza, nie chciałam go zawstydzać jeszcze bardziej, bo był tchórzliwy i nieśmiały, od tej strony już go znaliśmy. A po za tym do baru wszedł Remus, który machał nam z daleka. Podszedł i ucałował Lilly i mnie.
- Wybaczcie, ale was całować nie będę.- podał rękę chłopakom. Usiadl na ostatnim wolnym krześle- chyba się nie spóźniłem, co?
- Nie.- odpowiedział James.- Pijecie coś czy idziemy na zakupy?
- Jeśli chodzi o mnie to możemy iść- powiedziała Lilly odstawiając moją szklankę, z której właśnie piła.- dziękuję Aury.
- Nie ma za co.- uśmiechnęłam się.
- No to idziemy!- powiedział Remus.
Wyszliśmy z baru, tylnymi drzwiami. Udaliśmy się do muru gdzie trzeba było zastukać różdżka w cegły.
-Dwie do góry i trzy w bok? jęczał James- Jak to było?
- Trzy do góry i dwie w bok- podpowiedziałam mu, a ten odliczył i uderzył w odpowiednią cegłę. Przejście otworzyło się, a ulica Pokątna stanęła przednimi otworem. Udaliśmy się do księgarni Esy i Floresy, po podręczniki. Wybraliśmy dla każdego Standardową księgę zaklęć stopień drugi; Eliksir doskonały cz. 2. Zapłaciliśmy i zwyczajnie wyszliśmy. Mieliśmy załatwione już to co najważniejsze. Musieliśmy jednak kupić jeszcze atrament i pergamin. Wstąpiliśmy jeszcze do pracowni krawieckiej Madame Malkin. Kiedy przechodziliśmy koło sklepu z artykułami do quidditcha James z Syriuszem przykleili się do szyby. Dlaczego? Otóż na wystawie była całkiem nowa marka miotły. Zgodnie z etykietą była to Zamiataczka, miotła najnowszej generacji. Skonstruowana na bazie Komety, lepsza nawet od Meteora.
- Ale czadowa!- mamrotał z zachwytem Syriusz.
- Czadowa to mało powiedziane!Chciałbym mieć taką. Jak by było super łatać na niej nad błoniami…
-Uczniom trzech pierwszych lat w Howarcie nie wolno mieć miotły. Chyba, że należałbyś do drużyny, zapomniałeś?- powiedział Remus.
- Wiem, ale musisz mnie ściągać na ziemię z krainy marzeń?
- sorry.
Korzystając z ich zauroczenia miotłą, które ich zapewne tak szybko nie opuści, poszłyśmy z Lilly do sklepu z odzieżą dla czarownic, który był po drugiej stronie ulicy. Sklep otworzyli raptem wczoraj i można było kupić śliczne ubrania w bardzo okazyjnej cenie. Nie wyszłyśmy z niego przez godzinę. A kiedy wróciłyśmy z zakupów, zostałyśmy chłopaków nadal przyklejonych do szyby, nawet nie zauważyli naszej nieobecności.
- Idziemy? –spytałam, ale mój głos zabrzmiał raczej jak stwierdzenie.- Ile można stać i gapić się na jedną, głupią i strasznie drogą miotłę?
- Jeśli mówimy o tym cudzie to nawet całą wieczność- powiedział James.
- Ach ci faceci!- pomyślałam, złapałam ich za koszulki i zaczęłam odciągać od witryny.
Udało mi się, ruszyli się w końcu. Poszliśmy zrobić zakupy w ciastkarni, już na nowy rok szkolny. Czociaż prawda jest taka żeby przeżyły do końca wakacji to było by dobrze. Potem chłopcy wparowali do jakiegoś sklepu z dowcipami, a my weszłyśmy do Zielarki. Naprawdę nie chciałam wiedzieć co oni tam kupują. Trzeba było jeszcze zajrzeć do apteki, aby uzupełnić składniki na eliksiry.
- James? Ktoś miał postawić lody.- powiedziałam, kiedy przechodziliśmy koło lodziarni Floriana Fortescue
- No, to jakie chcecie? Ja stawiam!
- Ja cytrynowe z miętą i czekoladą- rzuciłam szybko, szczerząc zęby.
- Poziomkowe- powiedział Remus. Peter wybrał gargulkowe, osobiście ich nie cierpię. Syriusz zażyczył sobie koniakowe w polewie czereśniowej a Lilly na sam koniec wybrała lody figowe i granatowe. Egzotyka kurcze . Sobie James zamówił orzechowe w zalewie kremowej. Pycha. Spędziliśmy przyjaciółmi wspaniały dzień, ale zbliżała się piąta i musieliśmy wracać do Dziurawego Kotła, tak jak byliśmy umówieni z wujem. Z resztą każdy z nas musiał już wracać do domu. Wujek nie dotarł na czas, pewnie coś się przedłużyło. W takim razie mieliśmy wrócić Błędnym Rycerzem. O masakra!!! Remus też wracał do domu autobusem. Kiedy wróciliśmy do domu ciocia zadręczała nas pytaniami: jak było? dlaczego tak długo nas nie było? czy wszystko kupiliśmy? Pokazałam cioci co nakupowałam i chociaż na jakiś czas jej pytania umilkły. Wujek wrócił dopiero na kolację, podczas, której James zamęczał nas opowieściami o Zamiataczce. Próbował podgadać rodziców, by mu taką kupili. Wujek był zachwycony i nie wykluczał zakupu, ciocia była całkiem odmiennego zdania:
- Po pierwsze: miotła nie jest ci potrzebna, po drugie: uczniom twoim wieku nie można mieć miotły w szkole, a po trzecie: zamartwiałabym się, gdybyś ją miał.
- Ale mamo, ona jest cudowna!!!
- Doreo, myślę, że przesadzasz odrobinkę…
- Ja przesadzam? To ty nie znasz własnego syna chcesz, żeby zrobił sobie krzywdę?
- Daj spokój, to duży chłopak! Nie ma pięciu lat.
- Porozmawiamy o tym jeszcze.- ucięła dyplomatycznie rozmowę.
Teraz czekaliśmy już tylko na odpowiedź Syriusza. Jak na razie wszyscy się zgadzali i wszystkim pasowało w drugiej połowie miesiąca. Nie wiadomo tylko co z Syriuszem. Nic nie napisał. Jego sowa przyniosła list dopiero następnego popołudnia. Rozwinęłam nerwowo i zaczęłam czytać.
Się macie Auroro, Jamesie,
Przepraszam, ze czekaliście tak długo na moja odpowiedź. Pewnie już się denerwowaliście. Nie mogłem wcześniej odpisać, bo właśnie wróciłem do domu od wuja. Musiałem wyjechać, bo już nie mogłem wytrzymać ciągłych pytań młodego i matka siedziała mi na głowie żebym odrobił zadania domowe , a u wuja miałem spokój. On tez był zadowolony, bo potrzebował pomocy. Co do waszego pomysłu, jak najbardziej uważam za genialny. Czyżby to Twój pomysł Auroro? Bo Jamesa za dobrze znam i nie oskarżam o taki intelekt. Wiem, że mi wyłoi za to, przy spotkaniu. Jeśli chodzi o mnie to na Pokątnej mogę być w każdej chwili. Dajcie znać jak uzgodnicie jakiś termin. Byle szybko, bo Valburga gotowa zaciągnąć mnie tam choćby jutro.
Pozdrawiam
Syriusz.
PS. Zwrotne ucałowania dla Aurory. Dlaczego taki krótki ten list?
- Żarty się go trzymają- powiedział James po przeczytaniu listu przez moje ramię.
- Chodzi ci o ten intelekt?- spytałam
- Dawaj piszemy do reszty.
-No to kiedy jedziemy.?
- Poczekaj Peter może po szesnastym. To może dwudziestego?
- Dobra to jeszcze gdzie i kiedy.- pomyślałam przez chwilę.- Może w Dziurawym Kotle nie będziemy się szukać.
-Dobra o której?
- Dwunasta?- rzuciłam.- Dawaj pergamin i piszemy do wszystkich.
Po chwili na stole były już dwa listy jeden mój do Lilly a drugi James napisał do Syriusza. Złapałam pióro i dopisałam postscriptum.
Luluś,
Ja też bardzo się cieszę, że się zobaczymy. Ustaliliśmy, ze spotkamy się 20 sierpnia o 12 w Dziurawym Kotle. Jest to dogodny termin dla wszystkich. Już nie mogę się doczekać.
Do zobaczenia,
Całuję
Aurora.
Się masz staruchu,
Przeprosiny przyjęte, masz rację denerwowaliśmy się trochę. Cieszę się, ze wyrwałeś się z domu. My tkwimy tu całe wakacje. Lekcji jeszcze nie zrobiliśmy, to znaczy jeszcze nie skończyliśmy, choć większość już zrobiona. A propos pomysłu wypadu, owszem był Aurory, ale nie wiem jak ty na to wpadłeś ze swoim intelektem. My nie mamy problemów z naszą Doreą ufa nam że nie musi nas kontrolować i pozwoliła, chyba w chwili słabości na to żebyśmy poszli sami na Pokątną. Wiesz jaka nadopiekuńcza jest moja mama. A właśnie! Ustaliliśmy z Aurorą, że spotykamy się wszyscy 20 sierpnia w południe w Dziurawym kotle. Aurora kazała przesłać zwrotne ucałowania, nie wiem o co wam z tym chodzi. Pozdrawiam.
Twój kumpel,
James.
PS. List taki wyszedł, bo nie chciałam go siłą przeciągać i pisać głupoty i powtarzać po trzy razy to samo tak jak ty. Nie to żebym się czepiała. Do zobaczenia.
Aurora.
Ja przeczytałam list do Syriusza, a James list do Lilly, potem ja wzięłam się za pisanie do Remusa a James do Petera.
Witaj Remusie,
Nie chcę cię załamywać, ale te nasze dwie głowy to nie wiele więcej niż jedna. Zadanie owszem skończyliśmy, ale dopiero dziś rano. Został nam jeszcze zeszyt na Eliksiry. Pewnie jutro skończymy. Co się zmieniło? Nic. Nadal się nudzimy i czekamy na spotkanie z wami i powrót do szkoły. A właśnie uzgodniliśmy, ze spotykamy się 20 sierpnia o 12 w Dziurawym kotle. Do zobaczenia.
Przesyłam buziaki
Aurora.
Peterze,
Specjalnie dla ciebie ustaliliśmy termin w drugiej połowie miesiąca. Mam nadzieję, że pasuje ci 20 sierpnia o dwunastej w Dziurawym Kotle. U nas wszystko po staremu, chociaż uporaliśmy się już z prawie całą pracą domową.
Pozdrawiamy
James i Aurora.
- Ale się wysiliłeś dwie i pół linijki. -powiedziałam czytając jego list.
- A ty cztery. Co to jak na ciebie gaduło?- odgryzł się James. A ja mu wytknęłam język.
Wieczorem zasiedliśmy do pracy domowej na Eliksiry. Zadaniem wakacyjnym było sporządzenie zeszytu, to znaczy takich notatek pomocniczych, które będą podsumowaniem pierwszego roku nauki a zarazem mają być nam pomocą w klasie drugiej. Zadanie stosunkowo proste, ale bardzo czasochłonne. Solidne jego przygotowanie zajęło nam trzy wieczory mimo, że podzieliliśmy się pracą...
Kiedy weszliśmy do domu wszystko lśniło, jakby nikt wcześniej tu nie mieszkał. Albo ciocia tak starannie wysprzątała, albo takie miałam wrażenie. W przekonaniu, że umieramy z głodu ciocia prawie siłą zaciągnęła nas do stołu i podsunęła pod nos pełen talerz zupy karczochowej. Karczoch, to jadalna roślina przypominająca oset, mugole używają ją głównie do celów ozdobnych, czarodzieje zajadają się tym specjałem. Ale to jeszcze nic, było też drugie danie. Podobno strasznie zmizernialiśmy. Chyba jak nas tyle nie widziała, że jemy to pomyślała, ze my tak bez jedzenia . Bynajmniej tak się zachowywała. Wiem, jest kochana, ale czasem na prawdę nadopiekuńcza. Kiedy udało nam się wreszcie uciec od stołu, poszliśmy się rozpakować.
Najgorszy był pierwszy tydzień wakacji, potem już jakoś się przestawiliśmy. biegaliśmy po zakupy, pomagaliśmy w ogrodzie, chodziliśmy na spacery, wyczekiwaliśmy listów od przyjaciół i wysyłaliśmy swoje. Dora musiała sobie polatać. James miał racje, wakacje leciały bardzo szybko. Z przyjaciółmi byliśmy w stałym kontakcie, nie było dnia, aby do domu nie przyleciała jakaś sowa, albo Dora nie została gdzieś wysłana. Czekałam na obiecany długi list od Syriusza. Doczekałam się go w połowie lipca. Nie był on może bardzo przemyślany, ale na pewno nie był krótki. Lilly też pisała bardzo często, może jej listy nie były tak pokaźne jak ten Syriusza, ale na pewno były o wiele częstsze. Czasami kiedy wysłałam Dore do mojej przyjaciółki, ta przynosiła po trzy listy. Wreszcie, to znaczy na początku sierpnia dostaliśmy z Jamesem listy z Hogwartu. Zawierały one przypomnienie o rozpoczynającym się semestrze, bilet na pociąg oraz najważniejsze: lista podręczników. Wymagało to wizyty na Pokątnej. Z Jamesem wpadliśmy na pomysł, by umówić się z resztą i całą ekipą ruszyć na podbój Pokątnej. Dlatego właśnie złapaliśmy za pióra i zaczęliśmy pisać do wszystkich po kolei. Kiedy listy były już gotowe, przywołałam Dorę i przywiązałam je jej do łapek. Biedactwo, nalata się jak nigdy przez te wakacje. Wyleciała przez okno. Po godzinie wielka ruda sowa wleciała do salonu przez otwarte okno. Rzuciła list na stół i odleciała. Leżeliśmy wtedy z Jamesem na podłodze i odrabialiśmy wakacyjne zadanie domowe, przynajmniej staraliśmy się zacząć . Kiedy sowa wyleciała, podbiegliśmy szybko do stołu, by przeczytać list.
Kochana Auroro,
Drogi Jamesie,
Podobnie jak wy dostałem właśnie list z Hogwartu. Myślę, że to świetny pomysł, aby spotkać się na Pokątnej. Rozmawiałem z mamą i powiedziała, że mogę iść na zakupy kiedy chcę. Więc napiszcie kiedy pasuje reszcie. Napiszcie też co u Was zmieniło się od ostatniego listu. Ja nadal nie mogę przebrnąć przez zadanie z Historii Magii, strasznie zagmatwane. Wy pewnie już dawno skończyliście w końcu co dwie magiczne głowy to nie jedna. Czekam na wasz list z terminem wizyty na Pokątnej.
Pozdrowienia,
Remus Lupin.
- Przebrnęliśmy- uśmiechnął się z grymasem James- nawet żeśmy nie zaczęli.
- Musimy to zrobić. Ale też mieli pomysł zadawać prace domowa na wakacje.
- Mieli genialny. Patrz druga sowa.- przez okno wleciała zwykła płomykówka rzuciła kopertą w Jamesa i tyle ja widzieliśmy. Był to list od Petera. Na rozłożonym pergaminie zobaczyliśmy łańcuszek niewyraźnie napisanych literek, jakby pisanych w pośpiechu.
Drodzy przyjaciele,
Jasne, że wybiorę się z wami, ale w drugiej połowie miesiąca. Teraz uwierzcie mi nie mam czasu nawet gdybym bardzo chciał. Mamy teraz w domu takie zamieszanie, babka rozstawia wszystkich po kątach, każe sprzątać, przestawiać meble, nawet coś przegryźć nie ma czasu. Szaleje na starość. A za zadania domowe to nie wiem kiedy się wezmę. Na szczęście szesnastego wyjeżdża na trzy tygodnie do swojej siostry, na drugi koniec kraju.
Napiszcie, jak będziecie wiedzieć coś bliżej.
Peter.
- Zauważyłeś, że jego listy są nawet długie?
-E tam długie, takie jak wszystkie.
-A on zwykle nic nie mówi.
- Może lepiej mu się pisze niż mówi.- wzruszył ramionami. Wróciliśmy do tej przeklętej historii udało nam się przebrnąć przez francuską rewolucję ściętej kozy, która wbrew pozorom odegrała bardzo ważną rolę. A pomyśleć, że jeden czarodziej odciął głowę ukochanej kozie drugiego, za to że mieli różne poglądy wywołało niemalże wojnę domową we Francji. Kiedy zaczynaliśmy opisywać zamieszki we Włoszech wróciła Dora z przywiązanym do nóżki listem, zapewne od Lilly.
Aurorko,
Pytam tylko kiedy, dla mnie możemy jechać zaraz. Zbieraj wszystkich daj mi znać. Czekam z niecierpliwością. Ogromnie się cieszę, ze już nie długo się zobaczymy.
Tęsknię.
Lilly